- Opowiadanie: Zaris - Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.5

Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.5

Piąty rozdział historii o starciu idealistycznego totalitaryzmu z cyniczną wolnością, oraz dwójce ludzi która stara się wykonać swoją pracę w trakcie tegoż starcia. Jestem niezmiernie wdzięczny DHBW oraz Victorii92 za komentarze oraz uwagi, jak i upominanie się o kontynuację. Bardzo miło jest mieć świadomość, że ktoś to czyta. 

Oceny

Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.5

Zgodnie z wcześniejszymi obawami Scorna dziesiątka zwiadowców, którzy jako pierwsi odkryli krąg zmarłych, została przydzielona do asysty w zakładaniu bazy taktycznej w głębi kontynentu, wraz z całą swoją setką. Była to o tyle niestandardowa procedura, iż pierwotnie należeli do kahaajia: zwiadu mającego za zadanie patrolowanie okolic obozów i traktów, pilnowanie transportów oraz zabezpieczanie legionistów pracujących w terenie. Tymczasem misja, jaką otrzymali, powinna być przeznaczona dla vakoojia: specjalistów rozpoznania taktycznego wysyłanych głęboko na teren wroga. Scorn nie był jednak zdziwiony, gdyż spodziewał się czegoś podobnego po tej konkretnej poszlace. To czego pożądał, niezmiennie pozostawało odmienne od tego, przy czym obstawała rzeczywistość, stąd wyrobił w sobie już pewien brak oczekiwań na ratunek ze strony losu. Co gorsza, nie mógł być pewien, iż za takim obrotem spraw faktycznie stała jakaś zła wola, a nie zwykła przezorność. Bjorn wytłumaczył, że ponoć magowie ostrzegli kenraala o ryzyku skażenia, na jakie zwiadowcy mogli zostać wystawieni przy kręgu umarłych, i doradzili odesłanie ich jak najdalej od cywilów, zapasów żywności oraz głównej siły inwazji. Brzmiało to jak najbardziej racjonalnie, gdyż sam Scorn lękał się manipulacji Arkanami na miejscu zbrodni, zatem pierwsze, co zrobił o świcie, to zbadanie kręgu pod kątem skażenia, by w razie czego zdołać się ewakuować.

Niestety, najlepsze intrygi były nie do odróżnienia od codziennych, przeciętnych zdarzeń. Znanym i powtarzanym bez zastanowienia powiedzeniem było, że nie ma zbrodni idealnej, lecz Forskar na bardzo wczesnym etapie kariery zdawali sobie sprawę z jego nieprawdziwości. Zbrodnie idealne były bowiem popełniane dość regularnie, lecz z uwagi na ich perfekcyjne wykonanie, nikt nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Jakiś zgon po prostu zostawał uznany za spowodowany przyczynami naturalnymi, zniknięcie statku zrzucone na sztorm, a zmiana standardów produkcji na katastrofę naturalną. Nie bez powodu każdy Forskar prędzej czy później wyrabiał w sobie pewną dozę paranoi, gdyż zbrodnia naprawdę potrafiła kryć się na każdym kroku i w każdym raporcie, a im normalniej coś wyglądało, tym większe podejrzenia budziło.

Wątpił, by Bjorn był na tyle głupi, aby złośliwie wprowadzić go w błąd, lecz dla pewności udał się do kohorty kahaajia, w której wcześniej służyli poszukiwani zwiadowcy, i upewnił się, że zaiste zostali przydzieleni do służby w głębi kontynentu. Niestety prawnik był w tym wypadku prawdomówny. Wyprawa nie okazała się jednak kompletną stratą czasu, gdyż dowódca kohorty, pierwszy sadanpamis, był nad wyraz chętny do podzielenia się informacjami z agentem Forskar, wraz z umiarkowanie pochlebnymi opiniami na temat kenraala, magów i ich matek. Scorn niespecjalnie dziwił się jego frustracji, gdyż na przestrzeni dekad wspólnego życia i treningów dziesiątki, setki oraz kohorty wojska tworzyły bliskie związki, służąc sobie za jedyne rodziny, jakie znali. Trzymało to legion w żelaznych więzach dyscypliny, gdyż za każde wystąpienie, ucieczkę z pola bitwy czy dezercję karano całą dziesiątkę winowajcy, co praktycznie unicestwiało wszelkie naruszenia Ładu ze strony wojska. Nikt nie chciał skazywać najbliższych na kary za swoje występki. Wobec tak silnej wspólnoty, ciężko nie rozumieć oburzenia pierwszego sadanpamisa, gdy nagle jedna piąta całej jego kohorty została wysłana na misję, z której mogą nie wrócić, w dodatku w towarzystwie obcego legionu. Podczas tyrady dowódcy Scorn dowiedział się, że zwiadowców przydzielono do limestari Ragnara CXIII Dergen, który odpowiadał za koordynację legionistów z wikingami oraz założenie bazy taktycznej, skąd będzie można przeprowadzać dalsze etapy inwazji. Scorn nie znał się na militariach, lecz wiedział wystarczająco, by zdawać sobie sprawę, że to właśnie tam będą odbywać się najcięższe i najbardziej zacięte walki. W dodatku jeśli zwiadowcy wpadli na dowód udziału wikingów w zbrodni, pewnie ostrzegą o tym swego nowego limestari. Jak on zareaguje? Czy wykaże się pragmatyzmem i nie będzie antagonizował Władców Morza, czy może zechce wymierzyć im sprawiedliwość? Nie miał pojęcia, jaki będzie ostateczny efekt, ale na styku trzech wrogich sobie armii szanse na pozytywne zakończenie były znikome.

Gdy wysłuchał wszystkiego, co pierwszy sadanpamis miał mu do powiedzenia i definitywnie zamknął wątek zwiadowców na najbliższy czas, postanowił podążyć tropem listy imion spisanych z logu jako ostatniej poszlaki, która pozostała nietknięta. Była ku temu idealna pora, gdyż torba pełna ksiąg, notatek i reagentów do wykrywania Arkanów zaczynała mu ciążyć i cieszył się niezmiernie na możliwość zrzucenia jej z siebie. Żołądek także powoli domagał się uwagi, ponieważ ostatni posiłek otrzymał wieczorem poprzedniego dnia. Mimo wszystko, Scorn odłożył zaspokajanie potrzeb ciała na później, drażniony przez poczucie otwartych wątków śledztwa, nawołujących do wysiłku i znalezienia odpowiedzi. W duchu liczył już jednak na zaznanie wizyty w łaźni i przespanej nocy, gdyż żadnej z tych rozkoszy nie dane mu było doświadczyć od tygodni. Zdawał sobie sprawę, że nadzieja na łatwe i rychłe odpowiedzi w tym śledztwie, wymuszała dość wybujałe wymagania względem prawdopodobieństwa, lecz nie mógł powstrzymać się od jej posiadania.

Kiedy tylko wkroczył do swego namiotu, usłyszał donośne miauknięcie i poczuł, jak coś ociera mu się o nogę. Odruchowo się uśmiechnął i podrapał kota przy ogonie postawionym przyjacielsko na sztorc, czując, jak napięcie ucieka z jego ciała. Zaprzyjaźnili się podczas długiego rejsu na nowy kontynent, a gdy dotarli na ląd, zwierzę postanowiło zdezerterować ze swego stanowiska statkowego łapacza gryzoni. Od tamtego czasu kręciło się przy obozowisku Forskar, żebrząc o przysmaki i głaskanie, a odwdzięczając się poprzez znaczenie ich czarnych mundurów swoją jasną sierścią.

Rzucił torbę na marynarski hamak, służący mu za łóżko, i usiadł przed swoim biurkiem, zastawionym dokumentami, zwojami oraz książkami w stopniu niemalże uniemożliwiającym swobodne z niego korzystanie. Najchętniej wziąłby ze sobą jeszcze więcej tomów, gdyż swoją obecną kolekcję przeczytał jeszcze zanim dopłynęli na nowy kontynent, lecz niestety miejsce na statku było mocno ograniczone. Zastanawiał się czasem co stało się z książkami, jakie pozostawił na nadbrzeżu w rodzinnym Avangr i czy ich obecni właściciele mieli z nich pożytek. Z westchnieniem wyciągnął listę potencjalnych podejrzanych, lecz gdy tylko zabrał się za jej lekturę, poczuł wielkie zmęczenie, jak gdyby tygodnie ciężkiej pracy wreszcie go dopadły i przygniotły. Tytanicznym wysiłkiem siły woli zmusił się, by zachować przytomność, lecz czuł, że wszelka dalsza analiza oraz porównywanie listy ze spisami ludności, aktami Forskar i dziesiątkami innych źródeł informacji będzie niewykonalne w obecnym stanie. Makabryczna scena zbrodni wciąż krążyła mu po umyśle, na wpół uformowane myśli i zdania, losowe obrazy oraz bezsensowne majaki odbijały się wewnątrz jego czaszki. Jego umysł wciąż chciał rozwiązać sprawę, choć każda myśl znikała pod zwalniającymi obrotami mózgu, jak zapiski na piasku zmywane mozolnymi, wszechogarniającymi uderzeniami fal, zanim nawet dobrze się uformowały. Głosy, sceny, dźwięki i myśli kłębiły się w jego głowie niczym rój robaków wijących się pod czaszką i wgryzających się w szarą materię jego mózgu.

Otrząsnął się, po czym zirytowany swym stanem rozebrał do pasa, przebił pięścią cienką warstwę lodu pokrywającą jego wannę i przemył twarz oraz tors, krzywiąc się oraz sycząc przekleństwa. Daleko temu było do kąpieli, jaką sobie wymarzył, lecz póki co musiało wystarczyć. Z pewnością starczyło, by chwilowo przegnać senność i zmusić ciało oraz umysł do kolejnego zrywu.

– Agencie II Avangr – odezwał się suchy głos zza jego pleców. – Czy byłbyś tak łaskaw i wytłumaczył, co konkretnie czyni twoja nowa partnerka?

Scorn się nie obrócił, wiedząc doskonale, kto stoi w wejściu do jego namiotu, i nie zamierzając dawać swej interlokutorce przewagi, jaką byłaby możliwość czytania jego mimiki i mowy ciała.

– Zakładam, iż pracuje nad naszą sprawą – powiedział, szorując się pod pachami. – Jednak twe pytanie wskazuje, iż masz inną opinię na ten temat.

– Słusznie wskazuje. Jeśli agentka XXIII Indarsfjall zaprawdę pracuje nad waszym śledztwem, to czyni to w wielce interesujący sposób. Właśnie wracam z jednej ze stajni, gdzie znaleziono zarżniętego legionistę i pomocnika obozowego, a świadkowie twierdzą, że widzieli Sigrun uciekającą z miejsca zdarzenia.

– Na jakiej podstawie wysunęli hipotezę, jakoby to była ona? – wypalił natychmiast Scorn tonem znawcy prawa i urodzonego sceptyka. Starał nie dać poznać po sobie szoku, jaką była informacja o morderstwach dokonanych tak blisko, wewnątrz obozu. – Nie powiedziałbym, że jesteśmy specjalnie łatwi do odróżnienia od siebie nawzajem.

– Nie jesteśmy, w rzeczy samej, lecz ona przedstawiła się, gdy rozkazała stajennemu przyprowadzić obiektywnego agenta Forskar celem sporządzenia protokołu. Fakt, iż ty nie mogłeś posłużyć w tej roli, rodzi niemałe obawy względem waszego poszanowania dla procedur. Co jeszcze bardziej napełnia mnie obawami, to fakt że, protokół miał dotyczyć ataku na agentkę XXIII Indarsfjall i pochwycenia jej napastnika. Tymczasem zamiast jednej żywej osoby znalazłam dwie martwe i ani śladu twej partnerki. Nie muszę chyba tłumaczyć, iż jako profesjonalistka pałam wielką niechęcią do takich sytuacji.

Scorn wstał znad wanny i odwrócił się w stronę swej rozmówczyni, ociekając lodowatą wodą. Agentka ani na chwilę nie urwała kontaktu wzrokowego, choć intensywność, z jaką to robiła, wskazywała, że wkłada w jego zachowanie pewien wysiłek. Jej złote oczy były niczym setki gwiazd, zebranych w dwóch rozjarzonych punktach, jaśniejących bezlitośnie racjonalną inteligencją.

– Ja także nie mogę powiedzieć, bym je specjalnie wielbił. Nie wzięłaś jednak pod uwagę, że w tej konkretnej sytuacji ktoś może się pod nią podszywać – powiedział, głosem mroźnym jak górski strumień. – Dopóki nie zostanie zidentyfikowana przez wiarygodnego świadka tudzież agenta Forskar, to tylko oszczerstwa i pogłoski. Zaprawdę spodziewałem się po tobie więcej, Rixo.

Agentka Forskar milczała przez dłuższy moment, jak gdyby chcąc coś powiedzieć, lecz ostatecznie pokręciła z rezygnacją swoją zakapturzoną głową.

– Ogarnij swoją partnerkę i ten bałagan, agencie II Avangr – powiedziała kamiennym głosem. – Wierzę w twe nieliche umiejętności.

– Wsparty twą wiarą niechybnie osiągnę wszystkie swe cele. Póki co jestem w stanie zaręczyć cię z relatywnie wysoką pewnością, że nie dołożymy nikomu więcej spraw, niż jest to absolutnie konieczne – odparł, pozwalając sobie na lekki uśmiech. – Jednakże muszę poprosić kolektyw w czerni o asystę, w zadaniu tyleż trywialnym, co czasochłonnym.

Agentka uniosła lekko jedną brew, a on wręczył jej rulon z listą osób, które opuściły obóz w nocy. Aura surowości i powagi Forskar została poniekąd zaburzona przez kota, który łasił się obecnie u jej stóp, ocierając łebkiem o łydki.

– Ktoś z tej listy prawdopodobnie ingerował w moje miejsce zbrodni, usuwając dowody potencjalnie kluczowe dla całej sprawy. Proszę, byś sprawdziła je ze spisami ludności, dawnymi sprawami i czymkolwiek, co mogłoby wskazać na najbardziej prawdopodobnego winowajcę.

Agentka przejrzała zwój, ze sceptycyzmem wyzierającym z oczu.

– Pamiętałeś, jak lubię podążać papierowym szlakiem? Wzruszenie niemalże odebrało mi mowę.

– Tobie? Byłby to dar, na który ten okrutny świat niestety jeszcze nie zasługuje.

– Zobaczę, co da się zrobić. Wszak wszystkie racjonalne istoty stworzone są, aby kooperować, zatem pomaganie innym sprawia mi czystą radość – zgodziła się, po czym wymierzyła w niego dłonią z listą, jak gdyby trzymała w niej nóż. – Tobie także doradzam zaznanie tejże radości. Najlepiej dostarczając mi zeznania agentki XXIII Indarsfjall – powiedziała, po czym wymaszerowała z namiotu, a kot pobiegł za nią.

Scorn westchnął ciężko i zaczął się ubierać, zastanawiając, do czego mogło dojść w stajni oraz czy nie popełnił błędu, obdarzając Sigrun zaufaniem.

 

***

 

Po wyjściu z namiotu powitał go lodowaty, orzeźwiający wicher znad oceanu. Zsunął maskę z ust i radośnie odetchnął świeżym morskim powietrzem, tak odmiennym od gęstego zaduchu obozu. Przymknął na chwilę oczy i poczuł się, jak gdyby znów był w rodzinnych stronach, oddychając tym samym palącym płuca powietrzem, owiewany tą samą mroźną bryzą. Radość połączona z bólem tęsknoty przepełniła całe jego ciało, ogrzewając mięśnie i relaksując umysł. Niemal poczuł znajome zapachy, usłyszał przyjazne głosy. Wyobraźnia zaczęła tworzyć obrazy czekających na niego bliskich, z wszystkimi detalami, jak piegi na twarzy dawnej kochanki, serdeczne oczy matki czy gromkie śmiechy przyjaciół. Użył tych wspomnień niczym ciepłego płaszcza chroniącego przed zimnem sączącym się z tej inwazji, jakie biło z kręgu zamarzniętych zwłok, jakie sam musiał budzić w sobie każdego dnia, by ujarzmić emocje żelaznymi łańcuchami logiki i racjonalności. Trwał tak krótką chwilę, zanurzony we wspomnieniach przeszłości i fantazjach o przyszłości, aż w końcu uznał, że czas wrócić do okrutnej teraźniejszości. Nie miał czasu do zmarnowania, lecz potrzebował tej chwili wytchnienia. Wziął ostatni wdech świeżego powietrza, po czym znów zakrył usta i nos grubą warstwą czarnego materiału, otworzył oczy i ruszył w dół wzgórza, w stronę znajomego, ciężkiego smrodu oraz zgiełku obozu.

Jego kroki prowadziły ku horreum, w którym pracować miała niesławna Gudrun IX Rhus, nemezis Bjorna. Wnioskując po wieściach o domniemanym ataku na Sigrun, podejrzewał, że dzisiejsze przysługi nie będą ostatnimi, jakie zaciągnie u prawnika. W związku z tym, mimo antypatii, jaką do niego czuł, uznał, że lepiej mieć kogoś takiego wśród swoich dłużników niż wrogów. Poza tym obowiązek nakazywał mu sprawdzić każde potencjalne przestępstwo, tym bardziej tak poważne jak okradanie Imperium z cennych towarów.

Przemierzał idealnie równe ulice i aleje obozu, spoglądając na tysiące mijanych twarzy, i liczył, zastanawiał się. Cały półwysep był już zbadany przez szpiegów, opisany na szczegółowych mapach, każda większa twierdza wypełniona agentami Cieni gotowymi otworzyć bramy lub zabić wrogich dowódców. Do tego tysiące drakkarów pełnych krwiożerczych wikingów od tygodni siało zamęt wszędzie, gdzie tylko zdążyli dotrzeć. Wszystko wskazywało na to, że szykuje się łatwa, idealnie zorganizowana inwazja. Wybór późnej zimy jako momentu rozpoczęcia kampanii skutecznie ograniczył liczbę ofiar: jedzenie będzie idealnie zabezpieczone przed gniciem, zero robactwa, komarów i innych pasożytów, oblężenia będą krótkie, albowiem w żadnej twierdzy nie zostało wiele zapasów, a ewentualna skażona woda w studniach będzie mogła szybko zostać uzupełniona roztapiającym się śniegiem. Mróz z pewnością zabije część legionistów, lecz kenraal zabrał ze sobą przeważnie obywateli Archipelagu, dla których lokalne temperatury były niemal jak letni biwak. Wciąż, statystycznie same wypadki i przypadkowe zdarzenia odbiorą życie co najmniej jednemu żołnierzowi z każdej dziesiątki. Potyczki, bo tylko tak można nazwać starcia, jakie szykowały się z rozproszonymi obrońcami, zabiorą co najmniej drugie tyle. Samo to da jakieś dziesięć tysięcy zmarłych. Dziesięć tysięcy ludzi pełnych marzeń i potencjału, którzy nie dotkną już nigdy swych bliskich i ukochanych, nie zobaczą rodzinnych stron, niczego nigdy nie doświadczą ani nie przeżyją. Cena spokojnej, idealnie zorganizowanej inwazji. Czuł gorycz i niesmak, ciesząc się w duchu, iż nie został w młodości wybrany do roli w pobliżu Imperatora i nie musiał ważyć na szali żyć własnych obywateli ani żyć przyszłych pokoleń, którym trzeba przynieść Świt przy pomocy ofiary z tych pierwszych. Nie wydawało mu się możliwe dokonanie takiego wyboru. Ledwo znosił świadomość cierpień, jakich w paszczy postępu i cywilizacji, doświadczały zwierzęta, zatem myśl o podobnych krzywdach u rozumnych istot szarpała mu serce.

Gdy dotarł do horreum, spostrzegł jedynie zamknięte drzwi. Inżynierowie nie zamontowali tu jeszcze zegarów słonecznych, w Imperium obecnych na każdym kroku, lecz po chylącym się na zachodzie słońcu wnioskował, że nadchodziła dziesiąta, może jedenasta godzina dzienna. Zbyt wcześnie, by horreum było zamknięte. Logicznie mogło być ku temu wiele powodów, jak chociażby inwentaryzacja, duża dostawa ze statków, tudzież losowy wypadek, jednakże pech, który zdawał się prześladować całe to śledztwo, sugerował bardziej ponure wytłumaczenie. Przeczuwając wszelkiej maści czarne scenariusze, obszedł budynek powolnym krokiem, spięty jak łuk gotowy do strzału, przyszykowany do ataku w każdej chwili. Z jego wiedzą w zakresie imperialnej magii nie był nigdy w zagrożeniu, nie naprawdę, lecz wątpił, by skażenie gigantycznego magazynu oraz setek ludzi w okolicznych namiotach było warte ratowania swojego życia. Musiał zatem polegać na umiejętnościach walki wręcz, wpojonych przez lata edukacji na Forskar oraz mięśniach wyrobionych latami treningów. Po powolnym marszu wzdłuż ścian horreum, który wydawał mu się trwać całe godziny, wreszcie znalazł wejście. Schowana na tyłach budynku furtka najwyraźniej była przeznaczona dla wozów i tragarzy, obecnie jednak nikogo przy niej nie było. Pasowało to do ataku na magazyn, podczas którego napastnicy zrzuciliby pracowników do środka i zamknęli główne wejście, lecz mała szansa, by pomyśleli o wozowni. Usłyszał jakieś hałasy i głosy dochodzące z głębi horreum. Wbrew logice, nakazującej wycofanie się i powrót z asystą, ruszył przed siebie. Kroczył powoli i ostrożnie, ale żadną miarą nie było to skradanie się. Był imperialnym Forskar i nie zamierzał splamić swej pozycji czajeniem się w cieniach, jak pospolity bandyta.

– Nadstawcie uszu i wytężcie głowy – przemówił jakiś opryskliwy głos. – Będę wydawał polecenia prosto od kenraala.

Oczom Scorna ukazał się niski i krępy mężczyzna, oraz otaczający go tłum, zebrani wokół ogromnego stołu, na którym zalegały odważniki, miarki oraz notatki. Wydający rozkazy bezceremonialnie odsunął na bok wszystko przed sobą, kładąc na to miejsce szczegółową mapę wybrzeża. Tłum zastygł w oczekiwaniu, a Scorn odetchnął z ulgą, zdając sobie sprawę, że jest świadkiem rutynowego spotkania logistyka z pracownikami horrerum. Najwyraźniej nie będzie musiał nikogo dziś krzywdzić. „Przynajmniej w najbliższym czasie” – dodał w myślach, zostawiając wieczorowi i nocy możliwość drastycznej zmiany w tym aspekcie. Postanowił nie ujawniać się od razu, by wykorzystać tę rzadką okazję do obserwacji ludzi nieświadomych, że znajdują się w obecności Forskar.

– Ty, Skadi, zajmiesz się transportem żywności ze statków do bazy taktycznej, którą zdobędzie limestari Dergen. Droga do najbliższej rzeki jest już postawiona, a stamtąd spłyniecie barkami prosto do celu.

– Zbyt mało mam ku temu ludzi, panie logis…

– Niewolników na szczęście mamy wielu, zagonisz ich zatem do pracy. – Logistyk wpadł jej w słowo szorstkim tonem. – Gdy będziesz miała konkretniejszą estymację co do tego, ilu ich potrzebujesz, złóż mi raport, a dostaniesz dowolną liczbę. W granicach rozsądku naturalnie. Aha, i nie zapomnij o oficjalnym wniosku, żeby Czarni się nie przypierdolili. Ulric i Leo, odpowiadacie za żywy inwentarz z okolicznych wiosek. Weźcie ze sobą jajogłowych, by zbadali każdą sztukę. Póki nie dostaniecie oficjalnego pozwolenia, nie ruszać zwierzyny nigdzie poza wyznaczonymi punktami na kwarantannę. Cholera wie, jakie zarazy się tu szerzą, a jak nie plaga, to Arkana. Wszystkie podejrzane sztuki ubić, padlinę zakopać zgodnie z wytycznymi. Personel mający z nimi styczność także na kwarantannę. Zdrowe zwierzaki pędzić tutaj pod eskortą, wyznaczonymi drogami. I znowu, pamiętajcie o oficjalnych dokumentach. Czarni patrzą na nasz każdy krok, szukając skurwysynów robiących interesy na boku.

– Tak jest, panie logistyk.

– Nie muszę też dodawać, że jeśli komukolwiek z was w głowie takie numery, to Czarni będą ostatnim z waszych zmartwień. Ja jestem dużo mniej wyrozumiały.

– Tak jest, panie logistyk.

– Teraz zaś delikatna kwestia. Wycinka. Po raz pierwszy od wieków jesteśmy na ziemiach, gdzie druidzi nie wiszą nam nad głowami, licząc każde ścięte drzewo i wołając o pomstę do nieba, gdy zabije się o jedną sarnę za dużo. Zatem zanim jacyś tu przypłyną i nastroją do tutejszej natury, czy cholera wie co oni robią, mamy wolną rękę. Zamierzam to wykorzystać, by wyrobić normy produkcji na długie lata. Każda pozbawiona zadania ekipa i każdy bezczynny niewolnik ma zostać przeznaczony do wycinki. Ta puszcza, rozciągająca się od murów obozu po horyzont, ma zniknąć. Zaś wszystko, co w niej żyje… –

Logistyk przerwał, wreszcie dostrzegając kątem oka Scorna.

– Mów dalej, panie logistyk – powiedział z uśmiechem Forskar. – Jestem niezmiernie ciekaw, co ma się stać ze wszystkim, co żyje w puszczy.

– Agencie Forskar… skąd tu się… nie wiedzieliśmy…

– …że polityką Imperium wobec tej krainy jest traktowanie jej jak oficjalnej części naszej ojczyzny? Czy wasza niewiedza dotyczyła może faktu, że brak wytycznych od druidów nie oznacza wolnej ręki, a stosowanie się do regulacji z Archipelagu? Śmiem wątpić, by ktoś z twoją pozycją mógł przejawiać tak rażącą ignorancję. Jedyne pytanie, jakie pozostaje mi zadać, to czy to twoja własna inwencja i nadgorliwość, czy też to kenraal wykazał się taką przedsiębiorczością.

– Zapewniam…

– Zapewnij mnie, że zejdziecie mi teraz wszyscy z oczu i zostawicie samego z Gudrun IX Rhus. A jeśli normy polowań i wyrębu zostaną przekroczone choćby o jedną sztukę, odpowiecie przede mną, wraz ze wszystkimi podwładnymi.

Logistyk i pracownicy horreum posłusznie wykonali rozkaz, niektórzy z oburzeniem na twarzy, inni z usatysfakcjonowanymi uśmiechami ludzi, którzy byli świadkami upokorzenia nielubianego przełożonego. Niektórzy po prostu starali się nie rzucać w oczy i jak najszybciej uciec, najlepiej stapiając się z tłumem, by nie paść ofiarą gniewu Forskar. Z rozbawieniem zauważył, że niezależnie od postawy wszyscy unikali patrzenia mu w oczy. Mit o tym, że strażnicy Ładu potrafili jednym spojrzeniem wyczytać wszystkie występki swojej ofiary, najwyraźniej pozostawał silny w narodzie.

Przy stole została jedynie starsza kobieta o pomarszczonej twarzy i siwych włosach spiętych w gruby warkocz. Jej postać sprawiała wrażenie zniedołężniałej starowinki, lecz oczy były pełne życia i inteligencji, uważnie obserwujące wszystko przed nimi i analizujące każdy szczegół.

– Skurwysyn, naprawdę to zrobił. – Zaśmiała się kobieta bez cienia powagi, jakiej oczekiwałoby się u kogoś w jej wieku.

– Zechcesz rozwinąć tę myśl? – spytał Scorn, podchodząc bliżej.

– Bjorn. Groził, że naśle na mnie Czarnych. Nie sądziłam jednak, że naprawdę jest do tego zdolny. Na reedukacji gruntownie wpojono mi, że odpowiadacie tylko przed Imperatorem.

– Wpojono zatem niedostatecznie dobrze, albowiem nie odpowiadamy nawet przed nim. Imperator podlega pod Ład tak samo, jak każdy inny obywatel. Wszyscy jesteśmy równi i od każdego oczekuje się poświęcenia wypełnianiu swojej funkcji, niezależnie czy jest nią praca przy kloace, czy rządzenie całym Imperium.

– Tym dziwniejsze, że pozwalasz, by wysługiwał się tobą byle gryzipiórek.

– Zapewniam cię, że nikt się mną nie wysługuje. Dostałem zawiadomienie o przestępstwie i zgodnie z obowiązkiem postanowiłem sprawdzić, ile jest w nim prawdy. Natomiast twoja reakcja pasuje do kogoś, kto ma coś na sumieniu, lecz pragnie przedstawić wszelkie dochodzenie w swojej sprawie jako przysługę dla Bjorna. Liczyłaś, iż się zawstydzę, przeproszę i uznam, że skoro zaszłaś za skórę przestępcy, to sama masz czyste sumienie? Jeśli już, to statystycznie większe jest prawdopodobieństwo, że znajoma przestępcy także nie będzie cechować się specjalnym szacunkiem do Ładu.

– Czy w związku z tym Czarni są największymi zbrodniarzami ze wszystkich? W końcu obracacie się wśród przestępców cały czas.

Scorn skrzyżował ręce na piersi i obdarzył starszą kobietę wymownym spojrzeniem. Ta utrzymała przez chwilę kontakt wzrokowy, jak gdyby liczyła, że Forskar okaże jakąś słabość, ale gdy nic to nie dało, uniosła pojednawczo ręce.

– Racja, przegięłam. Już się tłumaczę. Nie spędziłam tylu miesięcy w panoptykonie, by tam teraz wracać na kolejną dawkę reedukacji.

Bezceremonialnie przyciągnęła sobie pobliski zydel i usiadła ciężko, opierając się o stół, na którym leżała mapa. Bezwiednie śledziła palcami narysowaną na niej linię wybrzeża, jak gdyby zbierając myśli. Tudzież szykując wiarygodne kłamstwo.

– Było to zimą, trzysta pięćdziesiątego siódmego roku – zaczęła wreszcie. – Prąd z głębi Archipelagu przyniósł ze sobą mrozy, na jakie nie byliśmy gotowi. Magowie i druidzi robili, co mogli, lecz niewiele to znaczyło wobec tego zimna. Limity na wycinkę drzew i wydobycie węgla zostały zniesione, a koce, odzież ochronna oraz opał przeciekały przez horreum jak woda przez palce. Ledwo wyrabialiśmy z wydawaniem, aż wreszcie nie było już niczego, co wydać mogliśmy. Niczego, oprócz pokaźnych zapasów odłożonych dla legionistów na wypadek przydzielenia ich na nasze tereny. Teoretycznie nie powinnam ich wydać, gdyż w razie ataku i mobilizacji wojsk trzeba było mieć dla nich wszelkie możliwe dobra, lecz jaka jest szansa, że ktokolwiek zaatakuje Archipelag? Po setkach lat podbijania całego świata można bezpiecznie założyć, że nie ma nikogo, kto zdołałby nawet zbliżyć się do serca Imperium. Południowe prowincje może ktoś by zdołał drasnąć, lecz Archipelag? Wszelkie wizje inwazji i legionistów pukających do mych drzwi w potrzebie były żałośnie śmieszne, wobec ludzi niemal zamarzających na moich oczach. Zatem rozpisałam zapasy dla legionistów jako zniszczone w nieszczęśliwym wypadku i wydałam je potrzebującym.

– Twierdzisz zatem, iż zdarzyło ci się to tylko ten jeden raz? To tyle?

– Cóż… potem wieści się rozeszły i inni także zaczęli przychodzić. Regulacje dla wszystkich horreów w prowincji pisane są odgórnie, z poziomu Oka Imperatora i jego rady, więc czasem potrafią być mało elastyczne i nijak się mieć do rzeczywistości

– Te regulacje spisano krwią ludzi, którzy sądzili, że są mądrzejsi od wszystkich innych, doprowadzając tym do tragedii. Jeśli uważałaś, że jakiś ich aspekt nie ma odbicia w rzeczywistości, trzeba było zgłosić to swemu przedstawicielowi w radzie albo agentowi Forskar, a oni przedłożyliby tę kwestię u Oka. Jeśli twe uwagi byłyby słuszne, regulacje uległyby alteracji. Jednak ty nie chciałaś, by je zmieniono, prawda? Pasował ci układ, w którym stanowisz jedyne źródło dla wszystkich, którzy chcą dostać coś na boku. W którym wszyscy chcący złamać Ład wiedzą, że ty załatwisz ich problemy.

Kobieta nic na to nie odpowiedziała, obrzucając go tylko spojrzeniem od stóp po czubek głowy, jakby szukała punktu zaczepienia do werbalnego ataku. Tudzież usiłowała zabić samym wzrokiem. Mimowolnie naszła go refleksja jak interesującymi istotami są ludzie. Każdy ma setki tysięcy myśli podobnych do niego, a jednocześnie zupełnie obcych, kryjących się wewnątrz czaszki, chowanych za twarzami i maskami. Sam musiał zresztą przybierać personę groźnego strażnika Ładu, ilekroć miał do czynienia z kimkolwiek spoza wąskiego kręgu swych bliskich, zabijając tym prawdziwego siebie. Czasem żałował, iż natura jego profesji czyniła wszystkich defensywnymi wobec niego, jednak tym większą satysfakcję czuł, otwierając ich czaszki i umysły, skuteczniej niż topór wbity w głowę.

– Odnoszę wrażenie, że mniemasz, jakoby twoje milczenie nie odpowiadało na moje pytanie.

– Odpowiada. Ale nie tak szczegółowo jak faktyczna odpowiedź. Szczegóły zaś potrafią stanowić o różnicy między życiem a śmiercią, gdy stoi się przed Forskar.

– Nie spotkałem się jeszcze z wyrokiem śmierci, wydanym przez kogoś z mej rodziny w czerni. Niezmiernie bardziej korzystne dla wszystkich jest wysłać przestępcę na dekady niewolniczej pracy ku czci Imperium, niż po prostu go zabić. Śmierć jest wszak naszym wrogiem i nie należy oddawać jej ani jednej ofiary więcej, niż jest to absolutnie konieczne. A nawet jeśli już ktoś jest tak niebezpieczny, aby jego anihilacja była konieczna, to raczej dokonano by jej poprzez oddanie takiej jednostki na cele naukowe. Wszak jest jeszcze wiele rzeczy, których nie wiemy o świecie, naturze i Arkanach, a obiektów badawczych jest zawsze mało, z oczywistych przyczyn etycznych. Nie wiemy chociażby, jakie efekty daje wiele trucizn ani jak z nimi walczyć. Nie wiemy, co stanie się z genami osoby zmienionej przy użyciu magii. Śmierć jest pewna, lecz co, jeśli taki ktoś zdołałby się wcześniej rozmnożyć? Czy przekazałby dalej geny stworzone przy pomocy Arkanów? Nie wiemy także, czy przesłanki o szlachetnych kamieniach pochłaniających skażenie są wiarygodne, gdyż eksperymentom brakuje grupy kontrolnej, która z samej definicji nie byłaby w żaden sposób chroniona. Co nastąpi, jeśli wystawi się część ciała na Arkana, ale pozostałe skryje za grubą warstwą metalu i upewni, że obiekt nie wdycha żadnych skażonych oparów? Czy mutacjom uległyby tylko wystawione kończyny, czy też skażenie przemieszcza się po ciele, na wzór trucizny w żyłach? Sam jestem ciekaw tego ostatniego i chętnie przeczytałbym raport z wiwisekcji kogoś, kto wziął udział w takim eksperymencie. Szkoda, jeśli tym kimś byłaby osoba tuż przed końcem kariery i spokojnym wieńczeniem żywota w luksusach Domu Opieki, nieprawdaż?

Mowa ciała kobiety pozostała śmiała i niepokorna, aczkolwiek iskry lęku zaczęły tańczyć w kącikach jej oczu.

– Rozumiem aluzję – wymamrotała głosem ociekającym pogardą. – Czego zatem oczekujesz?

– Szczęśliwie dla ciebie mam chwilowo pilniejsze sprawy na głowie, niż ściganie cię i gromadzenie materiału dowodowego. Ponadto reedukatorzy powinni skupić się na wpajaniu Ładu lokalnej ludności, a nie krnąbrnym obywatelom… póki co. Taki stan rzeczy nie potrwa jednak długo. Zatem ty zaprzestajesz swej działalności już w tej chwili, ze skutkiem natychmiastowym. Jeśli usłyszę o chociaż jednym wypadku naruszenia Ładu z twej strony, jeśli znajdę choć jeden dowód twojego udziału w kradzieży, zobaczysz zdecydowanie mniej spolegliwe oblicze wymiaru sprawiedliwości.

– Oczywiście, agencie – zgodziła się z wyraźną ulgą.

– To nie wszystko. Każdego, kto się do ciebie zgłosi, odeślesz precz, ale najpierw zapamiętasz dokładnie, kim był i czego potrzebował. Niewykluczone, iż odwiedzę cię ponownie za kilka dni i chcę mieć wtedy gotową listę takich indywiduów.

– Tak jest, agencie Forskar – przytaknęła, nawet nie usiłując protestować.

– Cudownie. Gdyby zaś przyszło ci do głowy próbować mnie oszukać, to pamiętaj, że nasz wspólny przyjaciel, Bjorn IV Crawson, z pewnością będzie przyglądał się twej działalności z niebywałą uwagą i gorliwie doniesie mi o wszelkich malwersacjach.

Kobieta nawet tego nie skomentowała, rzucając mu spojrzenie, które wyglądało, jakby nie tylko chciała go nim zabić, lecz także poćwiartować, spalić i przekląć do trzeciego pokolenia wstecz. Bez słowa wstała od stołu i odeszła śladem logistyka oraz reszty jej konfratrów.

Scorn uśmiechnął się do samego siebie, po czym ruszył na poszukiwania Sigrun, licząc, iż jej tajemna i krwawa misja przyniosła jakieś rezultaty. Jednak gdy wyszedł z horreum, obok niego wyrósł legionista, pojawiając się szybko i cicho, jak gdyby zmaterializował się znikąd. Scorn nie przypuszczał, że ktoś takich rozmiarów może poruszać się równie niepostrzeżenie.

– Proszę o wybaczenie, panie Czarny. Nie chciałem nastraszyć – przywitał się żołnierz, unosząc lekko ręce w przepraszającym geście. Był postawnym mężczyzną o ciele jak beczka i gęstych włosach, w bordowej przeszywanicy opinającej jego pękatą sylwetkę. Liczne walki i alkohol odcisnęły na jego twarzy swe brutalne piętno, znacząc jako człowieka nawykłego do przemocy. Spodziewałoby się po kimś takim tubalnego głosu i rubasznego śmiechu, lecz on był zmęczony oraz ponury, mówiąc cicho i spokojnie, jakby wszelka radość została w nim dawno ugaszona.

– Nie ma za co przepraszać, legionisto. Prezentujesz godną podziwu subtelność – odparł Scorn, ciesząc się w duchu, iż nie odskoczył, krzyknął czy zrobił czegokolwiek innego kompromitującego dla agenta Forskar.

– Dziękuję za pochwałę. Nazywam się Harald. Harald LXII Miklagard, dekaani w II kohorcie V legionu. Przychodzę, gdyż mam problem wymagający pomocy kogoś z was. Czarnych, znaczy się.

– Słucham – odparł uprzejmie, licząc z całych sił, by problem należał do tych prostszych i przyjemniejszych w rozwiązywaniu, najlepiej z gatunku „usiłuję ustalić, czy uniwersalia istnieją jako istota konkretnych rzeczy, czy są tylko wytworem umysłu”. Jakkolwiek radość i satysfakcję przynosiło mu pomaganie wszystkim obywatelom Imperium w zwykłych, codziennych problemach, to obecnie i tak czuł, że ledwie trzyma w ryzach wszystkie macki swego śledztwa, pełznące w nieznanych kierunkach.

– To… prywatna sprawa.

– Zrozumiałe. Agenci Forskar nie mają prawa rozmawiać o szczegółach swoich dochodzeń i wyroków z nikim postronnym, zatem twoje sekrety nie wyjdą poza naszą dwójkę.

– Wciąż… chciałbym o niej opowiedzieć w jakimś bardziej ustronnym miejscu.

Scorn rozejrzał się wymownie po okolicy, która zaczynała pustoszeć przed ostatnią godziną dzienną, pod panoramą zjawiskowych kolorów zachodzącego słońca. Najbliższe osoby były daleko poza zasięgiem słuchu.

– Skoro tak, prowadź – odparł wreszcie, tłumiąc w duchu ciężkie westchnięcie.

Maszerując za legionistą i obserwując z bliska jego gigantyczne rozmiary, mimowolnie naszła go refleksja na temat niesamowitych osiągnięć imperialnego programu selektywnego rozmnażania. W zaledwie parę wieków, udało im się ulepszyć własny gatunek, w stopniu przerastającym nawet najśmielsze oczekiwania ich przodków. Stworzenie żołnierzy idealnych, przy których wojownicy każdego innego kraju wyglądali jak malutkie dzieci, było tylko najbardziej drastycznym i spektakularnym sukcesem. Mniej efektowne, lecz równie ważne, było zniwelowanie ilości chorób i mutacji, od jakich roiło się poza granicami Imperium, czy możliwość proliferacji rzadkich w naturze cech oraz talentów, jak zdolności manipulacji Arkanami.

– Ponoć Forskar powstają z takiego skrzyżowania linii genetycznych, by mogli wyczuwać, kiedy ktoś mówi prawdę – przemówił Harald, jakby czytając w jego myślach.

– Ktokolwiek to powiedział, ma niesamowicie naiwne postrzeganie tego, czym jest prawda.

Żołnierz spojrzał się na niego ze zdziwieniem

– Każdy wierzy we własną prawdę – wytłumaczył Scorn, zastanawiając się który raz w życiu prowadzi rozmowę na ten temat. Był to popularny temat dyskusji wśród agentów Forskar, jak i debat filozoficznych w łaźniach. – Wykrycie czy ktoś świadomie mnie okłamuje nie byłoby wielką asystą, albowiem dużo ważniejsze jest to, czy ktoś okłamuje samego siebie. Tego zaś nie wie nikt, nawet on sam. Poleganie na takim „wykrywaniu prawdy” tylko sprowadziłoby na manowce, gdyż mogłoby upewnić kogoś w ślepej wierze we własną nieomylność

– Zatem skąd wiedzieć jakie są fakty? Co się zdarzyło naprawdę, a co jest kłamstwem?

Scorn uśmiechnął się ponuro, spod swojej maski.

– Tę wiedzę, nabywa się walutą ciężkiej pracy, dekaani LXII Miklagaard. Na tym właśnie polega moja praca.

W miarę jak maszerowali i zagłębiali się w boczne ulice obozu, Scorn zauważył, że namioty w okolicy są zaskakująco puste. Ewidentnie dziesiątki stacjonujące w tej części fortyfikacji miały o tej porze wyznaczone wachty na murach i przy bramach, a ich pomocnicy obozowi odsypiali ciężki dzień. Zanim zdał sobie sprawę z zagrożenia, smuga ciemności między bagażami legionistów splotła się w ludzką sylwetkę i jakaś postać wpadła na niego z rozpędem, wpychając do pustego namiotu. Zadziałał odruch wpajany na codziennych treningach przez lata szkoleń. Bez myślenia wykręcił się z uchwytu i przeturlał w bok, analizując zagrożenie.

– Nieźle – pochwaliła go Sigrun, podpierając się pod boki i przechylając lekko głowę, jak gdyby oceniała jego technikę uniku. – Byłam pewna, że zaczniesz wołać o pomoc.

Nie miała już na sobie munduru Forskar, a cywilny strój, chociaż także utrzymany w czerni. Na plecach miała futro mantykory, narzucone w taki sposób, że paszcza bestii spoczywała na jej barku i zdawała się zaglądać jej przez ramię. Jej tunika była zaś zrobiona z misternej sieci materiałowych pasów i sznurów, sprawiając wrażenie rozprutej szmaty. Wrażenie to szybko mijało, gdy dostrzegało się precyzję wykonania oraz skomplikowane wzory przywodzące na myśl rybackie sieci. Zauważył też, że takie ubranie miało uboczny efekt w postaci odsłaniania znacznej części ciała Sigrun, które było zbitym posągiem z mięśni i blizn, jak świątynia wzniesiona ku czci bólu oraz wysiłku. Już miał zapytać o Haralda, lecz ten zajrzał do środka i wymienił porozumiewawcze spojrzenia z jego partnerką, co szybko zniwelowało wszystkie wątpliwości względem wielkoluda.

– Krzyczenie o pomoc nie jest złą taktyką, gdy jest się agentem Forskar w obozie pełnym sojuszników – odparł Scorn, przyjmując pomocną dłoń swej partnerki i wstając na równe nogi. – Stygma z nim związana wywodzi się z ideałów honoru i prymitywnej dumy, które dawno już zostawiliśmy za sobą jako cywilizacja. Może gdybyś uciekła się do tej taktyki, mielibyśmy w tej chwili dwóch jeńców do przesłuchania, zamiast dwóch denatów oraz podejrzeń względem naszych umiejętności. O poszanowaniu życia drugiej osoby nie wspomnę, gdyż powinno być zawsze priorytetem.

– Niech spierdalają z takimi podejrzeniami – warknęła pełnym irytacji gestem, odgarniając grzywkę znad oka. – Całe dnie patrzą na ręce opiekunek w Domu Matek, licząc czy smarki mają przepisową liczbę zabawek albo czy niewolnicy w obozie nie mają zbyt niewygodnych poduszek, ale przypierdalać się będą do jedynych dwóch agentów z prawdziwą sprawą.

– Jakkolwiek podzielam twój sentyment, ciężko odmówić naszym braciom i siostrom w czerni podstaw do obaw, gdy uciekasz z miejsca podwójnego morderstwa. Co tam się stało? Gdzie byłaś?

Radość zabarwiła swym płomieniem oczy Sigrun, a znajomy uśmiech pojawił się na jej bladej twarzy i Scorn wiedział już, że tylko czekała na to pytanie.

– Śledziłam was. Ciebie i prawnika. Podążałam za waszą dwójką i śledziłam ludzi, którzy was śledzili. A gdy zobaczyłam, że jeden z was ma dwa ogony zamiast jednego, wiedziałam, kogo się trzymać.

– …albowiem wiedziałaś, iż to nie tylko szpiedzy Cieni, lecz także kogoś innego – dokończył powoli, a Sigrun pokiwała głową z satysfakcją i uśmiechem godnym drapieżnika. – Lecz skąd pewność, że Cienie nie wysłali po prostu jednej osoby w jedno miejsce, a dwóch w drugie?

Jego towarzyszka wyglądała teraz na bardzo zadowoloną z siebie.

– Po pierwsze, mnie także śledziło dwóch facetów. Tych samych, których znaleziono potem w stajni. Początkowo myślałam, że oba ogony pracują dla tej samej osoby. Jeden nas śledzi, a drugi wkracza tylko na wypadek, gdyby pierwszy został pochwycony, i sprząta bałagan. Jednak przyglądając się facetom idącym za tobą i prawnikiem, zmieniłam zdanie. Pierwszy szpieg śledzący każdego z nas musi pracować dla Cieni, jako typowe towarzystwo sponsorowane przez nasz kochany wywiad. Druga osoba szła tylko za tobą i mną, zatem pracuje dla kogoś innego. Inny modus operandi, inny wygląd. Poza tym jest jeszcze „po drugie”…

– Po drugie?

– Po drugie miał charakterystyczne buty – odparła z satysfakcją. – Prawie nikt nie pamięta, by zmienić buty, gdy się za kogoś przebiera. Cienie uczą takich sztuczek swoich operatorów, ale ktoś z mniejszym doświadczeniem w szpiegostwie łatwo o tym zapomni. Więc gdy zobaczyłam, że jeden z waszych ogonów pomyka po obozie wojskowym w ładnej parze bez śladów zużycia, wiedziałam, że to mój cel.

– Co jeszcze zauważyłaś? – spytał coraz bardziej zaintrygowany Scorn. Wszelkie ślady zmęczenia zbiegły z jego umysłu, który stał się zimny i czysty niczym arktyczny lodowiec, a nienaturalny spokój ogarnął całe jego ciało.

– Sporo. Wychudzony i osłabiony, używa laski do chodzenia, lecz maskuje ją jako ozdobny symbol władzy. Łysieje, ale goli się na zero, by to ukryć. Makijaż na twarzy może tuszować znamiona lub blizny. Ogólne zniszczenie ciała wskazuje, że to mag, ale stara się ukrywać efekty skażenia, zatem jest wystarczająco ważny, by przejmować się takimi rzeczami jak to, w jaki sposób go postrzegają.

Sigrun ewidentnie była w swoim żywiole. W jej skupionych i pewnych siebie oczach szalał ogień, a słowa wyrzucała w ilości i tempie, jakiego jeszcze u niej nie widział.

– Sądzę, że to ktoś blisko Pierwszego Maga – kontynuowała. – Nie ma szans, żeby nie wysłał swoich ludzi na ten kontynent, aby donieśli mu o tutejszych sposobach manipulacji Arkanami, ale to praca dla kogoś zaufanego, a nie byle ucznia. Kogoś, kto będzie wiedział, czego szukać, i zrozumie zawiłości tego, co znajdzie.

Gdy Scorn zdał sobie sprawę z wysokiego prawdopodobieństwa tego przypuszczenia, miał wrażenie, że jego jelita spętały się w ciasny, bolesny węzeł, a dreszcz pokąsał go wzdłuż kręgosłupa. Ingerencja kogokolwiek z Rady Pierwszych, najbliższych doradców Imperatora, była niespotykanym wydarzeniem. Wszyscy z nich byli niczym mityczne bestie, nieznani, onieśmielający, milczący i budzący lęk gdziekolwiek się udali. Pierwszy Mag był jednak czymś kompletnie innym. Legendy o nim spędzały sen z powiek i napawały panicznym lękiem nawet najodważniejszych legionistów czy najbardziej szalonych Cieni. Był mrocznym koszmarem każdego wroga Archipelagu, czarnym i bezdusznym umysłem trzymanym na wodzy jedynie sercem i żelazną wolą Imperatora. Jeśli wysłał tu swoich ludzi, jeśli jego wzrok padł na ten kontynent, to przewidział każdy sprytny krok swoich przeciwników i każdy możliwy ruch wszystkich partii. Scorn mógł mieć tylko nadzieję, że w tym wypadku odgrywali rolę jego pionków, a nie adwersarzy.

– Zatem co sugerujesz? – spytał, widząc po minie swojej partnerki, iż już miała uformowany plan działania.

Koniec

Komentarze

Witamy wśród żywych :D Przez tak długą przerwę bałam się już, że zaprzestałeś dalszych publikacji. 

Niestety jest dość chaotycznie w tym rozdziale, ponieważ masz fragmenty, gdy wznosisz się na niesamowity poziom, lepszy niż niejeden wydany pisarz (moment gdy Scorn przysypia jest opisany genialnie, a jego marzenia o domu czytałam po kilka razy, tak mi się spodobał ten fragment), ale jednocześnie czasem wszystko jest takie nijakie, jakbyś jedynie starał się połączyć jakimś spoiwem te lepsze sceny. Natomiast dialogi dalej są Twoją mocną stroną. Faktycznie Scorn w każdym z nich sprawia wrażenie Wagnerowskiej postaci, a nie kogoś wrażliwego i empatycznego, jest to jednak trochę wytłumaczone w jego myślach o maskach i personach. 

Rozdział sprawia wrażenie mostu między aktami, gdzie kończymy wstęp i zaczynamy widzieć dokąd zmierza akcja, co sprawia że wybaczam jednak te wady i liczę na to, że dalej będzie już tylko mnóstwo genialnych fragmentów, a jak najmniej zapchajdziur.

 

PS

Nie chcę Cię martwić, ale z tego co pamiętam, w serii o Meekhanie cesarz także miał Pierwszych, jako najbliższych doradców xD

Dzięki : ) Faktycznie ten rozdział powstawał etapami, które następnie usiłowałem połączyć w stosunkowo gładki sposób, co najwyraźniej nie zakończyło się specjalnym sukcesem. Cieszę się jednak, iż pomimo tego, jest na tyle dobry, by wzbudzić pozytywne emocje. 

Określenie go mianem mostu między aktami także jest całkiem trafne. Starałem się użyć tego fragmentu, by uzupełnić wszelkie braki w ekspozycji, zanim rzucimy się w pęd fabuły i nie będzie czasu, ani sensu, na zatrzymywanie się, by tłumaczyć zasady rządzące tym światem. 

Hej, ho, wybacz zwłokę, ale niespodziewanie dopadło mnie życie. xD

 

Czy wykaże się pragmatyzmem i nie będzie antagonizował Władców Morza, czy może zechce wymierzyć im sprawiedliwość?

Hmm… Rozumiem, że chodzi o jakąś dyscyplinę… Ale najeźdźców nie powinien chyba interesować szczególnie los miejscowych. Właściwie nie do końca rozumiem, skąd pomysł, że to cokolwiek wspólnego z Imperium (ale przyznaję, mogę już nie pamiętać szczegółów, odstępy są jednak dość długie).

 

Żołądek także powoli domagał się uwagi, ponieważ ostatni posiłek otrzymał wieczorem poprzedniego dnia. Mimo wszystko, Scorn odłożył zaspokajanie potrzeb ciała na później, drażniony przez poczucie otwartych wątków śledztwa, nawołujących do wysiłku i znalezienia odpowiedzi. W duchu liczył już jednak na zaznanie wizyty w łaźni i przespanej nocy, gdyż żadnej z tych rozkoszy nie dane mu było doświadczyć od tygodni.

Hm… W ramach pracy nad warsztatem musisz się ostro wziąć za skracanie. To można by zmieścić w jednym, raczej krótkim zdaniu. Czytelnika naprawdę to męczy, nieważne, jak ładnie to napiszesz.

 

Zdawał sobie sprawę, że nadzieja na łatwe i rychłe odpowiedzi w tym śledztwie, wymuszała dość wybujałe wymagania względem prawdopodobieństwa, lecz nie mógł powstrzymać się od jej posiadania.

OMG tutaj musiałam mocno pokombinować i przeczytać uważnie dwa razy, żeby zrozumieć. Staraj się raczej, żeby czytelnik płynął z tekstem, rozumiem, że jesteś elokwentny, ale nie musisz tego udowadniać na każdym kroku. ;)

 

jak napięcie ucieka z jego ciała.

jak ucieka z niego napięcie?

 

odwdzięczając się poprzez znaczenie ich czarnych mundurów swoją jasną sierścią.

Zbędny zaimek.

 

Rzucił torbę na marynarski hamak, służący mu za łóżko, i usiadł przed swoim biurkiem

Po pierwsze: czy naprawdę każdy agent taszczył taki kawał drogi biurko? (To czemu nie łóżko?) Po drugie: czy biurko to na pewno słowo pasujące do starożytności?

 

Najchętniej wziąłby ze sobą jeszcze więcej tomów, gdyż swoją obecną kolekcję przeczytał jeszcze zanim dopłynęli na nowy kontynent, lecz niestety miejsce na statku było mocno ograniczone. Zastanawiał się czasem co stało się z książkami, jakie pozostawił na nadbrzeżu w rodzinnym Avangr i czy ich obecni właściciele mieli z nich pożytek.

Zastanów się, czy to szczegóły niezbędne dla fabuły. Na pierwszy rzut oka – absolutnie nie. Nie sądzę też, aby szczególnie wyraziście budowały postać.

 

poczuł wielkie zmęczenie, jak gdyby tygodnie ciężkiej pracy wreszcie go dopadły i przygniotły. Tytanicznym wysiłkiem siły woli zmusił się, by zachować przytomność, lecz czuł, że wszelka dalsza analiza oraz porównywanie listy ze spisami ludności, aktami Forskar i dziesiątkami innych źródeł informacji będzie niewykonalne w obecnym stanie. Makabryczna scena zbrodni wciąż krążyła mu po umyśle, na wpół uformowane myśli i zdania, losowe obrazy oraz bezsensowne majaki odbijały się wewnątrz jego czaszki. Jego umysł wciąż chciał rozwiązać sprawę, choć każda myśl znikała pod zwalniającymi obrotami mózgu, jak zapiski na piasku zmywane mozolnymi, wszechogarniającymi uderzeniami fal, zanim nawet dobrze się uformowały. Głosy, sceny, dźwięki i myśli kłębiły się w jego głowie niczym rój robaków wijących się pod czaszką i wgryzających się w szarą materię jego mózgu.

Hmm… Co powiesz na:

Był jednak tak zmęczony, że nie potrafił się skupić.

Łatwiej, krócej, informacja ta sama.

P.S. Jego czaszki, jego mózgu – zbędne zaimki.

PP.S. Fraza "zwalniające obroty” jest chyba nieco za nowoczesna na starożytność. Tak gdzieś o… 20, 25 stuleci…?

 

Nie powiedziałbym, że jesteśmy specjalnie łatwi do odróżnienia od siebie nawzajem.

Raczej trudno nas od siebie odróżnić…? Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego – on facet, ona kobitka… Czy może chodzi o wszystkich agentów? Nadal dziwne.

 

to fakt że,

→ to fakt, że

 

powiedział, głosem mroźnym jak górski strumień.

powiedział głosem równie mroźnym co woda w wannie za jego plecami/spływająca mu po plecach? – chyba bardziej “nastrojowo”.

 

Ja także nie mogę powiedzieć, bym je specjalnie wielbił.

Super nienaturalne, zwłaszcza to “wielbił”.

 

Agentka Forskar milczała przez dłuższy moment, jak gdyby chcąc coś powiedzieć, lecz ostatecznie pokręciła z rezygnacją swoją zakapturzoną głową.

Obie wykreślone rzeczy są dla czytelnika absolutnie oczywiste.

 

powiedziała kamiennym głosem. – Wierzę w twe nieliche umiejętności.

A – głos raczej nie może być kamienny. B – skoro wierzy, nie musi podkreślać, że nieliche.

 

Wsparty twą wiarą niechybnie osiągnę wszystkie swe cele. Póki co jestem w stanie zaręczyć cię z relatywnie wysoką pewnością, że nie dołożymy nikomu więcej spraw, niż jest to absolutnie konieczne – odparł, pozwalając sobie na lekki uśmiech. – Jednakże muszę poprosić kolektyw w czerni o asystę, w zadaniu tyleż trywialnym, co czasochłonnym.

Czy oni naprawdę muszą tak mówić…? ^^’ “Wsparty twą wiarą”, nawet z uwzględnieniem ironii, brzmi wręcz jak parodia.

 

łasił się obecnie u jej stóp, ocierając łebkiem o łydki.

Powtórzona informacja. Nie mam kota, więc nie wiem, jak się mówi – ale skróciłabym albo do: łasił się do jej nóg, albo do: ocierał się łebkiem o jej nogi.

 

Agentka przejrzała zwój, ze sceptycyzmem wyzierającym z oczu.

Eeee… sceptycyzm raczej widać na twarzy.

 

Scorn westchnął ciężko i zaczął się ubierać, zastanawiając,

Mocno brakuje mi drugiego “się”. Skoro razi dwa się, to użyj synonimu bez “się”, ale nie można dla uniknięcia “się” naginać gramatyki…

 

– Zobaczę, co da się zrobić. Wszak wszystkie racjonalne istoty stworzone są, aby kooperować

Czy jesteś pewien, że potrzebujesz w swojej powieści anglicyzmu?

 

zatem pomaganie innym sprawia mi czystą radość – zgodziła się, po czym wymierzyła w niego dłonią z listą, jak gdyby trzymała w niej nóż.

listą niczym nożem/listą, jakby trzymała w ręku nóż…? Coś takiego, IMO.

 

– Tobie także doradzam zaznanie tejże radości.

OMG. Naprawdę, przysięgam, że współczesnego czytelnika ten język przyprawi o mdłości. crying Przesadzasz, MOCNO przesadzasz. I elokwencję, i ironię da się wyrazić prostszym językiem. Zresztą one działają (robią wrażenie), kiedy są dawkowane z umiarem. Jedno na drugim – tylko męczy i wywołuje westchnienia.

Jak już: radzę zaznać tej przyjemności…?

 

Na razie tyle, na więcej nie mam dzisiaj siły. Ujmę to w ten sposób: moim zdaniem (któremu daleko do wyroku, wiadomo) zarówno Ty, jak i powieść macie potencjał. Ale jeżeli chcesz nad sobą pracować i doskonalić zarówno warsztat, jak i książkę, to musisz MOCNO zwrócić uwagę na następujące rzeczy:

– język powinien być kwiecisty jedynie tam, gdzie wymaga tego sytuacja, inaczej męczy, nudzi i irytuje;

– dla czytelnika liczy się akcja, nie przemyślenia i wynurzenia, a już na pewno nie opisy fizjologii, zwłaszcza takie na pół strony, najeżone metaforami;

– nie każda wypowiedź musi być nasycona ironią. Jeżeli każdy bohater w każdej wypowiedzi (a nawet każdej myśli) stosuje ironię, trudno ich zróżnicować – przez co potem wszyscy wydają się tacy sami;

– zwracaj uwagę na zaimki – w wielu przypadkach naprawdę są zbędne;

– nie zanudzaj czytelnika powtórzeniami informacji i zbędnymi szczegółami. Ogranicz przekazywane informacje do minimum, tylko to, co czytelnik musi wiedzieć. Stosuj kryterium: potrzebne/niepotrzebne. Jeżeli coś nie jest niezbędne: dla fabuły / dla przedstawienia bohatera / dla przedstawienia relacji między bohaterami – po prostu to wyrzuć. Albo ogranicz do jednego zdania, wtrącanego mimochodem, a nie elokwentnego wywodu.

 

Szczerze – po przeczytanym dzisiaj fragmencie mam wrażenie, że gdybyś miał opisać pierdnięcie, byłby to zrywający się bez ostrzeżenia wicher, szarpiący bezlitośnie ścianki jelit i nie pozwalający skupić myśli na wielkich ideach czy wykonywanych obecnie czynnościach, dopraszający się wypuszczenia na wolność i drogę do wolności bez skrupułów sobie torujący; huragan przesiąknięty zgniłym aromatem fekaliów, niosący wspomnienia spożytego jadła, lecz w jakże lichej formie; wydobywający się na świat na podobieństwo nowonarodzonego dziecięcia, to znaczy wśród dźwięków mogących dotkliwie porazić co wrażliwsze ucho.

Sorry, ale musiałam. Zaprawdę, to dla Twojego dobra – przykro mi, ale tak właśnie wygląda w dużej mierze Twój tekst.

Już wcześniej było to dostrzegalne, tutaj już naprawdę przeginasz.

 

Akapit otwierający moją książkę, o który pytałam w ankiecie – bardzo drogi mojemu sercu, nie wspominając już o tym, że zajął mi całe godziny – skróciłam ostatecznie do takiej formy:

Niebo broczyło z otwartej rany, nie krwią, a rozżarzonym żelazem; a może to zachodzące słońce znaczyło widnokrąg ognistą poświatą, zasypując skalne rozpadliny iskrami czerwieni i złota.

 

I nadal zastanawiam się, czy nie skrócić do:

Zachodzące słońce znaczyło widnokrąg ognistą poświatą, zasypując skalne rozpadliny iskrami czerwieni i złota.

 

I wiesz co? Zrobiłam to bez żalu. Dalsze skracanie – przeprowadzę bez żalu. Bo wiem, że tak jest lepiej.

 

Jutro skomentuję resztę, mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale, kurde, ktoś musiał Ci to powiedzieć. ;P

 

Dobranoc ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Życie tak już ma, że potrafi dopaść w najmniej korzystnym, ku temu, momencie. Znam to, aż nazbyt dobrze. 

Dzięki za zwrócenie uwagi na zaimki. Niewątpliwie jest to problem w moim pisaniu, za który wypada się wziąć. 

 

“Po pierwsze: czy naprawdę każdy agent taszczył taki kawał drogi biurko? (To czemu nie łóżko?) Po drugie: czy biurko to na pewno słowo pasujące do starożytności?”

Wiesz, biurko to jest coś, co można zrobić samemu w jeden dzień, bez potrzeby wiezienia swojego prywatnego. Tym bardziej, gdy jest się otoczonym przez inżynierów i budowniczych, którzy potrafili postawić cały obóz w kilka dni. Napisałem, że miejsce było ograniczone na statkach, stąd uznałem za oczywiste, że nie brał biurka. A czy jest adekwatne do okresu? Jedynym źródłem, na ten temat, w antycznym świecie są egipskie stoły/pulpity, gdyż byli najbardziej biurokratyczną nacją świata, aż do XXw. Nie jest zatem wielkim skokiem logiki, że podobnie zorganizowany naród, jak Imperium, dodałby szuflady do instytucji stołu i stworzył w ten sposób biurko. To wszak nie telefon, czy helikopter i nie wymaga specjalnie zaawansowanej myśli technologicznej.

 

“Raczej trudno nas od siebie odróżnić…? Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego – on facet, ona kobitka… Czy może chodzi o wszystkich agentów? Nadal dziwne.”

To było dawno, zatem możesz nie pamiętać, lecz w pierwszym rozdziale wspominałem, że mundur Forskar zawiera kaptur i maskę, więc gdy są w niego ubrani, nie da się ich rozróżnić, poza czymś takim, jak sylwetka, czy głos. Więc postronni świadkowie nie mieliby jak stwierdzić, czy jakaś postać w czerni to Sigrun, czy ktokolwiek inny z Forskar. Notabene, stąd też nie mogłem napisać, że agentka sceptycyzm miała na twarzy, tylko w oczach, gdyż były jedynym widocznym elementem jej osoby. 

 

Zrobiłam to bez żalu. Dalsze skracanie – przeprowadzę bez żalu. Bo wiem, że tak jest lepiej.”

W Twym przykładzie nie zmieniłaś swego opisu, a jedynie wycięłaś jego pierwsze zdanie; w dodatku jego problemem nie był nadmiar opisów, a fakt, że dawało niejasny obraz tego, co czytelnik ma sobie wyobrazić. To nie jest zatem takie znowu oczywiste porównanie. Jakkolwiek cenię Twoje porady, tym bardziej, iż masz za sobą dużo większe doświadczenie w pisaniu, to nie wiem na ile są, w tym konkretnie wypadku, słuszne. Odnoszę wrażenie, że za bardzo wzięłaś sobie do serca falę negatywnych komentarzy pod swoim fragmentem, domagających się od niego większej prostoty; komentarzy, z którymi się nie zgadzałem, jak pamiętasz. Czy takie myślenie typu „co też współczesny czytelnik pomyśli” nie sprawia, że Władcę Pierścieni można skrócić do „Był pierścień, rzucili go w wulkan, koniec”, bo współczesny czytelnik nie ma czasu, ani cierpliwości? Jest powód dla którego „The Northman” jest tak mocno uwielbiany przez wielu, gdyż nagle na polu fikcji goniącej za, coraz głupszym, współczesnym widzem, marveli i innego chłamu, masz film, w którym ktoś mówi „Skąpana w mojej krwi, korona ześlizgnie się z Twojej głowy, niczym wąż. Ten czyn będzie nawiedzał Twoje bezsenne noce, aż ognista zemsta nie pożre Twego ciała” (tłumaczone teraz, na szybko), a nie „Stracisz tę koronę, chuju”. Pewnie, że to się nie sprzedaje tak dobrze, lecz ja nie piszę celem sprzedawania się jakkolwiek, gdyż jestem wystarczająco ukontentowany z obecnej kariery. Czyż współczesny czytelnik nie jest kreaturą zlepioną z social mediów, memów i filmików, które nudzą po 5s? Nie mogę powiedzieć, bym priorytetyzował opinię kogoś takiego, gdyż tym sposobem zmienimy całą literaturę w pamflety i pisarskie ekwiwalenty TikToków. 

Podejrzewam, że Twój pogląd może być też poniekąd zaburzony, poprzez większe wystawienie na literaturę gatunku. Osobiście, ja nie skończyłem żadnego fantasy, ani sf, za jakie się brałem od ostatnich lat, gdyż wszystkie pisane są tak nudno i bezpłciowo, że nie da się przez to przebrnąć, nawet gdy fabuła jakimś cudem wybiegnie poza kliszę. Nie bez powodu „Wiedźmin” pozostaje jedną z najlepiej napisanych serii fantasy, gdyż Sapkowski nie wzorował się na tym gatunku i jego standardach, a na Sienkiewiczu. Jemu też niechybnie radzono, żeby pisać „Ruchali się”, ewentualnie, jak GRRRR Martin wielce ambitnie „Wsadził chuja w cipkę”, a nie „Kołysany utonął w rumiankowym morzu, które wzburzyło się i zaszumiało, zatraciwszy spokój.” 

Nie wiem czy nie jestem w błędzie, szczerze mówiąc. Nie jestem żadnym autorytetem. Ty patrzysz z perspektywy autorki, która chce być wydana i czytana przez wielu, ja z perspektywy kogoś, komu po prostu siedzi w głowie zbyt wiele pomysłów, by nie przelać ich na papier, serwetki, ekrany i wszystko inne, co wpadnie pod rękę. Żadna z tych perspektyw nie jest lepsza, lecz obie dają drastycznie różne obrazy tego, jak powinna wyglądać książka. Tak czy inaczej, wstrzymam się jakiś czas, ze skracaniem.

Hej, ho! Sorki, że wracam z takim opóźnieniem, ale, kurde, życie.

 

Wziął ostatni wdech świeżego powietrza, po czym znów zakrył usta i nos grubą warstwą czarnego materiału, otworzył oczy i ruszył w dół wzgórza, w stronę znajomego, ciężkiego smrodu oraz zgiełku obozu.

Absolutnie zbędny szczegół. Myślę, że czytelnik jest na tyle inteligentny, że sobie to dopowie.

 

podejrzewał, że dzisiejsze przysługi nie będą ostatnimi, jakie zaciągnie u prawnika. W związku z tym, mimo antypatii, jaką do niego czuł, uznał, że lepiej mieć kogoś takiego wśród swoich dłużników

To w końcu zamierzał u niego zaciągać długi – czy wręcz przeciwnie?

 

zastanawiał się.

Pierwszy raz widzę u Ciebie miejsce, gdzie akurat jest za mało, a nie za dużo. ;P To “zastanawiał się” tak jakoś wisi i nie brzmi, potrzebowałoby jakiegoś dopełnienia.

 

Wciąż,

OMG, anglicyzm tak rażący, że aż mnie, skłonną do anglicyzmów, spiorunowało. :P

 

spostrzegł jedynie zamknięte drzwi.

Czy posiada zdolności mentalne pozwalające na pierwszy rzut oka stwierdzić, że drzwi są zamknięte – w domyśle, na klucz?

 

Przeczuwając wszelkiej maści czarne scenariusze,

Raczej nie można “przeczuwać” scenariuszy.

 

obszedł budynek powolnym krokiem,

Powoli obszedł budynek?

 

Z jego wiedzą w zakresie imperialnej magii nie był nigdy w zagrożeniu,

Rozumiem, że chciałbyś pisać i po polsku, i po angielsku, i nie potrafisz się zdecydować? Biedactwo. cheeky Jak już to “w niebezpieczeństwie”.

P.S. Raczej “ze swoją wiedzą”.

 

(…) było warte ratowania swojego życia.

Po pierwsze: własnego. Po drugie: na odwrót, tzn. “nie sądził, by ratowanie własnego życia było warte…”.

 

Musiał zatem polegać na umiejętnościach walki wręcz, wpojonych przez lata edukacji na Forskar

Sugerujesz, że czytelnik jest tak tępy, że sam na tym etapie jeszcze by się tego nie domyślił? Nieładnie.

 

 Po powolnym marszu wzdłuż ścian horreum, który wydawał mu się trwać całe godziny, wreszcie znalazł wejście.

Marsz chyba z zasady jest raczej “żywy”, raźny, a nie powolny. “Obszedłszy cały budynek”, czy coś takiego…?

 

Wbrew logice, nakazującej wycofanie się i powrót z asystą, ruszył przed siebie.

Bardzo brzydki pisarski zabieg-wytrych. No bo dlaczego postępuje wbrew logice? Agent Forskar powinien chyba postępować zgodnie z logiką.

 

Nadstawcie uszu i wytężcie głowy

Strasznie uczonych mają tam logistyków. Poetów i pisarzy, ludzi światłych i wrażliwych, ewidentnie dobrze oczytanych. “A teraz słuchajcie uważnie, zawszone sukinsyny” jakoś bardziej pasowałoby mi do wojska. Chyba że cała literatura i wszystkie filmy, z jakimi miałam styczność do tej pory, chamsko kłamią i zmyślają. Ale jakoś nie sądzę.

 

– Zbyt mało mam ku temu ludzi, panie logis…

Ta też strasznie elokwentna. No, ale – jak każdy w tej książce. cheeky Aż się boję przekonać, ile studiów językowych pokończyli w Twojej książce żebracy, karczmarze i rzeźnicy. Nie wątpię, że każdy co najmniej kilka. A już na pewno będą super-oczytani.

 

– Niewolników na szczęście mamy wielu, zagonisz ich zatem do pracy. – Logistyk wpadł jej w słowo szorstkim tonem. –

Mocno utknęłam na “jej”, bo za nic nie spodziewałam się kobiety. Imię “Skadi” nic nie mówi na temat płci. Pierwsze “jej” koniecznie zastąpiłabym “kobietą”, ewentualnie informację o płci przemyciłabym wcześniej.

 Logistyk wpadł jej w słowo szorstkim tonem. – Przez ten fragment trzeba się dosłownie przedzierać.

→ Logistyk przerwał kobiecie szorstkim tonem. / Logistyk obcesowo przerwał kobiecie.

 

Gdy będziesz miała konkretniejszą estymację (…) żeby Czarni się nie przypierdolili.

Konsekwencja najważniejsza.

 

jajogłowych

Jestem absolutnie przekonana, że to słowo również pojawiło się tak gdzieś 25 stuleci za wcześnie.

 

Personel mający z nimi styczność także na kwarantannę.

J.w. Wybacz, ale pod tym względem akurat absolutnie brak Ci wyczucia.

(Co do biurka z poprzedniego komentarza, to biurka, owszem, zapewne wówczas istniały – ale raczej nazywano je stołami.)

 

Czarni patrzą na nasz każdy krok, szukając skurwysynów robiących interesy na boku.

Nie. Wojskowy logistyk nie używałby w wypowiedziach imiesłowów.

 

i nastroją do tutejszej natury,

Nastraja “się”, jak już, ale w ogóle mi się ta fraza nie podoba.

 

Pozwól, że przerwę, by odnieść się do Twojej odpowiedzi powyżej – zjadliwie, a jakże, bo niestety straciłam cierpliwość.

To było dawno, zatem możesz nie pamiętać, lecz w pierwszym rozdziale wspominałem, że (…)

Oczywiście, że nie pamiętam. Co chwila zasypujesz mnie toną absolutnie zbędnych, absolutnie nieinteresujących i spowalniających akcję szczegółów. Skąd mam wiedzieć, na czym się skupić? Może zaznaczaj te fragmenty grubszą czcionką, to czytelnik po dotarciu na koniec rozdziału będzie mógł je odszukać i wkuć na pamięć, inaczej z pewnością się zgubi.

 

Podobnie:

Nie bez powodu „Wiedźmin” pozostaje jedną z najlepiej napisanych serii fantasy (…) Jemu też niechybnie radzono, żeby pisać „Ruchali się”, ewentualnie, jak GRRRR Martin wielce ambitnie „Wsadził chuja w cipkę”, a nie „Kołysany utonął w rumiankowym morzu, które wzburzyło się i zaszumiało, zatraciwszy spokój.”

Kojarzysz takie słowo jak “chędożyć”? A jeśli tak, to skąd?

Od niezanudzania czytelnika opisem każdego procesu fizjologicznego zachodzącego w organizmie bohatera do “chuja w cipce” jest naprawdę długa droga i zapewniam, że da się to wypośrodkować na więcej niż jeden sposób.

Swoją drogą, ten krótki akapit, w którym znajduje się ten zacytowany przez Ciebie piękny fragment, dotyczy opisu zbliżenia, a więc czegoś więcej niż oczu klejących się ze zmęczenia. I cała scena jest znacznie krótsza niż Twój opis zmęczenia.

Nie bez powodu w poście powyżej podałam przykład “pierdnięcia”. Nikt Ci nie broni być elokwentnym, ale wtedy, kiedy trzeba. Kiedy wypada. Kiedy to pasuje. Jeżeli każde ziewnięcie i pierdnięcie będzie opisywane jak największa bitwa, czytelnik tego nie doceni – wkurzy się i włączy Marvela. I to dotyczy również ludzi oczytanych, wrażliwych i wymagających. Bo Twoja elokwencja jest przesadzona. Najlepiej pasuje tutaj słowo: pretensjonalna.

 

 

Szczerze? Po doczytaniu do 2/3 (więcej nie dałam rady) jestem wk$%^%a. Jeszcze nigdy nie napisałam czegoś takiego na tym Forum, ale inaczej nie mogę. A dlaczego jestem wku@#%%a? Bo cała historia brzmi bardzo interesująco; masz wiedzę, która robi wrażenie; masz dobrze przemyślany, dobrze zbudowany i dopracowany świat; bohaterowie mają potencjał; widać, że potrafisz pisać; i tylko czytać się tego nie da. Nie da się, bo człowiek co chwila robi “face-palmy” i przewraca oczami. A to wrzucasz do opowiadania osadzonego w starożytności takie słowa, że aż się boję, że następna będzie “elektrownia atomowa”. A to bohater snuje długie na stronę wspomnienia i rozważania, do fabuły mające się nijak i nic do niej nie wnoszące. A to powieki kleją mu się przez kolejne ¾ strony. A to traktujesz czytelnika jak idiotę. A to każdy jest błyskotliwy i elokwentny, nieważne czy prawnik, czy logistyk, czy żołnierka. Każdy przemawia z ironią, ironia jest obecna w każdej wypowiedzi, przez co każdy bohater jest taki sam, no bo po czym ich rozróżnić?

 

Komentarz zakończę w ten sposób: boli mnie serce. Boli mnie serce, kiedy patrzę, jak swojej powieści nie szanujesz i jak marnujesz jej potencjał – chyba po to, żeby móc się pochwalić (przed sobą? przed mamą i ciocią?), jakie ładne, skomplikowane i elokwentne zdania piszesz. No cóż, jeżeli jesteś zadowolony, to chyba najważniejsze, heh, ale ja nie mam ochoty czytać dalej – mimo że sama fabuła jest ciekawa i przedstawiona inaczej, z pewnością mocno by mnie wciągnęła.

Nie wiem, co zrobisz z tymi uwagami. Ja chętnie wrócę do Twojej powieści pod warunkiem, że obiecasz jakieś zmiany. 

 

Polecam np. takie strony, które mnie bardzo pomogły, chociaż wydawało mi się, że wszystko wiem i piszę idealnie, no lepiej być nie może, a jak ktoś tego nie widzi, to się nie zna i chyba musi być fanem “chuja w cipce”.

https://tekstowni.pl/cechy-dobrego-stylu/

https://www.socialcube.pl/5-wskazowek-ktore-pomoga-ci-poprawic-twoj-styl-pisania/

https://spisekpisarzy.pl/2015/07/7-rad-na-poprawe-stylu.html

(To tylko przykłady, w internecie jest tego trochę i więcej.)

 

Mam nadzieję, że jednak postarasz się coś zmienić. Jeżeli poczułeś się urażony, cóż, przykro mi, ale inaczej nie mogłam. Nie w przypadku książki, która tak dobrze się zapowiada.

 

Pozdrawiam.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Huehue, np. ten wpis: https://tekstowni.pl/cechy-dobrego-stylu/ powinieneś przeczytać bardzo uważnie i traktować jak Biblię, bo spośród 7 wymienionych cech dobrego stylu Tobie brakuje każdej.

A mimo wszystko historia mi się podobała. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby to dobrze napisać. No bestseller, kurde. Brrr!

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Dzięki za uwagi, oraz wiarę w potencjał historii. Nie było moim zamiarem Cię wkurwiać. Nie wiem jeszcze co zrobić z Twoimi radami, lecz wycinka opisów jest zawsze łatwiejsza niż ich dodawanie, zatem mogę pokusić się o zrobienie innej wersji tekstu i zobaczenie, jak będzie wtedy wyglądał. Obawiam się, że odpowiedź może brzmieć “jak książki Mroza, pisarzy YA, czy innych twórców zaopatrujących kioski i dworce tego świata”, lecz nie zaszkodzi spróbować. 

Nowa Fantastyka