- Opowiadanie: Naróg - Lipny rytuał

Lipny rytuał

Eks­cen­trycz­ny hra­bia z okul­ty­stycz­ny­mi za­pę­da­mi zo­sta­je pa­cjen­tem dwóch le­ka­rzy, któ­rym za­le­ży na za­rob­ku i usa­tys­fak­cjo­no­wa­niu szlach­ci­ca...

 

Tekst po wpro­wa­dze­niu kilku serii po­pra­wek. Miłej lek­tu­ry! :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Lipny rytuał

Po­tęż­na burza od kilku go­dzin ci­ska­ła gro­ma­mi za oknem ga­bi­ne­tu Hie­ro­ni­ma Gło­wac­kie­go. Kro­ple bęb­ni­ły o szybę i pa­ra­pet, stru­mie­nia­mi spły­wa­jąc po ścia­nach bu­dyn­ku. Le­karz, po­chy­lo­ny nad sie­dzą­cym na krze­śle pa­cjen­tem, prze­su­wał wzdłuż jego ple­ców zimną, po­sre­brza­ną głów­kę ste­to­sko­pu. Zaj­rzaw­szy do gar­dła i zba­daw­szy dłoń­mi kark, od­wie­sił przy­rząd na szyję.

– Czy mógł­by pan hra­bia jesz­cze raz opi­sać ob­ja­wy? – za­py­tał, prze­cho­dząc za biur­ko i sia­da­jąc na krze­śle. – Za­pi­szę sobie…

Odzia­ny w gra­na­to­wy frak chu­dzie­lec od­chrząk­nął. Po­pra­wił wy­so­ki koł­nierz i chwy­cił wi­szą­cą na opar­ciu krze­sła laskę – jej czu­bek zdo­bi­ła gałka z wy­ry­tą pię­cio­ra­mien­ną gwiaz­dą.

– Oczy­wi­ście – od­parł hra­bia Zyg­munt Ter­pi­łow­ski. – Ucisk w pier­si, to przede wszyst­kim. Do tego boli mnie głowa, i to tak po­rząd­nie, jakby zaraz miało ją roz­sa­dzić…

Gło­wac­ki no­to­wał wszyst­ko w ka­je­cie, co jakiś czas zer­ka­jąc to na pa­cjen­ta, to na le­żą­cą na bla­cie, otwar­tą księ­gę. Kilka razy, z na­masz­cze­niem ty­po­wym dla bi­blio­fi­la, prze­rzu­cał stro­ny to­misz­cza, za­pi­su­jąc coś na mar­gi­ne­sie no­te­su.

– Co o tym są­dzisz, Kro­nen­berg? – za­pytał le­karz, spoj­rzaw­szy w kie­run­ku ko­min­ka.

Za­wa­lo­ny ko­ca­mi fotel po­ru­szył się. Okrą­gła po­stać zwle­kła się z cie­płe­go sie­dze­nia i przy­drep­ta­ła do biur­ka, po­pra­wia­jąc poły ko­szu­li i wy­ni­co­wa­ne kie­sze­nie.

– Jako la­ryn­go­log? – mruk­nął Jan Kro­nen­berg, po­cie­ra­jąc spo­co­ne od żaru czoło. – Ra­czej nie­wie­le. Chyba, że boli pana gar­dło, bądź…

– Nic z tych rze­czy – za­pew­nił go hra­bia, po czym się­gnął do kie­sze­ni płasz­cza. – Nie muszą się pa­no­wie także tru­dzić, jeśli cho­dzi o przy­czy­ny cho­ro­by. Roz­wią­za­nie znaj­du­je się tutaj!

Brwi Gło­wac­kie­go unio­sły się wy­so­ko, gdy szlach­cic wyjął z za­na­drza opra­wio­ną w skórę ksią­żecz­kę. Po chwi­li tra­fił na od­po­wied­nią stro­nę, ozdo­bio­ną szarą ry­ci­ną przed­sta­wia­ją­cą prze­dziw­ne, prze­ra­ża­ją­ce mon­strum.

– To wszyst­ko wina Pe­re­płu­ta – oznaj­mił za­fa­scy­no­wa­nym gło­sem hra­bia, pu­ka­jąc pal­cem w ob­ra­zek. – Demon ów upa­trzył sobie mnie jako ofia­rę. Sie­dzi w mej gło­wie, ro­zu­mie pan, i wy­sy­sa moje siły ży­cio­we…

Gło­wac­ki po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Kro­nen­ber­ga, który – czer­wo­ny od pod­bród­ka po ły­si­nę – trząsł się na całym ciele. Ukrad­ko­wym spoj­rze­niem le­karz na­ka­zał go­tu­ją­ce­mu się we­wnętrz­nie przy­ja­cie­lo­wi mil­czeć.

– Żadne wasze dok­tor­skie gusła mi tu nie po­mo­gą – kon­ty­nu­ował Ter­pi­łow­ski. – Tu za­ra­dzić może tylko ry­tu­ał wy­pę­dza­ją­cy de­mo­na!

– Ro­zu­miem – od­parł gro­bo­wym tonem le­karz. – Cze­muż więc przy­cho­dzi pan z tym do mnie?

– A pan się na tym nie zna? Są­dzi­łem, że re­pre­zen­tu­je pan wy­so­ki po­ziom. I nie ukry­wam, że po­tra­fię so­wi­cie za­pła­cić, gdy do­sta­nę to, czego żądam…

Myśl o pie­nią­dzach za­pu­ka­ła do umy­słu Gło­wac­kie­go i ucie­szy­ła się, za­staw­szy uchy­lo­ne drzwi.

– Zgoda – wy­pa­lił le­karz, ści­ska­jąc dłoń hra­bie­go. – Pro­szę przyjść jutro wie­czo­rem. Ja i Kro­nen­berg bę­dzie­my go­to­wi.

– Wie­dzia­łem, że mogę na panów li­czyć! – ucie­szył się szlach­cic, od­wza­jem­nia­jąc uścisk. – Sta­wię się punk­tu­al­nie o ósmej! Do wi­dze­nia!

Po­trzą­snął dłoń­mi le­ka­rzy, szcze­rząc się w uśmie­chu. Gdy tylko wy­szedł, po­stu­ku­jąc ra­do­śnie laską, Kro­nen­berg wy­buch­nął.

– Coś ty mu na­obie­cy­wał?! – wark­nął, nie na­dą­ża­jąc z ocie­ra­niem potu na czole. – Ry­tu­ał! Kim my je­ste­śmy?! Wio­sko­wy­mi gu­śla­rza­mi?!

– Słabo pro­spe­ru­ją­cy­mi le­ka­rza­mi – od­parł Gło­wac­ki, de­li­kat­nie za­my­ka­jąc spo­czy­wa­ją­cą na biur­ku księ­gę – któ­rzy po­trze­bu­ją pie­nię­dzy na życie. Nie ma co się pie­klić, Janek. Chyba nie my­ślisz, że na­praw­dę od­pra­wi­my jakiś ry­tu­ał?

– A jak ty to niby wi­dzisz? – spy­tał la­ryn­go­log, wy­dmu­chu­jąc nos w za­po­co­ną chu­s­tecz­kę.

– Za­mar­ku­je­my całe wi­do­wi­sko; pod­czas tej okul­ty­stycz­nej pa­pla­ni­ny wbiję mu igłę z le­kiem. Ter­pi­łow­ski do­sta­nie co chce, a my po­rząd­nie za­ro­bi­my. A teraz po­ślij kogoś do bi­blio­te­ki po książ­ki o okul­ty­zmie i Sło­wia­nach.

– Po co? – zdzi­wił się Kro­nen­berg.

– Mu­si­my się przy­go­to­wać.

– I niby jak masz za­miar zro­bić de­mo­na? – za­py­tał nie­chęt­nie la­ryn­go­log, wer­tu­jąc Xięgę Okul­ty­zmów. – Bo mnie nie prze­bie­rzesz…

– Gdy byłem na po­li­tech­ni­ce w Liege, w Bel­gii – od­parł Gło­wac­ki, od­pi­su­jąc do no­te­su frag­ment Be­sty­ariu­sza sło­wiań­skie­go – spo­tka­łem tam in­te­re­su­ją­ce­go mło­dzień­ca, nie­ja­kie­go Pró­szyń­skie­go. Od­pi­sa­łem sobie z jego no­ta­tek pro­jekt ma­szy­ny, która po­tra­fi zro­bić ru­cho­me zdję­cie ja­kiejś rze­czy, a potem wy­świe­tlić je na ścia­nie.

– Fa­scy­nu­ją­ce! Zbu­do­wa­łeś to ustroj­stwo?

– Jakiś czas temu – po­twier­dził le­karz. – Kurzy się na stry­chu. Teraz wy­star­czy tylko zro­bić ru­cho­my obraz cze­goś, co zi­mi­tu­je stwo­ra i wy­świe­tlić go na dymie.

– Sam bym na to nie wpadł…

Wszel­kie meble z ga­bi­ne­tu wy­nie­sio­no na ko­ry­tarz, po­zo­sta­wia­jąc tylko sto­ją­ce w rogu, za­wa­lo­ne okul­ty­stycz­ny­mi księ­ga­mi biur­ko oraz przy­tar­ga­ny z ja­dal­ni cięż­ki, dę­bo­wy stół. Wokół niego, na lin­kach roz­wie­szo­nych po­mię­dzy kar­ni­sza­mi i ha­ka­mi ob­ra­zów, wi­sia­ły płach­ty róż­no­ko­lo­ro­wych ma­te­ria­łów, two­rzą­ce za­mknię­te z trzech stron po­miesz­cze­nie. Dę­bo­wy blat przy­kry­to obszytym ce­ki­na­mi ob­ru­sem, ku­pio­nym na cy­gań­skim jar­mar­ku, a pod­ło­gę wy­mosz­czo­no dy­wa­na­mi z ca­łe­go domu.

Gdy Ter­pi­łow­ski przy­szedł o umó­wio­nej go­dzi­nie, nie mógł po­wstrzy­mać za­chwy­tu. Jak odrę­twia­ły prze­szedł kilka kro­ków, by za­trzy­mać się na gra­ni­cy usypanego z soli kręgu.

– No, panie Gło­wac­ki… – rzekł po chwi­li. – Chylę czoła przed mi­strzem ce­re­mo­nii…

Ów Mistrz, po­pra­wia­jąc plą­ta­ni­nę cy­gań­skich i szar­la­tań­skich szat oraz me­da­lio­nów, któ­ry­mi był ob­wie­szo­ny, zbli­żył się po­wo­li do ocze­ku­ją­ce­go szlach­ci­ca.

– Wszyst­ko go­to­we do ry­tu­ału – rzekł, wska­zu­jąc stół. – Mo­że­my za­cząć już teraz.

– Oby to się rów­nie szyb­ko skoń­czy­ło… – burk­nął scho­wa­ny za jedną z kur­tyn Kro­nen­berg, od go­dzi­ny mo­cu­ją­cy się z osu­wa­ją­cym się na oczy, idio­tycz­nym tur­ba­nem.

Hra­bia, jakby nie chcąc ze­psuć pod­nio­słe­go na­stro­ju, w mil­cze­niu dał się po­pro­wa­dzić le­ka­rzo­wi do stołu, na któ­rym – uprzed­nio oddawszy ka­pe­lusz i laskę – po­ło­żył się, opie­ra­jąc głowę na po­du­szecz­ce.

Tym­cza­sem Gło­wac­ki, trzy­ma­jąc w ręku kop­cą­ce ka­dzi­dło i krą­żąc wokół le­żą­ce­go hra­bie­go, roz­po­czął ry­tu­ał wy­pę­dze­nia de­mo­na. Przez szpa­rę po­mię­dzy kur­ty­na­mi co chwi­lę wy­su­wa­ła się ręka Kro­nen­ber­ga, za każ­dym razem dzier­żą­ca nową ta­bli­cę z prze­pi­sa­nym z Ry­tu­ałów po­gan­skych tek­stem, od­czy­ty­wa­nym przez mi­strza ce­re­mo­nii śpiew­nym gło­sem.

– De­mo­nie pra­daw­ny! – in­to­no­wał le­karz. – Stwo­rze­nie ciem­no­ści! Szu­mo­wi­no za­cie­kła, Pe­re­płu­cie z pie­kła rodem! Ostaw w po­ko­ju ciało i umysł tego czło­wie­ka! Zgiń, prze­pad­nij, uwal­nia­jąc go od twej dia­bel­skiej obec­no­ści!

– Będę się mu­siał po tym wy­spo­wia­dać – ma­ru­dził pod nosem Kro­nen­berg, do­rzu­ca­jąc szczap do sto­ją­ce­go w kącie pie­cy­ka. – Oj, pójdą drza­zgi w kon­fe­sjo­na­le, jak się ksiądz dowie…

– Ja, wiel­ki mistrz tej ce­re­mo­nii – roz­krę­cał się Gło­wac­ki – na­ka­zu­ję ci, abyś po­rzu­cił tę ziem­ską po­wło­kę i oddał się swej tu­łacz­ce po za­świa­tach!

Dym z pie­cy­ka gro­ma­dził się pod rozpiętymi tkaninami, wypełniając swą wonią całe po­miesz­cze­nie. Kasz­le­li wszy­scy oprócz ocza­ro­wa­ne­go Ter­pi­łow­skie­go, który z za­mknię­ty­mi oczy­ma leżał nie­ru­cho­mo na stole.

– Wyłaź! – darł się Gło­wac­ki, tłu­kąc sło­mia­ną mio­teł­ką po twa­rzy hra­bie­go. – Zo­staw w spo­ko­ju tego bied­ne­go czło­wie­ka!

Mó­wiąc to, w przed­ra­mię le­żą­ce­go wbił igłę i szyb­kim ru­chem za­apli­ko­wał zawartość strzykawki. Hra­bia otwo­rzył gwał­tow­nie oczy aku­rat w mo­men­cie, w któ­rym Kro­nen­berg od­pa­lił ukry­ty za płach­tą ple­ograf. Rolka z fil­mem za­krę­ci­ła się, wy­świe­tla­jąc prze­ra­ża­ją­cą, ro­ga­tą gębę stwo­ra z po­tęż­ny­mi zę­bi­ska­mi, który przez uważ­ne­go ob­ser­wa­to­ra zi­den­ty­fi­ko­wa­ny zo­stał­by jako pies la­ryn­go­lo­ga z do­cze­pio­ną cha­rak­te­ry­za­cją.

– Precz! – mówił dalej Gło­wac­ki, wzno­sząc ręce i pa­trząc na le­żą­ce­go hra­bie­go.

Włą­czo­ny przez la­ryn­go­lo­ga fo­no­graf za­ry­czał po­tęż­nie, za­ska­ku­jąc Hie­ro­ni­ma do­no­śno­ścią głosu. Gdy pierw­szy, wstrzą­sa­ją­cy ścia­na­mi ryk prze­brzmiał, ku zdzi­wie­niu i prze­ra­że­niu le­ka­rza, Kro­nen­berg wy­du­kał:

– Em… coś się ze­psu­ło i, tego… nie dzia­ła.

Prze­ra­żo­ny Gło­wac­ki spoj­rzał w górę aku­rat w mo­men­cie, w któ­rym drżą­cy na całym ciele hra­bia wy­szep­tał:

– Pe­re­płut! Praw­dzi­wy Pe­re­płut…

Po­śród roz­wia­ne­go dymu uno­sił się demon. Taki praw­dzi­wy, po­tęż­nie umię­śnio­ny, dwu­me­tro­wy stwór z głową na­je­żo­ną ro­ga­mi i krwi­ście czer­wo­ny­mi zę­ba­mi. Pe­re­płut, wzno­sząc ści­śnię­te w pię­ści dło­nie, za­ry­czał po raz drugi. Wło­ski na ciele Hie­ro­ni­ma sta­nę­ły dęba, a mdło­ści o mało co nie po­zba­wi­ły go obia­du.

Z lo­do­wa­te­go prze­ra­że­nia wy­trą­cił ich pi­skli­wy wrzask Kro­nen­ber­ga.

– Ucie­kaj­cie!!! – darł się la­ryn­go­log, zrzu­ca­jąc tur­ban. – To cho­ler­stwo jest praw­dzi­we!

Pierw­szy oprzy­tom­niał Ter­pi­łow­ski. Ze­rwał się ze stołu i – chwy­ciw­szy w jedną rękę laskę, a w drugą dłoń le­ka­rza – rzu­cił się w kie­run­ku trzy­ma­nych przez Kro­nen­ber­ga drzwi na ko­ry­tarz. Gru­bas za­trza­snął je aku­rat w mo­men­cie, gdy wraz z trze­cim ry­kiem, demon ru­szył do ataku.

– Do bi­blio­te­ki! – za­ko­men­de­ro­wał świe­żo ocu­co­ny Gło­wac­ki, pa­trząc, jak jego przy­ja­ciel prze­wra­ca zegar, ba­ry­ka­du­jąc nim drzwi.

W kilku su­sach, śli­zga­jąc się na po­zba­wio­nej dy­wa­nów pod­ło­dze i zde­rza­jąc z me­bla­mi, do­pa­dli na drugi ko­niec ko­ry­ta­rza. Gu­biąc po dro­dze frag­men­ty okul­ty­stycz­nych stro­jów wpa­ro­wa­li do bi­blio­te­ki, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi. La­ryn­go­log i hra­bia za­sta­wi­li je se­kre­ta­rzy­kiem, a Gło­wac­ki oba­lił na nie naj­bliż­szy regał z książ­ka­mi.

– Jak to po­ko­nać!? – krzy­czał le­karz, tar­ga­jąc kołnierz koszuli Terpiłowskiego . – Pan się na tym znasz! Gadaj!!!

– To wy nie wie­cie?! – od­parł hra­bia. – My­śla­łem, że­ście spe­cja­li­ści! A de­mo­ny sło­wiań­skie po­wstrzy­mać może tylko Pismo Świę­te!!!

Jak na ko­men­dę, wszy­scy spoj­rze­li na cią­gną­ce się przez po­miesz­cze­nie półki z książ­ka­mi, pełne gru­bych to­misz­czy i sta­rych trak­ta­tów.

– Szu­kać! – po­wie­dział Gło­wac­ki, aku­rat w chwi­li, gdy do­no­śny huk oznaj­mił, że za­ta­ra­so­wa­ne ze­ga­rem drzwi po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza nie sta­no­wią już prze­szko­dy dla de­mo­na.

W trój­kę rzu­ci­li się do re­ga­łów. Spoj­rzaw­szy po­bież­nie na tytuł, wy­rzu­ca­li książ­ki jedna po dru­giej za plecy, roz­pacz­li­wie szu­ka­jąc tej jed­nej, je­dy­nej zbaw­czej księ­gi. Stosy za ich ple­ca­mi rosły. Gło­wac­ki stra­cił już na­dzie­ję, gdy demon po raz pierw­szy ude­rzył w drzwi do bi­blio­te­ki, a on po raz dzie­sią­ty miał w ręku trak­tat Fry­cza Mo­drzew­skie­go. Tym­cza­sem za­wia­sy w jed­nym ze skrzy­deł pękły, a łap­ska po­two­ra oba­li­ły se­kre­ta­rzyk. Dwu­me­tro­wy, umię­śnio­ny Pe­re­płut wpa­ro­wał do bi­blio­te­ki, gnio­tąc wa­la­ją­ce się po pod­ło­dze książ­ki.

Naj­bli­żej wej­ścia stał Kro­nen­berg. I to wła­śnie na tego ni­ska­we­go la­ryn­go­lo­ga rzu­cił się demon. Prze­ra­żo­ny gru­bas, w ostat­nim akcie de­spe­ra­cji za­sło­nił się sto­ją­cą naj­bli­żej na półce małą, sza­ra­wą ksią­żecz­ką.

Demon syk­nął prze­ra­żo­ny i padł na plecy, sze­ro­ko roz­war­ty­mi oczy­ma wpa­tru­jąc się w książ­kę. Za­sko­czo­ny ob­ro­tem spraw la­ryn­go­log, prze­rzu­cił okład­kę. Tym­cza­sem Gło­wac­ki i hra­bia, nio­sąc przed sobą wy­trza­śnię­ty nie wia­do­mo skąd eg­zem­plarz ży­dow­skie­go Pię­ciok­się­gu, zbli­ży­li się do Kro­nen­ber­ga.

Ilu­stro­wa­na Bi­blia dla dzie­ci – prze­czy­tał le­karz nad ra­mie­niem ko­le­gi. – No pro­szę. Pa­miąt­ka z daw­nych lat. Cał­kiem za­po­mnia­łem, że ją mam…

– Co teraz? – wy­sa­pał Kro­nen­berg, wolną ręką ocie­ra­jąc za­le­wa­ją­cy twarz pot. – Co mamy robić, panie Ter­pi­łow­ski?

– Pe­re­płut, jako isto­ta ze sło­wiań­skie­go pie­kła – od­parł hra­bia, spo­glą­da­jąc na pod­no­szą­ce­go się po­wo­li stwo­ra – po­wró­cić do niego może za spra­wą ry­tu­ału, wy­pę­dza­ją­ce­go go z ciała ofia­ry. Jako, że kon­cer­to­wo spar­to­li­li­ście ry­tu­ał i za­miast w za­świa­ty przy­wo­ła­li­ście go do na­sze­go świa­ta, po­zo­sta­je tylko jedno wyj­ście. Naj­prost­sza droga do pie­kła wie­dzie przez pło­mie­nie.

Ro­zej­rze­li się po za­wa­la­ją­cych pod­ło­gę sto­sach ksią­żek, zwo­jów i wo­lu­mi­nów. Gło­wac­ki wes­tchnął, czu­jąc, że musi zdo­być się na to ogrom­ne po­świę­ce­nie.

– Zrzuć­cie to na stos – po­wie­dział, po­wstrzy­mu­jąc roz­dzie­ra­ją­cy jego serce żal. – Zro­bi­my ogni­sko z ksią­żek.

– Je­steś pe­wien? – upew­nił się Kro­nen­berg. – To prze­cież twoje…

Pe­re­płut za­war­czał, po czym pod­jął próbę zaj­ścia ich od dru­giej stro­ny. Od­stra­szo­ny przez ma­cha­ją­ce­go Torą hra­bie­go, ryk­nął jesz­cze gło­śniej.

– Żwawo – burk­nął Gło­wac­ki, po­py­cha­jąc książ­ki butem. – Zanim be­stia się zo­rien­tu­je, co dla niej szy­ku­je­my. Tylko z dala od re­ga­łów i ścian. Przy­naj­mniej domu mi nie spal­cie…

Po nie­ca­łym kwa­dran­sie, pod­czas któ­re­go Kro­nen­berg trzy­mał stwo­ra na od­le­głość, a hra­bia i le­karz zrzu­ca­li książ­ki na jeden stos, wszyst­ko było go­to­we. Demon, naj­wy­raź­niej prze­wi­du­ją­cy co się świę­ci, z opo­ra­mi dał się we­pchnąć na hałdę. Gdy usta­wi­li się wokół niego, każdy trzy­ma­jąc przed sobą inną świę­tą księ­gę, Ter­pi­łow­ski prze­mó­wił:

– Odejdź stąd, de­mo­nie pie­kiel­ny! Wy­pę­dza­my cię z tego pa­do­łu! Precz!!!

Ci­snął rozpaloną uprzednio lampę naf­to­wą pod nogi be­stii. Pa­pier zajął się ogniem na­tych­mia­sto­wo, w krót­kim cza­sie po­grą­ża­jąc po­two­ra w dymie i sadzy. Ko­lej­ny ryk świad­czył o tym, że pło­mie­nie do­tar­ły do nóg Pe­re­płu­ta. Dwój­ka le­ka­rzy, w za­fa­scy­no­wa­niu nie mogąc od­wró­cić wzro­ku, pa­trzy­ła, jak demon kur­czy się od ognia. Pa­zu­rza­ste łapy roz­gar­nia­ły dym, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc uciec z ogni­stej pu­łap­ki.

Gdy ku­rza­wa opa­dła, uj­rze­li le­żą­cą na zwę­glo­nych księ­gach czar­ną, bez­kształt­ną masę.

– Jezu Chry­ste… – wy­mam­ro­tał Kro­nen­berg, osu­wa­jąc się na zie­mię. – Za stary je­stem…

– I co, panie Ter­pi­łow­ski? – za­pytał drżą­cym gło­sem Hie­ro­nim. – Demon wy­pę­dzo­ny. Na­le­żą się po­dzię­ko­wa­nia. I za­pła­ta…

Hra­bia ode­rwał za­szklo­ne spoj­rze­nie od tru­chła Pe­re­płu­ta.

– Nie sądzę, panie Gło­wac­ki – od­parł twar­do. – Oszu­kał mnie pan.

– Jak to?!

– Ano tak – kon­ty­nu­ował szlach­cic, z wyż­szo­ścią po­pra­wia­jąc po­mię­ty w całym za­mie­sza­niu koł­nierz ma­ry­nar­ki. – Chcie­li­ście ze mnie za­kpić, po­da­jąc mi te szar­la­tań­skie… tfu, spe­cy­fi­ki, a cały ry­tu­ał był sfał­szo­wa­ny.

– Pra­wie zgi­nę­li­śmy! – od­wark­nął le­karz, wska­zu­jąc po­zo­sta­ło­ści po po­two­rze. – To coś sie­dzia­ło w pań­skiej gło­wie, a ja to wy­pę­dzi­łem!

– Pro­szę na mnie nie krzy­czeć – od­parł Ter­pi­łow­ski. – Jak­kol­wiek było to… in­te­re­su­ją­ce do­świad­cze­nie, mimo wszyst­ko czuję się oszu­ka­ny. Że­gnam panów.

Po­stu­ku­jąc laską omi­nął zniszczony se­kre­ta­rzyk. Po chwi­li dało się usły­szeć trzask drzwi wyj­ścio­wych. Po­dmuch zim­ne­go, pach­ną­ce­go desz­czem po­wie­trza li­znął stopy dwój­ki le­ka­rzy.

Zre­zy­gno­wa­ny Gło­wac­ki osu­nął się na pod­ło­gę obok smar­ka­ją­ce­go przy­ja­cie­la, po czym wyjął czar­ne grube cy­ga­ro, które za­pa­lił drżą­cą dło­nią.

– I co teraz ro­bi­my? – za­py­tał smęt­nie, po­sy­ła­jąc kłęby dymu pod sufit i zer­ka­jąc na po­bo­jo­wi­sko. – Ktoś bę­dzie mu­siał to sprząt­nąć…

Kro­nen­berg pod­niósł się z podłogi. Otrze­pał po­nadry­wa­ne spodnie i przy­li­zał reszt­ki wło­sów na gło­wie.

– Nie wiem jak ty – rzekł, chwiej­nie ru­sza­jąc w kie­run­ku drzwi – ale ja idę się po­rząd­nie wy­spo­wia­dać…

Koniec

Komentarze

Hej! 

 

Myślałam, że ta dwójka, wyrzuciwszy za płoty pierwsze koty, zdecyduje się jednak zmienić profesję i Kronenberg otrzepie się, przyliże resztki włosów na głowie (gdzieżby indziej, swoją drogą? :-) O matko, fantazjo, nie wódź mnie na pokuszenie!), a potem pójdzie zastrzec nazwę “Piekielnie dobrzy egzorcyści” albo coś w ten deseń. 

 

Pozdrowienia,

eM

Świetnie się ten tekst zapowiada, jest bardzo obiecujący i przy paru poprawkach, moim zdaniem, będzie naprawdę dobry. Ciekawie grasz konwencjami urban fantasy, zabawnie i pomysłowo wplatasz w nie nieco inaczej niż zwykle rozumianą Słowiańszczyznę, masz dobrze pomyślane, nie wyidealizowane postacie protagonistów (bardzo fajny ten detal z Kronenbergiem narzekającym, że musi się iść wyspowiadać). To się wręcz prosi o kontynuację.

Gdzie jest słabiej, to w konstrukcji fabuły. W co najmniej dwóch miejscach tekst wisi na czyściutkim Imperatywie Narracyjnym (czyli na tym, że autor tak chce): raz, kiedy okazuje się, że doktor skopiował wynalazek kolegi i umie go, ot tak, odtworzyć, drugi raz z Biblią dla dzieci (skąd w zasadzie ona się tam wzięła? Nie jest niemożliwe, że któryś z nich ma rodzinę i dzieci albo zachował książkę z własnego dzieciństwa, ale to, jak ona wpada w ręce bohatera, jest z lekka mało wiarygodne, nawet w takiej lekko komicznej konwencji.

Ale mimo tego marudzenia – to jest naprawdę dobry, udany tekst i – jeśli zechcesz pisać więcej w tym świecie – będę z przyjemnością kolejne twoje teksty czytać.

ninedin.home.blog

Czytało się bardzo przyjemnie, do porannej kawy w sam raz mi podeszło :)

Napisane sprawnie i barwnie, tekst utrzymuje klimat, ale fabuła niestety bardzo przewidywalna. Na szczęście akcja toczy się wartko, więc mimo przewidywalności nie nudzi.

 

Z drobiazgów, które mnie lekko uwierały w trakcie czytania:

zdobiła ją pięcioramienna gwiazda, wyryta na gałce w otoczeniu innych tajemniczych symboli.

Wykreśliłabym “tajemniczych”. Tak nam tę tajemniczość trochę wciskasz na siłę. Zwłaszcza, że się potem okazuje, że ta laska nie ma żadnego znaczenia (spodziewałam się, że ta strzelba wystrzeli) – a więc i podkreślanie tajemniczych symboli jest niepotrzebne.

 

Myśl o pieniądzach zapukała do umysłu Głowackiego i ucieszyła się, znalazłszy otwarte drzwi.

Dobre :)

 

Wokół niego, na linkach rozwieszonych pomiędzy karniszami i hakami obrazów, wisiały płachty różnokolorowych materiałów, tworzące zamknięte z trzech stron pomieszczenie wokół stołu.

Dwa razy w jednym zdaniu mówisz, że wokół stołu.

 

Mistrz, poprawiając wiszącą na sobie plątaninę cygańskich i szarlatańskich szat,

Wiszącą na nim, jeśli już, bo w obecnej formie to znaczy że plątanina wisiała na samej sobie. A w ogóle spróbowałabym jakoś inaczej to zdanie ugryźć. Może coś w rodzaju: Mistrz, poprawiając plątaninę cygańskich i szrlatańskich szat, którymi był obwieszony…

 

Laryngolog i hrabia przesłonili je sekretarzykiem, a Głowacki obalił na nie najbliższy regał z książkami.

Nie brzmią mi tutaj te czasowniki… Można coś przesłonić materiałem, zasłoną, ale meblem? Raczej “zastawili”. Podobnie, obalić to można pomnik, ale raczej nie regał, więc może lepiej “przewrócił”?

 

kiedy przesłonięte zegarem drzwi

jw.

 

Gdy ustawili się wokół niego, każdy trzymając przed sobą znalezione pośród ksiąg Pismo Święte, Terpiłowski przemówił

Takie to trochę na siłę… Przed chwilą przewrócili do góry nogami pół biblioteki i mieli problem znaleźć nawet jedną Biblię, a teraz nagle z kapelusza wyciągnęli trzy?

 

Ogólnie dobra robota, czekam na kolejne Twoje teksty :)

 

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Emlisien dzięki, o zmianie profesji Głowackiego i Kronenberga chyba nie ma co mówić, bo mam już kontynuację ich przygód – ale pomysł bardzo dobry, aż pozwolę sobie go zapisać :)

mindenamifaj fakt, szaty “na sobie” i “przesłanianie” pójdą do poprawki, ale “obalanie” nie wydaje mi się aż takie złe. Zajmę się też tym stołem i laską/strzelbą Czechowa :)

A z tymi trzema Bibliami to chodziło w sumie o to, że mieli trochę czasu – gdy demon był trzymany na odległość – by je znaleźć. Może faktycznie nie dałem tego dobrze pokazać?

ninedin sam nie wiem – ciężko mi jakoś wyobrazić sobie tę fabułę biegnącą inaczej, bez kopii wynalazku i bez scenki, celowo komicznej i niespodziewanej, z Biblią dla dzieci :/

Pokombinuję!

No to podkreśl komizm tej sceny, zaskoczenie bohaterów, jakiś absurdalny dialog typu:

 

– Po co ci Biblia dla dzieci?!

– To długa historia…

 

tylko lepiej pomyślany niż ten mój tutaj :)

 

Ale że by było jasne, to jest bardzo, bardzo dobry pierwszy forumowy tekst. Marudzę dlatego właśnie, że jest naprawdę dobry i doskonale rokuje na przyszłość.

ninedin.home.blog

Hej!

chwycił wiszącą na oparciu krzesła laskę – zdobiła ją pięcioramienna gwiazda, wyryta na gałce w otoczeniu innych tajemniczych symboli.

Hmmm, zazgrzytało mi to, że gwiazda zdobiła gałkę, która zdobiła laskę. Jak czytam taki opis, to w głowie generuje mi się obraz, krok po kroku. Czyli mam laskę zakończoną gwiazdą. I tu się dowiaduję, że gwiazda były wyryta na gałce. Czyli musze poprawić wygenerowany obraz.

O tajemniczości napisała już mindenamifaj.

– Co o tym sądzisz, Kronenberg? – zagaił lekarz, zwracając się w kierunku kominka.

Rozumiem stopniowe przedstawianie postaci. Podobny trik zastosowałaś z hrabią, który wpierw jest pacjentem, potem chudzielcem, a dopiero potem poznajemy jego imię i nazwisku. Teraz mamy postać ukrytą na fotelu, który stoi w pobliżu kominka. Ale w pierwszej chwili pomyślałam, że lekarz próbuje się z kimś skontaktować przez ten kominek. Użyłaś słowa “zwracać się”, które można odebrać jako mówienie, lub zmianę pozycji ciała. Użycie miało miejsce w dialogu, więc może to być mylące.

W kilku susach, ślizgając się na pozbawionej dywanów podłodze i zderzając z meblami, dopadli do następnych drzwi. Gubiąc po drodze fragmenty okultystycznych strojów wpadli do biblioteki, zatrzasnąwszy za sobą wejście.

Nie jest powtórka, ale wyrazy są na tyle podobne, że nie brzmi to dobrze.

Zatrzasnąć wejście… To brzmi dziwnie.

 

Wynalazek – wykorzystanie tego motywu jak najbardziej, po prostu zastanów się jak inaczej wprowadzić ten element do fabuły. Może mają coś takiego na strychu po zmarłym stryju – szalonym wynalazcy. Mało realne jest zbudowanie takiego urządzenia w jeden dzień. W dodatku opierając się tylko na pamięci. A pojawiające się w tekście motywy nierealne będą miały lepszy wydźwięk, jeżeli warstwa rzeczywista nie będzie oparta na szczęśliwych zbiegach okoliczności.

 

Podoba mi się pomysł podsunięty przez emlisien “Piekielnie dobrzy egzorcyści” :D

 

Pomysł fantastyczny. Przyjemnie się czytało. Interesujące postacie bohaterów, chętnie poczytałabym coś więcej o nich.

Pozdrawiam :)

Ninedin dobry pomysł! Podkreślę to jakoś

 

to jest bardzo, bardzo dobry pierwszy forumowy tekst

Bardzo mi miło, że tak uważasz, dziękuję za przeczytanie i porady – na pewno się do nich zastosuję :)

MaLeeNa racja, “dopadli”/”wpadli” są blisko, więc to zmienię, i pomyślę nad tym “wejściem” oraz “zwracaniem” w kierunku kominka

 

A co do wynalazku, to tu będę się bronił:

Odpisałem sobie z jego notatek projekt maszyny, która potrafi zrobić ruchome zdjęcie jakiejś rzeczy, a potem wyświetlić je na ścianie.

– Fascynujące! Zbudowałeś to ustrojstwo?

Dokładnie – potwierdził lekarz. – Teraz wystarczy tylko zrobić ruchomy obraz czegoś, co zimituje stwora i wyświetlić go na dymie.

Zamierzenie było takie, że wynalazek Prószyńskiego, zbudowany przez Głowackiego, stoi sobie już gdzieś, na jakimś strychu lub w piwnicy, zbudowany przez lekarza-majsterkowicza. Ale faktycznie, mogę bardziej podkreślić to, że ta maszyna już istniała podczas akcji opowiadania – czy to zbudowana przez Głowackiego, czy to przez Prószyńskiego, który akurat okaże się, jak to zasugerowałaś, wujkiem-wynalazcą :)

 

Dzień doberek. 

Łapanki nie robiłem, zresztą tekst jest całkiem przyzwoicie napisany – za co pochwała. 

Brwi Głowackiego uniosły się wysoko w górę,

→ Ciekawe, jakby uniosły się w dół :P Albo wysoko w dół! 

 

Fabularnie niestety – może nie “lipnie”, ale bez fajerwerków. Bohaterowie ani na plus, ani na minus, po prostu całkiem komponujący się w odegrane role co do historii, ale przewidywalność fabuły dość bije po oczyskach. Już z samego początku wiadomo, że gdy dwójka bohaterów szykuje oszukany rytuał, seans przeobrazi się w coś przeciwnego. Tak więc delikatne rozczarowanie. Brakowało mi czegoś więcej. Tak do końca nie wiem czy przebieg rytuału miał być zabawny czy też nie, ale niestety tutaj było również dość typowo. Tekst krótki, więc mnie nie wymęczył w dodatku ze sprawnym wykonaniem, ale na długo to go nie zapamiętam. 

Pozdro!

Near-Death to z brwiami dobre, przemyślę :)

 

Co do fabuły: zgadzam się, można się domyślić jej przebiegu. Nie mam jednak pomysłu, jak zmienić ją (bez wywracania do góry nogami całego opowiadania) by nie była tak oczywista

 

Dzięki!

Niekiepski debiut forumowy. 

Jak już wiesz z poprzednich, tych powyżej, komentarzy, garstka błędów wkradła się do tekstu, ale nie rozpaczaj – :-) – jeszcze nie urodził się autor absolutnie doskonały pod tym względem. Czyli: udany start, więc trzymaj kurs i poziom.

Z innej beczki: zauważ, że możesz w jednym poście odpowiedzieć kilku osobom, co jest zalecane.

Pozdrawiam.

AdamKB mój błąd – od teraz widząc kilka komentarzy będę odpowiadał zbiorczo, dzięki :)

 

Dziękuję za słowa uznania, spróbuję utrzymać kurs :D

Jeśli to naprawdę start poza forum też, to całkiem całkiem. Miś chętnie przeczyta dalszy ciąg przygód lipnych rytualistów.

Dobry wieczór ;)

Przyjemne opowiadanie, napisane w bardzo porządny sposób. Rozwój wypadków może nie wytrąca czytelnika z butów, nic mocno nie zaskakuje i nietrudno było przewidzieć, co się dalej stanie, ale mimo to bawiłem się dobrze. Motywacje bohaterów wydają się jasne: lekarze decydują się na przeprowadzenie szarlatańskiego “rytuału”, bo nie wiedzie im się najlepiej, to jest w porządku. Przyczepiłbym się tylko do zbyt wielu przypadków, takich królików z kapelusza, które pomagają postaciom w realizacji ich zamierzeń. Oto nagle okazuje się, że na strychu od dawien dawna jest ustrojstwo, dzięki któremu można “wykreować” demona, a podczas rozprawy z upiorem nagle i znikąd pojawia się Biblia. Myślę, że jeśli z tego tekstu możesz wynieść jakieś zadanie domowe na okoliczność przyszłych opowiadań, to zastanowić się, jak nie chodzić na tego rodzaju skróty i bardziej przekonać czytelników do tego, co się dzieje. 

Jest to Twoja pierwsza praca na portalu, wydaje mi się całkiem udana i dobrze napisana, więc polecę ją do Biblioteki ;) 

Pozdrawiam i gratuluję debiutu!

Cześć, Narogu!

 

Przepraszam, że zacznę od off-topu:

 

AMON?!

 

A teraz wracam do opowiadania.

Przyjemne, choć bez fajerwerków (takich metaforycznych ;)). Było wiadomo, że demon się pojawi, choć byłem ciekaw co z tego wyniknie.

Później fajna scena z lekkiej przygodówki, gdzie jak rozumiem, miało być też trochę humoru. Mi to przypadło do gustu!

Ale ej, jakim cudem nie spłonęła cała chata, a bohaterom pożar nawet nie dał się we znaki? Podłoga, regały na książki itd. przecież to wszystko z drewna, a na środku przed chwilą płonął stos?!

Mimo to, lektura przyjemna, choć pewnie nie zostanie ze mną na długo :)

W każdym razie przyzwoity debiut!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

AmonRa racja, z każdą chwilą zauważam, że zbyt dużo umieściłem w tym tekście takich właśnie “królików z kapelusza” – ciężko byłoby już przekształcić cały tekst tak, by ich uniknąć, ale z pewnością wyniosę z tego lekcję na przyszłość. Do Czytelnika bardziej przemówi taka akcja fantastyczna, która bazuje na realnie możliwych zdarzeniach faktycznych, a nie na “królikach” :)

 

Krokus tak, tu znów się przyznam – widzę teraz ten brak dodatkowych “fajerwerków” i przewidywalność akcji, prawda

A co do stosu, to jakoś tak za naturalne i domyślne uznałem, że rozpalili go i pilnowali w sposób kontrolowany, tak, żeby nie podpalić reszty biblioteki i domu. 

 

Dziękuję pięknie wam obu – za przeczytanie, ocenę i polecenie do Biblioteki :)

 

Off-top: widać rytuał przyzwał nie tylko słowiańskiego Perepłuta, ale też egipskiego Amona :D

Przyczepiłbym się tylko do zbyt wielu przypadków, takich królików z kapelusza, które pomagają postaciom w realizacji ich zamierzeń. Oto nagle okazuje się, że na strychu od dawien dawna jest ustrojstwo, dzięki któremu można “wykreować” demona, a podczas rozprawy z upiorem nagle i znikąd pojawia się Biblia.

Pozostaje mi się zgodzić z tym komentarzem.

Generalnie opowiadanie czytało mi się dość przyjemnie bo jest sprawnie napisane i krótkie, bez niepotrzebnego przeciągania. Po lekturze trochę zastanawiałem się co chciałeś stworzyć, czy miało tu być budowanie napięcia, czy postawienie na humor? I tak do końca nie jestem pewien.

“Wyjście” prawdziwego demona jest dość przewidywalne i przeprowadzone w sposób, który jakoś nie wzbudził we mnie wielkich emocji. Późniejsza z nim konfrontacja nie wzbudza napięcia, ale w zasadzie nie wiem czy miała to robić. Mimo wszystko pomysł fajny, czytało się też dobrze i jest “tak ok”.

widać rytuał przyzwał nie tylko słowiańskiego Perepłuta, ale też egipskiego Amona :D

dokładnie tak – może to mieć też związek z mumiowym konkursem na portalu ;) więc jak już Cię nawiedził egipski bóg, to pisz ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Piotr W. K. dzięki! Tak, ten tekst raczej nie ma wzbudzać wielkich emocji, prędzej rozbawiać

 

Krokus chyba będę musiał wziąć udział, by nie rozgniewać egipskiego boga tak, jak pewni lekarze rozgniewali słowiańskiego :D

A może Głowacki i Kronenberg postanowią zbadać mumię…? :)

Hej,

 

Historia bardzo sympatyczna i całkiem oryginalna, naprawdę zaskakujący zwrot akcji. laugh Niestety mam trochę uwag. ^^’

 

Myśl o pieniądzach zapukała do umysłu Głowackiego i ucieszyła się, znalazłszy otwarte drzwi.

Skoro były otwarte, to po co pukała? ^^ (Swoją drogą, lepsze niż “znaleźć” byłoby tutaj słowo “zastać”).

 

tłukąc słomianą miotełką po twarzy hrabiego

To było urocze heart xD

 

wparowali do biblioteki, zatrzasnąwszy za sobą drzwi.

→ zatrzaskując. W obecnej wersji najpierw zatrzasnęli za sobą drzwi, a potem wpadli do bliblioteki – chyba nie o to chodziło.

 

akurat w chwili, kiedy zatarasowane zegarem drzwi po drugiej stronie korytarza rozleciały się z hukiem.

Bardziej pasowałby taki opis: akurat w chwili, gdy donośny huk oznajmił, że drzwi…. 

 

z przerażenia nie mogąc odwrócić wzroku,

Trochę naciągane – mimo wszystko dałabym tutaj fascynację.

 

Trochę mnie bolą niedociągnięcia logiczne – demon, który nie ucieka przez otwarte drzwi (albo jakieś okno), mimo że czuje, co się święci – ot, pozwala ułożyć wokół siebie stos i się spalić… Dwa: dlaczego w pomieszczeniu nie wybuchł pożar? ^^ Trzy: skoro hrabia wiedział, jak wypędza się demona (czy też: że powinno to wyglądać inaczej), to czemu zgadzał się na ten śmieszny rytuał?

 

Podobały mi się za to dialogi, całkiem nastrojowe. Poza tym tekst dobrze skonstruowany, tylko końcówka jakaś taka… Niewyraźna.

 

Ogólnie na plus, ale jak dla mnie – ciut, ciut brakuje do kliczka.

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej DHBW!

 

Dzięki za przeczytanie i recenzję :)

 

Skoro były otwarte, to po co pukała? ^^ (Swoją drogą, lepsze niż “znaleźć” byłoby tutaj słowo “zastać”).

Racja. Zmieniłem. Teraz myśl puka do uchylonych drzwi (w końcu lekko uchylone drzwi potrafią przypominać takie zamknięte, prawda?), z “zastawszy” wstawiłem zamiast “znalazłszy” :)

 

→ zatrzaskując. W obecnej wersji najpierw zatrzasnęli za sobą drzwi, a potem wpadli do bliblioteki – chyba nie o to chodziło

Zmienione!

 

Bardziej pasowałby taki opis: akurat w chwili, gdy donośny huk oznajmił, że drzwi…

Tutaj także, teraz to zdanie prezentuje się tak:

– Szukać! – powiedział Głowacki, akurat w chwili, gdy donośny huk oznajmił im, że zatarasowane zegarem drzwi po drugiej stronie korytarza nie stanowią już przeszkody dla demona.

 

Trochę naciągane – mimo wszystko dałabym tutaj fascynację.

Racja, zmiana wprowadzona

 

Trochę mnie bolą niedociągnięcia logiczne – demon, który nie ucieka przez otwarte drzwi (albo jakieś okno), mimo że czuje, co się święci – ot, pozwala ułożyć wokół siebie stos i się spalić… Dwa: dlaczego w pomieszczeniu nie wybuchł pożar? ^^ Trzy: skoro hrabia wiedział, jak wypędza się demona (czy też: że powinno to wyglądać inaczej), to czemu zgadzał się na ten śmieszny rytuał?

Postanowiłem temu zaradzić, dodając kilka słów. Może w ten sposób trochę “podciągnę” te logiczne niedociągnięcia :)

To zmieniony fragment:

– Perepłut, jako istota ze słowiańskiego piekła – odparł hrabia, spoglądając na podnoszącego się powoli stwora – powrócić do niego może za sprawą rytuału, wypędzającego go z ciała ofiary. Jako, że koncertowo spartoliliście rytuał i zamiast w zaświaty przywołaliście go do naszego świata, pozostaje tylko jedno wyjście. Najprostsza droga do piekła wiedzie przez płomienie.

Rozejrzeli się po zawalających podłogę stosach książek, zwojów i woluminów. Głowacki westchnął, czując, że musi zdobyć się na to ogromne poświęcenie.

– Zrzućcie to na stos – powiedział, powstrzymując rozdzierający jego serce żal. – Zrobimy ognisko z książek.

– Jesteś pewien? – upewnił się Kronenberg. – To przecież twoje…

Perepłut zawarczał, po czym podjął próbę zajścia ich od drugiej strony. Odstraszony przez machającego Torą hrabiego, ryknął jeszcze głośniej.

– Żwawo – burknął Głowacki, popychając książki butem. – Zanim bestia się zorientuje, co dla niej szykujemy. Tylko z dala od regałów i ścian. Przynajmniej domu mi nie spalcie…

Może w ten sposób choć trochę temu zaradziłem? ;)

Nooo, trochę tak… Ale nie do końca… ^^’ Może lepiej, żeby jeden przygotował ogień, a dwóch pilnowało, żeby demon nie uciekł? Tzn. zastawiało mu drogę Pismem Św.?

 

I jeszcze… Hm… Jeszcze pozostaje kwestia, skąd wzięli ogień… ^^’ Niby lampa naftowa, no ale… Przecież nie wzięli jej ze sobą, kiedy wybiegali, a zostawienie płonącego ognia w bibliotece, bez nadzoru, nie jest zbyt mądre… ^^’

 

W każdym razie bardzo mi miło, że uwzględniłeś moje uwagi. :)

 

oznajmił im

Im niepotrzebne. ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

“im” usunięte :)

 

Lampę naftową zawsze można rozpalić, choćby zapałkami – uznałem, ze takie szczegóły można pominąć. A i samo rzucenie zapałki nie przyniosłoby tego samego skutku, co potłuczenie pełnej nafty lampy. Wprowadziłem jednak małą zmianę:

Cisnął rozpaloną uprzednio lampę naftową pod nogi bestii.

To raczej zasugeruje, że podczas tych przygotowań ktoś zajął się rozpaleniem lampy :)

 

Dziękuję za uwagi!

Cóż, Narogu, doceniam pomysł na zabawną opowiastkę o medykach, którzy z chęci zysku  przeistoczyli się w egzorcystów, ale nie taję, że przyjemność lektury zepsuło mi wykonanie, pozostawiające sporo do życzenia.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą jeszcze ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

– Co o tym są­dzisz, Kro­nen­berg? – za­ga­ił le­karz… → Zagaić to rozpocząć rozmowę, a doktor przecież już rozmawia z pacjentem.

Proponuję: – Co o tym są­dzisz, Kro­nen­berg? – zapytał le­karz

 

po­pra­wia­jąc poły ko­szu­li i wy­ni­co­wa­ne na drugą stro­nę kie­sze­nie. → Masło maślane – wynicować to wywrócić tkaninę/ ubranie na drugą stronę.

Proponuję: …po­pra­wia­jąc poły ko­szu­li i wy­ni­co­wa­ne kie­sze­nie. Lub: …po­pra­wia­jąc poły ko­szu­li i wywrócone na drugą stro­nę kie­sze­nie.

 

po czym sią­gnął do kie­sze­ni płasz­cza. → Literówka.

 

Gdy tylko wy­szedł, po­stu­ku­jąc ra­do­śnie swoją laską… → Zbędny zaimek – czy hrabia postukiwałby cudzą laską?

 

de­li­kat­nie za­my­ka­jąc spo­czy­wa­ją­cą na biur­ku księ­gę… → A może zwyczajnie: …de­li­kat­nie za­my­ka­jąc leżącą na biur­ku księ­gę

 

Dę­bo­wy blat przy­kry­to ob­ła­do­wa­nym ce­ki­na­mi ob­ru­sem… → Obawiam się, że obrus nie był obładowany cekinami.

Proponuję: Dę­bo­wy blat przy­kry­to obszytym ce­ki­na­mi ob­ru­sem

 

prze­szedł kilka kro­ków, by za­trzy­mać się na gra­ni­cy wy­ry­so­wa­ne­go kredą na pod­ło­dze kręgu. → Jak mógł widzieć wyrysowany krąg, skoro podłoga, o czym wspominasz wcześniej, była grubo zasłana dywanami?

 

Hra­bia, jakby nie chcąc ze­psuć do­nio­słe­go na­stro­ju… → Czy tu aby nie miało być: Hra­bia, jakby nie chcąc ze­psuć podniosłego na­stro­ju

Sprawdź znaczenie słów doniosłypodniosły.

 

uprzed­nio odło­żyw­szy ka­pe­lusz i laskę – po­ło­żył się… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …uprzed­nio oddawszy ka­pe­lusz i laskę – po­ło­żył się

 

do­rzu­ca­jąc drew­nia­nych szczap do sto­ją­ce­go w kącie pie­cy­ka. → Zbędne dopowiedzenie – szczapy są drewniane z definicji.

 

Dym z pie­cy­ka gro­ma­dził się pod ma­te­ria­ło­wym da­chem… → Czy w pokoju na pewno był dach?

Proponuję: Dym z pie­cy­ka gro­ma­dził się pod rozpiętymi tkaninami

 

za­snu­wa­jąc swą wonią całe po­miesz­cze­nie. → Nie wydaje mi się, aby woń mogła coś zasnuwać. Zbędny zaimek.

Proponuję:

wypełniając wonią całe po­miesz­cze­nie.

 

…w przed­ra­mię le­żą­ce­go wbił igłę i szyb­kim ru­chem za­apli­ko­wał mu jej za­war­tość. → Obawiam się, że nie zaaplikował zawartości igły. Zbędny zaimek.

Proponuję: …w przed­ra­mię le­żą­ce­go wbił igłę i szyb­kim ru­chem za­apli­ko­wał za­war­tość strzykawki.

 

…mówił dalej Gło­wac­ki, wzno­sząc ręce do góry i pa­trząc na le­żą­ce­go na stole hra­bie­go. → Masło maślane – czy można wznieść coś do dołu? Zbędne dopowiedzenie – wiadomo, na czym leży hrabia.

Wystarczy: …mówił dalej Gło­wac­ki, wzno­sząc ręce i pa­trząc na le­żą­ce­go hra­bie­go.

 

przy­ja­ciel prze­wra­ca zegar, ba­ry­ka­du­jąc nim drzwi, → Zdanie powinna kończyć kropka, nie przecinek.

 

krzy­czał le­karz, tar­ga­jąc Ter­pi­łow­skie­go za koł­nierz ko­szu­li. → …krzy­czał le­karz, tar­ga­jąc koł­nierz ko­szu­li Ter­pi­łow­skie­go.

 

„Ilu­stro­wa­na Bi­blia dla dzie­ci” – prze­czy­tał le­karz… → – Ilu­stro­wa­na Bi­blia dla dzie­ci – prze­czy­tał le­karz… Lub: – Ilu­stro­wa­na Bi­blia dla dzie­ci – prze­czy­tał le­karz…

Jeśli używasz kursywy, cudzysłów jest zbędny, a jeśli ujmujesz słowa w cudzysłów, zbędna jest kursywa.

 

 – I co, panie Ter­pi­łow­ski? – za­ga­ił drżą­cym gło­sem Hie­ro­nim. → – I co, panie Ter­pi­łow­ski? – za­pytał drżą­cym gło­sem Hie­ro­nim.

 

omi­nął roz­trza­ska­ny se­kre­ta­rzyk. Po chwi­li dało się usły­szeć trzask drzwi… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …omi­nął połamany se­kre­ta­rzyk.

 

Kro­nen­berg pod­niósł się z ziemi. → Rzecz dzieje się w mieszkaniu, więc: Kro­nen­berg pod­niósł się z podłogi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy dziękuję, to bardzo pomocne i dobre rady. Sporą większość z nich wprowadziłem właśnie do tekstu :)

Dzięki!

 

– Co o tym sądzisz, Kronenberg? – zagaił lekarz… → Zagaić to rozpocząć rozmowę, a doktor przecież już rozmawia z pacjentem.

A czy właśnie nie zagaja rozmowy z Kronenbergiem?

Bardzo proszę, Narogu. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne.

 

A czy właśnie nie zagaja rozmowy z Kronenbergiem?

Nie, Kronenberg jest cały czas obecny przy rozmowie z pacjentem, a Głowacki zadaje mu pytanie i oczekuje odpowiedzi. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst sprawny i krótki, a i absurd w moim odczuciu w odpowiedniej ilości. Nie zawsze humor trafiał w moje preferencje, ale taka natura tego gatunku. Tempo samego tekstu też odpowiednie, choć czasem miałem wrażenie, że za dużo tu zbiegów okoliczności – w tekstach żartobliwych nie musi to być jednak wada.

Podsumowując: porządny koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie, Kronenberg jest cały czas obecny przy rozmowie z pacjentem, a Głowacki zadaje mu pytanie i oczekuje odpowiedzi. 

Masz rację, regulatorzy :)

 

NoWhereMan dziękuję za ocenę i miłe słowa!

Faktycznie, liczba zbiegów okoliczności trochę duża, przyznaję się :)

Dziekuję, Narogu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak na pierwsze kroki w pisaniu to tekst jest całkiem udany. Jest pomysł, akcja i twist. Troszkę mi brakowało rozbudowania postaci i wprowadzenia nastroju, ale w kolejnym opowiadaniu wyszło ci to już dużo lepiej. :)

Nieoceniona ośmiornico, dziękuję!

 

Dziękuję też wszystkim, którzy docenili mój tekst, dzięki czemu trafił on do Biblioteki. To dla mnie duże wyróżnienie :)

Sympatyczny tekst. Rozumiem podejście lekarzy, gorzej z hrabią. Przyłazi taki do fachowców z całkiem innej dziedziny, oczekuje rozwiązania problemu ni z gruszki, ni z pietruszki, a potem jeszcze ma pretensje, że nie są prawdziwymi egzorcystami. Gdyby chociaż wcześniej dali mu jakoś do zrozumienia, że leczą również kłopoty natury duchowej (mając na myśli psychiczne), a on ich źle zrozumiał…

Ale czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka