Przybyli nad ranem. Trzymane w dłoniach szable, czekany, łuki oraz pistolety, nie pozostawiały wątpliwość co do intencji przybyszy. Poczerniałe zęby pobłyskiwały spomiędzy warg wykrzywionych w okrutne uśmiechy. Drobna pustułka ciekawsko przyglądała się intruzom, po czym zanurkowała w kierunku dworku. Sokolnicza rękawica uniosła się wysoko na moment, drapieżny ptak zaś wbił w nią szpony. Szorstki palec zamaskowanej postaci przesunął się pieszczotliwie pod dziobem. Mężczyzna pochylił głowę nad swą towarzyszką i wyszeptał kilka słów.
– Przekaż tę kartkę Ostapowi. Ja zaś odpowiednio ugoszczę naszych wędrowców. – Zamaskowany przywiązał zwinięty kawałek pergaminu do nogi ptaka, po czym jego uskrzydlona przyjaciółka wbiła się gwałtownie w powietrze. Sam zaś wycofał się w głąb dworku, chowając połyskujące ostrze szabli do pochwy.
Bandyci wjechali, wznosząc okrzyki bojowe. Grupą dowodził młodzieniec w krwistoczerwonym żupanie i kołpaku z naderwanym pawim piórem. Spod nakrycia głowy wystawały słomiane włosy. Gdy znaleźli się na terenie posiadłości, ich początkowe okrzyki i entuzjazm wygasły, jak ognisko w deszczowy dzień. Zamilkli, zaniepokojeni otaczającą ich ciszą. Rozejrzeli się niepewnie, jakby zetknęli się z obcym bytem. Nie było żadnych śladów życia. Spodziewali się czeladzi biegnącej ku nim z bronią, przeraźliwych krzyków oraz błagań o litość. Zamiast tego panowała niepokojąca cisza. Nie było słychać nawet zwierząt.
– Czyżby lwi duch panienkę opuścił? – powiedział pod nosem przywódca. Po chwili uniósł szablę, a na twarzy wrócił szalony uśmiech. – Panowie bracia! Fortuna nam dziś sprzyja! Hrebska zrzekła się swych dóbr! Bierzcie, co chcecie! – Nie musiał dwa razy powtarzać. Wszyscy zeskoczyli z koni i ruszyli na poszukiwanie łupów.
Dwóch rabusiów rzuciło się na leżące na ławce siodło, po czym zaczęli wyrywać je sobie niczym dzieci. Kolejne osoby skierowały się do mieszkań służby. Przywódca w asyście trzech pachołków ruszył ku dawnej siedzibie pani dworu. Jako watażce przysługiwało mu pierwszeństwo do najcenniejszych dóbr. W środku jednak czekała kolejna niespodzianka. Spodziewali się drogich dywanów, biżuterii, zastawy, czy innych skarbów. Szafki były jednak puste, natomiast ściany ogołocone z cennych ozdób. Okazało się także, że nie byli sami.
Człowiek, którego zastali, na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ubrany był w czarny płaszcz, ze złotymi spiralami na kołnierzu i rękawach. Na opuszczonej głowie widoczny był kołpak z kruczymi piórami. Tajemniczy mężczyzna grał w szachy. Siedział na stołku, planszę zaś miał ustawioną na małym stoliku. Nim intruzi zdążyli cokolwiek z siebie wydusić, przemówił.
– Maciej Niezbitowski herbu Sokola, zgadza się? Jest waszmość ostatnimi czasy bardzo popularny. Słyszałem na przykład, że gdy świętej pamięć król ruszył na Moskali, zaciągnąłeś się z ojcem do armii. Tam zasłużyłeś się w walkach. Jeśli dobrze pamiętam, walczyłeś nawet pod Toropcem w chorągwi Diabła. – Tajemniczy mężczyzna zbił gońca. Mówił beznamiętnym głosem, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. – Jednak wojna się skończyła, a tobie za bardzo spodobała się wojaczka. A w szczególności grabieże. Wróciłeś do kraju i kontynuowałeś swoją wojenkę, tym razem jednak zmieniłeś swój cel. I tak z żołnierza stałeś się swawolnikiem i postrachem całej Wielkopolski.
Wieża potoczyła się po planszy i spadła na podłogę. Na twarzy Niezbitowskiego pojawił się gniewny grymas.
– Kim ty do cholery jesteś?! Gdzie Hrebska? – krzyknął swawolnik. Jego rozmówca jednak w odpowiedzi jedynie przesunął kolejną czarną figurę.
– W końcu doczekałeś pozwów. Oczywiście jednak jak zwykle w tym kraju, proces zakończył się na potępieniu i nałożeniu infamii. – Nieznajomy uniósł głowę. Dopiero teraz dostrzegli, że górna część twarzy ukryta była pod misternie wykutą w żelazie maską z drobnymi rogami, od których odchodziły kolejne złote spirale.
– Co to za bies? – rzucił jeden z bandytów.
– Bies? Niech będzie, możecie nazywać mnie Biesem. Gdybym chciał przedstawić się, to. – Stuknął palcem w maskę. – Nie byłoby mi potrzebne. Co do pani Hrebskiej, to jest w bezpiecznym miejscu. Spodziewałem się, że będzie twoją kolejną ofiarą, więc ostrzegłem ją, a sam zostałem, by rozwiązać problem. – Infamis prychnął śmiechem.
– Rozwiązać? A co mi zrobisz? Zamęczysz kazaniem? Nałożysz pokutę? – W dłoni bandyty nagle pojawił się pistolet, który wycelował w rozmówcę. – Nudzisz mnie. Zobaczymy, jak krwawisz. – Zamaskowany spojrzał na zajezdnika. Niezbitowski dostrzegł kolejne dziwactwo u mężczyzny. Jego lewe oko było całe czarne. Jak u pustułki.
– Co do?!… – Rozmowę przerwał wybuch z dziedzińca. Nim rabusie zdążyli zareagować, nieznajomy kopnął stolik z szachami, którym trafił w pistolet. Wystrzał z broni ozdobił ścianę pajęczyną pęknięć, zamaskowany zaś wymierzył cios w brzuch Niezbitowskiego, posyłając przeciwnika na podłogę.
Pierwszy pachołek zamachnął się na nieznajomego szablą, lecz ten zrobił błyskawiczny unik. Chwycił ramię rabusia i wykręcił je, pozbawiając ofiarę broni. Pozostali bandyci ruszyli na pomoc towarzyszowi, Bies jednak rzucił swawolnikiem w stronę kompanów, samemu dobywając szabli. Obrócił kilka razy orężem w dłoni, nie spuszczają oczu z przeciwników, którzy również bacznie go obserwowali. Rozbrojony pacholik, po jego czole spływały krople potu, wyciągnął mały czekan.
Bies skoczył ku ofiarom z nieludzką szybkością. Pierwszy pachołek przez zaskoczenie nie zdążył zasłonić się i otrzymał cios w bok. Drugi jednak wykorzystał okazję i trafił płytko ramię zamaskowanego. Sukces zachęcił go do ponownego ataku. Z drugiej strony następny pachołek zamachnął się czekanem, wpychając przeciwnika między Scylle i Charybdę. Bies w ostatniej chwili zwinnie odskoczył przed oboma ciosami i wykonał błyskawiczne cięcie, sprawiając, że obaj rabusie opadli z jękiem na ziemię. Z szabli spływała świeża krew, której krople przyozdobiły spróchniałe deski podłogi. Ostatni przeciwnik trzymał się za ranę i patrzył niepewnie na ciała towarzyszy. W jego głowie najprawdopodobniej rozpatrywane były liczne możliwości, aby podjąć najlepszą decyzję. Ostatecznie rzucił się z krzykiem, wymachując ostrzem jak szalony. Niestety źle wybrał. Bies od niechcenia sparował cios, po czym błyskawicznie kontratakował. Świst jego szabli i chłodny dotyk stali okazały się ostatnimi wrażeniami, jakich rabuś miał okazje doświadczyć. Gdy już liczba przeciwników spadła do zera, Bies głośno dyszał. Wyprostował się i spojrzał w stronę Niezbitowskiego. Ten jednak, zamiast płaszczyć się na ziemi, wybiegł na zewnątrz. Jednocześnie do środka wbiegła kolejna dwójka rabusiów.
– Waszmościowie wybaczą, ale na mnie czas. – Bies potrząsnął kilkoma metalowi kulkami, po czym rzucił nimi o podłogę. Bandyci w pierwszej chwili chcieli uciekać, lecz z pocisków wydobywały się jedynie wąskie smużki dymu. Spojrzeli na zamaskowanego, który niepewnie drapał się po głowie, jakby zastanawiał się, co poszło nie tak.
– Oj Ostap, będziemy musieli poważnie porozmawiać – westchnął pod nosem Bies, po czym spojrzał na przeciwników. – To, na czym skończyliśmy?
Zamaskowany rzucił się w stronę pokoju. Jeden pachołek ruszył za nim, lecz potknął się o poprowadzony od progu sznurek, lądując z hukiem twarzą na podłodze. Nad leżącym przeskoczył kolejny. Wykonał zamach nadziakiem, lecz zamaskowany uchylił się i uderzył rękojeścią w opaloną twarz rabusia. Mężczyzna potknął się o wstającego towarzysza. Bies wziął rozbieg, po czym skoczył ku przeciwnikom, w locie chwytając się żyrandola i uderzył z impetem w oponentów, pozbawiając ich przytomności.
Nim jednak zdążył nacieszyć się zwycięstwem, w drzwiach pojawiło się kolejne zagrożenie. Potężnie zbudowany rabuś ściskał w dłoni sporą pałkę. Bies ciężko dysząc, uniósł przed siebie ostrze. Wielkolud zaszarżował, czemu towarzyszył śpiew trzeszczącej pod jego ciężarem podłogi. Zamaskowany spróbował wykonać cięcie, lecz jego przeciwnik uskoczył, po czym uderzył w bok Biesa. Poczuł łamane żebra i z bólu osunął się na podłogę. Swawolnik uniósł broń i uderzył z impetem, by zmiażdżyć głowę, lecz jego cel w ostatnim momencie przetoczył się i oparł o ścianę. Nie pozostawiając przeciwnikowi chwili wytchnięcia, bandyta ponownie zaszarżował, wydobywając z siebie okrzyk bojowy, mieszający się z dźwiękiem trzeszczącej podłogi. W dłoni zamaskowanego nagle pojawił się nóż, którym następnie cisnął z całej siły, z modlitwą na ustach, by pocisk okazał się szybszy, niż pędzący wysłannik śmierci. Ostrze trafiło w brzuch, sprawiając, że wielkolud krzyknął i chwycił się za ranę. Bies złapał leżącą butelkę i skoczył ku przeciwnikowi, który nim zdążył zareagować, otrzymał cios w głowę, po czym runął, jak ścięte drzewo na ziemię w towarzystwie szklanych odłamków.
Bies trzymając się za lewe żebro ruszył ku wyjściu i zdjął maskę. Ponownie był Aleksandrem Sienieckim. I miał nadzieję, że Ostap wymyślił wiarygodne wyjaśnienie, dlaczego nie mógł przybyć na urodziny bratanicy.
****
Ten dzień nie dla wszystkich był pechowy. Piotr Myszkiewicz uważał go za całkiem udany. Na jego twarzy prócz zmarszczek i blizn dostrzec można było radość. Drewniana fajka w kształcie sowy manewrowała, z jednego kącika ust do drugiego, aż do momentu, gdy wyciągnął ją, aby wypić kieliszek wina. Musiał przyznać, że było wyborne, więc uznał, że warto będzie zachować dla siebie kilka butelek. Parę kropli alkoholu spadło na jego elegancki niebieski żupan. I tak widać było na nim liczne czerwone ślady.
– Panowie bracia kazali zapytać, kiedy będziemy ruszać? – powiedział młody mężczyzna, czyszcząc przy okazji połyskujące noże. Piotr spojrzał na niego i ponownie włożył fajkę do ust.
– Jeszcze chwila Łukaszu, muszę skończyć nasz list. – Wprowadził pióro do kałamarza, lecz napotkał jedynie cichy dźwięk uderzenia w samo dno szklanego pojemnika. Zaczął rozglądać się po gabinecie w poszukiwaniu zamiennika, aż do głowy wpadł pomysł. Wbił pióro w świeżą ranę martwego hajduka i złożył krwawy podpis. Zadowolony wypuścił z ust kłęby tytoniowego dymu i dopił wino.
– Waszmościowie na konie! – Myszkiewicz krzyknął i dla wzmocnienia efektu uderzył biczem. – Zostawię tylko zaproszenie dla naszego szanownego gościa.
****
Następnego dnia Aleksander żałował, że nie poszedł w pełnej zbroi. Na szczęście rana była płytka, natomiast uderzenie ostatecznie nie złamało żebra. Na pamiątkę pozostał tylko spory siniak, który niczym niemowlę zadbało o bezsenną noc. Na domiar złego wschodzące słońce dołączyło do dręczenia pobitego, rażąc swoim promieniami. Potrzeba odpoczynku była jednak większa, więc Aleksander postanowił zignorować te niedogodności. Wtedy wszystkie złośliwości tego świata postanowiły wytoczyć najcięższe działa – kozacką bandurę.
– Ostap! Czarci synu jak już musisz jazgotać, to wyjdź na dwór! – krzyknął Aleksander, próbując zakryć uszy wyblakłą poduszką. Semen w odpowiedzi obdarzył go jedynie gniewnym spojrzeniem, co w kombinacji z poparzonym prawym policzkiem i gołą głową mogło dawać przerażający efekt. Kozak odziany był w białą koszulę oraz błękitne hajdawery. Odłożył leciwy instrument.
– Sorom. Dla człowieka światłego nie ma lepszego lekarstwa niż muzyka – mruknął.
– Wolę być wyspanym człowiekiem! – zripostował Aleksander, wprawiając w ruch pierze swoimi gwałtownymi ruchami. Obrócił się gniewnie na bok, lecz niestety zapomniał o pamiątce z poprzedniej walki. Syknął z bólu i odwrócił się, tym razem uważając na obrażenia. – Niech to diabli. Podaj mi odzienie!
– Niestety zgodnie z vashymy rozkazem mam wyjść jazgotać na dworze – odparł Kozak, podsycając fatalny humor rozmówcy złośliwym uśmiechem. Aleksander sięgnął po leżące obok spodnie, wydobywając ciche i ledwo zrozumiałe przekleństwa. Przy okazji ukrył lewe oko pod skórzaną opaską. Gdy spojrzał w lustro, ujrzał młodego mężczyznę o krótko przyciętych kruczych włosach i wąsach.
– Jakimi bajkami uzasadniłeś moją absencję? – zapytał szlachcic.
– Mój jaśnie shanovnyy robotodavets nabawił się poważnych i wielce wstydliwych problemów ze swoją męskością. Musiał więc udać się w pojedynkę do znachora – odparł z nieskrywaną radością Kozak. Na twarzy Aleksandra pojawiły się ślady irytacji.
– A obrażenia?
– Czyż to nieoczywiste? Przypadkiem u tego samego znachora napotkał Waćpan męża pewnej niewiasty, której składał Waść częste wizyty. Dziwnym trafem on również miał podobne problemy…
– Ostap! Jestem woźnym trybunalskim. Mógłbyś wymyślić milion lepszych historii! – przerwał szlachcic.
– Może i tak, lecz czy byłyby równie zabavno?
– Secundo, te twoje bomby dymne okazały się bezużyteczne!
– Tak już bywa, gdy ma się oszczędzać na prochu i popędza się artystę. Przynajmniej sztuczne ognie dla tvoya bratanicy działały bez zarzutu. A w ogóle jeszcze nie opowiedziałeś, jak było wczoraj – upomniał się Kozak. Szlachcic podrapał się po głowie, wywołując zapewne popłoch wśród tamtejszej populacji wszy.
– Bo dużo do opowiadania nie ma. Byłem durniem, za dużo fantazji, za mało rozumu. Myślałem, że twoje pułapki rozwiążą problem. Przez to psubrat mi uciekł. Per viam wykonałeś nowe bomby? – zapytał szlachcic, lecz Kozak jedynie bez słowa wskazał palcem pod łóżko.
– Ale powaliłeś paru? Pewnie nehidnyk teraz gdzieś się zaszył i nie będzie rozrabiał.
– I w tym problem. Chciałem go dorwać, by pani Hrebska mogła nagrodę za niego dostać od starosty. Na złocie nie sypia. Co gorsza, nie skończy rabować. Teraz przeczeka trochę, wyliże rany i znów wróci na szlak. – odparł Aleksander, zakładając koszulę.– będę musiał go wytropić.
– Znowu skorzysta Waść z tych pogańskich czarów? – Kozak splunął.
– Gdym mógł. Trzeba będzie poszukać innej metody.
– Można, by zacząć od jego ojca. Mieszkają niedaleko Kórnika – podpowiedział semen, delikatnie brzdąkając na bandurze.
– Wątpię, byśmy cokolwiek znaleźli. Jego ojciec nie chce mieć z nim nic wspólnego. Na samo wspomnienie pierworodnego, wpada w szał. – Szlachcic założył granatowy żupan. Kozak odłożył instrument i podszedł ze srebrnym pasem, aby pomóc go zawiązać.
– Ale to nie oznacza, że nic nie wie. Po druhe, nawet jeśli ojciec go nie wspiera to może matka, rodzeństwo albo ktoś ze służby?
– Warto spróbować. Może z ministerialis będą bardziej rozmowni – Aleksander wyciągnął martwą mysz z pułapki. Następnie ruszył ku klatce. Znajdująca się wewnątrz pustułka obróciła głowę i zaczęła wpatrywać się ciekawsko w dwie łyse małpy.
– Vashymy urząd raczej nie pomoże. Woźnych zwykle wita się smołą lub rusznicą…
– Przesadzasz, ostatnio musiałem umykać przed kuszą. – Wrzucił do klatki mysz. – Dobrze wiesz, że mam swoje sposoby.
– Napryklad?
– Urok osobisty – Odparł szlachcic. Kozak skrzyżował ręce i podniósł brew.
– Na czarną godzinę kryje Waszmość ten oręż?
– Ten et multi alii. Kiedy wrócę z Niezbitowskim cofniesz swe słowa.
– Kiedy wrócimy raczej. Nie próbujecie nawet się sprzeciwiać. Gdy wczoraj obitego Waszmości rodzina ujrzała, vash brat łeb chciał mi urwać – powiedział Ostap, natomiast dźwięk połykanej przez pustułkę myszy zabrzmiał, jak kropka jego wypowiedzi.
– Zachowaj spokój przyjacielu. Mój szanowny frater to jak cała nasza familia wzorowy arianin, co przed Bogiem przemocy przysiągł unikać. I zwykle tego przestrzega.
– I dlatego pewnie nie byłby zachwycony, tym co Waść porabiasz w masce – odparł semen. Aleksander usiadł na łóżku, po czym splótł z tyłu głowy dłonie i oparł się o ścianę. Wpatrywał się pustym spojrzeniem w sufit.
– Żeby tylko on…
****
Dworek Niezbitowskich w niczym nie przypominał eleganckich rezydencji magnackich. Ten niegdyś poważany ród, dzisiaj był jedynie jego echem. Wysoki mur, który jeszcze pół wieku temu skutecznie chronił przed tatarskimi najazdami, obecnie wyglądał, jak nieregularny stos kamieni. Ściany budynków ozdobione były misternymi pajęczynami pęknięć, a w przypadku czworaków dla służby dostrzec można było również pojedyncze dziury przez które mógłby przejść człowiek. Większość budynków i tak nie była zamieszkana. Z tego, co słyszał Aleksander, pracowników dworu było niewielu i przebywali tam raczej z lojalności, niż chęci zarobku.
Podróż nie była długa, lecz mimo to Aleksander i Ostap mieli cichą nadzieję, że pan domu prócz udzielenia potrzebnych informacji, ugości ich i pozwoli nabrać sił przed dalszą drogą. Niestety fortuna miała ukrytą jeszcze jedną niespodziankę.
– Boże! Co tu się stało? – krzyknął Aleksander. Dworek wyglądał jak pobojowisko. Zamiast ciepłego powitania groźbami oraz celowaniem z broni, napotkali jedynie wściekłe ujadanie psa, rolę gospodarzy zaś przejęły wygłodniałe szczury podgryzające spoczywające na dziedzińcu ciała. Aleksander ruszył w stronę jednego z leżących na brzuchu hajduków. Podświadomie modlił się o choćby najpłytszy oddech, lecz jego modlitwy nie zostały wysłuchane.
– Jak tamci? – Szlachcic spojrzał w stronę towarzysza. Ten zaś jedynie wzruszył ramionami.
– Jeden z wyprutymi flakami, druhyy pocięty, pewno skonał krwawiąc. Trzeciego jeszcze nie sprawdzałem, lecz wystające z piersi strzały nie wróżą omdlenia – odparł Kozak, odganiając uporczywe muchy.
Woźny wstał i rozejrzał się. Prócz trupów, świadectwem napaści były powybijane okna oraz drzwi, albo raczej kawałki drewna, które kiedyś szczyciły się tą nazwą.
– Zaatakowali nocą. Obok tego ze strzałami leży pochodnia. Jego kompani pewnie ruszyli na ratunek – powiedział woźny. Spojrzał w stronę psa, który szczerzył białe kły i wyrywał się w stronę gości. Jedynym co go powstrzymywało przed atakiem, był krótki naznaczony rdzą łańcuch. Przybysze rozdzieli się. Ostap ruszył do stajni, natomiast Aleksander do rezydencji pana domu.
W sieni jak można było się spodziewać, panował bałagan. Przy wejściu leżało kolejne ciało. W pierwszej chwili pomyślał, że może to być senior rodu Niezbitowskich, jednak gdy przyjrzał mu się, zauważył, że był on nieco młodszy. Drzwi do większości izb wyważono. Podłogi ozdobione były dywanem z rozrzuconego pierza, szkła oraz wyciągniętych szuflad, z których jedne były jedynie lekko naruszone, inne w kawałkach. Ruszył do spiżarni, której wnętrze oczywiście też zostało wyczyszczone, jakby biblijna szarańcza postanowiła zrobić sobie mały przystanek przed przybyciem do pustynnego Egiptu. Kątem oka zobaczył leżącą na podłodze kiełbasę. W sumie wyglądało to na typowy napad, lecz wątpił, by byli to Tatarzy, ponieważ do granicy daleko, a nie słyszał ostatnio o żadnych napadach.
– Na szczęście mam świadka. – Uśmiechnął się pod nosem, unosząc kawałek kiełbasy, po czym ruszył na zewnątrz. Pies dalej wściekle ujadał, natomiast Kozaka nigdzie nie widział. Zwierzę wyglądało na zadbane, co dowodzi, że do ataku doszło niedawno.
– Pewnie jesteś głodny – rzucił Aleksander przyjaźnie, wyciągając cudem znaleziony kawałek mięsa.
Czworonóg nie zareagował jednak na widok pokarmu i najwyraźniej wolał wbić kły w intruza. Szlachcic ściągnął opaskę. Prawdopodobnie, gdyby ktoś teraz zobaczył jego lewe oko, uznałby to za znamię szatana. W sumie Aleksander nie znał do końca genezy swoich talentów. Na środku gałki zamiast tęczówki widniała fioletowa spirala. Gdy spojrzenie psa skrzyżowało się z ludzkim, spirala błyskawicznie zacieśniła się i zmieniła kolor na ciemnobrązowy. Po chwili brąz ogarnął całą gałkę i lewe oko stało się wierną kopią tego psiego. Woźny poczuł ból, który przebiegł po nerwie wzrokowym, po czym objął cały mózg. Chwycił się za głowę i jęknął, bowiem najbliższe wspomnienia psa wniknęły do jego umysłu. I nie tylko one. Zwierzę przestało szczekać i spojrzało ufnie w jego stronę, czekając na rozkazy. Aleksander odpiął łańcuch, a także rzucił kawałek kiełbasy, który ogar posłusznie zjadł. Szorstka dłoń mężczyzny przesunęła się delikatnie po czarnym grzbiecie zwierzęcia.
– Czyli to nie był zwykły napad…
***
Ostap ruszył do stajni, która okazała się jednym z niewielu miejsc nienaznaczonym śladami walki. Powitało go ciche rżenie konia, którego ciemne oczy zwróciły się w stronę Kozaka, jakby chciały zapytać o cel wizyty.
– Zapomnieli o tobie, czy możemy spodziewać się tu jeszcze kogoś? – Pogłaskał po głowie zwierzę, po czym skierował się w stronę stosu siana. Nagle poczuł jednak zimny dotyk stali na szyi. Ktoś pojawił się za jego plecami i przysunął głowę na tyle blisko, że semen poczuł jego nieprzyjemny oddech.
– Krzyknij, a poleje się krew. – Do uszu dotarł groźny szept, lecz zamiast strachu, wywołał on upiorny uśmiech u ofiary.
– Pershyy urok. Miej baczność na dystans od przeciwnika – Kozak z całej siły uderzył głową do tyłu. Napastnik zatoczył się, chwytając za nos, po czym położył dłoń na rękojeści szabli, która wyskoczyła z pochwy. Semen natomiast uniósł palec zachęcająco. Nie musiał długo czekać, ponieważ szermierz ruszył z okrzykiem bojowym.
– Druhyy urok, mądrze oręż wybieraj – rzucił Ostap, unikając ataków. Przeciwnik machał szabelką jak szalony. Większość ciosów była jednak jak próby zabicia uciążliwej muchy. Z każdym kolejnym zamachem precyzja ustępowała miejsca zwykłemu szałowi. Gdy ostrze szabli prawie sięgnęło celu rozcinając koszule Ostapa, na twarzy napastnika pojawiła się radość. Oblizał wargi i starł krew ściekającą ze złamanego nosa. Obrócił bronią w dłoni, po czym nagle skoczył, wykonując cięcie, które zakończyło to starcie. Ostrze wbiło się bowiem w drewniany słup. Nim jego właściciel zdążył wyrwać swój oręż, Kozak uderzył w brzuch przeciwnika, który zatoczył się ponownie z przekleństwami na ustach.
– Tretiy urok, przyjmowanie porażki z… – Chwilę triumfu przerwał kolejny atak. Napastnik zanurkował jak jastrząb i uderzył pięścią w twarz Kozaka, wkładając w to całą siłę jak i ogarniający go szał. Nie czekając na reakcję, splótł ręce i ponownie zaatakował. Cios znowu był skuteczny. Kozak cofnął się, spluwając krwawą śliną przed przeciwnika, który nie przerywając ataku, zaszarżował. Semen jednak w ostatniej chwili zrobił unik i podstawił nogę, przez co napastnik głośno zwalił się na ziemię.
– Nie daruję ci chamie! – z gardła pokonanego uwolnić się krzyk.
– Wystarczy panowie. – Aleksander wszedł do środka, jednocześnie celując z pistoletu w napastnika. – Cóż za niespodziewane spotkanie Panie Macieju. Czyżby wizyta w rodzinnych stronach?
– Kim ty suczy synu jesteś!? – wrzasnął Niezbitowski. Krwawe ślady nadawały jego czerwonej twarzy diabelski wygląd.
– Aleksander Sienicki herbu Bończa, woźny trybunalski. – Pokłonił się teatralnie. – Natomiast pański przeciwnik to Ostap Wyhowski. Poznałby mnie waść, gdybyś zjawił się na swojej rozprawie.
– Woźny? Czyli nie jesteś od Myszkowskiego?
– Kogo? – zapytał Kozak. Swawolnik bez słowa sięgnął do kieszeni i wyciągnął zawiniętą kartę, którą podał następnie Ostapowi.
Mnie Wielce Mościwy Panie Macieju Niezbitowski.
Pragnąc Waszmościu złożyć ofertę nie do odrzucenia, złożyłem wizytę Pańskiej familii. Niestety nie zastałem Waszmościa, dlatego też postanowiłem ugości Waści ojca z bratem i matką. Szczerze wierzę, że postanowi Waść dołączyć się do nas. W moim obozie mam sporo wiernych kompanów, którzy bywają niekiedy gwałtowni. Czekać będziemy w samo południe 8 Augusta na polanie koło Baranówka. Liczę na pańską i tylko pańską obecność.
– Piotr Myszkowski – Ostap odczytał podpis złożony zaschniętą krwią.
– To łowca głów. Pozbawiony honoru. Kiedyś polował na uciekających chłopów, ostatnio przerzucił się na infamisów – wyjaśnił woźny. – Jak widać, ciągnie swój do swego. Ciekawi mnie jednak, co tu Waść robisz? Czy rodzina pomagała waszmościowie?
– Nigdy! – zaprzeczył swawolnik, lecz jego nielojalna twarz zdradzała kłamstwo.
– Więc, co tutaj robisz?
– Ja…
– Świadom jesteście, że za pomoc wywołańcowi grozi taka sama kara?
– Oczywiście, gdybym przybył o pomoc prosić, zostałbym na pewno przegoniony. Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, to może odłoży Waść broń.
– Niestety nie mogę, Ostap zwiąż Pana. – Kozak wyszedł na moment, po czym wrócił z grubym sznurem. – Ma Waszmość umówioną wizytę u starosty.
– Nie możecie mnie zabrać! Krzywdy dla niewinnych pragniesz? Myszkowski to okrutnik! Nie zasłużyli sobie na taki los. – Niezbitowski padł na kolana. Aleksander spojrzał niepewnie, po czym szybko odwrócił wzrok. Szykują się kłopoty, pomyślał Ostap.
– Pan wybaczy, ale nie mam zwyczaju bratać się z przestępcami. – odparł urzędnik. Twarz wywołańca poczerwieniała.
– Nie zacząłbym rabować, gdybym otrzymywał żołd, jak trzeba!
– Skarbiec świeci pustkami przez anarchię, jaka panuje. Tacy, jak Waszmość tylko pogłębiają problem.
– Ja tylko brałem, co moje! Walczyłem za ten kraj! Należy mi się!
– I tu pes pogrzebany. Najważniejsze jest to, co wam się należy – wtrącił się Kozak, po czym odruchowo spojrzał w stronę woźnego. – Bez urazy?
– Jak można urazę żywić za prawdę? – przyznał rację Aleksander.
– Gdy przyjdzie przelać krew za ojczyznę, to odkupię winy!
– Winszuję pomysłu! Pytanie tylko, czy wtedy będzie jeszcze, za co krew przelewać? – odparł gniewnie Aleksander. Wyhocki związał dłonie więźniowi. Sienicki schował broń, po czym podrapał się po brodzie, jakby usilnie zastanawiał się nad czymś. Następnie złapał się za bok.
– Ten ból jest nieznośny. Ostap poradzisz sobie sam z przewiezieniem naszego więźnia? – zapytał
– Nie jedzie Waść? – zapytał Kozak. Woźny wskazał ruchem głowy na zewnątrz. Semen przywiązał więźnia do drewnianej kolumny, po czym niepewnie ruszył za Sienickim.
Wywołaniec spróbował wytężyć słuch, lecz z tej odległości słychać było pojedyncze słowa. Było coś między innymi o sztucznych ogniach, urodzinach, oczach, lecz większość słów była niezrozumiała. Kątem oka Maciej zauważył metaliczny połysk. Niedaleko znajdował się jego nóż. Spojrzał niepewnie w stronę wejścia. Nikogo nie widział i nie słyszał. Wystawił nogę i nadepnął na stal. W pierwszej chwili chciał krzyknąć z radości, jednak w porę opamiętał się. Nadepnął stopą na stopę, by ściągnąć but. Gdy ją uwolnił, ponownie wyciągnął nogę. Przesunął nóż do siebie. Czuł już zapach wolności.
– Waszmości naprawdę życie niemiłe? – Kozak spojrzał z pogardą na więźnia. Maciej rzucił pod nosem niezrozumiałe przekleństwo, po czym odkopnął nóż.
– Tak lepiej. Mam nadzieję, że waść jadł już. Czeka nas długa podróż…
****
– Waść wierzy, że Niezbitowski przyjdzie? – zapytał jeden z kompanów Myszkowskiego. Łowca nagród w pierwszej chwili nie zareagował, ponieważ zajęty był przeszukiwaniem juków. Dopiero gdy poczuł uciążliwy wzrok gołowąsa, spojrzał w jego stronę.
– W to nie wątpię. Znam się trochę na ludziach. Wpadnie tu pewno ze swoją zbrojną bandą, aby ogniem i mieczem odbić familię. Tutaj, żeś się ukrył! – krzyknął i wyciągnął drewnianą fajkę z tytoniem. Mógł wreszcie rozpocząć wieczorny rytuał. Chłopak natomiast dalej niepewnie patrzył w stronę chaty. Piotr podrapał się po siwym zaroście.
– A cóż cię tak trapi?
– Mam wątpliwości co do tego fortelu. Co innego ścigać leniwego chama albo infamisa…
– Sugerujesz, że posuwamy się za daleko? Zważ na słowa chłopcze! – Przywódca spoważniał i położył dłoń na rękojeści rapiera. Twarz młodzieńca pobladła i przełknął głośno ślinę, wzrok pozostałych łowców zaś skierował się na chłopaka. Na twarzy Piotra jednak ponownie zagościł uśmiech, który szybko przerodził się w radosny śmiech. – Spokojnie kochasiu. Żarty to tylko były. Posłuchaj mnie. Ci tutaj pomagali przestępcy, więc i oni przestępcami stali się. Nawet jeśli działali bona fide – Myszkowski poklepał po ramieniu gołowąsa, sam zaś odpalił fajkę.
Rozejrzał się po prowizorycznych obozie. Wszystko było w należytym porządku. Zassał dym tytoniowy przez ustnik. Otaczał ich ciemny las. Łowca wsłuchał się w śpiew świerszczy, do którego co jakiś czas do dołączały sowy. Wypuścił z ust kłęby dymu. Chwilę wyciszenia mąciła mu jedynie świadomość, że jest celem inwazji komarów oraz kleszczy. Rano znowu będą zakładać się o to, gdzie znajdą uciążliwe pajęczaki. Wokół ogniska łącznie z nim były trzy osoby. Siedzący obok chłopak ściskał w dłoniach nabity arkebuz. Piotr wstał i ruszył ku małej drewnianej chatce. Gdy ją znaleźli, jedynymi mieszkańcami były szczury. Zawieszona przy wejściu lampa oświetlała pajęczą sieć, na której krzyżak powoli owijał złapaną ćmę. W sieni obok worków z łupami przysypiał hajduk. Łowca nagród zajrzał przez uchylone drzwi do izby. Wewnątrz przy ścianie siedziały trzy związane osoby. Dwóch mężczyzn oraz kobieta. Znajdujący się naprzeciwko łowca rzucił nożem w ich stronę. Pocisk przeleciał koło ucha kobiety i wbił się w drewnianą ścianę. Drugi strażnik widząc watażkę uśmiechnął się.
– Łukaszu jak traktujesz naszych gości? – powiedział Piotr, po czym zaciągnął się fajką.
– Ja dostarczam im jedynie rozrywki – odparł z zamkniętym jednym okiem, by lepiej przycelować.
– Wybacz. Nie powinienem posądzać cię o brak gościnności. Jak się bawicie kochani? – zapytał Myszkowski głosem pełnym udawanej troski. Twarz najmłodszego pokryła się czerwienią.
– Ty psie zapłacisz nam za to! – krzyknął młodzik. Twarz łowcy znowu spoważniała.
– Cóż za niewdzięczność. Chyba będziemy musieli dać ci małą lekcję savoir-vivre’u. Bolesną lekcję – Łowca uśmiechnął się. Twarz chłopaka błyskawicznie przeszła z gniewnej czerwieni w przeraźliwą bladość.
– Spokojnie, to był jeno żart, oczywiście – powiedział uspokajająco Piotr. Mrugnął do towarzysza zwanego Łukaszem i podał mu swój bicz, po czym wyszedł z pomieszczenia. W tle słychać było czyichś krzyk.
Szczerze mówiąc, irytowało go to czekanie. A może nie przybędzie? Jutro mija termin, a wciąż nie zaatakowali. Stojący obok wejścia Kozak napinał łuk. Podobnie ci z ogniska stali z uniesioną bronią. Z oddali ku nim zbliżał się mężczyzna. Dopiero gdy był w zasięgu strzału, dostrzegli, że jest to Kozak. Na prawym policzku znajdowała się paskudna rana po oparzeniu.
– Czyżby kolejny gość?
– Przybywam z poselstwem! – powiedział Kozak, po czym teatralnie ukłonił się.
– Z poselstwem od kogo? Niezbitowskiego?
– Nie od niego, ale w jego sprawie. Przybywam w imieniu Pana mojego Aleksandra Sienickiego, woźnego trybunalskiego. Pojmał on Pana Niezbitowskiego i odstawił do starosty – Dotychczasowa radość, która gościła na twarzy Piotra, ustępowała w tej chwili miejsca wściekłości.
– Co?! Łżesz!
– Gdybym kłamał, nie wiedziałbym o liście. Przybyłem z propozycją od mojego Pana. Starosta przymknie oko na tę napaść, jeśli waszmość zwróci wolność Niezbitowskim. – Przywódca łowców nagród zaciągnął się z fajki, po czym wypuścił kłęby dymu. Uśmiech powrócił.
– Ja mam lepszy pomysł semenie – kompani Piotra zaczęli powoli okrążać gościa. Ostap jednak patrzył spokojnie w stronę watażki. Jedynie na moment spojrzał w górę.
– Zatrzymasz się u nas, aż twój pan nie zapłaci okupu za ciebie i Niezbitowskich. Brać go!
Ostap niespecjalnie przejął się groźbą. Znowu spojrzał w górę. Jego przeciwnicy nie zwrócili uwagi na nadlatującą pustułkę, która zrzuciła do ogniska kilka kulek. Ładunek wybuchowy eksplodował, uwalniając kolorowe płomienie i zmieniając siedzących przy ognisku w żywe pochodnie. Na tym jednak pokazy sztucznych ogni nie zakończyły się. Z lasu, jak jaskółki, wyleciały kolejne pociski po czym z hukiem uwolniły kolorowe bukiety chryzantem i peonii. W obozie zapanował chaos. Niektórzy łowcy pomagali ugasić towarzyszy. Inni uspakajali konie. Reszta jednak rozpierzchła się, aby uniknąć efektów eksplozji. Ostap nie czekał, aż łowcy dojdą do siebie. Wskoczył na konia i ruszył do ucieczki.
– Gonić go! Chcę go żywego! – Łowcy rzucili się do koni i niczym psy gończe ruszyli za Kozakiem. Ofiara zniknęła wśród drzew. Piotr usłyszał ponownie huk. Tym razem jednak za sobą. Gdy się odwrócił, zobaczył swojego podwładnego leżącego przy wejściu do chaty, jakby zasną ze zmęczenia. Z szyi spływały jednak strużki krwi. Nim Myszkiewicz zdążył podejść, wyłonił się z chaty zabójca. Trzymał w jednej dłoni szablę, w drugiej zaś nóż. Z ostrzy ściekała świeża krew. Łowca natychmiast rozpoznał oręż, którym Łukasz zapewniał rozrywkę ich gościom.
– Miło, że Waszmość przyjął ostatecznie moje zaproszenie. – Piotr wyciągnął rapier. Maciej Niezbitowski ruszył w kierunku przeciwnika. Wpatrywał się świdrującym spojrzeniem. Za jego pleców wyłonili się zakładnicy i rzucili się do ucieczki.
– Nie wypada odmawiać – odparł Niezbitowski i ruszył z okrzykiem bojowym. Łowca przyjął postawę szermierczą i wyczekiwał odpowiedniego momentu. Swawolnik wykonał kilka agresywnych ataków na zmianę szablą i zdobytym nożem, lecz Piotr zwinnie unikał ostrzy. Czekał. Niezbitowski skoczył, wykonując kolejny zamach, co okazało się jednak błędem. Niespodziewane pchnięcie rapiera trafiło bandytę w ramię. Nim zdążył wypuścić z siebie jakieś przekleństwo, aby dać upust bólowi, łowca znowu uderzył. Swawolnik zablokował cios, lecz przy okazji upuścił szable. Łowca uderzył jeszcze kilka razy, spychając przeciwnika do tyłu. Niezbitowski przełknął głośno ślinę i przerzucił nóż do drugiej ręki. Z rany ściekała powoli krew. Zacisnął zęby. Na twarzy łowcy natomiast pojawił się szczery uśmiech.
– Waćpan wybaczy, ale żywy bardziej się nada. Większa nagroda. Starosta chciałby poudawać, że panuje nad sytuacją w naszej kochanej Wielkopolsce – powiedział Piotr, po czym wykonał atak z doskoku. Ostrze rapiera jedynie musnęło bok swawolnika. Niezbitowski spróbował wykorzystać okazję i zaatakował, lecz Piotr tanecznym krokiem zrobił unik. Bandyta jednak nie dał za wygraną. Ciął z góry, lecz i ta próba zakończyła się sprawną paradą łowcy. Ostrza przeciwników skrzyżowały się.
– Szczerze spodziewałem się cięższej walki – powiedział, ciężko dysząc Piotr – Ciekawe, czy już mają kata dla… – Maciej uderzył głową w łeb przeciwnika, który zatoczył się, wyrzucając parę wulgaryzmów, jak wystraszona ośmiornica atrament.
– Lekcja pierwsza. Zważ na odległość – Uśmiech przeskoczył z twarzy Piotra na Niezbitowskiego. Łowca ruszył na wroga.
– Lekcja druga. Dobierz odpowiednio oręż – rzekł Maciej, chowając rękę za plecy, jakby po coś sięgał. Piotr wystrzelił z pchnięciem rapiera, jak kula z pistoletu. W odpowiedzi otrzymał biczem, który błyskawicznie trafi łowcę w głowę i wytrącając z ataku. Niezbitowski wykorzystał okazje, doskoczyć do przeciwnika i przystawić ostrze do szyi. Piotr odrzucił broń.
– Lekcja trzecia.
– Nie przystoi rycerzowi, tak zabijać bezbronnego!
– Nie jestem rycerzem – odparł łagodnie zwycięzca, natomiast Piotr rozpaczliwie szukał wzrokiem jakiekolwiek pomocy – I nie zabije cię jeszcze. Rozbieraj się!
– Słucham?!
– Pozwolę waćpanu odejść, lecz bez odzienia. Na piechotę.
– Przecież to odludzie! W lesie pewno są wilki albo rozbójnicy!
– Albo śmierć teraz. – Dla wzmocnienia efektu mężczyzna mocniej przycisnął ostrze do szyi przegranego. Piotr niewiele myśląc, rozpoczął od ściągania butów.
****
Ostap pędził, jakby był ścigany przez dziki gon. Poprawka, gonił go ktoś gorszy, bo prawdziwy. Gdy spojrzał za siebie, widział długi rządek jeźdźców. Jeden z łowców przyśpieszył, zbliżając się niebezpiecznie do Kozaka i spróbował schwytać arkanem uciekiniera. Kozak w ostatniej chwili zrobił unik przed liną. Pochylił się w siodle, przylegając do szyi konia i klepnął popędzająco zwierzę. Przeciwnik nie odpuszczał. Szykował się do kolejnej próby, wymachując zawadiacko arkanem. Jednocześnie kolejny łowca wyciągnął pistolet.
– Starczy już bieganiny! – krzyknął jeden z prześladowców, po czym wycelował w konia Kozaka. Huk wystrzału wprawił w ruch siedzące na drzewach stada ptaków. Gdy Ostap spojrzał, ujrzał, jak łowca chwycił się za czerwony dziurę, która nagle pojawiła się na czole, po czym upuścił naładowany pistolet.
– Drżyjcie, waszmościowe! Bies przybył! – wykrzyknął zamaskowany jeździec, wyłaniając się spomiędzy drzew i zrównał się w galopie z Kozakiem. Trzymał w dłoni wciąż dymiący pistolet.
W tym samym czasie na jeźdźca z arkanem, jak bomba spadła nurkująca pustułka. Pierzasty przeciwnik zażarcie latał wokół łowcy, co jakiś czas raniąc go szponami. Terroryzowany mężczyzna przeklinał głośno, próbując odpędzić szalonego ptaka.
– A może byś tak spore pogańskie zaklynannya na ich konie uczynił? – zaproponował Kozak, po czym odwrócił się, aby zastrzelić z pistoletu kolejnego łowcę, próbującego podjechać z arkanem.
– Aż tak mocą swą nie sięgam. Spojrzeniem jedynie jedną zwierzynę zniewolić na raz mogę. Musimy dotrzeć do kolejnej zastawionej pułapki.
– Mam nadzieje, że jeszcze jaki fortel macie w zanadrzu – rzucił Kozak, wskazując przed siebie. Z naprzeciwka bowiem nadjeżdżali kolejni łowcy. Aleksander i Ostap zatrzymali konie. Przed nimi wróg. Za nim też. Gdy woźny spojrzał w lewo, zobaczył zbocze zbyt strome, by zjechać na koniu. Po prawej zaś widoczny był labirynt drzew. Tętent końskich kopyt nie pomagał w podjęciu szybkiej decyzji. Obaj towarzysze spojrzeli porozumiewawczo. Zeskoczyli z koni i zbiegli ze zbocza. Fortuna jednak znowu postanowiła namieszać. Pospiesznie wystawiona stopa Biesa wykrzywiła się w nienaturalnej pozycji, wywołując przeszywający ból. Każdy kolejny krok sprawiał, że szlachcic pragnął krzyczeć, jakby był kąpany we wrzątku.
– Nie uciekniemy im na piechotę – powiedział Kozak, wyciągając szablę z pochwy. Łowcy zeszli ze zbocza z większą gracją niż Aleksander. Otoczyli ściganych.
– Liczyłem, że to powiesz. Przypada po dwóch i pół na głowę. Trzeba będzie jednego podzielić, by było sprawiedliwe – odparł szlachcic, również sięgając po broń.
– Chciałeś umrzeć za niewinnych, a zginiesz za pomoc łotrowi.
– Nie przejmuj się. Zawsze przywitam śmierć z otwartymi ramionami – rzucił Bies. Łowcy natomiast przesuwali się wolno wokół ofiar, niczym wilki czekające na okazje by wbić kły.
– Boś heretyk. W zborach w łbach wam namieszali.
– Zobaczymy zaraz u Świętego Piotra, kto będzie płakał w piekle, bałwochwalco. Panowie dzisiaj mamy dobry humor! Jeśli rzucicie broń, to pozwolimy wam odejść. – Uśmiechnął się dziko Bies. Łowcy spojrzeli po sobie z politowaniem.
– Wasza decyzja – powiedział Aleksander, po czym zagwizdał. Pustułka zaatakowała znienacka. Jak szalona zaczęła dziobać łowców. Aleksander i Ostap wykorzystując zaskoczenie, przebili się. Dwóch rzuciło się w stronę Biesa i dwóch na Kozaka. Piąty z kolei toczył nierówną walkę z ptakiem.
Gdy Aleksander łączył się z jakimś zwierzęciem, nie tylko zyskiwał jego część wspomnień oraz lojalności, ale także pewne jego cechy. Jego wzrok nie tylko był teraz o wiele lepszy, lecz poruszał się również znacznie szybciej. Dzięki temu sprawnie parował ciosy i robił uniki. Niestety, zwichnięta kostka sprawiała, że każdy wyprowadzony atak zadawał więcej bólu jemu, niż przeciwnikowi, co sprowadzało Biesa do defensywy. Kątem oka spojrzał w stronę semena. Ostap ciął z doskoku. Ryzykowny ruch opłacił się, gdyż trafił przeciwnika w szyje. Kozak nie dostrzegł jednak w porę kryjącego się za plecami zagrożenia. Łowca doskoczył do semena i celnie uderzył rękojeścią szabli w twarz, gdy ten odwrócił się. Kozak zatoczył się, po czym padł na ziemię.
– Ostap! – Aleksander spróbował przebić się do towarzysza. Nierozważny ruch sprawił jednak, że zachwiał się, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Potężne uderzenie czekana trafiło w bok woźnego, przypominając boleśnie o wcześniejszym starciu. Splunął krwią. Przeciwnicy powoli otaczali szlachcica, jak wygłodniałe wilki szykujące się, by zatopić kły w bezbronnej owcy.
– Trzech na jednego?! Tacyście odważni? – Bies usłyszał znajomy głos. Niczym upiór z ciemność wyłonił się szarżujący Maciej. Twarz swawolnika ujawniała łaknienie krwi przeciwnika. Bies korzystając z zamieszania uderzył. Trafił w ramię jednego łowcę, po czym sparował atak kolejnego. Trzeci wziął na siebie walkę z Niezbitowskim. Aleksander zamachnął się szeroko. Jeden z łowców odskoczył, rannemu natomiast broń została wybita z dłoni. Zamiast po nią sięgnąć, rzucił się do ucieczki. Jego towarzysz zignorował dezercje i ruszył na szlachcica.
Bies uniósł drżącą dłonią szablę i spróbował zebrać w sobie resztki sił. Starał się nieudolnie zapomnieć o bólu dopominającym się o atencje. Przeciwnik ruszył, zagłuszając śpiewy świerszczy okrzykiem bojowym. Aleksander wpatrywał się w łowcę, jak toreador, czekając na pędzącego olbrzyma. Napastnik wykonał z doskoku serie zajadłych ciosów, lecz Bies sprawnie parował ataki. W tej chwili do ich uszu docierała jedynie melodia zderzających się szabli. Aleksander przegryzł wargę i płynie przeszedł z defensywy do ofensywy, zbijając szablę wroga coraz agresywniej. W oczach mężczyzny krył się już tylko szał, co w połączeniu z rogatą maską sprawiało wrażenie, jakby sam diabeł wstąpił na ziemię, by zaciągnąć duszę grzesznika do piekła. Bies wydał się z siebie przeszywający okrzyk bojowy, wkładając resztki sił w ostatni cięcie, przyozdabiając szyje łowcy czerwoną krechą. Szlachcic nawet nie spojrzał na padające ciało. Miał już dosyć.
W tym czasie Niezbitowski toczył walkę z ostatnim przeciwnikiem.
– Starczy już – powiedział, ciężko dysząc dawny żołnierz. Podniósł broń w stronę łowcy, który rozejrzał się wokół siebie, po czym uniósł ręce w poddańczym geście. – Uciekaj – wydał z siebie ledwo łapiąc oddech Niezbitowski. Przeciwnik niewiele myśląc, skorzystał z propozycji.
– Skąd Waść wziął się? – zapytał Maciej. Bies ruszył kulejącym krokiem ku Ostapowi.
– Stęskniłem się za Waszmościem. Co z Myszkowskim?
– Brata się z naturą. Co z nim? – Swawolnik wskazał na Kozaka. Bies pochylił się na rannym.
– Cały, tylko przytomność stracił.
– Moja familia weźmie go pod opiekę. Trzeba będzie chleba z pajęczyną zagnieść – powiedział Maciej, wskazując kilku konnych wyłaniających się z ciemności. Byli to Niezbitowscy.
– Waszmość wybaczy, lecz prędzej od cara ruskiego pomocy bym się spodziewał. – Aleksander włożył resztki sił w nieudolny uśmiech. Maciej skupiony był jednak na swoim trofeum w postaci drewnianej fajki.
– Mógłbym rzec to samo. – Spojrzał na nieprzytomnego – Pomimo rozkazu swego pana, by odstawić mnie do starosty, ruszył ze mną na ratunek – wyjaśnił infamis. Jednocześnie pochylił się, by sięgnąć po gruby kij.
– Miło to słyszeć, jednak dura lex, sed lex muszę więc… – Słowa urzędnika zostały przerwane przez nagły cios w potylice, po którym Bies opadł nieprzytomny.
– A to za moich ludzi kundlu.
****
Aleksander siedział w altance przed domem i korzystał z chwili samotności. Jego brat wraz z rodziną właśnie wyjechali do miasta. Rany po ostatnich walkach wciąż doskwierały. Na domiar złego długowłosy chart zajadle lizał po obolałej głowie.
– Dość, proszę… – Delikatnie próbował odepchnąć psa, lecz bestia nie ustępowała w swych atakach.
– Zgaduje, że Waść dumny ze swych ostatnich dokonań? – Przy wejściu zabrzmiał ponury głos Kozaka.
– A dlaczego miałbym nie być? Niezbitowcy uratowani…
– Ale Niezbitowski uciekł. – Ostap usiadł naprzeciwko szlachcica – i do tego z wdzięczności obił.
– Znalazłem go raz. Znajdę i znowu – odparł Aleksander. Pies położył się koło nóg.
– Na dodatek straciliśmy jedyny trop. Jak ognia unikał będzie rodziny. Nie potrzebowaliśmy jego pomocy i niepotrzebnie mu zaufaliśmy. – Kozak spojrzał na towarzysza, który pochylił się i przesunął dłonią po głowie psa.
– Nigdy mu nie ufałem.
– Więc dlaczego? – Pytanie Kozaka sprawiło, że szlachcic spojrzał w górę i uśmiechnął się ponuro.
– Byłem ciekaw, czy ostały się w nim resztki honoru – odparł Aleksander. Jego rozmówca spojrzał na niego zaskoczony, po czym prychnął śmiechem.
– Za mocno w głowę Waszmość dostałeś.