- Opowiadanie: Realuc - Pieśń istot bez imion

Pieśń istot bez imion

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Pieśń istot bez imion

Odo Bearwood, czy też raczej Odo Pokraczny, jak zwykło się go nazywać na całym Nowym Kontynencie, zatrzymał wierzchowca na skraju boru. Koń rżał niespokojnie, co wcale nie zdumiewało jeźdźca. Odo bowiem nigdy wcześniej nie widział tak mrocznego lasu. Pnie, ciasno upchane jeden przy drugim, pięły się ku niebu w idealnym pionie, jakby nie było tam miejsca na niedoskonałości. Iglasta bariera skutecznie chroniła ściółkę przed promieniami, za to ciemność, która wiła się między drzewami, sprawiała wrażenie, iż panuje tam wieczna noc.

– Co się tak gapisz jak dupa w sracz, Pokrako?

Aron Twardy, prawa rękawica ojca Oda, zatrzymał się tuż obok niego.

– Ciągnie swój do swego – zauważył Varak Dur, posłaniec Wyjących, który podróżował z nimi od dwóch dni.

– Wybacz, wojowniku, jednak mój prosty umysł nie pojął twojego przytyku.

Odo poprawił się w siodle, choć pośladki miał już obolałe jak diabli, zaś uda piekły od bólu. Powykrzywiane kulasy i ręce, w których brakowało niektórych kości, nie były sprzymierzeńcem dalekich wędrówek. Nie mówiąc o tym, że Odo Pokraka najzwyczajniej na świecie nie był typem podróżnika, dla którego końska grzywa przed oczami jest widokiem powszednim.

– To Las Duszaków. U Wyjących nie ma miejsca na schorowanych czy pokracznych. Jakbyś się urodził wśród nas, to od razu bracia porzuciliby cię, o tam. – Varak Dur wskazał las.

Wycie, które dobiegło z głębi boru, nie przypominało Pokrace wycia żadnego znanego mu stworzenia.

– Może i tak byłoby lepiej. Wiele by to zaoszczędziło, choćby wasz czas, zacni panowie. 

– Koniec tego bajdurzenia. Muszę wrócić do Zachodniego Zamku przed turniejem Czterech Kopii, tak więc ruszcie się obaj – wtrącił się Aron.

– Jutro będziemy na miejscu, mości rycerzu – odrzekł Varak Dur, uśmiechając się obrzydliwie.

Dłuższą chwilę jechali jeszcze wzdłuż Lasu Duszaków, następnie skręcili w polną ścieżkę, która wiła się między starymi dębami i kamiennymi kapliczkami z czasów sprzed ery człowieka. Dzikie pola, jeszcze dziksze bory, zero zamków, kaszteli, karczm czy burdeli. Odo miał spędzić resztę życia wśród koczowniczego ludu, który morduje własne dzieci, gdy te nie rodzą się idealne.

Cóż za ironia losu, pomyślał tylko, gdy mijał jedną z kapliczek obłożoną podłużnymi czaszkami.

 

*

 

– Myślisz, rycerzyku, że to złoto sprawi, iż będziemy traktować go jakoś specjalnie? Ha, tyłek mogę podetrzeć waszymi monetami. Naszą walutą jest krew.

Herszt Wyjących, Gull Torak, wydawał się istnym przeciwieństwem stojącego naprzeciw niego Oda. Przewyższał wszystkich wokół co najmniej o dwie głowy, zaś szerokie, muskularne bary opinało futro czarnego niedźwiedzia, przez co wyglądał jak wielki, dziki zwierz. Warkocz spleciony z czarnej brody opierał się na owłosionym torsie, a na namalowane ochrą runy na łysej czaszce padały promienie porannego słońca. Odo z kolei, poza niskim wzrostem i krzywymi kończynami, miał wieczny zgryz, wykrzywiony nos, krzaczaste brwi i tik polegający na nieustannym, nerwowym mruganiu. Mimo wszystko, doświadczony boleśnie życiem, nie obawiał się niemal nikogo, tak więc odezwał się pierwszy:

– Wielki wodzu, wybacz szczerość, ale szkoda stu złotych orłów na tak trywialną czynność. Nawet, jeśli czynność ta dotyczy tak zacnego tyłka.

Aron Twardy zrobił się cały purpurowy, gdyż ostatnie, na co miał ochotę, to wprowadzenie go w kłopoty. Nim Gull Torak przetrawił słowa Oda, ten dodał szybko:

– Choć twym wielkim wojownikom niepotrzebne luksusy ani jedwabne szaty, zważaj na to, iż za ten mieszek można zakupić co najmniej dwa statki pełne najlepszych niewolnic z Wybrzeża Sztormów.

W końcu herszt schował zapłatę pod rozpiętą, skórzaną kamizelę i zagrzmiał:

– Dużo gadasz, jak na wygnańca, którego los zależy od mojej woli.

Odo nie lękał się słów koczownika, tak więc z najszerszym uśmiechem, jaki był w stanie wykrzesać na ściśniętych ustach, zwrócił się do Arona:

– Może przekażesz w końcu słowa mego ojca, sir? Wszak ten może podstępnie i perfidnie pozbył się problemu, jednakże moja śmierć byłaby plamą na jego idealnej atłasowej szacie.

Rycerz westchnął i wycedził niechętnie:

– Owszem, Pokraka ma rację. Heroh Bearwood kazał przekazać, iż chciałby, aby jego syn zachował życie. Nie dodał nic jednak o tym, jak to życie ma wyglądać. – Aron Twardy wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmieszku, aż wąs sięgnął mu do uszu.

– Myślicie, zachodnie orlątka, że nas da się przekupić? Albo zastraszyć? Zachowam go przy życiu tylko wtedy, jeśli uznam, że będzie do czegoś przydatny.

W czasie podróży Odo miał nadzieję, że herszt Wyjących okaże się bardziej rozumną istotą. W końcu, niezależnie od tego, za jakiego wojownika się uznaje, jego armia liczy może z dwa tysiące odzianych w brudne skóry ludzi. Armia władcy Zachodniego Zamku, Heroha Bearwooda, to zaś niemal dwadzieścia tysięcy rycerzy w pozłacanych, płytowych zbrojach. Pokraka wiedział, że ostatnie, co ojciec miał na względzie, to jego dobro, jednak musząc trzymać się oficjalnej wersji co do oddania syna w ręce koczowników, nie może pozwolić sobie, aby ktoś zabił jego, jakby nie było, potomka. Choć, z drugiej strony, marne to było dla Oda pocieszenie, bo martwy nie ujrzy przecież galopu uzbrojonej konnicy rozgramiającej tych dzikusów. A wbrew całemu bagnu, w jakim babrze się od urodzenia, z jakiegoś powodu ceni życie.

– Pozdrów mego ojca, sir! Przekaż, że będę tęsknił! – rzucił Odo do odjeżdżającego Arona, jednak ten zignorował jego słowa, oddalając się od obozu Wyjących jak najszybciej.

Po chwili Odo Pokraka zorientował się, że wielki herszt oraz jego wojownik, Varak Dur, też gdzieś zniknęli. Nim jednak zdążył postawić koślawy krok w jakąkolwiek stronę, drewniana pałka gruchnęła w jego potylicę z siłą, która wystarczyła do natychmiastowego uśpienia.

 

*

 

– Wzywałeś mnie. – Odo pochylił niedbale głowę, wchodząc do komnaty ojca.

Heroh Bearwood siedział za pięknie rzeźbionym, dębowym stołem. W jednej z dłoni ściskał puchar z winem, drugą zaś przewracał karty opasłej księgi. Siwizna i blizny dodawały mu surowości, którą zawsze miał wyrysowaną na twarzy.

– Owszem. Siadaj.

Nie raczył podnieść wzroku. Gdy Odo usiadł naprzeciw, dostrzegł malowidła maszyn oblężniczych wraz ze szczegółowymi opisami. Wiedział, że ojciec mocno się poróżnił z władcą Południowego Zamku, Amonem Krwistorękim, i w planach miał podbój południa, tak więc nie zdziwił go dobór lektury. Trapił go jednak fakt, że ten chce zburzyć istniejącą od kilkuset lat równowagę Nowego Kontynentu, który dzielił się między czterech władców urzędujących w czterech zamkach na czterech jego krańcach.

– Doszły mnie słuchy, że przy ludziach rozprawiałeś, jakim to dobrym królem byś był.

Odo mrugał szybciej, niż zwykle. Zacisnął pokrzywione palce pod stołem.

– Och, z pewnością mój kochany młodszy brat, a twój ulubiony syn, Edger, wygadał się. Cóż, wypiłem jeden puchar, może dwa, i coś tam powiedziałem. W końcu jestem prawowitym następcą tro…

– Dość!

Heroh grzmotnął pięścią o blat i w końcu uniósł wzrok znad księgi. Patrzył na Oda z nie mniejszym obrzydzeniem, niż miał to w zwyczaju czynić.

– Przyzwyczaiłem się, że w niesmak ci ta wizja. Upokarzasz mnie na każdym kroku, nienawidzisz, rozumiem. Ale nie oszukasz przeznaczenia i tego, co…

– Rzekłem, dość! – Władca Zachodniego Zamku wstał. Był szczupły, ale bardzo wysoki, przez co Odo czuł się przy nim jeszcze bardziej karłowaty. – Dziś nastał dzień, w którym po raz ostatni wybiję ci to z głowy. Jutro zaś ogłoszę wszem i wobec, że postanowiłeś zrzec się przyszłej korony na rzecz brata. Sam zaś zdecydowałeś dołączyć do koczowników ze wschodnich stepów, aby zyskać rozgrzeszenie u starych bogów i znaleźć wśród nich cel swego życia. Ty to oczywiście potwierdzisz.

Odo parsknął śmiechem, ale szybko zamilkł, gdyż nie widział jeszcze nigdy w oczach ojca takiej furii. Nawet wtedy, kiedy prał go rozgrzanym pogrzebaczem tylko za to, że upuścił kielich z winem przez swoje pokrzywione ręce.

Niedługo później, zaciągnięty siłą przez dwóch rycerzy, Odo Pokraka był już na dziedzińcu. Szybko przestał się szamotać, gdyż wiedział, że niczego to nie zmieni. Jego ojciec patrzył przez okno komnaty, jak Galon Myth, człowiek odpowiedzialny za konstrukcję maszyn oblężniczych, wprowadza na bruk drewniany stół na kołach. Stół z dybami, z dźwigniami i kołowrotami. Stał i patrzył niewzruszony, jak kładą syna na tej konstrukcji, a następnie szarpiąc za dźwignie, rozciągają jego krzywe kończyny we wszystkie strony. Odo widział przez łzy jego nieruchomy wzrok.

W końcu ból sprawił, że dziedziniec zniknął.

 

*

 

Obudził się zlany potem.

Za wcześnie, pomyślał. Często przeżywał tamten dzień w snach, jednak czasami, oprócz powracających wspomnień, był w stanie przejmować kontrolę nad wydarzeniami. Zmieniać ich bieg. Wówczas zazwyczaj to on stał w oknie i spoglądał, jak maszyna urywa ojcu wszystkie kończyny. Gdy ostatecznie powrócił do rzeczywistości, zorientował się, że jest we wnętrzu dużego namiotu. Ziemię ścieliły gęsto porozrzucane brązowe skóry, zaś wzdłuż płachty leżało sporo półnagich ludzi. Przez szparę dostrzegł, iż jest noc. Głowa niemiłosiernie pulsowała, wymacał solidnego guza.

– Wielu niewolników sprowadzili, jak na jeden dzień. – Usłyszał kobiecy głos dochodzący z prawej strony.

Obrócił się, jednak w półmroku dostrzegł jedynie zasłaniające piersi czarne loki i skórę mocno spaloną słońcem. Kobieta musiała pochodzić z południa.

– Och, mówisz o tych dwóch tuzinach tutaj? Prawda, dzicy nie próżnowali, jednak w porównaniu do tego, co ma miejsce na zamku mego ojca, to istna igraszka. Lochy ciągną się pod murami w nieskończoność, a mój tatulek chyba odnalazł pasję w zakuwaniu w kajdany każdego, kto da mu ku temu choćby najmniejszy pretekst. Mawiają, że ilość niewolników w Zachodnim Zamku kilkukrotnie przewyższa liczbę wszystkich razem wziętych z trzech pozostałych. Nie dziwię się jednak, że wzdychasz. Żaden to powód do dumy.

– Wzdycham, gdyż zdaje się, że siedzi koło mnie w końcu ktoś z wyższej klasy społecznej. Dość mam gwałcicieli, rzezimieszków i innych durniów. Kim jest twój ojciec? Chorążym? Rycerzem z własnym kasztelem?

– Królem – odpowiedział Odo krótko, spoglądając na związane liną nadgarstki.

Po dłuższej chwili ciszy, kobieta przysunęła się nieco w stronę Pokraki i zapytała:

– Wybacz śmiałość, panie, ale co w takim miejscu robi królewski syn?

Odo parsknął.

– Bliżej mi do świniopasa, niźli pana, tak więc daruj sobie uprzejmości, nieznajoma. A jeśliś ciekawa, a i tak tu tkwimy czekając na bogowie wiedzą co, to posłuchaj.

I tak Odo o wszystkim opowiedział. Gdy kobieta znacznie się do niego zbliżyła, dostrzegł jej pociągłą twarz i wydatne usta. Miała czarne oczy, które przyprawiały go o gęsią skórkę, mimo to biło od niej coś, co napawało spokojem. W końcu i ona dostrzegła jego nienaturalną twarz i wykrzywione kończyny. Nie wzdrygnęła się nawet, choć przez krótką chwilę spostrzegł zdumienie w jej oczach. Na koniec opowieści dodał:

– Zawsze miałem ochotę mu rzec, choć brakło mi odwagi, że jestem, jaki jestem, ponieważ narodziłem się w wyniku gwałtu. Służący matki mówił mi o wszystkim za kilka brązowych orłów. W noc Święta Starych Drzew ojciec niemal ją zakatował. Narodziłem się niespełna dziewięć miesięcy później.

– Okropnie mi przykro…

Odo ponownie parsknął.

– Niepotrzebne mi twoje współczucie, kobieto. Niczego to nie zmieni. Może ty powiesz coś w końcu o sobie? Rzępolę jęzorem już pół nocy, a nawet nie wiem, z kim rozmawiam.

Tym razem to ciemnoskóra niewolnica parsknęła.

– Nie zaskoczę cię, synu króla. Jestem dziwką z Paros. Ci odziani w skóry barbarzyńcy pochwycili mnie podczas…

Nagle do namiotu wszedł koczownik, którego Odo zdążył już poznać. Varak Dur opatulony był w grube futro, a przy pasie dyndał mu księżycowy topór.

– Wstawać, szczury. Zaraz będzie świtać i czas na selekcję.

Szedł wzdłuż ściany namiotu, kopiąc każdego, kogo nie obudził jego donośny głos. Przechodząc obok Pokraki, posłał mu wredny uśmieszek. Wojownik wyprowadził wszystkich na zewnątrz, po czym ustawił w jednym rzędzie. Między namiotami kręcili się już pierwsi koczownicy, psy charczały, ptaki ćwierkały. Szarość poranka wlewała się leniwie na polanę, na której ulokowany był obóz.

Odo czuł przenikliwy chłód na nagim torsie. Choć dnie bywały tutaj upalne, nocami wiatr przynosił cząstkę zimna z północy. Wszyscy byli szarpani, popychani, poniewierani, jednak jego nikt jeszcze nie tknął. Zastanawiał się, czy to zasługa tego, że jednak mimo wszystko czują respekt przed jego osobą, czy zwyczajnie nikt nie chce brudzić sobie rąk połamańcem i dziwakiem. Pochmurniał, gdyż postawił na to drugie.

– Wy dwaj! – Varak Dur wskazał toporem wysokich bliźniaków. – Macie silne ramiona i bystre spojrzenia. Będziecie pomagać przy polowaniach.

Nie zająknęli się.

– Ty, starcze! – Koczownik podszedł do garbatego mężczyzny, któremu wiele wiosen już nie zostało. – Nie wiem, jakim cudem się tutaj znalazłeś. Który głupiec go przywlókł? – Zmierzył groźnym wzrokiem zgromadzonych.

Świst topora przeszył poranne powietrze. Gruchnęły stare kości. Odo nie zdążył nawet zobaczyć, jak koczownik wymierza cios. Gdy skręcił głowę, siwy człowiek leżał już w trawie z rozpłatanymi żebrami.

– Całkiem ładniutka. – Varak Dur stanął teraz naprzeciw dziwki, której imienia Pokraka nie zdążył poznać. Musnął palcami jej obojczyk, następnie chwycił w dłoń pierś. Ścisnął mocno, lecz kobieta ani drgnęła.

– Zasłużyłeś na jeszcze jedną. Weź ją.

Dopiero teraz Odo dostrzegł Gull Toraka, który siedział na splecionym z twardej trawy tronie. W ręku ściskał coś, co przypominało berło ze zwierzęcą czaszką na trzonie.

– Dziękuję za twą hojność, wodzu. Zaprowadźcie ją do namiotu moich żon i niewolnic. I obmyjcie dobrze. Jak tylko zakończę przydział to pokażę południowej suce, jak rżnie wschodni ogier.

Dwóch koczowników złapało ją za związane ręce i pociągnęło brutalnie przez zebrany tłum. Nie szarpała się, nie protestowała. Chwilę później przed oczami Pokraki pojawiła się zarośnięta gęba. Varak Dur wyszczerzył zęby.

– Jest i on. Królewski syn. Co byście z nim zrobili, bracia i siostry!? – ryknął w stronę tłumu.

– Zabić! – wrzeszczeli wszyscy jednogłośnie.

Varak Dur roześmiał się.

– Nie godzi się zabijać paniczyka, za którego życie złoto dostaliśmy! Mam lepszy pomysł!

Zebrani ucichli, Gull Torak siedział nieruchomo, a Varak Dur zbliżył twarz do Oda i rzekł:

– Dołączysz do Strażników Lasu Duszaków.

Choć nie brzmiało to jak najgorszy z możliwych scenariuszy, po wyrazie twarzy koczownika Odo wiedział, że nie czeka go nic dobrego.

Jednocześnie w oddali zawył wilk i zahuczała sowa.

 

*

 

Odo siedział przy strumyku i przewracał w palcach naszyjnik od brata.

Edger podarował mu go, gdy sam miał siedem lat i nie był jeszcze przesiąknięty wpływem ojca. Zrobił go ze szczurzych kości i suszonych ziół. Miał przynosić szczęście jedynemu i ukochanemu bratu. Wtedy nie liczyło się, że ten brat jest dziwny i inny. Dziesięć lat później wszystko się zmieniło, a kiedy Pokraka po raz ostatni opuszczał zamek z Aronem Twardym, brat nie przyszedł się z nim nawet pożegnać. Zachłyśnięty wizją władzy, którą miał odziedziczyć po ojcu, w pełni poparł plan króla.

– Wstawaj, odmieńcze! Koniec przerwy! Zaraz będziemy w lesie i czeka cię pierwsza misja, ha!

Zarośnięty niczym niedźwiedź koczownik kopnął Oda od niechcenia. Co prawda, w teorii, Odo mógł mu oddać, gdyż był mu przecież równy stopniem. W praktyce krzywe kończyny nie były sprzymierzeńcem w jakichkolwiek potyczkach, tak więc jak zawsze wolał zagryźć zęby i to przemilczeć.

Strażnik Duszaków. Dwunasty. Ponoć zawsze ich tyle było, a Pokraka zastąpił kogoś, kto po ostatniej wyprawie nie powrócił z boru. Niezgrabnie i z trudem wgramolił się na konia i zapytał jednego ze strażników:

– Powiecie mi w końcu, na czym polega nasza rola? Chciałbym wiedzieć, jakiż to szczytny cel będę spełniać przez resztę mojego nędznego życia.

Koczownik splunął, ale raczył odpowiedzieć:

– Proste. Leśne zjawy coraz bardziej się panoszą, gęstwiny opuszczają, na ludzi napadają i nocami duszą. Musimy co jakiś czas zbadać granicę lasu albo wybrać się w głąb niego, aby przypomnieć im, kto rządzi na tych ziemiach.

– Zazwyczaj przed nami pierzchają, ale co jakiś czas któryś ze strażników znika bez śladu, więc pewnikiem potrafią człeka ukatrupić – wtrącił się chłopak z jasnym wąsem.

Odo przypomniał sobie odczucia, jakie towarzyszyły mu, gdy zobaczył ciemność między drzewami. Na samą myśl o wkroczeniu między te pnie robiło mu się słabo, choć nie ze strachu, bo ze strachu już dawno się wyleczył.

– A możecie coś więcej o tych zjawach rzec? Skąd się wzięły? Co to takiego? – zapytał, gdy jechali wzdłuż spokojnej rzeki.

– Szeptuszki bajają, że to demoniczne dusze zabitych noworodków. Ale nikt w to nie wierzy. Chociażby dlatego, że zjawy przybierają postacie dorosłych ludzi. Gull Torak twierdzi, że przekazywane lasowi ofiary sprawiają, iż zjawy łagodnieją.

– A wy jak sądzicie? W końcu jesteście najbliżej…

– Dość! – wydarł się ten kudłaty, najstarszy ze wszystkich strażnik. Odo pamiętał, że nazywał się chyba Hob. Albo Rob. – Przestańcie z nim gawędzić jak ze swoim! Toż to syn królewski, który szcza na was w myślach. Dziś pójdziesz do lasu i sam znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania, paniczyku.

Hob albo Rob splunął pod jego wierzchowca, po czym wyjechał na czoło kolumny.

Gdy słońce pokonało już połowę swej dziennej wędrówki, dwanaście koni zatrzymało się pod ścianą Lasu Duszaków. Od tej strony boru drzewa nie rosły tak gęsto i ciasno, mimo wszystko ciemność między nimi była dokładnie taka sama. Jeźdźcy zeskoczyli z siodeł. Jedenastu koczowników i Odo Pokraka. Nie miał pojęcia, czego w rzeczywistości może się spodziewać, jednak nie lękał się. Gdy pewnego razu matka z powodu złego zachowania straszyła go potworami z ballad, odpowiedział, że przy karach wymierzanych przez ojca wszelkie straszydła wydają się być szczeniętami przy dorosłym wilku. Teraz jednak przeszło mu przez myśl, że z karami miał do czynienia, z potworami zaś nigdy nie.

– Pięciu patroluje na zachód, pięciu na wschód. Odmieniec i Percy przejmują wartę w lesie – zarządził kudłaty. – Powodzenia – dodał, patrząc szyderczo na Oda.

Percy okazał się tym średnio okrzesanym młodzieńcem z wąsem. Długie, jasne włosy spięte miał w kucyk, a ramiona wątłe. Z tyłu można było go pomylić z kobietą, pomyślał Pokraka, podążając tuż za nim. Mimo tego był taki pewny siebie. Koczownik popędził wierzchowca w stronę boru bez zawahania, jakby robił to już dziesiątki razy. Od kiedy mógł być strażnikiem?

Odo wjechał w ciemność. Miał wrażenie, że drzewa tutaj zastygły, jakby były bryłami lodu. Nie szumiały, nie pachniały, nie poruszały się. Końskie kopyta szeleszczące w leśnej ściółce wydawały jedyne odgłosy. Pokraka upewnił się, czy lichy i wyszczerbiony miecz, który otrzymał przed wyprawą, wciąż jest przy jego pasie, choć nie dodawało mu to wielkiej otuchy. Wątpił, aby tym czy jakimkolwiek innym ostrzem był w stanie obronić się przed zjawą.

– I jak? Pełno w gaciach? – zaśmiał się Percy. Jego miecz nie wyglądał lepiej.

– Spokojnie, załatwiłem się dziś rano – odpowiedział Odo.

Nie wiedział, czego szukają. I czy w ogóle szukają czegokolwiek, czy tylko mają błądzić bez celu, niby odpędzając zjawy. Ale czy chuderlawy młodzik i Pokraka mogą coś odpędzić?

– Jak tu trafiłeś? Do tej straży, znaczy się. Niezbyt interesuje mnie twoja dawniejsza przeszłość – zagadał nagle Odo, aby rozładować rosnący w nim niepokój. Odpowiedziała mu jednak wyłącznie cisza.

Dopiero teraz, po zadanym pytaniu, zorientował się, że Percy gdzieś zniknął. Fakt ten wprawił Pokrakę w niemałe osłupienie, gdyż koczownik był cały czas tuż przed nim. Zdaje się, że Odo tylko na jeden krótki oddech obrócił głowę…

Zatrzymał wierzchowca. Siwa klacz była bardzo niespokojna, wierzgała w miejscu kopytami, rżała. Odo rozejrzał się wokół, lecz prócz nieruchomych, prostych niczym strzała pni spowitych płaszczem mroku nie dostrzegł niczego. Ani nikogo.

Krzyk rozgonił ciszę.

Odo mógł zrobić w tamtej chwili wszystko. Mógł wrócić do granicy lasu i poszukać patrolujących strażników. Mógł nawet spróbować zbiec, bo przecież został sam, przez nikogo nie pilnowany. Może udałoby mu się zaszyć w jakiejś spelunie, gdzie spędziłby resztę życia jako człowiek bez przeszłości. Coś jednak sprawiło, że trącił bok konia i ruszył w stronę źródła ostrego niczym świeżo naostrzona stal dźwięku. Przemykał między drzewami jak cień, aż w końcu jasne światło oślepiło go tak gwałtownie, że wstrzymał wierzchowca, ciągnąc za wodze z całych sił. Otwartą dłonią osłonił oczy i ujrzał źródło blasku.

Srebrzyste postacie utworzyły krąg wokół młodego koczownika. Miecz leżał u jego stóp złamany na pół. Młodzik łkał z wyciągniętymi przed siebie dłońmi.

– Zrobię wszystko… tylko darujcie życie…

Słowa grzęzły i topiły się w strachu. Zjawy nie słuchały. Zjawy nie okazywały łaski. Srebrzysta kobieta o długich włosach i jednej ręce położyła swą jedyną dłoń na czubku głowy koczownika. Percy jęknął, zamknął oczy, mamrocząc jakieś modły pod nosem. Po chwili zjawa odsunęła się, a ciało strażnika zaczęło samoistnie unosić się ku wierzchołkom drzew. W końcu zatrzymało się na ich wysokości, po czym zaczęło się zmieniać, jakby czas pędził w zawrotnym tempie. Gnijące ciało w mgnieniu oka przerodziło się w szkielet, który opadł na ziemię z łoskotem obijających się o siebie kości.

Odo chciał zawrócić wierzchowca, lecz nie był w stanie się poruszyć. Jakby niewidzialna siła trzymała go w siodle, odmawiając ruchów. I wtedy dostrzegł, że jest ich o wiele więcej. Zaczęli wyłaniać się z mroku, oświetlając mroczny bór jasną poświatą. Setki mężczyzn i kobiet. Niektórzy byli nadzy, inny mieli skórzane stroje koczowników. Jednym brakowało ręki, innym nogi, jeszcze inni pełzali po ziemi niczym robaki. Gdy Odo pożegnał się już w myślach z życiem, stojąca najbliżej niego zjawa klęknęła, pochylając głowę. Zaraz po niej następna, i tak jedna po drugiej, aż wszystkie opadły na kolana. Nie wiedząc, co ma czynić, nie zrobił nic. Aż w końcu jedna z postaci przemówiła:

– Światłokról.

A reszta powtórzyła, aż gałęzie w Lesie Duszaków zaszeleściły po raz pierwszy:

– Światłokról.

 

*

 

– Trzymasz się jakoś? – zapytał Odo, choć nie miał pojęcia, dlaczego przejmował się jej losem. Spotkał w swoim życiu setki dziwek, które przewinęły się przez Zachodni Zamek, i ich los zawsze był mu obojętny.

– Miewałam gorszych. Wiesz, wśród innych udaje nieokrzesanego niedźwiedzia, w łożu zaś jest jeno małym misiem, który zasypia po kilku nieśmiałych warknięciach.

Pokraka szczerze uśmiechnął się na to porównanie i nie mógł się powstrzymać, więc rzekł chichocząc:

– Ja tam i tak mu zazdroszczę. Ładna z ciebie dziewoja.

Odo od zawsze lubił egzotyczne trunki, tkaniny i kobiety. Choć na te ostatnie mógł zazwyczaj jedynie popatrzeć.

– Dziwka – poprawiła ciemnoskóra.

– Dziewoja, dziwka, chłopka, księżniczka. Cóż to ma za znaczenie, skoro właśnie rozmawiasz z królewskim synem, który jest w nie lepszym gównie? Przeznaczenie nie patrzy na nasze urodzenie ani profesję. Bogowie szczają na to wszystko. A tak tylko dodam, że w gaciach też jestem pokrzywiony i nie do końca sprawny. Ojciec nakazał mi kiedyś spędzić noc z tuzinem najpiękniejszych dziwek z Greenwhale. Powiedział wtedy, że jak do świtu nie zadowolę choć jednej, mogę nie nazywać się jego synem.

Niewolnica co chwilę oglądała się za siebie, jakby w każdym momencie mógł na jej plecy spaść bat Varak Dura. Tego dnia koczownicy obchodzili święto Wielkiego Polowania, tak więc składali ofiary, tańczyli i oddawali się zbiorowym orgiom, zapominając nieco o sługach. Odo już od dłuższego czasu siedział z poznaną pierwszej nocy kobietą na skraju obozowiska, pod starą brzozą. Nikt na szczęście im nie przeszkadzał.

– I co? Udało ci się?

Pokraka zaśmiał się. Zbyt głośno, więc szybko ugryzł się w język. Nie chciał, aby ktoś sobie o nich przypomniał.

– Czy mi się udało? Zadowoliłem wszystkie! Może sam nie jestem w stanie poczuć satysfakcji, ale potrafię ją podarować. Gdybyś tylko widziała minę ojca, gdy te dziwki chwaliły moje zdolności!

Odo przypomniał sobie, że miał o coś zapytać. Zrobiło mu się niezwykle głupio, że nie zrobił tego do tej pory.

– Jak cię zwą?

Kobieta obróciła w dłoni wyrwany z ziemi żółtawy chwast i odpowiedziała z niechęcią, jakby wcale nie lubiła swojego imienia:

– Tehera.

Później Odo opowiedział jej o swej pierwszej wyprawie do Lasu Duszaków. Był pewien, że uzna go za jeszcze większego odmieńca, ale gdy skończył, odpowiedziała z całkowitą powagą:

– Powinieneś porozmawiać o tym z którąś z szeptuszek.

Pokraka zerknął w stronę szalejących wśród namiotów koczowników.

– Masz na myśli te staruchy? Dreszcze mnie przechodzą, jak idę obok nich.

Tehera dotknęła jego dłoni czubkami palców.

– Jeśli to, co mówisz, jest prawdą…

– Służko!

Zanim Odo zlokalizował źródło ryku, coś szarpnęło kobietę za długie włosy. Varak Dur stał nad nią, a twarz miał czerwoną i napuchniętą od trunków i towarzyszących im zabaw.

– Cóż ci takiego uczyniła, że tak nią poniewierasz? – odezwał się Pokraka, choć widząc obłąkany wzrok koczownika wiedział już, że zaraz tego pożałuje.

– Zawrzyj gębę, pierdolona poczwaro. Kiedy chce mi się chędożyć, ma być na moje skinienie, a nie ukrywać się po krzakach z pomyłką bogów. A ty, głupcze, ostatni raz się do mnie odezwałeś w taki sposób.

Varak Dur puścił Teherę i podszedł do Oda. Ten zasłonił odruchowo twarz, ale cios pięścią i tak zwalił go na ziemię. Miał wrażenie, że traci przytomność, ale koczownik nie dał mu odpłynąć. Przywarł do jego pleców kolanami i jedną ręką uniósł głowę za włosy. Drugą zaś sięgnął po nóż, który chwilę później przyłożył do karku.

– Kiedyś ja tutaj będę wodzem, a wtedy zeżrą cię moje psy – szepnął do ucha Oda, po czym wyciął w jego skórze literę V.

 

 

*

 

Odo przewracał się z boku na bok, kolejną noc walcząc z myślami.

Słowa szeptuszki kołatały w głowie mocniej niż największe dzwony Świątyni Jedynego Oka w Zachodnim Zamku.

– Jesteś Światłokrólem. Czułam to, odkąd tylko się tutaj zjawiłeś.

Widział przed oczami jej parchatą gębę, wypełnione bielmem oczy, rozdwojone uszy. Czuł smród zwierzęcych skór, które okrywały starcze ciało. I słyszał słowa:

– Zjawy, które pokłoniły się przed tobą, to udręczone dusze zamordowanych dzieci. Przerodziły się w postacie, którymi byłyby, gdyby dane było im zasmakować życia. Nie mogą oddalić się daleko od miejsca, w którym spoczywa ich pierwotne ciało. Chyba, że poprowadzi je Światłokról, czyli ty.

– Ja? – dopytywał wtedy, oszołomiony tym wszystkim.

– Owszem. Na świecie jest niewiele istot żywych, które posiadają ten dar. Powinieneś więc wykorzystać go mądrze.

– Jaki dar?

– Oświetlania drogi duszom udręczonym. One zrobią dla ciebie wszystko, byle wyrwać się ze swego więzienia, i tym samym uwolnić z przeszłości.

– Niewiele z tego rozumiem…

– Nie musisz. Wystarczy ci wiedzieć, że masz na swoje skinienie nieśmiertelną armię. Zrób z tym to, co będziesz uważał za słuszne.

Odo otrząsnął się ze wspomnień sprzed kilku dni, podszedł cicho do wyjścia z namiotu, uchylił płachtę. Niedługo będzie świtać. Dziś czekała go następna wyprawa w roli Strażnika Lasu Duszaków. I z pewnością kolejny raz wyślą go w głąb boru.

Uśmiechnął się na tę myśl, wciągając w nozdrza wilgoć nadchodzącego poranka.

 

*

 

Około pięć tysięcy złotych zbroi lśniło w promieniach jesiennego słońca. Zapewne dokładnie tyle, ile ze Starej Zbrojowni wygrzebano loryńskich mieczy. W połączeniu z gęsto ścielącymi dolinę liśćmi sprawiało to wrażenie, jakby wszystko w tym dniu przybrało jedną barwę. Barwę obumierającego świata.

– Czy twe rozkazy pozostają niezmienne? – zapytała kobieta bez ręki.

Choć z takiej odległości nie mógł być pewien, kto dokładnie stoi po drugiej stronie, wiedział, że nie ma tam ojca. Zawsze prowadził bitwy zza stołu, nie z pola walki. Miał czas na przygotowania, gdyż wieści roznoszą się szybko niczym zaraza, a armii upiorów prowadzonej przez wygnanego królewskiego syna nie sposób nie dostrzec zawczasu. Dlaczego król wypuścił armię przed mury, zamiast bronić się w niezdobytej nigdy dotąd kamiennej twierdzy? Był tylko jeden powód. Pewność zwycięstwa i chęć upokorzenia syna.

Zjawy nie miały imion, gdyż nikt nie zdążył im ich nadać, tak więc Odo sam wymyślił niektórym przydomki:

– Szara, walczcie, póki nie wrócę. I róbcie tylko to, co konieczne. Jeśli zobaczą, że nie mogą was skrzywdzić, zapewne szybko zaczną uciekać. Nie gońcie, nie dobijajcie. Niech umrze dziś tylko tylu, ilu musi.

Odo zabrał ze sobą dwadzieścia zjaw i ruszył przez las, skrajem doliny. O tajemnym przejściu w murze przy warowni wiedziało oprócz niego tylko kilka osób w całym Zachodnim Zamku. Wątpił w to, aby ktoś zaprzątał sobie teraz nim głowę. Aron Twardy, który to zapewne poprowadzi armię króla do boju, mocno się zdziwi, kiedy miecze z loryńskiej stali przenikną przez ciała zjaw tak samo, jak każda inna broń. Wszyscy wierzą bowiem, iż oręż ten jest w stanie uśmiercać istoty nie z tego świata, jak zwykli mawiać namaszczający je kapłani. Na obawy Oda, Szara odpowiedziała kiedyś jedynie pytaniem:

– Czy można zabić coś, co zostało już zabite?

Ponaglił wierzchowca, dwudziestka oddanych towarzyszy nie ustępowała mu tempem, mimo iż podążali wyłącznie o własnych siłach. Mknął tak świerkowym lasem, co chwile spoglądając nerwowo w lewo między gałęzie, czy aby nie rozpoczęła się szarża. Gdy minął stary dąb przy kapliczce, skręcił w dawno zatartą czasem starą ścieżynkę, która wiła się między powyginanymi topolami. Potem były już tylko chaszcze i pnącza, doskonale jednak pamiętał, w którą stronę się kierować. Minął jedno wzgórze, po nim drugie, i w końcu oczom ukazał się kamienny, wysoki mur Zachodniego Zamku. Jego wschodnia, dzika część, której nikt nie pilnował, bo i po co? I wtedy to usłyszał.

Huk rogów i pieśń istot bez imion, które zlały się w jedną, bitewną melodię.

Odo zostawił wierzchowca i niezdarnie przedarł się przez zarośla do równo ociosanych kamieni. Skręcił w prawo i szedł wzdłuż zimnej ściany, przesuwając po niej dłonią. Gdy palce natrafiły na duże wgłębienie, rzekł uradowany:

– To tutaj! Jak myślicie, ojciec kazał przygotować na me przybycie dzika z pieczonym jabłkiem w gębie?

Nie czekając na odpowiedź, wcisnął się w ukrytą pod bluszczem szczelinę. Zanim wyszli po drugiej stronie muru, zatrzymał zjawy i przekazał im rozkazy. Szeptał do srebrzystych uszu, jakby w obawie, że grasujące pod stopami szczury mogą pokrzyżować jego plan. Gdy nagle pod warownią pojawiły się świecące demony wraz z Pokraką na czele, ludzie zaczęli pierzchać w popłochu. Nie obawiał się dużych przeszkód, gdyż liczył na to, że na terenie zamku nie pozostało więcej niż stu, może dwustu rycerzy elitarnej gwardii. I szybko okazało się, że miał rację. Kilka tuzinów zastąpiło im drogę przed główną bramą prowadzącą na dziedziniec. Wojownicy z Lasu Duszaków rozprawili się z nimi jednak w takim tempie, że Odo nie zdążył nawet przyjrzeć się twarzom obrońców króla. Następna grupa czekała już na nich na samym dziedzińcu. Miecze wirowały opętańczo, jednak ostrza przecinały srebrzyste postacie, jakby te były jedynie powietrzem. Zjawy z kolei częstowały przeciwników zimnymi dotykami, które sprawiały, że ciała ukryte pod zbrojami szybko zamieniały się w szkielety. Reszta, widząc to wszystko, uciekła.

Odo wiedział, że ojciec z pewnością jest teraz w sali tronowej, gdyż to tam spędzał bitewne chwile, ale on sam udał się w stronę jego komnaty. Wspiął się niezdarnie po spiralnych schodach, otworzył masywne, dębowe drzwi, i wkroczył do środka. Obrazy na ścianach przedstawiające sceny polowań, czerwony dywan, posążki nowych bogów, i w końcu stół, za którym król tak często przesiadywał. Wszystko to sprawiło, że Pokraka poczuł nagle przypływ gniewu, żalu, rozczarowania, ale też zawahania. Czy dobrze postępuje? Szybko jednak odrzucił te myśli. Było za późno. Gdy usłyszał znajomy, ochrypły głos, który go przeklinał, podszedł do okna.

Sny się spełniają, pomyślał i wyjrzał na zewnątrz.

Dwie zjawy wlekły króla po bruku dziedzińca, inne dwie ciągnęły za sobą maszynę do tortur dobrze Pokrace znaną. Ojciec krzyczał głośno:

– Pomiocie czortów i biesów, zatrzymaj te potwory! Nie możesz! Jestem twoim królem! Twoim ojcem!

Odo nie poruszył się, ani nawet nie zamrugał. Zjawy rzuciły króla na drewniany stół, przytrzymały i odpowiednio ulokowały jego kończyny w otworach. Potem gruchnęły kości. Rozbrzmiał przeraźliwy krzyk, który jednak szybko się urwał. Wrony zerwały się z pobliskich dachów, skrzecząc w niebogłosy. Pokraka stał przy oknie nieruchomo, nie spuszczając wzroku nawet wtedy, gdy wszystkie cztery kończyny ojca wystrzeliły niczym z katapulty oblężniczej w cztery strony dziedzińca. Czekał na tę chwilę tak długo, a jednak teraz, gdy z króla pozostało to coś, poczuł zamiast satysfakcji dziwną pustkę.

Ostrze wyłoniło się z jego brzucha bez żadnego ostrzeżenia. Pokraka zachłysnął się własną krwią. Gdy miecz opuścił jego ciało, zdołał jeszcze obrócić się resztkami sił, utrzymując się na krzywych nogach. Stał przed nim brat Edger, dzierżąc w drżącej dłoni zakrwawiony oręż. Jego piękne, niebieskie oczy szkliły się od łez.

Odo gruchnął, a ostatnim, co zobaczył, był rozpadający się na posadzce naszyjnik ze szczurzych kości i suszonych ziół.

 

*

 

Srebrzysta, przeźroczysta postać siedziała pod iglastym drzewem.

Opierała głowę o pień, rozmyślając nad przyszłością świata. Ciemność boru, który stał się jej nowym domem, nie była już ciemnością znaną w przeszłości. Nagle tuż obok pojawiła się kobieta bez ręki. Uśmiechała się, choć nie pasowało to do jej surowej twarzy.

– Panie rzekła na powitanie, schylając lekko głowę. Jakie są twoje następne rozkazy?

Mężczyzna zastanowił się przez chwilę, po czym odpowiedział:

– Wiem, że pragniecie mnie pomścić, jednak nie mam bratu niczego za złe. Broniąc króla i ojca, pełnił jedynie swój obowiązek. Może okaże się, że będzie dobrym władcą?

Kobieta bez ręki wydawała się niepocieszona. Wtedy mężczyzna dodał:

– Ale skoro już tak garniecie się do działania, to na początek chciałbym wyzwolić pewną dziwkę z rąk wyjątkowego skurwysyna. A później? Później się zobaczy.

Las Duszaków zaszeleścił, choć miał w zwyczaju robić to niezwykle rzadko.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Miałeś pomysł na historię i świat, ale technicznie go nie dźwignąłeś. IMO, zabrakło co najmniej jednej rundy korekty.

Odo przypominał mi karła z Gry o Tron, tylko pozbawionego sprytu. Chyba nie trzeba dużo rozumu, żeby wykombinować, że przechwałki na temat własnych rządów są durnym pomysłem, jeśli jest się znienawidzonym synem okrutnego władcy?

Technicznie tekst jest niedopracowany. Może nie ma wielkich błędów, ale zbyt dużo pierdółek mi zgrzytnęło. Nie wypisywałam wszystkich.

Heroh Bearwood kazał przekazać, iż chciałby, aby jego syn zachował życie. Nie dodał nic bowiem o tym, jak to życie ma wyglądać.

Nie widzę sensu w “bowiem”. Jednakowoż?

– Nie potrzebne mi twoje współczucie, kobieto.

Niepotrzebne łącznie.

Pewność w zwycięstwo

Pewność zwycięstwa albo wiara w zwycięstwo.

gdy wszystkie cztery kończyny ojca wystrzeliły niczym z katapulty oblężniczej w cztery strony dziedzińca.

A tu nie jestem pewna, co chciałeś opisać. Te wystrzały sugerują, że król został widowiskowo rozerwany końmi albo eksplodował, ale z kontekstu wynika, że to raczej powolne rozciąganie.

Babska logika rządzi!

Finklo, dzięki za komentarz.

Hm, rundy robiłem, i to niejedną, ale nie przeczę, że może jeszcze jedna byłaby pomocna.

Chyba nie trzeba dużo rozumu, żeby wykombinować, że przechwałki na temat własnych rządów są durnym pomysłem, jeśli jest się znienawidzonym synem okrutnego władcy?

Owszem, wszak zrobił to po pijaku, jak sam zakomunikował. A jak powszechnie wiadomo, po wypiciu odpowiedniej ilości trunku język nie słucha rozumu. 

Te wystrzały sugerują, że król został widowiskowo rozerwany końmi albo eksplodował, ale z kontekstu wynika, że to raczej powolne rozciąganie.

Miało być widowiskowe rozciąganie, gdyż zjawy dysponowały nieludzką mocą, ale może rzeczywiście niedostatecznie opisałem własną wizję.

Dzięki raz jeszcze.

Nawet nieludzkiej mocy za bardzo nie widać, bo myślałam, że zjawy zabijają dotykiem.

Aha, jeszcze gdzieś miałam wątpliwości, kto wypowiada daną kwestię.

Babska logika rządzi!

Zabijają dotykiem, potrafią pędzić niczym galopujący wierzchowiec, tak więc pewnikiem i w łapach krzepę mają :D

Przyjrzę się wypowiadanym kwestią.

To było chyba w rozmowie bohatera z ojcem.

Babska logika rządzi!

yes

Cześć! Przyszłam trochę ponarzekać, nieco się poczepiać, a na koniec trochę pochwalić.

Armia władcy Zachodniego Zamku, Heroha Bearwooda, to zaś czterdzieści tysięcy rycerzy w pozłacanych, płytowych zbrojach.

Dobra, wiem, że to jest neverland, więc teoretycznie nie ma co poszukiwać analogii do rzeczywistości, ale czterdzieści tysięcy żołnierzy w pozłacanych płytowych zbrojach? Nie wydaje Ci się, że trochę zaszalałeś z tą liczbą? Pamiętasz jaki lęk budziła wizja 10 tysięcy Uruk-hai maszerujących na Helmowy Jar? Kupiłabym czterdzieści tysięcy żołnierzy (chociaż to i tak dużo jak na pseudośredniowieczne realia), ale czterdzieści tysięcy rycerzy? Wszyscy w pozłacanych zbrojach płytowych?

A przecież nie musi być ich wcale tak dużo, żeby podkreślić przepaść pomiędzy nimi, a armią Wyjących – wystarczy dwukrotna przewaga liczebna, lepsze uzbrojenie, lepsza dyscyplina…

 

Dziś nastał dzień, w którym po raz ostatni wybije ci to z głowy.

Wybiję.

 

Ziemię ścieliły gęsto porozrzucane brązowe skóry, zaś wzdłuż płachty leżało sporo półnagich ludzi. Przez szparę dostrzegł, iż jest noc. Głowa niemiłosiernie pulsowała, wymacał solidnego guza.

Sporo niewolników sprowadzili, jak na jeden dzień. – Usłyszał kobiecy głos dochodzący z prawej strony.

Powtórzenie.

 

– Wybacz za śmiałość, panie, ale co w takim miejscu robi królewski syn?

 

W kilku momentach pojawia się też dziwny szyk zdań, np.:

Co prawda, w teorii, Odo mógł mu oddać, gdyż był przecież mu równy stopniem.

Lepiej brzmiałoby: gdyż był mu przecież równy stopnie. Albo trochę uprościć: gdyż byli równi stopniem. Ta druga opcja wyeliminowałaby przy okazji powtórzenie mu.

 

W praktyce krzywe kończyny nie były sprzymierzeńcem przy jakichkolwiek potyczkach

W.

 

Chciałbym wiedzieć, jakiż to szczytny cel został mi do spełnienia na resztę mojego nędznego życia.

To zdanie też brzmi dziwnie. Proponuję: Chciałbym wiedzieć, jakiż to szczytny cel będę spełniać przez resztę mojego nędznego życia.

Na samą myśl wkroczenia między te pnie robiło mu się słabo

Na samą myśl o wkroczeniu.

 

Szeptuszki bajają, że to demoniczne dusze zabitych w selekcji noworodków.

Zaczyna się od szeptuszek i bajania, kończy się na selekcji. Światły ten koczownik, skoro takie fancy słowa zna. Zmieniłabym na coś powodującego mniejszy dysonans.

 

straszydła wydają się być szczeniętami wśród dorosłego wilka.

Eee, nie? Można się wydawać wilkami wśród owiec, albo pawiami wśród gołębi. W każdym razie wśród jednego wilka wydawać się nie można. Wydają się być szczeniętami przy dorosłym wilku.

 

Ale czy chuderlawy młodzik i ktoś, kto ma problem z odcięciem pajdy chleba, mogą coś odpędzić?

Why? Dlaczego Tyrion Odo ma problem z odcięciem pajdy chleba? Z jego sprawnością chyba nie jest aż tak źle, skoro jest w stanie jeździć konno i utrzymać lejce, więc czemu nagle pajda chleba miałaby mu sprawić trudność?

 

Tego dnia koczownicy obchodzili święto Ostatnich Plonów

Lekki zgrzyt. Koczownicy z reguły nie uprawiają ziemi i nie zbierają plonów. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale na podstawie posiadanych informacji nie jestem w stanie stwierdzić, czy to właśnie jeden z tych przypadków, czy po prostu kiks autorski.

 

Zanim Odo zlokalizował źródło ryku, coś szarpnęło za długie włosy kobiety i mocno pociągnęło do siebie.

Ciachnęłabym tę część o ciągnięciu do siebie. Wystarczy napisać, że szarpnęło.

 

Przerodziły się w postacie, którymi byłyby, gdyby dane było im zasmakować życia.

Czyli, jak rozumiem, niektóre przeistoczyłyby się w istoty pełzające po ziemi niczym robaki? A innym było pisane zostać mężczyznami i kobietami bez ręki lub nogi? Trochę się to gryzie.

 

Odo otrząsnął się ze wspomnień sprzed kilki dni

Kilku.

 

Poza tymi potknięciami (było ich więcej, ale nie wszystkie chciało mi się wypisywać), czytało mi się nieźle, a historia wciągnęła. Od razu widać inspirację Grą o Tron: jest Tyrion, są Dothrakowie, są nawet Biali Wędrowcy (sort of). Nie będę porównywać Twojego tekstu z dziełem Martina, bo byłoby to krzywdzące, zresztą sam chyba zdajesz sobie sprawę, że rozmach nie ten. Poznajemy niewiele świata przedstawionego, a to, co nam prezentujesz, nie jest jakoś szczególnie oryginalne. Ot, kolejne klasyczne fantasy z motywem wybrańca.

Nieszczególnie polubiłam Odo; przez większą część opowiadania jest dość bezbarwny, więc trudno było mi się z nim zżyć i kibicować mu w trakcie jego przygód. Reszta postaci również nie zapada w pamięć. Król to taki typowy chujek, nienawidzący syna z powodu jego wyglądu. Przydałoby się dodać mu odrobinę głębi, lepiej zarysować relację z Odo.

Niewyjaśniona pozostaje także kwestia Światłokróla. Czemu akurat Odo okazuje się wybrańcem? Czy jest po temu jakiś szczególny powód, czy po prostu wypadło na niego w boskiej ruletce?

Podsumowując: mogło być lepiej, ale nie jest źle. Lektura na sobotnie popołudnie, ale raczej nie zapadnie mi na dłużej w pamięć.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Nie zwracałem uwagi na drobiazgi techniczne, czytałem sobie z zainteresowaniem i mógłbym jeszcze dowiedzieć się, co dalej, ale zostawiłeś to mojej wyobraźni. I dobrze. Pozdrowienia.

– Ciągnie swój do swego – zauważył Varak Dur, posłaniec Wyjących, który podąża z nimi od dwóch dni.

Podążał, ale… hmmm…

podążyćpodążać

1. «pójść lub pojechać w jakimś kierunku»

2. «pomyśleć równie szybko jak ktoś inny»

 

– Może i tak byłoby lepiej. Wiele by to zaoszczędziło, choćby was czas, zacni panowie.

Wasz.

 

Warkocz spleciony z czarnej brody opierał się na owłosionym torsie

A nie lepiej na odwrót: Czarna broda zapleciona w warkocz opierała się…

 

tak więc odezwał się przed Aronem:

do Arona, odgryzł się Aronowi, ale tak, jak masz, sie nie da.

 

Odo nie lękał się słów koczownika, tak więc z najszerszym uśmiechem, jaki był w stanie wykrzesać na ściśniętych ustach

Hmm, powtarzasz, że Odo się nie boi, ale jego mowa ciała sugeruje co innego. Nie mówiąc już o tym, że im bardziej przekonujesz, tym mniej wierzę ;)

 

– Dziś nastał dzień, w którym po raz ostatni wybije ci to z głowy.

Wybiję.

 

To tylko to, co mi się rzuciło w oczy, trochę niedoróbek tam jeszcze jest.

Na początku nie śpieszysz się z opowieścią, a na końcu dodajesz gazu tak, że aż trudno nadążyć. Jakiś bilansik by się przydał pomiędzy rozpisaniem na początku i lekkim skrótem na końcu. Ciekawam, o co chodzi z tym światłokrólem, czemu akurat Odo, czemu śmierć go nie zdetronizowała. Relacje między Odo, jego ojcem i bratem tak tylko lekko muśnięte.

Ale pomysł fajny, czytało się nieźle, a Odo jest niewątpliwie bohaterem na zaś :)

Popoprawiaj, to kliknę :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Gravel, Misiu, Irko.

Bardzo Wam dziękuję za obszerne i jakże pomocne komentarze.

Wprowadziłem poprawki uwzględniając Wasze uwagi.

Do komentarzy zaś odniosę się szerzej niebawem.

Pozdrawiam!

Byłaby to całkiem dobra historia, bo pomysł miałeś niezły, ale mam wrażenie, że nie opisałeś wszystkiego. W opowiadaniu pojawiają się pewne luki, skutkiem których zastanawiam się, co sprawiło, że Odo został wskazany przez mieszkańców Lasu Duszaków.

Brakuje mi też przedstawienia przygotowań do starcia zastępów srebrzystych postaci prowadzonych przez Odo, z armią ojca. Bo mogę zrozumieć, że nieśmiertelni mogli ruszyć na skinienie Światłokróla, ale król chyba potrzebował nieco czasu, by zebrać rycerzy i być gotowy do stawienia czoła zjawom.

Nie miałabym też nic przeciw temu, aby poznać dalsze losy koczowników, bo świadomość, że Tehera zostanie wyzwolona to trochę za mało.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia wiele do życzenia.

 

co wcale nie wpra­wia­ło w zdu­mie­nie jeźdź­ca. → …co wcale nie wpra­wia­ło jeźdźca w zdu­mie­nie. Lub: …co wcale nie zdumiewało jeźdź­ca.

 

Varak Dur wska­zał na las.Varak Dur wska­zał las.

Pokazując coś, wskazujemy to, nie na to.

 

– Choć twym wiel­kim wo­jow­ni­kom nie po­trzeb­ne luk­su­sy… → – Choć twym wiel­kim wo­jow­ni­kom niepo­trzeb­ne luk­su­sy

 

Po­kra­ka wie­dział, że ostat­nim, co oj­ciec miał na wzglę­dzie… → Po­kra­ka wie­dział, że ostat­nie, co oj­ciec miał na wzglę­dzie

 

A wbrew ca­łe­mu szam­bu, w jakim babra się… → Czy w czasach, kiedy dzieje się to opowiadanie, wiedziano, co to szambo?

Proponuję: A wbrew ca­łe­mu bagnu/ grzęzawisku, w jakim babrze się

 

…że po­sta­no­wi­łeś zrzec się przy­szłej ko­ro­ny na po­czet brata. → …że po­sta­no­wi­łeś zrzec się przy­szłej ko­ro­ny na rzecz brata.

Za SJP PWN poczet 1. «zespół osób» 2. daw. «oddział żołnierzy» 3. daw. «rachunek, rachuba»

 

Ci ob­dar­ci w skóry bar­ba­rzyń­cy po­chwy­ci­li mnie pod­czas… → Chyba miało być: Ci odziani w skóry bar­ba­rzyń­cy po­chwy­ci­li mnie pod­czas

 

wska­zał to­po­rem na wy­so­kich bliź­nia­ków. → …wska­zał to­po­rem wy­so­kich bliź­nia­ków.

 

– Nie godzi za­bi­jać się pa­ni­czy­ka… → – Nie godzi się za­bi­jać pa­ni­czy­ka

 

Za­chły­śnię­ty wizją wła­dzy, jaką miał odzie­dzi­czyć… → Za­chły­śnię­ty wizją wła­dzy, którą miał odzie­dzi­czyć

 

młody chło­pak z dzie­wi­czym, ja­snym wąsem. → Zbędne dopowiedzenie – chłopak jest młody z definicji. Na czym polega dziewiczość wąsa?

 

Nie zbyt in­te­re­su­je mnie twoja… → Niezbyt in­te­re­su­je mnie twoja

 

wstrzy­mał wierz­chow­ca cią­gnąc za lejce z ca­łych sił. → …wstrzy­mał wierz­chow­ca, cią­gnąc wodze z ca­łych sił.

Lejce służą do kierowania koniem w zaprzęgu.

 

oświe­tla­jąc mrocz­ny bor jasną po­świa­tą. → …oświe­tla­jąc mrocz­ny bór jasną po­świa­tą.

 

wśród in­nych zgry­wa nie­okrze­sa­ne­go… → To słowo nie powinno znaleźć się w tym opowiadaniu.

Proponuję: …wśród in­nych udaje nie­okrze­sa­ne­go

 

Zanim Odo zlokalizował źródło ryku, coś szarpnęło za długie włosy kobiety.Zanim Odo zlokalizował źródło ryku, coś szarpnęło kobietę za długie włosy.

 

– Cóż ci ta­kie­go uczy­ni­ła, że tak po­nie­wie­rasz?– Cóż ci ta­kie­go uczy­ni­ła, że tak nią po­nie­wie­rasz?

 

Potem były już tylko dzi­kie chasz­cze i pną­cza… → Zbędne dopowiedzenie – chaszcze są dzikie z definicji, wszak nikt nie uprawia chaszczy.

 

Huk bi­tew­nych rogów i pieśń istot bez imion, które zlały się w jedną, bi­tew­ną me­lo­dię. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Mie­cze cięły opę­tań­czo, jed­nak ostrza prze­ci­na­ły sre­brzy­ste po­sta­cie… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wrony ze­rwa­ły się z po­bli­skich za­da­szeń, skrze­cząc w nie­bio­sa. → Chyba miało być: Wrony ze­rwa­ły się z po­bli­skich dachów, skrze­cząc wniebogłosy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, masz rację, sam z chęcią rozwinąłbym to i owo. Ale z jednej strony nie jestem zwolennikiem długich opowiadań (bo już to w mojej skali jest bardzo długie), i chciałem zachować trochę tajemnicy i niedopowiedzeń. Może nie trafiłem w złoty środek.

Wykonanie… cóż, długie przerwy nie zawsze odnoszą pozytywny skutek. No i przyznaję, że była co najmniej jedna edycja mniej niż zazwyczaj, gdyż cierpliwość ważną cnotą jest, ale niekiedy trudną do okiełznania. 

Ale są tego plusy. Przypomniałem sobie, jak należy postępować. A, choć oczywiście wolałbym nie widzieć ściany poprawek, to i tak uwielbiam Twoje uwagi i wyjaśnienia:

zbędne dopowiedzenie – chaszcze są dzikie z definicji, wszak nikt nie uprawia chaszczy. > heart

 

Dzięki! 

 

Realucu, bardzo dziękuję za uznanie. Cieszę się, że mimo „ściany poprawek” lubisz moje uwagi i przyjmujesz je ze zrozumieniem, a nawet z zadowoleniem. ;)

A choć przerwa w pisaniu nie wpłynęła korzystnie na opowiadanie, jestem przekonana, że szybko wrócisz do formy i każde kolejne które napiszesz, będzie lepsze od poprzedniego. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ogólnie, to fajne opowiadanie z kilkoma mankamentami, które nie tyle utrudniały lekturę, co ich zmiana spowodowałaby jeszcze lepszy odbiór.

Brakuje mi tu informacji, dlaczego Odo był wybrańcem – tutaj nie pada nic konkretnego co dla mnie jest minusem. Odnośnie akcji – mam mieszane uczucia jeśli chodzi o strukturę – punkt zwrotny pojawił się i rozegrał dość szybko. Jakieś wątpliwości i po chwili nie było naszego bohatera. Dziwi mnie to nieco też ze względu na fakt, że miał obok siebie zjawy, które musiały wyczuwać obecność jeszcze kogoś dodatkowego i go powstrzymać. A nawet jeśli nie powstrzymać, to po prostu całość wydarzyła się bardzo szybko.

Na plus jest na pewno sam zamysł historii, szlachetność głównego bohatera chociażby w końcówce oraz to, że świat, który zbudowałeś, jest łatwoprzyswajalny. Jest Twój, ale wykreowałeś go w taki sposób, że absolutnie nie było problemem łączenie wątków, miejsc i postaci.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Niestety nie do końca mi podeszło, głównie ze względu na setting. To takie rasowe fantasy w stylu GoT, za którym ja nieszczególnie przepadam, i skręcało mnie przy czytaniu nazw typu ,,Nowy Kontynent” czy ,,Zachodni Zamek”. Trochę sztampowe. Rycerze w lśniących, pozłacanych zbrojach i dzicy, brodaci barbarzyńcy-nomadzi – tak samo.

Fabuła natomiast bez zarzutu. Przynajmniej raz Wybraniec nie ratuje świata. Pozostawiłeś sporo miejsca na domysły co do jego dalszych losów, ale odnoszę wrażenie, że Odo ma zadatki na ,,tego złego”. 

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Nowa Fantastyka