- Opowiadanie: AmonRa - Jako w Niebie, tak i na Ziemi

Jako w Niebie, tak i na Ziemi

Takie tam.

Są wulgaryzmy.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Jako w Niebie, tak i na Ziemi

Twórczości Hortadeza bez wątpienia nie można nazwać oryginalną lub odkrywczą. Wręcz przeciwnie, jest do bólu życiowa, cechuje się minimalizmem i prostotą, obnaża wszystkie ludzkie słabości oraz stanowi krytykę nowoczesnego społeczeństwa. Czytelnik nie odnajdzie w dziełach tego wybitnego autora bohaterów pozbawionych wad, każdy ma swoje grzechy i grzeszki. Stałym motywem opowieści mistrza jest ukazanie niesprawiedliwości, absurdu i bezsilności człowieka wobec własnego przeznaczenia. Hortadez tworzy rzeczywistość bolesną oraz prawdziwą, i to chyba zjednało mu czytelników na całym świecie.

Jeszcze kilka lat temu pisali tak o dorobku Juana Alejandro w jednym z bardziej poczytnych dzienników. Pisarz gorzko dumał, co powiedziałby ten sam zachwycony redaktorzyna, gdyby ujrzał go teraz: czerwonego jak piwonia, w mokrej od potu koszulce klejącej się do ciała, niezdolnego do ukończenia najnowszej powieści.

Wiedział oczywiście, że nikt nie zerwie z nim kontraktu – jego nazwisko stanowiło najlepszą gwarancję dużego zarobku i zasadniczo nie musiał dbać o żadne terminy. Jeśli jednak nie wyśle pliku z ostatnim rozdziałem do rana, będzie miał do czynienia z tym namolnym facetem z wydawnictwa, czego pragnął uniknąć za wszelką cenę. Konfrontacja przerażała Hortadeza od najmłodszych lat i nic nie można było z tym zrobić. Może gdyby nie zostawił wszystkiego na ostatnią chwilę, jak zwykle, nie musiałby się teraz przejmować.

Jego siostra powiedziałaby coś w stylu: Przecież wiesz, że umiesz pisać i jesteś w tym świetny. Musisz tylko zebrać się w sobie, poukładać co trzeba i tyle. Łatwo tak mówić, tej głupiej piździe. Nigdy w życiu nie mierzyła się z tak poważnym zadaniem. Na pewno siedziała teraz ze swoim tępym mężem i brzydkimi córkami, oglądali jakieś głupoty w telewizji i jedli popcorn. Siostra pozornie dbała o Juana, dzwoniąc co kilka dni i pytając, jak idzie praca, ale pisarz wiedział swoje. Pod pretekstem troski chciała niczym wampirzyca wyssać z niego resztki dobrego samopoczucia.

Sam także mógłby spędzać teraz czas z własną rodziną. Mógłby, gdyby tylko Camilla nie odeszła trzynaście lat temu. Na samo wspomnienie tamtego wydarzenia Juan poczuł, jak krew uderza mu do głowy, a serce zaczyna szybciej bić, wywołując ból w klatce piersiowej. Tępa suka, pomyślał mężczyzna. Decyzję o rozstaniu próbowała tłumaczyć różnicami charakterów oraz tym, że Hortadez ją męczy, lecz pisarz nigdy nie przestał podejrzewać byłej partnerki o zdradę. Upływ czasu tylko nasilał jego ból, wściekłość i rozczarowanie.

Od tamtego czasu spasł się jak prosiak i ważył dwa razy więcej, niż powinien. Wyglądał tak obrzydliwie, że unikał jak ognia wszelkich publicznych wystąpień i odwoływał spotkania autorskie pod byle pretekstem. Usiłował nawet zbyt długo nie patrzeć w lustro: coraz większa łysina i zwały tłuszczu wywoływały w nim wyłącznie wstręt. Do tego wszystkiego doszły cukrzyca oraz problemy z sercem.

Hortadez pomyślał, że dobrze byłoby wyjść z kimś na piwo, zdjąć z serca chociaż część ciężaru i najzwyczajniej w świecie zwierzyć się z problemów. Nie bardzo wiedział jednak, z kim mógłby porozmawiać. Szczerze wątpił, by miał jeszcze jakichkolwiek prawdziwych przyjaciół. Większość zabrała ze sobą Camilla, a tym, którzy zostali, Juan najzwyczajniej w świecie nie ufał. Mimo woli przypomniał sobie słowa terapeutki, wypowiedziane krótko przed rezygnacją z jej usług: A czy pan wyszedłby ze sobą na piwo? Wspomnienie sprawiło Hortadezowi przykrość, którą oddalił kolejnym łykiem coli.

Takie właśnie myśli bombardowały pisarza, gdy ślęczał nad laptopem, usiłując dokończyć powieść. Juan szykował bohaterom brutalny, przedwczesny i dosyć szokujący koniec, co bez wątpienia potwierdziłoby jego pozycję jako wybitnego autora, który tworzy rzeczywistość bolesną i prawdziwą. Nie potrafił jednak znaleźć odpowiednich słów.

Kiedyś kochał pisać, robił to z przyjemnością i pasją. Te czasy dawno minęły. Hortadez przyznawał sam przed sobą, że nowe opowieści tworzy mechanicznie oraz że nie poświęca im tyle uwagi, ile powinien. Oprócz kontraktu jedyną rzeczą, która jeszcze trzymała go przy pisaniu pozostała świadomość, że inni mają gorzej od niego – choćby nawet byli zrodzeni tylko w wyobraźni.

Raz za razem kasował wystukane na poplamionej tłuszczem klawiaturze zdania. W końcu westchnął ciężko, rąbnął pięścią w blat i dźwignął sto sześćdziesiąt kilo swojego ciała z fotela, by poszukać czegoś do jedzenia w lodówce.

Z uwagi na tuszę i bolące stawy, zejście po schodach stanowiło nie lada wyzwanie, ale po jakimś czasie się udało. Gdy Juan szedł korytarzem, posłyszał nagle coś za ścianą i zamarł.

Kobiecy szept. Ledwie słyszalny, a zarazem tak głośny, jakby źródło dźwięku było tuż obok. Hortadez złapał się za tłustą pierś, usiłując opanować bicie serca i świszczący oddech, po czym przytknął ucho do ściany. Czy ktoś jest w ogrodzie? Jakim sposobem?

Stał tak dłuższą chwilę, lecz szept nie ustawał. Juan nie potrafił zrozumieć ani słowa. Po jakimś czasie podjął decyzję, że należy sprawdzić, kto wszedł na teren posiadłości. Telefon szczęśliwie wciąż był w kieszeni spodni. Hortadez udał się do salonu i, nie zapalając światła, wyjrzał przez okno.

Zamiast ogrodu zobaczył jednak klaustrofobiczne, pogrążone w niemal całkowitym mroku pomieszczenie, w którego kątach tłoczyli się ludzie. Jedyne światło dawało kilka migoczących świec, pozwalających dostrzec popękane ściany i przerażenie na twarzach zgromadzonych. Półmrok nie przeszkodził Hortadezowi dojrzeć, kto szeptał: była to kobieta przykucnięta w rogu, przyciskająca do piersi dwójkę dzieci.

To się nie dzieje naprawdę, pomyślał Juan. Skonfundowany, nie mógł oderwać spojrzenia od mamroczącej coś pod nosem nieznajomej. Próbował pojąć, o co tu chodzi.

W końcu kobieta podniosła wzrok i również go ujrzała. Przez krótki moment wyglądała na równie zaskoczoną, co Hortadez. Zaraz potem jej twarz przybrała inny wyraz, łączący w sobie błaganie, nadzieję i strach. Przycisnęła dzieci jeszcze mocniej do piersi, a po jej policzkach pociekły łzy.

Pisarz stanowczym ruchem zaciągnął zasłonę. Poczuł, jak zawirowało mu w głowie. Ruszył w stronę kanapy.

Historia rzuciła ci się za bardzo na mózg, Juan. Jesteś przemęczony, tłumaczył sobie w myślach mężczyzna. Miał nadzieję, że do długiej listy jego problemów nie trzeba będzie dopisać schizofrenii. Gdy oddam rozdział, porozmawiam poważnie z lekarzem. Stare tabletki chyba mi nie służą.

Hortadez poświęcił dłuższą chwilę na to, żeby się uspokoić. Szept rozbrzmiewał jeszcze przez jakiś czas, lecz w końcu ucichł. Pisarz próbował nie myśleć o kobiecie za oknem, która ewidentnie czegoś od niego chciała.

Nawet gdyby istniała naprawdę i była w tarapatach, i tak nie mógłbym jej pomóc, przyszło mu do głowy. Mam dość własnych problemów.

 

* * *

 

Wybuch znowu wstrząsnął ścianami piwnicy. Alice zadrżała i przytuliła mocniej dzieci. Obawiała się, że w końcu strop nie wytrzyma i runie im na głowy.

Każdy kolejny huk sprawiał wrażenie coraz głośniejszego, a to nie mogło oznaczać niczego dobrego. Żadna z kilkunastu stłoczonych w schronie osób nie miała pojęcia, co dzieje się na górze i jak blisko jest wróg. Wszystkim towarzyszyło tylko jedno marzenie: żeby bombardowania wreszcie ustały.

Alice spojrzała zapuchniętymi oczami na swoich synów, Coopera i Johna. Przez pierwsze dwie doby płakali i krzyczeli ze strachu za każdym razem, gdy w okolicy spadała kolejna bomba. Potem przestali. W milczeniu wtulali się w matkę. Wzrok Alice napotkał puste, pozbawione jakichkolwiek emocji spojrzenie Johna. Poczuła, jak pęka jej serce. Po raz kolejny.

To niemożliwe, że ich historia skończy się w taki sposób, pomyślała zrozpaczona matka. Muszą przeżyć, po prostu muszą. Chłopcy powinni biegać za piłką, a nie ukrywać się przed bombami.

Nie mogła wyprowadzić synów z tego piekła. Jedyna droga ucieczki wiodła wąskimi schodami na górę, ale tam nie czekało nic prócz śmierci. Kobieta nie miała pojęcia, co pozbawi ich życia najpierw: głód, a może kolejna bomba?

Jeszcze nigdy w życiu nie czuła takiego strachu. Lodowate zimno rozlewało się gdzieś w środku niej i sprawiało, że nawet oddychanie przychodziło z trudem. Alice ogarniały bezsilność oraz rozpacz.

Gdzieś na górze rozbrzmiały odgłosy karabinu maszynowego. Już chyba tylko boska interwencja mogła ocalić jej synów.

– Boże, ocal nas, proszę – poczęła modlić się szeptem kobieta. – Przynajmniej moje dzieci. Nie zasłużyły na śmierć. O nic cię nigdy nie prosiłam, więc błagam, wysłuchaj mnie ten jeden raz. Spraw, żeby to wszystko ustało.

Wypowiadała słowa proste, ale szczere. W przedziwny sposób przynosiły jej ulgę: czuła, że gdzieś na górze jest ktoś, kto rzeczywiście słucha i zaopiekuje się chłopcami. Zalewająca Alice fala zimna odrobinę zelżała. Nie przerywając modlitwy, kobieta przycisnęła chłopców jeszcze mocniej do piersi.

Gdy podniosła wzrok, zobaczyła postać w rogu pomieszczenia: kogoś, kogo wcześniej na pewno tam nie było. Nikłe światło nie pozwalało dokładnie przyjrzeć się rysom twarzy tego człowieka. Alice mogłaby przysiąc, że nieznajomy bacznie ich obserwuje. Zamrugała kilka razy, zdezorientowana, a potem przez jej umysł przebiegła szaleńcza, wypełniona nadzieją myśl. Może naprawdę słucha? Może naprawdę nam pomoże? Po policzkach kobiety pociekły łzy.

Widziadło zniknęło jednak tak samo niespodziewanie, jak się pojawiło, a lodowaty ucisk w piersi powrócił z pełną mocą. Jesteś głupia, pomyślała Alice. Zmęczenie, strach i głód robią swoje. Coś sobie uroiłaś. Nie przerywała jednak modlitwy – cóż innego jej pozostało?

Zamilkła dopiero wtedy, gdy kolejny, najpotężniejszy ze wszystkich wybuch sprawił, że tynk z sufitu posypał się wszystkim w piwnicy na głowy. Ktoś wrzasnął ze strachu, a kilka świec przewróciło się pod wpływem wstrząsu i zgasło.

Bóg jak zwykle nie słuchał.

Zapewne miał poważniejsze sprawy na głowie.

Koniec

Komentarze

Punkt styku dwóch różnych rzeczywistości? Po co pytam, inaczej być nie może.

Pominięcie choćby cienia próby wyjaśnienia, dlaczego Hortadez zyskał chwilowy wgląd w inną odnogę rzeczywistości uważam za dobry chwyt. Najczęściej próby wytłumaczenia nie wytrzymują krytycznej analizy, a skoro nie ma takiej próby, nie ma się czego czepiać.

Zakończenie popycha do wielowątkowych refleksji, ale niech każdy snuje własne, o ile zechce. Moje pominę milczeniem. A co do całościowej oceny – na górze.

Pozdrawiam.

Hmmm. Mnie przekaz wydaje się dość oczywisty – każdy z nas jest bogiem w swoim tekście. To wyjątkowo mocno widać w fantastyce, bo często zaczynamy od stworzenia świata. ;-)

Jak na tak proste przesłanie, tekst jest dość długi. Ale ręce i nogi ma, niech Ci będzie.

Babska logika rządzi!

AdamieKB, bardzo dziękuję za poświęcenie czasu na moje wypociny ;) Bardzo mnie uradował pozytywny odbiór tekstu, jak również fakt, że sprowokował do refleksji, bo taki cel mi przyświecał.

Dziękuję również za polecenie opowiadania do zasobów bibliotecznych!

 

Dzień dobry, Pani Finklo! Jak się Pani dziś miewa? Jak zwykle miło Panią gościć w moich skromnych progach ;)

Cieszy mnie, że Twoim zdaniem tekst ma ręce i nogi, bo od bardzo długiego czasu niczego nie napisałem i nie byłem pewny, czy potrafię jeszcze te ręce i nogi swoim opowieściom przydzielać. 

 

Mnie przekaz wydaje się dość oczywisty – każdy z nas jest bogiem w swoim tekście.

Niepokoi mnie mocno, że ponad nami wszystkimi również może być taki Pisarz. I nie do końca wiadomo, w jakim stanie ducha się znajduje, jakie intencje mu przyświecają, o czym myśli i czy w jakikolwiek sposób interesuje się swoimi “bohaterami”.

Pozdrawiam i dziękuję ;)

Sądzę, że jest nas za dużo, żeby wszystko ogarnąć, więc jesteśmy puszczeni samopas.

Babska logika rządzi!

Otyły Bóg… półwszechmogący ;-)

lck

Interesująco przedstawiona wszechniemoc autora wobec postaci w swoich tekstach wskutek niemocy twórczej.

Dobrze się czyta. Polecam.

lechckrol,

 

Otyły Bóg… półwszechmogący ;-)

;-)

Bardzo dziękuję za lekturę oraz, jeśli poprawnie odczytałem komentarz, interpretację opowieści!

 

Bardzo mnie też uradowało, że Misiowi dobrze się czytało. Jestem niewymownie wdzięczny za wizytę :)

A co by było, gdyby pisarskie światy ożywały? Czy pisarze są nieczuli? Czy czytelnicy potrzebują przeżywania emocji najlepiej o wielkich amplitudach?

Ciekawie poprowadziłeś tę opowieść, a czyta się bardzo dobrze.

Skarżypytuję, czyli klikam.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

A co by było, gdyby pisarskie światy ożywały?

Wówczas spora cześć spośród nas, portalowiczów, jawiłaby się jako bardzo czarne charaktery :D

 

Czy pisarze są nieczuli? Czy czytelnicy potrzebują przeżywania emocji najlepiej o wielkich amplitudach?

A co, gdyby to trochę odwrócić? I ponieważ pisarze są czuli, mogą stworzyć takie, a nie inne opowieści? Czytelnicy, czy też generalnie odbiorcy (seriali, filmów, muzyki) generalnie potrzebują silnych doznań, a im więcej emocji budzi dane dzieło, tym chętniej staje się oglądane/czytane/słuchane/cokolwiek. Jeśli można te emocje skojarzyć ze swoimi osobistymi przeżyciami – jeszcze lepiej. 

Bardzo Ci, droga Asylum, dziękuję za lekturę i za skarżypytowanie <3 

Pozdrawiam, mam nadzieję, że dzień Ci upłynął przyjemnie ;)

Cześć!

 

Ciekawy pomysł i dobrze uchwycone punkty widzenia bohaterów. Czytając pierwszą część, zastanawiałem się, co też będziesz chciał pokazać, bo poza światem wewnętrznym nie działo się wiele, ale od sceny z oknem zrobiło się ciekawie, a zmiana “miejsca” akcji sprawiła, że klocki zaczęły do siebie pasować.

Wyszło i wybrzmiało imho. Dobrze rozplanowane i napisane opowiadanie, w punkt obrazujące ciekawą myśl. Bez zbędnej otoczki, krótko i celnie. Nowe – przynajmniej dla mnie – spojrzenie na kwestię boskości i twórczości zarazem (a ja tak lubiłem pisać o złolach, których przecież w “realu” nie brakuje). Pewnie można by to zobrazować w jeszcze krótszej historii, ale jak dla mnie byłoby to zbyt skondensowane i straciłoby na sile przekazu.

Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to nieco zbyt przejaskrawiony (imho) obraz “bohatera”: stary, tonący we własnej zawiści i słabości, przytłoczony światem a przy tym mocno otyły… Ciut tego za dużo, mam wrażenie, że jakby skupić się tylko na złości, życiu przeszłością i nieufności, to przekaz były silniejszy.

 

2P dla ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dobrze się czyta. Pomysł bardzo mi się podoba, motyw autora/twórcy jako boga jest jednym z moich ulubionych. Postać pisarza budzi jednocześnie współczucie, jak i odrazę.

Pozdrawiam!

Dlaczego to przeczytałem, znowu mam wyrzuty sumienia! D:

A tak na poważnie, dość szybko domyśliłem się, czym jest wizja głównego bohatera. Niemniej jest to dobrze napisane i interesujące. Przyczepiłbym się tylko do długiego wstępu – jak na tak krótką formę, wydaje się niepotrzebny.

Pozdrawiam!

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Wow, ile komentarzy!

 

krarze85, dzięki, że wpadłeś i przeczytałeś ;) Postać mojego Boga-pisarza faktycznie dręczona jest wieloma problemami i można odnieść wrażenie, że zasypałem go nimi za bardzo, z drugiej jednak strony – ile takich przypadków zna życie? Czasami jeden kłopot powoduje kaskadowe wręcz narastanie kolejnych i koniec końców człowiek znajduje się w pętli, z której pozornie wyjścia nie ma, albo bardzo trudno takowe odszukać. 

Cieszy mnie w każdym razie, że w Twojej opinii opowiadanie wybrzmiało ;)

Równocześnie zapowiadam Ci rewizytę, bo do Komandora Granta szykuję się od jakiegoś czasu, tylko objętość tekstu powoduje, że muszę mieć spokojniejsze popołudnie.

 

MaLeeNo, z uśmiechem na twarzy witam Cię pod swoim tekstem. Bardzo dziękuję za docenienie motywu szorta, cieszy mnie także, że opowieść wzbudziła sprzeczne emocje. 

 

SNDWLKR, grazie za wizytę. Wstęp faktycznie zajmuje bardzo dużo miejsca, ale z pewnych powodów bardzo zależało mi, żeby postać Pisarza zaprezentować możliwie jasno i klarownie, stąd takie rozwleczone przedstawienie bohatera. 

 

Wszystkim życzę przyjemnej niedzieli ;)

Thoth-Amonie!

 

Mieszanie się rzeczywistości to z pewnością ciekawy zabieg. Przedstawienie pisarza pozbawionego chęci i zapału jako boga, który opuszcza ludzkość, znudzony swoją egzystencją i najzwyczajniej w świecie wszystko jest mu obojętne okazuje się całkiem trafnym porównaniem. Coś w tym jest – może ludzie też są jedynie bohaterami jakiejś giga-powieści (oof, tyle plot-twistów w historii Ziemi, że aż za dużo :P).

Miło widzieć Cię z powrotem na portalu!

Pozdrawiam :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Barbarzyńco,

 

Coś w tym jest – może ludzie też są jedynie bohaterami jakiejś giga-powieści (oof, tyle plot-twistów w historii Ziemi, że aż za dużo :P).

Przy takim założeniu chyba powinniśmy się obawiać kogoś, kto pisze naszą historię, bo jego dotychczasowe pomysły nie zawsze należały do najlepszych i najmilszych :)

Bardzo dziękuję za lekturę, podzielenie się wrażeniami i za miłe ponowne powitanie na portalu. Postaram się być użytkownikiem aktywnym! 

Pozdrawiam!

Cześć, Amonie!

 

Och, czy to zbieg okoliczności, że bóstwo pisze o boskich mocach? Kryzys wszechwładzy?

Zderzyłeś ze sobą dwie rzeczywistości, bardzo obrazowo pokazałeś zupełnie inne strony i bardzo się cieszę, że część druga to tylko książka/opowiadanie – czasy takie, że trudno uciec od analogii, dlatego fajnie, że nadałeś postaciom zachodnie imiona.

Starannie napisane, do czego już przyzwyczaiłeś, ale za to w innych tonach niż wcześniejsze teksty. Także plus ;)

 

Pozdrówka, Słoneczko!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Kwiatuszku! :D Jak miło znaleźć się w bibliotece po raz pierwszy od ponad roku, i to jeszcze za sprawą ostatniego kopa od Ciebie.

 

czasy takie, że trudno uciec od analogii, dlatego fajnie, że nadałeś postaciom zachodnie imiona.

Jeśli mam być zupełnie szczery, to przez krótką chwilę jakiś zły duch na ramieniu podszeptywał mi, żeby Alice nazywała się Oksana, ale zupełnie zmieniłoby to wydźwięk opowiadania i nie chciałem w takim kierunku iść, bo byłoby to nieładne, niefajne, i po prostu nie. Zostawiłem wszelkie analogie na boku i nie chciałem żadnych bieżących czy minionych wydarzeń w ten sposób komentować/podsumowywać. 

Cieszy mnie, że zauważyłeś, iż szorcik utrzymany jest w trochę innym tonie niż reszta moich portalowych opowiadań, bo bardzo chciałem napisać coś, co nie byłoby lekką i humorystyczną historią (większość dotychczasowych opowieści biednego Amona taka jest). 

Bardzo dziękuję za lekturę i pozdrawiam! ;D

 

PS. Jak u Ciebie z czasem? Bo bardzo spodobały mi się te pojedynki i pomyślałem sobie, że… ;-)

PS. Jak u Ciebie z czasem? Bo bardzo spodobały mi się te pojedynki i pomyślałem sobie, że… ;-)

Wiedziałem, że ten moment w końcu nadejdzie, a że jeśli chodzi o czas wolny, to nadchodzi u mnie pewna odwilż…

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przybywam z wezwania boskiego Amona Ra :>

No więc mój drogi, powyższy tekst jest napisany bardzo ładnym językiem, który zdecydowanie zasługuje pochwałę. Co prawda, jak na mój gust można by tu i ówdzie przyciąć niczym krzew, ale niech będzie, nie każdy lubi perfekcyjnie równe żywopłoty. ;) Jeśli chodzi o myśl przewodnią, znasz moje zdanie, więc w komentarzu już nie będę wchodzić głębiej w temat. To ładny i zgrabny szorciak i tym bardziej cieszy, że szybciutko wpadł do biblioteki.

 

Panowie, jeśli chcecie się pojedynkować, ośmielę się zaproponować temat pojedynku: pudełko pełne snów :D

deviantart.com/sil-vah

Silvo, bardzo dziękuję za komentarz :) Zawsze preferowałem ogrody w stylu angielskim. Bardzo mi miło, że doceniłaś język i zgrabność szorta. 

Szczegóły już dograliśmy na privie, pojedynek ogłoszony. Mam nadzieję, że będzie się działo! Dziękujemy za podsunięcie tematu ;)

Spodobał mi się ten tekst. Wizja zniszczonego przez życie pisarza, który nie ma nikogo i nawet z psychoterapii zrezygnował, napawa lekkim smutkiem i niepokojem – uczucia te rosną w miarę rozwoju drugiej opowieści, gdy powoli dociera do Czytelnika, że to historia autorstwa tego pisarza i że prawie na pewno nie rozwiąże on tej sytuacji na ich korzyść

No właśnie – a może by nie dawać od razu znać tak dobitnie, że on im nie pomoże? Może niech dopiero na końcu okaże się, że nic się nie wydarzyło i koniec nadejdzie? :)

Narogu, miło, że wpadłeś i miło, że opowieść przypadła do gustu. ;)

Można było zrobić tak, jak piszesz, ale zależało mi na takiej formie, jaka jest w opowiadaniu – Czytelnik od razu wie, że modlitwa Alice jest z góry skazana na powodzenie. Szansa pozytywnego ustosunkowania się Boga, do którego modli się kobieta do prośby, jest praktycznie zerowa. 

Pozdrawiam i bardzo dziękuję za odwiedziny!

Zamysł rozumiem i faktycznie – pokazanie, że od razu sytuacja jest skazana na niepowodzenie, to także dobre rozwiązanie.

 

No, muszę odżyć w ramach portalu – będę starał się odwiedzać różne miejsca tutaj częściej. Cała przyjemność po mojej stronie :)

To przykre, kiedy autor-bóg zagląda do własnego świata i widząc dramat bohaterów nic z tym nie robi, bo jest zajęty myślami o sobie.

Dobrze się czytało, AmonieRa. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, bardzo dziękuję za wizytę i lekturę :) Cieszy mnie, że dobrze się czytało. Chyba po raz pierwszy dostałem od Ciebie komentarz bez wskazania żadnej usterki, co sprawiło mi wyjątkową radość!

Serdecznie pozdrawiam!

Bardzo proszę, AmonieRa. Cieszę się Twoją radością. :)

Lubię łapankować, ale kiedy nie muszę tego robić, lubię jeszcze bardziej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fabułę zrozumiałem dopiero, czytając komentarze. :-(

Znaczy się, jakoś tekst nie dla mnie, co wcale nie jest wadą oczywiście.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, szkoda, że nie trafiłem w Twój gust i opowiadanie się nie spodobało, niemniej jestem wdzięczny, żeś przyszedł i przeczytał ;) bardzo Ci dziękuję!

Bardzo dobry tekst. Pomysł chwytliwy w swej prostocie, doskonale zrealizowany. Mimo sugerowanej przez tytuł konotacji religijnej mnie ujął duch prac Eschera, który się nad tą wizją unosi (to zaglądanie przez okno do całkiem innej rzeczywistości). Nie wiem tylko dlaczego w drugiej scenie uciekłeś w fantomową Alice, która wraz z jakimś tam Cooperem chroni się przed bombardowaniem w nieistniejącej wojnie. Mam wrażenie, że gdybyś odwołał się w tym wypadku do wydarzeń osadzonych konkretnie w historii oddziaływanie na czytelnika byłoby większe, a przez to wymowa całości silniejsza. Ale i tak znalazłem tu wiele czytelniczej radości. Dobra robota.

@AmonRa:

nie trafiłem w Twój gust i opowiadanie się nie spodobało

Hm, nie o to chodzi. Opowiadanie mi się dosyć podobało, aczkolwiek coś (nie wiem co) uniemożliwiło mi jego zrozumienie. Być może gdzieś jakieś jedno zdanie rozwiązałoby problem.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Michale Pe, bardzo dziękuję za wizytę i komentarz, raduje mnie, że opowiadanie przypadło do gustu :) Odnośnie fantomowej Alice, trochę zacząłem o tym pisać w odpowiedzi na komentarz Krokusa. Generalnie poczułem, że gdybym nadał swoim postaciom wschodnie imiona byłoby tak, jakbym wszedł z młotem do składu porcelany i wydawało mi się to niewłaściwe. Zresztą, jak pokazują reakcje na szorta, nie był to zabieg konieczny, skoro u przynajmniej dwóch czytelników udało się wywołać pewną refleksję… ;)

Łączę pozdrowienia i jeszcze raz dzięki.

 

Radku, dziękuję za wytłumaczenie. Postaram się przemyśleć sprawę i wykombinować, czego mogło tu zabraknąć. 

PS. Co Ty robisz o takiej godzinie na NF? Do spania, a nie po internetach się szlajać :P

Klimatyczny i z fajnym przesłaniem. Wojenne sceny pokazałeś bardzo obrazowo i przejmująco, nie korzystając z przemocy co uważam za duży plus. 

Ogólnie przyjemnie się czytało, dałbym klika do biblio, gdyby jeszcze można było. ;) Jedno ale, tak zupełnie na luzie – pisarze mają jakiś taki stereotyp, że muszą być nierozumiani, a jak alkoholik, zagubiony, rozwiedziony to tym lepiej, bardziej pasuje do profesji. :P

 

PS. Widziałem już Cię jakoś niedawno, ale fajnie, że wróciłeś na portal. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

trochę zacząłem o tym pisać w odpowiedzi na komentarz Krokusa.

Zerknąłem tam i pełna zgoda. Pokonotowanie tego tekstu z bieżącymi wydarzeniami odebrałoby mu całą lekkość i urok. Myślałem trochę o czym innym. Typu: matka z dziećmi to warszawianka kryjąca się w kamienicznej piwnicy przed kolejnym bombardowaniem powstańczej stolicy (tak w duchu Białoszewskiego, nakręcanie szaf i ściany chodzące na metr), ale też mogłaby to być wietnamka uciekająca przed apokalipsą napalmu Wuja Sama, lub dziesiątki innych przypadków. Słowem coś, do czego czytelnik mógłby się odnieść, podzielać uczucia, choćby tylko poprzez obejrzany film, przeczytaną książkę etc.

Ale to tylko drobiazg, tekst i bez tego jest bardzo dobry.

Sagitt, cieszy mnie, że się spodobało :) Owszem, pokutuje pewien stereotyp na temat pisarzy, czy może ogólnie artystów, który według mnie niekoniecznie musi być prawdziwy. Tak się złożyło, że bohater z mojego opowiadania trochę się w schemat wpisuje…

Dziękuję za wyrażenie satysfakcji z powodu mojego powrotu na portal, postaram się nie zawieść i być aktywnym użytkownikiem!

 

MichalePe, dziękuję za doprecyzowanie. Faktycznie, mogłoby to fajnie zagrać.

Pozdrawiam serdecznie ;)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet, bardzo dziękuję za lekturę i podzielenie się opinią :D

Nowa Fantastyka