- Opowiadanie: emlisien - Niebezpieczne związki [krzkot1988 vs. emlisien]

Niebezpieczne związki [krzkot1988 vs. emlisien]

Tekst uczestniczy w pojedynku krzkot1988 vs. emlisien

 

Temat: Szort humorystyczny z motywem erotycznym

Słowa, które trzeba zawrzeć: ośmiorniczki, węgorz, owcze futerko (futro)

Sposób oddawania głosów: gwiazdki przy opowiadaniach

Głosujemy do: 20 września (23:59)

Link do drugiego tekstu: 

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/29193

 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Niebezpieczne związki [krzkot1988 vs. emlisien]

– Na początku traktował mnie jak księżniczkę. Podjeżdżał białym mustangiem, gadał, że jestem wyjątkowa, głaskał włosy i śmiał się, że mógłby się po nich wspinać na moje trzecie piętro – mówiła rozemocjonowana kobieta, a mężczyzna siedzący na fotelu obok przewrócił oczami. – Widziałam w nim wojownika, z którym będę mogła przeżywać prawdziwe przygody, ale wierzyłam, że stanie się też odpowiedzialnym partnerem na co dzień! A jak tylko zamieszkaliśmy razem, totalnie wsiąkł w te swoje battlenety i jutuby. Minęły amory i okazało się, że wyszłam za glonojada! Siedzi w jamie, jak węgorz ogrodowy i ani wychynie! Nie tak to sobie wyobrażałam!

– To wyobraź sobie, że ja też miałem nadzieję, że tę księżniczkę będzie ci się chciało grać trochę dłużej, zanim zmienisz się w harpię – zezłościł się mężczyzna. 

Kobieta skrzyżowała ręce na piersi i wyglądała na urażoną. Jej czerwone usta przybrały kształt podkówki, a broda zadrżała.

– Z księżniczki to ci tylko włosy zostały, które muszę wyciągać z odpływu, żeby się żaby w łazience nie zalęgły.

– Widzi pani, jak to jest?! – zapiszczała kobieta.

– Poza tym, na rowerze przyjeżdżałem i się wtedy cieszyłaś, że dla ciebie pod tę górę cisnę i żaden z facetów twoich koleżanek nie zadaje sobie tyle trudu. To potem ci się mustanga zachciało!

– Bo potem, to ty już powinieneś był dorosnąć! Ale jakoś zapomniałeś!

– Zawsze to samo. – Pokręcił głową.

– Czemu tylko my nie możemy żyć długo i szczęśliwie!

– W „długo i szczęśliwie” nie ma nic o byciu starym zgredem!

– A właśnie takim się stałeś!

– To ja już nie rozumiem, czy jestem gówniarzem, czy starym zgredem. 

Teraz to on skrzyżował ręce na piersi i zapadł się głębiej w fotel. Ciszę mąciło jedynie pobzykiwanie muchy. Czerwona, zwiewna spódnica i czarne rajstopy upodabniały kobietę do polnego maku. Mężczyzna, w koszulce w ośmiorniczki i jeansach, wyglądał znacznie skromniej.

– Czego pani potrzebuje, pani Alicjo? – zapytała postać, siedząca po drugiej stronie stolika.

– Trochę uwagi. Zainteresowania. Miłości. Żeby Adaś słuchał, o co go proszę. Wkładał widelce do ociekacza ząbkami do góry i wrzucał skarpetki…

– No i znowu się zaczyna! – Wszedł jej w słowo. – Ciągle chcesz, żebym robił coś po twojemu, albo suszysz mi łeb, że czegoś nie zrobiłem, a potem się dziwisz, że wolę spędzać czas z komputerem. 

– Dlaczego to takie ważne, pani Alicjo, żeby mąż wkładał tak sztućce? – zapytała terapeutka.

– Chciałabym czuć, że mnie słucha i szanuje moje potrzeby.

– Potrzebę wkładania cholernych sztućców tak, jak ty sobie wymyśliłaś?! – uniósł się mężczyzna. – Do diabła! A ja je lubię od razu złapać za uchwyt, a nie brudnymi łapskami dotykać ząbków!

– No właśnie! Nawet ci nie wstyd przed panią, że brudnymi łapskami sztućce bierzesz! O twoim niemyciu rąk po grzebaniu w śmieciach już nawet nie wspomnę!

– Grzebaniu w śmieciach! – krzyknął oburzony. – Pani doktor, ona chce, żebym ja po każdym otwarciu śmietnika mył ręce! A przecież ja tam nie ryję, jak jakaś dżdżownica!

– A czego pan potrzebuje? – Kobieta spojrzała na niego łagodnie.

– Świętego spokoju! Żeby się wreszcie odczepiła i nie wściubiała nosa we wszystko, co robię! Nawet srajtaśmę wieszam złą stroną! A ja lubię tak, żeby jedną ręką cyk! – Wykonał szybki gest. – Komputer to mój jedyny azyl. Całe mieszkanie urządziła po swojemu i rozstawia mnie po kątach. Pół szafy pieprzonych kapciuszków z owczym futerkiem i pantofelków z lewiatana, a jedyne moje buty biegowe tak ją swędzą, że…

– Bo okropnie śmierdzą! – poskarżyła się Alicja.

– No. I tak to jest. – Adam zwrócił się do terapeutki.

– Ustaliliśmy przecież, że mogą stać na zewnątrz, bo są zawsze ubłocone, a tobie i tak…

– Popatrz, już na trzecie się ktoś połaszczył! – Przerwał żonie. – Jakoś mu nie przeszkadzało, że paskudne i śmierdzące. Wiesz, ile kosztują takie buty?

– O! I znowu się zaczyna. – Wzniosła oczy ku niebu. – Za moje nie płaciłeś, to się tu nie licytuj! 

– Nie. Mamusia ci kupiła.

– A tobie twoja przynosi po kryjomu obiadki do pracy! – odszczeknęła się Alicja.

– Bo przy tobie bym usechł z głodu!

– Wiesz co? To już jest żenujące. Przez pół roku się o nic doprosić nie mogę, a w łazience to już nie żaby, tylko kraken się zalęgnie. Cud, że ze śmieci jeszcze nic nie wylazło. Dziesięć razy zdążę zrobić wszystko sama, nim ten odepnie przyssawkę od komputera. I jeszcze mu mało. Jeszcze obiadek mu zrób i loda!

– Jakbyś ty jeszcze… – zaczął, lecz terapeutka weszła mu w słowo:

– Spróbujmy sobie trochę podsumować. Rozumiem, że chciałaby pani mieć więcej uwagi ze strony męża i poczucie, że on bardziej się z panią liczy. A pan potrzebuje więcej swobody i poczucia wpływu, a także akceptacji, że pewne rzeczy chce pan robić po swojemu, czy tak?

– Coś w tym jest – powiedział Adam, wpatrując się w okno. 

Alicja milczała, wciąż przypominając chmurę gradową.

– Za czym pan tęskni? Z tych czasów, gdy było dobrze.

– Za seksem na stole. – Przyznał bez ogródek. – Teraz już nie można, bo „gdzie tu z dupą, dopiero przecierałam”. Jak przyjeżdżałem tym rowerem, to jej nie przeszkadzało, że śmierdzę jak stary baran i lepię się od potu. Fikaliśmy w korytarzu, w salonie, w kuchni, na parapecie! Napalona była jak łasica. A ja tylko z podrapanymi plecami chodziłem, aż się mama pytała, czy Ala ma kota. Majtki, skarpetki, pończoszki, wszystko to walało się po podłodze, a my leżeliśmy na sofie i wcinaliśmy prażynki. Czy wy kobiety, dostajecie od matek przepis na bycie wredną babą, jak wychodzicie za mąż? – Zwrócił się w stronę żony.

– Tak jak wy dostajecie od ojców kapcie i zatyczki do uszu – odrzekła, przyglądając się swoim ładnie pomalowanym paznokciom.

– Pani Alicjo – podjęła terapeutka – jaki drobny gest pokazałby pani, że mąż się stara?

– Jakby zajął się chociaż tym odpływem w łazience. 

– A jaka drobna rzecz byłaby dobrym początkiem dla pana?

Mężczyzna tylko się uśmiechnął. 

 

*

Po drodze z pracy Adama zmoczył deszcz. Zostawił buty na zewnątrz i rozwiesił kurtkę. Ali nie było w domu i choć najbardziej pragnął zaszyć się w swoim kątku i włączyć komputer, pomyślał, że mógłby zrobić jej niespodziankę i przepchać ten parszywy odpływ, zanim żona znowu mu o tym przypomni. Albo zanim stanie nadąsana w progu i będzie oczekiwała, że się domyśli, co znowu zrobił źle. Strasznie go wkurzała, ale nadal ją kochał. Chciał, żeby było między nimi dobrze.

Założył koszulkę do zadań specjalnych i zgromadził sprzęt – foliowe worki, rękawiczki i hak, który zrobił ze starego wieszaka. Na wszelki wypadek wziął też latarkę, bo jeszcze nie wymienił tej żarówki, o którą piekliła się Ala. Uchylił ostrożnie drzwi i zanurzył się w swoim świecie. 

Latarka oświetliła delikatną mgiełkę i kropelki rosy, zwisające z wszędobylskich roślin. W powietrzu unosił się aromat moczarów i słychać było brzęczenie owadów. Stał i nasłuchiwał. Ciche bulgotanie dochodziło z lewej strony. Gdzieś tam musiał być brodzik. Adam zacisnął dłoń na broni i ruszył wśród rozwierających paszcze muchołówek i pochylających się ku niemu rosiczek.

Ścieżka ginęła między sadzawkami, a gdy zanurzył stopę w mulistym dnie jednej z nich, usłyszał cichy syk, z jakim wzbiły się bąbelki. Poczuł nieprzyjemny aromat zgniłego jaja. Szedł powoli, grzęznąc w mokradle. 

Bulgotanie było coraz głośniejsze, a po wodzie rozchodziły się kręgi. Nagle poczuł za sobą ruch i obrócił się gwałtownie. „Cholera”, pomyślał. „Chyba naprawdę coś się tu zalęgło”. Niepokojący dźwięk dobiegł zza jego pleców. Odwrócił się bardzo powoli i zamarł, gdy światło latarki odnalazło błyszczące ślepia. Było ich tak wiele, że nie zdołałby policzyć, nawet gdyby bestia stała grzecznie i raczyła dać mu odpowiednio dużo czasu. Niestety, nie miała tego w planach. 

Krzyk uwiązł Adamowi w gardle. Pojął, że nie zdoła uciec. Zbyt grząsko, zbyt ciemno, a on miał do obrony tylko ten cholerny przepychacz i drut. W akcie desperacji zamachnął się na jeden z łbów potwora, lecz coś nim szarpnęło i runął w mętną wodę, a wężowe cielsko objęło w uścisku szamoczące się ciało.

 

*

– Dzień dobry, pani Jolu. Znowu jestem zmuszona odwołać wizytę. Adaś nadal nie wrócił – przyznała niechętnie Alicja.

– Och… Rozumiem. Domyślam się, że jest pani trudno – zabrzmiało w słuchawce.

– My, kobiety, wcześnie uczymy się być silne – westchnęła. – Wierzę, że wróci. W końcu zostawił komputer – zaśmiała się smutno.

– Może chciałaby się pani zobaczyć ze mną sama?

– Rozważę to – rzekła, przyglądając się swoim stopom. 

Pomyślała, że powinna trochę przypiłować pazury.

– Na razie staram się ogarnąć inne sprawy. Zaraz ma przyjść hydraulik.

– Rozumiem. Gdyby potrzebowała pani porozmawiać, proszę dać znać. Wszystkiego dobrego, pani Alicjo. 

– Dziękuję. Wszystkiego dobrego.

Odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się w sufit. Brakowało jej Adama. Lubiła te jego duże usta i chłopięce usposobienie, a on nigdy nie narzekał na jej drapieżność. Słyszała, że faceci odchodzą bez słowa, ale nigdy nie spodziewała się, że spotka to właśnie ją. Najdziwniejsze było to, że nic ze sobą nie zabrał. Zostawił torbę, telefon, klucze i samochód. Nawet jego ulubione buty śmierdziały sobie na wycieraczce. Dziwne. Po prostu zapadł się pod ziemię. 

Westchnęła ciężko. Wstała i podeszła do szafy. Wybrała kostium i wsunęła weń harpią nóżkę. Naciągnęła skórę i zrobiła kilka przysiadów, żeby lepiej ułożyła się w kroku. Najtrudniej było w ciało księżniczki upakować skrzydła. Ale tym razem nie będzie musiała wytrzymać zbyt długo. Z wprawą zasunęła kostium na plecach i przyjrzała się sobie w lustrze. Leżał znakomicie. Założyła sukienkę w kwiaty i rozpuściła włosy. Jeszcze tylko przypudrować nosek. 

 

*

– Hydra się pani zalęgła – rzekł wysoki, porządnie zbudowany hydraulik, wychodząc po dłuższej chwili z łazienki. – Dobrze, że nikomu krzywdy nie zrobiła. To złośliwe bestie. Udławiła się, skubana, workami foliowymi. Nie powinna pani wyrzucać takich rzeczy do kanalizacji – upomniał ją surowo, po czym uśmiechnął się łagodnie, mówiąc: – Oj, chyba dawno nikt pani rur nie przepychał. 

Alicja odwzajemniła jego uśmiech i przygryzła wargę.

– Może pan zacząć od kolanka. 

 

Koniec

Komentarze

Trochę mało wiarygodne jest to, że zaginięcie męża wpłynęło jedynie na wizyty u terapeutki i znajomość z hydraulikiem. Najbardziej podobała mi się terapia (choć może ciut za długa), twist dziwny.

Lożanka bezprenumeratowa

Początek, scena z terapeutką, dobra z plusem, lecz potem, przykro mi, krok za krokiem historia po prostu rozłazi się, siada humor, napięcie…

Jednak lepsze od konkurencji.

A mnie się scena u terapeutki dłużyła, bo ciągle czekałam na fantastykę. Wreszcie w łazience coś się zaczęło dziać. Scena z hydraulikiem… No, wypadła tak, jak wyobrażam sobie początek pornosa. Ogólnie tekst daje radę, acz na kolana nie rzuca.

Babska logika rządzi!

Podobał mi się zwrot akcji. Scena u terapeutki oparta mocno na stereotypach, ale podana w całkiem przyjemnej formie.

Ciekawe nawiązanie w tytule, więc miałam nadzieję na jakieś odniesienie do markizy de Merteuil.

Początek, pierwsza scena – ok, choć zdecydowanie można byłoby jeszcze nad nią popracować, niestety dalej historia się rozsypuje. Drugi fragment łączy z pierwszą tylko jeden wątły element. Szkoda.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Miś przeczytał i ocenił.

Jak na mój gust trochę za dużo tu wzajemnych oskarżeń i pretensji. Szkoda też, że nie wiem, jak potoczyły się dalsze losy Adama.

Zapis dialogów kuleje.

 

Męż­czy­zna, w ko­szul­ce w ośmior­nicz­ki i je­an­sach… → Męż­czy­zna, w ko­szul­ce w ośmior­nicz­ki i dżin­sach

Używamy pisowni spolszczonej.

 

– No i znowu się za­czy­na! – Wszedł jej w słowo.– No i znowu się za­czy­na! – wszedł jej w słowo.

 

i pan­to­fel­ków z le­wia­ta­na… → …i pan­to­fel­ków z Le­wia­ta­na

 

– Po­patrz, już na trze­cie się ktoś po­łasz­czył! – Prze­rwał żonie.– Po­patrz, już na trze­cie się ktoś po­łasz­czył! – prze­rwał żonie.

 

– Za sek­sem na stole.Przy­znał bez ogró­dek.– Za sek­sem na stole  – przy­znał bez ogró­dek.

 

Czy wy ko­bie­ty, do­sta­je­cie od matek prze­pis na bycie wred­ną babą, jak wy­cho­dzi­cie za mąż? – Zwró­cił się w stro­nę żony.Czy wy, ko­bie­ty, do­sta­je­cie od matek prze­pis na bycie wred­ną babą, jak wy­cho­dzi­cie za mąż? – zwró­cił się w stro­nę żony.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaczęło się nieźle, ale na koniec nie potrafię powiedzieć, co się właściwie wydarzyło. Hydra wpada nieco jak królik, ten z kapelusza. Harpię przy pierwszym czytaniu jakoś przegapiłam, a później zaczęłam się zastanawiać, po co harpii taka wypasiona łazienka. Kim był mężuś, pojąć nie potrafię.

Generalnie jak dla mnie poziom absurdu o dwa stopnie za wysoki, ale u konkurencji miałam tak samo. Tylko że tutaj nie do końca wiem, co się podziało.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Kawał początku wprowadza scenę z opery mydlanej, która wydaje się być długim wstępem do faktycznej akcji. Początek jest obrazem raczej stereotypowej kłótni, raczej teatralnej (jakby ze scenariusza, a nie opowiadania). Nie byłem w stanie rozstać się z zaprezentowanym początkiem, który przyćmił odbiór reszty.

Po drodze tak mi się rzuciło w oczy:

Po drodze z pracy Adama zmoczył deszcz. Zostawił buty na zewnątrz i rozwiesił kurtkę.

Niezły ten deszcz :)

Nie kumam. Na początku w ogóle nie ma fantastyki, później pojawia się nutka urban(?), ale ostatecznie nie wiem, czemu harpia udaje ludzką kobietę i… ekhem… czy mąż się nie zorientował? Aż mi się zrobiło żal hydraulika…

Ogólnie rzecz biorąc, trochę zbyt abstrakcyjne.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Hymmm… No początek z sesją u terapeuty całkiem wchodził, ale potem trochę się posypało. Czemu harpia? Skąd hydra? Co to w ogóle za rury, że się tam zmieściła? Za dużo pytań, a za mało odpowiedzi.

Слава Україні!

Widzę, że w komentarzach masz zalew pytań o to co się wydarzyło i dlaczego, a dla mnie to jest jasne. Branie tego tekstu na poważnie to raczej kiepski pomysł, ale nie każdy lubi taki rodzaj niewymuszonego humoru, trochę jak u Adamsa, trochę jak u Pratcheta, gdzie rzeczy dzieją się bo się dzieją, więc po co drążyć? :)

Muszę przyznać, że ten początek z kłótnią, z wzajemnymi oskarżeniami trochę mnie jednak zmęczył bo długi jest, a jest wstępem do czegoś ciekawszego. Choć, jęsli spojrzeć na niego jak na leniwe wprowadzenie do tego co potem – co dzieje się nagle i jest krótkie – to nawet mi to pasuje. Podoba mi się jak przechodzisz od zwyczajności do świata abstrakcji, gdzie facet po powrocie do domu, zmęczony po pracy, idzie do łazienki, która jest bagnem, ale takim dosłownym, i przechodzi do tego świata niemozliwego bez zająknięcia, bez zdziwienia, bo jest jego abstrakcyjną częścią. Pomyślałem najpierw, że popłynąłeś, autorze, z metaforami, ale kiedy zorientowałem się z czym mam do czynienia to nie mogłem nie docenić tego przejścia. Rozumiem tez zabieg, dlaczego żona okazuje się harpią – wszak w kłótni nawet pada z ust Adasia takie stwierdzenie – jednak oprócz tego nawiązania nie widzę większego celu. Nie żeby mnie to szczególnie bolało, ale to udawanie człowieka jakoś mi zgrzytnęło. Drugie zgrzytnięcie to stwierdzenie hydraulika, że bestia nikomu krzywdy nie zrobiła – naprawdę Alicja nie dała rady wywnioskować co się z Adasiem stało? Jakas logika nawet w świecie abstrakcji musi być, a tutaj jej trochę zabrakło – no, chyba, że Alicja (przecież jest harpią) nie przejęła się zbyt stratą Adama i już się jarała wizją przepychania rur, więc nie chciała psuć klimatu ;)

Ta końcówka z podtekstem erotycznym trochę zbyt bezpośrednia jak dla mnie, co jest dziwne, bo w wymogach mieliście hasła, które mogły podtekst w bardziej subtelny sposób wprowadzić, ale w sumie źle nie było. Klikam bibliotekę, bo mi się podobało, ale jeszcze muszę zajrzeć do konkurencji :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Gratulacje, mimo mniejszej ilości gwiazdek, bo poziom obu tekstów wysoki. Dobrze się czytało.

Łojzicku!

Buk mi świadkiem, że widząc komentarze, zamierzałam zażartować, że oto napisałam pierwsze opowiadanie, które zrozumie tylko Outta Sewer! Ale planowałam dodać: „o ile w ogóle tu zajrzy” :-D Cieszę się, że zajrzałeś i potwierdziłeś, choć chyba i Tobie umknęły niektóre elementy mojego „genialnego” zamysłu :-) 

Niezły to wyczyn napisać „śmieszne” opowiadanie z humorem opartym na absurdzie i dosłowności, z którego nikt się nie śmieje i którego nikt nie zrozumiał :-D Chyba zasłużyłam na jakąś „Złotą Malinę”. Następnym razem, jak najdzie mnie ochota na humor typu Monty Python, dopiszę w nawiasach sztuczny śmiech [he he he]. 

O co tu chodzi? O stereotypy i dosłowność. Parka mówi o klasycznych problemach damsko-męskich, używa metafor, odwołań, które okazują się prawdą.

Scena 1. Adam mówi, że Alicja jest harpią (faceci czasem tak mówią o wrednych babach), ona, że on  żyje w wirtualnym świecie z kompa. Pada stwierdzenie, że w łazience w końcu się coś zalęgnie. 

Scena 2. Adam, pogrążony w swoim wirtualnym świecie idzie na misję w łazience, która rzeczywiście jest zapuszczona i rzeczywiście coś się w niej zalęgło. Szykuje się raczej jak na akcję w gierce, bo przepychanie rur jest mało sexy, chce to sobie umaić. Chciał chłopaczyna dobrze, a skończyło się…

Scena 3. … jak zwykle – facet coś obiecuje, a potem znika, wycofuje sie, ucieka (perspektywa rozżalonej żony, która nie dostrzega, że się starał). Ona sie trochę smuci, trochę boczy. Ale radzi sobie – stereotypowo. No i rzeczywiście okazuje się, że tą księżniczką nie jest.

Scena 4. Czemu hydra? Bo hydraulik… Czemu zakrztusiła się workami foliowymi? Akcent proeko :-)

 

No – przyznać muszę, że poniosłam porażkę po całości! Nie tylko w pojedynku :-D Niezła Beeeeka…

Congrats dla krzkota! Piękny nokaut! 

I dziękuję wszystkim, którzy przyszli, przeczytali, skomentowali i ocenili! <3

 

Co mi umknęło? Bo wyszczególnione w podpunktach objaśnienia pokrywają się z tym, co wyczytałem z Twojego tekstu :) I dlaczego pomyślałaś, że tylko ja zrozumiem?

Tego porównania do MP nie użyłem, bo zapomniałem, choć chciałem o nim napisać ;) Serio. Jest 22:30 i pingwin na moim telewizorze zaraz wybuchnie, idę więc jadę na konkurs streszczania Prousta, zamiast siedzieć na NF i czekać aż Dinsdale przygwoździ mnie do stołu. Tylko muszę najpierw sprawdzić numer wielbłąda na boku lokomotywy, żeby nie pomylić składów, bo jeszcze trafię na Wimbledon i będę musiał grać z kosmicznym budyniem :P:P

 

Pozdro serdecznie

Q

Known some call is air am

:-) A, to przepraszam, że wątpiłam w Twoją stuprocentową trafność odbioru. Czemu tylko Ty? Bo wykazałeś się pięknym zrozumieniem mojego zamysłu w „Powrocie na Ceres”. To zrobiło na mnie wrażenie i ukułam sobie powiedzonko: „Ee, to tylko Outta Sewer zrozumie” :-) Jak widać – czasem dojmująco prawdziwe. Choć nie spodziewałam się, że tu trafisz w ogóle :-)

Aha, to rozumiem już teraz ;) No nie jest tak, że zawsze trafiam i nawet nie jest tak, że jak już trafiam to w stu procentach, ale staram się odbierać pomysły fabularne autorów na dwa sposoby: tak, jak ja to widzę, i tak jak uważam, że autor chciałby aby to było odbierane. No i jak już czytam, to się skupiam, a jak nie wychodzi to nie czytam i wracam później :)

Jeszcze jeden czep końcowy tutaj zrobię, ale to już jest czep mocno podparty moimi fiksacjami. Otóż nieco znam się na hydraulice, robię instalacje wod-kan i c.o. a Ty weszłaś na grunt na którym jezdem ekspertę ;) Chodzi mi o to, że “przepychanie rur” jest bardzo jasną aluzją do stosunku seksualnego i choć jest to dość grube i mało finezyjne, to ujdzie. Gorzej z tym kolankiem, bo jak można zacząć przepychanie od kolanka? Zaczyna się od wlotu do nitki kanalizacyjnej, niezależnie czy zaczyna się kolankiem, prostką, trójnikiem, redukcją, czwórnikiem, traperem, czyszczakiem, czy czymkolwiek innym. Kolanko jest częścią składową pionu lub poziomu kanalizacyjnego. Chcę powiedzieć, że kolanko nie jest czymś co się przepycha, a jest składowym elementem czegoś, co się przepycha. No, ale tym się nie przejmuj, bo dla laika jest to zrozumiałe i nie spowoduje zgrzytu :)

Known some call is air am

Widzisz emlisien, szliśmy łeb w łeb, ale Outta wytłuszczył ci twój fundamentalny błąd w postaci przepychania kolanka. Dzisiejsza publiczność w mig chwyta takie niuanse. Myślę, że to ostatecznie zadecydowało o Twojej przegranej :-P

Muszę przyznać, że idealnie dobraliście słowa klucze ;) Przeczytałam z przyjemnością. Często wprowadzone znienacka elementy fantastyczne gryzą, ale u ciebie ładnie się wkomponowały.

Dziękuję za miłe słowa, Ośmiornico.  Jest ich tu jak na lekarstwo, tym bardziej doceniam :-) 

To na prawdę przyjemny i dobrze napisany tekst. Jak tylko uda mi się usiąść do komputera, kliknę do biblioteki :)

heart Dziękuję!

Fajny masz ten humor, taki… życiowy :)… lekko podkręcony, ale właśnie tak nie za wiele. Tyle ile potrzeba. I detale, dostrzegasz je i potrafisz wykorzystać.

Podobało mi się, czytałem z uśmiechem. Czepiać się drobiazgów i niekonsekwencji nie zamierzam, bo nie o to przecież w tym tekście chodziło.

Miało być zabawnie i było. Więcej nie trzeba.

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Chrościsko, Anet – obydwoje przynieśliście mi radość :-) 

Dziękuję :*

Cześć!

 

Lekki i przyjemny tekścik. Taki z dystansem. Dobrze udało Ci się oddać uroki małżeńskich pretensji, choć jak na tak krótki tekst scena w gabinecie wydaje się przydługa i nieco przytłaczająca. Dalsze wydarzenia toczą się szybko, ze sporą ilością niedopowiedzeń (co samo w sobie wyszło dobrze, ale kontrastuje z powoli rozpędzającym się początkiem).

W takiej formie nie przeszkadzają drobne nielogiczności (albo może czegoś nie wiem o harpiach i nie udało mi się złapać głębi), które wręcz dodają uroku tej nieco baśniowej i udanej parodii. Świetny tekst (zwłaszcza jak na pojedynkowy).

 

Pozdrawiam i doklikuję bibliotekę!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nowa Fantastyka