- Opowiadanie: BarbarianCataphract - Hamsterror (BarbarianCataphract vs Sagitt)

Hamsterror (BarbarianCataphract vs Sagitt)

Niech roz­pocz­nie się walka!

 

Temat: „Co cię kręci, Vero Ren­czi?”, czyli Femme Fa­ta­le

 

Wątek do gło­so­wa­nia: siup

 

Opo­wia­da­nie prze­ciw­ni­ka: tutaj

 

Ter­min gło­so­wa­nia: od 16.09 20:00 do 30.09 20:00

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, Outta Sewer, Użytkownicy V

Oceny

Hamsterror (BarbarianCataphract vs Sagitt)

 Dzień prze­stał ist­nieć.

 Gdy prze­wie­zio­no ich do tego kraju, jesz­cze nie wie­dzie­li, w jakim pie­kle się zna­leź­li. Wszyst­ko za­po­wia­da­ło się do­brze – kra­jo­bra­zy jak z bajki, je­dze­nia i wody pod do­stat­kiem, ide­al­ne wa­run­ki i brak kon­flik­tów. Każdy miał do­stać kącik dla ro­dzi­ny, w któ­rym kon­ty­nu­ował­by przy­ka­za­ne przed wie­ka­mi dzie­ło roz­mna­ża­nia.

 „Uto­pia!”, mó­wio­no. Z po­cząt­ku wszyst­ko wy­da­wa­ło się być takie, jak zo­sta­ło przed­sta­wio­ne rze­szom no­wych lo­ka­to­rów, szu­ka­ją­cych lep­sze­go życia w in­nych czę­ściach nie­po­zna­ne­go w ca­ło­ści świa­ta. Wszyst­kie miesz­ka­nia zo­sta­ły za­sie­dlo­ne w mgnie­niu oka, a znaj­du­ją­ce się w nich pry­wat­ne si­łow­nie non-stop roz­brzmie­wa­ły od­gło­sa­mi stóp ude­rza­ją­cych o bież­nie.

 Przez długi czas Opie­ku­no­wie, jak zwy­kli zwać ich miesz­kań­cy uto­pii, zaj­mo­wa­li się wszyst­kim su­mien­nie, nie po­zwa­la­li swym pod­opiecz­nym od­czuć cho­ciaż­by krzty za­nie­dba­nia. Po­sił­ki po­ja­wia­ły się o usta­lo­nych po­rach dnia, woda zawsze spływała korytami rzek, zapełniając głębokie naczynia.

 Do czasu. Bo wszyst­ko co dobre za­wsze musi się skoń­czyć.

 Z po­cząt­ku dni za­czy­na­ły być coraz krót­sze. Słoń­ce nie po­ja­wia­ło się wtedy gdy po­win­no. I było go mniej.

 Po­pu­la­cja zwięk­sza­ła się, pro­wa­dzo­na przez zna­ko­mi­ty obraz świe­tla­nej przy­szło­ści. Wszy­scy po­dą­ża­li za nim bez­myśl­nie, żyjąc je­dy­nie tu i teraz – zresz­tą trud­no im się dzi­wić. Nic nie wska­zy­wa­ło na to, że sy­tu­acja runie na łeb na szyję.

 Miało być tak pięk­nie.

 Oczy­wi­ście po­ży­wie­nia też uby­wa­ło. Woda wy­sy­cha­ła w nie­wia­ry­god­nym tem­pie, po­zo­sta­wia­jąc coraz to więk­sze rze­sze z su­chy­mi gar­dła­mi i spierzch­nię­ty­mi usta­mi. 

 A mło­dych było coraz wię­cej. Oj­co­wie, nie­wzru­sze­ni po­stę­pu­ją­cą za­gła­dą w kra­inie, zmu­sza­li part­ner­ki do no­sze­nia ich dzie­ci. Nie kon­tro­lo­wa­li swo­je­go po­pę­du, dzia­ła­li jed­no­cze­śnie zgod­nie z in­stynk­tem i wbrew niemu. Chaos przy­po­mi­na­ją­cy gigantyczny pożar, do któ­re­go do­kła­da­no coraz to wię­cej drew­na, za­miast pró­bo­wać go gasić.

A gdy świa­tło osta­tecz­nie znik­nę­ło, wszy­scy za­czę­li po­le­gać je­dy­nie na ad­ap­ta­cji do ciem­no­ści.

 

***

 

 – Znów to zro­bił – po­wie­dzia­ła Ha­mi­na, ocie­ra­jąc spły­wa­ją­ce po po­licz­kach łzy. – Żad­nych ha­mul­ców, po pro­stu wziął go i po­de­rżnął gar­dło… A potem… A potem…

 Vera sie­dzia­ła w bez­ru­chu, pu­sty­mi ocza­mi wpa­tru­jąc się w sto­ją­cą na­prze­ciw niej ścia­nę. Burza emo­cji, która prze­pły­wa­ła ży­ła­mi ni­czym żywy ogień pa­li­ła jej or­ga­nizm od środ­ka. Nie da­wa­ła tego po sobie po­znać. Sły­sza­ła już zbyt dużo po­dob­nych hi­sto­rii. 

 – Po­zbądź się go – od­po­wie­dzia­ła nagle zim­nym tonem, cho­ciaż gdzieś w głębi od­czuć się dało nutkę roz­pa­lo­ne­go żalu. – Na co ci on?

 Ha­mi­na za­mar­ła. W jej oczach po­ja­wi­ło się zdu­mie­nie zmie­sza­ne z prze­ra­że­niem. Otwar­ła usta, cho­ciaż nie wy­do­by­ło się z nich żadne słowo. Tkwi­ła tak w za­sko­cze­niu, pró­bu­jąc na­pra­wić po­pa­lo­ne styki.

 – Po pro­stu to zrób, przy­no­si wię­cej krzyw­dy, niż do­bre­go, praw­da?

 – Prze­stań! – krzyk­nę­ła Ha­mi­na, która nagle wró­ci­ła do świa­ta ży­wych i ze wzbu­rze­niem wy­pro­sto­wa­ła się jak deska. – Tak nie wolno!

 – A to im wolno? Wolno im robić nam dzie­ci i potem je zja­dać?

 – Ni… Moż… Ach!

 Vera wsta­ła sprzed pustej miski, nie­spiesz­nym kro­kiem po­de­szła do przy­ja­ciół­ki i ob­ję­ła ją ramionami. Przy­tu­li­ła mocno do sie­bie i na­chy­li­ła się nad jej uchem.

 – Po­myśl o tym – szep­nę­ła, głasz­cząc włosy Ha­mi­ny.

 

***

 

 Gdy Vera we­szła do cia­snej klit­ki, którą przy­dzie­lo­no jej i mę­żo­wi w mo­men­cie ich przy­by­cia, od razu po­czu­ła uno­szą­cy się wszę­dzie odór nie­świe­żo­ści. Reszt­ki je­dze­nia sprzed ty­go­dni wy­pa­da­ły z okratowanych półek, Opie­ku­no­wie nie sprzą­ta­li już zde­cy­do­wa­nie zbyt długo.

 Wszy­scy żyli we wła­snych śmie­ciach.

 Ro­sną­ce na ścia­nach grzy­by od­da­wa­ły po­zba­wia­ją­cą tchu mdłą wonią. Czę­ścią z nich można było się po­ży­wić, jed­nak wszy­scy wie­dzie­li, że zde­cy­do­wa­na więk­szość tych na­ro­śli może kogoś zabić, a przynajmniej zwalić z nóg na wiele dni.

Le­żą­cy przy bież­ni mąż, który w sta­nie otu­ma­nie­nia nie po­tra­fił od­róż­nić rze­czy­wi­sto­ści od jawy, beł­ko­tał coś pod nosem. Znowu, razem z mężem Haminy, spędził noc na kradnięciu zaprawionej narkotykami stęchłej wody. Obaj byli sie­bie warci. 

Vera spoj­rza­ła wpierw na niego, potem na na­pęcz­nia­ły brzuch. Już nie była w sta­nie po­czuć sym­pa­tii do swo­je­go stanu. Od­ra­za, która bu­do­wa­ła się przez cały czas od odej­ścia Opie­ku­nów za­pa­no­wa­ła nad wizją ma­cie­rzyń­stwa i cał­ko­wi­cie ją spa­czy­ła.

 Par­sk­nę­ła z nie­do­wie­rza­niem i, pró­bu­jąc omi­jać wa­la­ją­ce się wszę­dzie od­pad­ki, we­szła do cze­goś, co jesz­cze nie­gdyś można by było na­zwać sy­pial­nią. Stała teraz w ma­lut­kim po­ko­iku, w któ­rym mie­ści­ł się stosunkowo duży hamak i stara, rozpadająca się drewniana półeczka.

 Po­ło­ży­ła się na skrze­czą­cej koi, opar­ła głowę o zabrudzony materiał. Chcia­ła pła­kać, ale nie mogła. Już nie mogła. Świat za­brał jej to, czego tak bar­dzo teraz pra­gnę­ła.

 Emo­cji.

 – Dasz radę, Ha­mi­na – po­wie­dzia­ła do sie­bie, po czym świa­do­mość za­czę­ła tonąć.

 

***

 

 Vera ob­ser­wo­wa­ła z bez­na­mięt­nym wy­ra­zem twa­rzy, jak grupa wy­chu­dzo­nych ochot­ni­ków wy­no­si zma­sa­kro­wa­ne ciało Ha­mi­ny z jej kwa­te­ry. W po­kry­wa­ją­cej wszyst­ko ciem­no­ści wi­dzia­ła je­dy­nie trzy­ma­ją­ce się na po­je­dyn­czych włók­nach koń­czy­ny oraz szyję, którą ktoś po­zba­wił tcha­wi­cy.

 Trud­no było po­wie­dzieć, czy do­szło do zbrod­ni w ra­mach sa­mo­obro­ny, czy po pro­stu Ha­mi­na oka­za­ła się wol­niej­sza od part­ne­ra.

 Jej mąż stał w wej­ściu do miesz­ka­nia, a na twa­rzy i futrzanym płaszczu dało się zo­ba­czyć nie­udol­nie zmyte plamy krwi. Nikt nie chciał re­ago­wać. Wszy­scy wie­dzie­li, że to bez sensu. Takie sy­tu­acje dzia­ły się coraz czę­ściej, a nie było ni­ko­go kto mógł­by wpro­wa­dzić ja­ki­kol­wiek po­rzą­dek w tym za­po­mnia­nym przez Opie­ku­nów świe­cie.

 Gdy szła wąską, za­sy­pa­ną śmie­cia­mi ulicz­ką, sta­ra­ła się nie my­śleć o ssą­cym z głodu żo­łąd­ku. Nie dość, że nie była w sta­nie wy­ży­wić sie­bie, to miała na gło­wie nigdy nie­chcia­ne dzie­ci, po­bie­ra­ją­ce z jej za­pa­sów ży­cio­wych.

Mi­nę­ła któ­rąś z kolei opusz­czo­ną kwa­te­rę i w końcu zde­cy­do­wa­ła się przy­sta­nąć przed jedną z nich. Przez rozbite okno grzyby wychylały na zewnątrz małe kapelusze grzy­bów, które w wą­tłym świe­tle trzy­ma­ją­cej się jesz­cze przy życiu świe­tlów­ki zda­wa­ły się zie­lo­ne z czer­wo­ny­mi krop­ka­mi.

Nagłe olśnie­nie ude­rzy­ło Verę.

 

***

 

 Gdy mężczyźni zabawiali się w głównym pokoju, ro­biąc z niego jesz­cze więk­szą me­li­nę niż wcze­śniej, Vera z uda­wa­ną po­boż­no­ścią sie­dzia­ła z boku, nie wy­da­jąc z sie­bie ani jed­ne­go dźwię­ku. Po­zwa­la­ła im de­mo­lo­wać trzy­ma­ją­ce się jesz­cze kupy ele­men­ty wy­po­sa­że­nia, nie ko­men­to­wa­ła też wąt­pli­we­go po­cho­dze­nia jedzenia. Ważne, że ich uwaga zwró­co­na była ku czemu in­ne­mu. 

 – Daj nam no coś do picia, co?! – Char­kot męża Very bły­ska­wicz­nie zwró­cił jej uwagę. – Ino szyb­ko!

 Wsta­ła i już miała zro­bić krok, gdy nagle po­czu­ła, jakby zna­la­zła się pod wodą. Nogi zmię­kły, a umysł za­snu­ła mgła. Z ci­chym jęk­nię­ciem wpa­dła na ścia­nę, pró­bu­jąc na nowo od­zy­skać rów­no­wa­gę.

 Była tak bar­dzo głod­na. 

Wracając, pchała wielką miskę stęchłego płynu, chlu­po­czą­ce­go cicho wraz z każ­dym nie­pew­nym ruchem Very. Burza myśli, przy­ćmio­na je­dy­nie przez wszech­ogar­nia­ją­cy głód, kie­ro­wa­ła ją ku opraw­com, na­kła­da­jąc na twarz maskę po­kor­nej służ­ki. Miała na­dzie­ję, że w końcu coś się zmie­ni. 

 Postawiła naczynie i grzecznie wycofała się kilka kroków, nie spusz­cza­jąc jed­nak wzro­ku z miski i tych, któ­rzy mieli zaraz z niej wypić. 

 Gdy nachylili się nad naczyniem, a pierw­sze kro­ple wpły­nę­ły do ich gar­deł, serce Very za­czę­ło bić tak szyb­ko jak nigdy dotąd. Nieokiełznana ener­gia roz­sa­dza­ła jej ciało od środ­ka, jed­no­cze­śnie ka­za­ła ucie­kać i oglą­dać. 

Ekscytacja i panika walczyły by grać pierwsze skrzypce.

 W końcu usia­dła. 

 De­spe­rac­ko pró­bo­wa­ła uspo­ko­ić od­dech, ob­ser­wu­jąc uważ­nie każdy ruch swych opraw­ców. Czekała, ale nie wiedziała, jak długo miało to trwać.

 Nie była też pewna ile czasu mi­nę­ło, aż uj­rza­ła za­chły­śnię­cie męża. Ścisk dróg od­de­cho­wych i prze­ra­żo­ne spoj­rze­nie prze­krwio­nych oczu po­bu­dzi­ły przy­cza­jo­ną jak pan­te­ra Verę. Bła­gal­ny szept, prze­ci­ska­ją­cy się przez ob­kur­czo­ną krtań nie obu­dził w niej em­pa­tii. Na to było już za późno.

 Z za­do­wo­le­niem pa­trzy­ła, jak obaj gwał­ci­cie­le i mor­der­cy coraz bar­dziej opa­da­ją z sił, jak zwi­ja­ją się z bólu na ziemi i jak pró­bu­ją zna­leźć cho­ciaż tro­chę po­wie­trza. Na to nie było już szans. Każda następna sekunda stawała się ich gwoździem do trumny.

 Gdy już wszyst­ko uci­chło, a ciała za­sty­gły w bez­ru­chu, Vera wsta­ła. Po­de­szła do zwłok, prze­chy­li­ła głowę jak dra­pież­ny ptak i po pro­stu się uśmiech­nę­ła. Chłod­no, bez głęb­szych emo­cji. Zwy­kła sa­tys­fak­cja z po­zby­cia się na­tręt­nych szkod­ni­ków. Nie­gdyś nie by­ła­by w sta­nie nawet po­my­śleć o czymś takim. A teraz? Czuła się wolna.

Za­do­wo­lo­na wes­tchnę­ła i usia­dła na jed­nym ze znisz­czo­nych sie­dzeń, na któ­rym jesz­cze przed chwi­lą za­sia­dał mąż Ha­mi­ny. Spoj­rza­ła jesz­cze raz na oko­li­ce pępka, tym razem nieco ina­czej. Bez tej samej od­ra­zy co wcze­śniej.

– Na­resz­cie się do­brze najem – mruk­nę­ła, głasz­cząc się po okrą­głym brzu­chu.

I wtedy świa­tło wró­ci­ło.

 

***

 

– A cho­le­ra niech ich! Pie­prze­ni pseu­do­ho­dow­cy! 

Trój­ka wo­lon­ta­riu­szy z lo­kal­nej fun­da­cji zaj­mu­ją­cej się po­ma­ga­niem za­nie­dba­nym zwie­rzę­tom we­szła do za­tę­chłej piw­ni­cy jed­ne­go z domów na przed­mie­ściach. Za­pach zgni­li­zny, ple­śnie­ją­cej ściół­ki i wil­go­ci wże­rał się w noz­drza, pró­bu­jąc zmu­sić no­wych gości do zwró­ce­nia dzi­siej­sze­go śnia­da­nia.

– Ile tru­pów, Jezu… – jęk­nę­ła ko­bie­ta, prze­cze­su­jąc za­rdze­wia­łe klat­ki w po­szu­ki­wa­niu ja­kich­kol­wiek oznak życia.

 – Ej, chodź­cie tu! – krzyk­nął jeden z wo­lon­ta­riu­szy. – Mam ży­we­go!

 Resz­ta czym prę­dzej po­bie­gła ku to­wa­rzy­szo­wi, który po­chy­lał się nad nieco więk­szą od resz­ty ku­we­tą. Wska­zał ręką na jeden z na­roż­ni­ków, w któ­rym ku­li­ło się coś ma­łe­go i fu­trza­ste­go. 

 – Cho­micz­ka – po­wie­dział drugi wo­lon­ta­riusz. – I to jesz­cze za­cią­żo­na, spójrz­cie. I te dwa trupy… Chyba samce.

 – Weź ją, Ma­ciek – rzu­ci­ła ko­bie­ta. – Pójdę po karmę i trans­por­ter, bie­dacz­ka pew­nie jest głod­na jak nie wiem co. 

Koniec

Komentarze

Przekombinowane nieco. Sam pomysł zabawny, sprytnie ukrywasz prawdziwe ja postaci ale na dłuższą metę nie trzyma się to kupy.

objęła ją w ramionach.

utuliła w ramionach, albo samo objęła

 

Wracała z dwoma miskami stęchłego płynu, chlupoczącego cicho wraz z każdym niepewnym krokiem Very.

To Very jest niepotrzebne. Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jakaś Vera niosła chomika, który trzymał napoje.

Dość dużo bliskich powtórzeń.

Lożanka bezprenumeratowa

Miś przeczytał i wybrał, ale nie było łatwo.

Czuję się umiarkowanie usatysfakcjonowany lekturą.

Losy bohaterów niespecjalnie mnie wzruszyły. Na samym początku otrzymujemy wprowadzenie w postaci suchego, niezbyt interesującego opisu stopniowego pogarszania się sytuacji w kolonii, co doprowadziło do masowego głodu i kanibalistycznych praktyk. Niestety, sprawy przedstawione są tak, że ani nie współczujemy postaciom, ani nie możemy się wczuć w ich sytuację, przeczytałem opko i nie wzbudziło ono zbyt wielu emocji.

Zaskoczony poczułem się natomiast zakończeniem. Całkiem udany twist.

 

Tekst jest do solidnego klepania. Powtórzenia, nieumiejętne zwroty… nie łapankowałem, ale mam dwa przykłady:

 

Nagłe olśnienie uderzyło Verę.

zwijają się z bólu na ziemi i jak próbują znaleźć chociaż trochę powietrza.

No tak być nie może. Wyobraziłem sobie, jak olśnienie wstaje z fotela, bierze patelnię i z całej siły wywala gonga Verze. Może lepiej by było Nagle Vera doznała olśnienia?

No i chyba próbują zaczerpnąć, bo raczej nie chodzili i nie wołali Hop hop, powietrze, gdzie jesteś?

 

Pozdrawiam ;)

W którymś momencie domyśliłam się, że chodzi o zwierzaki, nie wiedziałam tylko jakie. Trochę namieszałeś, z jednej strony piszesz o populacji, młodych, a z drugiej są meble (szafy, łóżka) i ubranie. IMO to brak konsekwencji. I sprawia, że miałam wrażenie przekombinowania.

Nie każda kobieta, która zabija jest femme fatale. W tym wypadku mamy raczej do czynienia z ofiarą przemocy, która w końcu nie wytrzymała.

Mnie też nie udało się na tyle wczuć w bohaterów, żeby przejąć się ich losem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Swego czasu hodowałam chomiki, więc bardzo szybko domyśliłam się o co chodzi, sam tytuł jest podpowiedzią. Wychwyciłam kilka niezgrabności językowych i powtórzeń, ale najbardziej zazgrzytały mi ubrania, meble i miski, które niosła Vera. Chomiki są sprytne, ale nie aż tak ;)

 

Pozdrawiam!

Witajcie, „Anonimowi” Pojedynkowicze!

 

Urządziliście sobie pojedynek na moim dyżurze, a takie rzeczy nie mogą ujść na sucho. Nie na mojej zmianie!

Zatem przybywam ja, Wasz piątkowy dyżurny!

 

Przeczytałem oba i muszę powiedzieć, że Sagitt’owy niesie więcej tajemnicy i dopiero na końcu odkrywa swoje znaczenie. Barb postawił na odmienny pomysł, który jednak sporo przedstawia wprost. No ale dość o samych tytułach – powiedzmy coś o treści :)

Opowiadanie BC miało bazować na pomyśle umieszczenia akcji w kolonii chomików, ale mam wrażenie, że przyćmiło główną oś fabularną, która jest prosta jak budowa cepa i niczym nie zaskakuje. Do tego nie zdołało mnie zaangażować emocjonalnie i nie wczułem się w żaden sposób w bohaterkę. Ot, zemsta, trup i tyle!

Opko Sagitta z kolei lepiej przedstawia bohaterkę, fajniej portretuje femme fatale i zgubę jaką z zimną krwią niesie napotkanym mężczyznom. Z drugiej jednak strony wydaje mi się zbyt powierzchowne – ale to jednak szort.

W obu fantastyka jest wg. mnie trochę naciągana.

Patrząc na wątek pojedynkowy, myślałem, że „Co cię kręci, Vero Renczi?” to tylko hasło, które miało wprowadzić do tematu przedstawienia postaci będącej femme fatale, tymczasem obaj postanowiliście przedstawić Verę (a Sagitt ściśle wg. przepisu z Wikipedii) na swój sposób.

Na koniec marudzenia powiem tylko, że oddaję głos na „Trzydzieści dwa razy”.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Fajne, fajne, ale tytuł zdradza główny twist. A ze świadomością tożsamości bohaterów czyta się jakoś z większym dystansem. Acz z “naukowców” łajzy straszne.

Fajny pomysł na pozbycie się męża, chociaż wymaga niezłej wiedzy.

Babska logika rządzi!

Czytałam z niejakim zaciekawieniem. Finał zaskoczył, ale też sprawił, że w opisanej historii nie znalazłam wiele sensu.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

woda za­wsze spły­wa­ła ko­ry­ta­mi rzek i za­peł­nia­ła głę­bo­kie źró­dła. → Czy aby nie jest odwrotnie – woda wypływa ze źródeł i zapełnia rzeki?

 

Chaos przy­po­mi­na­ją­cy gar­gan­tu­icz­ny pożar… → Mam wrażenie, że nazwanie pożaru gargantuicznym jest nieco ryzykowne, bo jakkolwiek może być on wielki i żarłocznie strawić  wiele, to nie wydaje mi się, aby był rubaszny/ sprośny.

 

po­de­szła do przy­ja­ciół­ki i ob­ję­ła ją w ra­mio­nach. → …po­de­szła do przy­ja­ciół­ki i ob­ję­ła ją ra­mio­nami.

 

może kogoś zabić, a przy­naj­mniej zbić z nóg na wiele dni. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …może kogoś zabić, a przy­naj­mniej zwalić z nóg na wiele dni.

 

Znowu spę­dził noc na krad­nię­ciu za­pra­wio­nej nar­ko­ty­ka­mi stę­chłej wody razem z mężem Ha­mi­ny. → A może: Znowu, razem z mężem Ha­mi­ny, spę­dził noc na krad­nię­ciu za­pra­wio­nej nar­ko­ty­ka­mi stę­chłej wody.

 

oraz szyję, któ­rej ktoś po­zba­wił tcha­wi­cy. → …oraz szyję, którą ktoś po­zba­wił tcha­wi­cy.

 

Przez roz­bi­te okno wy­chy­la­ły na ze­wnątrz małe ka­pe­lu­sze grzy­bów… → A może: Przez roz­bi­te okno grzyby wy­chy­la­ły na ze­wnątrz małe ka­pe­lu­sze

 

Gdy męż­czyź­ni za­ba­wia­li w głów­nym po­ko­ju… → Kogo zabawiali mężczyźni?

A może miało być: Gdy męż­czyź­ni za­ba­wia­li się w głów­nym po­ko­ju

 

Po­ło­ży­ła na­czy­nia i grzecz­nie wy­co­fa­ła się kilka kro­ków… → Postawiła na­czy­nie i grzecz­nie wy­co­fa­ła się kilka kro­ków

 

Eks­cy­ta­cja i pa­ni­ka wal­czy­ły o głów­ne skrzyp­ce. → Pewnie miało być: Eks­cy­ta­cja i pa­ni­ka wal­czy­ły by grać pierwsze skrzyp­ce.

Nie ma głównych skrzypiec, są pierwsze skrzypce.

Grać pierwsze skrzypce to związek frazeologiczny, który jest formą ustabilizowaną, utrwaloną zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

Cze­ka­ła, ale ile czasu miało to zająć nie wie­dzia­ła. 

Nie była też pewna ile czasu mi­nę­ło… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Cze­ka­ła, ale nie wiedziała, jak długo miało to trwać

 Nie była też pewna ile czasu mi­nę­ło

 

Każda na­stęp­na se­kun­da sta­wa­ła się gwoź­dziem, przy­bi­ja­ją­cym wieka do ich tru­mien. → Wystarczy: Każda na­stęp­na se­kun­da sta­wa­ła się ich gwoździem do trumny.

Gwóźdź do trumny to także związek frazeologiczny.

 

Trój­ka wo­lon­ta­riu­szy z lo­kal­nej fun­da­cji zaj­mu­ją­cej się po­ma­ga­niem za­nie­dba­nym zwie­rzę­tom we­szło do za­tę­chłej piw­ni­cy… → Trój­ka wo­lon­ta­riu­szy […] we­szła do za­tę­chłej piw­ni­cy… Lub: Troje wo­lon­ta­riu­szy […] we­szło do za­tę­chłej piw­ni­cy

 

jęk­nę­ła ko­bie­ta, prze­cze­su­jąc za­rdze­wia­łe klat­ki w

po­szu­ki­wa­niu ja­kich­kol­wiek oznak życia. → Zbędny enter.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się z przedpiścami, że masz sporo kulawych zwrotów, których należałoby się pozbyć. Przytoczę na przykład taki:

 

Niezrównoważona energia rozsadzała jej ciało od środka, jednocześnie kazała uciekać i oglądać. 

 Ekscytacja i panika walczyły o główne skrzypce.

Niezrównoważona, tak? Znaczy ebnięta? :D Grać mozna główne skrzypce, ale walczyć o nie to już nie za bardzo.

Albo tutaj:

 

Każda następna sekunda stawała się gwoździem, przybijającym wieka do ich trumien.

Gwóźdź się przybija, więc przybijanym, bo przybijającym wskazuje na narzędzie, czyli młotek. Poza tym jednym gwoździem do trumien dwóch postaci? Do poprawy.

 

Jeśli chodzi o historię, to jest bardzo prosta, ponadto sam tytuł zdradza, że nie o ludziach czytamy, tylko o chomikach, których tożsamość z trudem starasz się ukryć. Są momenty gdy dajesz radę, a są takie gdzie wychodzi słabo – na przykład futrzany płaszcz, z którego chomik próbuje pozbyć się krwi jest mocno przekombinowany.

Na końcu oczekiwałem mniej więcej czegoś takiego, to znaczy przeniesienia się z narracją na osoby trzecie, które nie biorą udziału w dramacie, są tylko po to by wyjaśnić pewne kwestie. Nie jest to zły zabieg i potrafię go docenić, jednak tym razem wyszło średnio – w moim odczuciu of kors, na które wpływ miało to, że od samego początku wiedziałem, że nie o ludzi chodzi. Troszkę też na tym, że to nie ludzie ucierpiała dramaturgia, te ohydne motywy podrzynania gardeł dzieciom i ich zjadania – jak normalnie nie lubię takich motywów, budzą we mnie odrazę i sprzeciw, tak tutaj nie miałem z nimi problemu, a to z uwagi na nieludzkość dramatis personae. Dobrze to czy źle? Nie wiem, ale trójkę dostajesz, chociaż z czystym sumieniem do biblioteki nie moge tego tekstu polecić, chyba, że wprowadzisz zasugerowane przez Reg poprawki i przejrzysz opowiadanie pod kątem wskazanych przeze mnie babolków.

 

Pozdrawiam serdecznie, BC ;)

Q

Known some call is air am

Przeczytałam z przyjemnością. Ciekawa postać kobieca, niejednoznaczna moralnie. Jej motywacja wypadła wiarygodnie. Chomiki rzeczywiście potrafią zjeść swoje młode, albo zagryźć się nawzajem. Sprawnie wplotłeś te informacje w tekst i dobrze oddałeś naturę tych zwierząt. Gdyby zmienić tytuł, opowiadanie dużo by zyskało, bo nie zdradziłbyś od początku, że nie chodzi o ludzi. Niestety, okazuje się, że mamy dużo wspólnego z chomikami. ;)

W tekście znajduje się kilka momentów, które wzbudzają emocje czytelnika, np. gdy po zabójstwie Vera cieszy się, że nasyci głód swoim potomkiem oraz scena, w której bohaterka widzi zwłoki koleżanki. Zgłaszam opowiadanie do biblioteki.

Trochę za mało chomika w chomiku. Postawiłeś na twist.

Warsztatowo podobnie jak u konkurenta – nie ma świata, jakby bohaterowie tylko myśleli, wyciągali wnioski, porównywali.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Z jednej strony fajny twist, z drugiej – tak bardzo go ukrywałeś, że nie za bardzo wiadomo było o co chodzi. Był głód, nastanie nocy i inne takie, ale brak przyczyny kuł.

Dużo też stawiasz pojedynczych, całolinijkowych zdań. Co gorsza – wszystkie dotyczą mniej więcej tego samego, tj. ogólnie podkreślają jak jest źle. W każdym razie o ile taki zabieg bywa dobry, to u Ciebie jest go za dużo.

Stawiam, że autorem jest Barbarzyńca.

Слава Україні!

Wszyscy!

 

Dziękuję Wam za zajrzenie do obu tekstów, pozostawienie komentarzy i postawienie na swoje wybory! :D

 

Szczególnie dziękuję tym, którzy postanowili zagłosować na Hamsterror. Oczywiście wszyscy dobrze trafiliście – kto z naszej dwójki mógł napisać o chomikach? xD

 

Pewnie gdybym miał troszkę więcej czasu i lepsze warunki, to ostateczna jakość tekstu mogłaby okazać się wyższa, ale cóż, napisałem tak jak akurat byłem w stanie i to się tak naprawdę liczy. ^^

No tak być nie może. Wyobraziłem sobie, jak olśnienie wstaje z fotela, bierze patelnię i z całej siły wywala gonga Verze.

Zaśmiałem z tego zdania, cudne. xD

 

Nie każda kobieta, która zabija jest femme fatale. W tym wypadku mamy raczej do czynienia z ofiarą przemocy, która w końcu nie wytrzymała.

Ano, pierwotnie tekst miał być o Rhiannon, która jednak okazuje się dzieciobójczynią, ale chyba nie czułem się na siłach, żeby brać się za pomysł nawiązujący do walijskiej mitologii. :P

Ale pomysł jeszcze wykorzystam na pewno.

 

Wychwyciłam kilka niezgrabności językowych i powtórzeń, ale najbardziej zazgrzytały mi ubrania, meble i miski, które niosła Vera.

A to sobie pozwoliłem poprawić, bo faktycznie, planowo te określenia miały odwracać uwagę od potencjalnej nieludzkości postaci, ale okazało się zbyt przekombinowane. Dzięki za wskazanie tego. ^^

 

Opowiadanie BC miało bazować na pomyśle umieszczenia akcji w kolonii chomików, ale mam wrażenie, że przyćmiło główną oś fabularną, która jest prosta jak budowa cepa i niczym nie zaskakuje. Do tego nie zdołało mnie zaangażować emocjonalnie i nie wczułem się w żaden sposób w bohaterkę. Ot, zemsta, trup i tyle!

Tak byo

Crying Cat | Know Your Meme

 

Ale hej, przynajmniej twist fajny xDD

 

Fajne, fajne, ale tytuł zdradza główny twist.

Kurczę, miałem gigantyczny dylemat, czy zostawiać ten tytuł czy też nie! Ale jednak mam straszną słabość do gier słownych, więc dokonało się. :P

Dziękuję za kliczka!

 

Czytałam z niejakim zaciekawieniem. Finał zaskoczył, ale też sprawił, że w opisanej historii nie znalazłam wiele sensu.

Ale cieszę się, że pojawiło się zaciekawienie. :D

 

Popraweczki wprowadziłem, dziękuję. ^^

 

Są momenty gdy dajesz radę, a są takie gdzie wychodzi słabo – na przykład futrzany płaszcz, z którego chomik próbuje pozbyć się krwi jest mocno przekombinowany.

Ano właśnie, to samo co z komentarzem MaLeeNy.

 

Troszkę też na tym, że to nie ludzie ucierpiała dramaturgia, te ohydne motywy podrzynania gardeł dzieciom i ich zjadania – jak normalnie nie lubię takich motywów, budzą we mnie odrazę i sprzeciw, tak tutaj nie miałem z nimi problemu, a to z uwagi na nieludzkość dramatis personae. Dobrze to czy źle?

:D

 

Dzięki!

 

W tekście znajduje się kilka momentów, które wzbudzają emocje czytelnika, np. gdy po zabójstwie Vera cieszy się, że nasyci głód swoim potomkiem oraz scena, w której bohaterka widzi zwłoki koleżanki.

A tu mnie pozytywnie zaskoczyłaś, że były momenty, które emocje wzbudziły. Cieszę się bardzo i dziękuję za kliczek. ^^

 

Warsztatowo podobnie jak u konkurenta – nie ma świata, jakby bohaterowie tylko myśleli, wyciągali wnioski, porównywali.

Zabrakło mi troszkę…

Crying Cat Meme" Art Board Print for Sale by cherrygloss | Redbubble

 

Dużo też stawiasz pojedynczych, całolinijkowych zdań. Co gorsza – wszystkie dotyczą mniej więcej tego samego, tj. ogólnie podkreślają jak jest źle. W każdym razie o ile taki zabieg bywa dobry, to u Ciebie jest go za dużo.

Ano właśnie, balans ucierpiał z powodu słabej korekty post-napisanium. Dzięki ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję Anet ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka