- Opowiadanie: PapierowyMorderca - James, ty stary...

James, ty stary...

Cześć! Jako że jestem tu totalnie nowa, a to jest mój pierwszy tekst wrzucony na stronę, mogłam popełnić trochę błędów - nie to kliknąć, coś źle zaznaczyć, nie dopełnić jakichś formalności. Ciągle uczę się portalu, dlatego jeśli coś powinnam poprawić, dajcie proszę znać. Co do treści opowiadania - jest jakie jest, sama nie jestem zadowolona, ale tak to jest, jak się najpierw wrzuca pośpiesznie skończony tekst, a potem się zauważa, że termin zamieszczania prac został przedłużony o tydzień. Mam nauczkę na przyszłość.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

James, ty stary...

Informacja o śmierci Jamesa dotarła do mnie na drugi dzień po tym, gdy po niemal trzech latach nieobecności w domu postawiłem nogę na brytyjskiej ziemi. Przez cały ten czas razem staraliśmy się odczytać hieroglify licznie objawiające się niemal na każdym znalezisku, jakiego dokonywaliśmy w gorących piaskach Kraju Faraonów, i zrozumieć tę fascynującą, nieco niesłusznie porzuconą kulturę. Naszym celem były oczywiście grobowce, nie byle jakie, ale grobowce władców, bo chociaż wszelkie inne także dostarczają bezcennej wiedzy na temat życia i zwyczajów pogrzebowych starożytnych Egipcjan, to jednak tylko mogiły królów są w stanie zapewnić ich odkrywcom sławę.

Stęskniony za rodziną, żoną Emmą i córkami, Jane oraz Elizabeth, głodny wieczornych pogawędek w Kole Dyskusyjnym, zaspokoiwszy potrzebę odkryć, marzyłem tylko o tym, by wrócić do swojej biblioteki, zlokalizowanej na piętrze trzypoziomowego domu przy Curzon Street, należącego uprzednio do mojej matki, a pozostawionego mi niemal dekadę temu w spadku, kiedy to sama udała się przed Sąd Ozyrysa. To właśnie na stojącej naprzeciw okna tej biblioteki sofie uwielbiałem spędzać czas, snując plany na przyszłość, gdy jako uznany egiptolog będę jeździł po kraju i dawał wykłady przed młodzikami, którzy nigdy nie odniosą tak wielkiego sukcesu jak ja. Teraz, kiedy wracałem do kraju na tarczy i miałem przed sobą serię odczytów w Muzeum Brytyjskim i w Egipskim Towarzystwie Naukowym, czułem się w końcu spełniony. Spełniony i niepocieszony, bo u mojego boku zabrakło Jamesa – przyjaciela, który towarzyszył mi w życiu niemal od zawsze. Poznaliśmy się jako dzieci, a dusze nasze, choć zupełnie różne, moja dość flegmatyczna i zrównoważona, jego nieodpowiedzialna i porywcza, uzupełniały się na każdym polu. Razem uczęszczaliśmy do szkół, razem udaliśmy się na studia. Obaj poślubiliśmy piękne kobiety z dobrych domów, chociaż tylko ja byłem swojej pani wierny. Obaj spłodziliśmy zdrowe potomstwo, choć ja córki, James synów.

Wyjechaliśmy do Egiptu razem i mieliśmy wrócić razem. James był jedynym członkiem Koła Dyskusyjnego Archeologów-Amatorów, który znalazł w sobie na tyle światłości, by razem ze mną zaryzykować wszystkie pieniądze tego świata i wyruszyć w podróż do odległego kraju, który ledwo co stał się częścią Zjednoczonego Królestwa. James nie był głodny sławy, jemu marzyła się tylko przygoda. Jego wyobraźnię pobudzały wizje skarbów, starożytnych klątw, orientalnej urody miejscowych kobiet, gotowych za szylinga zrobić wszystko. Pochodził z majętnej rodziny, a jego ojciec, właściciel kilku fabryk i zakładów przetwórstwa spożywczego, gotów był w imię kaprysu jedynego syna pokryć niemal wszystkie koszty naszej ekspedycji. Było mi to szczególnie w smak, bo chociaż wiodło mi się całkiem nieźle, to jednak nie byłem w stanie pozwolić sobie na kilkuletni wyjazd, zwłaszcza, że miałem na utrzymaniu rodzinę.

Niestety, nieporozumienie sprawiło, że się poróżniliśmy. Zrządzeniem losu prasa przypisała mi całkowite zasługi w sprawie pewnej grobowej skrytki, która okazała się mieścić w sobie pochówki najwyższej klasy. Prawda jest taka, że to James uparł się na lokalizację, której nikt nie dawał szans, a szczególnie ja. I nie mylił się. Po wielu miesiącach wytężonych prac dotarliśmy do ściany, za którą musiało być coś wielkiego, za którą musiała czekać na nas chwała i uznanie egiptologów, jeśli nie całego świata, to na pewno Brytanii. Czekała, ale tylko na mnie, bo pech chciał, że w tygodniu, w którym robotnicy przebili się do pierwszej komory całego ciągu grobowców, James doświadczył słonecznego udaru i najpierw całkowicie omamiony spędził trzy doby w lecznicy, aby potem kolejne trzy nie wychylać nosa ze swojej sypialni w naszym wspólnie wynajmowanym lokalu, kawał drogi od stanowiska, za to dość tanio i schludnie. Byłem tak zaabsorbowany znaleziskiem, że informując Londyn o odkryciu, zapomniałem wspomnieć o tym, że sukces jest zasługą Jamesa, który gołymi rękami kopał tunele, gdy nawet nieźle opłacani robotnicy odmawiali dalszych prac, nie widząc w nich żadnego sensu. Wściekł się na mnie nie na żarty, gdy za późno było już na prostowanie sprawy zasług i prawa do wiecznej chwały. A potem okazało się, że odkrycie jest zbyt wielkie, byśmy sami mogli kontynuować prace. Tak przynajmniej stwierdziło Egipskie Towarzystwo Naukowe, które natychmiast stłamsiło nasze Koło i podjęło decyzję, że mamy wracać na wyspę, a badania przejmie bardziej doświadczony, złożony z większej ilości ludzi, lepiej wykwalifikowany zespół. Było jasne, że nauka skrzyżowała się z polityką. Stare pryki, które nigdy nie wychyliły nosa poza mury londyńskich bibliotek, teraz mieli przyjechać na gotowe. Roli odkrywcy nie mogli mi już zająć, ale siebie mogli uczynić wielkimi badaczami, którzy całe stanowisko rozszyfrują, zrozumieją i opiszą.

Gdy oświadczyłem Jamesowi, że zamierzam wrócić do domu i nie będę walczyć z Towarzystwem o chwałę, obdarzył mnie spojrzeniem typowym dla wielkich umysłów, na których nie poznał się świat, a które bardzo z tego powodu cierpią. Ja, całkowicie nieświadomie, odebrałem mu sukces, a on był gotów przez to przekreślić lata naszej przyjaźni. Nazwał mnie zdrajcą i sługusem. Odsunięty od badań zamierzał pozostać w Egipcie, choćby dalsze czynności miał prowadzić sam, za jedynego kompana mając swój cień. Oznajmiłem, że odpływam za kilka dni. Błagałem, by wrócił razem ze mną, przecież też zostawił w Londynie rodzinę. Zdawał się być jednak całkowicie niewzruszony moimi prośbami i ostatecznie nie odprowadził mnie na statek. Wiem jednak, że był tego dnia w porcie, bo mój bagaż, na który składały się skrzynie prywatne i te mające trafić do Muzeum Brytyjskiego, w miejscu docelowym okazał się być większy o spory kufer, podpisany moim nazwiskiem, jednak ręką Jamesa. Nie chciał na mnie patrzeć, nie chciał ze mną rozmawiać, ale zadbał o to, abym zachował najcenniejsze pamiątki, których wartości nie da się oszacować, a o które przecież walczyliśmy w afrykańskich piaskach razem. W porcie nie sprawdziłem, co jest w dodatkowym pakunku. Skrzynia była zaplombowana, więc jej zawartość pozostawała dla mnie tajemnicą, miałem poznać ją dopiero w domu.

Nie zdążyłem. Wieczorem przywitałem się w rodziną, z zaskoczeniem dowiadując się, że powiększyła się ona o psa rasy beagle, pokojówkę i bicykl. Zmęczony podróżą szybko zapadłem w głęboki sen. Następnego dnia rano pożegnałem kompana. Telegram przyszedł w porze śniadania, odbierając mi apetyt i chęci do czegokolwiek. Wieść o śmierci Jamesa dotarła też do Koła, do Towarzystwa i Muzeum. Oszołomiony nie zdążyłem nawet wstać od stołu, kiedy do drzwi zaczęli dobijać się kolejni posłańcy z kondolencjami. Do wieczora uzbierała się już spora sterta bilecików, które rozkazałem gromadzić w korytarzu, równocześnie kategorycznie zakazując wnoszenia ich do biblioteki. Sam zamknąłem się w tym właśnie pomieszczeniu i płakałem, aż kolejna seria spazmów odebrała mi siły i umęczony przyłożyłem głowę do poduszki licząc na szybki sen.

Kiedy już czułem, że ledwo kilka oddechów dzieli mnie od niosącej ukojenie nicości, za oknem rozwrzeszczały się koty. Najpierw daleko, pojedynczo, przeciągłe jęki zwiastujące ruję, ale z minuty na minutę stawały się coraz głośniejsze i coraz liczniejsze. Leżałem bez ruchu, aż zza okna docierała do mnie już istna kakofonia nieskoordynowanych miauknięć, jakby koci dyrygent zaspał i nie pojawił się na występie, ale śpiewaczki postanowiły za wszelką cenę dać pokaz, całkowicie pogubione w swoich partiach. Wstałem do okna, aby je przymknąć i odciąć się od jazgotu i wtedy zdałem sobie sprawę, że wrzesień nie jest porą na miłosne harce dachowców. Byłem jednak zbyt zmęczony, po poświęcać temu zagadnieniu więcej uwagi. Opuściłem skrzydło okienne i bezmyślnie wróciłem na kanapę. Tym razem sen nadszedł szybko, pamiętam tylko, że naciągnąłem na siebie pled, a świat ogarnęła nieprzenikniona ciemność.

 

Obudził mnie chłód. Trzęsąc się z zimna rozejrzałem się po bibliotece i ze zdumieniem zauważyłem, że okno, to samo, które w nocy zamknąłem, było otwarte. Stojąca wcześniej na parapecie doniczka, teraz leżała rozbita na podłodze. Cholerne koty, albo dostały się do środka, albo byłem poprzedniego wieczora tak zmęczony, że sam strąciłem kwiatek, a o zamknięciu okna po prostu śniłem na jawie. Po raz kolejny opuściłem skrzydło, przekręciłem skoble, a na koniec, zamaszystym ruchem zaciągnąłem kotary. W pomieszczeniu było chłodno, a teraz też ciemno. Nie chciałem z niego wychodzić, ale uznałem, że jedna doba użalania się wystarczy. Musiałem wziąć się w garść, odpowiedzieć na kondolencje i udać się do rodziny Jamesa, aby dowiedzieć się jak zmarł i zaoferować jego najbliższym pomoc. Korzystając z przypływu sił witalnych, umyłem się, ogoliłem, ubrałem, chwilę tylko frustrując się, nie mogąc znaleźć czarnych butów. Wychodząc omiotłem spojrzeniem stojące w korytarzu bagaże. Korciło mnie, aby spojrzeć do skrzyni od Jamesa, ale bałem się znów rozkleić. Pośpiesznie opuściłem dom. Na trawniku kilka kotów grzało się w jesiennym słońcu. Sierściuchy czuły się chyba jak u siebie.

Wracając zajrzałem do pubu. Musiałem się napić, bo po wizycie u rodziny Jamesa byłem naprawdę przybity. Okazało się, że biedaczysko wpadł do komnaty, której wejście skrywało się w podłodze. Początkowo były nadzieje na jego uratowanie, dało się z nim nawet rozmawiać, a robotnicy podali mu wodę i jedzenie. Komnata okazała się być bardzo głęboka, a James, upadając połamał obie nogi, lewą rękę i kilka żeber. Nie był w stanie sam uchwycić się liny, którą mu zrzucono, a otwór był na tyle wąski, że żaden z obecnych na stanowisku mężczyzn się w nim nie zmieścił. Zresztą przeciśnięcie przez niego pokiereszowanego Jamesa również nie byłoby możliwe. Próbowano delikatnie powiększyć otwór, ale stara konstrukcja groziła zawaleniem przy każdym uderzeniu młotka. Niestety, po dwóch dobach strop nie wytrzymał pod naporem ekipy ratunkowej. Ośmiu mężczyzn runęło wraz z ciężkimi kamieniami prosto na Jamesa, tracąc życie razem z nim. Nie powinno więc nikogo dziwić, że po kilku godzinach siedzenia nad szklanką whisky byłem już mocno zmęczony, co jest dość delikatnym eufemizmem. Emocje wzięły górę, wpadłem do domu i od razu wziąłem się za kufer. Było już późno, ale upałem się, że wtargam go na górę. Obudzona hałasem Emma wysunęła nos z sypialni, ale nie odezwała się nawet słowem. Odprowadziła mnie do drzwi biblioteki pełnym politowania wzrokiem. Złapałem leżący na biurko nóż to listów i dopadłem zamka. Dość szybko odpuścił, a woskowa plomba rozpadła się na kawałki. Uniosłem wieko dwiema rękami, a ono z trzaskiem przeleciało na drugą stronę. Moim oczom ukazała się sterta papierów, suszonych liści i grubych trocin. Nozdrza dobiegł duszący zapach kurzu i stęchlizny. Zamknąłem oczy i drżącymi rękami sięgnąłem do środka.

Pierwszy przedmiot, który wyczułem, miał prostokątny kształt. Był dość ciężki, a przy wyciąganiu zagrzechotał. Światło było niedostatecznie mocne, ale dość wyraźnie widać było, że to drewniana skrzynka pokryta gęsto hieroglifami. W środku znajdowało się kilkanaście drobiazgów, wydawało się, że to zwykłe kamyki, ale na niektórych zachowało się na tyle zdobień, że szybko zidentyfikowałem je jako skarabeusze – święte żuki.

Odłożyłem artefakt na bok. Wygarnąłem też ze skrzyni część wypełnienia. Sięgnąłem głębiej i natrafiłem na coś podłużnego. Przedmiot był duży, nie mieścił się nawet w dwóch dłoniach, a przy tym zaskakująco lekki. Sprawiał wrażenie pustego w środku, a obracany nie wydawał żadnego dźwięku, jak robiła to skrzynka z amuletami. Pod palcami czułem miękkość przywodzącą na myśl alabastrową lub jedwabną tkaninę. Materiał był przyjemnie ciepły. W słabym blasku elektrycznej lampy oceniłem, że to mumia jakiegoś niewielkiego zwierzęcia, idealnie zachowana i nie nadgryziona zębem czasu. Wstałem z kolan i przeniosłem się z mumią do biurka. Dostrzegłem, że do szyi martwego zwierzęcia przywiązana była wstążka z liścikiem. „Niech ta przeurocza kotka chroni cię przed chorobami i demonami, mój przyjacielu. Miej na nią oko, nie jest taka niewinna, na jaką wygląda”. A więc jednak, James boczył się na mnie, ale też nie umiał rozstać się w gniewie.

Zrobiło mi się lżej na sercu. Bardzo żałowałem tego, w jakich okolicznościach się pożegnaliśmy, ale ten gest dobrej woli z jego strony ujął mi nieco trosk.

Wyjąłem z barku butelkę i sowicie pociągnąłem alkohol prosto z niej, bo choć nastrój miałem nieco lepszy, to jednak spodziewałem się, że gdy wytrzeźwieję, to się to na powrót odmieni. Pociągnąłem kilka solidnych łyków i zabrałem się za uważniejsze oględziny mumii. Bandaże były nienaruszone. Pieczołowicie pokrywały każdy centymetr kociego truchła. Kolorowe malunki układały się w pionowe rzędy, przedstawiając nieznaną mi jeszcze historię. Nie byłem tak dobry w czytaniu hieroglifów jak James, ale domyślałem się, że to modlitwa o zapewnienie kotce godnego życia w zaświatach, skierowana oczywiście do Anubisa. Fachowcy od balsamowania naprawdę się postarali, bo nie dość, że dorobili kotu złote uszy i ogon, to jeszcze obandażowali zwłoki w pozycji siedzącej, z przykurczonymi tylnymi łapkami i wyprostowanymi przednimi. Ku mojemu zdziwieniu mumię dawało się postawić niczym figurkę, co też uczyniłem, pozostawiając ją na blacie biurka pośród papierów i ksiąg. Wróciłem do przetrząsania skrzyni, w której znalazłem jeszcze kilka luźnych papirusów oraz kamienne tabliczki, z których każda ważyła po kilka funtów. One również pokryte były gęsto hieroglifami, chociaż już nie tak misternymi, jak te na kociej mumii. Oglądałem je z zaciekawieniem, gdy pod drzwiami biblioteki rozległo się miauczenie. Myślałem, że się przesłyszałem, że to znowu nocne harce na zewnątrz, ale dźwięk rozległ się ponownie, tym razem głośniejszy i połączony z charakterystycznym dla czworonogów drapaniem.

Chwiejnym krokiem podniosłem się znad kufra i zbliżyłem do drzwi. Łapiąc za klamkę spojrzałem w kierunku biurka, omiatając spojrzeniem mumię. Mógłbym wtedy przysiąc, że się poruszyła, że jej złote uszy ugięły się lekko, a ogon filuternie zamerdał nad papierami. Pewnie myślicie, że to wina whisky, że procenty uderzyły mi zbyt mocno do głowy, a zmęczony umysł połączył kilka pasujących do siebie zmiennych i ot co, ruszająca się mumia gotowa! Nie, moi mili, nie były to zwidy, nie była to ułuda! Zaskoczony, nie spuszczając kociego truchła z oczu, otwarłem drzwi biblioteki.

– Pan mnie wzywał? – damski głos, którego się nie spodziewałem, był miękki i ciepły, niczym bandaże kociego artefaktu.

– Nie, nie wydaje mi się – odparłem, spoglądając służącej pod nogi. Nie było tam żadnego kota, chociaż framuga nosiła ślady pazurów.

Jakaż ta dziewczyna była piękna! Nie dostrzegłem tego w świetle dnia, ale teraz, późną nocą, otumaniony alkoholem widziałem w niej prawdziwe bóstwo. Poczułem niepokojący ścisk w gardle, a serce kołatało mi jak oszalałe.

– Pan wzywał, wyraźnie słyszałam – rzekła z pewnością w głosie i weszła do biblioteki. Dalece niestosownym ruchem dłoni przepchnęła mnie w głąb pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi. Na klucz. Zamknęła je na klucz, a mi odebrało mowę. Zadziwiony sytuacją, cofnąłem się kilka kroków, aż uderzyłem udami w biurko. Macałem na ślepo, trzymając wzrok na zbliżającej się do mnie pokojówce, ale nigdzie nie mogłem znaleźć mumii. Dlaczego własne w tej chwili chciałem jej dotknąć, nie wiem, ale czułem, że odgrywa w tej niecodziennej sytuacji jakąś ważną rolę. Zdezorientowany odwróciłem się, ale faktycznie figurki na biurku nie było.

Aż podskoczyłem, gdy mojego poczułem na karku ciepły oddech dziewczyny.

– Tutaj jestem – wyszeptała i łapiąc za ramiona przekręciła mnie w swoją stronę. – Od teraz będziesz mi służył.

Miałem teraz przed oczami boginię Bastet, dokładnie taką, jaką przedstawiały starożytne malunki. Wiedziałem, czego była patronką. Jej domeną były miłość, radość oraz płodność. Zapewniała mężczyznom ochronę przed demonami i chorobami. A teraz stała przede mną, dotykała mnie, składała obietnicę rozkoszy, jakich nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Pół kobieta, pół kotka wzbudzała we mnie niezdrowe podniecenie. Mocna oprawa oczu współgrała z czarnymi włosami, prosto ściętymi przy kościach policzkowych na egipską modłę. Czubek głowy zdobiły uszy. Złote, sterczące, ale pokryte meszkiem. Ciało miała smukłe, odziane w półprzezroczystą tkaninę. Spod sukni wystawał ogon, puszysty, ciemny jak noc.

Bogini dotknęła ustami moich ust, a ja poddałem się jej czarowi.

James, ty stary zbereźniku…

Koniec

Komentarze

Hej, PapierowyMorderca

 

Najpierw zacznę od małej łapanki:

Stojąca na parapecie leżała rozbita na podłodze. → brakuje informacji co się rozbiło.

Kiedy już czułem, że ledwo kilka oddechów dzieli mnie od niosącej ukojenie nicości, za oknem rozdarły się koty. → trochę jakby rozdarły się na pół :) Dziwnie mi to brzmi

Wracając zajrzałem do pubu. Musiałem się napić, bo po wizycie u rodziny Jamesa byłem naprawdę przybity. Okazało się, że wpadł do komnaty, której wejście skrywało się w podłodze. –> trochę mi uciekło na początku “kto” wpadł do komnaty. Da się to z tekstu wyczytać, ale zablokowałem się na chwilę i straciłem płynność czytania.

Niestety, po dwóch dobach strop nie wytrzymał pod naporem ekipy ratunkowej. → dwie doby i go nie wyciągnęli? Może coś więcej? Bo brzmi to trochę nierealnie. Może warunki pogodowe się pogorszyły, nie mieli liny tak długiej i czekali na wsparcie, które nie dotarło przez burzę piaskową?

ale na niektórych zachowało się na tyle malowania, że szybko zidentyfikowałem je jako skarabeusze. → zachowało się malowania? Może zachowały się malunki? Dziwnie mi to brzmi ale czepiam się :)

Spełniony i niepocieszony, że u boku nie mam swojego największego przyjaciela, ukochanego Jamesa.

James boczył się na mnie, ale też o mnie dbał.

To są dwa dowody na to, że bohater jest gejem. Faceci raczej nie mają takich przemyśleń. Byłem pewien po tym “ukochanym”, że historia będzie inna.

 

Opróżniłem flaszkę niemal do połowy i zabrałem się za uważniejsze oględziny mumii. –> Może niech lepiej łyka pociągnie dużego? Pół flaszki takim tempem – to kończy się źle :)

 

Na interpunkcji znam się słabo, ale nic mi się w oczy nie rzuciło (pewnie kolejni czytelnicy powiedzą coś więcej).

 

Podsumowanie:

Trochę mnie zastanawiało, dlaczego nie otworzy wreszcie tej skrzyni. Niby coś go odciągało, ale umierałbym z ciekawością. Swoją drogą, jak on to przewiózł? Kocią mumię do kraju? Tym bardziej powinien sprawdzić, czy przewozi coś co można przewozić.

Jak się czytało? Bardzo dobrze, ciekawiło mnie co jest w skrzyni i przeczytałem wszystko za jednym zamachem, bez większych potknięć. Brakowało mi trochę więcej wytłumaczenia: co, jak i dlaczego? Może gdzieś w tekście, ktoś powinien wspomnieć o tej bogini, żeby potem czytelnik wiedział kto to. Ja sobie wygooglałem ;)

 

P.S. Nie rozumiem dlaczego w opowiadaniu jest tag science-fiction?

P.P.S. Jeżeli tekst nie jest skończony, a jest kilka dni do terminu, to śmiało edytuj :)

 

@Ramshiri, dziękuję za komentarz.

 

Dopatrzyłeś się kilku potknięć i kilku większych niedopatrzeń, super, że je wypunktowałeś. Cieszę się, że można liczyć tu na sensowną krytykę. 

 

Nie wiedziałam, że póki termin otwarty, to mogę tekst edytować. Myślałam, że jak już wrzucę, to koniec, poszło w świat i takie ma zostać. Ale skoro można, to jasne, popracuję nad nim jeszcze! Czy powinnam w takim razie w edycji zaznaczyć póki co kopię roboczą? Cholerka, nie orientuję się jeszcze w technikaliach…

 

A tag science-fiction jest, bo się zagapiłam – był zaznaczony domyślnie i tak zostało. Jak się działa w pośpiechu, to tak jest :)

 

Jeszcze raz dziękuję!

PapierowyMorderca, nie ma sprawy :) Cieszę się, że mój komentarz okazał się przydatny.

 

Nie wiedziałam, że póki termin otwarty, to mogę tekst edytować. Myślałam, że jak już wrzucę, to koniec, poszło w świat i takie ma zostać. Ale skoro można, to jasne, popracuję nad nim jeszcze! Czy powinnam w takim razie w edycji zaznaczyć póki co kopię roboczą? Cholerka, nie orientuję się jeszcze w technikaliach…

Hmmm, na pewno możesz potknięcia językowe edytować, dodawać przecinki itp. Jest to wręcz mile widziane. Nie wiem natomiast, czy możesz zmienić na kopię roboczą i cofnąć publikację. Najlepiej zapytać na shoutbox.

Spróbuję znaleźć coś znaleźć na ten temat – ale to dziś wieczorem, bo na szybko nic mi się nie udało.

Jak jesteś nowa to ten link może się okazać dla Ciebie przydatnym. Jest tu zbiór przydatnych, portalowych rzeczy.

 

 

Swoją drogą: witamy na portalu :)

Pozdrawiam i powodzenia w dalszym pisaniu!

Ramshiri, Twoja pomoc jest nieoceniona. Link na pewno się przyda :)

Dobrze się czytało nie zważając na chochliki. Powodzenia

Sympatyczne i zaskakujące – po numerze pt. “Zapomniałem wspomnieć, że to wielkie odkrycie to zasługa kolegi, nie moja” spodziewałam się znacznie przykrzejszego dla bohatera rozwoju wydarzeń. Dobrze zrobiona stylizacja i klimat. Fabularnie są gdzieniegdzie rozwiązania “na skróty” (jak pod koniec, kiedy bohater chciałby dotknąć mumii, ale nie może jej znaleźć – czytelnik domyśli się i bez tego, gdzie mumia zniknęła), ale to drobiazgi. Bardzo fajnie zrealizowane konkursowe założenie tradycyjnej, staroświeckiej niesamowitości. Naprawdę udany debiut forumowy.

ninedin.home.blog

Koala75, dzięki za opinię.

PS Chochliki zawsze są ze mną – nie umiem się wredników pozbyć! :)

 

ninedin, miód na moje uszy (a w tym wypadku na oczy)! Fakt, że w paru miejscach fabuła się faktycznie zbytnio streszcza – może kiedyś uda mi się nauczyć, że pisanie w pośpiechu nie popłaca. Ale nie liczyłabym na to jakoś specjalnie :)

 

Dziękuję za pozytywne opinie – to zachęca do dalszego pisania.

A w pierwszej wolnej chwili siądę do czytania – nie mogę się doczekać lektury innych tekstów z mumiami w tle!

Hej! 

Bardzo fajne, wciągające i treściwe opowiadanie. Dłużyło mi się tylko to odwlekanie zajrzenia do skrzyni. Mimo że nie miałoby to sensu, towarzyszyło mi poczucie, że to samego Jamesa znajdzie w tym kufrze. :-) Ale po wrześniowaniu kotów spodziewałam się Bastet. 

Spodziewałam się czegoś więcej po motywie śmierci Jamesa, jakiejś klątwy chociażby. Teraz ten wątek jest rzeczywiście skrótowy i w sumie, gdyby nie zginął – wyszłoby podobnie. Wątek przypisania sobie zasług, a raczej niedopilnowania by Jamesa też ujęto w odkryciu – bardzo odwołuje się do naszego „małpiego” poczucia niesprawiedliwości :-) Budzi emocje!

Przeczytałam sobie do porannej kawy i cieszę się, że wybrałam właśnie Twoje opowiadanie. :-) Kawa smakowała mi wybornie.

Powodzenia,

eM

Cześć!

Dobrze napisane opowiadanie, które gładko się czytało. Wyśmienity pomysł ze skrzynią, podtrzymujący napięcie, cały czas się zastanawiałam, co w niej jest? Trochę kłótnia bohaterów nie wydała się wiarygodna, tak samo jak pragnienie sławy, ale zakończenie spina wszystko w całość.

 

I błąd:

Stare pryki, które nigdy nie wychyliły nosa poza mury londyńskich bibliotek, teraz mieli przyjechać na gotowe

powinno być: teraz miały

 

Pozdrawiam!

Informacja o śmierci Jamesa dotarła do mnie na drugi dzień po tym, gdy po niemal trzech latach nieobecności w domu postawiłem nogę na brytyjskiej ziemi.

Chyba że domem jest brytyjska ziemia ;)

 

Stęskniony za rodziną, żoną Emmą i córkami, Jane oraz Elizabeth, głodny wieczornych pogawędek w Kole Dyskusyjnym, zaspokoiwszy potrzebę odkryć, marzyłem tylko o tym, by wrócić do swojej biblioteki, zlokalizowanej na piętrze trzypoziomowego domu przy Curzon Street, należącego uprzednio do mojej matki, a pozostawionego mi niemal dekadę temu w spadku, kiedy to sama udała się przed Sąd Ozyrysa.

Zaczęłabym od: zaspokoiwszy potrzebę odkryć… i dalej: stęskniony za żoną

I czy ta informacja o spadku jest konieczna. Skoro matka pozostawiła mu dom, to nie ma zbyt wielu możliwości w jaki sposób mogła to uczynić.

 

To właśnie na stojącej naprzeciw okna tej biblioteki sofie uwielbiałem spędzać czas

Trochę karkołomna forma zdania. Może: To właśnie w bibliotece, na stojącej naprzeciw okna sofie, uwielbiałem…

 

Teraz, kiedy wracałem do kraju na tarczy

Wróciłem, bo on już jest w Anglii. Wracałem – gdyby był jeszcze na statku.

 

orientalnej urody miejscowych kobiet, gotowych za szylinga zrobić wszystko.

Mam wrażenie, że całkiem dobrze te prostytutki zarabiały. 20 szylingów to jeden funt. Pokojówka mogła zarabiać ok. 12-16 funtów rocznie. Policz ;)

 

Stylizacja Ci się udała, ale takich niezręczności jest w opku sporo. Na przyszłość pomyśl o becie, co to jest, dowiesz się o tu :) Historia całkiem fajna, momentami trochę nie wierzysz w inteligencję czytelników, jak w scenie z mumią i Bastet. Zakończenie zaskakujące, sprawiło, że mi się uśmiechnęło.

Jak wspomniałam, trochę baboli w tekście jest, ale klika dam na zachętę :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć :)

Mnie odwlekanie momentu otworzenia kufra nie raziło – rozumiem, dlaczego bohater bał się tam zajrzeć i że mogłoby to uczynić jego żałobę bardziej przykrą. Byłem bardzo ciekaw, dlaczego koty zachowują się w tak nietypowy sposób i raduje mnie, że odnalazłem na samym końcu wyjaśnienie. Wszystko trzyma się kupy, pomysł może nie wyrwał z butów, ale mamy do czynienia z całkiem przyzwoitym portalowym debiutem.

Mam natomiast sporo uwag co do wykonania. Niektóre uwagi są czysto subiektywne ;)

 

Informacja o śmierci Jamesa dotarła do mnie na drugi dzień po tym, gdy po niemal trzech latach nieobecności w domu postawiłem nogę na brytyjskiej ziemi. Przez cały ten czas razem staraliśmy się odczytać hieroglify

Wkradło się tu nieco zamętu. W pierwszym zdaniu otrzymujemy informację, że wieści o śmierci dotarły dzień po…, że bohatera trzy lata nie było w Brytanii i że dzień wcześniej postawił nogę na brytyjskiej ziemi. Potem jest “przez cały ten czas” i chociaż wiem, o co chodziło, to związek pomiędzy zdaniami mocno zgrzyta. Proponowałbym przeredagować w stylu: Informacja o śmierci Jamesa dotarła dzień po tym, gdy po długiej nieobecności w domu postawiłem nogę na brytyjskiej ziemi. Przez trzy lata razem staraliśmy się…

 

Naszym celem były oczywiście grobowce, nie byle jakie, ale grobowce władców,

Czy nie właściwiej zabrzmiałoby …nie byle jakie, bo grobowce władców?

 

Stęskniony za rodziną, żoną Emmą i córkami, Jane oraz Elizabeth, głodny wieczornych pogawędek w Kole Dyskusyjnym, zaspokoiwszy potrzebę odkryć, marzyłem tylko o tym, by wrócić do swojej biblioteki, zlokalizowanej na piętrze trzypoziomowego domu przy Curzon Street, należącego uprzednio do mojej matki, a pozostawionego mi niemal dekadę temu w spadku, kiedy to sama udała się przed Sąd Ozyrysa

To jest jedno zdanie, składające się z niezliczonej ilości pomniejszych zdań poprzedzielanych przecinkami, w dodatku nie wszystkie zawarte tu informacje są absolutnie kluczowe dla fabuły. Nie jest nam dla przykładu potrzebna wiadomość o domu należącym uprzednio do matki i o tym, że umarła. Znacznie poważniejszy zarzut niż zbędne info jest jednak taki, że tego się nie da przeczytać :D Gdybym spróbował zrobić to na głos, w końcu straciłbym oddech. Rozbiłbym to na krótsze zdania i ostro poszatkował. Tak długie zdanie powoduje dezorientację czytelnika i bardzo łatwo go takim potworkiem zniechęcić do dalszej lektury. 

 

James był jedynym członkiem Koła Dyskusyjnego Archeologów-Amatorów, który znalazł w sobie na tyle światłości, by razem ze mną zaryzykować wszystkie pieniądze tego świata i wyruszyć w podróż do odległego kraju, który ledwo co stał się częścią Zjednoczonego Królestwa. James nie był głodny sławy, jemu marzyła się tylko przygoda. Jego wyobraźnię pobudzały wizje skarbów, starożytnych klątw, orientalnej urody miejscowych kobiet, gotowych za szylinga zrobić wszystko. Pochodził z majętnej rodziny, a jego ojciec, właściciel kilku fabryk i zakładów przetwórstwa spożywczego, gotów był w imię kaprysu jedynego syna pokryć niemal wszystkie koszty naszej ekspedycji. Było mi to szczególnie w smak, bo chociaż wiodło mi się całkiem nieźle, to jednak nie byłem w stanie pozwolić sobie na kilkuletni wyjazd, zwłaszcza, że miałem na utrzymaniu rodzinę.

Cały ten akapit skonstruowany jest w sposób bardzo prosty i dosyć toporny, sporo w nim byłozy. 

James jako jedyny członek Koła Dyskusyjnego znalazł w sobie na tyle światłości, by razem…

James nie dbał o sławę…

jego ojciec (…) potrafił w imię kaprysu

nie mogłem pozwolić sobie na kilkuletni wyjazd…

 

Trzęsąc się z zimna rozejrzałem się po bibliotece i ze zdumieniem zauważyłem, że okno, to samo, które w nocy zamknąłem, było otwarte.

Dwa się bardzo blisko siebie, co nigdy nie brzmi zbyt dobrze. Drżąc z zimna rozejrzałem się…

 

Było już późno, ale upałem się, że wtargam go na górę.

Literówka.

 

Złapałem leżący na biurko nóż to listów i dopadłem zamka.

Kolejne literówki. Chyba miało być złapałem leżący na biurku nóż do listów…

 

Był dość ciężki, a przy wyciąganiu zagrzechotał. Światło było niedostatecznie mocne, ale dość wyraźnie widać było, że to drewniana skrzynka pokryta gęsto hieroglifami.

Ten fragment zachorował na byłozę :P

 

W środku znajdowało się kilkanaście drobiazgów, wydawało się, że to zwykłe kamyki, ale na niektórych zachowało się na tyle zdobień, że szybko zidentyfikowałem je jako skarabeusze – święte żuki.

Z kolei ten na siękozę.

 

Pozdrawiam :)

 

Informacja o śmierci Jamesa dotarła do mnie na drugi dzień po tym, gdy po niemal trzech latach nieobecności w domu postawiłem nogę na brytyjskiej ziemi.

Trochę niezręczne.

 

Przez cały ten czas razem staraliśmy się odczytać hieroglify licznie objawiające się niemal na każdym znalezisku, jakiego dokonywaliśmy w gorących piaskach Kraju Faraonów, i zrozumieć tę fascynującą, nieco niesłusznie porzuconą kulturę.

Pierwsze – trochę zgrzyta, nie wiem, czy “objawiające” tu pasuje.

 

“Porzuconą” – może “zapomnianą”?

 

Naszym celem były oczywiście grobowce, nie byle jakie, ale grobowce władców, bo chociaż wszelkie inne także dostarczają bezcennej wiedzy na temat życia i zwyczajów pogrzebowych starożytnych Egipcjan, to jednak tylko mogiły królów są w stanie zapewnić ich odkrywcom sławę.

 

Nieco długie i mało wnoszące zdanie, do tego “nie byle jakie” brzmi nieco zbyt potocznie.

 

Wyjechaliśmy do Egiptu razem i mieliśmy wrócić razem.

 

Sugeruję “i razem mieliśmy wrócić”.

 

James był jedynym członkiem Koła Dyskusyjnego Archeologów-Amatorów, który znalazł w sobie na tyle światłości,

??

który gołymi rękami kopał tunele, gdy nawet nieźle opłacani robotnicy odmawiali dalszych prac, nie widząc w nich żadnego sensu.

Zaraz drakaina albo też któryś z forumowych archeologów przyjdzie :)

 

badania przejmie bardziej doświadczony, złożony z większej ilości ludzi, lepiej wykwalifikowany zespół.

Może po prostu “większy”?

 

Roli odkrywcy nie mogli mi już zająć,

Nie pasuje.

 

Opuściłem skrzydło okienne i bezmyślnie wróciłem na kanapę.

Mi lekko zgrzyta.

 

Trochę zbyt długi rozbieg, z – jak dla mnie – nadmiarem detali, sugerowałbym go odchudzić. Sama akcja jest bardzo krótka.

 

Ogólnie ciekawa historia, bardzo wdzięcznie napisane i bardzo solidne jak na debiut. Trochę szkoda, że Bastet okazuje się być tylko dominującym vixenem.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Hej, hej

Przyznaję, że coś wygląda dla mnie jak rozbudowana anegdota, ale ostatnie zdanie tak pasowało do całości, że mogę tylko pogratulować.

Nie jest to lektura, którą zapamiętam na dłużej, ale czytało się bardzo przyjemnie. Rzeczywiście niezręczności językowych trochę się nazbierało, ale to można poprawić, a historia jest w porządku.

Klik się należy.

Powalające to nie było, ale przeczytało się przyjemnie. Plus ode mnie za kocie motywy :) Pierwsze (mniej więcej) pół opowiadania to taka trochę sucha relacja, w dodatku naszpikowana informacjami zbędnymi dla fabuły (imiona dzieci, śmierć matki i odziedziczony dom, nabyty przez rodzinę bicykl itd). Zaczyna się rozkręcać dopiero kiedy bohater bierze się za rozpakowywanie kufra.

Odrobina łapanki:

Teraz, kiedy wracałem do kraju na tarczy i miałem przed sobą serię odczytów w Muzeum Brytyjskim i w Egipskim Towarzystwie Naukowym, czułem się w końcu spełniony.

Chyba raczej z tarczą?

 

Wieczorem przywitałem się w rodziną, z zaskoczeniem dowiadując się, że powiększyła się ona o psa rasy beagle, pokojówkę i bicykl.

Może się czepiam, bo rozumiem, że zdanie miało być co nieco humorystyczne, ale jak dla mnie można do rodziny zaliczyć psa i pokojówkę, ale rower to już nie bardzo… :)

 

Złapałem leżący na biurko nóż to listów

Literóweczka.

 

miękkość przywodzącą na myśl alabastrową lub jedwabną tkaninę

Co to jest alabastrowa tkanina? Alabaster to kamień…

 

Chwiejnym krokiem podniosłem się znad kufra i zbliżyłem do drzwi.

Nie wiem czy można się podnieść chwiejnym krokiem (lub jakimkolwiek innym), bo przy podnoszeniu się nie wykonuje się kroków. Może lepiej: Podniosłem się z nad kufra i chwiejnym krokiem zbliżyłem do drzwi.

 

Aż podskoczyłem, gdy mojego poczułem na karku ciepły oddech dziewczyny.

Coś tu się wkradło zbędnego.

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Chciałam każdemu z Was coś odpisać, stworzyłam rozbudowany komentarz, dodałam emotki, wyboldowałam pseudonimy. I dumna z siebie zamiast wysłać komentarz, zamknęłam przeglądarkę…

 

Dlatego w skrócie: dziękuję za opinie. Wypunktowaliście mnie w iście bokserskim stylu :) Wszystkie uwagi przemyślę na zimno i za jakiś czas naniosę poprawki. Przy niektórych komentarzach aż mnie czknęło. Jak mogłam takie babole posłać w świat?

 

Przy kolejnych tekstach na pewno skorzystam z bety – na etapie tego tekstu jeszcze nie do końca wiedziałam, co to jest, ale już ogarniam :)

 

 

Sympatyczne, nawet jeśli troszkę przegadane – bo masz bloki tekstu aż do końcowego dialogu. Można by to minimalnie zdynamizować, zwłaszcza tam, gdzie informujesz czytelnika o okolicznościach z przeszłości – bo chwilami wpadasz w ton nieco infodumpowaty – ratowany nieco przez fakt, że narracja jest pierwszoosobowa i gawędziarska.

Rozegranie sprawy z Jamesem oraz sama końcówka ratuje sprawę, jest też ładnie w stylu epoki, bo domyślam się tu drugiej połowy XIX wieku po pewnym błędnym skądinąd stwierdzeniu ;)

Bohater jak dla mnie wiarygodny, ja bym pewnie też tak odwlekała, zwłaszcza gdyby mnie korciło, żeby zajrzeć – miałabym poczucie, że odwlekam przyjemność ;) Bastet urocza.

 

Językowe potknięcia już Ci wypisano, a ja czytałam bez możliwości robienia solidnej łapanki, a zresztą jest stylistycznie nieźle, nie zawieszałam się jakoś bardzo na kwestiach technicznych.

Oczywiście dobijam do Biblioteki.

 

do odległego kraju, który ledwo co stał się częścią Zjednoczonego Królestwa

Imperium Brytyjskiego jeśli już, Zjednoczone Królestwo to wyłącznie kraje Wysp Brytyjskich. Tyle że Egipt nigdy nie należał formalnie do Imperium, choć oczywiście Anglicy się tam szarogęsili, niemniej po 1882 roku był tylko brytyjskim protektoratem, co z politycznego punktu widzenia jest różnicą.

 

Złapałem leżący na biurko nóż to listów

na biurku … do…

 

@Ramshiri Swoją drogą, jak on to przewiózł? Kocią mumię do kraju? Tym bardziej powinien sprawdzić, czy przewozi coś co można przewozić.

Jeśli dobrze zgaduję i mamy ostatnie dekady XIX w., to handel zabytkami spoza Europy był nadal łatwy. Znalazca albo nabywca mógł sporo wywieźć, a człowiek dobrze ustawiony bez trudu uzyskiwał pozwolenie.

http://altronapoleone.home.blog

Fajne opowiadanie, chociaż jak na dzisiejsze standardy stanowi nadmierny info-dump. Jeden dialog gdzieś w środku dobrze by mu zrobił. Merytorycznie już się (słusznie) czepiali, więc nie będę powtarzał.

Końcówka opowiadania jest wręcz urocza.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

@drakaina Historyk ze mnie jak z koziej dupy trąba :) Poprawię nieszczęsne Zjednoczone Królestwo, jak się już tu całe głosowanie skończy. Ogólnie za dużo poprawek, żeby teraz w tym grzebać.

 

Jeśli dobrze zgaduję i mamy ostatnie dekady XIX w., to handel zabytkami spoza Europy był nadal łatwy. Znalazca albo nabywca mógł sporo wywieźć, a człowiek dobrze ustawiony bez trudu uzyskiwał pozwolenie.

Tak, to dokładnie ten czas. I ta łatwość w wywożeniu “łupów”.

Dziękuję :)

 

@Radek Dziękuję, kłaniam się nisko.

Klikam, bo opowiadanie ma niezły klimat i zakończenie, którego się nie spodziewałem. W sumie – miło spędzony czas. Taka drobna łapanka ode mnie:

 

nie wychylać nosa ze swojej sypialni w naszym wspólnie wynajmowanym lokalu, kawał drogi od stanowiska, za to dość tanio i schludnie. -> coś tu nie gra w tym zdaniu

 

złożony z większej ilości ludzi -> ludzie są policzalni, więc liczby ludzi

 

Roli odkrywcy nie mogli mi już zająć -> dziwne to zająć, może odebrać?

No i ta miękka jak alabaster tkanina :) Pewnie myślałaś o kolorze.

Chciałam każdemu z Was coś odpisać, stworzyłam rozbudowany komentarz, dodałam emotki, wyboldowałam pseudonimy. I dumna z siebie zamiast wysłać komentarz, zamknęłam przeglądarkę…

Ciągle tak robię, witamy w klubie :-)

Skutecznie popsuć komentarz można też, wpisując coś do wyszukania.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Czytało się przyjemnie. Widzę, że Anglia rządzi w konkursie jako miejsce akcji.

Zastanawiają mnie motywacje Jamesa – chciał się zemścić czy uszczęśliwić przyjaciela? Chyba Bastet faktycznie przynosiła farta, bo błyskawicznie opuścił darczyńcę.

Tak czy siak – interesujący pomysł.

Babska logika rządzi!

Całkiem przyjemny debiut :). Trochę dużo opisywania i szczegółów, ale z drugiej strony budowało to pewien kontakt z czytelnikiem (mną) i sprawiało, że ta opowieść była prawdziwsza. Sposób narracji również pasował mi do angielskiego dżentelmena. Pomysł ciekawy, zakończenie bardzo zaskakujące. Trochę dziwnie mi się czytało, że starożytna bogini tak “leci” na śmiertelnika, ale pasuje to do założeń opowiadania. Podczas czytania znalazłam jakieś literówki, ale jest późno i jeśli będziesz chciała to uzupełnię komentarz jutro.

Witaj, PapierowyMorderco. Bardzo przyjemny tekst. Bardzo dobrze budujesz klimat, oddajesz atmosferę i ducha epoki. Rzeczywiście czytało się niczym prawdziwy dziennik z przełomu XIX i XX stulecia :-) Dialogów mi w ogóle nie brakowało. Jak zaznaczali przedmówcy jest trochę literówek i niekształtnych zdań, ale raczej z gatunku drobiazgów.

Jedna sugestia ode mnie (jako że też choruję na tę przypadłość :-P) to popracować nad długością zdań. Często zdanie złożone więcej razy niż jeż origami warto rozbić na mniejsze. Przykładem niech będzie ten oto kolos:

Stęskniony za rodziną, żoną Emmą i córkami, Jane oraz Elizabeth, głodny wieczornych pogawędek w Kole Dyskusyjnym, zaspokoiwszy potrzebę odkryć, marzyłem tylko o tym, by wrócić do swojej biblioteki, zlokalizowanej na piętrze trzypoziomowego domu przy Curzon Street, należącego uprzednio do mojej matki, a pozostawionego mi niemal dekadę temu w spadku, kiedy to sama udała się przed Sąd Ozyrysa.

Pozdrawiam i powodzenia przy kolejnych tekstach!

Nowa Fantastyka