Opowiadanie napisane w moim “poprzednim życiu”, w czasie, gdy życie ponad miarę doświadczyło mnie śmiercią. Wydrukowane w Nowej Fantastyce w Listopadzie 2001.
Opowiadanie napisane w moim “poprzednim życiu”, w czasie, gdy życie ponad miarę doświadczyło mnie śmiercią. Wydrukowane w Nowej Fantastyce w Listopadzie 2001.
Doktor Adams operował jedenastą godzinę, a pielęgniarki cierpliwie ścierały pot z jego czoła. Kilka godzin wcześniej skończyły się typowe żarty lekarskie, nieco później sprośne, a na koniec żarty w ogóle. Od dwóch godzin w sali operacyjnej rozlegało się jedynie „skalpel”, „odessij”, czy „nić proszę” oraz regularne „pip pip pip” EKG. Nikt już nie szydził, „Co robi pacjent, któremu zaszyto w brzuchu telefon komórkowy?” I nie chodziło o to, ile trwała operacja. Chodziło o to, że pacjent wciąż żył.
A zaczęło się tak typowo:
– Doktor Adams proszony na salę numer trzy – alarmował pół doby wcześniej szpitalny megafon. Doktor Adams posłał przepraszający uśmiech pielęgniarce, z którą zwykle flirtował podczas dyżurów, dopił łyk herbaty i klekocąc drewnianymi klapkami powędrował na blok operacyjny.
„Pacjent około 30, wielokrotne rany postrzałowe. Stan krytyczny” – widniało na karcie, co było enigmatycznym określeniem stanu drgającej masy pokrwawionego mięsa, która leżała na stole.
Zgodnie z przepisami powinien rozpocząć operację i pomóc ofierze. Ale jak pomóc komuś, w kogo wpakowana magazynek z karabinu maszynowego? Na początek zajął się szczególnie krwawiąca raną w klatce piersiowej. Po piętnastu minutach usunął kulę. Pracował precyzyjnie, nieśpiesznie, czekając na ustanie akcji serca.
– Ciśnienie skacze, tętno wariuje, ale ciągle jest – niezbyt profesjonalnie skomentował sytuację anestezjolog. Wobec powyższego doktor Adams zabrał się za drugą ranę. Potem za trzecią. I czwartą. A serce rannego ciągle biło.
W ciągu dwunastu godzin doktor Adams wyciągnął z operowanego osiemnaście kul, zaszył dwadzieścia dwie rany wlotowe i cztery wylotowe podwiązując po drodze niezliczoną liczbę krwawiących naczyń. Szył, sztukował, łączył, odtwarzał, zdumiony stanem pacjenta, który najwyraźniej nie miał ochoty umrzeć. Serce rannego zatrzymywało się kilkukrotnie, po czym zaczynało bić, zanim ktokolwiek zdążył sięgnąć po defibrylator.
– Gratuluję – powiedział asystujący chirurg.
– Bez żartów, kolego – odciął się doktor Adams.
– Ale ja naprawdę…
– Nie masz wrażenia, że coś jest nie tak?
– No?…
– Co no! Widziałeś jego wątrobę? Jelita? A tę nerkę? Ciągle chcesz mi gratulować?
– Na szóstce zdarzyło się coś podobnego. – rzucił sanitariusz – Kobieta po wypadku. Mówili, że nie powinna przeżyć drogi do szpitala. Leży na OIOM-ie i wraca do zdrowia.
– Widać Bóg tak chciał.
– Tu jest szpital, a nie kościół – warknął poirytowany Adams.
– Podsumujmy, panowie – mówił ordynator – w ciągu dwóch tygodni przywieziono do nas siedemdziesiąt trzy osoby w stanie krytycznym. Umarły dwie. I nie były to przypadki najcięższe. Po wypadkach, o których słyszałem, tylko dwie osoby zmarły na miejscu: jedna przejechana przez walec drogowy, a druga spalona na popiół. Zastanawiam się co by było, gdyby nie operować przywiezionych?
– Pewnie dłużej leżeliby na oddziale – powiedział jeden z lekarzy zwany Cynikiem.
– A jakby ich nie przywozić? – zakpił stażysta z końca sali.
– To dłużej leżeliby na ulicy – zripostował Cynik.
– To nie jest zabawne. Mamy przepełnienie. Na każdej sali jest po ośmiu pacjentów, a powinno być czterech. Nie chcą umierać, ale nie zdrowieją szybciej.
– Więc co zrobimy z tymi, którzy nie wrócą do stanu używalności? – zapytał Adams.
– Mam kilka przypadków uszkodzeń kręgosłupa. Pacjenci nie mogą samodzielnie oddychać, więc gdy odłączam respirator, zaczyna się agonia. Tylko że drgawki poruszają klatką piersiową, płuca napełniają powietrzem i wszystko zaczyna się od nowa.
– Zatkaj im usta… – rzucił Cynik
– Bez jaj, panowie! Dlaczego to my mamy zawsze takie cholerne szczęście?
– Co znaczy „my”?
– W szpitalu mojej starej dzieje się dokładnie to samo.
– Który to szpital?
– Dzieciątka Jezus
– Boże, miej nas w swojej opiece.
– Amen
– Się masz, doktorku – warknął postrzelony.
– Całkiem nieźle, a pan?
– Cudownie, szczególnie jak na kogoś nieźle postrzelonego…
– Fakt. To ostatnio… cała seria.
– Oj dowcipniś z ciebie, doktorku. Ale masz rację.
– Co mówisz?
– Że to seryjne i że tak już będzie.
– Ty coś wiesz… powiedz, co jest grane?
– Spieprzaj.
– Co?
– Powiedziałem: spieprzaj.
– To ja ci życie ratuję, a ty do mnie tak…
– Gówno mi życie uratowałeś… Połatałeś mnie po prostu, i to kiepsko.
– A kto ci życie darował? Święty Piotr?
– Blisko, ale niezupełnie. A z tym świętym Piotrem, to bym uważał konowale.
– Konowale?
– Jak się tak super spisałeś, to czemu ręką nie mogę ruszać?
– Bo ci kula połowę pleców wyrąbała i łopatki nie masz kolego.
– To dosztukuj łapiduchu.
– Spieprzaj.
– Co?
– Powiedziałem: spieprzaj – rzucił doktor Adams i wyszedł trzaskając drzwiami. Cały się trząsł. Pierwszy raz w życiu spotkał się z czymś takim. Żadnej wdzięczności. Kutas!
Mijał łóżka rozstawione na korytarzach, sterty zakrwawionej pościeli i biegające pielęgniarki. Przechodził obok wściekłych lekarzy i klnących pacjentów. Deptał puste opakowania po lekach i opróżnione pojemniki od kroplówek. Szedł coraz szybciej i szybciej – byle do drzwi. Wyjść ze szpitala!
Jeszcze kilkanaście kroków, jeszcze kilka… pchnął wahadłowe drzwi i znalazł się na oświetlonej słońcem ulicy. Wiatr pędził po niebie białe bałwanki chmur. Ludzie chodzili za swoimi sprawami. Samochody jeździły jak zwykle. Coś jednak nie było tak jak zwykle.
Dwa lata później także na ulicy się zmieniło. I to na stałe. Doktor Adams truchtał trzymając się ciemnej strony chodnika. Właściwie mógł założyć, że gdyby, nie daj Boże, coś mu się przytrafiło, prawdopodobnie i tak by nie umarł, nie miał jednak ochoty pozostać kaleką do końca… no właśnie, czego? Co prawda, uliczne gangi w miejsca karabinów używały przenośnych rakiet, ale ich zapasy szybko się wyczerpywały.
Ktoś krzyknął. Ktoś przeklął. Małe brudne dziecko chyłkiem przemknęło pod murem.
– Wyskakuj z mamony, stary – burknął brodaty oprych stając prze lekarzem.
Doktor Adams poczuł, jak adrenalina uderza mu do głowy. Przerabiał już takie sytuacje. Widział co powiedzieć.
– Jestem lekarzem.
– Dawaj…
– Jak ci ktoś przyłoży na ulicy – wrzasnął robiąc krok od przodu – i przywiozą cię, bratku, do mnie, to ci kutasa na czole przysztukuję, a ręce będą ci z dupy wychodziły! Kumasz?
Oprych cofnął się o pół kroku. Też wiedział, co się dzieje na ulicy. Odkąd trudno było się zabijać, ludzie robili sobie najpotworniejsze rzeczy. Nabijali na pale, odcinali członki, łamali na kawałki. A potem ofiary takich praktyk przywożono do szpitali, gdzie lekarze próbowali poskładać wszystko do kupy.
Oprych kumał. Kopnął doktora w tyłek i poszedł. Kopnął dla fasonu. No bo taki twardziel jak on niczego się nie boi. Poza tym, kto chciałby sikać czołem?
Adam odetchnął. Bał się, że kiedyś nie zdąży powiedzieć, iż jest lekarzem. Gdy zrobiło się niebezpiecznie, zamierzał nawet zrezygnować z pracy. Był załamany i przerażony. Nie ratował już życia. Ludzie przestali umierać, a dokładnie mówiąc, umierali sporadycznie. W takich przypadkach działania lekarzy okazywały się właściwie bez znaczenia. Trochę trwało, zanim pojął jaką nową rolę przyszło mu pełnić.
Ostrożnie przecisnął się przez tłum przed szpitalem. Ochroniarz wyposażony w piłę łańcuchową otworzył na widok Adamsa szklane drzwi.
– Cześć doktorku – rzucił grożąc jednocześnie kobiecie, która próbowała cichaczem przemknąć do środka.
– Czółko – odwzajemnił się Adams.
Na jego oddziale znajdowało się ponad sto osób. Dawna norma wynosiła trzydzieści. Wszystko to były przypadki niezdolne do normalnej egzystencji. Resztę odsyłano do domu.
– Doktorze, błagam! – wyła kobieta z łóżka obok pokoju lekarzy. Zignorował ją
– Skurwysynu! – wrzasnęła, gdy zamykał drzwi.
– Siedmiu przyjętych, pięciu wypisanych. Jeden umarł – powiedziała siostra.
– O! Naprawdę?
– Starszy, miły facet. Wiedział, że umiera, chyba nawet chciał. Trzymałam go za rękę. Gdy serce stanęło… uśmiechnął się.
Doktor Adams spojrzał na swoją wykwalifikowaną pomoc ze zdziwieniem. Odzwyczaił się od śmierci w szpitalu.
– To nie był grymas czy trupi uśmiech. Naprawdę się uśmiechnął.
– Rozumiem – mruknął Adams, ale nie rozumiał.
Ktoś zapukał do drzwi. Doktor i siostra popatrzyli na siebie znacząco. Od dawna nikt nie pukał. Ludzie po prostu wchodzili, a oni ich wyrzucali. Jeśli oczywiście intruz nie okazywał się lekarzem.
– Puk! Puk!
– Proszę – powiedział doktor Adams wstając z krzesła. Najpierw dostrzegł białą plamę pod szyją wchodzącego.
Ksiądz – pomyślał zdumiony.
– Niech będzie pochwalony…
– Na wieki wieków – odpowiedziała siostra.
– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział klecha zbliżając się do krzesła
– Artretyzm i starość – skonstatował profesjonalnie doktor.
– Czy mogę usiąść?
– Oczywiście, proszę.
– Wybaczcie państwo, od pewnego czasu nurtuje mnie pewien problem. Coś dziwnego dzieje się ze śmiercią…
– Uważamy, że strajkuje – smutno zakpił doktor. – Jakoś nie proszą ostatnio o księdza, prawda? No bo nie umierają.
– Nikt? – ożywił się ksiądz.
– Prawie. Przeżywają ci, którzy dawno powinni wykitować. Wlewamy w nich litry krwi jak w dziurawe balony i łatamy, póki nie przestaną przeciekać. Niektórzy potem nie nadają się do niczego i tych mamy tu. Jest ich coraz więcej.
– Przepraszam, że przerywam, czemu milczy pan o tych, którzy umierają? W telewizji, w prasie, nawet pan, wszyscy to samo. Miał tyle a tyle ran i przeżył. Był do połowy zmiażdżony i wrócił do domu. A co z tymi, którzy jednak odchodzą?
Doktor Adams zamyślił się na chwilę.
– Czy ja wiem? Umierają z wielu powodów. Ze starości. Na zawał, po wypadkach…
– Pan ciągle o ciele… a ja pytam o duszę?
– Słucham?
– Pytam, czy są szczególni pod względem charakteru, osobowości, zachowania…
– Zazwyczaj są… mili – nieoczekiwanie podpowiedziała pielęgniarka.
– Mili. Coś jeszcze?
– Jakby… dobrzy.
– Wszyscy?
– Chyba tak… – powiedziała zdziwiona.
– A ci, którzy nie mogą umrzeć?
– Nie znamy ich przed wypadkiem…
– A po?
– Wie ksiądz, po wypadku, okaleczeni, niepełnosprawni, ludzie stają się drażliwi… Nie chciałabym ich pochopnie osądzać.
– Nie pani spróbuje… charakterystyka. W kilku słowach.
– Są agresywni, nieuprzejmi.
– Źli?
– Źli.
– Jakby celowo starali się dokuczyć innym?
– No… nie przesadzałabym… ale coś w tym jest.
Ksiądz wstał. Zrobił kilka nerwowych kroków po pokoju. Tam i z powrotem.
– A co mówią o swoich doświadczeniach?
– Że ich boli. Niektórzy robią głupie komentarze natury religijnej, jeśli księdza to interesuje.
– No właśnie, proszę państwa, mam pewną teorię… ale muszę porozmawiać z kimś, kto niedawno… nie umarł. Czy to byłoby możliwe?
– Z tym nie ma żadnego problemu, proszę księdza – westchnął doktor wstając z krzesła.
Ksiądz ruszył za lekarzem. Mijali długie korytarze pełne wyjących i jęczących ofiar. Niektórzy wili się w drgawkach.
Zanim weszli na OIOM, ksiądz zdążył się napatrzeć okropności. Szczególne wrażenie zrobiła na nim kobieta nabita na pal.
– Hieronim Bosch – powiedział cicho.
– Co?
– Sąd ostateczny. Piekło. Widział pan takie obrazy?
– Malarstwo nie jest moją mocną stroną.
– Poprzebijani, nadziani, pocięci ludzie… Tortury, okropieństwa…
– Temat sam się narzuca, nie sądzi ksiądz?
– Ten malarz zmarł na początku szesnastego wieku…
– Siostro! – zawołał zawstydzony Adams – Jakiś lżejszy przypadek.
– Nasz ulubienic, metylek. Trójka!
Weszli do izolatki. Pacjent oddychał tlenem. Spał. Doktor sięgnął po kartę: alkoholizm. Masywne krwawienie z dwunastnicy. Śmierć kliniczna. Samoistny powrót akcji serca…
– Typowe – skomentował – Wyjdzie jutro. A za parę dni wróci ponownie. Ciągle wraca. Chyba damy mu karnet zniżkowy.
– Możemy go obudzić?
Doktor potrząsnął chorym.
– Czego…?
– Synu…
– O! Księżulek! – wychrypiał chory.
– Dlaczego nie umarłeś?
Ksiądz zadał pytanie tonem tak ostrym, że nawet doktor drgnał.
– A chuj ci do tego!
– Powiedz synu, a będą ci odpuszczone wszystkie grzechy.
Pijak podskoczył jak oparzony.
– Tylko nie to! – wrzasnął
– Mów! – ryknął ksiądz unosząc rękę do znaku krzyża.
– W piekle nie ma wolnych miejsc.
– Zwariował – mruknął doktor.
– Mów dalej, synu! – ponaglił ksiądz.
– Przyjmują tylko w szczególnych przypadkach…
– To może się rozbudują, albo gdzieś przeniosą – cynicznie mruknął Adams.
– Właśnie to robią – szepnął alkoholik – Adres: Ziemia!
Za ścianą ktoś wrzasnął rozdzierająco.
Fajny pomysł, jednak przepełniony błędami, co odbierało przyjemność z czytania, jaką można by było mieć. Mimo to podobało mi się czytadło :).
Złego diabli nie biorą :P Dość koszmarna wizja pałętających się po ulicach potępieńców, ale przedstawiona lekko i zgrabnie. Teksty Cynika świetne, choć nie chciałabym go za swojego lekarza ;)
@ZigiN – dziś pewnie napisałbym to trochę inaczej, ale tekst poschodzi z 2008 roku i nie wypadało mi go zmieniać. Tym niemniej cieszę się, że pomysł przypadł Ci do gustu.
@ośmiornica Cynik jest postacią z życia wziętą. Miałem z takim do czynienia; doskonały chirurg, który lekarską traumę zagłuszał właśnie tego typu odzywkami.
Bardzo mi miło, że Ci się spodobało.
lck
Lekarz to zawód, którego nie mogłabym wykonywać. Na bank stałabym się cynikiem, a do tego alkoholikiem. Złote piórko wygląda dumnie niczym u wodza Apaczów ;)
Skoro pochodzi z 2008 roku to jakim cudem ukazał się w NF z 2001 roku? Chyba z 2010…
Po przeczytaniu spalić monitor.
@mr.maras Literówka, po prostu literówka. Tekst napisałem w 2001 roku. Kudos za czujność
@ośmiornica :-)))))
lck
Cześć, Lechckrol!
Serce rannego zatrzymywał się kilkukrotnie
zatrzymywało
– Gratuluję – powiedział asystujący chirurg
brak kropki na końcu zdania
– Ksiądz -pomyślał zdumiony.
zamiast drugiej półpauzy masz dywiz. No i warto odróżnić zapis myśli od dialogu, żeby się nie myliły.
Zanim weszli na OIOM, ksiądz zdążył się napatrzeć +na okropności.
chyba zjadło “na”
-Poprzebijani, nadziani, pocięci ludzie… Tortury, okropieństwa…
-Temat sam się narzuca, nie sądzi ksiądz?
Brak spacji i dywizy zamiast półpauz
Zwięźle, z pomysłem, ale trzeba przyznać, że bardzo przygnębiające. Mógłbym się przyczepić, że odkrycie prawdy pojawia się znikąd w postaci księdza, ale to przecież szort – nie o to chodzi, żeby zrobić wielkie dochodzenie, a o to by przekazać odpowiednią myśl autora.
Zatem – podoba mi się!
Choć przykro, że napisane pod wpływem niemiłych doświadczeń, to jednak gratuluję publikacji w NF! A tak przy okazji – w przedmowie piszesz, że to tekst z 2001, a ZiGiN odpowiadasz, że to teks z 2008 – moja czysta ciekawość każe mi się spytać, z którego to w końcu roku :P
EDIT: ok, już widzę odpowiedź powyżej :)
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
@Krokus
Bardzo Ci dziękuję za poprawki. Grunt to czujne oko :-)
Odnośnie “Zanim weszli na OIOM, ksiądz zdążył się napatrzeć +na okropności.” Celowo pominąłem “na” ale muszę pomyśleć, czy to jednak jest poprawnie.
Trochę sygnalizowałem wpływu religii wcześniej, ale nie chciałbym przedobrzyć, żeby jednak było jakieś zaskoczenie.
lck
Nie “zwał”, tylko “zawał”. Szczegół, ale lepiej poprawić. Jeszcze jest kilka takowych drobiazgów, na przykład ”…z konca Sali”. Niewątpliwie z końca sali. Czemu EKG dużymi literami? To tak, jakby skrót “rkm” też tak samo pisać.
Jeszcze wrócę. Ciekawy tekst.
Pozdrówka.
Hej, lechckrol
Dobry tekst. Krótki i przyjemny. Bardzo ciekawe wyjaśnienie sytuacji. Nie mam pewności, ale być może czytałem to już w wersji drukowanej – wydaje się bardzo znajomy.
Jest też sporo błędów, ale nie robiłem łapanki bo…
ale tekst poschodzi z 2008 roku i nie wypadało mi go zmieniać
Pozdrawiam
@RogerRedeye – dzięki! Sprawdza się regułą 30 czytelnika, który natychmiast znajduje literówkę :-)
Odnośnie EKG – myślę, że tak wygodniej się czyta, a słownik dopuszcza takie skrótowce.
@Ramshiri Dzięki… i doceniam!
lck
Przeczytałem…
Czytało się dobrze, akcja idzie wartko, chociaż tak od środka fabuła nieco się ciągnie. Przydałyby się nieznaczne skróty. Dobrze został wygrany moment zaskoczenia czytelnika, bo po pierwszych zdaniach mocno się zdziwiłem: do pacjenta wystrzelono cały magazynek karabinu maszynowego, a on żyje? Ale parę zdań dalej wszystko stało się jasne, niemal tak, jak jasne jest słońce w zenicie w pogodny, letni dzień. Wyjaśnienie zagadki na pewno jest nietypowe i ciekawe.
Jest trochę literówek, które należałoby usunąć. Poza tym ,należałoby dodać jeszcze jeden tag groteska. Bo to na pewno, mimo wszystko, jest groteska.
W sumie dobrze napisany tekst, oparty na interesującym pomyśle. Nie za bardzo wiem, czy było on drukowany w “NF”?
Pozdrówka.
PS. Zerknąłem w profil i już ma co do publikacji pełną jasność.
@RogerRedeye Dzięki za opinię. Literówki tropię… Myślę, że masz rację odnośnie skrótów. Dziś napisałbym to trochę inaczej.
Nie jestem pewien, czy groteska pasuje… a jeśli naprawdę zabraknie miejsca?
Pozdrawiam serdecznie
lck
Interesujący pomysł. Trochę śmieszny, trochę poważny, skłania do refleksji… Nie, nie zabraknie, że powtórzę za klasykiem. A czy na ziemi zrobi się piekło, to już zależy tylko od nas.
Dziwi mnie Sala często pisana dużą literą. Gdyby to była Sala im. Korczaka, to co innego, ale taka pierwsza lepsza?
Literówki Ci zostały. Przykłady:
– Bo ci kula połowę pleców wyrąbała i łopatki ni masz kolego.
ale musze porozmawiać z kimś,
Czasem jeszcze interpunkcja szaleje.
Edytka: Skoro już masz piórko, to klikaj innymi biblioteki, bo inaczej ja nie będę klikać Tobie. Taka standardowa pogróżka, nic osobistego. ;-)
Babska logika rządzi!
@Finkla Dzięki stukrotne!
Myślę, że piekło już zafundowaliśmy sobie sami.
Błędy poprawiłem, a salom odebrałem nienależne wyróżnienie ;-)
Odnośnie biblioteki… nie wiedziałem, że mam taką moc sprawczą. Będę! Oczywiście, że będę!
lck
Z tym piekłem to jeszcze nie (świat i życie potrafią być bardzo miłe :-) ), acz raźno maszerujemy w tym kierunku.
Biblio – w prawym górnym rogu tekstu, na tej belce, która głosi, kto już kliknął, powinien Ci się pojawić odpowiedni przycisk.
Babska logika rządzi!
@Finkla Dzięki! :-)
lck
Jeżeli literówki poprawione, to bardzo dobrze. W związku z tym też dałem nominację. Przy okazji, wypiszę uwagę na przyszłość, w sumie dość techniczną.
W pacjenta w pierwszej części “wpakowano” zawartość magazynka karabinu maszynowego. To nie jest błąd: takie kaemy nadal istnieją, są produkowane i stosowane. Obecnie najbardziej znanym jest angielski erkaem Bren, wprowadzony do uzbrojenia armii brytyjskiej jeszcze w latach trzydziestych ubiegłego wieku – nie, to nie błąd – z łukowym magazynkiem pudełkowym o pojemności trzydziestu nabojów. Zresztą, powstał w ówczesnej Czechosłowacji i broń ta wygrała konkurs. Nadal z niewielkimi modyfikacjami jest produkowany i używany, a to w Iraku, a to w Afganistanie. W Polsce przed 1939 r. wprowadzono do uzbrojenia bardzo dobry i ceniony przez żołnierzy rkm wz. 28, oparty na erkaemie Browninga, także z magazynkiem pudełkowym. Broń pięknie spisywała się w 1939 r. i później.
Ale mimo wszystko takie erkaemy są już wyjątkiem. Powszechnie, wzorem niemieckim z okresu II wojny światowej, stosuje się kaemy uniwersalne, mogące służyć zarówno jako erkaem jak i kaem, jeżeli broń zostanie umieszczona na podstawie trójnożnej. Zasilane są taśmą nabojową, umieszczaną w skrzynce nabojowej, obecnie wykonywaną często z plastyku. Taśma jest długa, często o pojemności dwustu pięćdziesięciu nabojów.
Więc: ilość kul, którą otrzymała ofiara, nie za bardzo odpowiada ilości nabojów umieszczaną w magazynku pudełkowym klasycznego erkaemu. Lepiej byłoby napisać, że pacjent dostał/otrzymał długą serię z karabinu maszynowego, i już.
“Bren” tutaj → https://pl.wikipedia.org/wiki/Karabin_maszynowy_Bren
Polski “Browning” tutaj → https://ioh.pl/artykuly/pokaz/rczny-karabin-maszynowy-wz,1023/
MG 42 tutaj → https://pl.wikipedia.org/wiki/Karabin_maszynowy_MG_42
Pozdrówka.
@RogerRedeye Dzięki za tyle wiedzy. Mam nadzieję, że nie będę się z tym zapoznawał w praktyce.
lck
Pal licho wszelkie chochlikowe skutki. Świetna koncepcja rezultatu zapełnienia piekła. Idąc tym tokiem rozumowania można się obawiać na przykład strajku pracowników piekielnych lub zamknięcia piekła z czysto piekielnej złośliwości. Klik na wszelki wypadek. (Piórko powinno automatycznie lokować tekst w bibliotece.)
@Koala75
Przemiłe. I z pomysłami na sequel ;-)
Dzięki!
lck
Misiu, ten automat działał w przypadku starych piórek, sprzed stworzenia Biblioteki. Nowe (zazwyczaj złote) muszą same walczyć o kliki.
Babska logika rządzi!
@Finkla Walczą!
lck
Hej! Lubię tę koncepcję, a choć, jak już wspomniano wyżej, trochę tu błędów, literówek i niezgrabności, to czyta się szybko i z zainteresowaniem. Opowiadanie postawione z całą mocą na dialog i fabułę, że szczątkowym opisem. Nie do końca wiem co myśleć o całości, świat wydaje się dość groteskowy, a gore łączy się ze śmiesznością, ale ostatecznie to fajny misz-masz. Dobra rzecz, podsumowując, pozdrawiam!
@Morgoth Literówki, to chętnie bym usunął, ale tekstu nie wypada mi zmieniać, bo został opublikowane w takiej formie jak go zamieściłem na NF. Jeśli spodobał Ci się motyw dialogów, to mam nadzieję, że przypadnie Ci do gustu “Telefon” – kolejne z moich wcześniejszych opowiadanek, również wydany w papierze. Wrzucę go w przyszłym tygodniu :-)
lck
W pełni rozumiem sprawę “literówek”. A jak “Telefon” wleci, to chętnie przeczytam.
@Morgoth :-)
lck
Literówki, to chętnie bym usunął, ale tekstu nie wypada mi zmieniać, bo został opublikowane w takiej formie jak go zamieściłem na NF.
Hmm, tekst ukazał się bez korekty? A może masz tekst sprzed korekty?
Tak czy siak literówki i inne babole nie tylko wypada, ale należy poprawiać. Nawet jeśli jedenaście lat temu NF miała kiepskiego korektora, to pismo miało czas, aby się zmienić. I tekst z babolami nie robi mu dobrej reklamy ;)
„O! Księżulek! – wychrypiał chory.
Tam, na początku to raczej myślnik powinien być.
I wszystkie liczebniki słownie.
Poza tym – fajny tekst. Zwięzły z pomysłem. Podobało mi się :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
@Irka_Luz
Bardzo Ci dziękuję za ocenę.
Korektę “Przepełnienia” zrobił Maciej Parowski. Być może miał już po kokardę poprawiania moich błędów. A jeśli chodzi o literówki, to absolutnie moja wina. Przepisywałem tekst z papierowej wersji… Kajam się i posypuję głowę popiołem.
lck
Oprych cofnął się o pół korku.
Kroku, chyba że nowa jednostka powstała;)
Jedne umarł – powiedziała siostra.
Jeden.
Intrygująca koncepcja. Nie tylko ciekawa, ale pełna mądrości i sprawiedliwości.
Lożanka bezprenumeratowa
@Ambush Dzięki! Potrójne dzięki!
lck
Lechu!
Pięknie budowałeś historię, czytałam z przyjemnością i już przebierałam nogami, żeby poznać finał. A tu bach, tak łopatą po pysku! :-)
– Właśnie to robią – szepnął alkoholik – Adres: Ziemia!
No jakoś mnie to ubodło. Dużo bardziej sexy by było, gdyby czytelnik mógł sobie to sam powiedzieć, na podstawie czegoś, na co zwróciłbyś uwagę. Anyway – bardzo udane tekściwo. Rzekłabym, że Twoje najlepsze, dotychczas na portalu, mimo mojej słabości do karcącego fotela ;-)
Bardzo zacna lektura – historia od początku zaciekawia, potem nieco rozbawia, ale też skłania do przemyśleń. Finał zaskoczył a złote piórko prezentuje się nad wyraz pięknie. :)
– Doktor Adams proszony na salę numer 3 – alarmował pół doby wcześniej szpitalny megafon. → – Doktor Adams proszony na salę numer trzy – alarmował pół doby wcześniej szpitalny megafon.
Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.
…drgającej masy pokrwawionego mięsa, jaka leżała na stole. → …drgającej masy pokrwawionego mięsa, która leżała na stole.
…doktor Adams zabrał się za drugą ranę. Potem za trzecią. I czwartą. → …doktor Adams zabrał się do drugiej rany. Potem do trzeciej. I czwartej.
Ludzie przestali umierać, a dokładnie mówić umierali sporadycznie. → Ludzie przestali umierać, a dokładnie mówiąc, umierali sporadycznie.
– Ksiądz – pomyślał zdumiony. → Myślenia nie poprzedza półpauza.
Proponuję: Ksiądz – pomyślał zdumiony.
Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.
– Uważamy, że strajkuje – smutno zakpił doktor – Jakoś nie proszą ostatnio o księdza, prawda? –> Brak kropki po didaskaliach.
Niektórzy potem nie nadją się ndo niczego… → Pewnie miało być: Niektórzy potem nie nadają się do niczego…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@Regularzy
Bardzo dziękuję, poprawiłem… z wyjątkiem poniższego:
…doktor Adams zabrał się za drugą ranę. Potem za trzecią. I czwartą. → …doktor Adams zabrał się do drugiej rany. Potem do trzeciej. I czwartej.
Uważam, że tak brzmi bardziej “przedmiotowo”.
lck
Bardzo proszę, Lechckrolu, miło mi, że mogłam się przydać.
Wyznam, że nie wiem, na czym polega brzmienie bardziej „przedmiotowe”. Korzystałam z tej opinii: http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@Regulatorzy
Ja też z tej samej. Dla mnie brzmi to jakby wziął się za część ciała. Nie “do roboty” tylko (dosłownie) złapał za coś. Ale, być może, to tylko mój subiektywny punkt widzenia. Tak, czy inaczej, jeszcze raz dziękuję.
lck
Lechckrolu, rozumiem Twoje podejście do sprawy. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@regulatorzy :-))))))))))))
lck
Cześć,
Przyjemnie się czytało, a tekst, mimo że pisany z przymrużeniem oka, skłania do refleksji. Uwagi i komentarze cynicznego doktorka bezcenne!
Pozdrawiam
@JPolsky Doktorek, niestety, z życia wzięty. Dziękuję!
lck
Hej,
bardzo przyjemnie się czyta. Cały czas podtrzymujesz zainteresowanie, utrzymujesz klimat mimo wplecenia gdzieniegdzie żartów. Stojący za opowiadaniem pomysł zaiste intrygujący – choć tak myślę, że pewnie dałoby się go nawet pociągnąć do jakiejś bardzo przerażającej formy:P
Sama przyjemność:P
Слава Україні!
@Golodh Dziękuję za piękną recenzję i propozycję. Hm… myślę, że nie dałbym rady tego rozciągnąć tak, żeby na koniec nie było rozczarowania. W tym przypadku więcej, chyba nie znaczy lepiej.
lck
Oczywiście, to byłby zupełnie inny tekst, a w obecnej formie i długości wypada dobrze:)
Слава Україні!
@Golodh :-)))))
lck
Cześć!
Ciekawa koncepcja, w dodatku całkiem sprawnie zaplanowana i napisana (w sensie tempa, rozwoju akcji oraz końcowego twistu – choć ten twist staje się dosyć wcześnie widoczny i przewidywalny). Pokazujesz wymagający świat, w którym lekarze muszą codziennie walczyć z pacjentami i własnym odczłowieczeniem (odnoszę wrażenie, że jakiś lekarz zaszedł autorowi za skórę, albo przynajmniej głęboko zdziwił swoją postawą). Jest niezbyt przyjemny, to prawda, ale do prawdziwego piekła tu chyba trochę brakuje… Wszak bohater nadal odnajduje się w świecie i toczy swój kamień pod górę, musi więc widzieć w tym wszystkim jakiś sens.
Z kwestii technicznych brakuje sporej ilości kropek i przecinków, co nieco utrudnia czytanie i odbiera radość, ale opko nadrabia na innych polach (co nie zmienia faktu, że warto poprawić, by przyszli czytelnicy mieli więcej frajdy)
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Hej, bardzo, bardzo podoba mi się tekst. Jestem pod wrażeniem przede wszystkim koncepcji opowiadania. W sensie pomysł jest naprawdę kreatywny i dobrze opisany. Zazwyczaj autor ma pomysł i na tym się kończy. Żartobliwy nastrój, zaskakująca puenta. Jednym minusem jest chyba niedokładna interpunkcja. Czasem się zdarzy, że brakuje gdzieś przecinka :)
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
#krar85 Dziękuję za recenzję. Odnośnie przewidywalności – to trudne dla mnie. Część ludzi dostrzega, w którą stronę to idzie, ale większość nie. Bez wprowadzenia elementów wiary pointa byłaby bardziej zaskakująca ale w stylu deus ex machina, czego nie lubię.
@ Anet :-)
@ Milenka58702 :-)
Bardzo Was wszystkich przepraszam, że odpisuję z opóźnieniem ale sztuczna inteligencją, którą tworzę ostatnio trochę brykała i musiałem programować “ponad wszelką miarę" ;-)
Interpunkcja, hm… zachowałem oryginalną z wersji papierowej.
lck
Hm… przeczytałam i zbladłam… z wrażenia.
Gdzieś w połowie wyczułam, co się święci, ale… że… to?
Świetne opowiadanie, jedno z lepszych – bo nie pozwala przejść obojętnie.
Pozdrawiam,