- Opowiadanie: NaN - Tajemnica zamku na wzgórzach

Tajemnica zamku na wzgórzach

Żyjemy w dziwnym miejscu i dziwnych czasach, dużo dziwniejszych niż te, w których rozgrywa się akcja poniższego króciutkiego opowiadanka. Dlatego, na wszelki wypadek nadmienię, że niniejszym tekstem nie chciałem nikogo obrazić, dotknąć czy też sprowokować. No, może jednak odrobinkę sprowokować.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Tajemnica zamku na wzgórzach

Zamek położony był pośród zielonych wzgórz. Soczystą trawę tu i ówdzie zdobiły dumne, rozłożyste dęby, a między dębami wesoło kicały śnieżnobiałe króliki. Nieco dalej, w dolinie, stare wierzby płaczące schylały się nad cicho szemrzącą rzeczką, nie za szeroką i nie za wąską − po prostu w sam raz. Cierpliwy podróżnik, ukryty nad wodą w cieniu siwych liści, mógłby ujrzeć stadko jednorożców gaszących pragnienie przy jednym z łagodnych zakoli rzeki. Wiał lekki wietrzyk, a po błękitnym niebie płynęły wesołe kremowe chmurki. Wróćmy jednak do zamku − zbudowano go z jasnego kamienia, a ponad blankami wyrastało dwanaście strzelistych wież zwieńczonych srebrnymi, połyskującymi w słońcu hełmami. Każdy z hełmów niósł wysmukłą iglicę, a na każdej iglicy powiewał kolorowy proporzec.

 

Rycerz Gotfryd zatrzymał wierzchowca przed wjazdem na zwodzony most. Niedbale zarzucił wodze na szyję marmurowego lwa (dwie nadnaturalnej wielkości figury drapieżników strzegły dostępu do zamku), zeskoczył z siodła i donośnym głosem zawołał:

− Oto przybyłem, księżniczko, aby wyzwolić cię z niewoli! Błagam, ukaż mi swe nadobne oblicze!

Nie minęła nawet chwila, a w wąskich oknach zamkowych wież poczęły się ukazywać dziewczęce twarzyczki. Wszystkie księżniczki miały włosy jak jasny len, cerę jak najdelikatniejsza porcelana (bez najmniejszej nawet skazy), usta karminowe, co zaś się tyczy oczu, to u niektórych były one szafirowe − jak morska toń, u innych zielone − jak bukowe listowie na wiosnę, a u pozostałych czarne − jak rozgwieżdżone zimowe niebo. Rycerz przeliczył (z pewnym mozołem) księżniczki − było ich tyle ile wież − dwanaście.

− O, kurwa! − jęknął i odruchowo przeżegnał się (od razu przypomniał sobie jednak, że jego spowiednik wyjaśniał mu, iż przeklinanie nie jest grzechem, a jedynie kłopotliwym świadectwem braku wychowania).

 

Nie minęły nawet trzy mgnienia oka, a wydarzyło się to, co od dawna było zapisane w gwiazdach i co wydarzyć się musiało. Otóż − niebo nagle pociemniało, króliki pochowały się do nor, zerwał się wiatr tak silny, że z koron starych dębów spadł deszcz zielonych żołędzi.

− To On! Tak, On nadchodzi, nadchodzi − wołały jedna przez drugą dziewczęta − potężny czarownik Aristidrammir, zaraz tu będzie!

Istotnie, na północnym zboczu najdalszego wzgórza pojawił się mroczny wir, szaroczarna trąba powietrzna, która podrywając pył, źdźbła trawy i liście błyskawicznie zbliżała się do zamku. Jeszcze chwila i już Aristidrammir (bo rzeczywiście tak brzmiało jego imię w drapieżnej czarnoksięskiej mowie), okutany w czarną opończę z kapturem, stał w zamkowej bramie i wspierając się na okutej oksydowaną stalą dębowej lasce, bronił rycerzowi dostępu do wrót warowni.

 

Mag chciał zapewne przemówić, nie dano mu jednak tej sposobności. Zza zakratowanego okna najbliższej wieży rozległ się młodzieńczy, piskliwy z wściekłości i podniecenia głos jednej z księżniczek:

− Teraz albo nigdy siostry! Dziś nadeszła chwila prawdy, zrzućmy jarzmo!

Królewna nie skończyła krzyczeć, a już w kierunku oniemiałego Aristidrammira poleciał grad pocisków. Z okien dwóch bastionów, znajdujących się bezpośrednio nad mostem, ciśnięto kilka ciężkich kamiennych doniczek i wstyd to powiedzieć − żeliwne naczynie nocne − wraz z zawartością. Z dalszych wież posypały się różnorakie pociski miotane z uczynionych domowym sposobem proc i kusz. Wyglądało też na to, że kilka księżniczek miało w swojej żeńskiej genealogii matkę lub babkę parająca się magią, gdyż w czarodzieja uderzyły też ogniste kule i ostre jak sztylet lodowe sople.

 

Tylko kilka uderzeń serca trwało wahanie Gotfryda. Dzielny rycerz wydobył z pochwy lśniący miecz, zakręcił nim młyńca i ruszył na czarnoksiężnika. Ten jednak był nawykły do stawiania czoła wielu przeciwnikom naraz. Skinął w kierunku rycerza różdżką i wymówił kilka niezrozumiałych słów. Koń Gotfryda zarżał i szarpnął gwałtownie, uprząż pękła i spanikowany wierzchowiec pogalopował na oślep w stronę wzgórz. Kamienne lwy spoczywające przy zwodzonym moście drgnęły, poruszyły się, przeciągnęły, jak zwykłe domowe kociaki po smacznej drzemce, po czym zeskoczyły ze swoich cokołów. Gotfryd bez namysłu natarł na nie, wziął szeroki zamach i ciął z biodra, szeroko i płasko po marszczących się gniewnie pyskach. Czary nie odmieniły jednak przyrodzonej bestiom kamiennej natury − ostrze odbiło się krzesząc snop iskier. Lew machnął potężną łapą i byłby niechybnie strącił naszego bohatera do fosy, gdyby ten nie uskoczył zwinnie. Rycerz pochylił się, cofnął o kilka kroków i osłonił mieczem szykując na kolejny atak…, który jednak nie nastąpił. Lwy szczerzyły kły i pomrukiwały gniewnie, lecz czy sprawiał to czar, czy ich własny obudzony przez zaklęcie instynkt − nie były chętne do opuszczenia mostu.

 

Tymczasem między magiem a księżniczkami rozgorzała regularna bitwa. Aristidrammir, narażony na nieustanne ataki prowadzone z wysokości, wycofał się przez bramę na zamkowy podwórzec. Nie poprawiło to jednak jego sytuacji. Trzy dziewczyny zajadle atakowały czarodzieja ciężką drewnianą piką zwieńczoną stalową koroną groźnie wyglądających ostrzy. Dwie wspólnie nacierały na niego, sprawnie wywijając drągiem, trzecia trzymała się nieco z tyłu, zapewniając magiczną osłonę, o czym świadczyły jej ręce wzniesione w geście nieprzerwanej inwokacji i grymas niezwykłego wysiłku zniekształcającego twarz. Czarodziej raz za razem miotał w kierunku tej trójki ogniste pociski, które eksplodowały na osłaniającej dziewczyny niewidzialnej tarczy, nie czyniąc im widocznej szkody.

Jak niedźwiedź wodzony na pice − pomyślał zdumiony Gotfryd. Zaraz go dopadną! Lecz, w tym samym momencie, mag uniósł wysoko ręce dzierżące różdżkę i wykrzyknął jedno słowo. Tarcza osłaniająca całą trójkę pękła w okamgnieniu, a podmuch zmiótł dziewczyny aż pod przeciwległą ścianę podwórca. Odpowiedzią na ten kontratak było wściekłe wycie i kolejna fala materialnych oraz magicznych pocisków, które runęły na zakapturzoną postać. Kilka drewnianych bud i stos siana zajęły się ogniem, dym i płomienie zaczęły wypełniać zamkowy dziedziniec. Gotfryd zdołał jeszcze spostrzec, że tym razem to czarodziej osłonił się magiczną aurą − opalizujący bąbel drgał przez chwilę jak bańka mydlana, po czym rozszerzył się gwałtownie i pękł z hukiem. Rycerz zobaczył chwiejące się wieże i pędzącą ku niemu chmurę pyłu i skalnych odłamków, a potem… ogarnęła go ciemność. Trudno powiedzieć, czy mag rzeczywiście chciał uderzyć z tak wielką siłą, czy też nie do końca zapanował nad wyzwoloną mocą − impet eksplozji podniósł Gotfryda w powietrze i odrzucił kilkadziesiąt stóp dalej.

 

Rycerz ocknął się z chwilowego zamroczenia, trąc oczy i wypluwając kurz wstał chwiejnie. Brama i flankujące ją bastiony zapadły się całkowicie, a ponad rumowiskiem widać było teraz cały zamkowy dziedziniec. Wiatr powoli rozwiewał opary pobojowiska. Z większości zamkowych budowli pozostały tylko stosy skruszonych kamieni, wapienny pył i odłamki szkła. Z dwunastu, tylko trzy wieże przetrwały nienaruszone. Kamienne lwy, znów nieruchome, leżały na dnie fosy. Most zwodzony, o dziwo, przetrwał i właśnie po nim w stronę Gotfryda wlokły się jakieś postacie. Pierwsza z dziewczyn mocno utykała, krew sącząca się ze szramy na jej ramieniu ściekała wzdłuż bezwładnie zwisającej ręki i skapywała z palców na pokrytą szarym kurzem ziemię. Za nią z rumowiska wyłoniły się dwie kolejne, w nieco lepszej formie, szły powoli, z wysiłkiem, pół podtrzymując, a pół wlokąc trzecią − trudno powiedzieć na ile przytomną. W miarę jak opary rozwiewały się, z wyłomów poczynionych w zamkowym murze wyłoniło się jeszcze kilka podobnych zjaw w podartej odzieży, umorusanych pyłem, sadzą i krwią. Ta pierwsza, utykająca i ranna w rękę, minęła Gotfryda obojętnie, rzucając mu przelotne i nieodgadnione spojrzenie, w którym rozpoznał… co właściwie? Obojętność i może odrobinę wzgardy? Przeszły po moście nie zatrzymując się i skierowały dalej, w stronę drzew i rzecznej doliny.

 

Gotfryd zaczął rozglądać się ze swoim koniem. Miał nadzieję, że może teraz, gdy zamęt ucichł, wierzchowiec zechce wrócić do swojego pana. Konika nie dostrzegł, za to coś innego przykuło jego uwagę. Ze stosu nadpalonych i dymiących desek, z miejsca gdzie jeszcze całkiem niedawno znajdowała się brama, z wolna podnosiła się zakapturzona postać. Szaty czarownika były w opłakanym stanie, porwane, miejscami nadpalone, i już nie czarne, ale brudnoszare. Mag dźwignął się z wysiłkiem na nogi, spojrzał na złamaną różdżkę, której do tej pory nie wypuścił z dłoni, odrzucił ją w stronę fosy i zaśmiał się gorzko. I dopiero w tym momencie, po raz pierwszy, spojrzenia Gotfryda i Aristidrammira spotkały się. Stali bez ruchu mierząc się wzrokiem. Rzekłbyś, że świat zamarł. Czarodziej odrzucił kaptur. Rycerz zdjął posrebrzany szyszak (zdobiony piękną purpurową kitą, z której obecnie pozostał jedynie brunatny kikucik). Gotfryd musiał to w skrytości ducha przyznać − mag był piekielnie przystojny − kasztanowe włosy, zlepione w mokre strąki opadały mu na ramiona, szczupła blada twarz i te oczy − w ciemnej oprawie, prawie czarne, nieodgadnione… Aristidrammir pierwszy przerwał milczenie, chrząknął niezręcznie:

− Skaranie boskie z tymi dziewojami, jednakowoż… cały ten tumult wart był zachodu, skoro miałem sposobność poznać waszą miłość!

− Mój Panie Magu − dwornie rozpoczął Gotfryd, głos uwiązł mu w gardle, przełknął nerwowo ślinę, opanował nerwy i czystym już, dźwięcznym jak srebrny dzwon głosem kontynuował − pozwól, że się przedstawię − jam jest Rycerz Gotfryd, zwany też Rycerzem Wielu Barw, komu miałem honor przyjść z pomocą?

Uśmiech rozjaśnił oblicze maga, który odezwał się w te słowa:

− …

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hej!

W gruncie rzeczy to literacki żart, ale sprawnie napisany, a parafrazując klasyka, żadne opowiadanie nie jest dobre ani złe, może być tylko dobrze albo źle napisane. Drogi Autorze, nie czuję się więc ani dotknięty, ani obrażony, ani nawet sprowokowany. Co najwyżej rozbawiony. 

Żadnych błędów nie wypatrzyłem.

Pozdrawiam ;)

Rozbawiło misia na początek dnia. Poleca. :)

Jak rozumiem, dawka grafomanii w tym tekście zamierzona, ale i tak mnie nie porwało. Urwane zakończenie trochę od czapy, ale plus, że nie było dopisku, “reszta na moim blogu”, co zdarzyło mi się to niedawno pod jakimś tekstem :)

No cóż, obawiam się, NaNie, że nie pojęłam zamysłu, który przyświecał Ci przy tworzeniu Tajemnicy zamku na wzgórzach. Nie rozumiem też finału. :(

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

zbu­do­wa­no go z ja­sne­go ka­mie­nia, a ponad jego blan­ka­mi… → Drugi zaimek zbędny.

 

Nie­dba­le za­rzu­cił lejce na szyję mar­mu­ro­we­go lwa… → Nie­dba­le za­rzu­cił wodze na szyję mar­mu­ro­we­go lwa

Lejce służą do powożenia zaprzęgiem.

 

− Oto przy­by­łem księż­nicz­ko, aby wy­zwo­lić cię z nie­wo­li! Bła­gam ukaż mi swe na­dob­ne ob­li­cze!− Oto przy­by­łem, księż­nicz­ko, aby wy­zwo­lić cię z nie­wo­li! Bła­gam, ukaż mi swe na­dob­ne ob­li­cze!

Staraj się unikać dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

− O kurwa! − jęk­nął… → − O, kurwa! − jęk­nął.

 

− To On! Tak, On nadchodzi, nadchodzi − wołały jedna przez drugą… → − To on! Tak, on nadchodzi, nadchodzi! − wołały jedna przez drugą

 

− Teraz albo nigdy siostry! Dziś nadeszła chwila prawdy zrzućmy jarzmo!− Teraz albo nigdy siostry! Dziś nadeszła chwila prawdy, zrzućmy jarzmo!

 

co od dawna było za­pi­sa­no w gwiaz­dach… → Literówka. 

 

prze­cią­gnę­ły, jak zwy­kły do­mo­we ko­cia­ki… → Literówka.

 

 …szy­ku­jąc na ko­lej­ny atak…, który… → Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

− Jak niedźwiedź wodzony na pice − pomyślał zdumiony Gotfryd − zaraz go dopadną! → Myśli nie zapisujemy tak, jak dialogów. Proponuję:

Jak niedźwiedź wodzony na pice − pomyślał zdumiony Gotfryd. Zaraz go dopadną!

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

dym i pło­mie­nie za­czął wy­peł­niać zam­ko­wy dzie­dzi­niec. → Piszesz o dwóch rzeczach: dymie i płomieniach, więc: …dym i pło­mie­nie zaczęły wy­peł­niać zam­ko­wy dzie­dzi­niec.

 

a potem … ogar­nę­ła go ciem­ność. → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

krew są­czą­ca się ze szra­my na jej ra­mie­niu… → …krew są­czą­ca się z rany na jej ra­mie­niu

Szrama to ślad po zagojeniu się rany.

 

w któ­rym roz­po­znał … co wła­ści­wie? → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Szaty cza­row­ni­ka były w opła­ka­nym sta­nie, po­rwa­ne, miej­sca­mi opa­lo­ne… → …miej­sca­mi nadpa­lo­ne

 

już nie czar­ne, ale brud­no-sza­re. → …już nie czar­ne, ale brud­nosza­re.

 

Ry­cerz zdjął swój po­sre­brza­ny szy­szak… → Zbędny zaimek – czy rycerz nosiłby cudzy szyszak?

 

− Ska­ra­nie bo­skie z tymi dzie­wo­ja­mi, jed­na­ko­woż … cały ten… → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

mia­łem spo­sob­ność po­znać Waszą Mi­łość! → …mia­łem spo­sob­ność po­znać waszą mi­łość!

Zwroty grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Pisownia-zwrotow-tytularnych-w-dialogach;19831.html

 

− Mój Panie Magu − dwornie rozpoczął Gotfryd, głos uwiązł mu w gardle, przełknął nerwowo ślinę, opanował nerwy i czystym już, dźwięcznym jak srebrny dzwon głosem kontynuował − Pozwól, że się przedstawię jam jest Rycerz Gotfryd, zwany też Rycerzem Wielu Barw, komu miałem honor przyjść z pomocą? → − Mój panie magu − dwornie rozpoczął Gotfryd, głos uwiązł mu w gardle, przełknął nerwowo ślinę, opanował nerwy i czystym już, dźwięcznym jak srebrny dzwon głosem kontynuował − pozwól, że się przedstawię: jam jest Rycerz Gotfryd, zwany też Rycerzem Wielu Barw, komu miałem honor przyjść z pomocą?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy:

Wielkie podziękowania jak zawsze!!! (Trzy “!” niezgodne z zasadami, ale z serca płyną.)

 

Korekty naniesione.

 

Jednak śmiem zgłosić jedną wątpliwość dotyczącą "niektórych zastosowań wielkich liter". Znam reguły, ale czy w przypadku stylizacji nie mamy prawa nieco ich nagiąć? Chodzi mi np. o określenie "On" w odniesieniu do czarownika – w końcu nie mówimy o jakimś piesku, albo starym służącym, tylko o "Nim" – złowrogim magu. Podobnie w przypadku dialogu – "Wasza Miłość" bohater chce tu wyrazić szczególną atencję, gdybyśmy chcieli to przeczytać to wygłoszone zostałoby bardzo bombastycznym tonem.smiley

W komentarzach robię literówki.

regulatorzy, zygfryd89:

 

Cóż, to zapewne porażka autora, ale i wielki kłopot, wyjaśniać “co też właściwie miał na myśli” (zwłaszcza w zakończeniu). Ale OK:

 

  1. W jakim celu rycerz przybył do zamku? (tj. jaki cel jest dość oczywisty?)
  2. Jak wg. “klasycznego wzorca” historia powinna się zakończyć?
  3. Czy tak się kończy, jak powinna?
  4. A skoro nie, to co zapowiada owo “urwane” zakończenie?

zygfryd89 – tak, grafomania jest zamierzona smiley

W komentarzach robię literówki.

Bardzo proszę, NaNie, miło mi, że mogłam się przydać. A trzy wykrzykniki są całkiem w zgodzie z zasadami. ;)

A w sprawie wielkich liter – cóż, to Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze, aby wyrazić daną treść.

Powodzenia w dalszej pracy twórczej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć NaN

Udana stylizacja językowa – to zdecydowanie na plus, nawet jeśli czasami można coś jeszcze poprawić. Bitwa – również na plus, opis różnych form ataku daje dużo radości przy czytaniu.

Urwana puenta – to na minus. Takie niedokończenie nie pełni żadnej funkcji, ani nie zawiesza akcji, ani nie buduje napięcia. Chyba nie jest też zagadką.

Pozdrawiam!

No, całkiem fajna opowieść, nie kojarzę takiego stężenia księżniczek do ratowania. Ale końcówka jakoś urwana.

Pierwsza z dziewczyn mocno utykała, krew sącząca się ze szramy na jej ramieniu

Szrama to blizna, raczej już nie krwawi.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka