- Opowiadanie: maciekzolnowski - Przerażający Staruch

Przerażający Staruch

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Przerażający Staruch

Pewnego dnia Angelo Ricci, Joe Chanek i Manuel Silva wpadli na pomysł ograbienia Przerażającego Starucha. Staruszek ów mieszka samotnie w bardzo starym domu nad morzem przy Water Street i mówi się o nim, że jest zarazem niewiarygodnie bogaty i niewiarygodnie zgrzybiały. Było to nader korzystne połączenie dla ludzi, którzy jak panowie Ricci, Chanek i Silva trudnili się niespecjalnie szanowaną sztuką rozboju. Mieszkańcy Kingsport sporo mówią i myślą o Przerażającym Staruchu i chyba właśnie to chroni go przed wizytami nieproszonych gości pokroju pana Ricciego i jego kompanów, pomimo iż jest prawie pewne, że gdzieś w mrocznych i cuchnących stęchlizną zakamarkach swego domu skrywa nielichą fortunę. Panowie Ricci, Silva i Chanek wybrali na skok noc trzynastego października, października, bo jesień jest najbardziej creepy, przy czym dwaj pierwsi mieli zająć się pechowcem, natomiast pan Chanek zaczekać na nich i spodziewane łupy w automobilu zaparkowanym na tyłach posesji przy Water Street. Plan wydawał się prosty, a staruszek – pozbawiony szans, wobec czego na swój sposób było im go żal, jednak biznes to biznes, a dla złodzieja z doktoratem ze sztuki złodziejskiej i oddanego całym sercem swojej profesji zniedołężniały człek, płacący za towary nabyte w lokalnym sklepie złotem, stanowił pokusę wprost nie do odparcia.

Kiedy zmierzając do drzwi przechodzili obok uchylonego okna, niespecjalnie spodobało im się to, w jaki sposób księżyc oświetla dziwne malowane kopce w ogródku. Nie spodobało im się również, jak starzec przemawia z czułością, a nade wszystko po imieniu do swoich butelek zawierających w środku wahadełka: Blizna, Długi Tom, Thomas, Joe i tak dalej. By o tym nie myśleć, szybko nałożyli maski i delikatnie zapukali do nadgryzionych zębem czasu i warunkami pogodowymi dębowych wrót. Po chwili dało się słyszeć kroki i otworzył im nie kto inny, jak Przerażający Staruch we własnej, zdziwaczałej osobie. Panowie Ricci i Silva nie mieli dotąd okazji, by przyjrzeć się oczom mężczyzny. Dopiero teraz zauważyli, że były one żółte. Już mieli wtrącić go do środka i unieruchomić, kiedy nagle padły słowa, które zupełnie zbiły ich z pantałyku.

– Czekałem na panów, o, proszę! – zabrzmiał ochrypły głos. Staruch zamknął za nimi drzwi, kiedy już weszli.

– To jest napad! Gdzie ukryłeś złoto, starcze?! – Silva nie tracił czasu, wrzeszczał i wymachiwał widelcem… a przepraszam, nożem.

– Gdzie złoto? Gdzie złoto? Wy, panowie, tylko o jednym. Dostaniecie w swoim czasie, zapewniam. „Przyjdzie na to czas, na to czas, na spacery w letnią noc”. – Sędziwy człowiek zdawał się świetnie bawić. – Ale naprzód… kolacyjka. Co lubicie?

– Jajecznicę! – Wyrwał się Ricci, lecz niezadowolony kompan szturchnął go w ramię i ten natychmiast zamilkł.

– A jaką? – dopytywał gospodarz.

– Na rzadko i z różnymi dodatkami: z pieczarkami, cebulką i drobno posiekaną kiełbasą podwawelską – dopowiedział Ricci.

– Zapraszam w takim razie do jadalni. Aha, a czego się napijecie? Dżinu? Koktajlu kwaśnego palca? – Staruch oblizał palce swe, bo lubił oblizywać palce swe i ogryzać swoje oraz cudze paznokcie. – Ha, tak myślałem. Powinienem mieć jeszcze parę butelek dżinu – to rzekłszy, otworzył paczkę słonych… no właśnie… paluszków!!!

Teraz dopiero „goście” zauważyli, że wnętrze było nader skomplikowanym labiryntem (jak bardzo skomplikowanym, tego nie napiszę, bo to jest tani horror). Po drodze przyglądali się ponurym marynistycznym obrazom, które przywodziły na myśl „Nosferatu – symfonię grozy”. W końcu wylądowali w jadalni i zaobserwowali zagadkowo wyglądające butelki z wahadełkami w środku. Usiedli.

– Jak się pan właściwie nazywa? – Bandyta o włosko brzmiącym imieniu był ciekaw, a ponieważ ciekawość to pierwszy stopień do piekła, więc znów został boleśnie skarcony w ramię przez kolegę.

– Jak się pan nazywa? – Silva powtórzył pytanie i pociągnął nieco dalej rozmowę. – I przede wszystkim: gdzie to cholerne złoto?!

– Tak bardzo chcecie wiedzieć? Dobrze więc… Nazywam się Chanek, a skarby zaraz pokażę.

– Chanek? – zainteresował się Ricci. – Tak samo nazywa się nasz wspólnik. Siedzi teraz w aucie. To pan też z Polski? Zawsze się zastanawiałem, jak wy tam zapisujecie te wszystkie dziwaczne imiona?

Dżentelmeni zwrócili uwagę na księgozbiór znajdujący się w jadalni, a Przerażający Staruch natychmiast podjął swój ulubiony temat literaturoznawczy:

– O to, to… Moja najcenniejsza kolekcja: pierwsze wydania i rękopisy samego Lovcrafta. Ale ten tu „Necronomicon”, rzekomo pióra Abdula Alhazreda, to oczywiście tylko atrapa. Książka tak naprawdę nie istnieje, nigdy nie istniała. A powiedzcie mi, drodzy moi, które opowiadania mistrza uważacie za najbardziej udane?

Ricci chwilę się zastanawiał, po czym odparł:

– Najlepsza bez dwóch zdań jest „Muzyka Ericha Zanna”.

– En mi opinión – tu Silva zrobił krótką pauzę – „Sny w domu wiedźmy” są najciekawsze, a przy tym też optymalnie długie.

Jedli niespiesznie, choć z wilczym apetytem, pili ze smakiem, nie krzywili się i nie grymasili, lecz dzielnie dotrzymywali kroku staremu wilkowi. Wreszcie dziadunio zaprowadził ich do izby zamykanej na kluczyk, poświecił lampeczką i stało się jasno. I stało się jasne, że łupy pochodzące z wielu okrętów spoczęły właśnie tutaj w zawilgoconych zakamarkach przy Water Street. Tylko po co je obcym pokazywać i się nimi chwalić? Odpowiedź mogła być tylko jedna: zwariowało się ramolowi i tyle. O nic jednak nie pytali. Czekali na to, co sam chlapnie.

– A więc, panowie, to, co tu widzicie może być wasze. Oddam po dobroci, pod jednym wszakże warunkiem: musicie go (a na imię mu Borsuk) zadowolić i odpowiedzieć na kilka prostych pytań.

– Borsuk? – dopytywał Silva. – Jaki znowu Borsuk?

Ale „rogal” zdawał się nie słuchać i nadal kontynuował:

– Zadanie będzie matematyczne: ile jest trzydzieści trzy razy trzydzieści trzy? – Odpowiedziała mu wymowna cisza. – A jaki wynik otrzymamy, jeśli pomnożymy trzydzieści trzy przez jedenaście? – I dalej nic. – A jedenaście przez dziesięć? – I znowu nic, a przecież to ostatnie było banalnie proste.

– Ja jestem humanistą – wytłumaczył się Silva, choć kominiarka i lina do krępowania potencjalnej ofiary napadu nie wyglądały wcale na atrybuty typowego miłośnika sztuki i literatury.

I tak po kilku tego rodzaju pytaniach zrezygnowany starzec zaprowadził tę dwuosobową „wycieczkę” do przerażającej piwnicy, gdzie czekał już na nią wspomniany Borsuk (kimkolwiek był). Zabrał tylko ze sobą skrzypce, na których zaczął grać żałośnie. Panowie Ricci i Silva byli w szoku, szeptem wymieniali między sobą uwagi:

– Wiedziałem, że będzie dziwnie, ale nie, że aż tak! Kto to widział, by szwendać się po pijaku po jakiś obszczanych lochach i rzępolić na ukulele?!

– To nie ukulele, tylko skrzypki – poprawił go Silva. – Poza tym masz całkowitą rację, kolego.

Ta frapująca rozmowa byłaby może i kontynuowana, gdyby nie to, iż bandyckie nasienie ujrzało, co ujrzało. W najczarniejszym, najstraszniejszym i najplugawszym z zakamarków zamajaczyło okropne monstrum, które przed nimi naraz wyrosło (czytaj: wypełzło). Znajdowało się ono w magicznym kręgu (lub, jak kto woli, w polu siłowym) i mierzyło intruzów swym bestialskim złym wzrokiem. Panowie złodziejaszkowie stali jak wryci, a Staruch z pasją grał. Dziwotwór na dźwięk znajomych szant złagodniał, ale tylko na moment. I wiolinista musiał wnet przerwać koncert.

– O to, to… piramida potrzeb w najczystszej postaci. Gdy Borsucza jego mać jest głodny, byle muzyczka nie pomaga, a wprost przeciwnie: irytuje. Inaczej sprawa by wyglądała, gdyby był syty, lecz, jak to mówią, „na głodnego najlepsza nuta nie tego”…

– No, no… albo „na głodniaka nie mam ci ja muzycznego smaka, oj dana, oj dana, pizzuniu kochana, oj dana, oj dana, pizzko ma kochana”. – Zawtórował mu Ricci, który na co dzień pałaszował kebaba i pizzę (częściej pizzę). – Ale ten tu nie wygląda mi wcale na borsuka! Wcale to a wcale mi nie wygląda, panie-kochanie!!!

– O to, to… jak ja lubię, jak ktoś dobrze gada! Jak ja lubię mądrych i głupio odważnych! W nagrodę pójdziesz jako pierwszy i zrobisz mu dobrze. – I klepnął italiańca tak mocno, iż ten poleciał niczym piłeczka wprost w rozdziawioną paszczę przedwiecznego swego. A Silva poleciał także, tylko że jako drugi. I kolacja była z głowy.

– Jedz pomału, Borsuczku, przeżuwaj większe kawałki – rzucił na odchodne ten sędziwy już miłośnik łasicowatych, krakenowatych i cthulhuowatych.

Potem pożegnał się ze swym słodziakiem, „pokemonkiem”, śląc mu całuska, schował chordofon do futerału i poczłapał na górę. Wiedział, że wielce szanowny pan Chanek nie będzie czekał w swoim wielce odpicowanym automobilu w nieskończoność, a chciał jeszcze zdążyć go, że tak powiem, nawiedzić.

Tymczasem panu Chanek wcale to a wcale nie podobało się takie długie wyczekiwanie, pośród ciemności, zimnych jesiennych mgieł, w tym niezbyt przyjemnym i zapomnianym przez Boga oraz ludzi miejscu. Czyżby wiekowy marynarz wyzionął ducha (zanim zdradził miejsce ukrycia skarbu) i konieczne stało się drobiazgowe przeszukanie całego domu? Nagle usłyszał ciche kroki oraz stukot dobiegający od strony chodnika po drugiej stronie muru, jak również delikatny szelest i zgrzyt zardzewiałej zasuwy, po czym zobaczył, jak wąskie, ciężkie drzwi uchylają się do wewnątrz. I wtedy wytężył wzrok w słabym, bladym świetle pojedynczej latarni, by dostrzec jakież to łupy wynoszą ze starej złowieszczej rozwaliny jego kompani, że zajęło im to aż tak wiele czasu. Ale kiedy spojrzał w tę stronę, ogarnęło go bezgraniczne zdumienie. Nie dostrzegł bowiem żadnego z kompanów, lecz ni mniej ni więcej, tylko Przerażającego Starucha uśmiechającego się złowieszczo. Pan Chanek nie miał dotąd okazji, by przyjrzeć się oczom tego mężczyzny i dopiero teraz zauważył, że były one koloru żółtek jajecznych. Zmarzluchowi zaproponowało się od razu szklaneczkę dżinu:

– Szklaneczkę dżinu? Zimno tu, mokro, a pan sam.

Następnie, jak zahipnotyzowany powędrował za Staruchem do ogrodu, gdzie usiadł na gołej glebie i począł układać na swym ciele kamienie, które miał w zasięgu prawej oraz lewej dłoni; liczył przy tym na zmianę z hipnotyzerem na głos:

– Pierwszy. Dobrze wymawiam? Pierw-szy. Już dawno nie ćwiczyłem polskiego.

– Drugi. Patrz mnie na usta: dru-gi! Druuu-gi!!!

– Trzeci. Ale trudna wymowa! Szy, czy, ci, dź, dż… Ożeż ty, Holender Latający!

No więc układał te kamienie po kolei, przy czym robił to w ten sposób, iż naprzód obłożył szczelnie nogi, potem położył się plecami na ziemi i zaczął układać kamienie sobie na piersi, a jeszcze potem ułożył ręce wzdłuż ciała i ostatecznie pozwolił Staruchowi dać się żywcem pogrzebać. Kiedy dzieło było ukończone, były kapitan wschodnioindyjskiego klipra postawił na usypisku-nagrobku krzyżyk, lecz szybko go stamtąd zdjął. Zdjął, splunął i powrócił do swych magicznych butelek z wahadełkami, które zawierały dusze poległych na morzu kamratów. W jego wieku i przy jego stanie zdrowia powściągliwość zalecana jest w dwójnasób, a on miał jak na jeden wieczór stanowczo zbyt dużo wrażeń.

W małych miasteczkach dzieje się raczej niewiele, toteż mieszkańcy Kingsport przez całą jesień i zimę dyskutowali o niemożliwych do zidentyfikowania zwłokach wyrzuconych na brzeg falą przypływu. Były rozszarpane, jakby pocięte tuzinem kordelasów i zmasakrowane, jak gdyby zdeptały je obcasy wielu par podkutych butów. Niektórzy wspominali również o rzeczach tak trywialnych, jak porzucony automobil odnaleziony przy Water Street lub osobliwych nieludzkich krzykach (prawdopodobnie jakiegoś zbłąkanego zwierzęcia albo wędrownego ptaka), które słyszało w nocy kilkoro nie mogących zasnąć mieszkańców. Jednak Przerażający Staruch nie przejmował się lokalnymi plotkami, a poza tym tak stary wilk morski w latach swej na poły już zapomnianej przeszłości musiał być świadkiem wielu różnych, dużo bardziej osobliwych wydarzeń.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam tytuł i pomyślałam, że napisałeś coś o naszym portalowym Staruchu. Ale nie, ten tytułowy zupełnie do naszego nie przystaje, w dodatku działa na strychu a nie w piwnicy.

A opowiadanko zacne, tyleż absurdalne, co niesamowite, choć miałam podejrzenia, że będzie to ostatni skok przedstawionych nam panów.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

jak sta­rzec prze­ma­wia z czu­ło­ścią, a nade wszyst­kim po imie­niu… → …jak sta­rzec prze­ma­wia z czu­ło­ścią, a nade wszyst­ko po imie­niu

 

Na­zy­wam się Joe Cza­nek, a skar­by zaraz po­ka­rzę.Na­zy­wam się Joe Cza­nek, a skar­by zaraz po­ka­żę.

Maćku, bój się bogów!

Chyba że miał dobry powód, aby pokarać skarby?

 

w tych za­wil­go­co­nych za­uł­kach przy Water Stre­et. → Chyba miało być: …w tych za­wil­go­co­nych za­kamarkach przy Water Stre­et.

Zaułek to mała i wąska uliczka.

 

Od­po­wie­dzia­ła mu wy­mow­na cisza → Brak kropki na końcu zdania.

 

– Ja je­stem hu­ma­ni­stą.Wy­tłu­ma­czył się Silva… → – Ja je­stem hu­ma­ni­stą  – wy­tłu­ma­czył się Silva

 

– To nie uku­le­le, tylko skrzyp­ki.Po­pra­wił go Silva. → – To nie uku­le­le, tylko skrzyp­ki – po­pra­wił go Silva.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na szybko:

pokarzę → pokażę

 

lck

Poprawiłem babole. I bardzo dziękuję. Pozdrawiam przy okazji, zwłaszcza Ciebie, Reg. ;)

Bardzo proszę, Maćku. Mogę udać się do klikarni.

Pozdrowienia, zwłaszcza od Ciebie są mi szczególnie miłe. Serdeczności. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mi miło, strasznie się cieszę, serdeczności! :)

I wzajemnie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:-) Stop orkiestra klikaczy! Do poprawienia jest jeszcze nazwisko niejakiego Silvy vel Slivy. :-)

<>

Przyznam, że powołanie się na Lovecrafta przytłumiło chęć poznania, co tam nowego Autor zamieścił. Ale doczytałem się też “humoru”, więc zaryzykowałem – i muszę przyznać, że tekst, chociaż nie z podgatunku preferowanego, nie tylko dał się płynnie przeczytać, ale w paru momentach faktycznie rozbawił. Samą absurdalnością też.

O, miło mi, że wdepnąłeś, Adamie Drogi. Na tym forum pamiętam Cię chyba od zawsze, a w każdym razie od kiedy tu jestem, więc cieszę się w dwójnasób z Twej wizytacji. Poprawiłem oczywiście już Silvę vel Slivę. A co do gatunku, to osobiście nie lubię fanfiction, ale jednak czasem coś tego rodzaju skrobnę, muszę skrobnąć. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz! 

Fajnie, że musiałeś skrobnąć ten tekst, bo przyjemnie, mimo wszystko, się czytało. Nie rzuciły mi się w oczy babole, więc pewnie już zlikwidowałeś, albo tak byłem zajęty czytaniem. Za przykładem Reg też kliknę do biblioteki, bo ten rodzaj humoru mogę poprzeć.

Dzięki. Otwarcie popieram Twe dla mnie poparcie. ;)

Co do gatunku, to nie należy, myślę, stawiać z góry krzyżyka na fanfikach. Jak już Babilończycy mawiali, są fanfiki i fanfiki. Twój przynależy do tych drugich, i szkoda, że bardzo mało kto idzie w Twoje ślady, czyli przekręca, nagina, przyprawia humorem.

Fakt niezbity, i do tego sprawdzalny – jestem tu obecny praktycznie od początku. Ale to nie oznacza, że, poza samym stażem, przypisuję sobie jakieś tam zasługi. Trochę cierpliwości i Ty też zostaniesz India… e, tego, weteranem… :-)

Trochę cierpliwości i Ty też zostaniesz India… e, tego, weteranem… :-)

He, dobre, no oby tak było. ;-)

Pewnego dnia Angelo Ricci, Joe Chanek i Manuel Silva wpadli na pomysł ograbienia Przerażającego Starucha. Staruszek ów mieszka samotnie w bardzo starym domu nad morzem przy Water Street i mówi się o nim, że jest zarazem niewiarygodnie bogaty i niewiarygodnie zgrzybiały.

Zwracam uwagę, to znaczy tak mi się wydaje, na pomieszanie czasu teraźniejszego i przeszłego na początku tekstu, także po zaznaczonym fragmencie.

bo jesień jest najbardziej creepy

Jest kilka takich wstawek, i to jest jedna z nich, które mnie osobiście lekko irytują przez to, że – tak to odczytuję – są celowo kiczowate do przesady. Ale może to ja albo nie zrozumiałem.

Kiedy zmierzając do drzwi przechodzili obok uchylonego okna, niespecjalnie spodobało im się, w jaki sposób księżyc oświetla dziwne malowane kopce w ogródku.

Niefortunne jak dla mnie, może chociaż “to, w jaki sposób”?

Nie spodobało im się również, jak starzec przemawia z czułością, a nade wszystko po imieniu do swoich butelek zawierających w środku wahadełka: Blizna, Długi Tom, Thomas, Joe i tak dalej.

Podoba mi się :)

jak Przerażający Staruch we własnej PRZECINEK zdziwaczałej osobie.

– O, czekałem na panów, proszę! – zabrzmiał ochrypły głos. Staruch zamknął za nimi drzwi, kiedy już weszli.

Podoba mi się :)

– To jest napad! Gdzie ukryłeś złoto, starcze?! – Silva nie tracił czasu, wrzeszczał i wymachiwał bronią.

Szort szortem, ale ta broń się nieco nagle pojawiła. W ogóle ja bym powiedział, jaka.

– Jajecznicę! – Wyrwał się Ricci, lecz niezadowolony kompan szturchną go w ramię i ten natychmiast zamilkł.

Ortograf.

– O to, to… a jaką? – dopytywał gospodarz.

Na 60% dałbym “A jaką”, tj. z dużej.

– Na rzadko i z różnymi dodatkami: z pieczarkami, cebulką i drobno posiekaną kiełbasą podwawelską – dopowiedział Ricci.

Patrzcie, jaki smakosz. Wyczuwam bratnią duszę.

Dopiero teraz zauważyli, że wnętrze było nader skomplikowanym labiryntem.

Pomysł ciekawy, ale aż się prosi o rozwinięcie, chyba, że to miało być absurdalnie/tanio horrorowo.

Po drodze przyglądali się ponurym PRZECINEK? marynistycznym obrazom,

Wreszcie staruch zaprowadził ich do izby zamykanej na kluczyk, poświecił lampeczką i stało się jasno.

Przeważnie piszesz go z dużej. Potem się powtarza. Do przemyślenia.

– Ja jestem tylko humanistą – wytłumaczył się Silva, choć kominiarka i lina do krępowania potencjalnej ofiary napadu nie wyglądały wcale na atrybuty typowego miłośnika sztuki i literatury.

Różnie bywało.

I tak po kilku tego rodzaju pytaniach, TEN PRZECINEK CHYBA ZBĘDNY zrezygnowany starzec zaprowadził tę dwuosobową „wycieczkę” do przerażającej piwnicy

Ta frapująca rozmowa byłaby może i kontynuowana, gdyby nie to, iż to bandyckie nasienie ujrzało to, co ujrzało.

Redakcja pls.

 

W najczarniejszym, najstraszniejszym i najplugawszym z zakamarków zamajaczyło okropne monstrum, które przed nimi naraz wyrosło albo naraz wypełzło.

Hmm. Ok, rozumiem zabawę z czytelnikiem, ale osłabia zakończenie zdania.

Znajdowało się ono w magicznym kręgu PRZECINEK CHYBA lub – jak kto woli – w polu siłowym PRZECINEK CHYBA i mierzyło intruzów swym bestialskim złym wzrokiem.

– No, no… albo „na głodniaka nie mam muzycznego smaka, oj dana, oj dana, pizzuniu kochana, oj dana, oj dana, pizzko ma kochana”. – Zawtórował mu Ricci, który na co dzień pałaszował kebaby i właśnie na ogół pizze.

“Właśnie na ogół” nieco toporne, potem chyba ortograf?

– Jedz pomału, Borsuczku, przeżuwaj większe kawałki

Padłem :)

 

Czyżby wiekowy marynarz wyzionął ducha zanim zdradził miejsce ukrycia skarbu i konieczne stało się drobiazgowe przeszukanie całego domu?

 

“Zanim” wprowadza przecinek.

 

Nagle usłyszał ciche kroki oraz stukot dobiegający od strony chodnika po drugiej stronie muru, TU BRAKUJE SPÓJNIKA JAK DLA MNIE delikatny szelest i zgrzyt zardzewiałej zasuwy, po czym wąskie ciężkie drzwi uchyliły się do wewnątrz.

Lekki zgrzyt przez mieszanie porządku subiektywnego i obiektywnego, pewnie jest na to fachowe słowo.

Następnie PRZECINEK niczym zahipnotyzowany, powędrował za staruchem do ogrodu, gdzie usiadł na gołej glebie i począł

Napisane ze swadą i dowcipem, płynnie przechodzące od grozy, przez absurd, aż do krotochwili, przewija się tu sporo uroku frazeologicznego.

 

Arcydurny dyżurny

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Wcale nie arcydurny, a uwagi jak najbardziej cenne! ;-) Wielkie dzięki, no i poprawiamy. Czas: start! 

Cześć,

 

Absurdalna, napisana z dużym poczuciem humoru historyjka, w hołdzie dla klasycznych motywów z Lovecrafta. Mnie przypadło do gustu i jestem usatysfakcjonowany lekturą. Tylko jakoś mało prawdopodobne wydaje mi się, aby takie oprychy jak ci złodzieje, znali się na literaturze i kojarzyli cokolwiek z HPL:)

 

Pozdrawiam

Na początku myślałem, że będziesz próbował ciągnąć w tej narracji śmiertelnie poważną opowieść, ale kiedy zaczęły wybrzmiewać pierwsze nuty absurdu i niepasujące do reszty utworu akordy stylizacji językowej, a ja zorientowałem się, że to nie żaden koncert muzyki poważnej, a całkiem skoczna miejscami przygrywka, zacząłem bardzo, ale to bardzo, doceniać każde kolejne zdanie, łamiące to, to tam, schemat opowiadania grozy z gatunku supernatural horror, który mógłby wydostać się spod pióra fana twórczości samotnika z Providence. Te długie zdania świetnie pasują, choć początkowo próbowały mnie od siebie odbić, to złapałem się mocniej nitki fabularnej i dość szybko przyzwyczaiłem się do nich, przez co nie tylko przestały mi przeszkadzać, ale srogo bym się zawiódł gdyby nagle, ni stąd, ni zowąd, zniknęły wraz ze zmianą stylu narracji. Klikam, Maćku, podobałosię :)

Known some call is air am

Podobało mi się. Tylko czemu akurat borsuk?

Lożanka bezprenumeratowa

O, jest fabuła. Miła odmiana. Tym bardziej, że została przyprawiona humorem, czyli czymś, co tygryski bardzo lubią.

Aż nie wiem, czy współczuć złodziejom, czy cieszyć się z korzyści dla społeczeństwa.

 

Babska logika rządzi!

Cieszyć się z korzyści dla społeczeństwa. Podziękować, Finkla. ;)

Ambush, a czemu nie? Wiem tyle, co Ty. Widać: zwierzak siedzi mi w głowie i niekiedy ze mnie wychodzi, borsucza jego mać! A tak na poważnie: dziękuję za miłe słowa!

Jakoś mało prawdopodobne wydaje mi się, aby takie oprychy jak ci złodzieje, znali się na literaturze.

Na literaturze może nie, ale lubili straszne opowieści po zmroku, sami je poniekąd współtworzyli i “pisali” (jako włamywacze właśnie). JPolsky, pięknie dziękuję i również pozdrawiam!

 

Dziękuję i za kliknięcie, i za uzasadnienie kliknięcia. Uzasadnione są najlepsze. Serdecznie pozdrawiam, Outta! M :)

Pozwólcie, że wytłumaczę się z paru rzeczy. I. Dłubałem w faktografii. Zmieniłem czas akcji na jesień, bo to właśnie sezon na straszenie jest. Spolszczyłem też imię pana Chanka, by brzmiało bardziej rodzimie. II. Parodia miała udzielić odpowiedzi na to, co wydarzyło się w upiornym domu, skąd wzięły się butelki z wahadełkami, czym w istocie były kopce w ogrodzie dziadka? Ów cel został zrealizowany. III. Być może przeholowałem z humorem i za bardzo uwspółcześniłem język? Chciałem to co prawda poprawić, ale okazało się, że z niczego nie umiem zrezygnować, że stawiam przede wszystkim na dobrą zabawę. Jeśli coś jest nie tak, mea maxima culpa!

Uważam, że dłubałeś niepotrzebnie, Maćku. Choć to dłubanie nie zaszkodziło tekstowi, to i istotne dla zrozumienia też się nie stało. Poprawki, constans, fin :)

Known some call is air am

Maćku!

 

Cóż mogę rzec, fajne opko. :3

Uśmiechnąłem się kilka razy, a tyle razy, by wystarczyło, żebym powiedział, że się uśmiechnąłem. Lovecraftiański śmieszkizm wyszedł bardzo przyjemnie, toteż mogę rzec, że jestem z lektury zadowolony. Baboli już nie było, więc dłubanina wyszła Ci bardzo efektownie.

No i cyk, kliczek do biblioteczki!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Super, nie wiem, co powiedzieć, dzięki wielkie, BarbarianCataphract. I Tobie również dziękuję, Outta. 

Dobry tekst. Jest odrobina humoru, jest i odwołanie do Lovecrafta, jest i całkiem ciekawa linia fabularna. Całkiem całkiem ten koncert fajerwerków :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Szczera konstruktywna opinia, dzięki, NoWhereMan. Odwołanie do Lovecrafta całkiem wyraźne, co oczywiste, ale nie szedłem tak zupełnie w jego ślady; humor mnie sam poprowadził w dziwną nieco, cyrkową stronę, ale to nic. 

Ale ja wcale nie jestem taki przerażający :(

(choć za obcymi rzeczywiście nie przepadam)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No strasznie przerażający! Po pierwsze, z Katowic. Po drugie, ksywa Staruch. Po trzecie, wiek 106 lata. Po czwarte, jakiś tajemniczy ten Twój awatar, tajemniczy równa się lękotwórczy. Po piąte, chrust jest drogi, a Ty przypominasz o tym ludziom (i to teraz, gdy zima idzie). Same straszne rzeczy, kurde. ;)) 

Ok, mam nadzieję, że się na obraziłeś. Już taki jestem zimny drań. 

Ok, mam nadzieję, że się na obraziłeś. Już taki jestem zimny drań. 

Ale o co? 

Lubię ludzi dowcipnych :D

Co do awatara – to fragment okładki pewnej bardzo znanej płyty :)

 

A jeśli chodzi o opowiadanie – fajne (copyright by Anet).

Podobało mi się!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Cieszę się bardzo, bardzo. Led Zeppelin też lubię. :)

Nowa Fantastyka