- Opowiadanie: PaintedXI - Transmisja

Transmisja

Za wszelkie błędy stylistyczne przepraszam – daleko mi do profesjonalnego redaktora. Mam jednak nadzieję że lektura będzie przyjemna (albo chociaż nie wywoła myśli samobójczych). 

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Transmisja

Silver Creek było pięknym miastem. Alex powtarzał to, niczym mantrę, patrząc za okno, próbując odnaleźć piękno które ulatuje odkąd pierwszy raz usłyszał transmisję.

Cisza roztaczająca się w jego pokoju otulała go niczym całun. Patrzył tępo w okno, na kantor którego był właścicielem, ulokowany w wyremontowanej kamienicy. Na ludzi, których zazwyczaj widział uśmiechniętych i pogodnych. Teraz przemykali szybko niczym złodzieje, z grobowymi minami wypalonymi na twarzy. Na misterne wykończenia budynków – rzeźby ludzi, głównie kobiet, przytulone do gzymsów. Kiedyś wydawały mu się piękne, teraz miał wrażenie że ich oblicza są wykrzywione bólem, a gargulce na dachu czekają, by pochwycić ofiarę. Na auta przemykające ulicą. Nie zwracał na nie uwagi jeszcze nie tak dawno temu, a teraz każde z nich kopciło i rzęziło. Stalowa trumna która jedzie zbyt szybko, chcąc pochwycić kolejną ofiarę.

Cieszył się, że jego mieszkanie nie było ulokowane zbyt wysoko. Gdyby miał oglądać całe Silver Creek, widzieć jak gnije i rozpada się subtelnie, powoli – oszalałby.

Odszedł od okna i skierował się w stronę kanapy. Usiadł ciężko, rozejrzał się wokół, szukając oznak czy i jego dom popadał w rozpad. Z ulgą stwierdził, że nie. Przynajmniej jeszcze nie.

Duży pokój. Aneks kuchenny, bez drzwi, na lewo od niego. Na ścianie naprzeciw gdzie siedział dwa okna, pomiędzy nimi telewizor i konsola. Przed nim stół. Na prawo, przylegające do ściany przy której ustawiona była kanapa – drzwi wejściowe. Na ścianie obok kolejna para drzwi, jedno do łazienki, drugie do jego sypialni.

Radio i rozbite lusterko leżały na blacie. Radio, źródło tego co się dzieje, było całkowicie zwyczajne. Stare, z kwadratową obudową. Dwa srebrne pokrętła, po jednym na każdą stronę skali częstotliwości. Srebrne, stonowane wykończenia na rogach i przy skali.

Ujął do ręki lusterko, nadal tkwiące w oprawie. Nie pamiętał jak się zbiło. Teraz, rozbite na części, przecinało jego zmęczoną twarz, znieksztacało ją i jakby z niej szydziło. Ostatnio mocno się zapuścił – pociągła twarz schudła, włosy do szyj były tłuste, kilkudniowa broda zaś dopełniała smutny obraz. Zielone oczy, kiedyś pełne życia, teraz był mętne. Widział to doskonale, z racji tego że w strzaskanym rozbiciu miał ich aż cztery.

Pamiętał każdą transmisję. Jak w zegarku, rozpoczynała się o godzinie osiemnastej każdego piątku. Była godzina siedemnasta, czwartek. Dwadzieścia pięć godzin do szóstej transmisji.

Poczuł się senny, co było częstą przypadłością ostatnimi dniami. Zazwyczaj zapadał w krótkie drzemki, budząc się skołatany i zmęczony. Zdarzały się jednak i dłuższe, a każda z nich nawiedzała go koszmarem. Następnie budził się, by za kilka chwil znów poczuć się sennym, i by odlecieć w stronę kolejnego horroru.

Gdy zamknął oczy i oparł się o oparcie, usłyszał lekki statyczny trzask, jakby radio samo się włączyło. Nie wiedział czy to jego wyobraźnia, czy rzeczywistość. Zresztą nie miało to znaczenia w tamtej chwili. Czuł zapadający sen. Ciężki, męczący sen, pełen koszmarów. Zakuło go serce, poczuł się jakby spadał, a sekundę później odpłynął.

 

Koszmary zawsze przychodziły chronologicznie. Najpierw obraz, który ujrzał oczyma wyobraźni w pierwszej transmisji, potem drugiej, i tak dalej.

Granica z ciemną stroną planety była cały czas obserwowana. Kryjąca swoje tajemnice, była niezbadana. Miała zły wpływ. Przedmioty łamały się tam same z siebie. Ludzie tracili przytomność. Urządzenia elektryczne przestawały działać, woda mętniała i stawała się niezdatna do picia. Świat wyznaczył swoją granicę, którą miał zamiar mieć tylko dla siebie.

Wysoki mur, wybudowany kilkanaście metrów przy granicy, okalał teren wokół planety. Grunt przy granicy był płaski i równy, na każdym zakątku świata. Tam, gdzie na granicy były rzeki bądź oceany, okolice regularnie patrolowały łodzie Straży Granicy.

Czasami pojawiali się oni. Humanoidalne postacie, wiszące kilka metrów nad ziemią. Otulone mrokiem ciemnej strony i cienkim płaszczem czarnej mgły bujały się powoli i miarowo. Niektórzy raportowali że słyszą ich oddech, zdarzały się też pogłoski o tym, że fantomy czasem wskazują na coś ręką.

Były podłużne. Zbyt długie głowy, pozbawione ust i uszu, z pustymi oczodołami. Ręce sięgające połowy nóg. Czasem ciemna mgiełka otulająca ich ciało rozwiewała się – wtedy oczom ukazywały się ich budowa. Zapadnięty brzuch i mostek, żebra pod czarną skórą opadały ku dołowi i kończyły się niemalże przy samym pasie. Powykręcane nogi, zwisające smutno z groteskowego ciała.

Wisielce – bo tak ja nazywano – były jednym z wielu niezbadanych fenomenów ciemniej strony planety. Jednak, tak jak każdy fenomen zza granicy, wydawał się być w gruncie rzeczy niegroźny. Przez setki lat nie zanotowano żadnych zmian w ich zachowaniu. Pojawiały się, zwisały smutno w powietrzu, a potem gdzieś znikały.

Jednak, napawały strachem. Trudno było znaleźć człowieka, który patrzyłby w stronę granicy bez cieniu lęku w oczach. Wisielce, i inne cuda tamtego miejsca – alamantyd, burze z czerwonymi piorunami, ryki nieznanych bestii, wpływ strefy samej w sobie na człowieka… wszystko to było codziennie i "normalne". Jednak, było tajemnicą, której według wielu ludzi nie przyjdzie nam nigdy zbadać.

Coś się jednak zmieniło. Żołnierze granicy raportowali o dziwnych zachowaniach wisielców. Poruszali się w nowy, wcześniej nie udokumentowany sposób. Podnosili ręce, jakby chcieli kogoś objąć, by następnie znów zwiesić je na dół. Opadali powoli ku ziemi, by następnie wzbić się w górę w mgnieniu oka. Odwracali swoje upiorne głowy w kierunku swych kamratów.

Raporty dochodziły z kilkunastu miejsc na granicy. Napływały od pewnego czasu, jednak Ministerstwo Obrony Granicy wstrzymywało się od oficjalnych komentarzy by nie wzbudzać paniki i zbadać nowy fenomen. W końcu jednak ktoś miał za długi język, i drogą pantoflową sprawa trafiła do gazet i radia.

Szybko zostało wydane oficjalne oświadczenie. Stan Longharth, zasiadający na czele Ministerstwa Obrony, zabrał głos. W kilkuminutowym komunikacie, które grane było na każdej stacji radiowej co kilka godzin, potwierdził pogłoski, jednocześnie zaprzeczając niektórym historiom. Podano także oficjalną datę spotkania z prasą i mediami.

Alex widział ich. Czasem obserwował wydarzenia gdzieś z boku. Czasem trzymał w ręku zimny karabin, patrząc prosto w oczy przedziwnej istocie oddalonej o zaledwie kilkanaście metrów.

Każdy koszmar był nieco inny. Każdy pamiętał dokładnie.

W tym, który śnił tego wieczoru, znów był na murach. Były puste. Bywały puste – ale te wydawały mu się za długie. Do najbliższej baszty, z ciężkimi działami ulokowanymi na szczycie, dzieliło go jakby kilometry. Gdy odwrócił wzrok, spojrzał w kierunku mrocznej części, oni tam byli. Zwisały, tuż przy samej granicy, tam gdzie zapada mrok. Mrok, któremu ledwo przeciwstawiały się liczne reflektory i światła.

Teraz jednak widział wyraźnie. Za wyraźnie – widział góry na horyzoncie, widział jaskinie usiane setkami na klifach. Dolinę przez którą przepływała srebrna, wrząca substancja.

Widział pustynie gdzie piasek ma biały kolor, a wydmy usiane są śladami kończyn nieznanych istot. Widział głębokie morze i przeklęte wieże, wystrzeliwujące z wód.

Odwrócił od tego wzrok, a cały krajobraz jakby się zawalił. Jego wzrok trzymał go w ryzach. A w czasie gdy nie patrzył na wisielce, te rozłożyły szeroko ręce. Powykręcane dłonie splatały się ze sobą, tworząc koszmarny łańcuch.

Z trudnością podniósł karabin. Strzelił. Albo tak mu się wydawało – coś na pewno go ogłuszyło. Może to odezwała się artyleria na basztach?

Była jeszcze jedna myśl. Że to one. Otworzyły sklejone szczęki, a z pomiędzy czarnych kącików ich pozbawionych ust paszcz wylał się huk oskarżeń, huk maszyn, huk wystrzałów, huk końca.

 

Zbudził się z krzykiem. Jego serce waliło jak młotem, strużki potu ściekały z czoła. Zaczerpnął kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. To był tylko koszmar. Różnił się od poprzedniego, jednak miał wciąż ten sam motyw. Usiadł na sofie, uspokajając swoje nerwy do końca. Wiedział że czeka go kolejna wyprawa, i że za kilka, maksymalnie kilkanaście minut znów omami go senność, której nie będzie w stanie się przeciwstawić.

Skierował się w stronę kuchni, zaschło mu w ustach. Od drugiego koszmaru myślał, czy nie udać się do lekarza. Ale bał się. Bał się diagnozy, bał się tego że już nigdy nie wróci do normalności. Bał się tego, że to nie zwidy – że ściągnie koszmar na kogoś innego. Czuł się słaby.

Łyki zimnej wody były jak ukojenie. Ostatnimi czasu mało jadł, jednak musiał jeść cokolwiek. Wyjął z lodówki małe, plastikowe opakowanie. Spaghetti (o ile mieszankę mięsa i sosu pomidorowego można tak nazwać). Jego największy kulinarny popis kilkunastu ostatnich dni. Zje je później, po drugim koszmarze.

Wrócił na sofę. Czekał. Wskazówki zegara tykały cicho, czuł że kpią z niego.

Wyciągnął z niego baterie już dawno temu, ale on wciąż słyszał ten dźwięk.

Jego stan był najgorszy pomiędzy koszmarami. Koszmar nie kończył się w momencie gdy się zbudzał. Koszmar kończył się po ostatnim horrorowym seansie jego udręczonego umysłu.

Domyślał się, że zbił to lusterko w czasie jednego z gorszych momentów podczas interwałów. Patrzył na nie, na swoje rozbite oblicze. Powoli zaczynał czuć senność. Patrzył nadal tępo w swoje odbicie, pochylony nad blatem.

Początkiem kolejnego koszmaru było jego znikające powoli odbicie. W każdym kawałku lustra rozmazywało się, po kolej, a on czuł że rozpada się wraz z nim.

Ostatnią resztką woli opadł do tyłu. Zasnął.

 

ALAMANTYD – PRZYSZŁOŚĆ NASZEGO ŚWIATA!

To był zawsze początek drugiego snu. Zawsze mówiła go kobieta, której głos brzmiał jakby zaraz miała osiągnąć orgazm.

Był na ziemi. Żwir kuł w twarz, ciało jak z ołowiu. Dźwignął się na kolana.

Był blisko granicy. Za blisko. Ale po tej dobrej stronie.

Jego serce jakby zapadło się w piersi; potem płuca. Nie czuł bólu, tylko przedziwne uczucie jakby wszystko w środku opadło w dół, zostawiając pustkę u góry. Jego umysł też opadł – gnił teraz w samym dole, otulony szkaradnym uściskiem krwi i wnętrzności.

Patrzył tępo przed siebie, a wszystko co widział trawione przez koszmarne zespolenie myśli z trzewiami. Przy granicy były kopalnie. Potężne rafinerie. Drylowały głęboko w grunt, jak najbliżej granicy. Z chorej ziemi tryskała biała substancja, ta sama, którą widział poprzedniego snu. Miejsca, gdzie wydobywano to coś, różniły się od reszty miejsc obronnych. Mury były tutaj dalej od granicy, ale przy samym wydobyciu obstawiono ciężkie straże. Człowiek walczył z czymś, czego sam nie rozumiał, tym, co rozumiał. Maszynami na gąsienicach wielkości budynków, na których platformach groźnie w górę pięły się działa. Ciężkozbrojnymi żołnierzami, otulonymi w gruby, metalowy pancerz zasilany czymś, co wyglądało na mały silnik umieszczony na plecach. Szperaczami, których światło przeszywało wszystko do momentu uderzenia w granice – tam załamywało się, rozpadało, dawało słabą poświatę wokół.

Za mrokiem ukryty był inny świat.

Wziął głęboki wdech, jego nozdrza wypełnił zapach ropy.

Zaczął powoli, na czworakach, pełznąć do przodu. Przed sobą widział ciężkozbrojnego żołnierza. Jego cudaczny pancerz, który wyglądał jak połączenie myśli technicznej wieku 20 i średniowiecza.

Pełznął wprzód, ale nie zmniejszał dystansu. Żołnierz był ciągle tak samo oddalony. Spojrzał w dół, żwirowy grunt zapadał się pod nim. Miał wrażenie że powoli tonie w tych małych skałach, że zaraz i też one znajdą się głęboko w jego jestestwie. Czy to uczucie śmierci?

Spojrzał w górę. Ukląkł. Nie ruszył się z miejsca nawet o centymetr.

Gdy odwrócił wzrok w stronę w jednych z dziur gdzie wydobywano dziwną substancję, dojrzał dłonie, trzymające się kurczowo krawędzi dołu. Małe, blade, jakby dziecięce.

I jak na znak, poruszyły się. Zaczęły wściekle łapać grunt, wypełzając z czeluści. Pojawiły się kolejne, obok. I kolejne. Ruch kojarzył mu się z ruchem pająka wypełnionego nienawiścią. Wściekle posuwały się wprzód, wbijając małe dłonie głęboko w skały. Krwawiły, spomiędzy palców wypływała posoka wypełniona świecącymi w świetle reflektorów drobinami.

Czwarta para rąk. Były długie, zbyt długie jak na człowieka.

Wypełzło. Wyciągnęło swoje blade, dziecięce ciało. Cztery pary dłoni wyrastały z po bokach tułowia. Im bliżej pasa, tym były krótsze.

Tam, gdzie powinna być głowa, był świder. Oblepiony wokół paskami mięsa, które trzymały go sztywno przy tułowiu. Koszmar oparł się o przednie dłonie. Na jego korpusie, jakby pod skórą, były dziesiątki powykrzywianych bólem twarzy. Ściśnięte, nachodziły na siebie. Cała skóra pokryta jakby bąblami oblicz wypełnionych cierpieniem. Wtedy też ujrzał dół potwora. Zamiast nóg, sterczały zawiłe metalowe konstrukcje. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to jakiś rodzaj broni.

Chciał uciekać, ale żwir zasypał jego ręce i nogi, a każdy kamyk ważył jakby tonę. Chciał krzyczeć, ale nie miał już strun głosowych; gniły głęboko w nim. Chciał zamknąć oczy, ale powieki same się otwierały.

Wszystko wokół ignorowało to coś. Żołnierz, patrolujący spokojnie okolice, przeszedł tuż obok, jakby ta poczwara była niewidzialna. Ale on ją widział. I ona widziała niego. Czuł te spojrzenia twarzyczek spod skóry. Były pełne żalu, bólu, i oskarżenia.

Poruszyły się. Skóra pękała w miejscach, gdzie były ich usta, a jej płaty opadały na ziemie. Krzyczały oskarżenia. Krzyczały w bólu. Krzyczały ot tak, byle by ktoś je usłyszał.

Ten krzyk rozdzierał jego uszy, i niego samego. Trwał, i trwał, a on był zbyt słaby, zbyt nieistotny, by go zatrzymać. W końcu wypełnił go całego, zapełnił całą pustkę w jego ciele. Opadł na ziemię. Był sparaliżowany strachem – jedyne co widział to żwir, ciągnący się aż po horyzont. A krzyk był jakby coraz bliższy i bliższy…

Wnet poczuł się, jakby ktoś wyciągnął go z głębin. Wszystkie wnętrzności wróciły na ziemie, co wywołało szok i ból, jakby ktoś w samym środku jego samego uderzył go młotem. Chociaż krzyki ustały. Niczego nie widział – nie był pewien czy oślepł, czy otaczała go ciemność. Tylko głos spikera, miękki i spokojny.

Ministerstwo Obrony Granicy potwierdziło dzisiaj pogłoski o nowym fenomenie, który pojawił się w okolicy granicy. Według świadków, opis "człowieka-pająka" był trafny. Nie zanotowano żadnych zmian. Istota, według oficjalnego oświadczenia, wypełzła z jednego z pustych szybów kopalni. Ignorując żołnierzy i sprzęt wokół, po kilku minutach wróciła do szybu. Na razie prowadzone są rozmowy odnośnie najlepszych kroków, które należy podjąć w obecnej sytuacji.

 

Zbudził się na ziemi. Rzeczywistość szybko do niego powróciła. Domyślał się, że fakt moczu w kroku był mocno trzeźwiący. Wtedy jednak nie przejmował się tym. Leżał, oddychając ciężko, uspokajając swój zmęczony umysł.

Wiedział, że ma ograniczony czas. Pomyślał że zje po kolejnej makabrze zaserwowanej przez jego umysł, teraz musiał zmienić spodnie i bieliznę.

Łazienka miała pralkę, prysznic, ubikację i małą szafkę z lustrem. Zrzucił z siebie ubrania i wrzucił je do bębna, następnie usiadł na desce klozetowej i patrzył tępo w podłogę. Jego myśli dryfowały bez celu; ciało było zmęczone i pozbawione jakiejkolwiek mocy. W tamtej chwili był raczej półżywą rzeźbą niźliby człowiekiem. Gdyby ktoś nim szarpnął, poleciałby bez oporu na zimne kafelki.

Czas był subiektywny. Siedział tak minutę, może godzinę. Fale myśli, które były raczej niczym czarny potok niźliby uformowaną idea, obmywały jego ciało i umysł. Zaczął bujać się, w przód i w tył, całkowicie nieświadomie. Zamknął oczy; zasnął. Jego ciało było zbyt zmęczone by przekazać mu, że runął na ziemię.

 

Do incydentu doszło w mieście Oldyork, ulokowanym kilka kilometrów od granicy. Według opowieści świadków, pierwsze "wisielce" zawieszone wysoko na niebie można było ujrzeć w godzinach popołudniowych. Choć wywołało to pewny niepokój mieszkańców, Ci, żyjąc tak blisko granicy, byli świadomi jej fenomenów. Nikt z zapytanych nie był w stanie określić, czy widział te tajemnicze postacie za, czy przed granicą. Strażnicy granicy także nie byli w stanie określić dokładnego ich położenia. Według słów stacjonującego tam oficera, patrzyło się na nie jak na iluzję optyczną, która zmienia swoje położenie z każdą chwilą gdy się na nią patrzy.

Około godziny szesnastej zaczęły się pierwsze grzmoty. O wiele głośniejsze przy granicy, huk był na tyle mocny by wybić kilka szyb w wieżach strażniczych i basztach. Niektórzy żołnierze raportowali o uszkodzeniach słuchu, możliwe że trwałych.

Czerwone pioruny zaczęły uderzać niedługo później. Uderzały w kilkunastosekundowych odstępach, z początku tylko na granicy, jednak wraz z kolejnymi minutami zaczęły posuwać się wprzód, zwiększając także swoją intensywność i ilość. Pierwsze telefony na linię alarmową zaczęły dzwonić wpół do siedemnastej. Obywatele wzywali pomoc medyczną i straż – uderzenia błyskawic niszczyły domy i ulice. Ci, którzy stali zbyt blisko miejsca uderzeń, umierali na miejscu, porażeni prądem. Niektórzy mieli na tyle "szczęścia", że doznali tylko trwałych poparzeń.

Szpitale zareagowały szybko, wysyłając karetki do poszkodowanych. Jednak z racji sytuacji, wiele z nich nie było w stanie dotrzeć na miejsce. Drogi zostały zniszczone wskutek uderzeń, które wyrywały asfalt tworząc głębokie leje. Część kierowców także musiała zawracać, czy z powodu uszkodzeń karetek, czy braku możliwości pomocy. Według doniesień, w momencie największej burzy błyskawice uderzały bez przerwy. Koszmar zakończył się około godziny siedemnastej. Obecnie na miejsce została wysłana Gwardia Narodowa i wojsko. Liczba ofiar i stan umocnień na granicy nie jest jeszcze dokładnie znana.

 

Zbudził się, znów. Obolały od zimnych kafelek, przetarł oczy i dźwignął się na nogi. Surowość miejsca na którym przyszło mu zasnąć otrzeźwiła jego umysł. Włączył pralkę, rozciągnął się. Choć jego ciało wyraźnie dawało mu znaki, że spanie na łazienkowych kafelkach nie jest zbyt terapeutyczne, odrętwienie odciągało złe myśli i pobudzało.

Skierował się w pod prysznic. Ciepła woda rozgrzewała obolałe mięśnie, jej szum go uspokajał. Nie mógł spędzić pod prysznicem zbyt długo, toteż po kilku minutach wyszedł. Wytarł się pośpiesznie, następnie poszedł w stronę sypialni.

Po prysznicu czuł się lepiej. Zdał sobie sprawę że nie pamiętał, by choć raz tak dobrze czuł się pomiędzy interwałami. Napawało go to radością, którą jak ulotny płomień ochraniał rękoma umysłu przed wiatrem zza granicy.

Koszula. Bielizna. Spodnie. Skarpetki. Spojrzał w lustro, zawieszone koło szafy na ubrania. Kilkudniowa broda mu nie pasowała, tak jak zbyt długie włosy, opadające na oczy. Schudł, choć jeszcze daleko mu było do chodzącego szkieletu.

Najbardziej jednak jego uwagę przykuwały jego oczy. Zawsze gdy na nie patrzył w lustrze te wręcz skrzyły życiem. Teraz były mętne, jakby puste, tylko że im dłużej się w nie wpatrywał, tym bardziej nawiedzał go fakt że widzi w nich iskrę. Ulokowała się w samym centrum pustki, na środku źrenicy.

Poczuł odrealnienie im dłużej patrzył w swoje odbicie. Przysunął sobie krzesło, oparł się, i począł przyglądać samemu sobie. Swoim oczom. Tym czymś ulokowanym w sercu pustki.

To były czerwone pioruny. Uderzały raz po raz, od wewnętrznej strony oka. Jakby próbowały się przebić na zewnątrz. Co gdyby im się udało? Czy rozpętała by się taka burza, o jakiej raportował ten człowiek z radia? Czy lustro pękłoby, rozlatując się na milion kawałków, niszcząc jego obraz?

Byłby początkiem i końcem. A może nie, może burza była by zbyt mała by zniszczyć wszystko. Czy zniszczyłaby jego? A może go umocniła? Przeżywając to, co mogło wystrzelić spod jego własnego ciała, stałby się mocniejszy – gdyby przeżył. Nie był tego pewien, ale tak czuł.

Zamknął oczy tylko na chwilę. Burza uspokoiła się. Przynajmniej na razie. Nadchodził piąty akt.

 

Był nimi. Czuł to. Czuł otoczenie, ale go nie widział. W ogóle stracił wzrok Czuł że dryfuje. Jego ciało było lekkie, ale także niemalże niezniszczalne. Niemalże.

Oddychał, a powietrze pachniało mieszanką siarki i sosny, zapachem alamantydu. Słyszał wiele rzeczy. Były odległe, nieistotne, klucze, martwe – choć żyły.

Głęboko w szybach na górę wspinały się ludzie-pająki. Widział je wcześniej, teraz też o nich wiedział, ale ich krzyk był zrozumiały. Oskarżały rzeczywistość. Miały prawo. Ale były zbyt słabe. Nie tak jak oni.

Ciepło mroku otulające jego ciało było niczym jedwab. Poruszył lekko palcami, jakby dyrygował. Poczuł miliony drobinek białego piachu pod sobą. Żołnierz na dole zląkł się; spojrzał na niego. Czuł jego wzrok, czuł jego pot. Był słaby, kruchy. Jednak nie brakowało mu niczego.

Czy brakowało coś jemu? Nie był pewien. Skupił się na tym. Po jego aksamitnej skórze przebiegły palce jego myśli. Dotykał swojego ja. Ja rozłożyło się niczym kwiat, wewnątrz i na zewnątrz niego, eksponując przed nim jego umysł i ciało. Psyche, w harmonii, spokojne. Wiedział kim jest, co musi zrobić. Co się stało. Co się stanie. Był tego świadomy i pogodzony. Trująca mgiełka unosiła się z płatków. Niewidoczna dla prostego umysłu. Jego esencja. Posłyszał głos kogoś z dołu. Ten ktoś musiał ujrzeć część jego ja, jakby rozwiała się jakaś mroczna mgła.

Jednak jego ciało potrzebowało czegoś. Nektaru. Paliwa. Opadał, jak na zawołanie. Zbliżając się do ziemi, czuł ją swoim ciałem i umysłem. Pająk był już prawie u szczytu szybu. Poczuje rozrywające to blade, marne ciało pociski. Nie powinni wypełzać. Głęboko, na dole szybu, były ich setki. Skupione wokół srebrnych strumieni alamantydu. Koszmary zrodzone z chorej woli jego zdobycia.

Sięgnął ręką w dół, kilometry w dół, i napełnił je po brzegi srebrną substancją. Napawał się nią, wchłaniał ją. Napędzała go, i niszczyła. Ale był tego świadom. Odległy, nieistotny i kluczowy, martwy, choć żywy – to wszak był on.

Niektórzy wokół także sięgnęli w dół. I ich myśli znał. Z pozoru zbudowane inaczej, składały się w taką samą sumę całości. Każdy z nich był paradoksem – diametralnie inni, a jednocześnie tacy sami. Wynikało to z ich budulca.

Źródło, do którego sięgnął, powoli jednak wysychało. Czuł że dotyka kamienistego dna wyłożonego kośćmi przeszłości. Gdy wypije swoją ostatnią kroplę, będzie kompletny. Nie bał się śmierci, wszak już nie żył.

 

Gdy Alex zbudził się, jego głowa oparta była o szafę przed lustrem. Kark bolał, nie spał w najlepszej pozycji. Ale to był koniec koszmarów. Przynajmniej na razie.

Spojrzał na elektroniczny zegarek koło łóżku. Wybiła północ. Nie był senny, a do następnej transmisji dzieliło go osiemnaście godzin. Czuł głód – co ostatnio zdarzało mu się wyjątkowo rzadko – na razie jednak odrzucił tą potrzebę. Zapalił światło, zmrużył oczy. Gdy te przyzwyczaiły się do oświetlenia, usiadł przy lustrze po raz kolejny.

Spojrzał w swoje oczy, ale nie widział już tam żadnych błyskawic. Pamiętał to, co towarzyszyło mu gdy ostatni raz zasnął. Czasem interwały rozpływały się w pamięci, teraz jednak każdy był świeży i jasny. Podobnie jak sny. Ale te zawsze pamiętał, wbrew sobie, wbrew logice.

Wstał i przeciągnął się. Poczuł zmęczenie, skryte gdzieś pomiędzy jego mięśniami, pełzające pod skórą. Wiedział że nic tego nie przegoni, poza czasem. Na początku próbował kawy, napojów energetycznych, ćwiczeń, medytacji… nic jednak nie było w stanie rozwiać tego zmęczenia. Może to jego umysł już wytrzymywał, i w ostatniej desce ratunku rozlewał swoje żale na resztę jego ciała.

Wsadzając spaghetti do mikrofali, wrócił do myśli o koszmarach. Widział pewną zależność. To, że zawsze czuł strach (poza ostatnim koszmarem), jakby widział te rzeczy po raz pierwszy. Wszak perspektywa i odczucia różniły się między snami, jednak ich motyw był zawsze taki sam. Czy ludzki umysł nie jest w stanie przyzwyczaić się do pewnych rzeczy? Czy może to, co widział, było tak ciężkie, że nawet najmocniejsza siła woli nic by nie zdziałała?

Miał wiele pytań, ale mało odpowiedzi. Znał tylko podstawowe fakty. Każdy koszmar, poza piątym, zawsze napawał go strachem. Piąty zawsze był inny, spokojniejszy. W piątym koszmarze rozumiał co się dzieje. To zrozumienie jednak ulatywało w chwili obudzenia się. Było zamknięte w tym jednym majaku, i był niemalże pewien że nie dane mu będzie wyciągnąć ten sens na światło dzienne.

Piknięcie mikrofali mówiące o końcu pracy wyrwało go z rozmyśleń. Szybko wyciągnął opakowanie na blat, potem na talerz. Gazeta leżała obok kranu. Na pierwszej stronie, tłustymi literami, ostrzeżenie o możliwym zatruciu okolicznych wód. Burmistrz miasta apelował, by nie pić wody z kranu, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy. Znaleźli w okolicznej rzece, która służyła także jako główne źródło wody miasta, rozbitą ciężarówkę. Kierowca był martwy, ładunek w beczkach wylał się do rzeki. Policjanci nie byli jednak w stanie ustalić, kim był kierowca, do kogo należała ciężarówka, i co przewoziła. To było prawie trzy tygodnie temu, i w sumie Alex nie wiedział, jak rozwinęła się sprawa. Przez trzy tygodnie ktoś już by doszedł, czy wody nie są zatrute, prawda? Ale ostatnimi czasy był odłączony od rzeczywistości. W sumie nawet nie był pewien, skąd ta gazeta się tutaj wzięła. Musiał ją zdobyć podczas jednego z przerw między koszmarami.

Z ciekawości, otworzył kran, i podsunął szklankę. Woda wydawała się w sumie normalna. Taka jak zawsze. Ale przecież zatruta woda nie musi wyglądać podejrzanie. Wolał nie ryzykować; sięgnął ręką w stronę zaworu kranu.

Zatrzymała go jednak ciekawość. Co się stanie jak woda przeleci jeszcze chwilę? Dziwna myśl, ale przecież ostatnimi czasy działo się wiele dziwnych rzeczy.

I jak na zawołanie, woda zmieniła kolor. Konsystencje. I zapach. To, co wylewało się z kranu, nie było już wodą. Srebrny płyn, o zapachu siarki i sosny. Alamantyd. Był nieco gęstszy od wody; zbierał się małą, srebrną kałużą w zlewie. Przypominał mu trochę ciekły metal. Wylewając się z kranu, wydawał cichy dźwięk. Brzmiał jak brzęczenie małych kryształków uderzających o siebie.

Kusiło go, by sięgnąć ręką w jego stronę. Czuł jednak strach.

Koszmar wylewał się na rzeczywistość. Przetarł oczy; substancja nadał płynęła. Jego umysł wrócił do tych czerwonych piorunów, ukrytych w głębi jego oczu. Ale to mogło być tylko wrażenie. Halucynacja. Efekt zmęczonego umysłu biczowanego koszmarami.

Czy to też było to? Czy gdyby pomieszał ręką w zlewie, zdałby sobie sprawę że to tylko woda, a on ma halucynacje? Chciałby, by to była halucynacja. Przecież słyszał tykanie zegara, z którego wyjął baterię. Trzask radia, które było odłączone od prądu do czasu transmisji. To jednak były omamy opierające się na jednym zmyśle. To, co widział teraz, atakowało wszystko.

Węch. Wzrok. Słuch. Został jeszcze dotyk i smak… ale nie był na tyle szalony, by tego dotknąć. A co dopiero spróbować.

Wziął głęboki wdech, zamknął oczy. Sięgnął ręką szybko w stronę kurka i zakręcił go. Bał się otworzyć oczy. Bał się tego, że ta substancja nadal się leje.

Po kilku głębszych wdechach, które miały go uspokoić, otworzył oczy. Po substancji nie było ani śladu. W pierwszym odruchu sięgnął ręką w stronę zlewu, chcąc dotknąć jego powierzchni, jednak cofnął rękę. Nie miał odwagi. Może jutro, pomyślał. Wziął swoje spaghetti, pożarł je szybko, następnie wyciągnął się na kanapie. Pomyślał czy nie włączyć telewizora, i to było ostatnia świadoma myśl. Usnął.

 

Zbudził się w południe następnego dnia. Słońce zalewało złotem jego pokój.

Przetarł oczy i spojrzał na radio. Dzisiaj, za kilka godzin, nastąpi szósta transmisja. Przyjął ten fakt z mieszanką obawy i apatii. Bał się, to naturalne. Pędziło w jego kierunku coś, czego nie mógł zatrzymać ani zrozumieć. Ale nie mógł też tego powstrzymać. Podobnie jak zegar, którego tykanie słyszał mimo tego że nie działał, tak i działało radio. W sumie nie był pewien, czy nawet musi przy nim być. Czuł, że istnieje duże prawdopodobieństwo że usłyszałby relację tak czy siak. Był bezradny w tej kwestii.

Spojrzał w telefon. Trzynasta dwadzieścia osiem. Miał cztery godziny i trzydzieści dwie minuty do kolejnego rozdziału. Wzdrygnął się, jak z zimna. Paskudna myśl.

Siłą woli jednak odciągnął swój umysł od tego tematu, choć na chwilę, i począł zastanawiać się co zrobić z resztą dnia. Nadal czuł wczorajsze nocne spaghetti, chociaż wolał coś zjeść przed. Miał jeszcze kilka butelek wody. Kilka mrożonek. Środki czystości…

Powinien lekko się odświeżyć, jednak czuł niemoc, toteż droga do łazienki nie była mu obecnie zbyt miła. Sięgnął po pilot i włączył telewizor. Zaczął lecieć po kanałach.

Fakty, fakty. Serial. Reklamy. Znów reklamy. Reportaż o nowo powstałej fabryce. Kończący się program naukowy. W sumie nie patrzył za bardzo na to, co oglądał. Rejestrował fakty, był świadom, ale to maks na ile pozwolił mu jego mózg. Po kilku chwilach przełączał na następną stację, i na następną. Choć nie myślał o nadchodzącej transmisji, siedziała mu z tyłu głowy. To, co nadejdzie, niemalże czuł tego dotyk na swoich ramionach. Dotyk, który wysysał z niego ducha, wigor i zainteresowanie. Pogrążał się w odmętach lęku i apatii, przedziwnej mieszanki. Jego serce biło jak oszalałe, umysł pogrążał się w rezygnacji i strachu. Ciało jak obce, poza jego kontrolą. Trwał tak, powoli, uścisk obejmował jego ciało.

Otrząsnął się nagle, jakby wyrwany z transu. Poderwał się na nogi i zachwiał się, w ostatnim momencie łapiąc równowagę. Spojrzał za siebie, na kanapę. Jakby to ona była tutaj czemuś winna. Tracił zmysły – gdy spojrzał na telefon, była godzina szesnasta. Gdzie podziały się te dwie godziny?

Odkąd pojawiła się transmisja, zdarzały mu się takie odcięcia, nigdy jednak nie trwały one tak długo. Jednak, pomyślał, nigdy też z jego kranu nie płynął alamantyd.

Myślał o pomocy. Psychiatra, może psycholog. Ale bał się zamknięcia i diagnozy. Bał się także tego, że nie oszalał – że transmisja jest prawdziwa. Że jeżeli powie o niej komukolwiek, jej szaleństwo rozleje się do czary umysłu drugiej osoby. Bo, pomimo tego że pojawiała się w jego głowie lampka, że może bać się urojeń, przyjmował że transmisja jest prawdziwa. Nie wiedział nawet czemu, wszelkie paranormalne rzeczy traktował z przymrużeniem oka. Ale, świat jest niepoznany. Od granic kosmosu, po dna oceanu, mamy przed sobą setki tajemnic. Czuł, że odkrywa jedną z nich. Jedną z najgorszych, jakie mógł trafić.

Usiadł na kanapie, schował twarz w dłoniach. Czekał – zostało mniej niż dwie godziny.

 

-To będzie nasza ostatnia transmisja. Chciałem podziękować wszystkim – słuchaczom, bez których nie było by tej audycji. Dziękuje za to, że chcieliście słuchać. Jestem wdzięczny też tym, którzy razem pracowali, by to w ogóle się udało – od techników, po sekretarki naszego biura. Siedzimy wszyscy razem, rozmawiamy. Pozdrawiam wszystkich, którzy mnie teraz słuchają. Nie wiedzieliśmy co nastąpi.

Ściana czarnego ognia posuwała się powoli od ciemnej strony planety. Wysoka na kilka metrów, powoli przesuwała się wprzód. Nad nią wisielce, które sunęły jej powolnym tempem.

Gdy pojawiła się tuż przy granicy, żołnierze próbowali strzelać do upiorów zawieszonych nad ogniem, bez rezultatu. Nie mieli nawet czym próbować ugasić tak dużego pożaru – najpierw pochłonął maszyny, topiąc je. Wyglądały niczym złe odlewy metalowych zabawek powiększone kilkanaście razy. Potem, gdy ogień dotarł do ścian muru, począł wspinać się w górę. W kilka chwil cały mur płonął. Słychać było krzyki żołnierzy palonych żywcem.

Ogień w końcu spełzł z muru, zostawiając zgliszcza. Spalone ciała, stopione metalowe konstrukcje. Z oddali słychać było tysiące wozów strażackich, jakby można było słyszeć każdą taką maszynę z całej ziemi. Wojskowe ciężarówki i jeepy pędziły w drugą stronę, ewakuując żołnierzy.

Woda. Proszek gaśniczy. Piasek. Strażacy walczyli, wycofując się przed ogniem. Na nic zdała się ich walka. I to właśnie niektórzy strażacy byli pierwszymi, którzy dobrowolnie zaczęli wchodzić w ogień. Inni po pewnym czasie wsiadali do wozów i odjeżdżali jak najdalej. Ci, którzy walczyli, w końcu nie mieli już czym walczyć, musieli się wycofać.

Nieunikniony, niepokonany. Palił budynki. Z pięknych trawników zostawały czarne zgliszcza. Pękał asfalt.

Chaos opanował świat. Po kilku godzinach walki, większość zaakceptowała ten fakt – nie sposób było tego zatrzymać. Choć oficjalnie wszystkie służby mundurowe miały cały czas walczyć, czy to pomagając w ewakuacji, czy mierząc się z ogniem, oni także byli ludźmi. Uciekali do swoich rodzin. Wchodzili do ognia. Popełniali samobójstwa. Jechali w dal, bocznymi drogami, popijając swój ulubiony napój.

Gdy ogień był już kilka kilometrów w głębi lądu, nastąpiło apogeum. Nie było już wojska, policji, rządu. Została tylko anarchia i czysta, ludzka natura.

Jedni rżnęli się, póki jeszcze mogli. Inni spełniali swoje głęboko ukrywane fantazje. Rozmawiali z rodzinami. Siedzieli, patrząc w niebo, i myśląc o swoim życiu. Wybite szyby sklepowe, agresja. Kierowcy na zakorkowanych drogach skakali sobie do gardła. W końcu zatory sprawiły, że większość dróg była nieprzejezdna. Ludzie uciekali na pieszo. Zwierzęta szalały. Niektóre wbiegały prosto w ogień, inne jakby go ignorowały. Te, które uciekały, uciekały nadaremnie – tak jak ludzie.

Nie da się uciec przed czarnym płomieniem. Jest karą. Ostateczną siłą natury. 

Koniec

Komentarze

Hej!

Na początek garść wyłapanych błędów…

 

Nie jestem specem od interpunkcji, tym niemniej jestem prawie pewien, że tutaj w nawiasie kwadratowym nie powinno być przecinka, natomiast przed “które” powinien być:

Alex powtarzał to[,] niczym mantrę, patrząc za okno, próbując odnaleźć piękno, które ulatuje odkąd pierwszy raz usłyszał transmisję.

To zdanie brzmi topornie, w nawiasie sugeruje uzupełnienie, które by je poprawiło:

Usiadł ciężko, rozejrzał się wokół, szukając oznak [wskazujących na to, że] i jego dom popadał w rozpad.

Podobnie tutaj:

Na ścianie [naprzeciwko tej, pod którą] siedział dwa okna, pomiędzy nimi telewizor i konsola.

Z kolei w tym miejscu popraw literówkę, powinno być “szyi”:

Ostatnio mocno się zapuścił – pociągła twarz schudła, włosy do szyj były tłuste, kilkudniowa broda zaś dopełniała smutny obraz.

I następną nieco dalej:

Zielone oczy, kiedyś pełne życia, teraz był[y] mętne.

Nie brzmi to dobrze, tak samo jak “skierować się w kierunku”. Proponuję zamiast tego “wsparł się o oparcie” albo “położył rękę/plecy na oparciu”. Drobna rada: przy pisaniu zawsze warto mieć otwarty na zakładce Słownik synonimów. Sam tak robię i zawsze kiedy nie przychodzi mi na myśl dobre zastępstwo danego słowa sprawdzam tam to szybko i unikam niepotrzebnych frustracji.

Gdy zamknął oczy i oparł się o oparcie, usłyszał lekki statyczny trzask, jakby radio samo się włączyło.

Rymy wewnętrzne. Unikaj jak ognia, jeśli nie są zamierzone. Inaczej Twój tekst nabawi się chorobliwego, niezamierzonego komizmu. W końcu piszesz poważny horror a nie żartobliwy wierszyk. Kolejna rada: zawsze czytaj na głos to, co napisałeś. Poza tym masz tam powtórzenie “była”. To też warto poprawić.

Granica z ciemną stroną planety była cały czas obserwowana. Kryjąca swoje tajemnice, była niezbadana.

Może to nie do końca błąd, ale brzmi niezręcznie. Czy my, czytelnicy, jesteśmy wśród członków ekspedycji tej planety? Jeśli nie stosujesz w narracji mowy pozornie zależnej, tylko zwykłą narrację trzecioosobową, unikaj takich wyrażeń, które wyglądają jak cytowanie wypowiedzi lub myśli bohaterów. Zamiast tego sugerowałbym np.: “której według wielu nigdy nie będzie można zgłębić”.

Jednak, było tajemnicą, której według wielu ludzi nie przyjdzie nam nigdy zbadać.

Ten przyimek piszemy łącznie i z “s” zamiast “z”:

Otworzyły sklejone szczęki, a z pomiędzy czarnych kącików ich pozbawionych ust paszcz wylał się huk oskarżeń, huk maszyn, huk wystrzałów, huk końca.

Zawsze warto upewnić się, jak zapisujemy względnie rzadkie, bądź bardziej potoczne wyrażenia. Powinno być “Ostatnimi czasy”:

Ostatnimi czasu mało jadł, jednak musiał jeść cokolwiek.

Czasami prostota jest odpowiedzią. Tutaj raczej powinien się budzić:

Koszmar nie kończył się w momencie gdy się zbudzał.

Tutaj chciałeś wyraźnie uniknąć czasownika “było”, przez to jednak temu fragmentowi zdania brakuje trochę podmiotu. Łatwo można temu zaradzić: zamiast pogrubionych słów wstaw po prostu “trawiły” – i znowu wszystko ładnie się składa. Kolejna drobna rada: tam gdzie brakuje czasownika, spróbuj go zrobić z czegoś innego. Często się to udaje.

Patrzył tępo przed siebie, a wszystko co widział trawione przez koszmarne zespolenie myśli z trzewiami.

Z kolei w tym miejscu chyba jakiś relikt redakcyjny. Powinno być “jednej z”, bez “w”:

Gdy odwrócił wzrok w stronę w jednych z dziur gdzie wydobywano dziwną substancję, dojrzał dłonie, trzymające się kurczowo krawędzi dołu.

Podobnie tutaj. Możesz wybrać, czy wolisz “po bokach tułowia”, czy “z tułowia”:

Cztery pary dłoni wyrastały z po bokach tułowia.

Choć to nieco inna forma, ale jednak rdzeń czasownika ten sam. W takich wypadkach też lepiej poszukać jakiegoś synonimu, np. “cisnął” zamiast “wrzucił”:

Zrzucił z siebie ubrania i wrzucił je do bębna, następnie usiadł na desce klozetowej i patrzył tępo w podłogę.

Zaimki w prozie piszemy z małej:

Choć wywołało to pewny niepokój mieszkańców, Ci, żyjąc tak blisko granicy, byli świadomi jej fenomenów.

Powtórzenia, powtórzenia. Nie musisz czytać na głos, wystarczy, że przeczytasz sobie w głowie tekst, który napisałeś. Ale, co ważne: czytaj cały akapit za jednym zamachem. A potem przeczytaj kilka sąsiednich akapitów i zobacz, czy one między sobą dobrze grają. Tekst to nie tylko poszczególne zdania. To także akapity. I one powinny być dobrze skomponowane:

Nie mógł spędzić pod prysznicem zbyt długo, toteż po kilku minutach wyszedł. Wytarł się pośpiesznie, następnie poszedł w stronę sypialni.

Po prysznicu czuł się lepiej. Zdał sobie sprawę że nie pamiętał, by choć raz tak dobrze czuł się pomiędzy interwałami.

Wiem, że czasami trudno opędzić się od zaimków, ale warto próbować, bo i one, jeśli nie zostały użyte nieumiejętnie, dają efekt niezamierzonych powtórzeń. Poeksperymentuj z wyrzuceniem części, a może nawet wszystkich pogrubionych zaimków i zobacz, czy na pewno tekst stracił na przejrzystości: 

Po jego aksamitnej skórze przebiegły palce jego myśli. Dotykał swojego ja. Ja rozłożyło się niczym kwiat, wewnątrz i na zewnątrz niego, eksponując przed nim jego umysł i ciało.

Wyrażenia potoczne. Skoro wcześniej waliłeś w czytelnika potężnymi archaizmami jak “niźliby”, to teraz nie częstuj go czymś takim. Albo na odwrót. Ale nie obie rzeczy na raz. Zamiast tego sugerowałbym: “ale to wszystko, na co”, albo “ale tylko na tyle”.

Rejestrował fakty, był świadom, ale to maks na ile pozwolił mu jego mózg.

Cóż, trzeba przyznać, że jeszcze długa droga przed Tobą. Myślę, że najbardziej brakuje Ci umiejętności płynnego prowadzenia narracji – a redagowanie tekstu rzeczywiście odgrywa tu wielką rolę. Ale to wszystko kwestia praktyki, więc tym się za bardzo nie przejmuj. Po prostu musisz pisać wciąż nowe teksty, a im więcej będziesz ich pisać, tym będą one lepsze i lepsze. Docelowo pisanie powinno przychodzić Ci naturalnie, bez zastanowienia – kiedy już zaczniesz pisać. Prawdopodobnie dużo się zastanawiasz nad konkretnymi zdaniami. To widać w tekście, ponieważ jest nierówny, momentami akapity są ładnie skomponowane, dobrze używasz jednowyrazowych równoważników zdań, a momentami się rozjeżdżają od niezręczności i powtórzeń. Jeżeli natomiast nauczysz się najpierw przemyśleć treść a potem pozwolić jej płynąć – tekst będzie o wiele bardziej naturalny. I równy. Ale do tego trzeba praktyki. Dużo praktyki. 

Tym niemniej myślę, że masz potencjał. Dobrze budujesz świat. Jest on bogaty i pełen emocji. Wręcz przytłacza, ale to niekoniecznie źle. Ważne, żeby nie tłamsił akcji, a z tym już u Ciebie trochę gorzej. Co prawda miałeś bardzo statyczny pomysł – akcji tam jak na lekarstwo, bohater tylko naprzemiennie budzi się i popada w swoje koszmary – ale jednak tekst trochę się wlecze. Jestem ciekaw, jak inni to odbiorą – dla mnie wlókł się trochę za bardzo, trochę za dużo było kreacji i ekspozycji, a jednak za mało dramaturgii. Ta pojawia się pod koniec i od razu tekst nabiera życia. Zakończenie więc to duży plus.

Reasumując, pisz dalej. Masz ciekawe pomysły, masz też już zadatki na dobrego narratora, ale jeszcze jesteś niezborny, jak dziecko, które uczy się dopiero chodzić. Jeśli tylko będziesz wystarczająco dużo ćwiczył, kiedy nauczysz się literacko “biegać”, to efektem tego będą naprawdę dobre teksty. 

Pozdrawiam!

 

 

Komentarz w trakcie czytania:

Szczególiki opisiki z detalami (czy to jest opis sklepu z odnogami ważnego świetego?) wszystki co dookoła, co w ręce itp – jesli mają być WAŻNĄ częścią akcji – to O.K. – jesli nie, to raczej powyrzucaj!

“Duży pokój. Aneks kuchenny, bez drzwi, na lewo od niego. Na ścianie naprzeciw gdzie siedział dwa okna, pomiędzy nimi telewizor i konsola. Przed nim stół. Na prawo, przylegające do ściany przy której ustawiona była kanapa – drzwi wejściowe. Na ścianie obok kolejna para drzwi, jedno do łazienki, drugie do jego sypialni” – jeśli to jest opis planu mieszkania w którym trzeba coś ukraść lub pomordować – o – to koniecznie musi to być!! jeśli, nie – bryndza – nikt nie chce takich KWIATKÓW CZYTAĆ. ZAPAMIĘTAJ!!!!!!

“Poczuł się senny, co było częstą przypadłością ostatnimi dniami. Zazwyczaj zapadał w krótkie drzemki, budząc się skołatany i zmęczony. Zdarzały się jednak i dłuższe, a każda z nich nawiedzała go koszmarem. Następnie budził się, by za kilka chwil znów poczuć się sennym” – RATUNKU!! CZYTELNIK NIE MA CZASU NA TAKIE coś – ratunku!!!!!! Czytelnik chce coś przeżyć, czegoś sięnauczyć, kogoś natychmiast zabić lub w wielkiej miłości zapętlić błachostkową nić swojego żywota.

Bardzo przepraszam – nie mam czasu na następne kilometrowe!!! opisy postaci, otoczenia itp. – to zapewne początek 1500 stronnicowej sagi o twojej wybraźni – cóż.

Wszystko, co powyżej napisał mądrzejszy ode mnie Maldi – jest świętością – NAUCZ SIĘ KAŻDEGO ZDANIA JEGO KOMENTARZA NA PAMIĘĆ!!

Pozdrawiam

p.s. Gratulacje dla Maldi za mądrość, uprzejmość, wyrozumiałość i spokój wewnętrzny – nie znam aż tak wspanialego profesora na mojej uczelni!

 

PaintedXI, z niemałą trudnością brnęłam przez fatalnie napisaną Transmisję i musze wyznać, że opowiadanie, niestety, nie spodobało mi się. Niezmiernie długie i mocno nużące opisy czynności i snów Alexa nie zdołały mnie niczym zainteresować, ale ja w ogóle nie lubię słuchać o tym, co się komu śniło, ani czytać opowiadań traktujących o cudzych snach. Pewnie dlatego lektura okazała się dla mnie mało satysfakcjonująca.

Mam jednak nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się ciekawsze i znacznie lepiej napisane.

Przypuszczam, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Podpisuję się obiema rękami pod komentarzem Maldiego, a od siebie dorzucam łapankę.

 

Alex po­wta­rzał to, ni­czym man­trę, pa­trząc za okno… → Alex po­wta­rzał to ni­czym man­trę, pa­trząc przez okno

By spojrzeć za okno, należy je otworzyć i wychylić się zeń.

 

z gro­bo­wy­mi mi­na­mi wy­pa­lo­ny­mi na twa­rzy. → Ile min było na jednej twarzy? I czy na pewno były wypalone?

Proponuję: …z gro­bo­wy­mi mi­na­mi utrwalonymi na twarzach

 

Nie zwra­cał na nie uwagi jesz­cze nie tak dawno temu… → Jesz­cze nie tak dawno nie zwra­cał na nie uwagi

 

para drzwi, jedno do ła­zien­ki, dru­gie do jego sy­pial­ni. → …para drzwi, jedne do łazienki, drugie do sypialni.

Zbędny zaimek – w mieszkaniu bohatera chyba nie było cudzej sypialni. Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Ujął do ręki lu­ster­ko, nadal tkwią­ce w opra­wie. → Ujmujemy coś czymś, nie do czegoś. Czy mógł ująć lusterko nie biorąc go ręką?

Proponuję: Ujął lu­ster­ko nadal tkwią­ce w opra­wie.

 

Nie pa­mię­tał jak się zbiło. Teraz, roz­bi­te na czę­ści… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Nie pa­mię­tał jak się stłukło. Teraz, roz­bi­te na czę­ści

 

prze­ci­na­ło jego zmę­czo­ną twarz, znie­kszta­ca­ło i jakby z niej szy­dzi­ło. → Nadmiar zaimków. Literówka.

Proponuję: …prze­ci­na­ło zmę­czo­ną twarz, znie­kszta­łca­ło i jakby z niej szy­dzi­ło.

 

włosy do szyj były tłu­ste… → Ile miał szyj?

A może miało być: …włosy do szyi były tłu­ste… Lub: …zbyt długie włosy były tłuste

 

kil­ku­dnio­wa broda zaś do­peł­nia­ła smut­ny obraz. → …kil­ku­dnio­wa broda do­peł­nia­ła smut­nego obrazu.

 

Zie­lo­ne oczy, kie­dyś pełne życia, teraz był mętne. Wi­dział to do­sko­na­le, z racji tego że w strza­ska­nym roz­bi­ciu miał ich aż czte­ry. -> Literówka. To nie rozbicie było strzaskane, a lusterko. Choć widział czworo oczu, wcale nie znaczy, że widział widział je lepiej – widział je tak samo, tyle że widział ich więcej.

 

go­dzi­nie osiem­na­stej każ­de­go piąt­ku. Była go­dzi­na sie­dem­na­sta, czwar­tek. Dwa­dzie­ścia pięć go­dzin do… → Czy to celowe powtórzenia?

 

krót­kie drzem­ki […] Zda­rza­ły się jed­nak i dłuż­sze, a każda z nich na­wie­dza­ła go kosz­ma­rem. → To nie drzemki nawiedzały go koszmarami, to koszmary nawiedzały go w drzemkach.

 

by za kilka chwil znów po­czuć się sen­nym… → …by za kilka chwil znów po­czuć się sen­ny…

 

Czuł za­pa­da­ją­cy sen. → Sen nie zapada, to człowiek zapada w sen.

Proponuję: Czuł, że za­pa­da­ w sen. Lub: Czuł nadchodzący sen.

 

Za­ku­ło go serce… → W co zakuło go serce?

Pewnie miało być: Za­kłu­ło go serce

Sprawdź znaczenie słów: zakućzakłuć.

 

Wy­so­ki mur, wy­bu­do­wa­ny kil­ka­na­ście me­trów przy gra­ni­cy, oka­lał teren wokół pla­ne­ty. → Obawiam się, że nie jest możliwe wybudowanie muru okalającego teren wokół planety.

 

Grunt przy gra­ni­cy był pła­ski i równy, na każ­dym za­kąt­ku świa­ta.Grunt przy gra­ni­cy był pła­ski i równy w każ­dym za­kąt­ku świa­ta.

 

fan­to­my cza­sem wska­zu­ją na coś ręką. → …fan­to­my cza­sem wska­zu­ją coś ręką.

Ręką wskazujemy coś, nie na coś.

 

żebra pod czar­ną skórą opa­da­ły ku do­ło­wi… → Masło maślane – czy coś może opadać ku górze?

 

to było co­dzien­nie i "nor­mal­ne". Jed­nak, było ta­jem­ni­cą… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …to było co­dzien­nie i "nor­mal­ne". Jed­nak stanowiło tajemnicę

 

Od­wra­ca­li swoje upior­ne głowy w kie­run­ku swych kam­ra­tów. → Czy oba zaimki są konieczne?

Czy odwracaliby cudze głowy?

 

W kil­ku­mi­nu­to­wym ko­mu­ni­ka­cie, które grane było na każ­dej sta­cji ra­dio­wej co kilka go­dzin, po­twier­dził po­gło­ski… → Komunikat jest rodzaju męskiego; komunikat można nadać przez radio, ale nie można go grać.

Proponuję: W kil­ku­mi­nu­to­wym ko­mu­ni­ka­cie, który był nadawany przez każdą stację radiową co kilka go­dzin, potwierdzano po­gło­ski

 

pa­trząc pro­sto w oczy prze­dziw­nej isto­cie… → Wcześniej napisałeś: Zbyt długie głowy, pozbawione ust i uszu, z pustymi oczodołami. → Skoro istoty miały puste oczodoły, to jak można patrzeć w ich oczy?

 

Do naj­bliż­szej basz­ty, z cięż­ki­mi dzia­ła­mi ulo­ko­wa­ny­mi na szczy­cie, dzie­li­ło go jakby ki­lo­me­try.Od naj­bliż­szej basz­ty z cięż­ki­mi dzia­ła­mi ulo­ko­wa­ny­mi na szczy­cie, dzie­li­ły go ki­lo­me­try.

Jakby kilometry – jaka to odległość?

 

Gdy od­wró­cił wzrok, spoj­rzał w kie­run­ku mrocz­nej czę­ści, oni tam byli. Zwi­sa­ły, tuż przy samej gra­ni­cy, tam gdzie za­pa­da mrok. Mrok, któ­re­mu… → Czy celowe są rym i powtórzenie?

 

wi­dział ja­ski­nie usia­ne set­ka­mi na kli­fach. → Setkami czego usiane były jaskinie?

 

Od­wró­cił od tego wzrok, a cały kra­jo­braz jakby się za­wa­lił. Jego wzrok trzy­mał… → Powtórzenie.

 

z po­mię­dzy czar­nych ką­ci­ków… → …spo­mię­dzy czar­nych ką­ci­ków

 

Ostat­ni­mi czasu mało jadł, jed­nak mu­siał jeść co­kol­wiek. Wyjął z lo­dów­ki małe, pla­sti­ko­we opa­ko­wa­nie. → Literówka. Powtórzenie.

 

czuł że kpią z niego.

Wy­cią­gnął z niego ba­te­rie już dawno temu, ale on wciąż sły­szał ten dźwięk.

Jego stan… → Nadmiar zaimków. Z drugiego zdania wynika, że to zegar słyszał dźwięk.

 

W każ­dym ka­wał­ku lu­stra roz­ma­zy­wa­ło się, po kolej… → Literówka.

 

Żwir kuł w twarz… → Żwir kłuł w twarz

 

jakby wszyst­ko w środ­ku opa­dło w dół… → Masło maślane.

 

Przy gra­ni­cy były ko­pal­nie. Po­tęż­ne ra­fi­ne­rie. Dry­lo­wa­ły głę­bo­ko w grunt, jak naj­bli­żej gra­ni­cy. → Obawiam się, że ani kopalnie, ani rafinerie niczego nie drylują.

Za SJP PWN: drylować 1. «wyjmować pestki z owoców» 2. «wysiewać rośliny systemem rzędowym»

 

ta sama, którą wi­dział po­przed­nie­go snu. → …ta sama, którą wi­dział w poprzednim śnie.

 

przy samym wy­do­by­ciu ob­sta­wio­no cięż­kie stra­że. → …przy samym wy­do­by­ciu wystawiono cięż­kie stra­że.

Co to są ciężkie straże?

 

na któ­rych plat­for­mach groź­nie w górę pięły się dzia­ła. → Masło maślane – czy można piąć się w dół?

 

da­wa­ło słabą po­świa­tę wokół. → Zbędne dopowiedzenie – poświata jest słaba/ nikła z definicji.

 

po­łą­cze­nie myśli tech­nicz­nej wieku 20 i śre­dnio­wie­cza. → …po­łą­cze­nie myśli tech­nicz­nej wieku XX i śre­dnio­wie­cza.

Oznaczenia liczbowe wieków zapisujemy cyframi rzymskimi.

 

Peł­znął wprzód, ale nie zmniej­szał dy­stan­su.Peł­znął w przód, ale nie zmniej­szał dy­stan­su.

Sprawdź znaczenie słowa wprzód.

 

że zaraz i też one znaj­dą się… → …i że zaraz one też znaj­dą się

 

Gdy od­wró­cił wzrok w stro­nę w jed­nych z dziur gdzie wy­do­by­wa­no… → Gdy od­wró­cił wzrok w stro­nę jed­nej z dziur, z której wy­do­by­wa­no.

 

Ruch ko­ja­rzył mu się z ru­chem pa­ją­ka… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Wście­kle po­su­wa­ły się wprzód…Wście­kle po­su­wa­ły się w przód

 

wbi­ja­jąc małe dło­nie głę­bo­ko w skały. → Czy dłonie można wbić w skałę?

 

Czte­ry pary dłoni wy­ra­sta­ły z po bo­kach tu­ło­wia.Czte­ry pary dłoni wy­ra­sta­ły z bo­ków tu­ło­wia.

 

Kosz­mar oparł się o przed­nie dło­nie.Kosz­mar oparł się przednimi dłońmi.

 

Cała skóra po­kry­ta jakby bą­bla­mi ob­licz… → Cała skóra po­kry­ta jakby bą­bla­mi ob­liczy

 

Ale on ją wi­dział. I ona wi­dzia­ła niego.I ona wi­dzia­ła jego.

 

a jej płaty opa­da­ły na zie­mie. → …a jej płaty opa­da­ły na zie­mię.

 

Krzy­cza­ły ot tak, byle by ktoś je usły­szał.Krzy­cza­ły ot tak, byleby ktoś je usły­szał.

 

Ten krzyk roz­dzie­rał jego uszy,niego sa­me­go. → Ten krzyk roz­dzie­rał uszy i jego sa­me­go.

 

W końcu wy­peł­nił go ca­łe­go, za­peł­nił całą pust­kę… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wszyst­kie wnętrz­no­ści wró­ci­ły na zie­mie… → Literówka.

 

Ni­cze­go nie wi­dział nie był pe­wien czy oślepł, czy ota­cza­ła go ciem­ność. Tylko głos spi­ke­ra, mięk­ki i spo­koj­ny. → W drugim zdaniu chyba miało być: Słyszał tylko głos spi­ke­ra, mięk­ki i spo­koj­ny.

 

Zbu­dził się na ziemi. → Zakładam, że obudził się w mieszkaniu, więc: Zbu­dził się na podłodze.

 

Ła­zien­ka miała pral­kę, prysz­nic, ubi­ka­cję i małą szaf­kę z lu­strem. → Łazienka nie ma niczego.

Proponuję: W łazience była pralka, prysz­nic, ubi­ka­cja i mała szaf­ka z lu­strem.

 

Zrzu­cił z sie­bie ubra­niawrzu­cił je do bębna… → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Zrzu­cił/ Zdjął z sie­bie ubra­niewłożył je do bębna

Ubrania wisza w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

by prze­ka­zać mu, że runął na zie­mię. → …by prze­ka­zać mu, że runął na podłogę/ posadzkę.

 

Choć wy­wo­ła­ło to pewny nie­po­kój miesz­kań­ców, Ci, żyjąc… → Choć wy­wo­ła­ło to pewien nie­po­kój miesz­kań­ców, ci, żyjąc

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

nie był w sta­nie okre­ślić, czy wi­dział te ta­jem­ni­cze po­sta­cie za, czy przed gra­ni­cą. Straż­ni­cy gra­ni­cy także nie byli w sta­nie okre­ślić… → Powtórzenia.

 

pa­trzy­ło się na nie jak na ilu­zję optycz­ną, która zmie­nia swoje po­ło­że­nie z każdą chwi­lą gdy się na nią pa­trzy. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …postrzegało się je jak ilu­zję optycz­ną, która zmie­nia po­ło­że­nie z każdą chwi­lą, gdy się na nią spojrzy.

 

Czer­wo­ne pio­ru­ny za­czę­ły ude­rzać nie­dłu­go póź­niej.Czer­wo­ne pio­ru­ny za­czę­ły ude­rzać nie­co póź­niej.

 

za­czę­ły po­su­wać się wprzód… → …za­czę­ły po­su­wać się w przód

 

ude­rze­nia bły­ska­wic nisz­czy­ły domy i ulice. Ci, któ­rzy stali zbyt bli­sko miej­sca ude­rzeń… → Powtórzenie.

Proponuję: …bły­ska­wice nisz­czy­ły ulice i domy. Ci, któ­rzy stali zbyt bli­sko miej­sca ude­rzeń

 

Licz­ba ofiarstan umoc­nień na gra­ni­cy nie jest jesz­cze do­kład­nie znana. → Piszesz o ofiarach i umocnieniach, więc: Licz­ba ofiar i stan umoc­nień na gra­ni­cy nie jesz­cze do­kład­nie znane.

 

Obo­la­ły od zim­nych ka­fe­lek… → Kafelki są rodzaju męskiego, więc: Obo­la­ły od zim­nych ka­fe­lków

 

Skie­ro­wał się w pod prysz­nic. → Dwa grzybki w barszczyku.

A może zwyczajnie: Wszedł pod prysz­nic.

 

Nie mógł spę­dzić pod prysz­ni­cem zbyt długo… → Co on spędzał pod prysznicem?

A może miało być: Nie mógł stać pod prysz­ni­cem zbyt długo

 

Wy­tarł się po­śpiesz­nie, na­stęp­nie po­szedł w stro­nę sy­pial­ni. → Proponuję zwyczajnie: Wy­tarł się po­śpiesz­nie i po­szedł do sy­pial­ni.

 

Za­wsze gdy na nie pa­trzył w lu­strze te wręcz skrzy­ły ży­ciem.Za­wsze gdy na nie pa­trzył w lu­strze, te wręcz skrzy­ły się ży­ciem.

 

Przy­su­nął sobie krze­sło, oparł się, i po­czął przy­glą­dać sa­me­mu sobie. Swoim oczom. Tym czymś ulo­ko­wa­nym w sercu pust­ki. → Nadmiar zaimków.

Proponuję: Przy­su­nął krze­sło, usiadł i po­czął przy­glą­dać się sobie. Oczom. Temu czemuś ulokowanemu w sercu pust­ki.

 

może burza była by zbyt mała by znisz­czyć wszyst­ko. → …może burza byłaby zbyt mała, by znisz­czyć wszyst­ko.

 

Były od­le­głe, nie­istot­ne, klu­cze, mar­twe – choć żyły. → Jakie klucze?

 

Czy bra­ko­wa­ło coś jemu?Czy bra­ko­wa­ło czegoś jemu?

 

Po­czu­je roz­ry­wa­ją­ce to blade, marne ciało po­ci­ski.Po­czu­je pociski roz­ry­wa­ją­ce to blade, marne ciało.

 

na razie jed­nak od­rzu­cił po­trze­bę. → …na razie jed­nak od­rzu­cił po­trze­bę.

 

Za­pa­lił świa­tło, zmru­żył oczy. Gdy te przy­zwy­cza­iły się do oświe­tle­nia… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Gdy te przy­zwy­cza­iły się do jasności

 

Może to jego umysł już wy­trzy­my­wał, i w ostat­niej desce ra­tun­ku roz­le­wał swoje żale na resz­tę jego ciała.Może to jego umysł już wy­trzy­my­wał, i w ostatnim odruchu ra­tun­ku roz­le­wał żale na resz­tę ciała.

 

Wsa­dza­jąc spa­ghet­ti do mi­kro­fa­li… → A może: Wkładając spa­ghet­ti do mi­kro­fa­li

 

Czy może to, co wi­dział, było tak cięż­kie… → Czy może to, co wi­dział, było tak trudne

 

ktoś już by do­szedł, czy wody nie są za­tru­te, praw­da? → …ktoś już by do­szedł, czy woda nie jest za­tru­ta, praw­da?

 

Mu­siał ją zdo­być pod­czas jed­ne­goprzerw mię­dzy kosz­ma­ra­mi. → Przerwa jest rodzaju żeńskiego, więc: Mu­siał ją zdo­być pod­czas jed­ne­j z przerw mię­dzy kosz­ma­ra­mi.

 

Z cie­ka­wo­ści, otwo­rzył kran, i pod­su­nął szklan­kę.Z cie­ka­wo­ści odkręcił kran i pod­su­nął szklan­kę.

 

Woda wy­da­wa­ła się w sumie nor­mal­na. → Co było sumą normalności wody?

A może wystarczy: Woda wy­da­wa­ła się nor­mal­na.

 

się­gnął ręką w stro­nę za­wo­ru kranu. → Czy kran aby nie jest zaworem?

 

Po­dob­nie jak zegar, któ­re­go ty­ka­nie sły­szał mimo tego że nie dzia­łał, tak i dzia­ła­ło radio.Po­dob­nie jak zegar, któ­re­go ty­ka­nie sły­szał, mimo że nie dzia­łał, tak dzia­ła­ło i radio.

 

Otrzą­snął się nagle, jakby wy­rwa­ny z transu. Po­de­rwał się na nogi i za­chwiał się… → Lekka siękoza.

 

-To bę­dzie nasza ostat­nia trans­mi­sja. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

bez któ­rych nie było by tej au­dy­cji. → …bez któ­rych nie byłoby tej au­dy­cji.

 

Dzię­ku­je za to, że chcie­li­ście słu­chać. → Literówka.

 

Ścia­na czar­ne­go ognia po­su­wa­ła się po­wo­li od ciem­nej stro­ny pla­ne­ty. Wy­so­ka na kilka me­trów, po­wo­li prze­su­wa­ła się wprzód. → Powtórzenie.  …prze­su­wa­ła się w przód.

 

Potem, gdy ogień do­tarł do ścian muru, po­czął wspi­nać się w górę. → Dwie paczki masła maślanego: Ściana i mur to synonimy, znaczą to samo. Czy można wspinać się w dół?

 

Woj­sko­we cię­ża­rów­ki i jeepy pę­dzi­ły… → Woj­sko­we cię­ża­rów­ki i dżipy pę­dzi­ły

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Lu­dzie ucie­ka­li na pie­szo.Lu­dzie ucie­ka­li pie­szo.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Halo, halo, wcale nie jestem po…, ale mam skromny (lubię siebie za to!!) pomysł.

Od dzisiaj starajmy się TU I NA ZAWSZE pisać raczej nie za długie utwory, by NASZA KOCHANA REG nie była i zechciała czynić aż tyle, ile jeszcze nigdy w mym – uwaga panie – przystojnym życiu nie widziałem.

Poza żartem – Reg, to jest coś ZBYT wspaniałego, co czynisz – wielka chwała.

LabinnaH

Bardzo dziękuję, LabinnaHu. Jestem szczerze wzruszona.

No cóż, lubię trochę poczytać, trochę połapankować, a nuż komuś się to przyda… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

PaintedXI, reg zrobiła Ci bardzo staranną łapankę – szkoda, że nie poprawiłeś chociaż części błędów, żeby kolejny czytelnik nie musiał się przez nie przedzierać.

Niestety lektura nie była szczególnie przyjemna, głównie ze względu na duże stężenie literówek i błędów. A i fabuła, której było raczej niewiele, niezbyt porywająca. Za dużo opisów, za mało konkretów. 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Dołączam do przedpiśców i wyrażam żal, że nie poprawiłeś baboli. W tekście jest zbyt wiele szczegółowach opisów, a zbyt mało fabuły. Gubiłam się w tekście, przeczytałam dwie trzecie i nie wiedziałam, gdzie właściwie jestem i co się dzieje. Na przyszłość spróbuj bety, Reg podsunęła Ci już link do wątku, w którym dowiesz się , o co chodzi w becie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka