- Opowiadanie: aTucholka2 - Nic nie mówić

Nic nie mówić

Krótkie opowiadanie, które parę miesięcy temu zostało nagrodzone 3 miejscem w II Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Wandy Dobaczewskiej „Na chwałę słońca” organizowanym przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną im. dr. Witolda Bełzy. Fantastyki brak, niemniej mam nadzieję na feedback mimo tego :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nic nie mówić

Na początku wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, żeby nie było niejasności – nie, nie jestem dumna z tego, że podglądam sąsiadów. Ale gdybyście mieli takich sąsiadów jak nasi, na bank też byście ich podglądali. Nie ma lipy.

A mam dobry punkt, bo okno, przy którym odrabiam lekcje, wychodzi na ich dom. To są starzy ludzie, tak starzy, że nie mam słów. (Mojżeszowi wiszą pięć zeta). Słuchają Grechuty. Czasem przesadzają z głośnością muzyki, ale nie zwracamy im uwagi, bo starsi ludzie muszą się wyszumieć, a poza tym strasznie nam ich szkoda – parę lat temu stracili syna. Chłop miał sześćdziesiąt lat, ale według starych był jeszcze młody. Potrącił go samochód. Tata powiedział, że lepsze to, niż gdyby miał umierać w szpitalu nie wiadomo ile, a wtedy ci biedacy cierpieliby miesiącami. Mama uważa, że lepiej umierać miesiącami, żeby się miało czas, by się przygotować i pożegnać. Tata odpowiada, że nigdy nie ma się go wystarczająco dużo, żeby się przygotować i pożegnać. Mama wtedy już nic nie mówi.

Ta sąsiadka kontaktu ze światem nie ma już żadnego. Spotykam ją prawie codziennie na przystanku, kiedy jadę do szkoły. Przychodzi tam z mężem, wspierając się na jego ramieniu i robiąc krótki krok za krótkim kroczkiem, siada obok i opowiada, że jej syn wyjechał na studia i że czego on tam nie robi. Wczoraj stwierdziła, że dopiero co wyjechał na Malediwy. Nawet wyciągnęła z torebki taką błyszczącą pocztówkę ze zdjęciem oceanu i okrągłych chatek ze słomianymi strzechami na plaży – plaża na zdjęciu była pokryta złotym brokatem. Podała mi ją z dumą do ręki, żebym sobie dobrze wymacała i trochę tego jej brokatowego szczęścia, co to z pocztówką przyszło, miała na palcach choćby przez jeden dzień (przez cały dzień w szkole, czego bym nie dotknęła, zostawiałam na tym malediwski piasek). Potem zaczęła czytać, co było napisane po drugiej stronie kartki – że jej syn poznał tam przepiękną młodą Malediwkę, że zaprosił ją na drinka, że dziewczyna ma polskie korzenie i uwielbia Grechutę. Przy tych słowach jej oczy rozbłysły szczęściem i miłością i zaczęła opowiadać, że jakie to szczęście ma jej Walduś, że to musi być wspaniała dziewczyna. I że jakie to ładne z jego strony, że nawet poza Polską o Polsce pamięta.

– Zobacz – powiedziała i położyła palec na drobnym napisie na tyle pocztówki, tuż nad kodem kreskowym. – Gdziekolwiek by nie był, wszędzie pamięta, żeby wspierać to, co nasze. Tylko polskie kartki kupuje.

Nie dosłyszałam końca opowieści, bo nadjechał autobus, więc powiedziałam tylko „mega”, po czym wskoczyłam do niego.

Dwa tygodnie wcześniej ta starsza kobieta wspominała, że jest zła na syna, bo w radiu mówili, że jest sezon sesji, a on sobie wyjechał do Australii. Ale tylko przez chwilę była oburzona, bo potem wyjęła z torebki kartkę z rysunkiem kangura, takim, że kiedy porusza się małym wystającym kartonikiem, to z torby wyskakuje mały kangurek, słodszy od tego dużego. Otworzyła kartkę i obróciła ją do góry nogami.

– Mój syn ma poczucie humoru – powiedziała i zaczęła czytać.

Syn pisał, że ma się pysznie, zwiedził operę w Sydney, nurkował i podziwiał rafę koralową – były nawet zdjęcia tej rafy, ale zapomniała z domu wziąć, następnym razem pokaże – poznał fajną Australijkę, pojechali razem poznać tych całych Aborygenów, a oni zaprosili ich na swoją górę: Ayers Rock. Puścił jej „Dni, których nie znamy” i spodobała jej się ta piosenka bardzo.

– Ech, żeby tylko się uczył, a nie za babami latał – westchnęła staruszka, po czym dodała, że słyszała, że tam, w tej Australii są straszne pająki, takie bydlaki wielkie, i że się boi, że jej syna któryś ugryzie.

Pochyliła się do mnie tak, że zobaczyłam te kangurze niebieskie oczy, całą pomarszczoną twarz, kilka pozostałych zębów i skromny, cieniutki biały warkoczyk zapleciony z włosów ocalałych po brutalnie mijających latach.

– To prawda? – zapytała, a ja miałam wrażenie, że przez nieuwagę wpadłam w błękit tych oczu i że fale Oceanu Indyjskiego cisnęły w moje zanurzone w złocistym malediwskim piasku stopy tak mocno, że zamoczyły mi dół sukienki. – Bo ja już, córciu, nic nie pamiętam. To prawda z tymi pająkami?

Kątem oka zauważyłam, jak zza jej ramienia patrzy na mnie jej mąż i kręci błagalnie głową.

– A skąd! – odpowiedziałam i podstawiłam jej pod nos mały palec. – Największe są wielkości takiego paznokcia. – Po czym znów nadjechał autobus, więc pomachałam jej ręką i wsiadłam.

Jeszcze wcześniej jej syn był w Japonii, przysłał jej kilka ususzonych różowych płatków kwitnącej wiśni (dostałam jeden na szczęście, trzymam w portfelu za folijką), poznał Japonkę bardzo z twarzy podobną do świętej pamięci prababci Kazi i która miała na telefonie dzwonek „Nie dokazuj”. Kiedy był z kolei w USA, to zwiedzał z Indianami Hopi Wielki Kanion, poznał Amerykankę i nawet przysłał jej zdjęcie, znaczy nie tyle jej zdjęcie, co wycinek z gazety, bo to modelka jest (O Jezu, pewnie chuda! – jęknęła wtedy, schowała twarz w pomarszczonych dłoniach i pokręciła głową). Trzymała ten maleńki wycinek w portmonetce, obok zdjęcia syna i męża, jak świętość. Rzuciłam okiem na zdjęcie Taylor Swift i bardzo dobrze, że wtedy autobus nadjechał, bo to były te czasy, zanim jeszcze się skapnęłam, że lepiej jest czasami nic nie mówić. Potem pojechał do Afryki i wtedy chyba ze dwadzieścia minut mi jęczała, że przecież jeśli on się zdecyduje z tą piękną Nigeryjką, o której pisze, do niej przyjechać, to przecież ona nie ma pojęcia, co tej dziewczynie ugotować, bo nie wie, co się je w Afryce.

Ale jej mąż jest jeszcze dziwniejszy. Co niedzielę, wieczorem, kiedy odrabiam lekcje na poniedziałek, podchodzi do furtki i wsadza coś do własnej skrzynki. Powiedziałam kiedyś rodzicom, że to trochę dziwne, że tacy starzy ludzie – bo ile oni mają… z osiemdziesiąt lat na pewno – mają syna w studenckim wieku. Popatrzyli tylko na siebie i pokiwali głowami. I nic nie powiedzieli.

Koniec

Komentarze

Bardzo zgrabne i piękne. Dodatkowe brawa ode mnie za umiejętność pisania miniatur, z czym sam mam problem :) A o braku fantastyki nie będę się wypowiadał. Sam ją daję w opowiadaniach w szczątkowych ilościach :)

Witaj.

 

Wieeelka wrażliwość świadczy o wieeelkim serduchu, którego Ci gratuluję, bo to obecnie prawdziwa rzadkość. heart

 

Pozdrawiam serdecznie. 

Pecunia non olet

Piękny tekst. Smutny, ale powoduje, że robi się cieplej na sercu.

Lożanka bezprenumeratowa

Skojarzyło mi się z “Kamizelką” Bolesława Prusa. Nie do końca realistyczny tekst, trochę wyreżyserowany, choć zastosowane zabiegi sprawnie zrealizowane. I może właśnie dlatego, że widzę, jak to jest zrobione, tekst nie wzbudził emocji. Nie do końca też kupuję naiwność głównej bohaterki, jej zdziwienie i niezrozumienie zachowaniem starszej pary. Nie umiem określić jej wieku – czasami narracja pasuje do starszej nastolatki, czasami tok myślenia dziewczyny bardziej wskazuje na młodsze dziecko.

 

It's ok not to.

Świetne opowiadanie. Szkoda, że nie ma w nim fantastyki, bo z czystym sumieniem nominowałabym do piórka. Pokazujesz trudne tematy z ogromną wrażliwością, a dzięki trafnemu wyborowi narratorki, tekst ucieka od patosu i nie jest ciężki. 

W tekście nie pasuje mi jedynie to zdanie:

Powiedziałam kiedyś rodzicom, że to trochę dziwne, że tacy starzy ludzie – bo ile oni mają… z osiemdziesiąt lat na pewno – mają syna w studenckim wieku.

Przecież narratorka wie, że ich syn miał sześćdziesiąt lat i zginął, a kiedy staruszka zaczynała opowiadać o jego podróżach, mówi nam, że ta nie ma już kontaktu ze światem. 

Zakończenie odbieram słodko gorzko. Z jednej strony starszy pan wrzucający dla żony pocztówki wzrusza, z drugiej strony nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przelewa na nie cześć swoich fantazji. ;)

Bardzo Wam dziękuję, serce rośnie, a na słowa o piórku to jeszcze podskoczyło <3

Fajnie napisane, podobało mi się. Dogsdumpling skojarzyło się z “Kamizelką”, mi z “Good bye Lenin”.

 

Kątem oka zauważyłam, jak zza jej ramienia patrzy na mnie jej mąż i kręci błagalnie głową.

Po tym fragmencie końcówka z dziadkiem wrzucającym coś do własnej skrzynki nie była szczególnie zaskakująca.

 

Powiedziałam kiedyś rodzicom, że to trochę dziwne, że tacy starzy ludzie – bo ile oni mają… z osiemdziesiąt lat na pewno – mają syna w studenckim wieku.

Tego nie rozumiem – czy narratorka na początku nie wspomniała, że ich syn nie żyje? Nie rozmawiała o tym z rodzicami? Bo to zdanie brzmi jakby o tym nie wiedziała (edit: widzę, że ośmiornica też o tym wspomniała).

 

– A skąd! – odpowiedziałam i podstawiłam jej pod nos mały palec. – Największe są wielkości takiego paznokcia. – Po czym znów nadjechał autobus, więc pomachałam jej ręką i wsiadłam.

Urocze. :)

miałam wrażenie, że przez nieuwagę wpadłam w błękit tych oczu i że fale Oceanu Indyjskiego cisnęły w moje zanurzone w złocistym malediwskim piasku stopy tak mocno, że zamoczyły mi dół sukienki.

“Fale cisnęły w moje stopy” jakoś nie pasuje mi… Może “uderzyły”? Te poetyzowane fragmenty podobają mi się. :)

Dziękuję za feedback :)

Tego nie rozumiem – czy narratorka na początku nie wspomniała, że ich syn nie żyje? Nie rozmawiała o tym z rodzicami? Bo to zdanie brzmi jakby o tym nie wiedziała (edit: widzę, że ośmiornica też o tym wspomniała).

Można mieć więcej niż jednego syna, nikt tego nie sprawdza ;)

Ładne. Opisane tak, że trzeba sobie przypominać, że to wymyślona historia. Wzrusza.

Koala75 dziękuję <3

Wiele lat temu, kiedy jeszcze chadzałem do liceum, stałem jak co dzień na przystanku autobusowym w centrum miasta, czyli miejscu, gdzie przewija się mnóstwo ludzi. Różnych. Mniej lub bardziej normalnych.

Szła tego dnia kobieta i gadała do siebie. Nie pamiętam, co dokładnie, lecz było to jak mantra; takie: zboże trzeba ściąć, ziemniaki zebrać, pole zaorać, kaczki nakarmić… i mnóstwo, mnóstwo innych czynności. I trwało to kilka minut, po czym ryk, którego nie mogę zapomnieć:

– Adaś nie przyjechał.

Cześć, aTucholko!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Po przeczytaniu komentarzy, faktycznie w odmętach pamięci zamajaczyła “Kamizelka”. Mi natomiast bardziej przypomniał się tekst Ajwenhoła – Dom czasu przeszłego

Narrator wydaje się osobą dorosłą, choć z tekstu wynika, że jest uczennicą. To było trochę mylące, nieco zgrzytało.

Poza tym przypadło mi do gustu :)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dziekuję, Krokus :)

Czemu narrator wydaje się osobą dorosłą?

Trudno jednoznacznie powiedzieć, bo choć są chociażby wstawki o odrabianiu lekcji, to sposób wypowiedzi bardziej pasuje mi do osoby dorosłej. Podczas czytania “nacinałem się” na info świadczące o tym, że narrator jest uczennicą i trochę mnie to zaskakiwało.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nie wydaje mi się, aby dziewczyna podglądała sąsiadów, przecież ona tylko obserwuje przez okno to, co i tak widać. No i jeszcze czasem słucha na przystanku zwierzeń starszej pani.

Okazuje się, że w bardzo krótkiej formie można zawrzeć bardzo interesującą treść

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam wrażenie, że czytałam ten tekst w zbiorkomie zagranicznym, a więc najpewniej we wrześniu i go następnie skomentowałam, ale może mi się myli, bo w dniu, który jest podany jako data publikacji cierpiałam jeszcze na covida (w Polsce). Albo mi zjadło komentarz i nie miałam siły pisać drugi raz. Nadrabiam.

Opowiastka jest bardzo ładna, nostalgiczna i ciepła. Tyle tylko, że nie ma w niej fantastyki. Może co najwyżej realizm magiczny. Ale to też dobre. Ładnie ujęłaś temat demencji i miłości. Nie lubię tekstów o miłości, bo zazwyczaj są nudnie przewidywalne o młodych i pięknych ludziach. A prawdziwa miłość jest gdzie indziej. W takich właśnie zachowaniach, jakie opisałaś.

Wtedy wyłapałam jakieś drobiazgi techniczne, ale nie będę ich teraz szukać.

Dodaję brakującego klika

http://altronapoleone.home.blog

drakaina dziękuję :)

Nie publikowałam tego tekstu nigdzie indziej, może biblioteka bydgoska gdzieś go wrzucała? Podlinkuj proszę tamten tekst, o którym wspomniałaś, chętnie zerknę.

Hej, nie mogę podlinkować, bo czytałam na pewno tu, na portalu (opowiadania czytam tylko tu i na sekcji literackiej KSF; nie liczę oczywiście antologii i NF), po prostu wydawało mi się, że wcześniej niż sugeruje data wrzucenia. I byłam pewna, że dałam komentarz. Ale widocznie mi się pomyliło z czymś innym, a to czytałam właśnie w czasie covidowej izolacji i zamierzałam napisać komentarz, ale tego ostatecznie nie zrobiłam.

W każdym razie jak zajrzałam, to zorientowałam się, że tekst znam, podobał mi się, a nie ma pod nim znaku po mojej bytności.

 

http://altronapoleone.home.blog

Ładne, ale to jednak obyczajówka. Też uważam, że narratorka nie podgląda sąsiadów, tylko na nich patrzy.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka