- Opowiadanie: Realuc - Za nasz i twój świat

Za nasz i twój świat

Po­my­śla­łem, że pe­wien stwo­rek, który wy­stą­pił w roli głów­nej już w dwóch opo­wia­da­niach na tym por­ta­lu, nada się i do tej roli :) Tak w razie za­in­te­re­so­wa­nia lub przy­po­mnie­nia, wcze­śniej­sze opo­wia­da­nia o Szep­tu­chu:

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26641

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/27082

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Za nasz i twój świat

Świst ra­kie­ty.

Wszyst­ko się trzę­sie i wi­ru­je. Nie wiem, czy to sku­tek ota­cza­ją­cej mnie bitwy, czy efek­tów ubocz­nych po­dró­ży mię­dzy wy­mia­ra­mi. Wszak pierw­szy raz mia­łem oka­zję prze­żyć coś po­dob­ne­go i nie po­le­cam. W łe­pe­ty­nie trzesz­czy bardziej niż na naj­gor­szym kacu.

– Walić w orków! Sława Ukra­inie! – drze się żoł­nierz, który kuca obok mnie. Czuję się nieco zmie­sza­ny, gdyż w całej masie in­for­ma­cji, jakie mój umysł uzy­skał przed trans­por­tem do tej rze­czy­wi­sto­ści, nie było nic o tym, aby ów świat za­miesz­ki­wa­li or­ko­wie.

Wo­jow­nik wy­chy­la się z okopu i od­pa­la po­cisk z ręcz­nej wy­rzut­ni. Inni idą w jego ślady i grzmo­cą we wroga tym, czym mogą. Wy­buch i to­wa­rzy­szą­ce mu ra­do­sne okrzy­ki ata­ku­ją­cych świad­czą o tym, że co naj­mniej jedna z broni do­się­gnę­ła celu. Pod­la­tu­ję na wy­so­kość twa­rzy żoł­nie­rza z wy­rzut­nią. Ma brodę tak gęstą i długą, że spo­koj­nie mógł­bym w niej ukryć całą ro­dzi­nę. Oczy­wi­ście, je­śli­bym taką miał, bo prze­cież je­stem szczę­śli­wym ka­wa­le­rem.

– Co tu robi osa w środ­ku zimy?! Pyz­duj zwid­sy! – Znowu drze ryja, pró­bu­jąc od­go­nić mnie ręką. Oj, panie, nie takie uniki przy­szło mi w życiu robić.

– Prze­stań łap­ska­mi wy­ma­chi­wać! – krzy­czę, a głos mam do­no­śny, mimo żem nie więk­szy niż ludz­ki pa­zno­kieć.

– A cóż to za cho­chlik?! Wie­dzia­łem, żeby nie palić tego syfu od Wi­ta­li­ja…

W końcu do­strze­ga, kogo ma przed nosem. Nawet je­stem do niego po­dob­ny, bo też mam brodę, tyle że rudą. Trze­po­czę skrzy­dła­mi i szcze­rzę zęby.

– Jam jest Szep­tuch, wład­ca umy­słów, nie żaden cho…

– Dmy­tro, zo­bacz no! Cho­chlik!

Dmy­tro nie sły­szy, bo mu wła­śnie zie­mia łeb za­sy­pa­ła. Po­cisk wal­nął tuż przed oko­pem.

– Słu­chaj no – gadam do żoł­nie­rza, pró­bu­jąc go­ścia wy­rwać z osłu­pie­nia. – Przy­by­łem do wa­sze­go świa­ta, aby go oca­lić. Nie, żeby jego los jakoś szcze­gól­nie mnie ob­cho­dził, ale Dziad Wszech­wie­dzą­cy z mojej rze­czy­wi­sto­ści do­stał cynk, że nie­ba­wem doj­dzie tutaj do to­tal­nej roz­pier­du­chy, co wpły­nie na inne świa­ty. W tym ten, z któ­re­go przy­by­wam. Muszę temu za­po­biec, więc bądź ła­skaw prze­stać gały wy­trzesz­czać i współ­pra­cuj dla dobra wspól­nej spra­wy.

Ukra­iniec przy­su­wa twarz tak bli­sko, jakby chciał spraw­dzić, czy po­czu­je mój od­dech na nosie.

– Dwa lata na fron­cie i czło­wie­ko­wi od­bi­ja… – mam­ro­cze pod nosem.

– Mia­łem tra­fić wprost przed ob­li­cze wa­sze­go wład­cy, ale, jak mnie­mam, jego sie­dzi­ba nie mie­ści się w tym rowie. Coś mu­sia­ło zatem pójść nie tak. Po­wiedz tylko, gdzie go znaj­dę, i już mnie nie ma.

Świst ko­lej­nych ra­kiet.

– Jeśli py­tasz o pre­zy­den­ta, to jest w Ki­jo­wie. Sześć­set ki­lo­me­trów na pół­noc­ny za­chód stąd.

Nie ma tra­ge­dii. Prze­le­cę w jeden dzień. Mapę tego świa­ta też mam wgra­ną do głowy, więc zgu­bić się nie zgu­bię.

– Wy­trzy­maj­cie jesz­cze tro­chę, wkrót­ce bę­dzie po wszyst­kim – mówię, po czym zbie­ram się do od­lo­tu.

– Cze­kaj! – krzy­czy żoł­nierz. – Jakim spo­so­bem ktoś tak mały, jak ty, miał­by nam jak­kol­wiek pomóc?

Chi­cho­czę. Ko­lej­ne isto­ty, które myślą, że roz­miar ma zna­cze­nie. Nie od­po­wia­dam. Za­miast tego kie­ru­ję się pro­sto na drugą stro­nę fron­tu. Prze­la­tu­ję nad za­sy­pa­ny­mi śnie­giem po­la­mi. Pełno tu pło­ną­ce­go sprzę­tu i lejów po po­ci­skach. Trup też ście­le się gęsto. W końcu wla­tu­ję mię­dzy sze­re­gi ru­skich żoł­nie­rzy, czy tam orków, sam nie wiem, bo się po­gu­bi­łem. Wy­glą­da­ją na ludzi, choć ob­li­cza mają dzi­kie. Ana­li­zu­ję szyb­ko wszyst­kie dane, jakie wgra­no do mo­je­go umy­słu przed po­dró­żą, i de­cy­du­ję się na naj­bar­dziej efek­tow­ny i efek­tyw­ny za­ra­zem krok. Od­naj­du­ję po­bli­skie cen­trum do­wo­dze­nia i łącz­no­ści. Na­stęp­nie wy­cią­gam z sakwy nie­za­wod­ny scy­zo­ryk i wdzie­ram się przez ucho do łe­pe­ty­ny go­ścia, który ste­ru­je dro­nem, po­da­jąc ar­ty­le­rii współ­rzęd­ne do ata­ków ra­kie­to­wych.

Rachu cia­chu i już sie­dzę w ste­row­ni umy­słu, przej­mu­jąc pełną kon­tro­lę nad całym cia­łem. Od­naj­du­ję duże zgru­po­wa­nie czoł­gów i po­jaz­dów opan­ce­rzo­nych, które gro­ma­dzą się na skra­ju linii fron­tu. Prze­sy­łam współ­rzęd­ne do do­wód­cy kie­ru­ją­ce­go od­da­lo­ną o dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów ar­ty­le­rią. Nieco póź­niej znowu je­stem nad bia­ły­mi po­la­mi i widzę błysk, któ­re­mu to­wa­rzy­szy nie­złe pier­dyk­nię­cie. Lecę w stro­nę Ki­jo­wa, a z ukra­iń­skich oko­pów sły­chać wrzask:

– Wal­nę­li w sie­bie! Sława Ukra­inie!

 

*

 

– Wa­łe­rij, polej go­ścio­wi.

Na­czel­ny do­wód­ca Sił Zbroj­nych Ukra­iny do­le­wa wódkę do mo­je­go pod­ręcz­ne­go kie­lisz­ka. Co praw­da w na­czy­niu mie­ści się je­dy­nie kilka kro­pel, tak więc wiele wy­le­wa na blat, ale nie zważa na to. Wo­ło­dy­myr też już jest nie­źle wsta­wio­ny, choć wciąż usi­łu­je mieć po­waż­ną minę.

– Muszę wam rzec, iż sła­bo­ści mam takie same, jak i lu­dzie. Je­stem bo­wiem mi­ło­śni­kiem bim­bru i pięk­nych ko­biet, i sam nie wiem, które uza­leż­nie­nie czę­ściej za­spo­ka­jam.

Wy­pi­jam tru­nek. Dra­pie lekko w gar­dło i roz­grze­wa kichy, ale przy wy­two­rach świę­tej pa­mię­ci Babki, to roz­cień­czo­na woda. Je­ste­śmy po wszel­kich for­mal­no­ściach, więc czas przejść do sedna.

– Mó­wi­cie zatem, że kwe­stia uży­cia przez Rosję broni ato­mo­wej to kwe­stia kilku, może mak­sy­mal­nie kil­ku­na­stu dni – pod­bi­jam temat, który już się prze­wi­jał mię­dzy ko­lej­ka­mi.

Wo­ło­dy­myr po­pra­wia się w krze­śle i za­ci­ska dło­nie na zło­tych lwich gło­wach, które są zwień­cze­niem pod­ło­kiet­ni­ków.

– Tak, tym razem je­ste­śmy tego pewni. Cher­soń od­bi­ty, Ma­riu­pol od­bi­ty, na dniach i Krym bę­dzie z po­wro­tem nasz. Cóż mu więc po­zo­sta­ło?

Wy­cią­gam zza skó­rza­nej ka­mi­ze­li drew­nia­ną fa­jecz­kę, od­pa­lam. Szare kółka opusz­cza­ją usta i roz­bi­ja­ją się o krysz­ta­ło­wy ży­ran­dol.

– Jak ro­zu­miem, po­wstrzy­ma­nie tego MU jest klu­czem do oca­le­nia świa­ta?

– W rze­czy samej. Putin musi umrzeć – od­po­wia­da na­tych­miast Wa­łe­rij.

Ta dwój­ka, w prze­ci­wień­stwie do tych z oko­pów, szyb­ko uzna­ła mnie za anio­ła zba­wi­cie­la. Nie wiem, dla­cze­go tak łatwo za­wie­rzy­li moim zdol­no­ściom, ale przy­naj­mniej nie mu­sia­łem tra­cić czasu na udo­wad­nia­nie wła­snych mocy.

– Nie zwy­kłem za­bi­jać, ale bądź­cie pewni, zacni pa­no­wie, iż jutro wojna się za­koń­czy.

Do­wód­ca po­le­wa po­now­nie. Uno­si­my kie­lisz­ki z wódką. Pre­zy­dent prze­ma­wia:

– Za nasz i twój świat!

Chlust.

Tak mnie cza­sem na­cho­dzą myśli o życiu i jedna z nich wła­śnie we łbie ko­ła­ta. Po jaką cho­le­rę wszel­kie isto­ty ro­zum­ne, we wszyst­kich rze­czy­wi­sto­ściach, wciąż się wy­rzy­na­ją? Od­po­wiedź wy­da­je się dość pro­sta i oczy­wi­sta, a wy­brzmia­ła nawet nie­gdyś z ust Babki:

Im wy­god­niej­sze sie­dze­nie, tym mniej dupa boli.

Nie­usta­ją­ca, chę­do­żo­na gra o krze­sło.

 

*

 

Opusz­czam kie­szeń ma­ry­nar­ki.

Spo­dzie­wa­łem się, że wnę­trze bun­kra bę­dzie przy­tła­cza­ją­ce i su­ro­we, tym­cza­sem widzę ścia­ny ze złota, złoty fotel, in­ny­mi słowy, apar­ta­ment naj­wyż­szej klasy. Jedną ścia­nę po­kry­wa­ją dzie­siąt­ki ekra­nów. Putin po­ru­sza się cicho ni­czym ry­sio­kłak. Cho­dzi tam i z po­wro­tem, jakby to­czył ostat­nią ba­ta­lię z wła­sny­mi my­śla­mi. W końcu siada, kła­dzie drżą­ce dło­nie na bla­cie. Kilka mo­ni­to­rów roz­świe­tla się i po­ja­wia­ją się gęby ru­skich woj­sko­wych, cze­ka­ją­cych na osta­tecz­ny roz­kaz. Nie ma co zwle­kać.

Wla­tu­ję stan­dar­do­wą drogą, przez ucho. Muszę przy­znać, że dawno nie tra­fi­łem na isto­tę z taką ilo­ścią ba­rier. Scy­zo­ryk robi jed­nak ro­bo­tę i osta­tecz­nie do­la­tu­ję do ste­row­ni umy­słu. Mam wiele wizji na za­koń­cze­nie za­da­nia. Po prze­ję­ciu kon­tro­li mogę za­rów­no po­wie­dzieć jak i zro­bić wszyst­ko, ale pójdę chyba w opcję ogło­sze­nia pod­da­nia się i od­pusz­cze­nia. Oczy­wi­ście potem, zanim wyjdę na ze­wnątrz, będę mu­siał tro­chę na­mie­szać w tym łebku, co by w przy­szło­ści mu się wię­cej nie po­mie­sza­ło.

Pod­łą­czam się. A ra­czej usi­łu­ję to zro­bić, bo coś jest ewi­dent­nie nie tak. Niech to szlag, pierw­szy raz spo­ty­kam się z tak skom­pli­ko­wa­nym umy­słem! Nie mogę prze­kro­czyć za­po­ry… No, dalej! Skup się, ru­dziel­cu, co naj­mniej dwa świa­ty na cie­bie liczą!

ŁUP!

Leżę na zim­nej, mar­mu­ro­wej po­sadz­ce. Coś mnie wy­rzu­ci­ło na ze­wnątrz. Do ciem­nej sze­ro­kiej! Nie pod­łą­czy­łem się! Putin sięga po coś ręką, zaraz wyda roz­kaz. Nigdy nie za­wo­dzę, to nie może się tak skoń­czyć!

Pod­ry­wam się do lotu, może zdążę spró­bo­wać raz jesz­cze…

Pre­zy­dent Rosji przy­kła­da do skro­ni lufę pi­sto­le­tu. Be­ret­ta 92, cóż za iro­nia losu. Mo­ni­to­ry gasną. Strzał. Złote ścia­ny plami krew. Ciało z ło­sko­tem lą­du­je tuż obok mnie. Za­czy­nam się śmiać. Re­cho­czę do roz­pu­ku, gła­dząc rudą brodę. Wzla­tu­ję nad trupa, upew­nia­jąc się, że nie żyje. Dziu­ra w gło­wie daje jasną od­po­wiedź. Opa­dam, sia­dam na uma­za­nej czer­wie­nią czar­nej ma­ry­nar­ce. Po­cią­gam łyk bim­bru, od­pa­lam fajkę. Znowu za­czy­nam się śmiać.

I po­my­śleć, że moja obec­ność w tym świe­cie ni­cze­go nie zmie­ni­ła, a i tak będę tu­tej­szym bo­ha­te­rem. Wo­ło­dy­myr po­my­śli co praw­da, że ściem­nia­łem z tym za­bi­ja­niem, ale co tam. Może i mój po­mnik w Ki­jo­wie po­wsta­nie?

Po­mnik Cho­chli­ka Zba­wi­cie­la.

Koniec

Komentarze

Dla odmiany – w poważnym tonie (poza początkiem). No i dobrze, równowaga w przyrodzie powinna być zachowana.

Swoją drogą, wypada żałować, że chochlików niestety nie ma. Zwłaszcza takich zdolnych do poprawienia świata o chociażby półtora procent…

W kolejce. Powodzenia.

Ideologicznie ze wszech miar słuszne, czyta się płynnie. Tylko ta wojna taka chłopięca…

Lożanka bezprenumeratowa

AdamKB, Koalo, Ambush, dzięki za komentarze :) Powaga jest, owszem, choć mam nadzieję, że odpowiednio umazana humorem i optymizmem. Ambush, co masz na myśli mówiąc o chłopięcej wojnie?

Chłopięca wojna to dla mnie takie radosne obrazki jak klip Bairaktar. Jest ciężko, strzelają ale, my prawdziwi twardziele dajemy radę. A mi się to bardziej kojarzy z bólem, śmiercią i rozpaczą.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

 

Tekst rewelacyjnie zabawny. :)

To zdanie uważam za najlepsiejsze:

Oczywiście, jeślibym taką miał, bo przecież jestem szczęśliwym kawalerem.

laugh

 

Widzę, że tym razem Przeuroczy Rudzielec robi za Prawie-Terminatoralaugh

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ambush, mnie też tak się kojarzy. Wręcz powiem, że w pierwszej wizji początkowa scena miała być sceną gwałtu, a beznadzieja i rozpacz miały unosić się z każdej strony. W ostateczności, zważając na zamysł konkursu, poszedłem w taką formę, mimo, że nie jest obraz wojny, który mam w głowie. Bruce, dziękuję :) Rudzielec ma wiele twarzy :D

Wielotwarzowiec – Chochlik Niepospolity. laugh

Pecunia non olet

Witaj, Realucu! 

 

Kopę lat! Miło Cię znów widzieć na portalu ;) a i Szeptucha miło znów spotkać :) 

Aż żal, że nie pokazał więcej swoich zdolności, trochę to było szarpane, z mieszającym się klimatem – raz śmiesznie, raz makabrycznie – i takie też mam odczucia względem tego tekstu – trochę tak, trochę nie.

Wolałbym więcej akcji szeptuchowych niż np. rozmowy z prezydentem i dowódcą Sił Zbrojnych. Ale to już oczywiście tylko takie moje marudzenie :) 

Dobrze się stało, jak się stało! 

 

Pozdrówka! 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

No, mam wątpliwości, czy zabicie Adolfowicza tak wiele by zmieniło. Ale zawsze to jakiś plan.

Ale pacz pan, jak się moda w bunkrach pozmieniała…

Babska logika rządzi!

Bruce :D Krokusie, z wzajemnością ;) Mieszanina wszelaka była z pełną premedytacją. Akcja akcją, ale dajże chłopu przerwę na kieliszka zrobić :P Finklo, dobry plan nie jest zły. Choć racja, nie ma 100% pewności, że rozwiązałoby to wszystkie problemy. Dzięki!

Troszkę mi zgrzyta to połączenie makabry z humorem, ale to chyba kwestia gustu. Niemniej napisane jest sprawnie, czytało się płynnie, a zakończenie satysfakcjonuje.

 

Poczepiam się troszkę:

Pełno tu płonącego sprzętu i lei po pociskach.

Lejów.

Muszę jednak przyznać, że dawno nie trafiłem na istotę z taką ilością barier. Scyzoryk robi jednak robotę i ostatecznie dolatuję do sterowni umysłu.

Powtórzenie.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko_Luz, ale masz genialne te chochlikowe obrazki! 

Szeptuch, jak nic! laugh

Pecunia non olet

mindenamifaj, hej!

Połączenie jak najbardziej zamierzone, rozumiem jednak, że nie każdemu może pasować taki mix.

Dzięki za wypatrzenie ukrytych w tekście chochlików :)

 

Irko, bruce ma rację, Szeptuch wypisz wymaluj :D heart

Ech, gdyby tak za sprawą chochlika można rozwiązać przynajmniej niektóre gnębiące ludzkość problemy…

 

W łe­pe­ty­nie trzesz­czy go­rzej niż na naj­gor­szym kacu. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: W łe­pe­ty­nie trzesz­czy bardziej niż na naj­gor­szym kacu.

 

wciąż się wy­ży­na­ją? → …wciąż się wyrzy­na­ją?

Sprawdź znaczenie słów wyżynaćwyrzynać.

 

Spo­dzie­wa­łem się, że wnę­trze bun­kru bę­dzie… → Spo­dzie­wa­łem się, że wnę­trze bun­kra bę­dzie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Reg, tekst jest tym bardziej krzepiący, iż ostatecznie okazuje się, że chochlik nie był niezbędny do rozwiązania tychże problemów, tak więc zawsze jest nadzieja, że pewne sprawy rozwiążą się bez ingerencji istot z innej rzeczywistości.

Ludzie już się poprawnie wyrzynają :)

 

Anet, dziękuję za wizytę i odwzajemniam uśmiech :)

 

Realucu, wyrzynanie się ludzi nigdy nie będzie poprawne. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobre! Oby się sprawdziło w tzw. “realu”.

W komentarzach robię literówki.

Reg, zgadzam się z zupełnością…

 

NaN, dzięki za wizytę i również mam taką nadzieję.

Tekst odmienny w treści, formie i nastroju od pozostałych konkursowych, bardziej nawiązujący do realu i w zakończeniu przedstawiający marzenie wielu nie tylko chochlików. Super. Zasługuje na wysłanie do biblioteki. Klik

Dziękuję Misiu :) Tekst pozwolił mi choć na krótką chwilę wyrwać się z pisarskiego dołu, więc dziękuję podwójnie.

Fajnie spotkać Szeptucha w naszej rzeczywistości :) Podobało mi się, ale trochę pomarudzę. Z jednej strony fajnie, że nie przedstawiłeś Ukraińców bogoojczyźnianie, ale z drugiej mam wrażenie lekkiego przedobrzenia. Oni tam na Ukrainie mają trochę nowoczesnego sprzętu i straty mniejsze niż Rosjanie, a to wymaga trzeźwości umysłu, sądzę więc, że żołnierz, którego spotkał Szeptuch raczej nie jest reprezentatywny. Zakończenie… nawet gdyby tak się stało, to nie rozwiąże to zasadniczego problemu. Na Kremlu są ludzie, którzy życzyliby sobie, żeby było jeszcze ostrzej.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej 

No czas pokazuje, że nie wszystko ułożyło się zgodnie z opowiadaniem, ale kto wie, może jeszcze chochlik zbawiciel się pojawi :). 

 

Co tu dużo pisać, jest zabawnie ( tym bardziej, że temat jest mało zabawny, to właśnie ten kontrast dobrze robi opowiadaniu :)) i chyba oto głównie chodziło w tekście. Czytało się szybko i z uśmiechem :). 

 

Dorzucam klika i pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie, zaskoczyłeś mnie wielce, dobijając moje dwa zamierzchłe teksty do biblioteki, ale wdzięcznym Ci za to jestem wielce, bo zawsze szkoda, jak tego jednego klika brakuje :)

Tekst rzeczywiście pisany był w okresie, gdy sprawa była świeża, niemniej jednak wciąż jeszcze nie wszystko stracone i liczmy na chochlika!

 

Dzięki i pozdrawiam! 

Nowa Fantastyka