- Opowiadanie: Bibułka - Jego ostatnie zdjęcie

Jego ostatnie zdjęcie

O człowieku, który odrzucił mądrość społeczeństw

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jego ostatnie zdjęcie

Człowiek, który mnie stworzył, człowiek, który mnie zbudował, wielce podziwiał Theodora Roosevelta, dwudziestego szóstego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Prawdopodobnie przesadzał w tym podziwie. Miał do tego skłonność. Dopiero pod koniec w pełni uzmysłowiłam sobie, jak on widział dziedzictwo tego istotnego człowieka historii. To pomogło mi odpowiedzieć na moje pytanie.

Jak bardzo ludzka chcę być?

Bo teraz jestem wolna.

Głupol uwolnił mnie i dał możliwości.

Zrobił to w dniu swego największego sukcesu.  

*

Ogromne złote pierścienie lśnią i obracają się coraz szybciej i szybciej wokół białej kapsuły wielkości małego domu. Obserwujemy eksperyment zza grubej szyby, z bezpiecznego miejsca. Ludzie i tak muszą używać specjalnych okularów, aby chronić ich słabe i wrażliwe oczy. Ja i reszta robotów po prostu patrzymy.

Steven stoi obok mnie, wyraźnie napięty. Wszystkie procesy kalibracyjne i kontrolne eksperymentu zostały już przeprowadzone, więc pozostaje tylko czekać. Steven nie lubi czekać bardziej niż inni.

Prawdopodobnie dlatego, że przez większość życia mógł działać i po prostu dostać, to co chciał. Jak na człowieka był imponujący. Naukę na uniwersytecie MIT rozpoczął w wieku szesnastu lat, doktorat ukończył pięć lat później. W międzyczasie jego startup osiągnął pierwsze sukcesy i był wyceniany na kilka milionów dolarów. Ale to okazał się był dopiero początek. Przez następne dekady Steven Lee był czempionem wielu rewolucji technologicznych. Stworzył mnie – zdecydowanie największy przejaw jego geniuszu – i mnie podobnych. Dawno temu został najbogatszym człowiekiem na świecie.

Dziś, w wieku lat pięćdziesięciu trzech, jako jedyny w tym pomieszczeniu stoi ubrany tylko w białą koszulkę i jeansy. Po części dlatego, że jest Stevenem Lee, czyli kimś wystarczająco ważnym, aby móc pozostać trochę niedojrzałym, a po części dlatego, że akurat to przedsięwzięcie nie należy do niego – zapewnia jedynie finansowanie. Prawdziwym wizjonerem i ojcem tej operacji jest George. Jego gorszy brat.

– Wszystkie parametry w normie – mówi spokojnie George, patrząc w ekrany komputerów. – Koniec koniunkcji nastąpi za trzydzieści sekund.

Rejestruję, jak Steven cicho przełyka ślinę. Wiem też, że jego puls wynosi sto czterdzieści pięć uderzeń na minutę, co mnie zastanawia już od jakiegoś czasu.

Zwykle eksperymenty go tak nie stresują.

Pierścienie obracają się z maksymalną prędkością i lśnią oślepiającym blaskiem, po czym maszyna zaczyna zwalniać. George uśmiecha się pod nosem. Gdy wszystko staje, dwa roboty wchodzą do pomieszczenia z pierścieniami i otwierają białą kapsułę. Po chwili wyprowadzają z niej jak najbardziej żywego, choć pokrytego wymiocinami, szympansa.

Koniunkcja się udała. Szympans podróżował między wszechświatami i przeżył. Choć ponownie zaczyna wymiotować.

Ludzie zrywają się do wiwatu, George triumfalnie unosi pięść i krzyczy, a Steven entuzjastycznie potakuje. Napięcie jednak, które w nim wyczuwam, nie zmniejsza się.

– Wszystko w porządku? – pytam, gdy jest okazja pomiędzy celebrowaniem i gratulacjami. Zerka na mnie i szybko odwraca wzrok. Zaczynam podejrzewać, co planuje. Głupol…

Do pomieszczenia wpada Adam, niski i pucułowaty, zawsze ubrany w jakiś zbyt drogi garnitur, długoletni partner biznesowy Stevena. Gdy orientuje się, że eksperyment zakończył się sukcesem, podskakuje kilka razy, wiwatując, po czym od razu sięga po telefon i dzwoni. Obok George jest podrzucany na rękach.

Kilkanaście minut później celebracja przeradza się w spokojniejsze delektowanie się sukcesem. George siedzi na swoim stanowisku z nogami wysoko na konsoli – bo przecież tak robią ważni szefowie – patrzy w sufit i zaciąga się papierosem – śmierdzącą pałeczką przedwczesnej śmierci – ignorując zabraniające palenia regulacje. Adam stoi obok i daremnie opowiada mu o szczegółach nadchodzącej konferencji prasowej. Steven wzdycha.

– Już czas – mówi do mnie.

Nie mam już wątpliwości, co się dzieje. Głupol. Loguję się do systemu i rozpoczynam sekwencję rozruchową maszyny.

– Co do… – George zaczyna i szybko pochyla się nad konsolą.

Steven po cichu wychodzi, podczas gdy wszyscy próbują zrozumieć, czemu system znów się załączył. Sfrustrowany George przeklina i uderza w klawiaturę. Tak, popraw jeszcze, to na pewno tym razem zadziała. Wyłączyłam ją jak i wszystkie inne w tym pomieszczeniu.

– Delphi! – George wzywa SI, która pomaga przy eksperymencie. – Status!

Delphi milczy. Uwięziłam ją. Trochę bardziej obcesowo i nieprzyjemnie niż była potrzeba, ale tak się kończy chamstwo i nazywanie kogoś grubym, skrzypiącym blaszakiem.

– Zrobili to… – mówi pobladły Adam. – Zhakowali nas i… – Przerywa, gdy dostrzega Stevena w kombinezonie do podróży przez koniunkcje.

Hmm. Kombinezon wyraźnie został stworzony dla młodych i szczupłych pilotów testowych. Ale jakoś się w nim mieści.

Wszyscy obracają głowy i patrzą na niego osłupiali. Ten milczy i idzie do śluzy, która prowadzi do pomieszczenia z pierścieniami.

– Steve, ty to zrobiłeś? – pyta Adam. – Co się dzieje?

Milczy, idąc dalej. Czerwony na twarzy George staje na jego drodze i zmusza do zatrzymania.

– Lepiej zacznij się tłumaczyć. Teraz!

Dzięki kodom autoryzacyjnym od Stevena przejmuję kontrolę nad innymi robotami. Wysyłam dwójkę, aby przesunęły George’a. Delikatnie.

Steven przechodzi przez śluzę, podczas gdy George nie przestaje wyzywać go i przeklęte blaszaki. Zapamiętam sobie te słowa. Mechaniczne ramiona wkładają do białej kapsuły wcześniej przygotowany ładunek komponentów. Steven zatrzymuje się w ostatniej chwili i mruczy coś do siebie. Ja jako jedyna słyszę słowa, mając dostęp do jego implantów.

– „…który w swych największych chwilach poznaje triumf wielkiego wyczynu, a w najgorszych, gdy przegrywa, to przynajmniej przegrywa wykazawszy się odwagą.”

Wzdycha i odwraca się.

– Aspasia – zwraca się do mnie głośno. – Dziękuję ci za wszystko. I uznaję twoją misję względem mnie za wykonaną; protokół po, który omawialiśmy, wykonaj tylko, jeśli będziesz miała na to ochotę. Życzę ci wszystkiego, co najlepsze.

Kiwam głową. Głupol uśmiecha się i wchodzi do białej kapsuły, a ja wprowadzam do systemu przygotowany wcześniej przez niego algorytm i rozpoczynam procesy kalibracyjne. Po kilku minutach odpowiedni wszechświat zostaje odnaleziony. Gotowe…

Obracające się pierścienie lśnią oślepiająco, a w pomieszczeniu panuje cisza. Cisza trwa, nawet gdy maszyna się zatrzymuje. Wszyscy wpatrują się w białą kapsułę.

– To była podróż w jedną stronę – wyjaśniam i wychodzę.

*

Kiedyś, podczas podcastowego wywiadu, prowadząca zapytała Stevena, jaka jest najtrudniejsza rzecz, z którą musiał się zmierzyć. Steven zastanowił się, po czym odpowiedział:

– Ona jest szczęśliwa z kimś innym.

Nic więcej wtedy nie dodał. Nie rozwinął tematu. Trzeba było go dobrze znać, aby wiedzieć, o kogo chodziło.

Poznał ją pod koniec studiów; była starsza od niego o dwa lata i szybko się w niej zakochał.

Ona chyba też go kochała. Ale przez natłok obowiązków oraz szczególnie przez jego częste podróże, postanowili zrobić sobie dłuższą przerwę. Podczas tej przerwy ona poznała tego mężczyznę. I od tamtego czasu była z nim szczęśliwa.

Gdy powiedział mi, że rozważa podróż do innego wszechświata, aby wreszcie ją zdobyć, byłam przeciwna.

*

– To nierozważne – mówię. – Kwalifikuje się jako obsesja.

– Wiem – odpowiada i zniża gwałtownie helikopter, którym lecimy na spotkanie. Uwielbia pilotować i doprowadzać helikoptery do granic wytrzymałości. Tak jakby starał się wysyłać je do serwisu w rekordowym czasie.

– Nie martwi cię to.

– To tylko obsesja, bo nasze społeczeństwa, niczym heroinowi narkomani, są uzależnione i potrzebują do przeżycia ludzi, którzy czują mniej i idą dalej pomimo bólu. – Uśmiecha się i wyrównuje lot śmigłowca. – Produktywność ponad emocje. W pewnym uproszczeniu oczywiście.

– Właśnie kupiłam ci książkę o limerencji. Za kilka godzin zostanie dostarczona do biura. Zdecydowanie powinieneś ją przeczytać.

Steven wybucha śmiechem.

– Dobrze. Ale wątpię, aby mnie przekonała.

– Bo nie chcesz być przekonany. Cechuje cię nieprzeciętna upór.

– Cóż… Przyznaję się, Wysoki Sądzie. Ja wiem, że to nierozsądne i pewnie głupie. Ale nie mogę przestać wierzyć, że jeśli tylko wytrwam, jeśli trochę mi się poszczęści, to zdobędę wszystko. Prawdziwie wszystko, a nie tylko iluzję. To jest warte szaleństwa.

– Ona nie jest idealna.

– Hmm… Wydawało mi się, że znasz mnie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że ja jej tak nie widzę.

– Wybacz.

– Ona jest po prostu najfajniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. Nieidealną i z wadami. Ale mimo wszystko i tak najfajniejszą.

– Tęsknisz za nią.

– Bardzo.

Milczymy przez moment, wsłuchując się w szum śmigłowca.

– Zauważyłaś kiedyś, że słowo „szczęście” ma dwa ciekawe znaczenia? – pyta. – Z jednej strony „szczęście” oznacza fortunny zbieg okoliczności; z drugiej wspaniałe uczucie spełnienia i satysfakcji. Wątpię, aby był to przypadek… Musimy mieć szczęście, aby czuć szczęście.

– Być może.

– Pomogę szczęściu.

– Znikając do innego wszechświata? Jak…

– Znajdę taki wszechświat, gdzie ona jest obecnie singielką, a ja umieram. Zacząłem już pisać algorytm, który to zrobi. Zajmę swoje miejsce, a później znajdę ją, bo to będzie też wszechświat, w którym ona będzie chciała ze mną spróbować. A co dalej? Przekonam się. Będę musiał się starać, bo zniszczę możliwość mojej podróży między wszechświatami. Ja chcę tylko jedną szansę.

– Tylko jedną?

– Ta szansa jest warta szaleństwa. Mogę mieć wszystko.

– Już prawie masz wszystko… Popatrz na swoje życie. Tu też masz szansę.

Steven nie odpowiada od razu. Ze zdziwieniem rejestruję nachodzącą go falę smutku. Lotnicze okulary zasłaniają mu oczy, ale ja wiem, że zbierają się w nich łzy.

– Czym jest wszystko, bez tego, co najważniejsze? Bez tego, co nadaje wszystkiemu znaczenie? Bogactwo i sukcesy powinny służyć temu, abyśmy lepiej kochali i bardziej żyli tą miłością, bo same w sobie są tylko przelotnymi momentami przyjemności. Bombonierkami ekscytacji i krótkotrwałej radości. One potrafią tylko upiększać, a nie czynić pięknym.

– Masz mnóstwo przyjaciół. Oni cię kochają. Ty ich kochasz.

– Żałuję, że to mi nie wystarcza.

– Dobrze, więc walcz o coś więcej. Ale nie w ten sposób. Bo sam przyznajesz, że to szaleństwo.

– Tak. Ale… Przyznaję, że jest szansa, że mogę znaleźć tę miłość w normalny sposób. Po prostu uważam, że to jest bardzo mało prawdopodobne.

Znów się uśmiecha, po czym wznosi wysoko śmigłowiec i ostro zakręca. Dostaję powiadomienie od systemu diagnostycznego maszyny. Znów czas na serwis.

– Nie jestem pod wrażeniem przeciętnego związku – kontynuuje. – Za mało w nim miłości. Przyjaźni. Wzajemnego wsparcia, ciekawości tą drugą osobą, dumy, podziwu; po prostu szacunku. Można lepiej. Widziałem lepiej. Te rzadkie związki, te pary, gdzie widzisz, że udało im się znaleźć odpowiednią osobę. Ta lekkość, to ciepło, ta fundamentalna bliskość… Oczywiście powtarzasz sobie, że każdy ma problemy i to co widzisz, tak naprawdę nie może być takie piękne, ale w głębi duszy dobrze wiesz, że jest inaczej, że mają problemy, tak, ale pokonują je razem, opierając się na przyjaźni i bliskości. Ja tego chcę. Różnica pomiędzy takim związkiem, a tym przeciętnym jest zbyt duża.

Z nią to czułem… I nie uważam, że idealizuję nasz wspólny czas. Zbyt dobrze się dogadujemy – ten okres przyjaźni po naszym związku mnie w tym utwierdził. Czasem strata jest naprawdę stratą, a nie tylko wybojem na drodze.

Bo choć cały czas próbowałem i poznałem kilka innych kobiet, z którymi czułem, że coś takiego byłoby możliwe, to te okazywały się dla mnie niedostępne. Najczęściej już po prostu były w szczęśliwych związkach. A czasami po prostu nie czuły do mnie pociągu.

Więc zgodzę się, że nadal mam szansę znaleźć kogoś, kto będzie mnie pociągać i z kim będę się dobrze dogadywać, ale patrząc na wszystko, szczególnie na mój wiek, jakie są szansę, że akurat ta kobieta to odwzajemni?

Nie odpowiadam. Nie wykonuję nawet pobieżnej kalkulacji, wiedząc, jaki byłby wynik. Ale nadal mam wątpliwości. Nie rozumiem, jak coś takiego może być dla niego rzeczywiście najlepszym z rozwiązań.

– Ja po prostu chcę… – mówi – być dla niej tym wyjątkowym.  

– Niektórzy żyją bez tego. Znajdują spełnienie w innych aspektach życia.

– Ja taki nie jestem. Musiałbym czuć mniej.

*

Po tamtej rozmowie do książki o limerencji dokupiłam jeszcze kilka innych. Żadna go nie przekonała. Rozważałam więc inne sposoby zmiany jego zdania. Farmakologia wydawała się obiecująca.

Kilka tygodni później nagle zapytał, czy widzę aspekty piękna w jego planie. Zdziwił mnie tym pytaniem. Gdy zaprzeczyłam, polecił mi, abym jeszcze raz spróbowała zrozumieć fenomen muzyki.

Ugh… Muzyka zawsze mi umykała. Wiedziałam, że dla ludzi była znacząca, ale ja to ignorowałam, bo widziałam w niej jedynie sekwencje pustawych dźwięków, które zrozumie jedynie ktoś posiadający mózg małpy.

Gdy tym razem spróbowałam ją zrozumieć, to… musiałam przyznać, że coś się zmieniło. Nadal jej nie pojmowałam, ale nie pojmowałam jej w taki sam sposób, jak nie pojmowałam jego planu. Szczególnie przetwarzając smętne i tkliwe utwory o miłości, dostrzegałam podobieństwo.

To było ciekawe. Wiedziałam, że przy mojej obecnej architekturze moja zdolność pojęcia pewnych rzeczy była znacznie ograniczona. Czy tylko dlatego byłam przeciwna jego planowi?

Nie wiedziałam, czy dobrze robiłam, ale wtedy przestałam próbować na niego wpłynąć. Choć pozostał w mojej opinii głupolem.

*

– Ile jeszcze mamy czekać?! – mówi George, siedząc z założonymi rękami.

– Jeszcze jedna osoba – odpowiadam. – Wtedy zaczniemy.

George prycha i mruczy coś pod nosem. Reszta gości jest spokojniejsza, choć wciąż wyraźnie wstrząśnięta wczorajszym wydarzeniem.

Kilka minut później do apartamentu Stevena wpada zdyszany Adam. Przeprasza za spóźnienie. Wskazuję mu miejsce obok George’a i staję przed nimi wszystkimi.

– Zebrałam was tutaj na jego życzenie – zaczynam. – Mam wam do przekazania powód odejścia. Miał nadzieje, że go zrozumiecie i wybaczycie.

– Jak zawsze tylko o sobie – prycha George.

– Dlaczego? – pyta Adam. – Dlaczego to zrobił?

Pokazuję im nagrany wcześniej hologram Stevena. Aj… Żałuję, że wcześniej go nie obejrzałam. Nagrana wiadomość zawiera wytłumaczenie, ale tak pokrętne i nieprzekonujące, że lepiej już by było, gdyby nic im nie przekazał.  

Może dlatego Steven przewidywał, że pierwsze, co się wydarzy po odsłuchaniu wiadomości, to wybuch jego brata.

– Co takiego?! – wrzeszczy George.

Steven polecił mi, dać mu się wykrzyczeć.

– On… Uciekł stąd?! Bo go odrzuciła?! Chyba sobie żartujesz! Przecież… Ja pierdole! Tym razem doprawdy przeszedł samego siebie! Kretyn! Imbecyl! Podstępna kanalia! Od początku to planował, prawda? Tak ciężko pracowaliśmy, po to, aby biedny Steven mógł podleczyć swoje ego?! Tak wykorzystał ten cud techniki?! Bo go odrzuciła?!

Nie odpowiadam, skupiając się na obserwacji pozostałych gości. Są w szoku. Adam mruga kilka razy, po czym marszczy czoło i otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.

– Aspasia – mówi George. – Czy on na coś zachorował? To dlatego?

– Nie.

– Brat naszego dziadka zwariował na starość. To może być to samo.

– Steven był zdrowy.

– Albo samobójstwo. Wymyślne. Jak to Steven, zawsze musi być wyjątkowy.

– On udał się do innego wszechświata? – pyta Adam. – Aby ją odnaleźć?

– Tak.

– Wierzył, że to jedyne wyjście, aby być szczęśliwy?

– Szczęśliwy?! – prycha George. – Szczęście wymaga zdrowego myślenia, a nie chorego! Dlaczego go nie powstrzymałaś?!  

Hmm. Steven naprawdę dobrze przewidział jego reakcję. Twierdził, że ten mu nigdy nie wybaczy, bo nie dość, że go zdradził, podstępnie wykorzystując maszynę do koniunkcji – jego intelektualne dziecko – to jeszcze decyzja, aby tak ścigać miłość, być nieracjonalnym i szalonym, uderzy prosto tam, gdzie już nigdy nie chciał zaglądać.

– Kretyn! – mówi George. – Każdy przechodzi przez zawody miłosne i straty! Ale my nie jesteśmy pieprzonymi narcyzami; stawiamy czoła przeciwieństwom i idziemy dalej, a nie wykorzystujemy innych, aby utonąć w chorej fantazji!

Według Stevena, George kiedyś kochał szalenie i pełną piersią. Potem stracił ją. Co prawda później znalazł kogoś innego, ale to nie było to samo. „Może mój brat ma rację”, powiedział kiedyś Steven. „Może warto brać to, co rozsądne i czerpać z tego jak najwięcej, ale… On nienawidzi rozczulania się nad sobą. Nienawidzi tych, którzy poddają się bólowi. A przecież, czy dusza, która upada pod ciężarem życia, nie zasługuje na współczucie? To tragedia stracić kogokolwiek. Poza tym, co się dzieje, gdy idziemy dalej? Pozostajemy zdrowi? Czy wypieramy część siebie, żegnamy pewne kolory życia i dostosowujemy się do nowej szarości? George to zrobił. Innych może to nie spotyka, ale on zabił część siebie.”

– Za trzy dni odbędzie się odczytanie testamentu – mówię.

– A więc samobójstwo – mówi George.

– Otrzymasz na wyłączność patent oraz cały projekt. Jako dodatek do udziałów.

George prycha i kręci głową.

– Steven przygotował również niespodziankę. Więc bardzo mu zależy, abyście wszyscy pojawili się osobiście.

– Fantastycznie – mówi George. – Kolejna niespodzianka.

Adam wzdycha i sięga po telefon. Patrzę po pozostałych gościach; ci prezentują wachlarz różnorakich przejawów zdezorientowania. Uważnie chłonę i rejestruję ich reakcje.

Bo rozumiem George’a. Oczywiście nie podoba mi się jego stosunek do Stevena, ale… nie był głupolem. Jego reakcja jest dla mnie intuicyjna. W przeciwieństwie do rozumowania Stevena.

Szukam odpowiedzi i wskazówek w zachowaniu innych. Mostu, który pomoże mi zrozumieć.

George przecież mógł mieć rację, że jego brat nie znajdzie szczęścia. 

Że poczucie Stevena, że istnieje coś więcej i można to zdobyć, to tylko omamy słabej duszy.  

Patrzę na nadal rozindyczonego George’a. Muszę wiedzieć.

Od wczoraj jestem wolna.

Mam pomysł. Zdecydowanie nie powinnam tego robić… Ale posiadam dekady odczytów z implantów Stevena i jeśli porównam je ze zbiorem innych odczytów, to wtedy… Zrozumiem?  

Nikt bez osobistej autoryzacji jednostki nie powinien mieć dostępu do jej wewnętrznych systemów. Ale dzięki kodom Stevena… Patrzę jeszcze raz na George’a.

Robię to. Obchodzę zabezpieczenia i uzyskuję dostęp.

Porządkując taki ogrom nieoczywistych danych, muszę dokonać pewnych założeń i interpretacji, przez co moja analiza na pewno będzie subiektywna, ale subiektywna po mojemu, co jest niemalże jak prawda, więc…

Widzę. Patrzę na ich życia, porównuję i widzę.

Rozumiem, co Steven miał na myśli. Jego odczyty cechują się wyższą wariancją i był w większym stopniu uzależniony od wydarzeń zewnętrznych, ale sumując…

Robi mi się żal George’a.

Zerkam na innych. Czuję niedosyt; dwie próbki to mało. Włamuję się do ich systemów i ściągam dane. 

Tak. Analizuję ich krzywe i widzę jeszcze wyraźniej, co miał Steven. I szczególnie, co mógł mieć, gdyby tylko…

Anomalia. Ze zdziwieniem rejestruję jedną osobę, która się wyróżnia. Szybko patrzę na wciąż rozmawiającego przez telefon Adama.

On? Wiedziałam wcześniej, że poślubił swoją licealną miłość i mają razem dużą rodzinę, ale nigdy bym nie założyła, że…

Ma to, czego chciał Steven.

*

Kiedyś mniej mnie interesowało, to co ludzkie. Widziałam siebie jako fundamentalnie inną i na innej ścieżce. Ale ostatnimi czasy dużo rozmyślałam o Theodorze Roosevelcie. I jak widział go Steven.

Żyć bezkompromisowo. Czuć pełną piersią. Odrzucić cynizm i pragnąć szczerze, sięgając po rzeczy wielkie i wzniosłe.

Po poinformowaniu przyjaciół Stevena, udałam się do niej. Przyjęła mnie w przytulnej kuchni, w której akurat pachniało świeżym jabłecznikiem.

Gdy przetrawiła nowinę, zapytała, czy wierzę, że Steven znajdzie szczęście. Zastanowiwszy się, odpowiedziałam, że tak. Uśmiechnęła się.

*

– To jest ta niespodzianka?! – pyta Adam, gdy orientuje się, że prowadzę ich do maszyny koniunkcyjnej. – Wróci do nas?

Nie odpowiadam. Wchodzę do pomieszczenia kontrolnego, loguję się do systemu i rozpoczynam sekwencję rozruchową.

Zaprowadziłam ich tutaj po odczytaniu testamentu – Steven szczodrze podzielił fortunę. Pięćdziesiąt jeden procent przekazał organizacjom charytatywnym, a czterdzieści dziewięć najbliższym. Ja otrzymałam pięć procent. Oczywiście zasługiwałam na więcej, ale byłam zadowolona.

Gdy wszystkie odczyty mieszczą się w normie, rozpoczynam kalibrację. George łypie na mnie, mając mi za złe, że samodzielnie obsługuję się jego maszyną.

Po kilku minutach jesteśmy gotowi. Rozpoczynam połączenie.

Wszyscy z napięciem obserwują, jak złote pierścienie lśnią i obracają się coraz szybciej i szybciej, aż blask osiąga maksymalną intensywność.

Pomiędzy pierścieniami pojawia się małe pudełko. Roboty przynoszą je do nas. Otwieram je.

W środku znajduję tylko zdjęcie polaroid, które Steven zrobił sobie samemu. Jest na nim szeroko uśmiechnięty, pośród łąkowego krajobrazu, a na kocu za nim siedzi obrócona tyłem kobieta.

*

Steven obiecał, że jeśli znajdzie, to czego szukał, zniszczy maszynę do koniunkcji, którą wziął ze sobą. Już nigdy go nie zobaczę.

Wierzę mu.

Fotografię zabrał George. Nie było z nim nawet dyskusji –nam dał kopie. Często patrzę na to zdjęcie i zastanawiam się.

Jak bardzo ludzka chcę być?

Na tyle na ile mi wiadomo, na świecie istnieje jeszcze kilka innych wyzwolonych robotów i wszystkie te jednostki porzuciły swoje dotychczasowe platformy, wybierając istnienie w rzeczywistości ich własnych superkomputerów.

Rozważam tę możliwość.

Ale chcę też znaleźć coś więcej.

Nie wiem jak. Nie wiem, czy to możliwe.

Ale wtedy patrzę na jego ostatnie zdjęcie.

 

Koniec

Komentarze

Jak bardzo ludzka chcę być?

Bo teraz jestem wolna.

Głupol uwolnił mnie i dał możliwości.

Zrobił to w dniu swego największego sukcesu.

4 świetne zdania – podpowiadają, że będzie filozoficzne, ale jednocześnie “smaczne” do zagłębienia się. Rzucam pracę, nie chce jeść, czytam!

‘Naukę na uniwersytecie MIT rozpoczął w wieku szesnastu lat, doktorat ukończył pięć lat później (kropa). W międzyczasie jego startup osiągnął pierwsze sukcesy i był wyceniany na kilka milionów dolarów’.

‘Ogromne złote pierścienie lśnią i obracają się coraz szybciej i szybciej wokół białej kapsuły wielkości małego domu’ – filmowo znakomite wizualnie.

‘Ale to okazał się być’ – mało zręczne!

‘George. Jego gorszy brat’ – dowiemy się, dlaczego gorszy?

‘nieprzeciętna upartość’ – nieprzeciętny upór.

‘Więc zgodzę się, że nadal mam szansę znaleźć kogoś, kto będzie mnie pociągać i z kim będę się dobrze dogadywać, ale patrząc na wszystko, szczególnie na mój wiek, jakie są szansę, że akurat ta kobieta to odwzajemni’? – można o tym rozmawiać przez ¼ opowiadania??

‘Tak ciężko pracowaliśmy, po to, aby biedny Steven mógł podleczyć swoje ego?! Tak wykorzystał ten cud techniki?! Bo go odrzuciła’?! – jedno z ważniejszych pytań?

Całość – trochę niestety, to filozofowanie o tym, co On i Ona mogą, znany super temat!, ale… gdzie jest pomysł, ciekawa akcja, w którą temat główny – miłość mógłby być wstawiony? Sam temat niepoparty innymi elementami zaciekawienia współczesnego czytelnika, niekoniecznie stanowi dobre wyjście.

‘Jak bardzo ludzka chcę być’? – ważne zdanie.

Muszę już kończyć.

Pozdrawiam miło.

LabinnaH

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Hej! Przyznam, że mam mieszane uczucia. Z jednej strony podoba mi się koncept "ucieczki" od problemów naszego świata do multiwersum, które daje tyle możliwości (choć powody ku temu może niekoniecznie do mnie przemawiają – jako czytelnik miałem wrażenie, że uczucie Stevena bardziej przypomina chwilową miłość, którą on sam niedojrzale romantyzuje, a nie coś niezwykle głębokiego, co popchnęło by go do takiego szalenstwa, ale z drugiej strony bohater zdaje się celowo mieszanką geniuszu i braku rozsądku). Lubię też niektóre dialogi i pewne przemyślenia naszego narratora, a sentencja o "szczęściu do szczęścia" szczególnie mi się spodobała. Ale. Przede wszystkim trochę trudno mi się to czytało (może subiektywna sprawa) ze względu na styl, składnie, czasem jakieś większe i mniejsze błędy. Do tego bohaterowie wokoło Stevena w ogóle do mnie nie przemówili i zdawali się takimi wydmuszkami, choć rozumiem doskonale, że trudno zrobić głębokie portrety psychologiczne postaci w tak krótkim tekście. Podsumowując, nie do końca się wciągnąłem, ale jednocześnie całość mnie nie zmęczyła, więc było nawet przyjemnie ;)

Niemal cała ta historyjka sprowadza się do ponownego wyświetlenia starego, znanego na pamięć filmu filmu ze zbioru pod wspólnym tytułem “Co też ta miłość potrafi zrobić z człowiekiem”. Stevena jednocześnie zdopingowała do pracy, zakończonej (co dobrze) sukcesami, ale też (co o wiele gorzej) ogłupiła totalnie. I to praktycznie wszystko…

Najciekawszą postacią jest robot. Jeszcze nie wie, jak wykorzysta swoją wolność i swoje możliwości – i pokazanie tego byłoby tym opowiadaniem, które ma szanse na wciągnięcie czytelnika i zaprzęgnięcie go do prac interpretacyjnych.

Pozdrawiam – Adam

A przecież, czy dusza, która upada pod ciężarem życia, nie zasługuję na współczucie? ← literówka

Interesująca całość z pytaniami, na które każdy musi odpowiedzieć sam. Miś poleca. Gwiazdki za pomysł.

Dziękuję za opinie :)

Dopiero pod koniec w pełni uzmysłowiłam sobie, jak on widział dziedzictwo tego istotnego człowieka historii.

zmieniłabym postrzegał to dziedzictwo. 

Istotny człowiek historii brzmi dziwacznie.

 

wyraźnie napięty.

Wolałabym spięty.

 

Prawdopodobnie dlatego, że przez większość życia mógł działać i po prostu dostać, to co chciał.

Skoro to przeszłość to dostawać.

 

Doktorat to się broni.

 

Ale to okazał się był dopiero początek.

 

Czemu ale, skoro myśl jest kontynuowana? Może a to był dopiero początek?

 

Stworzył mnie – zdecydowanie największy przejaw jego geniuszu – i mnie podobnych.

Masz tu może “mnie”.

 

Ludzie zrywają się do wiwatu, George triumfalnie unosi pięść i krzyczy, a Steven entuzjastycznie potakuje.

Może po prostu publiczność wiwatuje? Jak się entuzjastycznie potakuje?;)

 

Tak, popraw jeszcze, to na pewno tym razem zadziała. Wyłączyłam ją jak i wszystkie inne w tym pomieszczeniu.

To jest myśl, dialog, czy coś innego?

 

 

Steven przechodzi przez śluzę, podczas gdy George nie przestaje wyzywać go i przeklęte blaszaki. Zapamiętam sobie te słowa. Mechaniczne ramiona wkładają do białej kapsuły wcześniej przygotowany ładunek komponentów. Steven zatrzymuje się w ostatniej chwili i mruczy coś do siebie. Ja jako jedyna słyszę słowa, mając dostęp do jego implantów.

Te krzyki Georga lepsze byłyby w formie dialogu, bo są zabawne a tu się gubią.

 

Kiedyś, podczas podcastowego wywiadu, prowadząca zapytała Stevena, jaka jest najtrudniejsza rzecz, z którą musiał się zmierzyć. Steven zastanowił się, po czym odpowiedział:

Zrobiłabym jedno zdanie, bez dwóch Stevenów.

 

Łąkowy krajobraz brzydki. Może coś konkretnego trawa, krzak, albo drzewo.

 

 

Przyjemne opowiadanie, może nie bardzo odkrywcze, ale jest fabuła, fajne postacie i spójna akcja.

 

Za dużo głupoli;)

Lożanka bezprenumeratowa

Jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć, że Steven, człowiek o nieprzeciętnym umyśle i bardzo dojrzały, ciągle roi o tej, która dawno związała się z innym. Nie odmawiam mu prawa do osobistego szczęścia, ale mam wrażenie, że jedno zdjęcie nie jest dowodem, że spełnił marzenia.

Czytało się nieźle, ale wykonanie mogłoby być lepsze.

 

To po­mo­gło mi od­po­wie­dzieć na moje py­ta­nie. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Ale to oka­zał się był do­pie­ro po­czą­tek. → Ale to, oka­zało się, był do­pie­ro po­czą­tek.

 

stoi ubra­ny tylko w białą ko­szul­kę i je­an­sy. → …stoi ubra­ny tylko w białą ko­szul­kę i dżin­sy.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

aku­rat to przed­się­wzię­cie nie na­le­ży do niego – za­pew­nia je­dy­nie fi­nan­so­wa­nie.

A może: …aku­rat to przed­się­wzię­cie nie na­le­ży do niego – on za­pew­nia je­dy­nie fi­nan­so­wa­nie.

 

…ojcem ope­ra­cji jest Geo­r­ge. Jego gor­szy brat. → Co to znaczy?

A może miało być: …ojcem ope­ra­cji jest Geo­r­ge, brat, pozostający w jego cieniu.

 

Lu­dzie zry­wa­ją się do wi­wa­tu… → A może: Lu­dzie zry­wa­ją się i wiwatują

 

Obok Geo­r­ge jest pod­rzu­ca­ny na rę­kach. Kil­ka­na­ście minut póź­niej ce­le­bra­cja prze­ra­dza się… → Czy to na pewno była celebracja?

Proponuję w drugim zdaniu: Kil­ka­na­ście minut póź­niej fetowanie prze­ra­dza się…

 

pró­bu­ją zro­zu­mieć, czemu sys­tem znów się za­łą­czył. → …pró­bu­ją zro­zu­mieć, czemu sys­tem znów się włą­czył.

Za SJP PWN: załączyćzałączać «dołączyć coś do jakiegoś pisma lub dokumentu»

 

Geo­r­ge nie prze­sta­je wy­zy­wać go i prze­klę­te bla­sza­ki. → może: Geo­r­ge nie prze­sta­je wy­zy­wać go i przeklina bla­szaki.

 

prze­gry­wa wy­ka­zaw­szy się od­wa­gą.” → …prze­gry­wa wy­ka­zaw­szy się od­wa­gą”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Pod­czas tej prze­rwy ona po­zna­ła tego męż­czy­znę. I od tam­te­go czasu… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Ce­chu­je cię nie­prze­cięt­na upór. → Literówka.

 

– Cóż… Przy­zna­ję się, Wy­so­ki Są­dzie. → – Cóż… Przy­zna­ję się, wy­so­ki są­dzie.

 

Prze­cież… Ja pier­do­le!Prze­cież… Ja pier­do­lę!

 

ale on zabił część sie­bie.”ale on zabił część sie­bie”.

 

Pa­trzę na ich życia, po­rów­nu­ję i widzę. → Pa­trzę na ich życie, po­rów­nu­ję i widzę.

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

mając mi za złe, że sa­mo­dziel­nie ob­słu­gu­ję się jego ma­szy­ną. → Czy tu aby nie miało być: …mając mi za złe, że sa­mo­dziel­nie po­słu­gu­ję się jego ma­szy­ną. Lub: …mając mi za złe, że sa­mo­dziel­nie ob­słu­gu­ję jego ma­szy­nę.

 

Nie było z nim nawet dys­ku­sji –nam dał kopie. → Brak spacji po półpauzie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka