- Opowiadanie: drakaina - Usłysz mój głos

Usłysz mój głos

Tro­chę tym razem prze­gra­łam z cza­sem, ale to jest trze­cie po­dej­ście do kon­kur­so­we­go te­ma­tu i pi­sa­łam to w jeden dzień, ro­biąc jed­no­cze­śnie spory ri­sercz, bo na hie­ro­gli­fach się nie znam.

Jedynymi ściśle historycznymi postaciami w tej opowiastce są bracia Champollionowie, niemniej brytyjski lord zawdzięcza co nieco ogłoszeniu, które znalazłam w londyńskiej gazecie z 1850 roku – a więc  akcja dzieje się mniej więcej w tym czasie.

Obrazki hieroglifów i ich znaczenia za: Sir E. A. T. Wallis Budge, “An Egyptian Hieroglyphic Dictionary”, 1920.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Usłysz mój głos

Ba jest jak sokół – szy­bu­je wy­so­ko, po­tra­fi sku­pić wzrok na naj­drob­niej­szym szcze­gó­le, lecz umyka jej szer­sza per­spek­ty­wa. Kiedy do­brze przy­go­to­wa­ną na dal­sze życie zło­żo­no mnie w bo­ga­to wy­po­sa­żo­nym gro­bow­cu pod Alek­san­drią, nie­mal­że z ra­do­ścią uda­łam się w pierw­szy lot.

Po­grzeb za­wdzię­cza­łam matce; oj­ciec, Grek i uczo­ny z Mu­se­io­nu, nie był prze­ko­na­ny do sta­rych oby­cza­jów. Rzym­scy urzęd­ni­cy po­pa­try­wa­li na nie krzy­wo, z lę­kiem, choć nie za­bra­nia­li. Na szczę­ście wola matki prze­wa­ży­ła i le­d­wie umiesz­czo­no nie­śmier­tel­ne już ciało w drew­nia­nym sar­ko­fa­gu, wy­ma­lo­wa­nym w świę­te znaki po­trzeb­ne do ochro­ny przed de­mo­na­mi, po­szy­bo­wa­łam ku bo­gi­ni Nut. Zo­ba­czy­łam z bli­ska gwiaz­dy wy­ha­fto­wa­ne na jej sukni i cier­pli­wie ocze­ki­wa­łam sądu. Nie zro­bi­łam w życiu nic na­praw­dę złego, moje serce było lek­kie, więc nie oba­wia­łam się sług Maat ani Ammit, po­że­racz­ki dusz.

Wy­da­wa­ło mi się, że lot trwał rap­tem oka­mgnie­nie, lecz kiedy wró­ci­łam do dżet, po­czu­łam, że świat się zmie­nił. Ni­g­dzie nie wi­dzia­łam drogi ku pa­ła­co­wi Maat. Czyż­by ktoś z bli­skich za­po­mniał o waż­nym szcze­gó­le ry­tu­ału?

Gdy tylko zdo­ła­łam znów się ode­rwać od cie­le­snej sah, prze­ra­żo­na po­le­cia­łam szu­kać ro­dzi­ców, brata, zna­jo­mych… i nie od­na­la­złam ni­ko­go. Nawet mia­sto nie było już takie, jak wtedy, kiedy w nim miesz­ka­łam. Na próż­no szu­ka­łam Se­ra­pe­jo­nu czy Bi­blio­te­ki, a nawet na­szej nie­wiel­kiej willi nad mo­rzem, mię­dzy sto­li­cą a Na­ukra­tis.

Alek­san­dria zni­kła, na miej­scu świą­tyń i pa­ła­ców wi­dzia­łam nędz­ne domki. W prze­ra­że­niu my­śla­łam, że ka­pła­ni się po­my­li­li i świat po dru­giej stro­nie życia jest tylko marną na­miast­ką rze­czy­wi­ste­go.

A potem, po kilku lo­tach zro­zu­mia­łam, że za każ­dym razem, kiedy wzno­si­łam się nad zie­mię, prze­mie­rza­łam nie tylko po­ła­cie lądów, ale i dzie­siąt­ki czy setki lat. Ile­kroć wra­ca­łam, przy­glą­da­łam się darom, w które mnie za­opa­trzo­no na dal­szą drogę. Nie ma żad­nej drogi, nie ma sądu Maat ani wstę­pu do kra­iny Ozy­ry­sa. Jest pust­ka i świat prze­my­ka­ją­cy zbyt szyb­ko przed ocza­mi. W nowym życiu je­ste­śmy prze­raź­li­wie sa­mot­ni i żadne sprzę­ty zgro­ma­dzo­ne w gro­bie na to nie po­mo­gą.

A może to ja, nie­na­le­żą­ca na­praw­dę do żad­ne­go z za­świa­tów, błą­ka­łam się mię­dzy zie­mią a Duat i nie mo­głam tra­fić do pa­ła­cu Ozy­ry­sa? Może grec­cy kró­lo­wie i ich bóg Sa­ra­pis, któ­re­mu słu­żył oj­ciec, byli bez­sil­ny­mi isto­ta­mi, nie­zdol­ny­mi stwo­rzyć kró­le­stwo dla na­ro­dzo­nych na nowo? Przy­po­mnia­łam sobie grec­kie wie­rze­nia, lecz ni­g­dzie nie wi­dzia­łam też łodzi Cha­ro­na.

Byłam tylko ja, gwiaz­dy na sukni Nut i świe­tli­ste pro­mie­nie Ra, obo­jęt­ne na mój los.

Zroz­pa­czo­na przy­lgnę­łam do wy­schnię­te­go ciała, ko­twi­cy nie­śmier­tel­no­ści, i pła­ka­łam, aż za­snę­łam. Nie chcia­łam już oglą­dać świa­ta.

Nie wiem, jak długo spa­łam, obu­dzi­ło mnie świa­tło.

 

۝

 

– Mi­lor­dzie.

Uwa­dze uczo­ne­go nie umknę­ło, że go­spo­darz jest ubra­ny do wyj­ścia do klubu.

– Wi­dział pan, pro­fe­so­rze? Bę­dzie­my sław­ni!

Henry For­ster, drugi baron Lo­ns­da­le po­trzą­snął trzy­ma­ną w ręku ga­ze­tą. Pół ko­lum­ny zaj­mo­wa­ło w niej ogło­sze­nie. Peter Mor­ton nie mu­siał się ru­szyć z progu, żeby wie­dzieć, co tam na­pi­sa­no.

– Ja wła­śnie w tej spra­wie, mi­lor­dzie. Niech pan od­wo­ła przy­ję­cie.

Zgod­nie z prze­wi­dy­wa­niem mło­dzie­niec zro­bił wiel­kie oczy.

– To nie­moż­li­we. Udział za­po­wie­dzie­li…

Tu na­stą­pi­ła długa lista uty­tu­ło­wa­nych gości: earl taki, ba­ro­no­wa siaka, bi­skup, ktoś z ro­dzi­ny kró­lew­skiej, po­dob­no nawet lord kanc­lerz wy­ra­ził za­in­te­re­so­wa­nie. Peter od­cze­kał cier­pli­wie całą wy­li­czan­kę.

– Niech pan ich po­dej­mie her­bat­ką i ciast­ka­mi – po­wie­dział z le­d­wie skry­wa­nym sar­ka­zmem – niech pan za­pro­si ja­kie­goś mod­ne­go śpie­wa­ka, damy będą za­chwy­co­ne.

Henry pod­niósł się z fo­te­la, odło­żył ga­ze­tę i sta­nął oko w oko z uczo­nym.

– Damy obec­ne, drogi pro­fe­so­rze, pra­gną dresz­czu grozy. I ja im to za­pew­nię.

Mor­ton wziął głę­bo­ki od­dech. Po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu mło­dzień­ca; była to po­ufa­łość, którą tam­ten przy­jął z lek­kim zdu­mie­niem, lecz nie strzą­snął ręki. Magia prze­szło­ści, stu­denc­kiej przy­jaź­ni Pe­te­ra z pierw­szym ba­ro­nem dzia­ła­ła.

– Na pa­mięć pań­skie­go ojca, mi­lor­dzie, za­kli­nam, niech pan zre­zy­gnu­je z głów­nej atrak­cji.

Od­po­wie­dział mu śmiech. Henry nie odzie­dzi­czył po przed­wcze­śnie zmar­łym ojcu roz­wa­gi ani też praw­dzi­we­go umi­ło­wa­nia wie­dzy.

– Czy jeśli nie zre­zy­gnu­ję, sta­nie się coś okrop­ne­go?

„Tak” – po­my­ślał Peter. Wie­dział jed­nak, że jeśli bę­dzie pró­bo­wał stra­szyć mło­dzień­ca, tylko pod­sy­ci jego en­tu­zjazm.

– Jeśli od­wi­nie pan tę mumię, ktoś umrze pod­czas se­an­su.

Ry­zy­kow­ne, ale może za­dzia­ła? By­ło­by prze­cież wiel­ce nie­po­li­tycz­ne, gdyby lord kanc­lerz za­koń­czył żywot w domu mło­de­go am­bit­ne­go ary­sto­kra­ty.

– Kto?

Peter skrzy­wił się. Nie lubił kła­mać, a jeśli powie praw­dę, Henry się nie przej­mie.

– Nie wiem. – To było naj­mniej­sze kłam­stwo. I nie do końca kłam­stwo: nie wie­dział prze­cież, kim była ko­bie­ta ukry­ta w pięk­nie zdo­bio­nym sar­ko­fa­gu.

– Nie wie­rzę w za­bo­bo­ny – oznaj­mił młody Lons­da­le pew­nym, może nawet na­zbyt pew­nym tonem.

Nie­mniej w tym, jak brał od słu­żą­ce­go laskę i cy­lin­der, Mor­ton do­strzegł cień nie­pew­no­ści. W ta­kich dro­bia­zgach syn bar­dzo przy­po­mi­nał ojca.

Peter miał nie­ca­ły ty­dzień na to, by prze­ko­nać mło­de­go czło­wie­ka do zmia­ny de­cy­zji. Pięć dni na ura­to­wa­nie nie­zna­jo­mej sprzed dwóch ty­siąc­le­ci.

Nie cze­kał, aż Henry wyj­dzie do klubu. Po­biegł na­tych­miast do biura te­le­gra­fu, po czym wró­cił do bi­blio­te­ki re­zy­den­cji przy Pic­ca­dil­ly.

 

۝

 

Nad sah po­chy­la się nie­zna­jo­my czło­wiek. Pod­no­si wzrok i nasze spoj­rze­nia się spo­ty­ka­ją, choć on chyba tego nie za­uwa­ża. Sięga po coś, co mu­sia­ło leżeć w po­bli­żu, i za­czy­na mru­czeć pod nosem. Czuję wzbie­ra­ją­cą na­dzie­ję: to za­pew­ne ka­płan, a przy­naj­mniej skry­ba, który od­czy­ta wła­ści­we mo­dli­twy (czy to moż­li­we, że matka o nich za­po­mnia­ła?), a ja będę mogła sta­nąć przed Ozy­ry­sem i po­ło­żyć serce na wadze Maat. Kiedy to na­stą­pi, moje ciało odżyje w nowym świe­cie, a dusza bę­dzie wra­cać do Alek­san­drii, gdzie zo­ba­czy bli­skich i wszyst­ko wróci do po­rząd­ku.

Nie­po­koi mnie, że nie ro­zu­miem ani słowa z tego, co on mówi, aż nagle sły­szę wła­sne imię. Brzmi dziw­nie, lecz nie mam wąt­pli­wo­ści, że ten czło­wiek mnie za­wo­łał.

– Po­ly­do­ra.

Tak na­zy­wał mnie oj­ciec. Matka nada­ła mi imię Ne­fe­ret, więc jako Ne­fe­ret zo­sta­łam po­cho­wa­na w po­ma­lo­wa­nym na złoto, oto­czo­nym słu­żeb­ny­mi uszeb­ti sar­ko­fa­gu, może jed­nak oj­ciec do­pi­sał tam coś po grec­ku.

Roz­glą­dam się, lecz nie do­strze­gam fi­gu­rek. Ogar­nia mnie prze­ra­że­nie. Czyż­by mój gro­bo­wiec zo­stał ob­ra­bo­wa­ny bar­dzo szyb­ko i dla­te­go nie mogę od­na­leźć ani świa­ta, ani za­świa­tów?

Pra­gnę to wszyst­ko po­wie­dzieć czło­wie­ko­wi, który mnie obu­dził, ale nie je­stem w sta­nie się ode­zwać. Usi­łu­ję roz­po­strzeć skrzy­dła i unieść się tylko trosz­kę nad zie­mię: zo­ba­czyć, czy mam do czy­nie­nia z bo­giem, czy czło­wie­kiem, i czuję, że nie po­tra­fię ode­rwać się od sah.

Nie, nie od sah. Je­stem za­mknię­ta w fi­gur­ce so­ko­ła, moim domu pod­czas od­po­czyn­ków w po­bli­żu ciała; domu, który po­win­nam móc bez trudu opu­ścić, by wzbić się ku niebu!

A z sah dzie­je się coś bar­dzo nie­do­bre­go.

 

۝

 

“Bła­gam, niech Pan bar­dzo pil­nie przy­je­dzie do Lon­dy­nu w nie­cier­pią­cej zwło­ki kwe­stii egip­skiej”.

To nie było w stylu Pe­te­ra Mor­to­na, uoso­bie­nia bry­tyj­skie­go taktu i fleg­my. Urzęd­nik w Gre­no­ble uznał naj­wy­raź­niej, że spra­wa jest warta po­pchnię­cia do Vif po­słań­ca na­tych­miast, a nie na­stęp­ne­go dnia, bo te­le­gram miał poranną datę.

Po­nie­waż wia­do­mość była tak bar­dzo nie w stylu Mor­to­na, Ja­cqu­es-Jo­seph Cham­pol­lion nie wahał się ani chwi­li.

– Marius, wy­ślij do mia­sta list z od­wo­ła­niem mo­je­go ju­trzej­sze­go od­czy­tu, każ pa­ko­wać kufer i za­przę­gać konia – zwró­cił się do se­kre­ta­rza, który po­ja­wił się w drzwiach bi­blio­te­ki. – Tylko nie­zbęd­ne rze­czy. Po­ciąg do Pa­ry­ża od­cho­dzi przed wie­czo­rem, zdą­ży­my.

Kilka go­dzin póź­niej tur­kot kół i sa­pa­nie lo­ko­mo­ty­wy ko­ły­sa­ły do snu, lecz Ja­cqu­es-Jo­seph nie był w sta­nie za­snąć, mimo że wy­ku­pił cały prze­dział, by za­pew­nić sobie spo­kój. Wy­cią­gnął z ne­se­se­ru, który za­pa­ko­wał oso­bi­ście i nie wy­pusz­czał z ręki, małą fa­jan­so­wą fi­gur­kę so­ko­ła z roz­po­star­ty­mi skrzy­dła­mi, i drugą: nie­wiel­kie­go ob­sy­dia­no­we­go ska­ra­be­usza. Po­czuł bar­dzo de­li­kat­ne mro­wie­nie w pal­cach, jak kiedy za­przy­jaź­nio­ny pro­fe­sor fi­zy­ki de­mon­stro­wał mu ogni­wa gal­wa­nicz­ne i ich ulep­sze­nia.

„Do­brze” – po­my­ślał. „Jeśli coś prze­stra­szy­ło Pe­te­ra, mogę po­trze­bo­wać wspar­cia”. Nie do końca wie­rzył w opo­wie­ści młod­sze­go brata o tych fi­gur­kach, ale czuł się w ich to­wa­rzy­stwie pew­niej. Na do­da­tek François przed śmier­cią na­le­gał, by Ja­cqu­es-Jo­seph nigdy się z nimi nie roz­sta­wał, a jak­kol­wiek dziw­na by nie była ta proś­ba, trud­no było jej od­mó­wić. A tym bar­dziej zła­mać obiet­ni­cę.

Po dłu­giej po­dró­ży prze­sie­dli się na Gare du Nord w po­ciąg do Dun­kier­ki, gdzie udało się zna­leźć miej­sce na pa­row­cu pły­ną­cym na­stęp­ne­go ranka do Dover i wy­słać te­le­gram do Lon­dy­nu. Wscho­dzą­ce słoń­ce ma­lo­wa­ło czer­wie­nią mi­ja­ne skały Blanc Nez; ich bliź­nia­cze sio­stry w Dover ja­śnia­ły bielą, kiedy wcze­snym po­po­łu­dniem do­bi­li do dru­gie­go brze­gu. Tu Ma­rius wy­ka­zał się spry­tem, gdy zdo­łał upchnąć dwóch męż­czyzn i kufer w dy­li­żan­sie, wy­prze­dziw­szy w wy­ści­gu do ostat­nich miejsc kilka sta­tecz­nych ro­dzin.

Nie­ca­łe dwie doby od otrzy­ma­nia te­le­gra­mu fia­kier wy­sa­dził dwóch Fran­cu­zów pod nie­du­żym dom­kiem w Is­ling­ton. Na od­głos za­trzy­mu­ją­ce­go się tur­ko­tu do ogród­ka wy­biegł pro­fe­sor Mor­ton w roz­wia­nym orien­tal­nym szla­fro­ku.

– Nawet pan nie wie, jak bar­dzo się ucie­szy­łem, otrzy­maw­szy dziś wia­do­mość! – wy­krzyk­nął bez­błęd­ną fran­cusz­czy­zną, po­zba­wio­ną ob­ce­go ak­cen­tu. – Mamy bar­dzo mało czasu! Niech pa­no­wie wejdą i zaraz ru­sza­my dalej!

Ja­cqu­es-Jo­seph uśmiech­nął się; pod wie­lo­ma wzglę­da­mi ten kon­kret­ny An­glik, po­mi­mo wszyst­kich ty­po­wo wy­spiar­skich cech, za­wsze ko­ja­rzył mu się z uko­cha­nym bra­tem. Jed­nym z po­do­bieństw był nie­zwy­kły ta­lent do ję­zy­ków; dru­gim – nie­po­ha­mo­wa­ny en­tu­zjazm i cał­ko­wi­te od­da­nie nauce.

 – Ton pań­skie­go te­le­gra­mu był, oględ­nie mó­wiąc, na­glą­cy – po­wie­dział, kiedy bu­tler bez słowa ode­brał od nich bagaż – więc po­zwo­li­łem sobie przy­je­chać tutaj, ale za­trzy­ma­my się oczy­wi­ście w ho­te­lu. Mój se­kre­tarz zaraz się tym…

– Nie, nie, le­piej tutaj – prze­rwał mu Mor­ton. – Mamy na­praw­dę mało czasu. Jedź­my od razu, ist­nie­je szan­sa, że teraz nie za­sta­nie­my pana domu. Chciał­bym, żeby zo­ba­czył ją pan… bez niego.

W umy­śle Ja­cqu­esa-Jo­se­pha za­czę­ła kieł­ko­wać myśl, że An­glik po­stra­dał zmy­sły.

 

۝

 

Oj­ciec i matka zga­dza­li się co do tego, że ren jest bar­dzo ważne. Dla­te­go on na­zwał mnie Po­ly­do­rą czyli tą, która zo­sta­ła bo­ga­to ob­da­ro­wa­na; wi­dział we mnie swą uczen­ni­cę, ba­dacz­kę daw­nych tek­stów, po­et­kę. Matka uwa­ża­ła, że sale Bi­blio­te­ki pełne za­ku­rzo­nych zwo­jów to nie miej­sce dla mło­dej ko­bie­ty, więc nada­ła mi dru­gie imię, Ne­fe­ret. Pięk­na, bo­ga­ta, ale i uta­len­to­wa­na. Nie zdo­ła­ła mnie uchro­nić przed tym, czego chciał dla mnie oj­ciec. Do­pie­ro po śmier­ci po­sta­ra­ła się, bym na­le­ża­ła bar­dziej do niej.

Może to ren mnie obu­dzi­ło, a nie świa­tło?

Męż­czy­zna, który był tu już wcze­śniej, po­chy­la się znów nade mną. Po­chy­la się nad sah, które leży teraz nieco dalej, więc nie widzę go do­brze. Mimo so­ko­lich oczu nie­wie­le widzę, choć prze­cież nie jest tu ciem­no. Gdy­bym tylko zdo­ła­ła wy­do­stać się poza posążek, gdy­bym mogła prze­mó­wić!

Kim­kol­wiek jest czło­wiek, który mnie obu­dził, nie po­tra­fi mnie od­na­leźć, zaj­mu­je go tylko sah, pod­czas gdy ja je­stem tutaj, na wy­cią­gnię­cie ręki! Jeśli chce mi pomóc w przej­ściu do dru­gie­go świa­ta, od­na­le­zie­niu bramy i drogi na sąd Ozy­ry­sa, po­wi­nien prze­cież szu­kać Ba!

Sły­szę nagle inny głos i nadal nic nie ro­zu­miem, choć teraz słowa brzmią ina­czej.

Czuję coś jesz­cze, coś, co na­pa­wa mnie na­dzie­ją. Kim­kol­wiek jest ten drugi czło­wiek, wraz z nim po­ja­wił się po­tęż­ny ar­te­fakt. Może pierw­szy jest tylko skry­bą, który przy­pro­wa­dził ka­pła­na? Jeśli od­zy­skam uszeb­ti, jeśli ktoś od­mó­wi od­po­wied­nią mo­dli­twę, po­win­nam zdo­łać na­ro­dzić się na nowo.

 

۝

 

– Od­wi­ja­nie mumii? – Fran­cu­ski uczo­ny nie krył zdu­mie­nia.

Peter wes­tchnął cięż­ko.

– Lord Lo­ns­da­le to bo­ga­ty, znu­dzo­ny mło­dzie­niec, wcze­śnie osie­ro­co­ny przez roz­sąd­ne­go ojca, poznał pan zresztą Cecila wiele lat temu w Paryżu. – Spojrzał na gościa, który potaknął. – Matka zmar­ła przy na­ro­dzi­nach syna – uprze­dził py­ta­nie. – Wy­cho­wy­wa­ny przez zdzi­wa­cza­łą ciot­kę, nie wie, na co wy­da­wać pie­nią­dze, nie chce się ustat­ko­wać, choć, o ile wiem – pu­ścił oko do go­ścia – nie jest wy­znaw­cą hel­leń­skie­go wy­stęp­ku.

„W prze­ci­wień­stwie do mnie” – dodał w my­ślach. Są­dząc po minie, Fran­cuz się do­my­ślił. Może zresz­tą wie­dział. Po ich stro­nie ka­na­łu to znacz­nie mniej­szy pro­blem. A dzię­ki wła­snym skłon­no­ściom Mor­ton był pewny, że nie­chęć Henry’ego do ożen­ku ma inne przy­czy­ny.

– Henry to dzie­ciak – przy­znał. – Uwiel­bia robić wra­że­nie, kocha po­klask, chce być ad­o­ro­wa­ny przez pięk­ne damy na dwo­rze i jesz­cze pięk­niej­sze tan­cer­ki w te­atral­nej gar­de­ro­bie.

– Ale mumie?

– An­glia jest bo­ga­ta i znu­dzo­na jak Henry, pro­fe­so­rze – od­parł Mor­ton. – Nie wy­star­cza­ją nam już zwy­kłe pod­nie­ty, pra­gnie­my coraz to cze­goś no­we­go. Pokaz od­wi­ja­nia mumii w Mu­zeum Bry­tyj­skim wy­wo­łał en­tu­zjazm za­rów­no uczo­nych oraz ludzi z wyż­szych sfer, jak i zgro­ma­dzo­nej tłum­nie ga­wie­dzi… – Zer­k­nął na roz­mów­cę i dodał szyb­ko: – Tak, ja też tam byłem. Dla­te­go chce po­wstrzy­mać Henry’ego.

Nie lubił wra­cać do wspo­mnień tego dnia, kiedy spoj­rzał w puste oczo­do­ły czło­wie­ka sprzed kilku ty­się­cy lat i uj­rzał w nich cier­pie­nie.

Po­czuł na ra­mie­niu dłoń to­wa­rzy­sza.

– Pan uważa, że ich w ten spo­sób za­bi­ja­my?

– Tak – od­parł Peter. – Do­brze to pan ujął. Oni wie­rzy­li, że będą żyć, jeśli ich groby po­zo­sta­ną nie­na­ru­szo­ne, praw­da?

Cham­pol­lion po­tak­nął.

– Co je­że­li to praw­da?

Peter był zły na sa­me­go sie­bie. Co go opę­ta­ło? Pół roku temu pod­czas po­ka­zu w Mu­zeum rze­czy­wi­ście po­czuł się nie­swo­jo na widok odkrytej twa­rzy zmu­mi­fi­ko­wa­ne­go czło­wie­ka, nie­mniej do­pie­ro wi­zy­ta u mło­de­go Lons­da­le’a, który po­pro­sił go w imię daw­nej przy­jaź­ni z ojcem o przy­go­to­wa­nie wy­da­rze­nia od stro­ny na­uko­wej, spo­wo­do­wa­ło, że na­ru­sza­nie spo­ko­ju daw­nych Egip­cjan wy­da­ło mu się czy­nem nie­god­nym cy­wi­li­zo­wa­ne­go czło­wie­ka.

– Czego pan ode mnie ocze­ku­je? – Głos go­ścia wy­rwał go z za­du­my.

Z odło­żo­nej na bok po­kry­wy otwar­te­go sar­ko­fa­gu spo­glą­da­ła na nich ma­lo­wa­na twarz. Ko­bie­ca, nie było co do tego wąt­pli­wo­ści, o wiel­kich pod­kre­ślo­nych koh­lem oczach. Bar­dzo egip­ska w braku cech in­dy­wi­du­al­nych, które po­zwo­li­ły­by od­gad­nąć, kim była, ile mogła mieć lat. W środ­ku ozdob­nej trum­ny spo­czy­wa­ło oban­da­żo­wa­ne ciało. Nawet pod war­stwa­mi płót­na ko­bie­ta spra­wia­ła wra­że­nie drob­nej, kru­chej i bez­bron­nej.

„Mnie prze­cież nawet nie po­cią­ga­ją ko­bie­ty!” – po­my­ślał Peter, po czym uświa­do­mił sobie, że myśli o nie­zna­jo­mej ra­czej jak o córce, któ­rej nigdy nie bę­dzie miał, albo młod­szej sio­strze.

– Po­mo­cy – od­parł, choć tak na­praw­dę nie wie­dział, czego się spo­dzie­wał, za­pra­sza­jąc słyn­ne­go go­ścia. Może po­wstrzy­ma­nia wła­snej pa­ni­ki, jeśli uczo­ny ar­che­olog prze­ko­na go, że nie ma po­wo­du do obaw. – Dla niej. – Wska­zał na Po­ly­do­rę. Słowa przy­cho­dzi­ły same, wbrew roz­sąd­ko­wi i woli. – Po grec­ku na­pi­sa­no tu tylko jej imię, a ja nie umiem do­brze czy­tać hie­ro­gli­fów. Za­ło­ży­łem, że pan… Pan po­zo­stał naj­lep­szym spe­cja­li­stą, nie­praw­daż, po… po bra­cie?

Ja­cqu­es-Jo­seph Cham­pol­lion wziął do ręki nie­du­że­go ob­sy­dia­no­we­go ska­ra­be­usza, któ­re­go po­sta­wił wraz z fi­gur­ką so­ko­ła na eta­żer­ce obok wiel­kie­go stołu z sar­ko­fa­giem. Uwa­dze Mor­to­na nie uszło, że sta­tu­et­ka po­dob­ne­go ptaka znaj­do­wa­ła się wśród dro­bia­zgów roz­ło­żo­nych wokół trum­ny. Gość roz­glą­dał się po bi­blio­te­ce.

– Jest tu jego Précis? – za­py­tał. – Nie za­bra­łem ze sobą, nie przy­szło mi to do głowy, w do­dat­ku pa­ko­wa­łem się szyb­ko. Nie je­stem aż tak bie­gły w lek­tu­rze, jak był François.

Kątem oka, prze­szu­ku­jąc półki, Peter przy­glą­dał się, jak Fran­cuz wodzi pal­cem po wieku sar­ko­fa­gu, szep­ce pod nosem, robi no­tat­ki.

– Cie­ka­we – po­wie­dział w końcu Cham­pol­lion – to naj­wy­raź­niej sar­ko­fag z okre­su rzym­skie­go, choć przy­go­to­wa­ny zgod­nie z oby­cza­jem egip­skim. Tu zna­la­złem jej imię za­pi­sa­ne fo­ne­tycz­nie, to aku­rat łatwe, wy­star­czy znać al­fa­bet, a w do­dat­ku wie­dzia­łem czego szu­kam – wska­zał na długi ciąg zna­ków. – Ale – po­ło­żył dłoń w innym miej­scu wieka – tu, o ile się nie mylę, mamy mo­dli­twę w imie­niu zmar­łej i inne imię.

Prze­ry­so­wał dwa znaki na kartę pa­pie­ru.

Nfrt – po­wie­dział w za­my­śle­niu. – Tak za­pi­sa­ne zna­czy przede wszyst­kim „pięk­na”, choć może być i „uta­len­to­wa­na”, „ob­da­rzo­na”. A gdyby dodać tu jesz­cze jeden znak, czy­ta­ło­by się tak samo, choć zna­cze­nie by się zmie­ni­ło na „brama”.

Nfrt – po­wtó­rzył Peter. – Do­brze zga­du­ję, że prze­czy­ta­my to Ne­fe­ret?

Zanim Fran­cuz zdą­żył od­po­wie­dzieć, gwał­tow­ny po­dmuch wia­tru za otwar­tym oknem wydął za­sło­ny i strą­cił pa­pie­ry ze stołu. Sto­ją­cy na skra­ju blatu, u sa­mych stóp sar­ko­fa­gu sokół prze­wró­cił się i spadł na zie­mię. De­li­kat­ny fa­jans roz­padł się na ka­wał­ki.

– Prze­klę­ta po­go­da – mruk­nął Mor­ton.

 

۝

 

Je­stem wolna? Moc ren ze­rwa­ła więzy? Czy teraz ktoś usły­szy moje wo­ła­nie? Wy­słu­cha opo­wie­ści? Po­mo­że w przej­ściu do Duat?

Pod­ry­wam się w górę, lecz nade mną nie ma gwiaź­dzi­stej Nut, nie po­tra­fię prze­do­stać się przez skle­pie­nie gro­bow­ca, jak daw­niej. Trze­po­cę się jak ćma, która wpa­dła do po­ko­ju, zwa­bio­na świa­tłem lamp­ki, i teraz od­bi­ja się od ścian, bo nie po­tra­fi zna­leźć okna, by wy­do­stać się na wol­ność.

Czuję, że roz­pa­dam się na ka­wał­ki. Widzę szcze­rzą­ce­go zęby Anu­bi­sa, a prze­cież nie zro­bi­łam w życiu nic złego, nie za­słu­ży­łam na po­żar­cie! Nie zdą­ży­łam nawet za­prze­czyć wszyst­kim czter­dzie­stu dwu wy­stęp­kom i zło­żyć serca na wadze. Sąd nade mną się nie odbył, nie mogę zo­stać ska­za­na!

Kie­ru­ję wzrok w dół, ku nie­strze­żo­ne­mu przez uszeb­ti dżet i mar­twie­ję z prze­ra­że­nia. Wieko leży koło trum­ny, widzę ban­da­że spo­wi­ja­ją­ce sah. Jeśli opad­ną, moje ciało bę­dzie nagie, nie­za­bez­pie­czo­ne, nie­zdol­ne trzy­mać mnie przy życiu.

Usi­łu­ję sku­pić wzrok, co nie jest łatwe, bo wciąż roz­pa­dam się na kilka ka­wał­ków ni­czym roz­bi­te na­czy­nie, które rze­mieśl­nik bez­sku­tecz­nie usi­łu­je na­pra­wić, i widzę teraz dwóch męż­czyzn po­chy­lo­nych nad wie­kiem. Są ubra­ni w dzi­wacz­ne szaty, inne jesz­cze niż lu­dzie, któ­rych oglą­da­łam pod­czas daw­nych prze­bu­dzeń. Za­pew­ne znów mi­nę­ły co naj­mniej stu­le­cia.

– Ne­fe­ret – po­wta­rza jeden z nich, gdy wska­zu­je na coś, co leży przed nim.

Spo­glą­dam z tru­dem w tym kie­run­ku i widzę znaki, świę­te pismo. Znam je na tyle od ojca, że widzę moje imię, a obok słowo „brama”. Czuję ra­dość: ci ka­pła­ni w dziw­nych sza­tach mu­sie­li zro­zu­mieć, że nie mogę wy­do­stać się ze świa­ta po­mię­dzy, chcą mi pomóc. Gdy­bym tylko mogła do nich prze­mó­wić!

Jeden z nich po­chy­la się i pod­no­si z ziemi sko­ru­py. Po­trze­bu­ję chwi­li, by zro­zu­mieć, że to szcząt­ki mojej fi­gur­ki Ba. Mar­twie­ję znów, bo ro­zu­miem, dla­cze­go roz­pa­dam się na czę­ści: nie mogę wró­cić do bez­piecz­ne­go domu. W prze­ra­że­niu szu­kam in­ne­go po­sąż­ku so­ko­ła, do­strze­gam go – i czuję, że jest za­miesz­ka­ny. To on jest amu­le­tem, który przy­nie­śli tu ka­pła­ni. Po raz pierw­szy w za­świa­tach spo­ty­kam inną Ba i to do tego po­tęż­ną, chcę prze­mó­wić do tego czło­wie­ka – może on bę­dzie zdol­ny mnie usły­szeć! – lecz w tej chwi­li roz­le­ga się ko­lej­ny głos.

Nadal nie ro­zu­miem słów, czuję jed­nak, że ten, kto przy­szedł, ma wła­dzę. Jest ubra­ny jak ka­pła­ni, lecz w tym, jak się po­ru­sza, jak mówi, przy­po­mi­na ra­czej aro­ganc­kich Rzy­mian, na któ­rych oj­ciec, pa­mię­ta­ją­cy ostat­nich grec­kich kró­lów, za­wsze wy­rze­kał.

„Egipt bez kró­lów nie jest Egip­tem” – po­wta­rzał, a matka w tym też mu wtó­ro­wa­ła. Może dla­te­go błą­kam się po świe­cie, może dla­te­go w tej pu­st­ce nie ma ro­dzi­ców ani ni­cze­go, co zna­łam za życia? Może stary ka­płan Izydy, który przy­cho­dził do na­szej willi, miał rację: bez króla, który łą­czył nasz świat ze świa­tem bogów, Egipt prze­stał ist­nieć?

Jak byłam mała, do­sta­łam od tego czło­wie­ka me­da­lion wy­ko­na­ny ze zło­tej mo­ne­ty daw­nej kró­lo­wej. Oj­ciec po­ki­wał z po­wa­gą głową i po­wie­dział: „Bądź mądra jak ona, có­recz­ko”. Na mo­ne­cie kró­lo­wa jest bo­gi­nią i nagle przy­po­mi­nam sobie, że w go­rącz­ce, zanim umar­łam, pro­si­łam matkę, by wło­ży­ła mi ten amu­let do grobu. Muszę go mieć na szyi, on mnie uchro­ni!

To nie ja go mam, na­po­mi­nam sie­bie, lecz sah, która leży bez­bron­na w otwar­tej trum­nie.

Męż­czy­zna przy­po­mi­na­ją­cy rzym­skie­go urzęd­ni­ka mówi coś do po­zo­sta­łych, a potem świa­tło ga­śnie i zo­sta­ję sama, roz­dar­ta mię­dzy po­trza­ska­ne ka­wał­ki fi­gur­ki, nie­zdol­na nawet za­snąć. W ciem­no­ści ma­ja­czą cie­nie, okru­chy wspo­mnień z czasu, kiedy spa­łam, a świat toczył się leniwie dokoła mnie.

 

۝

 

Z ga­bi­ne­tu do­bie­ga­ły pod­nie­sio­ne głosy. Ja­cqu­es-Jo­seph za słabo znał an­giel­ski, żeby wiele zro­zu­mieć poza tym, że młody Henry For­ster jest wzbu­rzo­ny, a Peter Mor­ton usi­łu­je go jed­no­cze­śnie zbesz­tać i uspo­ko­ić.

Stary Lons­da­le… Istotnie, obaj Cham­pol­lio­no­wie spo­tka­li go raz w Pa­ry­żu, kiedy przy­je­chał do In­sty­tu­tu słu­chać wy­kła­dów François o hie­ro­gli­fach. Pro­fe­sor Mor­ton przed­sta­wił go jako czło­wie­ka głod­ne­go wie­dzy, eru­dy­tę i ko­lek­cjo­ne­ra cał­ko­wi­cie od­da­ne­go swym fa­scy­na­cjom. Ja­cqu­es-Jo­seph, który pa­mię­tał z wcze­snej mło­do­ści plot­ki krą­żą­ce o Sir Wil­lia­mie Ha­mil­to­nie nie­po­mnym tego, że Ho­ra­tio Nel­son, jesz­cze nie ad­mi­rał, uwo­dzi jego pięk­ną żonę, uśmie­chał się wtedy pod nosem. Teraz po­my­ślał, że nie zdzi­wił­by się, gdyby w ży­łach mło­de­go lorda nie pły­nę­ła oj­cow­ska krew, tak bar­dzo inny wy­da­wał się od świę­tej pa­mię­ci Ce­ci­la For­ste­ra.

Nie za­po­wia­da­ło się na to, żeby roz­mo­wa, czy ra­czej kłót­nia, miała się szyb­ko skoń­czyć, więc Ja­cqu­es-Jo­seph po­sta­no­wił za­ry­zy­ko­wać.

Morton mógł wy­rze­kać na an­giel­ską po­go­dę, ale w tym, jak nagle ze­rwał się wiatr i jak nagle ucichł, było coś nie­zwy­czaj­ne­go. No i ten po­są­żek so­ko­ła. Ba. Dusza.

„Że też wcze­śniej nie zwró­ci­łem na niego uwagi” – zbesz­tał się w my­ślach.

Od­sta­wił na chiń­ski sto­li­czek fi­li­żan­kę z nie­mal prze­zro­czy­stej por­ce­la­ny i bar­dzo cicho wy­szedł z sa­lo­nu, po czym zszedł po scho­dach i od­na­lazł wła­ści­we drzwi. Były otwar­te.

W kin­kie­cie pło­nę­ła tylko jedna świe­ca, więc za­pa­lił od niej drugą w lich­ta­rzu i zbli­żył się do sar­ko­fa­gu. Wziął do ręki wy­kład pisma egip­skie­go pióra wła­sne­go brata – Peter zdą­żył zna­leźć książ­kę, zanim go­spo­darz wpa­ro­wał do bi­blio­te­ki – i po­wo­li, z roz­my­słem, za­czął od­cy­fro­wy­wać tekst. Potem zmie­nił za­miar i prze­ry­so­wał znaki na pa­pier; zleci tłumaczenie Mariusowi wie­czo­rem, jak wrócą do Islington.

– Rzym­skie czasy – mruk­nął pod nosem – co oni wtedy wie­dzie­li o zwy­cza­jach egip­skich?

Przyj­rzał się do­kład­niej sar­ko­fa­go­wi i wy­klu­czył po­dej­rze­nie, jakie po­wziął na samym po­cząt­ku, kiedy od­na­lazł dru­gie imię: że w póź­niej­szych cza­sach wy­ko­rzy­sta­no dla Gre­czyn­ki Po­ly­do­ry cudzą trum­nę. Grec­kie imię było wy­ma­lo­wa­ne wraz z wszyst­kim innym, co wię­cej, po­wta­rza­ło się w za­pi­sie hie­ro­gli­ficz­nym. Naj­wy­raź­niej ko­bie­ta miała dwa imio­na lub też ktoś prze­ło­żył grec­kie na egip­skie Ne­fe­ret.

Jako ar­che­olog nie znał się do­sta­tecz­nie na ję­zy­ku, a nie mógł za­py­tać brata. Miał na­to­miast na­dzie­ję na coś in­ne­go.

 Zanim wyjął znów z kie­sze­ni sur­du­ta swoje skar­by, za­mknął po­rząd­nie okno. Wcze­śniej po­dej­rze­wał, że jeśli do trum­ny przy­wią­za­ny był duch innej ko­bie­ty, któ­rej mumię wy­rzu­co­no, by po­cho­wać oby­wa­tel­kę rzym­ską, to jej Ba, krążąca zapewne w pobliżu, miała prawo być roz­złosz­czo­na.

Wy­glą­da­ło jed­nak na to, że Po­ly­do­ra-Ne­fe­ret była je­dy­ną wła­ści­ciel­ką tego pięk­ne­go sar­ko­fa­gu, lecz ona także miała powody do strachu i gniewu. Lepiej się zabezpieczyć i nie wpuścić burzy do środka, już dość szkód narobiła poprzednia.

Ja­cqu­es-Jo­seph po­zbie­rał sko­ru­py z po­tłu­czo­nej fi­gur­ki i uło­żył je na pier­si mumii, a na­stęp­nie po­sta­wił tuż obok wła­sne­go so­ko­ła. Nie wy­pusz­czał z ręki ochronnego ska­ra­be­usza, w duchu zaś za­no­sił modły do wszyst­kich bóstw, jakie kie­dy­kol­wiek czci­ła ludz­kość, aby to, co wła­śnie zro­bił, nie skoń­czy­ło się ka­ta­stro­fą.

Z po­cząt­ku nic się nie wy­da­rzy­ło, a potem o szyby ude­rzył wi­cher. Tyle że nie od ze­wnątrz, a od środ­ka. Cham­pol­lion za późno zrozumiał swój błąd i po­ża­ło­wał za­mknię­cia okna. Wir za­ko­tło­wał się w po­miesz­cze­niu, książ­ki spa­da­ły z półek, za­sło­ny wy­dy­ma­ły się i ło­po­ta­ły ni­czym żagle. Roz­bi­ty sokół na mgnie­nie oka uniósł się w po­wie­trze, drugi zaś stał nie­ru­cho­mo, nie­po­mny ota­cza­ją­ce­go go cy­klo­nu.

Chwi­lę póź­niej na scho­dach roz­legł się tupot i do bi­blio­te­ki wpa­dli wście­kły lord Londs­da­le z prze­ra­żo­nym Pe­te­rem Mor­to­nem.

– Wszyst­ko jest pod kon­tro­lą! – za­wo­łał Ja­cqu­es-Jo­seph, zanim któ­ry­kol­wiek z męż­czyzn zdą­żył się ode­zwać. Nie od­ry­wał wzro­ku od czer­wo­ne­go fa­jan­so­we­go so­ko­ła sie­dzą­ce­go nadal nie­ru­cho­mo na pier­si mumii. I nie był wcale, ale to wcale pewny, czy jego zapewnienie było praw­dą.

 

۝

 

W ciem­no­ści sły­szę głosy. Wokół czuję ko­ły­sa­nie, coś dziw­ne­go dzie­je się ze świa­tem. Nic nie widzę, nie mogę wznieść się ponad ciało, żeby zo­ba­czyć. Nie czuję obec­no­ści uszeb­ti ani bóstw opie­ku­ją­cych się moimi wnętrz­no­ścia­mi. Dżet, do któ­re­go przy­lgnę­łam, nie jest cał­ko­wi­te, spora część nie­śmier­tel­ne­go ciała zni­kła, po­zo­sta­ła tylko łu­pi­na sah. Ota­cza­ją mnie obcy lu­dzie, może ra­bu­sie gro­bów?

Każdy Egip­cja­nin boi się ich bar­dziej niż zło­dziei za­kra­da­ją­cych się do domu ży­wych. Głosy mówią w ję­zy­ku, któ­re­go nie znam i nigdy wcze­śniej nie sły­sza­łam. To nie li­bij­scy pi­ra­ci nie he­braj­scy ucze­ni, nawet nie Nu­bij­czy­cy z da­le­kie­go po­łu­dnia, któ­rych spo­ty­ka­łam na alek­san­dryj­skim rynku, sprze­da­ją­cych przed­mio­ty z he­ba­nu i kości sło­nio­wej. Mam wra­że­nie, że je­stem na stat­ku mor­skim, bo ko­ły­sze mną tak, jak wtedy, kiedy po­pły­nę­li­śmy z ojcem i bra­tem na Cypr, by zło­żyć ofia­ry w świą­ty­ni grec­kich kró­lów.

A potem nagle je­stem znów w tym po­miesz­cze­niu, w któ­rym się obu­dzi­łam. Ktoś do mnie mówi spo­koj­nym gło­sem, naj­pierw po grec­ku, potem po egip­sku. Za życia le­piej zna­łam grekę, ale Ba uspo­ka­ja się do­pie­ro na dźwięk sta­re­go ję­zy­ka, mowy bogów.

– Nie bój się, Ne­fe­ret – ten czło­wiek wy­ma­wia słowa tro­chę jak oj­ciec, ale ro­zu­miem go bez trudu. – Chcę ci pomóc.

Sku­piam wzrok, na ile po­tra­fię, i do­strze­gam, że głos do­cho­dzi od so­ko­ła w ko­lo­rze ochry sto­ją­ce­go nad szcząt­ka­mi mojej fi­gur­ki. Czyż­by sam Horus przy­szedł mi z po­mo­cą? Wy­obra­żam sobie, że mam ciało i wy­ko­nu­ję głę­bo­ki ukłon przed bó­stwem. Przed oczami mam odpowiedni znak. Roz­trza­ska­ny kształt nie po­zwa­la mi jed­nak nic po­wie­dzieć.

– Nie je­stem bo­giem – mówi tam­ten i czuję w jego gło­sie roz­ba­wie­nie.

Mam ocho­tę od­po­wie­dzieć, że skoro po­znał moje myśli, musi być bó­stwem, lecz do­pó­ki moja Ba nie znaj­dzie no­we­go domu na od­po­czy­nek, jestem bezsilna.

– Byłem czło­wie­kiem tak jak ty – sły­szę tym­cza­sem. Oczy­wi­ście, to jest tamta po­tęż­na Ba, którą wcze­śniej wy­czu­łam. – Znam wiele taj­ni­ków two­ich przod­ków, po­zna­łem je za życia, a po śmier­ci zro­zu­mia­łem też, że w wielu szcze­gó­łach się my­li­li.

„Znasz se­kre­ty ka­pła­nów” – myślę – „a jed­nak je­steś za­klę­ty w gli­nia­ne­go so­ko­ła”. Za­sta­na­wiam się, czy i on wzla­ty­wał duszą tak wy­so­ko, że w dole mi­ja­ły stu­le­cia.

Dżet nie jest po­trzeb­ne – mówi on, a ja wra­cam pa­mię­cią do Alek­san­drii i wy­wo­dów ojca. – Ba może za­miesz­kać w do­wol­nym przed­mio­cie. Mu­sisz tylko w to uwie­rzyć.

„Nie, nie” – myślę z prze­ra­że­niem. Chociaż widziałam, że dary nie zapewniają życia, wciąż chcę wierzyć, że jeśli je odzyskam, zdołam znaleźć bramę.

Prze­bu­dzi­łam się przecież, kiedy ktoś zdjął wieko mojej trum­ny, na­ru­szył dżet. Czułam ból i lęk.

– Chcesz dalej żyć, Ne­fe­ret? – pyta tam­ten czło­wiek.

Nagle uświa­da­miam sobie, że nie znam od­po­wie­dzi na to py­ta­nie. Po co mam żyć w pu­st­ce? Usi­łu­ję po­de­rwać skrzy­dła mar­twe­go so­ko­ła, mój strach wy­wo­łu­je znów wir po­wie­trza. Przed ocza­mi widzę znak nesz­ni prze­mie­nia­ją­cy się w ne­szen. Rzu­cam je ku drugiemu so­ko­ło­wi, może zro­zu­mie, może w ten sposób zdo­łam do niego prze­mó­wić?

Sły­szę krzy­ki, ło­skot, a potem znów cichy, spo­koj­ny głos je­dy­ne­go czło­wie­ka, który mówi moim ję­zy­kiem. Nie roz­róż­niam słów, bo nesz­ni pło­nie w mojej gło­wie burzą i bły­ska­wi­ca­mi. Jeden znak róż­ni­cy, myślę, muszę tylko za­mie­nić jeden znak.

– Je­steś silna, Ne­fe­ret – mówi ochro­wy sokół, a wokół mnie za­czy­na­ją wi­ro­wać znaki two­rzą­ce słowo m’ten, spo­kój.

 

۝

 

– Co to za sztucz­ki? – Lord Lons­da­le był czer­wo­ny z wście­kło­ści, ale Peter Mor­ton wi­dział, że mło­dzie­niec się prze­stra­szył.

Co tu dużo mówić, on sam też pa­trzył z prze­ra­że­niem na cy­klon sza­le­ją­cy po bi­blio­te­ce.

– Prze­klę­ta an­giel­ska po­go­da – od­parł z sarkazmem fran­cu­ski gość.

– Je­że­li pa­no­wie my­śli­cie, że takie tanie po­pi­sy pre­sti­di­gi­ta­tor­skie od­wio­dą mnie od raz po­wzię­te­go planu, to się my­li­cie! Przez wzgląd na mo­je­go ojca oraz moją po­zy­cję – Henry wy­pro­sto­wał się dum­nie, by ukryć lęk – nie wy­rzu­cę panów z domu, ale po­pro­szę uprzej­mie, aby­ście go opu­ści­li.

Peter pod­szedł do niego i chciał mu po­ło­żyć dłoń na ra­mie­niu, lecz tym razem mło­dzie­niec od­su­nął się z nie­chę­cią.

– Zre­zy­gnuj z po­ka­zu, Henry – po­wie­dział mimo to uczo­ny, nie do­cze­kał się jed­nak od­po­wie­dzi. Au­dien­cja była skoń­czo­na.

Wy­szli na ciem­ną już ulicę, po któ­rej snuła się wil­got­na mgieł­ka. W od­da­li ma­ja­czył łuk Wel­ling­to­na; Peter zer­k­nął na to­wa­rzy­sza z na­dzie­ją, że roz­mo­wa nie zej­dzie na hi­sto­rycz­ne za­szło­ści, na­to­miast przez uła­mek chwi­li roz­wa­żał szturm na Ap­sley House i wy­wle­cze­nie z łóżka wie­ko­we­go księ­cia, który wpraw­dzie dawno już nie był pre­mie­rem, po­zo­sta­wał jed­nak na­czel­nym do­wód­cą armii bry­tyj­skiej, i bła­ga­nie go o wy­sła­nie od­dzia­łu gwar­dii do domu lorda Lons­da­le celem aresz­to­wa­nia go­spo­da­rza.

Tym­cza­sem Cham­pol­lion pod­szedł do naj­bliż­szej la­tar­ni i wy­cią­gnął przed sie­bie dwie ręce. Na jed­nej dłoni sie­dział fa­jan­so­wy sokół w ko­lo­rze ochry, na dru­giej le­ża­ły szcząt­ki po­dob­ne­go ptaka po­ma­lo­wa­ne­go na różne ko­lo­ry.

Peter uniósł py­ta­ją­co brwi.

– Jeśli do­brze zro­zu­mia­łem, co tam się dzia­ło, te sko­ru­py są po­zo­sta­ło­ścią po po­sąż­ku, w który była za­klę­ta dusza na­szej Po­ly­do­ry.

Czy tylko mu się wy­da­wa­ło, czy też ręka to­wa­rzy­sza się za­trzę­sła, a może sko­ru­py po­ru­szy­ły się nie­znacz­nie na dźwięk imie­nia?

– Zabrałem więc szczątki posążku, może w ten sposób zapobiegniemy katastrofie podczas pokazu?

Peterowi kręciło się w głowie.

– Jedź­my do domu – zaproponował i mach­nął ręką na prze­jeż­dża­ją­ce­go fia­kra. – Tam mi pan wszyst­ko wy­ja­śni.

Pół go­dzi­ny póź­niej grza­li się przy ko­min­ku; mil­czą­cy bu­tler podał go­rą­cy poncz, a se­kre­tarz Cham­pol­lio­na zajął się od­cy­fro­wy­wa­niem na­pi­sów z sar­ko­fa­gu Ne­fe­ret.

– Zdra­dzi mi pan, co tam się wy­da­rzy­ło?

– Nie znam an­giel­skie­go, ale do­my­śli­łem się z tonu roz­mo­wy, że nie zdoła pan prze­ko­nać tego mło­de­go czło­wie­ka do zmia­ny zda­nia. Mia­łem na­dzie­ję, że na­szej przy­ja­ciół­ce się to uda, choć przy­znam, że nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go ob­ro­tu spraw.

Gość wo­dził pal­cem po bla­cie sto­li­ka, jakby ry­so­wał tam hie­ro­gli­fy.

– Moja zna­jo­mość ję­zy­ka jest mier­na – ode­zwał się w końcu – ale pa­mię­tam z tyrad François, że burza i strach to nie­mal­że to samo słowo. Myślę… – Urwał, jakby to, co za­mie­rzał po­wie­dzieć, jemu sa­me­mu wy­da­wa­ło się nie­do­rzecz­ne. – Myślę, że jej strach przed utra­tą ciała, dżet, czy też tego, co na­zy­wa­my mumią, sah, po­wo­du­je te burze.

Cier­pie­nie w po­kry­tych wy­schnię­tą, na­cią­gnię­tą skórą po­wiek oczo­do­łach czło­wie­ka z Mu­zeum. To mogło być tylko złu­dze­nie, widok sam w sobie był dość prze­ra­ża­ją­cy. Jeśli jed­nak gdzieś w po­bli­żu krą­ży­ła prze­ra­żo­na dusza…

– Pół roku temu była pięk­na po­go­da – po­wie­dział, czepiając się resztek rozsądku – rzecz wręcz nie­ty­po­wa w Lon­dy­nie.

Cham­pol­lion po­krę­cił głową.

– Nie twier­dzę, że mam rację. Może to tylko gra wy­obraź­ni, pa­skud­na an­giel­ska po­go­da?

Spoj­rze­nia obu uczo­nych się spo­tka­ły i Peter na­brał pew­no­ści, że jego roz­mów­ca wie, że to nie po­go­da.

 

۝

 

Ota­cza mnie ciem­ność. W od­da­li wy­czu­wam obec­ność po­tęż­ne­j Ba – czło­wie­ka, który po­mógł mi się uspo­ko­ić. Wokół mnie prze­pły­wa­ją ob­ra­zy, nie­któ­re roz­po­zna­ję, lecz nie po­tra­fię uło­żyć z nich świa­ta.

Kapłani mówili, że dawno temu świę­te znaki były mową bogów, która stwo­rzy­ła świat, wy­pro­wa­dzi­ła go z cha­osu. Geb objął go od spodu, Nut na­kry­ła płasz­czem od góry, Ozy­rys objął wła­dzę w kró­le­stwie pod­zie­mi, a lu­dzie na­uczy­li się pisma i za­czę­li kształ­to­wać świat wedle swo­ich wy­obra­żeń. Czer­wo­ny sokół po­ka­zał mi, że mogę użyć zna­ków, by zbu­do­wać wokół sie­bie spo­kój, uśmie­rzyć strach i burzę.

Czuję jego spo­koj­ną obec­ność, choć nie sły­szę słów. Nie sły­szę teraz żad­nych dźwię­ków, nic nie widzę. Może do tego po­trze­bo­wa­łam dżet, którego teraz nie wyczuwam w pobliżu? Nigdy nie byłam tak da­le­ko od niego, nawet kiedy wzla­ty­wa­łam ku gwiaź­dzi­ste­mu niebu.

Nie chcę się bać, bo strach wy­zwa­la chaos, a jed­nak prze­ra­że­nie pod­peł­za, kiedy myślę, że mo­głam utra­cić dżet na za­wsze. Jeśli tak się stało, nie dotrę nigdy do pa­ła­cu Ozy­ry­sa, nie zo­sta­nę osą­dzo­na i nie za­miesz­kam w kró­le­stwie no­we­go życia.

Czer­wo­ny sokół za­py­tał mnie, czy chcę dalej żyć, a ja wciąż nie znam od­po­wie­dzi. Nie chcę być sa­mot­na, nie chcę błą­kać się po nie­zna­nym mi świe­cie. W za­świa­tach wszyst­ko miało być tak jak za życia, a świat się zmie­nił, czy więc od­na­la­zła­bym się w innej rze­czy­wi­sto­ści po tylu la­tach tu­łacz­ki?

Oj­ciec pragnął, żebym zo­sta­ła po­et­ką, lecz nie zdą­ży­łam nią zo­stać, cho­ro­ba za­bra­ła mnie za wcze­śnie ze świa­ta. Czy w kró­le­stwie Ozy­ry­sa pi­sa­ła­bym wier­sze? W jakim ję­zy­ku? Uczy­łam się ukła­dać po­ezje po grec­ku, czy jesz­cze to pa­mię­tam?

W ciem­no­ści i ciszy za­czy­nam re­cy­to­wać z pa­mię­ci uko­cha­ne wier­sze ojca. Drżę, kiedy do­cho­dzę do tego, który powtarzał naj­chęt­niej i uwa­żał za naj­pięk­niej­szy w całej li­te­ra­tu­rze.

φαίνεταί μοι κῆνος ἴσος θέοισιν…

τεθνάκην δ᾽ ὀλίγω ᾽πιδεύης φαίνομ᾽ ἔμ᾽ αὔται

Grec­kie li­te­ry płyną wokół mnie i prze­mie­nia­ją się w świę­te znaki. Czer­wo­ny sokół pa­trzy z uzna­niem przez dzie­lą­cy nas mrok. Czy to echo tego wier­sza spra­wi­ło, że uzna­łam go za rów­ne­go bogom?

– Je­steś silna, Ne­fe­ret – po­wta­rzam słowa, które do mnie wy­po­wie­dział.

Za­czy­nam ro­zu­mieć, że nawet jeśli od­bio­rą mi dżet, to umrę tylko tro­chę, jak w wier­szu, a jeśli będę chcia­ła żyć, będę żyła.

– Je­stem Po­ly­do­ra – mówię – ko­bie­ta o licz­nych da­rach.

Po­wo­li, bar­dzo po­wo­li, two­rzę znak anch, życie. Wy­tę­żam w ciem­no­ści wzrok i od­naj­du­ję sko­ru­py mo­je­go so­ko­ła.

 

۝

 

– Jest pan pewny, że to nie dzie­ło pań­skie­go se­kre­ta­rza?

Pro­fe­sor Mor­ton trzy­mał w ręce fi­gur­kę wie­lo­ko­lo­ro­we­go so­ko­ła. Gdyby nie le­d­wie wi­docz­ne rysy w miej­scach, w któ­rych się po­przed­nie­go dnia po­tłu­kła, można by uznać, że nigdy nie była uszko­dzo­na.

– Żaden czło­wiek nie skle­ił­by tego tak bez­błęd­nie – od­parł Ja­cqu­es-Jo­seph.

– Pora wy­cho­dzić.

– Myśli pan, że lord Lons­da­le pana wpu­ści?

Mor­ton skrzy­wił się.

– Jeśli bę­dzie chciał za­cho­wać po­zo­ry w spo­łe­czeń­stwie, nie zrobi awan­tu­ry, nie każe mnie wy­rzu­cić. Nie je­stem może lor­dem, ale mam po­zy­cję w Royal So­cie­ty. Zresz­tą pan na­ra­ził się po­dob­nie jak ja, więc nie będę sam.

– Ja się tam nie wy­bie­ram.

An­glik uniósł py­ta­ją­co brwi. Ja­cqu­es-Jo­seph po­spie­szył z wy­ja­śnie­niem.

– Nie po­czu­łem się ura­żo­ny, pro­szę się nie mar­twić. Po pro­stu… ktoś musi zo­stać z nią. Nie wiemy prze­cież, jak ona za­re­agu­je, jeśli nasz drogi pa­nicz do­pro­wa­dzi dzie­ło do skut­ku. A zapewne to zrobi, choćby panu na złość.

Mor­ton kiw­nął głową ze zro­zu­mie­niem.

– Do­brze – po­wie­dział. – Ja będę pil­no­wał ciała, a pan duszy. – Za­śmiał się. – Nawet pa­su­je, Fran­cja to kraj ducha, a An­gli­cy naród skle­pi­ka­rzy.

Kiedy wy­szedł, Ja­cqu­es-Jo­seph usta­wił dwa so­ko­ły na­prze­ciw­ko sie­bie na kar­cie po­kry­tej zna­ka­mi ozna­cza­ją­cy­mi spo­kój, har­mo­nię, dom. Miał na­dzie­ję, że to wy­star­czy.

 

۝

 

Ból. Budzi mnie ból. Świa­tło razi oczy, skóra pęka; czuję się tak, jak w cho­ro­bie, kiedy umie­ra­łam.

Sie­dzą­cy na­prze­ciw­ko mnie sokół unosi skrzy­dła, spod któ­rych wy­fru­wa­ją znaki. Ukła­da­ją się w Maat, po­rzą­dek.

Chwi­lę póź­niej oboje wzno­si­my się nie­znacz­nie nad zie­mię i widzę tłum ludzi zgro­ma­dzo­nych wokół dżet. Ich spoj­rze­nia po­wo­du­ją ból, a potem ban­da­że opa­da­ją i wy­zie­ra spod nich sah. Wy­schnię­ta sko­ru­pa, w któ­rej oczach kryje się cier­pie­nie. Ból staje się nie do znie­sie­nia, mimo że to­wa­rzysz szep­cze słowa uspo­ko­je­nia, mimo że widzę pióro Maat da­ją­ce mi prawo przej­ścia do no­we­go życia. Ne­szen chwy­ta mnie za gar­dło, kiedy nieznany człowiek bierze do ręki złotą monetę złożoną na piersi – mojej, choć już nie mojej, lecz wciąż mojej w bólu. Strach nie po­zwa­la my­śleć, rany so­ko­ła otwie­ra­ją się, za chwi­lę roz­pad­nę się z po­wro­tem na ka­wał­ki, a wokół mnie roz­pę­ta się nesz­ni.

– Je­steś silna, Ne­fe­ret, masz wiele ta­len­tów.

Izyda unosi się z wizerunku na złotym krążku i otacza mnie skrzydłami.

Z od­da­li do­bie­ga głos, mó­wią­cy po grec­ku. Dwa głosy. Znam je, sły­sza­łam je po prze­bu­dze­niu.

– Bogom równy mi się wy­da­je…

– … i tro­chę umie­ram.

Dwaj męż­czyź­ni, dwaj ka­pła­ni, któ­rzy po­sta­no­wi­li pomóc mi w przej­ściu, re­cy­tu­ją ten sam wiersz, który uspo­ko­ił mnie w ciem­no­ści, zanim roz­szar­pa­no moje dżet.

W po­wie­trzu pły­nie ku mnie znak anch w ko­lo­rze ochry.

– Je­stem silna.

Pa­trzę na pustą sko­ru­pę, która była moim cia­łem.

– Niech trup idzie do ziemi, a dusza wzle­ci ku niebu – mówi czer­wo­ny sokół.

Po­wta­rzam jego słowa – a moja Ba wie, że to jedno z najstarszych egipskich zaklęć – i czuję wol­ność.

Mogę le­cieć do nieba i wró­cić tu, kiedy ze­chcę.

 

۝

 

Tur­kot kół uspo­ka­jał i usy­piał, ale Ja­cqu­es-Jo­seph nie za­snął. Wpa­try­wał się w fi­gur­kę czer­wo­ne­go so­ko­ła, sto­ją­cą na sto­li­ku.

– François? – wy­szep­tał, by nie zbu­dzić se­kre­ta­rza. – To ty jej po­mo­głeś, praw­da?

Nie miał po­ję­cia, czy to tylko na­dzie­ja, że brat go nie opu­ścił, czy też rze­czy­wi­ście uwie­rzył w obec­ność jego Ba w po­sąż­ku. Kto inny mógł­by prze­mó­wić do osza­la­łej ze stra­chu Egip­cjan­ki i zo­stać zro­zu­mia­ny? Kto mógł po­wstrzy­mać ko­lej­ną burzę?

Kto wresz­cie mógł być tym dru­gim cie­niem, który przez chwi­lę krą­żył po sa­lo­nie w Is­ling­ton, kiedy ko­lo­ro­wy po­są­żek za­czął pękać, niebo za oknem zasnuły ciemne chmury, a Ja­cqu­es-Jo­seph prze­stra­szył się, że w re­zy­den­cji przy Pi­ca­dil­ly na­praw­dę ktoś zgi­nie. Kto mógł podpowiedzieć, żeby uspokoić serce strofami Safony? Zwłaszcza że, jak się okazało, Morton miał tę samą myśl.

Obok so­ko­ła le­ża­ła wczo­raj­sza lon­dyń­ska ga­ze­ta, do­no­szą­ca, że pokaz od­wi­ja­nia mumii w re­zy­den­cji lorda Lons­da­le’a był ko­lo­sal­nym suk­ce­sem. Szczególne zainteresowanie wzbudziła gładka złota zawieszka na szyi kobiety, a nastrój spotęgowało to, że w kul­mi­na­cyj­nym mo­men­cie nad Lon­dy­nem roz­pę­ta­ła się burza, która rów­nie nagle się za­koń­czy­ła, chmury rozwiały się i wyj­rza­ło zza nich olśnie­wa­ją­co jasne słoń­ce.

 

W małym domku w Is­ling­ton Peter Mor­ton prze­glą­dał tę samą ga­ze­tę i zer­kał co chwi­lę, żeby się upew­nić, że rysy, które po­ja­wi­ły się wczo­raj na wie­lo­ko­lo­ro­wej fi­gur­ce so­ko­ła, za­skle­pi­ły się, a fi­gur­ka po­ły­sku­je w sło­necz­nych pro­mie­niach nowym ży­ciem jego przybranej córki.

Koniec

Komentarze

Sympatyczne (bo przy całym smutku finalnie pozytywne i podnoszące na duchu), napisane oczywiście z dużą wiedzą zarówno o tym, jak wyglądał świat Egipcjan, jak i o epoce, w której się dzieje zasadnicza akcja. Jak zwykle mocno osadzone w historii, ale mam wrażenie, że ta historia została podana czytającym w sposób, który bez infodumpów wiele wyjaśnia. Udany tekst.

ninedin.home.blog

Bystrooka, miś czytał z zapartym tchem. Bardzo dobre dla całości przejścia od relacji o działaniach ludzi do odczuć Ba Polydory-Neferet i z powrotem. Nastrój, napięcie budowane bez sięgania po zombie i litry krwi. Ładne rozładowanie napięcia na końcu. Do tego wszystkiego dużo informacji o wierzeniach Egipcjan i epoce akcji podanych w sposób nie przeszkadzający w odbiorze. Jedno ma miś zastrzeżenie. Jako organizatorka konkursu nie powinnaś tak windować poziomu biorąc udział w konkursowych zmaganiach. Klik.

Łał, Misiu, zaskoczyłeś mnie, bo miałam wrażenie, że wyścig z czasem i dedlajnem zeżarł całe napięcie.

 

z dużą wiedzą zarówno o tym, jak wyglądał świat Egipcjan

Z Egipcjan to się trochę wywinęłam, umieszczając przedakcję w Egipcie rzymskim ;)

http://altronapoleone.home.blog

Nie moje tematy, nie moje klimaty, ale…

Zdecydowanie spodobała mi się ta historia, całe mnóstwo aspektów kulturowych. Wszystkie te wątki, umiejętnie splecione: naganność dewastowania mumii i (przez analogię) wielu innych praktyk traktujących dorobek innych cywilizacji z lekceważeniem, z jakim nie zwykło się traktować własnego; twórcza współpraca obu mężczyzn i tęsknota Champolliona za bratem; to, jak Polydora-Neferet czerpie z dorobku greckiego i egipskiego oraz jak wzbogaca to jej osobowość (chociażby te strofy Safony).

W kluczowej dla fabuły kwestii, jak bohaterka potrzebuje przełamać strach i niewiarę we własne siły, aby móc normalnie funkcjonować, oczywiście rozpoznaję podobieństwo do własnego tekstu na ten konkurs (o czym już tam rozmawialiśmy), jest jednak różnica w ujęciu, tutaj problem nie musi wynikać z fantastycznych cech świata, wydaje się pochodzić z wnętrza osoby, nie z zewnątrz. Być może dzięki temu stanowi uczciwszą analogię rzeczywistych ludzkich trudności.

Oprócz tego chylę czułków przed rozbudowaną wiedzą odnośnie wierzeń i rytuałów starożytnego Egiptu. Z pewnością nie czuję się na siłach recenzować opowiadania pod tym kątem – mogę co najwyżej zasygnalizować, że gubiłem się ciągle, czym jest dżet, czym sah, co się bohaterce rozpada i czy to źle, co może odczuć fizycznie, a co nie. Nie odbiega to od Twojego typowego stylu i na ogół ta konieczność większego skupienia przy lekturze wydaje się godną ceną za brak “infodumpów”, ale przy tekście osadzonym w tak obcej kulturze dawałem się zmylić jakoś łatwiej niż zwykle. Absolutnie nie twierdzę jednak, że to wada tekstu, może po prostu potrzebuję większego wyrobienia czytelniczego.

Z drobiazgów w tej chwili rzuciło mi się w oczy tylko:

Pan pozostał najlepszym specjalistą, nieprawdaż po… po bracie?

Przydałby się przecinek jeszcze po “nieprawdaż”, jak sądzę.

 

Z podziękowaniami i zgłoszeniem do Biblioteki,

nocny Ślimak Zagłady

Adamie – cóż powiedzieć… Recenzja lakoniczna, ale liczba gwiazdek mówi sama za siebie. Dziękuję, to wielkie wyróżnienie!

 

Ślimaczku, piękne dzięki za wychwycenie brakującego przecinka! Zaraz się poprawię.

 

Co do wiedzy o Egipcie – nie jest ona bardzo rozbudowana, choć coś tam wiem z okazji specjalizacji śródziemnomorskiej na studiach oraz przekładu trylogii egipskiej Riordana. Niemniej “specjalizuję się” raczej w dziewiętnastowiecznej egiptomanii ;)

Dżet i sah są wytłumaczone w tekście, fakt, nie za pierwszym pojawieniem się, być może za słabo? Fakt, unikałam infodumpów, bo bohaterka pierwszoosobowa nie pisze pamiętnika, tylko raczej po prostu myśli na bieżąco.

http://altronapoleone.home.blog

No, fajne! Nawet bardzo.

 

Drobiazgi:

 

“Na odgłos zatrzymującego się turkotu” – niby OK, ale jakby coś ciut zgrzytało.

 

“gładka złota zawieszka na szyi kobiety” – gładka / gałka?

W komentarzach robię literówki.

Dzięki, NaN, za wizytę!

 

Przyznam, że mi coś z tym turkotem też zgrzytało, ale nie było czasu, żeby cokolwiek z tym zrobić ;)

 

Natomiast “gładka” jest celowe, choć teraz myślę, że może zbyt techniczne i wyszedł ze mnie archeolog. Chodzi o to, że bez żadnych dekoracji, bo wizerunek królowej/Izydy zniknął.

http://altronapoleone.home.blog

Trosz­kę długi, spo­koj­ny wstęp, jako opo­wieść, tro­chę uśpił moją czuj­ność, ale szyb­ko oka­za­ło się, że ro­ze­gra się tu walka z cza­sem o ura­to­wa­nie mumii :). Po­do­ba mi się ten po­mysł i spo­sób w jaki go po­pro­wa­dzi­łaś. De­li­kat­ne wtrę­ty hi­sto­rycz­ne bar­dzo mi pa­so­wa­ły, uatrak­cyj­nia­jąc opo­wieść. Jak za­wsze dbasz o wszyst­kie szcze­gó­ły z epoki. Po­sta­ci są z krwi i kości, cie­ka­wie je tu po­łą­czy­łaś. Po­do­ba mi się barw­na nar­ra­cja przy bo­ha­ter­ce. Oraz za­koń­cze­nie na plus. Nie wiem czy jesz­cze po­trze­bu­jesz, ale na wszel­ki wy­pa­dek idę klik­nąć.

 

Zna­la­złam kilka szcze­gó­li­ków, do nie­któ­rych nie je­stem pewna:

 

Przy­po­mnia­łam sobie grec­kie wie­rze­nia, lecz nie ni­g­dzie nie wi­dzia­łam też łodzi Cha­ro­na.

 

Po­nie­waż wia­do­mość była tak bar­dzo nie w stylu Mor­to­na, Ja­cqu­es-Jo­seph Cham­pol­lion nie wahał się ani chwi­lę. – ?

 

Jako ar­che­olog nie znał się do­sta­tecz­nie na ję­zy­ku, a mógł za­py­tać brata. – brat żył jesz­cze, czy już nie? Bo wcze­śniej zro­zu­mia­łam, że nie.

 

Niech trup idzie do ziemi, a dusza wzle­ci do niebu – mówi czer­wo­ny sokół. – ?

 

PS

Domyślam się, że zakończenie z burzą i słońcem na końcu to informacje z gazety, ale ja tak pragnęłam sprawiedliwości i popsucia tej “zabawy” devil.

Dzięki, Monique, także za ostatniego klika, który mam nadzieję zostanie przez kogoś z lożowiczów doklikany, a jak nie, zrobię to sama, oraz za wskazanie miejsc, gdzie nie sięgnęłam korektorskim wzrokiem. Babolki poprawione :)

 

PS. Nie, z gazety było tylko ogłoszenie, że pewien lord robi pokaz na Piccadilly :)

http://altronapoleone.home.blog

 

Cześć, Drakaino!

 

Zostawiłam sobie Twój tekst na deser i choć przeczytałam go parę dni temu, nadal mam trochę problem z komentarzem. Wolę odczekać jakiś czas, żeby poukładało mi się to wszystko w głowie, a tu czas nagli :-)

 Podoba mi się w tym tekście bardzo wiele, zarówno w samym pomyśle, jak i wykonaniu, od strony literackiej. Bardzo przypadło mi do gustu przedstawienie dwóch bardzo odmiennych perspektyw tego samego spotkania.

Było jednak trochę rzeczy, które nie dawały mi spokoju i sprawiły, że w pewien sposób byłam rozczarowana (ze względu na wysokie oczekiwania, jakie zbudowało wiele elementów tego opowiadania). Mam wrażenie, że problemem było to, co napisałaś we wstępie – brak perspektywy kilku dni, możliwość przeczytania na spokojnie jeszcze kilka razy i dopracowania. 

Pierwszoosobowa opowieść dziewczyny zbliża nas do niej, ale gdyby mówiła więcej o samych emocjach – lęku, poruszeniu, niezrozumieniu sytuacji, byłoby to dla mnie bardziej naturalne. Streszczenie losów, jakby siedziała przy herbacie z kotem na kolanach, jakoś mi tu nie zapasowało. Podoba mi się opis jej lotów w przestrzeni i czasie, ale opowieści o pogrzebie, ojcu, oddalają mnie od bohaterki. Mam wrażenie, że w tej wewnętrznej narracji dziewczyny można by było się bardziej skupić na jej emocjach.

Poczułam niepokój, gdy pojawił się motyw “ktoś umrze podczas seansu” i że będzie to właśnie ta dziewczyna, którą poznajemy na początku. Tu wewnętrzna perspektywa zagrała super, ale potem gdzieś zgubiło się napięcie. Bardzo umiejętnie zastosowałaś motyw przeplatania się tych obu spojrzeń, ale mimo wszystko nie czułam, że coś jej grozi, a powinnam. Może chodzi o to, że nie zaangażowałam się w postać sokoła przez to, że dusza dziewczyny i sokół zostali tylko figurkami w realnym świecie. Przez to wydało mi się to wszystko znacznie mniej spektakularne, niż by mogło, bo potencjał stworzyłaś tu potężny. O szalejącej burzy też bardziej przeczytałam, niż ją poczułam. 

Zakończenie wyszło w moim odczuciu mało “krwiście”, prawdopodobnie dlatego, że postać sokoła (brata) mnie nie zaangażowała. 

Chciałabym zobaczyć ten tekst po Twoim dłuższym posiedzeniu nad nim, bo mam przekonanie, że byłby petardą :-) A tak – rozbudziłaś apetyt i wyobraźnię, a zabrakło mi jednak napięcia i emocji. 

 

Pozdrowienia serdeczne,

eM

Dzięki, Emlisien, za wizytę :)

 

Co do braku emocji – tu chyba troszkę poległam na swojej koncepcji. Egipt odbieram jako mentalnie bardzo obcy od naszej tradycji, podobnie zresztą postrzegali go Grecy, a w literaturze, i to YA, udało się to świetnie pokazać Rickowi Riordanowi w “Kronikach Rodu Kane”. Dlatego dla mojej bohaterki wszystkie te sprawy związane ze śmiercią i pogrzebem są oczywiste i nie wywołują emocji, dopóki ona nie zauważa, że coś się źle dzieje. I to był pomysł na nią: że ona o tym, co dla nas jest dramatyczne, opowiada całkowicie tak, jakby opowiadała anegdotki z imienin cioci.

Cieszę się natomiast, że choćby śladowo wyszedł drugi zamiar – że oni się “nie słyszą”, nie wchodzą ze sobą w interakcję, postrzegają wzajemnie wedle swoich własnych przyzwyczajeń, a zarazem jakoś tam dochodzą do rozwiązania sytuacji tak, żeby uniknąć tragedii i żeby wszyscy byli jako tako zadowoleni.

Burza akurat celowo nie jest opisywana bezpośrednio, ale może to nie był dobry pomysł?

Natomiast owszem, bardzo brakło mi tym razem choćby godziny, żeby pewne wątki “zaokrąglić”. Np. planowałam dać dziewczynie możliwość stania się poetycką muzą dla kogoś z tego 1850 roku.

Może bardzo znacząco ten tekst przerobię (na petardę) i gdzieś poślę…

http://altronapoleone.home.blog

Cześć drakaina

 

Na pewno opowiadanie jest napisane profesjonalnie, jednak niestety muszę powiedzieć, że inne niektóre opki w tym konkursie podobały mi się bardziej. Miały w sobie wydarzenia, które zapadły mi w pamięć. Np. nie wiem kto to pisał jak mumia była transportowana statkiem… U ciebie były momenty, że czytało się dobrze ale czasami jakby fragmenty odebrałem jak takie trochę “bezpłciowe”. Nie potrafię wskazać jakiegoś fragmentu, który wyróżniałby się i był ”zajebisty”. Oczywiście tak jak mówię czytało się OK.

Pozdrawiam serdecznie!!!

 

PS.

Być może moja ocena jest taka bo od ciebie więcej wymagam.

Jestem niepełnosprawny...

Ciekawe, że tak wiele tekstów rozgrywa się w UK. Cóż, oni kradli egipskie dzieła na potęgę…

Ładna historia, ciekawie pokazujesz barbarzyństwo cywilizacji.

Widać szczegółową wiedzę historyczną, acz czasami odnosiłam wrażenie, że się nią popisujesz – piszesz nie dla czytelnika, tylko żeby mu pokazać, że potrafisz. Na przykład wiersz po grecku. Ile osób go zrozumiało? Ja nie odgadłam ani jednego słowa.

Babska logika rządzi!

Hej, Finklo, na szybko z komórki: wiersz jest po grecku celowo z założeniem, że ma być niezrozumiały,bo spoilers. Potem pojawia się w tłumaczeniu, jak już ma być zrozumiały, ale może nie dość mocno podkreśliłam, że to te same słowa :(

http://altronapoleone.home.blog

drakaina ja przepraszam, naprawdę gdyby taki tekst napisał świeżak to wychwalałbym go pod niebiosa :(((

 

Proszę nie miej do mnie żalu.

Jestem niepełnosprawny...

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cześć drakaina

Sprawne, rzetelne, bogate we wszystkie ważne egipskie (i greckie) informacje opowiadanie, ale jednocześnie przeładowane. Fragmenty ‘kobiece’ lepiej się czyta i postać głównej bohaterki ciekawsza od naukowców. Zdziwiłam się, że mimo bogactwa szczegółów trudno mi sobie wyobrazić, jak to wszystko wygląda, bo zabrakło mi opisów.

Pozdrawiam!

 

Kiedy dobrze przygotowaną na dalsze życie złożono mnie w bogato wyposażonym grobowcu pod Aleksandrią, niemalże z radością udałam się w pierwszy lot.

Minimalny zgrzyt, może lepiej jako dwa zdania?

Nie wiem, jak długo spałam, obudziło mnie światło.

Minimalny zgrzyt, może kropka zamiast przecinka?

Henry Forster, drugi baron Lonsdale PRZECINEK? potrząsnął trzymaną w ręku gazetą.

Powyżej nie jestem pewien.

Jacques-Joseph, który pamiętał z wczesnej młodości plotki krążące o Sir Williamie Hamiltonie niepomnym tego, że Horatio Nelson, jeszcze nie admirał, uwodzi jego piękną żonę, uśmiechał się wtedy pod nosem.

Dość zawiły szyk, musiałem ze dwa razy przeczytać, by się upewnić, że dobrze rozumiem.

To nie libijscy piraci PRZECINEK CHYBA nie hebrajscy uczeni,

Przez wzgląd na mojego ojca oraz moją pozycję – Henry wyprostował się dumnie, by ukryć lęk – nie wyrzucę panów z domu, ale poproszę uprzejmie, abyście go opuścili.

Jestem noga z zapisu dialogów, ale po czynności niegębowej nie powinno być kropki?

W oddali majaczył łuk Wellingtona; Peter zerknął na towarzysza z nadzieją, że rozmowa nie zejdzie na historyczne zaszłości, natomiast przez ułamek chwili rozważał

To “natomiast” jakoś mi nie pasuje…

Tymczasem Champollion podszedł do najbliższej latarni i wyciągnął przed siebie dwie ręce.

Nie będzie lepiej “obie” albo po prostu “ręce”?

W zaświatach wszystko miało być tak jak za życia, a świat się zmienił, czy więc odnalazłabym się w innej rzeczywistości po tylu latach tułaczki?

Może to czepialstwo, ale mi “rzeczywistość” brzmi nieco nowocześnie…

 

Zręcznie napisane, szczególnie przypadł mi do gustu liryzm narracji Neferet. Uczta dla ducha, a do tego szczypta brytyjskiego humoru. Gdybym miał się czepiać, to może przydałoby się ciut więcej plastyczności i dramatyzmu.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dziękuję wszystkim za odwiedziny :)

 

Fragmenty ‘kobiece’ lepiej się czyta i postać głównej bohaterki ciekawsza od naukowców.

Bo od niej się zaczęło, ale uznałam, że nie da się opowiedzieć całej tej historii z jej perspektywy… Chcę dość zasadniczo przerobić to opowiadanie i dać panom więcej “do pogrania”, żeby ta interakcja była pełniejsza, bo sama też uważam, że zostali potraktowani trochę po macoszemu.

 

Jestem noga z zapisu dialogów, ale po czynności niegębowej nie powinno być kropki?

Jeśli wtrącasz, a wypowiedź jest kontynuowana po didaskalium, to nie. Tzn. kontynuowana w sensie to jest to samo zdanie.

 

Może to czepialstwo, ale mi “rzeczywistość” brzmi nieco nowocześnie…

Mnie też, ale nadal nie znajduję dobrego zamiennika XD

 

Dzięki za pozostałe uwagi, są słuszne :)

 

Gdybym miał się czepiać, to może przydałoby się ciut więcej plastyczności i dramatyzmu.

Ponieważ na plastyczność nie tylko Ty zwracasz uwagę, to przemyślę to :)

http://altronapoleone.home.blog

Po pierwszym czytaniu tego opowiadania uderzyło mnie podobieństwo do mojego Pióra Maat: odczytanie hieroglifu na mumii, odniesienia do religii (Ba, Maat, Ammit, Anubis), coś szczerzy zęby i lęk przed zniszczeniem (usunięcie amuletów). Na szczęście opublikowałem wcześniej, więc nikt mi nie zarzuci plagiatu.

Co do hieroglifu nfr (płuca wołu/serce i tchawica) to raczej należałoby przyjąć, że odczytano by go po prostu zgodnie z konwencjonalną (więc nieprawdziwą, ale champollionowską) egipską wokalizacją jako Nefer.

Teraz jeśli napiszę, że opowiadanie mi się podobało, a szczególnie plot-twist na końcu, to nie wiem, czy wypadam szczerze i wiarygodnie.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hej, wierzę Ci ;)

 

Co do nfr, to w słowniku Wallisa Budge’a (chciałam wziąć źródło stare, ale łatwo czytelne w sensie tego, że po prostu ma słownik) jest użyte przeze mnie zestawienie dwóch znajów nfr+t, które znaczy mniej więcej to, co u mnie, a coś, co wokalizujemy jako Neferet istniało jako żeńskie imię własne.

Co do wokalizacji – jestem w tej luksusowej sytuacji, że nie muszę się przejmować poprawną, bo u mnie czasy jak najbardziej “champollionowskie” ;)

http://altronapoleone.home.blog

To nie libijscy piraci(+,) nie hebrajscy uczeni, nawet nie Nubijczycy z dalekiego południa, których spotykałam na aleksandryjskim rynku, sprzedających przedmioty z hebanu i kości słoniowej.

Przez wzgląd na mojego ojca oraz moją pozycję – Henry wyprostował się dumnie, by ukryć lęk – nie wyrzucę panów z domu, ale poproszę uprzejmie, abyście go opuścili.

Jestem noga z zapisu dialogów, ale po czynności niegębowej nie powinno być kropki?

 

Jeśli wtrącasz, a wypowiedź jest kontynuowana po didaskalium, to nie. Tzn. kontynuowana w sensie to jest to samo zdanie.

Tu się zgodzę z Greasy. PWN podaje, że taka kontynuacja nie istnieje.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Narracja-w-dialogu;16941.html

 

Hej, hej

Czuć tutaj ogromną wiedzę historyczną (aż na granicę zrozumiałości w niektórych scenach) i znajomość mentalności ówczesnych ludzi. Jest tu podobieństwo do kilku opowiadań na ten konkurs, ale to chyba nie do uniknięcia; nawet pierwszoosbowa narracja mumii przeplatana z trzecioosobówką pojawiła się w opowiadaniu Radka. Dodam, że tu i tam pasuje.

Lubię, kiedy opowiadanie szybko nakreśla mi główną linię fabularną – w tym przypadku ratowanie mumii, dzięki czemu wiadomo, o co toczy się stawka. Miłe jest też inne ujęcie tematu badaczy: zamiast ludzi kradnących tajemnice przeszłości lub wykorzystujących je do własnych celów, mamy tutaj odświeżający motyw naukowców ratujących duszę(?) Polydory. Rzadkie przedstawienie tematu, więc cieszy podwójnie.

Co do braku emocji – tu chyba troszkę poległam na swojej koncepcji. Egipt odbieram jako mentalnie bardzo obcy od naszej tradycji, podobnie zresztą postrzegali go Grecy, a w literaturze, i to YA, udało się to świetnie pokazać Rickowi Riordanowi w “Kronikach Rodu Kane”. Dlatego dla mojej bohaterki wszystkie te sprawy związane ze śmiercią i pogrzebem są oczywiste i nie wywołują emocji, dopóki ona nie zauważa, że coś się źle dzieje. I to był pomysł na nią: że ona o tym, co dla nas jest dramatyczne, opowiada całkowicie tak, jakby opowiadała anegdotki z imienin cioci.

Ta odpowiedź jest właśnie ciekawa, bo ostatnio sam o tym myślałem. Czy trzymając się pewnych realiów, jednocześnie nie strzelamy sobie w kolano pod kątem fabuły/dramatyzmu? Jak bardzo wypada nagiąć fakty dla uzyskania lepszej historii, bardziej angażującej. Właśnie dlatego uważam fragmenty z mumią za słabsze niż fragmenty z uczonymi. Przy Mortonie i Champollionie emocje były gęstsze.

Zabrakło mi też tutaj poczucia, że czas ucieka, że gra toczy się nie o życie, ale wręcz o duszę.

Na szczęście sytuację ratowały sceny i smaczki, które bardzo przypadły mi do gustu. Szczególnie motyw zmarłego brata, który z figurki przemawia do Polydory to element niezwykle pomysłowy, prawdziwy w swej konwencji, a jednocześnie rozwiązujący wiele problemów fabularnych – właściwie pełni funkcję łącznika między narracjami oraz postaciami.

Nie będzie to mój ulubiony test Twojego autorstwa, ale, mimo powolnego tempa, nie odczułem tych 38k znaków.

Pozdrawiam

Nigdy nie czułem się bardzo mocny w zapisie dialogów, ale tutaj opinia dra Wolańskiego mnie cokolwiek dziwi. Z literatury można przytoczyć mnóstwo przypadków czynności niegębowych wtrącanych w tok zdania tylko między myślnikami, od małej litery i bez kropki. Jest to lepsze rozwiązanie niż sztuczne protezowanie zdania nadrzędnego wielokropkami lub wymuszona zmiana składni. Dla porównania: https://www.jezykowedylematy.pl/2012/10/jak-pisac-dialogi-o-wtraceniach-narratora/.

Historia w sam raz dla mnie . Pozytywne zakończenie związane z bóstwem mitologii greckiej jak i Rzymskiej prowadzi czytelnika w głąb bardzo starych i zapomnianych chwil co daje też sporo do myślenia . Jakby ti ująć w jednym zdaniu – mega opowiadanie

Cześć @drakaina!

 

Powiem tak: podobało mi się. Ale… Część z narracją Neferet o wiele mniej niż ta osadzona stulecia później. Nie mam serca do takich lirycznych, tęsknych kompozycji i wolę akcję, coś przygodowego, dokładnie takiego jak w drugim wątku.

 

Mam drobne uwagi, o które chyba nikt się wcześniej nie pokusił:

 

Damy obecne, drogi profesorze, pragną dreszczu grozy. I ja im to zapewnię.

Może lepiej: “I ja im go zapewnię”?

 

Peter skrzywił się. Nie lubił kłamać, a jeśli powie prawdę, Henry się nie przejmie.

Zgrzyta mi ta nagła zmiana czasu na przyszły, czy nie byłoby lepiej: “Peter skrzywił się. Nie lubił kłamać, ale jeśli powiedziałby prawdę, Henry by się nie przejął”?

 

W oddali majaczył łuk Wellingtona; Peter zerknął na towarzysza z nadzieją, że rozmowa nie zejdzie na historyczne zaszłości, natomiast przez ułamek chwili rozważał szturm na Apsley House i wywleczenie z łóżka wiekowego księcia, który wprawdzie dawno już nie był premierem, pozostawał jednak naczelnym dowódcą armii brytyjskiej, i błaganie go o wysłanie oddziału gwardii do domu lorda Lonsdale celem aresztowania gospodarza.

Nie za długie to zdanie? Może by je rozbić chociaż na dwa, przyjemniej by się czytało.

 

Tekst ogólnie trafił w moje gusta, podobał mi się podział na dwie narracje, podobał mi się londyński klimat z epoki, a nawet pojawiające się w opowieści sztampy, takie jak to odczytanie imienia, podmuch wiatru i nagły niepokój. W kwestie historycznie się nie zagłębiam, bo się nie znam, ale przekonują mnie jako laika.

Trochę tym razem przegrałam z czasem, ale to jest trzecie podejście do konkursowego tematu i pisałam to w jeden dzień, robiąc jednocześnie spory risercz, bo na hieroglifach się nie znam.

Zastanawiam się, co ma na celu wzmianka, że napisałaś opowiadanie w jedne dzień. Zauważyłem, że często podkreślasz w przedmowach, jak mało czasu poświęciłaś na napisanie tekstu. Ma to zaimponować czytelnikom? Podczas gdy inni piszą, wymyślają poprawiają całymi tygodniami, Ty napiszesz na kolanie w kilka godzin. Przyznam, że mnie taki wstęp zniechęca do tekstu, bo wygląda jak lekceważenie czytelnika, powiedzenie: macie, miernoty, napisałam w kilka godzin, a teraz się zachwycajcie.

A potem, po kilku lotach zrozumiałam, że za każdym razem, kiedy wznosiłam się nad ziemię, przemierzałam nie tylko połacie lądów, ale i dziesiątki czy setki lat.

Zaczerpnięte z powieści Mai Kossakowskiej zdanie: “Ulica, na której czekał w zaparkowanym samochodzie Bill, nieuchronnie była coraz bliżej. Uznałaś za jest fatalny frazeologizm, bo "nieuchronnie zbliża się coś w czasie, nie w przestrzeni". A sama stosujesz słowo "przemierzać" w odniesieniu do czasu, podczas gdy znaczeniowo odnosi się ono do przestrzeni. Wielce interesujące.

– Milordzie.

Uwadze uczonego nie umknęło, że gospodarz jest ubrany do wyjścia do klubu.

– Widział pan, profesorze? Będziemy sławni!

Henry Forster, drugi baron Lonsdale potrząsnął trzymaną w ręku gazetą. Pół kolumny zajmowało w niej ogłoszenie. Peter Morton nie musiał się ruszyć z progu, żeby wiedzieć, co tam napisano.

– Ja właśnie w tej sprawie, milordzie. Niech pan odwoła przyjęcie.

Zgodnie z przewidywaniem młodzieniec zrobił wielkie oczy.

– To niemożliwe. Udział zapowiedzieli…

Tu nastąpiła długa lista utytułowanych gości: earl taki, baronowa siaka, biskup, ktoś z rodziny królewskiej, podobno nawet lord kanclerz wyraził zainteresowanie. Peter odczekał cierpliwie całą wyliczankę.

– Niech pan ich podejmie herbatką i ciastkami – powiedział z ledwie skrywanym sarkazmem – niech pan zaprosi jakiegoś modnego śpiewaka, damy będą zachwycone.

Henry podniósł się z fotela, odłożył gazetę i stanął oko w oko z uczonym.

– Damy obecne, drogi profesorze, pragną dreszczu grozy. I ja im to zapewnię.

Jest to chyba najgorsze wprowadzenie postaci, jakie czytałem. Kompletnie nie wiadomo, kto wypowiada jaką kwestię. Kto tu jest uczonym, kto młodzieńcem, kto milordem, kto siedzi w fotelu, kto stoi w progu, kto jest wystrojony? Kompletny chaos. Nie ma didaskaliów, a narracja może się odnosić zarówno to poprzedniej wypowiedzi, jak i następnej. Pada multum określeń: milord, uczony, profesor, baron, młodzieniec i nijak nie da się tego dopasować do podanych nazwisk. Przeczytałem ten fragment trzy razy i się poddałem. Kompletny brak umiejętności narracyjnych.

Magia przeszłości, studenckiej przyjaźni Petera z pierwszym baronem działała.

A żeby jeszcze było trudniej, to pojawia się pierwszy baron. Cała druga scena to literacka tortura, wprowadzony bałagan zupełnie przyćmiewa wątek przyjęcia i jego głównej atrakcji. Może jednak powinnaś więcej czasu poświęcać na pisanie i nie serwować czytelnikom takiego narracyjnego babola.

 

O, litości, ależ to było nudne, ledwie zmęczyłem. Typowy szezlongowy tekst, literacki środek usypiający. Ani razu nie odczułem ciekawości. Tekst wygląda tak, jakbyś robiła wszystko, żeby zadeptać fabułę, zasłonić, rozmyć. Opisujesz mnóstwo szczegółów, tworzysz tło, ale brakuje pierwszego planu. Sceny z perspektywy Neferet czytałem tylko pobieżnie, bo ten rozlazły, rozmemłany, naszpikowany hasłami, melancholijny opis niesamowicie mnie znużył.

Pomysł na uwolnienie duszy jest niezbyt oryginalny, ale można było na jego podstawie stworzyć wciągający tekst, chyba jednak wygrała chęć przechwalania się zebraniem informacji o hieroglifach. Nie dostałem ani jednego interesującego bohatera, nie dostałem ciekawej fabuły, tylko opisy, nijakie dialogi i dużo szczegółów oraz haseł. Dla mnie jest to absolutny literacki fałsz.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nowa Fantastyka