- Opowiadanie: tomaszg - Mumia

Mumia

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy II, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Mumia

– Bę­dziesz żyć wiecz­nie, za­pa­ko­wa­ny jak mumie w Egip­cie. A nawet le­piej, bo spe­cjal­nie dla cie­bie spro­wa­dzi­łem gips z Bo­sto­nu. – Fal­lu­ci pa­skud­nie za­re­cho­tał, gdy to po­wie­dział. – Ale nic się nie bój. – Zbli­żył twarz, aż po­czu­łem jego cuch­ną­cy od­dech. – Bę­dzie ci cie­pło i sucho. Po­le­żysz, prze­my­ślisz spra­wę, skru­sze­jesz. Na zdro­wie ci to wyj­dzie, a ja nie je­stem chci­wy i nie po­li­czę zbyt dużo za pokój. – Uśmiech­nął się. – Wy­star­czy mały ka­wa­łe­czek two­je­go ciała. Potem ko­lej­ny. I ko­lej­ny. I tak w nie­skoń­czo­ność.

Le­ża­łem na wznak, z lekko unie­sio­ną głową, pod którą pod­ło­żo­no coś twar­de­go. Byłem spa­ra­li­żo­wa­ny, ale za­cho­wa­łem przy­tom­ność. Mo­głem od­dy­chać, i nic wię­cej.

Fal­lu­ci po­szedł, tym­cza­sem jeden ze zbi­rów pod­niósł moją lewą nogę, a drugi za­czął ją za­wi­jać. Chcia­łem ru­szyć choć­by małym pal­cem, ale nie udało się. Wy­pro­sto­wa­na noga znik­nę­ła w ban­da­żach, potem to samo spo­tka­ło drugą. Po nich przy­szła kolej na tułów, szyję i głowę, spod któ­rej usu­nię­to pod­pór­kę. Z rę­ka­mi lu­dzie Wło­cha mieli znacz­nie wię­cej ro­bo­ty. Zo­sta­ły skrzy­żo­wa­ne na pier­siach, za to po ich zło­że­niu wy­glą­da­łem jak naj­praw­dziw­sza mumia.

 

***

 

– I na co ci to było? – Jeden z ma­ka­ro­nia­rzy za­śmiał się, gdy kne­blo­wał mi usta.

Za­da­wa­łem sobie to py­ta­nie cały czas. Cho­dzi­ły plot­ki, że głowa ro­dzi­ny Fal­lu­cich za­cho­wy­wa­ła mło­dość i świe­żość, ale nie po­dej­rze­wa­łem, że ucie­ka się do sztu­czek z Egip­tu. Ża­ło­wa­łem, że dałem po­dejść się jak dziec­ko. Do­rwa­li mnie w domu, gdy wy­cho­dzi­łem z ła­zien­ki. Do­sta­łem w głowę i obu­dzi­łem się zwią­za­ny na krze­śle.

– Do­brze, że wró­ci­łeś do ży­wych. – Przede mną stał ele­gant w śred­nim wieku, na oko ubra­ny jak bo­ga­cze z Co­co­mo. – Fran­ko Fal­lu­ci, do usług.

Mu­sie­li­śmy być w jed­nym z jego licz­nych ma­ga­zy­nów. Pa­no­wał tu duży ruch. Lu­dzie pa­ko­wa­li skrzyn­ki z wódką, zaś na­prze­ciw mnie sie­dział nagi męż­czy­zna, któ­re­go przy­wią­za­no do krze­sła.

– Marco. – Fran­ko pstryk­nął pal­ca­mi. – Bu­ci­ki. Nie każmy innym cze­kać w ko­lej­ce.

Jeden z ma­ka­ro­nia­rzy we­pchnął nogi więź­nia w me­ta­lo­wą miskę, drugi wlał tam beton z be­to­niar­ki.

– Nie cier­pię fe­de­ral­nych. To świ­nie, które że­ru­ją na uczci­wych lu­dziach. – Fal­lu­ci się­gnął do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki po małą srebr­ną pa­pie­ro­śni­cę, wy­cią­gnął pa­pie­ro­sa i po­cze­kał, aż ktoś poda mu ogień. – My­ślisz pew­nie, że taka śmierć jest okrut­na. Otóż nie. Uto­nię­cie trwa kilka se­kund i jest bło­go­sła­wień­stwem. Każdy może wy­brać, czy chce zba­wić duszę. Dla cie­bie mam coś znacz­nie lep­sze­go. Spodo­ba­łeś mi się. Umiesz wal­czyć o swoje. Twoja żona do­sta­nie te pie­nią­dze, ale do­pie­ro wtedy, gdy na­uczysz się sza­cun­ku. – Ktoś za­szedł mnie od tyłu i, choć pró­bo­wa­łem się wy­rwać, przy­trzy­mał przy mojej twa­rzy śmier­dzą­cą szma­tę.

Za­sną­łem. To wtedy tra­fi­łem na cho­ler­ny stół do gip­so­wa­nia.

 

***

 

Pierw­sza noc była naj­gor­sza, a przy­naj­mniej tak mi się zda­wa­ło. Znaj­do­wa­łem się wciąż w ma­ga­zy­nie. Wszy­scy sobie po­szli, ga­sząc świa­tła. Całe miej­sce oświe­tla­ło skąpe świa­tło księ­ży­ca, wpa­da­ją­ce przez brud­ne szyby przy su­fi­cie. Było cicho. Od czasu do czasu sły­sza­łem da­le­kie krzy­ki, war­kot au­to­mo­bi­li i uja­da­nie psów, do tego skrzy­pie­nie półek i po­pi­ski­wa­nie myszy, prze­ry­wa­ne wy­ciem kotów na dachu. Śmier­dzia­ło tu zna­jo­mo, moc­nym bim­brem, i czymś jesz­cze, czego nie byłem w sta­nie roz­po­znać.

Nor­mal­nie nie bałem się ta­kich miejsc, tym razem jed­nak, w gip­so­wej sko­ru­pie, poczu­łem się jak w naj­praw­dziw­szym wię­zie­niu. Nie mo­głem za­snąć ani się ru­szyć. Pa­ni­ko­wa­łem, i nie cho­dzi­ło o szczu­ry. Mój stół, a wła­ści­wie deskę, prze­chy­lo­no. Mu­sia­łem cały czas stać. Bo­la­ły mnie nogi, ale nie to było pro­ble­mem. Pod sty­gną­cym gip­sem swę­dział każdy ka­wa­łek ciała. Na ze­wnątrz pa­no­wał przy­jem­ny chłód, za to ja po­ci­łem się ze stra­chu i go­rą­ca. Wyłem, pod­czas gdy kne­bel tłu­mił naj­mniej­szy dźwięk.

– Śmier­dzisz i cuch­niesz gów­nem. – Fal­lu­ci przy­szedł z rana i zmarsz­czył nos, gdy tylko zbli­żył się do mnie. – Umar­li prze­kra­cza­ją Styks, i albo idą w za­świa­ty albo nie. Ty za­wsze bę­dziesz po­mię­dzy. Za­ła­duj­cie go chłop­cy.

Lu­dzie od mo­krej ro­bo­ty po­sta­wi­li przede mną skrzy­nię z ja­snych desek, otwo­rzy­li ją, za­ban­da­żo­wa­li mi oczy i uszy, ścią­gnę­li ze stołu i nie­zbyt de­li­kat­nie wło­ży­li do środ­ka. Po­czu­łem za­pach słomy i świe­że­go drew­na, i ruch po­wie­trza. Usły­sza­łem ude­rze­nia młot­ka, na ko­niec kilka razy mnie prze­nie­sio­no. Za­pa­dła głu­cha cisza.

 

***

 

Tego nie dało się wy­ja­śnić. My­śla­łem, że chcą mnie tylko na­stra­szyć, i wy­pusz­czą po jed­nym, góra dwóch dniach. Byłem coraz bar­dziej głod­ny, ale za­sy­pia­łem i bu­dzi­łem się, łu­dząc się, że to tylko zły sen.

Po­wo­li do­cie­ra­ło do mnie, że Fal­lu­ci chyba jed­nak nie żar­to­wał.

Sła­błem, ale rów­no­cze­śnie ro­słem w siłę. Za­czą­łem tra­cić po­czu­cie czasu i rze­czy­wi­sto­ści. Wal­czy­łem z tym, ale z mi­zer­nym skut­kiem. My­śla­łem, żeby ćwi­czyć głowę, cały czas śpie­wa­jąc. Pró­bo­wa­łem, nie­ste­ty nic z tego nie wy­szło. Przy­po­mi­na­łem sobie różne mo­men­ty życia, i ża­ło­wa­łem, że nie udało mi się nic wię­cej. Pła­ka­łem, a w każ­dym razie pró­bo­wa­łem, ale łzy też nie chcia­ły le­cieć.

Naj­bar­dziej jed­nak bra­ko­wa­ło mi uko­cha­nej żony. Nie wie­dzia­łem, co się z nią dzie­je, i to mnie do­bi­ja­ło.

 

***

 

Ma­rzy­łem o tej chwi­li ty­sią­ce razy. Była nie­re­al­na, i dla­te­go przy­ją­łem, że mam przy­wi­dze­nia, gdy na­stą­pi­ła. Wy­da­wa­ło mi się, że się ru­szam, a wszyst­ko drży. Nie wiem, ile to trwa­ło, bo w ciem­no­ści łatwo stra­cić po­czu­cie czasu. Gdy byłem pe­wien, że zwa­rio­wa­łem, usły­sza­łem ha­ła­sy i ktoś mnie prze­chy­lił.

– Od­pa­kuj­cie go chłop­cy! – Od­kry­to moje oczy i uszy.

Ude­rzy­ło mnie jasne świa­tło. Przez chwi­lę ośle­płem, potem wszyst­ko po­wo­li wró­ci­ło do normy. Ro­zej­rza­łem się z cie­ka­wo­ścią. Znaj­do­wa­łem się w po­dob­nym ma­ga­zy­nie co ostat­nio, było tu jed­nak wię­cej ludzi i skrzyń. Wi­dzia­łem tego su­kin­sy­na Fal­lu­cie­go, a on stał i pa­trzył, szcze­rząc zęby.

– To już rok. – Trzy­mał w ręku kie­li­szek szam­pa­na, potem pod­niósł go i speł­nił toast. – A dzi­siaj za­bie­rze­my prawą stopę. Ale nic się nie bój. Od­ro­śnie.

Usły­sza­łem pi­ło­wa­nie. Cała gip­so­wa sko­ru­pa za­czę­ła drżeć. Zro­zu­mia­łem, że na­praw­dę chcą urżnąć ka­wa­łek ciała, gdy po­czu­łem metal wrzy­na­ją­cy się w skórę.

– Aaaaaaaa! – krzy­cza­łem, ale na ze­wnątrz oczy­wi­ście nie było nic sły­chać.

Ze­mdla­łem.

 

***

 

Obu­dzi­łem się w tym samym miej­scu. Był dzień, a Fal­lu­ci znów nie kła­mał. Stopa, a wła­ści­wie to, co z niej po­zo­sta­ło, bo­la­ła jak dia­bli, ale chyba od­ro­sła, bo czu­łem mro­wie­nie aż po końce pal­ców.

Wi­dzia­łem drew­nia­ny stół z przy­krę­co­ną z boku ma­szyn­ką do mięsa, taką jak u rzeź­ni­ka w skle­pie na rogu. Obok niej le­ża­ło coś du­że­go, co przy­kry­to białą ścier­ką, a pod nią, z przo­du, stała me­ta­lo­wa miska. Ten su­kin­syn Włoch też tam był, ubra­ny w biały far­tuch, a ja mia­łem nie­przy­jem­ne wra­że­nie, że zaraz bę­dzie mnie ćwiar­to­wał.

– Dobra wia­do­mość jest taka, że wró­ci­łeś do ży­wych. Czyli ry­tu­ał za­dzia­łał. – Fal­lu­ci ścią­gnął ścier­kę, pod­niósł ze stołu naj­praw­dziw­szą ludz­ką stopę i z pa­skud­nym trza­skiem za­czął mie­lić ją w ma­szyn­ce. – Mumie są naj­lep­sze na po­ten­cję i dłu­go­wiecz­ność. Przez wieki tak uwa­ża­no, i coś w tym jest. Nie wiem, jak to dzia­ła, ale za każ­dym razem spra­wia mi wiele ra­do­ści. Teraz sobie po­patrz. – Pod­niósł ze stołu małe lu­ster­ko, i po­ka­zał, że gips jest urżnię­ty, a noga cała i zdro­wa. – Mu­si­my ban­da­żo­wać, ale to dro­biazg. Do na­stęp­ne­go razu.

Od­da­lił się, zaś jego lu­dzie przy­stą­pi­li do pro­ce­du­ry, którą zna­łem. Gips był tak samo wil­got­ny i cie­pły, za to tym razem nie cze­ka­li na wy­schnię­cie, tylko za­sło­ni­li mi oczy, za­pa­ko­wa­li i za­czę­li prze­no­sić na miej­sce wiecz­ne­go spo­czyn­ku. Mu­sia­ło być lato, bo w pew­nym mo­men­cie po­czu­łem cie­pło. Roz­po­zna­łem za­pach świe­żej gleby, jak na far­mie u wujka, i wie­dzia­łem, że tym razem cho­wa­ją mnie w ziemi. Tak umar­ła na­dzie­ja, że chcą mnie tylko na­stra­szyć.

 

***

 

Kilka ko­lej­nych razy nic nie mó­wi­li. Stra­ci­łem po­czu­cie czasu. Nie wie­dzia­łem, ile prze­le­ża­łem w skrzy­ni, ani co dzia­ło się na świe­cie. Od­ko­py­wa­li mnie i za­ko­py­wa­li, uci­na­li palce, dło­nie i stopy, a ja, choć to nie­moż­li­we, przy­zwy­cza­iłem się.

Naj­gor­sze było cze­ka­nie, a przy­naj­mniej tak mi się zda­wa­ło. My­li­łem się. Szum był po­cząt­ko­wo nie­sły­szal­ny, w końcu jed­nak stał się na tyle gło­śny, że zro­zu­mia­łem, że po­wo­li za­le­wa mnie woda. To było wspa­nia­łe i za­ra­zem strasz­ne. Moje ciało po­wo­li na­sią­ka­ło, i choć nie bałem, że utonę, to mo­ment, w któ­rym usta i nos zna­la­zły się pod wodą, był naj­gor­szym w moim życiu. Wtedy po­pa­dłem w praw­dzi­we sza­leń­stwo.

 

***

 

– Ty bie­da­ku. – Fal­lu­ci był wy­raź­nie wstrzą­śnię­ty, gdy zo­ba­czył mnie mo­kre­go. – Była po­wódź. Ale nic się nie martw. Bu­du­ję wieżę. Od teraz znaj­dziesz się w ścia­nie, na par­kin­gu. Tam będą sa­mo­cho­dy. A nie… au­to­mo­bi­le, jak wy mó­wi­li­ście. Coś ci po­wiem, bo cię lubię. Można we­ge­to­wać jak ty albo czer­pać z życia, ale wtedy cały czas trze­ba prosz­ku z mumii. Ty już nie za­znasz świa­tła sło­necz­ne­go i nie po­czu­jesz róż­nych rze­czy, ja mam pa­nien­ki i cały świat do mnie na­le­ży. Przy­znaj, że spryt­nie to wy­my­śli­łem. I wła­śnie dla­te­go na­le­ży mi się sza­cu­nek.

 

***

 

Za ko­lej­nym raz wi­dzia­łem Fal­lu­cie­go i moją żonę. Nie po­sta­rza­ła się zbyt­nio. Miała prze­ra­żo­ną minę i klę­cza­ła przed nim, on miał spusz­czo­ne spodnie i trzy­mał ją za włosy. Nic nie mó­wi­li. Nie mu­sie­li, a ja wy­cho­dzi­łem z sie­bie, bo wi­dzia­łem, do czego ją zmu­sza.

Nagle moja uko­cha­na za­czę­ła się śmiać, otar­ła usta i wsta­ła, pa­trząc na mnie peł­nym po­li­to­wa­nia wzro­kiem.

Zro­zu­mia­łem, jak bar­dzo się po­my­li­łem.

 

***

 

Tym razem sta­łem. Mu­sia­łem być na tym par­kin­gu, o któ­rym mówił ten prze­klę­ty su­kin­syn. Lu­dzie byli kilka kro­ków ode mnie, a ja nie mo­głem nic zro­bić. W gło­wie wi­dzia­łem au­to­mo­bi­le, wy­da­wa­ło mi się, że cały czas czuję smród ben­zy­ny. Cięż­ko mi było wy­obra­zić sobie coś in­ne­go. Gdy czło­wiek całe życie spę­dza na ulicy, to nie jest dobry w my­śle­niu. Byłem kel­ne­rem w Co­co­mo, i wielu waż­nych ludzi dzię­ko­wa­ło mi za to, co dla nich zro­bi­łem. Nie mia­łem może wiel­kiej edu­ka­cji, ale wtedy to nie był pro­blem. W ame­ry­kań­skim śnie li­czy­ły się osią­gnię­cia, a te mia­łem bar­dzo dobre.

Mary na­praw­dę zła­ma­ła mi serce. Bo­la­ło, a ja nie mo­głem umrzeć. Nie wie­dzia­łem, jak bar­dzo te wszyst­kie ry­tu­ały z Egip­tu dzia­ła­ły, ale chyba nic nie zmie­ni­łem się przez cały czas. Nie ro­zu­mia­łem tego, wie­dzia­łem tylko to, że nie muszę nic jeść ani pić, i nie rosną mi pa­znok­cie. Tkwi­łem za­wie­szo­ny mię­dzy ży­ciem i śmier­cią, i cze­ka­łem. Przy­go­to­wa­łem się na to, co kie­dyś mu­sia­ło na­stą­pić.

 

***

 

Przede mną stał biały ekran, a na nim wy­świe­tla­no ru­cho­my film, w ko­lo­rze i z dźwię­kiem.

– Ak­to­rem zo­sta­łem. – Fal­lu­ci pa­trzył się z dumą, i gdyby nie moja sy­tu­acja, to pew­nie przy­znał­bym rację, że ma się z czego cie­szyć. – My­ślisz pew­nie, gdzie Mary, i czy ją za­bi­łem czy jest nie­śmier­tel­na. Może teraz tkwi tak jak ty w wię­zie­niu i wspo­mi­na cie­bie? Albo zo­sta­ła wy­rzu­co­na na dno je­zio­ra czy jeź­dzi na świe­cie? Tylko ja to wiem. Czyż to nie pięk­ne?

Było mi obo­jęt­ne co mówi. Sta­łem się sa­mot­ni­kiem, i my­śle­nie o ko­bie­tach prze­sta­ło mnie in­te­re­so­wać. Wy­ba­czy­łem Mary, za to po­przy­sią­głem sobie, że dorwę tego su­kin­sy­na, gdy tylko nada­rzy się oka­zja.

 

***

 

Za­baw­ne, jak bar­dzo czło­wiek może roz­wi­nąć słuch i węch. Po ja­kimś cza­sie le­że­nia w swo­jej trum­nie byłem w sta­nie usły­szeć naj­drob­niej­szy ruch za ścia­ną, i wie­dzia­łem, czy to ko­bie­ta, męż­czy­zna, pies czy coś in­ne­go. Ko­bie­ty w ogóle pach­nia­ły jakoś ina­czej, i nie były to tylko dro­gie per­fu­my. Cza­sa­mi my­śla­łem, że to dla­te­go, bo noszą dzie­ci i muszą utrzy­mać przy sobie fa­ce­ta. Ten na­tu­ral­ny za­pach stał się moją ob­se­sją. Chcia­łem do­stać panią o ład­nych, okrą­głych kształ­tach, i po­wo­li się do niej zbli­żać, pa­trzeć w roz­sze­rzo­ne ze stra­chu oczy i sma­ko­wać za­pach jej ciała, które po­ka­zu­je, jak bar­dzo się boi… a potem wgryźć się w usta, wbić w szyję i wy­szar­pać to, co skry­wa mię­dzy no­ga­mi.

 

***

 

– FBI! – Usły­sza­łem krzy­ki i strza­ły, po­czu­łem też proch.

Potem wszyst­ko uci­chło. Ktoś chyba otwo­rzył wieko mojej skrzy­ni. Od­sło­nię­to mi oczy i za­świe­co­no w oczy. Świa­tło było jasne jak cho­le­ra, a ja za­mru­ga­łem.

– Mamy tu ży­we­go czło­wie­ka! – Nie wie­dzia­łem, ile czasu upły­nę­ło od ostat­nie­go razu, ale na pewno dużo za dużo.

Za­czę­li mnie roz­pa­ko­wy­wać. Sprę­ży­łem się i przy­go­to­wa­łem. Wie­dzia­łem już, dla­cze­go te wszyst­kie mumie z Egip­tu były takie wku­rzo­ne. To nic faj­ne­go żyć wiecz­nie i wi­dzieć, jak wszyst­ko się zmie­nia. Gdy wresz­cie zdję­li ten cho­ler­ny gips, od razu ru­szy­łem i wgry­złem się w pierw­sze­go i dru­gie­go.

Byli tacy mło­dzi i so­czy­ści.

Wyłem i sma­ko­wa­łem ludzi, oni wa­li­li z pi­sto­le­tów, a ja śmia­łem się w duchu. Nikt i nic nie mogło mnie po­wstrzy­mać, i za­trzy­ma­łem się do­pie­ro wtedy, gdy na jed­nym ze sto­łów zo­ba­czy­łem zdję­cie Fal­lu­cie­go.

– Gdzie? Gdzie on jest? – Wy­chry­pia­łem do trze­cie­go z fe­de­ral­nych, który mocno przy­po­mi­nał ma­łe­go Bob­bie­go.

– Nie. Nie wiem. Szu­ka­my go. Wy­da­ła go ko­bie­ta.

– Jaka ko­bie­ta?

– Mary czy Mery.

Za­wy­łem, a on sku­lił się z prze­ra­że­nia. Ude­rzy­łem go, i po­le­ciał w kąt.

Ten pokój nie po­do­bał mi się. Był prze­ra­ża­ją­co jasny. Wi­dzia­łem ja­kieś nie­zna­ne rze­czy, nie za­sta­na­wia­łem się jed­nak, tylko wy­bie­głem przez drzwi i ru­szy­łem w ko­ry­tarz. Tro­chę się błą­ka­łem, a końcu jed­nak zna­la­złem wyj­ście i wy­sze­dłem na ulicę.

Sta­ną­łem jak wryty. Au­to­mo­bi­le były szyb­sze niż za moich cza­sów, ludzi wię­cej, a bu­dyn­ki wyż­sze.

Za­czą­łem słab­nąć.

 

Epi­log

Sie­dzia­łem nagi i sku­lo­ny, ubra­ny w ka­ftan, na pod­ło­dze w rogu po­ko­ju z trój­ką­ta­mi na ścia­nach, a przy wej­ściu stało dwóch ludzi.

– Co mu jest? – za­py­tał ten w gar­ni­tu­rze.

– Uważa, że ma nad­ludz­kie moce. Ugryzł dwóch ludzi na ulicy, potem upadł. Po­go­to­wie mu­sia­ło podać czy­sty tlen. Cały czas bre­dzi o mu­miach i sta­ro­żyt­nym Egip­cie, o FBI i in­nych dziw­nych rze­czach – od­po­wie­dział drugi, w bia­łym far­tu­chu.

– A co mówi FBI?

– Nic.

– Czyli mamy przy­pa­dek z wy­obraź­nią. Jaki jest stan jego zdro­wia?

– Strasz­nie za­nie­dba­ne uzę­bie­nie. Nie wi­dział den­ty­sty od lat, wcze­śniej na pewno cho­dził do szar­la­ta­na albo rzeź­ni­ka. Do tego do­cho­dzi nie­do­ży­wie­nie i od­wod­nie­nie.

– Czy to mogło wpły­nąć na stan władz umy­sło­wych?

– Jak naj­bar­dziej. Był na skra­ju za­ła­ma­nia, ale za­czę­li­śmy go nor­mal­nie od­ży­wiać i wraca do normy. I jest jesz­cze jedna cie­ka­wost­ka. Nie ma go w kar­to­te­ce.

– Żad­ne­go prawa jazdy ani wpi­sów z col­le­ge?

– Nie, zu­peł­nie jakby gdyby nigdy nie ist­niał.

– Cie­ka­we. Może to jakiś wy­twór ko­mu­ni­stów?

– Ko­mu­ni­stów?

– Tak. Jakiś uśpio­ny agent, albo ta, no ta… – męż­czy­zna pstryk­nął pal­ca­mi. – …krzy­żów­ka? Jak w fil­mach z Ja­me­sem Bon­dem?

– Ja myślę coś in­ne­go. Czy­ta­łem kie­dyś taką książ­kę, gdzie nie­mo­wa uro­dził się w wiel­kiej po­sia­dło­ści bo­ga­czy i nigdy z niej nie wy­cho­dził.

– Nie. To bar­dziej przy­po­mi­na hi­sto­rię, w któ­rej ko­bie­ta w piw­ni­cy ro­dzi­ła dzie­ci mor­der­cy.

– Pa­mię­tam z gazet. Tak w Bo­sto­nie mieli. Ale one były małe, a on ma ze trzy­dzie­ści lat.

– No w sumie praw­da. Nie po­my­śla­łem.

– Już wiem. Może to bez­dom­ny, który miesz­kał w ka­na­łach?

– Ale wtedy byłby po nim jakiś ślad.

– Nie, je­że­li ro­dzi­ce są nie­le­gal­ny­mi imi­gran­ta­mi.

Pa­trzy­łem na nich i nic nie mó­wi­łem, śmie­jąc się w duchu. Pobyt w tym miej­scu zde­cy­do­wa­nie mi słu­żył. Po­wie­trze było tu czy­ste, a ja coraz sil­niej­szy. Głup­cy dali mi ener­gię.

Wie­dzia­łem, że wkrót­ce wy­ru­szę na łowy.

Wy­star­czy mała nie­ostroż­ność z ich stro­ny.

Koniec

Komentarze

Spodobał mi się pomysł na historię, a losy bohatera śledziłam z zaciekawieniem. Trochę pogubiłam się na początku (raz go mumifikują, za chwilę wspomina moment złapania, potem myślałam, że wrócili do chwili bandażowania, a jednak ciągnął wątek złapania). Kilka fragmentów mi nie podeszło, ale to już kwestia gustu. No i szkoda, że nie pokazałeś jak dopada swojego prześladowcę. Ogólnie miło spędziłam czas :). 

Hmm. nie wiem co powiedzieć. i tak, i nie. Odbiega od przeczytanych konkursowych tekstów, to pewne. Ciekawe jak jury oceni. Powodzenia.

Misiu, wszyscy jesteśmy jury. Ponieważ będziesz miał zapewne wszystko przeczytane, będziesz dysponował maksymalną liczbą głosów do rozdysponowania w głosowaniu :)

Ja nie robię konkursów jurorskich, bo zazwyczaj mam problem z wyrobieniem się z czytaniem i wynikami oraz z wyborem podium ;)

http://altronapoleone.home.blog

Mocny tekst, Tomaszqu!

Intrygująca koncepcja, dobre wykonanie, wzbudziłeś wiele emocji i nie pozwoliłeś mi się nudzić ani przez chwilę. Podobnie, jak w poprzednim Twoim tekście, o Jagodzie, doceniam odmienność pomysłu na konkurs. Tam osadzasz mumię w peerelowskiej, a tu gangsterskiej, mafijnej scenerii i oba światy przedstawiłeś ze znawstwem :-) 

Tekst jest zaskakujący i oryginalny. Udało Ci się też zbudować napięcie i dobrze oddać wrażenia człowieka, który znalazł się w tej patowej sytuacji. Duszne gorąco i poty, swędzenie, które poczułam. Jednocześnie nie zamęczasz opisami i niczego nie przeciągasz. 

Były momenty brutalne, zniesmaczające, co do których już nie mam tyle cierpliwości, co kiedyś, ale bardzo mi pasowały do mafijnego światka. 

Naprawdę udane opowiadanie. 

Pozdrowienia, 

eM

Hej

Przyznam, że spodobał mi się pomysł na gangstera żyjącego wiecznie dzięki proszkowi z mumii i zmumifikowaną żywcem ofiarę. Niestety, nie poznałem wystarczająco bohatera, aby przejąć się jego losem, co wpłynęło na późniejszy odbiór tekstu.

Początek mnie zaciekawił, środek nieco znużył, końcówka rozczarowała, ponieważ właściwie nic z niej nie wyniknęło. Ciekawe porównanie człowieka w kaftanie bezpieczeństwa z mumią, ale nadal brak jednoznacznego zakończenia. Właściwie całe opowiadanie to opis tortury.

Szału nie było, tragedii też nie.

Pozdrawiam

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Pomysł jest świetny, ale widać pośpiech. Skupiłeś się na doznaniach bohatera, ale jednocześnie nie dałeś mi go poznać. Kim jest? Co takiego zrobił, że został tak potraktowany? Sam pomysł na zapewnienie sobie nieśmiertelności też trzeba dopracować. Czemu on właściwie nie umiera? Czemu odrastają mu kończyny? Co takiego właściwie zapewnia gangsterowi nieśmiertelność? Jeśli sama sproszkowana mumia, to na świecie powinno być w cholerę nieśmiertelnych, bo w XIX wieku żarli to na potęgę.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej tomaszg !!!

 

Bardzo dobre!!! Naprawdę to opowiadanie mi się podoba. Od samego początku jest mocne. Wydarzenia są poruszające i pobudzają wyobraźnię. Kończy też się fajnie. Pozdrawiam serdecznie. Udany opek!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dobry tekst. Jak dla mnie bez zarzutu zarówno od strony fabuły, jak i wykonania. Na tle konkurencji jest bardzo makabrycznie i niesamowicie, ale tak właśnie powinno być :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Całkiem niezłe, zwłaszcza zakończenie. Klasycznie horrorowe, a zarazem wykorzystujące niespodziewane popkulturowe wątki. Bardzo inne od wszystkiego w konkursie, ale to ciekawa odmiana.

http://altronapoleone.home.blog

Zaszalałeś Tomaszu. Historia nie tylko jest ciekawa fabularnie, ale też całkiem zwariowana. Odwróciłeś wszystko do góry nogami, wstrząsnąłeś i uformowałeś od nowa, ale efekt jest na prawdę fajny.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć

Udane opowiadanie z gangsterskim klimatem i wewnętrznym życiem mumii :) Bohater bardzo wiarygodny, a fabuła ciekawa. Podobało mi się!

Pozdrawiam!

Ciekawy pomysł z mumifikacją jako zawieszeniem między życiem a śmiercią.

Zgadzam się z przedpiścami, że przydałoby się więcej informacji na temat tego procesu i wiedza, czym bohater podpadł mafiosowi.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka