- Opowiadanie: Wicked G - Upływająca potęga

Upływająca potęga

“Naj­więk­szą wadą ludz­ko­ści jest nie­zdol­ność czło­wie­ka do zro­zu­mie­nia funk­cji wy­kład­ni­czej”

~ Al­bert A. Bar­tlett, fizyk
 

Ilu­stra­cja mo­je­go au­tor­stwa.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Upływająca potęga

– Spójrz na to, moja pani. Zna­le­zi­sko z ja­ski­ni Eli-miin.

Na po­stu­men­cie tuż przed ce­sa­rzo­wą Kan­ji­rą stała misa pełna dy­mią­ce­go, mie­nią­ce­go się od­cie­nia­mi fio­le­tu płynu.

– Co to jest? – za­py­ta­ła słod­kim, cie­płym gło­sem.

Od­kryw­ca Nejt­ri uśmiech­nął się tylko i wska­zał dło­nią pu­char obok misy, cały ską­pa­ny w opa­rach.

Chwi­la za­wa­ha­nia. Chłod­ny dym i jesz­cze zim­niej­sze sre­bro. Na­czy­nie wę­dru­ją­ce do pięk­nych ust.

Siar­czy­sty mróz spłynął przełykiem cesarzowej. Od­ruch na­ka­zy­wał wszyst­ko zwró­cić, lecz dla Kan­ji­ry to by­ło­by zbyt upo­ka­rza­ją­ce. Wy­trwa­ła krót­ką mękę i mgnie­nie oka póź­niej nie­przy­jem­ne wra­że­nia zwy­czaj­nie znik­nę­ły. Teraz na­sy­ca­ła ją ener­gia, wi­tal­ność roz­le­wa­ła się po całym kor­pu­sie, ude­rza­ła do koń­czyn i do głowy. Tak wiele we­wnętrz­nej siły nie roz­pie­ra­ło jej nawet wtedy, gdy po raz pierw­szy za­sia­dła na tro­nie przed tłu­mem pod­da­nych bi­ją­cych po­kło­ny.

Spoj­rza­ła na pusty pu­char, nadal trzy­ma­ny w ręce. Sre­brzy­sty po­łysk ustą­pił miej­sca czer­wie­ni; płyn­ny metal za­tań­czył nad dło­nią Kan­ji­ry i ufor­mo­wał się w krót­ki szty­let.

Dzięki tej mocy kła­niać bę­dzie się jej nie tylko ce­sar­stwo, lecz cały świat.

Ob­ró­ci­ła osty­gły szty­let kilka razy w pal­cach, po czym wrę­czy­ła go Nejt­rie­mu.

– Weź. Niech to bę­dzie znak nowej epoki. – Na jej twa­rzy za­kwitł wyraz szcze­re­go za­do­wo­le­nia. – Szu­kaj­cie tej sub­stan­cji wszę­dzie, gdzie się da. Nada­li­ście już jej nazwę?

– Nie, moja pani. Chcie­li­śmy, by ten za­szczyt przy­padł tobie – od­parł skro­mie od­kryw­ca.

– Zatem niech bę­dzie ren-ra­am. Płyn­na po­tę­ga.

 

***

 

Wultf spo­glą­dał na zma­sa­kro­wa­ne ciała żoł­nie­rzy. Roz­chla­sta­ne, jakby pusz­czo­no ich bez­bron­nych mię­dzy rzędy szer­mie­rzy tną­cych z naj­więk­szą za­cię­to­ścią. Jakby ich pan­ce­rze były tylko li­chy­mi sza­ta­mi.

Dło­nie Wult­fa za­drża­ły w trwo­dze przed po­tę­gą ce­sar­stwa Ji­ji­ruu.

– Jak licz­ne były siły wroga w tym star­ciu?

– Je-jed­na – wy­ją­kał żoł­dak z po­kie­re­szo­wa­ną twa­rzą, jeden z nie­wie­lu oca­la­łych.

– Co „jedna”? – Wultf otwo­rzył usta ze zdzi­wie­nia.

– Je-je-jed­na os-oso­ba. – Wojak szczę­kał zę­ba­mi, przy­tło­czo­ny wspo­mnie­nia­mi z bitwy. – Sa-sa­ma Kan-ji-ji­ra.

 

***

 

Za każ­dym razem, gdy spo­glą­da­ła w lu­stro, wzdy­cha­ła z żalu. Zmia­ny za­cho­dzi­ły tak pręd­ko… Zbyt pręd­ko. Zgu­bi­ła po­ło­wę wło­sów, po­zo­sta­łe po­si­wia­ły. Ciało zmi­zer­nia­ło, po­wy­gi­na­ny krę­go­słup z tru­dem dźwi­gał nie­gdyś dum­nie za­dar­tą głowę. Serce biło z coraz więk­szym bólem. Jej uko­cha­ny Zan­hiir zo­sta­wił ją; wolał ob­ję­cia śmier­ci niż sta­rze­ją­cej się w za­stra­sza­ją­cym tem­pie żony.

Mi­nę­ła le­d­wie de­ka­da, odkąd Kan­ji­ra po raz pierw­szy za­ży­ła ren-ra­am. Nie prze­ży­ła nawet trzy­dzie­stu pię­ciu wio­sen.

Jed­nak to, co dzia­ło się na ze­wnątrz, poza tym stru­tym cia­łem, na­pa­wa­ło dumą. Magia wy­ko­rzy­sty­wa­na na nie­spo­ty­ka­ną dotąd skalę. Od­wiecz­ni wro­go­wie roz­bi­ci w pył. Skar­biec prze­peł­nio­ny zło­tem i klej­no­ta­mi. Mo­nu­men­tal­ne bu­dow­le wzno­szo­ne w ciągu kilku dni. Śmier­tel­ne cho­ro­by i ka­lec­twa le­czo­ne bez trudu. Mroki nocy od­pę­dza­ne ty­sią­ca­mi świa­teł.

To było pięk­niej­sze niż sny. Spra­wia­ło, że pust­ka wy­żar­ta w jej duszy przez ren-ra­am na­bie­ra­ła zna­cze­nia.

Czy nie po­win­na była zo­sta­wić tego wszyst­kie­go na­dwor­nym magom? Przy­glą­dać się wszyst­kie­mu z tronu, z bez­piecz­nej od­le­gło­ści, do­żyw­szy sę­dzi­we­go wieku u boku Zan­hii­ra?

Nie. To ja mu­sia­łam uto­ro­wać drogę zmia­nom. To ja mu­sia­łam wznieść ce­sar­stwo na wy­ży­ny chwa­ły i spra­wić, by zo­sta­ło tam na wieki…

Było jed­nak coś, co wciąż tra­pi­ło wy­nisz­czo­ne serce Kan­ji­ry. Po­wo­li kieł­ku­ją­ce ziar­no wąt­pli­wo­ści. We­rwyl. Od­le­gły kraj z kon­ty­nen­tu za oce­anem. Jako pierw­szy do tej pory po­tra­fił sta­wić czoła siłom Ji­ji­ruu w bez­po­śred­nim star­ciu, co ozna­cza­ło tylko jedno. Do­stęp do ren-ra­amu.

Ból w trze­wiach po­wa­lił Kan­ji­rę na pod­ło­gę. Umie­ra­ła wpa­trzo­na w lu­stro, bez siły, by od­wró­cić głowę od naj­smut­niej­sze­go wi­do­ku: wła­snej sła­bo­ści.

 

***

 

De­mo­ny znów nad­le­cia­ły, ogrom­ne, błysz­czą­ce w słoń­cu…

Mama mó­wi­ła, że przy­by­ły z da­le­ka, by szu­kać tu cze­goś pod zie­mią. Cze­goś, co za­spo­koi ich głód.

De­mo­ny przy­po­mi­na­ły ludzi, były jed­nak znacz­nie więk­sze i bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce. Wznie­ca­ły nie­ga­sną­cy ogień. Ści­na­ły kilka drzew za jed­nym za­ma­chem swo­imi wi­ru­ją­cy­mi ostrza­mi. Cza­sem wal­czy­ły ze sobą, roz­świe­tla­jąc niebo nad wyspą set­ka­mi ko­lo­ro­wych bły­sków. Mama mó­wi­ła, że są różne ro­dza­je de­mo­nów, które służą róż­nym panom.

Mała Cie­ria nie ro­zu­mia­ła de­mo­nów. Ow­szem, były silne i po­tra­fi­ły robić rze­czy, o ja­kich zwy­kłym lu­dziom się nie śniło. Ale jak można było tak nisz­czyć, za­bi­jać? Czy nie mogły żyć spo­koj­nie, dba­jąc o in­nych i o las, tak jak jej ro­dzi­na i są­sie­dzi w wio­sce?

Mama mó­wi­ła Cie­rii, żeby nie od­da­la­ła się za bar­dzo od domu. Cie­ria jed­nak o tym za­po­mnia­ła, za­fa­scy­no­wa­na pięk­nym sta­iri­kiem o po­ma­rań­czo­wym fu­ter­ku i dłu­gim pyszcz­ku. Śle­dzi­ła go bar­dzo długo, do­pó­ki nie znik­nął gdzieś w wy­so­kiej tra­wie.

Cie­ria zo­sta­ła sama, sta­now­czo zbyt da­le­ko od ro­dzi­ców. Usły­sza­ła trzask ła­ma­nych pni w od­da­li. Nad ko­ro­na­mi drzew za­czął wzno­sić się dym.

Po jej po­licz­kach spły­nę­ły łzy.

 

***

 

Sta­tua Kan­ji­ry prę­ży­ła się dum­nie nad Salą Narad. Ni­mviir ner­wo­wo stu­kał pal­ca­mi o blat okrą­głe­go stołu, spo­glą­da­jąc na ob­li­cze ce­sa­rzo­wej. Tak wiele się zmie­ni­ło od cza­sów jej pa­no­wa­nia. Ji­ji­ruu nie rzą­dzi­ła już jedna osoba, lecz wy­bie­ra­ni przez lud przed­sta­wi­cie­le, na któ­rych czele stał pre­zy­dent, czyli ak­tu­al­nie on we wła­snej oso­bie. Uży­cie ren-ra­amu spo­wsze­dnia­ło; opra­co­wa­no metodę na­sy­ca­nia nim przed­mio­tów, tak żeby móc ko­rzy­stać z ma­gicz­nych wła­ści­wo­ści z mniej­szą szko­dą dla ludz­kie­go ciała. Nie­któ­re rze­czy jed­nak nie zmie­nia­ły się nigdy.

– Wie­ści z fron­tu, Ha­mi­po?

– Pat – od­po­wie­dzia­ła jego za­stęp­czy­ni. – Znisz­czy­li­śmy od­dział wroga nad Tvur­fem, ale stra­ci­li­śmy przy tym nie­mal wszyst­kie go­le­my sta­cjo­nu­ją­ce w tym re­jo­nie.

– Nie po­do­ba mi się to. – Ni­mviir cmok­nął gło­śno. – Mam na­dzie­ję, że od­lew­nie pra­cu­ją pełną parą. Mu­si­my jak naj­szyb­ciej uzu­peł­nić bra­ku­ją­ce jed­nost­ki.

– To zna­czą­co ob­cią­ży skar­biec… Wszy­scy do­brze wie­dzą – Ha­mi­pa bie­ga­ła wzro­kiem po całej sali, byle tylko nie spoj­rzeć w oczy Ni­mvii­ro­wi – że złoża że­la­za i ter­ta­lu są już na wy­czer­pa­niu, wy­ko­pu­je­my naj­lich­sze rudy. Mu­si­my ścią­gać su­row­ce od Mier­fe­rian. Z ren-ra­amem jest jesz­cze go­rzej…

Pre­zy­dent oparł łok­cie o stół i prze­tarł twarz dłoń­mi.

– Do­brze, że je­stem już stary i nie­któ­ry­mi pro­ble­ma­mi będą mu­sia­ły przej­mo­wać się do­pie­ro moje pra­wnu­ki.

Ha­mi­pa za­gry­zła wargę. Czę­sto brzy­dzi­ła się tym czło­wie­kiem, nie mogła jed­nak z tym nic zro­bić. Zbyt wiele ko­nek­sji, które pę­ta­ły wszyst­ko nie­roz­wią­zy­wal­nym wę­złem. Zbyt wiele ukła­dów, któ­rych nad­mier­ne wzbu­rze­nie mogło ob­ró­cić całe pań­stwo, a przy tym ją i jej bli­skich, wni­wecz.

Po­zwo­li­ła więc sobie tylko na krót­ki ko­men­tarz.

– Gra­ni­ce na­szych moż­li­wo­ści czę­sto leżą bli­żej, niż nam się wy­da­je. A kon­se­kwen­cje dzia­łań do­ty­ka­ją nas szyb­ciej, niż byśmy tego chcie­li.

 

 

***

 

Znów obu­dził go prze­ni­kli­wy ból w lewej nodze. Spur­pu­ro­wia­ła, wy­chu­dzo­na koń­czy­na za­drża­ła lekko. Ewi za­czął od­dy­chać głę­bo­ko i się­gnął po bu­te­lecz­kę sto­ją­cą na noc­nym sto­li­ku; wy­trzą­snął z niej dwie ta­blet­ki i po­łknął z tru­dem. Za chwi­lę po­win­no być tro­chę le­piej. Z każ­dym ko­lej­nym mie­sią­cem śro­dek prze­ciw­bó­lo­wy dzia­łał sła­biej, lecz Ewi nie przej­mo­wał się tym zbyt­nio. I tak nie zo­sta­ło mu nic poza ży­ciem z dnia na dzień.

Me­dy­cy wspo­ma­ga­ją­cy się płyn­ną po­tę­gą byli w sta­nie ule­czyć każdą na­tu­ral­ną przy­pa­dłość. Nie mogli jed­nak od­wró­cić zmian w or­ga­ni­zmie wy­wo­ła­nych ren-ra­amem. Ma­gicz­ny płyn wy­mu­sił spe­cy­ficz­ny kształt spo­łe­czeń­stwa. Po­dział na słu­żą­cych i ob­słu­gi­wa­nych. Na tych, któ­rzy cie­szy­li się z do­bro­by­tu, i tych, któ­rzy po­no­si­li za to cenę.

Wiele było bun­tów, pro­te­stów, re­wo­lu­cji, które miały zmie­nić po­stać rze­czy i spra­wić, że na­sta­nie spra­wie­dli­wość, jed­nak ludz­ka na­tu­ra, w szcze­gól­no­ści skłon­ność do nie­zgo­dy i za­bez­pie­cza­nia przede wszyst­kim wła­snych in­te­re­sów, po­zo­sta­wa­ła nie­zmien­na.

Ewi pa­mię­tał, jak z fa­scy­na­cją oglą­dał wszyst­kie ma­te­ria­ły za­chę­ca­ją­ce do wstą­pie­nia do armii We­rwy­lu. Od dziec­ka ma­rzył, by słu­żyć kra­jo­wi, pi­lo­tu­jąc go­le­ma. Za­pew­nia­no, że je­że­li nie spo­ży­wa się ren-ra­amu, a je­dy­nie ko­rzy­sta z na­sy­co­nych nim urzą­dzeń, ry­zy­ko trwa­łej szko­dy na zdro­wiu jest mi­ni­mal­ne. Obie­cy­wa­no splen­do­ry i do­zgon­ną wdzięcz­ność pań­stwa.

Skoń­czył z su­mie­niem spla­mio­nym okro­pień­stwa­mi wojny i dłu­ga­mi za le­cze­nie, które spro­wa­dza­ło się wy­łącz­nie do ogra­ni­cza­nia bólu. Wier­ność ide­ałom po­żar­ła jego życie i wy­plu­ła je jako kosz­mar.

Tak bar­dzo chciał­by o tym za­po­mnieć, jed­nak wszyst­kie te żale wciąż wra­ca­ły, każ­de­go ranka, każ­de­go po­po­łu­dnia, każ­de­go wie­czo­ru. Tłam­si­ły serce i wy­ci­ska­ły łzy.

Po­czuł dłoń na swo­jej pier­si.

– Już do­brze. Je­stem przy tobie.

Od­wró­cił głowę. Na twa­rzy uko­cha­ne­go go­ścił de­li­kat­ny uśmiech. Ewi cie­szył się, że Amir był przy nim i pod­czas pie­kła fron­tu, i pod­czas sza­rej, doj­mu­ją­cej we­te­rań­skiej co­dzien­no­ści. Że nie mu­siał iść przez ten kosz­mar sam.

Nie­któ­rym nie było dane za­znać nawet tego.

 

***

 

– Cy­klon zmiótł całe mia­stecz­ko z po­wierzch­ni ziemi. Zgi­nę­ły ponad dwa ty­sią­ce osób, służ­by ra­tow­ni­cze wciąż jesz­cze wy­grze­bu­ją zwło­ki z gru­zów.

– Cóż, moja droga pre­zy­dent­ko. – Sa­ri­jo, mi­ni­ster Magii i Tech­no­lo­gii Ji­ji­ruu, po­dra­pał się po bro­dzie i uśmiech­nął kwa­śno. – Ka­ta­stro­fy na­tu­ral­ne się zda­rza­ją.

– Ten re­gion nigdy nie sły­nął z sil­nych wia­trów! – obu­rzy­ła się Ve­ni­ta. – Ano­ma­lie stają się coraz częst­sze, i to nie tylko po­go­do­we. Na ne­kro­zę za­czy­na­ją cho­ro­wać lu­dzie, któ­rzy nie mają stycz­no­ści z ren-ra­amem. Mu­si­my przy­spie­szyć plany unie­za­leż­nie­nia na­szej go­spo­dar­ki od tego su­row­ca. W ciągu naj­bliż­szej de­ka­dy po­win­ni­śmy ko­rzy­stać już tylko z jen-jii.

– My­śla­łem, że je­steś świa­do­ma, że ma­chi­ny za­si­la­ne jen-jii dzia­ła­ją tylko wtedy, jeśli zo­sta­ły wstęp­nie na­sy­co­ne ren-ra­amem. Poza tym wy­ko­rzy­sta­nie jen-jii też wy­ma­ga eks­plo­ata­cji śro­do­wi­ska, od­po­wied­niej in­fra­struk­tu­ry prze­twór­czej i tak dalej…

Ve­ni­ta za­ci­snę­ła pię­ści z bez­sil­no­ści. Prze­kli­na­ła w duchu cały ten ba­ła­gan, który jej oj­ciec, Ni­mviir, zo­sta­wił w pań­stwie. Ża­ło­wa­ła, że po­szła w jego ślady i wy­bra­ła ka­rie­rę w po­li­ty­ce.

– Co zatem zro­bić, aby unik­nąć cał­ko­wi­tej za­gła­dy? Za­rzą­dzić li­mi­to­wa­nie uży­cia ren-ra­amu? Rów­nie do­brze mo­gła­bym kazać ogra­ni­czać je­dze­nie albo od­dy­cha­nie. To po­skut­ku­je tylko bun­tem.

Sa­ri­jo za­śmiał się szy­der­czo.

– Taka już nasza dola. Jak do cze­goś się przy­zwy­cza­imy, bar­dzo trud­no nam to ode­brać.

– Spo­łe­czeń­stwo za­cznie po­pa­dać w coraz więk­szą pa­ni­kę. – Ve­ni­ta za­gry­zła wargę. – Po­trze­bu­ję dzia­ła­nia. Po­trze­bu­ję roz­wią­zań.

– Nie chcesz zo­stać roz­szar­pa­na przez sza­le­ją­cy tłum? Daj mu na­dzie­ję – po­ra­dził Sajro. – W ko­smo­sie są inne pla­ne­ty. Puste, mar­twe, ale teo­re­tycz­nie to da­ło­by się zmie­nić przy po­mo­cy ren-ra­amu. Prak­ty­kę… można prze­mil­czeć.

– To sza­leń­stwo. – Ve­ni­ta po­krę­ci­ła głową.

– Życie od za­wsze było sza­lo­ne, moja droga – od­parł z prze­ko­rą mi­ni­ster. – Kto by po­my­ślał, że ten nie­po­zor­ny fio­le­to­wy płyn, który tkwił sobie pod zie­mią, to w rze­czy­wi­sto­ści skon­cen­tro­wa­na ener­gia po­zwa­la­ją­ca na wpły­wa­nie na Sferę Praw­do­po­do­bień­stwa w pra­wie nie­ogra­ni­czo­ny spo­sób, de­sta­bi­li­zu­jąc ją stop­nio­wo z każ­dym wy­ko­na­nym za­klę­ciem? Wspa­nia­ła ce­sa­rzo­wa Kan­ji­ra nie była tego świa­do­ma, lecz kie­ro­wa­ła się tym, co uwa­ża­ła za słusz­ne. Jej wybór po­pro­wa­dził nas na pewną ścież­kę. Czy była wła­ści­wa? Po­myśl sama, co by­ło­by lep­sze. Ko­rzy­stać z tego cudu, z płyn­nej po­tę­gi, by przez kil­ka­na­ście po­ko­leń móc śmiać się świa­tu w twarz, spoj­rzeć w jego wnętrz­no­ści i choć po czę­ści zro­zu­mieć, jak dzia­ła, a wresz­cie odejść z wiel­kim hu­kiem? Czy może sie­dzieć przez wieki w la­sach z ma­gicz­ny­mi zdol­no­ścia­mi ogra­ni­czo­ny­mi do pro­stych sztu­czek, ślepo wie­rząc sza­mań­skim sło­wom i drżąc ze stra­chu przed mro­kiem, zwie­rzy­ną i za­ra­zą, cze­ka­jąc na i tak nie­uchron­ny kres ludz­ko­ści?

– Nie wiem. Na­praw­dę nie wiem. Łatwo ci to wszyst­ko mówić, kiedy sie­dzisz sobie wy­god­nie w fo­te­lu, a nie cze­kasz na ra­tu­nek w gru­zo­wi­sku ze zmiaż­dżo­ną po­ło­wą ciała. Pa­trzysz na to wszyst­ko w zbyt czar­no-bia­ły spo­sób. Może ist­nia­ła jesz­cze inna droga. Gdy­by­śmy po pro­stu nie byli tak za­chłan­ni…

– Wszyst­ko ma swój limit – wtrą­cił się Sa­ji­ro. – Nawet magia. Pro­blem w tym, że czło­wiek to zwie­rzę, które bar­dzo nie lubi my­śleć o ogra­ni­cze­niach. O ba­rie­rach. O końcu…

Koniec

Komentarze

Jest tu niewątpliwie rozmach, który, mam wrażenie, trochę się dusi w krótkiej formie, w jakiej zawarłeś tę historię. Sam wątek magicznej – czy też dysponującej niepojętym sposobem działania – substancji i jej wpływu na społeczeństwo wydaje mi się dobrze poprowadzony, choć bohaterowie są przez to potraktowani trochę instrumentalnie. Cóż, niewątpliwie to materiał na pełnowymiarową powieść, a nie krótkie opowiadanie. W obecnej postaci są dość słabo zarysowani, czy też raczej szkicowo, zaledwie zdążymy ich poznać, już zastępują ich inni.

Nie jestem redaktorem, ale na pierwszy rzut oka tekst wygląda na dobrze technicznie opracowany, nie widzę w nim błędów. W tym względzie jednak zdałbym się na innych, bardziej doświadczonych forumowiczów ;) 

Reasumując, sugerowałbym na przyszłość dopracowanie kreacji bohaterów, choć zdaję sobie sprawę, że cel, jaki sobie postawiłeś, czyli ukazanie długiego okresu, mocno się z tym kłóci. Uważałbym też z patosem, który tutaj jest co prawda dobrze wymierzony, nie ma go za dużo, ale no, zawsze trzeba się mieć na baczności, żeby nie popaść w niezamierzony komizm.

Pozdrawiam!

Pójdę po linii najmniejszego, wręcz zerowego oporu i podpiszę się pod komentarzem Maldiego. Jest w nim, komentarzu, diagnoza, z którą się w pełni zgadzam. To jest pomysł na dużo dłuższą, rozbudowaną fabułę.

Pozdrawiam.

Hej! Faktycznie opowiadanie brzmi dla mnie jak powyjmowane fragmenty czegoś większego, jakiegoś sporego uniwersum z własnym systemem społecznym, historia i kulturą. Sporo ciekawych pomysłów, ale potraktowanych momentami powierzchownie ze względu na krótką formę. Bohaterowie siłą rzeczy są tylko figurkami deklamującymi pewne idee i teorie, najbardziej "ludzki" wydaje się fragment o medykach. Chętnie poczytałbym więcej o konsekwencjach społecznych używania "fioletowego płynu". Całość fajna, dość sprawnie napisana, zwięzła. Pozdrowienia!

Czyta się to dobrze! Osobiście mi nie przeszkadza, że historia została podzielona na osobne fragmenty. Chociaż odnoszę wrażenie, że fragmentów z małą Cierii i Ewi równie dobrze mogłoby nie być. Mało co wnoszą i być może rozwinięcie innych części ich kosztem, byłoby dobrym zabiegiem?

Najbardziej boli mnie jednak ostatnie zdanie. Zabrakło mi ostatniego cięcia. Przemyślenie Sajiro nie zwala z nóg :P

Pozdrawiam i tak jak koledzy, chętnie przeczytam coś więcej z tego uniwersum!

Cześć!

 

Odnoszę wrażenie, że jest to nieco ufantastyczniona przypowieść o ropie naftowej i zmianach, które zainicjowała (chociaż Łukasiewicza tu nie znalazłem ;-) ). Napisane bardzo zgrabnie, wręcz dopieszczone, jak moje niewprawne oko. Umiejętnie zawiadujesz emocjami odbiorcy. Klimat przywodzi mi na myśl daleki wschód, ale nie oznacza to bynajmniej, że świat jest jego wariacją (ale inspiracje czuję). Jak na tak krótką historię sporo tu bohaterów, w tym drugoplanowych, przez co momentami gubiłem się, kto co robi i jakie są między nimi relacje. Bo czas tu płynie szybko, a postacie zazwyczaj wskakują na scenę tylko raz.

Ostatnia rozmowa razi nieco infantylnością rozmówców (to są, jak rozumiem, politycy, jakoś się musieli na stołki wdrapać, usta i dłonie mają brudne), którzy skupiają się na długiej perspektywie i zdają się nie rozumieć mechanizmów, które rozumieć powinni, jeżeli trafili tam, gdzie są (bo to nie są politycy dziedziczni, jak rozumiem).

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dziękuję wszystkim za przeczytanie i komentarze :)

 

To niestety jedna z moich licznych przywar, że lubię wymyślać rozległe światy i wciskać je w krótkie teksty, ale parę rzeczy, które zaczęło się od szorta, później rozwinąłem, tak było chociażby z “Czerwienią”. czy “Synem Czasu”. Krar dobrze odgadł, że głównym celem była tutaj refleksja nad paliwami kopalnymi i ich wpływem na cywilizację, stąd taka forma i sposób prowadzenia narracji. 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

A ja wyłamię się z dotychczasowych komentarzy i napiszę, że moim zdaniem dobrze jest tak, jak jest. Opowiadanie, jak przyznałeś sam, Wickedzie, to swojego rodzaju refleksja nad wydarzeniami pokroju rewolucji przemysłowej i jej późnymi, obecnie odczuwanymi następstwami, a fragment:

 

– Dobrze, że jestem już stary i niektórymi problemami będą musiały przejmować się dopiero moje prawnuki.

(…)

– Granice naszych możliwości często leżą bliżej, niż nam się wydaje. A konsekwencje działań dotykają nas szybciej, niż byśmy tego chcieli.

zdaje się być nader aktualny i odzwierciedlać myślenie sporej części “wielkich tego świata” – po nas choćby potop :P Podobało mi się, i to nie tylko z tego powodu. Opowiadanie jest bardzo dobrze napisane, jesteś oszczędny w słowach, ale mimo to wszystko jest plastyczne i łatwe do uchwycenia. Imponuje światotwórstwo, stąd zrozumiałe wydaje mi się pragnienie innych czytelników, żeby przekształcić historię w dłuższą formę. 

Jestem usatysfakcjonowany i popędzę polecić opowiadanie do biblioteki.

 

Mam tylko jedną nieśmiałą sugestię:

 

Z tą mocą kłaniać będzie się jej nie tylko cesarstwo, lecz cały świat.

Jakoś mi to kiepsko brzmi. Może Dzięki tej mocy kłaniać będzie…?

 

Pozdrawiam!

Interesujące. Czytało się ciekawie. Ma potencjał na rozwinięcie, ale imo tak też jest dobrze.

Fajny cytat. :-) Niestety, wykładnię mało kto rozumie, nie mówiąc o przedstawieniu jej sobie. Jak lawinę błotną czy tornado. Z drugiej strony subtelnością i nieubłagalnością powiązań też mało kto się interesuje.

 

Dobrze. Tekst jest ciekawy i mocny przez emocje, które wywołuje! Czy jest za krótki i wymagałby rozbudowania – nie wiem? Nie mam zdania, bo opowiadasz o pewnym fenomenie (odkryciu) źródła siły i braku mocy, by zawrócić z obranej ścieżki. Migawki, które przedstawiasz ładnie punktują historię i prowadzą czytelnika, choć jednocześnie bardzo chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o postaciach, ponieważ są żywe i bliskie, podobnie jak o procesach przez uruchomionych przez postaci i od nich już niezależnych.

Kapitalnie połączyłeś technologię z magią! :-)

 

A teraz przystąpię do narzekactwa. Słownie, momentami wydaje mi się przekombinowane. Zastanawiam się, dlaczego nie można napisać po prostu, bez zadęcia, zwyczajnie. A już „nasycenie” mnie zirytowało, bo używałeś go jak klucza. Jedno użycie bym zdzierżyła. Uff, czy nie dałoby radę ująć tego bardziej prawdopodobnie? Psia kostka, to właściwie kluczowy motyw. Nie mam dobrej propozycji: niekiedy pasowało mi wysycenie, dopełnienie, wypełnienie, wzbogacenie. 

 

Drobiazgi:

,Po przełyku cesarzowej rozlał się siarczysty mróz.

Wzdłuż! Bądź bez.

 

,Teraz nasycała ją energia, witalność rozlewała się po całym korpusie, uderzała do kończyn i do głowy

Niezgrabne. Rozumiem, że wprawiła jej ciało w stan podwyższonej gotowości, tak jakby przeskoczyła o kilka oczek w górę. Mózg również otrzymał porządnego kopa w górę. Ona była tego świadoma. Opisz, co się działo.

Docierała do kończyn?

Podwójne rozlewanie bym odpuściła. ;-)

 

,– Weź. Niech to będzie znak nowej epoki. – Na jej twarzy zakwitł wyraz szczerego zadowolenia

Zakwitanie lekko wybija, rozśmiesza.

 

,Jijiruu nie rządziła już jedna osoba, lecz wybierani przez lud przedstawiciele, na których czele stał prezydent, czyli aktualnie on we własnej osobie.

Czemu tak na okrągło? ;-)

 

,opracowano sposób na nasycanie nim przedmiotów, tak żeby móc korzystać z magicznych właściwości z mniejszą szkodą dla ludzkiego ciała.

Uwaga wybitnie osobista. Może metodę (jeśli jedna, choć w przypadku różnych obiektów mogły być metody). Słownikowo „sposób” jest ok, niemniej zawsze kojarzy mi się z jakimś obejściem, sztuczką, a nie ustaleniem czegoś porządnie.

 

Skarżypytuję, znaczy klikam. Podobało misie! 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Krar dobrze odgadł, że głównym celem była tutaj refleksja nad paliwami kopalnymi i ich wpływem na cywilizację, stąd taka forma i sposób prowadzenia narracji. 

Trafiłem!? Czas iść do kolektury. Do tekstu siadałem nastawiony na historię – potencjalnie – ekologiczną, mając w pamięci Twoje wcześniejsze teksty. Z początku zastanawiałem się, o czym to będzie, bo historia pędziła na łeb na szyję, ale od sceny z Cierią zacząłem na to patrzeć z innej strony i już tak bardzo nie starałem się nadążyć za imionami. Liczyły się zmiany, które zachodziły. I ten element zdecydowanie wyszedł. Cieszy również moment, w którym kończysz historię, nie ma tu końca świat a jedynie globalna wioska, w której wciąż nie nastał pokój.

Udany tekst, zostaje w głowie na znacznie dłużej niż średnio.

 

Pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Trochę za mocno widać przycięcia, choć to chyba nie wina długości tekstu, a braku jego doszlifowania – doszlifowania, które jak najbardziej jest w Twojej mocy, Wickedzie, bo warsztat to Ty zdecydowanie masz.

Metafora eksploatacji surowców wyszła widoczna, podobnie jak skutki uzależniania się od nich. Tematy ekologiczne nie są Ci obce, choć chyba bardziej “płynnie” wyszły w świecie Cienkiej zielonej linii, Czerwieni i pozostałych z universum, które jakiś czas temu eksploatowałeś.

 

" Za każdym razem"

nadmiarowa spacja przed akapitem

 

"środek przeciwbólowy działał słabiej"

Podwójna spacja

 

W ładnej, bajkowej formie przedstawiasz współczesne problemy, nasze uzależnienie od paliw kopalnianych. Do pełnej satsfakcji brakuje mi tu jeszcze jednego elementu: parcia do bogactwa. Mam wrażenie, że kolejni władcy co prawda dążą do podbojów, ale jednocześnie są pozbawieni chciwości, brakuje jej też w otoczeniu władców.

Dobrze napisane, czytałam z przyjemnością. Pewnie dałoby się trochę rozwinąć, potraktować uniwersum z większym rozmachem, ale to, co chciałeś przekazać, przekazałeś, więc nie będę za bardzo narzekać :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dobre! Podoba mi się jak przeniosłeś nasze problemy na grunt fantastyki: eksploatacja surowców, walka o zasoby i refleksja nad tym, czy wybrana kiedyś ścieżka była tą właściwą. Najbardziej przeszkadzała mi mnogość bohaterów, którą wprowadziłeś do tekstu, bo choć się nie pogubiłem, to potrzebowałem po każdych asteryksach momentu oddechu, żeby chronologię wydarzeń poukładać, wracając do już porzuconych postaci – robiłem tak dlatego, bo obawiałem się, że zaraz jednak wrócisz do którychś postaci i się wtedy pogubię.

Ciekawie wyszły te fragmenty, które nie dzieją się wśród ludzi u władzy i fajne rzeczy tam pokazujesz. Fragment z Cirią ma chyba pokazywać, że starcia pomiędzy potęgami wpływają też bezpośrednio na społeczeństwa, które są teoretycznie poza konfliktem; z kolei ten fragment z Ewim i Amirem to próba pokazania czegoś w rodzaju PTSD, tak? W kazdym razie skojarzyła mi się z historiami żołnierzy, których faszerowano na wojnie różnymi chemikaliami, które miały poprawiać ich sprawność bojową – miałem tutaj przebitki z “Drabiny Jakubowa”, motyw pierwszej misji bojowej Mandeli z “Wiecznej wojny” i jeszcze kilka podobnych (Punisher: Born trochę na przykład ;)).

Podobało się, więc klikam.

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

PS.

Śledziła go przez bardzo długo, dopóki nie zniknął gdzieś w wysokiej trawie.

Tak będzie lepiej.

Known some call is air am

Dziękuję wszystkim za komentarze i kliki do biblioteki! Postaram się przejrzeć uwagi i sugestie poprawek wkrótce, weekend miałem zajęty Coperniconem. Outta, dobrze odgadłeś funkcje wstawek z Cierią i Ewim, chodziło dokładnie o ukazanie postronnych, żyjących bliżej natury cywilizacji dotkniętych ekspansją polityczno-gospodarczą oraz o los żołnierzy poszkodowanych na wojnie i zapomnianych przez system.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Żałuję, Wickedzie, że ta historia została przedstawiona w tak skondensowanej formie.

 

i wska­zał dło­nią na pu­char obok misy… → …i wska­zał dło­nią pu­char obok misy

Dłonią wskazujemy coś, nie na coś.

 

Siar­czy­sty mróz spły­nął wzdłuż prze­ły­ku ce­sa­rzo­wej. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy coś może spłynąć w poprzek przełyku?

Może wystarczy: Siar­czy­sty mróz spły­nął przełykiem ce­sa­rzo­wej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Reg :) Błędy poprawione.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo proszę, Wickedzie. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj Wickedzie G!

 

Fabuła

W pewnym momencie zaczęła mi się kojarzyć z jakimś backstory to większej opowieści. Może coś kiedyś? Hę? Hę?

Niemniej, zdecydowana większość scenek przyjemna, angażująca, a przez to tym bardziej szkoda było opuszczać tych bohaterów. Rozumiem jednak, że prawdziwym (anty)bohaterem była ludzkość i jej przygoda z ren-raam. Narracja poprowadzona ładnie i rozpoczęcie jej cytatem A. A. Bartletta również bardzo udane. Jest obietnica i jest jej spełnienie.

 

Język

Generalnie im dalej tym lepiej – takie odniosłem wrażenie. Dosłownie w pierwszej scence wyłapałem kilka fraz, które brzmiały mi dziwnie:

– mgnienie oka później

– Teraz nasycała ją energia

– witalność […] uderzała do kończyn i do głowy

– Tak wiele wewnętrznej siły […] rozpierało

– Spojrzała na pusty puchar, nadal trzymany w ręce

 

Ponadto: Naczynie wędrujące do pięknych ust.

W tym przypadku te piękne usta niepotrzebnie wytrącają z nieco mrocznego klimatu, wnoszą nutę erotyki, która nie jest dalej rozwijana, a więc wypada to uznać za zbędny epitet, który w zasadzie nic nie wnosi.

 

No ale później taki opis, który mi się bardzo podobał:

 

Demony przypominały ludzi, były jednak znacznie większe i bardziej przerażające. Wzniecały niegasnący ogień. Ścinały kilka drzew za jednym zamachem swoimi wirującymi ostrzami. Czasem walczyły ze sobą, rozświetlając niebo nad wyspą setkami kolorowych błysków. Mama mówiła, że są różne rodzaje demonów, które służą różnym panom.

 

Nazewnictwo też bardzo udane. Z ciekawości: skądś te nazwy bierzesz, czy wymyślasz po prostu fajnie brzmiące zbitki słów? Próbowałem googlować i dowiedziałem się np. że kanjira to południowoindyjski bębenek. laugh

Tak ogólnie powiedziałbym, że językowo jest poprawnie, chociaż też bez wyczynów. I spoko, wyczynów wcale być nie musi.

 

Warstwa ideowa

Tutaj jestem trochę rozdarty, bo z jednej strony rzeczy o których piszesz są mi bliskie, ale z drugiej też wiem, że temat jest klepany na miliard różnych sposobów, więc ciężko tu wymyśleć coś świeżego.

W toku czytania pomyślałem na przykład nad takim rozwiązaniem, że ludzkość się prawie wykańcza albo przenosi na inną planetę i tam dopiero odkrywa jen-jii no i zabawa zaczyna się od początku. W sumie nie znam się na SciFi i nie mam pojęcia na ile to jest oklepane. Jak znam życie to pewnie jest. No ale wszedłbyś wtenczas też w obszary dyskusji nad liniowością/cyklicznością czasu (choć pewnie musiałbyś szukać jakiegoś cytatu o sinusie czy czymś cheeky) i pytanie o ludzką naturę (czy potrafimy się uczyć na błędach).

Bardzo podobał mi się fragment:

 

Korzystać z tego cudu, z płynnej potęgi, by przez kilkanaście pokoleń móc śmiać się światu w twarz, spojrzeć w jego wnętrzności i choć po części zrozumieć, jak działa, a wreszcie odejść z wielkim hukiem? Czy może siedzieć przez wieki w lasach z magicznymi zdolnościami ograniczonymi do prostych sztuczek.

 

Chociaż to jest świetne, domaga się też rozwinięcia w postaci scenek, które przestawiałyby pozytywny wpływ ren-raam. No bo generalnie czytam o samych wojnach i mordach (a wcale nie wierzę pięknoustym cesarzowym, że jest git, bo to dla dobra cesarstwa), a Ty mi na końcu mówisz, że były jakieś dobre strony.

 

 

No więc generalnie bardzo przyjemny tekst, który mógłby, jak wspominali przedmówcy, stać się zarzewiem czegoś większego. W sumie kto wie, czy rozwój tego świata przedstawionego nie stanie się… lawinowy.

 

@pgujda

Dziękuję za przeczytanie i rozbudowany komentarz :)

 

Nazewnictwo też bardzo udane. Z ciekawości: skądś te nazwy bierzesz, czy wymyślasz po prostu fajnie brzmiące zbitki słów?

To zbitki sylab, starałem się, żeby w obrębie jednej krainy były używane podobne, stąd Kanjira różni się od Wulfta.

 

W toku czytania pomyślałem na przykład nad takim rozwiązaniem, że ludzkość się prawie wykańcza albo przenosi na inną planetę i tam dopiero odkrywa jen-jii no i zabawa zaczyna się od początku. W sumie nie znam się na SciFi i nie mam pojęcia na ile to jest oklepane. Jak znam życie to pewnie jest. No ale wszedłbyś wtenczas też w obszary dyskusji nad liniowością/cyklicznością czasu (choć pewnie musiałbyś szukać jakiegoś cytatu o sinusie czy czymś cheeky) i pytanie o ludzką naturę (czy potrafimy się uczyć na błędach).

 

Chyba nie spotkałem się z tym w żadnym tekście kultury, z reguły w fikcji jeżeli cywilizacja dochodzi już do poziomu star-faring, w którym może zakładać osady na nowych planetach, odpada problem destrukcji habitatu, bo zawsze przecież można znaleźć nowy albo go stworzyć poprzez terraformację.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Gdy przeczytałem pierwszy fragment, zastanawiałem się, w jakim kierunku pójdziesz. Bo brzmiał on dosyć baśniowo, a baśń ma to do siebie, że pewne rzeczy są przejaskrawione i przedstawiane bardziej dramatycznie, niż w rzeczywistości są. Patrz, ukochany może być tylko ten jeden i na całe życie. I to się w baśniach wybacza, akceptuje. Jednak czytając Twój tekst doszedłem do wniosku, że Ty tak na poważnie. Więc wybacz, ale ja też będę poważny.

Wultf, jako dowódca, który sam łazi po polu bitwy by znaleźć tego jednego, ocalałego, jąkającego się. W jakiej bitwie w historii świata miało choć raz coś takiego miejsce? Pomijam już jednego ocalałego. Chodzi o zdobycie wiedzy o starciu. Mi w takiej scenerii kojarzy się tylko kapral z Kajka i Kokosza i ściskający go za kapotę Hegemon. Czy zdobywał tak informacje jakiś z rzeczywistych przywódców? Raczej nie.

Później walisz ogranym do bólu schematem, czyli “dostałaś super moc, więc ona wysysa z ciebie życie i szybko umrzesz”, w ramach zachowania proporcji w naturze. :(

Dalej.

Jednak to, co działo się na zewnątrz, poza tym strutym ciałem, napawało dumą. Magia wykorzystywana na niespotykaną dotąd skalę. Odwieczni wrogowie rozbici w pył. Skarbiec przepełniony złotem i klejnotami. Monumentalne budowle wznoszone w ciągu kilku dni. Śmiertelne choroby i kalectwa leczone bez trudu. Mroki nocy odpędzane tysiącami świateł.

W tekście nie ma nawet kilku zdań, skąd i po co ten wróg. Jest, bo trzeba go rozbić w pył. I zaraz później zdania z dwóch różnych bajek. Pazerność i chciwość oraz empatia i bezinteresowna pomoc. Zły czarnoksiężnik i Alladyn w jednej osobie.

Później jest już tylko patos. Nawaliłeś pełno górnolotnych zdań, czasami wypowiadanych wręcz w dialogach, które być może ładnie się czyta, ale gdy się nad nimi zastanowić, brzmią wręcz komicznie.

To było piękniejsze niż sny. Sprawiało, że pustka wyżarta w jej duszy przez ren-raam nabierała znaczenia.

Starałem się, ale za cholerę nie potrafię sobie wyobrazić, jak pustka nabiera znaczenia.

Nie. To ja musiałam utorować drogę zmianom. To ja musiałam wznieść cesarstwo na wyżyny chwały i sprawić, by zostało tam na wieki…

A dlaczego ona? Nie znalazłem wyjaśnienia w tekście. Tylko nie mów, że zdecydowała się poświęcić dla sprawy. :(

– Nie podoba mi się to. – Nimviir cmoknął głośno. – Mam nadzieję, że odlewnie pracują pełną parą. Musimy jak najszybciej uzupełnić brakujące jednostki.

– To znacząco obciąży skarbiec… Wszyscy dobrze wiedzą – Hamipa biegała wzrokiem po całej sali, byle tylko nie spojrzeć w oczy Nimviirowi – że złoża żelaza i tertalu są już na wyczerpaniu, wykopujemy najlichsze rudy. Musimy ściągać surowce od Mierferian. Z ren-raamem jest jeszcze gorzej…

Prezydent oparł łokcie o stół i przetarł twarz dłońmi.

– Dobrze, że jestem już stary i niektórymi problemami będą musiały przejmować się dopiero moje prawnuki.

Hamipa zagryzła wargę.

Naiwne dialogi z “mam nadzieję”, “wszyscy dobrze wiedzą” i temu podobnymi wypowiedziami. I nie mogę przejść do porządku dziennego z Twoją manierą groteskowej gestykulacji bohaterów, na którą już kiedyś zwracałem Ci uwagę.

Nie starasz się nawet nadać jakieś głębi światu, który stworzyłeś, lecisz po małej linii oporu. Dobry albo zły, biały albo czarny, służący albo obsługiwany.

Podział na służących i obsługiwanych. Na tych, którzy cieszyli się z dobrobytu, i tych, którzy ponosili za to cenę.

Wiele było buntów, protestów, rewolucji, które miały zmienić postać rzeczy i sprawić, że nastanie sprawiedliwość, jednak ludzka natura, w szczególności skłonność do niezgody i zabezpieczania przede wszystkim własnych interesów, pozostawała niezmienna.

I te zdanie od “Wiele”, że światem od wieków targają konflikty, które służą interesom nielicznych, a sprawiedliwości nadal nie ma? To żeś błysnął myślą.

Dobra, nie będę się Cię dłużej męczył. Jak się pewnie domyślasz, nie podobało mi się, zupełnie. Boli mnie to, co napisałem, Wickedzie. Z tego co pamiętam, to już drugi Twój tekst, który “ostatnio” nie bardzo mi podszedł i nie chcę, żeby to wyglądało, jakbym się uparł. Mogę tylko dodać, że kilka starszych tekstów naprawdę mi się podobało.

Pozdrawiam.

 

Dziękuję za komentarz, Darconie. "Wultf, jako dowódca, który sam łazi po polu bitwy by znaleźć tego jednego, ocalałego, jąkającego się. W jakiej bitwie w historii świata miało choć raz coś takiego miejsce? Pomijam już jednego ocalałego." W tym fragmencie nigdzie nie jest napisane, że Wulft jest jakimkolwiek dowódcą, ani że to on odnalazł osobę, która towarzyszyła mu w oględzinach pola bitwy. Napisałem, że to był jeden z niewielu ocalałych, a nie jedyny. Skrótowość, uproszczenia – OK, przyjmuję zarzut. Czarno-białość? Cóż, uważam, że ten temat da się przedstawić w bardziej spolaryzowany sposób, można poza dzieckiem żadna z postaci nie była tu bez winy, a ich decyzje warunkowało więcej czynników niż tylko pragnienie czynienie dobra czy zła.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

W takim razie zwracam honor. Nie wiem, gdzie wyczytałem o jedynym ocalałbym, ale już mi się zdarzało widzieć coś, czego nie było. Przywołanie Hegemona okazało się niepotrzebne. Jednak fragment z Wulftem tak napisałeś, że dowódca sam się nasuwa.

Pozdrawiam.

Historia romansu ludzkości z czymś, co uzależnia lub przynajmniej przyzwyczaja od pierwszego zażycia, ale w długim okresie przynosi nieoczekiwane straty – przemysł, paliwa kopalne, mocny alkohol, internet, a nawet pismo… Każdy może wstawić własny przykład.

OK, tak to właśnie wygląda – miłe złego początki. I nawet niekoniecznie wprost złego – są przecież korzyści na tyle wyraźnie, że wybrana ścieżka nawet po latach nie wydaje się jednoznacznie błędna.

Cóż, może wcale nie należało wypełzać z wody…

Tak technicznie – nie wydaje mi się, że to szort. I znaków dużo, i wątków niemało.

Babska logika rządzi!

@Finkla

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Nie pamiętam już dokładnych “granic” szorta, coś mi świta, że chyba wg jednej z klasyfikacji to 15k znaków.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka