- Opowiadanie: MPJ 78 - Problem na Odrze

Problem na Odrze

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, NoWhereMan

Oceny

Problem na Odrze

 Lato, zakończona sukcesem sprawa Smoka Wawelskiego, oznaczać to mogło tylko jedno. Czas pojechać gdzieś na wypoczynek. Przeglądałem oferty last minute, rozdarty między pragnieniami serca, a możliwościami portfela. Serce patriotycznie rwało nad Bałtyk, ale nie stać mnie było na taki wojaż, zostawały więc tańsze Hawaje, Ibiza, Teneryfa, Zanzibar. Kwestią odrębną było, czy będę z tego wyjazdu miał lepsze fotki na insta niż posłanka Klaudia, która zamierzała wkrótce wyjechać na Teneryfę? Wtem nagle do biura wpadła mi wyraźnie przerażona minister od dobrego klimatu.

– Marcin ratuj! – krzyczała od progu.

– Wszelki duch Pana Boga chwali. Co sprowadza w moje skromne progi?

– Armagedon na Odrze!

– Coś obiło mi się o uszy, ale podobno nikt nic konkretnego nie wie.

– Właśnie w tym jest problem, nikt nie potrafi ustalić przyczyny, a opozycja zaczyna budować stos dla mnie.

– Haniu histeryzujesz, ja jestem posłem opozycji, lewicowej zresztą i nie słyszałem, żeby choć wotum nieufności dla ciebie przygotowywano.

– Nie udawaj, że nic nie wiesz. Tam nad Odrą jest matecznik Grześka, on walczy z Tonkiem o przywództwo w Komitecie Obrony Prawych Obywateli. Żeby się wykazać jeździ po gminach i jad leje. Zresztą zobacz, co mi przysłał.

 

Hanka sięgnęła po smartfon i pokazała mi zdjęcie z czymś, co wyglądało jak sąg drewna, obok stał Grzesiek z zapalniczką. Przy odrobinie wyobraźni można to było uznać za ostrzeżenie, że stos jest już gotowy. Koncepcji tej nie dałoby się obronić w sądzie.

– No i jak widzisz, grozi mi! – krzyczała.

– Podpuszcza cię – odrzekłem

– Pomożesz?

– Jako detektyw, czy jako poseł?

– Jako poseł to nic nie zrobisz.

– Napiszę interpelację – zaproponowałem.

– Do kogo?

– Do ministra środowiska.

– Ale on wodami się nie zajmuje.

– To prześle zgodnie z właściwością.

– Ale do mnie kretynie! – krzyczała w furii.

– Czyli ustaliliśmy, że muszę działać jako detektyw, ale to będzie kosztowało.

– Nieważne ile, tylko znajdź mi sprawcę kłopotów.

– Taką cię lubię – odrzekłem. – Wierzę tobie na słowo – skłamałem gładko. – Jednakże moja formalistyczna dusza skłania mnie do spisania stosownej umowy.

– Dobrze, dobrze, byle szybko – Hanna poganiała mnie nerwowo.

 

Mając umowę, ruszyłem ze śledztwem, oczywiście posiłkując się teoriami spiskowymi z internetu. Wiodły one do pewnej firmy z branży celulozowej ulokowanej w Kostrzynie nad Odrą. Moja wizyta, jak się dowiedziałem od sekretarki, była już piątą z kolei interwencją poselską, więc dyrektor Maksymilian Talarowski zdawał się być spokojny, a na pewno miał już wszystkie kwestie przećwiczone. Zaczął więc z wymuszonym uśmiechem.

– Witam szanownego posła w naszych skromnych progach. Z kim mam przyjemność?

– Marcin Cravandeary, poseł przybyły tu w poszukiwaniu prawdy.

– Jak rozumiem dotarły do pana rozsiewane przez tych łajdaków konkurentów oskarżenia nas, o udział w katastrofie ekologicznej na Odrze.

– Jak mam rozumieć, pogłoski są nieprawdziwe? – zapytałem.

– Ależ oczywiście.

– Dlaczego mam panu wierzyć?

– Nie musi pan brać tego na wiarę. – Nacisnął klawisz interkomu. – Proszę wezwać pannę Malinę, żeby oprowadziła posła po naszym zakładzie.

 

 

Chętnie skorzystałem. Malina była zgrabną szatynką, której zebrane w kucyk włosy spływały miękko aż do pasa. Mocno wydekoltowana bluzeczka w kolorze, którego nie potrafię nazwać, czarna miniówka podkreślająca długie nogi i takież szpileczki dopełniały całości. Oprowadzała mnie, seksownie kołysząc biodrami. Od czasu do czasu przystawała i praktycznie do ucha mówiła, co mijamy, zupełnie przypadkiem demonstrując przy okazji kuszący dekolt. Przechodziliśmy przez kolejne działy, w których stare pudła i pęki niesprzedanych gazet, z przewagą przewodzącego tytułu prasowego, namaczano, miksowano, płukano, aż po przejściu przez imponujące maszyny otrzymywano na koniec rolki idealnie białego, mięciutkiego papieru toaletowego. Malina mówiła i mówiła, a ja notowałem w pamięci jej słowa. Na koniec zaatakowałem pytaniem.

– To gdzie spuszczacie wodę z chemikaliami czyszczącymi zadrukowany papier?

– Pracujemy w układzie zamkniętym – odrzekła po chwili zastanowienia.

– To już pani mówiła.

– Czyli nic nie pominęłam. – Malina wyraźnie się ucieszyła.

– Dlaczego mam wrażenie, że pani pracuje tu od niedawna?

– Może dlatego, że to prawda. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.

– Niech zgadnę. Talarowski zatrudnił panią do oprowadzania takich jak ja.

– Nawet jeśli, to co z tego?

– Dobrze płaci?

– Nieźle. Z drugiej strony nigdy wcześniej pracując w agencji modelek nie musiałam opanować aż takich ilości tekstu.

– A jakbym spytał prywatnie o te zbiorniki? – Wskazałem popłuczyny z tuszem.

– Zakład pracuje w układzie zamkniętym. – Malina uśmiechnęła się ponownie.

– Ale ja pytam prywatnie.

– Jeśli rozmawiamy prywatnie, to mogę o coś spytać?

– Ależ oczywiście – odrzekłem zaintrygowany.

– To pana jest ten srebrny Jaguar na parkingu?

– A jeśli powiem, że tak?

– I jest pan posłem?

– Oczywiście.

– To gdyby pan potrzebował kogoś do spotu wyborczego, albo na bilbordy. – Podała mi z uśmiechem swoją wizytówkę.

– Będę pamiętał – odrzekłem, puszczając do niej oko.

 

Wieczorem wybrałem się na kolację z Maliną, a potem odwiozłem ją do domu. Z prawdziwą przykrością musiałem jej odmówić wpadnięcia na herbatkę, albowiem miałem już plany na noc. Jaguar stał na strzeżonym parkingu, a ja w stroju godnym ninja przemknąłem nad Odrę w pobliżu zakładu Talarowskiego. Gdzie pobrałem próbki mułu.

 

Rankiem czyli tak koło czternastej odesłałem próbki do laboratorium i postanowiłem poszukać dalszych poszlak w Internecie. Teoria z Kostrzynem traciła na popularności ponieważ nowe ustalenia wskazywały na to, że śnięte ryby były też powyżej tego miasta, w pobliżu Głogowa. Co więcej doniesienia o tym, że coś z Odrą pod Głogowem się dzieje miały być wcześniejsze od tych z Kostrzyna. Zweryfikowałem to przeglądając lokalne głogowskie serwisy. Internauci nie mylili się. Z prawdziwą przykrością musiałem więc porzucić myśli o kolejnych spotkaniach z Maliną i ruszyć świeżym tropem. Tym razem nawiązałem kontakt z kimś, kto zdawał się być świetnie zorientowany w tej sprawie. Uznałem, że warto będzie się z nim spotkać.

Informator wyglądał przeciętnie, w miarę szczupły, acz bez przesady, blond włosy przystrzyżone na MacGyvera, wąsik Adolfa do tego wodniste oczy. Zgodnie z instrukcjami zastałem go w małej knajpce o nazwie „Płotka”. Zamówiłem smażoną pangę z frytkami i poszedłem na rozmowę.

– Witam panie… – natychmiast mi przerwał.

– Żadnych nazwisk. – Jego akcent brzmiał drutem kolczastym.

– Dobrze, niech tak będzie – zgodziłem się.

– Co pan wie o sytuacji związanej z Odrą.

– Wszystko – odparł z dużą dozą pewności siebie.

– A więc?

– To robota KGHM.

– A oni nie są aby związani z Lublinem? – zdziwiłem się.

– Lubinem, a nie Lublinem – wyjaśnił.

– Ok. Wracając do rzeczy. Co się stało?

– Wlali do Odry rtęć, którą wykorzystują przy wydobyciu srebra i to ona wodę zatruła.

– Jakieś dowody?

– Są tu. – Położył na stoliku skoroszyt kserówek.

– Co to jest?

– Porządne niemieckie badania, które udowadniają skażenie rtęcią.

– Nagłośnię sprawę – obiecałem. – Gdyby miał pan coś jeszcze. – Podałem mu eleganckie wieczne pióro z dyskretnym nadrukiem. – Jest na nim numer telefonu i adres mailowy, pod którymi jestem dostępny.

– Fajne – stwierdził, a oczy po raz pierwszy mu się ożywiły. – Żegnam – dodał i wyszedł.

 

Włożyłem słuchawkę do ucha i zacząłem konsumować przyniesiona mi rybkę. Nie zjadłem trzeciej części frytek, kiedy słuchawka zatrzeszczała i usłyszałem głos mego rozmówcy.

– Her boss, przesyłka dotarła.

– Kupił to?

– Łyknął jak kleine pelikan.

– Bardzo dobrze.

– Jechać do frau marszałkowej?

– Ja, naturlisch.

Ciężko westchnąłem. Przeczucie mnie nie myliło, w sprawę zaczęli mieszać się Niemcy. Pozostało dowiedzieć się czegoś od przedstawicieli KGHM.

 

Najwidoczniej moja sława mnie poprzedzała, ponieważ po spotkaniu z podejrzanie miłym dyrektorem, do zapoznania z zagadnieniem „KGHM i jego wpływ na Odrę” oddelegowana została Jagoda, sympatyczna brunetka o długich lekko kręconych włosach, czarnej nieco prześwitującej bluzeczce, co w połączeniu z jej piersiami skrytymi za koronkowym biustonoszem dawało iście piorunujący efekt. Do tego nosiła wiśniową spódniczkę w stylu japońskich kreskówek i buty na koturnie, co pozwalało jej eksponować zgrabne opalone nogi. Po przejrzeniu stosu dokumentacji, wybraliśmy się w teren. Cztery sztuczne zbiorniki sprawiały wrażenie przeniesionych wprost z Hawajów.

– Co zrobiliście tej wodzie, że jest taka przejrzysta? – zapytałem.

– To woda poprodukcyjna, nie ma w niej mikrobów, glonów i tego wszystkiego co sprawia, że mętnieje – odrzekła Jagoda.

– Zatruta rtęcią? – drążyłem temat.

– W procesie produkcyjnym nie korzystamy z tej substancji.

– To co wybiło te wszystkie glony?

– Związki arsenu – odpowiedziała rezolutnie.

– Rozumiem. – Doskonale zdawałem sobie sprawę, co wylanie arszeniku i jemu podobnych substancji mogło zrobić z Odrą.

– Zbiorniki są szczelne. – Jagoda zdawała się czytać w moich myślach. – Nasza firma specjalnie je wybetonowała. Nie mają żadnego połączenia z wodami gruntowymi. Nie ma żadnej możliwości by ich zawartość dostała się do rzeki, nawet gdyby nasze zabezpieczenia zawiodły, to do Odry stąd jest ponad piętnaście kilometrów.

– No tak – przyznałem. – Mówiłaś o betonie, ale ja nie widzę szarości na dnie zbiorników, tylko śliczny zielony kolorek.

– To tak zwana zieleń Scheelego, osady zawierające arsen. Co jakiś czas kiedy zbierze się tego więcej, wypompowujemy wodę, a osad zbieramy i sprzedajemy producentom farb.

– Fascynujące.

– Jakbyś miał więcej pytań chętnie pomogę. – Wręczyła mi swoją wizytówkę.

– Niewątpliwie będę miał pytania i chętnie się z tobą spotkam jutro na lunchu. – Puściłem do niej oko.

 

Nie było sensu dziewczyny przemęczać i pytać o zielone rozbryzgi na podjeździe, do jednego ze zbiorników. Nocą przybyłem w rejon arsenowych basenów w stroju ninja. Tym razem nie było sensu pobierać próbek. Chciałem ustalić, kto podbiera stąd wodę. Dłuższy czas potwornie się nudziłem, bo absolutnie nic się nie działo. Po koronie obiektu od czasu do czasu przechadzali się ochroniarze. Odrobinę nawet przysnąłem. Zbudziło mnie wesołe parkotanie traktorka. Leciwy Zetor przyholował beczkę asenizacyjną. Ktoś wysiadł z kabiny, chwilę porozmawiał z ochroną, pieniądze przeszły z rąk do rąk. Po czym wąż trafił do zbiornika i rozpoczęło się napełnianie beki. Przemknąłem cichcem w pobliże. Odczekałem aż obsługujący ten sprzęt skończy i ruszy w drogę powrotną. Zanim się rozpędził, wskoczyłem na dyszel wozu. Drogę, którą przebyłem szacowałem na jakieś piętnaście kilometrów. Niby niewiele, ale przejażdżka trwała prawie pół godziny. Z prawdziwą ulgą powitałem chwilę kiedy traktor w końcu opuścił drogę i zajechał do niewielkiego zakładu masarskiego. Odczekałem aż jego kierowca wrzuci wąż z beczki do jednego ze zbiorników i dopiero wtedy przyłożyłem mu w głowę by stracił przytomność.

 

Liny zaskrzypiały, traktorzysta, który wedle dokumentów nazywał się Henryk Ciapek, odzyskawszy przytomność zaczął się miotać. Było to zupełnie bez sensu. Rozebranego do naga i dokładnie związanego podwiesiłem na haku w ubojni.

– Nie szarp się tak, bo sobie ręce poobcierasz – poradziłem życzliwie. – Zaraz odkleję ci taśmę z ust i zadam parę pytań. Liczę na owocną współpracę, dzięki czemu unikniemy przykrych incydentów – dodałem pojednawczo.

– Skurwysynu! Zabiję cię! – wrzeszczał Henryk.

– Czyli nie będzie miło i sympatycznie – zauważyłem z przykrością brak współpracy.

– Zatłukę jak psa!

– Moja wina, nie wyjaśniłem reguł. Spokojnie nadrobimy to.

– Puść mnie skurwysynu! Bo ci nogi z…

– Ciii. – Przerwałem mu bluzganie, w czym znacząco pomogło zaklejenie ust taśmą. – No więc, chamstwa i ordynarności nie będę tolerować. Nie mam całej nocy, więc żebyś szybciej zrozumiał w czym rzecz posłużę się przykładem. Obraziłeś moją matkę, spotyka cię kara.

Sięgnąłem po miotłę i na gołe Henrykowe cztery litery posypały się razy. Przy szóstym kijek pękł. Na szczęście przewidywałem, że coś takiego stać się może, więc miałem na podorędziu kabel zasilający od komputera. Pozwolił on na kontynuowanie karania aż doliczyłem do dwudziestu.

– Czy zrozumiałeś zasady? – spytałem grzecznie.

Henryk skinął głową. Tym razem po odklejeniu taśmy był cichy i tylko wodził za mnie pełnym nienawiści wzrokiem.

– Kiedy byłeś nieprzytomny przejrzałem dokumentację firmy. Niektórych rzeczy nie rozumiem. Na przykład, za co ci płaci Grosse Herman Schweinschlacht.

– Robię u niego za podwykonawcę i biję oraz rozbieram świnie kiedy oni nie mają zdolności przerobowych – odrzekł Ciapek.

– To oficjalnie, a tak naprawdę? – drążyłem temat.

– Nie kłamię – zapewniał Henryk.

– Moim zdaniem jednak łżesz, a to chamskie. Więc muszę cię ukarać. – Przewód od komputera ze świstem przeciął powietrze.

– Litości! Mówię prawdę!

– Upór w oszustwie oznacza, że dotychczasowe metody perswazji zawiodły.

Kabel strzelił o podłogę, tak że końcówka skruszyła się odsłaniając przewody. Teraz każde uderzenie przecinało skórę na plecach. Po kilkunastu ciosach sięgnąłem po garść soli i rzuciłem ją na krwawiące rany. Skowyt Henryka miał natężenie dźwięku godne startującego odrzutowca, ale tylko przez chwilę, albowiem przesłuchiwany zemdlał. Musiałem go cucić, w czym pomógł strumień zimnej wody.

– Zastanów się dobrze, zanim znów będziesz próbował mnie oszukać. Zadam ci za chwilę pytanie i wiedz, że jeśli znów skłamiesz spotka cię kara. Jestem kreatywny, więc na razie skończymy z biciem. Tam w rogu widzę urządzenie do elektrycznego głuszenia świń przed ubojem. Jestem ciekaw, jak zareagujesz, kiedy potraktuje nim twoje męskie klejnoty. To jak będziesz mówić prawdę?

– Tak. – Henryk był wyjątkowo przekonywający, kiedy to mówił.

– To za co ci płaci Grosse Herman Schweinschlacht?

– Utylizacje odpadów płynnych.

Mówił prawdę. Wcześniej sprawdziłem dokumentację zakładu gdzie co prawda, pisano, że Niemcy przywożą mu świnie na ubój i rozbiór, jednak w papierach potwierdzał obiór cystern. Żywych zwierząt cysternami się nie wozi, zaś płynne odpady jak najbardziej. Skoro skłoniłem go do mówienia prawdy, można będzie w końcu przejść do meritum.

– I pomyśl, gdybyś, powiedział to od razu ile przykrości moglibyśmy uniknąć.

– Zabiją mnie jeśli dowiedzą się, że wysypałem.

– Powiedz mi tylko, po co mieszasz te ichne ścieki z wodą skażoną arsenem, którą podbierasz KGHM?

– To co przywożą, strasznie śmierdzi. Wiesz, jest w tym krew, treść żołądków, zawartość jelit, jakieś resztki zwierzęce i tym podobne ścierwo. Nie dało się tego wpuszczać do normalnej kanalizacji, bo zaraz na mnie nasyłali różne kontrole. Odkryłem jednak, że wystarczy wymieszać to z tą zieloną wodą i szlamem, a śmierdzieć przestaje i można taką mieszankę spuścić choćby w kanalizacji burzowej.

– Tej wpadającej do Odry?

– No niby tak – przyznał.

 

Brzmiało to logicznie. Związki arsenu zabijały wszelkie bakterie gnilne, a co za tym idzie, nie miało co śmierdzieć. Ciapek dostał jeszcze zastrzyk usypiający. Po czym odciąłem go z haka i zostawiłem na podłodze. Jej chłód powinien złagodzić mu ból obitych pleców. Ja miałem gorzej, czekał mnie bowiem jeszcze długi powrót do samochodu i próba złapania choćby odrobiny snu, przed lanczem z Jagodą.

 

Choć spotkanie z Jagodą było urocze, nie zapomniałem o podstawowym celu misji. Ten zaś mimo nocnej eskapady nie był niestety osiągnięty. Wszystko bowiem wskazywało, że Ciapek co najwyżej dołożył swoje do problemu, który przypłynął gdzieś z wyższego biegu rzeki. Poszukiwania prowadziłem łącząc informacje internetowe, z obserwacją rzeki. Nieco powyżej Wrocławia, odkryłem miejsce, w którym nad Odrą był pierwszy wędkarz. Pozostało tylko ustalić, czy w tym miejscu są żywe ryby, czy też ten człowiek po prostu relaksuje się nad rzeką. Znając wędkarski światek, na rozmowę ruszyłem odpowiednio przygotowany.

– Biorą? – zagaiłem.

– A no biorą, co mają nie brać.

– Bo widzi pan, tam. – Wskazałem dół rzeki. – To żywej ryby nie uświadczysz, i nikt nie wie dlaczego.

– He, he, he. – Wędkarz zaśmiał się z szatańskim wyrazem twarzy. – Ja tam nawet wiem, co się stało.

– Mówisz pan?

– Żeby mówić, trzeba by gardło zwilżyć. – Popatrzył na mnie z nadzieją.

– Da się zrobić. – Wyciągnąłem z kieszeni butelkę luksusowej i dwa papierowe kubki.

– No teraz to jest rozmowa. – Ucieszył się wędkarz.

– Marcin. – Podałem mu kubek z wódką.

– Janek.

– To mówisz, że wiesz, co się stało?

– A no wiem. – Nadstawił kubek pod drugą kolejkę.

– Ktoś coś wlał do rzeki?

– Z tydzień temu, a może ciut dłużej, nad Odrą przeleciał chłopie wóz strażacki.

– Ale jak? – zdziwiłem się.

– Pod wielorybem go podwiesili – wyjaśnił wędkarz.

– Aha… – odrzekłem zastanawiając się ile oni tu piją.

– I w tamte zakole. – Janek wskazał ręką szuwary. – Zrzucili z tego wieloryba adidaski. Mówię ci chłopie, jak tylko wpadły do wody, to ryby zaczęły wypływać do góry brzuchami.

– No tak. – Kiwnąłem głową. – Może zobaczyłeś coś jeszcze?

– A wiesz chłopie, że tak.

 

Po wysłuchaniu serii historii o płotkach, sumach, sandaczach, miętusach, gratulowałem sobie, iż przybyłem tu z płynem poprawiającym humor i podnoszącym ciśnienie. Inaczej usnąłbym przy jednej z pierwszych opowieści o pstrągu złapanym na muchę. Z radością pożegnałem się z Jankiem. Detektywistyczna uczciwość kazał mi ruszyć w stronę zakola i sprawdzić i ten trop. Gdy zbliżyłem się do rzeczonej kępy, powitał mnie zapach pleśniowego sera i kabanosów w stężeniu wyciskającym łzy z oczu. Potem dostrzegłem zawieszone sznurowadłami na gałęzi, adidaski. Woda częściowo je obmywała. Wędkarz Janek zdaje się co najmniej częściowo mówił prawdę. W tym momencie usłyszałem buczenie. Podniosłem głowę i oto dostrzegłem jaskrawoczerwony wóz strażacki, który podwieszony pod wieloryba zbliżał się w moją stronę. Z wnętrza wychylił się rozczochraniec i zaczął zawodzić.

– Maks, skaranie boże z tą twoją siostrą, jak ona mogła takie dobre buty wyrzucić.

– Spoko wodza Rysiu, oznaczyłem pozycję na mapie, zaraz je znajdziemy.

– A jeśli ktoś je ukradł?

– Tato zlituj się, kto by takie chodaki kradł. – Jakiś nastolatek włączył się do rozmowy.

– Młody, ty nie wiesz co ludzie potrafią zajumać, a przecież te buty to byłaby niepowtarzalna okazja.

– Tato nie narzekaj, właśnie docieramy do górnej granicy zasuwu alg więc powinny gdzieś tu być.

– Widzę je! – nagle krzyknął.

– Gdzie?

– Maks schodź koło tamtego krzaka, tylko szybko.

– Ale dlaczego?

– Jakiś facet na nie patrzy, tak jakby chciał je mi buchnąć.

 

Oniemiałem patrząc, jak pojazd gładko schodzi nad Odrę, a rozczochraniec zwany przez kompanów Ryśkiem z małpią zręcznością wyławia rzeczone buty z wody. Przez chwilę miałem nadzieję, że to co widzę to pijacki omam, będący wynikiem połączenia letniego słońca, jak i spożytego alkoholu. Nie robiłem sobie jednak większych złudzeń, zero siedem na dwóch to dla posła nic. Na wszelki wypadek zrobiłem kilka fotek i nawet nagrałem filmik. Dzień później, trzeźwy jak noworodek nadal widziałem na tych fotkach coś na kształt wielorybiego sterowca oraz Ryśka wyławiającego buty. Pozostało tylko wymyślić rozwiązanie problemu, akceptowalne dla wszystkich.

 

Zanzibarska plaża, czyściutki piasek, błękitne niebo, obok mnie piękne kobiety, Malina i Jagoda. Sączę powoli drinka w poczuciu szczęścia z dobrze wypełnionego obowiązku.

– Misiu, powiedz mi, skąd wiedziałeś, że prezes da mi urlop? – Malina spogląda ma mnie znad przeciwsłonecznych okularów.

– Bo rozwiązałem problem zatrucia Odry.

– A jak to zrobiłeś? – Jagoda wspiera koleżankę w przesłuchaniu.

– Nie było łatwo, ale znam kogoś, kto miał kontakt z Shango, bogiem tropikalnych afrykańskich burz, który zrobił kilka oberwań chmur w newralgicznych miejscach w efekcie czego wszystkie substancje spuszczane do Odry, jak ona długa i szeroka znacząco się rozproszyły…

– Żartujesz sobie z nas. – Jagoda pogroziła mi palcem.

– Jesteś okropnym misiem. – Malina wygięła usta w podkówkę.

– Czy zrehabilituję się kolejną porcją drinków?

– Brzmi dobrze, ale na początek, zrób coś pożytecznego. – Malina wręczyła mi olejek do opalania.

– O mnie też nie zapomnij. – Jagoda wygodnie rozłożyła się na kocu.

 

Smarując dziewczyny olejkiem, uśmiechałem się do swoich myśli. To, co im mówiłem, było czystą prawdą. Faktycznie pośredniczyłem w rozmowach pomiędzy kilkoma ministrami polskiego rządu, a Shango. Za trzysta polskich sortów mundurowych, dwieście beryli i czterysta tysięcy sztuk amunicji pan afrykańskich burz, sprowadził deszcze które znacząco podniosły stan wody w Odrze. Ministrowie początkowo byli przeciw temu układowi, ale dało się ich przekonać. Rzekę zatruwali przecież wszyscy, zaś mundury i broń dało się rozpisać jako pomoc afrykańskiemu rządowi walczącemu z najemnikami rosyjskiej grupy Wagnera, oraz wsparcie działań Francji, która bezskutecznie usiłowała tam zapewnić spokój. Za pośrednictwo załatwiłem sobie od Shango drobną przysługę. Nad plażami Teneryfy gdzie odpoczywała posłanka Klaudia szalał sztorm. Słowem udało mi się zorganizować wakacje idealne.

Koniec

Komentarze

Udało Ci się połączyć dwa swoje światy. Ciekawe rozwiązanie, spodobało mi się. Kręciłam nosem na próbę wplątania Niemców w zanieczyszczenia, ale na szczęście nie miały dużego wpływu. Zresztą, zdaje się, że takie organiczne, śmierdzące czy nie, rzeki by nie zatruły.

Technicznie – masz trochę literówek. Za to przecinki mnie nie gryzły w oczy.

Babska logika rządzi!

Wiodły one do pewnej firmy z branży celulozowej ulokowanej we Kostrzynie nad Odrą.

Literówek jest więcej. Tekst mnie nie kupił. Humor taki ‘na siłę’.

Witaj.

 

Osobliwe podejście do tematu. Na pewno humor i elementy fantastyki zasługują na uwagę.

Bardzo przykre zdanie: Rzekę zatruwali przecież wszyscy.

 

Z technicznych moje sugestie:

 

Co sprowadza w moje skromne progi. (dałabym znak zapytania)

Coś obiło mi się o uszy, ale podobno nikt, (przecinek bym usunęła) nic konkretnego nie wie.

Haniu histeryzujesz, ja jestem posłem opozycji, lewicowej zresztą i nie słyszałem (przecinek) żeby choć wotum nieufności dla ciebie przygotowywano.

Zresztą zobacz (przecinek) co mi przysłał.

Hanka sięgnęła po smartfon i pokazała mi zdjęcie z czymś (przecinek) co wyglądało jak sąg drzewa, obok stał Grzesiu z zapalniczką.

Przy odrobinie wyobraźni można to było uznać, (bez przecinka) za ostrzeżenie, że stos jest już gotowy.

No (przecinek)i jak widzisz. (przecinek zamiast kropki) Grozi mi!

– Napisze (literówka) interpelację – zaprzeczyłem.

– Czyli ustaliliśmy, że muszę działać jako detektyw, ale to będzie kosztowało? – czy to jest zdanie pytające?

– Nie ważne (razem) ile, tylko znajdź mi sprawcę kłopotów.

– Jak mam rozumieć (przecinek) pogłoski są nieprawdziwe? – zapytałem.

Oprowadzała mnie (przecinek) seksownie kołysząc biodrami.

Od czasu do czasu przystawał (literówka) i praktycznie do ucha mówiła, …

Przechodziliśmy przez kolejne działy, w których stare pudła i pęki niesprzedanych gazet, z przewagą przewodzącego tytułu prasowego (przecinek) namaczano, miksowano, płukano (przecinek tu…) aż po przejściu przez imponujące maszyny (… albo tu) otrzymywano na koniec rolki idealnie białego (przecinek) mięciutkiego papieru toaletowego.

– Dlaczego mam wrażenie, że pani pracuje tu od niedawna. (znak zapytania)

– Może dla tego (razem), że to prawda.

Talarowski zatrudnił panią do oprowadzania takich (przecinek) jak ja.

– A jakbym spytał prywatnie o te zbiorniki. (znak zapytania)

– Jeśli rozmawiamy prywatnie, to mogę o coś spytać? (…) – To pana jest ten srebrny Jaguar na parkingu. (znak zapytania)

– Będę pamiętał (myślnik) odrzekłem (przecinek) puszczając do niej oko.

 

 

Co do interpunkcji, trzeba jeszcze zerknąć na nią w całości tekstu.

 

Wieczorem wybrałem się na kolekcję (dwie literówki, tutaj miała być chyba „kolacja”) z Maliną, a potem odwiozłem ją do domu.

 

Tym razem nawiązałem kontakt z kimś (brak części zdania) zdawał się być świetnie zorientowany w tej sprawie.

 

Wydaje mi się, że tę część dialogu trzeba poprawić:

– Witam panie… – natychmiast mi przerwał.

– Żadnych nazwisk. – Jego akcent brzmiał drutem kolczastym.

 

Przeczucie nie (literówka) nie myliło, w sprawę zaczęli mieszać się Niemcy.

 

… oddelegowana została Jagoda, sympatyczna brunetka o długich lekko kręconych włosach, czarnej lekko prześwitującej bluzeczce, co w połączeniu z połączeniu z jej piersiami skrytymi za koronkowym biustonoszem dawało iście piorunujący efekt. (powtórzenia)

 

Liny zaskrzypiał (literówka) , traktorzysta, …

 

– (czemu tu myślnik, jak w dialogu?) Henryk skinął głową. Tym razem po odklejeniu taśmy był cichy i tylko wodził za mnie pełnym nienawiści wzrokiem.

 

Teraz każde uderzenie przecinało skórę na plecach i zostawiało na plecach szramy. – powtórzenie

 

Wszystko bowiem skazywał (dwie literówki – czy tu miało być: „wskazywało”), że Ciapek co najwyżej dołożył

 

– Marcin. – Podałem ku (literówka) kubek z wódką.

 

Tym (literówka) momencie usłyszałem buczenie.

 

 

Za wszelki wypadek zrobiłem kilka fotek i nawet nagrałem filmik.

 

– Czy zrehabilituje (literówka) się kolejną porcja (literówka) drinków?

 

Co do literówek oraz braków części wyrazów i zdań lub ich nadmiaru, warto jeszcze popoprawiać całość.

 

… a przecież te buty to była by niepowtarzalna okazja. – razem; błąd ortograficzny

 

… bogiem tropikalnych afrykańskich burz, który zrobił załatwił kilka oberwań chmur w newralgicznych .. – co tu zamierzałeś napisać?

 

 

Brak informacji o wulgaryzmach. Warto też wspomnieć w tagach o torturach.

 

Pozdrawiam.

 

Pecunia non olet

Przykro mi – nie porwało. Można było w kilku miejscach uśmiechnąć się, i robiłem to, ale nie ratuje to całości opowiadania.

Zastanawiałem się, na kiego czorta afrykańskiemu bożkowi pogody amunicja, Beryle i mundury. No, chyba że to zapowiedź, że któreś z następnych ekoopowiadań przeniesie nas do Afryki…

Hej!

Na początek wynotuję na bieżąco to, co bym poprawił:

– Wszelki duch pana Boga chwali. Co sprowadza w moje skromne progi.

Jakoś mi się tu ciśnie pytajnik zamiast kropki.

Od czasu do czasu przystawał[a] i praktycznie do ucha mówiła, co mijamy, zupełnie przypadkiem demonstrując przy okazji kuszący dekolt

Literówka. Lepiej popraw, bo z kontekstu opisu przez moment pomyślałem, że coś innego (przy)stawało.

– Dlaczego mam wrażenie, że pani pracuje tu od niedawna.

– Może dla tego, że to prawda. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.

Po pierwszej wypowiedzi również sugeruję wstawić pytajnik. A “dlatego” razem.

– Będę pamiętał [-] odrzekłem puszczając do niej oko.

Brakuje półpauzy.

Tym razem nawiązałem kontakt z kimś [kto] zdawał się być świetnie zorientowany w tej sprawie.

Sugeruję uzupełnić.

– Co pan wie o sytuacji związanej z Odrą.

Znów pytajnik bym tu wstawił.

Najwidoczniej moja sława mnie poprzedzała, ponieważ po spotkaniu z podejrzanie miłym dyrektorem, do zapoznania mnie z zagadnieniem „KGHM i jego wpływ na Odrę” oddelegowana została Jagoda, sympatyczna brunetka o długich lekko kręconych włosach, czarnej lekko prześwitującej bluzeczce, co w połączeniu z połączeniu z jej piersiami skrytymi za koronkowym biustonoszem dawało iście piorunujący efekt.

Jakiś relikt redakcyjny. 

Liny zaskrzypiał[y], traktorzysta, który wedle dokumentów nazywał się Henryk Ciapek, odzyskawszy przytomność zaczął się miotać.

Literówka.

Nie szarp się tak, bo sobie ręce poobcierasz – poradziłem życzliwie.

Brakuje półpauzy przed kwestią dialogową.

– Henryk skinął głową.

Tu z kolei półpauzy nie powinno być.

Teraz każde uderzenie przecinało skórę na plecach i zostawiało na plecach szramy.

Zupełnie niepotrzebne powtórzenie. Jedno “plecach” wywal.

Wszystko bowiem skazywał, że Ciapek co najwyżej dołożył swoje do problemu, który przypłynął gdzieś z wyższego biegu rzeki.

Chyba “wskazywało”.

Detektywistyczna uczciwość kazał[a] mi ruszyć w stronę zakola i sprawdzić i ten trop.

Literówka.

– Nie było łatwo, ale znam kogoś, kto miał kontakt z Shango, bogiem tropikalnych afrykańskich burz, który zrobił załatwił kilka oberwań chmur w newralgicznych miejscach w efekcie czego wszystkie substancje spuszczane do Odry, jak ona długa i szeroka znacząco się rozproszyły…

Zrobił albo załatwił. 

Ogólnie rzecz biorąc, ja też mam mieszane uczucia. Teoretycznie napisane dość sprawnie, nie licząc błędów, ale jednak nie bardzo mnie przekonało. Zdaje mi się, że nie zetknąłem się wcześniej z żadnym tekstem z tej serii, nie wiem więc, czy wszędzie jest ten sam bohater. Jeśli tak, to trochę tłumaczy jego dość słabo zarysowaną kreację. Ale nawet jeśli tak, to nie za bardzo przypadł mi do gustu. Trochę za bardzo skupiłeś się w tym opowiadaniu na tych wszystkich pięknych laluniach. Ani to bardzo śmieszne, ani oryginalne, trochę też niesmaczne mam wrażenie. 

W każdym razie żałuję tego, że ten ogólnie ciekawy pomysł rozmył się, nomen omen, w takich niepotrzebnych wątkach pobocznych. Gdybyś poświęcił więcej uwagi głównemu, wprowadził nieco więcej opisów czynności śledczych, byłoby to zdecydowanie lepsze. Tym niemniej doceniam za przedstawienie naszego politycznego światka, początkowe sceny rozbawiły mnie zdecydowanie najbardziej. Chciałbym też przeczytać jakiś prawdziwy opis pojawienia się wozu strażackiego podwieszonego na wielorybie, ponieważ uważam, że ten epizod na to zasługuje. 

Reasumując nie do końca zrealizowany potencjał, choć czytało się dość przyjemnie.

Pozdrawiam,

Maldi

 

Komentarz mi wcięło???

 

Za wszystkie uwagi dziękuję

 

Wskazany błędy skoryguje jutro… wróć w zasadzie dziś bo już po północy

 

Po co bożkowi afrykańskich burz beryle i mundury ….

Już o tym pisałem w opowiadaniu “Zagraniczny specjalista”

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24757 

 

Maldi wóz strażacki pod wielorybem pojawia się w serii o rodzince Twardowskich …. 

Tak szukam i zdaje się, że akurat był w opowiadaniach których nie opublikowałem. Da się to zmienić ;)

 

 

 

 

Cóż, MPJ-cie, zatrucie Odry to sprawa dość aktualna, ale cała reszta zdaje się wtórna i nie ukrywam, że mocno mnie zmęczyła. No bo co my tu mamy – kolejną zagadkę, którą rozwiązuje poseł-detektyw, tradycyjnie prężący tors przed wyzwaniem, nieodmiennie taksujący powaby pojawiających się panienek i zaglądający im w dekolty. Nudne to i mało smaczne.

Poseł-detektyw znęcający się nad Henrykiem zdał mi się wręcz odrażający, zwłaszcza że bycie oprawcą najwyraźniej sprawiało mu przyjemność i napawało dumą z dokonanych czynów.

Miałeś prawo wpleść do opowieści wątki ze swoich innych dzieł – wszak to Twoja twórczość, ale tu rzecz okazała się mało czytelna nawet dla mnie, choć przeczytałam chyba wszystko, co zamieściłeś na portalu. Użytkownicy, którzy pojawili się niedawno będą mieli spore kłopoty z odnalezieniem się w niektórych fragmentach, a nie przypuszczam aby komuś chciało się zaglądać do podanych linków i zgłębiać treść dawnych opowiadań.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Mam nadzieję, MPJ-cie, że Problem na Odrze był wypadkiem przy pracy i Twoje kolejne opowiadania okażą się bardziej satysfakcjonujące.

 

– Mar­cin ratuj! – krzy­cza­ła z progu.– Mar­cin ratuj! – krzy­cza­ła od progu.

 

– Wszel­ki duch pana Boga chwa­li.– Wszel­ki duch Pana Boga chwa­li.

 

zdję­cie z czymś co wy­glą­da­ło jak sąg drze­wa, obok stał Grze­siu z za­pal­nicz­ką. → …zdję­cie z czymś co wy­glą­da­ło jak sąg dre­wna, obok stał Grze­ś z za­pal­nicz­ką.

 

Na­pi­sze in­ter­pe­la­cję – za­prze­czy­łem.Na­pi­szę in­ter­pe­la­cję – zaproponowałem.

 

ulo­ko­wa­nej we Ko­strzy­nie nad Odrą. →…ulo­ko­wa­nej w Ko­strzy­nie nad Odrą.

 

– Może dla tego, że to praw­da.– Może dlatego, że to praw­da.

 

To pana jest ten srebr­ny Ja­gu­ar na par­kin­gu.To pana jest ten srebr­ny ja­gu­ar na par­kin­gu.

https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=285:pisownia-marek-samochodow&catid=44&Itemid=58

 

Wie­czo­rem wy­bra­łem się na ko­lek­cję z Ma­li­ną… → Co to znaczy wybrać się z kimś na kolekcję? Bo chyba nie chodzi tu o podrywanie dziewczyny na wspólne oglądanie kolekcji znaczków pocztowych?

 

po­sta­no­wi­łem po­szu­kać dal­szych po­szlak w In­ter­ne­cie. → Wcześniej pisałeś: …posiłkując się teoriami spiskowymi z internetu. -> Proszę o konsekwencję – albo wielka litera, albo mała.

 

Jego ak­cent brzmiał dru­tem kol­cza­stym. → A czym się różni brzmienie drutu kolczastego od brzmienia zwykłego drutu?

 

Naj­wi­docz­niej moja sława mnie po­prze­dza­ła, po­nie­waż po spo­tka­niu z po­dej­rza­nie miłym dy­rek­to­rem, do za­po­zna­nia mnie z za­gad­nie­niem… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

co w po­łą­cze­niu z po­łą­cze­niu z jej pier­sia­mi… → A konkretnie to co z czym jest połączone?

 

Le­ci­wy Zetor przy­ho­lo­wał becz­kę ase­ni­za­cyj­ną.Le­ci­wy zetor przy­ho­lo­wał becz­kę ase­ni­za­cyj­ną.

 

Ktoś wy­siadł z ka­bi­ny, chwi­le po­roz­ma­wiał z ochro­ną… → Literówka.

 

trak­tor w końcu opu­ścił drogi i za­je­chał… → Literówka.

 

Od­cze­ka­łem aż jego kie­row­ca wrzu­ci węża z becz­ki… → Od­cze­ka­łem aż jego kie­row­ca wrzu­ci wąż z becz­ki

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika wąż, czyli giętkiej rury do transportu cieczy: https://pl.wiktionary.org/wiki/w%C4%85%C5%BC

 

– Czyli nie bę­dzie miło i sym­pa­tycz­nie.Za­uwa­ży­łem z przy­kro­ścią brak współ­pra­cy. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą.

 

i na gołe hen­ry­ko­we czte­ry li­te­ry po­sy­pa­ły się razy. → …i na gołe Hen­ry­ko­we czte­ry li­te­ry po­sy­pa­ły się razy.

 

– Robię u niego za pod­wy­ko­naw­cę i bije oraz roz­bie­ram świ­nie… → Literówka.

 

Teraz każde ude­rze­nie prze­ci­na­ło skórę na ple­cach i zo­sta­wia­ło na ple­cach szra­my. Teraz każde ude­rze­nie prze­ci­na­ło skórę na ple­cach i zo­sta­wia­ło rany.

Za SJP PWN: szrama «szpecący kogoś ślad po zagojeniu się rany»

 

się­gną­łem po garść soli i rzu­ci­łem ja na krwa­wią­ce rany. → Literówka.

 

…nie za­po­mnia­łem o pod­sta­wo­wym celu mojej misji. →Zbędny zaimek.

 

te buty to była by nie­po­wta­rzal­na oka­zja. → …te buty to byłaby nie­po­wta­rzal­na oka­zja.

 

Za wszel­ki wy­pa­dek zro­bi­łem kilka fotek… → Literówka. 

 

Ma­li­na spo­glą­da ma mnie… → Literówka.

 

bo­giem tro­pi­kal­nych afry­kań­skich burz, który zro­bił za­ła­twił kilka obe­rwań chmur… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

– Czy zre­ha­bi­li­tu­je się ko­lej­ną por­cja drin­ków? → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg poprawki naniosłem. 

 

Co do posła detektywa, to staram się pisać o nim w konwencji a’la Bond/”07 zgłoś się”. Tam muszą być piękne kobiety.

 

Co do Henryka. Owszem przesłuchanie było ostre, ale gość spuszczał do rzeki związki aresnu. W takiej sytuacji przesłuchanie z biciem wydawało mi się bardziej na miejscu niż takie w stylu Matki Teresy.

 

Czym się różni akcent brzmiący jak drut kolczasty od tego brzmiącego zwykłym drutem? Tym samym co drut pastucha na łące od ogrodzenia Auschwitzu. 

 

 

reg poprawki naniosłem. 

I chwała Ci za to. :)

 

Co do posła detektywa, to staram się pisać o nim w konwencji a’la Bond/”07 zgłoś się”. Tam muszą być piękne kobiety.

No cóż, Twoje starania, aby postać Marcinna utrzymać w konwencji agenta 007, czy porucznika Borewicza, moim zdaniem, nie jest najlepszym pomysłem – poseł-detektyw wypada blado i mało ciekawie; rzekłabym nawet, że jest bardziej parodią pierwowzorów niż utrzymaniem jakiejkolwiek konwencji.

I nie, kobiety nie muszą być. A już na pewno nie takie, jak opisane w opowiadaniu.

 

Co do Henryka. Owszem przesłuchanie było ostre, ale gość spuszczał do rzeki związki aresnu. W takiej sytuacji przesłuchanie z biciem wydawało mi się bardziej na miejscu niż takie w stylu Matki Teresy.

Nie mam pojęcia, jak wygląda przesłuchanie w stylu Matki Teresy, ale podtrzymuję zdanie o przesłuchaniu opisanym w opowiadaniu.

 

Czym się różni akcent brzmiący jak drut kolczasty od tego brzmiącego zwykłym drutem? Tym samym co drut pastucha na łące od ogrodzenia Auschwitzu. 

Jeśli to miał być żart, to zdał mi się wyjątkowo niesmaczny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ok to jest trochę parodia niemniej Bonda, czy Borewicza zapamiętałem właśnie przez pryzmat kobiet w otoczeniu. 

 

Przesłuchanie w stylu Matki Teresy niewątpliwie opiszę ;)

 

Nie upieram się, że jestem w dobrej formie jeśli idzie o humor. 

Dyżurny!

 

Hmm, nie wiem. Uśmiechnąłem się w kilku miejscach. Na pewno to, że rzekę zatruł chłopek-roztropek z Zetorem, co zakombinował na każdym możliwym froncie, ma swój urok.

 

Z drugiej strony mamy tu plejadę średnio wyrazistych postaci i sporo przegadanych dialogów. Detektyw odhacza kolejne punkty na liście, niewiele śledząc. Do tego syndrom wspomnianej historii z bóstwem deszczu, która zdaje się mieć potencjał na najmocniejszy punkt opka.

 

Najlepsze momenty pod względem weny są poświęcone dwóm paprotkom – poza tym nie rozpisałeś się.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nie paprotkom, tylko Malinie i Jagodzie :D One zaś są bardzo ważne w budowaniu klimatu a’la Bondy z Seanem Connery. Ja wiem, że czasy się zmieniły itd. ale kiedy pisałem to opowiadanie byłe w trakcie lektury “Cud Miód Malina” Jadowskiej. To było jak kobiece, tak …. No po prostu coś we mnie zapragnęło napisania czegoś odmiennego, czegoś jak stary dobry Bond, któremu wystarczyło wejść do pokoju a wszystkie obecne tam kobiety zakochiwały się w nim po 5 sekundach. 

 

 

Ciekawy Ci tekst wyszedł, MPJocie :) Faktycznie ma klimaty bondowe, zwłaszcza odzwierciedlające nie współczesność na lata 70. czy 80. ubiegłego wieku. Sama historia ciekawa, rozwiązanie raczej spodziewane, ale parę razy się uśmiechnąłem :)

– Lubinem, a nie Lublinem – wyjaśnił.

Plus za to :D

Czyta się nieźle, choć, jak to u Ciebie, nie raz i nie dwa potrafi zachrzęścić.

 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzisiaj przeczytałem po raz drugi i kilka razy się uśmiechnąłem. Mogę już sięgnąć do Twojego najnowszego projektu. :)

Nowa Fantastyka