- Opowiadanie: RogerRedeye - Twarze

Twarze

Na po­cząt­ku sierp­nia zro­dził się po­mysł tego tek­stu. Taki: co ozna­cza fakt, że ktoś ma cią­gle takie same sny i zawsze po­ja­wia­ją się w nich twa­rze? Naj­pierw nieco za­ma­za­ne po­sta­cie, pręd­ko ol­brzy­mie­ją­ce, z któ­rych zo­sta­ją tylko ob­li­cza?

Spró­bo­wa­łem od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

Po­ni­żej efekt, opo­wieść o tym, jak jeden z nie­licz­nych ludzi oca­la­łych z za­gła­dy sta­nie się twa­rzą ze snu... 

“Twa­rze” dzisiaj uka­za­ły się w wrze­śnio­wej “Hi­ste­rii”.  Po raz ko­lej­ny zamieściłem tam dwa tek­sty pod rząd... Magazyn do pobrania tutaj → http://magazynhisteria.pl/czytajpobierz/

Niestety, nie potrafiłem odszukać autora i źródła wykorzystanej ilustracji, bo zapisałem ją dawno temu. Szkoda...

Spo­koj­nej lek­tu­ry.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Twarze

 

Są rze­czy na nie­bie i na ziemi, o któ­rych się fi­lo­zo­fom nie śniło.

(Wil­liam Szek­spir)

 

Widziałem je każdej nocy podczas snu. Widziałem twarze, różne oblicza, w większości męskie, czasami chłopięce, rzadko kobiece, niekiedy zdarzały się fizjonomie postaci dzieciaków. Te jako jedyne zjawy uśmiechały się, niekiedy radośnie machając do mnie rączkami.

Chyba do mnie… Co do tego nie miałem pewności.

Powiem od razu, że twarze początkowo nie budziły we mnie przerażenia, co najwyżej zaciekawienie, niekiedy złość, a potem już tylko zniecierpliwienie. Zacząłem sobie, już na jawie, zadawać pytanie: czemu muszę je oglądać na zakończenie każdego dnia, przeważnie pracowitego, gdy naprawdę mocno zmęczony z rozkoszą układałem się na spoczynek na niedawno przez mnie naprawionym, wygodnym tapczanie?

Pewnie sami o tym wiecie, że prowadzenie domostwa, nawet bardzo skromnego, wymaga jednak wysiłku, a ja naprawdę już nie jestem młodzieniaszkiem… Utrzymanie niewielkiej sadyby w porządku i czystości nie jest jeszcze wcale takie trudne, pod warunkiem, że niczego nie odkłada się na później. Jednakże praca w ogrodzie i na kilku skromnych zagonach, które zapewniały mi pożywienie, niezbędne do życia, pielenie chwastów na warzywnych grządkach, ciągle nędznie plonujących, nawadnianie kilkudziesięciu jardów kwadratowych sąsiadującej z moim schronieniem rędziny kosztowało mnie sporo wysiłku. Często po dniu żmudnej pracy mięśnie drętwiały z wyczerpania.

Byłem i nadal jestem farmerem, więc używanie starych, zapomnianych już narzędzi, takich jak kosa, sierp, motyka, cep, żarna nie było dla mnie trudne. Sam je zmajstrowałem, wykorzystując części urządzeń, często jeszcze nowych, ale już od dawna nieużytecznych. Brak energii elektrycznej, paliw, gazu… Ale dawałem sobie radę.

Nigdy nie zapominałem też zadbać o groby moich najbliższych, położonych w rogu ogrodu: w jednym rzędzie były ich cztery, a spoczywali w nich żona i troje naszych dzieci. Mogiły zwieńczyłem naprawdę porządnymi krzyżami, obramowaniami z kamieni, tabliczkami z nazwiskami. Sam zrobiłem wszystko. Naszego wiernego psa pochowałem przed nimi. Dostał ode mnie dobrze wygładzony złom piaskowca z wyrytym imieniem i datą odejścia. Wszystko wyglądało tak, jak trzeba, ale kosztowało sporo wysiłku.

Często odwiedzam to miejsce i opowiadam duszom bliskich, jak teraz mi idzie. Może mnie słuchają… Nie powinienem też zapomnieć, jak się mówi. Ale o tych twarzach jeszcze im nie wspomniałem.

Czemu? Nie wiedziałem, co oznacza, jeżeli w ogóle cokolwiek oznacza, stałe pojawianie się mnóstwa ludzkich oblicz podczas moich sennych majaków. Starałem się dociec przyczyny takiego stanu rzeczy, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Więc po cóż miałbym martwić zmarłych czymś, czego nie potrafiłem zrozumieć? Gdyby żyła, żona wyśmiałaby mnie, mówiąc, że ja, nadal posiadacz wieluset akrów dobrej ziemi, zajmuję się głupotami… Tak jak to zwykle bywało, pewnie miałaby rację.

Jednak ona zmarła już dawno, dzieciaki tuż po niej, a ludzkie fizjonomie w snach pojawiły się dopiero kilka lat później.

Miewałem różne nocne majaki, niektóre długo pamiętałem, inne zapominałem zaraz po przebudzeniu, ale teraz, podczas spoczynku, widziałem tylko te twarze. To jednak było naprawdę dziwne… W żaden sposób nie mogłem zrozumieć tego zjawiska.

Było tak, jak mówię: nie znajdowałem odpowiedzi na pytanie, czemu one ciągle się pojawiają. W końcu zacząłem się niepokoić stałym, tym znanym mi już aż do znudzenia widokiem ludzkich oblicz, zwłaszcza, gdy otwierały usta, jakby pragnęły mi coś przekazać.

Sny, co noc identyczne, zdawały się rozwijać, sukcesywnie narastać, potęgować tak, jakby żyły w moim mózgu odrębnym życiem. W tym było coś naprawdę dziwnego i niepokojącego.

Twarze zawsze pojawiały się w identyczny sposób: wydawały się wypływać z nieznanej głębi, majestatycznie i powoli, jedno oblicze po drugim, układając się w długi szereg, wydawało się, nieskończony. Na początku snu były niewielkie, jeszcze widziałem zamazaną resztę postaci, ale wraz z upływem czasu rosły, powiększały się, wreszcie olbrzymiały, zajmując całą przestrzeń.  W końcu pierwsze, monstrualnie wielkie oblicze znikało. Natychmiast zastępowało je kolejne… Nic mi one nie mówiły, z nikim ich nie kojarzyłem, chociaż dawnymi czasy mieliśmy sporo znajomych i sąsiadów.

Ich ilość każdej nocy systematycznie narastała, aż w końcu oglądałem ich mrowie. Miejsce, z którego się wynurzały, wcale nie wyglądało ponuro: był to obszar niekończącej się, lekko opalizującej, przyjemnej barwy – błękitu, seledynu, łagodnej w tonacji ochry albo jasnej zieleni lub innego stonowanego koloru.

Janet, moja zmarła żona, graficzka internetowa, zajmowała się w wolnych chwilach tradycyjnym malarstwem. Trochę się przy niej poduczyłem rozróżniania kolorów i ich wielu odcieni.

Początkowo myślałem tak: sny jak sny, dziwne, bo takie same, ale tak bywa, rankiem zapominałem o nich, bo zajmowałem się codzienną pracą. Jednakże w końcu zaczęły mnie irytować. Nie rozumiałem, czemu uporczywie powtarzają się od wielu już nocy, niemal błyskawicznie pojawiając się, gdy ułożyłem się w pościeli.

Pewnej nocy nastąpiła zmiana w posągowym wyglądzie tych zwidów: jedna z twarzy, oblicze starego mężczyzny o siwych włosach i policzkach pobrużdżonych zmarszczkami, zaczęła poruszać ustami. Coś chyba próbował mi przekazać, ale słowa zlewały się ze sobą, tworząc niezrozumiałą kakofonię dźwięków.  

Miał chrypliwy głos, brzmiący niczym mój pilnik, gdy z trudem oczyszczałem nim zachowane metalowe części, usuwając grubą warstwę rdzy, pyłu i brudu.

Pierwszy raz zaniepokoiłem się. Może nawet przestraszyłem… Po przebudzeniu długo zastanawiałem się, co ta twarz pragnęła mi powiedzieć. I o co w tym wszystkim chodzi.

I nie znajdowałem odpowiedzi.

 

***

 

Znana mi już twarz starca pojawiła się szybko, bo następnej nocy.

Tego wiosennego dnia pracowałem jak najdłużej, wysilałem się, żeby ciało ogarnęło znużenie. Sądziłem, że w ten sposób spowoduję kamienny sen, a twarze albo mnie nie odwiedzą, albo szybko znikną. Chciałem jakoś uwolnić się od ciągle tych samych nocnych majaków.

Wymyśliłem proste i przy okazji pożyteczne zajęcie: całe długie popołudnie majstrowałem ławeczkę przed grobami moich najbliższych, naprawdę porządną, wygodną, umożliwiającą spokojną chwilę przywołania wspomnień i uczczenia ich pamięci, przypomnienia sobie dawnego świata, który już od parunastu lat nie istniał.

Nadal dobrze pamiętam zagładę i już przeciwko niej się nie buntuję. Nie warto…

Poszły na to siedzisko wcześniej ucięte konary kilku wyrośniętych buków, wyprofilowane piłą, kwadratowe pale połączyłem rzemieniami, kiedyś znalezionymi w od dawna nieczynnym garażu, obecnie służącym jako magazyn, wyszukałem odpowiednie kamienie i umocniłem nimi podstawy ławeczki. Nożem staranie wyrównałem siedzisko. Poszedł też w ruch tarnik, którym wszystko obrobiłem, uzyskując niezłą gładź. Dodatkowo liczne ścinki drewna porąbałem na opał. Wyszły mi zgrabne szczapki: ucieszyłem się, że ciągle działam tak sprawnie.

Zmęczyłem się setnie, ale o to właśnie mi chodziło.

Tym razem sen przebiegał inaczej… Oblicze przemówiło, i to całkiem wyraźnie. Słowa brzmiały jeszcze chropawo, jakby starzec, formułując poszczególne wyrazy, odzwyczaił się do wypowiadania czegokolwiek, na szczęście zrozumiałe. Często robił przerwy.

– Niebawem dowiesz się… o co nam chodzi… – I poznasz swoją tajemnicę. Człecze, cierpliwie czekaj… Odwiedzę cię znowu… Wiedz jednak, że nic jeszcze nie jest przesądzone… Zadecydujemy… Stale cię obserwujemy…

Nagle na tej twarzy pojawił się dziwny grymas, może cierpienia, jakby mowa sprawiała mu ból. Pomarszczone lico zniknęło, pojawiło się kolejne. Wyglądało rzeczywiście tak, jakby przypatrywało mi się z uwagą. Oceniało, badało, taksowało… Tak samo prezentowały się następne. Niektóre otwierały usta, ale szybko je zamykały.

Nie padło już ani jedno słowo. We śnie widziałem tylko te spojrzenia, dokładnie mnie analizujące: zdawało mi się, że przenikają mą duszę na wskroś.

Chyba wtedy spociłem się ze strachu, bo poduszka i prześcieradło były mokre. Po przebudzeniu byłem po prostu pioruńsko zły, bo niczego z tego, co działo się w moim śnie, nie pojmowałem.

Tylko, czy to naprawdę był sen… Właśnie to najbardziej mnie  trwożyło.

 

***

 

Następny dzień spędziłem w podłym nastroju. Nie znoszę spraw niezrozumiałych, na które nie mam wpływu.

Podobnie było, kiedy próbowałem zrozumieć, co wydarzyło się na naszym globie, wcale nie tak dawno temu… Rejestrowałem tylko w poczuciu bezsiły skutki i ich wpływ na moje życie, ale dobrze wiedziałem, że inni, a właściwie wszyscy, też przeżywają to samo co ja. Nie pojmowali przyczyn, ograniczali się do tego, że z przerażeniem konotowali skutki. Po czym niebawem szybko konali w mękach, tak jak moja rodzina. Cóż, ja przeżyłem, chociaż nie wiem, dlaczego.

Dobrze pojmowałem, że teraz i później niczego już nie wyjaśnię. Wiedziałem, że dociekanie przyczyn globalnej katastrofy i mojego ocalenia nie ma sensu.

Ale teraz było inaczej, bo wszystko działo się w snach, zdawało mi się, że coraz mocniej żyjących własnym życiem. O ile były to sny, bo nie miałem pewności. Może mój umysł szwankował, może zapadłem na chorobę, określaną jako schizofrenia? Słyszałem o niej… Może w nocy jest nas dwóch, a ten drugi, mój sobowtór albo alter ego, ma wiele twarzy? Nie potrafiłem przyjąć albo odrzucić takiej tezy, a to mnie niezwykle denerwowało.

Dla uspokojenia, jak zwykle, zająłem się powszednimi obowiązkami. Zrobiłem sobie śniadanie, tradycyjnie wodnistą owsiankę i jajecznicę. Potem podjąłem robotę na zagonach.

Praca była potrzebna, bo inaczej skonałbym z głodu w kałuży własnych odchodów, przedtem z konieczności żrąc listowie albo trawsko, ale przede wszystkim posiadała jedną, za to olbrzymią zaletę: dawała ułudę powszedniości… Zwykłego życia, bardzo nędznego, ale spokojnego.

Już na dobre wyrzuciłem z mózgu wspomnienia z tej wielkiej katastrofy. I tego, co było przedtem. Cieszyłem się ze swojej niepamięci: ona pozwalała żyć, a przede wszystkim nie oszaleć. Groby najbliższych odwiedzałem często, znajdowały się pobliżu, jednakże te wizyty traktowałem jako część składową normalnego istnienia. Cóż, długo byliśmy razem, ale oni  odeszli…

Znajdowałem sobie proste radości z małych sukcesów: ze sporządzenia cepa, motyki, zrobienia osełki z kawałka drobnoziarnistego piaskowca, zmajstrowania piecyka opalanego drewnem, wytworzenia porządnej hubki, naprawy kołowrotu w starej studni, jeszcze z okresu niewolnictwa, zachowanej jako zabytek, której istnienie błogosławiłem: niespodziewanie okazało się, że zawiera sporo wody, i to całkiem smacznej. Z odnalezienia w szufladzie starej komody paru zapomnianych ołówków i kilkunastu kart pożółkłego papieru, wydawałoby się, nieprzydatnych, na których teraz sporządzam te zapiski. 

Nagle w ten mój z trudem zdobyty spokój wkradły się one: twarze ze snów, natrętne, powtarzające się każdej nocy. Miast zajmować się resztkami mojej farmy, odbudowywać to, na co jeszcze miałem siły, dumałem o tych obliczach. Te myśli narastały w moim mózgu.

Lubiłem bycie farmerem. Prowadzenie dużej plantacji wcale nie jest proste: trzeba wiele wiedzieć, dostosować się do zmieniających się warunków: rynkowych, klimatycznych, finansowych i całej masy innych…

Jednak to nie sprawiało mi trudności, dlatego wiedzcie, że czytacie zapiski człowieka, dla którego szczytem możliwości nie była tylko umiejętność obsługiwania traktora, kukurydzianego kombajnu albo zautomatyzowanej maszyny do zbioru bawełny, ale prowadzenie sporego agrarnego biznesu.

Bawełna była wtedy w cenie: ludzie, żyjący przed zagładą, przywiązywali już wielką wagę do surowców naturalnych, więc kupowano ją na pniu, jeszcze przed zbiorem.

Silosy nadal są pełne tego białego puchu, a szczury i myszy mają używanie. Te gryzonie wyrosły przez lata niczym koty albo nawet psy. Lepiej jest omijać je z daleka. Nowe pokolenie drapieżnych zwierząt, stworzonych przez zagładę…

 

***

 

Zapytacie może: człowieku, a co z grobami twoich rodziców? Chyba znajdują się blisko? Zapomniałeś o nich?

Nie, dobrze ich pamiętałem…

Jakiś czas temu po raz kolejny wybrałem się do miasteczka, w którym znajduje się nekropolia z mogiłami mamy i taty, a także miejsca pochówku dziadków i pozostałych bliskich krewnych. To niedaleko, ledwie parę mil od mojego domu.

Jakieś osiemset jardów od granicy miasta znowu poczułem ten fetor, straszliwy odór śmierci. Utrzymywał się. Minęło już kilka lat od chwili, gdy wszystko przestało funkcjonować, a ten zapach masowych zgonów nadal zatruwał powietrze. Niepojęte…

I ponownie już z daleka zobaczyłem liczne cienie szkieletów na drzewach, starych słupach trakcyjnych, niedziałających latarniach… To były wyschnięte na wiór zwłoki wisielców, objedzone aż do kości. Wybrali szybką śmierć, nie czekając na męki długiego konania. Wiedziałem, że początkowo wielu po prostu strzelało sobie w głowę albo prosiło krewnych o zabicie, ale było ich tak dużo, że wkrótce zabrakło amunicji. W ruch poszły więc sznury, rzemienie, struny, wszystko, co mogło przydać się do skutecznego zaciśnięcia pętli na szyi.

Była tylko jedna zmiana: zniknęły stada ptasich padlinożerców, łakomie dziobiących trupy. Pewnie w końcu zabrakło im pożywienia i wyemigrowały w inne strony.

Utwierdziłem się wtedy ostatecznie w przekonaniu, że granice mojego istnienia wytycza walące się ogrodzenie mojej farmy. Dalej jest tylko „No Man’s Land”, nadal oddychający jednym zapachem: specyficzną wonią zagłady.

Szybko pogodziłem się z tym stanem, bo nie miałem innego wyjścia. Już nigdy więcej nie wybrałem się do tego miasteczka, zbiorowego cmentarza wszystkich jego mieszkańców.

Ja żyłem… Istniałem, działałem, pracowałem, teraz już bez lęku o los najbliższych. I o siebie.

A teraz twarze ze snów poczynały burzyć ten porządek, dewastować wszystko to, czego się dopracowałem. Po raz pierwszy w życiu właśnie tego wieczoru z niepokojem czekałem na kolejną noc.  

 

***

 

Starzec pojawił się bardzo szybko, chyba jako piąte albo szóste oblicze. Dziwne było tym razem jedno: pozostałe twarze natychmiast znieruchomiały, jakby czekały na to, co powie mężczyzna.  

– Już podjęliśmy decyzję – oznajmił mi prawie normalnym głosem. Prawie, bo miał lekką chrypkę. – Ona była trudna, ale większość z nas była za tobą. Stałeś się teraz wybrańcem… Następcą jednego z nas, może i mnie. Pragnę w końcu odpocząć…

– Co oznacza bycie wybrańcem? – prędko zadałem pytanie.

Niespodziewanie coś mnie olśniło. Ja z nim rozmawiałem! We śnie! Toczyłem dyskurs!

Na twarzy starca odbił się wyraz zastanowienia.

– Nie do końca wszystko jeszcze rozumiemy… – odpowiedział powoli. – Wiesz przecież, co stało się ludźmi. Z nami… – poprawił się natychmiast. – Wyginęliśmy prawie wszyscy. Ci, których twarze teraz oglądasz, także stracili życie. Ale nie jesteśmy duchami.

Wolno pokiwał tą swoją wielką, nadal jedynie widoczną głową, jakby utwierdzał się w tym przekonaniu.

– Widzisz – ciągnął powoli – jesteśmy tworami, które powstały przez zagładę, jej efektem ubocznym. Zabrała nas, potem przemieliła ciała w proch, zmieniła je w nicość, ale umysły niektórych ofiar ocalały. To jedyne racjonalne wytłumaczenie.

Słuchałem starca z uwagą: rozwiewał część moich wątpliwości, a to mi bardzo odpowiadało. Już wspominałem, że nie znoszę, po prostu nie cierpię pytań, na które nie ma odpowiedzi.

Jedna z postaci za tą pomarszczoną twarzą, z która rozmawiałem, niespodziewanie się wychyliła. To było kilkuletnie dziecko. Pomachało mi rączką.

– Jaka jest rola wybrańca? – Nieco inaczej sformułowałem następne pytanie. Ten sen był zupełnie inny od wcześniejszych. W końcu rozmawialiśmy.

– Po śmierci staniesz się jednym z nas – padła równie szybka odpowiedź. – Sądzimy, że niebawem odejdziesz. Umrzesz. – Starzec znowu poprawił się. – Kiedy, jeszcze nie wiemy. Jesteśmy przekonani, że niebawem.

Niespodziewanie kilkakrotnie ochryple kaszlnął.

– Muszę cię opuścić – dodał nieśpiesznie. – Odwiedzanie kogoś w snach jest jednak męczące… Spotkamy się jutro w nocy.

Zniknął. Po tym, tak jak zwykle, pojawiła się kolumna kolejnych postaci,  wypływających z przestworu łagodnego błękitu.

W ich wyglądzie nastąpiła jednak różnica: wszystkie twarze uśmiechały się.

 

***

 

Chyba już zorientowaliście się, że jestem osobą systematyczną, może nawet pedantyczną.

Dlatego następnego dnia podjąłem się codziennych zajęć. Zawsze miałem ich sporo, jednak wykonywałem swoją pracę machinalnie, bo w myślach układałem pytania do starca. Po raz pierwszy z niecierpliwością czekałem na nadejście wieczoru i zapadnięcie w sen.

Sam się sobie dziwiłem, starałem się jednak nie niecierpliwić, nie zerkać co chwilę na nieboskłon, żeby stwierdzić, jak daleko przesunęło się słońce na firmamencie. Po prostu wykonywałem codzienną robotę.

Stwierdziłem, że spłynęło ze mnie zniecierpliwienie dotychczasowymi snami, odszedł lęk, a nawet przerażenie, a narodziło się silne poczucie zaciekawienia. Szybko zrozumiałem, czemu tak jest: starzec wspominał o odmianie mojego losu, jakiejś misji, o nowym, zupełnie nieznanym mi działaniu. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że to senne wyzwanie naprawdę mnie pociąga. Miałem też poczucie, że dzisiejszy sen zadecyduje o mojej przyszłości. Pracowałem, żeby zabić czas oczekiwania na późny wieczór i nastania głębokiej nocy, bo wtedy spotkam starca we śnie.

I tak się stało.

Tym razem był sam. Tylko on wypłynął z łagodnego przestworu w odcieniu seledynu.

– Pozostali twoi senni goście przenieśli się do innej osoby. Badają ją… Wybrańcze, co chcesz wiedzieć?

Uprzedził moje dwa oczywiste pytania, jakby znał mój umysł na wskroś. Wcale mnie to nie zdziwiło.

– Powiedz: spotykamy się we śnie? – zadałem pierwsze pytanie z długiej listy wcześniej przygotowanych tematów rozmowy. Pragnąłem mieć co do tego pewność.

– Tak. – Odpowiedź była krótka i bardzo konkretna. – Na pewno cię to dziwi, może niepokoi, tak jak i twoich poprzedników… – nieśpiesznie ciągnął dalej. – To nie są senne omamy.

Stwierdziłem, że jednak mój umysł nie stworzył sobie alter ego, może nawet wielokrotnego… Chyba wtedy głośno odetchnąłem z ulgą. 

– Jak do tego doszło? – zadałem kolejne pytanie z przygotowanego w ciągu dnia zestawu.

Niespodziewanie starzec ciężko westchnął.

– Niestety, nie wiemy… – odpowiedział po chwili. – Męczy nas ten stan. My też wielu spraw jeszcze nie rozumiemy. Zaledwie przypuszczamy…

Niespodziewanie uśmiechnął się.

– Kiedyś na pewno się wyjaśnią. – Nadal mówił powoli. – Sądzimy, że jesteśmy istotami, możesz nazwać nas bytami, stworzonymi przez proces zagłady. Gdy nadeszła, nikt nie wiedział, czym jest i kiedy się skończy. Dobrze wiesz, że zamknęła się prawie kompletnym unicestwieniem życia i całkowitym zniszczeniem tego, co istniało. Ocalały jednostki… I my.

Zapadło milczenie. Przetrawiałem słowa sennego gościa. Nadal, gdzieś na dnie mojego mózgu, męczyła mnie jedna kwestia: być może, moje alter ego było bardziej inteligentne niż ja sam. Formułowało przekonujące odpowiedzi, ale one były tylko moimi wyobrażeniami albo skrytymi, nigdy wcześniej niewypowiedzianymi marzeniami.

Musiałem jakoś to wyjaśnić, albo teraz, albo następnej nocy.

– Widzisz…

Starzec nie zwracał na mnie uwagi. Podjął wypowiedź po chwili przerwy, może zastanowienia.  

– My istniejemy jako umysły, i pewnie z tego powodu możemy komunikować się z garstką nadal żyjących ludzi, ale tylko w snach. Niespodziewany skutek zagłady… Poprzedniej nocy wspominałem już o tym.

Przypomniałem sobie, że rzeczywiście tak było. Umysł starca miał dobrą pamięć.

Trzeba było jednak zadać jak najwięcej pytań i uzyskać odpowiedzi. Twarze szybko się pojawiały i równie szybko znikały. Tej nocy było inaczej, gość snu przybył sam, ale za chwilę mógł rozpłynąć się w nicości, a ja obudzić się z poczuciem niedosytu.

Zadałem więc najważniejsze pytanie:

– Czym będę się u was zajmował, jeżeli, jak twierdzisz, stanę się wybrańcem?

Odpowiedź kompletnie mnie zaskoczyła, a powinienem ją przewidzieć.

– Najpierw musisz umrzeć. Masz już swoje lata, chociaż wcale nie jesteś jeszcze taki stary. Wtedy…

Dłonią potarł nos tak, jakby chciał ukryć nikły uśmiech.  

– Wtedy dołączysz do nas i zajmiesz się tym, czym my się zajmujemy: odtwarzaniem życia. Rozszerzaniem ilości ludzi, bytujących tak, jak ty teraz. Następuje to powoli, ale jednak się dzieje… Pomożesz im, w snach przekażesz swoją wiedzę i doświadczenie, nie zdradzając, kim jesteś. Spójrz!

Skierował wzrok w inną stronę.

– Chodzi nam o tę parę z przyszłości – kontynuował. – Właśnie oni cię pochowali, a teraz mieszkają w twoim domu.

Coś w oddali pojawiło się za głową starca.

Obraz przybliżał się i narastał, początkowo zamglony, ale z każdą chwilą stawał się coraz bardziej wyraźny.

Widziałem dwie młode osoby, kobietę i mężczyznę, próbujące rozpalić ogień w moim żeliwnym piecyku, usytuowanym w rogu kuchni. Niestety, bardzo słabo im szło…

To na pewno była moja kuchnia, tak samo jak poprzednio starannie wysprzątana.

Dobiegły mnie ich głosy, taka sytuacja w moich snach zdarzyła się po raz pierwszy.

– Pójdę do ogrodu, trzeba powyrywać chwasty na zagonie – mówiła dziewczyna. – Przy okazji spojrzę na te groby, czy wszystko jest w porządku.

Obraz przeniósł się, jakbym oczyma podążał za krokami tej młodej kobiety.

Rzuciłem okiem na pierwszy rząd mogił w rogu ogrodu. Dobrze je znałem, nastąpiła tylko jedna zmiana.

Było ich pięć.

 

***

 

Już kończę.

Poświęciłem sporo czasu na sporządzenie tych zapisków w nadziei, że ktoś kiedyś je odczyta. To tak na wszelki przypadek…

Kto? Moi następcy, ta kobieta albo ten mężczyzna, osoby, które znowu zagospodarują moją skromną sadybę. Może będą mieli dzieci? Niewykluczone, bo starzec wspominał o odtwarzaniu życia. Dobrze byłoby, gdyby poznali moją tajemnicę. Nie będą zaskoczeni, gdy pojawię się w ich snach.

Położę kartki w widocznym miejscu na stole i dla pewności umieszczę na nich jakiś płaski kamień, żeby niespodziewany przeciąg ich nie porwał.

Dodam tylko, że teraz pojmowałem, czemu we snach widziałem twarzyczki dzieci, co prawda nieliczne, ale pojawiały się. Teraz już to zrozumiałem.

Ktoś musi uczyć naszych następców, jak postępować z maluchami, a potem już młodziakami. Ja nie miałem o tym pojęcia, ale senne umysły dzieci na pewno tak. 

Żywię nadzieję, że jutrzejszego ranka, a potem kolejnego, znowu się obudzę, i jeszcze nie zasilę szeregu twarzy, ukazujących się innemu człowiekowi we śnie. Chyba jednak polubiłem nowe życie po zagładzie. W końcu o tym nieskończonym obszarze śmierci zapomniałem, a nowe istnienie było takie spokojne… Ale perspektywa odejścia na zawsze wcale mnie nie przeraziła: widziałem już tyle śmierci, że nie przejąłem się nadchodzącym zgonem – moim zgonem.

Może moi bliscy też zasilili twarze, pojawiające się we snach? Wtedy się spotkamy. Kusząca perspektywa… Niebawem o tym się dowiem.

Nie znam jeszcze nowej pracy, ale jedno jest pewne: postaram się dobrze ją wykonać. 

Do moich następców: cierpliwie czekajcie na moje przybycie. Wzniecania ognia krzesiwem przy użyciu hubki trzeba się nauczyć, szybko to idzie, cała reszta jest potem prosta: w piecyku stale trzeba utrzymywać żar.

I nigdy nie lękajcie się żadnych snów oraz osób, które w nich zagoszczą, niekiedy na stałe.

Żebyście wiedzieli, kto sporządził to przesłanie, podpiszę je, chociaż pewnie moje nazwisko nie będzie już miało znaczenia, gdy stanę się tylko jedną z twarzy…

 

John David Smith

 

20 sierp­nia 2022 r. Roger Re­deye

 

 

Koniec

Komentarze

Ukłony, Rogerze.

Wpadłeś na ciekawy koncept. Umysły żyją nadal… Bazą zapewne było świadome bądź podświadome zainteresowanie, czy istnieje jakiś tam “inny świat”, czy reinkarnacja jest tylko eskapistycznym wybiegiem wobec leku przed nieuniknionym i całkowitym zniknięciem nas – zarówno naszych ciał, jak i umysłów, świadomości, dusz, jeśli kto woli. 

Chwała Tobie za odejście od wyświechtanego schematu, mówiącego, że jedyne, co możliwe, to przemienienie się w dusze, w duchy pokutujące, straszące, nieprzyjazne żywym. Albo powracające do ciał i ożywiające te ciała na silę. Na szczęście ostatnio moda na zombie i inne cudactwa jakby w zaniku…

Krótko ujmując: koncepcja albo nowa, albo rzadko spotykana. Narracja, jak przeważnie u Ciebie, spokojna, bez wysilania się na wstrząsanie czytelnikiem, bo to ma zrobić temat, nie wykonanie. No i zrobił. Pozostaje podziękować i pozdrowić – Adam.

Tekst powstawał bardzo szybko i wszystko jest w nim zamierzone, także styl opowieści i to, że nie epatowałem żadnymi standardowymi “grepsami” literackimi. Chyba już się opatrzyły…

Zastanawiałem się, czy “Histeria” przyjmie to opowiadanie, bo na pewno “Twarze” nie są klasycznym horrorem, ale “wzięli” tekst bardzo szybko. Najwidoczniej podobał im się…

“Histeryczna” ilustracja nie za bardzo do mnie przemawia, więc wykorzystałem dawno już pobraną w internecie starą grafikę.

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Pozdrówka.

nawadnianie rędzin ziemi ← hmm, http://ptg.sggw.pl/redzina-gleba-roku-2018/

Mogiły wieńczą naprawdę porządne krzyże, obramowania z kamieni, tabliczki z nazwiskami. ← może zmień na stronę bierną, bo teraz mogiły wieńczą

Poszły na to siedzisko wcześniej ucięte konary kilku wyrośniętych buków, wyprofilowane piłą, kwadratowe pale połączyłem rzemieniami, kiedyś znalezionymi w od dawna nieczynnym garażu, obecnie służącym jako magazyn, wyszukałem odpowiednie kamienie i umocniłem nimi podstawy ławeczki. ← Nie chciałbyś rozdzielić tych zdań?

Nie pojmowali przyczyn, ograniczali się do tego, że z przerażeniem konotowali skutki. ← nie błąd, ale mi zgrzytnęło

wydawałoby się(-,) nieprzydatnych,

No Mans Land ← No Man’s Land

Stwierdziłem, że spłynęło ze mnie zniecierpliwienie dotychczasowymi snami, odszedł lęk, a nawet przerażenie, a narodziło się silne poczucie zaciekawienia.

Przetrawiałem słowa sennego gościa.<– …gościa ze snu

 

Interesująca koncepcja. Postapo z nutą nadziei. Imo opowiadanie zasługuje na klika, mimo powyższych drobiazgów. Klik.

 

 

Jeżeli idzie o rędziny ziemi, tego wyrazu użyłem właśnie jako określenia rodzaju gleby. John miał też taką i to pewnie w sąsiedztwie domu. Z drugiej strony, chciałem uniknąć powtórzeń wyrazów “zagon”, “poletko” i tak dalej, nie mówiąc o spłachciu ziemi… A tego zwrotu dawno temu użyłem w opowiadaniu “esensyjnym”.

“Zwieńczenia mogił” poprawiłem, chociaż “histeryczna” korekta puściła tę formę zdania.

Wyraz “konotować” użyty świadomie: stary, rzadko obecnie używany, a ładny.

“No Man’s Land” poprawiłem wcześniej, widocznie jednak nie zapisałem. A to zwrot bardzo stary, jeszcze z wczesnego europejskiego średniowiecza. Teraz jest dobrze. 

“Senny gość” pozostał, bo wiadomo już, o kogo idzie. 

Przecinek wskazany do usunięcia pozostał: według mojej oceny, powinien tam być.

Dzięki za komentarz i analizę opowiadania, miło mi, że “Twarze” przypadły do gustu.

Pozdrawiam.

RR, rędzina jako rodzaj gleby, nie brzmi dobrze jako rędzina ziemi. To jakbyś napisał czarnoziem ziemi, albo glina ziemi, albo mada ziemi.

Senny gość to dla mnie inaczej bliski zaśnięciu, a nie ze snu.

Pozdrowienia

Jeżeli idzie o “rędzinę”, zależy, jak na to/na nią spojrzeć… Więc może spójrz tutaj → https://doroszewski.pwn.pl/haslo/r%C4%99dzina/

Jedną szkapą chłop daje radę zaorać zwykłą glebę, ale inny parą koni “pruje” rędzinę. I wykonuje to samo, co John David Smith w przywołanym zdaniu z tekstu. A tak przy okazji: dawniej to ludzie potrafili wykorzystać bogactwo języka polskiego…. Teraz, gdyby ktoś napisał, że farmer/rolnik/ nie daj Boże, chłop, pruje pługiem ziemię, dopiero podniósłby się krzyk… No bo jakże to, czasownik “pruć” ma przecież inne znaczenie, więc pomyłka autora , nieznajomość znaczenia wyrazu, etc, etc… Ten zwrot muszę gdzieś wykorzystać.

Tyle tylko, że wtedy nie istniała Rada Języka Polskiego… 

Pozdróweczka. Niezła pogoda.

Za to istniały warstwy społeczne / grupy ludzi lepiej wykształconych od średniej i to one, poprzez uzusy, kształtowały polszczyznę. Dodaj do tego o wiele powolniejsze przepływy zwyczajów językowych, co sprzyjało regionalizmom, w konsekwencji “wielonazewnictwu” wobec tego samego desygnatu.

RJP należy albo przyznać jakieś rzeczywiste uprawnienia do “prześladowania” językowych partaczy – i do tegoż “prześladowania” zobligować – albo zlikwidować, bo katalogować w Korpusie uzusy potrafiłyby same komputery, odpowiednio oprogramowane.

Nasz język zmieniał się, i to bardzo, ale był i jest to proces naturalny. Przyswajał sobie anglicyzmy, rusycyzmy i germanizmy, a nie tylko, i je spolszczał, często nie do poznania. Jeżeli przeprowadzono jakieś reformy pisowni, czyniono to z rozwagą i nie na łapu-capu, kodyfikując często i tak już powszechnie stosowany zwyczaj językowy. Niekiedy oglaszano konkursy językowe i w ten oto prosty sposób powstał, jak gdzieś słyszałem, wyraz “samochód, który prędko zastąpil tożsamy wyraz “automobil’”.

No, ale teraz zaczyna szaleć slang amerykańsko – angielsko – polski, nie mówiąc o tym, że koniecznie, ale to koniecznie, nazwy festiwali, konkursów i czego tam jeszcze muszą być podawane w języku angielskim. Mówiąc co nieco kolokwialnie, badziewie. Ale nie sądzę, żeby coś w tej materii zmieniło się, niestety.

Pozdrówka.

Ciekawy pomysł, ale widać, że pisałeś to w pośpiechu. Rozumiem stylizację na zwykły “list” zwykłego człowieka, ale niestety nie do końca ona wyszła. To spada na czytelnika w ostatnim rozdzialiku i jest trochę niespójne z wcześniejszym tekstem. Gdybyś od początku dał do zrozumienia, że to jest “list” do przyszłości, to wcale nie musiałbyś spojlować zakończenia, a dać czytelnikowi poczucie, że pewna monotonność języka, proste sformułowania i tak dalej, są uzasadnione. Pierwszoosobowa narracja oczywiście też na wiele w tym względzie pozwala, ale jednak na nieco mniej. Podkręciłabym tu gawędziarski ton.

A z drugiej strony tak naprawdę spora część narracji wcale nie jest przeznaczona dla tej pary z przyszłości i tu się rodzi kolejny zgrzyt między zakończeniem z podpisem a całością. Może więc rozwiązaniem byłoby podzielenie narracji na dwa “wątki”, tzn. opowieść dla czytelnika i opowieść dla następców? To by poza wszystkim zdynamizowało tekst, który się dość potężnie snuje i nawet jeśli taki jest zamiar, to on trochę nie wypala.

Takoż nawet jeśli narracja jest z punktu widzenia człowieka, który nie sili się na literackość zapisu, pewnych wpadek można było uniknąć, jak np. nagromadzenia “jednak” na niewielkiej przestrzeni jakoś tak w połowie opowiadania. Nawet jeśli w realu człowiek piszący “na bieżąco” nie przejmowałby się tym, w tekście literackim wygląda to źle. Także ilość w kilku miejscach → liczba. Znowu: gdybyś mocniej zaakcentował gawędziarskość tekstu, dał więcej bezpośrednich zwrotów, namieszał świadomie w poprawności, więcej by przeszło.

No i nieszczęsne rędziny. One mogą zostać, ale nie jako “rędziny ziemi”, bo rędzina to typ ziemi (gleby). Koala słusznie Ci napisał, że nie powiedziałbyś “czarnoziem ziemi”, tylko po prostu “czarnoziem” i tu powinno być analogicznie. Tak zresztą jest w korpusie, który linkujesz. Może miałeś na myśli skiby?

 

Aha, jeszcze co do “pruje”. Nie wydaje mi się, żeby ktoś się czepiał “prucia ziemi pługiem”, podobnie jak “prucia samochodem na autostradzie” w sensie jazdy z dużą szybkością. To są przyjęte od dawna metaforyczne użycia tego czasownika i są w związku z tym poprawnymi frazeologizmami.

http://altronapoleone.home.blog

Ano, można pisać tak albo inaczej… Zawsze tak jest. Wcale nie pisałem tego opowiadania w pośpiechu, tylko spokojnie. Ciekawe, że te “rędziny” puściła “histeryczna” korekta, “jednak” także. No pewnie, że nie pisze się “czarnoziem ziemi”, tylko “czarnoziem’. I tak samo jest z “rędziną”. Nie za bardzo rozumiem, o co idzie. Redakcja “histerii” jakoś nie miała zastrzeżeń. Ale zlikwidowałem przy “rędzinach” rzeczownik “ziemi”. Dodałem przed tym wyrazem słowo “paru”. John, tak po prostu, miał kilka rędzin obok domostwa. 

W tym opowiadaniu jest passus o małych radościach z małych sukcesów Johna, a ten fragment korekta wycięła, twierdząc, że to powtórzenie. Tutaj go zostawiłem, bo zawarłem w nim informację, co John pije – wodę – na czym pisze i czym pisze. Spojrzenie na tekst bywa różne…

Konstrukcja tekstu i przyjęta oś narracji jest zamierzona: prosta, nawet zgrzebna, bo śwaiat jest zgrzebny, i dopiero w ostatnim rozdziale czytelnik miał się dowiedzieć, że tak naprawdę czyta przesłanie / list do jeszcze nieznanych Johnowi przybyszów.

Dzięki za komentarz.

Cześć, Roger!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Po pierwsze gratuluję publikacji, super, że poszły dwa teksty pod rząd!

A teraz popatrzmy na “Twarze” :)

Pewnie sami o tym sami wiecie,

kiks

na kilku skromnych zagonach, które zapewniały mi pożywienie(-,) niezbędne do życia,

zbędny przecinek

Brak energii elektrycznej, paliw, gazu…

oj, uciekamy od fantastyki XD

– Niebawem dowiesz się… o co nam chodzi… – I poznasz swoją tajemnicę.

ta druga półpauza myląca, bo sugeruje, że to już koniec wypowiedzi, a początek atrybucji.

 

Jeszcze by się znalazło kilka babolków, ale nic poważnego nie zaobserwowałem :)

 

Nie jestem fanem tekstów o snach, dlatego trochę się wzbraniałem przed lekturą. Ostatecznie dałem szansę i wychodzę całkiem usatysfakcjonowany. Tekst jest oniryczny, powolny, ale nie próbujesz nawrzucać mi tymi snami całej tony metafor. Jest w tym konsekwencja i zasada. Dla mnie plus.

Zagłada opisana dostatecznie, choć w pewnym momencie myślałem, że przejmie pierwszy plan opowieści. Tak się nie stało, za to poszedłeś w stronę onirycznej arki – mimo przedmowy, jest to swego rodzaju zaskoczenie.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Drugie “sami” miało zostać usunięte, ale chyba tego nie zapisałem. Poprawione.

Nad przecinkiem zastanowię się, bo wydaje mi się , że powinien tam być.

W tekście są zdania informujące o tym, jak wygląda obecnie życie, i to jest także ten fragment o braku paliw, energii elektrycznej i gazu. Na początku tekstu bardzo mało jest o zagładzie, dalej jest to samo, więc chciałem zasygnalizować, że teraz życie jest, delikatnie mówiąc, bardzo siermiężne. W sumie starałem się przedstawić świat Johna realistycznie. 

Ta półpauza w tym zdaniu została użyta celowo. Tak, spowalnia tok narracji, to prawda, ale chodziło mi właśnie o to, żeby starzec nie mówił zdaniami prostymi oznajmującymi. On przekazuje swoje myśli, a nie prowadzi wykładu…

O zagładzie ledwie wspominam, i jest to zabieg celowy. Zaistniała, istniejący świat przepadł, właściwie sczezł, ale John do tego w końcu się przyzwyczaił. Nie chce jej rozpamiętywać, bo uważa, że to strata czasu. Zagłada to fakt i Johnowi to wystarcza, i to jego świadomy wybór.

Przy okazji: w komenatarzu Koali było o likwidacji w jednym ze zdań czasownika “senny” A nasz drogi kolega nie miał racji, bo przymiotnik “senny” ma wiele znaczeń i akurat w inkryminowanym zdaniu użyłem go prawidłowo. Jak zwykle, przywołam Doroszewskiego → https://doroszewski.pwn.pl/haslo/senny/

Nasz język należy wzbogacać i korzystać z wielu znaczeń jednego wyrazu, a nie zubażać…

Dzięki za przeczytanie i nominację.

Pozdrówka.

Rogerze, imho “rędzina” jest rzeczownikiem niepoliczalnym, więc “paru” nie jest dobrym wyjściem. Mam jednakowoż wrażenie, że z niego w końcu zrezygnowałeś, bo zostało “sąsiadującej z moim schronieniem rędziny”. Szczerze mówiąc, nie bardzo widzę w ogóle powód do podawania typu gleby, bo to tak naprawdę nie gra żadnej roli w opowiadaniu, ale to oczywiście Twój tekst, więc i Twoje prawo.

Natomiast nadal nie pasuje mi, że nie wiemy od początku, że to jest list czy przekaz skierowany do kogoś, tylko zakończenie z podpisem i domyślnym adresatem spada na nas nagle.

http://altronapoleone.home.blog

Interesujące, ciekawy pomysł, przeczytałem z dużym zainteresowaniem.

Trochę mi zazgrztało:

Te jako jedyne uśmiechały się, niekiedy radośnie machając do mnie rączkami

ponieważ twarze nie mają rączek.. chyba, że w snach ;-)

lck

Dra­ka­ino – teraz to zdanie brzmi jeszcze inaczej. Tutaj szło mi po prostu o to, żeby opisać życie człowieka, który przeżył zagładę, ustabilizował sobie życie i dopiero od starca w śnie dowiaduje się, że nie jest jedyny, a także orientuje się, iż istnieją inne byty. W sumie świadomie starałem się nadać opowiadaniu charakter naturalistyczny, dlatego piszę o posiłkach Johna.

Bardzo dobrze, że zakończenie spada nagle… Byłoby, moim zdaniem, źle, gdyby od początku czytelnik wiedział, że studiuje list pożegnalny. Ale każdy lubi odpowiadający mu styl pisania i sposób prowadzenia narracji.

Jak na opowiadanie grozy, na pewno “Twarze” są tekstem nietypowym. Po prostu, jest to historia człowieka, który przeżył zagładę i świadomie nie chce o niej już myśleć. I nagle zaczyna mieć bardzo dziwne sny…

Lechc­krola nie, jeżeli idzie o machanie rączkami… Bo: w tekście wyraźnie opisałem proces pojawiania się postaci w snach Johna. Postaci… Wypływały z jakiegoś obszaru nasyconego łagodną barwą; John początkowo widział całe postacie, prawda, że zamazane, ale potem coraz bardziej wyraziste, olbrzymiejące, fakt, że szybko z nich zostawały tylko twarze. Więc: nieliczne dzieciaki machały do niego rączkami w snach wtedy, gdy jeszcze były pełnymi postaciami. Nie musiałem przecież tego dokładnie precyzować. Wydaje mi się, ze sprawa jest oczywista i prosta.

Cieszę się, ze pomysł cię zainteresował. Niestety, na “histerycznym” portalu nie istnieje, z różnych przyczyn, zwyczaj komentowania tekstów i ilustracji. W sumie szkoda.

Dzięki za komentarze.

Pozdrówka.

 

Trochę mi zazgrztało:

Te jako jedyne uśmiechały się, niekiedy radośnie machając do mnie rączkami

a nie, jeżeli idzie o machanie rączkami… Bo: w tekście wyraźnie opisałem proces pojawiania się postaci w snach Johna. Postaci… Wypływały z jakiegoś obszaru nasyconego łagodną barwą; John początkowo widział całe postacie, prawda, że zamazane, ale potem coraz bardziej wyraziste, olbrzymiejące, fakt, że szybko z nich zostawały tylko twarze.

 

Widziałem je każdej nocy podczas snu. Widziałem twarze, różne oblicza, w większości męskie, czasami chłopięce, rzadko kobiece, niekiedy zdarzały się fizjonomie dzieciaków. Te jako jedyne uśmiechały się, niekiedy radośnie machając do mnie rączkami.

Widział twarze, oblicze jest synonimem twarzy, podobnie jak fizjonomia. Owszem, fizjonomia może być cechą charakterystyczną lub wyglądem czegoś, a oblicze postacią, wyglądem lub charakterem, ale z kontekstu nijak nie wynika to, co opisałeż w odpowiedzi na uwagę lechckrola. Tu chyba za dużo zostało w Twojej głowie. A to pierwszy akapit i od razu parsknęłam śmiechem.

 

A poza tym niezłe opko. Ładnie budujesz klimat. Początkowo trochę mi przeszkadzało niewyjaśnienie katastrofy, która spotkała ludzkość, ale po namyśle doszłam do wniosku, że wyjaśnienia tylko wszystko by zaciemniły.

Powiedziałabym, że opko ma charakter pamiętnika, pisanego ciągiem, bo bohater pewnie już dawno stracił poczucie czasu. Z czasem, gdy dowiaduje się o swoim przyszłym losie, zwraca się do swoich następców. Całkiem fajnie to wyszło.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

“Fizjonomia” to według Doroszewskiego “twarz, rysy, wyraz twarzy”, ale w pierwszym znaczeniu “twarz”. Tutaj → https://doroszewski.pwn.pl/haslo/fizjonomia/

Pewnie, że wyraz “oblicze” oraz wyraz “fizjonomia” są synonimami wyrazu “twarz”. I nic dziwnego” bogactwo języka polskiego jest nieprzebrane. W tym akapicie chodziło mi po prostu o to, że uniknąć powtarzania się ywrazu “twarz”, jednocześnie mocno akcentując, o co idzie w tym tekście. I chyba nie ma powodu parskać śmiechem, jeżeli ktoś korzysta z naszych zasobów językowych.

Zastanawiałem się przy pisaniu, czy nie użyć gdzieś wyraz “spłacheć” w połączeniu z wyrazem “grunt”, tworząc zwrot “spłacheć gruntu”. Byłby jak najbardziej poprawny, a w dodatku ładnie brzmiący. Z tej mojej dawnej i tak rozległej plantacji uprawiałem teraz nędzny spłacheć gruntu, co prawda, rędzinę… Ale zrezygnowałem, i chyba słusznie.

Sposób zakończenia tekstu powstał w trakcie pisania. Wiedziałem, jak opowiadanie zakończy się, ale przy tworzeniu ostatniego rozdziału postanowiłem uczynić opowiadanie listem. Zastanawiałem się chwilę, czy nie nadać bohaterowi ciekawiej brzmiącego imienia i nazwiska, ale ponieważ nie napisałem, że miejsce akcji to jeden ze stanów południowych USA, a John jest potomkiem dawnych plantatorów, dałem sobie spokój. Chociaż, prawdę powiedziawszy, w tekście jest wskazówka: to stara, zabytkowa studnia z okresu niewolnictwa.

Od samego początku postanowiłem nie zajmować się zagładą. Ona już była… Między innymi dlatego, że bohater też się nią nie zajmuje i odpycha od siebie tę sprawę.Cieszy się, że nadal żyje, działa, pracuje, ma małe sukcesy. I to mu całkowicie wystarcza.

Miło mi, że tekst, właśnie z tym zakończeniem, podobał się, a klimat opowieści okazał się ciekawy.

Dzięki za przeczytanie, komentarz tudzież nominację.

Pozdrówka.

W tym akapicie chodziło mi po prostu o to, że uniknąć powtarzania się ywrazu “twarz”, jednocześnie mocno akcentując, o co idzie w tym tekście. I chyba nie ma powodu parskać śmiechem, jeżeli ktoś korzysta z naszych zasobów językowych.

Nie chodzi o synonimy, one są w porządku, podkreślają niepokój bohatera. Przeczytaj ten akapit jeszcze raz. Bohater powtarza, że widzi twarze, oblicza, fizjonomie, a na koniec niektóre z nich machają do niego rączkami. I właśnie te rączki, posiadane przez twarze mnie rozbawiły. Tam nie ma ani słowa o tym, że bohater widzi całe postacie. Są twarze. A twarze nie mają rączek.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Faktycznie, jeżeli idzie o pierwszy akapit, to machanie rączkami może budzić zdziwienie, a nawet uśmiech… Co prawda, dalej jest wyjaśnione, że na początku pojawiają się postacie, olbrzymieją tak, że zostaje z nich tylko twarz, ale to jest dalej…

Poprawiłem inkryminowany passus i jest tak, jak winno być.. Teraz na pewno nie budzi już uśmiechu.

Dzięki za cenna uwagę.

Pozdrówka.

ale to jest dalej…

Otóż to :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

– z ciekawości spojrzałem na tekst “Twarzy” zamieszczony w ostatniej “Histerii”. Nie, początek jest taki sam, jaki był niedawno tutaj. Najwidoczniej redakcji kwestia machania rączkami nie przeszkadzała w odbiorze opowieści. Ale na pewno obecna wersja jest lepsza. To tylko pokazuje starą prawdę, jak różny może być ogląd i odbiór opowiadania i jak bardzo zależy tenże odbiór od czytelniczego gustu.

W tym roku “Histeria” zamieściła trzy moje opowieści: “Stajennego”, “Białe drzwi”” i “Twarze”. Interesujące, czy redakcja pokusi się w roku przyszłym o wydanie książkowe najlepszych opowiadań 2022r. i czy któryś z moich tekstów znajdzie tam miejsce. Sprawdzimy… 

Pozdrówka.

Podobały mi się twoje “Twarze”. Ładnie piszesz, ale to wiem już od bardzo dawna, wiesz. :-) Zagłada i rodzaj depozytu przekazywanego następnym pokoleniom we snach. Wybrańcy, trudna i wielce niewdzięczna jest ich rola, jeśli tacy będą. Fajnie, że bohaterem jest osoba zwyczajna.

 

Drobiazg:

– Jak jest rola wybrańca?

Literówka.

 

Skarżypytuję, przepraszam, że tak późno przeczytałam.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Drobna usterka poprawiona. Zawsze miałem wrażenie, że żadna korekta nie jest do końca ścisła, i to wrażenie potwierdza się. Ale tak już z tymi korektami jest, bo to wcale nie jest łatwe zadanie.

Bohater został wybrany świadomie: chciałem, żeby została nim osoba zwyczajna, chociaż nie prostak, co John zresztą podkreśla. Podobnie było z przekazywaniem przesłania i zadań w snach: taki właśnie miałem pomysł.

Możliwe, że w listopadowej “Histerii” ukaże się kolejny tekst. Byłby trzeci pod rząd…

Dzięki za nominację. Pozdrawiam.

Fajnie, RR, że będą się ukazywać! :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

A jeszcze nie otrzymałem odpowiedzi od redakcji “Histerii”… Zresztą, po prostu jest za wcześnie, bo nabór trwa od końca października. Opowiadanie może ukaże się, a może nie…

W każdym bądź razie, mogę powiedzieć, że akcja toczy się wczesną jesienią 1993 r. w Wilhelmshaven i że jest to oparty na silnych elementach grozy thriller szpiegowski.

Pozdrówka.

Witaj.

 

Ogromnie poruszająca historia… Konieczność “radzenia sobie” z życiem po zagładzie, potwornych przejściach i stracie wszystkich bliskich… Na końcu Twój pseudonim oraz data (jak rozumiem) zgłoszenia tekstu, a zatem – prawie niedawna. To wszystko razem robi na czytelniku niesamowite wrażenie. Po ostatnich przejściach i pandemii, dziś całkiem inaczej odczytuje się takie treści, niż dawniej; dzisiaj mimowolnie możemy spodziewać się takich właśnie losów całego świata, całej ludzkości. 

Wobec ogromu nieszczęść, jakich doświadczył, podziwu godnym jest stosunek głównego bohatera do życia, pracy, zajęć codziennych, do samego siebie… 

Miejscami czytałam opowiadanie jako przerażający horror, czasami – melodramat (miałam liczne skojarzenia filmowe, np. z ”Listem w butelce”). Sama miewam liczne sny, bardzo wyraziste i nieraz przerażające, dlatego całość odbieram nader realistycznie. Dodatkowo makabryczna ilustracja potęguje nastrój utworu. Zgłaszam, bo tekst na to zasługuje. 

 

Z technicznych:

Chyba wtedy spociłem się ze strachu, po poduszka i prześcieradło były mokre. – literówka

I w dalszym ciągu już z daleka zobaczyłem liczne cienie szkieletów na drzewach… – trochę mi zgrzyta zestawienie tych określeń, ale może nie mam racji… 

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Wielkie dzięki za komentarz.

Miło mi, że ta opowieść przypadła Ci do gustu. Wtedy, gdy ją pisałem, miałem jasno sprecyzowany zamiar pisarski: opisać zwykłe życie, tylko, że jest to życie po zagładzie (bliżej nieokreślonej) i to zwykłego człowieka. Wyszedłem z założenia, że, jeżeli ktoś albo kilka osób tę zagładę przeżyło, musieli oni wieść jakieś życie. I to było dla nich zwykłe, już normalne życie… I właśnie taki jest John David Smith, niegdyś bogaty i prężnie działający farmer. On świadomie wyrzuca zagładę z pamięci i koncentruje się na aktualnej codzienności. I nagle ktoś zaczyna go odwiedzać w snach… 

Myślę, że ten zamiar powiódł się. 

Uwagi słuszne – literówkę poprawię, podane zdanie przerobię, bo rzeczywiście jest nieco “mętne”.

Pozdrówka.

PS. Zdanie poprawiłem, zwrot “w dalszym ciągu” zastąpiłem wyrazem “ponownie”. Na pewno zdecydowanie lepiej brzmi. Literówka naturalnie też została usunięta.

To ja bardzo dziękuję, gratuluję Ci pomysłu i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

A cóż my tu mamy? Tekst poprzedzony cytatem z Szekspira? Tekst autora opowiadań oznaczonych piórkiem? Tekst opublikowany w internetowym magazynie? Zdecydowanie coś dla fantastycznej trójki – pruskiego nauczyciela, hejtera i trolla. Czas zaparkować taczkę i rozpocząć zrzut bagiennego szlamu miałkich przemyśleń.

Powiem od razu, że twarze początkowo nie budziły we mnie przerażenia, co najwyżej zaciekawienie, niekiedy złość, a potem już tylko zniecierpliwienie.

Jak zepsuć zdanie? Jak zupełnie wybić czytelnika z klimatu? Jak odrzeć tekst z subtelności? Dodać na początku durną wstawkę np. "Powiem od razu".

Zacząłem sobie, już na jawie, zadawać pytanie: czemu muszę je oglądać na zakończenie każdego dnia, przeważnie pracowitego, gdy naprawdę mocno zmęczony z rozkoszą układałem się na spoczynek na niedawno przez mnie naprawionym, wygodnym tapczanie.

Informacja o naprawianiu jest tu potrzebna jak dziura w moście, podobnie jak to "naprawdę".

Pewnie sami o tym wiecie, że prowadzenie domostwa, nawet bardzo skromnego, wymaga jednak wysiłku, a ja naprawdę już nie jestem młodzieniaszkiem…

I kolejne "naprawdę" kaleczące tekst. Gdyby to jeszcze była maniera językowa narratora, to można by to usprawiedliwić, ale tak nie jest. I wspaniałe "jednak" też nie pomaga.

 

Twarze zawsze pojawiały się w identyczny sposób: wydawały się wypływać z nieznanej głębi, majestatycznie i powoli, jedno oblicze po drugim, układając się w długi szereg, wydawało się, nieskończony.

Cóż za grafomania. Ciekawe czy możliwe jest wepchnięcie do tego zdania jeszcze więcej "się". Wydawały się, wydawał się? Koszmar. I jeszcze ten bezsensowny przecinek przed "nieskończony".

Jednakże praca w ogrodzie i na kilku skromnych zagonach, które zapewniały mi pożywienie, niezbędne do życia, pielenie chwastów na warzywnych grządkach, ciągle nędznie plonujących, nawadnianie kilkudziesięciu jardów kwadratowych sąsiadującej z moim schronieniem rędziny kosztowało mnie sporo wysiłku.

Po co to wtrącenie "niezbędne do życia"? Płaskie to, nijakie, pozbawione językowej sprawności i wyczucia. Nieudolna próba opisania gospodarstwa, które ma się składać z zagonów i grządek.

Dodatkowo liczne ścinki drewna porąbałem na opał.

Porąbał ścinki? Ścinki to małe fragmenty tkaniny, a o słowo "ścinka" odnoszące się do wyrębu drzew też tutaj nie chodzi.

 

Słowa brzmiały jeszcze chropawo, jakby starzec, formułując poszczególne wyrazy, odzwyczaił się do wypowiadania czegokolwiek, na szczęście zrozumiałe.

Litości! Grafomania. Starzec odzwyczaił się, formułując? I jeszcze "do wypowiadania", a nie "od". "Na szczęście zrozumiałe" nijak składniowo nie pasuje.

 

– Niebawem dowiesz się… o co nam chodzi… – I poznasz swoją tajemnicę. Człecze, cierpliwie czekaj… Odwiedzę cię znowu… Wiedz jednak, że nic jeszcze nie jest przesądzone… Zadecydujemy… Stale cię obserwujemy…

Teraz to już troll spadła z taczki i tarza się po ziemi ze śmiechu. Swoje tajemnice to się zna.

Nagle na tej twarzy pojawił się dziwny grymas, może cierpienia, jakby mowa sprawiała mu ból.

Grafomania do potęgi. "Może cierpienia"? Albo jest to błąd ortograficzny albo miało być "cierpienie". Podmiot jest zupełnie pomieszany. Komu mowa sprawiała ból? Grymasowi? I po co "tej"? Przecież to brzmi fatalnie.

Chyba wtedy spociłem się ze strachu, bo poduszka i prześcieradło były mokre. Po przebudzeniu byłem po prostu pioruńsko zły, bo niczego z tego, co działo się w moim śnie, nie pojmowałem.

Tylko, czy to naprawdę był sen… Właśnie to najbardziej mnie trwożyło.

Były, byłem, był… ech.

Następny dzień spędziłem w podłym nastroju.

Spędził w nastroju? Kiepskie.

Rejestrowałem tylko w poczuciu bezsiły skutki i ich wpływ na moje życie, ale dobrze wiedziałem, że inni, a właściwie wszyscy, też przeżywają to samo co ja. Nie pojmowali przyczyn, ograniczali się do tego, że z przerażeniem konotowali skutki.

To mnie chyba pokonało, bo jest to poziom literackiej beznadziei, którą aż trudno ubrać w słowa. Bohater rejestrował skutki i wiedział, że inni je konotują? Użyłeś czasownika "konotować" w błędnym znaczeniu. Wyraźnie widać też nieudolność w stylizacji wypowiedzi, bohater miał być prosty, ale co jakiś czas pojawiają się konstrukcje i słowa zupełnie nieprzystające do tego zamysłu.

Po czym niebawem szybko konali w mękach, tak jak moja rodzina.

"Niebawem" psuje zdanie.

Groby najbliższych odwiedzałem często, znajdowały się pobliżu, jednakże te wizyty traktowałem jako część składową normalnego istnienia.

Brakuje "w".

Znajdowałem sobie proste radości z małych sukcesów:

"Proste radości" to okropne połączenie. Widać, że na się chciałeś tu wpakować jakiś przymiotnik, ale źle wybrałeś.

Te myśli narastały w moim mózgu.

Bohater już drugi raz używa określenia mózg zamiast głowa. To nie pasuje do kreacji, jest zbyt dokładne.

Silosy nadal są pełne tego białego puchu, a szczury i myszy mają używanie. Te gryzonie wyrosły przez lata niczym koty albo nawet psy. Lepiej jest omijać je z daleka.

Wierutna bzdura.

Wybrali szybką śmierć, nie czekając na męki długiego konania.

To to konanie było jednak długie? Wcześniej bohater twierdził, że szybkie.

Utwierdziłem się wtedy ostatecznie w przekonaniu, że granice mojego istnienia wytycza walące się ogrodzenie mojej farmy.

Zaimki, zaimki, zaimki…

Wolno pokiwał tą swoją wielką, nadal jedynie widoczną głową, jakby utwierdzał się w tym przekonaniu.

Nadal jedynie widoczną? A co to ma znaczyć?

Rozszerzaniem ilości ludzi, bytujących tak, jak ty teraz.

Rozszerzaniem ilości ludzi? Wybitne inaczej.

 

A więc następuje tajemnicza zagłada i tylko nieliczni przetrwali. Bohater był rolnikiem, miał duże gospodarstwo, a teraz próbuje przeżyć uprawiając ziemię dawnymi metodami. We śnie nawiedzają go twarze zmarłych. Jest to mało zajmująca fabuła, zwłaszcza że większa część tekstu to ględzenie bohatera na temat codziennych zajęć. Cała koncepcja przekazywania w snach wiedzy tym, którzy ocaleli, jest mocno naciągana. Wybranie bohatera na wybrańca dopiero po śmierci to kulawy pomysł. Twarze mogły go pokierować do innych ocalałych, byłby to sposób znacznie bardziej spektakularny. Mierzi mnie też pomysł na tajemniczą zagładę. Każde zdanie w tekście pokazuje, że autor nie miał na to pomysłu, więc przemilczał albo wpakował w wypowiedź bohatera stwierdzenia, że przyczyny są nieistotne.

Nie czytałem tekstów zamieszczanych w Histerii i nie sądziłem, że mają tak skandalicznie niski poziom. Po tym beznadziejnym opowiadaniu zdecydowanie nie zamierzam się zaznajamiać z zawartością tego magazynu.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Osvaldzie, wyraz “ścinek” ma znacznie szersze znaczenie, przynajmniej tak twierdzi niejaki Doroszewski, i w tym znaczeniu został użyty w tekście.

Tuta j-> https://doroszewski.pwn.pl/haslo/%C5%9Bcinek/

I w słownikowej definicji ‘doroszewskiego brak jest wzmianki, że “ścinek” jest czy musi być niewielki. John na siedzenie przed grobami obrabiał ścięte konary drzew, więc i ścinki mogły być całkiem pokaźne. Wykorzystał je do porąbania na szczapki, nie “szczapy”. Proste niczym konstrukcjia cepea, ale, jak okazuje się, nie dla wszystkich. 

Jeżeli zabierasz się za komentowanie i egzegezę wyrazów, najpierw sprawdź, co dany wyraz oznacza, a znaczenia mogą być bardzo szerokie. Do tego służą słowniki. Byłoby dobrze…

A tak generalnie trzeba było napisać ten komentarz na stronie magazyny “Histeria”, które to wydawnictwo wydało e-zin z “Twarzami”, żeby redakcja przekonała się, jakież badziewie przyjęła do publikacji.

Pozdrówka.

Osvaldzie, wyraz “ścinek” ma znacznie szersze znaczenie, przynajmniej tak twierdzi niejaki Doroszewski, i w tym znaczeniu został użyty w tekście.

Tuta j-> https://doroszewski.pwn.pl/haslo/%C5%9Bcinek/

I w słownikowej definicji ‘doroszewskiego brak jest wzmianki, że “ścinek” jest czy musi być niewielki. John na siedzenie przed grobami obrabiał ścięte konary drzew, więc i ścinki mogły być całkiem pokaźne. Wykorzystał je do porąbania na szczapki, nie “szczapy”. Proste niczym konstrukcjia cepea, ale, jak okazuje się, nie dla wszystkich.

Osobiście preferuję PWN, a sam fakt, że nie ma jednoznacznego zapisu, że ścinki są niewielkie, nie zmienia faktu, że to, co napisałeś jest po prostu kiepskie.

Nie dziwi mnie też, że tylko do tej jednej uwagi się odniosłeś.

A tak generalnie trzeba było napisać ten komentarz na stronie magazyny “Histeria”, które to wydawnictwo wydało e-zin z “Twarzami”, żeby redakcja przekonała się, jakież badziewie przyjęła do publikacji.

A jest tam taka możliwość? To zdecydowanie skorzystam. Dziękuję za podpowiedź.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Interesujący pomysł na postapokaliptyczną wikipedię, spodobał mi się.

Ale jeśli to tak działało, to dlaczego twarze wcześniej nie podpowiadały bohaterowi?

Bawełna i niewolnictwo wskazują USA, jardy – Wielką Brytanię. Zazgrzytało mi to.

Babska logika rządzi!

A ja myślałem, że komentowanie “Twarzy” już skończyło się, jako że “przerób” tekstów na tym portalu jest naprawdę spory.

Być może, “twarze” po prostu obserwowały Johna albo też początkowo nie zwracały na niego uwagi. Ta opowieść zaczyna się w chwili, gdy twarze pojawiają się we snach bohatera. Co było wcześniej, dla Johna stanowiło i stanowi tajemnicę. I niech tak zostanie.

Tak, wzmianki o bawełnie i farmie, a nie tylko to, wyraźnie wskazują na południe USA jako miejsce akcji. A jardy z tm absolutnie się nie kłócą, to generalnie anglosaska miara odległości, występowała i nadal występuje i w Wielkiej Brytanii i w USA, a nie tylko tam. Nieco dziwna uwaga…

Link → https://pl.wikipedia.org/wiki/Jard

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Pozdrówka.

Nowa Fantastyka