- Opowiadanie: lenti - Baba grzędowa

Baba grzędowa

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Baba grzędowa

 

Gdy opowiadam o niej dzieciom, ściszam głos i nerwowo rozglądam się na boki.  Muszą czuć, że zagrożenie jest prawdziwe. Że nawet we własnej chacie nie są bezpieczne. Powinny odczuwać mój strach, by pojąć jak niebezpieczna to istota. I choć udaje przed nimi przestrach, prawda jest taka, że pod skórą także obawiam się spotkania z babą.

Pod mury grodu przyjechała w zeszłym tygodniu. Za mojego życia, to trzecia baba grzędowa. Pierwsza przybyła tuż po moim urodzeniu. Druga, gdy miałem kilkanaście lat. Nie pamiętam żadnych przeżyć z nią związanych, poza wspomnieniem śmiertelnie przerażonego wuja Emdunda. Brat ojca nigdy nie opowiedział, co zaszło w lesie pod murami. Poza lakonicznym „baba grzędowa…”. Resztę historii zabrał do grobu. A zmarł, jeszcze przed tym nim odjechała.

Tym razem baba przybyła, gdy jestem w sile wieku, więc muszę ostrzec dzieci, jak mają się zachować, na wypadek, gdyby baba wybrała mnie do mniszkowego obrzędu. Tytus ma trzynaście lat, więc o niego się nie martwię, ale Alza i Elza, bliźniaczki mają ledwo dziewięć. Jeśli baba zakradnie się do naszego domu nocą, mogą nie być na tyle świadome, by zachować milczenie. A pod żadnym pozorem nie można do baby mówić, gdy przyjdzie.

Opowiadam, więc dzieciom jak przybywają baby grzędowe, z pominięciem tego, skąd się biorą. Tego nie wie nikt, a gusła skąd się biorą, są zbyt głupie, by je powtarzać.

Pierwsze oznaki, że baba ma zamiar przybyć do grodu, dostrzec można na kilka dni przed jej ukazaniem. Dzieje się tak, ponieważ przed wyborem konkretnego miasteczka, baba wpierw szczegółowo bada okolice, przemierzając pobliskie lasy, na swych drewnianych saniach, do których zaprzęga zawsze dwa kozły.

Mówiąc sanie, mam na myśli pewne uproszenie, są to bowiem dwie, ledwo półmetrowe płozy połączone niewielkim podestem, z którego pionowo wychodzi ostrugany kij, którego baba trzyma się oburącz. Ci, którzy widzieli ją podczas jazdy, twierdzą, że utrzymanie równowagi na tak krótkich płozach jest niemożliwe, lecz mimo to babie się to w jakiś sposób udaje. W dodatku baba delikatnie kiwa się na boki podczas jazdy, jakby była pogrążona we śnie.

Tak, więc gdy pod grodem pojawiają się w glebie podwójne bruzdy od płóz otoczone śladami koźlęcych kopyt, można być niemal pewnym, że baba grzędowa zdecyduje się ujawnić. Mówi się też, że gdy zaprzęg baby szusuje po okolicach grodu, wewnątrz jego muru usłyszeć można złowieszczy świst szurających sań. Niektórzy twierdzą, że płozy sań, wyłożone są sarnimi żebrami, by były głośniejsze podczas przeczesywania okolic.

Ja jednak nie daje temu wiary. Grzędowe baby pojawiają się zbyt rzadko, by ktokolwiek kojarzył ten dźwięk. Inna rzecz to pytanie, czy byłby w ogóle słyszalny w gwarnym mieście.

Żadnych złudzeń nie pozostawia za to nocny ryk kozłów, beczących ponuro przed świtem w dniu ujawnienia. Irytujący lament zwierząt niesie się nad miastem, w nieustannym zawodzeniu. Kozły ryczą tak długo, aż nie opuszczą się mosty w grodach, nie otworzą wrota i nie wyjdzie na spotkanie z babą przestraszony przedstawiciel ratusza.

Wówczas zwierzęta zamilkną i obrzucą go nieprzyjemnym spojrzeniem, kwadratowych źrenic. Dyskomfort ich spojrzenia niczym jest jednak przy kontakcie z babą grzędową, która na pierwszy rzut oka przypomina zwykłą, zgarbioną staruchę opatuloną w znoszone szmaty.

W jej posturze jest jednak coś mylącego. Wraz ze zniszczonym ciałem nie idą ospałe, niepewne ruchy, lecz żwawość i precyzja. Nie licząc twarzy, skóra baby jest jędrna zupełnie jak u młodej kobiety. Mięśnie mimo zniekształconej sylwetki sprawiają wrażenie napiętych, zdolnych do pracy w każdym momencie. A skoro o twarzy już wspomniałem…

Głowa baby zdaje się być nieproporcjonalnie dużą bryłą osadzoną na pokracznym, niskim ciele. Wrażenie to pogłębia podłużny kształt lica z wystającą, spiczaście zakończoną żuchwą i owinięte chustami włosy, które niemal całkowicie skryte są pod materiałem.

Nie powiem tego dzieciom na głos, ale opis baby, jaki znam z opowiadań, przywodzi mi na myśl krogulca. A gdy myślę o jej twarzy, mam przed oczami opis wiedźmy z piernikowej chaty. Nie chcę jednak, by dzieci kojarzyły babę grzędową z opowiadaniami. Muszą się jej bać. Od tego zależy ich życie.

Opowiadam więc dalej, o żółtych jak mlecz zębach i wielkich jak porzeczki parchach na jej szarozielonej gębie. O parchach, które zdają się oddychać swoimi własnymi płucami. W kilku przekazach ze spotkań z babą pojawiają się relacje, jakoby z tych narośli wylatywały muchy. Długi złamany nos, o wielkich nozdrzach wyrasta spod wysuniętych łuków brwiowych, porośniętych krzaczastymi siwuchami. Najgorsze są jednak oczy. Lustrujące, przeszywające źródło niepokoju. Pokryte bielmem lub mu podobnym schorzeniem źrenice.

Nie sposób przejść do porządku dziennego w towarzystwie baby. Ciało staruchy, choć nikt nie wie, jak długo żyją i ile w rzeczywistości mają lat, wywołuje podświadomie niepokój. Zupełnie jakby zakorzeniony w człowieku pierwotny instynkt budził się, alarmując, by zachować szczególną ostrożność. Duża głowa nakryta chustami buja się delikatnie na karykaturalnie wąskiej, lichej szyi, która nie powinna mieć prawa dźwigać takiej łepetyny.

Głowa i ręce to wszystko, co wystaje z niezliczonych strzępów mokrych szmat, tworzących niemalże pancerz. Gruba narośl z polepionych tkanin układa się w coś na kształt żółwiej skorupy. Brudne, wypłowiałe ochłapy wyglądają, jakby ważyły kilkakrotność wagi ciała baby grzędowej. Zdaje się, że pod labiryntem szmat ukrywa się modliszkowate ciało z kości obleczonej skórą. Stworzone w podobie do modliszki, lecz obdarzone siłą tura.

Takiego właśnie stwora, powitać musi kasztelan lub inny ważny z ratusza. Przełykając odrazę przed wyglądem baby, dusząc odruch wymiotny przed jej gnilnym odorem, staje przedstawiciel grodu przed jej zaprzęgiem, czekając na jej skinienie. Nie wolno odezwać się pierwszym. Przy babie mówić nieproszonym w dzień to bolesna choroba trzewi i ropiejące wrzody. W nocy kalectwo lub śmierć. Czasem baba da przykaz, by mówić, ale wtedy ważyć trzeba słowo po słowie, by jej nie znudzić.

Ta, która przybyła do naszego grodu, pozwoliła kasztelowi przemówić. Nie był to jednak, objaw dobroci. Intencje bab grzędowych są nieznane. Nieczytelne. I lepiej niech tak zostanie.

– Tutaj – Otworzyła szeroko usta, lecz mówiąc cała jej twarz, pozostawała nieruchomą. Mimo to z gardła dochodził dźwięk. Kasztelana przeraził sposób, w jaki istota się odezwała. Głos był nieprzyjemny, zimny, na swój sposób bezosobowy. Jakby dobywał się z wnętrza zamkniętego naczynia.

Chociaż zgarbiona postać nie wskazała w żaden sposób, co określa mianem Tutaj, mężczyzna domyślił się, że drewnianą chatę gród ma zbudować dokładnie w miejscu, w którym stoi zaprzęg.

Baba zawsze żąda tego samego. Jednoizbowej, niewielkiej chaty, bez okien. Z jednym wejściem, wychodzącym w stronę grodu. Chata ma być nisko sklepiona. A belki wewnątrz naszpikowane zagiętymi hufnalami.

Usta baby znów się otworzyły.

– Pogłaszcze kozły – powiedziała, przesuwając powoli wzrok ze zwierząt na mężczyznę. Widok zsuwających się z punktu na punkt źrenic był iście upiorny. Słowa zawierały w sobie przymus, któremu nie można było się oprzeć. Sparaliżowana wola kasztelana, nie mogła powstrzymać ciało, które zmierzało już w stronę dwóch kozłów, stojących spokojnie na uprzęży. Następnie niekontrolowana dłoń przesuwała się delikatnie po karku zwierząt, by nagle wsunąć się w pysk kozła. Następnie szybkie cięcie i krzyk. W błoto spadają dwa odgryzione palce. Mężczyzna pada na kolana, wyjąc z bólu.

Baba grzędowa schodzi z podestu. Długimi łapami podnosi palce. Złącza je ze sobą postrzępionymi końcami i układa usta, jakby chciała wypowiedzieć  Uuuuu. Nie padają jednak żadne dźwięki. Odrzuca palce pod kolana kasztelana i z powrotem wchodzi na podest. Dla rannego wszystko odbywało się szybko, niewyraźnie. Jakby w odległym opowiadaniu, w klechdach posłyszanych przypadkiem na targu. Świadomość się rozmywa. Rozum gotuje się w głowie.

Zaprzęg baby odjeżdża i wszystko powraca do normy. Poza palcami, które stracono bezpowrotnie. Wieść o babie rozchodzi się w grodzie jak ogień na wietrze. Zasiewa lęk u młodych i odgrzebuje wspomnienia, u tych, co zetknęli się wcześniej z babami.

Nieprawdy o zajściu z kasztelem namnażają się na każdej uliczce, na każdym straganie, pod każdą strzechą. Nie kozy, a baba palce odgryzła. Nie kozy, a świnie w zaprzęgu. Nieprawda, za nieprawdą, od nieprawdy straszniejsza. Lęk gra tu jednak za motywację. Bo zbierają się chłopi, bez specjalnych zachęt, nie chcą na gniew baby grzędowej się wystawiać.

Rusza więc chmara barczysta, bark w bar, siekiera w siekierę do lasu. Obalają kłody. Korują kłody. Heblują, docinają, zbijają. Dnia następnego stoją już wszystkie ściany chaty. Skoro świt masa barczysta wylewa się z bramy wjazdowej, by skończyć budowę. Na widok chaty, połowa chłopów wraca do grodu. Odważni zostali. A co ich tak zlękło?

Dwa kozły pod chatą, trawę obskubywały. Babie to kozły? Kozły grzędowe? Budować chatę dla baby rzecz jedna, ale przy babie to już zbyt wiele. Uciekli więc słabi, nie rozumiejąc, że mniejsza wina babie źle pomóc, niż od pomocy się uchylić. Do końca dnia chatę zadaszono. Nic złego się nie wydarzyło. Jedynie niepokój od kozłów pochodził, bo łby ciekawskie wszędzie wpychały, patrząc martwymi oczyma. Zważając na kasztelana, nikt zwierząt nie dotknął. Dłonie w odruchach w pięść zaciskano. O zmierzchu późnym konstruktorzy wrócili do grodu, gdzie usłyszeli, o strasznych zapaściach płucnych u tych, co rano z budowy uciekli.

Chorowali długo, lecz nie pomarli. Uznano w grodzie, że to dobra wola baby. Dziękowano konstruktorom, za dobrą pracę. W zadowoleniu z izby doszukiwano się łagodnej kary z rąk baby.

Następnego dnia po zadaszeniu babiej chaty, gdy strażnicy skoro świt otworzyli bramy wjazdowe, ujrzeli odmieniony budynek. Ściany z sosnowych kłód, szczelnie oblepiono szarym błotem. Świeżo układana wczoraj strzecha, ściemniała i zmiękła za sprawą bagiennej rzęsy, którą została obłożona. Wokół ścian dookoła chaty poukładane leżały płaskie jodłowe gałązki niczym naszyjnik otulające obrys chaty.

Gdzieniegdzie w błotnych ścianach powtykane były grube jak nadgarstki łodygi słoneczników, kiście owoców czarnego bzu lub jarzębiny. W progu chaty leżało truchło małego warchlaka pozbawione tylnych nóg i ogona. Zaprzęgnięte w sanie kozły, stały nieruchomo nieopodal. Baby nie było widać, lecz z wnętrza chaty dochodziło ciągłe, niemelodyjne gwizdanie.

Wartownicy starali się, jak mogli unikać zerkania na chatę, bojąc się kontaktu z właścicielką. Nie mogli się jednak powstrzymać, by raz na jakiś czas rzucić ukradkowe spojrzenia w kierunku drewnianej konstrukcji. W każdym grodzie to właśnie oni są głównym źródłem późniejszych przekazów o babach grzędowych.

Większość z nich wyssana jest z palca. Dla posłuchu mężczyźni będą pleć niestworzone insynuacje, byle skupiać uwagę na sobie lub domalować sobie kłamstwem odwagę. Praktyka ta ma na szczęście skutek odwrotny i rzec można, wskazany wręcz. Przyczynia się to do większego lęku przed niechcianym gościem. A im więcej ludzi się baby obawia, tym więcej zostaje bezpiecznych.

Trudno się dziwić tej trwodze zważywszy na poczynania baby. Kasztelanowe ekscesy z odgryzionymi palcami czy choroby chłopów to ledwo zapowiedź babich możliwości. Martwy prosiak był pierwszym z krwawych rytuałów, jaki jęła odprawiać po przybyciu.

Wnet pojawił się warchlak kolejny u progu. Także bez kończyn tylnych. Truchła leżały przez dobę lub dwie w błocie pod chatą, po czym baba przewiązała je przez szyje za łapy do kozłów. Przyozdabiając je w martwe naszyjniki. Kozły dziwaczne zdawały się nie zwracać na to uwagi. Do końca już zaprzęg tak jeździł, mimo mocnego rozkładu świńskich tusz.

Z każdej wyprawy w las, na mokradła czy rzekę zwoziła baba kolejne dziwadła. Czasami puszczone samopas kozły znosiły przeróżne dziwy, znosząc ja do środka chaty. Przed wejściem do izby, nie wiedzieć skąd pojawił się wielki kamienny stół z głęboko wydrążonym blatem. Wyglądem przypominał ogromną misę.

Bywały dni, że cały dzień baba stała przy blacie, co rusz jakieś jadło lub ziele wrzucając do wydrążonej niecki. Najczęściej jednak obrabiała tak grzyby. Gołąbki, maślaki, purchawy i podgrzybki. Opieńki, smardze, koźlarze, pieprzniki. Sromotniki, borowiki i brzozowce. Lisówki i muchomory maści wszelkiej. Wszystkim korzenie zjadała i w rękach na szlam kapelusze zduszała. Breję grzybową układała na ścierach brudnych i z resztek soków odciskała. Przysięgali wartownicy potem, że wyzuta woda barwę tęczy miała, pozostawiając na glebie nalot wielobarwny. Co dalej z grzybami? To nie wiadomo, bo baba wszystko do chaty chowała.

Można, by orzec, że ponad odrazą, smrodem i niepokojem, baba niegroźny ludziom żywot prowadzi. Własne ma ścieżki, którymi chadza. Starczy nie nastąpić na trakty grzędowe, by żyć w spokoju.

I prawda by to była, gdyby nie święto mniszkowe baby grzędowej. A ono bez ludzkiego udziału odbyć się nie może. Dziś od strażników się dowiedziałem, że rozpoczęła już przygotowania. Zmroziłem się w sercu na samą myśl, stąd też stwierdziłem, czas dzieci uprzedzić. Trzeba je ostrzec, bo choć szansa niewielka, to może mnie kreatura wytypować. Zwyczajowo bierze młodych i silnych, lecz różnie bywało.

A jak się straż o przygotowaniach dowiedziała? Stali na wachcie jak co dzień. Krzątała się wokół chaty, jak miała w zwyczaju. A to do lasu gdzieś z kozłami pojechała. A to igliwie paliła w ognisku. Ptaszynę z piór obierała, obrzucała chatę maziami czarnymi. I zagadali się w tej rutynie strażnicy, aż prawie zmarli trafieni strachem.

– Pokażą ręce – wychrypiała z otwartymi, nieruchomymi ustami. Niska postać wyrosła przed nimi nie wiedzieć skąd.

Chłopy posłusznie okazały dłonie, a baba zagwizdała bezdźwięcznymi ustami.

– Idzie – wskazała czarnym pazurem, na mężczyznę o większych dłoniach. Nieszczęśnik wymienił przerażone spojrzenie z kompanem i posłusznie zszedł z babą pod jej chatę. Żegnał się z życiem w myślach, lecz nic z tego nie nastąpiło.

– Zaciśnie pięść – rozkazała.

Następnie z przyniesionych z chaty wiklinowych witek zaplotła na pięści strażnika niewielki koszyczek. Potem kolejny i kolejny. Trwało to wieczność dla wartownika. Milczał jednak posłusznie, więc gdy wyczerpał się zapas wikliny, odprawiła go baba na powrót pod bramę.

Na wieść, że koszyki są już w uplecie, w mieście zagrzmiało, bo wiedzieli wszyscy, że blisko do mniszkowania. Lęk zdominował gród, lecz jak to bywa za każdym razem, znajdą się śmiałki mało rozumne, co jako pierwsze babę przegonią.

Młokos postawny, pchany gorzałą z pochodnią w łapie wyskoczył z bramy i z piersią nagą, dumnie wypiętą ruszył na chatę. Baba się chwilę przed tym do środka schowała. Krzyczał i warczał, bluzgami rzucał, przesadnie głośno, by straż go słyszała. Kto jak nie oni potem, rozpowie czego dokonał? A dokonał on następująco: stanął przy wejściu ponownie wrzeszcząc. Spojrzał do środka i zamilkł na chwilę. Po czym przyłożył ogień do spodni lnianych i się podpalił. Tak rozpalony wkroczył do środka. Spomiędzy belek, spod strzechy dym leciał gęsty i ciemny.

Wnet jazgot piekielny, płacz dziecka, wołanie o pomoc. Rzucili się wartownicy w odruchu dobra do przodu, lecz zrozumowali też szybko, że to ułuda. Sztuczki babkowe. Jakiś czas później, gdy dym już ustał, wyszła z chaty baba, wsiadła na sanie i odjechała w kierunku strumienia. I by zrozumieć siłę przestrachu przed babą, wystarczy wspomnieć, że nie zdobyła się straż na to, by do pustej chaty zajrzeć. Co z ciałem śmiałka? Wie tylko baba. Czemu się chata ogniem nie zajęła? Tak samo.

Ponownie wieść się ponura rozeszła o poczynaniach przy chacie drewnianej. Nastroje jeszcze się mocniej upodliły w grodzie. A gdy nazajutrz pod miasto nadciągnął klucz gęsi, łabędzi i cietrzewi, istny się zaczął lament.

Ptasie stada obsiadły chatę i stół kamienny. Wrzeszczały wściekle wymieszane gatunki. W końcu zbiły się do lotu, odsłaniając dziesiątki jaj złożonych pochopnie. Zebrała je baba, rozdzielając wedle gatunków. Wszystko już było prawie gotowe. Jedynie mniszków nazrywać wysokich zostało. Do tego jednak potrzebny był deszcz poranny. Czekała więc baba dzień. Potem następny. Kolejny, kolejny, aż wyczekała. Spadł deszcz o świcie, spełniając warunek.

Patrzyli ponuro na to strażnicy, jak baba grzędowa chodzi zgarbiona i mlecze zrywa. Każdorazowo kozłom do odgryzienia podając kwiat. Zebrawszy łodyg kilka tuzinów, zaczęła gwizdać niemelodyjnie.

Koszyki splecione, ptasia jaja zebrane i mniszki zerwane. Ich cienkie łodygi posłużą za uchwyt. Wplecie je baba jako koszyków rączki. Ich udźwig niewielki główną pułapkę stawić będzie dla zmuszonych do zawodów mężczyzn.

Pod osnową nocy nawiedzi baba chaty wybranych. Nakaże przyjść z rana do mniszkowania, gdzie wręczy każdemu koszyk z wikliny. Po czym wedle uznania swego każdemu do środka włoży trzy jaja. Szczęśliwcom, przepiórcze. Pechowcom łabędzie. Niekiedy wymiesza z każdego rodzaju. Wówczas rozpocznie się próba mniszkowa.

Trzymając za wątłe łodygi mniszkowe nieść muszą mężczyźni przydzielone koszyki z jajami. Podążać muszą za babą w głąb lasu. I biada temu, kto mlecz swój zerwie. Kto jaja upuści. Kto jaja potłucze. Mało kto wraca z lasu, a nawet jeśli, to wraca człowiek odmieniony. Mawiają potem, że dla rodzin już lepiej, gdyby nie wracał.

I choć ponure żniwa zbiera mniszkowanie, trzeba przyznać szczerze, że ma skutki dobre. Rytuał ten tajemniczy, choć sensu nie zdradza, ani zamiarów baby, nasyca ją w pewien ponury sposób. Gasną jej żądze, do krwawych zwyczajów. Ogólna aktywność baby mocno przygasa. Rzadziej ją widać, rzadziej słychać.

Panuje przesąd (bo nikt nie sprawdził), że po mniszkowaniu, baba przytaszcza z lasu upadłą brzózkę. Robi z niej w chatce żerdź pół metra nad ziemią i stając na niej, sterczy dnie całe. Stąd też przydomek, że baba grzędowa. Tak się przytarło, że stoi na grzędzie jak kura. Mawiają, że pięty ma odkształcone, tak by się lepiej na pniu utrzymać. Inni mawiają, że babie pięty, to wręcz szósty paluch. W zabobonach tych licznych jest jednak jedno, co daje nadzieję. Mówi się bowiem, że gdy wreszcie pęknie pień zmurszały pod ciężarem baby, będzie to koniec jej koczowania. Wsiądzie na zaprzęg i nigdy już nie zawita do tego samego grodu. 

 

****

W dzień było skwarno, więc wieczorna wilgoć chaty za nic nie chciała wymieszać się z chłodnym powietrzem, które nieśpiesznie zapraszał zmierzch. Lepiłem się cały od potu, mimo zimnej kąpieli w balii, którą zażyłem przed położeniem do łózka. W rozpiętej koszuli leżałem na posłaniu, kręcąc się z boku na bok. Dzieciaki dawno już spały. Wsłuchiwałem się rytmiczne pochrapywanie Alzy, która odkąd złamała nos, miała problemy z przegrodą. Pewnego dnia wyjdzie za mąż i będzie w nocy głośniejsza od swego chłopa. Jednak do tego jeszcze wiele lat.

Myśli rozlewały mi się we wszystkich kierunkach. Zostawały jednak na powierzchni, nie dając zasnąć. Zacząłem rozważać, czy nie wyjść przed chatę, by się schłodzić, lecz nie zdobyłem się na odwagę. Drzwi cholernie skrzypiały, a jeśli miałem do wyboru pocić się niż użerać z usypianiem dziewczynek, wolałem się już cały kleić.

Wkrótce zasnąłem.  Płynnie odleciałem, będąc w przekonaniu, że senność o mnie zapomniała tej nocy.

Przebudzenie było gwałtowniejsze od wszystkiego czego mogłem się spodziewać.

Paniczny krzyk. Rozrywający bębenki. Zapach czosnku i zgniłej ziemi. I niewyraźny, gliniasty kontur na tle mroku izby.

– Przyjdzie – usłyszałem głos, który w niezrozumiały sposób przebijał się szeptem przez opętańcze wrzaski.

Poczułem chłód i wilgoć na klatce piersiowej, gdzie przyciskały mnie powykręcane paluchy. Nachyliła się nade mną i wówczas dostrzegłem jak nierealnie żółte ma oczy. Ich blask niemalże oświecał jej potworną twarz.

Chciałem zerwać się z łóżka, odepchnąć ohydne łapsko, może nawet ją samą, lecz ogarnęła mnie straszna bezsilność. Naraz poczułem napięcie każdego, choćby najmniejszego mięśnia. Sparaliżowała mnie baba lub sparaliżował mnie strach. Bezsilność, którą poczułem w tej chwili była nie do opisania. Wrzeszczałem zrozpaczony zdzierając gardło, lecz wiedziałem, że dla świata zewnętrznego świszcze i gulgocze gardłowo w stłumionej rozpaczy.

– Przyjdzie – rozkazała ponowne baba i odwróciła się do źródła wrzasków.

Wtedy zacząłem umierać.

Umierałem, gdy spojrzała na Elze. Gdy moja malutka zamilkła przerażona na widok potwornej twarzy baby grzędowej. Umierałem, gdy kreatura oderwała coś ze swojego barku i rzuciła tym w brzuch mojej kochanej córeczki.

I wreszcie umierałem, gdy wywlekała za włosy, krztuszącą się dziewczynkę, której nigdy już nie zobaczyłem.

 

Koniec

Komentarze

Hej, przeczytałam z komórki, więc niestety łapanki nie będzie, a byłoby co łapać…

 

Ale zacznę od ogółu. Wymyśliłeś całkiem ciekawą fikcyjną postać z folkowej grozy i nam ją opisałeś. Jako hasło w encyklopedii dziwów by się może ta opowieść sprawdziła, jako opowiadanie sprawdza się średnio. Jest bardzo długi de facto infodump, choć podany gawędziarskim stylem, o babie, i jakaś namiastka akcji, niezupełnie na dodatek składająca się w całość z tym, co wcześniej opowiadasz.

Mogłabym nawet zrozumieć taki zabieg: facet opowiada o tym, w co się wierzy, a rzeczywistość okazuje się inna. To jest temat na opowiadanie. Ale w tym tekście notatka encyklopedyczna zajmuje większość miejsca, w związku z tym ta scenka na końcu pozostawia z uczuciem “Eeeee?” Proporcje są zaburzone, zwłaszcza że tak mniej więcej w połowie długa i szczegółowa opowieść o babie zaczyna nużyć, choć w samym pomyśle jest potencjał.

Jest potencjał na folk horror, był tu niedawno nawet konkurs w tym kierunku.

 

Problemem jest też wykonanie. Bardzo starasz się stylizować i archaizować, ale popełniasz dwa błędy: 1) wplatasz w tekst słowa zdecydowanie nowoczesne; 2) używasz błędnie archaizmów (słownikowo lub gramatycznie). Jak już pisałam: czytałam z komórki, więc nie mam listy, ale pamiętam na pewno, że używasz wymiennie z poprawnym “kasztelan” formy “kasztel”, co jest całkiem niepoprawne, bo “kasztel” to budowla. I kolejny problem: piszesz o mieście czy miasteczku, a kasztel to warowny zameczek, taka proto-twierdza. Owszem, kasztelan w dawnej Polsce był urzędnikiem miejskim, ale kasztel to zupełnie inna bajka.

Były też rzeczy poważniejsze, ale niestety nie bardzo mam czas, żeby ich teraz szukać po tekście.

 

Szwankuje też interpunkcja i to w stopniu uprzykrzającym lekturę. Masz też parę pomieszanych podmiotów i inne wpadki stylistyczne. Oraz z niewiadomych powodów gubisz “ę” w miejscownikach. Jest tego w całym tekście sporo, ale przykład masz też na samym końcu: Elze → Elzę.

 

Na plus natomiast ogólne brzmienie gawędziarskie; gdybyś popracował nad słownictwem, dziwnymi, niepoprawnymi frazeologizmami i gdzieniegdzie składnią, byłoby pod tym względem nieźle.

 

Ostatnie zdanie, które powinno być mocnym zamknięciem, wychodzi niestety słabo:

 

I wreszcie umierałem, gdy wywlekała za włosy, krztuszącą się dziewczynkę, której nigdy już nie zobaczyłem.

Skoro umarł, to oczywiste, że nie zobaczył, niezależnie od tego, co zrobiła baba ;)

http://altronapoleone.home.blog

Opowiadam, więc dzieciom jak przybywają baby grzędowe, z pominięciem tego, skąd się biorą. Tego nie wie nikt, a gusła skąd się biorą, są zbyt głupie, by je powtarzać.

Gusła to według słownika języka polskiego “obrzędy towarzyszące praktykom magicznym”, więc lepiej zmienić je na pogłoski. Poza tym to zdanie z przybywaniem bab jest zagmatwane i nie wiem o co w nim chodzi.

 

Pierwsze oznaki, że baba ma zamiar przybyć do grodu, dostrzec można na kilka dni przed jej ukazaniem.

ukazanie kiepskie

 

Jeśli baba plącze się po lasach, to skąd tam miasteczka?

 

To uściślenie sań jest według mnie niepotrzebne, a płozy w lecie są słabe.

 

świst szurania do zmiany

szusowanie to szybka jazda

 

 

Ja jednak nie daję temu wiary.

 

Irytujący lament zwierząt niesie się nad miastem, w nieustannym zawodzeniu.

masło maślane

 

 

Wówczas zwierzęta zamilkną i obrzucą go nieprzyjemnym spojrzeniem, kwadratowych źrenic. Dyskomfort ich spojrzenia niczym jest jednak przy kontakcie z babą grzędową, która na pierwszy rzut oka przypomina zwykłą, zgarbioną staruchę opatuloną w znoszone szmaty.

jak się obrzuca nieprzyjemnym spojrzeniem?:P

dyskomfort o niewygoda

 

Czemu spotkanie jest takie złe skoro przypomina staruszkę?

 

Wówczas zwierzęta zamilkną i obrzucą go nieprzyjemnym spojrzeniem, kwadratowych źrenic. Dyskomfort ich spojrzenia niczym jest jednak przy kontakcie z babą grzędową, która na pierwszy rzut oka przypomina zwykłą, zgarbioną staruchę opatuloną w znoszone szmaty.

Tu nagle mamy czas przyszły. A szmaty zwykle są znoszone.

 

Ta baba o sprężystym ciele i jędrnej skórze to nawet dość seksowna;)

 

Tyle udało mi się przewalczyć.

 

Pomysł świetny, ale nieco zgnieciony kwadratowymi źrenicami wykonania:)

Przeszkadza pomieszanie czasów i wielkie bloki informacyjne. 

Moim zdaniem lepiej byłoby to pokazać z bardziej rozbudowaną akcją.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Niby ciekawa baśń, ale wymaga jeszcze oszlifowania. Zresztą co tu mówić, podpisuję się pod wszystkim, co napisała Drakaina. Pod koniec opowieści czuje się już znużenie, rytuał opisany jest zbyt szczegółowo. Od siebie dodam, że brakuje w tym wszystkim atmosfery grozy, bo w takim tekście aż się o to prosi, żeby czytelnik czuł emocje. Bo niby są wszystkie składniki, ale w złych proporcjach..

 

“Dzieje się tak, ponieważ przed wyborem konkretnego miasteczka…”

Dzieje się tak dlatego, że przed wyborem..

 

Nie mogę zacząć inaczej niż od ogromnych podziękowań za wszystkie uwagi!

Czuje, że mój tekst (jaki by nie był) został “zaopiekowany”

Trafność Waszych uwag jest porażająca.

Najbardziej zaskoczyła mnie ta o encyklopedyczności. Teraz to dostrzegam :)

Jedynym punktem, który chciałbym wytłumaczyć (a może i bronić?) jest ten o ostatnim zdaniu.

Rzecz w tym, że błąd, jaki tu popełniłem to tak naprawdę brak precyzji. Bohater nie umarł, a umierał z rozpaczy. Tylko, co z tego, skoro tego nie doprecyzowałem. I taką formę zakończenia uznałem za ciekawą. Dalej uważam :P

 

Czuje się zmotywowany konstruktywną krytyką.

Chyba spodziewałem się większych batów :P

Zaiste, Lenti, niesamowitą I odrażającą istotę wybrałeś na bohaterkę opowiadania. Czytałam tę historię z zaciekawieniem, choć nie ukrywam, że różne błędy i usterki, nie zawsze czytelnie złożone zdania, słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę, nie ułatwiały lektury.

Podpisuję się pod wszystkim, co napisała Drakaina, a od siebie dołączam łapankę.

Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

I choć udaje przed nimi prze­strach… → Literówka.

 

Nie pa­mię­tam żad­nych prze­żyć z nią zwią­za­nych, poza wspo­mnie­niem śmier­tel­nie prze­ra­żo­ne­go wuja Em­dun­da. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Nie pa­mię­tam żad­nych prze­żyć z nią zwią­za­nych, poza tym że wuj Emdund był śmier­tel­nie prze­ra­żo­ny.

Czy wuj miał na imię Emdund, czy może raczej Edmund?

 

dwie, ledwo pół­me­tro­we płozy… → Metr, jako jednostka miary wszedł do użytku na przełomie XVIII i XIX wieku. Skąd wiec w czasach, kiedy ludzie mieszkali w grodach otoczonych murami, wiedziano, co to metr/ pół metra?

Tu możesz wybrać dawną miarę, która będzie pasować do opowiadania: https://pl.wikipedia.org/wiki/Systemy_miar_stosowane_na_ziemiach_polskich

 

oto­czo­ne śla­da­mi koź­lę­cych kopyt… → Koźlę to młoda kózka, a wcześniej napisałeś, że w zaprzęgu są dwa kozły, wiec: …oto­czo­ne śla­da­mi kopyt kozłów

 

gdy za­przęg baby szu­su­je po oko­li­cach grodu… → Czy zaprzęg na pewno szusował?

Może: …gdy za­przęg baby przemierza oko­li­ce grodu

 

la­ment zwie­rząt nie­sie się nad mia­stem, w nie­ustan­nym za­wo­dze­niu. → …la­ment zwie­rząt nie­sie się nad mia­stem nieustannym zawodzeniem.

 

Zdaje się, że pod la­bi­ryn­tem szmat… → Obawiam się, że odzienie ze szmat nie tworzy labiryntu.

Proponuję: Zdaje się, że pod pokrywą szmat/ pod okryciem ze szmat

 

mo­dlisz­ko­wa­te ciało z kości ob­le­czo­nej skórą. Stwo­rzo­ne w po­do­bie do mo­dlisz­ki, lecz ob­da­rzo­ne siłą tura. → …mo­dlisz­ko­wa­te ciało z kości obleczonych skórą. Stwo­rzo­ne podobnie jak u mo­dlisz­ki, lecz ob­da­rzo­ne siłą tura.

 

Przełykając odrazę przed wyglądem baby, dusząc odruch wymiotny przed jej gnilnym odorem, staje przedstawiciel grodu przed jej zaprzęgiem, czekając na jej skinienie. → Powtórzenia. Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Proponuję: Ukrywając odrazę wywołana wyglądem baby, tłumiąc odruch wymiotny wzbudzony gnilnym odorem, staje przedstawiciel grodu przed jej zaprzęgiem, czekając na skinienie.

 

Ta, która przy­by­ła do na­sze­go grodu, po­zwo­li­ła kasz­te­lo­wi prze­mó­wić. → Pewnie miało być: Ta, która przy­by­ła do na­sze­go grodu, po­zwo­li­ła kasz­te­lano­wi prze­mó­wić.

Za SJP PWN: kasztel 1. «gród, zamek warowny lub nieduża twierdza» 2. «nadbudówka na dziobie i rufie dawnych żaglowców»

 

– Tutaj – Otwo­rzy­ła sze­ro­ko usta, lecz mó­wiąc cała jej twarz, po­zo­sta­wa­ła nie­ru­cho­mą. → Czy baba mówiła twarzą?

Proponuję: – Tutaj… – Otwo­rzy­ła sze­ro­ko usta, lecz gdy mówiła cała jej twarz, po­zo­sta­wa­ła nie­ru­cho­ma.

 

nie mogła po­wstrzy­mać ciało, które zmie­rza­ło już w stro­nę dwóch ko­złów, sto­ją­cych spo­koj­nie na uprzę­ży.…nie mogła po­wstrzy­mać ciała, które zmie­rza­ło już w stro­nę dwóch ko­złów, sto­ją­cych spo­koj­nie w uprzę­ży/ na uwięzi.

 

dłoń prze­su­wa­ła się de­li­kat­nie po karku zwie­rząt… → Po jednym karku dwóch zwierząt?

Pewnie miało być: …dłoń prze­su­wa­ła się de­li­kat­nie po karkach zwie­rząt

 

Nie­praw­dy o zaj­ściu z kasz­te­lem na­mna­ża­ją się na każ­dej ulicz­ce, na każ­dym stra­ga­nie, pod każdą strze­chą.Nie­praw­dy o zaj­ściu z kasz­te­lanem mnożą/ powielają się na każ­dej ulicz­ce, przy każ­dym stra­ga­nie, pod każdą strze­chą.

 

Lęk gra tu jed­nak za mo­ty­wa­cję. → A może: Lęk jest tu jed­nak przyczyną.

 

męż­czyź­ni będą pleć nie­stwo­rzo­ne in­sy­nu­acje… → Czy na pewno będą pleć? Insynuacje nieszczególnie tu pasują.

Proponuję: …męż­czyź­ni będą pleść nie­stwo­rzo­ne rzeczy

 

Kasz­te­la­no­we eks­ce­sy z od­gry­zio­ny­mi pal­ca­mi… → Ależ kasztelan nie uskuteczniał żadnych ekscesów, więc nie były one kasztelanowe.

Proponuję: Przypadek odgryzienia palców kasztelana

 

pusz­czo­ne sa­mo­pas kozły zno­si­ły prze­róż­ne dziwy, zno­sząc ja do środ­ka chaty. → Powtórzenie. Literówka.

Proponuję: …pusz­czo­ne sa­mo­pas kozły zno­si­ły prze­róż­ne dziwy, gromadząc je w chacie.

 

Można, by orzec, że ponad… → Można by rzec, że ponad

 

stąd też stwier­dzi­łem, czas dzie­ci uprze­dzić. → A może: …dlatego też uznałem, że czas dzie­ci uprze­dzić.

 

W końcu zbiły się do lotu… → W końcu wzbiły się do lotu

 

Pod osno­wą nocy na­wie­dzi baba… → Czy na pewno pod osnową nocy?

Pewnie miało być: Pod osłoną nocy na­wie­dzi baba

 

Na­ka­że przyjść z rana do mnisz­ko­wa­nia, gdzie wrę­czy każ­de­mu… → Ranek nie jest miejscem, więc: Na­ka­że przyjść z rana do mnisz­ko­wa­nia i wtedy wrę­czy każ­de­mu

 

Robi z niej w chat­ce żerdź pół metra nad ziemią… → Zmień pół metra na inną miarę.

 

Tak się przy­tar­ło, że stoi na grzę­dzie jak kura.Tak się utarło, że stoi na grzę­dzie jak kura.

 

przed po­ło­że­niem do łózka. -> Literówka.

 

Wsłu­chi­wa­łem się ryt­micz­ne po­chra­py­wa­nie Alzy… → Pewnie miało być: Wsłu­chi­wa­łem się w ryt­micz­ne po­chra­py­wa­nie Alzy

 

– Przyj­dzie – usły­sza­łem głos… → – Przyj­dzie.Usły­sza­łem głos

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

dla świa­ta ze­wnętrz­ne­go świsz­cze i gul­go­cze gar­dło­wo… → …dla świa­ta ze­wnętrz­ne­go świsz­częgul­go­czę gar­dło­wo

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry wieczór. Ciekawe, wciągające opowiadanie. Wykreowana przez Ciebie postać – prawdopodobnie nieślubny pomiot Świętego Mikołaja i Baby Jagi – jest naprawdę przerażająca. Dobrym pomysłem bylo pokazanie jej w formie klechdy, dobrze że jest wpleciony narrator – ojciec – i jego historia, no i dzieci. Bez nich, mielibyśmy do czynienia z rozbudowanym wpisem w jakimś bestiariuszu (tak mi się skojarzylo tak czy siak). 

Co nie wyszło:

 

Niekonsekwentny styl. Albo wchodzimy w estetykę klechdy/podania ludowego, albo nie. Wszelkie półśrodki i mieszanie z nowoczesnym językiem mnie osobiście zepsuły wrażenia z lektury. Może, gdyby taki styl mial uzasadnienie fabularne, byłbym z tym OK. Ale nie ma. 

 

Skakanie w czasie narracji. Za dużo, niepotrzebnie. Przekombinowane moim zdaniem. To utrudnia lekturę. 

 

Nie zrozumiałem zakończenia – dlaczego baba wzięła dziewczynkę? Wcześniej jest informacja, że bierze tylko krzepkich mężczyzn. Czym jej rzuciła w brzuch? Co sobie zdjęla z pleców? Zawinałem się. 

 

Jest też wtopa logiczna – narrator był świadkiem trzech wizyt baby. A piszesz: Wsiądzie na zaprzęg i nigdy już nie zawita do tego samego grodu. 

 

Ale na koniec, chciałbym, żeby to wybrzmiało: tekst mi się podoba. Gdyby był bardziej dopracowany na poziomie stylu, miał mniej błędów i trzymał się nieco lepiej kupy – klikałbym do Biblioteki. 

Dobranoc :D

Nowa Fantastyka