- Opowiadanie: slqn - Pomiot

Pomiot

Gatunek, do którego mam niebezpieczną słabość – melodramat fantasy. Mało akcji, dużo dramy i koszmary dzieciństwa – zapraszam.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Pomiot

Nad brzegiem morza, nieopodal małej wioski, grupka dzieciaków bawiła się w wielorybników. Choć dzień był mglisty i zimny, większość miała na sobie jedynie brudne koszule – w tych stronach płótno było drogie, a ludzie oszczędni, uważano więc, że pozwalać dzieciom bawić się na plaży w spodniach i butach byłoby rozrzutnością. Mimo to, żadne z nich nie wyglądało na zmarznięte, biegając radośnie za dwoma psami, które w zabawie przyjęły role wielorybów. Każde dziecko trzymało dumnie długi kij imitujący harpun – choć, wedle ustaleń, dźgać wolno było tylko większego z psów, gdyż mniejszy był już stary i utykał na jedną łapę. Na piasku wzniesiono imponującą atrapę statku wielorybniczego, poskładaną z wyrzuconego przez morze drewna i kamieni, oraz dwie małe obręcze szalup. Na dziobie statku, oparłszy jedną bosą stopę o stos kamieni i przytknąwszy do oka pustą butelkę, stał prowodyr zabawy; Lear, chłopak wielorybnika.

– Tam jest! – Wskazał z przejęciem psa, którego i tak wszyscy doskonale widzieli. – Płynie na wiatr! Brać go! Brać psubrata!

Trzech chłopaków, przed chwilą zajętych wiosłowaniem, z braku innych możliwości musiało wyskoczyć z szalupy z harpunami w rękach i gonić wieloryba pieszo. Lear pokrzykiwał na nich, robiąc przegląd wszystkich przekleństw, jakie usłyszał od ojca i starszych braci.

– Brać liny, śmierdziele! Związać go i dawać z nim na deck!

Właściciel psa, Lienal, jęknął oburzony.

– No weź, Lear! Nie wolno nam go bić. Umawialiśmy się.

– Nie mówię, żeby go bić, tylko wiązać. Wiązać nam wolno.

– Nie wolno! Jego boli łapa.

– I co z tego? Wytrzyma.

– Wytrzymać to ty możesz, jak dam ci łeb. Poza tym, jak Grubego zaboli, to kogoś ugryzie.

– No to zwiążemy mu tylko trzy… a z resztą, do kroćset z tobą, szczurze. Jestem kapitanem i masz mnie słuchać, albo będziesz spacerował pod kilem!

Psu jednak tym razem się upiekło – przez moment nieuwagi kapitana, kiedy nie było wiadomo, czy kontynuować pościg, czy nie, dzieciaki dostrzegły na horyzoncie nową atrakcję. Wyłożoną czerniejącymi deskami drogą z portu do wioski szedł Fin, chłopak od rybaka, niosąc dwa wiadra pełne ryb. Jego wysoka, chuda sylwetka, odziana w brudny od smaru i rybiej krwi fartuch, kołysała się na boki niemal monumentalnie. Choć wydawał się stąpać wolno i ostrożnie, jego krok był zadziwiająco szybki dzięki samej długości członków.

Chłopcy ukradkiem pokazywali go sobie palcami.

– Patrzcie, idzie ten Fin. 

– Fin Pomiot!

– Rakhijskie nasienie!

Fin zdawał się słyszeć kilka przejętych szeptów, gdyż zwrócił do nich swoją bladą twarz o obcych, dziwnych rysach. Chociaż był już w wieku, w którym chłopcom zaczynały rosnąć brody, jego twarz pozostawała całkiem gładka, a oczy, małe i skośne, miały niepokojący kolor brudnej wody. Zerknął na nich przelotnie, nie zdradzając przy tym żadnych emocji i szedł dalej, dźwigając ryby.

– Trzeba przyznać, że ma krzepę!

– Głupi jesteś? Przecież to w połowie Rakhii. Jeden ma siłę trzech ludzi, tak mówi mój tata.

– Mój mówi, że oni potrafią oddychać pod wodą i piją ludzką krew.

– On chyba nie pije krwi – wtrąciła Rona, drapiąc Grubego za uchem. – Pracuje jak inni. Nie wygląda na potwora.

– Bo jest oswojony – wytłumaczył jej szeptem Lienal. – Gdyby nie stary rybak i nasi tatusiowie, zabijałby jak inni Rakhii. I… łapał dziewczyny. Tak jak kiedyś jego prawdziwy ojciec złapał jego matkę.

Lear zwrócił głowę w kierunku Fina Pomiota, zły, że nikt już nie słuchał jego kapitańskich rozkazów. Splunął na piach.

– Ale z was beksy! – oznajmił, usiłując odzyskać uwagę kolegów. – Przecież to zwykły chłystek. Ja tam się go nie boję.

– Też się go nie boję! – oburzył się Darren. Na poparcie swoich słów podniósł z burty wielorybnika kamień i rzucił w Fina Pomiota. Chybił celu, ale Fin musiał coś usłyszeć, bo znów zerknął na nich spod skośnych powiek.

– Ty głupku! – zadrwił Lear. – Jasne, że teraz, w biały dzień, przy tuzinie gapiów Fin cię nie ruszy.

– A co, miałbym może pójść do niego nocą? Odbiło ci?

– Nie odbiło. Ja tam kiedyś spotkałem go nocą – skłamał Lear bez zająknięcia. Obniżył głos, by by brzmieć bardziej tajemniczo.

– Łowiłem z nim ryby w jaskiniach na Grobli Gigantów. Właściwie to można powiedzieć, że się przyjaźnimy. 

Dookoła zapadła cisza, którą przerywało tylko falowanie morza. Dzieciaki wytrzeszczyły oczy w niedowierzaniu.

– Zmyślasz!

– Nie zmyślam!

– Na pewno zmyślasz!

– Chodź no i powiedz mi to w twarz, ty zgniła flądro!

– Taki mądry jesteś? W takim razie idź do niego i zaproś go do zabawy!

Lear przełknął ślinę. Zrozumiał, że jego reputacja zawisła na włosku. Przygładził brudną koszulę i ruszył truchtem do oddalonego już dobre dwadzieścia sążni Fina.

– Ej! – zawołał, równając do niego, ten jednak nie zatrzymywał się. Lear poczuł ukłucie paniki.

– Eee… czołem, Fin! Chodź no tutaj na chwilę! – spróbował czegoś bardziej bezpośredniego. Wysoki, bladolicy chłopak odwrócił się do niego powoli.

– To jakiś żart? – zapytał ponuro. Jego głos był niski i chropowaty, jakby używał go wyjątkowo rzadko. Po plecach Leara przebiegł dreszcz.

– Nie, skąd! Chciałem zapytać, czy pobawisz się z nami w wielorybników – rzucił, starając się brzmieć nonszalancko. – Mój tata jest wielorybnikiem, więc trochę się na tym znam – dodał na zachętę.

Fin pokręcił głową i wskazał podbródkiem na jedno z wiader.

– Jestem zajęty – oznajmił.

Lear przestąpił z nogi na nogę. Wiedział, że jeśli teraz wróci do reszty z niczym, zrobi z siebie głupka.

– Daj jedno. Pomogę ci, a potem się pobawimy – zaproponował, wyciągając rękę po wiadro. Fin zawahał się.

– Dobrze. Ale jeśli to jakiś głupi kawał, połamię ci ręce – mruknął. Starając się nie okazywać lęku, Lear wziął od chłopaka jedno z wiader. Było tak ciężkie, że musiał wziąć je oburącz, a i tak uchwyt wrzynał mu się boleśnie w palce. Nie wyobrażał sobie nieść dwóch takich wiader naraz. Wyprostował plecy, łapiąc równowagę i ruszył za Finem w milczeniu do wioski.

Chata starego rybaka stała na uboczu, blisko morza. Obok niej dymiła wędzarnia, przed którą stało drewniane koryto, podobne do tego, w którym karmiło się świnie. Fin zboczył w jego stronę i wylał do niego zawartość wiadra, a po chwili to samo uczynił Lear. Gdy ruszyli z powrotem, Lear dostrzegł przed drzwiami do chałupy siedzącą na stołeczku żonę rybaka, reperującą sieci. Była to brzydka, chuda i przedwcześnie podstarzała kobieta o martwych, jasnych oczach i twarzy zastygłej w wyrazie cierpienia. Obok niej, na trawie, bawiło się niemowlę.

– Bóg chroni – powitał ją Lear, grzecznie chyląc głowę. Kobieta podniosła wzrok i także skinęła mu na powitanie. Fin nawet na nią nie spojrzał, od razu kierując kroki z powrotem do portu. W połowie drogi, znużony milczeniem, Lear zagadnął:

-To twoja mama?

– Tak.

– I siostra?

– Tak.

– Ja mam dwóch braci. Kiedyś mnie bili, ale teraz są już dorośli i muszą pływać z ojcem na wieloryby. Poza mamą jestem w domu najstarszy i w końcu mam spokój. 

Zamilkł, licząc na jakąś odpowiedź, ale Fin szedł tylko szybkim krokiem przed siebie, niosąc wiadra. Nawet na niego nie patrzył.

– Czemu nic nie mówisz? – spytał Lear. Fin wzruszył ramionami.

Dotarli na keję, gdzie stał zacumowany kuter starego rybaka. W porównaniu z resztą łodzi rybackich i wielorybniczych, jakie znał Lear, ta była w opłakanym stanie. Żagle, brudne od smaru i krwi jak fartuch Fina, leżały w bezładzie rzucone wprost na pokład, burty obłaziły z farby, a jedna czy dwie liny zwisały wprost do morza. Na dziobie spał stary rybak, zapuchnięty i czerwony na twarzy. Fin zeskoczył zręcznie na pokład i zaczął zagarniać ryby do wiader. Połów był nędzny i obydwa wiadra wystarczały z nawiązką, by go pomieścić. Po ich załadowaniu chłopak wyciągnął też spod żagla kamionkową butelkę i wyrzucił ją do wody.

– To wszystko? – zapytał Lear, znudzony ciszą. Fin skinął głową.

Gdy zanieśli pozostałe ryby pod wędzarnię i wrócili na plażę, okazało się, że przy wielorybniku zostały już tylko dziewczynki, Rona ze swoją młodszą siostrą.

– Tatuś Lienala przyszedł i zabrał psy – wyjaśniła chłopcom Rona, zajęta zbieraniem do koszyczka morskiej trawy. – Nie było sensu łapać wielorybów bez wielorybów.

Lear kopnął w stos kamieni na dziobie wielorybnika.

– A niech to diabli! – krzyknął i splunął pod nogi.

– Nie mów tak, głupku, bo to bardzo brzydko. Jak chcesz, możesz pobawić się ze mną w zbieranie trawy morskiej.

– To nawet nie jest zabawa!

– Ja… chętnie pozbieram z tobą trawę – powiedział Fin powoli, jakby ostrożnie ważył każde słowo. Rona uśmiechnęła się do niego.

– Bardzo mi miło. Widzisz, Lear? Mówiłam, że Fin jest dobry, jak reszta. 

Lear patrzył w zdumieniu, jak wyższy od nich niemal o dwie głowy Fin Pomiot posłusznie klęknął na piachu i zaczął zbierać do kieszeni fartucha brunatne strzępy wodorostów. Z początku trudno było mu uwierzyć, by ktokolwiek przyjął z chęcią propozycję tak nudnej i dziewczyńskiej zabawy, lecz Fin zabrał się do niej gładko i chętnie, jakby wcale nie był rozczarowany. Lear pomyślał, że być może była to pierwsza faktyczna zabawa, do której kiedykolwiek ktoś go zaprosił. 

– Moja mama rzuca trawę morską na grządki, żeby warzywa lepiej rosły – powiedziała łagodnie Rona, by przerwać ciszę. Fin jak zwykle milczał.

– Sprytnie – odrzekł uprzejmie pod naporem jej wyczekującego wzroku.

– Wiem. Moja mamusia jest bardzo zaradna. Szyje mi nawet lalki. Możesz dziś do mnie przyjść, jeśli chcesz je zobaczyć.

Lear westchnął niecierpliwie. Nie miał najmniejszej ochoty do nich dołączyć, jednak wiedział, że jeśli to Rona zaprzyjaźni się ze strasznym Finem Pomiotem zamiast niego, zrobi z siebie przed chłopakami kompletnego durnia.

– Dobra, wygraliście. Też pozbieram z wami tę głupią trawę.

 

 

Rok później

 

 

Słońce nad wsią chyliło się już ku morzu. Fin, chłopak starego rybaka, stał przed chałupą i wpatrywał się w nie, majaczące w oddali, wsparty plecami o próchniejący filar ganku. Mrużył oczy i bawił się refleksami, które światło tworzyło na jego rzęsach, gdy kątem oka dostrzegł jakiś ruch na ścieżce do wsi. Ktoś biegł od niej w jego stronę. Fin wyprostował się i przeniósł wzrok na przybysza. 

Rozpoznał Leara i pozdrowił go uniesieniem ręki.

– Co słychać? – spytał, gdy zziajany chłopak stanął przed nim. 

– Zbieraj się! Idziemy na wzgórze! – wydyszał Lear. – Mamy do pogadania z bandą Barrena. Tylko szybko, powiedziałem, że będziemy o zachodzie słońca. Chłopaki pewnie już czekają.

 Wciąż próbując złapać oddech, gość otarł pot z piegowatego czoła i utkwił w koledze wyczekujące spojrzenie. Fin zauważył, że pod koszulę ma wepchnięte kilka 

dodatkowych warstw odzienia, a za jego paskiem tkwi solidny, dębowy kij.

Sprawa była poważna.

– Co znowu za biedy sobie napytałeś, Learze? – zapytał, niespiesznie przechodząc parę kroków w bok i opierając się o drzwi. Gość splunął pod nogi.

– Gadali coś na Edana – powiedział tonem pełnym oburzenia – a jak wczoraj wracał sam ze świątyni, opluli go i podstawili nogę tak, że przewrócił się i podarł nowy kaftan! Jego ojciec się wściekł. Podobno tak mu wprał, że połamał na nim trzonek od… No co, nie patrz tak na mnie! – jęknął. – Ja tylko biorę stronę naszego brata, tak jak nakazuje honor.

Fin z roztargnieniem pokiwał głową. Nie patrzył na niego.

– Wiadomo – mruknął i wychylił się z ganku. Znowu spojrzał na zachód, gdzie czerwieniło się zachodzące słońce. "Już późno", pomyślał, "a on dalej nie wrócił. Pewnie jeszcze siedzi w tawernie".

– Hej! – warknął Lear.

Z chałupy doleciał ich tupot trzech par nóg i ciche stuknięcie, kiedy ktoś od środka spróbował otworzyć drzwi. Fin uśmiechnął się z satysfakcją, przytrzymując drzwi stopą.

– Wara stąd, kozy – powiedział. – Dorośli rozmawiają.

– Nie bądź taki, Fin! – odezwała się ze środka mała dziewczynka głosem pełnym oburzenia. – Też chcę…

– Nie! Masz siedzieć w domu i koniec. Możesz najwyżej iść nakarmić kury – rzucił przez ramię jej brat, po czym sięgnął za pazuchę i wyciągnął małą, krzywo wystruganą fajeczkę i krzesiwo. Zagryzł cybuch, wcisnął we wcześniej nabity komin szczyptę paprochów z kieszeni i spróbował rozpalić. Lear przysunął się do niego z zainteresowaniem.

– Łał! Skąd masz? – zapytał prawie szeptem. – Podprowadziłeś staremu?

Fin pokręcił głową.

– Sam zrobiłem – mruknął niewyraźnie z dumą. – Lipowa. Rybacy gadają, że taka jest dobra.

– Dasz się zaciągnąć? 

– Tak.

– A pójdziesz ze mną na wzgórze?

Finowi wreszcie udało się trafić iskrą do komina i tytoń zaczął się żarzyć. Chłopak 

pociągnął z cybucha i zakaszlał głośno.

– Ekhu, ekhu… wiesz… ekhu… chyba nie mogę.

Lear zmarszczył rude brwi.

– Ej, nie bądź taki! Edan jest młodszy od Barrena prawie trzy lata, ja i Drestan z resztą też. Jesteś najstarszy i najsilniejszy! Liczyłem na ciebie!

Wziął od Fina fajeczkę, pociągnął i także rozkaszlał się jak kot. Finowi udało się już 

złapać oddech. Otarł ręką załzawione oczy i pokręcił głową.

– Muszę dzisiaj zostać w domu, bracie. Idź może po Lienala albo Fena.

– Lienal jest z ojcem w warsztacie, a Fen dziś się rozchorował. Nie przyjdą!

– Jak nie, to lepiej sobie darujcie i idźcie z chłopakami do domu.

– Serio nie dasz rady?

– Serio.

Dopalili do końca, ksztusząc się i plując, po czym uścisnęli sobie ręce a Lear oddalił się biegiem do wioski. Fin został na progu i obserwował tonące w morzu słońce. Droga do tawerny także biegła z zachodu. Chłopak zmrużył szare, lekko skośne oczy. Po jakimś czasie zauważył postać, która zmierzała chwiejnym krokiem w stronę ich chałupy.

Miał nosa.

– Na co się gapisz, bękarcie?! – ryknął mężczyzna, nim na dobre dało się zobaczyć jego rysy. Stary rybak potrafił rozpoznać najstarszego syna swojej żony nawet z drugiego końca wioski, a pijaństwo zdawało mu się w tym jedynie pomagać. Fin oparł się o filar i wcisnął kciuki za pasek, usiłując wyglądać nonszalancko.

– Widzę cię, durniu! Nie udawaj, że jesteś tu przypadkiem!

Fin stłumił złość na tyle, by nie krzyczeć. Poczekał, aż ojciec podejdzie bliżej.

– Nie musisz mówić tak głośno – powiedział, gdy dzieliło ich tylko parę jardów. – Poczekaj z tym do domu. Sąsiedzi nie zawsze chcą słuchać, jakimi ciepłymi słowami mnie ojciec woła.

W odpowiednim momencie zrobił krok w bok. Ręka ojca świsnęła mu tuż przed nosem.

– Taki pyskaty się zrobiłeś?! Od gęby sobie odejmuję żebyś miał co żreć, a ty jeszcze będziesz się wymądrzał?

Fin miał wielką ochotę odpowiedzieć, że w takim razie powinien odejmować sobie więcej, bo matka już drugi miesiąc ciuła na zimowe buty dla dzieciaków, ale w ostatniej chwili się wstrzymał. Jego rolą w końcu było dopilnować, by w domu był spokój.

– Przepraszam. – Spuścił potulnie wzrok i otworzył ojcu drzwi. Rybak jednak nie ruszył się z miejsca. 

– Dlaczego? – zapytał nagle. Jego głos zrobił się dziwnie miękki, niemal rozżalony. Fin cierpliwie trzymał drzwi.

– Dlaczego to zawsze ty tu czekasz, a nie któreś z moich ślicznych dzieci? Dlaczego żadna z moich córeczek nie zejdzie powitać ojca, tylko ty, moja największa hańba?

– Ciszej, ojcze – powiedział Fin niemal szeptem. – Sąsiedzi…

Znowu krok do tyłu. Tym razem ojciec zamachnął się tak mocno, że musiał oprzeć się o drzwi, by nie upaść. 

– Sąsiedzi? – wybełkotał. – Wystarczy, że widzą cię w tym domu. Na mojej łodzi. W tawernie… Teraz jest to samo. Wracam do domu, a tu znowu ty, czuwasz tu jak pies przed swoją budą! Czemu nie Aida, nie Lena? Czemu nie twoja matka? 

Fin zgrzytał zębami, zbywając milczeniem kolejne pytania. Znał odpowiedź na każde z nich.

-Ty… – Ojciec oparł głowę o drzwi. Ukrył opuchniętą twarz w dłoniach. – Ty nawet nie jesteś mojej krwi, a jednak to ciebie traktują, jakbyś był głową tej rodziny. Wolą brudnego, Rakhijskiego bękarta ode mnie, a i nawet ten bękart patrzy na mnie jak na psa. Dlaczego wy wszyscy tak bardzo mną gardzicie?!

Fin wyciągnął do niego rękę i z wahaniem ścisnął jego ramię. Obawiał się, że mógł to zrobić nieco za mocno, ale ojciec nie odtrącił jego dłoni. Spróbował się uśmiechnąć.

– Nie gardzę tobą – powiedział cicho. – Chodź do domu ojcze. 

Ujął starego rybaka łagodnie pod ramię i poprowadził w głąb domu, przez izbę na ławę, aby tam się położył. Postawił przy nim kubek z wodą i nocnik.

– Gdzie twoja matka? – wychrypiał rybak, leżąc już pod brudnym kocem.

– Na targu.

– A Lena? Aida?

Fin zawahał się.

– Chyba karmią kury.

Rybak pokiwał głową. Chłopak dostrzegł z ulgą, że osuwa się powoli w sen. Posiedział przy starym jeszcze parę chwil, czekając, aż ten zacznie chrapać, po czym wstał i zabrał się za porzucone obowiązki; narąbał drewna, dołożył do ognia w kominie, przyniósł ze studni wody i włożył do wędzarni kolejną partię ryb. Kiedy zabierał się za ostrzenie noży do skrobania ryb, do domu wróciła jego matka. 

– Ojciec śpi? – rzuciła w drzwiach, ściszając głos. Z jej ramienia zwisał tobołek pełen zakupów, a w ramionach trzymała Mirę, najmłodszą z sióstr Fina, bawiącą się drewnianą foką. Chłopak kiwnął głową. Matka weszła do izby ostrożnie i odstawiła dziecko na podłogę. Ze wzrokiem wbitym w ziemię podeszła do szafki kuchennej, wyjęła z niej kociołek i ustawiła go na piecu. Z kąta izby wzięła wiadro z wodą, której część przelała do kotła.

– Przynieś mi parę ryb i kapustę – mruknęła do syna, z wysiłkiem odstawiając ciężkie wiadro na ziemię. Fin raz jeszcze rozejrzał się po pomieszczeniu; ojciec spał, matka pracowała, a Mira trzymała się z daleka od ognia. Wszystko zdawało się być pod kontrolą.

– Idę.

Wziął ze stojącej pod wędzarnią beczki cztery najlichsze śledzie, żeby lepsze zostawić na sprzedaż, po czym udał się na grządkę po ostatnią główkę rosnącej tam kapusty, mocno nadgryzioną przez ślimaki. Wyjął z kieszeni składany nożyk i zaczął piłować nim łykowaty, żylasty głąb. Nim skończył, z chałupy dobiegł krzyk dziecka. Fin zerwał się z ziemi jak naciągnięta sprężyna i bez zwłoki skoczył do izby. W środku, wedle swoich obaw, zastał przebudzonego ojca, trzymającego za włosy matkę, płaczącą Mirę i skorupy jakiegoś naczynia pod ścianą. Matka szamotała się rozpaczliwie, jak ryba zaplątana w sieć.

– Puść mnie! To boli! Puszczaj, proszę!

– Ile razy mam powtarzać – wybełkotał powoli stary rybak – żebyś ogarniała chałupę, do cholery? Patrz! Patrz do czego doprowadziłaś!

– Przecież to tylko dzbanek! Nic się nie… auu! Booli!

Ojciec przyciągnął do siebie nadgarstek matki i rąbnął ją pięścią w twarz. Fin skoczył ku niemu.

– Dość! Zostaw ją!

-Ta suka prawie zabiła moje dziecko! W ogóle ich nie pilnuje! 

– Uspokój się.

– Zostaw mnie, pomiocie!

Ojciec wymierzył mu cios, lecz Fin chwycił go mocno za nadgarstki. Gdzieś w kącie Mira zawodziła nad rozbitym dzbankiem, ściskając w rękach drewnianą fokę.

– Ojcze, Mira patrzy! Uspokój się!

– Też się nią zasłaniasz? Też sobie nią wycierasz gębę, jak twoja durna matka?!

– To był tylko dzbanek. Kupię nowy.

– A jakby to był kocioł z wrzątkiem?

– Nie był.

– Nie rób ze mnie wariata, gnoju! Miarka się przebrała! Puść mnie, bo cię zabiję, a tę sukę razem z tobą!

Fin trzymał ojca mocno i pewnie, chwytem, któremu ufał. Wypróbował go już wiele razy, tak podczas włóczęg z bandą Leara, jak i innych domowych kryzysów, tym razem jednak starego rybaka ogarnęła taka furia, jakiej Fin jeszcze nie widział. Jakimś sposobem stary wyszarpnął z uścisku Fina prawą rękę. Chłopak zasłonił się, przekonany, że zaraz w jego stronę pomknie cios, rybak jednak chwycił zamiast tego stojący nad ogniem garnek i chlusnął jego zawartością w twarz pasierba. Fin zastygł w lodowatej, śmiertelnej trwodze. Mimo, że trwało to nie dłużej niż uderzenie serca, widział czarne wnętrze kotła i wodę w nim wyraźnie jak ikonę w świątyni. Wydawała się poruszać wolno jak kapiąca smoła.

– Masz, durniu! Masz to, co powinno spotkać ciebie, nie Mirę!

Woda dosięgła go i zalała całego. Była ledwie ciepła. Kocioł grzał się zbyt krótko.

Fin zamrugał, usiłując pozbyć się jej z oczu i pierwszym, co zobaczył, był uśmiech złośliwej satysfakcji na gębie starego. W jeden moment cały jego żal i strach zniknęły. Pozostał tylko gniew, czysty i zimny jak stal. Z siłą, o jaką nigdy wcześniej się nie podejrzewał, chwycił rybaka za koszulę i podniósł nad głowę, po czym cisnął nim o ścianę jak szmacianą kukłą; stary jęknął głucho i skulił się na klepisku. Fin skoczył ku niemu, postawił go na nogi i przycisnął do ściany jak szczura, ściskając za gardło.

– Nigdy – syknął, czując, jak trzęsą mu się palce – już tego nie rób. Jeszcze raz podniesiesz na nas rękę, a cię zabiję. Słyszysz? Zabiję!

Rybak zamachał rozpaczliwie rękami, usiłując się uwolnić. Jego twarz zaczęła robić się fioletowa, a usta bezskutecznie próbowały chwytać powietrze. "Jak ryba wyjęta z wody. Jego też mógłbym rozpruć i wypatroszyć, po czym odrzeć ze skóry", pomyślał chłopak. Wystraszył się tych myśli. Przypomniał sobie wszystkie wyzwiska i szepty, jakie spotkały go we wsi: "Rakhijski pomiot". "Odszczepieniec". "Potwór". Nie chciał, by okazały się prawdziwe.

Znów chwycił starego za koszulę, po czym podszedł z nim do drzwi i cisnął nim na zewnątrz. Ledwie przytomny rybak zatoczył się i padł wprost w kałużę błota przed wędzarnią, plując i łkając. W niczym już nie przypominał istoty, której należałoby się bać.

Z ulgą, Fin zwrócił się do matki.

– Już dobrze. Czy nic ci…

Zamarł, gdy zobaczył jej twarz. Liczył, że ujrzy na niej łzy ulgi, a może wdzięczność za pomoc lub nawet podziw. Gdy jednak spojrzał na matkę, ta nie patrzyła na niego; spoglądała na rybaka, a na jej obliczu malowała się tylko paskudna satysfakcja.

– Dobrze mu tak, bydlakowi – zamruczała, wstając niezgrabnie na nogi. – Niech ma moczymorda nauczkę. Zamknij drzwi, Fin. Dziś stary śpi w wędza…

Czując w gardle wzbierającą gorycz, Fin podszedł do niej i uderzył ją w twarz. Lekko, nie jak przeciwnika, raczej jak niegrzeczne dziecko. Nie poczuł żalu, gdy po pierwszym szoku matka zalała się łzami. Mira zawtórowała jej, krzycząc jeszcze głośniej.

– Jak… co ty robisz, Fin?

– Powinnaś być lepsza – powiedział cicho. – Powinnaś nas chronić. Nigdy tego nie zrobiłaś. Nie pragniesz dla nas dobra, po prostu chcesz zemsty. Żałosne.

Rozejrzał się po izbie. Na ziemi wkoło niego leżała trójka zapłakanych, bezradnych, nikczemnych istot. Wyobraził sobie, że depcze je jak robactwo, a one umierają, jedna po drugiej. Nie przeraziła go ta myśl. Nie wydawała mu się nawet niczym szalonym. Zdał sobie sprawę, że może to zrobić, tak jak człowiek może zabić kurę, i nic go nie powstrzyma. Żaden Bóg nie zejdzie ze swojego alabastrowego tronu w przestworzach, by wtargnąć do tej lichej izby i go powstrzymać, tak jak przez lata nikt nie powstrzymywał starego rybaka. 

"Rakhijski pomiot". "Odszczepieniec". "Potwór". Fin pokręcił głową. Podszedł do małej Miry i wziął ją w ramiona.

– Miro, czy jestem dobry? – zapytał. Dziecko załkało spazmatycznie w jego ramię.

– Tak! 

– Kochasz mnie?

– Tak!

"To na nic. Powiedziałaby tak każdemu, kto nad nią góruje. Tak działają ludzie. Tak działa świat", pomyślał. Odstawił dziecko na ziemię i spojrzał na swoje ręce; były twarde i poranione od pracy, pokaleczone nożem do patroszenia i przetarte od sieci. Zdał sobie sprawę, że jest najsilniejszym człowiekiem, jakiego zna i że nikt nie ma nad nim kontroli. Kiedy stary rybak nadal płakał, leżąc w kałuży, Fin poczuł się nagle strasznie samotny.

Nikt mu już nie zagrażał, ale i niczyje pochwały ani względy nie robiły na nim wrażenia. Choć całe życie spędził marząc, by być kimś dobrym, teraz zobaczył, że nie ma dla kogo. Spojrzał za okno, na ostatnie rozbłyski gasnącego zmierzchu.

"Chroń mnie, Boże. Proszę, bądź. Proszę, nie chcę być sam".

Koniec

Komentarze

Daj jakieś podpowiedzi … wiadomo ze Mannam mc Lir to król morza. Kim jest Fin? Nadal się zastanawiam czy chodzi tu o Moby Dicka. Zawsze ojciec potwór? Jak widać ateizm to dominująca obecnie religia – smierć Boga. 

Smutne. Znany problem inaczej pokazany. Dobrze się czyta. Miś poleca.

Niezbyt często, gdy proszę swoją matkę, żeby była dla mnie lepsza – bez pardonu zdzielam ją w twarz – brak w akcji, ale też wewnątrz ich kontaktów takiego “przedtaktu”, a tu nagle… Sorry, może to moje specjalne do mojej Niej nastawienie.

…że jest najsilniejszym człowiekiem, jakiego zna i że nikt nie ma nad nim kontroli. Kiedy stary rybak nadal płakał, leżąc w kałuży, Fin poczuł się nagle strasznie samotny.

Nikt mu już nie zagrażał, ale i niczyje pochwały ani względy nie robiły na nim wrażenia. Choć całe życie spędził, marząc, by być kimś dobrym, teraz zobaczył, że nie ma dla kogo. Spojrzał za okno, na ostatnie rozbłyski gasnącego zmierzchu.

"Chroń mnie, Boże. Proszę, bądź. Proszę, nie chcę być sam".

SLQN – wytłumacz mi (jeśli zechcesz) – dlaczego tak blisko siebie “zastosowałeś” określenia – najsilniejszy.. i tuż obok samotny – jednak w czym samotny? A opieka nad bratem i siostrą, jesli rodzice są okrutni? Dlaczego słowo samotność kończy opowiadanie.

Mogę czegoś nie rozumieć, więc proszę o twoje ważne zdanie – dlaczego tylko samotny?

Pozdrawiam

LabinnaH

Aker – Fin nie jest odniesieniem do konkretnej postaci literackiej, Lear z resztą też (poza tym jego imię wg. moich planów miało się czytać po Polsku, nie jako "Lir"). Imiona luźno nawiązują do kultury celtyckiej, żeby wprowadzić wyspiarski klimat. LabinnaH – Fin żył w poczuciu sprowadzenia na swoją rodzinę ogromnego nieszczęścia (co było prawdą, choć nie z jego winy) i marzył o tym, by zasłużyć na aprobatę jakiegoś moralnego autorytetu, np. starego rybaka, który, chociaż okrutny, był jednak autorytetem, póki budził strach. Ponieważ nie stworzył z pasierbem żadnej dobrej więzi, tylko pełną przemocy relację alkoholika ze współuzależnionym dzieckiem, to w momencie, gdy zniknęła jego jedyna przewaga, czyli terror, stracił pozycję autorytetu. Fin nie ma też wsparcia w matce – gdyby interesowała się synem, przelałby pragnienia w nią, ale od razu zauważa w niej istotę tak samo słabą i podległą sobie, jak ojczym. Będąc właściwie jeszcze dzieckiem, bez większego wysiłku, Fin pokonał obie swoje figury rodzicielskie, które w jego oczach budowały porządek świata, tym samym stając się odpowiedzialny za rodzinę. Jego samotność jest samotnością osoby, której kompetencje ściągnęły na nią nadmiar obowiązków, bo okazało się, że jest jedynym człowiekiem zdolnym je wypełnić i nie może liczyć na niczyją pomoc. Z tej tęsknoty za autorytetem pochodzi też modlitwa – choć Bóg nigdy nie dowiódł swojego istnienia (a wręcz na odwrót), to Fin chce w niego wierzyć, gdyż mógłby on stanowić dla niego jakiś moralny kompas, jakiś autorytet, kogoś, czyja aprobata mogłaby wyleczyć wrodzone (dla Fina) poczucie winy za bycie "odszczepieńcem".

Coś mi się zdaje ze piszesz zupełnie nieświadomie. Wprowadzasz wątek polowania na wieloryby, zastępowane psami i w tym samym momencie pojawia się postać Fina. Imię Fin oznacza płetwę albo płetwala. Nie wiem skąd ten lud Rakhi, zdaje się ze to innego opowiadania. Sami słowo oznacza obrońców i czuwających. 

Polowanie na wieloryby to zajęcie, którym ludzie mieszkający przy morzu zarabiali na życie. Dzieciaki się w to bawiły, bo tym zajmowali się ich rodzice, znały to i prawdopodobnie część z nich wiązała z tym przyszłość. Poza tym umieściłam w scenie zabawę w wielorybników, by: 1. Zakontrastować biedne, ale jednak dość szczęśliwe i beztroskie życie innych dzieci z życiem Fina, który pracował w dużej części zastępując starego rybaka, który nie był w stanie pracować; 2. Żeby wprowadzić klimat życia mocno związanego z morzem – gdyby bawili się w berka, scena wydawałaby mi się mniej malownicza i mniej przywiązana do miejsca; 3. By, na podstawie kłótni o to, czy wolno związać w zabawie psa, czy nie, pokazać, że przez sławę "potwora" Fina spotyka mniej współczucia niż… psa. Najważniejszym wątkiem Moby Dicka była zemsta i obsesja kapitana Ahaba. Tu IMO nie ma nic podobnego – dzieciaki stronią od Fina, a rybak po prostu wyżywa, w jego "zemście" nie ma obsesji, gdyż swoją żonę (i wg. sugestii) inne dzieci traktuje tak samo źle. Nie wszystko musi być odniesieniem literackim.

Piszesz z wyobraźni a wiec opisujesz własna psychikę, nie cudza. Fin nie jest kimś zewnętrznym ale twoja formacja psyche. Zajrzałem do innego opowiadania. Wyglada na to że Fion i Fin oraz Roland mogą być ta sama postacią. Słowo Fion to galijskie Gwen, Fionn – białogłowy, białowłosy. To nawiązanie do rodu smoka z innego opowiadania. 

Slqn, pokazałaś ubogą wioskę rybacką, zabawę gromadki dzieci i pracującego Fina. Zobaczyłam siostry chłopca, a potem także ojczyma i matkę. Widziałam awanturującego się pijanego ojczyma i jego okrucieństwo wobec żony i pasierba, ale też zdecydowanie Fina stawiającego opór i pokonującego starego rybaka. Dostrzegłam także rozterki chłopca. I nawet nieźle czytało się tę historię, ale bardzo żałuję, że nie udało mi się znaleźć w opowiadaniu choćby odrobiny fantastyki – wielka szkoda, że jej zabrakło.

Wykonanie, co stwierdzam z żalem, pozostawia sporo do życzenia.

 

– No to zwią­że­my mu tylko trzy… a z resz­tą… → – No to zwią­że­my mu tylko trzy… a zresz­tą

 

Ob­ni­żył głos, by by brzmieć bar­dziej ta­jem­ni­czo. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

…i wska­zał pod­bród­kiem na jedno z wia­der. → …i wska­zał pod­bród­kiem jedno z wia­der

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Nie wy­obra­żał sobie nieść dwóch ta­kich wia­der naraz.Nie wy­obra­żał sobie nieść dwa ta­kie wia­dra naraz. Lub: Nie wy­obra­żał sobie niesienia dwóch ta­kich wia­der naraz.

 

i przed­wcze­śnie pod­sta­rza­ła ko­bie­ta… → …i przed­wcze­śnie posta­rza­ła ko­bie­ta

 

-To twoja mama? → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Fin, chło­pak sta­re­go ry­ba­ka, stał przed

 

cha­łu­pą i wpa­try­wał się… → Zbędny enter, zbędna przerwa między wierszami.

 

gość otarł pot z pie­go­wa­te­go czoła i utkwił w ko­le­dze 

wy­cze­ku­ją­ce spoj­rze­nie. → Zbędny enter.

 

Fion za­uwa­żył, że pod ko­szu­lę ma we­pchnię­te kilka 

do­dat­ko­wych warstw odzie­nia… → Literówka. Zbędny enter.

 

Znowu spoj­rzał na za­chód, gdzie czer­wie­ni­ło się 

za­cho­dzą­ce słoń­ce. → Zbędny enter. Nie brzmi to najlepiej.

 

kiedy ktoś od środ­ka 

spró­bo­wał otwo­rzyć drzwi. → Zbędny enter.

 

wy­cią­gnął małą, krzy­wo wy­stru­ga­ną fa­jecz­kę i krze­si­wo. Za­gryzł cy­buch… → Cybuch łączy główkę fajki z ustnikiem, więc mógł zagryźć ustnik, ale nie cybuch.

 

Chło­pak 

po­cią­gnął z cy­bu­cha i za­kasz­lał gło­śno. → Zbędny enter. Nie mógł pociągnąć z cybucha.

Proponuję: Chło­pak po­cią­gnął i za­kasz­lał gło­śno.

 

ja i Dre­stan z resz­tą też. → …ja i Dre­stan  zresz­tą też.

 

Fi­no­wi udało się już 

zła­pać od­dech. → Zbędny enter.

 

Do­pa­li­li do końca, ksztu­sząc się i plu­jąc… → Do­pa­li­li do końca, krztu­sząc się i plu­jąc

Slqn, bój się bogów!

 

Rybak jed­nak nie ru­szył się z 

miej­sca. → Zbędny enter.

 

-Ty… – Oj­ciec oparł głowę o drzwi. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Fin wy­cią­gnął do niego rękę i z wa­ha­niem ści­snął jego ramię. → Czy oba zaimki są konieczne?

Może wystarczy: Fin wy­cią­gnął rękę i z wa­ha­niem ści­snął jego ramię.

 

i za­brał się za po­rzu­co­ne obo­wiąz­ki… → i za­brał się do porzuconych obowiązków

 

Kiedy za­bie­rał się za ostrze­nie noży… → Kiedy za­bie­rał się do ostrzenia noży

 

wy­ję­ła z niej ko­cio­łek i usta­wi­ła go na piecu. → Czy zaimki są konieczne?

 

-Ta suka pra­wie za­bi­ła moje dziec­ko! → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

pod­szedł z nim do drzwi i ci­snął nim na ze­wnątrz. → Czy oba zaimki są konieczne?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka