- Opowiadanie: MaLeeNa - I na co komu czyste buty

I na co komu czyste buty

Jest to moje pierw­sze opo­wia­da­nie fan­ta­sy. Ever. Na­pi­sa­ne z myślą o kon­kur­sie “Gra­ni­ce magii” na DF, ale ciut roz­ro­sło się ponad za­da­ny limit. Z za­ło­że­nia miało być łatwe, pro­ste i przy­jem­ne. Wrzu­cam z duszą na ra­mie­niu, ale raz kozie śmierć :P

 

Po­dzię­ko­wa­nia za betę dla: Mo­ni­que.M, Piotr.W.K., zyg­fry­d89 oraz Gre­asy­Smo­oth.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

I na co komu czyste buty

Serce Ve­dra­na Eraka wy­peł­nia­ła po­gar­da. Od­ra­zę dzie­lił spra­wie­dli­wie mię­dzy nie­okrze­sa­nych pro­sta­ków, aro­ganc­kich igno­ran­tów, kró­lew­skich po­bor­ców po­dat­ków, na­wie­dzo­nych ka­pła­nów i wiecz­nie pi­ja­nych tru­ba­du­rów. Nie za­po­mi­nał także o tych cza­ro­dzie­jach, któ­rzy po­mi­mo ewi­dent­nych bra­ków in­te­lek­tu­al­nych i oso­bi­stych, byli w sta­nie osią­gnąć sukces nieosiągalny dla Vedrana, adepta sztuk ma­gicz­nych trze­ciej klasy.

Naj­bar­dziej po­gar­dzał sobą.

Gdy dzie­sięć lat wcze­śniej z za­dar­tym nosem opusz­czał mury Aka­de­mii, był pewny, że jest ska­za­ny na suk­ces. Stałe za­trud­nie­nie, może w Gil­dii Ma­gicz­nej, albo nawet przy Ra­dzie Kró­lew­skiej, było na wy­cią­gnię­cie różdż­ki.

Tym­cza­sem są­czył podły pod­pi­wek, sie­dząc na ławce z nie­he­blo­wa­nych desek w wy­peł­nio­nej wonią sma­żo­nej ce­bu­li i obor­ni­ka go­spo­dzie w Za­du­piu Śred­nim, czy jak tam się ta wio­cha zwała. Drza­zgi wbi­ja­ły mu się w sie­dze­nie, lichy na­pi­tek do­bi­jał kubki sma­ko­we, wiatr hulał w pu­stych kie­sze­niach. 

Co po­szło nie tak? – to py­ta­nie drę­czy­ło Ve­dra­na bar­dziej niż pchły gnież­dżą­ce się w sien­ni­ku, na któ­rym spę­dził ostat­nią noc.

Bez­rad­nie po­krę­cił głową, wes­tchnął cięż­ko, pod­niósł się z ławy i ru­szył do wyj­ścia. Gdy zbli­żył się do drzwi, za­uwa­żył przy­bi­ty do oścież­ni­cy per­ga­min opa­trzo­ny kró­lew­ską pie­czę­cią. Prze­biegł wzro­kiem po tek­ście i uśmiech­nął się.

 

Trzy dni drogi dały Ve­dra­no­wi nie­źle w kość. Gdy wresz­cie sta­nął przed ma­syw­ny­mi drzwia­mi sie­dzi­by głów­nej Gi­le­ań­skiej Gil­dii Magów, ma­rzył tylko o cie­płym po­sił­ku i su­chych bu­tach.

Po ostat­niej wi­zy­cie miał na­dzie­ję nigdy wię­cej tu nie wra­cać. Nie mógł jed­nak prze­ga­pić ta­kiej szan­sy, na po­rzu­cenie smrodu, chłodu, ubó­stwa i wszyst­kiego, czego do­świad­czał jako wę­drow­ny magik do wy­na­ję­cia. Żeby wy­rwać się z tego prze­klę­te­go kręgu, mu­siał tylko wy­peł­nić opi­sa­ne w kró­lew­skiej nocie za­da­nie. A do tego po­trze­bo­wał kilku dro­bia­zgów. I wszyst­kie mógł za­ła­twić wła­śnie tutaj.

Po­cią­gnął za sznur dzwon­ka. Drzwi otwo­rzy­ły się ze złowieszczym zgrzytem.

W ka­mien­nej, po­zba­wio­nej okien sali re­cep­to­rium pa­no­wał za­wie­si­sty, wil­got­ny, prze­ni­ka­ją­cy do szpi­ku kości chłód. Woń per­ga­mi­nów mie­sza­ła się z za­pa­chem omsza­łej ja­ski­ni i torfu. Kilka nie­wiel­kich, za­śnie­dzia­łych lam­pek oliw­nych nie zdo­ła­ło po­ko­nać wy­le­wa­ją­ce­go się z każ­de­go kąta mroku. Sufit i ścia­ny po­miesz­cze­nia to­nę­ły w ciem­no­ściach.

Ve­dran za­ci­snął dło­nie w pię­ści i ru­szył do środ­ka. Jego kroki dud­ni­ły głu­cho. Gdy po­tknął się na nie­rów­nej po­sadz­ce, mógł przy­siąc, że w któ­rymś z kątów coś zło­śli­wie za­chi­cho­ta­ło. 

– Li­cen­cja ma­gicz­na, sy­gna­tu­ra iden­ty­fi­ka­cyj­na, cer­ty­fi­kat do­pusz­cze­nia do wyż­szych mi­ste­riów pro­szę – wy­re­cy­to­wa­ła sie­dzą­ca za ma­syw­nym sto­łem le­ci­wa nie­wia­sta, nie prze­ry­wa­jąc szy­deł­ko­wa­nia.

Ve­dran drżą­cą dło­nią wy­do­był do­ku­men­ty ze skó­rza­ne­go, prze­wie­szo­ne­go przez ramię tu­bu­sa i po­ło­żył je na stole. Urzęd­nicz­ka odło­ży­ła ro­bót­kę, roz­pro­sto­wa­ła zwoje, przej­rza­ła po­bież­nie. Po chwi­li na­my­słu się­gnę­ła po drew­nia­ne pu­deł­ko. Skrzyp­nę­ło wieko. Ko­bie­ta spraw­nym ru­chem wy­do­by­ła z niego srebr­ne opraw­ki oku­la­rum ve­ri­tatis i za­mo­co­wa­ła w nich dwie so­czew­ki – jedną zie­lon­ka­wą i jedną bla­do­nie­bie­ską, ca­łość umie­ści­ła na ha­czy­ko­wa­tym nosie. Po­chy­li­ła się nad do­ku­men­ta­mi.

Ve­dran znał pro­ce­du­rę we­ry­fi­ka­cyj­ną, prze­cho­dził ją w końcu wie­lo­krot­nie. Nie ko­rzy­stał z fał­szy­wek, uży­wał tylko li­cen­cjo­no­wa­nych środ­ków i za­klęć, a pa­ten­ty i skład­ki ce­cho­we pła­cił na czas, więc nie miał się czego oba­wiać.

Teo­re­tycz­nie.

W prak­ty­ce – za każ­dym razem pocił się jak opie­ka­ny z wolna szczur.

– A tu? – Urzęd­nicz­ka spoj­rza­ła na niego, uno­sząc cien­kie brwi. Ko­ści­stym pal­cem wska­za­ła jeden z per­ga­mi­nów. – To jest pie­częć upraw­nień trze­cie­go stop­nia.

Ve­dran po­czuł, że struż­ka potu na skro­ni za­mie­nia się w mi­nia­tu­ro­wy sopel lodu.

Ko­bie­ta z dez­apro­ba­tą po­krę­ci­ła głową i się­gnę­ła do stosu bro­szur.

– Po­win­ni­ście od­świe­żyć sobie, co mówi Re­gu­la­min Re­cep­to­rium – oświad­czy­ła, po­da­jąc jedną z ulo­tek. – Ma­gi­cy stop­ni po­śled­nich, nie bę­dą­cy pra­cow­ni­ka­mi Gil­dii, winni sta­wiać się na spo­tka­nie z Radą w stro­ju ce­re­mo­nial­nym. Tym­cza­sem, wy – tym razem ko­bie­ta wy­ce­lo­wa­ła ko­ści­sty palec w Ve­dra­na – macie na sobie szatę w nie­prze­pi­so­wym ko­lo­rze, o nie­prze­pi­so­wej dłu­go­ści. To samo włosy. Włosy po­win­ny być nie krót­sze niż dwa­na­ście i pół stan­dar­do­wej lon­gi­tu­dy.

Młody magik za­ci­snął zęby, tłu­miąc prze­kleń­stwo. Szata, którą nosił, była jego je­dy­nym odzie­niem. A włosy miał ostrzy­żo­ne krót­ko. Prak­tycz­ne roz­wią­za­nie dla włó­czę­gi, któ­rym de facto był.

Tak sku­tecz­nie omi­jał to prze­klę­te miej­sce, że nie był świa­do­my no­wych zasad w Re­gu­la­mi­nie.

Nie mógł zdo­być od­po­wied­niej szaty, nie miał na to ani czasu, ani fun­du­szy. Prze­dłu­że­nie wło­sów wy­kra­cza­ło poza jego upraw­nie­nia ma­gicz­ne. Zer­k­nął do bro­szu­ry, którą otrzy­mał od urzęd­nicz­ki. Swoją szan­sę zna­lazł w punk­cie sto dwu­na­stym.

– Przy­by­wam w nie­zwy­kle waż­kiej spra­wie, w związ­ku z kró­lew­ską notą – oświad­czył do­stoj­nie. – Czy mo­gli­by­śmy po­trak­to­wać to jako… hmmm… oko­licz­no­ści spe­cjal­ne?

Ko­bie­ta za­my­śli­ła się. Prze­chy­li­ła głowę i jesz­cze raz przyj­rza­ła Ve­dra­no­wi.

– Ale tra­fi­cie na ko­niec ko­lej­ki. I wy­czy­ści­cie buty.

Ve­dran ode­tchnął.

Urzęd­nicz­ka zmru­ży­ła oczy.

– Nie za­po­mnij­cie też o do­dat­ko­wej opła­cie.

Ve­dran za­ci­snął zęby i wy­su­płał z miesz­ka ostat­nie numy.

Ko­bie­ta pod­nio­sła się z krze­sła, wy­cią­gnę­ła przed sie­bie obie dło­nie, wy­szep­ta­ła for­mu­łę. W po­wie­trzu trza­snę­ło, za­pach­nia­ło spa­le­ni­zną, a na jed­nej ze ścian po­ja­wi­ło się przej­ście do ko­ry­ta­rza wy­peł­nio­ne­go fa­lu­ją­cą mlecz­ną po­świa­tą.

– Trze­ci por­tal po lewej stro­nie – oświad­czy­ła, za­jmując miej­sce za wiel­kim sto­łem. Się­gnę­ła po szy­deł­ko. – I pa­mię­taj­cie o tych bu­tach.

 

Sie­dzi­sko, które Ve­dran zaj­mo­wał od kilku go­dzin było twar­de i nie­wy­god­ne. Trzesz­cza­ło i skrzy­pia­ło przy każ­dym ruchu, nawet je­że­li je­dy­nym ru­chem, który Ve­dran wy­ko­ny­wał, było zgrzy­ta­nie zę­ba­mi.

Po przej­ściu przez por­tal tra­fił do nie­wiel­kiej kom­na­ty, bę­dą­cej za­pew­ne po­cze­kal­nią naj­niż­szej klasy. Świad­czył o tym cał­ko­wi­ty brak de­ko­ra­cji i wygód oraz in­ten­syw­na woń za­tę­chłej ścier­ki wy­peł­nia­ją­ca wnę­trze.

– Pa­mię­taj, po co tu je­steś – mru­czał pod nosem, ści­ska­jąc w kie­sze­ni za­bra­ną z go­spo­dy kró­lew­ską notę. – Czy le­gen­dar­ny G’hal­la­ar Mo­carz na­rze­kał na trudy, gdy la­ta­mi szu­kał leża smoka Oda­rio­na? A czy naj­więk­sza po­śród wiesz­czek Un­ne­sta uża­la­ła się nad sobą, będąc za­kład­nicz­ką okrut­ne­go Ho­fin­ga? No wła­śnie.

Pło­myk zwi­sa­ją­cej z su­fi­tu sa­mot­nej la­ta­ren­ki nie­spo­dzie­wa­nie za­dy­go­tał. Ve­dran ro­zej­rzał się nie­pew­nie. Gdy uszy wy­peł­nił mu szum, w ustach po­czuł słony smak, a ota­cza­ją­ca prze­strzeń wy­ostrzy­ła się i za­czę­ła tra­cić ko­lo­ry, już wie­dział.

Nie zdą­żył nawet za­kląć. Po­cze­kal­nię za­la­ło ostre, białe świa­tło, lo­do­wa­ty po­dmuch ze­pchnął go z sie­dzi­ska, a nie­wi­dzial­na siła we­ssa­ła w ciem­ność, szar­piąc, tar­mo­sząc, po­zba­wia­jąc tchu.

Lą­do­wa­nie było dość gład­kie. Mimo to mdło­ści zgię­ły Ve­dra­na w pół.

Prze­łknął ślinę, za­ci­snął usta.

Bez­sku­tecz­nie.

Fala wy­mio­cin chlu­snę­ła pro­sto na jego nie­daw­no wy­czysz­czo­ne buty.

Wy­pro­sto­wał się po­wo­li.

Wy­lą­do­wał w spo­rej kom­na­cie. Wi­tra­żo­we okna mie­ni­ły się pur­pu­rą i sre­brem. Na jed­nej ze ścian do­strzegł ogrom­ny ba­ta­li­stycz­ny obraz. Są­dząc po stylu, było to jedno z wcze­snych dzieł braci de Trevl. W kącie stała do­ni­ca ze wspa­nia­łą ja­rzę­bi­ną świa­tło­no­śną, ga­tun­kiem od lat niewy­stę­pu­ją­cym w na­tu­rze. Nad po­tęż­nym, mar­mu­ro­wym ko­min­kiem za­wie­szo­no szkie­let ogrom­ne­go pta­szy­ska. Kształt dzio­ba i roz­pię­tość skrzy­deł wska­zy­wa­ły na jakiś ro­dzaj ja­do­wi­te­go ko­lum­bi­da. Do tego po­zła­ca­ne świecz­ni­ki, ele­ganc­kie, ak­sa­mit­ne ko­ta­ry, de­li­kat­na woń luk­su­so­we­go ka­dzi­dła.

Ve­dran po­czuł par­cie na pę­cherz.

Na środ­ku sali, przy okrą­głym stole za­rzu­co­nym róż­ne­go ro­dza­ju do­ku­men­ta­mi, sie­dzia­ły trzy osoby.

Cen­tral­ne miej­sce zaj­mo­wa­ła ko­bie­ta o ogrom­nej tuszy i prze­ni­kli­wych, ciem­nych oczach, odzia­na w po­ły­sku­ją­cą, ja­skra­wo po­ma­rań­czo­wą szatę. Ve­dran nie miał po­ję­cia, kim jest ta ol­brzy­mia nie­wia­sta, ko­lo­rem i kształ­tem przy­po­mi­na­ją­ca doj­rze­wa­ją­ce­go po­mi­do­ra.

Po jej lewej stro­nie drze­mał za­su­szo­ny sta­ru­szek owi­nię­ty gru­bym ple­dem. Pasma cien­kich, si­wych wło­sów zwi­sa­ły smęt­nie z jego głowy. Po­marsz­czo­na skóra barwy po­pio­łu była usia­na ciem­ny­mi plam­ka­mi.

To musi być mistrz Ce­rius! – po­my­ślał Ve­dran. Naj­star­szy z ży­ją­cych cza­ro­dzie­jów! Od­kryw­ca sub­stan­cji ciem­nej! 

Trze­cią osobą przy stole był szczu­pły, młody męż­czy­zna w czar­nym, ele­ganc­kim ku­bra­ku. Na jego pier­si spo­czy­wał me­da­lion ar­cy­mi­strzow­ski.

Serce Ve­dra­na za­dud­ni­ło, pło­mień wy­pełzł na uszy i po­licz­ki. Tego osob­ni­ka znał aż za do­brze.

Er­kliff z Vans. Młody, am­bit­ny cza­ro­dziej, któ­re­go ulu­bio­nym hobby było drę­cze­nie stu­den­tów Aka­de­mii.

– Brawo! Do­praw­dy do­sko­na­ła apor­ta­cja. Win­szu­ję – głos mło­de­go ar­cy­mi­strza prze­szył ciszę lo­do­wa­tym ostrzem.

Łaj­dak – po­my­ślał Ve­dran.

Splu­nął na pod­ło­gę, po czym otarł usta chu­s­tecz­ką, którą na szczę­ście miał przy­go­to­wa­ną w rę­ka­wie. 

– Czy mo­gli­by­śmy przejść do sedna? Szko­da czasu na takie gier­ki, Er­kliff – wark­nę­ła ko­bie­ta.

Wy­ko­na­ła nie­dba­ły gest dło­nią i ka­łu­ża wy­mio­cin wy­pa­ro­wa­ła z gło­śnym mla­śnię­ciem.

– Droga Ra­vin­dro, oczy­wi­ście. Nie śmie­li­by­śmy mar­no­wać twego dro­go­cen­ne­go czasu. – Er­kliff skło­nił się w jej stro­nę.

A więc to była Mi­strzy­ni Ra­vin­dra Ar­ge­ar. Ve­dran nigdy nie miał oka­zji spo­tkać jej oso­bi­ście, ale to, co o niej sły­szał, na­peł­nia­ło go jed­no­cze­śnie po­dzi­wem i lę­kiem. Jak ta hi­sto­ria z we­se­lem księ­cia Ra­no­ri­sa…

– Giń, gra­biejż­co! – wy­chry­piał nagle Ce­rius, zry­wa­jąc się z fo­te­la. Pled osu­nął się na pod­ło­gę, od­sła­nia­jąc pa­sia­stą ko­szu­lę nocną.

Ve­dran opu­ścił wzrok i prze­stą­pił kilka razy z nogi na nogę.

Ra­vin­dra de­li­kat­nie po­ło­ży­ła dłoń na ra­mie­niu sta­rusz­ka, ten za­cmo­kał, opadł na sie­dzi­sko i po­now­nie za­padł w drzem­kę. Ko­bie­ta zwró­ci­ła się do Ve­dra­na.

– Z czym do nas przy­cho­dzi­cie?

Ve­dran ode­tchnął głę­bo­ko i zbli­żył do stołu. Z kie­sze­ni wy­do­był kró­lew­ską notę.

– Z tym.

Sta­ru­szek za­chra­pał gło­śno, z ką­ci­ka ust po­to­czy­ła się ślina. Ra­vin­dra zmru­ży­ła oczy, a jej brwi unio­sły się lekko. Er­kliff par­sk­nął.

– Do­brze ro­zu­miem, że chcesz się pod­jąć roz­wią­za­nia kró­lew­skie­go pro­ble­mu? – uśmiech­nął się zło­śli­wie.

Ve­dran po­tak­nął.

Er­kliff za­chi­cho­tał.

 – Uro­czy. Do­praw­dy uro­czy je­steś… ehm… Jak wła­ści­wie się na­zy­wasz? – Zer­k­nął w le­żą­cy przed nim per­ga­min. – Ve­dran Erak? Nie ko­ja­rzę. – Po­krę­cił głową i roz­parł się na krze­śle. – Oczy­wi­ście zda­jesz sobie spra­wę z kon­se­kwen­cji w razie po­raż­ki? A może je­steś na to zbyt głupi?

Ve­dran po­czuł wzbie­ra­ją­cą w jego trze­wiach falę gnie­wu. Mu­siał za­cho­wać spo­kój. Za­sto­so­wał więc naj­lep­szy znany mu spo­sób. Wy­obra­ził sobie do­stoj­ną Radę w sa­mych ga­ciach.

Za­dzia­ła­ło.

 – Mam pe­wien po­mysł, jest on tro­chę oso­bli­wy…

 – I prze­kra­cza wasze upraw­nie­nia, więc zwra­ca­cie się do Rady o tym­cza­so­we ich roz­sze­rze­nie? – bez­ce­re­mo­nial­nie prze­rwa­ła mu Ra­vin­dra.

 – Tak. – Ve­dran z sza­cun­kiem skło­nił głową w jej stro­nę. – Będę po­trze­bo­wał także do­stę­pu do Leksykonu Nauk Wyzwolonych mi­strza Fa­bu­lu­sa oraz pew­nych sub­stan­cji, na które nie mam li­cen­cji. Pro­szę, tu jest lista.

Po­ło­żył na stole gęsto za­pi­sa­ny świ­stek.

Ra­vin­dra wy­cią­gnę­ła po niego rękę, jed­nak to Er­kliff był szyb­szy. W skupieniu stu­dio­wał za­pi­ski przez dłuż­szą chwi­lę.

Ve­dran po­czuł kro­plę potu su­ną­cą wzdłuż krę­go­słu­pa.

– Bez­czest­na cie­kącz­ka, tak, tak – za­mru­czał Mistrz Ce­rius, a głowa opa­dła mu na pier­si.

Ra­vin­dra wznio­sła oczy.

– Plan ry­tu­ału i sche­mat za­klęć też macie? – zwró­ci­ła się do Ve­dra­na.

– Pro­szę, to jest wstęp­ny pro­jekt. – Podał ko­bie­cie zwój. – Mogę uszcze­gó­ło­wić, je­że­li…

– Pro­jekt wstęp­ny to ro­bo­ta dla stu­den­ta pierw­sze­go roku, a ty, po­zwo­lę sobie przy­po­mnieć, je­steś dy­plo­mo­wa­nym ma­gi­kiem trze­ciej klasy – wark­nął ar­cy­mistrz.

– Spuść na­pię­cie z pę­che­rza, Er­kliff – ode­zwa­ła się Ra­vin­dra. – Do od­rzu­ce­nia wstęp­ny plan w zu­peł­no­ści wy­star­czy.

 Ve­dran po­czuł mięk­kość w ko­la­nach. 

 – Od­rzu­ce­nia? – wy­bą­kał nie­pew­nie.

 – Tak. Od­rzu­ce­nia – od­po­wie­dzia­ła chłod­no mi­strzy­ni. – A czego się spo­dzie­wa­li­ście? Przy­cho­dzi­cie zni­kąd, z nędz­ny­mi re­fe­ren­cja­mi. Wasze ocze­ki­wa­nia są, jakby tu po­wie­dzieć… – za­wa­ha­ła się na mo­ment – od­re­al­nio­ne. Tak, to dobre słowo. Poza tym macie brud­ne buty.

 Serce Ve­dra­na za­trzy­ma­ło się, po czym ru­szy­ło ga­lo­pem. Wszyst­kie emo­cje – gniew, de­ter­mi­na­cja, na­dzie­ja na lep­sze życie ula­ty­wa­ły z niego tak samo nie­ubła­ga­nie, jak para z koń­skie­go łajna urżnię­te­go na dro­dze w mroź­ny po­ra­nek.

 Nie chciał się pod­dać.

 Nie mógł się pod­dać.

 To była jego szan­sa.

 Je­dy­na i tak długo wy­cze­ki­wa­na.

 Już miał otwo­rzyć usta, gdy ode­zwał się Er­kliff.

– Moja droga, dajmy mło­de­mu Ve­rva­no­wi szan­sę na prze­ko­na­nie nas do swo­je­go planu – mówił uśmie­cha­jąc się, a każde słowo ocie­ka­ło nie­na­tu­ral­ną sło­dy­czą.

– Ve­dran. On ma na imię Ve­dran. – Ra­vin­dra spoj­rza­ła na Er­klif­fa z obrzy­dze­niem. – Oso­bi­ście nie widzę ta­kiej po­trze­by. Sama ta kró­lew­ska nota jest nie­do­rzecz­na. Ka­prys, ot co!

– Ależ moja droga! – ob­ru­szył się Er­kliff. – Tu cho­dzi o naj­istot­niej­sze dla kró­le­stwa kwe­stie. Każda dzie­dzi­na czer­pie po­tę­gę z siły swo­je­go pana. Nie­pew­ny sie­bie, me­lan­cho­lij­ny król to ka­ta­stro­fa. Także wi­ze­ru­nek wład­cy, za­rów­no wśród swo­ich pod­da­nych, jak i na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej, jest rów­nie ważny. No i po­zo­sta­je jesz­cze pro­blem suk­ce­sji.

Ra­vin­dra prych­nę­ła, ale nie pod­ję­ła dys­ku­sji. Ski­nę­ła tylko na Ve­dra­na.

– Do­brze, wy­słu­cham, co macie do po­wie­dze­nia, żebym potem z czy­stym su­mie­niem mogła wasz wnio­sek od­rzu­cić. – Ob­ró­ci­ła się w stro­nę ar­cy­mi­strza. – Nie wię­cej niż trzy py­ta­nia.

Ciało Ve­dra­na na­pię­ło się.

Cze­kał.

Er­kliff wy­gła­dził przód ka­fta­na i od­chrząk­nął.

– Z tych za­pi­sków wy­ni­ka, że proponowaną pro­ce­du­rę opar­łeś na teo­rii hor­mo­nal­nej. Tym­cza­sem teo­ria ta nigdy nie zo­sta­ła uzna­na przez Aka­de­mię. Ktoś – Er­kliff zmru­żył oczy – mógł­by po­my­śleć, że uwa­żasz się za mą­drzej­sze­go niż ko­le­gium ar­cy­mi­strzow­skie.

Ve­dran gwał­tow­nie wcią­gnął po­wie­trze do płuc.

– Z całym sza­cun­kiem, pro­jekt mój zo­stał opar­ty nie na teo­rii, ale na prak­ty­ce. Po­dob­ne pro­ce­du­ry prze­pro­wa­dza­łem z suk­ce­sem. Tyle, że nie u ludzi, a u zwie­rząt. Głów­nie pa­rzy­sto­ko­pyt­nych, ale także dwu– i trzy– ro­ga­tych. I pta­kach, w więk­szo­ści nie­lo­tach.

Ra­vin­dra sze­ro­ko otwo­rzy­ła oczy, a jej po­licz­ki za­pło­nę­ły czer­wie­nią.

– Chce­cie po­wie­dzieć, że za­mier­za­cie po­trak­to­wać króla jak… jak… bydło?!

Ve­dran sku­lił się w sobie. Nie­po­trzeb­nie wszedł w szcze­gó­ły.

– Pani Ar­ge­ar, wy­bacz­cie, nie mia­łem na myśli nic złego. – Skło­nił się w stro­nę za­cie­trze­wio­nej ko­bie­ty. – Mimo na­szych osią­gnięć cy­wi­li­za­cyj­nych, kul­tu­ral­nych i tak dalej, my lu­dzie po­zo­sta­je­my mimo wszyst­ko zwie­rzę­ta­mi. Szcze­gó­ły ry­tu­ału na­le­ży oczy­wi­ście do­pra­co­wać, do­pa­so­wać do wy­mo­gów bytu za­awan­so­wa­ne­go, ale ro­zu­mie­cie, że pod­sta­wy… – Roz­ło­żył ręce.

– Muszą po­zo­stać takie same – z nie­chę­cią do­koń­czy­ła Ra­vin­dra.

Er­kliff uśmiech­nął się krzy­wo.

– Moje ko­lej­ne py­ta­nie do­ty­czy jed­nej z sub­stan­cji na li­ście. Cho­dzi o wy­ciąg z ba­gien­ni­ka czer­wo­ne­go. Jak za­pew­ne do­brze pa­mię­tasz, jest to sub­stan­cja za­ka­za­na, a prawo do jej sto­so­wa­nia mają tylko mi­strzo­wie i ar­cy­mi­strzo­wie. Wy­ja­śnij, w jaki spo­sób po­zna­łeś ją na tyle do­brze, żeby wy­ko­rzy­stać w swoim pla­nie? – za­koń­czył z sa­tys­fak­cją i roz­parł się na krze­śle.

Ty skur­wy­sy­nu zjeł­cza­ły – po­my­ślał Ve­dran. Mógł się tego spo­dzie­wać. Co robić? Kła­mać? La­wi­ro­wać? Ze­mdleć?

Za­ci­snął dło­nie w pię­ści, przy­mknął oczy, ze­brał w sobie całą od­wa­gę, która mu po­zo­sta­ła, po czym prze­mó­wił spo­koj­nym i tylko lekko drżą­cym gło­sem:

– Ob­ser­wo­wa­łem pokaz ar­cy­mi­strzow­ski. Nie­le­gal­nie. Na ostat­nim roku Aka­de­mii. Scho­wa­łem się w sza­fie i… – Opu­ścił głowę. – Potem czy­ta­łem o tym tro­chę, a do­kład­ne uży­cie za­pla­no­wa­łem przez aprok­sy­ma­cję i drugą za­sa­dę ga­tun­ków po­dob­nych.

Ra­vin­dra spoj­rza­ła na niego. W jej ciem­nych oczach bły­ska­ły ogni­ki gnie­wu.

Er­kliff zło­żył usta w dziu­bek.

– Ho ho! Ktoś tu ma am­bi­cje. Ale nie­le­gal­ne pod­glą­da­nie? Pro­szę, pro­szę, kto by po­my­ślał. – Za­tarł ręce i uśmiech­nął się od ucha do ucha. – Moje ostat­nie py­ta­nie – kon­ty­nu­ował le­ni­wie – do­ty­czy wa­run­ku gra­nicz­ne­go. Zgod­nie z teo­rią wielu prze­strze­ni…

Ve­dran nie wy­trzy­mał na­pię­cia i wpadł ar­cy­mi­strzo­wi w słowo:

– Magia nie ma gra­nic. Tak, znam tę teo­rię. Ale się z nią nie zga­dzam. – Wy­pro­sto­wał się dum­nie.

Ra­vin­dra huk­nę­ła pię­ścią w stół. Część per­ga­mi­nów spa­dła na pod­ło­gę.

– Uwa­żaj! Za coś takiego lą­du­je się w lochu!

Er­kliff kla­skał, chi­cho­cząc.

Ve­dran odetchnął głęboko. Nie miał już nic do stra­ce­nia. Pra­gnął je­dy­nie czer­pać sa­tys­fak­cję z tej jed­nej chwi­li praw­dy.

– A te wszyst­kie pro­ce­du­ry? Cer­ty­fi­ka­ty? Stop­nie wta­jem­ni­cze­nia? Inne ba­nia­lu­ki? A cóż to jest in­ne­go niż sta­wia­nie magii gra­nic? Sztucz­nych! – ryk­nął Ve­dran, a kro­ple śliny po­le­cia­ły wprost na człon­ków do­stoj­nej ko­mi­sji. – Ale jed­nak gra­nic.

Po­pa­trzył na śli­nią­ce­go się przez sen Ce­riu­sa. Na osa­dzo­ne w pulch­nej twa­rzy ciem­ne oczy Ra­vin­dry, wciąż po­ły­sku­ją­ce gniew­nie. Na Er­klif­fa lu­stru­ją­ce­go stan swo­je­go ku­bra­ka. Zmo­bi­li­zo­wał reszt­kę god­no­ści i ostat­kiem sił wy­ce­dził:

– Pro­szę o od­po­wiedź, szko­da mo­je­go i wa­sze­go czasu.

– Trze­bie­że kwa­śni­cą po­ro­sły, oj po­ro­sły… – za­beł­ko­tał Ce­rius.

A potem za­pa­dła ciem­ność.

 

Naj­pierw usły­szał szum su­chych liści po­ru­sza­nych wia­trem. Po chwi­li do­łą­czy­ły de­li­kat­ne pta­sie świer­goty i trzesz­cze­nie ko­na­rów.

Po­wie­trze było chłod­ne, rześ­kie, pach­ną­ce zie­le­nią i zie­mią.

Leżał na wznak, na nie­rów­nej, twar­dej po­wierzch­ni.

Po­wo­li otwo­rzył jedno oko.

Gę­stwi­na liści. Prze­bi­ja­ją­ca się gdzie­nie­gdzie sza­rość nieba.

Usiadł.

– A więc wy­ko­pa­li mnie. Nawet nie na bruk, tylko pro­sto do lasu – skon­sta­to­wał.

Ve­dran Erak pod­niósł się, otrze­pał ubra­nie. Zi­gno­ro­wał obry­zga­ne wy­mio­ci­na­mi buty. Mię­dzy drze­wa­mi ku­szą­co ja­śniał trakt.

Ru­szył, zo­sta­wia­jąc Gi­le­an za ple­ca­mi.

Był wolny. A przed nim stał otwo­rem cały świat.

Pra­wie cały.

Koniec

Komentarze

Miś nie mógł się oderwać. Nie wie, czy były jakieś babole lub chochlikowe działania. Czytał z przyjemnością i zaciekawieniem, jaki będzie koniec. Taki mu się spodobał. Gwiazdki.

Dziękuję Misiu :)

o których on sam – adept sztuk magicznych trzeciej klasy, mógł tylko pomarzyć. ---> podkreślone najwyraźniej jest wtrąceniem, a wtrącenia wydzielamy jednakowymi znakami, przecinkami bądź myślnikami.

okularum veritas ---> tu niech się wypowiadają biegli w łacinie, ale ja nigdy nie dałbym w pierwszym słowie “k”.

Rawindra ---> a nie “v”, jak przedtem?

<>

Ocena w punktacji. i nie tylko.

AdamieKB, bardzo dziękuję za wskazanie baboli, i nie tylko ;)

A okularum veritas wprawdzie bazuje na łacinie, ale nie jest to łacina 1:1, jest to nazwa pewnego przyrządu, który funkcjonuje w tamtym świecie, i oni piszą to przez “k”. Jeżeli to bardzo razi, będę musiała pokombinować.

Pozdrawiam :)

To daj kursywą. Powstanie sugestia cytowania nazwy.

Widzę, że tekst został już upubliczniony, dlatego aby formalności bibliotecznej stało się zadość, opublikuję fragment z bety:

Cóż, trafiłaś w mój gust :). Jest tu dużo humoru, ironii, ciekawy bohater, również drugoplanowe postacie są jakieś, dużo pomysłowych szczegółów, które nienachalnie opisywały świat. Płynęłam przez tekst.

To klikam :).

Dziękuję Monique :)

Dzień doberek. No ukrywać nie będę, że niezbyt mi się podobało. Sama fabuła nie wciągnęła, raczej wręcz mimo niewielu znaków – ciągnęła się. Może to jest spowodowane też tym, iż trudno już skoncentrować moją uwagę w tematyce czarodziejów, o których czytało się dobre kilkanaście lat temu, dzisiaj – nie robią na mnie wrażenia ;) Technicznie jest okej, po prostu okej. Ani nie zachwyciło, ani nie odstraszyło, więc przez tekst szło się w miarę gładko. Piszę z telefonu, więc szerokiej lapanki nie zrobię, ale w dialogach bywały wpadki. * "– Droga Ravindro, oczywiście. Nie śmielibyśmy marnować twego drogocennego czasu – Erkliff skłonił się w jej stronę." – Brak kropy po "czasu". * "przekracza wasze uprawnienia, więc zwracacie się do Rady o tymczasowe ich rozszerzenie? – bezceremonialnie przerwała mu Ravindra." -> Bezceremonialnie z dużej. W "elementach gębowych" z małej, a bezceremonialnie takim nie jest. Napotkałem sie na kilka niezgrabności, ale z telefonu nie będę wprowadzał chaosu w komentarzu. To juz prędzej z laptopa. Pozdro!

Bardzo udany fantastyczny debiut. Jest nietuzinkowy bohater, trochę światotwórstwa, fabuła niezbyt rozbudowana, ale i tekst niezbyt długi, więc nie ma co narzekać.

Nabrałaś mnie pierwszą częścią: spodziewałam się, że czarodziej ruszy teraz na typowy fantastyczny quest i będzie zaraz smoki zabijać, księżniczki ratować i królestwa zdobywać. A tu zamiast walki ze smokiem mamy walkę z biurokracją i hierarchią czarodziejską. Bardzo miło mnie to zaskoczyło.

Plus też za dobrze dobrany tytuł.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Bry ND :)

Dziękuję za przeczytanie. O wyborze tematyki nie bardzo chyba jest sens dyskutować. Osobiście lubię czytać o czarodziejach. Czy lubię o nich pisać? Jeszcze nie wiem, bo mimo zaawansowanego wieku jestem na etapie uczenia się i eksperymentowania z różnymi gatunkami. Powyższy tekst powstał bardziej z potrzeby uzewnętrznienia moich frustracji związanych z porzuceniem kariery naukowej, niż z zamiłowania do fantasy.

Jeżeli chodzi o zapis dialogów – za każdym razem, gdy myślę, że załapałam jak to ma lecieć, jestem brutalnie ściągana na ziemię. Ale obiecuję, że będę się starać.

 

mindenamifaj,

Dziękuję za odwiedziny i mindemifajowy(c) komentarz ;)

Bardzo się cieszę, że tytuł przypadł Ci do gustu :)

czarodziej ruszy teraz na typowy fantastyczny quest i będzie zaraz smoki zabijać, księżniczki ratować i królestwa zdobywać.

:D Myślę, że to byłoby niezłe wyzwanie, żeby postmodernizować taką historię :D

 

Pozdrawiam :)

MaLeeNo, ogromnie mi się spodobało przez czystość stylu. Bezpretensjonalny, konkretny, w naturalny sposób zaciekawiasz humorem, postacią, sytuacją, choć budujesz na elementach znanych. Wszystkiego w sam raz. Nie jestem amatorem fantasy, lecz przeczytałam z przyjemnością. :-)

 

Skarżypytuję do biblio (tzn. klikam bezpośrednio, dopóki jestem Lożanką) i gratuluję fajnego debiutu! 

 

W trakcie czytania zauważyłam cztery drobiazgi (zerknij i jeśli chcesz popraw, lecz nic na siłę, sama zdecyduj). ;-)

 

ogromny batalistyczny obraz. Sądząc po stylu, było to jedno z wczesnych dzieł braci de Trevl. W kącie stała ogromna donica ze wspaniałą jarzębin

Może jedno z podkreśleń podmienić na: okazała, pokaźna, opisowo lub inaczej.

 

Na środku sali, przy okrągłym stole zarzuconym różnego rodzaju dokumentami, siedziały trzy osoby.

Środkowe miejsce zajmowała kobieta

Tu podobnie, jedno podmieniłabym. ;-)

 

Każda dziedzina jest silna siłą swojego pana.

A może podmienić tu siłę na moc, potęgę, aby nie było silna siłą lub inaczej. Nie chcę podrzucać słów, zrobisz to lub nie po swojemu. Tak będzie najlepiej. :-)

 

No i jest jeszcze problem sukcesji.

Może by to jest podmienić np „pozostaje” lub inaczej, gdyż to trzecie „jest” w następujących po sobie zdaniach.

 

Odnośnie rozpoczęcia dużą literą „– bezceremonialnie przerwała mu Ravindra.”, nie jestem pewna? Podział na czynności gębowe i niegębowe jest pomocny, lecz jednocześnie uproszcza sprawę, która w niektórych przypadkach nie jawi się jako oczywista, a ten do nich należy. Jednoznaczne jest jedynie, gdy: prosta czynność gębowa – małą literą, czynność niegębowa i szyk (podmiot czynność…, podmiot może być domyślny) – dużą.

 

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję za odwiedziny i komentarz Asylum :)

Mam wrażenie, że na tym forum grasuje chochlik, gdyż jestem pewna, że zdublowane “ogromne” wyłapałam w trakcie bety i poprawiłam. Za chwilę popędzę poczynić poprawki.

 

Aaach zapis dialogowy :)))

Monique podrzuciła mi link do forumowego poradnika, korzystając z zasobów forum dotarłam na fantazmaty i w parę innych ciekawych miejsc, żeby upewnić się co i jak. W końcu stwierdziłam, że teoria to jedno, ale praktyka rządzi. Wybrałam sobie osobę, której umiejętność tworzenia dialogów zrobiła na mnie największe wrażenie. Przy pisaniu kolejnych tekstów mam zamiar zastosować metodę “jakiego zapisu użyłby X”. Mam nadzieję, że ta metoda lepiej się sprawdzi, zanim odpowiednia klapka w moim mózgu zaskoczy :)

 

Pozdrawiam!

 

O, tak, MaLeeNo, chochliki istnieją, jestem o tym przekonana! <3  Drabbel na ten temat napisał Koala, kiedyś, a pewnie w przepastnych głębiach forum znalazłyby się i inne W dodatku na forum straszy pewna kropka, która ponoć  jest przybraną córką Cthulhu. ;-) 

A na poważnie, mogło się tak zdarzyć, piszę z autopsji (tekstu i doświadczenia, nie swojej xd) mogło tak być. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć!

 

Czyżbyś pisała kiedyś wnioski o granty albo starała się wydębić zdobyć fundusze z NCBR-u? ;-)

Pomysłowe i całkiem przyjemne, choć motyw sam w sobie nowy nie jest. Oczko w stronę walczących z biurokracją przyjemnie ubogaca lekturę. Wizyta w gildii stanowi groteskową mieszankę grozy i komedii i to – imho – zdecydowanie wyszło. Klimat wyszedł, czytelnik dostaje wszystkie informacje, by popatrzeć na świat oczyma bohatera.

Zakończenie całkiem pomysłowe i pełne nadziei. Czasem trzeba zrobić krok w tył lub stanąć oko w oko z własnymi demonami, by móc później ruszyć przed siebie. Myśli całkiem głębokie, a dzięki humorowi całkiem przyjemnie podane. Dobry punkt startowy do dalszych losów bohatera.

Wykonane nieźle, choć miejscami nadmiar przymiotników nieco rzucał się w oczy, przykład:

W kamiennej, pozbawionej okien sali receptorium panował zawiesisty, wilgotny, przenikający do szpiku kości chłód.

Sporo tych przymiotników.

 

Przyjemne i udane opko (aż się prosi o więcej).

 

2P dla ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Czyżbyś pisała kiedyś wnioski o granty albo starała się wydębić zdobyć fundusze z NCBR-u? ;-)

Ech, to było bardzo dawno temu, wniosek o grant promotorski do (jeszcze) KBN. Odrzucony z uzasadnieniem “niemożliwe jest, żeby za tak niską kwotę zbadać tak ważki dla nauki problem”. A potem było jeszcze kilka innych ;)

Bardzo cieszę się, że przesłanie przebiło się przez nadmiar przymiotników. Staram się ograniczać. Tak samo jak czekoladę i whisky ;)

Dziękuję za odwiedziny i motywację do dalszych wysiłków :)

 

Pozdrawiam!

Krar85 poddał mi pytanie:

czy masz może w planach dalsze przygody czarodzieja? Pytam, bo nieraz sama pisałam coś na jeden raz, a później okazywało się, że bohater “domagał się” ciągu dalszego smiley. A tu masz dobrze zbudowaną postać i właściwie otwarte zakończenie.

Nie mam konkretnego pomysłu, ale mam w głowie pojedyncze sceny. Jeżeli wykluje się z tego sensowna fabuła, to kto wie :) 

Hej

Hm. Nie zachwyciło, ale nie było złe. Jak na przedstawioną fabułę, trochę za bardzo rozciągnięte, chociaż bardziej winię za to dość bogaty w przymiotniki styl i długie zdania. Rozmowa z komisją ciekawa i ładnie przedstawia świat, nie uciekając do infodumpów. W ogóle pomysł na rozmowę stanowił dla mnie najlepszy aspekt tekstu.

Humoru, niestety, nie znalazłem, ale to sprawa indywidualna.

Trochę skompresuj zdania, bo widzę tu naprawdę dobry styl, wymagający nieco przycięcia.

Z pewnością będę śledził dalszą twórczość.

Klikam i pozdrawiam

Bardzo dziękuję Zanais :)

Pozdrawiam!

Stałe zatrudnienie, może w Gildii Magicznej, albo nawet przy Radzie Królewskiej, było na wyciągnięcie różdżki.

Podoba mi się ta modyfikacja związku frazeologicznego, super :)

 

 – Uroczy. Doprawdy uroczy jesteś… ehm… Albo Jak właściwie się nazywasz?

Nie rozumiem tej konstrukcji i czemu “jak” jest z dużej.

 

Wyobraził sobie dostojną Radę w samych gaciach.

“Gacie” brzmią bardzo współcześnie i potocznie, nie pasują mi do stylu opowiadania. Chyba że moja wiedza jest jakoś ograniczona. Niestety nie mogłam znaleźć informacji, kiedy owe słowo zaczęło być w użyciu. Może ktoś mądrzejszy się na ten temat wypowie :)

 

– Bezczestna ciekączka, tak, tak – zamruczał Mistrz Cerius, a głowa opadła mu na piersi.

Hahahah :P Padłam ;p

 

Białka jego oczu błysnęły złowrogo.

Białka mogą błysnąć? Spotkałam się z opisami “oczy błysnęły złowrogo”, ale białka…?

 

– Uważaj! Za takie coś ląduje się w lochu!

Brzmi potocznie. Proponuję:

→ za coś takiego ląduje się w lochu!

→ za takie opinie/wynurzenia ląduje się w lochu!

 

Bardzo mi się podobało! Przeczytałam szybciutko, nawet nie wiem, kiedy. Chciałabym dowiedzieć się, jak dalej potoczyły się losy głównego bohatera.

Bardzo odpowiada mi również Twój styl pisania: schludny, nieprotekcjonalny i miejscami zabawny. Ode mnie szóstka!

 

 

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Dziękuję za odwiedziny i uwagi HollyHell91!

Ogromnie się cieszę, że się podobało :)

Nie rozumiem tej konstrukcji i czemu “jak” jest z dużej.

“Albo” do wywalenia, niedokładnie posprzątałam po edycji. <wstyd>

 

Białka mogą błysnąć?

Wyobrażam sobie to w ten sposób, że ten konkretny gość zwykle mruży oczy, przypatruje się oceniająco i knuje. Błyśnięcie białek oznaczałoby, że oczy otworzył szerzej, białka stały się wyraźnie widoczne.

Czuję, że przekombinowałam :D

Przemyślę to jeszcze.

 

Też nie mogłam doszukać się informacji o “gaciach”. Nie będę się bronić w tej kwestii, poszperam, może znajdę bardziej pasujące słowo.

 

Pozdrawiam :)

 

EDIT:

Majtki, slipy, bokserki, kalesony, spodnie czy krótkie spodenki – wszystkie te części odzieży można nazwać jednym, dość pospolitym obecnie, choć dawnym i rodowicie polskim słowem GACIE. Do końca XVI w. GACIE miały niezmiękczoną postać GACE i były nazwą neutralną – ani pejoratywną, ani lekceważącą, ani prostacką – stosowaną w odniesieniu do tego przyodziewku, którym okrywa się nagie biodra lub biodra i nogi. Uznaje się, że słowo GACE pochodzi od prasłowiańskiego czasownika *gatiti ‘okrywać, osłaniać’, a GACE – prasłowiańskie *gat’ě – były pierwotnie opaską na biodra. Miękka postać GACIE powstała najprawdopodobniej pod wpływem pokrewnej GACI – ‘materiału do gacenia’ lub ‘drogi ogaconej faszyną’.

Źródło: [SJP PWN; SJP Dor; USJP; SEJP Bor, 152-153]

źródło: https://nck.pl/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/GACIE,cltt,G

Czyli nie takie współczesne :O

Hejo :) Ja nie jestem zachwycona, ale zadowolona już tak. Taki delikatny, nienatrętny humor, przyjemny, lekki styl. Minusem była dla mnie… hmm… fabuła. Właściwie był to proces, akcja – bez zakończenia. A przynajmniej takiego, które by coś naprawdę zamykało, wyjaśniało czy choćby zapowiadało. Liczyłam na coś… hm… bardziej definitywnego.

 

Najbardziej spodobało mi się to:

olbrzymia niewiasta, kolorem i kształtem przypominająca dojrzewającego pomidora.

xD

Szybko przebiegł wzrokiem po tekście

Imo zbędne.

 

ruszył do wyjścia. Gdy zbliżył się do drzwi, zauważył

→ Na drzwiach…?

 

Bohater bardzo sympatyczny, polubiłam go. :3

 

Pozdrawiam ^^

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej Kartofelku :)

Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa.

We wstępie wspomniałam, że ten tekst powstał z myślą o konkursie “Granice magii” na DF, limit znaków wynosił 12tys., co nie dawało wielkiego pola do popisu jeżeli chodzi o fabułę. A świat też trzeba było jakoś zarysować. Bohater definitywnie porzucił mrzonki o wielkiej karierze ;)

Cieszę się, że polubiłaś bohatera. Mam rękę do życiowych nieudaczników ← to opinia mojego małżonka.

ruszył do wyjścia. Gdy zbliżył się do drzwi, zauważył

→ Na drzwiach…?

Na ościeżnicy.

 

“Szybko” leci do śmieci.

 

Pozdrawiam :)

Hej, komentarz powstanie na bieżąco. :)

 

Początek jest dość typowy – bohater pogardza wszystkimi irytującymi go ludźmi, bo sam jest tak biedny i pokrzywdzony przez świat… A to oczywiście prowadzi też do tego, że pogardza sobą. Pomimo braku świeżości, wstęp napisany gładko, z lekkim humorem, czyta się przyjemnie. Podoba mi się Twój styl, zwłaszcza te opisy niedogodności, jakich bohater doświadcza. Jedynie ten fragment jest trochę jakby na siłę „ugrzeczniony”:

Drzazgi wbijały mu się w siedzenie

Tyłek brzmi dosadniej, na równi z „Zadupiem Średnim”. ;) Ale nie mówię, że to do zmiany, po prostu mi się gryzie, pewnie większość uznałaby to “siedzenie” za ładniejsze określenie.

 

Bezradnie pokręcił głową, westchnął ciężko, podniósł się z ławy i ruszył do wyjścia.

Wiem, że te opisy kręcenia głową i wzdychania są takie łatwe do wrzucenia w tekst i wiem, że jak się tak pisze, to niby ma to sens, ale… Patrząc na trzeźwo, sensu w tym mniej. Gość jest podłamany, pije w gospodzie, a wychodząc przejawia teatralne zachowanie z kręceniem głową i wzdychaniem. Wyobraź sobie taką scenę na żywo: Vedran siedzi przy podpiwku i zaczyna nagle kręcić głową, następnie wzdycha i wstaje.

 

Zobaczenie ogłoszenia przybitego na drzwiach i nowa nadzieja też są dość typowe w opowiadaniach. Ale czyta się przyjemnie, więc idę dalej. Na plus na pewno opis mroku w siedzibie Gildii.

 

Gdy potknął się na nierównej posadzce, mógł przysiąc, że w którymś z kątów coś złośliwie zachichotało. 

Tutaj niepotrzebne zamieszanie. Nie lepiej ująć to prościej, bez tego „mógł przysiąc”? Zwyczajna wzmianka, że usłyszał chichot z kąta, byłaby okej.

 

Teoretycznie.

W praktyce – za każdym razem pocił się jak opiekany z wolna szczur.

Dobre. Jak w skarbówce. :D

 

O, widzisz, ten fragment jest na plus. Odchodzisz od standardowej fabuły, w której wyznaczona ścieżka wygląda mniej więcej tak: bohater narzeka w knajpie → pojawia się ogłoszenie dające mu szansę → czytelnik dowiaduje się, jakie ma zadanie.

 

To wtrącenie rozmowy z urzędniczką nadaje tekstowi świeżości, której początkowo mi brakowało. Nie wiem, jak rozwinie się fabuła i jestem ciekawa, jak to poprowadzisz.

 

Vedran poczuł, że strużka potu na skroni zamienia się w miniaturowy sopel lodu.

Skoro była to strużka, to jasne, że nie zmieniła się w ogromny sopel, chyba nikt tego nie oczekiwał. ;) Wtrącenie, że był miniaturowy, nie ma sensu. ;)

 

Rozmowa z urzędniczką – no jak to w urzędach, wiele zamieszania i czepialstwo dla czepialstwa. Na co zwróciłam uwagę? Na drobne smaczki takie jak numy czy okularum veritas. ;) Ładnie budują świat.

 

Lądowanie było dość gładkie. Mimo to, mdłości zgięły Vedrana w pół.

Fala wymiocin chlusnęła prosto na jego niedawno wyczyszczone buty.

Hm, tutaj te mdłości „zginające w pół” jako proces zginania ciała i opuszczania głowy – jak dla mnie to trochę podkoloryzowane. Ale może niektórzy tak mają? Tu się tak do końca nie czepię, choć jako osoba, która przez bite trzy miesiące ciąży wymiotowała, z trudem wyobrażam sobie, że mając mdłości na stojąco, można zgiąć się w pół i opuścić głowę tak równo, aby zwymiotować prosto na buty. Trochę tak mi to pachnie imperatywem narracyjnym, ale nie mówię też, że to całkowicie niemożliwe. Wiesz, jak zgina się ciało, to zazwyczaj wymiotujemy przed siebie, trochę zachlapując buty. Może bez tego „prosto” byłoby lepiej? Choć trochę realistycznej?

 

Kształt dzioba i rozpiętość skrzydeł wskazywały na jakiś rodzaj jadowitego kolumbida.

Myślę, że „jakiś rodzaj” możesz sobie darować, jako czytelnicy i tak nie wiemy, czym jest kolumbid i fakt, że ma inne odmiany, za wiele nie wnosi do tekstu.

 

Vedran poczuł parcie na pęcherz.

Podoba mi się, że Twój bohater jest taki ludzki. Przy urzędniczce się stresuje, po lądowaniu wymiotuje, teraz musi iść za potrzebą. Zgrabnie wplatasz to w fabułę i sprawiasz, że przestaje być bohaterem bez ludzkich dolegliwości.

 

olbrzymia niewiasta

Skoro zdanie wcześniej mamy informację, że kobieta jest grubsza, to nie ma potrzeby dodawania tego przymiotnika w następnym zdaniu.

 

To musi być mistrz Cerius! – pomyślał Vedran. Najstarszy z żyjących czarodziejów! Odkrywca substancji ciemnej! 

Skoro zrobiłaś już myślnik, to dalej też się przyda. ;)

 

Hm, tak trochę średnio rozumiem ideę komnaty ze stołem i czarodziejami. Skoro Vedran najpierw rozmawiał z urzędniczką, to czy nie logiczniej byłoby umówić go na spotkanie z czarodziejami w konkretnym celu? Oni tak siedzą sobie w tej sali i czekają na delikwentów przychodzących w różnych sprawach? Trochę to mało logiczne, ale na to wynika, skoro nie wiedzieli nawet, z czym Vedran do nich przybył.

 

Muszę za to przyznać, że czarodziejska trójca wyszła Ci bardzo dobrze, można sobie bez trudu wyobrazić wielką i czerwoną Ravindrę pragnącą od razu przechodzić do konkretów, ironicznego Erkliffa i śpiącego Ceriusa.

Podoba mi się też, że nie zdradziłaś, jaki problem ma król. To sprawia, że chce się czytać dalej i odkryć, o co chodzi.

 

Za to poniższy fragment jest trochę słabszy:

 – Mam pewien pomysł, jest on trochę osobliwy…

 – I przekracza wasze uprawnienia, więc zwracacie się do Rady o tymczasowe ich rozszerzenie? – bezceremonialnie przerwała mu Ravindra.

 – Tak. – Vedran z szacunkiem skłonił głową w jej stronę. – Będę potrzebował także dostępu do (…)

Przychodzi nieznany nikomu czarodziej i mówi, że ma pomysł na rozwiązanie królewskiego problemu. Drwiący ze wszystkiego Erkliff nie pyta prześmiewczo „a jakiż to pomysł może mieć ktoś taki jak ty?”, tylko milczy, natomiast konkretna Ravindra zamiast zapytać, co wymyślił, posłusznie bierze od niego świstek ze składnikami, jakby od razu przyjmując, że pomysł jest dobry. Wiem, że chciałaś dalej budować napięcie, ale przez brak logiki czytanie przestaje być aż tak przyjemne.

 

Mogę uszczegółowić jeżeli…

Zagubił się przecinek. ;)

 

 – Tak. Odrzucenia – odpowiedziała chłodno mistrzyni. – A czego się spodziewaliście? Przychodzicie znikąd, z nędznymi referencjami. Wasze oczekiwania są, jakby tu powiedzieć… – zawahała się na moment – odrealnione.

O widzisz, a tutaj na plus. W końcu Ravindra jest tą samą konkretną Ravindrą. :) Podoba mi się, że odrzuca pomysł, a Erkliff z nudy czy to chęci naigrywania się, kontynuuje temat.

 

Vedran skulił się w sobie. Miał chęć kopnąć się w kostkę. Dał się złapać na haczyk.

Tutaj nagromadzone „się” trochę zaburza płynność czytania.

 

Dalej czytałam już bez szczegółowych uwag. Z tych ogólnych mam jeszcze kilka. Na pewno na plus, że nie mówisz wprost, czego dotyczyła królewska nota, można się domyślić i to odkrywanie tematu jest dobrze zaplanowane.

Podoba mi się, że Vedran w końcu pęka i wygarnia magom, że magia ma sztuczne granice. Koniec za to średnio pasował do całości, ten styl krótkich akapitów jeden pod drugim, nie wygląda na szczególnie sensowny.

Co do całości, masz przyjemny i lekki styl, więc lektura mnie nie zmęczyła. Dość standardowy początek wynagrodziło pokazanie biurokracji i ciekawa rozmowa z magami, pomijając kilka mało logicznych momentów. Koniec mnie nie porwał, ale i tak było warto przeczytać. ;)

Za to tytuł… Nie wiem, nijak mi nie pasuje do opowiadania. To znaczy – wiem, co chciałaś przekazać, ale… No średnio oddaje to klimat historii. Przynajmniej dla mnie.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Dziękuję za odwiedziny i wnikliwy komentarz Ananke :)

Cieszę się, że znalazłaś tyle pozytywnych rzeczy.

 

Jak działa magiczny ZUS/Urząd Skarbowy/Bardzo Ważna Instytucja: babka na bramce zawiaduje ruchem, Rada w wyznaczone dni zbiera się i przyjmuje interesantów wg kolejki. I tyle. Bardzo podobało mi się określenie, którego użył jeden z moich betowników – Piotr.W.K. – “pani z dziekanatu”. Chyba każdy, kto miał okazję postudiować, natknął się na taką panią ;)

 

A jeżeli chodzi o wymioty – ciekawa jestem, czy ktoś zbadał ten aspekt naukowo. Myślę, że sporo zależy od ciśnienia w układzie pokarmowym. Mam na stanie dwoje dzieci, ciążowe nudności znam i raz byłam świadkiem zarzygania własnych butów. Nie twierdzę, że to często występujące zjawisko, jedynie, że jest to możliwe. Dziwny temat :] ;)

 

Drwiący ze wszystkiego Erkliff nie pyta prześmiewczo „a jakiż to pomysł może mieć ktoś taki jak ty?”, tylko milczy

Milczy, bo w sumie mało go obchodzi co Vedran wymyślił. Głównym celem Erkliffa jest znalezienie pretekstu, żeby podręczyć petenta.

 

Przecinki uzupełnię, ale zgłoszony brak myślnika wynika z zasad zapisu dialogowego (to jest dopiero magia).

 

Pozdrawiam :)

Zawsze się staram zagłębić w opowiadanie, więc te komentarze takie długie mi wychodzą. :D

 

Co do działania magicznego instytutu, to okej, ale bohater przyszedł tak bez zapowiedzi, po prostu ruszył w trasę i stanął pod drzwiami, następnie zostając wpuszczonym po odpowiednim oczekiwaniu. Chodzi mi o to, że nawet w naszych urzędach trzeba najpierw zgłosić, z jaką sprawą przychodzimy, a dopiero później zostajemy skierowani do odpowiedniego pokoju. ;) Skoro to taka biurokracja, to powinni tego pilnować, równie dobrze mogliby przychodzić czarodzieje bez powodów, żeby sobie pomarudzić na życie xd.

 

No aspekt ciekawy (no temat mamy do rozmów niezły, nie ma co xd), ale czy ktoś badał? :D To może pytanie do znawców, nie wiem, z medycyny? No niemożliwe pewnie to nie jest, ale raczej nietypowe. ;)

 

Co do Erkliffa – fakt, że chciał podręczyć no to jasne, ale mógł to zrobić od razu pytając o powód i wyśmiewając go. :D 

 

O kurczę, to mnie zaskoczyłaś! Ja zawsze widziałam zapis bez myślników (same przecinki) albo z dwoma myślnikami, a że taki też poprawny, to ciekawe. Ale nasze zasady są magiczne. :D W końcu te wszystkie słówka z naciskiem na kreskowane ówka, a tu nagle taka wsuwka czy zasuwka… Bądź tu mądry. 

 

Pozdrowienia :)

 

 

Kobieta na bramce działa jak cerber, a czarodzieje są na tyle bystrzy, że bez powodu nie przyłażą. Na początku spotkania z Radą pada pytanie o cel wizyty, Vedran pokazuje ogłoszenie, Rada nie pyta “a jak chcesz to zrobić?” z dwóch powodów.

Pierwszy jest taki, ze oni wiedzą, że tego się nie da określić jednym zdaniem (mowa jest o rytuałach, zaklęciach, całym projekcie itd.). Podobnie jest np. na studiach inżynierskich podczas obrony pracy dyplomowej, odpowiedź na pytanie “co?” jest prosta, “jak?” zwykle wymaga obszerniejszych wyjaśnień.

Drugi powód wynika z charakteru każdej z osób. Cerius z racji sędziwego wieku cierpi na demencję, więc nie bardzo orientuje się po co tam jest. Ravindra z góry zakłada, że będzie przeciw, samo królewskie ogłoszenie uważa za idiotyczne. A Erkliff to Erkliff.

Zwróć także uwagę, że w trakcie rozmowy Erkliff zerka do papierów, żeby sprawdzić kim jest Vedran. Te papiery musiały przyjść “z dołu”, więc to nie jest tak, że może się tam pojawić ktoś zupełnie przypadkowy.

Jeżeli chcesz odnieść się do naszych urzędów – z mojego doświadczenia wynika, że bardzo często nie są oparte na logice i racjonalnych przesłankach. Na przykład byłam wzywana przez US na konkretny dzień, konkretną godziną, bez wskazania powodu, a potem musiałam czekać kilka godzin zastanawiając się o co chodzi. Lub ZUS, który pod groźbą kary administracyjnej zmusił mnie do złożenia wniosku o jakiś tam zasiłek, podczas gdy nie spełniałam warunków do otrzymania tegoż zasiłku, więc z góry było wiadomo, ze odpowiedź będzie odmowna. Liczba papierów musiała się zgadzać. I tak dalej, i tak dalej…

 

Jeżeli chodzi o zapis dialogów, to wspomagałam się m.in. tym poradnikiem.

 

Pozdrawiam :)

To lekka historyjka, więc fakt, że są pewne nieścisłości, nie wpłynął znacząco na jej odbiór. Ale jeśli o mnie chodzi, to tłumaczenia, że “czarodzieje są bystrzy, więc nie przychodzą bez powodu”, jest zabawne, bo czarodzieje są tu pokazani jak zwykli ludzie: Vedran skończył jako wędrowny magik, który sobą pogardza i za wiele nie dokonał, znany Cerius większość czasu śpi… :) Ale nieważne.

 

Chodzi mi o coś innego: postacie czarodziejów są ukazane jako tych znanych i cenionych (co do Erkliffa to raczej to pierwsze), a siedzą w pokoju i przyjmują czarodzieja z ulicy na podstawie… No właśnie, czego? Informacji z magicznego biura, że przyszedł mało znany gość? Skoro nie wiedzieli, dlaczego do nich przyszedł, czemu go przyjęli? Przyjmują tak wszystkich czarodziejów? Nie mają co robić?

 

Wiesz, okej, jeśli nie mają co robić, to w porządku, po prostu w świecie, który wykreowałaś:

 

  1. Istnieje mimo wszystko podział na “lepszych” i “gorszych”, co stwierdza główny bohater, siedząc w taniej knajpie, więc w porównaniu do Erkliffa za wiele nie osiągnął. Jeżeli czarodzieje mają różne zdolności i różny poziom życia, to trochę mało prawdopodobne wydaje się, że ci znani zajmują się przyjmowaniem zwykłych czarodziejów, nie znając powodu ich wizyt i w ciemno uznając, że każdy przyjdzie z dobrym powodem. Bo sam powód to za mało, jak widzimy na przykładzie Vedrana, który zajął mistrzom cenny czas zupełnie bez sensu, bo go odrzucili.

(Powtarzam: jeśli mają czas na takie rzeczy, to okej, po prostu z tekstu to nie wynika)

 

  1. Mamy do czynienia z biurokracją i przez to spodziewałam się raczej wstępnej rozmowy z kimś niższego szczebla niż sam “mistrz Cerion, najstarszy żyjący czarodziej” czy arcymistrz Erkliff. Druga opcja: znaliby powód jego wizyty i dlatego go przyjęli. Oczywiście wiem, że to kłóci się z postawą Ravindry, ale inaczej brakuje mi tu logiki. Ale nie jest to wielki zarzut w stosunku do całego opowiadania, które mi się podobało. ;)

A co naszych urzędów – tam to dopiero brakuje logiki. :D

Przespałam się z Twoim komentarzem Ananke ;)

Jestem zwolenniczką poglądu, który Sanderson określa jako “pusta w środku góra lodowa”. Dotyczy to konstrukcji świata. Przez podanie wybranych szczegółów tworzy się wrażenie kompletnej fikcyjnej rzeczywistości. Nie ma potrzeby wymyślać całego świata, wystarczy wymyśleć tylko ten fragment, który ma znaczenie dla fabuły. Pokrewny problem to opisane przez Tarninę w jednym z artykułów Odkrywanie Ognia.

W rezultacie otrzymujemy niekończące się wyjaśnienia, jak np. wojna atomowa mogłaby się zacząć przez przypadek.

Wydaje mi się, że wielką sztuką jest określenie w którym miejscu biegnie granica między informacjami koniecznymi i nadmiarowymi. I mocno zależy to od punktu widzenia.

Pozdrawiam :)

 

Sympatyczna, prosta ale niebanalna historyjka, którą doceniam tym bardziej, że patrzę na nią z perspektywy osoby toczącej wieloletnie boje z instytucjami od grantów naukowych… Dobre zakończenie, jak dla mnie prawdopodobny “rozwój psychologiczny” bohatera.

Nieco gorzej z wykonaniem. Odniosłam wrażenie, że kusiło cię napisanie czegoś zdecydowanie satyrycznego, ale zatrzymujesz się w połowie drogi, w związku z czym część mocno humorystycznych sformułowań wybrzmiewa nieco sztucznie. Za mało stylizacji w całości, żeby napuszone i banalne w swym wydumaniu metafory mogły być odbierane jako celowy zabieg komiczny. (Przykład: pod koniec “Poczuł, że zmęczenie bierze go w objęcia”).

Miałam też problem z pseudo-łaciną. Jasne, generic fantasyland będący kostiumem dla satyry na rzeczywisty świat, więc niby można się nie przejmować, ale problem w tym, że taki zabieg imho nie trafia do nikogo. Kto nie zna łaciny, nie zauważy, że jest błąd, a kto zna – raczej się zirytuje niż uśmiechnie. I tak “okularum veritas” – lepiej jednak byłoby dać poprawnie “veritatis” (kogo czego), nawet jeśli zostawiać pisownię przez k; “Lexicuum Sciente Liberarum” – to jest w ogóle jakiś potworek i po prawdzie może lepiej byłobt w takie miejsce wymyślić coś, co jest zniekształconą staropolszczyzną? Lexicon Scientiarum Liberalium byłoby poprawnie

 

Poza tym lekka zaimkoza, czasem niezbyt zgrabne zdania, ale ogólnie technicznie nie najgorzej, jest potencjał.

 

Swoją odrazę dzielił sprawiedliwie między

Wiadomo, że nie cudzą ;) A gdyby cudzą, to trzeba by zaznaczyć, własna jest domyślna. “Swój” to zaimek, z którym należy walczyć, zresztą po polsku większość dzierżawczych jest niepotrzebna.

 

 wiecznie pijanych trubadurów

Hmm. Jakoś mało mi ci trubadurowie pasują, bardziej by zwykli muzykanci do takiego stereotypowego ujęcia pasowali

 

którzy pomimo ewidentnych braków intelektualnych i osobistych, byli jednak w stanie osiągnąć status i powodzenie, o których on sam

 

Nie mógł jednak przegapić takiej szansy, by porzucić ten cały smród, chłód, ubóstwo i wszystko, czego doświadczał jako wędrowny magik do wynajęcia.

Na tym zdaniu się nieco zawiesiłam. Szansy na coś raczej.

 

I wszystkie mógł załatwić właśnie tutaj.

Zdobyć?

 

Drzwi otworzyły się, zgrzytając złowrogo.

Konstrukcji z imiesłowem przysłówkowym współczesnym lepiej unikać, tu lepiej brzmiałoby np. “ze złowieszczym zgrzytem”.

 

Woń butwiejących pergaminów

Butwieje głównie materia roślinna, a pergamin jest wykonany ze skóry, niby też organiczny, ale zgrzytnęło mi.

 

kobieta wycelowała swój kościsty palec w Vedrana

J.w.

 

Mimo to[-,] mdłości zgięły Vedrana w pół.

 

To musi być mistrz Cerius! – pomyślał Vedran. Najstarszy z żyjących czarodziejów! Odkrywca substancji ciemnej! 

Klasyka infodumpu – znów, pasowałaby jako celowy zabieg do mocniej wystlizowanego na humorystyczną parodię tekstu.

 

Pokręcił głową i rozparł się na swoim krześle.

J.w.

 

Vedran poczuł wzbierającą w jego trzewiach falę gniewu.

J.w.

 

Jego twarz pokryła kamienna maska.

W sensie: dosłownie? W przyjętej konwencji tego rodzaju sformułowania są niejednoznaczne ;) A znowu: nie stylizujesz dość mocno, żeby to łyknąć gładko jako żart.

 

Z tych zapisków wynika, że swoją procedurę oparłeś na teorii hormonalnej.

Tu od biedy zaimek może zostać, ale i tak bym go wyrzuciła.

 

Zatarł ręce i uśmiechnął od ucha do ucha.

Brakuje “się” po uśmiechnął.

 

Vedran poczuł opadające z niego więzy.

Znowu: dosłownie? J.w.

 

A cóż to jest innego niż stawianie magii granic.

Na końcu powinien być pytajnik.

 

Popatrzył na śliniącego się we śnie Ceriusa.

Raczej: przez sen, bo “we śnie” oznaczałoby raczej, że Cerius śni o tym, że się ślini.

 

 

http://altronapoleone.home.blog

MaLeeNo, dlatego napisałam, że te braki logiki nie wpłynęły znacząco na mój pogląd odnośnie opowiadania, zwłaszcza biorąc pod uwagę konwencję. ;) Po prostu jak człowiek się w to zagłębi, to mu zaczynają pewne rzeczy mniej pasować.

 

Myślę, że można by to w opowiadaniu inaczej przedstawić (bez nadmiaru informacji, samą budową sceny) i nie byłoby to wcale wspomniane przez Ciebie Odkrywanie Ognia, ale oczywiście w żaden sposób nie nakłaniam do poprawiania, bo to Twoje opowiadanie i Ty je tworzysz wg własnego uznania. ;)

 

Ja tylko wyraziłam opinię, co jest w tej historii naciągane i tyle. :) Ktoś inny nie zwróci na to uwagi, jeszcze ktoś inny uzna, że tak miało być, że znani czarodzieje nie mają co robić i przyjmują innych czarodziejów z każdym powodem, bo to lubią, bo to już taki świat. Prawo czytelnika. :) 

Mam mieszane uczucia.

 

Z jednej strony to dość sympatyczny tekst, sprawnie mieszający konwencję fantastyczną z biurokratycznymi perturbacjami. Z drugiej, sprawia wrażenie rozciągniętego – pomysł jest ciekawy, ale humor szybko robi się powtarzalny.

Fabuła oczywiście pretekstowa, statyczna, co więcej, zatacza niemal doskonałe koło, więc na koniec lądujemy tam, gdzie byliśmy na początku.

Bohaterowie oczywiście nieco przerysowani, jednowymiarowi, ale dość sprawnie wykreowani. Sprawnie posługujesz się archetypami i stereotypami, choć przysypiający staruszek wydaje się być w tekście zbędnym ozdobnikiem.

Językowo do przeżycia, ale bez zachwytów. Ewidentnie starałaś się pracować językiem, ubarwić tekst, ale momentami miałem poczucie sztuczności co barwniejszych fraz. Ale to akurat kwestia pewnego wyrobienia, przyjdzie z czasem.

 

Podsumowując – przeczytałem bez przykrości, ale też bez szczególnych emocji.

Dziękuję drakaino za komentarz, biorę do serca wszystkie uwagi, poprawię wskazane babole. Nie upieram się przy łacinie, ani tym bardziej przy pseudołacinie, na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że to moje pisanie jest wciąż na etapie eksperymentu.

Pozdrawiam :)

 

None,

również dziękuję :)

Ponownie jestem, Maleenko.

Inni już cię poprzytulali, ale też czasem ciut poturbowali – jak w życiu.

A ja?

Jak już mnie trochę znasz – nie za często czytałem fantasy – ale spowodowałaś, że zainteresowałem się tematyką tej magicznej otchłani.

Podobała mi się lekkość, delikatność, poczuciem „zwiewnego” humoru, szczegóły, wyborny zestaw (odpowiednich) nazwisk, opisy scen, rozmów, sytuacji. To wszystko jest FILMOWE! – brawo.

Oczywiście niespotykana (sam takie cuda czasem wstawiam) – BEZCZESTNA CIEKĄCZKA!! I tu coś ode mnie – w opowiadaniu: „Uśmiech ponad wszystko” (może zwita tutaj, chociaż to nie fantasy, tak m inn. napisałem: „Wodzu pomysłowości, niech zabrzmi nazw twego genialnego biznesu, rym: Przewodnik szambo nurków. Poganiacz młodych knurków. Pokrętny skręcacz prostych sznurków. Prostowacz kocich na eksport pazurków”. Jak widzisz, jesteśmy zlepieni w myśleniu i humorze z podobnej glinki!

Teraz podpowiedź b. moja i subiektywna: Częściej sięgam do netu po synonimy – wtedy unikasz zbyt często używanych słów, wersów i znaczeń, by, to co nasze było świeże, a przez to lepsze. Popatrz w tekst i spróbuj pozamieniać – może ci się to spodoba.

Styl czasem trafił ci się zbyt lekko kwiecisty, z lekkim „przytupem” przymiotników i przysłówek – a wiemy, że tego można unikać, zastępując opisem akcji.

Bardzo sensowna na koniec klamra – nowe życie, które sami sobie umiemy, ale przede wszystkim kochamy załatwić.

Baaardzo serdecznie pozdrawiam i gratuluję.

LabinnaH – ciekawe, dlaczego mój nick ma na końcu także dużą literę H, wpadniesz na to?

Hej LabinnaH! (od końca Hannibal ;)

Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa. Nie czuję się poturbowana, wręcz przeciwnie. Ponieważ jestem raczkującą autorką, same słowa, że jest tu potencjał i wskazanie na co mam zwrócić uwagę, są dla mnie niezwykle cenne. Przestałam mieć uczucie, że błądzę po omacku :)

Eksperyment z synonimami podoba mi się, nie omieszkam spróbować.

 

Pozdrawiam :)

 

Wrzucam z duszą na ramieniu, ale raz kozie śmierć :P

:)

 był pewny, że jest skazany na sukces. Stałe zatrudnienie, może w Gildii Magicznej, albo nawet przy Radzie Królewskiej, było na wyciągnięcie różdżki.

Troszkę dużo tego bycia.

 podły podpiwek

Aliteracja.

 dobijał kubki smakowe

Ciut współczesne, ale zobaczymy, może się wpasuje.

 Co poszło nie tak? – to pytanie

Duża literą, to nie dialog: Co poszło nie tak? – To pytanie.

 Gdy zbliżył się do drzwi, zauważył przybity do ościeżnicy pergamin opatrzony królewską pieczęcią.

Deus ex biurokracja? XD

 masywnymi drzwiami

Masywne drzwi, hmm. Nie są błędem, ale mogłyby nabrać godności i być, na przykład, wierzejami.

 siedziby głównej Gileańskiej Gildii Magów

Szyk troszkę mylący. Co tu jest główne?

szansy, na porzucenie

Tu bez przecinka.

 musiał tylko wypełnić opisane w królewskiej nocie zadanie

Utajniasz.

 Pociągnął za sznur dzwonka. Drzwi otworzyły się ze złowieszczym zgrzytem.

Tak od razu? Heron z Aleksandrii tu działał ^^

 W kamiennej, pozbawionej okien sali

Sala nie może być kamienna – tylko budowla.

 panował zawiesisty, wilgotny, przenikający do szpiku kości chłód

I to jest dobry chłód (woooodyyyy…)

 Kilka niewielkich, zaśniedziałych lampek oliwnych nie zdołało pokonać wylewającego się z każdego kąta mroku.

Ale to już flirtuje z purpurą (choć do niej nie dociera).

 Gdy potknął się na nierównej posadzce, mógł przysiąc

A potem już nie mógł? Szyk ciutkę…

 nie przerywając szydełkowania

Reprezentacja, yeah XD

 ze skórzanego, przewieszonego przez ramię tubusa

Może jednak: z przewieszonego przez ramię skórzanego tubusa? Albo: ze skórzanego tubusa, przewieszonego przez ramię?

 Pochyliła się nad dokumentami.

Mogłoby być: nad pergaminami, bo powtórzenie.

 patenty i składki cechowe płacił na czas

Patenty się opłaca?

 Tymczasem, wy

Bez przecinka.

Szata, którą nosił

Miał na sobie. Prawda, że on ją nosi cały czas, bo nie ma nic innego, ale tutaj chodzi o to, że akurat w tej chwili jest w nią ubrany.

 że nie był świadomy nowych zasad

Skok tonu (w górę).

 Nie mógł zdobyć odpowiedniej szaty, nie miał na to ani czasu, ani funduszy.

To też troszkę za wysokie.

 Zerknął do broszury, którą otrzymał od urzędniczki.

"Otrzymał" zdecydowanie za wysokie. Dostał po prostu. Jasne, otoczenie jest ą-ę, ale właśnie o to chodzi, że bohater nie.

 Kobieta zamyśliła się. Przechyliła głowę i jeszcze raz przyjrzała Vedranowi.

Znikło "się". Ale można by to przeformułować, żeby nie było potrzebne…

 zajmując miejsce za wielkim stołem

Przecież cały czas tam była? Tylko wstała na chwilę?

 Siedzisko, które Vedran zajmował od kilku godzin było twarde i niewygodne.

Wtrącenie: Siedzisko, które Vedran zajmował od kilku godzin, było twarde i niewygodne. Innego się nie spodziewałam, może od razu przejdź do opisu?

 przy każdym ruchu, nawet jeżeli jedynym ruchem

To nie jest zgrabne zdanie. "Jeżeli" używasz z angielska – po polsku oznacza implikację, przyczynowość.

 trafił do niewielkiej komnaty, będącej zapewne poczekalnią najniższej klasy

To akurat jeden z niewielu kontekstów, w których "będącej" gra, ale dla porządku dodam, ze można by to napisać tak: trafił do niewielkiej komnaty, zapewne poczekalni najniższej klasy.

 A czy największa pośród wieszczek Unnesta użalała się nad sobą, będąc zakładniczką okrutnego Hofinga?

A czy największa pośród wieszczek, Unnesta, użalała się nad sobą, kiedy była zakładniczką okrutnego Hofinga?

:P

 No właśnie.

No, właśnie.

 Płomyk zwisającej z sufitu samotnej latarenki niespodziewanie zadygotał.

Hmmm.

 przestrzeń wyostrzyła się

Przestrzeń? Ale… jak?

 mdłości zgięły Vedrana w pół

Hmm, no, nie wiem.

 Sądząc po stylu, było to jedno z wczesnych dzieł braci de Trevl.

Można zrobić równoważnik: Sądząc po stylu, jedno z wczesnych dzieł braci de Trevl.

 Nad potężnym, marmurowym kominkiem

Bez przecinka.

 eleganckie, aksamitne kotary

Tu tym bardziej, to są grupy nominalne.

 Na środku sali, przy okrągłym stole zarzuconym różnego rodzaju dokumentami, siedziały trzy osoby.

Organizacja opisu – zaczynaj zawsze od tego, co bohater widzi jako pierwsze, co się rzuca w oczy. Stół i ludzie raczej się rzucają.

 Centralne miejsce zajmowała kobieta

Cały sens okrągłego stołu polega na tym, że nie ma centralnego miejsca. Wszyscy są równi.

 przenikliwych, ciemnych oczach

Bez przecinka.

 jaskrawo pomarańczową szatę

Łącznie.

 Vedran nie miał pojęcia, kim jest ta olbrzymia niewiasta, kolorem i kształtem przypominająca dojrzewającego pomidora.

Ciut, mimo wszystko, purpurowe.

 zwisały smętnie z jego głowy

Anglicyzm: zwisały mu smętnie z głowy.

 czarnym, eleganckim kubraku

Grupa nominalna, szyk: eleganckim czarnym kubraku.

 Na jego piersi spoczywał medalion arcymistrzowski

Spoczywał – czyli leżał. Chyba nie.

 Winszuję – głos

Winszuję. – Głos.

 uśmiechnął się złośliwie.

Dużą literą. Patrz tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 Doprawdy uroczy jesteś…

Doprawdy, uroczy jesteś…

 Nie kojarzę.

Kolokwialne. Trochę Ci się ten ton chwieje.

 Oczywiście zdajesz sobie sprawę z konsekwencji w razie porażki?

Oczywiście zdajesz sobie sprawę z konsekwencji porażki?

 Wyobraził sobie dostojną Radę w samych gaciach.

Hmm. O ile lubię typ humoru polegający na przebijaniu patosu szpileczką, to tutaj jakoś… się nie zaśmiałam. I raczej nie z winy chwiejnego tonu, bo u Ciebie on jeszcze trzyma coś na kształt równowagi, a u wielu początkujących, także tych, którzy mnie rozbawili, nie. Nie wiem, co się stało.

 I przekracza wasze uprawnienia

Pomysł je przekracza?

 skłonił głową w jej stronę

Przepraszam uprzejmie, co? Skinął jej głową, tak. Ale na pewno nie skłonił, bo skłonić mógł najwyżej głowę. I nie w stronę.

jednak to Erkliff był szybszy

"To" jest zupełnie zbędne.

 kroplę potu sunącą wzdłuż kręgosłupa

Hmm.

 Ravindra wzniosła oczy.

Idiom: Ravindra wzniosła oczy do nieba.

 Projekt wstępny to robota dla studenta pierwszego roku

Ale od czegoś trzeba zacząć… (miałam na politechnice zajęcia z projektowania z równie pomocnym człowiekiem).

 urżniętego na drodze

https://sjp.pwn.pl/szukaj/urżnięty.html

 mówił uśmiechając się

Mówił, uśmiechając się. Nie pytam, jak…

Tu chodzi o najistotniejsze dla królestwa kwestie

Coś tu jest fonetycznie nie tak, i dowiem się w końcu, o co chodzi z tą notą? Bo im bardziej podsycasz tę niepewność, tym większe będzie rozczarowanie na końcu. W 99% przypadków.

 Niepewny siebie, melancholijny król to katastrofa.

https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/TheWisePrince

 zarówno wśród swoich poddanych

Wśród własnych poddanych. Albo po prostu: wśród poddanych. I nie łączyłabym "wśród" z "wizerunkiem".

 żebym potem z czystym sumieniem mogła wasz wniosek odrzucić

Hmm. A swoją drogą, optymizm rządzi tym królestwem… Albo to coś a'la "Królewna i Curdie"…

 Ciało Vedrana napięło się.

Hmm.

 proponowaną procedurę

Aliteracja.

 Podobne procedury przeprowadzałem z sukcesem

Mało naturalne, ale biurokracja. Przejdzie.

 Tyle, że nie u ludzi, a u zwierząt. Głównie parzystokopytnych, ale także dwu– i trzy– rogatych. I ptakach, w większości nielotach.

Dwu– i trójrogich. Ponadto: przeprowadzałem u ptakach? Hmm? Związki gramatyczne są po coś!

 Skłonił się w stronę zacietrzewionej kobiety.

Skłonił się komu? kobiecie.

 my ludzie pozostajemy mimo wszystko zwierzętami

Pomijając warstwę filozoficzną, w którą nie mam teraz siły wchodzić: my, ludzie, pozostajemy, mimo wszystko, zwierzętami.

 prawo do jej stosowania

Prawo jej stosowania.

 – Uważaj! Za coś takiego ląduje się w lochu!

O, jeeenyyy, znów ta klisza… Przepraszam, wiem, że systemy kostnieją, że ludzie nie lubią ryzyka, a lubią ciepłe posadki, i że z Goddarda też się śmiali. I lubię szalonych naukowców. Ale mimo wszystko.

 Erkliff klaskał, chichocząc.

Zachowajmy odrobinę klasy…

 Pragnął jedynie czerpać satysfakcję z tej jednej chwili prawdy.

Przez resztę życia? Takiej formy czasownika użyłaś.

 A cóż to jest innego niż stawianie magii granic? Sztucznych! – ryknął Vedran, a krople śliny poleciały wprost na członków dostojnej komisji. – Ale jednak granic.

Ekwiwokacja.

 Na osadzone w pulchnej twarzy

Hmm.

 Na Erkliffa lustrującego stan

Na Erkliffa, badającego stan.

 oj porosły

Oj, porosły.

 dołączyły delikatne ptasie świergoty

Ciche świergoty. "Delikatny" nie znaczy "nieznaczny".

 Zignorował obryzgane wymiocinami buty.

Anglicyzm ("zignorował").

 Był wolny. A przed nim stał otworem cały świat.

Chwila. Czyli on od początku chciał… uciec z Gilean? I nie mógł tego zrobić po prostu, na nogach, bo…?

 

 

Językowo nie jest źle, choć zawsze mogłoby być lepiej, ale mam wrażenie, że zostałam wciągnięta w krzaki i pozostawiona samej sobie.

O czym jest ten tekst? Co dolegało (?) królowi? Co chciałaś powiedzieć? Skrytykować uczelnianą biurokrację? Na początku spodziewałam się komedii, ale jej nie znalazłam. Bohater jest ambitnym nieudacznikiem, a z takich łatwo się pośmiać (shadenfreude…) kiedy się pakują w zabawne tarapaty – ale te tarapaty nie są zabawne, tylko po prostu nieprzyjemne i dołujące. Na początku obiecałaś (Vedranowi i mnie) odmianę losu – na końcu się okazało, że tak w sumie, to potrzebował tylko biletu za miasto. Psychologia trochę pretekstowa, jakby chodziło tylko o to, żeby zgnębić bohatera. Członkowie komisji mają osobowość, a mimo to…

Ostatecznie pozostaję skonfundowana.

 A okularum veritas wprawdzie bazuje na łacinie, ale nie jest to łacina 1:1, jest to nazwa pewnego przyrządu, który funkcjonuje w tamtym świecie, i oni piszą to przez “k”. Jeżeli to bardzo razi, będę musiała pokombinować.

Aż tak bardzo, to nie, ale jak już się daje łacinę, to lepiej poprawną. Chyba, że jesteś J. K. Rowling.

 Powyższy tekst powstał bardziej z potrzeby uzewnętrznienia moich frustracji związanych z porzuceniem kariery naukowej, niż z zamiłowania do fantasy.

Aha. To… sporo tłumaczy.

 niemożliwe jest, żeby za tak niską kwotę zbadać tak ważki dla nauki problem

… to było powiedzieć "dajcie więcej" XD

 Majtki, slipy, bokserki, kalesony, spodnie czy krótkie spodenki – wszystkie te części odzieży można nazwać jednym, dość pospolitym obecnie, choć dawnym i rodowicie polskim słowem GACIE.

Gacie współczesne nie są, są natomiast jędrne, ciut nawet dosadne i cokolwiek pejoratywne. Czyli pasują idealnie.

 Wyobraź sobie taką scenę na żywo: Vedran siedzi przy podpiwku i zaczyna nagle kręcić głową, następnie wzdycha i wstaje.

Mhm. Trochę Shatner.

 mając mdłości na stojąco, można zgiąć się w pół i opuścić głowę tak równo, aby zwymiotować prosto na buty

To jest klisza, choć zwykle ludzie wymiotują na cudze buty.

 Skoro zdanie wcześniej mamy informację, że kobieta jest grubsza, to nie ma potrzeby dodawania tego przymiotnika w następnym zdaniu.

Tak.

 Oni tak siedzą sobie w tej sali i czekają na delikwentów przychodzących w różnych sprawach? Trochę to mało logiczne, ale na to wynika, skoro nie wiedzieli nawet, z czym Vedran do nich przybył.

Właśnie…

 Podoba mi się też, że nie zdradziłaś, jaki problem ma król. To sprawia, że chce się czytać dalej i odkryć, o co chodzi.

A mnie właśnie średnio. Oczywiście, w tym tekście nie chodzi o problem króla, ale mimo wszystko. Jakbyś mi machała marchewką przed nosem, a potem ją zabrała.

 wygarnia magom, że magia ma sztuczne granice

Ale to jest ekwiwokacja. Są granice – i granice. Oni ograniczają ludziom dostęp do magii (system licencji), a samej magii ograniczyć chyba nie mogą.

 Chyba każdy, kto miał okazję postudiować, natknął się na taką panią ;)

Masz coś do pań z dziekanatu? XD

 Nie ma potrzeby wymyślać całego świata, wystarczy wymyśleć tylko ten fragment, który ma znaczenie dla fabuły.

Owszem. Ale tak, żeby się trzymał kupy :)

 Pokrewny problem to opisane przez Tarninę w jednym z artykułów Odkrywanie Ognia.

Tylko przetłumaczone blush

 Wydaje mi się, że wielką sztuką jest określenie w którym miejscu biegnie granica między informacjami koniecznymi i nadmiarowymi. I mocno zależy to od punktu widzenia.

Myślę, że od punktu widzenia właśnie nie zależy, ale wymaga umiejętności postawienia się na miejscu czytelnika. A to jest trudne.

Odniosłam wrażenie, że kusiło cię napisanie czegoś zdecydowanie satyrycznego, ale zatrzymujesz się w połowie drogi, w związku z czym część mocno humorystycznych sformułowań wybrzmiewa nieco sztucznie.

Tak. Idź na całość!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej Tarnino, dziękuję za komentarz i kolekcję gifów :)

Nie mam nic do pań z dziekanatu, taką mają pracę. Potyczki z takim paniami są częścią dorastania.

… to było powiedzieć "dajcie więcej" XD

Ach! Gdyby to było takie proste :))) W tamtych czasach recenzje były anonimowe. Choć dało się dojść kto zacz, niestety nie było możliwości odwoływania się.

Co chciałam przekazać? Vedran wylądował w lesie i poza jego nastawieniem nic się nie zmieniło. Czasem tyle wystarczy, by przestać użalać się nad sobą i dostrzec nowe możliwości. Skoro z niechęcią wracał do siedziby Gildii, to znaczy, że potrzebował kubła zimnej wody. “Dlaczego nie zrobiłem kariery w Gildii?” Chlast “Właśnie dlatego”. To jest rodzaj więzów, które ludzie narzucają samym sobie.

Królewski problem pozostawiam domysłom, bo nie ma on znaczenia dla tej historii. Wiem, że nie wszyscy tak lubią, ale przecież nie da się zadowolić wszystkich.

Pozostałe uwagi przemyślę, głównie pod kątem jak je wcielić w życie, nie chcę dokonywać poprawek “na chybcika”.

Pozdrawiam :)

Skoro z niechęcią wracał do siedziby Gildii, to znaczy, że potrzebował kubła zimnej wody.

Ano, potrzebował.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Późno po późno, ale wpadam z rewizytą.

 

 

Fabuła

 

Ciekawa, ale szczególnie dobrze czytało się scenę w gabinecie. Udało Ci się tam zbudować bardzo zgrabne napięcie. Zwłaszcza postać Erkliffa doskonale spełniała rolę napędową. Wręcz spodziewałem się, że okaże się tym typem buca, który po serii nieprzyjemnych komentarzy wspomoże bohatera, bo dostrzeże determinację. No trudno.

Mam ambiwalentny stosunek do rozwiązania konfliktu. Wydaje mi się, że jeśli mielibyśmy określić o czym w skali globalnej jest ta opowieść, to powiedziałbym, że o braku zmiany. W opozycji do wszelkich opowieści o zemście i zdradzie, odkupieniu i wzrastaniu w cnotach etc.

Otóż rysujesz na początku portret bohatera jako pełnego pogardy (swoją drogą wymienione grupy ludzi wydają się generyczne). To jest pierwsza obietnica historii o zmianie: ewolucji bohatera do pogodzenia się ze światem albo do zaostrzenia konfliktu i narodzinach złola. Drugą obietnicą jest frustracja bohatera spowodowana brakiem sukcesu w życiu zawodowym. Znów: albo można by go doprowadzić do osiągnięcia czegoś albo sprawić, że dojdzie do tego, że tego nie potrzebuje sukcesu. Co prawda końcówka trochę sugeruje, że stało się to drugie, aczkolwiek to też nie jest jego wybór, więc wydźwięk jest bardzo słaby.

Z drugiej strony, rama braku zmiany może być całkiem niezła do opowieści humorystycznej, a w Twoim tekście humoru nie brakuje.

Jednakże, mam wrażenie, że ten humor pojawia się dopiero w momencie, gdy Ceris nagle wstaje z fotela z bezsensownym okrzykiem. Albo od tego momentu dopiero zaczął mnie rzeczywiście śmieszyć. No bo po tym momencie jest z humorem bardzo dobrze, a przed… cóż, jakoś nie zauważyłem że jest. Więc zostało wrażenie, jakby opowiadanie było do połowy takie normalne, a potem się robi takie lekkie z humorem.

Generalnie Twoje zakończenie jest też najlogiczniejszym efektem tego, co nam przedstawiasz, więc choć można mieć zarzuty pod względem poszukiwania katharsis, to na pewno nie pod względem logiki. Świat jest jaki jest, bohater też i konsekwentnie pokazujesz jego zachowanie podczas spotkania z radą. Bardzo mi się podobało jak podczas rozmowy z lepszymi od siebie Vedran wprost ocieka mieszanką zazdrości i pogardy. Trochę tylko dziwne wydaje się, że tak po prostu splunął przed nimi na podłogę i nikt nawet nie zareagował, nawet się nie skrzywił. Wydaje mi się, że albo powinien się powstrzymać (jakby nie było w silnie zbiurokratyzowanych społeczeństwach, które dobrze znamy z codzienności, ludzie z rzadka spluwają z pogardą przed posłami na sejm (a może?)) albo powinno to mieć jakieś konsekwencje (np. choćby wyraz twarzy przyjmujących go arcymagów sugerujący, że pogorszył swoją sytuację).

 

 

Światotwórstwo

 

Klimat budujesz świetnie:

– bardzo ładne, obrazowe opisy, takie jak: "Woń pergaminów mieszała się z zapachem omszałej jaskini i torfu" czy "korytarza wypełnionego falującą mleczną poświatą" albo “Witrażowe okna mieniły się purpurą i srebrem…” (i dalsza część opisu komnaty);

– tajemnica noty królewskiej i jej zawartości i całkiem zgrabne zagranie, że ostatecznie pozostawiłaś to do domysłów;

– ślady historii pobocznych, które sugerują jakoby świat był o wiele bardziej rozbudowany; i może też mylą kogoś kto chce domyśleć się co się dalej wydarzy – bo kto wie, która z pobocznych wzmianek okaże się istotna.

Drobna uwaga to, mam wrażenie, dosyć typowe motywy: generyczna lista grup, którymi bohater pogardza (wspominałem wyżej), karczma jako początek przygody i ogłoszenie w niej wiszące niczym początek questa w RPG, naśmiewanie się z biurokracji podobnej do współczesnej. Oczywiście typowymi motywami również można się bawić i uzyskać z tego niezłe efekty, aczkolwiek myślę że dobrze poszukać wtedy jakiegoś motywu świeżości: jakiś topos przekształcić, wprowadzić ambitny filozoficzny podtekst, wyładować to symboliką etc. Albo dopieścić język…

 

Język

 

Łapanek widzę wyżej było sporo, więc odpuściłem sobie dokładne szukanie błędów (zwłaszcza, że daleko mi do specjalisty w tym zakresie).

Niemniej:

Na początku trafiły Ci się dwie aliteracje: “poborców podatków” i “podły podpiwek”; ponadto z poborcami sąsiadują “aroganccy ignoranci”, co w moim odczuciu brzmi zbliżenie do aliteracji. Nie wiem w sumie czy poetyka ma jakieś pojęcie analogiczne do rymu niedokładnego dla ww. środka.

Generalnie aliteracji z zasady należy unikać, ALE u Ciebie myślę, że mogłoby to zabrzmieć świetnie gdybyś zamiast ich unikać doprawiła obficie nimi tekst. Na przykład: zastosowałabyś ją do wszystkich wymienionych grup, którymi pogardza Vedran. Taki zabieg dodałby do Twojego opowiadania dwie rzeczy: humor (niezobowiązująca zabawa słowem; a nuż udałoby się znaleźć zbitkę, która jest wręcz śmieszna) i klimacik dla magii. Magię bowiem niejednokrotnie przedstawia się jako moc słów, często związaną z poezją. Stąd, gdyby opowiadanie było napisane w taki sposób, że świadomie stosujesz środki stylistyczne typowe dla poezji, zapewne dodałoby magicznego klimatu.

Podobnie zbitki, które brzmią trochę jak ćwiczenia na dykcję, np. “sukces nieosiągalny”.

Piękne zdania opisowe wymieniłem już w sekcji o światotwórstwie, ale i tu powtórzę, że były bardzo urocze. I bełkot Cerisa: “Trzebieże kwaśnicą porosły, oj porosły… “ – złoto.

Natomiast, podobnie jak przedmówcy, przyczepię się do “okularum veritatis”. Niestety: stosujesz to jednokrotnie i zastępujesz c literką k, co po prostu wygląda na prosty błąd ortograficzny. Dopóki nie wytłumaczysz, że to było zamierzone, nie ma żadnego powodu żeby czytelnik się tego domyślał. Powiedziałbym, że jeśli chcesz się bawić łaciną to musisz to robić w bardziej jednoznaczny sposób (choćby przez jakąś poronioną pseudołacinę, np. okularus prawdae – l. poj.., ale z mn. też można się pobawić) albo po prostu stosować łacinę poprawnie.

 

 

Ogólnie, opowiadanie bardzo dobre. No i mam nadzieję, że moje uwagi pomogą przy dalszych tekstach. smiley

Dzień dobry, pgujdo :)

 

Dziękuję za merytoryczny komentarz. Wiem, że to może brzmieć jak banał, ale szczerze doceniam. Eksperymentowanie z pisaniem bez takiego feedbacku nie ma sensu. Na pewno skorzystam z uwag Twoich i innych osób.

Sama krytyka nie jest trudna do przyjęcia, trudniejsze jest znalezienie równowagi. Pewne sformułowania, których użyłam z premedytacją (nie mając nawet pojęcia, że mają one jakieś fachowe nazwy;) zostały odebrane na tak różne sposoby, że nie do końca jestem pewna czy to był błąd, przesada, a może nieświadome imitowanie czegoś. Do tego dochodzi kontekst, który przecież wpływa na odbiór. Gubię się w tym jeszcze. A wnioski, do których dochodzę w jednej chwili, w kolejnej – wydają się bez sensu :) Poza jednym, że trzeba próbować dalej ;)

Pozdrawiam!

 

Generalnie wydaje mi się, że jak czegoś używasz raz to wygląda to przypadkowo i może być odebrane jako błąd. Podobnie jeśli w kilku losowych miejscach. Jeśli zaś jest w tym jakaś konsekwencja i/lub rytm*: to widać, że zabieg jest zamierzony i jest decyzją artystyczną. No ale właśnie: dlatego, między innymi, pisanie jest sztuką.

No więc powodzenia w dalszych próbach.

 

*Przykładem dla aliteracji czy rymów mogłoby być np. wprowadzenie do fabuły barda, który często jej używa, ale wtedy nie używają jej inni ani narrator. No i wiadomo wtedy, że to celowy zabieg. Oczywiście nie każdemu będzie się to podobać.

Choć Vedran starał się zawalczyć o swoje być albo nie być, to jego zetknięcie się z przedstawicielami Gileańskiej Gildii Magów nie było szczególnie zajmujące. Ot, jeszcze jedna potyczka petenta z „ważnymi urzędnikami”, a w rezultacie odesłanie go z kwitkiem.

Najbardziej spodobało mi się zakończenie, a także dyskretnie wpleciony humor. ;)

Czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.

 

czego do­świad­czał jako wę­drow­ny magik do wy­na­ję­cia. → …czego do­świad­czał jako wę­drow­ny mag do wy­na­ję­cia.

Magmagik to nie są synonimy.

 

Po­cią­gnął za sznur dzwon­ka.Po­cią­gnął sznur dzwon­ka.

 

a ota­cza­ją­ca prze­strzeń wy­ostrzy­ła się… → Co to znaczy, że przestrzeń wyostrzyła się?

 

nie­wi­dzial­na siła we­ssa­ła w ciem­ność, szar­piąc, tar­mo­sząc, po­zba­wia­jąc tchu.Szarpaćtarmosić to synonimy, znaczą to samo.

 

Mimo to mdło­ści zgię­ły Ve­dra­na w pół.Mimo to mdło­ści zgię­ły Ve­dra­na wpół.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Kiedy-w-pol-a-kiedy-wpol;18619.html

 

Na jed­nej ze ścian do­strzegł ogrom­ny ba­ta­li­stycz­ny obraz. Są­dząc po stylu, było to jedno z wcze­snych dzieł… → Nie brzmi to najlepiej. Czy  

 

odzia­na w po­ły­sku­ją­cą, ja­skra­wo po­ma­rań­czo­wą szatę. → …odzia­na w po­ły­sku­ją­cą, ja­skra­wopo­ma­rań­czo­wą szatę.

 

ko­lo­rem i kształ­tem przy­po­mi­na­ją­ca doj­rze­wa­ją­ce­go po­mi­do­ra. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to pomidor i w jaki sposób dojrzewa?

 

któ­re­go ulu­bio­nym hobby było drę­cze­nie… → Obawiam się, że to słowo, jako zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

Wy­ko­na­ła nie­dba­ły gest dło­nią… → Zbędne dopowiedzenie – gesty wykonuje się dłonią/ ręką.

 

– Do­brze ro­zu­miem, że chcesz się pod­jąć roz­wią­za­nia kró­lew­skie­go pro­ble­mu? – uśmiech­nął się zło­śli­wie.Do­brze ro­zu­miem, że chcesz się pod­jąć roz­wią­za­nia kró­lew­skie­go pro­ble­mu? – Uśmiech­nął się zło­śli­wie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Ve­dran po­czuł wzbie­ra­ją­cą w jego trze­wiach falę gnie­wu. → Zbędny zaimek.

 

jak para z koń­skie­go łajna urżnię­te­go na dro­dze w mroź­ny po­ra­nek. → Nie wydaje mi się, aby koń mógł coś urżnąć.

 

– Z tych za­pi­sków wy­ni­ka, że pro­po­no­wa­ną pro­ce­du­rę opar­łeś na teo­rii hor­mo­nal­nej. → Obawiam się, że w czasach tego opowiadania, słowo hormon nie mogło być znane.

 

ale także dwu–trzy– ro­ga­tych. → …ale także dwu-trzyro­gich.

W tego typu konstrukcjach używamy dywizu, nie półpauzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

MaLeeNo!

 

No, muszę przyznać, że samo światotwórstwo wypadło nawet jak przy pełnoprawnej powieści fantasy znanych pisarzy. :3

Krótka opowiastka (bo ograniczona limitem naborowym), takie czytadełko o ograniczaniu czegoś, co jest naturalne, odbieraniu ludziom pewnej swobody. No i oczywiście mamy też motyw wywyższania się ludzi ponad wszystko, podczas gdy sami jesteśmy zwierzętami.

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

regulatorzy,

dziękuję za wskazanie błędów :)

Chochlika ciąg dalszy, bo dwa ze wskazanych błędów poprawiałam, albo mi się przyśniło ;)

 

Mam wątpliwości co do dwóch uwag – pomidora i hormonów. Nie upieram się przy pomidorze, to akurat łatwo zmienić. Czy w wymyślonym przez mnie świecie muszą obowiązywać te samy reguły dot. geografii i fizjologii? Akurat historię odkrycia hormonów znam, przełom XIX i XX wieku, epoka wielkich odkryć. Założyłam sobie, że podejście do magii w świecie Vedrana ma charakter naukowy, uważam, że jest to poparte w tekście. Czy nie mogę przyjąć, że oni doszli do tego wcześniej niż profesor Cybulski? W tekście jest zaznaczone, że nie jest to teoria oficjalnie uznana przez magicznych ważniaków, ale funkcjonuje wśród praktyków, takich jak mój bohater.

A stwierdzenie:

Obawiam się, że w czasach tego opowiadania, słowo hormon nie mogło być znane.

prowokuje pytanie – o jakich czasach mowa? U nas, czy u nich?

Przyznam się, że czytając Twój komentarz sprowokował mnie do wejścia w tryb filozoficzny. Z jednej strony stylizowanie języka w tekstach fantasy, średniowieczne realia, z drugiej takie dylematy jak ten powyżej. Nawet w Wiedźminie jest mowa o maszynie parowej, a pomidora nie ma. Pytanie czy nie ma, bo go nie znali, czy po prostu nie ma. I tak dalej.

Pozdrawiam :)

 

Barbarzyńco,

dziękuję za odwiedziny i miłe słowa :)

 

Pozdrawiam :)

 

 

 

…o ja­kich cza­sach mowa? U nas, czy u nich?

MaLeeNo, dałaś tag FANTASY, a przyjęło się uważać, że takie opowiadania dzieją się w świecie porównywalnym ze średniowieczem. Dlatego uważam, że pomidor, hormonhobby, w tym opowiadaniu są anachronizmami.

Rozumiem że stworzyłaś własny świat i że masz prawo pisać o nim jak zechcesz, ale byłoby dobrze, gdybym podczas lektury nie musiała się zatrzymywać przy słowach i pojęciach, dla użycia których nie znajduję uzasadnienia, nawet jeśli nauki magiczne i umiejętności bohaterów-praktyków prezentują w Twoim świecie szczególnie wysoki poziom.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nawet w Wiedźminie jest mowa o maszynie parowej, a pomidora nie ma.

W Wiedźminie pół fabuły opiera się na genetyce XD a Renfri ma batystowe majtki, co podobno też jest anachroniczne. Ale: istnieją słowa bardziej “fantasy” i słowa bardziej “SF”. Naprawdę. I nie wszystkie one nazywają pojęcia, których w tym drugim gatunku nie ma, w rodzaju “czarodziej” czy “statek kosmiczny”.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No tak, wszystko rozbija się o “uznaniowość”. Będę bardziej zwracać na to uwagę :)

Na razie manewrując między słowami czuję się tak:

wszystko rozbija się o “uznaniowość”

Nie, nie, po trzykroć nie! Nie o “uznaniowość”. Wyobraź sobie, że jesteś malarką. Czy palety tych dwóch obrazów różnią się tylko “uznaniowo”?

(Vermeer)

(Renoir)

(Nie, nie znam się na malarstwie. Ale oczy mam, choć astygmatyczne.)

Na razie manewrując między słowami czuję się tak:

Głęboki wdech. To i łatwiejsze i trudniejsze, niż Ci się zdaje.

#zen

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzień dobry, MaLeeNo ;)

Opowiadanie fantasy może i pierwsze, ale na pewno nie pierwsze opowiadanie w ogóle, bo czyta się to bardzo dobrze.

Historia jest dosyć sztampowa. Mamy skrzywdzonego przez los bohatera, spłukanego, rozczarowanego życiem, który staje przed pewną szansą i zamierza ją wykorzystać. Jest misja, jest Gildia Magów, czyli rzeczy, które pojawiły się już w niezliczonej liczbie opowieści, ale zamiast opisu wykonywania tego zadania prezentujesz zmagania bohatera z bezduszną biurową machiną. Nie jest to wszystko najbardziej oryginalne na świecie, ale ponieważ napisałaś opowiadanie w przyzwoity sposób, a i bohater naprawdę daje się lubić, to historię można prześledzić z przyjemnością i bez bólu.

Humor jest, ale czułem, jakbyś bała się bardziej i mocniej, wplatasz go do opowieści trochę niepewnie.

Zgrzytnęło mi, że plan Vedrana obejmował użycie nielegalnych substancji, a on nie wpadł na pomysł, by wymyślić sensowne wytłumaczenie na potrzeby spotkania z szacowną Radą. Po lekturze nie mam wątpliwości, że bohater dysponuje dostatecznym intelektem, by przewidzieć tego rodzaju niewygodne pytania i przynajmniej spróbować przygotować odpowiedź ;) 

Tekst jest Twoim portalowym debiutem i jako taki wyszedł naprawdę przyzwoicie, a zawsze mnie bardzo cieszy, gdy debiuty wychodzą fajnie! Masz w komentarzach bardzo dużo konstruktywnego feedbacku, co powinno cieszyć jeszcze mocniej. 

Ślę gorące pozdrowienia!

Tarnino,

najwyraźniej jestem mniej przywiązana do definicji i kanonów niż powinnam być ;) Nie wiem czy jestem w stanie zreformować się w 100%. Z mojego punktu widzenia ważniejsze jest to, czy oglądam/czytam coś z przyjemnością, czy coś z tego wynoszę, niż jaką etykietą opatrzę. To będzie ciekawe doświadczenie – jak spełnić oczekiwania/wymogi i nie czuć się ograniczaną z tego powodu.

Wymyśliłam jak obejść “użycie słowa “hormony”, jak tylko uporam się z obecnym zadaniem (szyję kostiumy teatralne, a za tydzień premiera), uwzględnię uwagi reg i Twoje.

 

Pozdrawiam :)

 

AmonRa,

Napisałam jedno opowiadanie będąc uczennicą klasy ósmej SP. Potem tylko stricte naukowe i popularnonaukowe teksty. Z fikcji tylko pojedyncze, wyrwane z kontekstu sceny, tak dla zabawy i dla wprawy. Mam świadomość, że tym tekstem nie odkrywam nic nowego, ale tkwi we mnie obawa, że jeszcze za mało umiem, żeby porywać się na pomysły z “górnej półki”.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i miłe słowa.

 

Pozdrawiam :)

Z mojego punktu widzenia ważniejsze jest to, czy oglądam/czytam coś z przyjemnością, czy coś z tego wynoszę, niż jaką etykietą opatrzę

W zupełności się zgadzam. Chodzi o coś zupełnie, ale to zupełnie innego. Weź chociażby kostiumy teatralne – muszą pasować do sztuki, prawda? I tak samo słowa muszą pasować do historii.

(Połamania igły! ;D)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Fajny pomysł, żeby pożenić magię z biurokracją.

Ale niektóre rzeczy mi się nie zgadzają w ramach świata. Jeśli magia jest tak zbiurokratyzowana, to ogłoszenia publikuje się w Dzienniku Ustaw Magicznych, a nie na drzwiach karczmy na Zadupiu. No i rada magiczna właściwie sabotuje królewskie ogłoszenie. Co na to władca?

Rozumiem, że można uwalić projekt, z którym występuje autor, ale jeśli inicjatywa wychodzi od drugiej strony (na przykład policja poszukuje wszystkich, którzy widzieli…), to już instytucja nie powinna stawiać przeszkód, bo to ona czegoś potrzebuje.

Zakończenie mi się słabo podobało, bo niby bohater nie dostał tego, co chciał, ale wydaje się zadowolony z odmowy.

Ale ogólnie nie jest źle.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka