- Opowiadanie: lechckrol - Przepełnienie

Przepełnienie

Opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne w moim “po­przed­nim życiu”, w cza­sie, gdy życie ponad miarę do­świad­czy­ło mnie śmier­cią.  Wy­dru­ko­wa­ne w Nowej Fan­ta­sty­ce w Li­sto­pa­dzie 2001.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Przepełnienie

Dok­tor Adams ope­ro­wał je­de­na­stą go­dzi­nę, a pie­lę­gniar­ki cier­pli­wie ście­ra­ły pot z jego czoła. Kilka go­dzin wcze­śniej skoń­czy­ły się ty­po­we żarty le­kar­skie, nieco póź­niej spro­śne, a na ko­niec żarty w ogóle. Od dwóch go­dzin w sali ope­ra­cyj­nej roz­le­ga­ło się je­dy­nie „skal­pel”, „ode­ssij”, czy „nić pro­szę” oraz re­gu­lar­ne „pip pip pip” EKG. Nikt już nie szy­dził, „Co robi pa­cjent, któ­re­mu za­szy­to w brzu­chu te­le­fon ko­mór­ko­wy?” I nie cho­dzi­ło o to, ile trwa­ła ope­ra­cja. Cho­dzi­ło o to, że pa­cjent wciąż żył.

A za­czę­ło się tak ty­po­wo:

– Dok­tor Adams pro­szo­ny na salę numer trzy – alar­mo­wał pół doby wcze­śniej szpi­tal­ny me­ga­fon. Dok­tor Adams po­słał prze­pra­sza­ją­cy uśmiech pie­lę­gniar­ce, z którą zwy­kle flir­to­wał pod­czas dy­żu­rów, dopił łyk her­ba­ty i kle­ko­cąc drew­nia­ny­mi klap­ka­mi po­wę­dro­wał na blok ope­ra­cyj­ny.

„Pa­cjent około 30, wie­lo­krot­ne rany po­strza­ło­we. Stan kry­tycz­ny” – wid­nia­ło na kar­cie, co było enig­ma­tycz­nym okre­śle­niem stanu drga­ją­cej masy po­krwa­wio­ne­go mięsa, która le­ża­ła na stole.

Zgod­nie z prze­pi­sa­mi po­wi­nien roz­po­cząć ope­ra­cję i pomóc ofie­rze. Ale jak pomóc komuś, w kogo wpa­ko­wa­na ma­ga­zy­nek z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go? Na po­czą­tek zajął się szcze­gól­nie krwa­wią­ca raną w klat­ce pier­sio­wej. Po pięt­na­stu mi­nu­tach usu­nął kulę. Pra­co­wał pre­cy­zyj­nie, nie­śpiesz­nie, cze­ka­jąc na usta­nie akcji serca.

– Ci­śnie­nie ska­cze, tętno wa­riu­je, ale cią­gle jest – nie­zbyt pro­fe­sjo­nal­nie sko­men­to­wał sy­tu­ację ane­ste­zjo­log. Wobec po­wyż­sze­go dok­tor Adams za­brał się za drugą ranę. Potem za trze­cią. I czwar­tą. A serce ran­ne­go cią­gle biło.

W ciągu dwu­na­stu go­dzin dok­tor Adams wy­cią­gnął z ope­ro­wa­ne­go osiem­na­ście kul, za­szył dwa­dzie­ścia dwie rany wlo­to­we i czte­ry wy­lo­to­we pod­wią­zu­jąc po dro­dze nie­zli­czo­ną licz­bę krwa­wią­cych na­czyń. Szył, sztu­ko­wał, łą­czył, od­twa­rzał, zdu­mio­ny sta­nem pa­cjen­ta, który naj­wy­raź­niej nie miał ocho­ty umrzeć. Serce ran­ne­go za­trzy­my­wa­ło się kil­ku­krot­nie, po czym za­czy­na­ło bić, zanim kto­kol­wiek zdą­żył się­gnąć po de­fi­bry­la­tor.

– Gra­tu­lu­ję – po­wie­dział asy­stu­ją­cy chi­rurg.

– Bez żar­tów, ko­le­go – od­ciął się dok­tor Adams.

– Ale ja na­praw­dę…

– Nie masz wra­że­nia, że coś jest nie tak?

– No?…

– Co no! Wi­dzia­łeś jego wą­tro­bę? Je­li­ta? A tę nerkę? Cią­gle chcesz mi gra­tu­lo­wać?

– Na szó­st­ce zda­rzy­ło się coś po­dob­ne­go. – rzu­cił sa­ni­ta­riusz – Ko­bie­ta po wy­pad­ku. Mó­wi­li, że nie po­win­na prze­żyć drogi do szpi­ta­la. Leży na OIOM-ie i wraca do zdro­wia.

– Widać Bóg tak chciał.

– Tu jest szpi­tal, a nie ko­ściół – wark­nął po­iry­to­wa­ny Adams.

 

– Pod­su­muj­my, pa­no­wie – mówił or­dy­na­tor – w ciągu dwóch ty­go­dni przy­wie­zio­no do nas sie­dem­dzie­siąt trzy osoby w sta­nie kry­tycz­nym. Umar­ły dwie. I nie były to przy­pad­ki naj­cięż­sze. Po wy­pad­kach, o któ­rych sły­sza­łem, tylko dwie osoby zmar­ły na miej­scu: jedna prze­je­cha­na przez walec dro­go­wy, a druga spa­lo­na na po­piół. Za­sta­na­wiam się co by było, gdyby nie ope­ro­wać przy­wie­zio­nych?

– Pew­nie dłu­żej le­że­li­by na od­dzia­le – po­wie­dział jeden z le­ka­rzy zwany Cy­ni­kiem.

– A jakby ich nie przy­wo­zić? – za­kpił sta­ży­sta z końca sali.

– To dłu­żej le­że­li­by na ulicy – zri­po­sto­wał Cynik.

– To nie jest za­baw­ne. Mamy prze­peł­nie­nie. Na każ­dej sali jest po ośmiu pa­cjen­tów, a po­win­no być czte­rech. Nie chcą umie­rać, ale nie zdro­wie­ją szyb­ciej.

– Więc co zro­bi­my z tymi, któ­rzy nie wrócą do stanu uży­wal­no­ści? – za­py­tał Adams.

– Mam kilka przy­pad­ków uszko­dzeń krę­go­słu­pa. Pa­cjen­ci nie mogą sa­mo­dziel­nie od­dy­chać, więc gdy odłą­czam re­spi­ra­tor, za­czy­na się ago­nia. Tylko że drgaw­ki po­ru­sza­ją klat­ką pier­sio­wą, płuca na­peł­nia­ją po­wie­trzem i wszyst­ko za­czy­na się od nowa.

– Za­tkaj im usta… – rzu­cił Cynik

– Bez jaj, pa­no­wie! Dla­cze­go to my mamy za­wsze takie cho­ler­ne szczę­ście?

– Co zna­czy „my”?

– W szpi­ta­lu mojej sta­rej dzie­je się do­kład­nie to samo.

– Który to szpi­tal?

– Dzie­ciąt­ka Jezus

– Boże, miej nas w swo­jej opie­ce.

– Amen

 

– Się masz, dok­tor­ku – wark­nął po­strze­lo­ny.

– Cał­kiem nie­źle, a pan?

– Cu­dow­nie, szcze­gól­nie jak na kogoś nie­źle po­strze­lo­ne­go…

– Fakt. To ostat­nio… cała seria.

– Oj dow­cip­niś z cie­bie, dok­tor­ku. Ale masz rację.

– Co mó­wisz?

– Że to se­ryj­ne i że tak już bę­dzie.

– Ty coś wiesz… po­wiedz, co jest grane?

– Spie­przaj.

– Co?

– Po­wie­dzia­łem: spie­przaj.

– To ja ci życie ra­tu­ję, a ty do mnie tak…

– Gówno mi życie ura­to­wa­łeś… Po­ła­ta­łeś mnie po pro­stu, i to kiep­sko.

– A kto ci życie da­ro­wał? Świę­ty Piotr?

– Bli­sko, ale nie­zu­peł­nie. A z tym świę­tym Pio­trem, to bym uwa­żał ko­no­wa­le.

– Ko­no­wa­le?

– Jak się tak super spi­sa­łeś, to czemu ręką nie mogę ru­szać?

– Bo ci kula po­ło­wę ple­ców wy­rą­ba­ła i ło­pat­ki nie masz ko­le­go.

– To do­sztu­kuj ła­pi­du­chu.

– Spie­przaj.

– Co?

– Po­wie­dzia­łem: spie­przaj – rzu­cił dok­tor Adams i wy­szedł trza­ska­jąc drzwia­mi. Cały się trząsł. Pierw­szy raz w życiu spo­tkał się z czymś takim. Żad­nej wdzięcz­no­ści. Kutas!

Mijał łóżka roz­sta­wio­ne na ko­ry­ta­rzach, ster­ty za­krwa­wio­nej po­ście­li i bie­ga­ją­ce pie­lę­gniar­ki. Prze­cho­dził obok wście­kłych le­ka­rzy i klną­cych pa­cjen­tów. Dep­tał puste opa­ko­wa­nia po le­kach i opróż­nio­ne po­jem­ni­ki od kro­pló­wek. Szedł coraz szyb­ciej i szyb­ciej – byle do drzwi. Wyjść ze szpi­ta­la!

Jesz­cze kil­ka­na­ście kro­ków, jesz­cze kilka… pchnął wa­ha­dło­we drzwi i zna­lazł się na oświe­tlo­nej słoń­cem ulicy. Wiatr pę­dził po nie­bie białe bał­wan­ki chmur. Lu­dzie cho­dzi­li za swo­imi spra­wa­mi. Sa­mo­cho­dy jeź­dzi­ły jak zwy­kle. Coś jed­nak nie było tak jak zwy­kle.

 

Dwa lata póź­niej także na ulicy się zmie­ni­ło. I to na stałe. Dok­tor Adams truch­tał trzy­ma­jąc się ciem­nej stro­ny chod­ni­ka. Wła­ści­wie mógł za­ło­żyć, że gdyby, nie daj Boże, coś mu się przy­tra­fi­ło, praw­do­po­dob­nie i tak by nie umarł, nie miał jed­nak ocho­ty po­zo­stać ka­le­ką do końca… no wła­śnie, czego? Co praw­da, ulicz­ne gangi w miej­sca ka­ra­bi­nów uży­wa­ły prze­no­śnych ra­kiet, ale ich za­pa­sy szyb­ko się wy­czer­py­wa­ły.

Ktoś krzyk­nął. Ktoś prze­klął. Małe brud­ne dziec­ko chył­kiem prze­mknę­ło pod murem.

– Wy­ska­kuj z ma­mo­ny, stary – burk­nął bro­da­ty oprych sta­jąc prze le­ka­rzem.

Dok­tor Adams po­czuł, jak ad­re­na­li­na ude­rza mu do głowy. Prze­ra­biał już takie sy­tu­acje. Wi­dział co po­wie­dzieć.

– Je­stem le­ka­rzem.

– Dawaj…

– Jak ci ktoś przy­ło­ży na ulicy – wrza­snął ro­biąc krok od przo­du – i przy­wio­zą cię, brat­ku, do mnie, to ci ku­ta­sa na czole przy­sztu­ku­ję, a ręce będą ci z dupy wy­cho­dzi­ły! Ku­masz?  

Oprych cof­nął się o pół kroku. Też wie­dział, co się dzie­je na ulicy. Odkąd trud­no było się za­bi­jać, lu­dzie ro­bi­li sobie naj­po­twor­niej­sze rze­czy. Na­bi­ja­li na pale, od­ci­na­li człon­ki, ła­ma­li na ka­wał­ki. A potem ofia­ry ta­kich prak­tyk przy­wo­żo­no do szpi­ta­li, gdzie le­ka­rze pró­bo­wa­li po­skła­dać wszyst­ko do kupy.

Oprych kumał. Kop­nął dok­to­ra w tyłek i po­szedł. Kop­nął dla fa­so­nu. No bo taki twar­dziel jak on ni­cze­go się nie boi. Poza tym, kto chciał­by sikać czo­łem?

Adam ode­tchnął. Bał się, że kie­dyś nie zdąży po­wie­dzieć, iż jest le­ka­rzem. Gdy zro­bi­ło się nie­bez­piecz­nie, za­mie­rzał nawet zre­zy­gno­wać z pracy. Był za­ła­ma­ny i prze­ra­żo­ny. Nie ra­to­wał już życia. Lu­dzie prze­sta­li umie­rać, a dokładnie mówiąc, umierali sporadycznie. W ta­kich przy­pad­kach dzia­ła­nia le­ka­rzy oka­zy­wa­ły się wła­ści­wie bez zna­cze­nia. Tro­chę trwa­ło, zanim pojął jaką nową rolę przy­szło mu peł­nić.

 

Ostroż­nie prze­ci­snął się przez tłum przed szpi­ta­lem. Ochro­niarz wy­po­sa­żo­ny w piłę łań­cu­cho­wą otwo­rzył na widok Adam­sa szkla­ne drzwi.

– Cześć dok­tor­ku – rzu­cił gro­żąc jed­no­cze­śnie ko­bie­cie, która pró­bo­wa­ła ci­cha­czem prze­mknąć do środ­ka.

– Czół­ko – od­wza­jem­nił się Adams.

Na jego od­dzia­le znaj­do­wa­ło się ponad sto osób. Dawna norma wy­no­si­ła trzy­dzie­ści. Wszyst­ko to były przy­pad­ki nie­zdol­ne do nor­mal­nej eg­zy­sten­cji. Resz­tę od­sy­ła­no do domu.

– Dok­to­rze, bła­gam! – wyła ko­bie­ta z łóżka obok po­ko­ju le­ka­rzy. Zi­gno­ro­wał ją

– Skur­wy­sy­nu! – wrza­snę­ła, gdy za­my­kał drzwi.

– Sied­miu przy­ję­tych, pię­ciu wy­pi­sa­nych. Jeden umarł – po­wie­dzia­ła sio­stra.

– O! Na­praw­dę?

– Star­szy, miły facet. Wie­dział, że umie­ra, chyba nawet chciał. Trzy­ma­łam go za rękę. Gdy serce sta­nę­ło… uśmiech­nął się.

Dok­tor Adams spoj­rzał na swoją wy­kwa­li­fi­ko­wa­ną pomoc ze zdzi­wie­niem. Od­zwy­cza­ił się od śmier­ci w szpi­ta­lu.

– To nie był gry­mas czy trupi uśmiech. Na­praw­dę się uśmiech­nął.

– Ro­zu­miem – mruk­nął Adams, ale nie ro­zu­miał.

Ktoś za­pu­kał do drzwi. Dok­tor i sio­stra po­pa­trzy­li na sie­bie zna­czą­co. Od dawna nikt nie pukał. Lu­dzie po pro­stu wcho­dzi­li, a oni ich wy­rzu­ca­li. Jeśli oczy­wi­ście in­truz nie oka­zy­wał się le­ka­rzem.

– Puk! Puk!

– Pro­szę – po­wie­dział dok­tor Adams wsta­jąc z krze­sła. Naj­pierw do­strzegł białą plamę pod szyją wcho­dzą­ce­go.

Ksiądz – po­my­ślał zdu­mio­ny.

– Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny…

– Na wieki wie­ków – od­po­wie­dzia­ła sio­stra.

– Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam – po­wie­dział kle­cha zbli­ża­jąc się do krze­sła

– Ar­tre­tyzm i sta­rość – skon­sta­to­wał pro­fe­sjo­nal­nie dok­tor.

– Czy mogę usiąść?

– Oczy­wi­ście, pro­szę.

– Wy­bacz­cie pań­stwo, od pew­ne­go czasu nur­tu­je mnie pe­wien pro­blem. Coś dziw­ne­go dzie­je się ze śmier­cią…

– Uwa­ża­my, że straj­ku­je – smut­no za­kpił dok­tor. – Jakoś nie pro­szą ostat­nio o księ­dza, praw­da? No bo nie umie­ra­ją.

– Nikt? – oży­wił się ksiądz.

– Pra­wie. Prze­ży­wa­ją ci, któ­rzy dawno po­win­ni wy­ki­to­wać. Wle­wa­my w nich litry krwi jak w dziu­ra­we ba­lo­ny i ła­ta­my, póki nie prze­sta­ną prze­cie­kać. Nie­któ­rzy potem nie nadają się do ni­cze­go i tych mamy tu. Jest ich coraz wię­cej.

– Prze­pra­szam, że prze­ry­wam, czemu mil­czy pan o tych, któ­rzy umie­ra­ją? W te­le­wi­zji, w pra­sie, nawet pan, wszy­scy to samo. Miał tyle a tyle ran i prze­żył. Był do po­ło­wy zmiaż­dżo­ny i wró­cił do domu. A co z tymi, któ­rzy jed­nak od­cho­dzą?

Dok­tor Adams za­my­ślił się na chwi­lę.

– Czy ja wiem? Umie­ra­ją z wielu po­wo­dów. Ze sta­ro­ści. Na zawał, po wy­pad­kach…

– Pan cią­gle o ciele… a ja pytam o duszę?

– Słu­cham?

– Pytam, czy są szcze­gól­ni pod wzglę­dem cha­rak­te­ru, oso­bo­wo­ści, za­cho­wa­nia…

– Za­zwy­czaj są… mili – nie­ocze­ki­wa­nie pod­po­wie­dzia­ła pie­lę­gniar­ka.

– Mili. Coś jesz­cze?

– Jakby… do­brzy.

– Wszy­scy?

– Chyba tak… – po­wie­dzia­ła zdzi­wio­na.

– A ci, któ­rzy nie mogą umrzeć?

– Nie znamy ich przed wy­pad­kiem…

– A po?

– Wie ksiądz, po wy­pad­ku, oka­le­cze­ni, nie­peł­no­spraw­ni, lu­dzie stają się draż­li­wi… Nie chcia­ła­bym ich po­chop­nie osą­dzać.

– Nie pani spró­bu­je… cha­rak­te­ry­sty­ka. W kilku sło­wach.

– Są agre­syw­ni, nie­uprzej­mi.

– Źli?

– Źli.

– Jakby ce­lo­wo sta­ra­li się do­ku­czyć innym?

– No… nie prze­sa­dza­ła­bym… ale coś w tym jest.

Ksiądz wstał. Zro­bił kilka ner­wo­wych kro­ków po po­ko­ju. Tam i z po­wro­tem.

– A co mówią o swo­ich do­świad­cze­niach?

– Że ich boli. Nie­któ­rzy robią głu­pie ko­men­ta­rze na­tu­ry re­li­gij­nej, jeśli księ­dza to in­te­re­su­je.

– No wła­śnie, pro­szę pań­stwa, mam pewną teo­rię… ale muszę po­roz­ma­wiać z kimś, kto nie­daw­no… nie umarł. Czy to by­ło­by moż­li­we?

– Z tym nie ma żad­ne­go pro­ble­mu, pro­szę księ­dza – wes­tchnął dok­tor wsta­jąc z krze­sła.

Ksiądz ru­szył za le­ka­rzem. Mi­ja­li dłu­gie ko­ry­ta­rze pełne wy­ją­cych i ję­czą­cych ofiar. Nie­któ­rzy wili się w drgaw­kach.

Zanim we­szli na OIOM, ksiądz zdą­żył się na­pa­trzeć okrop­no­ści. Szcze­gól­ne wra­że­nie zro­bi­ła na nim ko­bie­ta na­bi­ta na pal.

– Hie­ro­nim Bosch – po­wie­dział cicho.

– Co?

– Sąd osta­tecz­ny. Pie­kło. Wi­dział pan takie ob­ra­zy?

– Ma­lar­stwo nie jest moją mocną stro­ną.

– Po­prze­bi­ja­ni, na­dzia­ni, po­cię­ci lu­dzie… Tor­tu­ry, okro­pień­stwa…

– Temat sam się na­rzu­ca, nie sądzi ksiądz?

– Ten ma­larz zmarł na po­cząt­ku szes­na­ste­go wieku…

– Sio­stro! – za­wo­łał za­wsty­dzo­ny Adams – Jakiś lżej­szy przy­pa­dek.

– Nasz ulu­bie­nic, me­ty­lek. Trój­ka!

We­szli do izo­lat­ki. Pa­cjent od­dy­chał tle­nem. Spał. Dok­tor się­gnął po kartę: al­ko­ho­lizm. Ma­syw­ne krwa­wie­nie z dwu­nast­ni­cy. Śmierć kli­nicz­na. Sa­mo­ist­ny po­wrót akcji serca…

– Ty­po­we – sko­men­to­wał – Wyj­dzie jutro. A za parę dni wróci po­now­nie. Cią­gle wraca. Chyba damy mu kar­net zniż­ko­wy.

– Mo­że­my go obu­dzić?

Dok­tor po­trzą­snął cho­rym.

– Czego…?

– Synu…

– O! Księ­żu­lek! – wy­chry­piał chory.

– Dla­cze­go nie umar­łeś?

Ksiądz zadał py­ta­nie tonem tak ostrym, że nawet dok­tor drgnał.

– A chuj ci do tego!

– Po­wiedz synu, a będą ci od­pusz­czo­ne wszyst­kie grze­chy.

Pijak pod­sko­czył jak opa­rzo­ny.

– Tylko nie to! – wrza­snął

– Mów! – ryk­nął ksiądz uno­sząc rękę do znaku krzy­ża.

– W pie­kle nie ma wol­nych miejsc.

– Zwa­rio­wał – mruk­nął dok­tor.

– Mów dalej, synu! – po­na­glił ksiądz.

– Przyj­mu­ją tylko w szcze­gól­nych przy­pad­kach…

– To może się roz­bu­du­ją, albo gdzieś prze­nio­są – cy­nicz­nie mruk­nął Adams.

– Wła­śnie to robią – szep­nął al­ko­ho­lik – Adres: Zie­mia!

 

Za ścia­ną ktoś wrza­snął roz­dzie­ra­ją­co.

Koniec

Komentarze

Fajny pomysł, jednak przepełniony błędami, co odbierało przyjemność z czytania, jaką można by było mieć. Mimo to podobało mi się czytadło :). 

Złego diabli nie biorą :P Dość koszmarna wizja pałętających się po ulicach potępieńców, ale przedstawiona lekko i zgrabnie. Teksty Cynika świetne, choć nie chciałabym go za swojego lekarza ;)

@ZigiN – dziś pewnie napisałbym to trochę inaczej, ale tekst poschodzi z 2008 roku i nie wypadało mi go zmieniać. Tym niemniej cieszę się, że pomysł przypadł Ci do gustu.

 

@ośmiornica Cynik jest postacią z życia wziętą. Miałem z takim do czynienia; doskonały chirurg, który lekarską traumę zagłuszał właśnie tego typu odzywkami.

Bardzo mi miło, że Ci się spodobało.

lck

Lekarz to zawód, którego nie mogłabym wykonywać. Na bank stałabym się cynikiem, a do tego alkoholikiem. Złote piórko wygląda dumnie niczym u wodza Apaczów ;)

Skoro pochodzi z 2008 roku to jakim cudem ukazał się w NF z 2001 roku? Chyba z 2010…

Po przeczytaniu spalić monitor.

@mr.maras Literówka, po prostu literówka. Tekst napisałem w 2001 roku. Kudos za czujność

 

@ośmiornica :-)))))

lck

Cześć, Lechckrol!

 

Serce rannego zatrzymywał się kilkukrotnie

zatrzymywało

– Gratuluję – powiedział asystujący chirurg

brak kropki na końcu zdania

– Ksiądz -pomyślał zdumiony.

zamiast drugiej półpauzy masz dywiz. No i warto odróżnić zapis myśli od dialogu, żeby się nie myliły.

Zanim weszli na OIOM, ksiądz zdążył się napatrzeć +na okropności.

chyba zjadło “na”

-Poprzebijani, nadziani, pocięci ludzie… Tortury, okropieństwa…

-Temat sam się narzuca, nie sądzi ksiądz?

Brak spacji i dywizy zamiast półpauz

 

Zwięźle, z pomysłem, ale trzeba przyznać, że bardzo przygnębiające. Mógłbym się przyczepić, że odkrycie prawdy pojawia się znikąd w postaci księdza, ale to przecież szort – nie o to chodzi, żeby zrobić wielkie dochodzenie, a o to by przekazać odpowiednią myśl autora.

Zatem – podoba mi się!

Choć przykro, że napisane pod wpływem niemiłych doświadczeń, to jednak gratuluję publikacji w NF! A tak przy okazji – w przedmowie piszesz, że to tekst z 2001, a ZiGiN odpowiadasz, że to teks z 2008 – moja czysta ciekawość każe mi się spytać, z którego to w końcu roku :P

EDIT: ok, już widzę odpowiedź powyżej :)

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

@Krokus

Bardzo Ci dziękuję za poprawki. Grunt to czujne oko :-)

Odnośnie “Zanim weszli na OIOM, ksiądz zdążył się napatrzeć +na okropności.” Celowo pominąłem “na” ale muszę pomyśleć, czy to jednak jest poprawnie.

 

Trochę sygnalizowałem wpływu religii wcześniej, ale nie chciałbym przedobrzyć, żeby jednak było jakieś zaskoczenie.

 

lck

Nie “zwał”, tylko “zawał”. Szczegół, ale lepiej poprawić. Jeszcze jest kilka takowych drobiazgów, na przykład ”…z konca Sali”. Niewątpliwie z końca sali. Czemu EKG dużymi literami? To tak, jakby skrót “rkm” też tak samo pisać.

Jeszcze wrócę. Ciekawy tekst.

Pozdrówka.

Hej, lechckrol

Dobry tekst. Krótki i przyjemny. Bardzo ciekawe wyjaśnienie sytuacji. Nie mam pewności, ale być może czytałem to już w wersji drukowanej – wydaje się bardzo znajomy.

 

Jest też sporo błędów, ale nie robiłem łapanki bo…

ale tekst poschodzi z 2008 roku i nie wypadało mi go zmieniać

 

Pozdrawiam

@RogerRedeye – dzięki! Sprawdza się regułą 30 czytelnika, który natychmiast znajduje literówkę :-)

Odnośnie EKG – myślę, że tak wygodniej się czyta, a słownik dopuszcza takie skrótowce.

 

@Ramshiri Dzięki… i doceniam!

lck

Przeczytałem…

Czytało się dobrze, akcja idzie wartko, chociaż tak od środka fabuła nieco się ciągnie. Przydałyby się nieznaczne skróty. Dobrze został wygrany moment zaskoczenia czytelnika, bo po pierwszych zdaniach mocno się zdziwiłem: do pacjenta wystrzelono cały magazynek karabinu maszynowego, a on żyje? Ale parę zdań dalej wszystko stało się jasne, niemal tak, jak jasne jest słońce w zenicie w pogodny, letni dzień. Wyjaśnienie zagadki na pewno jest nietypowe i ciekawe. 

Jest trochę literówek, które należałoby usunąć. Poza tym ,należałoby dodać jeszcze jeden tag groteska. Bo to na pewno, mimo wszystko, jest groteska.

W sumie dobrze napisany tekst, oparty na interesującym pomyśle. Nie za bardzo wiem, czy było on drukowany w “NF”?

Pozdrówka.

PS. Zerknąłem w profil i już ma co do publikacji pełną jasność.

@RogerRedeye Dzięki za opinię. Literówki tropię… Myślę, że masz rację odnośnie skrótów. Dziś napisałbym to trochę inaczej.

 

Nie jestem pewien, czy groteska pasuje… a jeśli naprawdę zabraknie miejsca? 

 

Pozdrawiam serdecznie

lck

Interesujący pomysł. Trochę śmieszny, trochę poważny, skłania do refleksji… Nie, nie zabraknie, że powtórzę za klasykiem. A czy na ziemi zrobi się piekło, to już zależy tylko od nas.

Dziwi mnie Sala często pisana dużą literą. Gdyby to była Sala im. Korczaka, to co innego, ale taka pierwsza lepsza?

Literówki Ci zostały. Przykłady:

– Bo ci kula połowę pleców wyrąbała i łopatki ni masz kolego.

ale musze porozmawiać z kimś,

Czasem jeszcze interpunkcja szaleje.

Edytka: Skoro już masz piórko, to klikaj innymi biblioteki, bo inaczej ja nie będę klikać Tobie. Taka standardowa pogróżka, nic osobistego. ;-)

Babska logika rządzi!

@Finkla Dzięki stukrotne! 

Myślę, że piekło już zafundowaliśmy sobie sami.

Błędy poprawiłem, a salom odebrałem nienależne wyróżnienie ;-)

 

Odnośnie biblioteki… nie wiedziałem, że mam taką moc sprawczą. Będę! Oczywiście, że będę!

lck

Z tym piekłem to jeszcze nie (świat i życie potrafią być bardzo miłe :-) ), acz raźno maszerujemy w tym kierunku.

Biblio – w prawym górnym rogu tekstu, na tej belce, która głosi, kto już kliknął, powinien Ci się pojawić odpowiedni przycisk.

Babska logika rządzi!

@Finkla Dzięki! :-)

lck

Jeżeli literówki poprawione, to bardzo dobrze. W związku z tym też dałem nominację. Przy okazji, wypiszę uwagę na przyszłość, w sumie dość techniczną.

 W pacjenta w pierwszej części “wpakowano” zawartość magazynka karabinu maszynowego. To nie jest błąd: takie kaemy nadal istnieją, są produkowane i stosowane. Obecnie najbardziej znanym jest angielski erkaem Bren, wprowadzony do uzbrojenia armii brytyjskiej jeszcze w latach trzydziestych ubiegłego wieku – nie, to nie błąd – z łukowym magazynkiem pudełkowym o pojemności trzydziestu nabojów. Zresztą, powstał w ówczesnej Czechosłowacji i broń ta wygrała konkurs. Nadal z niewielkimi modyfikacjami jest produkowany i używany, a to w Iraku, a to w Afganistanie. W Polsce przed 1939 r. wprowadzono do uzbrojenia bardzo dobry i ceniony przez żołnierzy rkm wz. 28, oparty na erkaemie Browninga, także z magazynkiem pudełkowym. Broń pięknie spisywała się w 1939 r. i później. 

Ale mimo wszystko takie erkaemy są już wyjątkiem. Powszechnie, wzorem niemieckim z okresu II wojny światowej, stosuje się kaemy uniwersalne, mogące służyć zarówno jako erkaem jak i kaem, jeżeli broń zostanie umieszczona na podstawie trójnożnej. Zasilane są taśmą nabojową, umieszczaną w skrzynce nabojowej, obecnie wykonywaną często z plastyku. Taśma jest długa, często o pojemności dwustu pięćdziesięciu nabojów.

Więc: ilość kul, którą otrzymała ofiara, nie za bardzo odpowiada ilości nabojów umieszczaną w magazynku pudełkowym klasycznego erkaemu. Lepiej byłoby napisać, że pacjent dostał/otrzymał długą serię z karabinu maszynowego, i już.

“Bren” tutaj → https://pl.wikipedia.org/wiki/Karabin_maszynowy_Bren

Polski “Browning” tutaj → https://ioh.pl/artykuly/pokaz/rczny-karabin-maszynowy-wz,1023/

MG 42 tutaj → https://pl.wikipedia.org/wiki/Karabin_maszynowy_MG_42

Pozdrówka.

@RogerRedeye Dzięki za tyle wiedzy. Mam nadzieję, że nie będę się z tym zapoznawał w praktyce.

lck

Pal licho wszelkie chochlikowe skutki. Świetna koncepcja rezultatu zapełnienia piekła. Idąc tym tokiem rozumowania można się obawiać na przykład strajku pracowników piekielnych lub zamknięcia piekła z czysto piekielnej złośliwości. Klik na wszelki wypadek. (Piórko powinno automatycznie lokować tekst w bibliotece.)

@Koala75

Przemiłe. I z pomysłami na sequel ;-) 

Dzięki!

lck

Misiu, ten automat działał w przypadku starych piórek, sprzed stworzenia Biblioteki. Nowe (zazwyczaj złote) muszą same walczyć o kliki.

Babska logika rządzi!

@Finkla Walczą!

lck

Hej! Lubię tę koncepcję, a choć, jak już wspomniano wyżej, trochę tu błędów, literówek i niezgrabności, to czyta się szybko i z zainteresowaniem. Opowiadanie postawione z całą mocą na dialog i fabułę, że szczątkowym opisem. Nie do końca wiem co myśleć o całości, świat wydaje się dość groteskowy, a gore łączy się ze śmiesznością, ale ostatecznie to fajny misz-masz. Dobra rzecz, podsumowując, pozdrawiam!

@Morgoth Literówki, to chętnie bym usunął, ale tekstu nie wypada mi zmieniać, bo został opublikowane w takiej formie jak go zamieściłem na NF. Jeśli spodobał Ci się motyw dialogów, to mam nadzieję, że przypadnie Ci do gustu “Telefon” – kolejne z moich wcześniejszych opowiadanek, również wydany w papierze. Wrzucę go w przyszłym tygodniu :-)

lck

W pełni rozumiem sprawę “literówek”. A jak “Telefon” wleci, to chętnie przeczytam.

@Morgoth :-)

lck

Literówki, to chętnie bym usunął, ale tekstu nie wypada mi zmieniać, bo został opublikowane w takiej formie jak go zamieściłem na NF.

Hmm, tekst ukazał się bez korekty? A może masz tekst sprzed korekty?

Tak czy siak literówki i inne babole nie tylko wypada, ale należy poprawiać. Nawet jeśli jedenaście lat temu NF miała kiepskiego korektora, to pismo miało czas, aby się zmienić. I tekst z babolami nie robi mu dobrej reklamy ;)

 

„O! Księżulek! – wychrypiał chory.

Tam, na początku to raczej myślnik powinien być.

 

I wszystkie liczebniki słownie.

 

Poza tym – fajny tekst. Zwięzły z pomysłem. Podobało mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz

Bardzo Ci dziękuję za ocenę. 

 

Korektę “Przepełnienia” zrobił Maciej Parowski. Być może miał już po kokardę poprawiania moich błędów. A jeśli chodzi o literówki, to absolutnie moja wina. Przepisywałem tekst z papierowej wersji… Kajam się i posypuję głowę popiołem.

 

lck

Oprych cofnął się o pół korku.

Kroku, chyba że nowa jednostka powstała;)

Jedne umarł – powiedziała siostra.

Jeden.

 

Intrygująca koncepcja. Nie tylko ciekawa, ale pełna mądrości i sprawiedliwości.

Lożanka bezprenumeratowa

@Ambush Dzięki! Potrójne dzięki!

lck

Lechu! 

 

Pięknie budowałeś historię, czytałam z przyjemnością i już przebierałam nogami, żeby poznać finał. A tu bach, tak łopatą po pysku! :-) 

 

– Właśnie to robią – szepnął alkoholik – Adres: Ziemia!

No jakoś mnie to ubodło. Dużo bardziej sexy by było, gdyby czytelnik mógł sobie to sam powiedzieć, na podstawie czegoś, na co zwróciłbyś uwagę. Anyway – bardzo udane tekściwo. Rzekłabym, że Twoje najlepsze, dotychczas na portalu, mimo mojej słabości do karcącego fotela ;-)

Bardzo zacna lektura – historia od początku zaciekawia, potem nieco rozbawia, ale też skłania do przemyśleń. Finał zaskoczył a złote piórko prezentuje się nad wyraz pięknie. :)

 

Dok­tor Adams pro­szo­ny na salę numer 3 – alar­mo­wał pół doby wcze­śniej szpi­tal­ny me­ga­fon.– Dok­tor Adams pro­szo­ny na salę numer trzy – alar­mo­wał pół doby wcze­śniej szpi­tal­ny me­ga­fon.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

drga­ją­cej masy po­krwa­wio­ne­go mięsa, jaka le­ża­ła na stole. → …drga­ją­cej masy po­krwa­wio­ne­go mięsa, która le­ża­ła na stole.

 

dok­tor Adams za­brał się za drugą ranę. Potem za trze­cią. I czwar­tą. → …dok­tor Adams za­brał się do drugiej rany. Potem do trzeciej. I czwartej.

 

Lu­dzie prze­sta­li umie­rać, a do­kład­nie mówić umie­ra­li spo­ra­dycz­nie.Lu­dzie prze­sta­li umie­rać, a do­kład­nie mówiąc, umie­ra­li spo­ra­dycz­nie.

 

– Ksiądz – po­my­ślał zdu­mio­ny. → Myślenia nie poprzedza półpauza.

Proponuję: Ksiądz – po­my­ślał zdu­mio­ny.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

– Uwa­ża­my, że straj­ku­je – smut­no za­kpił dok­tor – Jakoś nie pro­szą ostat­nio o księ­dza, praw­da? –> Brak kropki po didaskaliach.

 

Nie­któ­rzy potem nie nadją się ndo ni­cze­go… → Pewnie miało być: Nie­któ­rzy potem nie nadają się do ni­cze­go

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Regularzy

Bardzo dziękuję, poprawiłem… z wyjątkiem poniższego:

doktor Adams zabrał się za drugą ranę. Potem za trzecią. I czwartą→ …doktor Adams zabrał się do drugiej rany. Potem do trzeciej. I czwartej.

Uważam, że tak brzmi bardziej “przedmiotowo”.

 

 

lck

@Regulatorzy

Ja też z tej samej. Dla mnie brzmi to jakby wziął się za część ciała. Nie “do roboty” tylko (dosłownie) złapał za coś. Ale, być może, to tylko mój subiektywny punkt widzenia. Tak, czy inaczej, jeszcze raz dziękuję. 

lck

Lechckrolu, rozumiem Twoje podejście do sprawy. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy :-))))))))))))

lck

Cześć,

 

Przyjemnie się czytało, a tekst, mimo że pisany z przymrużeniem oka, skłania do refleksji. Uwagi i komentarze cynicznego doktorka bezcenne!

 

Pozdrawiam

@JPolsky Doktorek, niestety, z życia wzięty. Dziękuję!

lck

Hej,

bardzo przyjemnie się czyta. Cały czas podtrzymujesz zainteresowanie, utrzymujesz klimat mimo wplecenia gdzieniegdzie żartów. Stojący za opowiadaniem pomysł zaiste intrygujący – choć tak myślę, że pewnie dałoby się go nawet pociągnąć do jakiejś bardzo przerażającej formy:P

Sama przyjemność:P

Слава Україні!

@Golodh Dziękuję za piękną recenzję i propozycję. Hm… myślę, że nie dałbym rady tego rozciągnąć tak, żeby na koniec nie było rozczarowania. W tym przypadku więcej, chyba nie znaczy lepiej.

lck

Oczywiście, to byłby zupełnie inny tekst, a w obecnej formie i długości wypada dobrze:)

Слава Україні!

@Golodh :-)))))

lck

Cześć!

 

Ciekawa koncepcja, w dodatku całkiem sprawnie zaplanowana i napisana (w sensie tempa, rozwoju akcji oraz końcowego twistu – choć ten twist staje się dosyć wcześnie widoczny i przewidywalny). Pokazujesz wymagający świat, w którym lekarze muszą codziennie walczyć z pacjentami i własnym odczłowieczeniem (odnoszę wrażenie, że jakiś lekarz zaszedł autorowi za skórę, albo przynajmniej głęboko zdziwił swoją postawą). Jest niezbyt przyjemny, to prawda, ale do prawdziwego piekła tu chyba trochę brakuje… Wszak bohater nadal odnajduje się w świecie i toczy swój kamień pod górę, musi więc widzieć w tym wszystkim jakiś sens.

Z kwestii technicznych brakuje sporej ilości kropek i przecinków, co nieco utrudnia czytanie i odbiera radość, ale opko nadrabia na innych polach (co nie zmienia faktu, że warto poprawić, by przyszli czytelnicy mieli więcej frajdy)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej, bardzo, bardzo podoba mi się tekst. Jestem pod wrażeniem przede wszystkim koncepcji opowiadania. W sensie pomysł jest naprawdę kreatywny i dobrze opisany. Zazwyczaj autor ma pomysł i na tym się kończy. Żartobliwy nastrój, zaskakująca puenta. Jednym minusem jest chyba niedokładna interpunkcja. Czasem się zdarzy, że brakuje gdzieś przecinka :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

#krar85 Dziękuję za recenzję. Odnośnie przewidywalności – to trudne dla mnie. Część ludzi dostrzega, w którą stronę to idzie, ale większość nie. Bez wprowadzenia elementów wiary pointa byłaby bardziej zaskakująca ale w stylu deus ex machina, czego nie lubię.

@ Anet :-)

@ Milenka58702 :-)

 

Bardzo Was wszystkich przepraszam, że odpisuję z opóźnieniem ale sztuczna inteligencją, którą tworzę ostatnio trochę brykała i musiałem programować “ponad wszelką miarę" ;-)

 

Interpunkcja, hm… zachowałem oryginalną z wersji papierowej.

lck

Hm… przeczytałam i zbladłam… z wrażenia. 

Gdzieś w połowie wyczułam, co się święci, ale… że… to?

Świetne opowiadanie, jedno z lepszych – bo nie pozwala przejść obojętnie.

Pozdrawiam, 

 

 

 

Nowa Fantastyka