– Na początku traktował mnie jak księżniczkę. Podjeżdżał białym mustangiem, gadał, że jestem wyjątkowa, głaskał włosy i śmiał się, że mógłby się po nich wspinać na moje trzecie piętro – mówiła rozemocjonowana kobieta, a mężczyzna siedzący na fotelu obok przewrócił oczami. – Widziałam w nim wojownika, z którym będę mogła przeżywać prawdziwe przygody, ale wierzyłam, że stanie się też odpowiedzialnym partnerem na co dzień! A jak tylko zamieszkaliśmy razem, totalnie wsiąkł w te swoje battlenety i jutuby. Minęły amory i okazało się, że wyszłam za glonojada! Siedzi w jamie, jak węgorz ogrodowy i ani wychynie! Nie tak to sobie wyobrażałam!
– To wyobraź sobie, że ja też miałem nadzieję, że tę księżniczkę będzie ci się chciało grać trochę dłużej, zanim zmienisz się w harpię – zezłościł się mężczyzna.
Kobieta skrzyżowała ręce na piersi i wyglądała na urażoną. Jej czerwone usta przybrały kształt podkówki, a broda zadrżała.
– Z księżniczki to ci tylko włosy zostały, które muszę wyciągać z odpływu, żeby się żaby w łazience nie zalęgły.
– Widzi pani, jak to jest?! – zapiszczała kobieta.
– Poza tym, na rowerze przyjeżdżałem i się wtedy cieszyłaś, że dla ciebie pod tę górę cisnę i żaden z facetów twoich koleżanek nie zadaje sobie tyle trudu. To potem ci się mustanga zachciało!
– Bo potem, to ty już powinieneś był dorosnąć! Ale jakoś zapomniałeś!
– Zawsze to samo. – Pokręcił głową.
– Czemu tylko my nie możemy żyć długo i szczęśliwie!
– W „długo i szczęśliwie” nie ma nic o byciu starym zgredem!
– A właśnie takim się stałeś!
– To ja już nie rozumiem, czy jestem gówniarzem, czy starym zgredem.
Teraz to on skrzyżował ręce na piersi i zapadł się głębiej w fotel. Ciszę mąciło jedynie pobzykiwanie muchy. Czerwona, zwiewna spódnica i czarne rajstopy upodabniały kobietę do polnego maku. Mężczyzna, w koszulce w ośmiorniczki i jeansach, wyglądał znacznie skromniej.
– Czego pani potrzebuje, pani Alicjo? – zapytała postać, siedząca po drugiej stronie stolika.
– Trochę uwagi. Zainteresowania. Miłości. Żeby Adaś słuchał, o co go proszę. Wkładał widelce do ociekacza ząbkami do góry i wrzucał skarpetki…
– No i znowu się zaczyna! – Wszedł jej w słowo. – Ciągle chcesz, żebym robił coś po twojemu, albo suszysz mi łeb, że czegoś nie zrobiłem, a potem się dziwisz, że wolę spędzać czas z komputerem.
– Dlaczego to takie ważne, pani Alicjo, żeby mąż wkładał tak sztućce? – zapytała terapeutka.
– Chciałabym czuć, że mnie słucha i szanuje moje potrzeby.
– Potrzebę wkładania cholernych sztućców tak, jak ty sobie wymyśliłaś?! – uniósł się mężczyzna. – Do diabła! A ja je lubię od razu złapać za uchwyt, a nie brudnymi łapskami dotykać ząbków!
– No właśnie! Nawet ci nie wstyd przed panią, że brudnymi łapskami sztućce bierzesz! O twoim niemyciu rąk po grzebaniu w śmieciach już nawet nie wspomnę!
– Grzebaniu w śmieciach! – krzyknął oburzony. – Pani doktor, ona chce, żebym ja po każdym otwarciu śmietnika mył ręce! A przecież ja tam nie ryję, jak jakaś dżdżownica!
– A czego pan potrzebuje? – Kobieta spojrzała na niego łagodnie.
– Świętego spokoju! Żeby się wreszcie odczepiła i nie wściubiała nosa we wszystko, co robię! Nawet srajtaśmę wieszam złą stroną! A ja lubię tak, żeby jedną ręką cyk! – Wykonał szybki gest. – Komputer to mój jedyny azyl. Całe mieszkanie urządziła po swojemu i rozstawia mnie po kątach. Pół szafy pieprzonych kapciuszków z owczym futerkiem i pantofelków z lewiatana, a jedyne moje buty biegowe tak ją swędzą, że…
– Bo okropnie śmierdzą! – poskarżyła się Alicja.
– No. I tak to jest. – Adam zwrócił się do terapeutki.
– Ustaliliśmy przecież, że mogą stać na zewnątrz, bo są zawsze ubłocone, a tobie i tak…
– Popatrz, już na trzecie się ktoś połaszczył! – Przerwał żonie. – Jakoś mu nie przeszkadzało, że paskudne i śmierdzące. Wiesz, ile kosztują takie buty?
– O! I znowu się zaczyna. – Wzniosła oczy ku niebu. – Za moje nie płaciłeś, to się tu nie licytuj!
– Nie. Mamusia ci kupiła.
– A tobie twoja przynosi po kryjomu obiadki do pracy! – odszczeknęła się Alicja.
– Bo przy tobie bym usechł z głodu!
– Wiesz co? To już jest żenujące. Przez pół roku się o nic doprosić nie mogę, a w łazience to już nie żaby, tylko kraken się zalęgnie. Cud, że ze śmieci jeszcze nic nie wylazło. Dziesięć razy zdążę zrobić wszystko sama, nim ten odepnie przyssawkę od komputera. I jeszcze mu mało. Jeszcze obiadek mu zrób i loda!
– Jakbyś ty jeszcze… – zaczął, lecz terapeutka weszła mu w słowo:
– Spróbujmy sobie trochę podsumować. Rozumiem, że chciałaby pani mieć więcej uwagi ze strony męża i poczucie, że on bardziej się z panią liczy. A pan potrzebuje więcej swobody i poczucia wpływu, a także akceptacji, że pewne rzeczy chce pan robić po swojemu, czy tak?
– Coś w tym jest – powiedział Adam, wpatrując się w okno.
Alicja milczała, wciąż przypominając chmurę gradową.
– Za czym pan tęskni? Z tych czasów, gdy było dobrze.
– Za seksem na stole. – Przyznał bez ogródek. – Teraz już nie można, bo „gdzie tu z dupą, dopiero przecierałam”. Jak przyjeżdżałem tym rowerem, to jej nie przeszkadzało, że śmierdzę jak stary baran i lepię się od potu. Fikaliśmy w korytarzu, w salonie, w kuchni, na parapecie! Napalona była jak łasica. A ja tylko z podrapanymi plecami chodziłem, aż się mama pytała, czy Ala ma kota. Majtki, skarpetki, pończoszki, wszystko to walało się po podłodze, a my leżeliśmy na sofie i wcinaliśmy prażynki. Czy wy kobiety, dostajecie od matek przepis na bycie wredną babą, jak wychodzicie za mąż? – Zwrócił się w stronę żony.
– Tak jak wy dostajecie od ojców kapcie i zatyczki do uszu – odrzekła, przyglądając się swoim ładnie pomalowanym paznokciom.
– Pani Alicjo – podjęła terapeutka – jaki drobny gest pokazałby pani, że mąż się stara?
– Jakby zajął się chociaż tym odpływem w łazience.
– A jaka drobna rzecz byłaby dobrym początkiem dla pana?
Mężczyzna tylko się uśmiechnął.
*
Po drodze z pracy Adama zmoczył deszcz. Zostawił buty na zewnątrz i rozwiesił kurtkę. Ali nie było w domu i choć najbardziej pragnął zaszyć się w swoim kątku i włączyć komputer, pomyślał, że mógłby zrobić jej niespodziankę i przepchać ten parszywy odpływ, zanim żona znowu mu o tym przypomni. Albo zanim stanie nadąsana w progu i będzie oczekiwała, że się domyśli, co znowu zrobił źle. Strasznie go wkurzała, ale nadal ją kochał. Chciał, żeby było między nimi dobrze.
Założył koszulkę do zadań specjalnych i zgromadził sprzęt – foliowe worki, rękawiczki i hak, który zrobił ze starego wieszaka. Na wszelki wypadek wziął też latarkę, bo jeszcze nie wymienił tej żarówki, o którą piekliła się Ala. Uchylił ostrożnie drzwi i zanurzył się w swoim świecie.
Latarka oświetliła delikatną mgiełkę i kropelki rosy, zwisające z wszędobylskich roślin. W powietrzu unosił się aromat moczarów i słychać było brzęczenie owadów. Stał i nasłuchiwał. Ciche bulgotanie dochodziło z lewej strony. Gdzieś tam musiał być brodzik. Adam zacisnął dłoń na broni i ruszył wśród rozwierających paszcze muchołówek i pochylających się ku niemu rosiczek.
Ścieżka ginęła między sadzawkami, a gdy zanurzył stopę w mulistym dnie jednej z nich, usłyszał cichy syk, z jakim wzbiły się bąbelki. Poczuł nieprzyjemny aromat zgniłego jaja. Szedł powoli, grzęznąc w mokradle.
Bulgotanie było coraz głośniejsze, a po wodzie rozchodziły się kręgi. Nagle poczuł za sobą ruch i obrócił się gwałtownie. „Cholera”, pomyślał. „Chyba naprawdę coś się tu zalęgło”. Niepokojący dźwięk dobiegł zza jego pleców. Odwrócił się bardzo powoli i zamarł, gdy światło latarki odnalazło błyszczące ślepia. Było ich tak wiele, że nie zdołałby policzyć, nawet gdyby bestia stała grzecznie i raczyła dać mu odpowiednio dużo czasu. Niestety, nie miała tego w planach.
Krzyk uwiązł Adamowi w gardle. Pojął, że nie zdoła uciec. Zbyt grząsko, zbyt ciemno, a on miał do obrony tylko ten cholerny przepychacz i drut. W akcie desperacji zamachnął się na jeden z łbów potwora, lecz coś nim szarpnęło i runął w mętną wodę, a wężowe cielsko objęło w uścisku szamoczące się ciało.
*
– Dzień dobry, pani Jolu. Znowu jestem zmuszona odwołać wizytę. Adaś nadal nie wrócił – przyznała niechętnie Alicja.
– Och… Rozumiem. Domyślam się, że jest pani trudno – zabrzmiało w słuchawce.
– My, kobiety, wcześnie uczymy się być silne – westchnęła. – Wierzę, że wróci. W końcu zostawił komputer – zaśmiała się smutno.
– Może chciałaby się pani zobaczyć ze mną sama?
– Rozważę to – rzekła, przyglądając się swoim stopom.
Pomyślała, że powinna trochę przypiłować pazury.
– Na razie staram się ogarnąć inne sprawy. Zaraz ma przyjść hydraulik.
– Rozumiem. Gdyby potrzebowała pani porozmawiać, proszę dać znać. Wszystkiego dobrego, pani Alicjo.
– Dziękuję. Wszystkiego dobrego.
Odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się w sufit. Brakowało jej Adama. Lubiła te jego duże usta i chłopięce usposobienie, a on nigdy nie narzekał na jej drapieżność. Słyszała, że faceci odchodzą bez słowa, ale nigdy nie spodziewała się, że spotka to właśnie ją. Najdziwniejsze było to, że nic ze sobą nie zabrał. Zostawił torbę, telefon, klucze i samochód. Nawet jego ulubione buty śmierdziały sobie na wycieraczce. Dziwne. Po prostu zapadł się pod ziemię.
Westchnęła ciężko. Wstała i podeszła do szafy. Wybrała kostium i wsunęła weń harpią nóżkę. Naciągnęła skórę i zrobiła kilka przysiadów, żeby lepiej ułożyła się w kroku. Najtrudniej było w ciało księżniczki upakować skrzydła. Ale tym razem nie będzie musiała wytrzymać zbyt długo. Z wprawą zasunęła kostium na plecach i przyjrzała się sobie w lustrze. Leżał znakomicie. Założyła sukienkę w kwiaty i rozpuściła włosy. Jeszcze tylko przypudrować nosek.
*
– Hydra się pani zalęgła – rzekł wysoki, porządnie zbudowany hydraulik, wychodząc po dłuższej chwili z łazienki. – Dobrze, że nikomu krzywdy nie zrobiła. To złośliwe bestie. Udławiła się, skubana, workami foliowymi. Nie powinna pani wyrzucać takich rzeczy do kanalizacji – upomniał ją surowo, po czym uśmiechnął się łagodnie, mówiąc: – Oj, chyba dawno nikt pani rur nie przepychał.
Alicja odwzajemniła jego uśmiech i przygryzła wargę.
– Może pan zacząć od kolanka.