- Opowiadanie: LabinnaH - ON, CZYLI JA

ON, CZYLI JA

THRILLER

/a wieczorem bicie, żeby było widać, kto pan, kto sługa, kto rządzi/

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Łosiot, zygfryd89

Oceny

ON, CZYLI JA

 

ON, CZYLI JA

 

On, czyli ja jest nikim. Nie ma imienia, daty urodzenia, twarzy. Rodziny brak, kolegów też. Kuleje i krzywi się. Pełna samotność. Kiedyś skończył pięć klas – matka w kiciu, ojca nie ma, trzy siostry na karku. Fabryka, dom, a wieczorami stróżowanie. Teraz ma pięćdziesiąt i nie chce nic mieć, bo własność zasklepia i blokuje, a jeszcze rozkazuje: stań, oporządzaj, płać, pilnuj, by nie ukradli. A On lubi swoją wolność i niezależność. Życie włóczęgi, właśnie takie. Czy może być lepiej? Nie idzie z rana po alkohol i od progu nie warczy: „Kaśka, sześć piw, kurwa, dawaj”. Nie musi. Nie jest lepszy, ale też nie gorszy, chociaż tak poniewierany. Czasem pyta, dlaczego ma takie żadne życie. Nie słyszy odpowiedzi. Po wygrzebaniu się z klatki schodowej – sypia w dziurze pod schodami, półtora na trzy, bez okien i kibla – przemyka skulony przez podwórko i spod oka spoziera na boki, cało-cieleśnie przygotowany do ucieczki. Nie zawsze bity i opluwany, bo kto go jeszcze dostrzega. Nawet psy na niego nie szczają, bo nie śmierdzi starym mięsem.

Wyłazi na ulicę i kwaśno uśmiechnięty łasi się do ludzi, żeby coś dali. Żeby na bułkę, na wodę w hali u Maryli, na leki. I trochę głośniej, ale tak z gardła: „Ja niepijący, bo chory i zadręczony”. I choć to prawda, nie wszyscy mu wierzą. Emerytki, te samotne, na twarzach i wewnątrz pomarszczone, popatrzą, pokiwają głową i coś wrzucą do otwartej ręki. Wtedy chwyta tę dającą dłoń i całuje, głęboko patrząc w oczy. Pragnie tego. Czuje, że jest w tym coś niezwykłego i prawdziwego. Samo się stwarza. Chwila połączenia przez dotyk dwojga nieznanych, samotnych ludzi. Krótka chwila, a jaka. Coś wewnątrz łagodzi się i otacza wielkim ciepłem. Dla tej jednej chwili tak powtarzanej z obcymi, robi, co robi. Potem sakramentalne „bardzo” i na koniec, z prawdziwymi łzami w oczach, „Dziękuję”. Wtedy twarze kobiet na chwilę łagodnieją i przypominają dawny, dziecinny, bez powodu jasny śmiech. Złość, że żyją jak dogorywające, niechciane istoty, na moment znika, a on swoim podziękowaniem potwierdza, że są komuś potrzebne.

Za kilka monet uzbieranych przez dzień kupuje w sklepie kaszankę, a przy kasie czekają wrzucone do torby kamienne bułki. Po dniu żebrania wraca dwie godziny przez okoliczne wsie, przez stację i tory, bo chce „Coś samemu sobie podarować”.

Czasem jest słonko i ciepły wiatr, to… miło. A jak na kablach elektrycznych siądzie sześć wróbli, musi być sześć, nie inaczej – nieważne, czy rzędem, czy po jednym na każdym drucie – to, cudnie. Wtedy staje, długo patrzy i wie. Widzi znak z góry. Jest zauważony, wolno mu trwać, nieważne, że w odosobnieniu. W podstawówce lubił cyfrę sześć, taką specjalną, odwracaną na dziewięć, magiczną. Nie wiedział dlaczego. Jedna stara, która „pół-litry” niedaleko w piwnicy sprzedawała – kiedy do niej wpadał, żeby się ogrzać – mówiła, że „kto ma sześć w urodzeniu wyryte, to innym zawsze pomoże. Bo tak musi, bo to jest w niebie ułożone”. Raz podszedł do chłopaków, co przed budką stali – wtedy był dużo młodszy i prędszy do podejścia do innych – i powiedział, że chce im coś zrobić i pomóc, choć nie wie, w czym, ale chce. Tylko w pysk dostał i od idiotów był na zawsze wymieniony. Ach, co tam.

Przyszła wiosna. Zielona trawa, żaby coś grzechoczą, pewnie o miłości, więc wiosna. Żeby nie wiem, co, boćki przylecą, pączki się rozkleją, a kocice swoje pod-ogonki będą o drzewa ocierać. On to widzi, on to czuje. A u innych, to mniej na ptaki i drzewa patrzenia. U nich, wszystko na baczność. Im w łbach ciągle się kołuje, do śmierci chcą być przed innymi pierwsi. Tylko wyro, do roboty wypęd, harówa i powrót. A w niedzielę…

 

W niedzielę pojawia się poranna, wyczekiwana cały tydzień cisza. Długie ich, okolicznych, domowych panów tego świata spanie. Nie za długo. Koło dwunastej, po całym osiedlu, równo, we wszystkich blokach jednocześnie, rozlega się chamskie i zajadłe: „Dawaj babo żreć, bo zara w ryj” i znowu leżenie i o niczym myślenie. Po południu, kiedy liter sam się do bebecha wleje, cało rodzinna pyskówka. A wieczorem, obowiązkowo, bicie. Żeby było widać, kto pan, kto ważny, kto rządzi. Codziennym biciem można taką wielkość ustanowić. U Niego na klatce też tak jest. Nie wie, co mają gdzie indziej, ale u niego – masakra.

Dzisiaj znowu się zaczęło. Zaraz po wiadomościach. Na parterze, no, nie nad Nim, bo kuli się pod schodami, ale tak trochę w lewo, mieszka łysy bysior z żoną i synkiem, czterolatkiem. Nie ma na imię Oprych, a powinien. Wołają na niego Król. Ten skurwysyn już zaczyna. Przez pół godziny rozkazuje, woła, klnie i rzuca, czym popadnie. Potem pijany idzie rzygać do sracza. Każe żonie podcierać zawaloną gębę i w podzięce wali w twarz. Nie wystarcza mu tego. Trzeba pokazać synowi, kto jego ojciec-pan. Ustawia go przed sobą, każe stać na baczność. Mały puszcza mocz. Wtedy łysy zdziela go w twarz. Słychać upadek małego ciałka na twardą podłogę i cichy szloch. Wszystko słychać. Matka w obronie, wrzucona w róg pokoju. Cichnie bez płaczu, bo cisza, to wybawienie. „Tak ma być, kurwa wasza mać, jebana rodzino” – wrzeszczy kat domu. Potem pada na łóżko i chrapie całą noc. Inni z klatki codziennie go słyszą. W gębę piwo, uszy w telewizor, radź sobie, kretynko. A w południe czy wieczorem usłużnie mu się kłaniają. Oni, od parteru po trzecie piętro, z brezentu, twardym ściegiem zaszyci, murują się i chuj ich obchodzi.

A ja? Co… ja?

Mnie nie ma. Ja, to nie ja. Ja, to On – żeby wyzwiska i po mordzie lanie, które dostaję od innych, oprócz ciała, nie uderzało głębiej, koło serca. Tak jest spokojniej. I wygodniej. Wygodniej? To jedno słowo? Czteroletni syn Króla kolejny raz woła w szpitalu o twoją pomoc, a tobie jest wygodnie? Ty stary złamańcu. Mają rację, że tak cię nazywają. Pierdolnij głową w ścianę, stół i krzesło! I poczuj, czy jest wygodnie. Nagły cios we własną twarz. Twarzą w róg krzesła aż do połamania, aż pójdzie krew! Leje się z czoła, policzków i nosa. – Czyj jest ten ból i krew? – Moje. – Nie, idioto. Syna Króla. Nareszcie dotarło? – Tak… – i weszło w serce. Mocno czuję. JA to czuję. Teraz – na zawsze JA. Obiecuję. Coś z tym zrobię…

 

Wytargałem się z siennika, usiadłem na betonie obok, nałożyłem łachy i poszedłem na górę. Cicho zastukałem do drzwi. Otworzył łysy, opasły od piwa, w gaciach i poplamionej od wódki i parówek podkoszulce. Żebym nie mógł nic z siebie wydusić, walnął mnie jak obuchem w twarz. Wyrzucony na schody, potoczyłem się, spadłem obok siebie i zemdlałem. Rano, koło szóstej, ktoś z sąsiadów wrzucił mnie do nory. Żadna karetka, żadna policja, nikt. Nic się nie stało. On, żebrak, kolejny raz zasnął na schodach. Miałem rozerwany policzek, przez dwa dni nic nie jadłem. Na pogotowiu powiedziałem, że się potknąłem. Zaszyli, po bułki do sklepu, kaszanka i spać. Tak się skończyło.

Nie szkodzi. Nie odpuszczę.

Od jutra, codziennie wieczorem, muszę tam być. Walić w drzwi i czekać. Dostać w pysk, spaść do piwnicy i na pogotowie. Ból mocno czuć. Codzienne bicie – to codzienne bicia czucie. Codzienna złość. Wściekłość. Chęć krwi. Cel – zemsta.

Po kilku wizytach u Króla nie spodziewałem się, że odnajdę to w sobie. Ludzką zwierzęcość. Inną od innych, ale jednak. Postanowiłem ułożyć plan załatwienia go – na całe jego życie. Plan był prosty. Nie mając fizycznych i układowych szans, musi być coś specjalnego. Coś, czego się nie spodziewa. Ani on, ani jego kumple.

 

Obserwować innych z boku, z pozycji pokrzywionego życiowego nieszczęśnika, jest łatwo. Nikt nie zwraca uwagi. Ot, kręci się w pobliżu wesz ludzka. Żebrze, zbiera grosze, uśmiecha się krzywo, bo normalnie nie potrafi. Gówno jakieś. Robimy swoje, my, królowie tego miasta. Tu nikt nam nie podskoczy, bo każdy wie, że skończy w kiciu lub w ciemnym lesie. A stój debilu i patrz.

Pozwalają, to patrzę. I co widzę. Król wraca codziennie do domu tak koło siódmej wieczorem. Czasem podwożą go kumple. Przeważnie pijany. W soboty, do nieprzytomności. Coś jeszcze bełkoczą w samochodzie, plan na dzień następny omawiają, potem kilka kurew słownych, żeby przybić w prawdzie i odjeżdżają. On nie idzie do domu. On musi jeszcze pochodzić po obwodzie, popatrzeć w okna, powęszyć, być pewien swego.

Jest pomysł. Sam się pojawił. Przypadkowe, niewinne zakażenie. Każdemu zdarza się małe potknięcie i wyłożenie na rozsypane przypadkiem przez pijaka butelki. A niech to szlag. Co za sucz szkło rozsypała. Pewnie żebrak spod schodów. Jednak żebrak nie otrzyma swoich kijów. Wie, że Król z tym nie zdąży. Potem zapomni i skąd by wiedział.

W sobotę wieczór wyrok się objawił. Czekałem i usłyszałem. Potworny, chamski, pijany wrzask Króla. Jakby z psychiatryka uciekło dziesięciu najbardziej chorych. Zaraz potem, niekończący się zestaw kurew. Wiedziałem. Wpadł w moje sidła. Taki mocarz, a Boga prosi o pomoc, bo sam nic z tym nie zrobi. Natychmiast wzięli go do szpitala. Zakrwawione nogi, w które wżarło się „podrasowane” czymś specjalnym szkło, zaczęły puchnąć, nie chciały się leczyć. Antybiotyki dopiero po kilku tygodniach zadziałały. Wystarczy. Takiej ciszy na parterze nie miałem od trzech lat. Sobota, wieczór – nie ma bicia. Jasna cholera. Cud.

Czas był odpowiedni, aby pomyśleć o czymś innym, mocniejszym. Bardziej dla zwierząt. Dużych zwierząt, bo z Króla, wielkie bydle. Niech idzie na ubój. W szkole byłem bystry, a, że kilka klas za mało, to nic. Kiedy trzeba lub chcę, mogę wszystko – jak „wiatr hasający po polach”. Szybki, zdecydowany, wiedzący, gdzie wiać. Znalazłem, co trzeba. Trochę mocne, ale ludzki knur też nielichy. Uspokoi Króla na kilka lat. Ręczę. Potem miejska ekipa pozbędzie się go, bo chory i nikomu w mordę nie przywali. Młodzi go zastąpią. A on na wczesną emeryturę. A potem szpitale, szpitale i dół.

Po pierwszym „przypadkowym” zdarzeniu rodzina Króla czekała na „pana domu” dwa miesiące. Wreszcie spałem bez wkręcania w uszy kawałków gazety. A sąsiedzi, tak po cichu, żeby się nie rozniosło, szeptali, że nasza klatka, to całkiem miłe miejsce do życia. Do mnie też lepiej się odnosili, pewnie domyślali się, kto uczynił dla nich takie dobro. Niemal ogólna harmonia się utworzyła, choć bez klawiszy do grania. Pełna cisza. Niestety, niedługo było tej radości. Wszystko wróciło do pierwotnych kolein. Ja nie spałem, synek na pogotowiu, żona łobuza bita i ledwo do pracy w szkolnej kuchni się czołgająca. Wiadomo, czas na mnie. Wszystko zawczasu przygotowałem.

Lato przyszło punktualnie. Można nastawiać zegarki. Klatka schodowa w stresie. Król w życiowej, bitnej formie. Policja niemożliwa do przybycia. A pewien niemłody, źle do Króla nastawiony idiota-żebrak w swoim żywiole. Mieć cel w życiu i wiedzieć, że się spełni, to piękny czas, nawet dla takiego odludka. A jak coś, co światli ludzie nazywają zemstą, jest już blisko, to czas chwały niebios.

Nie łatwo nie mając kasy i znajomości znaleźć, czego nie ma. Ja miałem w rodzinie ciotecznego brata, felczera, takiego od krów i koni. Pamiętałem o nim. Dwadzieścia lat cisza, ale dawniej się lubiliśmy. Nieprawda, że gdy człowiek wygląda na żebraka, no, dobrze, jest nim, to całkowite dno. Taka zasłona się przydaje. Poprosiłem brata o pewną substancję, którą przed gonitwą, źli ludzie „niechcący” wstrzykują koniom rywali, żeby obrobić pełną kasę totalizatora. Nikt nigdy nie „zastosował” tego świństwa ludziom. Król miał być pierwszy. Wiedziałem od kuzyna, co miało się wydarzyć. Nie, nie śmierć. Zbyt miłosierna. Trzydzieści lat braku zdrowia i turlania się po szpitalach wystarczy. Nie zazdroszczę. Tak się stało.

Była oczywiście sobota wieczór. Kumple odjechali, a Król się czołgał. Czasem przystawał, czasem usiadł. Trup. Nagle spotkał nieznajomego, porządnie ubranego starszego pana w ciemnych okularach, „z towarzystwa”, który uśmiechnięty poprosił miłym słowem o ogień, bo zgubiła mu się złota zapalniczka. Król, widząc kogoś z wyższych sfer, udawał kulturalnego. Uda się go orżnąć, a potem prosto do dołu. Sięgnął po ogień, ale nie zdążył przypalić. Przewrócił się o niechcący podstawioną czyjąś nogę. Nic takiego. W momencie podnoszenia przez wąsatego dżentelmena poczuł lekkie ukłucie. Po alkoholu miewa się różne zwidy. Pan w białym, trochę niemodnym, pożyczonym garniturze, podziękował, choć nie dostał ognia i oddalił się niespiesznie. Po kilku tygodniach pogotowie zwaliło nędzny, bezsensowny kawał mięsa do brudnego barłogu, z przyczepioną kartką. Tak napisano: „Nigdy nie stanie na nogach, nie poruszy żadną z rąk, nie wypowie słowa”. Nie dodano, co równie ważne: „Zapłata równa czynom…”.

 

Koniec

Komentarze

Mało fantastyczny ten tekst.

Mam kilka refleksji po lekturze.

  1. Ciężko się czytało. Rozumiem stylizację, chaotyczne przemyślenia specyficznego umysłu człowieka bezdomnego, dryfujące w odległe rejony pamięci. Wypadło przekonywująco. Dobrze, że tekst nie był dłuższy, bo jednak nie jest łatwa lektura.
  2. Poruszony problem przemocy domowej – mocny, ważny. I drugi problem – tzw. znieczulicy w najbliższym otoczeniu. Problem nr trzy to traktowanie ludzi bezdomnych. Ciężki kaliber wybrałeś autorze. To nie jest zarzut, żeby było jasne.
  3. Czy wymierzenie sprawiedliwości na starotestamentowy sposób – mocno dyskusyjne. IMHO nie wpływa to korzystnie na przesłanie całości. Reagować trzeba, ale czy taka “zbrodnia doskonała” to jest właściwa reakcja? Mam wątpliwości.

Na pewno mam o czym myśleć. Nie podejmuję się ocenić pod kątem literackim.

Mógłbym powtórzyć za MaLeeNą punkty pierwszy i drugi, ale byłoby to mnożenie tych samych bytów. Co do natomiast punktu trzeciego – istotnie dyskusyjna sprawa, lecz nie z tego względu, jaki wymienia MaLeeNa. Ofiara takiej zemsty nie ma szans na wywnioskowanie, dlaczego spotkało ją takie nieszczęście, bo jako bezrefleksyjny “pan i władca” nigdy nie skojarzy swojego postępowania z końcem normalnego życia. Nie stać go na to umysłowo, po prostu. Więc można uznać, że zemsta przekroczyła granicę sensowności. Jednocześnie należałoby brać pod uwagę prosty fakt, że takich typków nie da się w żaden humanitarny sposób resocjalizować – decyduje o tym mentalność, psychika…

<>

Jak na zapis rozważań i obrazowanie motywacji oraz postępków człowieka bezdomnego, żebraka, tekst wydaje mi się całkiem w porządku. Lekki chaos, myślę, jest usprawiedliwiony. Zarzut braku fantastyki nie jest, myślę, zarzutem, a jedynie stwierdzeniem faktu. Ale chyba lepiej, że tekst znalazł się tutaj, a nie na Wattpadzie…

Wstawisz, Autorze, coś “z naszej branży”?

Cześć MaleeNa.

Wielkie dzięki, że zechciałaś jako na razie jedna-jedyna spostrzec moją ‘lekturę’. Czytałem wcześniej kilka tekstów i rzeczywiście fantastyka przeważa. Niestety nie widzę siebie w tej stylistyce – szkoda. Ale nic, spróbuję pokazać tutaj swój odbiór realiów ‘teraz i tutaj’ życia. 

  1.  W opowiadaniu starałem się bardzo ‘uczłowieczyć’ bezdomnego, dodając jego czułe, ludzkie kontakty z zagubionymi swoimi problemami emerytkami, ofiarodawczyniami datków, także ukazując jego ‘osobny’ wewnętrzny świat w liczeniu ptaków, zauważaniu ‘marcowej’ kotki itp. A, co ważne, nagłe przekształcenie (pod wpływem chwili) z nic niemogącego, w obrońcę naszych najważniejszych, bo dzieci. Z twoich komentarzy dla innych piszących widzę, że potrafisz (oprócz świetnego swojego pisania – trochę poczytałem) to, co trzeba, dobrze przedstawić. Podpowiedz mi, dlaczego “ciężko się czytało”. To dla mnie ważne, bo jako autor oczywiście tego nie zauważyłem…
  2. Lubię (może muszę) wchodzić w ciężki kaliber życia – taki piszący sup-bohater, bo realnie nie tak łatwo.
  3. A tu poruszyłaś wspaniałą różnicę pomiędzy nami. Twoja delikatność ‘nie pozwala czy zabrania’ tak jak moja ostrość, zabierać się za rozwiązywanie nieludzkich sytuacji czynionych przez otaczających nas łobuzów. To jest moja, a więc także autorska reakcja. Wybacz, że nie skomentuję twojego opowiadania – “I na co komu czyste buty”, bo, sorcia, niestety na fantasy się nie znam. Otrzymałaś 42 komentarze od ‘specjalistów, więc gratuluję. Cieszę się, że do mnie napisałaś.

Adamie KB. Bardzo mi miło, że jeden ze znaczących autorów zechciał napisać do greenhorna tutejszej społeczności. W 100 % zgadzam się z tobą, że “nadczłowiek” nie jest w stanie dotrzeć do samego siebie (nie mówiąc o jego wnętrzu) w tym, co czyni. Masz też rację, że “zemsta przekroczyła granicę sensowności” – jednak… Ja tak już mam, że ten, a nie inny rodzaj odpowiedzi na jego czyny, jest dla mnie właściwy. Zwłaszcza… że jak piszesz “takich typków nie da się w żaden humanitarny sposób resocjalizować”, a więc… do końca ich ślepego życia będą męczyć absolutnie wszystko, co obok, zwłaszcza niewinne dzieci. Zatem jak należy postąpić…?

Niedługo podeślę coś “z waszej branży”, ale “po mojemu”, z tytułem “Midas-One”. Pozdrawiam. 

Adamie, wielka prośba – dlaczego także tobie – “ciężko się czytało”?

Dzień doberek. Będzie z telefonu , więc chaos i bez łapanki. Hmmm, całkiem interesujący ten tekst. Fantastykę, raczej jej brak w tym przypadku mogę darować. Przemoc w rodzinie i losy bezdomnego człowieka, który jest obserwatorem. Czy kara była słuszna? Są różne szkoły. Nie zamierzam tu moralizować i pisać, że powinna zostać w to wmieszana policja i wszystko byłoby dobrze, bo jak zycie pokazuje, często gęsto z różnych powodów żona powie, że "uderzyła się o drzwi", a sąsiedztwo milczy, bo jak żyją to żyją, nie ma co się wtrącać. Czasami, gdy weźmie się sprawy w swoje ręce, może przynieść to lepszy skutek, brutalna prawda. Sam fakt, że tekst skłania do przemyśleń na ten temat, to dowód, że jest on interesujący. Motyw bezdomnosci, ta "parę monet, kaszanka i spać", plus krótki opis życia bohatera całkiem dobrze oddany, ale jednak dość wyjątkowy. Ciekawiej byłoby, gdybyś dorzucił tutaj też alkohol, który częściej towarzyszy osobom bezdomnym z różnych powodów, zapijanie myśli o sytuacji w jakiej się znajdują, czy chociażby w zimę by się ogrzać gorzałą. Później tworzy się błędne koło, gdy osoba chce coś zmienić, a w przytulkach wymagają trzeźwości. Rozumiem jednak, że był tu potrzebny jakiś kontrast między Królem, a bohaterem. Okej, rozgadałem się :) Finał wydawałby mi się jednak bardziej satysfakcjonujący, gdyby sytuacja w domu przypominała przeszłość bohatera, bo w takim wypadku… większość szukalaby dla siebie innej klatki. Ale to tylko rozważania, co by mi lepiej siadło. Tak czy siak, dla mnie – udana publikacja, poruszająca ważne tematy o których często się milczy.

To oczywiste, że “po Twojemu” – różnorodność literatury, jaką by ona nie była, bierze się również stąd, że autorki i autorzy piszą “po swojemu”. Nie da się postawić znaku chociażby przybliżonej równości między, na przykład, Dukajem, Sapkowskim i Kresem. To samo da się powiedzieć o niemal dowolnej trójce autorów, uznawanych za klasyków w danym nurcie, danym okresie ewolucji literatury.

Właściwie to chciałem napisać, że do znaczących autorów to mnie żadną miarą zaliczyć nie można, bo ani nie zasypałem portalu mnóstwem tekstów, ani to jedno piórko nie awansuje mnie do grona znaczących, ale zacząłem, jak często robię, od końca i wyszedł mały bałaganik.

No to jeszcze środek, on jest, moim zdaniem, istotny. Przedstawiłeś problemy może jeszcze nie dominujące w społeczeństwie, ale wyraźnie widoczne. Wykluczenia z tych czy innych powodów. Postawy tychże wykluczonych. Stosunek społeczeństwa do nich, zróżnicowany, od najpowszechniejszej obojętności do odruchów współczucia. Wplotłeś reprezentatywną postać zapijaczonego “pana i władcy”. Wrażliwość na takie i podobne problemy można ujawnić / wykorzystać także w tekstach z gatunku fantastyki. One zawsze były i jeszcze dłuuugo pozostaną z nami, bo ludzi nie da się łatwo i szybko przerobić na aniołów.

Aha, nie bierz tego za sugestie dowolnego rodzaju. To tylko refleksja, i może jakiś rodzaj pocieszenia, że fantastyka ma związki z rzeczywistością czasu bieżącego.

No to powodzenia, pozdrawiam – Adam 

PS. Sprostowanie. Cóż, powtórzyłem za MaLeeNą… Fakt, że nie da się Twojego tekstu “połknąć w biegu”, że trzeba raz i drugi przystopować, zwolnić, żeby się myśli ułożyły, więc jak po maśle lektura nie idzie, ale też nie jak po grudzie. Więc nie jest źle pod tym względem.

Ja się cieszę, że przeczytałam Twój tekst :)

 

Dlaczego ciężko się czytało? Przez chaotyczność myśli, którą zawarłeś w swoim tekście. Dodaje to bardzo realizmu Twojemu bohaterowi, ale momentami ciężko jest nadążyć za historią i ciągiem zdarzeń opartym na konstrukcji skutek → przyczyna. Dygresje, wtrącenia, skróty myślowe – o to potykałam się w trakcie czytania. Podkreślę jeszcze raz – wybrałeś temat trudny, użyłeś trudnej, ale pasującej formy. To nie jest zarzut, ale obserwacja.

 

Dla zobrazowania “rozbiorę” na kawałki ten fragment:

Potem pada na łóżko i chrapie całą noc. Inni z klatki codziennie go słyszą. W gębę piwo, uszy w telewizor, radź sobie, kretynko. A w południe czy wieczorem usłużnie mu się kłaniają. Oni, od parteru po trzecie piętro, z brezentu, twardym ściegiem zaszyci, murują się i chuj ich obchodzi.

A ja? Co… ja?

Mnie nie ma. Ja, to nie ja. Ja, to On – żeby wyzwiska i po mordzie lanie, które dostaję od innych, oprócz ciała, nie uderzało głębiej, koło serca. Tak jest spokojniej. I wygodniej. Wygodniej? To jedno słowo? Czteroletni syn Króla kolejny raz woła w szpitalu o twoją pomoc, a tobie jest wygodnie? Ty stary złamańcu.

Pierwsza rzecz – mnóstwo zaimków, których nie powinno się nadużywać, choćby dlatego, że łatwo można zgubić się, o kogo chodzi. W tym przypadku narratorem jest konkretna osoba, która w ten specyficzny sposób pokazuje świat. Nie musi tłumaczyć kim są “oni”, “on” itd., bo mówi to sam do siebie.

Druga rzecz – zmiana “lokalnego bohatera opowieści” czyli o kim mowa? Najpierw jest sam Król, potem sąsiedzi, pojawia się kretynka (żona Króla), potem znowu sąsiedzi, po czym narrator wpada w dygresje na swój temat, by wreszcie odnieść się do dziecka.

Trzecia rzecz – do kogo mówi narrator? Przeskakujemy od kretynki, potem dygresja, w której zdaje się mówić sam do siebie, po czym zwraca się do Króla.

Czwarta rzecz – luźne skojarzania napędzające opowieść (podkreślony fragment). To są te momenty, gdy narrator “zbacza” z głównego wątku i przypomina sobie “coś tam”.

 

Na koniec dodam, że bardzo podoba mi się, co napisał ND:

w takim wypadku… większość szukalaby dla siebie innej klatki

Abstrahując od specyficznego poczucia sprawiedliwości bohatera – co sprawiło, że nie pozostał obojętny? Czy był to los krzywdzonego dziecka i jego matki? Czy pragnienie spokoju we wnęce pod schodami, którą bohater niewątpliwie traktuje jako “swoje miejsce”=dom? A może własne doświadczenia bezdomnego człowieka? Czy jeszcze coś? Czy wszystko po trochu? Nie oczekuję odpowiedzi na te pytania, bo to jest coś, na co każdy powinien odpowiedzieć sobie sam.

 

Pozdrawiam :)

 

Hej, MaLeeNko, świetnie i mądrze piszesz. Cieszę się, że piszemy do siebie.

Dzięki za ukazanie mi nadmiaru zaimków – natychmiast to zmienię. Jednak – jak prawie każdy autor staram się pisać nie tylko tekstem, ale też uczuciem, w którym – być może – trochę się gubiąc, mniej zwracam uwagę na tzw. zasady. “Lokalny bohater opowieści”, “Do kogo mówi narrator”, “Luźne skojarzenia”. Być może (sorry, że się wymądrzam) to jest właśnie taki, a nie inny – mój styl, trochę – nie specjalnie, inny niż pełen zasad…?

Szukanie innej klatki – to wg mnie, faceta, odwracanie się od problemu, trochę ucieczka, niechęć w tak ważnej sprawie – do prawdziwej pomocy cierpiącemu (sorry za górnolotność). Tak, jako człowiek i autor, mam to w sobie. 

Pięknie kończysz – “Nie oczekuję odpowiedzi na te pytania, bo to jest coś, na co każdy powinien odpowiedzieć sobie sam”. Miło pozdrawiam.

W Twoim tekście zaimki są uzasadnione. W zasadzie wszystko jest uzasadnione. To, że jest to trudna do czytania historia – a czy powinna być łatwa? Moim zdaniem nie. Gdyby była łatwa nie miała by w sobie takiego emocjonalnego ładunku.

Byłoby fajnie, gdyby Twój tekst skomentował ktoś lepiej znający się na literaturze. Radzę uzbroić się w cierpliwość, podejrzewam, że prędzej czy później ktoś się pojawi.

Ciekawa jestem jak Twój indywidualny styl sprawdzi się w przypadku innego narratora i bohatera.

Witaj Near-Death. Dzięki za ważne dla autora zdanie – “Sam fakt, że tekst skłania do przemyśleń na ten temat, to dowód, że jest on interesujący”, ukazujące, że tekst coś poruszył i być może coś to da.

Dzięki także za mądre zdania o dosyć poważnym problemie naszego nieszczęsnego, często tak błaho żyjącego społeczeństwa. Co do alkoholu – nie przyszło mi to do głowy, być może dlatego, żeby dać czytelnikowi bohatera nie tak bardzo typowego. Za to z osobistymi, możliwymi w jego smutnym życiu chwilami dobrego czasu.

Rzeczywiście – gdyby w finale coś przypominałoby mu sytuację z domu, wtedy jak większość szukałby dla siebie innej klatki. Ja jednak zdecydowałem się na rozwiązanie, po którym czułe dziecko już nie zazna tragizmu życia (mam nadzieję). Pozdrawiam serdecznie.

Adamie – ciekawie mi to wszystko ująłeś i podsumowałeś. Bądźmy nadal przyjaciółmi w pisaniu niezłej prozy, także fantastycznej, w które mogą pojawiać się znane nam problemy dnia naszego codziennego. Serdecznie pozdrawiam.

Hej,

 

zarzut braku fantastyki jest zarzutem poważnym, bo jednak nazwa portalu zobowiązuje i ten brak mnie osobiście rozczarował.

Kilka kwestii, które mnie uwierają w tej historii:

– tolerowanie bezdomnego na klatce – dlaczego nikt go nie przeganiał? Kiedyś bezdomny nocował w moim budynku i przede wszytkim był to niemożliwy do wytrzymania smród. Gdybym miał czteroletniego synka, to bałbym się dodatkowo, że taki bezdomny coś mu zrobi.

– nieczulica społeczna – dlaczego nikt nie reagował? Zastanawiam się czy jednak nie poszedłeś za daleko w przedstawieniu bezsilności otoczenia wobec domowej przemocy. Zdaje się, że szkoła czy placówki medyczne mają obowiązek zgłaszać do opieki społecznej i na policję przypadki przemocy, zwłaszcza wobec dzieci. Nie dajesz żadnego wyjaśnienia, argumentu dlaczego nic się takiego nie wydarzyło.

– zemsta na “królu” wydaje się trudnym i skomplikowanym przedsięwzięciem, nie lepiej bylo tradycyjnie zaczaić się za węgłem i cegłówką w łeb? Dodatkowo nie jestem pewien, czy dla żony i dzieciaka jest to faktycznie wybawienie – konieczność opiekowania się oprawcą do końca życia, chyba, że go porzucili, albo podrzucili do ośrodka, ale tego już nie wiemy…

 

Zasadniczo poimo tych marudzeń czytało się nienajgorzej, perspektywa bezdomnego jest ciekawa, okraszona fantastyką zagrałaby jeszcze lepiej, a być może kilka nielogiczności również dałoby się rozwiązać własnie takim elementem “magicznym”.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Drogi Mistrzu Loży.

W każdym z trzech punktów masz rzeczywistą – tak mogłoby być lub niekiedy powinno być, jednak…

Widzisz, mój bezdomny jest trochę inny niż przeciętny, czyli brudny, “kozłowaty” i zapity. W opowiadaniu chciałem “dać szansę” tym z nich, którzy – tak nakazuje psychologia – zostali w dzieciństwie bardzo źle potraktowani – i… stało się, wylądowali z wewnętrzną plamą tu, a nie tam.

Pomysł opowiadania spowodował wsadzenie żebraka pod schody, usytuowanie “nad nim” na pierwszym piętrze łobuza, a ludzi “obok” pozbawienie w pełni empatii. Owo “specjalne “ ich usytuowanie okraszone niezbyt śpieszną akcją (jak jego życie), powoli doprowadziło go do jednak – zauważenie co jest co, i… stało się to, co w fantastycznych mitach – On-Nikt postanowił udowodnić samemu sobie po raz pierwszy w życiu, że spróbuje!! A pod wpływem WAŻNYCH CHWIL – dzieją się cuda.

Czy po tym co napisałem, w tym opowiadaniu nie dzieje się wiele z fantastyki…? Proszę o komentarz, bo dobrze piszesz i być może zechcesz odnieść się do tego co powyżej. Pozdrawiam.

p.s. Zauważ, że mój bohater pomimo zerwania w nim wszystkiego, co ważne, np. przez rodziców – nadal ma tzw. swój ważny świat – kocha lato, robi sobie wycieczki, liczy wróble, bo w sumie to jego ważna cyfra sześć, zauważa kotki w marcowym świetle. Taki on jest, jak każdy z nas, więc… jednak czy każdy z nas zdecydowałby się postąpić jak On-Nikt, czy tylko zadzwoniłby na linię pomocy dzieciom? 

Drogi Mistrzu Loży.

Ani mistrz, ani Loży, długo by opowiadać.

 

Widzisz, mój bezdomny jest trochę inny niż przeciętny, czyli brudny, “kozłowaty” i zapity. W opowiadaniu chciałem “dać szansę” tym z nich, którzy – tak nakazuje psychologia – zostali w dzieciństwie bardzo źle potraktowani – i… stało się, wylądowali z wewnętrzną plamą tu, a nie tam.

Hmmm…. Taki obraz bardziej pasuje mi np. do San Francisco, w którym rzesza bezdomnych ma normalną pracę, ale nie stać ich na miejsce do życia. Być może w masz inne doświadczenia, np. z Warszawy, zresztą Film balkonowy Pawła Łozińskiego, który ostatnio oglądałem przynosi obraz takiego pracującego “bezdomnego”, właśnie w Warszawie. 

 

Pomysł opowiadania spowodował wsadzenie żebraka pod schody, usytuowanie “nad nim” na pierwszym piętrze łobuza, a ludzi “obok” pozbawienie w pełni empatii. Owo “specjalne “ ich usytuowanie okraszone niezbyt śpieszną akcją (jak jego życie), powoli doprowadziło go do jednak – zauważenie co jest co, i… stało się to, co w fantastycznych mitach – On-Nikt postanowił udowodnić samemu sobie po raz pierwszy w życiu, że spróbuje!! A pod wpływem WAŻNYCH CHWIL – dzieją się cuda.

Dla mnie to wyglądało nie jak cud, ale jak specjalnie przygotowana akcja, coś w stylu tej z filmu “Psie pazury”. To nie była chwila, tylko odpowiedź na długotrwałą przemoc domową.

A takie próbowanie, udowadnianie sobie różnych rzeczy nie jest po prostu częścią człowieczeństwa? Co i rusz zrywamy się, a to na siłownię od stycznia, a to zmieniając pracę, albo rzucając wszystko i wyjeżdżając w Bieszczady ;)

 

Czy po tym co napisałem, w tym opowiadaniu nie dzieje się wiele z fantastyki…? Proszę o komentarz, bo dobrze piszesz i być może zechcesz odnieść się do tego co powyżej.

Czy dzieje się w tekście coś fantastycznego? Na pierwszy rzut mojego czytelniczego oka, nie. Jeżeli miałeś zamysł wplecenia motywów fantastycznych, być może warto je uwypuklić.

Chyba, że masz na myśli taką trochę “społeczną fantastykę”, “miejską”, w ramach której bezdomny żebrak staje się niewidzialny dla otoczenia, a mieszkańcy bloku są głuchoniemi, kiedy zjawia się dzielnicowy. Swoista nieobecność tej fantastyki, jakieś takie pogranicze, dziwne wypadki dziejące się “w normalnym bloku”, “w spokojnym mieście”, “w zwykłej rodzinie” kłaniających się sąsiadom mieszkańców, to wg mnie ma spory potencjał oraz może być diabelnie trudne do przedstawienia.

Podobnego społeczne motywy występują w opowiadaniu Otchłań czeka, aczkolwiek autor wprowadził do fabuły dodatkową postać – diabła, demona, który był swoistym spiritus movens, pojawiającego się zła. Brak takiego wyrażonego wprost bohatera, albo innego “czynnika fantastycznego”, może rodzić pytania, które i we mnie się zrodziły i zadałem je wyżej.

 

PS.: Jeżeli coś mojego przeczytałeś/przeczytasz, to zachęcam również do zostawienia komentarza.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

Cześć – masz czuja i ekstr. poczucie humoru – “Chyba że masz na myśli taką trochę “społeczną fantastykę”, “miejską”, w ramach której bezdomny żebrak staje się niewidzialny dla otoczenia, a mieszkańcy bloku są głuchoniemi, kiedy zjawia się dzielnicowy” – brawo.

Masz rację, nie mam co kombinować – następny tekst będzie tym razem (mam nadzieję) w kręgu fantasy. Pozdrawiam.

Hej, LabinnaH, zanim przeczytam, mała uwaga techniczna: nie mnóż komentarzy jeden pod drugim, ale w razie czego uzupełniaj ten już napisany (możesz zaznaczać “edit”, dopisek czy co tam). Ma to uzasadnienie praktyczne: komentarze wylatują po przekroczeniu masy krytycznej. Pod opowiadaniami to się rzadko zdarza, ale już w HP nader często, więc dobrze jest sobie wyrobić nawyk.

Te, które masz, możesz wyedytować (połączyć) za pomocą edycji i następnie likwidacji zbędnych.

http://altronapoleone.home.blog

Fantastyka jest w tym, że mało prawdopodobne w realu. Czyta się dobrze, bo budzi emocje i chciałoby się, żeby drania spotkała kara, w dodatku od takiego Nikogo w oczach ludzi.

Cześć, świetny tekst. Mam wrażenie, że bardzo autentyczny, to znaczy opowiedziałeś tu historię, która jest dla Ciebie z jakiegoś powodu ważna. Z jednej strony nie wykracza ona poza moje wyobrażenia tak zwanej “patoli” (nie mam styczności z takim światem, nie znam go). Z drugiej – budzi emocje, to Ci się naprawdę udało.

 

Dla mnie tekst jest fantastyczny w rozumieniu takim, że po pierwsze – prawdopodobieństwo wystąpienia ujętych w nim zdarzeń jest drastycznie minimalne. Po drugie – w związku z powyższym, zdarzenia te odebrałem jako projekcję “marzeń” spod skrytki pod schodami. Przy tym dość chaotycznym stylu, gdzie zlewa się troche rzeczywistość z ułudą, tak mi się to jakoś zgrało w historię bezdomnego, któy jest świadkiem przemocy i odjeżdża wyobraźnią w narrację o sobie jako cichym bohaterze.

 

Wartościowe opowiadanie, gratuluję. 

Cześć Łoskot, fajnie cię poznać i twórczo się przyjaźnić.

Wszystko, co napisałeś, jest prawdziwą prawdą ode mnie! Wielkie dzięki za to, że wyczułeś być może jakieś moje podskórne draśnięcia, które podświadomie postanowiłem wydobyć z siebie i oto otrzymałem bardzo prawdziwy i piękny komentarz od ciebie: “Wartościowe opowiadanie, gratuluję”, który zapamiętam!

Tu kilka zdań. Jestem tu od 23.09.22, więc greenhorn. Jednak nie wiedząc, czy dobrze czynię, bo tu przeważnie fantasy i kosmos, wstawiłem jako pierwsze ‘On, czyli Ja’, które określiłeś ważnym słowem, wartościowe.

Mając wcześniej niestety mało do czynienia z fantasy, zastanawiam się (któryś z tutejszych autorów podpowiedział mi, że będąc tu, powinno się być raczej “Fantastą”) czy mogę dawać tu to, co dałem, choć to bardziej realne. Mam z tym problem. 

Dziękując jeszcze raz, że razem pobyliśmy w podobnym nastroju, proszę o kilka uwag na ten temat.

LabinnaH 

Koala75 – piękne i mądre zdanie napisałeś: “Czyta się dobrze, bo budzi emocje i chciałoby się, żeby drania spotkała kara, w dodatku od takiego Nikogo w oczach ludzi”. Jeśli dopadły cię EMOCJE Koalo75, to dla mnie wielka nagroda, bo wiemy, że tylko one sprawiają nam, niestety czasem ból, ale jeśli wspaniały czas – to nagroda!

Bardzo dziękuję za komentarz. Już ci się odwdzięczyłem, czytając twój świetny utwór.

Pozdrawiam z przyjaźnią

LabinnaH.

Szanowna Drakaino. Chcąc wiedzieć, z kim mam przyjemność, przeczytałem sporo o tobie, oczywiście http://altronapoleone.home.blog. Jako ktoś, kto na studiach ’……..tura’, dowiedział się sporo o twoich wspaniałych zachwytach nad sztuką, składam ukłony. 

Dzięki za podpowiedzi techniczne. Spróbuję je schwycić i zaprząc do mojego rozbrykanego powozu. 

Drakaino. Po napisaniu “On czyli Ja” dostałem od Łoskota (powyżej) m inn. zdanie “Wartościowe opowiadanie, gratuluję”. Otóż słowo wartościowe nasuwa mi zapytanie. 

Jestem tu od 23.09.22, więc greenhorn. Nie wiedząc, czy dobrze czynię – bo tu przeważnie fantasy i kosmos, wstawiłem jako pierwsze realne opowiadanie ‘On, czyli Ja’. 

Mając wcześniej niestety mało do czynienia z fantasy, zastanawiam się (któryś z tutejszych autorów podpowiedział mi, że będąc tu, powinno się być raczej “Fantastą” niż twórcą-realistą) czy mogę nadal wstawiać tu opowiadania, które będą (wg mnie) mniej Fantasy, ale być może pełne realnych emocji, które dadzą czytającym sporo odczuwania? Czy nie zostanę którąś z delikatnych rączek ‘odsunięty od życia’?

Będąc pełen podziwu, czytając i oglądając twój blog, pozdrawiam i czekam na kilka słów.

LabinnaH

LabinnaH-u, ponowię uwagę techniczną: odpowiadaj wszystkim w jednym komentarzu (możesz pogrubiać nick, dawać @, itd), dopiero jak pod Twoim pojawi się inny, to pisz następny. I wyedytuj te namnożone do za każdym razem innego. Ten zwyczaj portalowy ma umocowanie praktyczne i ludzie są tak przyzwyczajeni czytać, więc mnożąc komentarze ryzykujesz, że sporo osób przeczyta tylko ostatni. Jeśli będziesz uparcie mnożył komentarze jeden pod drugim, to w końcu moderacja zrobi z tym porządek ;)

 

Co do innych spraw: nie za bardzo łapię, o co biega ze sztuką, studiami i moją skromną osobą?

 

A co do “fantasy” – chyba masz na myśli fantastykę? Bo fantasy to w przybliżeniu tradycja Tolkiena+Howarda, a w fantastyce jest jeszcze mnóstwo innych konwencji…

 

Powodzenia!

 

PS. Ten poradnik podrzucono Ci w innym miejscu, ale masz jeszcze raz: Portal dla żółtodziobów

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, Ha…., Lannibahu!

W mojej opinii, tutejsza społeczność jest na tyle otwarta, że teksty bez fantatsyki, lub ze śladową jej ilością, można czasem wrzucić bez obaw, że ktoś będzie miał z tym problem.

Mnie się zdarzyło tak zrobić, tekst znalazł sobie paru zadowolonych czytelników. Ale uważam, że warto pamiętac, że to PORTAL MIŁOŚNIKÓW FANTASTYKI, wielu czytelników może więc być zwyczajnie zawiedzionych, jak będziesz proponował im lekturę opowiadań nie zawierających tego, czego są miłośnikami. 

Drakaina

Już zastosowałem twoje b. słuszne uwagi (jeden zbiorczy komentarz dla wszystkich), w sumarycznym podziękowaniu czterem komentatorom opowiadania “Pocałowałem twoją dłoń”. Dziękuję.

“Wszedłem”, co zrozumiałe na twój opis o sobie http://altronapoleone.home.blog, a tam wspaniałe znawstwo sztuki europejskiej.

Sam będąc od lat człowiekiem b. interesującym się sztuką, byłem zadowolony, że taka osoba tutaj się pojawia, pogratulowałem ci profesjonalizmu… bez podbiegania tu i tam.

Wiadomo, że fantasy zawiera się w formule fantastyka, jakieś moje przeoczenie.

Pozdrawiam.

 

Łosiot – dwa następne opowiadania “Midas-One” oraz “Pocałowałem swoją dłoń” są już ‘czysto’ fantastyczne, co oznacza, że zastosowałem się do twojej b. słusznej prośby. Dziękuję, że mi to podpowiedziałeś.

Pozdrawiam LabinnaH

Brak fantastyki – to na pewno poważne wykroczenie na tym portalu :)

Kliknąłem bibliotekę, bo tekst mi się spodobał – kupiłem stylizację, a tekst był bogaty w emocje. Choć przyznam, że rozbudziłeś te emocje w sposób niezbyt wyrafinowany – przemoc fizyczna kata wobec słabych i wymierzenie za to kary – trochę standard.

Hej, to znowu ja!

Na początek mam pytanie: 

Wyłazi na ulicę i kwaśno uśmiechnięty łasi się do ludzi, żeby coś dali. Żeby na bułkę, na wodę w hali u Maryli, na leki.

Czy to celowy rym wewnętrzny? Znając Ciebie tak, a jeśli tak, i go chciałeś, to wszystko w porządku. Jeśli nie, to warto uważać.

Że nie fantastyka inni pisali, ale dajmy temu spokój. Nawet w samej NF opublikowali niedawno tekst o barszczu, bo się spodobał redakcji. Jeśli chodzi o sam tekst, coraz bardziej widzę jak lubisz monologi wewnętrzne. Myślę, że jesteś w nich dobry, nawet bardzo, choć można jeszcze lepiej. Gdzieś tam nie byłem pewien przecinków, ale ja nie jestem specem od interpunkcji, więc nie będę się wypowiadał. W każdym razie jest świetnie, ale może być jeszcze lepiej. Narracja przychodzi Ci naturalnie, jest płynna, potoczysta, choć ma typowy dla Ciebie, urywany, nieco spazmatyczny charakter. Ale to Twój styl, dzięki temu tworzysz też napięcie w ogólnie dość mało podatnym na wykreowanie napięcia tekście.

A jednak jest intryga, która mi się bardzo podobała. To prawda, vilan, przemocowiec, jest najbardziej sztampowy ze sztampowych, pije, chodzi w żonobijce, żonę bije i dziecko też. Na pewno są tacy ludzie ale no to trochę schematyczne jednak. To taki drobny minus. Sam pomysł zemsty bezdomnego jednak bardzo mi się spodobał; zarówno pomysł sam w sobie jak i jego wykonanie. Oryginalne i faktycznie raczej dość niespotykane. Więc się zastanawiam, co chciałeś osiągnąć. (Nie czytałem za bardzo komentarzy, przed komentowaniem jakby co, żeby sobie nie uwarunkować osądu), I myślę, że to jasne. Chciałeś uczłowieczyć tych, którzy zazwyczaj są dehumanizowani. Chciałeś nadać im sprawczość, której zazwyczaj nie mają. Godność, którą życie i inni ludzie ich pozbawili. W dodatku poprzez wymierzenie sprawiedliwości – coś, z czym każdy mógłby się utożsamić.

Reasumując, poruszający tekst. Chyba najlepszy Twój tekst, jaki do tej pory przeczytałem.

Pozdrawiam!

Hej, Maldi – musiałem to sobie wyłuszczyć z twojego kom., żebym codziennie tu zaglądał – i z dumą pęczniał i pęczniał, ażż…

Profesjonalnie, polsko-słownie potrafisz oznaczyć, co autor miał w sobie, gdy to pisał – ekstra ty.

‘Lubisz monologi wewnętrzne. Myślę, że jesteś w nich dobry, nawet bardzo’ – ha, ha – musiałem spojrzec co to jest ten monolog wewnętrzny – aha, już wiem – masz absolutną rację, bo, widzisz, jak się pisze, tonie wiemy “czym” piszemy, bo to samo leci.

‘Przecinki’ – popatrzę kolejny raz!

‘Narracja przychodzi Ci naturalnie, jest płynna, potoczysta, choć ma typowy dla Ciebie, urywany, nieco spazmatyczny charakter. Ale to Twój styl, dzięki temu tworzysz też napięcie w ogólnie dość mało podatnym na wykreowanie napięcia tekście – ho, ho, multi thanks – choć ja tego tak akuratnio nie umiem nazwać.

‘A jednak jest intryga, która mi się bardzo podobała. Przemocowiec, jest najbardziej sztampowy ze sztampowych, pije, chodzi w żonobijce, żonę bije i dziecko też. Na pewno są tacy ludzie ale no to trochę schematyczne jednak’ – MASZ RACJĘ, jednak gdy się chce komuś za to, co nakukał sprawić bańki – nie miałem pomysłu, jakiego innego fiuta tu wstawić – masz pomysł?

‘Sam pomysł zemsty bezdomnego jednak bardzo mi się spodobał; zarówno pomysł sam w sobie, jak i jego wykonanie. Oryginalne i faktycznie raczej dość niespotykane. Więc się zastanawiam, co chciałeś osiągnąć’ – SAM TO ŚWIETNIE UJĄŁEŚ, BRAWO! ‘Chciałeś uczłowieczyć tych, którzy zazwyczaj są dehumanizowani. Chciałeś nadać im sprawczość, której zazwyczaj nie mają. Godność, którą życie i inni ludzie ich pozbawili’.

Masz znowu rację – to mój tutaj na razie najbardziej poruszający – a więc najlepszy – tekst.

To wiemy – raczej sam sobie to napiszę – emocje i głębokie poruszenie czytelnika (naj, to …czki), stanowi o tym, jak nam idzie w pisaniu!

Summa dla ciebie.

Dzięki, że zaprosiłeś mnie do znajomych – to oznacza, że mamy podobny smak odczuwania ważnych ludzkich spraw i przekazywanie tego czytelnikom. 

Podpowiedz mi – które z twoich opowiadań jest być może podobne w nastroju do tego powyżej lub innych moich – to natychmiast poczytam i skomentuję.

Pozdrawiam,

LabinnaH

Hej, LabinnaH!

Cieszę się, że moje komentarze sprawiają Ci taką przyjemność. Mam też nadzieję, że naprawdę będziesz potrafił wyciągnąć z nich jakieś konstruktywne wnioski. Co do przemocowca, to cóż, gdybyś go starał się od-sztampowić, to mógłby już nie być takim fiutem, bo to by najpewniej się wiązało z nadaniem mu jakiejś niejednoznaczności, a tego byś tutaj pewnie nie chciał. Choć… Mógłbyś np pomyśleć o bardziej wyrafinowanym oprawcy, np inteligencie, który nie sprawia przemocy w tak oczywisty sposób. Niechby np stosował gaslighting, czyli wmawiał swojej żonie, że ma zaburzenia psychiczne. Cóż, to byłoby trudniej poprowadzić, ale mógłbyś np dać jakieś oznaki w zmianach zachowania żony, podczas jej wychodzenia do pracy, które bezdomny, codziennie na swoim miejscu, mógłby zaobserwować i potem np zagadać czy wszystko ok, albo podsłuchać jakąś rozmowę, w której mąż manipuluje żoną… Tak sobie fantazjuję na bieżąco. Jeśli chciałbyś rady, spróbuj zawsze zastanowić się, czy efekt, który chcesz osiągnąć, możesz osiągnąć także w inny sposób, nie tylko ten, który przychodzi Ci pierwszy do głowy. Może jak się zastanowisz chwilę dłużej nad jakimś problemem, pomyślisz o jakimś innym rozwiązaniu.

Jeśli chodzi o moje opowiadania, to na razie tutaj nie publikuję nowych; chciałbym je zachować jako “nigdzie dotąd niepublikowane” dla czasopism i na konkursy. Tym niemniej parę już kilka razy się odbiło więc myślę nad tym. Ale jakby co zawsze możesz napisać na PW a wtedy z chęcią coś Ci wyślę.

Pozdrawiam!

Hej maldi, po raz kolejny dzięki za wspaniałą recenzję.

Zaproponowałeś bardzo ciekawę zamianę lobuza w ‘lepszego’ łobuza. Doceniam pomysł, jednak…

Jak wiesz to zmienilo by całe opowiadnie, być może zmniejszyło jego ostry wydźwięk. Zależalo mi tym razem na ukazaniu własnie tak mocnego ‘trafienia’ takiego skurwysyna. Po napisaniu (nie wiem, czy pisarz może się do tego przyznać) znalazłem w sobie satysfakcję, że zamiast samemu z pałką chodzić po ulicach, chociaż w ten sposób mogę go ukarać.

Po średniej maści niektórych drabblach, które ostatnio zaczęły tutaj “narastać” objętościowo, dzisiaj lub jutro podeślę mój pierwszy, może ci sie spoddba. 

Pozdrawiam

LabinnaH 

Zygfryd89 – sorry, że z opóźnieniem, lecz dziekuję ci za przeczytanie i spodobanie.

‘…tekst mi się spodobał – kupiłem stylizację, a tekst był bogaty w emocje. Choć przyznam, że rozbudziłeś te emocje w sposób niezbyt wyrafinowany.

Jak zauważyłeś, zależy mi na przekazywaniu emocji. Niewyrafinowanie w tym konkretnym przypadku było zamierzone. Zależało mi chociaż tu i teraz “rozprawić się” z tysiącami podobnych nie ludzkich kanalli, właśnie w ten a nie inny sposób. Sporo z nas normalnych osób, mam nadzieję – marzyłoby o takim kończeniu ich parszywego życia!

Pozdrawiam z przyjaźnią pisarską

LabinnaH 

Witaj.

 

Dziękuję za podsunięcie mi tego tytułu do przeczytania.

Jak na starą zrzędę przystało, wybacz, ale będę tradycyjnie narzekać, że są wulgaryzmy, a nie zostały zapowiedziane przedmową lub tagiem. :) Mam szczególne wyczulenie na nie, takie moje dziwactwo. :)

 

Tekst jest wstrząsający. A raczej treści, w nim zawarte, bo napisałeś to doskonale. Owo przerażające poczucie, że w każdym mieszkaniu, za każdym oknem kryje się tajemnica i mało kto zdaje sobie sprawę, ile tragedii, zła, potworności gotują tam codziennie bezkarni kaci swoim rodzinom… Zawsze zdumiewało mnie, ale zła może mieścić się w człowieku, który przecież – jako humanistka, muszę w to wierzyć – ze swej natury jest dobry. Szczególnie – w człowieku celowo krzywdzącym bezbronnych najbliższych. A ci milczą, dziękując za przeżycie kolejnego dnia czy kolejnej nocy. Koszmar takich rodzin to tajemnica Poliszynela. Wielu obcych ludzi często wie lub się domyśla, ale jednak nikt się nie wtrąca. 

 

Gratuluję Ci wrażliwości oraz dziękuję, że sprawiedliwość tym razem zwyciężyła. Nie zawsze się to udaje. 

 

Pozdrawiam serdecznie. 

Pecunia non olet

Ciężka tematyka.

Zgadzam się z Adamem, że takie ukaranie drania ma niską wartość edukacyjną (a zatem i pewnie resocjalizacyjną), ale sprawiło mi satysfakcję.

Fajna stylizacja, dobrze dostosowana do tekstu.

Szkoda, że nie ma fantastyki.

Babska logika rządzi!

Finkla

Droga, znana mi i szanowana Finklo. Przede wszystkim wielkie dzięki, że po przeczytaniu miałaś satysfakcję – taki był sens tej opowieści.

Okazuje się, że nawet po czterech miesiącach, jakaś wspaniała (niezbłąkana czasowo) dusza zapragnęła ‘mnie’ poczytać. Ha, ha – co dobre, długo trwa i pozwala się odnaleźć…

Cholercia, ja także miałem wielką satysfakcję, iż po pierwsze – zagubiony życiowo biedak, potrafił wzbudzić w sobie niezwykłą psychiczną siłę, by ukarać zbrodniarza (tak go nazwę), a także to, że ów typ otrzymał to, na co zasłużył. Przysięgam, sam bym to zrobił, gdybym mieszkał obok, a nie jak niestety wszyscy dookoła – gęba w dłoń i nic nie wiem.

p.s.

Podpowiedz mi, jako bardziej doświadczona. Jak to się dzieje, że po 4 miesiącach wiesz, że to, a nie co innego warto, jest przeczytać. Pytam, bo być może jest na NF jakieś miejsce, gdzie nasi koledzy podpowiadają, co jest co i warto… Ciekawe co odpiszesz.

Pozdrawiam serdecznie i twórczo.

LabinnaH

Wrzucam do kolejki wszystkie teksty, które dostały chociaż jeden punkcik w drodze do Biblioteki. A potem, jak czas pozwoli, czytam.

Babska logika rządzi!

Finkla

Dziękuję niekrwawą nocką…

LabinnaH

Witaj LabinnaH

 

Intrygujący strumień myśli. Ciekawie operujesz słowem, w taki sposób dobrze obrazujesz stan umysłu kogoś z problemami psychicznymi, ale czy wiarygodnie? Ciężko powiedzieć, bo nie jestem ekspertem. Piszesz, że główny bohater jest chory, miałeś na myśli konkretną chorobę?

Troszkę ciężko mi się wchodziło w ten tekst, wymagał skupienia. Kojarzył mi się poza tym z Twardochem, nawet Król jest ;). Potem, jak już weszłam w klimat, to doszłam bez problemu do końca. Niektóre wyrażenia bardzo ładne, inne, przeciwnie, bardzo brzydkie, serwujesz połączenie piękna z brzydotą. Jeśli tylko skupiłabym się na tym, jak płyną słowa, to Twój tekst jest całkiem udana ucztą. Nawet pokrętny humor w nim znalazłam. To mnie rozbawiło:

Takiej ciszy na parterze nie miałem od trzech lat. Sobota, wieczór – nie ma bicia. Jasna cholera. Cud.

Ale mam też parę wątpliwości w związku z historią. Wybacz, ale wydaje mi się niewiarygodne, że taka osoba nie pije, nie ćpa czy tym podobne. Brakuje mi odpowiedzi, dlaczego nie pije. Dlaczego jest w takim miejscu, gdzie jest? Co to za miejsce, że panuje tam taka znieczulica, gdzie nikt nie reaguje na to, że rodzinę regularnie leje mąż (a przecież mieszkają tam normalni ludzie, przynajmniej tak to odebrałam z treści opowiadania) i gdzie bezdomny mieszka pod schodami?

Jest mi również przykro, że główny bohater okazał się taki okrutny. Żeby w zemście za hałas torturować człowieka zamiast zrobić coś, aby pomóc jego rodzinie. Zdecydowanie nie jest to morał, a czy jest to jakieś przesłanie? Jakie? Jeśli chciałeś pokazać upadek głównego bohatera, to sądzę, że więcej powinieneś się skupić na pokazaniu jego wnętrza, jego historii, a teraz brakuje tego (patrz wyżej, za mało wiadomo o głównym bohaterze). Ostatnio pojawił się klimatyczny szort opisujący właśnie aspekt upadku człowieka, polecam Ci do niego zajrzeć.

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/29961

Ale muszę przyznać, że jesteś bardzo odważny, podejmując się takiego tematu.

Pozdrawiam ciepło

Witaj Avei.

Dziękują, że zechciałaś „wpaść do mnie” i przeczytać – jak piszesz – dwukrotnie moją opowieść.

„…dobrze obrazujesz stan umysłu kogoś z problemami psychicznymi, ale czy wiarygodnie? Ciężko powiedzieć, bo nie jestem ekspertem. Piszesz, że główny bohater jest chory, miałeś na myśli konkretną chorobę?” – raczej wiarygodnie – nie pisałem, że główny bohater ŻEBRAK (nie bandyta) jest na coś chory. Jak wiesz – „tacy ludzie” decydują się na pewną krańcową inność, czyli – po takim, a nie innym wychowaniu (jak większość podobnych) – chcą świadomie inaczej niż większość żyć (opisałem jego własny świat, chwile radości, które sobie ofiarowuje, a zwłaszcza – jak specyficznie, ciepło i łagodnie odnosi się do kołatanych starością pań, które coś mu w rękę wcisną. One od lat po raz pierwszy wyczuwają empatycznego, a tak „zabiedzonego” człowieka, po chwili popłakuję, że ktoś je NA CHWILĘ zauważył.

„Troszkę ciężko mi się wchodziło w ten tekst, wymagał skupienia” – to prawda, tylko na teksty poświęcone ludziom, ich problemom i wspólnym radościom poświęcam swój czas.

„Potem, jak już weszłam w klimat” – cieszy mnie, że słowo „klimat” pozwoliło ci omijać problemy aż do końca….?

„…serwujesz połączenie piękna z brzydotą. Nawet pokrętny humor…” – ha, ha – we mnie, mężczyźnie jest słuszne połączenie piękna wewnętrznego z brzydotą zewnętrzną…

„Jeśli tylko skupiłabym się na tym, jak płyną słowa, to Twój tekst jest całkiem udaną ucztą” – sądzę, że tekst jest choć niekonwencjonalną, to tylko okrasą. Główne problemy ludzkiego bestialstwa i – jak sobie z ty radzić, są opisane bardzo poważnie.

„Mam też parę wątpliwości w związku z historią. Wybacz, ale wydaje mi się niewiarygodne, że taka osoba nie pije, nie ćpa czy tym podobne” – Avei, nie wierzę, żeby jest to twoje poważne zdanie! Ty i ja, twórcy, ludzie bardziej uczuleni na strukturę ludzkiej psychiki (nie wszyscy – bo niekoniecznie to zauważają ci, którzy piszą głównie o śpiących rycerzach z galaktyki lub ociekających krwią zombie, które wywalają ludzkie flaki dookoła siebie) – możemy (mam nadzieję) wyobrazić sobie tym razem właśnie nietypowego tzw. żebraka. Ukazałem wspaniałe, piękne, mądre wnętrze (zdecydowanie inne od „przeciętnych żebraków”), żeby uwierzyć w jego ludzkie, powolne „przygotowywanie się” do tego, co po wielkiej walce ze sobą w końcu uczynił.

„Co to za miejsce, że panuje tam taka znieczulica, gdzie nikt nie reaguje na to, że rodzinę regularnie leje mąż” – chyba mieszkałaś całe życie w Ameryce lub jakimś rozwiniętym, demokratycznym kraju i zawsze w mieście! Na tak zwanej prowincji – wyliczono to – ok. 15 procent męskich Ch… s-synów tak się zachowuje, a aż 80%! sąsiadów ma mordy zamknięte, żeby się tylko nie narazić i mieć „od takiego” święty spokój – to jest dokładnie w opowiadaniu opisane – Avei, czasem nie zawsze czytamy „w punkt”…

„…gdzie bezdomny mieszka pod schodami?” – nie trzeba być jak ja, architektem, żeby wyobrazić sobie, iż pierwsze schody prowadzą z parteru do góry – pod tym ukosem bez okien, za zamkniętymi drzwiczkami (wcześniej jakaś komórka na przyrządy do sprzątania) – przebywa nasz bohater, udając, że mieszka.

„Jest mi również przykro, że główny bohater okazał się taki okrutny. Żeby w zemście za hałas?? torturować człowieka, zamiast zrobić coś, aby pomóc jego rodzinie” – po takim zdaniu wiem zdecydowanie, że jesteś natchnioną kwitnącą łąką pisarką, która idealistycznie „tak bardzo” chciałaby, żeby… lecz nie do konca pamiętasz tekstu, zadając takie pytanie.

1.Ten skur… syn codziennie, jak piszesz – “w zemście za hałas”, bez innej przyczyny KATUJE synka czterolatka, który jak tylko staje przed NIM, natychmiast sika pod siebie i do końca życia będzie psychicznym kaleką!! – a ja widzę „leciutkie pytanko” – że żebrak czyni tylko hałas? Bandyta z „oprawiania” ludzi ma kasę do zapłacenia z krótki wyrok, a potem będzie siedział w więzieniu półotwartym i wracał, żeby ponownie katować żonę i niewinne dziecko!!

2.Właśnie „taki żebrak” w moim opowiadaniu – czyli ten najsłabszy – decyduje się na skierowanie cudownego czterolatka JUŻ NA ZAWSZE – w spokój i jakąś szansę na życie.”

„…zamiast zrobić coś, aby pomóc jego rodzinie” – bandyta z kumplami ograbia i rządzi całym osiedlem (mając policję w kieszeni) – a Avei proponuje żebrakowi, żeby „coś zrobił”, aby pomoc rodzinie tego ch…? 

Chyba nie do końca opowiadanie cię zainteresowało, bo lekko pogubiłaś niektóre wątki opowieści – stąd twoje pytania, na które odpowiedzi są w opowiadaniu.

„Jeśli chciałeś pokazać upadek głównego bohatera, to sądzę, że więcej powinieneś się skupić na pokazaniu jego wnętrza, jego historii, a teraz brakuje tego (patrz wyżej, za mało wiadomo o głównym bohaterze)” – Avei, proszę – jest odwrotnie.

1.Opisałem upadek bandyty (którego nie warto głębiej opisywać), a NIE głównego bohatera, którym jest żebrak.

2.Natomiast przedstawiłem i głęboko ukazałem wnętrze głównego bohatera – ŻEBRAKA. Pewna miła czytelniczka leciutko pogubiła wątki (bandytę z głównym bohaterem) – nie szkodzi i tak ją szanuję i lubię!

„Ale muszę przyznać, że jesteś bardzo odważny, podejmując się takiego tematu” – to nie odwaga, Avei, to coś w moim – ha, ha cudnym wnętrzu często podpowiada: ‘Pisz opowieści tylko o ważnych sprawach ludzi, a nie jak niektórzy (żeby dobrze wypaść w konkursach) – ‘o karczmie, kto kogo w gębę zdzielił’ lub ‘po raz milionowy jacyś OBCY najechali ziemię’.

Jeśli zechcesz i znajdziesz kolejne 15 minut – zajrzyj jeszcze raz do opowieści, a zobaczysz, że na wszystkie twoje zapytania – jest w treści odpowiedź.

Szanuję twój komentarz, podoba mi się twoja delikatna (w opowieściach i komentarzach) kobiecość, wrażliwość i „nietrącanie” – jak na razie, poważnych ludzkich tematów. Warto cię poznać.

Jeśli ty pozdrawiasz mnie ciepło, to ja ciebie twórczo i bardzo przyjaźnie.

LabinnaH

Labinnah,

 

Trochę mi zajął powrót pod Twoje opowiadanie, wybacz. Przeczytałam jeszcze raz. Przeczytałam też Twoje komentarze.

Co do pogubienia się – na pewno narracja nie ułatwia odbioru i wymaga na czytelniku skupienia. Tak było w moim przypadku. Ale czy pogubiłam wątki? Hm… Zgodzę się, że niefortunnie napisałam z tym hałasem, rzeczywiście to nie był powód inicjatywy głównego bohatera, którym z pewnością był żebrak, a nie bandyta. Żebrak chciał zatrzymać spiralę terroru. Ale w przypadku upadku naprawdę myślałam o głównym bohaterze, czyli żebraku, a nie bandycie. Bo zaczynasz tekst tak, że przedstawiasz nam żebraka, jego życie i wygląda to na historię pokazania jego upadku w społeczeństwie. Poświęcasz mu sporo miejsca, tak teraz patrzę, że jest tu fragment, który uważam za zupełnie zbyteczny, czemu ma służyć wspominanie o szóstkach? Nie wracasz do tego. Sugerujesz, że szóstka z jakiegoś powodu jest ważna dla głównego bohatera, czy chodzi o nerwicę natręctw, czy traumę, czy przesądy, czy wspomnienie – nie wiadomo. Tego fragmentu równie dobrze mogłoby nie być.

Niech będzie, że bohater nie musi pogrążać się w alkoholu. Wygląda na to, że ma silny charakter i z własnego wyboru gnije w smrodzie. Ma też wykształconego brata, który zupełnie się tym nie interesuje albo uważa za normalne, z tego wnioskuję, ciekawi mnie, jak i czy w ogóle się spotykają, chyba nie na kawie pod schodami. Pod koniec bohater przechodzi niezwykłą przemianę, potrafi się zebrać, żeby wyszykować, zdobyć skądś garnitur (od tego brata?), a potem wraca pod tą klatkę? No dziwne to trochę dla mnie. Chyba potrzebowałabym więcej czasu z bohaterem, żeby móc uwierzyć w takie zachowanie.

 

Policja. 

„…zamiast zrobić coś, aby pomóc jego rodzinie” – bandyta z kumplami ograbia i rządzi całym osiedlem (mając policję w kieszeni) – a Avei proponuje żebrakowi, żeby „coś zrobił”, aby pomoc rodzinie tego ch…? 

Nigdzie w tekście nie jest to napisane, że facet ma policję w kieszeni. Bandyta sieje terror w bloku, na osiedlu, dobrze, ale przekupiona policja? Zobaczmy, jakie są fragmenty o policji…

 

Wyrzucony na schody, potoczyłem się, spadłem obok siebie i zemdlałem. Rano, koło szóstej, ktoś z sąsiadów wrzucił mnie do nory. Żadna karetka, żadna policja, nikt. Nic się nie stało. On, żebrak, kolejny raz zasnął na schodach. Miałem rozerwany policzek, przez dwa dni nic nie jadłem. Na pogotowiu powiedziałem, że się potknąłem. Zaszyli, po bułki do sklepu, kaszanka i spać. Tak się skończyło.

Lato przyszło punktualnie. Można nastawiać zegarki. Klatka schodowa w stresie. Król w życiowej, bitnej formie. Policja niemożliwa do przybycia. A pewien niemłody, źle do Króla nastawiony idiota-żebrak w swoim żywiole.

W pierwszym przypadku można odebrać to jako brak reakcji sąsiadów, powiedzmy, że ze strachu. To samo w drugim przypadku – dlaczego policja nie przyjechała? Może po prostu nikt jej nie wezwał?

 

Gdy tekst nie jest łatwy w odbiorze, weź pod uwagę, że czytelnikowi mogą umknąć szczegóły, bo nad każdym zdaniem nie będzie miał siły się zastanawiać, zwłaszcza, jeśli bezpośrednio nie informujesz o sytuacji (np. w przypadku tej policji).

 

Idźmy dalej, jak ten żebrak pomógł rodzinie?

2.Właśnie „taki żebrak” w moim opowiadaniu – czyli ten najsłabszy – decyduje się na skierowanie cudownego czterolatka JUŻ NA ZAWSZE – w spokój i jakąś szansę na życie.”

 

Pozwolę się nie zgodzić. Żebrak z premedytacją skazuje bandytę na:

Trzydzieści lat braku zdrowia i turlania się po szpitalach wystarczy.

 

A myślisz, że co się stanie z żoną i dzieckiem? Że problem rozwiązany i są wolni? Przeciwnie. Latami bita żona nie potrafiła go zostawić, a teraz, gdy mąż w chorobie, myślisz, że to zrobi? Teraz żona ma kalekę na głowie przez kolejne trzydzieści lat. I to samo ma synek, bo mama go pewnie nauczy, że ojcem trzeba się zajmować, to przecież ojciec. Może ojciec będzie miał mniej siły, aby bić, ale terroryzować dalej może, w samym mieszkaniu. Sąsiedzi dalej mogą nie wzywać policji, bo przecież już nie bije…

 

Studiowanie Twojej opowieści zajmuje więcej niż 15 minut :) Nie jest to czas stracony, bo miło mi się czyta Twoje słowa, ale do struktury i wiarygodności mam zastrzeżenia – z tego powodu Twoje opowiadanie nie zostawia mnie z żadnym godnym zapamiętania przesłaniem, ale ciekawym językiem i pytaniami o logikę. No i to zakończenie nie stawia do końca w dobrym świetle głównego bohatera, jeśli takie miało być założenie.

 

Dziękuję za miłe słowa, może kiedyś się wezmę za poważniejsze tematy, zobaczymy.

 

Pozdrawiam równie twórczo i przyjaźnie :)

Nowa Fantastyka