- Opowiadanie: BarbarianCataphract - Bóg w krokodylej skórze

Bóg w krokodylej skórze

Włoscy badacze otrzymują nietuzinkową mumię, przywiezioną prosto z Szedet w Egipcie. Ludzkość odkrywa coś, co powinno pozostać wiele metrów pod piaskiem.

 

Dziękuję kochanym betom za pomoc <3

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Bóg w krokodylej skórze

Bóg kiedyś umarł.

Ale nie ten abrahamowy, żaden Allah, ani też Ahura Mazda.

Gdy dotarło do mnie, co tak naprawdę leży w przywiezionym tutaj sarkofagu, na moment zamarłam. Nikt nigdy nie ujrzał czegoś takiego, żaden inny naukowiec nie mógł dotknąć tego cudu.

Wybryku natury!

Ale czy aby na pewno natury? A może… może to właśnie on stworzył naturę? W końcu pisano o nim pieśni, jakoby opiekował się wylewami Rzeki i prowadził nasienie mężczyzn do kobiecego łona.

Jak się okazało, w Szedet pochowano najprawdziwsze bóstwo.

Spojrzałam na znaki wyryte w wieku gigantycznej trumny. Starożytne hieroglify układały się w słowa Ten, który włada Rzeką.

Podczas oględzin krokodylej głowy momentami wstrzymywałam oddech z ekscytacji. Cała drżałam, gdy spoglądałam na resztę zmumifikowanego ciała. Człowiek powinien mieć głowę, cóż, człowieka, a krokodyl gadzi tors.

Ale to? Ludzkie ciało z głową symbolu Nilu?

I nie, ani ja, ani nikt z zespołu badawczego nie zauważył żadnych szwów, brakowało jakichkolwiek oznak użycia spoiw. Nic, zero. Gładka skóra, przechodząca na szyi w gadzie łuski. Wszyscy zgadzali się co do jednego – ta głowa i to ciało zawsze były jednością.

Jeszcze bardziej zaskoczył nas fakt, że trup wcale trupa nie przypominał. Naskórek nie był poczerniały i obkurczony, a oliwkowy i – gdy pozwoliłam sobie dotknąć klatki piersiowej – jędrny. Mięśni nie brakowało, zdawały się odpowiednio miękkie.

A głowa, ach, ta głowa. Ciemnozielone łuski, jakby wciąż wilgotne od olejków eterycznych, skrzyły się w białym świetle prosektoryjnych lamp.

Powieki za to były zamknięte, więc nie widzieliśmy jeszcze co skrywają.

W krypcie Sobka znaleziono wiele symboli fallicznych, biżuterii przypominającej rośliny znad Rzeki i brązowych figurek, przedstawiających mniejsze czy większe krokodyle. Inskrypcje na ścianach, zapisy pieśni chwalebnych i modlitw… Wszystko wskazywało na to, że mieliśmy przed sobą najprawdziwszego boga.

Zachłysnęłam się powietrzem, gdy klatka piersiowa stworzenia uniosła się i opadła. Tylko raz, ale jednak.

Spojrzałam na resztę grupy. Gio z rozwartymi szeroko powiekami wpatrywał się w zastygłą teraz w bezruchu pierś, czoło Martiny przecięła głęboka zmarszczka zaskoczenia, a Niccolo skrupulatnie zapisywał coś w notatniku.

– Widzieliście to?! – jęknął Gio. – Widzieliście jak odetchnął?

Nastała chwila ciszy, zmąconej tylko przez skrobanie ołówka po papierze.

– Myślicie, że on, no ten… żyje? – dodał po chwili.

– Jak to niby ma żyć? – syknęła Martina, nie mogąc się zdecydować czy odwrócić wzrok od trupa czy podziwiać groteskowe ciało. – Przecież to mumia, martwa jak każdy inny Ramzes z którymi mieliśmy do czynienia.

– Ni to żywe, ni to martwe – odpowiedziałam, zwracając na siebie uwagę całej trójki. Nawet Niccolo wyjrzał zza ukochanego notatnika. – Myślę, że on jest gdzieś pomiędzy. Jest ponad życiem i śmiercią.

Gio spojrzał w górę, pokiwał głową w zamyśleniu. Martina zmarszczyła brwi, chociaż w jej sceptycznym spojrzeniu dało się ujrzeć nutkę zastanowienia.

– To się kłóci ze wszystkim co wiemy, prawda? – mruknęła Martina. – Przecież takie coś nie powinno istnieć.

– A może to jakiś żart? – wtrącił Gio. – Spójrzcie, jeśli to coś naprawdę żyje, to nie ma szans, żeby siedziało przez kilka mileniów w trumnie.

– Jakim cudem to w ogóle może żyć skoro ma łeb krokodyla i dupę faceta? – odpowiedziała Martina, z wyraźną rezerwą nachylając się nad mumią. Maseczka zasłaniała większą część twarzy, ale oczy zdradzały targające kobietą emocje.

– Aj, weź już nie wydziwiaj, nie takie rzeczy widziałaś – rzucił Gio.

– Może to bóg.

Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na Niccolego. Popatrzył na nas, jeszcze raz rzucił okiem na ciało i wzruszył ramionami.

Innego wytłumaczenia nie widzę, dopowiedziałam w myślach.

Umieściliśmy boga-nieboga w szczelnym pomieszczeniu o odpowiedniej wilgotności powietrza i temperaturze, żeby mumia-niemumia nie zgniła. O ile faktycznie się rozkładała. Podzieliliśmy się na dyżury, by o każdej godzinie i w każdej sekundzie ktoś z nas czuwał przy sarkofagu.

Klucz szczęknął w zamku i nieboszczyk ponownie stał się panem swojej krypty.

Póki co.

 

***

 

Była już dwudziesta, gdy weszłam nareszcie do swojego fiata. Z ulgą przekręciłam kluczyk w stacyjce i wyjechałam z parkingu Rządowego Centrum Badawczego w Tragliatcie.

Przyjechałam do kompleksu jeszcze przed szóstą rano. Gdy tylko zadzwonił telefon, przez który podekscytowany Gio przekazał mi nowinkę o dostawie mumii, wiedziałam, że szybko stamtąd nie wyjdę. No i nie myliłam się, czternaście godzin minęło jak z bicza strzelił.

Kto by pomyślał, że będzie mi dane zbadać ciało antropomorficznego krokodyla? Z drugiej strony gdzieś w odmętach umysłu zaczęła pojawiać się myśl, czy to nie jest jakiś żart ze strony egipskiego rządu. Ale po co w takim razie?

Pozostała jedna opcja. Mogliśmy mieć do czynienia z czymś, co niegdyś byłoby niezrozumiałe dla szarego człowieka. Ba, nie wiedziałam, czy byliśmy w stanie okiełznać coś takiego.

Dojechałam w końcu do mojego mieszkania w Primavalle, zachodniej dzielnicy Rzymu. Wtoczyłam się – bo powiedzieć, że weszłam byłoby pewnym niedocenianiem mojego zmęczenia – do ciemnego apartamentu.

– Dobry wieczór! – dotarł do mnie przyjemny, męski głos.

Przez uchylone drzwi sypialni sączyło się wątłe światło lampki biurkowej. Chwilę później znalazłam się w objęciach męża.

– Dobry wieczór, doktor Cira – powtórzył Dario, a jego oddech połaskotał mnie w szyję. – Długo cię nie było – westchnął.

– Ważne sprawy w pracy, wiesz jak to jest – mruknęłam.

Odsunął się lekko, odgarnął kosmyk włosów sprzed moich zapuchniętych ze zmęczenia oczu. 

– Jesteś głodna? Przygotowałem kolację, czeka w lodówce.

– Jadłam w pracy, ale dziękuję. – Ucałowałam go w policzek. 

Chwycił delikatnie moją dłoń i poprowadził do sypialni. Usiadł na łóżku, wciągnął mnie na swoje kolana i objął w talii. Wpatrywałam się w niego, w mężczyznę, którego pokochałam całym sercem. Ciepłe światło, schowane między piętrzącymi się na biurku dokumentami, łagodnie wykrawało cień z twarzy Dariego. Czułam się cholernie dobrze.

Niepotrzebnie podniosłam wzrok na stojące w kącie dziecięce łóżeczko.

Puste, zakurzone, niewykorzystane.

Jelita wypełniły się chłodem, pojawił się ból, jakby żołądek zawiązał się w supeł.

– Nie dzisiaj.

 

***

 

Wybudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. 

– On oddycha! – krzyknął Gio tak głośno, że aż musiałam odsunąć słuchawkę. – Zaczął oddychać, rozumiesz? Żyje, chyba, no! 

– Zaraz wyjeżdżam.

Nie zauważyłam nawet kiedy pojawiłam się w Tragliatcie. Z bijącym jak dzwon sercem wbiegłam do prosektorium, gdzie wszyscy już na mnie czekali, stłoczeni wokół metalowego stołu. Gio podniósł rozpromieniony wzrok znad ciała, machnął ręką żebym się pospieszyła. Jakbym wcale tu nie biegła przez całą drogę z parkingu.

– Spójrz. – Wskazał palcem na unoszącą się rytmicznie klatkę piersiową. Miałam wrażenie, że skóra nabrała jeszcze wyraźniejszych kolorów.

Rzeczywiście, mostek miarowo unosił się i opadał. Nachyliłam policzek nad nozdrzami krokodylej głowy – co kilka sekund czułam na skórze delikatny podmuch wydychanego powietrza.

– Nie wierzę w to – powiedziała Martina, w której oczach biło się niedowierzanie z dziecięcą wręcz euforią. – Przecież to… to… Kiedyś nie żyło, tak? A poza tym… Poza tym nie ma prawa żyć!

– Cicho, na naszych oczach rozgrywa się historia – syknął Gio. – Przełom w biologii! W antropologii, w religii… ach, we wszystkim!

– Jak coś umarło to nie może już ożyć! – warknęła Martina.

– No, twój brat raczej nie! – odparł, ale od razu wybałuszył oczy, gdy zrozumiał znaczenie własnych słów.

W Martinie jakby coś pękło. Zbladła, w kącikach oczu pojawiły się łzy. Wyglądała, jakby miała zaraz runąć na ziemię. Zachwiała się na nogach.

– Gio, przesadziłeś – warknęłam w kierunku skulonego teraz Giovanniego.

Martina spojrzała na mnie nieobecnymi oczami, odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła. Niccolo powiódł za nią wzrokiem, westchnął i rzucił mi ukradkiem smutne spojrzenie. 

– Gio, no idź za nią, do cholery – powiedziałam nawet na niego nie patrząc. – Jak z dziećmi – dodałam pod nosem.

Giovanni chwilę się wahał, ale w końcu wystrzelił z sali i pobiegł za Martiną. Zostaliśmy tylko Niccolo i ja.

– Myślisz, że wprowadzenie Martiny do projektu było dobrym pomysłem? – zapytał.

Uśmiechnęłam się nieznacznie.

– Jest znakomitą antropolożką, więc bądź co bądź świetnie nadaje się do tego zespołu.

– Wiesz, że nie o to mi chodzi.

Zwęziłam usta w kreskę.

– Przeżyje. Robota odwróci jej uwagę.

Nastała cisza, którą rozbijało bzyczenie białych jak śnieg lamp. Czułam przeszywający na wskroś wzrok Niccolego. 

Przecież sama potrzebowała tego projektu, pomyślałam.

– Sprawdziliście funkcje życiowe? – zapytałam po chwili.

Niccolo schował drobny notatnik do kieszeni.

– Czekaliśmy na ciebie, pani doktor.

Uśmiechnęłam się nieznacznie.

– Przynieś proszę kardiomonitor i kroplówkę.

Gdy Niccolo wrócił ze sprzętem, wciąż nie mogłam oderwać wzroku od ożywającego na moich oczach ciała. Podpięliśmy elektrody, uruchomiliśmy ekran urządzenia i… zarejestrowaliśmy bicie serca. Do złudzenia przypominającego ludzkie.

Fale na monitorze układały się wręcz podręcznikowo, każdy załamek był idealny, bez nawet najmniejszego anomalnego odchyłu. On naprawdę żył.

– Podłącz kroplówkę – rzuciłam. Nie wiedziałam nawet po co, ale poczułam, że zostawiając go bez niczego mogłabym przysporzyć siebie o skazę na sumieniu.

Czy to bóstwo nie przeżyło kilku tysięcy lat w trumnie?

Pobiegłam do szafki po małą latarkę i stetoskop, po czym przyłożyłam drżącymi dłońmi głowicę do klatki piersiowej mumii. Oddech bez żadnych szmerów, serce naprawdę biło w klatce piersiowej tego człowieka-boga-krokodyla.

Jego oczy wciąż pozostawały zamknięte.

W tej samej chwili do sali wrócili Martina z Gio, gdzie czerwony policzek Giovanniego sugerował udane zakopanie topora. Zdawałoby się, że zapomnieli o problemach, gdy ujrzeli pulsującą linię na monitorze.

– Mogę? – zapytał Niccolo, wyciągając rękę w kierunku mojego stetoskopu.

Podałam mu sprzęt, a sama zbliżyłam się do głowy stworzenia. Przyłożyłam palce do jego powiek. Nie chciały ulec. Wciąż były zamknięte, jak gdyby Sobek sam zaciskał je z premedytacją. Nareszcie się udało i niemal podskoczyłam, gdy ludzkie oko w gadzim oczodole zwróciło się w moim kierunku. 

Tak, ludzkie oko, nie krokodyle. Okrągła czarna dziura zamknięta w dziwnie szarej tęczówce. 

Zaświeciłam latarką w źrenicę – zmniejszyła się.

Zrobiłam krok w bok. Wzrok Sobka za mną podążył.

Widział mnie, tak jak ja jego. Dlaczego więc leżał w bezruchu?

– On jest świadomy. – Wzniosłam dłoń. – Na pewno nas widzi.

Wszyscy spojrzeli po sobie, nie wiedząc co odpowiedzieć.

– Jak się rząd dowie, że mamy tu egipskiego boga… – napomknął Gio, jednak przerwał, gdy uderzyło go znaczenie jego własnych słów.

– Nie wiemy czy to bóg, czy nie. – Spojrzałam na Niccolego. – Napisz w raporcie z pierwszego dnia, że potrzebne są dodatkowe badania, żeby zrozumieć pochodzenie tej mumii.

Mężczyzna zmarszczył brwi, przechylił głowę na bok.

– Na pewno? Przecież prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw.

– To niech będzie później, niż wcześniej. Nie będą sprawdzać kamer, dopóki czegoś nie wywęszą. – Podniosłam wzrok na ustawiony w moim kierunku obiektyw. – Póki co pracujemy nad zwykłym obiektem kultu starożytnych.

– Jakoś mnie to nie przekonuje – westchnęła Martina, patrząc to na mnie, to na Sobka. 

– Zostawcie to mnie. Ja tu jestem łącznikiem między nami a górą, prawda? – Spojrzałam na nią spode łba. – Idź przygotować rentgen. Skoro nasz egipski gość planuje udawać śniętego, to wykorzystamy to do końca. Spisz, co zobaczyłaś i przekaż to mi. Tylko nasza czwórka może o tym wiedzieć. Ja muszę teraz pojechać do biblioteki.

– A co potem?

– Zamknijcie go w pokoju dla niebezpiecznych pacjentów w szpitalnej części. Tam, gdzie jest pancerna szyba. Dajcie mu trochę wody i jedzenia na stolik, a nuż będzie tego potrzebował.

Wyszłam z prosektorium i skierowałam kroki do mojego gabinetu. Gdy położyłam dłoń na klamce, drzwi uchyliły się nieznacznie. Nie były zamknięte.

Dziwne. Myślałam, że je za sobą zatrzasnęłam.

 

***

 

Raport z dnia 08.03.1985 roku odnośnie prześwietlenia mumii SBK1 promieniami X

 

Martina Altomare

 

Prześwietlenie promieniami rentgenowskimi mumii o kodzie SBK1 ujawniło nowe informacje odnośnie znaleziska z wykopalisk Szedet w prowincji Fajum. Tors oraz kończyny przedstawiają budowę kostną charakterystyczną dla osobnika gatunku Homo sapiens. Zgodnie z aparycją znaleziska, które przypomina ludzkie ciało.

Głowa odpowiada wyglądem gatunkowi Crocodylus niloticus, natomiast narząd wzroku przypomina oko ludzkie. Kręgi szyjne, razem z obrotnikiem i dźwigaczem, wyglądają identycznie jak kręgi człowieka, pomimo znalezienia się w krokodylej części znaleziska SBK-1. Czaszka nie różni się niczym od czaszki osobnika Crocodylus niloticus.

Budowy splanchnologicznej jeszcze nie poznano. Potrzebne są następne badania odnośnie pochodzenia filogenetycznego narządów obiektu.

 

***

 

Bóg Nilu. Bóg seksualności. Bóg wylewów i płodności. Ten, który przywraca duszom wzrok. Nieprzewidywalny niczym prawdziwy krokodyl nilowy.

Przesuwałam palcem po stronie książki o panteonie starożytnego Egiptu, a serce przyspieszało coraz bardziej. Przeczytałam rozdział o Sobku już kilka razy, obawiając się, że mogłam coś pominąć. Musiałam wiedzieć wszystko na ten temat. Każdy szczegół w tej chwili był na wagę złota.

– Idę spać – powiedział łagodnie Dario, kładąc dłoń na moim barku. – Chodź, wzrok sobie zepsujesz.

– Jeszcze chwila.

– Co tam czytasz?

– Odświeżam sobie wiedzę o starożytnym Egipcie, przyda się w pracy. 

Dario mruknął coś, pokręcił głową. Jeszcze zanim ułożył głowę na poduszce, spojrzał w kierunku dziecięcego posłanka. 

– Swoją drogą, chcemy wciąż tu trzymać to łóżeczko? – zapytał jeszcze przed zaśnięciem.

Zatrzymałam się na moment, ugryzłam przypadkiem w policzek. Poczułam, jak ciepła krew rozlewa się w ustach. Syknęłam cicho, przeklęłam siebie samą.

– Tak.

 

***

 

Miałam w głowie gonitwę myśli, gdy o drugiej w nocy wyjechałam pustą drogą poza obręb rzymskiej aglomeracji. Z jednej strony czułam, że oszukuję w ten sposób i Dariego, i resztę zespołu, ale z drugiej nie mogłam już czekać. Obawiałam się, że w końcu ktoś u góry zacznie grzebać w naszej sprawie, albo zespół się wykruszy, albo jeden z nas wypapla komuś coś, czego nie powinien.

Strażnika przy samym wjeździe nie było. Przejazd blokował szlaban, więc zostawiłam auto przed kompleksem. 

Dobrze jest mieć zapasowy klucz do budynku – przywilej lidera zespołu badawczego. Minęłam bramę wjazdową. Przed budynkiem wpadłam na robiącego obchód stróża z symbolem instytutu na swetrze i kiwnęłam głową na przywitanie. Zaświecił latarką w moją stronę; musiałam zmrużyć oczy.

– A ty to kto? – warknął. – Dokumenty pokazać, albo wypad.

Uśmiechnęłam się cierpko, przytaknęłam. Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedyś go widziałam, ale wydawał mi się świeżakiem.

– Już, już.

Włożyłam rękę do zewnętrznej kieszeni płaszcza. Pusto. Kieszeń po drugiej stronie – to samo. Zaśmiałam się nerwowo, pot spływał mi po plecach. Ochroniarz położył dłoń na pałce, zaczął iść w moim kierunku. W ostatniej chwili zanurkowałam dłonią wewnątrz palta i ku mojej uldze palce natrafiły na plastikowy identyfikator z przypiętym kluczem.

– Tu, tu mam! – Zaczęłam machać przepustką zaraz przed twarzą łysola, który chyba się zawiódł, że nie mógł mi przyłożyć. No cóż, będzie miał kolejną nudną noc.

Przyjrzał się zdjęciu na kawałku plastiku, potem mi, i tak kilka razy. W końcu mruknął przyzwalająco, kiwnął głową i pozwolił mi przejść.

– Jeszcze jedno – dodał, gdy już zbliżałam się do drzwi frontowych. – Przed panią doktur przyjechała tu taka inna, niejaka Martina Altomare. Ładna taka.

– I wpuścił ją pan?

– No, miała identyfikator i klucz…

I piękne brązowe loki. Oczywiście, że nowy.

Ciekawe skąd wytrzasnęłaś klucz, Martino.

Zmarszczyłam brwi, podziękowałam ochroniarzowi i weszłam do środka. Recepcja pogrążona była w mroku, tak samo korytarze i nasza sala prosektoryjna. Włączyłam światło w korytarzu. Jednostajne buczenie kilku lamp przerwało nocną ciszę. Szybkim krokiem podeszłam do wejścia dla odwiedzających – chociaż bardziej dla badających – prowadzącego do pokoju obserwacyjnego.

Zapalone światło.

Wpadłam do środka jak huragan, spojrzałam przez przezroczystą ścianę. 

On siedział. Był wciąż w sarkofagu, ale już nie leżał. A przed nim stała antropolożka, zapłakana, ze spuchniętymi oczami i poczerwieniałą twarzą. 

– Martina! – krzyknęłam. – Wyjdź stamtąd, ale już!

Podbiegłam do szyby, zaczęłam walić w nią pięściami. Martina wciąż nie reagowała, wpatrywała się tylko w boga-krokodyla, a on mierzył ją obojętnym wzrokiem. Powinnam tam wejść, wiedziałam, że muszę wytaszczyć ją stamtąd siłą, ale bałam się. Nie sądziłam, że Sobek wstanie tak szybko. Owszem, spodziewałam się, że pewnie odzyska siły, ale nie przemyślałam, co w takiej sytuacji zrobię. 

– Chcę go z powrotem – wydusiła z siebie Martina. – Przywróć mi go, proszę!

O nie, nie, nie. Nie–nie–nie. Nie rób tego, głupia.

Oczy Sobka wyrażały wciąż tę dziwną beznamiętność, która z pozoru nic nie znaczyła, ale była w pewien sposób przerażająca. Zmiękły mi kolana. 

– Jesteś bogiem, prawda? Widzę przecież, że jesteś!

Nie przytaknął, nie zaprzeczył. 

– Czytałam, że twoja władza obejmowała także świat zmarłych – powiedziała, a jej oddech zadrgał spazmami płaczu. – Ivo miał tylko dziesięć lat, nie zasłużył by umrzeć. Proszę…

Nieprzewidywalny. 

Bóg o charakterze dzikiego zwierzęcia. 

– Wyjdź stamtąd, Martina! Proszę! – wrzeszczałam.

Usłyszałam uderzenia ciężkich podeszw o podłogę na korytarzu. Za mną do pokoju wpadł ochroniarz.

– Co tu się dzieje?! – krzyknął, patrząc na mnie oczami pełnymi oburzenia. – Skąd te krz…

Urwał, gdy spojrzał na wstającego teraz człowieka-krokodyla. Sobek ukazał się w całym majestacie, miał dwa metry wzrostu. Dopiero teraz widziałam prawdziwy ogrom jego masywnego, nieludzkiego ciała. Martina była przy nim malutka. 

– Hej, ty, nie zbliżaj się do niej! – wrzasnął ochroniarz i wybiegł z powrotem na korytarz. Widziałam, że szarpie klamkę, ale drzwi nie puszczały. – Wsparcie, potrzebne wsparcie w bloku szpitalnym alfa!

Spojrzałam na obojętne oczy bożka i przeszył mnie rozbudzający dreszcz.

– Martina, proszę, słuchaj… Gio nie powinien tego mówić, wiem, ale nie możesz sama igrać z tym, czego nie rozumiemy. – Próbowałam najspokojniej jak się da, ale mój głos wymykał się spod kontroli. Nawet pijanej siebie bym teraz nie przekonała. – Marti… ach, do cholery!

Kobieta uklękła przed górującym nad nią bóstwem. Schyliła głowę, pociągając nosem. 

– Proszę… Możesz nawet zabrać mnie, a zwrócić go moim rodzicom. To moja wina, że on nie żyje! Przepraszam! Przepraszam cię, Ivo, że byłam paskudną siostrą! – zaczęła szlochać, łzy i ślina spryskały kafelki.

Sobek kucnął przed nią i położył dłonie na jej barkach.

Martina podniosła wzrok.

Wstrzymałam oddech.

Świat jakby zwolnił.

Ochroniarz wciąż bezsensownie szarpał klamkę.

Skąpana w rażąco białym świetle twarz Martiny i pysk krokodyla wyglądały jak nie z tej ziemi. Wpatrywali się w siebie, bóg i jego uniżona służka. Wielkie, zielonkawe nozdrza Sobka zbliżyły się do czoła Martiny, szczęki po raz pierwszy się rozwarły…

I głowa kobiety zniknęła w gadzim pysku.

– Martina!

Coś chrupnęło, mlasnęło i z pyska stworzenia trysnęła krew. Upadłam na plecy, gdy przezroczystą ścianę przede mną zrosił szkarłat. Wpatrywałam się bezwiednie w rozgrywającą się przede mną makabryczną scenę, a sparaliżowana strachem nie byłam w stanie nic zrobić. Zaczęłam płakać i wyć. Nawet nie wiem, co się ze mną wtedy działo.

Ochroniarz ponownie wpadł do pokoju. Na wejściu zgiął się wpół i zwymiotował.

Odwróciłam się w kierunku bóstwa. Gdy spotkałam się z pozbawionym emocji spojrzeniem szarych oczu, poczułam na karku oddech śmierci. Ubrudzony pysk ociekał wciąż krwią. 

Usłyszałam huk, poczułam na twarzy uderzenia kawałków kuloodpornego szkła. 

Bóg ruszył ku mnie. Nie miałam siły uciekać, nie miałam siły się bronić. Leżałam tak, czekając na swój wyrok. Sobek zbliżył się do mnie i kucnął.

Dławiłam się na zmianę łzami i własnym oddechem. Chciałam po prostu zniknąć, zapaść się pod ziemię i zapomnieć, że to wszystko w ogóle miało miejsce. Szkarłatne kły już, już miały zatopić się w mojej szyi. Zasrana gadzina! Mogli ją zostawić pod tym pieprzonym piachem! 

Powinnam uciec, poszukać pomocy. 

Ale cóż może człowiek wobec starożytnego boga?

Nachylił się nad moim uchem. 

– Dziękuję, Aurelio – powiedział płynnym włoskim. – Jestem ci wdzięczny za ofiarę. 

Nie rejestrowałam jego słów, myślami próbowałam uciec stamtąd jak najdalej. Patrzyłam na niego półprzytomnymi oczami, oczekująć, że w każdej chwili zostanie przed nimi tylko nieprzenikniona czerń.

Chyba chciałam umrzeć.

– Pomogłaś mi, a ja pomogę tobie – kontynuował, nie zważając na moją reakcję. – Następnym razem, gdy pójdziesz do łoża z mężem, wejdziesz w stan błogosławiony.

Byłam gotowa na śmierć.

Ale on wstał i wyszedł.

Po prostu.

Doczołgałam się przez wyrwę w szybie do bezgłowych szczątków Martiny. Nie zważałam na krew, nie obchodziły mnie resztki mózgu i kawałki czaszki. Przytuliłam się do niej, jakby oczekując, że ona odwdzięczy się tym samym. Przecież to nie mogło się tak skończyć.

Nie mogło.

Na pewno mi się przywidziało…

I zobaczyłam wbity w jej poszarpaną szyję krokodyli kieł.

 

***

 

Rząd wszystko zatuszował, a cały projekt zamknięto i zamieciono pod dywan. Miałam świadka, że to nie ja zabiłam Martinę, więc chociaż nie oskarżyli mnie o morderstwo. Gdy już dowiedzieli się co i jak, zaproponowali dołączenie do poszukiwań starożytnego bóstwa. A ja odmówiłam, więc mnie zwolnili. Dali trochę więcej pieniędzy na odchodne, żebym siedziała cicho, i pozwolili odejść. Biurokraci.

Może to nawet lepiej. 

Nie byłabym w stanie ponownie postawić stopy ani w tym prosektorium, ani w 

przeklętym pokoju obserwacyjnym. Jeszcze długo po tym wydarzeniu widywałam w snach jej zapłakaną twarz na zmianę ze skąpanym w krwi bezgłowym ciałem. 

Ale udało mi się zostawić przeszłość w tyle. Od tragedii minął ponad rok. Pomogła terapia, wsparcie męża oraz odcięcie się od dawnych kontaktów. Wszystko to pozwoliło mi pokonać nękające mnie demony. A o krokodylim bogu już nie słyszałam. I słyszeć nie chciałam. Może wszedł do niebios czy tam innego świata zmarłych. Może złapały go służby i znowu prowadzili nad nim badania. 

Chciałam uciec. Próbowałam. Robiłam wszystko, by zapomnieć i nie myśleć już o tym, czego byłam częścią. 

Bóg Nilu. Bóg seksualności. Bóg wylewów i płodności.

Nieprzewidywalny niczym prawdziwy krokodyl nilowy.

Powoli dopuściłam do siebie myśli o założeniu rodziny. Wiele razy nam się nie udawało, owszem, ale nie chciałam się poddawać. Z każdym dniem coraz chętniej pozwalałam Dariemu dotykać mojej skóry, dotyk jego ust na szyi coraz częściej wprowadzał mnie w stan euforii. 

Byłam gotowa.

I gdy Dario ponownie nachylił się nade mną, wszystkie rozterki zniknęły. Zapach jego ciała był jak kojący każdy ból lek, jak chłodna woda w gorący dzień. Od tamtego dnia nie spędziłam z nim nocy w ten sposób, ale teraz już wiedziałam, jak bardzo mi tego brakowało. Jak bardzo mi jego brakowało. 

Byłam w ekstazie. Objęłam go, przytuliłam do niego mocniej, zmusiłam, by schował twarz w mojej szyi. Świat kończył się na czterech ścianach sypialni, a jedynymi ludźmi na Ziemi staliśmy się my. Nic mnie nie obchodziło, liczył się wieczór, moje palce zaciśnięte na gęstych lokach męża i uczucie, z którego miało powstać coś pięknego.

 I niepotrzebnie otworzyłam oczy. Z początku widziałam jedynie tańczący na ścianie cień sylwetki Dariego, wzburzany przez drgające ogniki świec. Ale obok niego pojawiło się coś jeszcze. Kształt z początku niewyraźny, jednak z każdą chwilą nabierający ostrości. Coś jak stojący człowiek, którego głowa przypominała bardziej zwierzęcy pysk, aniżeli cokolwiek ludzkiego.

Przybył. Tak jak powiedział, tak zrobił. Był tam, na pewno. Ale gdy mrugnęłam i spojrzałam raz jeszcze, moim oczom ukazała się jedynie zanurzona w półmroku beżowa ściana.

Spróbowałam o tym zapomnieć i mocniej wczepiłam się paznokciami w plecy Dariego. 

 

***

 

Marcowy świat na nowo budził się do życia, a jeden ze szpitali położniczych na obrzeżach Rzymu był świadkiem cudu narodzin.

– To dziewczynka! – krzyknęła rozradowana położna, unosząc nowonarodzone dziecko. Moje dziecko. Nasze dziecko.

Kobieta podała mi córkę, którą od razu przytuliłam do serca. Zamknęłam oczy. Po policzkach pociekły ciepłe, słone łzy, gdy usłyszałam płacz noworodka. Nigdy nie byłam szczęśliwsza niż w tamtej chwili. Moje marzenia się ziściły. Zostałam matką po tylu latach. Nareszcie. 

Pogłaskałam małą główkę, na którą spadło kilka kropel ciepłych łez. Chciałam, by ta chwila trwała wieczność, by nigdy się nie kończyła. 

– Śliczna dziewczynka – rzuciła wesoło położna. – Jedyna w swoim rodzaju! 

– Każde dziecko jest jedyne w swoim rodzaju, prawda? – odpowiedziałam łagodnie, a kąciki ust mimowolnie się uniosły.

– Prawda, prawda – odparła. – Ale takiego kształtu na dziecięcej skórze to jeszcze nie widziałam! 

Zaciekawiona, rozchyliłam powieki i spojrzałam na maleńkie ciałko córeczki.

Nad lewą piersią miała znamię. 

Znamię w kształcie krokodyla.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam i mam mieszane uczucia.

Postać egipiskiego boga – fajna, to jest chyba najciekawszy element.

Nie umieściłeś swojego opowiadania w konkretnym czasie, ale sądząc po używanych przez bohaterów technologiach są to czasy współczesne. Ucierpiał na tym klimat, bo świat, który prezentujesz wydaje się być zwyczajny i niedookreślony. Główna bohaterka też jest dość nijaka.

Wszystko wskazywało na to, że mieliśmy przed sobą najprawdziwszego boga.

Zachłysnęłam się powietrzem, gdy klatka piersiowa stworzenia uniosła się i opadła. Tylko raz, ale jednak.

Szybko przeskakujesz od boga do stworzenia. W zakończeniu Sobek zjada jedną z kobiet (Martinę wygłaszającą obcesowe komentarze), a drugiej dziękuje za ofiarę i obiecuje dar (Aurelię, która od początku zdaje się myśleć o nim jak o bogu). Dlatego “stworzenie” tu zgrzytnęło.

Przecież to mumia

Na czym polega “mumiowatość” tych konkretnych “zwłok”? Rozumiem, że na różnych etapach historii procedura mumifikacji przebiegała różnie, nie ma żadnych spekulacji co do tego, kiedy krokodylman został pogrzebany, ale jego ciało musiało być w jakiś sposób “zmumifikowane”. Trochę zabrakło mi tu szczegółów. Na przykład zastanowiło mnie, czy on był nagi.

 

Doceniam pomysł, ale zabrakło mi szczegółów i nastroju.

Sprytnie ograłeś zakończenie – bohaterka odcina się od traumatycznych wydarzeń, nie chce wiedzieć co się stało z Sobkiem, więc i czytelnik się nie dowie. Co nie zmienia faktu, że gdyby Sobek grasował gdzieś na świecie, nie dałoby się tego ukryć ot tak. A biedna Aurelia nie będzie mogła odciąć się od tej historii na dobre przez znamię córki.

 

Pozdrawiam :)

Doskonałe pierwsze zdanie, od razu zachęca do lektury. Fajny pomysł na postać boga-krokodyla. Generalnie, całość czytało mi się trochę jak pomysł na odcinek serialu typu “Stargate” – gdzie pewne tematy mitologiczne umieszczone są w kontekście opowieści awanturnicznej (”Stargate”, które ja skądinąd uwielbiam, ma do tego motyw z kosmitami, tu go oczywiście nie ma, ale nastrój przygodowy przyprawiony niesamowitością jest nieco zbliżony). Egipt i tradycję egipską ogrywasz właśnie w takim kontekście, tradycji opowieści przygodowych o niesamowitości piramid, przyprawiając to pewną dawką grozy i makabry.

Po co mi te skojarzenia? Przywołuję je dlatego, że one zgadzają się i z mocnymi stronami opowiadania (przygodowość, “czytalność”, szybka akcja), i z nieco słabszymi (bo, jak to w takich historiach bywa, psychologia postaci jest drugorzędna wobec fabuły, postacie są raczej pewnymi archetypami, raczej schematycznymi i pozbawionymi głębi; podobnie z tłem kulturowym – przy całym moim uznaniu dla Twojej kreacji postaci Sobka, dałoby się go zastąpić np. jakimś bóstwem azteckim).

Generalnie, tekst jest przyjemny w lekturze i całkiem udany.

ninedin.home.blog

Hej Barb!

 

To tak, większość mankamentów wytknęłam na becie, stąd też tutaj pozwolę sobie wypisać zalety, poza jedną rzeczą, która nieco mnie gryzie. Czemu Sobek uznał, że to Aurelia poświęciła Martinę? Skoro tyle wiedział, powinien raczej zdawać sobie sprawę, że ona tego nie chciała.

I jeszcze jeden mały. W pierwszoosobowej nie powinieneś pisać o myśleniu. Tzn, jeśli to zapis myśli, to nikt nie myśli, że pomyślał xD Nwm jak to lepiej napisać, mam nadzieję, że rozumiesz.

Ale poza tym, plusy! Na pewno scena, w której Martina klęka przed Sobkiem, ochroniarz szarpie się z drzwiami itp. Wszystko dzieje się szybko, czuć chaos, popłoch i strach. Duży plus, najlepsza scena, dobrze napisana.

Motyw odkrytego Boga całkiem fajny, zgodzę się z ninedin, że pierwsze zdanie, a nawet zdania, są zachęcające. Całość czytało się dość szybko, z nijakim zaciekawieniem. Wiadomo, że Sobek wstanie i będzie siał zniszczenie, ale to raczej plus, bo buduje napięcie, czuć jakąś nieuchronność katastrofy.

Końcówka też mi się podoba, ten moment, kiedy Aurelia zrozumiała, ze Sobek się dowalił na trzeciego xD Fajne, bo zapowiada dalsze zagrożenie, sugeruje, że to nie koniec. Akurat tutaj otwarte zakończenie moim zdaniem zagrało (chociaż dobra, nie takie znowu otwarte, ale kontynuację mógłbyś pociągnąć dość naturalnie, co w sumie też mogłoby być dobrym pomysłem).

Myślę, że mogę z czystym sumieniem kliknąć.

Dziękuję za lekturę!

Barbarzyńco!

 

Zaintrygowałeś mnie pomysłem i całkiem fajnie (choć skrótowo) go przedstawiłeś. Byłam ciekawa, w jakim kierunku to pociągniesz.

Pomyślałam, że ofiarą od Aurelii, o której wspomina bóg-krokodyl, nie jest jej koleżanka (bo to by się nie trzymało kupy), tylko kroplówka :-) I wierzę, że tak jest (nawet jeśli szukanie żyły w zmumifikowanym ciele jest trochę dziwne :-D). Scena z odgryzaniem głowy mi jakoś nie siadła i nie do końca kumam motywację Sobka. Czy chciał się tym wzmocnić po przebudzeniu, czy zrobił to “bo mógł”, a bogowie bywają przewrotni? :-)

Mniej przypadł mi do gustu wątek płodności i dziecka, choć wplatasz go stopniowo, ale dla mnie było zbyt jasne dokąd do zmierza i chyba wolałabym, gdyby nie było tego prowadzenia – łóżeczka, rozmowy z mężem. W tak krótkim tekście – mam wrażenie, że jest tego za dużo. A gdyby skończyło się na wzmiance na początku o tym co to za bóg i potem scenie w łóżku i narodzinach – byłoby (dla mnie) zgrabniej. 

 

EDIT: Było też trochę zaskakujących drobiazgów. Np. gadzi tors. 

Czy Niccolo nie odmienia się Niccola, a nie Niccolego? Dariego a nie Daria?

Nastała chwila ciszy, zmąconej tylko przez skrobanie ołówka po papierze.

Jakoś bardziej pasowałoby mi: Zapadła cisza, zmącona jedynie skrobaniem ołówka po papierze.

O ile faktycznie się rozkładała. Podzieliliśmy się na dyżury, by o każdej godzinie i w każdej sekundzie ktoś z nas czuwał przy sarkofagu.

Tego pierwszego zdania nie rozumiem. Co miałoby znaczyć? Wydaje mi się zbędne.

Klucz szczęknął w zamku i nieboszczyk ponownie stał się panem swojej krypty.

Rozumiem, że “krypty” służy próbie uniknięcia użycia “sarkofagu” po raz drugi, jednak on przecież nie jest w swojej krypcie, prawda? Przywieziono go do Włoch z Egiptu i znajduje się w centrum badawczym.

Dojechałam w końcu do mojego mieszkania w Primavalle, zachodniej dzielnicy Rzymu. Wtoczyłam się – bo powiedzieć, że weszłam byłoby pewnym niedocenianiem mojego zmęczenia – do ciemnego apartamentu.

– Dobry wieczór! – dotarł do mnie przyjemny, męski głos.

W sytuacji, gdy jest to głos jej męża, a nie jakiegoś obcego mężczyzny – lepiej byłoby chyba napisać np. usłyszałam przyjemny głos męża? To mi trochę zazgrzytało.

– Ważne sprawy w pracy, wiesz jak to jest – mruknęłam.

A to już mnie zaskoczyło na maksa :-) Żona wraca do domu po TAKIM wydarzeniu (!) – przywieźli im mumię z łbem krokodyla (!), a ona nie ma potrzeby opowiedzieć o tym mężowi? 

Chwycił delikatnie moją dłoń i poprowadził do sypialni. Usiadł na łóżku, wciągnął mnie na swoje kolana i objął w talii.

Ciepłe światło, schowane między piętrzącymi się na biurku dokumentami

Trudno mi wyobrazić sobie schowane światło. Raczej przeświecające, jaśniejące zza piętrzących się… etc. 

Wybudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. 

Chyba by wystarczyło. 

Nie wierzę w to – powiedziała Martina, w której oczach biło się niedowierzanie z dziecięcą wręcz euforią.

Martina spojrzała na mnie nieobecnymi oczami, odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła. Niccolo powiódł za nią wzrokiem, westchnął i rzucił mi ukradkiem smutne spojrzenie

Dużo tu tego! I aż prosi się o “nieobecnym wzrokiem” zamiast oczami. Np. Spojrzenie Martiny zrobiło się nieobecne. Odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła. Niccolo odprowadził ją wzrokiem, westchnął i popatrzył na mnie smutno.

Uśmiechnęłam się nieznacznie.

12 linijek dalej to samo stwierdzenie. 

W tej samej chwili do sali wrócili Martina z Gio, gdzie czerwony policzek Giovanniego sugerował udane zakopanie topora.

Jeden policzek? Strzeliła mu z liścia na zgodę? :-D

– Podniosłam wzrok na ustawiony w moim kierunku obiektyw. – Póki co pracujemy nad zwykłym obiektem kultu starożytnych.

– Zamknijcie go w pokoju dla niebezpiecznych pacjentów w szpitalnej części. Tam, gdzie jest pancerna szyba

No to mnie zaintrygowało. Od razu zaczęłam się zastanawiać co to za centrum badawcze…

Zaczęłam machać przepustką zaraz przed twarzą łysola, który chyba się zawiódł, że nie mógł mi przyłożyć.

Tym też mnie zaskoczyłeś :-) Mimo wszystko trudno mi sobie wyobrazić, żeby ochroniarz chciał przylutować kobiecie, która nie ma przy sobie dokumentów, za to ma klucze do centrum :-) I nie próbowałby ustalić spokojniejszymi metodami co tu jest grane, lub stanowczo odmówić pani doktor wejścia (lub zagrozić wezwaniem policji). 

Recepcja pogrążona była w mroku, tak samo korytarze i nasza sala prosektoryjna. Włączyłam światło w korytarzu. Jednostajne buczenie kilku lamp przerwało nocną ciszę.

To takie rzeczy, które najbardziej rzuciły mi się w oczy i na różne sposoby mnie zatrzymały.

 

 

Hej, Barbarian. Trochę się powtórzę z innymi komentarzami, więc chyba są to celne uwagi ;-)

Fajny pomysł. Postać milczącego bóstwa-niebóstwa, które wymyka się ludzkiemu poznaniu, to zdecydowanie najmocniejszy punkt. 

Niestety po drugiej stronie mamy najsłabszy element opowiadania, czyli postacie naukowców. Cała czwórka zachowuje profesjonalizm godny badaczy z amerykańskiego kina, i to raczej klasy tych dalszych literek niż A. Niemal wszystkie ich reakcje i działania są dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Wydaje mi się, że gdyby starożytna mumia, która nie jest mumią, nagle zaczęłą oddychać, to prawdziwy naukowiec zrobiłby coś więcej niż “hmm, poczekamy co się stanie dalej, a nóż widelec może potrafi przywrócić do życia mojego zmarłego brata”. Trochę błędów interpunkcyjnych też się wkradło.

Słaba konstrukcja ludzkich postaci boli tym bardziej, że koncepcja, klimat i narastająca groza wyszły naprawdę dobrze. Pozdrawiam :-)

Hej, całkiem przyjemne opowiadanie. Na zdecydowany plus lekki styl. Tak jak zostało napisane wyżej – tekst kładący większy nacisk na wartką akcję niż psychologię, ale nie ma w tym nic złego. Choć rzeczywiście, nieco nijakie tło i wspomnieni już "nieprofesjonalni profesjonaliści" psują odbiór. Właściwie przez lwią część opowieści zastanawiałem się, czemu nikt nie powziął żadnych kroków w celu zapewnienia bezpieczeństwa – mieli wszakże do czynienia nie tylko z bogiem, ale zwyczajnie… Pół krokodylem. Z jednej strony byli rozemocjonowani, ale z drugiej akcja trwa kilka dni. Tak czy inaczej, czytało się fajnie, a nutka grozy była wisienką na torcie (choć domyślałem się, że prędzej czy później ta krokodyla głowa do czegoś się przyda ;)

Wymyśliłeś bardzo ciekawą historię. Opis boga przemawia do wyobraźni, szczególnie fragment, gdy szuka się szwów i łączeń, i nie znajduje.

 

Jest też napisane bardzo wdzięcznie, choć czasem lekka egzaltacja jest dla mnie problematyczna.

 

Akcja niczego sobie, strach, emocje, zaskoczenie.

 

Moim zdaniem niefortunnie wypada setting naukowy, który jest bardzo współczesny i niezbyt klimatyczny. Jeszcze jakiś konflikt wiedzy fachowej ze strachem przez ponadnaturalnym dałby radę, ale to nie jest wyeksponowane.  

 

Problemem są też postacie, o których nic nie wiemy, brakuje im jakiejś większej głębi, a nawet wyrazistego charakteru – są w zasadzie gadającymi głowami. Nawet traumatyczne przeżycia nie sprawiają, że się z nimi jakoś utożsamiamy.

 

Dialog, pardon, ale nieco drewniany. To w ogóle jest trudne do napisania.

 

– Nie wierzę w to – powiedziała Martina, w której oczach biło się niedowierzanie z dziecięcą wręcz euforią. – Przecież to… to… Kiedyś nie żyło, tak? A poza tym… Poza tym nie ma prawa żyć!

Cicho, na naszych oczach rozgrywa się historia – syknął Gio. – Przełom w biologii! W antropologii, w religii… ach, we wszystkim!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Ohoho, trochę się tego uzbierało. :D

 

podnosi tarczę 

 

Zacznę od głównego zarzutu, który powtarza się w komentarzach – będę walczył. xD

Postaci bohaterów pobocznych celowo nie zostały wielce rozwinięte, bo opowieść była o Sobku i Aurelii. Owszem, mógłbym w takim razie wyrzucić ich kompletnie, ale też nie do końca. Każda z tych postaci ma swój charakter, niezależnie jak bardzo powierzchownie skubnięty, ale jednak – wszyscy są inni. W mojej wizji ich obecność była kluczowa dla przebiegu fabuły, a też pomyślałem, że jakbym miał ponadprzeciętnie rozwijać każdego z bohaterów, to mielibyśmy 40k znaków albo więcej. No, ale dziękuję za spostrzeżenie! Wezmę pod uwagę. :3

 

opuszcza tarczę

 

MaLeeNo!

 

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :3

Opowiadanie dzieje się w latach 1985 i 1986 – sugerują to raport i scena narodzin córki Aurelii.

 

Szybko przeskakujesz od boga do stworzenia. W zakończeniu Sobek zjada jedną z kobiet (Martinę wygłaszającą obcesowe komentarze), a drugiej dziękuje za ofiarę i obiecuje dar (Aurelię, która od początku zdaje się myśleć o nim jak o bogu). Dlatego “stworzenie” tu zgrzytnęło.

Otóż było to zamierzone. Sobek jest tutaj jednocześnie czymś w rodzaju, oczywiście, boga, ale jest też istotą żyjącą (jakkolwiek pokrętnie i z umiejętnością regeneracji, ale jednak). Stąd kontrast bóstwa i stworzenia. ^^

 

Na czym polega “mumiowatość” tych konkretnych “zwłok”? Rozumiem, że na różnych etapach historii procedura mumifikacji przebiegała różnie, nie ma żadnych spekulacji co do tego, kiedy krokodylman został pogrzebany, ale jego ciało musiało być w jakiś sposób “zmumifikowane”. Trochę zabrakło mi tu szczegółów. Na przykład zastanowiło mnie, czy on był nagi.

Tak, jak kiedyś złożono go w grobie po procesie mumifikacji, tak zdążył się przez te kilka miesięcy zregenerować do czegoś w rodzaju człowieka w śpiączce. Wciąż słaby, ale kompletny. 

 

Sprytnie ograłeś zakończenie – bohaterka odcina się od traumatycznych wydarzeń, nie chce wiedzieć co się stało z Sobkiem, więc i czytelnik się nie dowie. Co nie zmienia faktu, że gdyby Sobek grasował gdzieś na świecie, nie dałoby się tego ukryć ot tak. A biedna Aurelia nie będzie mogła odciąć się od tej historii na dobre przez znamię córki.

Na całe szczęście (a może nie? xD) historia tych wydarzeń nie skończy się na narodzinach córki. ZOBACZYMY :3

 

Pozdrawiam!

 

ninedin!

 

Ach, te początkowe zdania to faktycznie ważna rzecz i fajna do kombinowania. Sam jestem zadowolony z tego wstępu, dziękuję. <3

Tak jak napisałaś – tutaj głównym filarem opowiadania jest Sobek i przeżycia Aurelii, natomiast reszta postaci jest swoistymi łącznikami fabuły, nośnikami wydarzeń i historii. Każda postać jest inna, ale nie są to jakieś bardzo głębokie psychologie. Póki co przynajmniej.

A z sobkowatością Sobka – głównie chodziło mi o nacisk na zwierzęcą nieprzewidywalność i oczywiście sam patronat bóstwa.

Dziękuję za odwiedziny i komentarz!

 

Gruszko!

 

Czemu Sobek uznał, że to Aurelia poświęciła Martinę? Skoro tyle wiedział, powinien raczej zdawać sobie sprawę, że ona tego nie chciała.

Na przekór jej to zrobił. Sobek jest po prostu skończonym… yyyy, no wiesz xD

 

I jeszcze jeden mały. W pierwszoosobowej nie powinieneś pisać o myśleniu. Tzn, jeśli to zapis myśli, to nikt nie myśli, że pomyślał xD Nwm jak to lepiej napisać, mam nadzieję, że rozumiesz.

Fakt, zapamiętam, dzięki! xD

 

Końcówka też mi się podoba, ten moment, kiedy Aurelia zrozumiała, ze Sobek się dowalił na trzeciego xD Fajne, bo zapowiada dalsze zagrożenie, sugeruje, że to nie koniec. Akurat tutaj otwarte zakończenie moim zdaniem zagrało (chociaż dobra, nie takie znowu otwarte, ale kontynuację mógłbyś pociągnąć dość naturalnie, co w sumie też mogłoby być dobrym pomysłem).

Trójkąt fajumski…

blushing smiley

 

Dzięki jeszcze raz za betę, komentarz i klika! <3

 

Emlisien!

 

Scena z odgryzaniem głowy mi jakoś nie siadła i nie do końca kumam motywację Sobka. Czy chciał się tym wzmocnić po przebudzeniu, czy zrobił to “bo mógł”, a bogowie bywają przewrotni? :-)

Oba. ^^

Jedno, że bóg potrzebował ofiary z krwi (jak to z bogami bywa), plus bardzo często w Egipcie kładziono nacisk na fakt, że Sobek jest bóstwem zezwierzęconym – nieprzewidywalnym, często agresywnym i pokrętnym.

 

Czy Niccolo nie odmienia się Niccola, a nie Niccolego? Dariego a nie Daria?

Toczyłem zaciekłą batalię z Krokusem o to, ale w końcu wybrałem Jego wersję, więc wierzę, że ta opcja jest ok. xD

 

Dzięki za odwiedziny, łapankę i komentarz ogólnie!

 

Krzkocie!

 

Cieszę się, że chociaż sam motyw i klimat Ci się spodobały! Dzięki za odwiedziny i komentarz. ^^

 

Morgoth!

 

Właściwie przez lwią część opowieści zastanawiałem się, czemu nikt nie powziął żadnych kroków w celu zapewnienia bezpieczeństwa – mieli wszakże do czynienia nie tylko z bogiem, ale zwyczajnie… Pół krokodylem. Z jednej strony byli rozemocjonowani, ale z drugiej akcja trwa kilka dni

Tutaj pojawia się zamykanie go w szczelnym pomieszczeniu, a potem nawet w pokoju dla niebezpiecznych obiektów. :P

Ale rozumiem, że może nie było to wystarczająco. Dla mnie takie rzeczy wystarczyły, ale no, czaję. :D

I cieszę się bardzo, że groza (i hehe głowy) się spodobały. <3

Dzięki i pozdrawiam!

 

Greasy!

 

Najbardziej się cieszę, że groza, klimat i główny motyw się podobają – na to postawiłem swoje karty, i przynajmniej w tym aspekcie się opłaciło. Dzięki! :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej

Nawet, nawet. Były tu drobne rzeczy, które wybijały mnie z lektury: bardzo kameralna ekipa badawcza, która na dodatek wydaje się naprawdę grupką zbyt emocjonalnych dzieci, zachowanie Sobeka i jego słownictwo oraz foreshadowing w postaci dziecięcego łóżeczka.

Z drugiej strony początek naprawdę dobry, późniejsze sceny również (kiedy już przebrnęliśmy przez naukowców), otwarte zakończenie.

Według mnie mogłeś jeszcze trochę podciągnąć liczbę znaków, do limitu daleko. Rozbudować postać Aurelii, bo wyszła trochę płasko – praktycznie definiuje ją potrzeba urodzenia dziecka.

Pozdrawiam

Fajny pomysł i ciekawe opowiadanie, całkiem zgrabnie napisane. Fajnie, że wprowadziłeś wątek obyczajowy, chociaż kilka odgryzionych głów więcej też z radością bym powitała. Mam nadzieję, że w następnym odcinku rozwiniesz kwestię krokodylego trójkąta :P (a tymczasem zgłaszam do biblioteki). 

Ciekawy pomysł z mumią boga. Z jednej strony fajny, bo nietuzinkowy i szalony. Z drugiej… Tak się zastanawiam… Żeby zostać przerobionym na mumię trzeba najpierw umrzeć, zgadza się?

Częściowo podpisuję się pod powyższymi zarzutami – beztroska naukowców, dość luźnie połączenie ofiary z bohaterką. Skąd w końcu ta zdekapitowana laska miała klucz? Mumia sprzed kilku tysięcy lat zaczęła oddychać, chociaż taka hybryda nie ma prawa w ogóle żyć? Luzik, nie takie rzeczy żeśmy ze szwagrem widzieli. Podepnijcie kroplówkę. No, nie wyglądają na naukowców.

I ostatnia scena – sorki, ale skojarzyło mi się z logiem firmy Lacoste. Czyli groza płynnie przeszła w chichot. Dzieciaczek nie dosyć że boski, to jeszcze markowy.

Ale czytało się całkiem przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Zaintrygowałeś, nie powiem ;) Pewnie można by dopracować to, o czym pisali wyżej inni czytelnicy, ale poza tym całość na plus – klimat, odrobina grozy i zgrabne zakończenie. Obawiałam się, czy nie zostawisz za dużo niedopowiedzeń, ale myślę, że wyszło w sam raz ;) Choć przez chwilę przypuszczałam, że dziecko urodzi się z krokodylą głową xD

Pod względem formalnym tekst jest bardzo zgrabnie opracowany, uprzyjemniło mi to lekturę, ale jedna rzecz zwróciła moją uwagę: „odnośnie do”, nie samo „odnośnie” – częsty błąd ;)

Oczywiście zostawiam klika ;)

 

Pozdrowienia!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Zanaisie!

 

Dzięki za odwiedziny! Następnym razem wezmę się bardziej za postaci poboczne, żeby nie były aż tak, hmm, przerysowane. :P

Natomiast bardzo się cieszę, że rozpoczęcie i zwieńczenie akcji się spodobały – ważne, że opko pozostawiło Cię z pewnym uczuciem satysfakcji odnośnie zakończenia. ^^

 

Ośmiornico!

 

Dziękuję jeszcze raz za betę i oczywiście ponowne odwiedziny. ^^

Historia Sobka we współczesnej Europie z pewnością nie skończy się tylko na jednej odgryzionej głowie… :D

O trójkącie fajumskim też pomyślę xDDD

Dzięki za klika! <3

 

Finklo!

 

Bo umarł, chociaż poza pierwszym zdaniem w opowiadaniu za bardzo tego nie rozwijam. Zostawiłem tę opcję nieco niedopowiedzianą, żeby czytelnik miał przed sobą pewną zagadkę – czy to bóstwo faktycznie umarło? Czy lud zdołał go jakoś podkromić?

Logo Lacoste – o tym nie pomyślałem, faktycznie wywołuje uśmiech na twarzy. xD

Dziękuję za odwiedziny i klika!

 

Nati!

 

Tak, jest coraz lepiej z dopinaniem rzeczy w opkach, chociaż wciąż nie jest idealnie. Ale idę w dobrym kierunku! :D

Cieszę się, że całokształt opka i konkretne jego elementy przez Ciebie wymienione się spodobały, częściowy powrót do dystopijnych korzeni mi się w tym przypadku opłacił. <3

Dziękuję za odwiedziny i klika ^^

I dzięki za tipa! Poprawię. :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Pomysłowe, intrygujące. Miś jeszcze raz musi przeczytać, żeby sprawdzić, czy Martina uzyskała wskrzeszenie Ivo. Wydaje mu się, że nie, ale nie jest pewny, bo wciągnęło go czytanie i akcja. Pewny jest natomiast, że musi kliknąć do biblioteki, bo tekst na to zasługuje.

Koalo!

 

Hej, bardzo mi miło, że akcja i wydarzenia zawarte w tekście Cię wciągnęły – taki był właśnie plan. :3

I doczekałem się! Doczekałem się klika od Koali, dziękuję ślicznie za odwiedziny i właśnie ten punkcik. <3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć BarbarianCataphract !!!

 

Czytałem z wielką przyjemnością. Wciągnęło mnie. Pomysł super. W czasie czytania przypomniałem sobie książki Mastertona. W takim stylu to napisałeś. Życzę powodzenia w konkursie!!! Naprawdę udany tekst. Był też humor, zaśmiałem się parę razy :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dawidzie!

 

Bardzo się cieszę czytając Twój komentarz. Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa. :3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przecież to… to… Kiedyś nie żyło, tak? A poza tym… Poza tym nie ma prawa żyć!

Przecież ,,Nie jest martwe, co trwać może w uśpieniu, a z upływem wieków i śmierć może skonać”. ^(;,;)^ (Mogłem coś przekręcić.) Sorry, ostatnio wszystko mi się kojarzy z Lovecraftem. :/

To, że główna bohaterka wraz z mężem bezskutecznie starają się o dziecko, dość szybko zdradziło, w jakim kierunku zmierza akcja – chociaż spodziewałem się, że to Aurelia ,,oszaleje” i poprosi Sobeka o pomoc. Pomimo tego – czytało się przyjemnie i chętnie poznałbym dalsze losy bohaterów.

Ale trójkąt fajumski będzie mi się śnić po nocach… O_O

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Piaskołazie!

 

W sumie trochę Lovecrafta tutaj można znaleźć, nieumyślnie, ale mamy do czynienia ze starożytną siłą niepojętą przez zwykłych śmiertelników. :D

Dzięki za odwiedziny i komentarz!

Trójkąt fajumski, hehe…

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć, Barb!

 

Bardzo mi się podoba pomysł na badanie mumii-boga. Do tego pierwsza część w sposób nienachalny, ale obrazowy owego głównego bohatera przedstawia.

Ciekawie podszedłeś do tematu grozy w konkursie i jest wg. mnie wyczuwalna, ale też fajnie wpleciona, z otwartym zakończeniem. Na końcu potrafiłeś związać ze sobą odpowiednie sznurki, co fajnie tekst dopełnia, a jednocześnie sugeruje, że będą części kolejne.

Bo będą, nie? ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Czytało się przyjemnie. Akcja wciąga, więc drobne niedoróbki nie psują przyjemności czytania. Przeszkadzało mi nieco, że od razu mówią o tym stworze (z powątpiewaniem, ale jednak), że to bóg. Obiekt badań, który mają przed sobą jest dla nich niewytłumaczalny, ale to nie powód uznawać od razu, że jest bóstwem. Jest czymś dziwnym, cudem, wybrykiem natury, ale czemu od razu bóstwem?

Zabrakło mi jakiegoś większego zaskoczenia na koniec… bo dość wcześnie mamy sygnały, że ten bóg coś zaradzi na problemy Aurelii z płodnością.

 

Czy Niccolo nie odmienia się Niccola, a nie Niccolego? Dariego a nie Daria?

Toczyłem zaciekłą batalię z Krokusem o to, ale w końcu wybrałem Jego wersję, więc wierzę, że ta opcja jest ok. xD

Moim zdaniem powinno być Niccola i Daria. Link:

 b) Odmieniają się imiona męskie zakończone w wymowie:

 – na -o, np. Benito (Benita, o Benicie), Claudio (Claudia, o Claudiu), Paavo (Paava, o Paavie a. Paawie), Ernő (Erna, o Ernie), Niccolò (Niccola, o Niccolu), László (Lászla, o Lászlu).

 

Ale po co w takim razie?

Nie pasuje mi to “w takim razie”. Skróciłabym do: Ale po co?

Ba, nie wiedziałam, czy byliśmy w stanie okiełznać coś takiego.

Nie rozumiem tych wątpliwości. Właśnie grzecznie leży “okiełznany” tam, gdzie go zostawili. Później się okazuje, że faktycznie agresywny jest, ale nadal nie mamy powodu sądzić, że skucie kajdankami i zamknięcie w celi nie byłoby skuteczne.

Jelita wypełniły się chłodem,

Nie bardzo umiem sobie wyobrazić to uczucie. Skurcze jelit, jak najbardziej, ale chłód? No chyba że przy mało przyjemnych zabiegach medycznych przy użyciu zimnej wody, ale zakładam, że nie o to chodziło? ;)

Wybudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu.

Może: Wybudził mnie dźwięk telefonu albo Wybudził mnie dzwoniący telefon?

– Podłącz kroplówkę – rzuciłam.

Ale po co…? Nie wiedzą w ogóle co to za stwór, ale tak na wszelki wypadek kroplówkę? I z czym ta kroplówka?

mogłabym przysporzyć siebie o skazę na sumieniu.

Przysporzyć sobie skazę na sumieniu.

Patrzyłam na niego półprzytomnymi oczami, oczekująć

Literóweczka.

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Hej, ho, przeczytałam <3 Podoba mi się bardziej niż Twoje ostatnie opowiadanie, “Kwiat mego serca” bodajże, ale to nie znaczy, że się nie będę czepiać. <3

 

Po pierwsze: dlaczego akcja osadzona jest we Włoszech? Dlaczego to są włoscy naukowcy? Dlaczego Egipcjanie przesłali tę mumię Włochom, zamiast zbadać ją na własną rękę? Moim zdaniem to poważny mankament w logice tego opowiadania. Egipcjanie próbowaliby raczej zbadać to sami, zwłaszcza, że mogłaby to być bardzo istotna część… hm… egipskiego dziedzictwa.

 

Umieściliśmy boga-nieboga w szczelnym pomieszczeniu o odpowiedniej wilgotności powietrza i temperaturze, żeby mumia-niemumia nie zgniła. O ile faktycznie się rozkładała.

Moim zdaniem drugie zdanie zbędne.

 

– Jak coś umarło to nie może już ożyć! – warknęła Martina.

– No, twój brat raczej nie! – odparł, ale od razu wybałuszył oczy, gdy zrozumiał znaczenie własnych słów.

Ten fragment jest napisany baaardzo sztucznie, informacja wrzucona baaardzo na siłę. Mogłeś to przemycić jakoś inaczej. :P

 

W ogóle zgadzam się z przedmówcami, że nie podoba mi się język naukowców. Rozmawiają trochę jak nauczyciele podczas przerwy w pokoju nauczycielskim, a nie poważni naukowcy.

 

– Dobry wieczór! – dotarł do mnie przyjemny, męski głos.

Nienaturalne, takie opisywanie głosu męża jako “przyjemnego, męskiego głosu”. Głos męża, i już.

 

Ciepłe światło, schowane między piętrzącymi się na biurku dokumentami, łagodnie wykrawało cień z twarzy Dario.

Eee… Schowane światło? W sensie, jakaś lampka na biurku? Czy słońce przeświecające przez zasłony i dokumenty? Niejasne, a przez to nieobrazowe. I ten wykrawany cień też mi się jakoś nie podoba. Jak już, to światło nie wykrawa cienia, tylko chyba właśnie na odwrót – tę niezacienioną część?

 

Jelita wypełniły się chłodem

Eeee trochę za szczegółowa ta fizjologia, zwłaszcza w takiej scenie… ^^’

 

Pobiegłam do szafki po małą latarkę i stetoskop, po czym przyłożyłam drżącymi dłońmi głowicę do klatki piersiowej mumii. Oddech bez żadnych szmerów, serce naprawdę biło w klatce piersiowej tego człowieka-boga-krokodyla.

Eee… Wcześniej zbadali go na kardiomonitorze i już widzieli, że serce bije… Kardiomonitor jest sprzętem bardziej zaawansowanym, więc albo odwróciłabym kolejność (1. stetoskop, 2. kardiomonitor), albo ze stetoskopu zrezygnowałabym w ogóle.

 

– Zamknijcie go w pokoju dla niebezpiecznych pacjentów w szpitalnej części. Tam, gdzie jest pancerna szyba.

Eee… Mocno nienaturalnie przemyciłeś te wszystkie informacje. Może lepszym rozwiązaniem byłoby tutaj zrezygnowanie z dialogu: “Kazała umieścić go w części szpitalnej, w pokoju przeznaczonym dla …, zabezpieczonym pancerną szybą”.

 

Miałam w głowie gonitwę myśli, gdy o drugiej w nocy wyjechałam pustą drogą poza obręb rzymskiej aglomeracji. Z jednej strony czułam, że oszukuję w ten sposób i Dario, i resztę zespołu, ale z drugiej nie mogłam już czekać. Obawiałam się, że w końcu ktoś u góry zacznie grzebać w naszej sprawie, albo zespół się wykruszy, albo jeden z nas wypapla komuś coś, czego nie powinien.

Eee… Po przeczytaniu całości nie jestem do końca pewna, o co tu chodziło. Myślałam, że jedzie tam, żeby prosić boga-krokodyla o pomoc – tymczasem przyłapuje na czymś takim koleżankę i nazywa ją “głupią”. Chyba że chodziło wyłącznie o fakt, że wlazła do pokoju, zamiast stać za szybą.

 

– Dziękuję, Aurelio – powiedział płynnym włoskim. – Jestem ci wdzięczny za ofiarę. 

Nie wiem, czy wyjaśniłeś to powyżej, wiem, że ktoś już zwracał na to uwagę… I mnie również nie pasuje. Jaką ofiarę?! Przecież nie podstawiła mu tej Martiny…

 

– Pomogłaś mi, a ja pomogę tobie

Nie do końca rozumiem, jak mu pomogła. Martina pomogła mu chyba w bardzo podobnym stopniu.

 

I zobaczyłam wbity w jej poszarpaną szyję krokodyli kieł.

Kurde, tak dobrze się trzymał przez te tysiące lat, a potem jedno dziabnięcie i już się rozpada. :( xP

 

Podobała mi się scena poczęcia z tym cieniem na ścianie. I fajny motyw z tym krokodylem, chociaż zepsuło mi to porównanie do Lacoste. :( xD

 

Ogólnie uważam, że opowiadanie całkiem ciekawe, ale wolałabym, żeby było trochę inaczej napisane. Tak jakoś… Poważniej. Zwłaszcza ci naukowcy naprawdę nieprofesjonalnie wypadli.

Chyba chodzi o to, że taka idea egipskiego boga z głową krokodyla, który naprawdę pojawia się w realiach bliskich współczesnym, jest ideą… hm… trochę kuriozalną? ^^’ Niełatwo jest traktować ją poważnie. Tak więc mam wrażenie, że przez te pogaduszki naukowców i brak odpowiednio poważnej, naukowej atmosfery, hm, nie odwróciłeś od tej kuriozalności uwagi… Nie wiem, czy rozumiem o co mi chodzi… Po prostu tak czuję, o.

 

Natomiast ogólnie – na plus.

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Krokusie!

 

Dzięki jeszcze raz za betę, cieszę się, że Cię tu widzę nawet i po niej. <3

Super, że te wymienione przez Ciebie elementy się spodobały – taki tekst grozy to wciąż duże pole do eksperymentów dla mnie, bo to nie jest raczej mój główny teren w pisaniu. :D

 

A odnośnie kontynuacji – tak. ^^

Dzięki za klika i pozdrawiam!

 

mindenamifaj!

 

Hej, cieszę się, że się spodobało. :D

Nazwanie go bóstwem to najzwyczajniej jedna z teorii – sarkofag, wygląd zewnętrzny i miejsce pochodzenia mumii sugerują, że mógł to być Sobek. A że było to stworzenie nienaturalne, to naturalnym było zasugerowanie, że to bóg. ^^

 

Moim zdaniem powinno być Niccola i Daria. Link:

Ajaj xD Pierwotnie tak było, ale na becie pojawiła się ta nowa wersja, najwyraźniej powinna zostać ta pierwsza :P

 

Dzięki za odwiedziny i sugestie poprawek!

 

Ziemniabewu!

 

Hej! Jeśli Ci się bardziej podobało, to nadzieja z komentarzy pod Kwiatem się spełniła. :3

 

Dlaczego Włochy? Bo nie mógł być Egipt xD

Tak było w regulaminie konkursu :P

Jeśli rozwinę tę historię (a pewnie tak zrobię), to wytłumaczę ten wątek w jakiś sposób. Dziedzictwo po starożytnym Rzymie? Jakieś kontakty, które zostały tam od czasów Kleopatry?

 

Nie wiem, czy wyjaśniłeś to powyżej, wiem, że ktoś już zwracał na to uwagę… I mnie również nie pasuje. Jaką ofiarę?! Przecież nie podstawiła mu tej Martiny…

Wyjaśniałem, a wyjaśnienie jest bardzo proste :P

 

Podobała mi się scena poczęcia z tym cieniem na ścianie. I fajny motyw z tym krokodylem, chociaż zepsuło mi to porównanie do Lacoste. :( xD

O xD Cieszę się <3

TO PORÓWNANIE DO LACOSTE BĘDZIE ZA MNĄ ŁAZIĆ DO KOŃCA TERAZ

 

Dzięki za odwiedziny i komentarz :3

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Na przekór jej to zrobił. Sobek jest po prostu skończonym… yyyy, no wiesz xD

Yyyy… Czy to jest to wyjaśnienie? Jeśli tak, to to nie jest żadne wyjaśnienie! To poważny mankament Twojego opowiadania, jeżeli to był po prostu boży kaprys, to nie udało Ci się tego niestety wyraźnie zaznaczyć i przez to czytelnik zostaje z “łotdefakiem”. A wyjaśnienie powinno być w opowiadaniu, a nie pod nim! :P

No, to tak na przyszłość. :P

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Yyyy… Czy to jest to wyjaśnienie? Jeśli tak, to to nie jest żadne wyjaśnienie! To poważny mankament Twojego opowiadania, jeżeli to był po prostu boży kaprys, to nie udało Ci się tego niestety wyraźnie zaznaczyć i przez to czytelnik zostaje z “łotdefakiem”. A wyjaśnienie powinno być w opowiadaniu, a nie pod nim! :P

Kilkukrotnie zaznaczałem, że to bóg nieprzewidywalny i zmienny, no ale może nie do końca wyraźnie w takim razie :P

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

no ale może nie do końca wyraźnie w takim razie :P

No wybacz, ale ewidentnie :P Naprawdę. Nie mówię tego złośliwie, tak po prostu było. Chyba zauważyłeś, że więcej osób ma takie odczucia. cheeky

No trudno, no, po prostu w przyszłości kładź większy nacisk na jasność przekazu. Czytelnik się domyśli, ale jak będzie miał jakieś słuszne podstawy.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nie no, wiem, wezmę to pod uwagę w kolejnych opkach :3 W końcu chodzi o to, żeby to czytelnik wyciągnął z tego jak najwięcej

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!

Na początek garść pierdółek.

Naskórek nie był poczerniały i obkurczony, a oliwkowy i – gdy pozwoliłam sobie dotknąć klatki piersiowej – jędrny.

Skóra jak najbardziej może być jędrna, ale co do naskórka, to mam wątpliwości. Brzmi dziwnie.

Zachłysnęłam się powietrzem, gdy klatka piersiowa stworzenia uniosła się i opadła.

Zbędne podkreślenie. Jeśli wiemy, że narratorka nie była pod wodą, to defaultowo założymy, że zachłysnęła się właśnie powietrzem.

 

Była już dwudziesta, gdy weszłam nareszcie do swojego fiata.

To też brzmi imho dziwnie, do samochodu raczej się wsiada. Chyba że to jakiś kamper. (Aż wyguglałam i rzeczywiście, fiat produkuje kampery, całkiem zgrabne.)

 

Nie wiedziałam nawet po co, ale poczułam, że zostawiając go bez niczego mogłabym przysporzyć siebie o skazę na sumieniu.

Przysporzyć sobie.

 

On siedział. Był wciąż w sarkofagu, ale już nie leżał.

Skoro siedział, to wiadomo, że nie leżał ;) Któreś do odstrzału.

 

Sobek ukazał się w całym majestacie, miał dwa metry wzrostu.

A ponieważ jej oczy stanowiły najdoskonalsze narzędzie pomiarowe znane ludzkości, wiedziała, że Sobek ma dokładnie dwa metry wzrostu, co do milimetra. A tak serio, to w przypadku narracji pierwszoosobowej lepiej jest unikać takiej drobiazgowości, bo człowiek raczej nie jest w stanie własnymi patrzałkami ocenić dokładnie czyjegoś wzrostu. Miał ze dwa metry wzrostu/Około dwóch metrów/Ponad dwa metry, okej, ale miał dwa metry wzrostu, kropka, nie brzmi najlepiej.

 

Czytało się nieźle, ale miałam wrażenie pewnej chropawości narracji – dużo krótkich zdań, sporo niezręczności, jak te wskazane powyżej. Zabrakło mi płynności, oryginalności w stylu – opowiadanie jest napisane w taki sposób, że niczym się nie wyróżnia, nie zapada w pamięć.

Ponadto nie dostrzegłam tu niesamowitości, która miała się w tekście pojawić, według założeń konkursowych. Większość opka jest dość stateczna i spokojna, a kiedy wreszcie pojawia się horror, to skręca nie w stronę niesamowitości, lecz współczesnego slashera.

Postaci trochę drewniane, zlewające się ze sobą. Niezbyt wiarygodne wydaje mi się zachowanie Gio w scenie, w której wyjeżdża z tym nietaktownym tekstem do Martiny – ta uwaga to nie jest coś, co może się przypadkowo “wymsknąć”, lecz coś obliczonego na sprawienie bólu. O ile Gio nie jest totalnym skurczysynem – a nic nie wskazuje, by był – to cała scena wychodzi sztucznie. Zupełnie jakbyś potrzebował, żeby doszło do sytuacji, w której wychodzi na jaw pewna trauma z przeszłości, ale nie bardzo wiedział, jak to zrobić bez wpychania w usta postaci czegoś, co nie brzmi naturalnie.

Sorry, że tak marudzę, ale coś mi nie siadło w tym opowiadaniu. Zabrakło mi tu czegoś, co naprawdę przykułoby moją uwagę, może bardziej pełnokrwistych postaci, może bardziej podkreślonej atmosfery horroru. W obecnym kształcie tekst wypada trochę zbyt płasko.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Co prawda od pustego łóżeczka miałam swoje podejrzenia, ale mimo to czytałam z przyjemnością. Bóg fajny i plastyczny. Nie obyło się bez ofiar, ale cóż… nauka wymaga poświęceń;)

Lożanka bezprenumeratowa

No, przynajmniej mała bogini nie przyszła na świat w wyniku dzieworództwa ;) Fajnie się czytało, choć przyznam, że w działania archeologów trudno uwierzyć, podobnie jak w to, że Egipcjanie pozwolili wywieźć mumię z kraju. Ale opko celuje w przygodę – choć w porównaniu z Larą Croft bohaterka wypada nieco nudnawo ;) – a to z reguły oznacza mijanie się z rzeczywistością, więc niech Ci będzie. Czytało się całkiem przyjemnie, w głowie długo nie zostanie, ale to całkiem niezła lektura do obiadu. No, może z wyjątkiem sceny z obiadem Sobka ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Gravel!

 

A ponieważ jej oczy stanowiły najdoskonalsze narzędzie pomiarowe znane ludzkości, wiedziała, że Sobek ma dokładnie dwa metry wzrostu, co do milimetra. A tak serio, to w przypadku narracji pierwszoosobowej lepiej jest unikać takiej drobiazgowości, bo człowiek raczej nie jest w stanie własnymi patrzałkami ocenić dokładnie czyjegoś wzrostu.

Pierwotnie było miał ze dwa metry wzrostu, ale bety podpowiedziały mi, że jako osoba badająca zapewne wie ile on ma wzrostu, więc użycie przybliżenia nie miałoby sensu. Ale nie wiem, obie opcje wydają się pasować. :P

 

Trochę ta scena z Gio i Martiną się rozjechała, zabrakło rozwinięcia, fakt. :P

Dzięki za odwiedziny i komentarz!

 

Ambush!

 

Bardzo się cieszę, że czytało się przyjemnie. Taki był zamiar. ^^

Dzięki!

 

Irko!

 

Faktycznie, poszedłem trochę ścieżką akcyjniaka, gdzie naukowcy są mniej, powiedzmy, naukowi. :P

Matka mogła faktycznie wyjść nieco płasko, natomiast mam zamiar rozwinąć postać naznaczonej córki. :3

Dzięki za odwiedziny i komentarz!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Pomysł osobliwą mumia stoi, ale nie mogę powiedzieć, że wszystko mi się tu podoba.

Szkoda że tytułową postać sprowadziłeś w zasadzie do opisu obiektu w sarkofagu i jej obserwacji przez czworo uczonych, którzy zachowują się jak nie przymierzając praktykanci, przy okazji roztrząsając prywatne sprawy.

Mało wiarygodnie, moim zdaniem, zachowała się Aurelia, kiedy nocą pojechała do Centrum Badawczego, nie upewniwszy się, że ma przy sobie potrzebne dokumenty – wszak nie miała gwarancji, że bez identyfikatora tak łatwo dostanie się do środka.

Szczególny to zbieg okoliczności, że i Martina postanowiła w tym samym czasie załatwić z bogiem swoje sprawy.

Puste łóżeczko w sypialni od razu sugeruje, że Sobek przyczyni się, aby puste nie było – i to jest wątek, który podoba mi się najmniej, a już znamię dziewczynki… Czy konieczne było takie wyłożenie kawy na ławę?

Najbardziej intryguje mnie to, czego nie napisałeś – jak bóg-ożywieniec radził sobie we współczesnym, tak obcym mu świecie?

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, pozostawia wiele do życzenia.

 

Ale nie ten abra­ha­mo­wy… → Ale nie ten Abra­ha­mo­wy

 

a kro­ko­dyl gadzi tors. → …a kro­ko­dyl gadzi tułów.

 

Wszy­scy jak jeden mąż spoj­rze­li na Nic­co­le­go.Wszy­scy jak jeden mąż spoj­rze­li na Nic­co­lo.

Tu znajdziesz odmianę imienia Niccolo: https://www.imiona.info/odmiana_Niccolo

 

Po­dzie­li­li­śmy się na dy­żu­ry, by o każ­dej go­dzi­nie… → Grupa mogła rozdzielić dyżury między siebie, ale nie wydaje mi się, aby grupa mogła podzielić się na dyżury.

Proponuję: Wyznaczyliśmy sobie dy­żu­ry, by o każ­dej go­dzi­nie

 

Była już dwu­dzie­sta, gdy we­szłam na­resz­cie do swo­je­go fiata. Z ulgą prze­krę­ci­łam klu­czyk w sta­cyj­ce i wy­je­cha­łam z par­kin­gu… → I wszedłszy do fiata wykonała to wszystko na stojąco?

Zbędny zaimek – czy wsiadałaby do cudzego auta?

Pewnie miało być: Była już dwu­dzie­sta, gdy wsiadłam na­resz­cie do fiata.

 

Gdy tylko za­dzwo­nił te­le­fon, przez który pod­eks­cy­to­wa­ny Gio prze­ka­zał mi no­win­kę… → A może wystarczy: Gdy tylko za­dzwo­nił te­le­fon i pod­eks­cy­to­wa­ny Gio prze­ka­zał mi no­win­kę

 

Mo­gli­śmy mieć do czy­nie­nia z czymś, co nie­gdyś by­ło­by nie­zro­zu­mia­łe dla sza­re­go czło­wie­ka.Mo­gli­śmy mieć do czy­nie­nia z czymś, co nie­gdyś by­ło­ nie­zro­zu­mia­łe dla sza­re­go czło­wie­ka.

 

Cie­płe świa­tło, scho­wa­ne mię­dzy pię­trzą­cy­mi się na biur­ku do­ku­men­ta­mi… → Można schować źródło światła, ale nie bardzo wiem, jak można schować światło.

Proponuję: Cie­płe świa­tło, sączące się zza spię­trzonych na biur­ku do­ku­men­tów

 

Wy­glą­da­ła, jakby miała zaraz runąć na zie­mię.Wy­glą­da­ła, jakby miała zaraz runąć na podłogę.

 

Za­chwia­ła się na no­gach. → Skoro stała, to czy istniała możliwość, aby zachwiała się inaczej, nie na nogach?

 

Mar­ti­na spoj­rza­ła na mnie nie­obec­ny­mi ocza­mi… → Jestem przekonana, że oczy Martiny były obecne cały czas.

Proponuję: Mar­ti­na spoj­rza­ła na mnie nie­obec­ny­m wzrokiem

 

Czu­łam prze­szy­wa­ją­cy na wskroś wzrok Nic­co­le­go.Czu­łam prze­szy­wa­ją­cy na wskroś wzrok Nic­co­lo.

 

Nic­co­lo scho­wał drob­ny no­tat­nik do kie­sze­ni.Nic­co­lo scho­wał mały no­tat­nik do kie­sze­ni.

 

mo­gła­bym przy­spo­rzyć sie­bie o skazę na su­mie­niu. → Obawiam się, że siebie nie można przysporzyć o nic.

 

W tej samej chwi­li do sali wró­ci­li Mar­ti­na z Gio, gdzie czer­wo­ny po­li­czek Gio­van­nie­go… → Czy poza salą policzek nie był czerwony?

Proponuję: W tej samej chwi­li do sali wró­ci­li Mar­ti­na z Gio, a czer­wo­ny po­li­czek Gio­van­nie­go

 

gdy ude­rzy­ło go zna­cze­nie jego wła­snych słów. → …gdy ude­rzy­ło go zna­cze­nie wła­snych słów.

 

Spoj­rza­łam na Nic­co­le­go.Spoj­rza­łam na Nic­co­lo.

 

po­krę­cił głową. Jesz­cze zanim uło­żył głowę na po­dusz­ce… → Czy to celowe powtórzenie?

 

oszu­ku­ję w ten spo­sób i Da­rie­go… → …oszu­ku­ję w ten spo­sób i Da­rio

 

– Przed panią dok­tur przy­je­cha­ła… → – Przed panią dok­tór przy­je­cha­ła

Nie wydaje mi się, aby stróż umiał wymawiać „u otwarte”.

 

Nienienie. Nie-nie-nie. Lub: Nie, nie, nie.

 

Usły­sza­łam ude­rze­nia cięż­kich po­de­szw… → Usły­sza­łam ude­rze­nia cięż­kich po­de­szew

 

Na wej­ściu zgiął się wpół i zwy­mio­to­wał.W wej­ściu zgiął się wpół i zwy­mio­to­wał.

 

po­sta­wić stopy ani w tym pro­sek­to­rium, ani w 

prze­klę­tym po­ko­ju ob­ser­wa­cyj­nym. → Zbędny enter.

 

Wszyst­ko to po­zwo­li­ło mi po­ko­nać nę­ka­ją­ce mnie de­mo­ny. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

po­zwa­la­łam Da­rie­mu do­ty­kać mojej skóry… → …po­zwa­la­łam Da­rio do­ty­kać mojej skóry

 

Ob­ję­łam go, przy­tu­li­łam do niego moc­niej… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

tań­czą­cy na ścia­nie cień syl­wet­ki Da­rie­go… → …tań­czą­cy na ścia­nie cień syl­wet­ki Da­rio

 

wcze­pi­łam się pa­znok­cia­mi w plecy Da­rie­go. → …wcze­pi­łam się pa­znok­cia­mi w plecy Da­rio.

 

uno­sząc no­wo­na­ro­dzo­ne dziec­ko. → …uno­sząc no­wo ­na­ro­dzo­ne dziec­ko.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg!

 

Zacznę od sprawy z imionami, bo już mam trochę po dziurki w nosie (dosłownie, aż się ostatnio przeziębiłem) tej sytuacji. :P

I nie osób, które o tym piszą, tylko tego rozstrzału. Było już kilka wersji z odmianami i bez, wiele razy zmieniałem, bo ktoś mówił jakoś, potem ktoś inaczej.

 

Otrzymałem ten link:

https://sjp.pwn.pl/zasady/Imiona-obce;629610.html

 

Tak twierdzi słownik PWN i chyba jednak jego się będę trzymał, ale dziękuję za podanie innego źródła też. Po prostu mam mętlik w głowie od tych ciągłych zmian i pewnych, powiedzmy, powtarzających się zarzutów. xD

 

Ale chodźmy do reszty!

Mam pomysł jak rozwinąć historię czterech nie-do-końca opanowanych emocjonalnie naukowców. Czy to się broni w tym opowiadaniu?

Faktycznie, średnio. :P

I chyba pomieszałem kilka pomysłów, wybiegłem za bardzo w przyszłość, przez co nie dopiąłem wszystkiego tak jak dopięte to powinno być. 

Odnośnie dokumentów – miała je przy sobie, tylko w całej tej sytuacji (okraszonej burzliwymi emocjami) wpadła w pewien chaos. Mi się zdarzają takie rzeczy w każdym razie. :P

 

Najbardziej intryguje mnie to, czego nie napisałeś – jak bóg-ożywieniec radził sobie we współczesnym, tak obcym mu świecie?

Nie radził, siedział w trumnie od kilku tysięcy lat, a jak tylko spróbował uciec z ośrodka badawczego, to go odłowiono. Ale trafne pytanie ;)

 

Kurczę, mam wrażenie, że im beta jest bardziej wnikliwa, tym więcej błędów znajdujesz. xD Muszę zacząć to dokładniej badać. W każdym razie wprowadzę zasugerowane przez Ciebie poprawki, za które dziękuję. ^^

Imiona chyba już zostawię w tej formie.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Barbarianie, niezmiernie mi przykro, że imionami namieszałam Ci po dziurki w nosie – najmocniej przepraszam. ;(

Nie mogę nie poprzeć Twojej decyzji, aby z największa ufnością podejść do wykładni SJP PWN.

 

Dziękuję za wyjaśnienia i życzę jak najbardziej udanego dalszego ciągu tej historii. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nieee, to nie Twoja wina, wybacz. Nie chciałem, żebyś poczuła się źle, po prostu mam straszliwy mętlik w głowie z tymi imionami (a musiałem powiązać to jakoś z katarem, który dzisiaj postanowił mnie zaatakować :D).

Dziękuję jeszcze raz za porady!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Barbarianie, ależ nie masz za co przepraszać, zwłaszcza że, w przeciwieństwie do Ciebie, nie mam kataru i na zdrowie nie narzekam. :)

Jeśli mogę zasugerować – w przyszłości nadawaj bohaterom takie imiona, z odmianą których nie będziesz miał kłopotów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet!

 

A ja dziękuję za przeczytanie i sympatyczny komentarz. ^^

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

BarbarianCataphract, Twój tekst jest kolejnym, który wprowadza mnie w odmęty egipskich tajemnic.

 

Świadomość erotyki tekstu pojawiła się w mojej głowie niemal na początku. To jak nasza mumia była obserwowana, mówiło wszystko. Zamiast badania, była wręcz pożerana wzrokiem. Myślałem, więc, że dojdzie do scen z natury “filmów dla dorosłych” i byłem o tym przekonany dość długo. Jednak okazało się, że temat jest głębszy i dotyka pewnych dylematów. Czy cudza krzywda powinna decydować o naszym szczęściu? Moralny problem jest trudniejszy, ponieważ bohaterka została uwikłana w nieoczekiwane “ofiarowanie”.

Bardzo dobrze to się czyta, chociaż zdarzyło mi się zgubić w kwestii innych bohaterów. Jednak jest to wynik nieuwagi, którą utraciłem na chwilę przy opisach relacji w grupie badawczej. Jednak czy moja nieuwaga jest winą autora? Kwestia opinii. Ja uważam, że moja nieuwaga była moją nieuwagą :)

 

Znalazłem po drodze kilka “smaczków”, które mnie zatrzymały:

 

Człowiek powinien mieć głowę, cóż, człowieka, a krokodyl gadzi tors.

Te trzy przecinki skłaniają ku refleksji, czy dla jednego “cóż” warto tak karkołomną konstrukcję utrzymywać. Podejrzewam, że inny znak niż przecinek byłby dobrą pomocą lub w ogóle zmiana tego zdania na inne.

 

Klucz szczęknął w zamku i nieboszczyk ponownie stał się panem swojej krypty.

Póki co.

Mamy tutaj górnolotne określenie “stał się panem swojej krypty”. W tym niesamowitym zawieszeniu następuję konstrukcja oznaczająca tyle co “ciąg dalszy nastąpi”. Dla mnie jest to w porządku, można sobie zrobić przerwę, chwilę sobie podumać. Uważam jednak, że istnieją lepsze sformułowania niż “Póki co”, może nawet jakieś zdanie znaczące co innego, na przykład “Przynajmniej tej nocy”, “Na tę chwilę”. To już kwestia uznania.

 

 

 

Niepotrzebnie podniosłam wzrok na stojące w kącie dziecięce łóżeczko.

Puste, zakurzone, niewykorzystane.

Jelita wypełniły się chłodem, pojawił się ból, jakby żołądek zawiązał się w supeł.

– Nie dzisiaj.

Może nie znam się na tej biologicznej sferze człowieka wystarczająco dobrze, ale odnoszę wrażenie, że przynajmniej estetycznie jelita w tym zestawieniu wypadają nieco kontrowersyjnie. Funkcjonalnie mogą nawiązywać do typowego stresowego schorzenia funkcyjnego, jednak w zestawieniu ze sferą miłości czy macierzyństwa, budują inne wrażenie. Może lepiej wspomnieć po prostu o brzuchu, bez rozpruwania bebechów :)?

 

 

To moje uwagi. Są to oczywiście drobnostki. Tekst jest interesujący, wprowadza ciekawe rozwiązania. Co prawda kończy się typowym mrugnięciem oka, którego można się spodziewać, ale zaskoczenie pojawia się już wcześniej i postawienie kropki nad i nie razi. Tekst dołożył cegiełkę do mojego zainteresowania tematami egipskimi.

 

 

Vacterze!

 

Dzięki za uwagi, wezmę je pod uwagę. ^^

Cieszę się, że tekst Ciebie zainteresował i skłonił Cię ku badaniu tematów egipskich we własnym zakresie, bardzo miło to słyszeć. 

Dzięki za odwiedziny i komentarz!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Opowiadanie ciekawie zrealizowane. W kilku miejscach mnie zaskoczyłeś, np. odgryzieniem głowy. Myślałam również, że bohaterka tym bardziej nie będzie chciała dziecka, wiedząc że bóstwo będzie w tym maczać palce. Finkli świetnie wyszło skojarzenie z marką:). Ja za to myślałam, że dziewczynka będzie miała kolor jego oczu. Co do naukowców, to mi nie przeszkadzali, ale nie wiem jak powinni się zachowywać. Natomiast zaskakująca uwaga do Martiny od razu krzyczy do czytelnia, że to tylko niewprawne podanie informacji. Za to, to zdanie mi się podobało:"W tej samej chwili do sali wrócili Martina z Gio, gdzie czerwony policzek Giovanniego sugerował udane zakopanie topora."

Świetny początek, niezłe zakończenie (z tym błogosławieństwem Sobka i oczywiście łapką zza grobu i niewiadomą, co z tego będzie – czytałabym o losach córki Aurelii…), natomiast środek trochę kuleje – mimo dużej ilości krwi i flaków trudno jest się realnie przestraszyć, bo bohaterowie wyszli trochę papierowi, choć ich osobiste historie mają potencjał na lepszy psychologiczny profil ;) I sama historia też ma większy potencjał niż tu pokazałeś.

Nie wiem też, dlaczego umieściłeś akcję we Włoszech, których tu właściwie nie ma w sensie realiów. Są imiona, w tym niespotykane zdrobnienie “Gio” – Giovanni ma mnóstwo zdrobnień, Włosi są pod tym względem bardzo kreatywni, ale z takim się nie spotkałam. Dario natomiast w celowniku powinien być “Dariowi” , a nie “Dariemu”. Niestety na tym się troszkę potykałam, bo nie potrafiłam się do tej Italii przenieść. Myślę, że spokojnie mogłeś umieścić akcję choćby i w Polsce i może zarówno realia jak i psychologia postaci wyszłaby lepiej. Jasne, w takim Turynie jest jedno z najważniejszych na świecie muzeów egiptologicznych, w Rzymie też są ważne zbiory, ale nieprzebadane mumie są wszędzie i realia, które są Ci bliższe na pewno by pomogły opowiadaniu.

Zasadniczo więc pozostaję z uczuciem niedosytu, bo czuję za tym tekstem spore możliwości, ale wyszła trochę relacja z wydarzeń, a szkoda.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino!

 

Dawno Cię nie widziałem pod moimi tekstami, toteż miło, że wracasz. :D

 

Bardzo się cieszę, że początek i zakończenie Ci się spodobały – te elementy opowiadania faktycznie wyszły najlepiej. Początek fajnie, bo przykuwa uwagę, a zakończenie rekompensuje trochę, jak zauważyliście, średniawe rozwinięcie. :P

Chociaż niektórym podeszła scena w pokoju przesłuchań i końcem Martiny, więc zawsze coś.

 

Z Włochami to w dużej mierze sam fakt muzeów i to, że najzwyczajniej w świcie ten kraj lubię. :3

Natomiast faktycznie mogło wyjść trochę jak porywanie się z motyką na słońce – tej dysputy o odmianę imion chyba nigdy już nie zapomnę. xD

 

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Na pewno rozwinę wątek córki Aurelii, bo pomysł na to wszystko łaził za mną już od jakiegoś czasu. W takim wypadku postaram się wycisnąć jeszcze więcej potencjału. :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Opowiadanie ma w sobie niewątpliwie dużo niesamowitości, choć nie horroru. Podoba mi się idea “materialnego” wstającego boga Sobka i wizualny opis akcji.

Czytało mi się dobrze, ale trochę brakuje akcji, choć końcówka świetna.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku!

 

Dziękuję za odwiedziny. ^^

Chyba po moich poprzednich horrorach postanowiłem postawić więcej na niesamowitości, niż samej straszności. :P

Ale bardzo mi miło, że Sobek i sam opis akcji (zgaduję, że chodzi właśnie o scenę końca Martiny) Ci się spodobały – widzę, że ten moment okazał się najmocniejszą częścią opka!

Dzięki jeszcze raz i pozdrówka!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!

 

Jako że zaplanowałem sobie przedarcie się przez Mumiowe teksty, skoro sam ostatnio taki popełniłem, to jestem i mówię: Całkiem, całkiem!

Przede wszystkim wydaje mi się, że opko jest dużo lepiej napisane niż te, które czytałem dotychczas. Interpunkcja tylko szwankuje, tzn. często jej zwyczajnie nie ma :D

Co do fabuły, sporo już powiedziano. Rzeczywiście te Włochy są mocno umowne jako lokalizacja. Chyba najprościej byłoby wprowadzić “supernowoczesne laboratorium”, którego brak w Egipcie, a które działa właśnie we Włoszech. Dość przewidywalnie wyszedł też wątek z dzieckiem głównej bohaterki. Szybko połączyłem kropki między specjalizacją Sobeka a potrzebami doktor Ciry. O pewnej papierowości bohaterów też Ci już pisano, jak widzę, więc sobie odpuszczę.

Rzeczywiście fajna pierwsza scena i zdanie otwierające, bardzo naturalne były również dialogi – i to przez cały tekst. Sam pomysł na Sobeka-mumię też mi się podobał. Jest to na pewno ciekawe podejście do tematu.

Tyle mi się nasuwa na ten moment, dzień po lekturze.

 

Z pozdrowieniami,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Fmsduvalu!

 

O, hej, miło, że odkopałeś tekst. :D

Kłaniam się serdecznie i dziękuję za zauważenie postępu, to bardzo wiele dla mnie znaczy. <3

Z zarzutami – no, teraz trudno mi się nie zgodzić. Z pewnością gdybym chciał to rozszerzyć, to wytłumaczyłbym zachowania bohaterów w pewien sposób, ale w samodzielnym tworze to się nie do końca broni. :P

Ale hej, zdanie otwierające nauczyło mnie tego, jak bardzo ważne są pierwsze słowa opka!

Dzięki i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka