- Opowiadanie: śniąca - Powrót Tauriego

Powrót Tauriego

Dawno mnie nie było. Dawno nie pi­sa­łam. W pew­nym stop­niu w ra­mach sa­mo­za­chę­ty do pi­sa­nia no­wych opo­wie­ści, dzie­lę się dziś star­szą. 

 

Hi­sto­ria, którą prze­czy­ta­cie po­ni­żej jest jedną z kilku, które wy­śni­ły mi się wy­jąt­ko­wo fa­bu­lar­nie. Ja­kieś 70% tek­stu to sen prak­tycz­nie wprost, resz­ta, to do­dat­ki wy­gła­dza­ją­ce. 

“Po­wrót Tau­rie­go” miał zna­leźć się w Sil­ma­ri­sie, w tym nie­szczę­snym nu­me­rze, który osta­tecz­nie nie wy­szedł. Uzna­łam, że wy­star­cza­ją­co długo prze­le­żał, więc teraz prze­ka­zu­ję go w Wasze ręce – może komuś przy­nie­sie odro­bi­nę roz­ryw­ki, może nawet da do my­śle­nia. Mi­łe­go :) 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Powrót Tauriego

Bły­ska­wi­ce raz po raz roz­ci­na­ły ciem­nie­ją­ce, wie­czor­ne niebo. W hu­kach grzmo­tów gi­nę­ły głosy miesz­kań­ców osady. Stu­kot kopyt mie­szał się z pla­ska­niem bo­sych stóp w bło­cie.

Za­pła­ka­na ko­bie­ta wbie­gła do jed­nej z chat. Chwi­lę póź­niej gwał­tow­nie pchnię­te drzwi pra­wie wy­pa­dły z za­wia­sów. Ol­brzym, to­cząc wkoło wście­kłym spoj­rze­niem prze­krwio­nych oczu, wpadł do izby. Lekko za­krzy­wio­ne rogi za­plą­ta­ły się w wi­szą­ce u po­wa­ły pęki ziół. Przez wio­skę po­niósł się roz­dzie­ra­ją­cy krzyk.

 

***

 

– Moje dziec­ko! – za­wo­dzi­ła ko­bie­ta. – Mój ma­leń­ki chłop­czyk!

– Za­milk­nij wresz­cie! – huk­nął jej mąż. – Nie po­ma­gasz, Ad­ria­no.

Bia­ło­wło­sa, blada po­stać sie­dzia­ła przy ol­brzy­mim stole na­prze­ciw go­spo­da­rza domu. Nie od­zy­wa­ła się, dło­nie miała scho­wa­ne w sze­ro­kich rę­ka­wach błę­kit­ne­go płasz­cza. Zło­ci­sty­mi oczy­ma spo­glą­da­ła to na męż­czy­znę, to na jego żonę. Wie­dzia­ła, że matka musi po­ra­dzić sobie z bólem sama. Że musi się wy­pła­kać. A ta sie­dzia­ła sku­lo­na przy piecu, oku­ta­na w szarą, brud­ną chu­s­tę, za­nie­dba­na, z twa­rzą opuch­nię­tą od łez.

Me­ta­vro, oj­ciec po­rwa­ne­go dziec­ka, choć nie mniej po­ru­szo­ny losem po­tom­ka, pró­bo­wał przy­naj­mniej trzy­mać nerwy na wodzy. Mimo to wiel­kie jak boch­ny chle­ba dło­nie za­ci­skał tak mocno, że kłyk­cie cał­kiem po­bie­la­ły. Widać było też wy­raź­nie, jak mię­śnie twa­rzy drżą pod gę­stym za­ro­stem.

Et­si­ja wes­tchnę­ła.

– No do­brze. Czy wi­dzie­li­ście, kto to zro­bił?

– Byłem na po­lo­wa­niu. – Po­krę­cił głową go­spo­darz. – Przy­by­li, gdy dzień chy­lił się ku koń­co­wi…

– To były de­mo­ny z pie­kła rodem – wtrą­ci­ła Ad­ria­na, mię­dzy jed­nym szlo­chem a dru­gim. – Przy­by­li razem z burzą. Pio­ru­ny, z któ­rych spa­dli, ośle­pia­ły… Wi­dzia­łam je­dy­nie kon­tu­ry, dwu­noż­ne syl­wet­ki…

– A są­sie­dzi? Inne dzie­ci?

– Nikt i nic. Za­bra­li tylko na­sze­go syna. Znaj­dziesz go, Et­si­ja? Pro­szę… – bła­gal­nym tonem po­wie­dział Me­ta­vro.

– Ma tylko pięć lat… – do­da­ła Ad­ria­na, znów za­no­sząc się pła­czem. – Moje ma­leń­stwo…

Tro­pi­ciel­ka nie od­po­wie­dzia­ła. Gdy po­chwy­ci­ła prze­la­tu­ją­cą przez głowę myśl, lekka zmarszcz­ka prze­cię­ła gład­kie czoło.

– Przy­by­li z burzą? To było trzy dni temu. Dla­cze­go nie we­zwa­li­ście mnie wcze­śniej? Od razu?

– Pró­bo­wa­łem szu­kać sam – cicho przy­znał go­spo­darz. – Mia­łem na­dzie­ję…

– Nie mia­łeś na to szan­sy, przy­ja­cie­lu. Jakiś czas temu znik­nę­ło w po­dob­nych oko­licz­no­ściach kilku miesz­kań­ców Po­łu­dnio­wej Do­li­ny. Dwie moje sio­stry, wietrz­ne tro­pi­ciel­ki, wy­ru­szy­ły na po­szu­ki­wa­nia i dotąd nie wró­ci­ły.

Bia­ło­wło­sa pod­nio­sła się ze stoł­ka. Szczu­płą dłoń, o skó­rze, przez którą prze­świe­ca­ły błę­kit­ne żyłki, po­ło­ży­ła na ra­mie­niu męż­czy­zny, wiel­kim jak konar dębu.

– Od­naj­dę wa­sze­go syna. I spro­wa­dzę do domu.

Tro­pi­ciel­ka opu­ści­ła chatę zroz­pa­czo­nych ro­dzi­ców. Gdy za wio­ską ze­szła z drogi, skraj roz­pię­te­go płasz­cza mu­skał li­ście traw, mię­dzy któ­ry­mi za­nu­rza­ły się jej bose stopy. Po kilku kro­kach za­głę­bi­ła się mię­dzy łany zło­cą­cych się zbóż. De­li­kat­ne palce od nie­chce­nia prze­cze­sy­wa­ły kłosy. Ko­bie­ta mru­cza­ła ci­chut­ko do sie­bie.

– Przy­by­li na pio­ru­nach? W to­wa­rzy­stwie desz­czu… Woda pa­mię­ta. Woda bę­dzie wie­dzieć. Ale zdą­ży­ła już od­pły­nąć da­le­ko… da­le­ko… Gdzie teraz od­na­leźć twoją pa­mięć? Gdzie jest pa­mięć?

Kłosy, na­po­jo­ne trzy dni wcze­śniej desz­czem i prze­su­szo­ne słoń­cem, za­cho­wa­ły już tylko echo wspo­mnie­nia, ale chęt­nie się nim po­dzie­li­ły. Za­czę­ły szep­tać…

 

***

 

Jack­son roz­siadł się w wy­god­nym fo­te­lu. Z na­masz­cze­niem przy­ciął koń­ców­kę cy­ga­ra i za­pa­lił je. Mi­dway bez słowa ob­ser­wo­wał go­ścia, lekko ob­ra­ca­jąc w pal­cach kie­li­szek z winem.

– Trud­no was zna­leźć i jesz­cze trud­niej z wami za­grać – ode­zwał się w końcu Jack­son, wy­pu­ściw­szy w po­wie­trze smugę dymu.

Mi­dway ro­ze­śmiał się krót­ko.

– Panie Jack­son, gdyby każdy mógł się za­ba­wić w któ­rąś z na­szych gier, nie by­ły­by one tak pre­sti­żo­we. Poza tym… – Urwał na mo­ment. – Poza tym, skoro już tu pan jest, to wie też, że le­piej, by za­rów­no wła­dze, jak i pewne or­ga­ni­za­cje nie do­wie­dzia­ły się o na­szych atrak­cjach. Z jed­nej stro­ny nie chce­my dzie­lić się naszą tech­no­lo­gią, z dru­giej nie brak na świe­cie oszo­ło­mów, któ­rzy by nam bruź­dzi­li w imię dur­nych ide­ałów. Ce­ni­my sobie pewną, cał­kiem sporą, dozę ta­jem­ni­cy.

– Za­uwa­ży­łem – od­parł gość. – Nigdy w życiu nie mu­sia­łem pod­pi­sać tylu klau­zul po­uf­no­ści.

– Wie­rzę, że za­po­znał się pan z nimi do­głęb­nie…

– Cho­dzi panu o kon­se­kwen­cje nie­do­trzy­ma­nia umowy? Nikt mnie tak jesz­cze nie szan­ta­żo­wał. Dla­te­go myślę, że macie do za­ofe­ro­wa­nia coś na­praw­dę do­bre­go.

– Co pan wy­brał? – Go­spo­darz ski­nął głową asy­sten­to­wi, który pod­szedł do pa­ne­lu ste­row­ni­cze­go.

– Jako po­czą­tek przy­go­dy z wa­szym cyr­kiem wy­bra­łem lot na Pe­ga­zie, ale mi od­mó­wio­no.

– Pegaz jest dla sta­łych, spraw­dzo­nych klien­tów, nie no­wych. Pan nawet nie po­wi­nien o nim jesz­cze sły­szeć. – W gło­sie Mi­dwaya dało się wy­czuć wy­raź­ne nie­za­do­wo­le­nie. Za­no­to­wał w pa­mię­ci, by do­kład­nie prze­świe­tlić tego, kto po­rę­czył za Jack­so­na.

– Z do­stęp­nych atrak­cji wy­bra­łem więc La­bi­rynt Mi­no­tau­ra. – Gość uśmiech­nął się pod nosem.

– Świet­ny wybór – po­chwa­lił, wcale nie udo­bru­cha­ny, Mi­dway. Asy­stent uru­cho­mił od­po­wied­ni pro­gram. – Który sce­na­riusz?

– Ofia­ra dla be­stii. Dwie dziew­czy­ny.

Ścia­na na­prze­ciw­ko fo­te­li roz­bły­snę­ła kil­ku­na­sto­ma ekra­na­mi. Ka­me­ry po­ka­zy­wa­ły puste, zruj­no­wa­ne ko­ry­ta­rze, słabo oświe­tlo­ne mi­go­czą­cy­mi ja­rze­niów­ka­mi.

 

***

 

Czar­no­wło­sa Etsi sie­dzia­ła w za­mknię­ciu już czwar­ty dzień. To­wa­rzysz­ki nie­do­li zmie­nia­ły się – jedne przy­by­wa­ły, inne zni­ka­ły. Żadna nie wra­ca­ła. Łą­czy­ło je jedno – miały po kil­ka­na­ście lat, góra dwa­dzie­ścia parę, były sa­mot­ne i bez­dom­ne lub takie, o które za­pi­ci i za­ćpa­ni krew­ni się nie upo­mi­na­li.

Nikt nie dbał o wy­go­dy dziew­cząt, spały na sto­sie koców na pod­ło­dze, za to­a­le­tę słu­ży­ło im opróż­nia­ne raz dzien­nie wia­dro. Po­sił­ki przy­no­sił uzbro­jo­ny do­zor­ca.

Szczęk­nął zamek w drzwiach i te uchy­li­ły się ze skrzy­pie­niem. Czar­na lufa wska­za­ła Etsi i jakąś drob­ną blon­dyn­kę.

– Wy dwie, wy­cho­dzić. Już.

Dziew­czy­na dźwi­gnę­ła się z be­to­no­wej po­sadz­ki i bez słowa, z po­chy­lo­ną głową ru­szy­ła do wyj­ścia. Blon­dyn­ka, po­cią­ga­jąc nosem, szła tuż za nią. Na ko­ry­ta­rzu cze­ka­ło jesz­cze dwóch męż­czyzn z ka­ra­bi­na­mi. Nie pró­bo­wa­ły więc nawet my­śleć o ja­kim­kol­wiek opo­rze.

Wy­stra­szo­ne dziew­czę­ta za­pro­wa­dzo­no do ła­zien­ki, gdzie mogły się do­pro­wa­dzić do po­rząd­ku. Do­sta­ły też nowe, czy­ste ubra­nia. Każda długą, nie­bie­ską su­kien­kę ze zwiew­ne­go ma­te­ria­łu, zie­lo­ny wia­nek, prze­ple­cio­ny słod­ko pach­ną­cy­mi, bia­ły­mi kwia­ta­mi oraz czó­łen­ka na bar­dzo sztyw­nych po­de­szwach i sta­lo­wych ob­ca­sach.

Szły w mil­cze­niu pod eskor­tą straż­ni­ków. Kroki całej czwór­ki od­bi­ja­ły się echem w pu­stym ko­ry­ta­rzu. Aż do­szli do sta­lo­wych drzwi, które nie­mal od razu roz­su­nę­ły się cicho. W ka­bi­nie windy cze­kał ubra­ny w ele­ganc­ki gar­ni­tur młody męż­czy­zna. Zmie­rzył dziew­czy­ny ba­daw­czym, ale zim­nym spoj­rze­niem.

– Świet­nie – skwi­to­wał krót­ko ich wy­gląd. – Za­sa­dy są pro­ste. Zo­sta­nie­cie wwie­zio­ne na ostat­nie pię­tro bu­dyn­ku. Wa­szym za­da­niem jest do­stać się na dół i wyjść z wie­żow­ca. Jeśli wam się to uda, je­ste­ście wolne.

Męż­czy­zna ski­nął głową, na co dwóch straż­ni­ków po­pchnę­ło lekko dziew­czę­ta do przo­du. Cała czwór­ka we­szła do windy. Blon­dyn­ka drża­ła wy­raź­nie, sły­chać było szczęk jej zębów. Swoje Etsi za­ci­snę­ła tak mocno, że roz­bo­la­ły ją mię­śnie żu­chwy.

 

***

 

– Ofia­ry na po­zy­cjach. Ob­słu­ga bez­piecz­na – za­ko­mu­ni­ko­wał asy­stent.

– Do­sko­na­le – stwier­dził Mi­dway. – Wy­puść mi­no­tau­ra. A pan, panie Jack­son, może za­cząć ob­sta­wiać, która pierw­sza i na któ­rym pię­trze.

Na trzech ekra­nach po­ja­wił się ruch. Dwie dziew­czę­ce po­sta­ci w dwóch róż­nych za­kąt­kach ostat­nie­go pię­tra wie­żow­ca i mi­tycz­na be­stia gdzieś po­mię­dzy nimi. Czło­wiek z głową byka. Na jego widok Jack­son na mo­ment wstrzy­mał od­dech.

– Praw­dzi­wy? – le­d­wie wy­du­sił z sie­bie py­ta­nie.

– Z krwi i kości.

– Skąd je bie­rze­cie? Smoki też macie?

– Mamy do­stęp do peł­ne­go ze­sta­wu stwo­rzeń ze wszyst­kich mi­to­lo­gii świa­ta. – Mi­dway ro­ze­śmiał się gło­śno. – Przy czym nie są one tak mi­tycz­ne, jakby się wy­da­wa­ło. A nasza no­wa­tor­ska tech­no­lo­gia po­zwo­li­ła do nich do­trzeć…

 

***

 

Etsi wy­szła z windy i sta­nę­ła po­środ­ku nie­wiel­kie­go po­miesz­cze­nia. Nie ru­sza­jąc się z miej­sca, za­czę­ła roz­glą­dać się wo­ko­ło. Od sta­rych ścian od­pa­dał tynk, który za­le­gał na po­pę­ka­nych ka­flach na pod­ło­dze. Z po­ko­ju pro­wa­dzi­ły dwa wyj­ścia. Dwa ko­ry­ta­rze, tylko czę­ścio­wo oświe­tlo­ne.

„Oto do czego pro­wa­dzą wę­drów­ki mię­dzy świa­ta­mi – po­my­śla­ła. – Co kra­ina to inne ta­ra­pa­ty, a mocy coraz mniej. Tu jej nie po­zy­skam. To, co mam, musi wy­star­czyć na po­wrót. Potem wy­ru­szę po­now­nie. Po­trze­bu­ję żywej wody, tylko ona zna drogę do domu… A na razie trze­ba się stąd wy­do­stać”.

Zanim zdą­ży­ła wy­ko­nać choć­by krok, gdzieś z głębi bu­dyn­ku do­biegł po­twor­ny ryk, zwie­lo­krot­nio­ny echem. Tylko raz w życiu sły­sza­ła po­dob­ny. Sze­rzej otwo­rzy­ła orze­cho­we oczy. Tak jak przy­pusz­cza­ła, w całej za­ba­wie tkwił ha­czyk. Czy ra­czej hak. Wyj­ście z bu­dyn­ku nie bę­dzie takie pro­ste.

Zro­bi­ła dwa kroki. Za­brzmia­ły ni­czym wy­strza­ły. Twar­de po­de­szwy i ob­ca­sy stu­ka­ły gło­śno. Po ko­lej­nych trzech stąp­nię­ciach za­trzy­ma­ła się po­now­nie, na­słu­chu­jąc. Zarejestrowała płacz, ktoś biegł. Nie miała po­ję­cia gdzie, bo dźwię­ki roz­cho­dzi­ły się tu w prze­dziw­ny spo­sób.

Skoncentrowała się bar­dziej i wy­chwy­ci­ła jesz­cze jeden tupot. Cięż­ki i dud­nią­cy, niby tę­tent kopyt.

Et­si­ja po­sta­no­wi­ła wy­ko­rzy­stać fakt, że blon­dyn­ka naj­wy­raź­niej sku­pi­ła na sobie uwagę łowcy. Zrzu­ci­ła buty i boso ru­szy­ła ostroż­nie w kie­run­ku klat­ki scho­do­wej. Sta­ra­ła się nie na­dep­ty­wać na za­le­ga­ją­cy wszę­dzie gruz. Pier­wot­ne in­stynk­ty pcha­ły ją na dół naj­krót­szą drogą, byle szyb­ciej. Jako tro­pi­ciel­ka nie mogła im jed­nak ulec. Ha­mo­wa­ła je więc i, zimno kal­ku­lu­jąc, po­su­wa­ła się po­wo­li, nie czy­niąc zbęd­ne­go ha­ła­su. Całe życie cho­dzi­ła boso, więc nie przej­mo­wa­ła się drza­zga­mi i odłam­ka­mi na po­sadz­ce. Nie mogły za­szko­dzić jej stward­nia­łym po­de­szwom.

Dwa pię­tra niżej scho­dy się urwa­ły. Na skok było zde­cy­do­wa­nie za wy­so­ko. Mu­sia­ła za­głę­bić się w ko­ry­tarz i zna­leźć inne przej­ście. Gdzieś z góry do­biegł ją dźwięk bu­rzo­nej ścia­ny. I krzyk. Et­si­ja, nie zwa­ża­jąc już na ostroż­ność, rzu­ci­ła się bie­giem do ko­lej­nej klat­ki scho­do­wej. Na za­krę­cie po­tknę­ła się na ja­kimś be­to­no­wym odłam­ku. Żeby nie upaść, opar­ła się o ścia­nę. Pod pal­ca­mi wy­czu­ła wy­żło­bie­nia. Po­zwo­li­ła sobie na chwi­lę prze­rwy i zer­k­nię­cie na uszko­dzo­ny mur. Co­kol­wiek od­ci­snę­ło w nim swoją łapę, było nie­zwy­kle silne i wiel­kie. Ciar­ki prze­bie­gły po ple­cach tro­pi­ciel­ki, a skro­nie zro­sił pot.

Ryk be­stii wy­rwał dziew­czy­nę z chwi­lo­we­go odrę­twie­nia. Za­sło­ni­ła usta dło­nią, by samej nie krzyk­nąć, i za­czę­ła po­now­nie zbie­gać po scho­dach.

Wy­da­wa­ło się, że szu­ra­ją­ce po za­śmie­co­nym pod­ło­żu stopy ha­ła­su­ją ni­czym su­ną­ca żle­bem ka­mien­na la­wi­na. Do uszu Et­si­ji nie do­cie­ra­ło nic in­ne­go. Za­trzy­ma­ła się więc na mo­ment. Sły­sza­ła tylko ryt­micz­ne, szyb­kie dud­nie­nie. Do­pie­ro po kilku se­kun­dach uświa­do­mi­ła sobie, że to bicie jej serca.

Przy­mknę­ła po­wie­ki, uspo­ko­iła od­dech. Krew prze­sta­ła szu­mieć, serce zwol­ni­ło. Na­słu­chi­wa­ła. Od­nio­sła wra­że­nie, że sły­szy da­le­kie mla­ska­nie. Otwo­rzy­ła oczy i ru­szy­ła dalej. Do ko­lej­nej wyrwy na dwa pię­tra. Po­now­nie mu­sia­ła po­szu­kać in­ne­go przej­ścia. Tym razem obok scho­dów były windy. Za­trzy­ma­ła się przed nimi. Wpa­try­wa­ła się przez mo­ment w pod­świe­tlo­ny przy­cisk. Jak za­hip­no­ty­zo­wa­na wy­cią­gnę­ła rękę i na­ci­snę­ła. Za­ję­czał stary me­cha­nizm, ka­bi­na ze zgrzy­tem za­czę­ła zjeż­dżać. Gdzieś po­wy­żej roz­le­gło się znów to prze­cią­głe, mro­żą­ce krew wycie. A na­tych­miast po nim tupot. Sły­chać było, że be­stia prze­ska­ku­je po kilka stop­ni naraz.

Etsi po­rzu­ci­ła windę i ru­szy­ła bie­giem po scho­dach. Ko­lej­ne dwa pię­tra niżej zde­cy­do­wa­ła się na skok w jeden z bocz­nych ko­ry­ta­rzy. Wie­dzia­ła, że jeśli nie zmie­ni kie­run­ku, be­stia do­go­ni ją bez pro­ble­mu. Miała nikłą na­dzie­ję, że w la­bi­ryn­cie przejść i pokoi uda jej się zgu­bić łowcę. Bie­gła, mi­ja­jąc ob­dra­pa­ne ścia­ny, po­wy­ry­wa­ne z za­wia­sów drzwi do po­miesz­czeń po­zba­wio­nych okien. Nawet nie pró­bo­wa­ła do nich za­glą­dać.

Tro­pi­ciel­ka, która za­mie­ni­ła się w tro­pio­ną, po­przez po­pę­ka­ny mur, przez szcze­li­ny usły­sza­ła wy­raź­nie po­war­ki­wa­nie po dru­giej stro­nie. Za­trzy­ma­ła się w pół kroku, wstrzy­mu­jąc od­dech. Po­war­ki­wa­nie prze­szło w wę­sze­nie. I znów ryk. Z nutką try­um­fu. Od ude­rze­nia z muru po­sy­pa­ły się okru­chy tynku i resz­tek farby. Łowca ją od­na­lazł. Etsi wcią­gnę­ła za­tę­chłe po­wie­trze nosem. Aro­mat kwia­tów mile po­ła­sko­tał nos. Dziew­czy­na ze zło­ścią ze­rwa­ła wia­nek z głowy. Była wście­kła, że wcze­śniej o tym nie po­my­śla­ła.

Nie cze­ka­jąc, aż po­twór prze­bi­je ścia­nę, rzu­ci­ła się do uciecz­ki. Za­trzy­ma­ła się przy po­rę­czy. Spoj­rza­ła w dół. Nie na­my­śla­jąc się, ci­snę­ła stro­ik w czar­ną ot­chłań. Za nim rzu­ci­ła ka­wa­łek gruzu, który na­ro­bił ocze­ki­wa­ne­go ha­ła­su. Wśli­zgnę­ła się za naj­bliż­sze pół­otwar­te drzwi i scho­wa­ła w po­miesz­cze­niu. Przy­tu­lo­na ple­ca­mi do ścia­ny, na­słu­chi­wa­ła. Cięż­kie kroki zbli­ża­ły się. Be­stia wę­szy­ła gło­śno. Zbie­gła za za­pa­chem kwia­tów kilka pię­ter niżej.

Et­si­ja po­zwo­li­ła sobie ode­tchnąć. Pró­bo­wa­ła ro­zej­rzeć się po po­ko­ju, w ciem­no­ści jed­nak nie­wie­le wi­dzia­ła. Cie­ka­wość za­wio­dła ją do ścia­ny, w któ­rej po­win­no znaj­do­wać się okno. W drew­nia­nych ra­mach tkwi­ły reszt­ki strza­ska­nych szyb, a otwór był za­kry­ty grubą bla­chą od ze­wnątrz. Na zim­nej po­wierzch­ni na­ma­ca­ła wgnie­ce­nia, naj­wy­raź­niej po­wsta­łe od ude­rzeń ol­brzy­miej pię­ści.

Od­wró­ci­ła się w stro­nę wyj­ścia. Tuż przed drzwia­mi spoj­rza­ła pod nogi, by w ni­kłym świe­tle wpa­da­ją­cym z ko­ry­ta­rza przyj­rzeć się, co tak dziw­nie chro­bo­ta­ło pod sto­pa­mi. Wci­snę­ła pięść do otwar­tych ust, tłu­miąc okrzyk. Wy­bie­gła, nie chcia­ła wie­dzieć, czyje kości – ludz­kie czy zwie­rzę­ce – przed chwi­lą dep­ta­ła.

Ko­lej­ny ryk, tym razem wście­kło­ści, po­wie­dział Etsi, że stwór zna­lazł wia­nek. Po­gna­ła do in­nych scho­dów. Przy­trzy­mu­jąc się lekko po­rę­czy, ze­ska­ki­wa­ła po kilka stop­ni. Mu­sia­ła być już bli­sko par­te­ru, bo czuła coraz wy­raź­niej­szy zew obec­nej gdzieś na ze­wnątrz żywej wody. Do­kład­ną orien­ta­cję utrud­niał brak okien i nu­me­ra­cji pię­ter. Wy­świe­tla­cze przy dźwi­gach nie dzia­ła­ły. Nie wie­dzia­ła też, ile kon­dy­gna­cji ma bu­dy­nek. Li­cze­nie mi­ja­nych na nic by się nie zdało.

Pil­no­wa­ła je­dy­nie, by wście­kły war­kot i stu­kot kopyt nie zbli­ża­ły się zbyt­nio. Klu­czy­ła, ścią­ga­jąc i od­sy­ła­jąc windy, zwo­dzi­ła be­stię, uni­ka­jąc jej o włos. Tro­pi­ciel­ka każdy nerw miała na­pię­ty, każdy zmysł wy­tę­żo­ny. Ad­re­na­li­na bu­zo­wa­ła w ży­łach. Et­si­ja do­sko­na­le wie­dzia­ła, że to gra o życie.

W pew­nym mo­men­cie po­czu­ła bar­dzo de­li­kat­ny po­wiew świe­że­go po­wie­trza. Wę­sząc, po­szła za za­pa­chem trawy i drzew. Do­cho­dzi­ły zza ma­syw­nych, drew­nia­nych wrót. Te jed­nak po­zo­sta­wa­ły za­mknię­te i ani drgnę­ły pod na­po­rem dziew­czy­ny. Be­stia się zbli­ża­ła. Z la­bi­ryn­tu nie było uciecz­ki.

Et­si­ja po­sta­wi­ła wszyst­ko na jedną kartę. Przy­tu­li­ła po­li­czek do wrót i za­pła­ka­ła. Łza spły­nę­ła na drew­no. Zanim zdą­ży­ła wsiąk­nąć, tro­pi­ciel­ka pod­nie­sio­nym z pod­ło­gi odłam­kiem szkła na­cię­ła palec. Do łzy do­łą­czy­ła kro­pla krwi.

– Tyle wody musi ci wy­star­czyć – wy­szep­ta­ła wprost w wy­schnię­te słoje. – Wspo­mnij życie i prze­puść mnie… – Resz­ta słów uto­nę­ła w ryku. Opar­te o drzwi dło­nie za­drża­ły. Do oczu na­pły­nę­ły łzy. – Nie zdą­ży­łam…

Za­skrzy­pia­ło stare drew­no. Wrota uchy­li­ły się w mo­men­cie, gdy po­twór po­ko­nał ostat­ni sto­pień. Etsi reszt­ką sił, uno­sząc wy­so­ko su­kien­kę, by nie plą­ta­ła się mię­dzy no­ga­mi, po­bie­gła ostat­nim od­cin­kiem ko­ry­ta­rza. Nie od­wra­ca­ła się. Nie mu­sia­ła. Na ple­cach czuła go­rą­cy od­dech. Wy­pa­dła w plamę sło­necz­ne­go świa­tła. Po­tknę­ła się i wy­lą­do­wa­ła na dawno nie pie­lę­gno­wa­nym traw­ni­ku. Pod pal­ca­mi po­czu­ła wil­goć so­czy­stych liści, która wę­dro­wa­ła od prze­ci­na­ją­ce­go teren ka­na­łu. Ten łą­czył się z rzeką, wpa­da­ją­cą do je­zio­ra…

Mi­no­taur wy­sko­czył z bu­dyn­ku zaraz po tro­pi­ciel­ce. Jed­nak za­trzy­mał się tuż za pro­giem. Za­po­mniał o po­lo­wa­niu. I o le­żą­cej o krok przed nim ofie­rze. Zmru­żył nie­przy­wy­kłe do świa­tła oczy. Chło­nął za­pach ziół i po­lnych kwia­tów, które roz­ple­ni­ły się do­ko­ła. Strzy­gąc usza­mi, wsłu­chi­wał się w szum liści na drze­wach, trel ptac­twa w ich ko­ro­nach.

Et­si­ja pod­nio­sła się po­wo­li, od­dy­cha­jąc cięż­ko. Po­czu­ła nowy na­pływ na­dziei. Uważ­nie ob­ser­wo­wa­ła mło­de­go mi­no­tau­ra. Wy­raź­nie zo­ba­czy­ła, jak bar­dzo był po­dob­ny do ojca. Dla ludzi może i wy­glą­dał jak wiel­ka, strasz­na be­stia, ale tro­pi­ciel­ka wi­dzia­ła, że le­d­wie wy­rósł z wieku dzie­cię­ce­go, rogi nawet jesz­cze nie zdą­ży­ły mu się wy­giąć. Przed­sta­wi­cie­le jego rasy fi­zycz­nie roz­wi­ja­li się bar­dzo szyb­ko. Teraz re­je­stro­wa­ła każdą zmia­nę na pół­zwie­rzę­cej, uma­za­nej krwią twa­rzy, każde roz­luź­nie­nie mię­śni pod skórą na­gich ra­mion. Owło­sio­ne nogi prze­stę­po­wa­ły z ko­py­ta na ko­py­to, gdy ob­ra­cał się, śle­dząc wzro­kiem prze­la­tu­ją­ce­go mo­ty­la.

Do­strze­gła też bie­gną­cych ze strzel­ba­mi ludzi. Nie czas na od­po­czy­nek. Cze­kał ją jesz­cze jeden wy­ścig z cza­sem.

– Tauri…

Ro­ga­ta głowa od­wró­ci­ła się, a wciąż prze­krwio­ne oczy spoj­rza­ły na dziew­czę­cą po­stać w błę­kit­nej su­kien­ce. Mi­no­taur prych­nął. Na dźwięk dawno nie­sły­sza­ne­go imie­nia bu­dzi­ły się w nim ko­lej­ne po­kła­dy wspo­mnień. W otę­pio­nym umy­śle za­ma­ja­czy­ły roz­my­te po­sta­ci ro­dzi­ców, roz­brzmia­ło echo głosu matki.

– Tauri – po­wtó­rzy­ła Et­si­ja. – Za­bio­rę cię do domu.

Wy­cią­gnę­ła bladą dłoń. Zło­ci­ste tę­czów­ki spoj­rza­ły pro­sto w oczy be­stii. Czar­ne włosy ja­śnia­ły z każdą chwi­lą, błysz­cząc w słoń­cu. Tro­pi­ciel­ka wra­ca­ła do swo­jej praw­dzi­wej po­sta­ci.

– Dom – wy­char­czał z tru­dem, nie­przy­zwy­cza­jo­ny do mó­wie­nia, Tauri.

– Tak, Tauri. Dom. Mi­nę­ły trzy lata, ale twoi ro­dzi­ce wciąż na cie­bie cze­ka­ją. Chodź.

Straż­ni­cy za­trzy­ma­li się na dru­gim brze­gu ka­na­łu. Mi­dway zza ich ple­ców rzu­cał prze­kleń­stwa­mi.

– Zabij! – krzy­czał do Tau­rie­go. – To twoje za­sra­ne za­da­nie! Zabić!

Zdez­o­rien­to­wa­ny mi­no­taur stał nie­zde­cy­do­wa­ny. Nie znał nic poza za­bi­ja­niem, ale mie­wał sny. I teraz znów śnił, tyle że na jawie. O la­zu­ro­wym nie­bie, o za­la­nych słoń­cem zie­lo­nych łą­kach, sło­wi­kach nad głową. O śmie­chu istot, tak samo dziw­nych jak on, ale peł­nych ra­do­ści i za­ba­wy, nie gnie­wu i śmier­ci. O dzie­ciń­stwie.

Pierw­szy strzał wybił mi­no­tau­ra z za­my­śle­nia. Kula tylko mu­snę­ła mu sierść na bio­drze, wy­ry­wa­jąc kilka wło­sów i nie ro­biąc więk­szej szko­dy. Na­stęp­na prze­bi­ła bark Etsi. Tauri od­ru­cho­wo wy­cią­gnął ręce, by po­chwy­cić upa­da­ją­ce ciało. Przy­tu­lił ranną do torsu. Słab­ną­ca dziew­czy­na zdo­ła­ła jesz­cze wy­po­wie­dzieć kilka słów.

– Do wody, Tauri. Wskocz szyb­ko do…

Mi­no­taur prze­stał się wahać. W dwóch su­sach po­ko­nał od­le­głość dzie­lą­cą go od ka­na­łu. Przy akom­pa­nia­men­cie strza­łów i okrzy­ków ludzi wsko­czył w le­ni­wy nurt. Omdle­wa­ją­ca Et­si­ja wy­szep­ta­ła jesz­cze jedno słowo. Woda jed­nak usły­sza­ła je wy­raź­nie.

 

***

 

Tauri wy­szedł z rzeki, wciąż trzy­ma­jąc bez­wład­ne ciało w ra­mio­nach. Małe fauny, ba­wią­ce się na piasz­czy­stym brze­gu, sta­nę­ły z roz­dzia­wio­ny­mi bu­zia­mi.

Mi­no­taur szedł ścież­ką w stro­nę osady. Gdy mijał brzo­zo­wy za­gaj­nik, nie­chcą­cy obu­dził Fen­ri­ra. Stary wilk po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem łbem i zawył, prze­cią­ga­jąc ostat­nią nutę. Jego zew wy­wo­ła­ł po­ru­sze­nie w całej do­li­nie, włącz­nie z gra­nicz­ny­mi gó­ra­mi, mię­dzy gra­nia­mi któ­rych szy­bo­wał zło­ci­sto­pió­ry Qu­et­zal­co­atl.

Na wieść od Fen­ri­ra Me­ta­vro gwał­tow­nie wstał, prze­wra­ca­jąc sto­łek. Szyb­ko ru­szył do wyj­ścia z chaty i lekko za­krzy­wio­ne rogi za­plą­ta­ły mu się w wi­szą­ce u po­wa­ły pęki ziół. Szarp­nął głową i z tą nie­co­dzien­ną ozdo­bą wy­padł z domu. Ad­ria­na wy­bie­gła z ogród­ka, ze łzami w oczach.

– Moje dziec­ko! Mój synek wró­cił! O, dzię­ki ci, Et­si­jo, że w końcu spro­wa­dzi­łaś go do domu!

Koniec

Komentarze

Perfidna historia. Nikt nie jest całkiem zły ani całkiem dobry… Czytało się wyśmienicie. Zobaczyłam i poczułam labirynt wszystkimi zmysłami.

Teraz będę się zastanawiać o co chodziło z Pegazem;)

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

Happy end, którego bym się absolutnie nie spodziewała. :) Wspaniałe przedstawiłaś śmiertelny pościg. Dodatkowo atutami są: nazewnictwo, emocje bohaterów i opisy prezentowanych istot. 

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Teraz będę się zastanawiać o co chodziło z Pegazem;)

Lot! O lot na jego grzbiecie! Ale sama szczegółów nie znam, bo ja z tej drugiej strony barykady, więc nikt w tej tajemniczej organizacji mnie nie wtajemniczył ;)

 

Cieszę się ogromnie, że lektura zadowoliła i że odczułaś labirynt – kłaniam się pas, bo to wielki komplement dla mnie. 

 

Edytka. 

O, i Bruce się pojawiła w trakcie pisania odpowiedzi dla Ambush :) 

Miło mi i znów się cieszę z kolejnej zadowolonej czytelniczki. 

PS. Ta końcówka to ze snu – tak więc musiało zostać ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

I mnie sny często podpowiadają treści opowiadań. 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

I mnie sny często podpowiadają treści opowiadań. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

heartlaugh

Czytałam kiedyś, że podobno David Lynch prawie wszystkie swoje filmy stworzył w oparciu o sny. 

 

Pecunia non olet

Tak, to popularne źródło inspiracji. Jakbym miała zdolności plastyczne (przedszkolaki lepiej ode mnie rysują i malują), to w malarstwie i grafice też pewnie bym miała pole do popisu ;) Chociaż z drugiej strony nie jestem pewna, bo czuję, że najchętniej bym odwzorowywała rzeczywistość, delikatnie tylko ją odrealniając. 

A ponieważ tego nie umiem, to nierealne tworzę słowem, a rzeczywistość (bez upiększania) uwieczniam światłem laugh

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No, kurczę, jak Ci się to śniło, to był to niezły koszmarek ;) Ale opko fajne, przewrotne, aż się biednego minotaura żal zrobiło. Labirynt w starym wieżowcu też mi się podobał.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Gdzie tam koszmarek??? W tym śnie, to ja byłam Etsi i wiesz, w silnych ramionach minotaura było mi całkiem wygodnie ;) 

 

aż się biednego minotaura żal zrobiło

I o to chodziło. To w końcu on jest tu ofiarą.

 

Dziękuję, Irko, za komentarz i miło mi, że się podobało. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zaskoczyłaś mnie zakończeniem. Jakie przyjemne uczucie! Choć bałam się o Etsi, wiedziałam, że jako Autor coś wymyślisz, więc spokojnie podążałam wraz z nią. Gładko napisane. :-)

Skarżypytuję. :-

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Klik za ciekawy pomysł i niebanalne ogranie mitologicznego motywu. Postaram się jutro wrócić z dłuższym komentarzem, bo mi się podobało i chętnie bym podyskutowała.

ninedin.home.blog

Asylum, fajnie, że zaskoczyło, dobrze, że się bałaś, ale mniej dobrze, że tylko trochę… Protagoniści tak mają, że baaardzo trudno (przynajmniej mnie) zrobić im jakieś naprawdę poważne kuku… I jak tu z tego wybrnąć? 

Dzięki :) 

 

Ninedin, dziękuję i czekam w takim razie do jura. Dyskusja zawsze mile widziana :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Lubię się nie bać za bardzo. xd Gdybym nie czytała innych Twoich opowiadań, wiem że piszesz świadomie.  Narzuciłaś określoną formę i zarzuciłaś wędkę. Ryba się złapała – ja. Reszta – bez znaczenia. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

wiem że piszesz świadomie

Takiego komplementu chyba jeszcze nie słyszałam. Aż mi się cieplej na sercu zrobiło heart Nawet jeśli inni to też zauważyli, to nie przypominam sobie, żeby ktoś wcześniej to wyartykułował, więc zawsze była we mnie pewna niepewność, czy to widać. Dziękuję. 

 

Ryba się złapała – ja

Mam nadzieję, że haczyk nie poranił pyszczka ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ukłony, śniąca!

Cieszy mnie, że wstawiłaś to opowiadanie. Za dobre, aby całkiem zginąć w mrokach niepamięci.

Pozdrawiam serdecznie – Adam

Pyszczek się śmieje. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dygam dwornie w odpowiedzi, Adamie :) 

Chwilę mi zajęło wrzucenie opowiadania tu, bo długo miałam nadzieję i czekałam, że jednak numer się pojawi. Wyszło jednak, jak wyszło. 

 

Asylum, ulżyło mi, że bez strat się obyło :D 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Chciałbym mieć takie sny. Śnij więcej i przelewaj swoje sny świadomie na papier lub ekran, a na pewno do NF. Świetnie, że opowiadanie z grozą może mieć łagodne i dobre zakończenie.

Właśnie wróciłam z pracy, zmęczona i głodna (bo nieplanowane nadgodziny), a tu takie miłe słowa :) Czuję się, Misiu, otulona nimi, jak mięciutkim futerkiem-przytulasem.

Dziękuję :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jasna i ciepła historia, jak kreskówka Disneya.

Trochę za wcześnie się zorientowałam, kim jest byczek, więc zaskoczenia na finiszu nie było. Ale i tak czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Mam nadzieję, że piszesz o starych kreskówkach Disneya…

Taki umysł jak brzytwa jak Twój niełatwo zaskoczyć, ale poddawać się nie będę ;) Na razie zadowolę się faktem, że lektura sprawiła odrobinę przyjemności :) Dziękuję, Finklo. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Starych, tych z dzieciństwa, potem już właściwie nie oglądałam.

Z tą brzytwą to przesadzasz. Czasami wręcz mam wrażenie, że raczej tępa dzida…

Babska logika rządzi!

Punkt widzenia zależy od perspektywy. Moja jest moja i nikomu nie dam jej ruszyć. I z niej właśnie nie widzę nic tępego. A Twoja może mieć zeza albo co i dlatego jej się rozmywa ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cześć,

Uciekałam razem z bohaterką. Niemal czułam zmęczenie i przyspieszony oddech. Chwilami obawiałam się, czy aby na pewno jej się uda – bo przecież musiało jej się udać, prawda? Czytając, chciałam mieć więcej wątpliwości, ale no… kibicowałam Etsiji od samego początku do końca. Sprawnie poprowadzony opis akcji w wieżowcu sprawił, że nawet na moment zapomniałam o porwanym dziecku. 

Kawał dobrze poprowadzonej lektury.

Pozdrawiam,

Basiu (mogę tak?), bardzo dziękuję :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję, piękna historia. Bardzo miło ją poznać niejako od przeciwnej strony. Uważacie bowiem, wspólnikom klarowałem jak krowie na rowie, że połowa istot mitologicznych czerpie moc z natury w tej czy innej formie i cały ośrodek należy pobudować z metali i tworzyw sztucznych – ale nieee, trzeba było dać dorobić szwagrowi Midwaya, którego firma produkuje wrota drewniane. To po tym wyczynie trochę poszli po rozum do głowy, wprawiliśmy stalowe, a pozbycie się żywej wody z okolicy podciągnęliśmy pod rozwój małej retencji i nawet dostaliśmy subwencję rządową. Jak myślicie, co było potem? Już opowiadam. Ten tępak Torless wystawił w holu na trzecim piętrze kolekcję geologiczną. Kogoś obchodzi, że on ma jakieś traumy z internatu i uspokaja go gapienie się na gagaty czy inne granodioryty rohackie? To już się zapewne domyślacie, że jak mitologiczni następnym razem wysłali na poszukiwania oreadę, nimfę górską, to normalnie nam górotwór wyrósł na trzecim piętrze. Budynek to nie za dobrze wytrzymał strukturalnie, w ogóle szkoda gadać. Tego interesu nie da się tak prowadzić na dłuższą metę, chyba sprzedam udziały i wyjadę gdzieś daleko hodować sałatę.

 

Jak widać, dałem się troszkę zainspirować. Naprawdę mi się podobało. Błyskawiczne wejście do Biblioteki na pewno zasłużone. Sen musiał być niesamowicie plastyczny, szkoda, że rzadko takie miewam. Wykonanie techniczne wydaje mi się bardzo dobre, choć nie sprawdzałem nazbyt uważnie; napisałbym pewnie “lot na Pegazie” zamiast “Pegazem”. Skupiłem się na Etsi na tyle, że też zapomniałem o poszukiwanym Taurim, którego tożsamości jako minotaura przecież można było się domyślić, więc zakończenie mnie względnie zaskoczyło. Chociaż może nie jest takie jednoznacznie szczęśliwe, bo przestrzelony bark to niezbyt miły uraz, a jeżeli kula na przykład naruszy tętnicę podobojczykową, to pacjenta prawie nigdy nie da się uratować.

Ładny efekt inspiracji :) Uśmiechnął szeroko, więc polecam się na przyszłość – czerpcie, ile chcecie :D

 

Hm, im dłużej się zastanawiam, tym bardziej z tym Pegazem masz rację. Że też nikt wcześniej nie wyłapał, bo skąd mnie się to tak bezkrytycznie wzięło, to się zaczynam domyślać. Już poprawiam.

 

E, no nie, postrzał miał być poważny, ale nie śmiertelny, kula przeszła “bezpiecznie”. Fakt jednak, że jednoznacznie tego nie napisałam. I mam wrażenie, że czytelnicy znajdują w niedopowiedzeniach to, co znaleźć chcą, lub jaki mają nastrój (widzę to zresztą po sobie często).  

 

Dzięki za piękny komentarz, Ślimaku. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ja skojarzyłam lot Pegazem z jedyną w swoim rodzaju “jazdą Pershingiem”. laugh Kto pamięta czasy PRL-u na Śląsku, ten wie. wink Dlatego sądziłam, że to celowe określenie. smiley

Zgłaszam, bo tekst podoba mi się coraz bardziej. heart

Pecunia non olet

Bruce, zanim zgłosisz tekst do Biblioteki, sprawdź, czy już w niej nie jest. Bo ten jest.

Babska logika rządzi!

Bruce, zanim zgłosisz tekst do Biblioteki, sprawdź, czy już w niej nie jest. Bo ten jest.

Aaa… to przepraszam, zmyliło mnie to, że brak obok tytułu loginów osób zgłaszających. 

Myślałam, że może zgłosić każdy, kto tak uważa, bez względu na kliki innych, bo widziałam tylko dwa przed moim wpisem. 

Myli mi się to jeszcze, dziękuję, Finklo za radę, pozdrawiam serdecznie i przepraszam; już wpis usuwam. smiley

Pecunia non olet

No właśnie, kiedy loginy zgłaszających (względnie info o braku takowych) znikają, to oznaka, że nie ma co klikać, bo albo tekst już jest w Bibliotece, albo z innych powodów nie da się na niego kliknąć (drabble lub fragment).

Babska logika rządzi!

Dlatego sądziłam, że to celowe określenie. 

Nie, to zwykła bezmyślność ;) 

 

Bruce, bardzo Ci dziękuję za chęć kliknięcia. Dla mnie się liczy, jak prawdziwy klik laugh

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Aaa… rozumiem, dziękuję, Finkloheart

 

Cała przyjemność po mojej stronie, dziękuję, Śniącaheart

Pecunia non olet

Ech, Śniąca, nie ukrywam, że nie lubię historii opartych na cudzych snach.

Ze zdumieniem wiec konstatuję, że Powrót Tauriego to jeden z niewielu przypadków, kiedy czyjś sen stał się całkiem zajmującym motywem fajnego opowiadania, a jego lektura okazała się bardzo satysfakcjonująca.

 

i jesz­cze trud­niaj z wami za­grać… → Literówka.

 

Blon­dyn­ka drża­ła wy­raź­nie, sły­chać było szczęk jej zębów. Swoje Etsi za­ci­snę­ła tak mocno, że roz­bo­la­ły ją mię­śnie żu­chwy. → Byłam przekonana, że żuchwa to kość.

 

„Oto do czego pro­wa­dzą wę­drów­ki mię­dzy świa­ta­mi – po­my­śla­ła. – Co kra­ina to inne ta­ra­pa­ty, a mocy coraz mniej. Tu jej nie po­zy­skam. To, co mam, musi wy­star­czyć na po­wrót. Potem wy­ru­szę po­now­nie. Po­trze­bu­ję żywej wody, tylko ona zna drogę do domu… A na razie trze­ba się stąd wy­do­stać.” → „Oto do czego pro­wa­dzą wę­drów­ki mię­dzy świa­ta­mi” – po­my­śla­ła. „Co kra­ina to inne ta­ra­pa­ty, a mocy coraz mniej. Tu jej nie po­zy­skam. To, co mam, musi wy­star­czyć na po­wrót. Potem wy­ru­szę po­now­nie. Po­trze­bu­ję żywej wody, tylko ona zna drogę do domu… A na razie trze­ba się stąd wy­do­stać”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

za­trzy­ma­ła się po­now­nie, na­słu­chu­jąc. Usły­sza­ła płacz… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Sku­pi­ła się jesz­cze bar­dziej i wy­chwy­ci­ła jesz­cze jeden tupot. → Czy to celowe powtórzenie?

 

be­stia prze­ska­ku­je po kilka stop­ni na raz. → …be­stia prze­ska­ku­je po kilka stop­ni naraz.

 

Jego wo­ła­nie wy­wo­ła­ło po­ru­sze­nie… → Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga Reg, za punkt honoru od samego początku stawiałam sobie takie opisywanie/wykorzystywanie snów, żeby stworzyć czytelne i zajmujące historie. Cieszy mnie więc bardzo, jeśli czytelnicy mówią, że mi się to udało :) 

Wiem, że czytałaś wszystkie moje opowieści tutaj. Przynajmniej połowa z nich miała swe źródła w snach :) Nie przy każdym się do tego przyznawałam, jak tutaj. 

 

No i proszę, niezliczone autokorekty, redakcja przed publikacją, a i tak coś się jeszcze uchowało z baboli… Dziękuję bardzo za wyłapanie maruderów, zaraz się nimi zajmę. 

 

A tak, jeszcze mięśnie żuchwy. Tak, żuchwa jest kością, ale są mięśnie żuchwy, które nią poruszają (specem od anatomii nie jestem, ale tego, co wyczytałam jestem pewna na takim ogólnym poziomie, jaki mi tu był wystarczający). 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, widzę że należycie dbasz o honor, bo jak do tej pory jego punkt nie ucierpiał w najmniejszym stopniu. Owszem, przeczytałam chyba wszystko, co tutaj wrzuciłaś i pozostaję z nadzieją, że jeszcze wiele opowiadań przede mną.

Serdeczności. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć śniąca! Bardzo mi się podobało, ale z dłuższym komentarzem wrócę później, niekoniecznie dzisiaj.

 

PS> Jeszcze Ci się jedna literówka ostała:

 

Szczupłą dłoń, o skórze, przez którą przeświecały błękitne żyłki, położyła ma ramieniu mężczyzny, wielkim jak konar dębu.

Known some call is air am

OS, no wreszcie, ileż można czekać wink

Wizyta odfajkowana, a tu jeszcze każesz mi dalej czekać na komentarz… Poczekam :D

 

PS. A literówkę już poprawiam, dzięki. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

W końcu tu dotarłem :)

Bardzo przyjemna lektura – sugestywna, wciągająca i przewrotna.

Dałem się zaskoczyć, a u takiego Matuzalema jak ja to rzadkość. Tym bardziej doceniam!

 

Pisz, Śniąca, pisz :D

(Ty już wiesz, co)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hej, ho! :D

 

Ach, więc to takie rzeczy Ci się śnią! Ty to masz szczęście. Mi się ostatnio śniło, że poprosiłam w mięsnym o trzy rodzaje szynki, wyszło tego pół kilo i bałam się, że z narzeczonym nie zjemy, zanim się zepsuje.

Taaak… Fascynujące, temat w sam raz na opowiadanie. </3

 

Bardzo, bardzo ciekawa struktura opowiadania. Wszystko ładnie się zamknęło, kiedy uświadomiłam sobie, że tym minotaurem jest zaginiony synek. Bardzo podobała mi się też magia, tzn. sposób czarowania – ładnie napisane. <3 Urocza scena, kiedy minotaur wypada na łąkę, wodzi wzrokiem za motylkiem itp. ^^

 

Rozumiem, że ten absolutny początek to sytuacja, kiedy rodzice wpadają do domu i odkrywają brak synka…?

 

Ogólnie – naprawdę mi się podobało.

 

Pozdrawiam! ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Wybaczcie, że mnie chwilę nie było. 

 

Staruchu, miło mi, jak zawsze, gdy udaje mi się Cię zaskoczyć i zainteresować (mimo że to nie SF ;) )

(Taaa… wiem, wiem)

 

DHBW, dziękuję za komentarz :) I cieszę się, że się podobało. 

Rozumiem, że ten absolutny początek to sytuacja, kiedy rodzice wpadają do domu i odkrywają brak synka…?

Tak, dokładnie to jest to. 

 

Wiesz, ze snami jako inspiracją nigdy nie wiadomo, co, jak i kiedy da się wykorzystać. Ja tam bym nie lekceważyła nawet tego pół kilograma szynek ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Prosta historia, ale mimo to trzymała mnie cały czas w napięciu, a finałowy twist zaskoczył. Bardzo mi się podobało jak opisałaś moment, w którym minotaur dowiedział się, że jest poszukiwanym chłopcem. Jak na tekst oparty o sen bardzo dużo tu sensu. Ja tam swoje zapominam po pięciu minutach po wstaniu, ale na ile je pamiętam, to opowiadanie na podstawie moich snów byłoby dużo mniej sensowne.

All in all, it was all just bricks in the wall

O, kolejny zadowolony czytelnik – cieszy mnie to bardzo. Co do snów, to jak wspomniałam tak fabularny i z całkiem sporą dawką sensu, to jeden z wyjątków. A jeśli chodzi o zapamiętywanie, to zależy, jak się budzę. Wyrwanie budzikiem wcześnie rano to praktycznie pewnik, że nic nie zapamiętam. Ale powolne budzenie się, gdy przed otworzeniem oczu balansuję na granicy, to już inna bajka ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo przyjemny tekst. Spodziewałem się klimatów typowych dla fantasy, ale całość poszła w innym, również ciekawym kierunku. Wszystko się ładnie splata, językowo jak zawsze bardzo dobrze.

Dzień dobry, Zygfrydzie. Cieszę się. Z tym fantasy, to wiem, że tag trochę na wyrost, ale wydał mi się bliższy tematyce niż inne.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hej!

 

Trochę to trwało, ale powracam z bardziej obszernym komentarzem :)

Styl i język sprawiają, że opowiadanie czyta się na raz, bez uczucia zmęczenia, w czym udatnie pomaga również dobry balans pomiędzy akcją, a spokojniejszymi fragmentami.

Początek skojarzył mi się z Beowulfem i Grendelem wpadającym do wioski wikingów, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tutaj potworami byli ludzie. Dałem się zmylić i do samego końca nie podejrzewałem, że Tauri jest Minotaurem (Tauri, Adriana/Ariadna, heh) – zaskoczyłaś mnie, i to pozytywnie :) W tym science-fantasy masz też kilka motywów, które bardzo mi się podobały, na przykład czary Etsi i jej więź z wodą, no i jeszcze tę ucieczkę po piętrach wieżowca, czując na karku oddech Minotaura – a to wywołało niepokój, tworząc wizualizację będącą kolażem labiryntu z “Domu z liści” i ucieczki z wieżowca protagonistki z ciekawej animacji “Do ostatniej śmierci”. Świetna robota, kliknąłbym gdyby było trzeba :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Dałem się zmylić i do samego końca nie podejrzewałem, że Tauri jest Minotaurem (Tauri, Adriana/Ariadna, heh) – zaskoczyłaś mnie

I o to właśnie chodziło laugh

 

Bardzo Ci dziękuję za komentarz i cieszy mnie, że opowieść się podobała :) 

Nie znam ani “Domu z liści”, ani “Do ostatniej śmierci”. Zerknę z ciekawości, co tam masz za skojarzenia. 

 

A ja przedwczoraj upolowałam Pegaza wink

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie znam ani “Domu z liści”, ani “Do ostatniej śmierci”. Zerknę z ciekawości, co tam masz za skojarzenia.

Polecam :) A pegaz fajny, to gdzieś u Ciebie?

Known some call is air am

W ogrodach Pałacu w Wilanowie w Warszawie. 

Byłam w stolicy służbowo i wieczorem wyskoczyłam pozwiedzać. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cześć, śniąca, tu Twój wtorkowy dyżurny :)

 

Na początek – miło zetknąć się po raz pierwszy z Twoją twórczością. Spotkanie uważam za niewątpliwie udane.

Przede wszystkim na pochwałę zasługuje język. Bardzo ładny, bardzo plastyczny, bez udziwnień, ale i bez nadmiernej prostoty. Widać porządny warsztat. Jasne, w paru miejscach była “siękoza”, raz chyba błędnie zapisałaś dialog (nie wynotowałem, wybacz), ale to absolutne drobiazgi.

Fabularnie rzecz z pewnością zajmująca, ugryzłaś mitologiczny wątek od strony nietuzinkowej, ale i bez kiczu (o co łatwo), smaczki z mitologii oczywiście na plus, sama koncepcja labiryntu i tej, nazwijmy to, gry hazardowej (o ile dobrze zrozumiałem) w obstawianie – to wszystko mi się podobało. No i końcówka bardzo dobra.

Minusy? A są, a pewnie, a jakżeby inaczej :) Jakie? A że za krótko trochę. Po lekturze towarzyszyło mi poczucie, że jedynie “liznąłem” temat, że w sumie mało się dowiedziałem, że miałem do czynienia z pewnym wycinkiem, a nie opowieścią od A do Z. Nie jest to wrażenie niweczące opowiadanie czy psujące je w jakiś istotny sposób. Absolutnie. Ale zostawiłaś mnie z niedosytem (i apetytem, rzecz jasna).

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

Dla jasności – to profil zapasowy względem tego

Nowa Fantastyka