Ułożyłem się w moim specjalnym fotelu jak w futerale. Projekt tego mebla zwyciężył w prestiżowym konkursie "Artist’s Choice – The Furniture of Beauty Master". Gdyby ktoś miał okazję go u mnie zobaczyć, pewnie spłonąłby z zazdrości, nawet nie wiedząc na czym polega ten wspaniały konkurs meblowy zza granicy. Wystarczy wspomnieć, że jury już od samego początku rywalizacji siadało na fotelach z zawiązanymi oczami. Mój egzemplarz stał w pokoju obok szklanego stoliczka, z którego wyrastała metalowa noga, elegancko rozdzielona przy podłodze w zakrzywione metalowe korzenie. Imitacja drzewka z płaską koroną, ze specjalnego katalogu. Najbliżej blatu uważny widz dostrzegłby kształty liści z wygrawerowanymi imionami muz. Obok stały prawdziwe kwiaty, umieszczone w przeróżnych naczyniach, a studyjne lampy z nałożonymi filtrami wręcz wymalowywały ich cienie na ścianie. Nazywałem to miejsce ogrodem botanicznym sztuki. Tak, własny pokój nazwałem w ten sposób. Siadłem jak zwykle na swoim fotelu, lecz nagle skrzypnął. Kręciłem się to w lewo, to w prawo. Bujałem się jak szalony, a ten skrzypiał coraz bardziej!
By ukoić nerwy, wszedłem do wanny w mojej wielkiej łazience i puściłem muzykę. Patrzyłem jak woda rozlewa się na boki, skapując na podłogę. Nie martwiłem się tym, skupiony na popijaniu wytrawnego wina. W nocy chodziłem boso po ogrodzie z zamkniętymi oczami. Dotykałem bez spojrzenia różnych krzaków, zgadując gatunki. Ukłułem się wkładając rękę między róże myśląc o jeżynach. Nad ranem, przejęty widokiem najzwyklejszej rosy, położyłem się na trawie i zobaczyłem co ciekawego robi ślimak. Gryzł zabawnie liście, zostawiając kształty niemal ludzkich zębów na małych koniczynkach. Nie wiem czy ten ślimak wyczuwał moją obecność. Wiem, że raczej nie czuł żalu do natury z powodu konsumowania trzech, a nie czterech listków. Dotknąłem jego czułków, a ten niewdzięcznie schował się w muszli. Nie reagował na wierszyki o wystawieniu rogów. Miał mnie gdzieś! Ten świat mnie chyba nienawidzi, to skandal… Nie mogłem dłużej tak żyć.
Wyszedłem więc z domu po długim czasie, żeby przekonać się, czy jeszcze potrafię funkcjonować wśród innych ludzi. Zacząłem od zwyczajnego zadania. Kiedy już słońce znikało na horyzoncie, wybrałem się do sklepu. Z zaciągniętym kapturem, mogłem przypominać cień, a na cienie patrzą tylko ci, którzy w nich dostrzegają zjawiska nierealne. Na miejscu nie wiedziałem co kupić, więc chodziłem bez celu patrząc na różne produkty. Nie potrzebowałem niczego, bo wszystko miałem przyniesione pod nos. Towary na półkach sklepowych wydawały się nudne i niewarte zainteresowania. Żeby sobie lepiej poradzić, patrzyłem na zawartość cudzych koszyków. Widziałem ludzi prostych i pogarbionych, stojących przy półkach. Pewien mężczyzna odsuwał i zbliżał do oczu pudełko z pizzą. Obok kobieta dotykała pomidorów, które podnosiła pod światło, a potem odkładała na miejsce. Ktoś przeklinał pod półką z napojami. Nikt z nikim nie rozmawiał. Przy kasie patrzyłem w oczy sprzedawczyni, jakbym szukał w niej zrozumienia. Jednak uśmiech znikał, kiedy w ręce trzymałem już resztę. Wyszedłem z reklamówką, w której był serek, wafelek, krzyżówki i butelka soku. Nie była to najlepsza randka z realiami świata.
Gdy wróciłem do domu, zbliżał się wieczór. Patrzyłem jak zwykle w niebo. Gwiazdy zmieniały swoje pozycje i najczęściej wiedziałem, jaki mam czas na zegarku, patrząc tylko na układy gwiazd. Lecz od kilku dni zacząłem zauważać coś dziwnego. Pojawiały się nowe punkty na niebie i choć przesuwały się zgodnie z ruchem innych gwiazd, to było ich coraz więcej. Jednej nocy zdarzyło się coś spektakularnego. Wyszedłem po drugiej na balkon, a na niebie świeciło się chyba milion punktów, a może wiele milionów. Obniżały się coraz bardziej, kształty stawały się wyraźniejsze. Pobiegłem po lornetkę, ale ręce trzęsły mi się z wrażenia. Założyłem łokcie na balustradzie i ze względnym spokojem rąk, dostrzegłem te miliony gwiazd. To były latające obiekty. Niezidentyfikowane obiekty, o których wszyscy mówili przez lata. Leciały ku mnie! Usłyszałem po chwili stuknięcie bramki wejściowej na podwórze. Pobiegłem tam. Przy wejściu stały dwie ciemne postacie. Jedna, widząc że podchodzę, powiedziała:
– Przepraszamy, że tak wtargnęliśmy do pana, ale było otwarte.
Zatrzymałem się trochę jak sarna na przejeździe kolejowym, ale dlaczego takie spotkanie miało być dla mnie dziwne? Przecież wszystko co widziałem na co dzień, było pozbawione sensu, nareszcie wydarzyło się coś, co sens ma. Już spokojniej odpowiedziałem:
– Nie ma problemu, zapraszam. Co was sprowadza?
– Chcieliśmy obejrzeć ciebie dokładniej. – Obcy wyciągnął rękę w moją stronę. Na czole poczułem jakąś dziwną śliskość.
– Co to znaczy? – zapytałem.
Nie zdążyłem zbyt dużo powiedzieć. Nastała nieokreślona pustka, wydawało mi się, że minęły lata. Istniałem w beztroskim stanie czuwania, bez lęku czy bólu.
***
Ranek powitałem w niewygodnym łóżku. Rozejrzałem się dookoła, po lewej stronie zauważyłem tylko pustą ścianę. Pokój, w którym się znalazłem był bardzo ciasny. Na pewno nie miał fotela, kwiatów ani szklanego stolika. Podszedłem do okna, żeby sprawdzić czy jestem u siebie. Zdarzało się w przeszłości, że zbudzony ze snu, nadal w nim trochę istniałem. Tym razem nie śniłem, z okna docierało światło dość silne i naturalne, inne niż w moich najżywszych marzeniach. Na zewnątrz dostrzegłem niezbyt zadbaną, popękaną ulicę. Obok pomalowaną na zielono ławkę i wielki szary mur. Dokoła piętrzyły się porozrzucane butelki i puszki, zapchane śmietniki nie dawały nadziei na zmianę.
Usłyszałem krótki pisk i szurnięcie. Drzwi za mną otworzył niezwykle wysoki mężczyzna. Sięgał samego sufitu, lekko się garbił, ale w końcu stał wyprostowany. Coraz lepiej pasował do pomieszczenia. Wyglądało to jak rodzaj adaptacji, ale nie tak wyraźnej by wzbudziła strach czy zdziwienie. Po prostu on nagle pasował do miejsca, w którym się znajdował. Zanim zdążyłem o coś zapytać, podniósł rękę uspokajająco i wyjaśnił:
– Nie martw się, spędzimy razem trochę czasu. Chcemy cię bliżej poznać.
– Ale co z moim domem, z moją sztuką? – zapytałem poruszony, ale mężczyzna zaśmiał się charcząc dziwacznie, ignorując mój stan.
– My już wiemy, że ty umiesz czuć się artystą. Masz pewne umiejętności, które na waszej planecie niemal zanikły. Teraz chcemy, żebyś się nauczył coś tworzyć. Nie wystarczy nam twój blask, ani twarz, szczególnie jak godzinami oglądasz ją w lustrze. Spędzimy tutaj dziesięć lat i wtedy wrócisz do swojej wygody – powiedział, próbując domknąć jedną z szafek pod ścianą. Opór był jednak zbyt mocny i mężczyzna zrezygnował. Drzwiczki zwisały chwiejąc się lekko do tyłu i do przodu odkrywając zwiniętą bieliznę.
Na ścianie przy drzwiach, na gwoździu wisiał pas od spodni, a za oknem ktoś wrzeszczał "Zostaw mój chleb! Zostaw ten chleb, oddawaj, bo ci wyrwę oczy!". Spojrzałem na moje ręce, dziecięce, gładsze niż miałem do tej pory. Mężczyzna spojrzał na mnie ze zrozumieniem:
– Sztuka jest sztuką, nam wyszło w najlepszym superkomputerze, że właśnie tak powstawała na waszej planecie i tylko w takich warunkach najlepsza. W tobie widzimy potencjał, ale stałeś się nudnym obiektem. Ostatni uśmiech z mojej strony i zaraz zapominamy skąd tutaj przyszliśmy na te dziesięć lat… a może dwadzieścia? Zobaczymy jak ci pójdzie. Powodzenia!
Drzwi zamknęły się i zostałem sam. Na biurku leżały książki, a pod nim, na samej podłodze stał plecak. Czułem, że powoli tracę pamięć dawnego, a może przyszłego życia. Usiadłem przy biurku na drewnianym krześle, które chwiało się na boki, oparcie skrzypnęło donośnie. Zza drzwi czuć było zapach gotowanej kapusty.