- Opowiadanie: Naróg - Czarci kwit

Czarci kwit

Po­wrót dok­to­rów Gło­wac­kie­go i Kro­nen­ber­ga – tym razem pierw­szy z nich przej­mu­je pa­łecz­kę i rusza do willi hra­bie­go Ter­pi­łow­skie­go. Opo­wia­da­nie, bę­dą­ce de­li­kat­ną kon­ty­nu­acją “Lip­ne­go ry­tu­ału” :)

 

Za ak­tyw­ne i mądre be­to­wa­nie dzię­ku­ję ośmior­ni­cy i em­li­sien!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Irka_Luz, Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Czarci kwit

– Do­wiem się wresz­cie, po co mnie pan wy­cią­gnął z domu?

Droga, którą to­czy­ła się sztajn­ke­ler­ka, wio­dła po­przez za­nie­dba­ny sad. Świe­żo obu­dzo­ne słoń­ce tań­czy­ło na ścia­nie za­da­szo­nej do­roż­ki, co chwi­lę prze­bi­ja­jąc się przez za­sło­nę i zmu­sza­jąc pa­sa­że­rów do mru­że­nia oczu.

– W ostat­nich li­stach – po­wie­dział dok­tor Bec­ker – jakie wy­mie­ni­łem z Mein Vet­ter, pisał on o panu jako o swoim le­ka­rzu i za­ufa­nym czło­wie­ku…

– Nie wspo­mi­nam do­brze mo­je­go spo­tka­nia z Ter­pi­łow­skim – od­parł dok­tor Hie­ro­nim Gło­wac­ki. Zmarsz­czył brwi. – Na­praw­dę tak na­pi­sał? To cie­ka­we, bio­rąc pod uwagę fakt, że nie za­pła­cił mi za na­ra­ża­nie dla niego życia. Oso­bi­ście od­pra­wi­łem ry­tu­ał, który wy­pę­dził z jego głowy de­mo­na. Be­stia zde­mo­lo­wa­ła mi dom i zmu­si­ła mnie do spa­le­nia księ­go­zbio­ru! I po tym wszyst­kim nagle znów je­stem po­trzeb­ny temu oma­mio­ne­mu okul­ty­zmem i de­mo­no­lo­gią wa­ria­to­wi? Nadal za­sta­na­wiam się, po jaką cho­le­rę to wszyst­ko. I dzi­wię się sobie, że zgo­dzi­łem się po­je­chać z panem. Oświe­ci mnie pan, o co w tym wszyst­kim cho­dzi?

– Jesz­cze raz prze­pra­szam za kło­pot, ale spra­wa jest na­praw­dę de­li­kat­na i nie chcia­łem…

– Ko­lej­ny demon?

Wie bitte?

– Nie, nic, prze­pra­szam – wes­tchnął Gło­wac­ki, wsparł­szy brodę na dłoni. – Słu­cham.

– Spra­wa jest de­li­kat­na – po­wtó­rzył Nie­miec. – Jest pan je­dy­nym le­ka­rzem, który miał ostat­nio stycz­ność z hra­bią. Po­trze­bu­ję pań­skiej po­mo­cy w roz­po­zna­niu zwłok.

Gło­wac­ki po­de­rwał głowę.

– Ter­pi­łow­ski nie żyje? Jak…

– Wy­glą­da na to, że się zabił. Sam pan zo­ba­czy.

Do­roż­ka sta­nę­ła. Gdy wy­sie­dli, ich oczom uka­za­ła się szara, ob­ro­śnię­ta gę­stym blusz­czem po­sia­dłość. Fa­sa­dę, w kilku miej­scach odar­tą z ozdob­nych gzym­sów i pi­la­strów, zdo­bi­ły ciem­ne plamy ta­nie­go tynku. Ku zdzi­wie­niu Gło­wac­kie­go jego to­wa­rzysz wyjął z kie­sze­ni klu­cze i otwo­rzył drzwi.

– Nie był zbyt skory, żeby fa­ty­go­wać się do otwar­cia drzwi. Nawet, gdy to ja przy­cho­dzi­łem, ver­ste­hen Sie?

– A służ­ba? – zdzi­wił się le­karz. – Ach, no tak…  

Widok za­ście­ła­ją­cej pod­ło­gę war­stwy kurzu mówił sam za sie­bie.

Bec­ker za­pa­lił wi­szą­cą przy drzwiach lampę naf­to­wą, zdjął ją z haka i po­pro­wa­dził go­ścia przez roz­le­głą sień. Skrę­ci­li w jeden z ko­ry­ta­rzy. Ko­lej­ni z rodu Ter­pi­łow­skich – po­cząw­szy od sie­dzą­cych na ko­niach ry­ce­rzy, a koń­cząc na eks­cen­trycz­nym szlach­ci­cu, zna­nym z za­mi­ło­wa­nia do okul­ty­zmu – spo­glą­da­li ponad gło­wa­mi przy­by­szów. Ile­kroć Gło­wac­ki mijał któ­ryś z por­tre­tów, od­no­sił wra­że­nie, jakby uwiecz­nio­na na nim po­stać śle­dzi­ła go wzro­kiem.

– Zwy­kle nie wy­cho­dził z bi­blio­te­ki – rzekł Nie­miec, gdy sta­nę­li przed ko­lej­ny­mi drzwia­mi. – Mu­siał mieć dobry powód, ver­ste­hen Sie?

Wnę­trze, w po­rów­na­niu z resz­tą domu, oka­za­ło się być osto­ją czy­sto­ści i po­rząd­ku. Książ­ki nie­mal błysz­cza­ły, gdy padło na nie świa­tło lampy. Po­środ­ku stało za­wa­lo­ne wo­lu­mi­na­mi biur­ko, a za nim głę­bo­ki fotel.

Na widok zwłok Gło­wac­ki po­czuł ucisk w gar­dle, po czym ucie­szył się, że nie zdą­żył zjeść śnia­da­nia. Krwa­wa mia­zga, roz­bry­zga­na na opar­ciu fo­te­la, mu­sia­ła nie­gdyś być twa­rzą hra­bie­go. Na ko­la­nach de­na­ta spo­czy­wał sie­dem­na­sto­wiecz­ny gar­łacz. Gło­wac­ki uśmiech­nął się krzy­wo.

– Wszyst­ko w nor­mie – stwier­dził. – Nadal jest nie­źle po­strze­lo­ny…

Przyj­rzał się tru­po­wi. Gra­na­to­wy frak i wi­szą­ca na opar­ciu laska z pię­cio­ra­mien­ną gwiaz­dą, jak i syl­wet­ka de­na­ta, któ­rej przy­glą­dał się długo i uważ­nie, nie po­zo­sta­wia­ły złu­dzeń.

– Zna­la­złem go przed świ­tem, gdy przy­je­cha­łem z dwor­ca – rzekł Bec­ker. – Mu­siał to zro­bić wczo­raj wie­czo­rem. Żal czło­wie­ka, cho­ciaż dzi­wak. Ta­kie­go to nawet nie ma gdzie po­cho­wać, pro­boszcz w życiu sobie nie po­zwo­li, ver­ste

Ja, ja, ich ver­ste­che – po­wie­dział Gło­wac­ki. Spoj­rzał jesz­cze raz na trupa. – Syl­wet­ka i strój się zga­dza­ją. Fakt, twa­rzy roz­po­znać nie spo­sób, ale to z całą pew­no­ścią hra­bia. Okul­ty­stycz­ne sza­leń­stwo w końcu się na nim od­bi­ło. Pew­nie głosy w gło­wie ka­za­ły mu się zabić, czy jakoś tak. I to jesz­cze takim za­byt­kiem! Nie dzi­wię się, że wy­strzał z tego cze­goś zro­bił mu mia­zgę z twa­rzy. Cud, że nie ro­ze­rwał przy tym opar­cia fo­te­la. Chciał­bym po­wie­dzieć, że mi żal go, ale…

Ro­zej­rzał się po bo­ga­tym księ­go­zbio­rze. Wes­tchnął.

– Dzię­ku­ję, że pan przy­je­chał – rzekł Bec­ker. – Już pana nie za­trzy­mu­ję…

– Ja także dzię­ku­ję.

Obcy głos spra­wił, że obaj pod­sko­czy­li. W cie­niu przy oknie stał męż­czy­zna. Ubra­ny był w czar­ny kon­tusz, prze­pa­sa­ny sze­ro­kim pasem, a na ra­mio­na na­rzu­co­ny miał krwi­ście czer­wo­ny płaszcz. Nie­po­ko­ją­ce wra­że­nie, jakie wy­wo­łał na obec­nych w po­miesz­cze­niu, spo­tę­go­wa­ne było do­dat­ko­wo dziw­ną, świe­tli­stą łuną, jaka roz­ta­cza­ła się wokół jego syl­wet­ki.

– O w mordę…

– Prę­dzej „ki dia­beł” – od­parł przy­bysz, po czym ukło­nił się. – A kon­kret­nie lord Man­teu­fel, pan i wład­ca kręgu pie­kieł dla no­bi­li­to­wa­nych.

W jego ręku zma­te­ria­li­zo­wał się po­żół­kły do­ku­ment, okra­szo­ny pie­czę­cią rodu Ter­pi­łow­skich i pod­pi­sem hra­bie­go. Po­ło­żył pa­pier na biur­ku i za­ka­sał rę­ka­wy.

– Nasz hra­bia pod­pi­sał go lata temu – rzekł, za­głę­bia­jąc dłoń w pier­si trupa. – Gdy już wszy­scy je­ste­śmy pewni, że nie żyje, przy­sze­dłem po za­pła­tę…

Dok­tor Bec­ker do­sko­czył do biur­ka i chwy­cił obu­rącz opar­tą o fotel laskę. Gdy uniósł ją nad głowę, Gło­wac­ki mi­mo­wol­nie spo­strzegł, że jej gałka mieni się w świe­tle ni­czym sre­bro. Nim to w pełni zro­zu­miał, Bec­ker zdzie­lił czar­ta laską przez łeb.

– Chodu!

Nie­miec po­rwał cy­ro­graf i rzu­cił się do wyj­ścia, cią­gnąc za sobą oszo­ło­mio­ne­go le­ka­rza. Wy­sko­czy­li na ko­ry­tarz. Bec­ker za­trza­snął drzwi i za­cią­gnął sko­bel. Go­nie­ni ry­kiem, od któ­re­go pod­niósł się kurz, po­zba­wie­ni lampy naf­to­wej prze­bie­gli ko­ry­tarz, prze­cię­li w po­przek sień i za­głę­bi­li się w dru­gie skrzy­dło domu. Gło­wac­ki, na wpół świa­do­my tego, co się wokół dzie­je, po­zwo­lił by trzy­ma­ją­ca go za rękaw dłoń to­wa­rzy­sza cią­gnę­ła go przez mrok. Po prze­by­ciu kilku ko­ry­ta­rzy zna­leź­li się w ka­pli­cy. Po­ran­ne świa­tło są­czy­ło się do wnę­trza przez wi­tra­że, kła­dąc się na ław­kach i twa­rzach ucie­ki­nie­rów wie­lo­barw­ny­mi pla­ma­mi.

Otrzą­snąw­szy się, Gło­wac­ki wy­du­sił z sie­bie:

– Co to miało być?!

– Dia­beł – Bec­ker wzru­szył ra­mio­na­mi. – Przy­szedł z cy­ro­gra­fem po moją duszę. Jak na razie stra­cił kwit i ob­szedł się sma­kiem. Nie­źle, nie?

– Jak to, po twoją…

Tak ude­rza­ją­ce po­do­bień­stwo mię­dzy ku­zy­na­mi było wręcz nie­moż­li­we. Teraz, gdy siwy tu­pe­cik i oku­la­ry znik­nę­ły pod­czas uciecz­ki, Hie­ro­nim zro­zu­miał, że miał przed sobą nie miesz­ka­ją­ce­go za gra­ni­cą krew­ne­go, lecz naj­star­sze­go z rodu Ter­pi­łow­skich we wła­snej oso­bie.

– Zyg­munt! Ty kurwi synu! Co to wszyst­ko ma zna­czyć?!

Rzu­cił się na szlach­ci­ca i przy­parł go do ścia­ny.

– Dzień dobry – po­wie­dział hra­bia. – Od kiedy je­ste­śmy na „ty”?

– Gadaj, albo za­bi­ję!

– Co tu tłu­ma­czyć? Sprze­da­łem duszę. Upo­zo­ro­wa­łem swoją śmierć. Dwóch le­ka­rzy niby to po­twier­dzi­ło i tamci na dole dali się na­brać. Nie są­dzi­łem, że przy­ślą kogoś od razu.

Ko­lej­ny ryk za­trząsł wi­tra­ża­mi. Gło­wac­ki pu­ścił hra­bie­go.

– W ścia­nach bi­blio­te­ki po­cho­wa­łem krzy­że i sre­bro, więk­szość ksią­żek na pół­kach to Bi­blia, a każdy skra­wek domu oso­bi­ście po­kro­pi­łem wodą świę­co­ną. Mamy tro­chę czasu.

Go­spo­darz wy­su­nął zza ławy drew­nia­ną skrzy­nię. Le­ża­ło w niej osiem gar­ła­czy, iden­tycz­nych z tym z bi­blio­te­ki, worek srebr­nych kul i sza­bla. Podał Gło­wac­kie­mu sakwę z pro­chem.

– Ładuj.

Le­karz chciał pro­te­sto­wać, jed­nak od­le­gły wy­buch sku­tecz­nie od­wiódł go od tej myśli. Przy­siadł na ka­plicz­nej ławie i za­czął sypać proch do wnę­trza luf.

Nie mi­nę­ło dużo czasu, gdy usły­sze­li cięż­kie kroki, od któ­rych za­drża­ły ścia­ny ka­pli­cy. Ter­pi­łow­ski wyj­rzał przez szpa­rę w drzwiach.

– Idzie – po­wie­dział, gdy le­karz pod­szedł do niego z na­rę­czem na­ła­do­wa­nych gar­ła­czy. – Na mój sy­gnał.

Man­teu­fel pło­nął. Ob­ra­zy, które mijał, za­mie­nia­ły się w zwę­glo­ne strzę­py i spa­da­ły na zie­mię. Pło­ną­cy kurz uno­sił się z pod­ło­gi i wi­ro­wał wokół jego głowy. Spoj­rze­nie, któ­rym ob­da­rzył hra­bie­go, mo­gło­by osu­szyć ocean. Za­trzy­mał się kil­ka­na­ście kro­ków od drzwi ka­pli­cy i wark­nął:

– Ter­pi­łows…

Wy­pa­li­li jed­no­cze­śnie. Kule miot­nę­ły dia­błem do tyłu i zrzu­ci­ły z niego pło­ną­cy płaszcz. Na­stęp­ne trzy salwy upodob­ni­ły czar­ta do twa­rzy sie­dzą­ce­go w bi­blio­te­ce trupa i omal nie oba­li­ły go na zie­mię. W jego wy­cią­gnię­tej dłoni zma­te­ria­li­zo­wa­ła się roz­ża­rzo­na do czer­wo­no­ści szpa­da.

Hra­bia chwy­cił opar­tą o ścia­nę sza­blę, wy­szedł na śro­dek ko­ry­ta­rza i za­ło­żył rękę za plecy.

En garde.

Dia­beł za­ata­ko­wał pierw­szy. Ude­rzył od boku, z dołu, a potem z góry, za każ­dym razem tra­fia­jąc na twar­dą za­sta­wę. Ter­pi­łow­ski prze­szedł do ataku – ugo­dził prze­ciw­ni­ka w ramię, unik­nął pchnię­cia wy­mie­rzo­ne­go w głowę i ciął czar­ta po no­gach. Uchy­lił się, gdy Man­teu­fel rzu­cił się na niego z ry­kiem, po czym kop­nął dia­bła w pisz­czel.

– Taki z cie­bie lord, jak z gdań­skiej kurwy bi­skup! – za­wo­łał hra­bia, po­sław­szy dia­błu ko­lej­ne­go cel­ne­go kop­nia­ka. – A twoją matkę całe le­gio­ny aniel­skie…

 Gło­wac­ki nie zdą­żył usły­szeć, co ko­le­dzy Ga­brie­la robią matce dia­bła, gdyż wście­kły ryk czar­ta nie­mal roz­sa­dził mu czasz­kę. Za­tań­czy­ły pło­mie­nie, wzmógł się żar. Hra­bia wy­szarp­nął zza pa­zu­chy cy­ro­graf, ci­snął nim pod nogi dia­bła i rzu­cił się w tył. W na­stęp­nej chwi­li pie­kiel­ny ogień zalał ko­ry­tarz. Roz­sza­la­ły ży­wioł mio­ta­ny przez Man­teu­fe­la spo­pie­lił zwój i wy­rwał drzwi od ka­pli­cy, po­py­cha­jąc je na ku­lą­ce­go się le­ka­rza.

Świat w oczach Gło­wac­kie­go za­pło­nął, po czym zgasł cał­ko­wi­cie.

Pierw­szym, co uj­rzał, była po­chy­lo­na nad nim, znie­na­wi­dzo­na twarz.

– Ty…

– No, spo­koj­nie. Nie ma co się pie­klić, he he. Już po wszyst­kim.

Ze wzgó­rza, na które za­tar­gał go Ter­pi­łow­ski, mogli ob­ser­wo­wać sto­ją­cą w pło­mie­niach willę. Na ich oczach dach runął i po­grze­bał skrzy­dło bu­dyn­ku. Gło­wac­ki usiadł z ję­kiem i chwy­cił się za obrzmia­łą czasz­kę. Po­czuł krew pod pal­ca­mi. Gdy spró­bo­wał wstać, ostry ból w ko­st­ce po­sa­dził go z po­wro­tem na zie­mię.

– A dia­beł?

– Stra­cił nade mną wła­dzę, gdy spa­lił kwit – rzekł z uśmie­chem szlach­cic. – Tylko dia­bel­ski ogień może znisz­czyć cy­ro­graf. Teraz może mnie po­ca­ło­wać.

Nie miał więk­szo­ści wło­sów, a skóra na jego rę­kach i karku przy­wo­dzi­ła na myśl mo­czo­ny we krwi per­ga­min. W po­dar­tym, nie­miec­kim gar­ni­tu­rze i osmo­lo­nej ko­szu­li przy­po­mi­nał oca­la­łe­go z rzezi. Tylko po oczach można było po­znać, że bli­żej mu do roz­po­czę­cia no­we­go życia, niż do jego za­koń­cze­nia.

– Co dalej? – za­py­tał Gło­wac­ki, wsta­jąc z gry­ma­sem bólu na twa­rzy. – Nie masz nic…

– Będę żyć. Bez stra­chu, że do końca świa­ta będą mnie dup­czyć biesy.

Szczęk­nął kurek w re­wol­we­rze.

– Nie po­zwo­lę na to – po­wie­dział le­karz, mie­rząc w hra­bie­go. – Mia­łem tyle oleju w gło­wie, żeby za­brać ze sobą broń, gdy po­pro­szo­no mnie o przy­jazd do tego sie­dli­ska zła. Je­steś ze­psu­ty do szpi­ku kości, Ter­pi­łow­ski. Twój kuzyn rzu­cił wszyst­ko w Niem­czech, żeby przy­je­chać na twoją li­stow­ną proś­bę, a ty go za­mor­do­wa­łeś. Wszyst­ko po to, by uniknąć wyroku, który sam na sie­bie pod­pi­sa­łeś. Do­brze zga­dłem, praw­da? Rzy­gać mi się chce, gdy na cie­bie pa­trzę.

– Ta­kiej do­myśl­no­ści się nie spo­dzie­wa­łem – za­kpił Ter­pi­łow­ski, po czym wy­szcze­rzył zęby. – Tak samo, jak mój ku­zy­nek nie po­dej­rze­wał, że skoń­czy z roz­ora­ną twa­rzą jako wabik na czar­ta. Je­stem mor­der­cą, ale przy­naj­mniej żywym. A pan, czło­wie­ku dobry i szla­chet­ny? Strze­li pan w plecy ucie­ka­ją­ce­mu?

Hra­bia ob­ró­cił się na pię­cie i po­gnał w dół zbo­cza. Gło­wac­ki zmru­żył jedno oko, ob­ni­żył nieco re­wol­wer i wy­ce­lo­wał. Za­miast jed­nak strze­lić, pa­trzył bez­rad­nie, jak znie­na­wi­dzo­ny szlach­cic znika w gę­stwi­nie sadu. Wes­tchnął. Usiadł na ziemi i znów zła­pał się za kost­kę, tym razem sy­cząc przy tym z bólu.

Spoj­rzał za sie­bie. W tra­wie le­ża­ła laska. Czar­na rysa zna­czy­ła rącz­kę w miej­scu, w któ­rym spo­tka­ła się z głową lorda Man­teu­fe­la. Pod­niósł ją, by – pod­pie­ra­jąc się – po­drep­tać w kie­run­ku drogi.

– Kiedy mówię wam! Ryk taki, jakby z sa­me­go pie­kła dia­bli wrzesz­cze­li!

Kilku by­wal­ców prze­że­gna­ło się pi­jac­ko. Ktoś inny jęk­nął.

– I jak nie pie­prz­nie! Ob­ra­cam konia i w długą, żem go w mie­ście do­pie­ro wstrzy­mał!

– Kogoś ty tam za­wiózł?

– Ja­kie­goś nie­miasz­ka i tego le­ka­rza, jak mu tam…

Kro­nen­berg, krę­cąc głową i mru­cząc pod nosem, wy­szedł z knaj­py.

Hie­ro­ni­ma spo­tkał pod kon­fe­sjo­na­łem.

Koniec

Komentarze

Fajnie się czytało. Zabawne. Zakończenie w knajpie dodane chyba po to, by przez Kronenberga nawiązać do “Lipnego rytuału”.

Czyta się z prawdziwą przyjemnością. Trzeba przyznać, że hrabia ma całkiem niewybredne powiedzonka. 

 

Dlaczego Kronenberg poszedł do spowiedzi? Nie zdążył tam dotrzeć po ostatniej przygodzie?

A może w tym czasie, kiedy Hieronim walczył z diabłem, pan Janek był uczestnikiem innych wydarzeń, o których dowiemy się w trzeciej części?

 

Pozdrawiam!

Koala75 dzięki :)

Prawda, zakończenie nawiązuje do “Lipnego rytuału”, jakoś nie mogłem się powstrzymać przed mrugnięciem do tych, którzy czytali :)

 

hrabiax dziękuję – hrabia faktycznie, nie tylko w czynach jest niewybredny

A co do wydarzeń, których uczestnikiem mógł być pan Kronenberg, gdy Głowacki walczył z diabłem, odpowiem klasykiem – nie wiem, ale się dowiem ;) I będzie z tego opowiadanie, z pewnością

Czytałam oraz betowałam twój tekst z dużą przyjemnością. Podobał mi się pomysł i zwrot akcji, podobała mi się bezczelność Terpiłowskiego i ten jego odwrót na końcu. Będę musiała wreszcie zajrzeć, do poprzedniego opowiadania :)

Nareszcie coś, co przeczytałem bez bólu. Są akapity, dialogi, przecinki i kropki też. :-)

Rewelacją opowiadanie raczej nie jest, ale myślę, że wcale nią być nie miało – takie uprzejme ze strony Autora spełnienie życzeń czytelników. Relaks i garść uśmiechów podczas lektury, więc daję piątkę.

ośmiornico, dziękuję! Cieszę się że betowanie stanowiło dla Ciebie przyjemność :)

A do “Lipnego rytuału” zapraszam, zwłaszcza, że tam też spotkać można się z Terpiłowskim (choć może mniej bezczelnym).

 

AdamieKB, cieszę się, że nie wywołałem u Ciebie czytelniczego bólu :)

Nie myślałem o tekście jako o spełnieniu życzeń Czytelników – niemniej, miło, że zapewnił Ci on relaks i uśmiech, to także był cel tego opowiadania. A za piątkę dziękuję! :)

Hej! Przyznam, że nie czytałem poprzednika tekstu, ale to w żaden sposób nie przeszkodziło mi czerpać z niego przyjemności. Lekkie pióro, zręcznie wykreowany, ponury klimat, dynamiczna, zwarta akcja i bezczelny hrabia, a to wszystko do przeczytania w kilkanaście minut. Bardzo fajna sprawa, zapewne zerknę kiedyś do pierwszej części. Pozdrawiam!

Tym razem znany mi już medyk Głowacki miał okazję zmierzyć się z siła nieczystą, tudzież z hrabią. A choć przybył do hrabiego bez towarzysza, dobrze że Kronenberg pojawił się chociaż w finale. Dobrze się czytało. ;)

Z zadowoleniem stwierdzam, że tym razem wykonanie okazała się dużo lepsze. Oby tak dalej, Narogu. :)

 

Świe­żo obu­dzo­ne słoń­ce tań­czy­ło po ścia­nie… → Świe­żo obu­dzo­ne słoń­ce tań­czy­ło na ścia­nie

 

Gdy uniósł ją do góry… → Masło maślane – czy mógł unieść ją do dołu?

Wystarczy: Gdy uniósł ją

 

Nie mi­nę­ło dużo czasu, nim usły­sze­li cięż­kie kroki… → Nie mi­nę­ło dużo czasu, gdy usły­sze­li cięż­kie kroki

 

Wszyst­ko po to, by oszu­kać wyrok, który sam na sie­bie pod­pi­sa­łeś. → Można uniknąć wyroku, ale czy wyrok można oszukać?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Morgoth dziękuję, miło mi! Cieszę się, że bez znajomości poprzedniego tekstu można zapoznać się bezproblemowo z tym. A do przeczytania Lipnego rytuału zachęcam! :)

 

regulatorzy dziękuję, super, że tym razem bardziej przypadł Ci do gustu tekst. Miło słyszeć, że jest dużo lepiej :)

A porady, wszystkie mądre, jak zwykle wprowadzę do tekstu :)

 

 

Bardzo proszę, Narogu. Ogromnie mi miło, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

verstehen Sie.

To pytanie, wskazuje na to konstrukcja, więc przydałby się znak zapytania. Następnym razem też :)

 

Ja, ich versteche

Mam wrażenie, że imć Głowacki był już lekko zirytowany i odpowiedź do grzecznych nie należała. Aby to podkreślić, dorzuć jeszcze jedno ja: Ja, ja. Ich versteche.

 

A poza tym dobre to było. Uśmiechnęło mi się. Cyrograf oczywiście kojarzy się z panem Twardowskim, ale poszedłeś zupełnie inną drogą. I dobrze. Fajnie, że hrabia okazał się niezbyt przyjemnym typem, bo takich naiwno-niewinnych jest od groma. Mam nadzieję, że powrócisz jeszcze do tych bohaterów, bo ich przygody bardzo mi się podobają :)

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przyznam, że z odsłoną pierwszą z przyczyn niezależnych utknęłam w połowie, potem doczytałam bez możliwości dodania komentarza, więc zaczynam tutaj.

Oczywiście serduszko moje dziewiętnastowieczne raduje się na wszelkie vintage historie, niemniej mam troszkę ans do Twojej serii, bo jestem w tym względzie czepialska. Ergo część uwag ogólnych, do tego tekstu i połowy poprzedniego (wrócę tam w wolnej chwili ze szczegółami). Po pierwsze chciałabym wiedzieć, kiedy i gdzie bardziej dokładnie to się dzieje. Masz lampy naftowe, więc co najmniej połowa XIX wieku, ale część szczegółów każe mi się wyobraźnią cofać wstecz, a część wybiega wręcz w dwudziestolecie międzywojenne… I to nawet niekoniecznie konkrety, ale coś w nastroju, języku i tak dalej. Podsumowując: temu światu przydałoby się więcej szczegółu, który akcję/fabułę sytuowałby w jakimś “tu i teraz”, bo w sumie jeśli zakładam, że to przed I wojną, to nawet nie mam pewności, w którym zaborze. Mawiają po niemiecku, więc raczej nie Kongresówka, ale pewności nie ma. Szybki gugiel pokazał mi, że laryngologia jako wyodrębniona dziedzina medycyny (interny) to w Polsce dopiero końcówka XIX wieku, a tu masz specjalistę, co znów przesuwa akcję w lata co najmniej osiemdziesiąte. A zarazem bohaterowie zachowują się momentami jak w “Panu Tadeuszu”…

Plus mają sprawny siedemnastowieczny garłacz, co oczywiście nie jest niemożliwe, ale jednak obsługa takiej broni wymaga znajomości systemów znacznie starszych niż domniemany czas akcji, no i np. sprawnego zamka skałkowego i tak dalej. Skądinąd siedemnastowieczny garłacz to spora strzelba, trochę niewygodna do popełnienia samobójstwa, dopiero pod koniec XVIII wieku garłacze to również broń rozmiarów niewielkich i taka jako coś, czego używał jeszcze dziadek a może i ojciec bohatera mogłaby się w domu zachować, nawet sprawna.

Także bohaterom przydałoby się więcej tła, historii. Oni są znikąd. (Skądinąd nieźle Ci się udało trafić: znam osobiście i Terpiłowską, i Beckera ;) ). Nie mają nawet jakichś szczególnych cech charakteru. Popracuj nad nimi, zrób z nich żywych ludzi.

Sama historyjka prościutka, taki szorcik do przeczytania i zapomnienia. Ta tutaj na dodatek nie bardzo się tłumaczy poza serią. Po prawdzie obie opowiastki bardziej by się sprawdziły jako fragmenty większej całości, ale na to musiałbyś solidnie przysiąść nad riserczem oraz postaciami. Do czego oczywiście zachęcam.

Jeszcze jedno: język. Oczywiście słowo “kurwa” występuje już u Kochanowskiego, oczywiście w dawnych czasach przeklinano, niemniej to, jak przeładowujesz wypowiedzi kurwimi synami (dobrze że nie samymi kurwami oczywiście) i tak dalej, jest mocno współczesne, w stylu cynicznych policjantów, i moim zdaniem niepotrzebne.

 

– Wszystko w normie – stwierdził. – Nadal jest nieźle postrzelony…

Rozumiem żart, ale brzmi anachronicznie.

 

ich versteche

→ verstehe

 

krwiście czerwony płaszcz

raczej krwisto

 

niemiaszka

Niemiaszka. Duża litera.

http://altronapoleone.home.blog

Przeczytałam z przyjemnością, błędów nie wyłapałam, zastrzeżeń nie mam :) Czekam na ciąg dalszy.

– W ścianach biblioteki pochowałem krzyże i srebro, większość książek na półkach to Biblia,

Czy to celowe puszczenie oka do czytelników, którzy w Lipnym rytuale czepiali się pojawiających się nagle znikąd Biblii? Spodobało mi się :)

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Irka_Luz dzięki, znaki zapytania wprowadzone :)

 

mindenamifaj dziękuję :)

Celowe puszczenie oka? Może tak, może nie, kto to wie? :)

 

drakaina

Dziękuję Ci za ten obszerny i mocno analizujący szczegóły i nieoczywiste dla mnie kwestie komentarz. Masz rację, przydałoby się zarówno doprecyzować czas i miejsce (w mojej głowie, czego nie wyraziłem praktycznie nigdzie w tekstach, był to moment przełomu wieków XIX i XX, a zabór austriacki – ale to oczywiście bez znaczenia, bo nie dałem o tym znać w tekście), a także zrobić mocniejszy reaserch pod postacie.

Nie wiem, ile sensu byłoby w robieniu tego na tym opowiadaniu, a czy nie będzie lepsze po prostu lepiej przygotować się do pisania trzeciego – chyba jednak ta druga opcja.

 

Wskazane, zacytowane błędy skoryguję, tak samo pomyślę nad przekleństwami i wysoką częstotliwością wszelkich "kurwich synów". Faktycznie, coś jest w tym z klnącego gliny :)

 

Dlaczego żart o byciu nieźle postrzelonym jest anachroniczny? :o

 

Raz jeszcze dziękuję!

Sympatyczna historyjka. Trochę zaskakuje łatwowierność diabła. Powinien lepiej wiedzieć, gdzie jest jego dusza. W sensie, że wygrać z takim przeciwnikiem to niewielka satysfakcja. Wydawało mi się, że szlachecki czart powinien być bystrzejszy.

Ale ogólnie czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka