- Opowiadanie: Maldi - Eutanazon

Eutanazon

Opowiadanie napisane w 2022 roku, zostało wyróżnione w ogólnopolskim konkursie “Fantastyka2022:Wschód i Zachód”, zorganizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Sosnowcu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Eutanazon

 

 

Alfred Dennet umarł. Był tego pewien. No, prawie. W końcu wydało mu się, że otwiera oczy, a to stanowiło całkiem jednoznaczną wskazówkę, że może jednak nadal żyje.

Choć mogłoby się wydawać inaczej, wcale go to nie ucieszyło. W końcu miał powody, by już umrzeć. Dożył osiemdziesięciu czterech lat i to zdecydowanie go zmęczyło. W dodatku pod koniec doszedł do wniosku, że w zasadzie nie wiadomo po co cały ten trud. Kiedy był małym chłopcem, rodzice mówili mu, żeby przykładał się do nauki, bo wtedy dostanie się na dobre studia i znajdzie satysfakcjonującą pracę. Więc uczył się pilnie, a że zawsze interesowała go matematyka, wybrał studia ekonomiczne, ponieważ uznał, że to perspektywiczny kierunek. W wieku dwudziestu czterech lat rozpoczął swoją karierę w sektorze finansowym, pracował najpierw w banku, potem na giełdzie, a pod koniec w instytucie analizującym zmiany na rynkach.

Ożenił się, lecz nie miał dzieci, ponieważ świat zmierzał w takim kierunku, że nie wydawało się to rozsądną inwestycją. W każdym razie wszystko to, co robił, miało wówczas dla niego jakiś sens. A zatem poświęcał się temu z mniejszym lub większym zaangażowaniem. I tak toczyło się życie Alfreda Denneta, aż zapragnął odpocząć na emeryturze. Jego żona zmarła przedwcześnie. Dawni znajomi rozpierzchli się po świecie. Stare zainteresowania przestały sprawiać radość. Zdrowie zaczęło szwankować, pamięć powoli przesłaniała mgła. I nagle pewnego dnia, kiedy zapomniał po co przyszedł do sklepu, zrozumiał nagle, że nie ma już po co żyć. 

Przeanalizowawszy to wszystko dokładnie, nie widząc dla siebie żadnego uzasadnienia, Dennet podjął ostatnią istotną decyzję w swoim życiu i postanowił umrzeć, póki jeszcze jest w pełni władz umysłowych. Udał się więc do najbliższego biura firmy Eutanazon.

„Nieznośne cierpienie? Nieuleczalna choroba? Ból niemożliwy do uśmierzenia? Nie masz już na tym świecie nic? Nie masz już nikogo? My jesteśmy tutaj. Dla Ciebie.”

– Dzień dobry – przywitał się, po czym jego głos załamał się nieoczekiwanie dla niego samego – chciałbym zakończyć już życie.

Kobieta w średnim wieku, ubrana w czarną marynarkę i spódnicę za kolana oraz białą koszulę, wyszła ku niemu zza jednego z biurek. Dennet w międzyczasie szybkim rzutem oka ocenił pomieszczenie. Gustowne meble. Stonowane kolory. Kilka ozdobnych grafik na ścianach. Nic pretensjonalnego, choć były to obrazki subtelnie tematyczne: partia szachów, wyspa porosła cyprysami, pusta łódź na morzu. Poczuł, że jest w dobrym miejscu.

– Proszę za mną. Najpierw porozmawiajmy chwilę, dobrze?

Alfred wystraszył się, że będzie chciała odwieść go od decyzji. Już wzbierał w nim gniew, lecz okazało się, że kobieta musi z każdym klientem zebrać szczegółowy wywiad. Owszem, pytała go o powody, lecz nie oceniała ich, po prostu notowała jego odpowiedzi w swoim kwestionariuszu. Czuł dziwne pomieszanie zakłopotania z satysfakcją, jakby to była porażka, lecz nie przywiązywał już do niej wagi.

– Czy ma pan jakichś spadkobierców? – zapytała pracownica Eutanazonu.

– Nie mam.

– Gdzie w takim razie chciałby pan ulokować swoje środki?

No tak, wszystko to, na co pracował całe życie. Część przejadł na emeryturze, duża część jednak została. Spodziewał się, że tego typu pytanie padnie, a jednak długo nie wiedział, co na nie odpowiedzieć. W końcu, cóż mu po tym wszystkim? Nie mógł się jednak opędzić od przykrego wrażenia, że właśnie ma zmarnować wysiłek życia.

– Proszę przekazać je jakiejś organizacji charytatywnej.

– Jakiej?

– Nie wiem… Jakiejkolwiek. Może… takiej, która zajmuje się chorymi dziećmi. Albo nie. Takiej, która wspiera rozwój talentów młodych ludzi z ubogich rodzin.

Kobieta uśmiechnęła się wyrozumiale i, pochylona nad arkuszem papieru, pieczołowicie zapisała odpowiedź. Cóż to za anachronizm, ręczne pisanie. Któż tak jeszcze robi? Dennet uznał, że to musi chodzić o swoisty ceremoniał. Kiedy ktoś zapisuje twoje słowa własnoręcznie wydaje ci się, że mają one większe znaczenie. Jeśli tylko pojawiają się na ekranie rozpoznawane przez sztuczną inteligencję, to odziera je z indywidualizmu.

– Dziesięć procent pana środków inkorporujemy w ramach marży naszej firmy – poinformowała go kobieta nadal się uśmiechając.

Dennet nie miał z tym problemu. Prawdę mówiąc, pragnął już to wszystko zakończyć. Ustalili jeszcze szczegóły techniczne, podpisał ważne dokumenty dla banku i urzędu cywilnego i wreszcie otrzymał czarne pudełko z upragnioną białą pigułką.

– Proszę połknąć ją przed snem. Gwarantujemy, że już więcej się pan nie obudzi.

Tak właśnie zrobił. Jeszcze tego samego wieczoru. Zupełnie jakby się bał, że zdąży się rozmyślić. A tymczasem spotkało go takie rozczarowanie.

Złorzecząc w myślach, podniósł się z łóżka. Trochę zdziwiło go, że kolana i kręgosłup, które jeszcze wczoraj tak mu doskwierały, teraz nie odezwały się ani jednym ukłuciem bólu. Przypisał to jednak wczorajszej przechadzce do biura Eutanazonu.

Nie był głodny ani spragniony. Spieszyło mu się, żeby oczywistym faktem swojego życia wymóc zerwanie umowy i zwrot kosztów. Zrezygnował więc z porannej filiżanki kawy, która przez ostatnie pół wieku dodawała mu wigoru przed każdym dniem. Nie zjadł też śniadania, ponieważ nie miał tego w zwyczaju. Nie przebrał się nawet, ponieważ przed snem specjalnie założył garnitur, żeby oszczędzić trudu pracownikom firmy pogrzebowej. Zaczesał tylko dłonią resztki siwych włosów ze skroni, tak żeby układały się przyzwoicie nad jego łysiną.

Kiedy szedł ulicami miasta, miał poczucie dziwnej lekkości. Dźwięki dochodziły do niego nieco stłumione. Na początku nie zwracał uwagi na innych ludzi. Ale potem niemal wpadł na przechodnia, który zdawał się go w ogóle nie zauważać. Alfred spojrzał w twarz tego człowieka i omal nie krzyknął z przerażenia. Było w niej coś porażającego. Widział jej rysy, oczy, usta i nos, a jednak zamiast skóry i tkanek w niepojęty sposób zdawała się ją wypełniać ciemność. Dennet pospiesznie odwrócił głowę i pognał przed siebie.

Wkraczając do tego samego biura Eutanazonu przeczuwał już, co się stało, lecz wciąż nie potrafił w to uwierzyć. Zastał tam ten sam wystrój wnętrz, zobaczył też tych samych pracowników, siedzących przy biurkach w wydzielonych boksach. W tym kobietę, która go wczoraj obsługiwała. Zebrał w sobie ponownie gniew, żeby przemóc potężniejący strach i przemówił, pilnując jednak, by słowa nie zabrzmiały niegrzecznie.

– Proszę pani, przyszedłem złożyć reklamację. Jak pani widzi, wcale nie umarłem.

Ku bezbrzeżnemu zdumieniu i oburzeniu Alfreda, zupełnie go zignorowała.

– Ona nie może pana usłyszeć. Ani zobaczyć.

Odwrócił się. Na kanapie pod oknem siedział mężczyzna. Niezwykle stary, pomarszczony, o skórze spalonej słońcem, ubrany w łachmany byle jak przewiązane przez ciało, z długą, skłębioną brodą, czerwoną kropką namalowaną na czole, wydawał się tutaj zupełnie nie na miejscu. Zaśmiał się, ukazując Dennetowi swoje bezzębne dziąsła. Przede wszystkim jednak zupełnie oszołomiła Alfreda oślepiająca jasność, która zdawała się emanować z całej jego sylwetki.

– Jak to? Nadal pan nie rozumie? – odezwał się znów nieznajomy. – Dla mnie wygląda pan na całkiem martwego, a proszę mi wierzyć, znam się na tych sprawach.

– Kim pan jest? – Dennet nie potrafił na razie poruszyć najbardziej naglącej kwestii.

– Na to pytanie nie mogę dać panu innej odpowiedzi poza zaprzeczeniem. Mogę jednak powiedzieć, jak mnie nazywają. Mówią na mnie po tysiąc i osiem razy zwielokrotniony śri Naga Swami Hari Śankar Giri Dźi Maharadż. Dla pana może być po prostu Hari. Tak będzie prościej. – Starzec poklepał miejsce obok siebie na kanapie i dodał: – Niech pan spocznie. Wygląda na to, że muszę panu wyjaśnić kilka istotnych spraw.

Alfred z ulgą przyjął to zaproszenie, choć usiadł z niejakim ociąganiem.

– A zatem… umarłem – zaczął zmieszany, zupełnie jakby to była najbardziej wstydliwa rzecz, jaka mu się w życiu przytrafiła. – Dlaczego jednak wydaje mi się, że nadal jestem na tym świecie? Dlaczego nie trafiłem do nieba… albo do piekła?

Hari wyszczerzył znów bezzębne dziąsła.

– Każdy dostaje to, w co wierzy. Pan nie wierzył w nic, nic też więc pan nie dostał. Ale proszę się nie martwić, większość współczesnych ludzi tak właśnie kończy. A nie można dopuścić, żeby zbyt dużo zagubionych dusz błąkało się po zaświatach. Dlatego właśnie tacy jak ja mają zajęcie. Dzięki współpracy z Eutanazonem możemy w porę was znajdować.

– Eutanazon… pana zatrudnia? – Alfred zamrugał oczami w szczerym zdumieniu.

– Nie mogę tego tak określić. W końcu nie otrzymuję żadnej zapłaty. Dlaczego zresztą miałbym chcieć jakiejkolwiek zapłaty? Świat, który pan znał, nie jest prawdziwy, dlaczego więc miałbym się interesować się pieniędzmi, jednym z jego wytworów? O, nie. Jedyne, co mnie interesuje, to los biednych istot takich jak pan.

Dennet potrząsnął głową, nadal niedowierzając.

– Dlaczego więc pan to robi? Co panem kieruje?

Coś nagle zmieniło się w twarzy Hariego. Do tej pory dobrotliwa, roześmiana, wyostrzyła się, brwi ściągnęły się w gniewnym wyrazie.

– Co mną kieruje? Straszliwa, nienasycona miłość. To ona nie pozwala mi rozpuścić się w nirwanie, jak nazywają to moi buddyjscy przyjaciele bodhisattwowie. Nie mogę tak po prostu zagłębiać się we własnym samadhi, widząc, jak ludzcy bracia błądzą w nieświadomości. Cóż, być może nie osiągnąłem jeszcze najwyższego stopnia oświecenia, lecz nigdy nie potrafiłem w pełni zrzec się własnego działania. Więc oto jestem tu, dla pana.

– Czy pan też umarł?

– Och, już dawno temu. Ale nie w tym sensie, który ma pan na myśli. Moje ciało gdzieś tam jeszcze żyje w jakiejś wiosce w Indiach… Ludzka osobowość z jej pragnieniami i troskami umarła we mnie, kiedy dostrzegłem jej fałsz.

– A co ze mną…? Co teraz będzie ze mną?

Hari wyciągnął rękę i delikatnie położył na dłoni Alfreda.

– Och, żyjąc, otaczał się pan coraz grubszą skorupą zwaną doświadczeniami. Pamięta pan wszystkie, prawda? Więc teraz, żeby oczyścić z nich pana atmana czyli pana jaźń, będzie musiał się pan ich wszystkich pozbyć. Tylko tak można się ponownie odrodzić.

– Czyli to jest… sansara? – Dennet wysilił umysł, żeby przypomnieć sobie ten termin.

– Moi przyjaciele buddyści lubią tak na to mówić… Ja patrzę na to trochę inaczej.

– Jak? – zapytał cicho Alfred.

Hari nieoczekiwanie podniósł się i pociągnął go za sobą ku wyjściu.

– Chodźmy – powiedział – coś panu pokażę.

Wyszli więc na zewnątrz, na, jak zdawało się jeszcze do niedawna Dennetowi, ulicę jego miasta. Tymczasem Hari przymknął oczy. I wtem… Eksplozja! Nagle wydało się, że świat wybuchł. Kalejdoskop kształtów, świetlnych linii i jaskrawych punktów zalał Alfreda. Pod ich natłokiem wydało mu się, że zaraz upadnie, przerażony. Ale szybko wszystkie wizje ustąpiły, przestał widzieć czy czuć cokolwiek. Wiedział tylko, że jest. Wszechogarniające, pełne błogości „jestem” natychmiast wypełniło jego umysł.

– Palec wskazujący księżyc nie jest księżycem – powiedział Hari, kiedy znów otoczyło ich widmowe miasto – a jednak wskazuje w dobrym kierunku. To, co panu pokazałem, to jest właśnie niezmienne trwanie. Taki stan powinien pan w sobie odnaleźć. Pana życie przeminęło, nawet się pan nie zorientował, kiedy, prawda? Otóż uważam, że życie, które tak po prostu przemija, nie jest warte przeżycia.

– A więc co mam zrobić? – zapytał Dennet, w którego oczach wezbrały łzy.

– Och, nic pan nie musi robić. W tym właśnie sęk. Niech pan tylko patrzy. Teraz będzie pan miał okazje przyjrzeć się, jak całe życie przelatuje panu przed oczyma, jak to mówią. Tylko że od tyłu. Tak to tutaj działa. W zaświatach będzie się pan stopniowo rozpuszczał, będą one z pana ściągały kolejne warstwy, jak z cebuli. Owszem, pewnie będzie pan płakał. Trudno nie płakać, widząc, jak zmarnowało się tyle lat, nie wiedząc, kim się tak naprawdę jest. Ale pod koniec będzie pan mógł się odrodzić. I będzie pan miał nową szansę.

– Ale przecież zapomnę… zapomnę, kim byłem!

– Oj tak. Bez tego nie mógłby pan zacząć od nowa. Ale to „jestem”, które jest w panu i w każdym i przenika cały wszechświat, nie zmieni się. No już, niechże pan idzie! To wszystko, co miałem panu do powiedzenia.

Alfred Dennet spostrzegł nagle, jak jego nogi niosą go ulicami miasta, w którym kiedyś żył, teraz natomiast czując, że jest to jakiś całkiem inny świat. Choć przecież gdzieś w głębi wiedział, że jest dokładnie ten sam.

Koniec

Komentarze

Hej :) 

 

Fajny pomysł, lubię klimaty reinkarnacyjne, ale niestety trudno mi się to czytało – zabrakło w tym, jak dla mnie, płynności przekazu.

Trochę mnie drażniła mnogość krótkich, urwanych zdań. Aż zatęskniłam za wielokrotnie złożonymi :) 

 

"jego głos załamał się przykro" – miałam tu zgrzyt. Co to znaczy? Czy głos może załamać się radośnie? 

 

Twist nie był twistem, o ile miał nim w ogóle być – raczej oczywiste było od początku, że jest duchem.

 

Doceniam za to, że żniawiarz nie jest typowym uosobieniem śmierci. Sympatyczny facet. 

 

I have loved the stars too fondly to be fearful of the night

Kiedy był małym chłopcem, rodzice mówili mu,

Brakujący przecinek.

 

a pod koniec w instytucie analizującym zmiany na rynkach.

pod koniec czego?

 

I tak toczyło się życie Alfreda Denneta, aż zapragnął odpocząć na emeryturze.

Przecinek.

 

przywitał się, po czym jego głos załamał się przykro

 

Alfred wystraszył się, że ona będzie chciała odwieść go od decyzji.

Nie jest to błąd, ale dziwnie brzmi. Zastąpiłabym “kobieta”.

 

Wiedział, że tego typu pytanie padnie, a jednak długo nie wiedział, co na nie odpowiedzieć.

Powtórzenia. Proponuję: “Spodziewał się, że tego typu pytanie padnie…”

 

Przypisał to jednak wczorajszej przechadzce do biura Eutanazonu.

Brakuje kropki na końcu.

 

 Zaśmiał się, ukazując Dennetowi swoje bezzębne dziąsła.

Przecinek.

 

– Jak to? Nadal pan nie rozumie? – Odezwał się znów nieznajomy.

“odezwał się” z małej. Czasowniki “gębowe” piszemy z małej.

 

Dlaczego zresztą chciałbym jakiejkolwiek zapłaty?

Chyba “Dlaczego zresztą miałbym chcieć…”?

 

to los biednych istot, takich jak pan.

Przecinek.

 

Dennet potrząsnął głową, nadal niedowierzając.

Przecinek. Każda część zdania, w której występuje czasownik, musi być oddzielona od pozostałych.

 

Nie mogę tak po prostu zagłębiać się we własnym samadhi, widząc, jak ludzcy bracia błądzą w nieświadomości.

Przecinki. Uff.

 

Ludzka osobowość z jej pragnieniami i troskami umarła we mnie, kiedy dostrzegłem jej fałsz.

żyjąc, otaczał się pan coraz grubszą skorupą zwaną doświadczeniami.

Teraz będzie pan miał okazje przyjrzeć się, jak całe życie przelatuje panu przed oczyma

Trudno nie płakać, widząc, jak zmarnowało się tyle lat

To wszystko, co miałem panu do powiedzenia.

Alfred Dennet spostrzegł nagle, jak jego nogi niosą go ulicami miasta, w którym kiedyś żył, teraz natomiast czując, że jest to jakiś całkiem inny świat.

 

 

Abstrahując od dziesiątek zjedzonych przecinków, czytało się przyjemnie. Opowiadanie nie za długie, nie za krótkie, w sam raz. Koncepcja nie jest odkrywcza, ale ładnie ujęta i przedstawiona. Od niedawna interesuję się buddyzmem, więc pomysł do mnie przemawia.

Pozdrawiam serdecznie!

 

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Cześć. Ciekawy tekst. Ciekawy, bo zgrabnie opowiada o istocie reinkarnacji, bardzo mi się spodobał wątek z cebulą, świetnie tu pasuje. 

 

Proste to i krótkie, co nie oznacza, że to źle, bo w tym krótkim tekście udało Ci się ulepić bohatera, który jest człowiekiem, a nie jakimś bladawcem. To chyba najmocniejszy aspekt tego opowiadania – wielu autorów, w tym ja na pewno też, boryka się właśnie z tym, jak z wydmuszki zrobić człeka, tutaj myślę nawet Ci się udało. 

Ale.

Osiągnęłaś to w sposób trochę toporny. Początek tekstu to skrócona opowieść o życiu tego gościa, po prostu wysypany na czytelnika wór informacji, tak zwany infodump, notka biograficzna. Napisana bardzo OK, ale jednak. 

 

Jesczze jedno – warto przeplatać krótkie zdania bardziej złożonymi, bo takie niekończące się serie krótkich strzałów są męczące. Rację ma wyżej buburmusz. 

 

Na szybko:

 

– Czy ma pan jakiś spadkobierców? – zapytała pracownica Eutanazonu.

 

– Dzień dobry – przywitał się po czym jego głos załamał się przykro – chciałbym zakończyć już swoje życie. – dublujesz informację (dzień dobry i “przywitał się”). Moim zdnaiem niepotrzebnie. I nie wiem, ale nie pasuje mi “przykre” załamanie się głosu. 

 

Wiedział, że tego typu pytanie padnie, a jednak długo nie wiedział, co na nie odpowiedzieć.

Całkiem przyzwoite krótkie opowiadanko.

Wykon wydaje się dosyć poprawny, a język którego używasz dostatecznie plastyczny, zdania są ładnie rozbudowane, gdy tego potrzeba i całość dobrze się czyta.

Rzeczywiście jest nieco infodumpu, ale nie przeszkadzał mi on szczególnie. Mam wrażenie, że aby go uniknąć lub zniwelować trzeba by to czy owo pozostawić domysłom, ukazać kilka sytuacji z życia pana Denneta, co wiązałoby się z dołożeniem znaków. Nie wiem czy miałeś jakiś limit czy nie, ale następnym razem liczę na coś dłuższego :-)

Całość prosta i dość nieskomplikowana, fajnie że skręciło na buddyzm, mniej oklepany niż anioły, szatany i inne złe duchy na zgubę dusz k…

No ten, tego dobre.

Teraz prosim dłuższe.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

I tak toczyło się życie Alfreda Dennetaprzecinek aż zapragnął odpocząć na emeryturze. 

kobieta musi z każdym klientem zebrać szczegółowy wywiad. ← zebrać?

 

Więcej nie zwracam uwagi na niedociągnięcia, bo zobaczyłem, że nie poprawiasz. Szukaj sam.

Pomysł ciekawy i całość będzie się przyjemnie czytało po doszlifowaniu.

 

 

Dziękuję bardzo wszystkim za komentarze, uwagi i wskazanie błędów. A także za głosy. Niestety interpunkcja nie jest wciąż moją najmocniejszą stroną… Dopiero dzisiaj wróciłem do domu i mogłem nanieść stosowne poprawki, przez co mam nadzieję tekst stał się jeszcze odrobinę lepszy.

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

Niezły króciak :)

 

W międzyczasie ożenił się

Poprawne, ale to nieładna kalka z niemieckiego. Wywal, bo niepotrzebne. I dałabym to nowy akapit.

 

I tak toczyło się życie Alfreda Denneta, zapragnął odpocząć na emeryturze. Jego żona zmarła przedwcześnie. Dawni znajomi rozpierzchli się po świecie. Stare zainteresowania przestały sprawiać radość. pewnego dnia zrozumiał, że nie ma już po co żyć. Zwłaszcza że zdrowie zaczęło szwankować, pamięć powoli przesłaniała mgła.

To odpoczął na tej emeryturze, czy tak od razu wpadł w deprechę i postanowił umrzeć? Czegoś tu brakuje, jakiegoś jednego zdania, podsumowania jego odpoczynku na emeryturze. Drugie aż zmieniłabym na i.

 

Przeanalizowawszy to wszystko dokładnie, nie widząc dla siebie żadnego uzasadnienia, Dennet podjął ostatnią istotną decyzję w swoim życiu i postanowił umrzeć, póki jeszcze jest w pełni władz umysłowych. Udał się więc do najbliższego biura firmy Eutanazon.

Co przeanalizowawszy?

Uzasadnienie dla siebie?

uzasadnienie «zbiór argumentów, motywów, dowodów itp. uzasadniających czyjeś działanie»

uzasadnićuzasadniać «poprzeć coś dowodami, argumentami»

uzasadniony «oparty na obiektywnych racjach, podstawach»

 

Takie trochę streszczenie życia Denneta, ale IMO uzasadnione. Wyszlifowałabym trochę, wygładziła, żeby czytało się leciutko.

Pośmiertne przeżycia bohatera ciekawe. Fajny pomysł z tym przewodnikiem, który się podczepił pod firmę. Podoba mi się też recepta na odrodzenie. Takie życie do tyłu.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dopracowałem jeszcze fragment biograficzny, zgodnie z sugestią rozbiłem go na dwa akapity i zastosowałem mały zabieg, celowe powtórzenie, które mam nadzieje daje mocny efekt emocjonalny. W każdym razie jestem nadal otwarty na wszelkie dalsze uwagi ;) 

‘Dawni znajomi rozpierzchli się po świecie. Stare zainteresowania przestały sprawiać radość. Zdrowie zaczęło szwankować, pamięć powoli przesłaniała mgła. I nagle pewnego dnia, kiedy zapomniał, po co przyszedł do sklepu, zrozumiał nagle, że nie ma już po co żyć’ – ogólnie znana, ale czysta prawda.

Eutanazon – poczytamy, zobaczymy.

Cóż to za anachronizm, ręczne pisanie. Któż tak jeszcze robi? Dennet uznał, że to musi chodzić o swoisty ceremoniał. Kiedy ktoś zapisuje twoje słowa własnoręcznie, wydaje ci się, że mają one większe znaczenie – zręczne.

‘…z upragnioną białą pigułką’ – białą, to do nieba!

‘Widział jej rysy, oczy, usta i nos, a jednak zamiast skóry i tkanek w niepojęty sposób zdawała się ją wypełniać ciemność’ – nieźle (mam coś podobnego w jednym z opowiadań) – stąd akceptacja twojego stylu pisania.

A teraz kilka zdań które, choć znane i często pisane, u ciebie niosą nastrój opowieści, dążąc do twistu, którego wg mnie tutaj nie musi być. 

– Dla mnie wygląda pan na całkiem martwego, a proszę mi wierzyć, znam się na tych sprawach.

– Każdy dostaje to, w co wierzy. Pan nie wierzył w nic, nic też więc pan nie dostał. Ale proszę się nie martwić, większość współczesnych ludzi tak właśnie kończy.

– Och, żyjąc, otaczał się pan coraz grubszą skorupą zwaną doświadczeniami. Pamięta pan je wszystkie, prawda? Więc teraz, żeby oczyścić z nich pana atmana, czyli pana jaźń, będzie musiał się pan ich wszystkich pozbyć.

Wiedział tylko, że jest. Wszechogarniające, pełne błogości „jestem” natychmiast wypełniło jego umysł.

…niezmienne trwanie. Taki stan powinien pan w sobie odnaleźć. (…) Otóż uważam, że życie, które tak po prostu przemija, nie jest warte przeżycia.

Trudno nie płakać, widząc, jak zmarnowało się tyle lat, nie wiedząc, kim się tak naprawdę jest. Ale pod koniec będzie pan mógł się odrodzić. I będzie pan miał nową szansę.

 

Uważam, że nie w każdym opowiadaniu MUSI być twist – tak oczywiście jest najlepiej, jednak… są takie teksty jak twój, w którym wybrane powyżej zdania (ważne – choć twoje zbyt znane) przypominają czytelnikowi ‘CO I JAK’ i może spróbować coś u siebie podmienić.

Pozdrawiam

LabinnaH

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cześć, Maldi. Spodobało mi się. Opowiadanie osadzone w przyszłości, ale chyba wcale niedalekiej, bo za niedługo tak sprawy będą wyglądać – nie oceniam, czy to dobrze, czy źle, bo to nie miejsce na takie rozważania ;P

Motyw bardzo prosty, ale przedstawiony w interesujący sposób – wychodzę z założenia, że nie każda historia musi być fantastycznie oryginalna lub nowatorska, najważniejsze, by została opowiedziana ciekawie, a to Ci się udało. Nie miałem wrażenia, że na początku zostałem poczęstowany infodumpem – tych kilka informacji odnośnie życia bohatera należało tam umieścić, by pokazać pozorną płytkość i niewielką wagę jego życia.

Opowiadanie trochę mnie zasmuciło i chciałbym jednak wierzyć, że życie Denneta nie było “zmarnowane”. Może i mogło się wydawać szare lub zwyczajne, ale czy to oznacza, że te wszystkie lata były po nic? Co miałby osiągnąć, żeby kolejnej szansy “nie zmarnować”? Na pewno doświadczył po drodze kilka dobrych chwil, które warto jest zapamiętać, czegoś się nauczył i coś innym zaoferował.

Tak czy inaczej, idę klikać, polecać do Biblioteki. Fajne to, skłania do refleksji i jest nieźle napisane. 

Hej, AmonRa!

Dokładnie, ja także nie miałem zamiaru sugerować jakiegoś osądu tej sytuacji, cieszę się więc, że tekst tego nie narzuca. Opowiadanie Cię zasmuciło ponieważ takie właśnie miało być – smutne, ale też nie za bardzo, dlatego przyjąłem konwencję lżejszej narracji. Odnośnie natomiast tego, czy Dennet “zmarnował” swoje życie – nie chodzi o to, czy było ono płytkie i zwyczajne, ale jak je przeżył. W tym tekście odwołuję się bowiem do tradycji filozoficznych Wschodu – buddyzmu i adwajtawedanty. Zgodnie z nimi, żeby życia nie “zmarnować” bohater powinien żyć bardziej świadomie – z chwili na chwilę. Tymczasem on pozwolił, by życie przemknęło mu między palcami, pogrążony w zawodowych i rodzinnych obowiązkach. Nie chodzi o to, jakie chwile przeżył, czego się nauczył i co zaoferował innym – ale o to, jak to robił. A robił to – w domyśle – nieświadomy tego, kim naprawdę jest, czyli, w myśl wspomnianych filozofii, wewnętrznym obserwatorem, którego nie można utożsamić z osobowością, jaką sobie ukształtował. Dlatego właśnie musiał zostać z niej oczyszczony – jak cebula.

Dzięki wielkie za komentarz i polecenie – naprawdę to doceniam! Cieszę się, że mój tekst Ci się spodobał! 

Pozdrawiam!

 

Czytając pierwsze akapity zastanawiałem się, w jakim kierunku pociągniesz opowiadanie. Początek ma przecież znamiona komediowe. Może niezbyt mocne, ale widziałem gdzieś groteskę na horyzoncie. Dramatem bym tego nie nazwał. :) Pewnie dlatego, że choć przeszedłeś w smutniejsze tony, to pan Alfred przypominał mi cały czas spokojnego, wzbudzającego sympatię, staruszka. Pewnie przez pragmatyczne i dosyć krytyczne podejście do swojego życia i świata. Jego przemyślenia i zachowanie brzmią bardzo wiarygodnie. I to mocna strona opowiadania. Choć najsilniejszą wydaje mi się poruszanie na granicy powagi i czarnej komedii, z flagowym fragmentem tutaj :)

„Nieznośne cierpienie? Nieuleczalna choroba? Ból niemożliwy do uśmierzenia? Nie masz już na tym świecie nic? Nie masz już nikogo? My jesteśmy tutaj. Dla Ciebie.”

Albo to ja mam specyficzne poczucie humoru.

Tak czy inaczej, historia może nie jest oryginalna, ale udało Ci się przedstawić ją w ciekawy sposób, budując przy tym charakterystycznego w swej “życiowej przeciętności”, bohatera.

Pozdrawiam.

Witaj, Maldi. Od jakiegoś czasu czytuję Twoje bardzo rozsądne komentarze i wreszcie dotarłam także do opowiadania :)

I muszę powiedzieć, że jest ono równie “kulturalnie” napisane, jak piszesz komentarze. “Kulturalnie” w sensie pewnej ogłady językowej, komunikatywności i lekko staroświeckiej “elegancji”. Tym to fajniejsze, że deklarujesz młody wiek :)

Sama fabułka – prościutka, ale nie prostacka, bo robisz twist i kiedy spodziewamy się standardowej historii o duchu, wrzucasz zupełnie inny wątek. I to jest bardzo fajne, zwłaszcza że umiejętnie to skomponowałeś z cegiełek, które same w sobie wydają się oczywiste. No i infodumpowy początek, streszczający życie bohatera, ma tu sens, zwłaszcza że nie przegiąłeś z jego długością i szczegółowością.

Oczywiście, można by dyskutować, czy to fantastyka sensu stricto, bo w zasadzie ubierasz w literacką formę wierzenia, ale jak dla mnie to jest taka fantastyka bliskiego zasięgu, a zarazem w sumie trochę nawiązanie – nie wiem, czy świadome – do Jedermanna czy Everymana i tradycji moralitetowej.

PS. Doczytałam komentarze i zgadzam się z Amonem, że jest tu duża dawka pesymizmu – z tym zmarnowanym życiem. Może to też wątek do rozbudowania?

 

Technicznie jest więcej niż nieźle, choć to i owo można by podszlifować. Największym problemem jest zaimkoza – wystrzegaj się zaimków dzierżawczych, ze szczególnym uwzględnieniem “swój”, a także zaimka “jakiś”, bo to słowa śmieci. Poniższa łapanka może się wydawać długa, ale oprócz zbędnych zaimków są to głównie sugestie ulepszenia, a nie poważne babole stylistyczne. Poważnych problemów z interpunkcją nie zauważyłam, choć o nich gdzieś tam wspominasz w komentarzu.

 

– Dzień dobry – przywitał się, po czym jego głos załamał się nieoczekiwanie dla niego samego – chciałbym zakończyć już swoje życie.

Kobieta w średnim wieku, w czarnej marynarce, białej koszuli i również czarnej spódnicy za kolana wyszła ku niemu zza jednego z biurek.

Tu by się prosiło przeformułowanie, np.: “Kobieta w średnim wieku, ubrana w czarną marynarkę i spódnicę za kolana oraz białą koszulę, wyszła ku niemu zza jednego z biurek”, bo paralelizm “w wieku” i “w marynarce” nie jest najlepszy, a “również czarna spódnica” bezpośrednio po białej bluzce też nie brzmi dobrze.

 

Alfred wystraszył się, że ona urzędniczka będzie chciała odwieść go od decyzji. Już wzbierał w nim gniew, lecz okazało się, że kobieta musi z każdym klientem zebrać szczegółowy wywiad. Owszem, pytała go o powody, lecz nie oceniała ich, po prostu notowała jego odpowiedzi w swoim kwestionariuszu. Czuł dziwne pomieszanie zakłopotania z satysfakcją, jakby to była porażka, lecz nie przywiązywał już do niej wagi.

Zaimek jako pierwszy podmiot po polsku brzmi niedobrze, więc zastąpiłabym go czymś, może tak, bo oczywiście najnaturalniej byłoby kobieta, ale masz to dalej.

Ostatnie zdanie troszkę niejasne. W dodatku przydałby się w nim podmiot, bo inaczej trochę wychodzi na to, że kwestionariusz coś czuł ;)

 

takiej[+,] co zajmuje się chorymi dziećmi

Poprawnie byłoby: która, ale to ma być potoczne, jak rozumiem. Choć nie wiem, czy akurat ten bohater nie wysławiałby się poprawniej?

 

Kobieta uśmiechnęła się wyrozumiale i[+,] pochylona nad swym arkuszem papieru, pieczołowicie zapisywała jego odpowiedź.

Dałabym chyba zapisała, dokonane.

 

Jeśli tylko pojawiają się na ekranie rozpoznawane przez komputer, lub, co gorsza, są przyporządkowywane do wcześniej zaprogramowanych kwestii, to odziera je z indywidualizmu.

Tu coś się sypie, zwłaszcza na końcu, brakuje jakichś podmiotów, za długie i za pokrętne zdanie.

 

poinformowała go kobieta z takim samym stonowanym uśmiechem.

Takim samym? O uśmiechu jest wcześniej, owszem, ale musiałam poszukać. Poza tym nie wiem, czy “taki sam” jest tu najlepsze. Może “nadal się uśmiechając”, “z której ust nie schodził łagodny uśmiech” (bo “stonowany” to też niezbyt fortunny epitet dla uśmiechu), czy coś takiego.

 

Ustalili jeszcze wszystkie szczegóły techniczne,

To nie błąd, ale zbędne.

 

Rozczesał tylko dłonią resztki swoich siwych włosów, tak żeby układały się przyzwoicie nad jego łysiną.

Na łysinie?

 

Kiedy szedł ulicami swojego miasta, wydawało mu się, że jest dziwnie lekki.

Może lepiej: miał poczucie dziwnej lekkości?

 

Ale potem niemal wpadł na jakiegoś przechodnia, który zdawał się go w ogóle nie zauważać. Alfred spojrzał w jego twarz i omal nie krzyknął z przerażenia.

Może: spojrzał w twarz tego człowieka?

Skądinąd to, jak Alfred po śmierci postrzega żyjących jest trochę porzuconym motywem, który zasługiwałby na więcej uwagi.

 

siedzących przy biurkach w swoich wydzielonych boksach. W tym kobietę, która go wczoraj obsługiwała

Raczej: Wśród nich była kobieta…

 

Na kanapie pod oknem siedział jakiś mężczyzna. Niezwykle stary, pomarszczony, o skórze spalonej słońcem, ubrany w jakieś łachmany byle jak przewiązane przez ciało, z długą, skłębioną brodą, czerwoną kropką namalowaną na czole, wydawał się tutaj zupełnie nie na miejscu.

Drugie zdanie nieco pogmatwane przez nadmiar rozbudowanych epitetów.

 

Na to pytanie nie mogę dać panu innej odpowiedzi poza zaprzeczeniem.

Coś mi tu zgrzyta, ale nie potrafię tego dobrze uchwycić.

 

Pamięta pan je wszystkie, prawda?

 

Więc teraz, żeby oczyścić z nich pana atmana czyli pana jaźń, będzie musiał się pan ich wszystkich pozbyć. Tylko tak będzie mógł można się ponownie odrodzić.

 

 

“Ich” też w sumie zbędne, ale może zostać.

 

na, jak zdawało się jeszcze do niedawna Dennetowi, ulicę jego miasta. Tymczasem Hari przymknął oczy. I wtem… Eksplozja! Nagle wydało się,

 

Kalejdoskop kształtów, świetlnych linii i jaskrawych punktów zalał Alfreda.

http://altronapoleone.home.blog

 

Dracon, bardzo mi miło, że dostrzegłeś moją próbę balansowania pomiędzy groteską a dramatem. Kiedy przystępowałem do pisania tego tekstu miałem w zamyśle uczynić go ani zupełnie humorystycznym, ani też całkiem poważnym. Chciałem bowiem powiedzieć coś na poważnie, ale też nie popaść w takie bardzo depresyjne, grobowe tony. Z Twojego komentarza wnioskuję, że ta sztuka mi się udała. 

drakaina, Twój komentarz sprawił mi dużo przyjemności. Bardzo doceniam, że dostrzegłaś moje starania o to, by to, co piszę brzmiało schludnie i kulturalnie. Owszem, jest w tym coś staroświeckiego, może to kwestia wielu klasycznych lektur, na których ukształtowałem swój gust ;) Jeśli chodzi o tradycję Jedermanna czy Everymana to przyznaję, nie miałem w zamyśle stworzyć takiego nawiązania, choć rzeczywiście chciałem stworzyć takiego bohatera “przeciętnego”. Dzięki temu, ukształtowany przez cywilizację Zachodu, był dla mnie dobrym kontrastem dla przedstawiciela kultury Wschodu, z którym go zderzyłem na potrzeby konkursu, na który napisałem ten tekst. To właśnie z tej perspektywy, poprzez optykę wschodnich filozofii życie człowieka, który nie “odkrył” samego siebie w sobie, można nazwać zmarnowanym. Ale zgodzę się, jest to z pewnością temat do potencjalnego rozwinięcia.

 

Pozdrawiam serdecznie,

Maldi

Hej Maldi,

 

Muszę przyznać, że najpierw zerknąłem na komentarze i ta reinkarnacja trochę mnie zmyliła. Myślałem, że po połknięciu pigułki obudził się jako ktoś inny. Myślałem nawet, że Eutanazon ma jakiś osobny dział, gdzie ma ‘wolne‘ ciała, bez dusz, gdzie trafiają właśnie tacy jak Alfred.

 

Ciekawa wizja tego, co po śmierci, jednak bardzo dołująca. Mam nadzieje, że będzie zupełnie inaczej.

 

Bardzo dobrze się czytało, pozdrawiam!

Bardzo idziesz w stronę “tell” zamiast “show”, ale tematyka chyba to usprawiedliwia. Na końcu dostajemy wykład pod tytułem “wprowadzenie do buddyzmu”. To już mi zabrzmiało trochę za bardzo na infodump, ale też raczej można zrozumieć.

Jak to kultury się różnią… W jednej trzeba żyć chwilą, w innej napłodzić dziedziców nazwiska albo zostawić coś po sobie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka