- Opowiadanie: NaN - Pulver mumiae

Pulver mumiae

Fragment tekstu Makbeta Williama Shakespeare’a w tłumaczeniu Leona Ulricha.

Fragment spowiedzi negatywnej z „Księgi umarłych kapłana pisarza Neferhotepa” według Tadeusza Andrzejewskiego.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pulver mumiae

 

I łuskę smoka, i ząb wilczycy,

I suchą mumię rzuć czarownicy,

Do ludojada krwawej paszczęki

Szaleju w nocy kopane pęki,

William Shakespeare – Makbet

 

W ostatnich latach moja praktyka aptekarska znacznie podupadła. Wszystko przez tych przeklętych hugenotów, parszywych imigrantów z Francji, których sprowadził, i ochoczo wspiera nasz Jaśnie Oświecony Książę Elektor (niech dobry Bóg zachowa go jak najdłużej w swojej opiece). Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że „wolnoć Tomku w swoim domku” – cóż z tego, że oni, wyznający tak jak i my, prawdziwą, zreformowaną wiarę chrześcijańską, w swoim domu tępieni są przez papistów? Urodzili się poddanymi króla francuskiego i takimi powinni umrzeć, a czy we własnym łóżku, czy w kajdanach, to ich sprawa, a nie moja. Owszem, przyjęliśmy ich u nas gościnnie, a oni co? Pracę odbierają, uczciwych mistrzów cechowych z całymi rodzinami i czeladnikami doprowadzają do ruiny. I nie tyczy się to tylko naszego bractwa aptekarskiego. Nie dalej jak dni temu pięć mój kum mistrz Antoni, starszy cechu kamieniarskiego, skarżył mi się, że w sąsiednim Neuenkirche, które to jest miasteczko nie dalej jak dziesięć mil od naszego położone, hugenoccy rzemieślnicy nowy kościół wedle własnego projektu budują. Powiadał też Antoni, że ichni imć pan burmistrz własnych rękodzielników o zdanie nawet w sprawie owej budowy nie spytał!

 

Po trzykroć skaranie boskie jest z tymi francuskimi pigularzami i z nową modą, którą ze sobą przywieźli. Teraz już nie wystarczy, że uczciwy człowiek sporządza maście, syropy, kataplazmy i conservy, wedle przepisów uświęconych wiedzą i tradycją pokoleń. Teraz, aby przypodobać się naszym prześwietnym mieszczanom, trzeba także produkować pachnące kwiatowe wody, wonne tłuszcze do zaprawiania odzieży safianowej, pomadki i Bóg (a może raczej sam diabeł) wie co jeszcze! Niech owe Francuziki czarują nasze panny i nowomodnych fircyków swoimi „eau florale” i „savon de bain”, ale w aptece „Pod Smokiem” francuskich fanaberii, przynajmniej póki ja jeszcze dycham, nie uświadczysz!

 

Nie sądźcie jednak, że siedziałem z założonymi rękami – o co to, to nie! Miałem pewien plan. Tak po prawdzie, to sprawy początkowo potoczyły się poniekąd same, ale na pewno był w tym wszystkim sprzyjający mi palec boży! Była to sobota, zmierzchało, zegar na wieży ratuszowej wybijał piątą. Krzyknąłem na starego Eliasa, aby zaczął zamykać i ryglować okiennice, gdy do drzwi rozległo się pukanie. (Swoją drogą skaranie boskie z tym starym – głuchy jest jak pień, słaby jak kociak, a głupi jak młot kowalski! Chyba muszę rozejrzeć się za młodym pomagierem, a starego przyjdzie na bruk wyrzucić). Pora zatem była późna, ale klient to zawsze klient, może zarobek jakiś się trafi. Drzwi apteki otwarły się i do wnętrza pewnie wkroczył okutany w ciemną opończę postawny mężczyzna, a wraz z nim zimny powiew jesiennego wiatru wniósł uliczny pył i zbrązowiałe, suche liście. Na widok mojego gościa zdębiałem, bo takie dziwolągi rzadko się trafiają w naszym miasteczku. Wysoki, smagły, z twarzą ogorzałą i pooraną zmarszczkami. Nie nosił peruki, a długie, kasztanowe, dobrze natłuszczone włosy w wielkim nieładzie spadały mu na ramiona. W uchu miał wielki złoty kolczyk z rubinem, słowem – był to cudzoziemiec. Mową naszą władał dobrze, choć w wymowie kaleczył ją nieco. Przedstawił się dość grzecznie, wyjaśniając, że jest Anglikiem, zwie się Nataniel Swann, i że jest, czy też raczej był podróżnikiem, naturalistą i geografem, którego różne koleje losu rzuciły w nasze strony. Zapytałem go grzecznie, czym mógłbym mu służyć, na co on uśmiechnął się sprytnie i rzekł, że to nie ja jemu, ale on mnie z radością się przysłuży. Nie przeczę, że nieco mnie te słowa zmroziły, bo niby jaką korzyść mógłbym odnieść z „usług” cudzoziemskiego awanturnika? On zaś nie certując się długo, wydobył z podróżnej sakwy spory pakunek owinięty w woskowaną tkaninę i przewiązany solidnym rzemieniem. Bezceremonialnie odsunął księgi handlowe i instrumenta, robiąc sobie miejsce na blacie mojego kantorku i nim zdążyłem zaprotestować przeciw takiej impertynencji, z tajemniczą miną rozwiązał węzły i rozwinął pakunek. Tkanina skrywała brudny, poszarpany i na pierwszy rzut oka bardzo stary zwój ciemnego bandażu. Mój gość z uroczystą miną rozchylił opatrunek, a odsunąwszy się, z namaszczeniem wskazał oburącz odkrytą tym sposobem zawartość. Po czym odezwał się w te słowa: „Nie muszę chyba tobie, mistrzu Joachimie tłumaczyć, co odkryło się właśnie przed twoim przenikliwym wzrokiem. Oto jest spory kawał prawdziwej mumii egipskiej! O leczniczych własnościach owych mumii z pewnością nie muszę cię przekonywać. Rozpisywali się o nich wielcy uczeni już od starożytności, że wspomnę o Pliniuszu Starszym, sławetnym farmakologu greckim Pedaniusie, a z uczonych chrześcijańskich – o Gerardzie z Cremony, który wywarem uczynionym z tych egipskich straszydeł leczył z powodzeniem najcięższe rany krzyżowców”. Tak właśnie, manierą co nieco napuszoną, wyrażał się mój gość i dobrodziej. Wyjaśnił jeszcze pokrótce, iż w posiadanie mumii wszedł podczas jednej ze swych licznych podróży, i że zaświadcza, że to on sam, własnymi rękoma wygrzebał ją z egipskiego grobowca, który miał okazję zwiedzać pod Al-Iskandrią. Co do mnie, to sporo w życiu widziałem, umiem odróżnić perłę prawdziwą od fałszywej, strój bobrowy czysty, od rozcieńczonego świńskiem łojem, a też i mumię starożytną, od podróbki uczynionej z naprędce na słońcu suszonego trupa. Tak więc i tym razem nie miałem wątpliwości – truchło było autentyczne.

 

Moje obawy co do persony i zamiarów Anglika uległy natychmiastowej przemianie. Za stary jednak ze mnie i za sprytny lis, żebym dał to po sobie poznać. Udając obojętność, podziękowałem mu grzecznie za jego trud i fatygę, wspomniałem, że istotnie, proszek z mumii, znany jest nam mistrzom aptekarskiego fachu pod nazwą „pulver mumiae” i stanowi składnik niektórych lekarstw. Następnie, zacząłem rozwodzić się nad wyśmienitym stanem zaopatrzenia mojej apteki, nowoczesnymi metodami sporządzania leczniczych fiksatur – wszystko to oczywiście, aby ostudzić zapał sprzedającego i zbić cenę. Anglik spryciarz jednak lekce sobie ważył moją przemowę i wymienił kwotę, która bardziej ode mnie wrażliwego człowieka przyprawiłaby o natychmiastowe palpitacje. Wyraziłem swoje oburzenie, na co on zaczął w milczeniu zwijać pakunek. Ot, zwyczajne przy takich okazjach targi. Po dłuższych ceregielach zapłaciłem mu w końcu słono, więcej niż byłem skłonny początkowo dać, ale mam cichą nadzieję, że mniej, niźli on się spodziewał. Po dobiciu targu mój gość pożegnał mnie takimi oto słowami: „Niech ci mistrzu Joachimie i pacjentom twoim służy owa, jak mówią w Egipcie – mummija, za którą zapłaciłeś mi uczciwie złotem. A teraz za darmo przyjmij ode mnie przestrogę: bądź ostrożny względem zabytków starożytnych, kto bowiem ze śmiertelnych poznał ich wszystkie sekrety?”

 

Od dnia wizyty Anglika moja fortuna odwróciła się – i to na lepsze. Zakupiony kawał mumii zamknąłem w ozdobnej (i odpowiednio mocnej) szkatule ze szklanym wiekiem, którą umieściłem w oknie apteki. Zamówiłem też u mistrza Maksymiliana pamflet, ze szczegółami rozwodzący się nad licznymi zaletami leków z dodatkiem „Proszku z Mumijej Egipskiej uczynionego”. Zadbałem też, aby druk ten trafił w dzień targowy do sąsiednich miasteczek. Nie omyliłem się, już po dwóch tygodniach drzwi do mojego zakładu się nie zamykały. W jeden tylko dzień obstalowano u mnie ze trzy tuziny różnego rodzaju flaszeczek kordiałów oraz puzderek morselek i rotuli. Wszystko to, naturalnie, ze dodatkiem pulver mumiae.

 

Apteka „Pod Smokiem” znów stała się sławna w okolicy. Nie przeczę, że powodzenie znacząco podreperowało finanse mojej rodziny. Po raz pierwszy stać mnie było na zakup nowych wyjściowych strojów dla mojej pani aptekarzowej (o co zresztą suszyła mi już od dawna głowę). Sam też postanowiłem dla odmiany, po tylu latach chudych, zadać szyku. Obstalowałem w samej Kolonii kilka kompletów kamizelek, bryczesów, pończoch i żabotów – wszystkie zgodne z najnowszą modą. Nie do końca przemawiają do mnie owe korony i falbany, którymi w czasach dzisiejszych przyozdabia się odzież, choć muszę przyznać, że wielką radość sprawiało mi przechadzać się wraz z małżonką rynkiem, gdy to odziany w suty malinowy szustokor, przyciągałem uwagę mieszczan i budziłem zazdrość gawiedzi.

 

Wraz z mamoną przyszły i drobne kłopoty. Małżonka moja, z pewnością podpuszczona przez swą matkę dewotkę, poczęła czynić kąśliwe uwagi, wyrzucając mi, iż skąpię datków na miłosierną działalność naszej luterańskiej gminy. Z należytą godnością odparłem niewieście, iż z obowiązków względem miłosierdzia bliźnich wywiązujemy się sumiennie od wielu lat, i że nie widzę powodu, aby wzrost przychodów miał skutkować wzrostem danin, które świadczę na rzecz naszych gminnych ochronek oraz przytułku dla starców. Dobry Bóg w niebiesiech nakazał nam litować się nad sierotami, chorymi, obłąkanymi i tak dalej, ale Bóg nie jest wszak buchalterem i nie będzie rozliczać naszych uczynków w udziałach od sta!

 

A propos chorych, a więc i zdrowia – jak cień na moje życie zaczęła rzucać się nieznana zdrowotna przypadłość, która zdaje się z piersi pochodzić. Przejawia się ona suchotniczym kaszlem, podrażnieniem oczu, świądem i niekiedy napadami febry. Odwiedziłem kilku medyków, ale oni jak to zwykle bywa, wydają się być bezradni. Nie stwierdzili suchot i zalecali puszczanie krwi. Jeden kazał w zimnych pomieszczeniach przebywać, drugi wręcz przeciwnie – w piecach dobrze napalić i ciepło się trzymać. Ostatni posunął się nawet do impertynencji, radząc mi abym sam sobie stosowny kordiał na moje dolegliwości przyrządził skoro ze mnie taki mędrek.

 

Staremu Eliasowi wymówiłem. Jestem prawie pewien, że dziadyga podkradał drobniejsze monety ze skarbony. Za rękę go nie złapałem, jednak gdy powziąłem owo podejrzenie, to taka mnie naszła złość za niewdzięczność tego starego pryka, którym to moja rodzina opiekowała się od tylu lat, że zawezwałem żandarma i dwóch przechodniów na świadków i publicznie złożyłem na jego złodziejstwo doniesienie. Po czym, gdy żandarm już spisał co trzeba, sam wziąłem starego pokurcza za kark i przez drzwi na ulicę wyrzuciłem! Jednak własna porywczość na mnie samym się szybko skrupiła, gdyż zostałem bez nijakiej asysty. Zwłaszcza teraz, gdy klientów jest bez liku, potrzebuję w aptece pomocy. Dlatego już dnia następnego przyjąłem na przyuczenie młodego chłopaka. Zapłaciłem za niego całkiem słone odstępne oberżyście (bo przez ostatnie dwa lata chłopak służył w oberży u mojego kuma Adalberta, usługując gościom). Nie wiem, czy uczyniłem z tym dobry interes. Trudno będzie przyuczyć nicponia do roboty, aptekarskie sprzęty i naczynia to nie kufle z piwem. Ale, jak to mówią – „gdzie słowo nie dosięgnie, tam rózga pomoże”, i tak mi dopomóż dobry Boże, że może rózgą go nieco sprawności nauczę!

 

Interesa nadal idą świetnie, lecz ze zdrowiem coraz słabiej. Czort jeden wie, co to za licho we mnie wlazło. Kaszel suchy, poty nocne i świąd to główne symptomy. Ostatnio wysypka na dłoniach stała się tak dokuczliwa i na tyle widoczna, że zmuszony byłem stale nosić cienkie rękawiczki, a to zwłaszcza w aptece, aby wyglądem mojej skóry obłażącej-jaszczurczej nie odstraszać klienteli. Co ciekawe, po paru dniach stan dłoni poprawił się i świąd prawie minął, lecz rękawiczki noszę nadal. Gorzej z płucami, te dokuczają stale. Umyśliłem sobie, że może ów felczer impertynent nie był aż taki głupi, i że powinienem spróbować samemu się poddać kuracji. „Lekarzu ulecz się sam” – powiadają złośliwcy, ale ja nie lekarz, więc spróbować mogę. A skoro pulver mumiae tyle mi już dobrego uczynił, to może i uzdrowić potrafi? Klienteli mojej sporządzałem preparaty z niewielką domieszką mumijnego pyłu. Czyniłem zaś jak następuje – raz w tygodniu oskrobywałem ostrożnie truchełko ostrym kozikiem. Mniej niż pół grana pozyskanego proszku i wiórków mieszałem w tygielku z łutem roztopionego gęsiego smalcu. I dopiero tym sposobem uczyniony preparat, po ostudzeniu, dodawałem do sporządzanych leków w mierze, przyznam, niewielkiej – zwykle jednego grana na łut maści czy syropu. Ostatecznie, nie liczę zbytnio na ponowną wizytę pana Swanna z kolejnym kawałkiem egipskiego truchła, a muszę zapewnić dostępność leku na długie lata. Wracając do kuracji – dla siebie postanowiłem sporządzić innego rodzaju konkocję – gran pulver mumiae dobrze rozdrobniłem i zmięszałem w moździerzu z trzema granami najprzedniejszej tabaki. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – wciągnąłem dwie solidne szczypty do lewej i prawej nosowej dziurki. Zakręciło mi się w głowie, jakbym nie tabakę, a proch strzelniczy wciągnął! Kichnąłem zdrowo, trzy razy, na szczęście, a że pora było późna, chwilę potem zległem w łożnicy.

 

Obudziłem się zlany siódmymi potami, w płucach paliło mnie, jakby kto do nich nasypał żrącego potażu. Chciałem małżonkę obudzić, ale z zaciśniętego gardła żaden dźwięk nie chciał się wydobyć. Począłem walić ją na oślep ręką, lecz nagle naszła mnie straszliwa słabość, serce załomotało mi w piersi jak konający ptak, przed oczami ujrzałem skry, świat zawirował i stoczyłem się w ciemności.

 

Ocknąłem się po czasie, którego nie sposób było mi określić, od mego ataku słabości minąć mogła godzina albo i dni kilka. Leżałem na chłodnym, kamiennym podłożu. Panowała cisza. Powoli otworzyłem oczy. Ukazała mi się wielka sala o ścianach uczynionych z wapiennych bloków. Pokrywały je kolorowe znaki i malowidła, a oświetlał ogień płonący w dwóch wielkich i płaskich czarach. Dalej, gdzie mrok walczył z migotliwym blaskiem płomieni, majaczyły jakieś postaci, bardziej na myśl przywodzące senne koszmary niźli stworzenia boże. Jedna z nich poczęła zbliżać się do mnie. Jako że nie mogłem się poruszyć, ani odezwać, a jedynie patrzeć, zamknąłem oczy. Gdy je znów ostrożnie rozwarłem, ujrzałem pochylającego się nade mną demona – pół człowieka, pół psa nadnaturalnej wielkości. Pysk i uszy miał długie, skórę ciemną, ale nie czarną. Pierś miał całkiem obnażoną, bezwłosą i muskularną. Od pasa w dół ciało jego okrywała prosta szata, uczyniona na sposób zwykłej niewieściej spódnicy sięgającej nieco za kolana. Ramiona jego nagie przyozdabiały ciężkie złote bransolety pokryte dziwacznymi wzorami.

– A więc umarłem i trafiłem do piekła – pomyślałem przerażony.

– Umarłeś, ale to gdzie powędruje twoja dusza dopiero się rozstrzygnie – jego głos rozległ się w moich myślach.

– Czy jesteś aniołem, czy demonem? – spytałem.

– Jestem Anubis – rzekł – strażnik i sędzia zmarłych.

– O ja po trzykroć nieszczęsny! Musisz być demonem z piekieł, gdyż mnie osądzić może tylko nasz Pan i Zbawiciel!

– Jeśli masz na myśli Issę, zwanego też Jeszuą, to owszem, on sądzi swoich poddanych i wyznawców, ty jednak trafiłeś do mnie. Co dziwi mnie i raduje jednocześnie – minęły wieki całe odkąd ostatnie ludzkie Ba – lub dusza, jeśli tak wolisz – trafiła pod mój osąd. – Jego głos ciągle wybrzmiewający w moich myślach był niski, kojący i niósł stanowczość opadającej granitowej płyty.

– Dostojny… dostojny Anubisie – musiała zajść pomyłka, jestem przekonany, że moja dusza nie należy do twego królestwa.

– Nie było i nie może być żadnej pomyłki śmieszny człowieczku! Twoje śmiertelne ciało zaopatrzone zostało we właściwe atrybuty pochówku: aloes i inne magiczne zioła, natron i ochrę. To prawda, po twej śmierci nie dopełniono wszystkich świętych rytuałów, niemniej zostałeś oznaczony.

 

Psiogłowy przerwał na dłuższą chwilę, jak gdyby rozważał jakąś nieoczekiwaną myśl, po czym odezwał się znów, a jego głos zabrzmiał może odrobinę cieplej:

– Nie lękaj się duszo człowiecza, widzisz – prawa osądu, któremu zostanie poddany twój żywot, nie różnią się wielce od tych, które przykazywał Issa. Oczywiście, czeka cię cały ceremoniał, potrzebne będą waga i pióro. Tym zajmą się moi pomocnicy. Będziesz musiał przejść przez dwanaście bram. Ale… – Anubis znów na moment zawahał się – uczynię dla ciebie drobny wyjątek. Zanim przystąpimy do prastarych rytuałów, odczytam ci święty tekst spowiedzi. Jeśli wiodłeś żywot prawy i bezgrzeszny, dusza twoja jeszcze przed ostatnią wędrówką zazna ukojenia. – W jego dłoni zmaterializowała się zrolowana karta. Anubis rozwinął ją z namaszczeniem i zaczął czytać:

 

Nie grzeszyłem przeciw ludziom, nie szkodziłem poddanym, nie czyniłem nieprawości w miejscu prawdy, nie znałem zła, nie popełniałem grzechów. Nigdy nie starałem się być pierwszym ani też nie stałem się przyczyną nędzy biedaków, nie robiłem tego co jest wstrętne bogom. Nie oczerniałem sługi wobec przełożonego jego, nie stałem się przyczyną głodu, nie stałem się przyczyną płaczu, nie zabijałem sam ani nie kazałem zabijać, nie zadawałem cierpienia nikomu. Nie pomniejszałem ofiar w świątyniach, nie umniejszałem chlebów bożych…

 

Przestałem słuchać. Anubis kontynuował głosem miarowym i stanowczym jak lejący się do kadzi ołów. Moje podłe Ba z wolna opadło na kamienną płytę.

Koniec

Komentarze

głupi jak młot kowalski! ← yes

Dobrze się czytało. Powodzenia. :)

Cześć!

 

Całkiem sprawnie napisane, całkiem udanie stylizowane. Trafiło się kilka literówek czy odrobina zamieszania, ale to raczej drobne przeoczenia były. Szkoda, że wszystko przedstawione jest jako opowiastka aptekarza, a nie pokazane z domieszką żywszej akcji, ale rozumiem, że taki był zamysł. Wolałbym po prawdzie czytać żywy dialog aptekarza z anglikiem niż relację z tegoż dialogu.

Zakończenie na plusik. Ciekawym co za zaraza spotkała aptekarza i kto zgotował mu pogrzeb mniej więcej w myśl starożytnego rytuału.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytrix – może rozchorowal się od własnego “lekarstwa”? Może wchłonął go tyle, że dodatkowe zabiegi pielęgnacyjne po śmierci nie były już potrzebne, w końcu chodzi o jakość, a nie ilość, prawda?smiley

W komentarzach robię literówki.

Brzmiało jak klątwa mumii, ale ten pochówek – aloes, magiczne zioła, matron i ochra – brzmi, jakby ktoś jednak próbował mu dopomóc, a wcześniej o takiej opcji w tekście nic nie ma. Można by nawet było zrezygnować z tego fragmentu o pochówku, bez straty.

Dla mnie zakończenie trochę zbyt dosłowne, ale chyba dlatego, że spodziewałam się więcej grozy i tajemniczości. Od pierwszych objawów też czuć, że chodzi o ten proszek, wszak sugeruje to tytuł. Bohater nie czai i brakowało mi jeszcze za życia momentu grozy, związanego z jego odkryciem, że zrobił tym sobie kuku. No i zabrakło wieści o nieszczęśnikach, którym też mógł zaszkodzić. Ok – piszesz, że dodawał malutko proszku, ale czy nie byłoby bardziej mrocznie, gdyby przy okazji odprawić na tamten świat wielu innych ludzi, którzy uwierzyli w cudowne właściwości starożytnych trupków? ;-)

Porywającym tego opowiadania nie nazwę, ale interesującym – tak. Napisane, moim zdaniem, przyzwoicie (nie licząc kilku drobiazgów, które zawsze wkraść się potrafią); szczególnie na uwagę zasługuje posłużenie się wieloma nazwami własnymi “z epoki”, dzisiaj już nie spotykanymi i, sądzę, nawet niezrozumiałymi dla wielu.

Zakończenie wydaje mi się kierować tekst na poletko fantasy, nie SF.

Pozdrawiam

Opisy aptekarskie są niesamowite, to znaczy bardzo profesjonalne;) Dobrze się czyta i sam pomysł też jest świeży.

 

Pora zatem była późna, ale klient to zawsze klient, może zarobek jakiś się trafi. Drzwi apteki otwarły się i do wnętrza pewnie wkroczył okutany w ciemną opończę postawny mężczyzna , a wraz z nim zimny powiew jesiennego wiatru wniósł uliczny pył i zbrązowiałe, suche liście.

A tu masz spację przed przecinkiem.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush – dzięki, a błąd poprawilem smiley

W komentarzach robię literówki.

Fabularnie nie porywa, ale nadrabia nastrojem, świetnymi opisami pracy aptekarza i kreacją niesympatycznego, ale interesującego narratora-protagonisty. Czytało się dobrze, całkiem udany tekst, gdyby miał trochę bardziej złożoną warstwę fabularną byłby naprawdę dobry.

 

Jeden drobiazg: Pedaniusz Dioskorides zdecydowanie częściej występuje i w nauce, i w legendzie jako Dioskorides / Dioskorydes / Dioskurydes (nie ma jednej ustalonej polskiej wersji) niż pod pierwszym imieniem, może warto rozważyć zamianę.

ninedin.home.blog

ninedin – nie uwierzysz, ale długo zastanawiałem sie nad tym jak podać dane osobowe owego Pedaniusza Dioskoridesa. I “Dioskorides”, choć bardziej poprawny w tym kontekscie wydał mi się zbyt wydumany, stanęło na Pedaniuszu. wink

W komentarzach robię literówki.

Cześć

Niezmiernie spodobała mi się dbałość językowa opowiadania oraz pamiętnikarski charakter narracji. Odkurzenie przez Ciebie starych słów i wyrażeń sprawiło mi dużą przyjemność. Co cieszy jeszcze bardziej – prócz formy (jak najbardziej dopracowanej) – jest jeszcze w tej historii treść. Dla mnie jest ono o dobru i złu. Fajny tekst!

Pozdrawiam!

Ale bardzo ładnie napisane. Umiarkowana doza klimatu grozy jest odkupiona przez płynną narrację i wierne oddanie klimatu aptekarskiego, który okazuje się zaskakująco barwny.

 

Momentami nadmiar stylizacji przy bardziej skomplikowanej składni jednak trochę zgrzyta, np.:

 

Za rękę go nie złapałem, jednak gdy powziąłem owo podejrzenie, to taka mnie naszła złość za niewdzięczność tego starego pryka, którym to moja rodzina opiekowała się od tylu lat, że zawezwałem żandarma i dwóch przechodniów na świadków i publicznie złożyłem na jego złodziejstwo doniesienie.

 

Dyżurny

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej

Nie wiem, czy Drakaina nie zmasakruje tu pewnych zwrotów i stylizacji, ale mi się podobało. Forma swoistego pamiętnika odpowiednio dobrana do historii.

Trochę mało fantastyki, ale tekst też nie jest długi, a historia broni się od początku do końca klimatem. Fabularnie cudów nie ma, ale o tym już wiesz.

Pozdrawiam

 

Trzeci akapit podzieliłabym, bo długaśny. Trochę niezręczności tam było, ale nie wypisywałam.

A poza tym bardzo fajne opko. Nie jestem zafiksowana na punkcie zasady show, don’t tell, więc styl mi nie przeszkadzał. Stylizacja językowa też udana. Fabuła może jakoś specjalnie porywająca nie jest, ale konsekwentna i trzyma się kupy. Bohater nie budzi sympatii, ale aż mi się uśmiechnęło, kiedy Anubis czytał tekst spowiedzi. Bo prawie wszystkie te grzechy aptekarz popełnił, a Ty je ładnie pokazałeś ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Podobało mi się, bo fajne. Mam tylko zarzut/pytanie merytotyczne:

Moje podłe Ba z wolna opadło na kamienną płytę.

Czy jednak nie Ib?

Ba nie zespolone z Ka krążyło bez celu, w końcu zastygając w bezruchu, ostatecznie umierając ponownie.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Spodobało mi się opowiadanie utrzymane w klimacie dawno minionych czasów, co pozwala historii toczyć się niespiesznie, a jednocześnie budzi zaciekawienie, mimo pewnej przewidywalności następstw opisanych zdarzeń. Obfite zastosowanie ówczesnej terminologii aptekarskiej jeszcze uwiarygodnia przekaz.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. ;)

 

Niech owe fran­cu­zi­ki cza­ru­ją nasze panny… → Niech owe Fran­cu­zi­ki cza­ru­ją nasze panny

 

naj­cięż­sze rany krzy­żow­ców. ” → …naj­cięż­sze rany krzy­żow­ców”.

Zbędna spacja przed zamknięciem cudzysłowu. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Cięż­ko bę­dzie przy­uczyć nic­po­nia do ro­bo­ty… → Trudno bę­dzie przy­uczyć nic­po­nia do ro­bo­ty

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

po­now­ną wi­zy­tę Pana Swan­na… → …po­now­ną wi­zy­tę pana Swan­na.

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

do­brze roz­drob­ni­łem i zmię­sza­łem w moź­dzie­rzu… → Czy to celowa literówka.

 

a że pora było późna chwi­lę póź­niej… →…a że pora była późna, chwi­lę póź­niej

 

za­mkną­łem oczy. Gdy ja znów ostroż­nie roz­war­łem… → Literówka.

 

de­mo­na – pół-czło­wie­ka, pół-psa nad­na­tu­ral­nej wiel­ko­ści. → …de­mo­na – pół czło­wie­ka, pół psa nad­na­tu­ral­nej wiel­ko­ści.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/pol-martwy-pol-zywy;11320.html

 

Tym zajmą się tym moim po­moc­ni­cy. → Dwa grzybki w barszczyku. Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – wielkie dzięki jak zwykle!!! Cieszę sie, że tekst się podobał. A “zmięszałem ” faktycznie jest celowe smiley

W komentarzach robię literówki.

Bardzo proszę. Teraz mogę udać się do klikarni. :)

NaNie, edytowałam ostatnią uwagę. Bądź uprzejmy poprawić jeszcze literówkę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – nie wszystkie moje poprawki się zapisały, teraz powinno już być OK, choć ostatnią z listy akurat poprawiłem wczesniej, więc nie wiem… sad

W komentarzach robię literówki.

NaNie, tam jest: Tym zajmą się moim pomocnicy. – a powinno być: Tym zajmą się moi pomocnicy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – brak facepalmy więc płaczę – 3 x crying Poprawione!

W komentarzach robię literówki.

No co Ty, NaNie, proszę natychmiast otrzeć łzy! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet – “sympatyczne”? Miało straszyć i grozę wzbudzać! devil

W komentarzach robię literówki.

Ups… ;))))

Przynoszę radość :)

Przeczytane z przyjemnością :)

Zgadzam się z przedpiścami. Zdecydowanie największym plusem opowiadania jest udana stylizacja, która zapada w pamięć bardziej niż fabuła.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Do biblioteki dobiłam ja, ale nie miałam wtedy czasu na komentarz, więc wracam.

 

Podobało się. Nie wiem, które bardziej: szczury czy to. To jest bardziej konswekwentne, bo rzeczywiście w szczurach to, co mi się bardzo podobało, czyli atmosfera bitwy o Tobruk, jest wymienialne na inne okoliczności (aczkolwiek imho zagrałyby one gorzej, choć z drugiej strony powiązanie można by też wzmocnić), a tu masz bardziej zamknięty i spójny świat.

Stylizacja jest rzeczywiście udana, w może dwóch miejscach miałam do niej jakieś nieduże anse, ale już zdążyłam zapomnieć, co to było, więc pewnie nic ważnego.

W zasadzie jedyne, co pamiętam, że mi zazgrzytało, to “żandarm”. Żandarmeria to przed XIX wiekiem termin używany wyłącznie we Francji, a i we Francji jako określenie konkretnej, parapolicyjnej formacji, pojawia się dopiero podczas Rewolucji czyli pod koniec XVIII wieku (konkretnie w roku 1791); wcześniej podobne, wczesno policyjne siły, to maréchaussée. Ergo w Twoich Niemczech, zakładam że XVII wieku, to konkretne określenie nie ma racji bytu. Na dodatek w Niemczech i innych krajach żandarmeria to policja wewnątrzwojskowa, co dodatkowo komplikuje sprawę ;) W krajach niemieckich formacje proto-policyjne pojawiają się w tym XVII wieku, jak zresztą i gdzie indziej, i nazywają się tam Polizey, a więc w sumie jakiś policmajster byłby tu znacznie bardziej na miejscu.

 

Fabularnie też całkiem fajne, a powolna narracja pasuje do opowieści. Może jedyne, co bym lekko podkręciła, to paskudny charakter aptekarza, bo, owszem, dajesz sygnały, że on nagrzeszył, ale gdyby np. był choćby pośrednio winny czyjejś śmierci, to serce nabrałoby ciężaru ;)

 

Aha, technicznie: podziel trochę te długie akapity, natomiast światło (enter) między nimi nie jest potrzebny. 

 

Ale ogólnie po doświadczeniach z dwoma tekstami mumijnymi sięgnę po Twoje wcześniejsze opka i przeczytam następne :)

http://altronapoleone.home.blog

Udana stylizacja.

Fabularnie szału nie ma, ale źle też nie jest, czytało się przyjemnie.

Się bohater zdziwił… Ale chyba mu się należało.

Z tymi enterami po każdym akapicie to prawda – nie są potrzebne, tylko szatkują tekst. Dobrze jeszcze, że u Ciebie akapity dość długie, więc to się nie rzuca w oczy.

Babska logika rządzi!

Klimatyczny tekst.

Nie napiszę nic odkrywczego, dla mnie najbardziej udanymi elementami opowiadania są opisy pracy aptekarza oraz sam klimat opowiadania. Zazwyczaj nie przepadam za stylizacją, ale tutaj jest rzeczywiście udana. 

Zabrakło mi trochę grozy. Ponieważ od razu zorientowałam się, że przyczyną choroby jest proszek, nie odczuwałam żadnego emocjonalnego napięcia związanego z pogarszającym się zdrowiem bohatera. Ale gdyby tak przemycić informację o jakimś chorującym kliencie apteki? Wtedy to, że czytelnik WIE o wpływie proszku na bohatera mogłoby dodatkowo wywołać niepokój o losy klientów (czy dawka, którą im podawano, było dostatecznie duża, by w końcu podzielili los aptekarza? czy też wyzdrowieją dzięki temu, że bohater “żałował” specyfiku?). wydaje mi się, że opowiadanie byłoby jeszcze lepsze, gdyby decyzje bohatera miały jeszcze szersze konsekwencje (obecnie zaszkodził tak naprawdę tylko sobie).

Z kwestii bardziej technicznych, to (znów powtórzę to, co już pisali poprzedni komentujący) przydałoby się chyba rozbić najdłuższe akapity; na pewno trzeci, a osobiście rozważyłabym jeszcze podzielenie pierwszego. Entery pomiędzy zbędne. 

Hej,

 

Dziwne to opowiadanie. Podobnie jak w Twojej drugiej “Mumii”, którą przed chwilą skomentowałam, zdecydowanie bardziej podobała mi się pierwsza połowa tekstu – nastrojowa, ciekawa, intrygująca. Natomiast w końcówce brakuje mi… puenty. Właściwie brakuje mi też… wydarzeń? Po prostu koniec wydał mi się taki jakiś… płaski. Bez jakichkolwiek fajerwerków, choćby najmniejszych. Tak jakby nic z tego opowiadania nie wynikało.

 

Na ten moment uważam, że potrafisz zaczynać, ale nad kończeniem musisz jeszcze mocno popracować. wink

 

Pozdrawiam :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Zgadzam się z poprzednimi komentarzami (świetna stylizacja, dobrze zbudowany antypatyczny bohater). Czytało mi się bardzo dobrze :). Czy dobrze zrozumiałam, że przez zażycie mumii miał w ciele potrzebne "składniki" dla Anubisa? Jeśli tak, to sprytnie wymyślone. Tak samo jak podsumowanie na końcu jego przewin.

Monique.M – dokładnie tak (miał)!

W komentarzach robię literówki.

Dzień dobry NaN.

 

Nie sądziłem, że w piramidzie znajdę coś w rodzaju Orient Expressu. Nie bacząc na daty, chodzi o obicie skórą, zamszem i zapach tytoniu w powietrzu. Nie palonego, a raczej suszonego dla tych co palić zechcą. W tej obitej skórą czy zamszem skrzyni wagonowej znajdujmy historię aptekarza który, jak się okazuje, samodzielnie się zamarynował ku względnej uciesze egipskich bóstw. Lektura skłania do wolnego czytania, bo ilość szczegółów będących wynikiem zapewne dobrego “researchu” lub dobrej wiedzy, każe się opowiadaniem delektować.

Przy tym zwolnieniu obrotów czytelniczych można napotkać pewne problemy. Długość zdań przeważnie wskazuje na kunszt autora lub przynajmniej na dążenie do językowej doskonałości i szczegółowości narracji. Takie konstrukcje wiążą się z ryzykiem, na przykład:

 

Nie dalej jak dni temu pięć mój kum mistrz Antoni, starszy cechu kamieniarskiego, skarżył mi się, że w sąsiednim Neuenkirche, które to jest miasteczko nie dalej jak dziesięć mil od naszego położone, hugenoccy rzemieślnicy nowy kościół wedle własnego projektu budują.

Uważam to zdanie za dość efektowne, ale myślę, że warto rozważyć podział na dwa. Chociażby po to, by ułatwić czytelnikowi odbiór. Oczywiście to moje wrażenie, które związane było z poczuciem, że już w poniższym zdaniu coś prosi o przecinek:

Nie dalej jak dni temu pięć mój kum mistrz Antoni

Czytając bezgłośnie nie łapiemy oddechów, ale coś z tego oddychania zostaje w głowie.

 

Nie skupiałem się na śledzeniu usterek. Sprawdziłem tylko kilka rzadko spotykanych form, które ku mojemu zaskoczeniu są poprawne i wskazują na starania autora, by założoną epokowość ująć przekonująco. Szkoda tylko, że boska interwencja tak szybko przerwała kunsztowne działania aptekarza, działając jak Deus Ex Machina. Być może rozłożenie akcentu zakończenia na coś innego zniwelowałoby wrażenie niedosytu. Opowiadanie przede wszystkim wyróżnia się wyszukaną narracją i będzie kojarzyć się dobrze. Niechże jednak te bóstwa dadzą trochę pożyć człowiekowi, choćby w zaświatach :)

 

 

 

Przeczytałem ze znaczną przyjemnością. Wywarło na mnie wrażenie, jak zręcznie ukazujesz (i to w narracji pierwszoosobowej) człowieka, który ma swoje słabości i paskudne zachowania, ale bądź co bądź można się z nim w pewnym stopniu utożsamić, wydaje się realną osobą, nie zaś typowym literackim złoczyńcą – a potem przepada na wiecznym sądzie. Trafnie rozegrany wątek wykorzystywania mumii jako specyfiku rzekomo leczniczego, który oczywiście pomóc zazwyczaj nie mógł – może trochę brakowało zwrócenia uwagi na to, że stanowiło to również formę niszczenia dóbr kultury, a może wręcz bezczeszczenia zwłok. Doceniam podanie źródeł cytatów i poprawną formę “wolnoć Tomku” (wszędzie niemal widuje się “wolność”).

Przypadkowe drobiazgi redakcyjne:

Shakespearea

Apostrofu brakuje.

Chyba muszę rozejrzeć się za młodym pomagierem, a starego przyjdzie na bruk wyrzucić.).

Jedną kropkę trzeba usunąć, chyba raczej wewnętrzną, obie na pewno nie mogą zostać.

postanowiłem sporządzić innego rodzaju konkocję

Pisze się “konkokcja” i nie oznacza to “mikstury”, lecz “dobre trawienie, właściwe funkcjonowanie żołądka” (według słownika wyrazów obcych Kopalińskiego).

 

Z pozdrowieniami,

Ślimak

Ślimaku – dzięki za uwagi. Naniosę poprawki. Co do konkokcji, to masz rację w sensie ścisłym. Natomiast ja użyłem tego wyrazu jako żargonu zawodowego, w ramach stylizacji mowy naszego pana aptekarza: concoquere / concoctionem / concoctio (łac.) – trawienie, czasownik m.in. oznacza: przygotowywać/łączyć składniki.

W komentarzach robię literówki.

Cześć!

 

Nie byłem pewien, czy dam radę przeczytać w terminie, ale jak zobaczyłem Twój avatar… To pomyślałem sobie, że przynajmniej jeden z tekstów Kota Poduszkowca MUSZĘ przeczytać. Kiedyś dawno temu miałem tę kicię na drzwiach w akademiku.

Nie jestem fanem gawędziarskiego stylu, ale pomimo tego czytało się nieźle. Duża w tym zasługa klimatu, który udało Ci się wykreować. Perspektywa starzejącego się bohatera i słownictwo uwiarygadniają przekaz, przywodząc na myśl inne czasy. To bardzo mocny punkt tego tekstu. Zabrakło na pewno sceny z targowaniem się – opisałeś ją, zamiast pokazać. Szkoda, bo wniosłaby do całości tak potrzebnej dynamiki i akcji, której próżno szukać w pierwszej połowie tekstu.

Wydarzenia pojawiają się dopiero w końcówce, w zaświatach, do których trafił bohater po autorskiej kuracji. Zastanawiałem się tutaj, jak to rozwiążesz. Postawiłeś na rytuał i rozmowę z bóstwem, ok, ale też czegoś tutaj zabrakło, bo scena końcowa robi wrażenie oderwanej nieco od reszty tekstu. Dopiero też tutaj poznajemy bohatera – wcześniej widzimy tylko jego relację, tu widzimy jego “walkę” z przeciwnościami i postawę wobec napotkanej istoty.

Podsumowując: Dobre opowiadanie, klimatyczne, ciekawe językowo i (niestety) z niewielką ilością akcji.

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nowa Fantastyka