- Opowiadanie: tomaszg - Jagoda. Początek

Jagoda. Początek

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Jagoda. Początek

Willa pod War­sza­wą

– Co mamy?

– A co mamy mieć? – Plu­to­no­wy Rum­pek rzu­cił peta, przy­dep­tał go i wzru­szył ra­mio­na­mi. – Widać prze­cież. Śla­dów w chuj, a nawet wię­cej. Mie­sią­ca­mi się z tego nie wy­grze­bie­my.

– Ty mi tu wyżej wała nie pod­ska­kuj. – Star­szy cho­rą­ży Ja­go­da z nie­chę­cią po­pa­trzył na mały, ciem­ny pokój, i z utę­sk­nie­niem po­my­ślał o cie­płym łóżku u rudej Zośki. – Nie je­stem w na­stro­ju.

– Ja też nie. – Plu­to­no­wy wy­tarł ręce o brud­ne moro. – Wła­ści­ciel sie­dzi z tyłu. Za­baw­na spra­wa. Kark, który nie­jed­no wi­dział w życiu, ślini się jak debil.

– No­to­wa­ny?

– Tak, ale same dro­bia­zgi. Bójki, do­la­ry, i takie tam. To samo co u ca­łe­go spo­łe­czeń­stwa.

– No dobra. To co tu się stało? Jakaś kon­ku­ren­cja? Idio­ta z sie­kie­rą? Za­zdro­sny ko­cha­nek?

– Nie, panie cho­rą­ży. Mieli warsz­ta­ty z wią­za­nia. Że niby wtedy seks bar­dziej ostry jest. Przy­szli, za­czę­ła się za­ba­wa, a jak pa­nien­ki były w ban­da­żach, to pier­dol­ca do­sta­ły.

– I co? Mam uwie­rzyć, że słabe, zwią­za­ne ko­bie­ty za­bi­ły zdro­wych, sil­nych fa­ce­tów?

– Od wie­rze­nia to jest kler. My mó­wi­my o fak­tach.

– A co wy mi tu pie­przy­cie, plu­to­no­wy? Jak nie ma świad­ków, to od razu wszyst­ko jasne? Rysiu, przy­znaj się, że chcesz za­mknąć spra­wę, a fanty buch do kie­sze­ni. Co tym razem? Fajki? Do­la­ry? Ko­lo­ro­wy te­le­wi­zor? To nie przej­dzie. Za dużo trupa.

– Nie. Nie. To nie tak. Po­dob­no za­czę­ły ich gryźć, a potem same wy­do­sta­ły się ze sznur­ków. Ślady są jed­no­znacz­ne.

– Po­dob­no. Po­dob­no. Po­dob­no to ja mam pyp­cia na małym. I co potem? Roz­pły­nę­ły się w po­wie­trzu?

– A tego to ja już nie wiem. Na razie po­zbie­ra­li­śmy ad­re­sy z sza­fek, i wy­sła­łem chło­pa­ków. Nikt się jesz­cze nie za­mel­do­wał.

– Dalej nie ro­zu­miem. Nikt nie prze­żył, i mó­wisz, że wła­ści­ciel ledwo dycha. To kto za­dzwo­nił?

– Są­sie­dzi. Ścia­ny tu są po­dob­no wy­głu­szo­ne… mimo to usły­sze­li krzy­ki.

– Znów po­dob­no. Krzy­ki to oni mu­sie­li sły­szeć re­gu­lar­nie.

– Wi­docz­nie grubo było.

– Po­wiedz­my. Nie było tu żad­ne­go bram­ka­rza?

– Nie­eee. Chyba nie.

– I co? Przy­je­cha­li­ście, a facet sie­dział z tyłu, i kiwał się?

– Mniej wię­cej. Drzwi były otwar­te. Jak we­szli­śmy, to w po­ko­ju leżał jesz­cze jeden. Po­wie­dział kilka słów, potem wy­zio­nął ducha.

– Gdzie jest?

– Już go za­bra­li.

– Czyli ktoś jed­nak był?

– No był, był. Ale się nie liczy.

– Dziw­ne to wszyst­ko. A ty? Po­ra­dzisz sobie?

– A co mam sobie nie po­ra­dzić? Ogar­nie się temat, tylko dużo pie­prze­nia bę­dzie. Z do­wo­dów wy­ni­ka, że mamy co naj­mniej dzie­się­ciu chło­pa. Jakby to wrzu­cić w ma­szyn­kę do mięsa, efekt byłby taki sam. – Rum­pek za­czął wy­li­czać na pal­cach. – Wszyst­ko prze­mie­sza­ne. Od cho­le­ry krwi. Pa­ko­wa­nie do wor­ków zaj­mie kilka go­dzin. I graty mu­si­my wziąć na ma­ga­zyn, tylko stara sko­łu­ję. Wiesz, jak to potem bę­dzie wa­li­ło?

– Jatka nie­ziem­ska. To fakt. Nie le­piej robić wszyst­ko na miej­scu?

– Żeby ktoś się wkur­wił? Lu­dzie z tej dziel­ni­cy mają plecy, a Jasz­czuj­ski jest wście­kły po akcji z ba­se­nem. Tylko szuka pre­tek­stu, żeby się przy­pier­do­lić.

– Trze­ba było nie wcho­dzić na peł­nej kur­wie.

– A kto wie­dział, że zro­bią ćwi­cze­nia?

– Do­sta­łeś no­tat­kę.

– Na go­dzi­nę przed. Gdy byłem w te­re­nie. On to spe­cjal­nie zro­bił, kutas jeden.

– Wy­mów­ki. Wy­mów­ki. I jesz­cze raz wy­mów­ki. Wy mło­dzi wi­dzi­cie tylko swój ko­niec nosa. I pro­ble­my. Jak się z pałą bie­ga­ło, to nikt nie na­rze­kał, że zimno, że sal­ce­son trze­ba wpier­da­lać, i ber­be­lu­chą za­pi­jać. Teraz trze­ba każ­de­mu dać. Bo się na­le­ży. To się źle skoń­czy, a ty nie za­czy­naj, tylko bierz się do ro­bo­ty. – Ja­go­da stra­cił reszt­ki cier­pli­wo­ści, ale nie chciał się kłó­cić, więc nie cze­kał na od­po­wiedź, tylko ob­ró­cił na pię­cie, i ru­szył, żeby od­na­leźć resz­tę ekipy, a przy oka­zji obej­rzeć wszyst­kie za­ka­mar­ki naj­więk­sze­go bur­de­lu w oko­li­cy.

– Cześć. Co masz? – Na par­te­rze na­tra­fił na psy­cho­lo­ga i le­ka­rza za­ra­zem, który za­wzię­cie skro­bał coś na ofi­cjal­nych for­mu­la­rzach.

– A, to ty. – Bie­dul­ski prze­rwał, spoj­rzał prze­krwio­nym wzro­kiem i za­cią­gnął Marl­bo­ro, które pod­niósł z po­piel­nicz­ki w kształ­cie wa­gi­ny. – Facet pod pięć­dzie­siąt­kę. Ma wszyst­kie­go w bród, jak zresz­tą widać. Ba­dy­larz i ty­po­wy mię­śniak. Jest tak roz­bi­ty, że muszę trzy­mać go na psy­cho­tro­pach. I… – tu chwi­lę się za­wa­hał. – Taki pro­blem wi­dzia­łem tylko wtedy, gdy ktoś jest au­ten­tycz­nie prze­ra­żo­ny. Tak było w róż­nych spra­wach. Czy­ta­łem, że to samo mieli w Afga­ni­sta­nie czy Wiet­na­mie. Zo­ba­czysz zło w naj­czyst­szej po­sta­ci, i trzy­ma cię la­ta­mi.

– Facet nie udaje?

– Wąt­pię.

– Bu­ta­pren? Kom­pot? Czaj?

– Też wąt­pię. Cho­ciaż nie. Na pewno na­pa­ko­wa­ny aż po same uszy. Ale to nie to. To nie ten ro­dzaj re­ak­cji.

– Je­że­li bie­rze, ma papkę za­miast mózgu.

– Być może.

– Bę­dzie mówił?

– Za­po­mnij.

– Miał ka­me­ry?

– Nie.

– Skąd ta pew­ność?

– Gdyby chciał od­pier­da­lać takie nu­me­ry, dawno by wy­padł z in­te­re­su. To bur­del dla ludzi z oko­li­cy, a nie pie­przo­na Vik­to­ria. Ci, któ­rzy tu przy­cho­dzą, nie mają na ha­racz.

– Na pewno nic ukry­te­go?

– Chło­pa­ki nie zna­leź­li nic na szyb­ko. Mogą dalej szu­kać, ale wąt­pię. Ja­cho­wicz mówił, że w ta­kich miej­scach rzad­ko coś się mon­tu­je.

– Dobra. Przyj­mij­my, że masz rację. Jest ćpun, i szcząt­ki. Coś jesz­cze?

– Na razie nic.

– Nie pójdę prze­cież do Płó­cien­ni­cza­ka ani nie wrzu­cę tego do ar­chi­wum X.

– To złap któ­rąś z pa­nie­nek, i zrób oso­bi­stą. Albo trze­pan­ko pod dy­wa­nem. One to lubią. – Psy­cho­log uśmiech­nął się, zu­peł­nie jakby my­ślał, że opo­wie­dział wy­bor­ny dow­cip.

 

Ty­dzień póź­niej

Ko­men­da sto­łecz­na mi­li­cji na Sie­ra­kow­skiej, War­sza­wa

– Ja­go­da, ty wiesz, że góra chce re­zul­ta­tów? Wy­bo­ry się zbli­ża­ją, a pi­sma­ki wie­dzą, że coś jest na rze­czy. Już mnie kilka razy za­cze­piał re­dak­to­rek z Eks­pre­su. I co mam mu po­wie­dzieć?

– Oby­wa­te­lu ka­pi­ta­nie, mel­du­ję, że takie spra­wy to nie za­mknię­cie pi­jacz­ka czy stu­den­ta. Oby­wa­tel sam wie, jak jest.

– Po­wiedz­my. Wi­dzia­łem zdję­cia. Co z tego wy­ni­ka?

– Chło­pa­ki nie mogli wy­grze­bać się trzy dni.

– Ale potem się ogar­nę­li. To cud, że ksiądz dał miej­sce na cmen­ta­rzu.

– Wiesz, ile mnie ten cud kosz­to­wał? Ile sznur­ków mu­sia­łem po­cią­gnąć? Masz cho­ciaż coś od pry­wa­cia­rza?

– Nie­ste­ty nie. Sie­dzi w Twor­kach, i le­karz nie daje szans na po­pra­wę.

– A dziew­czy­ny?

– Zgło­szo­ne jako za­gi­nio­ne. Od­ci­ski zębów i zdję­cia w bazie. Wszyst­ko jak trze­ba.

– Co z biu­le­ty­nem?

– Nic nie po­szło.

– Na szczę­ście. Ko­men­da głów­na ze­żar­ła­by nas żyw­cem.

 

Mie­siąc póź­niej

Dys­po­zy­tor­nia nu­me­ru alar­mo­we­go wo­je­wódz­twa płoc­kie­go

– Dzie­więć dzie­więć sie­dem słu­cham.

– Je­stem w lesie koło Nie­po­łom­nic. Widzę szcząt­ki ludz­kie. Par­king Krzy­żo­bo­wi­ce.

Po­łą­cze­nie zo­sta­ło prze­rwa­ne, a ope­ra­tor tylko wes­tchnął, i przy­wo­łał ge­stem szefa zmia­ny.

– Zdzi­siu, wy­ślij jakiś pa­trol na Krzy­żo­bo­wi­ce. Jakiś kie­row­ca czy al­fons coś wi­dział.

– Wiemy skąd dzwo­nił?

– Na pewno z budki. I pew­nie z dru­gie­go końca kraju. Nie ma co się spie­szyć.

– A wiesz, że mam wy­jeż­dżo­ny przy­dział?

– Wy­my­ślisz coś. Po­dob­no cho­dzi o zwło­ki. Góra lubi takie te­ma­ty.

– No dobra. Do wie­czo­ra ktoś tam za­je­dzie.

 

Par­king

Dwóch funk­cjo­na­riu­szy MO za­par­ko­wa­ło wie­ko­we­go fiata, i wy­sia­dło, pa­trząc z nie­chę­cią na przy­droż­ny par­king, na któ­rym wa­la­ła się masa śmie­ci.

– Kurwa, tu dia­beł mówi do­bra­noc. I capi jak cho­le­ra.

– Pa­pie­ru przy­naj­mniej nie bra­ku­je.

– A idź w chuj. Dzi­wię się, jak lu­dzie mogą pie­przyć się w takim chle­wie.

– Jakby tobie da­wa­li Wa­szyng­to­na, też byś mógł. Le­piej zo­bacz, że grzy­biar­ki wy­wia­ło. Coś jest na rze­czy.

– Dobra. Miej­my to za sobą. Ty idź w tamtą stro­nę, a ja za­cznę od tej.

Męż­czyź­ni ro­ze­szli się, a po dzie­się­ciu mi­nu­tach jeden z nich za­czął wołać:

– Zdziiisss­siu­uu! Chh­ho­ooo nooo!

– No już, idę, idę. Co tam masz?

– Zgnił­ka. Zo­bacz jaki ład­niut­ki i pach­ną­cy.

– Kurwa. Ani ob­rącz­ki, ani nic in­ne­go. I spo­koj­ny wie­czór po­szedł się jebać.

– Co praw­da, to praw­da.

– Dobra, idę to zgło­sić. Potem się kimnę. – Star­szy z po­li­cjan­tów wró­cił do ra­dio­wo­zu, i po chwi­li mel­do­wał przez słu­chaw­kę ra­dio­te­le­fo­nu:

– Sie­dem­nast­ka. Po­de­ślij­cie ekipę na par­king. Mamy trupa.

 

***

 

– Co jest? – Pro­ku­ra­tor Anna Lod­ska, za ple­ca­mi zwana lo­dzia­rą albo że­la­zną damą, po­chy­li­ła się nad Se­ba­stia­nem Nie­po­łom­skim, do­kład­nie oglą­da­ją­cym zie­mię wokół zwłok.

– Cześć Ania. – Pod­niósł wzrok. – Chło­pa­ki już po­ro­bi­li zdję­cia. Nie krę­puj się. Ko­bie­ta, dwa­dzie­ścia pięć, naj­wy­żej trzy­dzie­ści. Musi leżeć kilka ty­go­dni.

– Żar­tu­jesz sobie? Zaraz przy par­kin­gu przy szo­sie?

– Życie nas cią­gle za­ska­ku­je. Wi­dzisz te ży­jąt­ka? Ra­spu­tis Po­lo­nis po­trze­bu­ją mie­sią­ca. A tu jest ich od cho­le­ry.

– Pew­nie ktoś ją pod­rzu­cił.

– Wąt­pię. Mu­sia­ła leżeć dłuż­szy czas.

– Sama prze­cież nie przy­szła.

– A jak przy­szła?

– Gwałt?

– Na pierw­szy rzut oka żad­nych po­ła­ma­nych kości ani śla­dów, ale kto wie. Po­wiem wię­cej, jak ją wezmę na stół.

 

Pro­sek­to­rium w Płoc­ku

– Co masz ko­ścik? – Ka­pral przy­dzie­lo­ny do spra­wy z par­kin­gu spoj­rzał na Nie­po­łom­skie­go, który uśmie­chał się za­gad­ko­wo.

– Chcesz wie­dzieć, co wy­szło z zębów?

– Nie, ale i tak pew­nie mi po­wiesz.

– Wy­sła­łem za­py­ta­nie do ko­le­gów. I bingo. Uzna­na za za­gi­nio­ną mie­siąc temu. To wszyst­ko ja­kieś dziw­ne jest. Miała wyjść wie­czo­rem, i nie wró­cić. Jej mąż zgi­nął tej samej nocy, a wraz z nim, pod tym samym ad­re­sem, kilka in­nych osób. Masz tu numer do cho­rą­że­go, który się tym zaj­mu­je. Z samej góry, ze sto­li­cy.

– Ja­kieś po­wią­za­nia z Prusz­ko­wem czy Wo­ło­mi­nem?

– Tobie tylko jedno w gło­wie. Wbij sobie w ten pusty łeb, że za da­le­ko je­ste­śmy od wiel­kie­go świa­ta. Prę­dzej mi kak­tus wy­ro­śnie jak tu przy­ja­dą. Ale jest inna moż­li­wość. To była na­uczy­ciel­ka. Ze zdję­cia nawet ładna. Mogła do­ra­biać po go­dzi­nach, i za bar­dzo komuś sta­nę­ła na dro­dze.

– Par­king przy lesie. Nawet by się zga­dza­ło.

 

War­sza­wa, targi ezo­te­rycz­ne

– Widzę ogrom­ne zmia­ny. – Wróż An­drzej spoj­rzał na szkla­ną kulę, potem przy­mknął oczy. – Kraj się zmie­ni. To bę­dzie po­czą­tek.

– Każdy nor­mal­ny to widzi. Ko­mu­chy spie­prza­ją aż miło. – Jeden z wi­dzów sko­men­to­wał to te­atral­nym szep­tem, a kilka osób za­czę­ło zna­czą­co chrzą­kać.

Za­pa­dła nie­zręcz­na cisza, tym­cza­sem wróż upił wody ze szklan­ki.

– Panie An­drze­ju, jest pan zna­nym ja­sno­wi­dzem, który po­ma­ga mi­li­cji. – Bar­dziej stwier­dził niż za­py­tał dzien­ni­karz lo­kal­nej ga­ze­ty, który miał na­pi­sać krót­ki tekst do dzia­łu z ho­ro­sko­pa­mi.

– Cza­sa­mi.

– Czy mi­li­cja coś ostat­nio tu­szu­je?

– Wszy­scy oby­wa­te­le wie­dzą swoje. – Męż­czy­zna uśmiech­nął się zna­czą­co. – Tak na po­waż­nie, widzę jedną pra­wi­dło­wość. Mniej wię­cej co dwa­dzie­ścia jeden lat świat sza­le­je. Takie oczko. Pro­szę nie pytać dla­cze­go. Tego nie wiem. Dzie­więć­set osiem­na­sty. In­fla­cja. Trzy­dzie­sty dzie­wią­ty. Wojna. Sześć­dzie­sią­ty. Wiet­nam. Osiem­dzie­sią­ty pierw­szy. Stan wo­jen­ny.

– Su­ge­ru­je pan, że te wy­da­rze­nia są jakoś po­wią­za­ne?

– To tylko drob­ny szcze­gół, nie­wiel­ki ele­ment ko­smicz­nej ukła­dan­ki. Pro­szę za­uwa­żyć, że mie­siąc temu miała miej­sce peł­nia księ­ży­ca. Do tego prze­si­le­nie wio­sen­no-let­nie. Myślę, że coś się stało, i wkrót­ce po­zna­my wię­cej szcze­gó­łów.

– A stało się. Ko­lej­ny okrą­gły stół. Albo roz­biór Pol­ski.

– Oby nie. Ale nie o tym mówię. Mamy po­ło­wę cyklu, i na pewno zo­ba­czy­my coś nie­zwy­kłe­go. I tak samo bę­dzie w dwa ty­sią­ce dru­gim, dwu­dzie­stym trze­cim, i tak dalej.

– A to nie jest tak, że można wziąć do­wol­ne licz­by i wszyst­ko nimi udo­wod­nić? Jak w sta­ty­sty­ce?

– Pan sobie mówi, co chce. Ja wiem swoje.

 

Ko­men­da wo­je­wódz­ka mi­li­cji w Płoc­ku

– Dzień dobry, ka­pral Jaź­wiń­ski z ko­men­dy wo­je­wódz­kiej w Płoc­ku. Po­pro­szę ze star­szym cho­rą­żym Ja­go­dą. Bę­dzie za go­dzi­nę? Tak? Do­brze. Za­dzwo­nię. – Mi­li­cjant odło­żył słu­chaw­kę i wy­cho­dząc z dy­żur­ki rzu­cił do dy­żur­ne­go. – Za­mów­cie bły­ska­wicz­ną na po­po­łu­dnie.

 

***

 

– Dzień dobry, ka­pral Jaź­wiń­ski. Star­szy cho­rą­ży Ja­go­da? Mamy, a wła­ści­wie mie­li­śmy jedną z osób, któ­rej oby­wa­tel szuka. Ko­bie­ta, lat trzy­dzie­ści pięć. Nie­ja­ka Ze­no­bia Kło­sik. Zna­le­zio­na przy przy­droż­nym par­kin­gu. Nie. Nie mamy jej. To nie roz­mo­wa na te­le­fon. Może oby­wa­tel przy­je­chać do Płoc­ka?

 

Dwa dni póź­niej

– Dzień dobry, ka­pral Jaź­wiń­ski. – Męż­czy­zna za­sa­lu­to­wał mi­li­cjan­to­wi, który wy­siadł z eks­pre­su „Po­nia­tow­ski” o ósmej trzy­dzie­ści pięć. – Za­pra­szam. Mamy za­bi­te­go pa­to­lo­ga i coś, czego nie ro­zu­mie­my.

– Zgi­nę­ło ciało tej ko­bie­ty? – Ja­go­da od razu prze­szedł do rze­czy, gdy tylko usa­do­wił się w służ­bo­wej nysce.

– Le­piej. Po­ka­żę na ko­men­dzie. A jak w sto­li­cy? Spo­kój?

– Po­dej­rza­ne­go ele­men­tu od groma, a wi­chrzy­cie­li jesz­cze wię­cej.

– Dużo zmian?

– Dużo.

– Tu na pro­win­cji ga­da­ją, że jak ru­skie wyjdą, to bę­dzie bida.

– Zo­ba­czy­my.

 

***

 

– Czary mary. Pro­szę pa­trzeć. – Ka­pral wło­żył ka­se­tę VHS do ma­gne­to­wi­du i włą­czył wideo z kost­ni­cy. – Nie­po­łom­ski się krzą­ta. Dalej bra­ku­je pięt­na­ście minut, a potem mamy na­uczy­ciel­kę, całą i zdro­wą. Po­rów­ny­wa­łem ze zdję­cia­mi.

– Nie­wie­le widać. – Ja­go­da zro­bił stop-klat­kę.

– Wia­do­mo na czym pra­cu­je­my. Pewne jest jedno. Jest goła, ale jak na trupa cał­kiem żywa.

– I co? Wy­szła sobie potem?

– Nie­ste­ty.

– Goła?

– Nie no. Zna­la­zła ja­kieś szma­ty.

– Co z tym pa­to­lo­giem?

– Wy­glą­da, jakby wy­ssa­no z niego wodę.

– Roz­po­czę­li­ście po­szu­ki­wa­nia?

– Zwy­czaj­ne środ­ki.

– Ale za­bi­to na­sze­go.

– Oby­wa­tel się ro­zej­rzy. To nie sto­li­ca. Mamy dzie­się­ciu ludzi, i jed­ne­go fiata. Bra­ku­je nawet pa­pie­ru do ma­szy­ny.

– Czy jest coś cie­ka­we­go albo nie­ty­po­we­go w oko­li­cy?

– Ra­czej nie. Ko­ściół, cmen­tarz, duży pe­ge­er, bagna, i sporo go­spo­darstw.

– Ja­kieś zgło­sze­nia?

– Było kilka za­bi­tych krów. Nic wię­cej, czego nor­mal­nie tu nie ma.

 

Droga kra­jo­wa numer sześć­dzie­siąt

Ma­te­usz wra­cał mer­ce­de­sem z Nie­miec. Męż­czy­zna za­czy­nał przy­sy­piać, i nie po­ma­ga­ła nawet kawa z CPN. Nagle re­flek­to­ry auta wy­chwy­ci­ły w ciem­no­ści syl­wet­kę ko­bie­ty, która choć szła przy kra­wę­dzi, lekko za­ha­cza­ła o jezd­nię.

– Cho­le­ra jasna. – Omi­nął ją w ostat­niej chwi­li, gwał­tow­nie za­ha­mo­wał, a potem, otrzeź­wio­ny, za­czął ostroż­nie cofać.

– Pro­szę pani, nic pani nie jest? – Zszo­ko­wa­ło go to, że ko­bie­ta była sama, atrak­cyj­na, ale naga.

Nic nie mó­wi­ła, sto­jąc i pa­trząc na niego.

– Ja pier­do­lę. – W końcu pod­jął męską de­cy­zję, wy­siadł z auta, i otwo­rzył ba­gaż­nik, szu­ka­jąc bluzy i spodni.

– Pani się ubie­rze. – Wy­cią­gnął rękę z ubra­niem, ale nie za­re­ago­wa­ła.

Pod­szedł bli­żej, pa­trząc ła­ko­mie na jej pier­si i łono. Ona też zro­bi­ła krok do przo­du, potem drugi i trze­ci. Przy­tu­li­ła się, a on, choć nie­zde­cy­do­wa­ny, objął ją w pasie.

Do­pie­ro wtedy zro­zu­miał, co mu nie pa­so­wa­ło. Nie­uchwyt­ny za­pach, który czuł, przy­wo­dził na myśl zgni­li­znę, i obu­dził wspo­mnie­nia z cmen­ta­rza, na któ­rym kie­dyś wy­ko­py­wał zwło­ki.

Chciał się wy­rwać z uści­sku, ale było za późno. O wiele za późno.

 

Ko­men­da re­jo­no­wa w Kut­nie

– Co masz?

– Kie­row­ca. Zna­leź­li go wy­pa­tro­szo­ne­go w rowie koło sa­mo­cho­du. W środ­ku lasu.

– Nie­do­bra śmierć. Nie­ho­no­ro­wa.

– A co tu ma honor? Za chu­jo­we się płaci. Chciał po­bzy­kać, i do­stał za swoje. We­dług wstęp­nych oglę­dzin koło pół­no­cy.

– Na­rzę­dzie zbrod­ni?

– Przy sobie.

– Jezu. Nie o to pytam.

– Nie uwie­rzysz. Wstęp­ne oglę­dzi­ny wska­zu­ją na spore zwie­rzę. Facet zo­stał za­gry­zio­ny.

– Spore zwie­rzę?

– A bo ja wiem? Może dzik, albo niedź­wiedź.

– Niedź­wiedź? Tutaj? To nie­do­rzecz­ne.

– A wiesz co jest naj­lep­sze?

– No co?

– To syn ka­cy­ka z lo­kal­ne­go ko­mi­te­tu. Mamy rzu­cić wszyst­ko, i zająć się tylko tym. Po­dob­no zgi­nę­ły do­la­ry.

– Mer­ce­de­sa łatwo na­mie­rzyć, a do­la­ry nie tak bar­dzo. Prze­sra­ne. Ale po­cze­kaj. O któ­rej go zna­leź­li?

– Czwar­ta pięć­dzie­siąt. Pe­ka­es do Kutna.

– No to od pół­no­cy tro­chę upły­nę­ło. Każdy, kto prze­jeż­dżał, mógł go osku­bać.

– Nie było śla­dów, żeby był ktoś trze­ci.

– Ten naród nigdy nie prze­sta­nie mnie za­dzi­wiać.

 

Pro­sek­to­rium w Kut­nie

Wie­czo­rem

– No do­brze. Pokaż kotku, co masz w środ­ku. – Pa­to­log włą­czył ma­gne­to­fon i za­czął opi­sy­wać ko­lej­ne czyn­no­ści. – Sek­cja zwłok kie­row­cy. Głowa nie ma więk­szych ob­ra­żeń. Ślady na gar­dle wska­zu­ją na zęby. Wy­glą­da­ją na ludz­kie. Robię zdję­cia i biorę od­le­wy. Klat­ka pier­sio­wa otwar­ta. Wą­tro­ba cała, a na zdję­ciach z miej­sca zda­rze­nia wy­da­wa­ła się ro­ze­rwa­na. Robię prze­rwę.

– Zdzi­siu, nie pra­cuj za dużo. – Jego ko­le­ga pa­trzył na au­top­sję z boku, sie­dząc i paląc pa­pie­ro­sa. – Nie zdą­ży­my na mecz.

– Wzna­wiam sek­cję. Serce w po­rząd­ku. Trzy­sta gram. Wą­tro­ba otłusz­czo­na. Ty­siąc sześć­set czter­dzie­ści dwa gramy. Śle­dzio­na sto sześć­dzie­siąt. Je­li­ta nie­na­ru­szo­ne. Ko­lej­ne ba­da­nia po uzy­ska­niu wy­ni­ków z pró­bek. Ko­niec na­gra­nia.

– Zdzi­siu, koń­czysz wresz­cie?

– Tak. Jesz­cze go tylko zszy­ję i za­pa­ku­ję do lo­dów­ki. Resz­ta jutro.

 

Na­stęp­ne­go dnia

Pa­to­log otwo­rzył ma­syw­ne sta­lo­we drzwi, które, jak za­wsze, cho­dzi­ły cięż­ko i strasz­nie skrzy­pia­ły.

– Jezu – od­sko­czył jak opa­rzo­ny, pa­trząc z osłu­pie­niem na fa­ce­ta, któ­re­go wie­czo­rem zszył.

Męż­czy­zna uśmie­chał się, trzy­ma­jąc ob­gry­zio­ną nogę trupa, potem rzu­cił ją na bok, sko­czył i ugryzł Po­li­tow­skie­go w prawą rękę, którą ten od­ru­cho­wo się za­sło­nił.

– Kurwa. – Pa­to­log ode­pchnął na­past­ni­ka, zła­pał za mały me­ta­lo­wy sto­łek, i wal­nął tam­te­go w tułów, potem na­brał od­po­wied­nie­go za­ma­chu i za­czął nim wy­ma­chi­wać, zmu­sza­jąc tam­te­go do od­wro­tu. – A pier­dol się po­kra­ko.

Kie­row­ca cof­nął się aż do rogu po­miesz­cze­nia, jakby za­mro­czo­ny, potem naj­wy­raź­niej od­zy­skał siły, bo prze­wró­cił na pa­to­lo­ga wózek z na­rzę­dzia­mi i rzu­cił się do otwar­te­go wej­ścia.

 

***

 

– Ugryzł mnie. Ten chu­jek mnie ugryzł. – Zszo­ko­wa­ny Po­li­tow­ski pa­trzył na le­ka­rza po­go­to­wia.

– Co z nim?

– Spie­przył. Wy­obra­żasz sobie? Na dole bur­del nie z tej ziemi. Szu­fla­dy otwar­te. Ciała prze­mie­sza­ne. I po­gry­zio­ne. Nie da się tego łatwo wy­tłu­ma­czyć. Trze­ba bę­dzie uwa­lić kilka spraw.

– Wi­dzisz Jacuś, nawet nie­bosz­czy­ki cie­bie nie lubią. Masz ważną ksią­żecz­kę?

– Mam.

– Dam za­strzyk na wście­kli­znę, tak na wszel­ki wy­pa­dek. Do tego trzy dni. Wię­cej nie mogę.

– Dobre i to.

 

Ty­dzień potem

Ko­men­da głów­na mi­li­cji na Pu­ław­skiej, War­sza­wa

– Mamy wy­da­rze­nia ukła­da­ją­ce się w jedną lo­gicz­ną ca­łość. – Star­szy cho­rą­ży Ja­go­da spoj­rzał na zgro­ma­dzo­nych męż­czyzn. – Za­czę­ło się od za­gad­ko­wych mor­derstw pod War­sza­wą. Na pierw­szym zdję­ciu widać pokój, w któ­rym zgi­nę­ło dwa­na­ście ofiar. Nie zna­leź­li­śmy po­wią­zań, poza tym, że po­dej­rza­ni są part­ne­rzy lub part­ner­ki. Potem mie­li­śmy ano­ni­mo­we zgło­sze­nie o zwło­kach ko­bie­ty. Wiem, jak to za­brzmi, ale po sek­cji ucie­kła, i za­ata­ko­wa­ła kie­row­cę. Na pewno był mar­twy, ale pra­wie za­gryzł pa­to­lo­ga. Tego ostat­nie­go trzy­ma­my pod klu­czem w za­kaź­nym na Wol­skiej. Rzu­cił się na żonę i syna.

– Gdy­bym nie czy­tał akt, po­my­ślał­bym, że ktoś się nie­źle na­ćpał.

– Tak jest.

– Po­wie­dzie­li­ście, że było dwa­na­ście ofiar. Ile ludzi ucie­kło?

– Co naj­mniej dzie­sięć.

– Dla­cze­go mó­wi­my tylko o jed­nej ko­bie­cie?

– Cały czas pró­bu­je­my do­pa­so­wać inne spra­wy.

– Po­trze­bu­je­cie wię­cej ludzi?

– Tak.

– No to nie do­sta­nie­cie. W całym kraju aż huczy, i mu­si­my ciąć kosz­ty.

– Ro­zu­miem.

 

Ko­men­da sto­łecz­na mi­li­cji na Sie­ra­kow­skiej, War­sza­wa

– I jak po­szło?

– A chu­jo­wo. Rzy­gać mi się chce.

– Co po­wie­dział stary?

– Chce ukrę­cić łeb spra­wie. Ale wiesz co? Cały czas nie mogę zro­zu­mieć tego zdję­cia. – Ja­go­da prze­su­nął akta spra­wy, otwar­te na od­po­wied­niej stro­nie, w kie­run­ku star­sze­go cho­rą­że­go Mi­ku­siń­skie­go.

– Jakby sym­bol, albo sym­bo­le.

– Wła­śnie.

– No to nie wiesz co robić? Bierz sto dwa­dzie­ścia pięć i po­jedź na uni­we­rek. Po­py­taj. I nie wy­rzu­caj bi­le­tu. Do­sta­niesz zwrot, jak wpi­szesz w je­dze­nie. Tylko nie mów sta­re­mu, że ci po­wie­dzia­łem.

– A to kutas.

– Ja­kich mało.

 

Kra­kow­skie Przed­mie­ście, War­sza­wa

– Dzień dobry. – Ja­go­da po­pa­trzył na dziad­ka eme­ry­ta, który stał w mun­du­rze z na­pi­sem „Ochro­na” i od nie­chce­nia pa­trzył na wcho­dzą­cych na teren uni­wer­sy­te­tu.

– Wstęp tylko dla stu­den­tów. – Sta­ru­szek zlu­stro­wał go od stóp do głów.

– Nie. Nie. Ja służ­bo­wo. – Cho­rą­ży po­ka­zał le­gi­ty­ma­cję.

– I tak nie widzę bez oku­la­rów. Pan z mi­li­cji?

– Teraz to po­li­cja bę­dzie, jak w NRD, czy Sta­nach. Pan mi powie, gdzie tu jest głów­ny dzie­ka­nat.

– Ja nie mogę. To mi­li­cja nie wcho­dzi jak do swego?

– Od­wilż. Nowe czasy idą, sza­now­ny panie. Pan powie, jak iść, i mnie już nie ma.

– Zie­lo­ny bu­dy­nek. Głów­nym wej­ściem, w środ­ku w prawo, do klat­ki scho­do­wej, i na dru­gie pię­tro.

– Dzię­ku­ję. – Ja­go­da ru­szył we wska­za­nym kie­run­ku, i rze­czy­wi­ście po chwi­li do­szedł do od­po­wied­nich drzwi, gdzie za­pu­kał i wszedł.

– Dzień dobry.

– Czego? Nie widzi, że prze­rwa? – Otak­so­wa­ła go wzro­kiem star­sza ko­bie­ta. – Apli­ka­cje zgła­sza­ją kie­row­ni­cy ka­tedr. Pój­dzie do opie­ku­na.

– Ja w innej spra­wie. – Po­ka­zał i za­mknął bla­chę. – Po­trze­bu­ję kogoś od ję­zy­ko­znaw­stwa, żeby coś prze­tłu­ma­czył. To bę­dzie jakiś sta­ro­żyt­ny język, tylko nie wiem jaki.

– Bli­żej po­ka­że. Oku­la­ry wezmę.

Po­słusz­nie otwo­rzył jesz­cze raz le­gi­ty­ma­cję, i po­cze­kał, aż ko­bie­ta do­kład­nie ją prze­stu­diu­je.

– Ja­dzia, jak się na­zy­wał ten mały pro­fe­so­rek, co to za­wsze gubił oku­la­ry? – Od­wró­ci­ła się do ko­le­żan­ki, i za­py­ta­ła wy­raź­nie mil­szym tonem.

– Ja­świń­ski chyba.

– Pan ma szczę­ście. Dzi­siaj jest po­nie­dzia­łek. Wszy­scy sie­dzą i piszą prace. Wy­dział ję­zy­ko­znaw­stwa, trzy­sta sie­dem.

– A gdzie to jest?

– Nie­bie­ski bu­dy­nek.

 

***

 

– Dok­tor Ja­świń­ski? – Star­szy cho­rą­ży po­pa­trzył na przy­gar­bio­ne­go męż­czy­znę w po­szar­pa­nej, choć czy­stej ma­ry­nar­ce.

– Jaź­wiń­ski.

– Prze­pra­szam, tak mi po­wie­dzia­no w dzie­ka­na­cie.

– Oni tak za­wsze robią.

– Co mi pan może po­wie­dzieć na temat tego zdję­cia? – Mi­li­cjant wy­cią­gnął fo­to­gra­fię z tecz­ki.

– To wła­dza teraz grzecz­nie pyta? A to coś no­we­go.

– Czasy się zmie­nia­ją.

– Ale na górze za­wsze po­zo­sta­ją ci sami. Sły­szał pan o pro­fe­so­rze Mi­cha­łow­skim? Jeź­dził ze stu­den­ta­mi do Egip­tu jesz­cze w la­tach sześć­dzie­sią­tych. Różne od­kryw­ki robił, a nie­któ­re rze­czy potem utaj­nio­no.

– Jak to?

– Teraz, gdy wszyst­ko się sypie, można chyba mówić. Pro­fe­sor kilka razy na­tra­fił na hie­ro­gli­fy, które były inne.

– Jak to inne? I dla­cze­go to takie ważne?

– Pan nie prze­szka­dza. – Sta­ru­szek mach­nął ręką. – Od tego mam stu­den­tów.

– Prze­pra­szam.

– No więc prócz hie­ro­gli­fów było kilka dro­bia­zgów, które wy­glą­da­ły na urzą­dze­nia. Po wy­dzia­le krąży le­gen­da, że zna­le­zio­no nawet pro­ce­sor.

– Pro­ce­sor?

– Taki jak w kom­pu­te­rach. Ale da­to­wa­ny na ty­sią­ce lat.

– A te hie­ro­gli­fy?

– Nie mam zdjęć, za to w dru­gim obie­gu były książ­ki von Däni­ke­na i wy­kła­dy nie­ja­kie­go dok­to­ra Jack­so­na. Nie­za­leż­nie do­szli do wnio­sku, że kul­tu­ra egip­ska była za­rzą­dza­na przez nad­lu­dzi. Nie­któ­re znaki od nich wy­glą­da­ły po­dob­nie do pań­skich.

– Można się z nimi po­ro­zu­mieć?

– Byłem kie­dyś na od­czy­cie w Wied­niu. Wi­dzia­łem Däni­ke­na. Nawet z nim roz­ma­wia­łem. Pró­bo­wał od­na­leźć Jack­so­na. I nic. Dok­to­rek znik­nął jak kam­fo­ra. Prze­padł jak ka­mień w wodę. Däniken pisał nawet na jego uni­wer­sy­tet. Chciał do­stać kopię pracy, ale od­pi­sa­li, że nie znają ni­ko­go ta­kie­go. Szwaj­car za­kli­nał się, że to ko­smi­ci ma­cza­li w tym palce. Ja myślę, że woj­sko, ale nie­waż­ne. Ma pan coś jesz­cze?

– Takie tam różne zdję­cia z miej­sca zbrod­ni. Może nie warto je po­ka­zy­wać. Za dużo krwi.

– Wi­dzia­łem ją w czter­dzie­stym czwar­tym i na Szu­cha, a pan nie wie, czego szu­kać. Już wy­cią­gam lupę, gdzieś tu po­win­na być. – Sta­ru­szek się­gnął do szu­fla­dy, potem wziął fo­to­gra­fie i w ciszy za­czął uważ­nie oglą­dać każdy detal. – O pro­szę. Jest. Ten mały krą­żek. To sym­bol bo­gi­ni płod­no­ści, w pew­nych krę­gach uwa­ża­nej za wład­czy­nię ko­smo­su.

– To tylko wi­sio­rek.

– Moż­li­we. I moż­li­we, że nie mam racji. Pro­szę jed­nak się za­sta­no­wić. Stało się coś, czego nie można wy­ja­śnić. Są hie­ro­gli­fy, bły­skot­ka i pew­nie coś jesz­cze z Egip­tu. Będę strze­lał, że wszyst­ko wy­da­rzy­ło się przy pełni księ­ży­ca.

– Tak. Ale skąd pan…

– Nie­waż­ne. To może świad­czyć, że mamy jakąś isto­tę w ciele ko­bie­ty, może nawet bo­gi­nię.

– To nie­do­rzecz­ne.

– Ale moż­li­we. Je­że­li mam rację, to szu­ka­ją jej Ame­ry­ka­nie, Ro­sja­nie, bra­cia w wie­rze, i Bóg wie, kto jesz­cze.

– Czy może być ich wię­cej?

– Nie mam po­ję­cia. Może tylko ona prze­ży­ła, albo jest za mało spryt­na czy nie ma siły, i dla­te­go się po­ka­za­ła. Wiem, gdzie może przyjść.

– Za­mie­niam się w słuch.

– Wy­sta­wa egip­ska w Pa­ła­cu Kul­tu­ry. Jest tam tro­chę cie­ka­wych rze­czy.

 

Pałac Kul­tu­ry i Nauki, War­sza­wa

– Dzień dobry. – Ja­go­da spoj­rzał na bi­le­ter­kę.

– Sto zło­tych.

– Chciał­bym się wi­dzieć z kie­row­ni­kiem wy­sta­wy.

– Sto zło­tych.

– Pani mnie nie zro­zu­mia­ła. – Po­ka­zał jej le­gi­ty­ma­cję.

– A pan mnie. Coś się w środ­ku stało?

– Nie.

– Chce pan wejść?

– Tak.

– Sto zło­tych, a potem może pan roz­ma­wiać do woli.

– Je­stem służ­bo­wo. Pani za­wo­ła kie­row­ni­ka.

– Jest gdzieś na te­re­nie. A ja muszę tutaj sie­dzieć.

– To pani mnie wpu­ści.

– Nie mogę.

 

***

 

– Dzień dobry. – Ja­go­da po przej­ściach w kasie spo­dzie­wał się pro­ble­mów, ale męż­czy­zna, o dziwo, wy­cią­gnął nawet rękę na po­wi­ta­nie.

– Dzień dobry.

– Pan mi powie, o czym jest ta wy­sta­wa.

– Egipt, i jesz­cze raz Egipt. A to jest nasz naj­cen­niej­szy eks­po­nat, mumia męż­czy­zny sprzed sze­ściu ty­się­cy lat. Wy­ko­pa­li­ska w Ben­ge­list. – Star­szy pan po­ka­zał na sar­ko­fag, a potem za­czął pod­cho­dzić do ko­lej­nych przed­mio­tów. – Kil­ka­na­ście urn z mu­mia­mi ma­łych zwie­rząt. Bran­so­le­ty na ręce i nogi. Licz­ne pa­pi­ru­sy, a nawet jedna stela.

– Czy wi­dział pan kie­dyś coś ta­kie­go? – Ja­go­da prze­rwał, po­ka­zu­jąc zdję­cie ze zna­ka­mi.

Ku­stosz nie od­po­wie­dział, tylko ru­szył do jed­nej z ga­blot i po­pu­kał w szkło nad jed­nym z eks­po­na­tów.

– Do kiedy macie wy­sta­wę?

– Do piąt­ku. Potem wszyst­ko je­dzie do Ber­li­na.

– Bę­dzie­my pro­wa­dzić ob­ser­wa­cję. Od razu po­sta­wię kilku ludzi.

– Grozi nam coś?

– Ra­czej nie. To tylko tak na wszel­ki wy­pa­dek.

 

Trzy dni póź­niej

– Mam ją na ka­me­rach. I trzy inne. – Krót­ko­fa­lów­ka na pasku cho­rą­że­go za­trzesz­cza­ła około trzy­na­stej.

– Nie zbli­żać się! Już idę! – Ja­go­da pra­wie udła­wił się za­pie­kan­ką, rzu­cił ją i za­czął biec w kie­run­ku pa­ła­cu.

– Są w pierw­szej sali. Przy parze z dziec­kiem. Coś prze­czu­wa­ją. Sta­nę­ły.

– Cze­kać! – wy­krzy­czał. – Kurwa! Cze­kać!

– Zła­pa­ły kie­row­ni­ka.

Wbie­gał po scho­dach do środ­ka bu­dyn­ku, gdy usły­szał po­je­dyn­cze strza­ły. Pełen złych prze­czuć wy­szarp­nął nie­za­wod­ne P-64, i we­wnętrz­nie na­sta­wił, go­to­wy na naj­gor­sze.

– Jezu. – W pierw­szej sali zo­ba­czył ko­bie­tę, która sko­czy­ła na ścia­nę, i wręcz przy­kle­iła się do niej, sy­cząc ni­czym wąż.

Strze­lił.

– Giń suko. – Był pe­wien, że tra­fił, ale nie zro­bi­ło to na niej więk­sze­go wra­że­nia.

Strze­lił jesz­cze kilka razy, była jed­nak szyb­sza.

– Ga­śni­ce! Użyj­cie ga­śnic! – Od­rzu­cił pi­sto­let, ru­szył do wej­ścia, zła­pał butlę sprzed drzwi, ude­rzył zbi­ja­kiem, i skie­ro­wał stru­mień gazu w jej kie­run­ku.

Za­czę­ła się cofać.

Za­pę­dził ją do kąta, i tak za­ga­zo­wał, że w końcu padła na zie­mię. Po­cze­kał, aż nabój się skoń­czy, tym­cza­sem strza­ły z dru­giej sali rów­nież uci­chły.

– Ży­jesz? – Mi­ku­siń­ski wbiegł z pi­sto­le­tem go­to­wym do strza­łu, ale opu­ścił lufę, gdy zo­ba­czył, że sy­tu­acja jest opa­no­wa­na. – Mamy dwie. A jedna spie­przy­ła.

Ja­go­da nic nie od­po­wie­dział, tylko kuc­nął i za­brał się do sku­wa­nia nie­przy­tom­nej po­dej­rza­nej, potem wstał i lekko kop­nął ją w głowę.

– Co z wami?

– Rum­pek obe­rwał. Na­uczy­ciel­ka wzię­ła bran­so­let­kę z ga­blot i przy­ło­ży­ła mu do głowy. I to ku­rew­stwo za­czę­ło świe­cić. Po­wie­trze fa­lo­wa­ło, jakby wy­sy­sa­ła mu mózg. Nie mo­gli­śmy za dużo zro­bić.

– A dzia­dek?

– Trup na miej­scu.

– Ka­ret­ka. We­zwij­cie ka­ret­kę. I ekipę, żeby za­bez­pie­czy­ła resz­tę fan­tów. – Ja­go­da pod­niósł swoją broń, i usiadł, cięż­ko od­dy­cha­jąc.

 

***

 

– Jezu. – Star­szy cho­rą­ży mruk­nął do sie­bie, gdy zo­ba­czył pur­pu­ro­we­go ze wście­kło­ści ka­pi­ta­na, który nie­mal wbiegł do sali z eks­po­na­ta­mi.

– Ja­go­da, co się do kurwy nędzy od­pier­da­la? Co to za babki? I dla­cze­go ba­wi­cie się w kow­bo­jów w środ­ku mia­sta?

– To babki spod War­sza­wy, od pry­wa­cia­rza z bur­de­lem. Czte­ry z nich za­czę­ły kraść rze­czy z wy­sta­wy. Bo to wszyst­ko zwią­za­ne było z Egip­tem.

– Co wy mi tu pier­do­li­cie?

– Oby­wa­te­lu ka­pi­ta­nie, pro­szę spoj­rzeć na Rump­ka. Sie­dzi w dru­giej sali. Jedna z nich wy­pa­li­ła mu mózg. Świad­ko­wie po­twier­dzą. Ja sam wi­dzia­łem, jak ska­ka­ły po ścia­nach.

– Czy wy się do­brze czu­je­cie?

– Oby­wa­tel da mi dojść do słowa. Było nas czte­rech, a jest trzech. I trzech zezna do­kład­nie to samo. Do tego mamy świad­ków.

– Jezu.

– I jesz­cze jedno. Te babki tutaj. Nie mo­że­my ich wziąć na ko­men­dę. Mu­si­my je za­brać do ja­kie­goś ma­ga­zy­nu, i spa­lić.

– Tego już za wiele. Od­daj­cie broń.

– Tu trze­ba od­pra­wić Kan’ra. Tak mi po­wie­dział pro­fe­so­rek z uni­wer­sy­te­tu.

– Jaki znowu pro­fe­so­rek?

– Byłem na UW i roz­ma­wia­łem ze spe­cja­li­stą od Egip­tu, nie­ja­kim Jaź­wiń­skim.

– A tak. By­li­ście. Fa­ce­ta zna­le­zio­no go­dzi­nę temu, a was za­pa­mię­ta­no. I wie­cie co? Mam dosyć tych bred­ni. Je­ste­ście za­wie­sze­ni. Urzą­dza­cie sobie strzel­ni­cę w środ­ku mia­sta. Trup się za wami ście­le. Po­zwa­la­cie uciec jed­nej z po­dej­rza­nych.

– Ale…

– Jesz­cze nie skoń­czy­łem. Bę­dzie do­brze, jak nas wszyst­kich nie wy­wa­lą na zbity pysk.

– Ale…

– Uwa­żaj­cie mocno na słowa. Tego się nie da za­mieść pod dywan. Za dużo ludzi.

 

Epi­log

– Zdzi­sław Ja­go­da? – Do eme­ry­ta na ławce w parku przy­siadł się młody męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze i oku­la­rach prze­ciw­sło­necz­nych.

– Może. A kto pyta?

– Biuro ochro­ny rządu.

– Czyli es­be­cja.

– Jak zwał, tak zwał. Nie po­trak­to­wa­li pana tak źle. Zwol­nie­nie po trzy­dzie­stu la­tach, w nie­sła­wie, ale bez wy­ro­ku. I eme­ry­tu­ra zo­sta­ła. Mogło być go­rzej.

– Gówno praw­da. Same gro­sze.

– Ale są.

– No i?

– Panie Ja­go­da. Na­mie­szał pan mocno. Po­mo­gli­śmy, i chce­my spła­ty długu.

– Aż się zru­szy­łem.

– Mówię po­waż­nie. Oj­czy­zna wzywa.

– Za­łóż­my, że jest pan tym, za kogo się po­da­je. Mam za­tań­czyć jak za­gra­cie?

– Wie pan, że Jaź­wiń­ski robił no­tat­ki? I po­twier­dził pań­ską wer­sję?

– Niech zgad­nę. Nie zo­sta­nę oczysz­czo­ny.

– Nie­ste­ty.

– Pier­dol­cie się.

– To nie takie pro­ste.

– Czyli babki ucie­kły, i nikt nie chce rą­czek po­bru­dzić.

– Nie­źle.

– Trze­ba je zna­leźć, ale nie ma kasy.

– Cie­pło, cie­pło, cho­ciaż nie do końca. Mamy so­jusz­ni­ków, a oni tro­chę róż­nych moż­li­wo­ści

– Panie BOR, czy jak się pan na­zy­wasz, ja nie będę pra­co­wał dla ru­skich czy ame­ry­kań­ców. Bla­chy nie wi­dzia­łem, i w dupie mam wasze pro­ble­my.

– Po co od razu tak ostro? Pie­nią­dze po­dob­no nie śmier­dzą. Wiemy, że jest pan wier­ny ide­ałom i so­cja­li­stycz­nej oj­czyź­nie. Tej już nie ma. Po­wiem wprost. Czy chciał­by pan peł­nić za­szczyt­ną służ­bę dla nowej od­no­wio­nej Rze­czy­po­spo­li­tej?

– Do końca?

– Mniej wię­cej.

– Le­gal­nie?

– Jak cho­le­ra.

– Co ma być, jak znaj­dę tych cu­da­ków?

– To chyba jasne. Kan’ra.

– Czy­tał pan i o tym?

– Oczy­wi­ście. Wiąże się ta­kich jak mumie, i pali. W Egip­cie po­dob­no za­sy­py­wa­ło się chrząsz­cza­mi, ale u nas wy­star­czy polać ben­zy­ną, i usma­żyć jak skwar­ki. Chyba.

– Grubo.

– Na wol­no­ści gra­su­ją ko­bie­ty, które nie cofną się przed ni­czym. Za­bi­ły pań­skie­go kum­pla.

– A która ko­bie­ta się cof­nie, młody czło­wie­ku? One wszyst­kie takie same, jak po­czu­ją kawał po­rząd­ne­go chuja.

– To coś wię­cej. Prze­no­szą cho­ro­bę, a my mu­si­my ją wy­tę­pić.

– Jest wię­cej niż dzie­sięć?

– Po­wiedz­my, że mamy po­dej­rze­nia co do wy­so­ko po­sta­wio­nych osób.

– Co z tech­no­lo­gią?

– Część za­cho­wa­my, część mu­si­my oddać.

– To zdra­da. I kula w łeb.

– Będę szcze­ry. Nie ma go­spo­dar­ki pla­no­wa­nej cen­tral­nie. Kraj ledwo zipie. Trze­ba zna­leźć no­wych ko­le­gów, i to szyb­ko. Oni dadzą kasę i sprzęt, a my mu­si­my się od­wdzię­czyć.

– Gen­tle­man’s agre­ement?

– Świet­nie, że się zro­zu­mie­li­śmy.

– I pan tak po pro­stu o tym mówi? A co, jak ktoś się dowie?

– Wła­śnie mówię. Czy stało się coś?

– Ale tak pro­sto z mostu?

– Pro­szę sobie przy­po­mnieć, co stało się z Jaź­wiń­skim.

– To groź­ba?

– Stwier­dze­nie faktu.

– Pro­po­zy­cja nie do od­rzu­ce­nia?

– Wszyst­ko można od­rzu­cić, tylko potem są skut­ki, takie czy inne. Poza tym i tak wszy­scy kie­dyś umrze­my.

 

(uwaga od au­to­ra: kon­ty­nu­acja jest do­stęp­na pod ad­re­sem https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/29297 w tek­ście “Ja­go­da. Pierw­sza krew”, który nie został zgło­szo­ny do kon­kur­su “Mumie”)

Koniec

Komentarze

Mam bardzo mieszane uczucia.

+ pomysł wykorzystania mumii i Egiptu,

+ warstwa obyczajowa (milicja wypadła wiarygodnie),

– jednak liczba wulgaryzmów, nie przepadam, wiem, że tak trzeba było, ale jakoś mnie to uwiera,

– liczba bohaterów i miejsc – przytłaczająca,

– dialog, dialog, dialog, i jeszcze jeden dialog, jednak optuje za zbalansowaniem w tekście.

 

Pozdrawiam :)

Dialogi solidne, nieco zgrubne, ale bez przesady, także z odrobiną dowcipu. Na pewno są wiarygodne – ale też bez zamęczania czytelnika specyficznym klimatem milicyjnym. Sporo elementów z klimatem epoki, np. gryps o odwilży. Egipt w to wszystko wplątany całkiem interesująco.

 

Ja bym wolał lepiej poznać bohaterów i jednak mieć wyraźną postać, wokół któej to się kręci, i móc poczuć klimat przez plastyczne opisy, ale summa summarum całkiem ciekawe.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Tomaszu!

 

A mi się podobało. Owszem, momentami ilość postaci i nazwisk nieco przytłaczała jak na tak krótki tekst, natomiast sama konstrukcja ma jako taki sens. Wulgaryzmy i sposób wypowiadania się bohaterów wydaje się autentyczny i zgodny z realiami przedstawionymi w opowiadaniu. Całkiem fajny motyw tych zombie-mumii.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ciekawe. Forma dialogów znakomicie ułatwia percepcję. Imo bez tego trudno byłoby oddać klimat bez infodumpów. Spodobało się i miś czeka na dalsze przygody Jagody.

Cześć, Tomaszug.

To chyba najlepszy Twój tekst jaki czytałem i trzeba powiedzieć, że trzyma całkiem przyzwoity poziom. Chociaż muszę przyznać, że zafundowałeś mi tempo zaiste zawrotne, niemal jak przejażdżka rollercoasterem po czasach komuny. Moim zdaniem ten tekst mógłby stanowić mocną bazę jakiejś książki / kryminału-sf. Fajnie by było, jakbyś jeszcze dodał do tego jakąś warstwę narracyjną, bo póki co, są to praktycznie same dialogi. 

Ale dość narzekania, według mnie ten tekst jest bardzo przyzwoity i należy się klik do biblioteki.

Bardzo solidne opowiadanie. Zawarcie całej fabuły wyłącznie w dialogach było z pewnością zadaniem niełatwym, ale moim zdaniem udało się znakomicie. Uważam, że dla tej fabuły i tego klimatu jest to bardzo dobre rozwiązanie i dodawanie tutaj fragmentów narracyjnych zepsułoby całość. Spora ilość miejsc i postaci wymaga pewnej koncentracji w trakcie czytania, żeby się nie pogubić, ale mimo to czyta się płynnie. Rażących językowych wpadek nie przyuważyłam.

Osobiście też nie przepadam za taką ilością wulgaryzmów, ale są one tutaj uzasadnione. Obawiałam się też, że będą fruwały flaki na prawo i lewo, ale opko jest pod tym względem stonowane – flaków fruwa tyle, ile trzeba.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Tomaszgu!

 

Przeczytałam Twoje opowiadanie z dużą przyjemnością i wiele rzeczy wzbudziło we mnie wesołość. Bardzo klimatycznie naszkicowałeś czasy, w których dzieje się akcja. Jak przeczytałam o dziewuchach, które zaczęły się zachowywać jak mumie, jak je obwiązano sznurkami, zdumiałam się i pozazdrościłam Ci pomysłu i zabawnego podejścia do tematu. Potem, gdy zrobiło się poważniej z tymi egiptami i rytuałami, było już mniej sexy, ale nie szkodzi. Dialogi napisałeś znakomicie. Klimatyczne, realistyczne, świetnie oddają charaktery postaci. Sceny, które zaprezentowałeś, żeby pokazać historię też dobrałeś bardzo dobrze. Dzięki temu dostajemy scenariusz jak do odcinka serialu z lat 90.

Gratuluję Ci bardzo udanej produkcji :-)

Czytałem z przyjemnością.

tylko stara skołuję

Moim zdaniem Star z dużej, bo marka. W paru innych miejscach też duże litery.

Komenda Stołeczna Milicji mieściła się w Pałacu Mostowskich czyli Nowolipie 2, bo ulicy Sierakowskiej nie ma od wojny 2św.

Dzięki temu dostajemy scenariusz jak do odcinka serialu z lat 90.

Dobre określenie i wcale nie znaczy, że to zła fabuła, ale dobra.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Witam tomaszg !!!

 

Fajne, wciągające opowiadanie. Ja to podziwiam bo sam nie za bardzo potrafię pisać dobre dialogi. Spoko połączenie opowiadania kryminalnego z horrorem. Bardzo dobrze lekko się czytało. Ode mnie pochwała :)

Jestem niepełnosprawny...

Hej, tomaszug

zamachu i zaczął nim wymachiwać

Powtórzenie.

 

Klimat ówczesnych czasów oddany bardzo dobrze, choć szkoda, że jedynie w dialogach.

Dla mnie za dużo postaci i za duże tempo. Kolejne rozdzialiki to bardziej skecze, w których panują wulgaryzmy, cięte riposty i one linery. Fabuła niczego sobie, ale trochę za duża jak na liczbę znaków. Trzeba by coś uciąć.

Tak czy inaczej, całkiem niezłe i bardzo klimatycznie.

Pozdrawiam

Dziękuję wszystkim. Jestem bardzo mile zaskoczony i wdzięczny za wasze uwagi i oceny.

 

Kontynuacja dostępna jest w tekście “Jagoda. Pierwsza krew” (https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/29297)

 

PS. Rzadko odpowiadam na komentarze, ale to nie wynika z mojej złośliwości.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Radku, nazwa pojazdu napisana małą literą jest prawidłowa.

Masz rację, sorry!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Widzę, że postawiłeś na dialogi. Dzięki temu szybko się czyta, ale tekst sprawia wrażenie powierzchownego. Coś za coś. Same dialogi mi się podobały, klimatyczne.

mumia mężczyzny sprzed sześciu tysięcy lat.

Przesadziłeś.

Zwolnienie po trzydziestu latach,

Tu chyba też. W Polsce 25 lat to nie jest maks? No i do jakiej pracy przy śledztwie nadaje się facet po trzydziestu latach odsiadki? Tym bardziej, że już na wstępie był podoficerem, czyli raczej nie dzieciakiem prosto po szkole.

Babska logika rządzi!

Cześć

Wartki tekst, napisany z weną, oddaje klimat peerelowskich realiów i pracy milicji, postacie są plastyczne, a fabuła wielce prawdopodobna. Słowem, podobało mi się.

Pozdrawiam!

Cześć! Całkiem przyjemnie się czytało. Kilka uwag:

 

Plutonowy wytarł ręce o brudne moro.

Ten kamuflaż to „mora”, czasem nazywana „deszczykiem”. „Moro” to nazwa tak samo błędna, jak popularna. Myślę, że „moro” byłoby ok w ustach trepa czy milicjanta, ale niekoniecznie leży mi u narratora, który zdaje się być z typu tych wszechwiedzących.

 

Mieli warsztaty z wiązania. Że niby wtedy seks bardziej ostry jest. Przyszli, zaczęła się zabawa, a jak panienki były w bandażach, to pierdolca dostały.

Tu już wiedziałam, że dialogi będą niezłe. Jak je przeczytałam na głos, to trochę brak im naturalności, ale tylko trochę i chwilami. Bo ogólnie jest z jajem. Po męsku. Niezbyt górnolotnie, co dobrze oddaje kondycję umysłową bohaterów. Natomiast wyraźnie brakuje mi wtrąceń narratora. Ściany dialogów są zbyt długie, brak w nich oddechu.

 

Nie pójdę przecież do Płócienniczaka ani nie wrzucę tego do archiwum X.

Tego serialowego (od 1993 roku) czy policyjnego (pierwsze powstało w 1999 roku) archiwum X? Czy w PRL ktoś użyłby takiego sformułowania?

 

Jest też trochę potknięć interpunkcyjnych, ale mniejsza z tym.

Historia dość gęsto usiana wydarzeniami i bohaterami. Rozbudowa narracji lekko by je rozciągnęła i nadała mu płynności, dałaby się czytelnikowi rozgościć w wydarzeniach.

Jestem ciekawa dalszego ciągu, więc na pewno rzucę okiem.

Ocena na plus :)

 

Podoba mi się bardzo odtworzenie czasów PRL. Obyczajowo smakowite, choć dla mnie ciut za pikantne. Zgodzę się z przedpiściami, że dialogów jest ździebko za dużo. Natomiast historia spójna, mumia jest i czyta się dobrze.

Lożanka bezprenumeratowa

W zasadzie MaLeeNa w pierwszym komentarzu streściła moje odczucia, ale mam jeszcze parę uwag.

Historia całkiem z sensem, choć początek nieco się dłuży. Pomysł na Egipt mocno popkulturowy, w sumie można by podstawić dowolną inną starożytną kulturę, nawet jak szukałam Kan’ra to wychodzi mi albo prywatny projekt filmowy pt. “ Mumia”, ewidentnie horror, albo postać z gry – Babilończyk… Brakło mi prawdziwie egipskiego oddechu, jest raczej sztafaż, włącznie z chyba wymyśloną wystawą, bo nie znalazłam na jej temat żadnych informacji.

Klimat schyłkowego PRL – też umiarkowanie wyszedł, jest zaznaczany raczej informacjami o nadchodzących zmianach. Gdyby nie one i nie nazwa milicja to reszta mogłaby równie dobrze dziać się dziś, choć oczywiście dziś dodatkowo szukaliby wszystkiego w necie. Niemniej jak dla mnie za mało szczegółów, które budowałyby epokę. Pani z dziekanatu wypadła niewiarygodnie – one w tamtych czasach, podobnie jak teraz, świetnie znały wszystkich pracowników.

Konwencja prawie czystego dialogu… Wychodzi Ci nie najgorzej, aczkolwiek zaczęła mnie w pewnym momencie nużyć, bo zabrakło tła i oddechu.

Przeładowanie wulgaryzmami imho niepotrzebne.

Bohaterów nie sposób od siebie odróżnić, czemu winne są również pozbawione tła dialogi.

Ale ogólna ocena okej.

 

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka