- Opowiadanie: GreasySmooth - Nie pozwolę ci zgnić

Nie pozwolę ci zgnić

Podziękowania: emlisien, MaLeeNa, SNDWLKR

 

In­spi­ra­cje: The­odor Fon­ta­ne – “Ste­chlin” i “Man of Honor” dla ob­ra­zu życia ary­sto­kra­cji nie­miec­kiej po­ło­wy XIX-wie­ku. 

 

List z 1710 roku:

 

In a let­ter, writ­ten in 1710, to the board of the pa­rish church of Ber­lin, a woman cal­led Ca­tha­ri­na Ste­in­kop­pen made a re­qu­est for her de­ce­ased grand­dau­gh­ter. Na­me­ly, that "the afo­re­men­tio­ned corp­se sho­uld not decay in the vaults below the church."

 

https://www.spiegel.de/international/germany/tales-from-the-crypt-the-mystery-of-germany-s-aristocratic-mummies-a-701198.html

 

Źró­dło ob­raz­ka:

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC5578507/pdf/pone.0183588.pdf

 

Al­te­rau­ge A, Kel­lin­ghaus M, Jac­kow­ski C, Shved N, Rühli F, Ma­ixner F, Zink A, Ro­sen­dahl W, Lösch S. The Som­mers­dorf mum­mies-An in­ter­di­sci­pli­na­ry in­ve­sti­ga­tion on human re­ma­ins from a 17th-19th cen­tu­ry ari­sto­cra­tic crypt in so­uthern Ger­ma­ny.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Nie pozwolę ci zgnić

 

 

W nocy Martę von Dob­bin­gen na­wie­dził kosz­mar. Śniło jej się, że stoi przed trum­ną swo­jej nie­daw­no zmar­łej córki, Astrid, oto­czo­na przez tłum ża­łob­ni­ków. Pa­trzy­ła na he­ba­no­we wieko, gdy do­szedł jej uszu szept. Rozejrzała się gorączkowo wokół siebie, ale twarze wokół niej pogrążone były w martwym skupieniu.

Po chwili znowu usłyszała szept, i wtedy doszło do niej, że wydobywa się on z trumny. Serce ko­bie­ty za­czę­ło bić ży­wiej, a jed­no­cze­śnie po­czu­ła chłód w trzewiach. Wahała się, aż tę­sk­no­ta prze­wa­ży­ła nad stra­chem. Podeszła do trumny i na­chy­li­ła się, by lepiej sły­szeć.

– Marto… – mruknęła jej ciot­ka Rosa, sto­ją­ca za ple­ca­mi. – Co ty wyprawiasz…

Kobieta nie zważało na to, nasłuchując w pełnym skupieniu. Z szep­tu udało jej się wy­chwy­cić słowa:

– Nie po­zwól…

– Astrid, kochana… – wy­mam­ro­ta­ła Marta, klę­ka­jąc i dotykając wieko drżącą ręką.

Zza ple­ców za­czę­ły do­cho­dzić pomruki. Na Boga, co ona robi. Po­mie­sza­ło jej się, bie­dacz­ce. To strasz­na tra­ge­dia, ale trze­ba umieć się za­cho­wać.

– Marto! – syk­nę­ła gniew­nie ciot­ka. – Nie wy­pa­da!

– Nie po­zwól… Nie po­zwól mi zgnić… – do­bie­ga­ł szept z trum­ny.

Marta spoj­rza­ła na swoją za­bło­co­ną suk­nię, na blade dło­nie, pokryte ziemią. Z obrzydzeniem potrząsnęła dłonią, ale brud nie chciał odejść. Z przerażeniem dostrzegła czarne robaki, kłębiące się wokół stóp.

Ob­ró­ci­ła się w stronę żałobników. Z każ­dej stro­ny tak­so­wał ją wzrok pełen nie­po­ko­ju i wy­rzu­tu.

Obu­dzi­ła się jak ra­żo­na pio­ru­nem, usia­dła na łóżku i za­czę­ła szlo­chać.

– Astrid, ko­cha­na – wy­dar­ło jej się z pier­si. Po chwi­li opa­no­wa­ła się i za­wo­ła­ła Mo­ni­kę, która przy­bie­gła z lamp­ką i szklan­ką wody.

– Pani życzy sobie jesz­cze lau­da­num? – spy­ta­ła słu­żą­ca, wy­raź­nie prze­ję­ta.

Ob­ra­zy ze snu nie da­wa­ły Mar­cie spo­ko­ju, ale po­krę­ci­ła prze­czą­co głową.

– Nie… nie trze­ba, spró­bu­ję jakoś za­snąć.

Gdy Mo­ni­ka wy­szła, Marta le­ża­ła jesz­cze długi czas, nie mogąc zmru­żyć oka. Nie mogła prze­stać my­śleć o uko­cha­nej córce, zamkniętej w pod­ziem­nej kryp­cie, wydanej na pastwę robactwa i zgnilizny. Wciąż miała przed oczyma jej złote loki i jasną jak alabaster skórę.

Wtedy wróciło do niej wspomnienie, jak córkę po raz ostatni za życia odwiedził pastor.

 

Astrid spojrzała na duchownego i mimo wysokiej gorączki powiedziała rezolutnym głosem:

– Czy zaraz polecę do nieba?

Z piersi Marty wydarł się wtedy szloch.

– Mamciu, nie płacz, zaraz będę z tatą – uspokoiła ją córka.

Po czym dodała,

– I Bóg tam będzie, i matka boska, i pan Jezus, i Ozyrys też.

Pastor popatrzył na dziecko ze zszokowaną miną. Ciotka Rosa rzuciła głosem nie cierpiącym sprzeciwu:

– Kochana, Twój świętej pamięci ojciec był dobrym chrześcijaninem. Interesował się tymi sprawami tylko jako historyk.

I rzuciła cicho pod nosem, ale tak, by Marta usłyszała:

– Te jego przeklęte księgi przyniosły rozpacz naszej pobożnej rodzinie…

 

Na­stęp­ne­go dnia w od­wie­dzi­ny do Marty przy­szła przy­ja­ciół­ka, Anna von Stey­nar, star­sza o rok żona ofi­ce­ra ka­wa­le­rii. Miała na sobie błę­kit­ną je­dwab­ną suk­nię z do­pa­so­wa­nym sta­ni­kiem i sze­ro­ką spód­ni­cą w kształ­cie dzwo­nu. Przy­wdzia­ła też lekki ża­kie­cik w ko­lo­rze sza­rej stali.

Pa­trząc na nie­na­gan­ny strój przy­ja­ciół­ki, Marta po­czu­ła zazdrość. Jej własne suknie były już raczej niemodne. Wie­dzia­ła też, bo zdra­dzi­ło jej to lu­stro w sa­lo­nie, że była blada jak posąg.

Przy­ja­ciół­ka czule przy­tu­li­ła Martę, oferując wyrazy współczucia. Potem obie ko­bie­ty udały się do po­ko­ju na pię­trze, gdzie przez dwa duże okna wpa­da­ło let­nie słoń­ce. Usia­dły przy okrą­głym stole z drew­na orze­cho­we­go. Anna spo­glą­da­ła na sta­ran­nie rzeź­bio­ne ozdo­by w kształ­cie buj­nych liści ro­ślin.

Mon cheri, to była ostat­nia epoka do­bre­go gustu. Jakie brzyd­kie meble ku­pu­ją teraz wie­deń­scy ban­kie­rzy i ber­liń­scy han­dla­rze! – powiedziała.

– Tak, to praw­da… – od­po­wie­dzia­ła nie­pew­nie Marta. Poczuła ukłucie zazdrości na myśl o światowym życiu koleżanki. Odkąd jej były mąż, Peter, wrócił z Egiptu ciężko chory, Marta nie wyściubiła nosa poza rodzime miasteczko.

– A wuj Ru­pert, kiedy wraca z Ham­bur­ga? – spy­ta­ła ofi­ce­ro­wa.

– Po­wi­nien być za dwa ty­go­dnie – od­par­ła smut­no wdowa.

– A ciotka Rosa? Nie dołączy do nas?

– Bolała ją głowa, kazała przeprosić i pozdrowić ciebie, kochana.

Anna spoj­rza­ła przy­ja­ciół­ce pro­sto w oczy, mó­wiąc:

– To bar­dzo smut­ne, że w tym trud­nym cza­sie brak w domu so­lid­nej, mę­skiej ręki.

– Tak, tak, ow­szem… – od­par­ła Marta, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.

Gdy Mo­ni­ka po­da­ła her­ba­tę i ba­deń­skie opłat­ki, Anna za­wie­si­ła wzrok na za­ku­rzo­nym pia­ni­nie. Martę na­szły wtedy wspo­mnie­nia. 

– Pa­mię­tam, jak Astrid pięk­nie grała swoje dzie­cię­ce me­lo­dyj­ki – po­wie­dzia­ła, wzdy­cha­jąc.

– W rze­czy samej, ko­cha­ła mu­zy­kę. Jak się na­zy­wał jej na­uczy­ciel, He­in­rich? Sym­pa­tycz­ny je­go­mość, choć odro­bi­nę eks­cen­trycz­ny, jak chyba wszyscy artyści – od­po­wie­dzia­ła Anna.

Marta kiw­nę­ła głową, po czym przez chwi­lę pa­trzy­ła przed sie­bie zamglonym wzrokiem. Nagle po­wie­dzia­ła:

– Czy nie uwa­żasz, droga Anno, że głu­sza trum­ny, ukry­tej w kryp­cie pod zie­mią, nie przy­stoi ta­kiej wraż­li­wej isto­cie, jak Astrid?

Anna spoj­rza­ła na nią czuj­nie, mru­żąc oczy. Po chwi­li wes­tchnę­ła, do­pi­ła her­ba­tę i za­czę­ła wsta­wać.

– Ach, moja droga – po­wie­dzia­ła z prze­ję­ciem – muszę nie­ste­ty już iść. Pilno mi do le­ka­rza…

Marta od­pro­wa­dzi­ła przy­ja­ciół­kę do wyj­ścia. Potem sta­nę­ła na środ­ku sa­lo­nu i ro­zej­rza­ła się wokół sie­bie. Mar­mu­ro­we po­sadz­ki, orien­tal­ne dy­wa­ny, in­kru­sto­wa­ny zegar na ko­min­ku i zdo­bio­ne mo­ty­wa­mi ro­ślin­ny­mi ścia­ny… W domu zga­sło całe życie. Po­czu­ła się wśród tych ścian, mebli i ozdób zu­peł­nie obco.

 

Obiad zjadła razem z ciotką. Rosa von Dobbingen starała się pocieszyć Martę, na swój wyniosły i nieco szorstki sposób. W końcu ciotka, odkładając sztućce, powiedziała:

– Dostałam zaproszenie do wód od jednej mojej przyjaciółki. Jej mąż był swego czasu wicekonsulem w Genewie. Wiem, że nie minął nawet tydzień, ale myślałam, że może zmiana… No, krótko, nie chciałabyś mi towarzyszyć?

Marta pokręciła smutno głową.

– Nie będziesz miała mi za złe, że zostaniesz na kilka dni sama? – dopytała niepewnie ciotka. – Monika będzie o ciebie dbała…

– Dziękuję, ciociu, poradzę sobie – odparła Marta, siląc się na obojętność. Domyślała się, że ciotka źle czuła się jako pocieszycielka, i być może nawet sama wystarała się o zaproszenie. 

Na myśl o pustym domu Marta poczuła iskierkę podniecenia. Bała się w obecności wścibskiej ciotki szperać w biblioteczce zmarłego męża.

Kilka godzin Marta później pożegnała ciotkę, nie bez ulgi. Zaczekała do późnego wieczora, aż słu­żą­ca po zga­sze­niu świa­teł od­da­li­ła się. Na­stęp­nie za­pa­li­ła lamp­kę i, sta­ra­jąc się stą­pać moż­li­wie cicho, wy­mknę­ła się do bi­blio­te­ki. Na re­ga­łach stały, równo uło­żo­ne, księ­gi zmar­łe­go przed laty męża.

Peter wspo­mi­nał kie­dyś przy roz­mo­wie, że przez bal­sa­mo­wa­nie zwłok Egip­cja­nie chcie­li za­cho­wać nie­śmier­tel­ność duszy. Słowa te wra­ca­ły do niej raz po raz, nie dając Mar­cie spo­ko­ju.

Tra­fi­ła na książ­kę o ry­tu­ałach ma­gicz­nych i po­grze­bo­wych Egip­cjan. Za­czę­ła nie­cier­pli­wie prze­rzu­cać stro­ny, szu­ka­jąc in­for­ma­cji o opo­rzą­dza­niu zwłok po śmier­ci.

Spo­śród po­żół­kłych stro­nic wy­pa­dła ręcz­nie za­pi­sa­na kart­ka. Za­drża­ła, gdy roz­po­zna­ła pismo męża…

Za­czę­ła czy­tać:

 

Drogi Se­ba­stia­nie,

 

w toku moich prac do­sze­dłem do wnio­sku, że wiele uprzed­nio przy­ję­tych za­ło­żeń co do cha­rak­te­ru ry­tu­ałów egip­skich do­ty­czą­cych bal­sa­mo­wa­nia wy­ma­ga sta­ran­nej we­ry­fi­ka­cji. Szcze­gól­nie skła­niam się ku roz­wa­że­niu in­ne­go od­czy­ta­nia pism He­ro­do­ta oraz szcze­gól­ne­go przyj­rze­nia się roli na­try­tu…

 

Po dłuż­szym ustę­pie o cha­rak­te­rze aka­de­mic­kim po­ja­wił się frag­ment, od któ­re­go Mar­cie ży­wiej za­bi­ło serce:

 

Wy­bacz mi tę być może zbyt śmia­łą hi­po­te­zę, którą wy­ja­wiam naj­pierw Tobie, jako czło­wie­ko­wi o szcze­gól­nie sze­ro­kich ho­ry­zon­tach my­ślo­wych. Coraz bar­dziej skła­niam się ku myśli, że Egip­cja­nie po­tra­fi­li zu­peł­nie sku­tecz­nie za­cho­wać nie tylko ciało zmar­łe­go, ale także, w rze­czy samej, jego duszę.

Gdybyś chciał mnie kiedyś odwiedzić, to mógłbym opowiedzieć ci o pewnych praktycznych eksperymentach, które miałem okazję wykonać. Więcej mogę ujawnić już osobiście – sam jednak pamiętasz, że mumie znajdywano nie tylko w grobowcach Egiptu, ale też w naszym kraju.

 

Wsu­nę­ła kart­kę z po­wro­tem, po czym odło­ży­ła książ­ki na miej­sce, upew­nia­jąc się, że nie zo­sta­wi­ła żad­ne­go śladu. Ro­zej­rza­ła się wokół, jakby spo­dzie­wa­jąc zo­ba­czyć kogoś ze służ­by. Za­kra­dła się ci­cha­czem z po­wro­tem do sy­pial­ni.

 

Rano Marta le­d­wie tknę­ła śnia­da­nie, mimo na­le­gań Mo­ni­ki, i czym prę­dzej wy­ru­szy­ła do ap­te­ki. Gdy we­szła do przy­byt­ku, ap­te­karz Win­kler, ły­sie­ją­cy, pulch­ny męż­czy­zna, spoj­rzał na ko­bie­tę z nie­po­ko­jem. 

– Ła­ska­wa pani strasz­nie dziś blada.

– Och, to nic… Chcia­łam tylko lau­da­num.

– Za prze­pro­sze­niem, ale jesz­cze? Prze­cież le­d­wie co sprze­da­łem…

Pa­trzył na nią przez chwi­lę w mil­czeniu. Wtedy ze skła­du na ty­łach ap­te­ki wy­szedł szczu­pły mło­dzie­niec z lekko roz­czo­chra­ny­mi, ciem­ny­mi wło­sa­mi.

– Fla­ko­ny wy­my­te? – spytał groźnie Win­kler.

– Wy­my­te, wy­my­te… – od­parł chło­pak bez prze­ko­na­nia.

Ap­te­karz zwró­cił się do Marty:

– To Ka­spar, mój po­moc­nik. To dobry chło­piec, ale nie­ste­ty trze­ba go wy­le­czyć z nad­mier­ne­go po­bu­dze­nia wy­obraź­ni.

Po­moc­nik, nie pa­trząc na nich, uśmiech­nął się ką­ci­kiem ust.

– Sły­szysz? Nawet ten twój cały Go­ethe zo­stał w końcu sta­tecz­nym urzęd­ni­kiem! – stro­fo­wał go dalej ap­te­karz. Ka­spar wzru­szył ra­mio­na­mi.

Mar­ta w końcu ze­bra­ła się na od­wa­gę, by za­py­tać o skład­ni­ki.

– Drogi panie Win­kler, a czy bę­dzie u pana olej ce­dro­wy i na­tryt?

Za­uwa­ży­ła, że mło­dzie­niec spoj­rzał na nią z za­cie­ka­wie­niem. Win­kler zaraz go zga­nił i wy­słał do ko­lej­nych zadań.

– Olej ce­dro­wy, na­tryt… Droga pani, nie mam na sta­nie i nawet nie będę mógł za­mó­wić. Na co takie skład­ni­ki?

Mar­tha po­czu­ła, że się czer­wie­ni. Głos ugrzązł jej w gar­dle.

– Ła­ska­wa pani Mar­to – ode­zwał się ap­te­karz. – Ze wzglę­du na pani po­ło­że­nie grzecz­nie po­le­cił­bym wi­zy­tę u dok­to­ra Zie­gle­ra.

Nagle rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Kaspar cofnął się, poczerwieniały na twarzy. Próbował mamrotać słowa przeprosin.

– Co robisz, niedojdo! – warknął aptekarz. – Na Boga, flasze i retorty… Idź precz! Dość mam ciebie!

Młodzieniec rzucił fartuchem i bez słowa wyszedł zza kontuaru. Marta zauważyła, że ma na sobie naszyjnik, który najpierw wzięła za krzyżyk, ale potem dojrzała z bliska, że jest zaokrąglony na górze. Kaspar minął Martę i wyszedł z apteki bez słowa, trzaskając drzwiami.

– Co za młodzież… Poezje pisze, nauki tajemne studiuje, uważa siebie za głębokiego, a szkło tłucze… – Winkler machnął ręką z irytacją.

– Nauki tajemne? – spytała Marta.

– Ach, to nic, jakieś księgi chował przy sobie, głupota za głupotą. Chciałem mu pomóc po tym, jak wyrzucili go z uczelni. Widać jednak poznali się na nim zupełnie dobrze.

 

Wy­cho­dząc z ap­te­ki Marta od­ru­cho­wo spoj­rza­ła za sie­bie, jakby w oba­wie, że ktoś z do­mow­ni­ków mógł­by ją śle­dzić. Na­stęp­nie sta­nę­ła na rogu miej­skie­go rynku i chwi­lę trwała bez ruchu. Astrid le­ża­ła pod zie­mią, da­le­ko od niej, a jej pięk­na po­stać nisz­cza­ła z każdą go­dzi­ną…

Podeszła do straganiarki.

– Może pani sobie życzy miodów albo ziół? – spytała uprzejmie kobieta.

– Widziała pani, gdzie poszedł ten młodzieniec? – zapytała Marta, nie obrzucając towarów nawet jednym spojrzeniem.

– On, proszę pani, chadza po pracy do “Książęcej”, domyśla się pani pewnie, po co. Nie raz go widziałem pijanego. Dziwię się, że stary Winkler go znosi. – Ściągnęła brwi i dodała szeptem:

– Mam nadzieję, że nie myśli łaskawa pani z nim rozmawiać?

Marta podziękowała grzecznie i ruszyła do karczmy, raz jeszcze oglądając się za siebie.

 

Gdy zbliżała się do drzwi karczmy, ze środka wyszło dwóch podchmielonych czeladników. Ich śmiech ucichł nagle, gdy zauważyli arystokratkę.

Marta musiała zebrać się w sobie, by wejść do środka. W izbie panował półmrok i zaduch. Prawie wszystkie stoliki były zajęte, a gwar mieszał się w kakofonię śmiechu i rozmów. Raz po raz ktoś rzucał jej zdziwione spojrzenie. Jakiś bywalec wskazał ją palcem, a jego kompan zarechotał.

Dostrzegła Kaspara w tyle izby, w grupie kilku młodzieńców. Opowiadał coś z przejęciem, a pozostali słuchali go w skupieniu. Tu był jego żywioł i jego królestwo.

Marta zaczerpnęła powietrza i ruszyła w kierunku młodzieńca, przeciskając się między krzesłami i stolikami. Gdy ją zauważył, spojrzał jej prosto w oczy. Kobieta poczuła wtedy zakłopotanie, ale i też rumieniec oblewający jej twarz. Opuściła na chwilę wzrok. Dopiero po chwili spojrzała na niego znowu. Zwróciła uwagę na wydatne usta i czarne jak węgiel oczy. Gdy po raz drugi złapała jego spojrzenie, naszły ją doznania, o których zdążyła przez ostatnie lata zapomnieć.

Głos ugrzązł jej w gardle, ale Kaspar wstał i ujął ją za dłoń.

– Szanowna pani, to nie jest dla pani odpowiednie miejsce. Porozmawiajmy na osobności…

Jeden z kompanów zaśmiał się, ale Kaspar pogroził mu ręką i wyprowadził Martę ze speluny.

 

Marta po­zwo­li­ła się od­pro­wa­dzić w jeden z za­uł­ków przy rynku. Ka­spar roz­glą­dał się chwi­lę, jakby jego za­mia­ry nie były czy­ste.

– Wiem o pani stra­cie, pani Marto. I od razu roz­po­zna­łem skład­ni­ki, o któ­rych pani mó­wi­ła. Musi pani wie­dzieć, że wiele czasu po­świę­ci­łem na zgłę­bia­nie sztuk ta­jem­nych, i od Różokrzyżowców, i starszych…

Za­wie­sił głos, a Marta słu­cha­ła go z za­par­tym tchem.

– Zapoznałem się ostatnio z pomocnikiem grabarza, który dzieli ze mną te pasje. On może zorganizować potrzebne skład­ni­ki. Mu­siał­bym tylko mieć do­stęp do bi­blio­te­ki pani męża…

– I mógł­by pan za­cho­wać ciało Astrid? Nie po­zwo­lić mu znisz­czeć? – za­py­ta­ła z prze­ję­ciem.

– Tak, pani Marto – od­po­wie­dział ta­jem­ni­czo mło­dzie­niec – i wiele wię­cej…

Wtedy Marcie przypomniała się rozmowa ze straganiarką.

– A dlaczego wyrzucono pana z uczelni? – spytała nieco ostrym tonem. Kaspar uśmiechnął się, jakby był to powód do dumy.

– Napisałem wiersz, w którym drwiłem z cenzorów i klechów. Zrobiłem kilka kopii i rozdałem. Rektorowi, tej istnej skamielinie i nędznikowi, się to nie spodobało. Łaskawa pani, co ja będę mówił, nadchodzą nowe czasy…

Marta nie zwróciła wielkiej uwagi na te słowa, ani na wypowiedziane z przekąsem “łaskawa pani”. Wracała wciąż myślami do córki.

 

Udali się do do­mo­stwa Dob­bin­ge­nów, wy­bie­ra­jąc trasę pro­wa­dzą­cą bocz­ny­mi ulicz­ka­mi. Marta nie po­tra­fi­ła ukryć pod­nie­ce­nia na myśl, że nie wszyst­ko jest jesz­cze stra­co­ne.

Przy wej­ściu do po­sia­dło­ści na­tknęli się na odźwier­nego Ha­rolda, ubra­nego w jak za­wsze nie­na­gan­nie dopasowany, ciem­ny frak. Marta za­uwa­ży­ła, że słu­żą­cy przy­wi­tał mło­dzień­ca wy­jąt­ko­wo chłod­no. Podał też Mar­cie list od wujka. Gdy Kaspar myszkował w bibliotece, Marta otworzyła kopertę i zaczęła czytać:

 

Ma chère Marto,

 

jesz­cze raz przyj­mij moje naj­szczer­sze kon­do­len­cje. Bóg jeden raczy wie­dzieć, dla­cze­go isto­ta nie­win­na zo­sta­ła we­zwa­na do Jego bram tak wcze­śnie. Nam, lu­dziom, po­zo­sta­je po­ko­ra i sta­wia­nie czoła prze­ciw­no­ściom losu, jakie by one nie były.

Czuję się jed­nak w obo­wiąz­ku przy­po­mnieć, że opa­no­wa­nie i godne pro­wa­dze­nie się tym bar­dziej po­ka­zu­ją nasz cha­rak­ter w ob­li­czu wiel­kich prób. Ufam, że będziesz przeżywać swoją żałobę w sposób przystający do kobiety z szanowanej i poważanej w towarzystwie rodziny.

Roz­py­tu­ję dys­kret­nie o par­tię dla Cie­bie, gdyż je­steś jesz­cze młoda i mał­żeń­stwo nada­ło by Two­je­mu, wy­bacz to wy­ra­że­nie, nieco roz­chy­bo­ta­ne­mu życiu odro­bi­nę sta­tecz­no­ści.

Choć nie sprawia mi to przyjemności, to czuję się w obowiązku przypomnieć, że długi, które Peter zaciągnął na swoją nieszczęsną wyprawę, wciąż obciążają nasz majątek. Dobry ożenek mógłby zdjąć niewygodny ciężar z całej rodziny.

 

Twój Rupert

 

Po skoń­czeniu lek­tu­ry Marta prze­klę­ła w my­ślach sztyw­ność i dys­cy­pli­nę, w któ­rej wy­ro­sła. Gdy Astrid żyła, w domu było choć tro­chę ra­do­ści…

Przy­po­mnia­ła sobie, jak kie­dyś wuj Ru­pert, zi­ry­to­wa­ny ha­ła­śli­wą za­ba­wą Astrid, mruk­nął pod nosem:

– Dzie­ci po­win­ny być bar­dziej opa­no­wa­ne!

Wzdry­gnę­ła się na wspo­mnie­nie wuja. Gdy wy­je­chał, po­czu­ła, jakby zdję­to jej z ra­mion cię­żar, któ­re­go wcze­śniej nawet nie od­czu­wa­ła…

Roz­my­śla­nia Marty prze­rwa­ły kroki. To wró­cił Ka­spar, trzy­ma­jąc pod pachą kilka ksiąg.

– Uwa­żam, pani Marto, że nie ma czasu do stra­ce­nia – szep­nął.

– Ja też tak uwa­żam – po­wie­dzia­ła.

– Spo­tka­my się go­dzi­nę po pół­no­cy, na ty­łach zboru. Wezmę ze sobą na­rzę­dzia, pro­szę się o nic nie kło­po­tać. Bę­dzie nam to­wa­rzy­szył po­moc­nik gra­ba­rza, który razem ze mną badał księ­gi sta­ro­żyt­nej wie­dzy – po­wie­dział Ka­spar.

Marta po­czu­ła ro­sną­ce w pier­si pod­nie­ce­nie. Czyż­by ma­rze­nie mogło się zi­ścić?

 

Let­nia noc była cie­pła, a księ­życ bli­ski pełni rzu­cał mocne świa­tło. Szczę­śli­wie dla troj­ga in­tru­zów tyły zboru ewan­ge­lic­ko-au­gs­bur­skie­go, gdzie znaj­do­wa­ło się wej­ście do kryp­ty, oto­czo­ne były wy­so­ki­mi drze­wa­mi. W oknach do­mostw są­sia­du­ją­cych z ko­ścio­łem nie pa­li­ło się żadne świa­tło.

Marta za­sta­na­wia­ła się, co po­wie­dział­by wuj Ru­pert albo ciot­ka Rosa, gdyby zo­ba­czy­li siostrzenicę, okry­tą sza­rym płasz­czem, stą­pa­ją­cą cicho po bru­ko­wa­nej dro­dze.

Die­ter, po­moc­nik gra­ba­rza, pod­szedł do bocz­nej furt­ki i chwi­lę maj­stro­wał przy kłód­ce. W końcu zamek dał za wy­gra­ną, ale przy otwie­ra­niu za­wia­sy gło­śno za­skrzy­pia­ły. Chło­pak za­marł i przez chwi­lę na­słu­chi­wał. Gdy upew­nił się, że ni­ko­go nie zbu­dził, wpu­ścił Martę i Ka­spa­ra i za­mknął ostroż­nie furt­kę za sobą.

Wej­ścia do kryp­ty bro­ni­ły ma­syw­ne, ciem­ne wrota, oto­czo­ne dwoma ko­lum­na­mi. Tym razem Die­ter mu­siał tru­dzić się tro­chę dłu­żej. Jego kom­pa­ni, sku­le­ni w cie­niu wiel­kie­go kasz­ta­now­ca, na­słu­chi­wa­li z nie­po­ko­jem, jak kłód­ka trzesz­czy i zgrzy­ta.

W końcu chło­pak po­ra­dził sobie z drzwia­mi, co po­zo­sta­li przy­wi­ta­li wes­tchnie­niem ulgi. Ka­spar za­pa­lił lampę naf­to­wą. Wtedy pod ich sto­pa­mi prze­biegł duży chrząszcz.

– Khe­pe­ra, po­sła­niec no­we­go życia – po­wie­dział z za­do­wo­le­niem w gło­sie Ka­spar.

Ze­szli po ka­mien­nych scho­dach, czu­jąc na skó­rze chłód, a w noz­drzach za­duch po­wie­trza spod ziemi.

Za krót­kim ko­ry­ta­rzem otwie­ra­ło się głów­ne po­miesz­cze­nie kryp­ty, któ­rej strop wspie­ra­ły licz­ne fi­la­ry. Cie­nie lampy tań­czy­ły na zdo­bie­niach fi­la­rów i na skle­pie­niu. Raz po raz roz­le­ga­ło się ka­pa­nie wody.

Po­de­szli do za­chod­niej ścia­ny, gdzie w sar­ko­fa­gu spo­czę­ła Astrid. Dwaj męż­czyź­ni zsu­nę­li wieko. Ich oczom uka­za­ła się blada i zsi­nia­ła twarz dziew­czyn­ki. Pełne spo­ko­ju ob­li­cze przy­wo­dzi­ło na myśl rzeź­bę.

Marta stłu­mi­ła szloch, wi­dząc, jak ciało córki jest pa­ko­wa­ne do ju­to­we­go worka. Nie mogąc znieść tę­sk­no­ty, rzu­ci­ła się w kie­run­ku ciała. Po­moc­nik gra­ba­rza mało co nie upu­ścił ła­dun­ku nie­sio­ne­go na ple­cach, za­sko­czo­ny za­cho­wa­niem ko­bie­ty. Marta od­chy­li­ła płót­no worka i po­ca­ło­wa­ła córkę w po­li­czek.

Dwaj męż­czyź­ni wy­glą­da­li na zszo­ko­wa­nych za­rów­no samym czy­nem, jak i nagłą śmia­ło­ścią Marty. Po chwi­li Die­ter ze­brał się w sobie i po­wie­dział rze­czo­wo, szep­cząc:

– Ła­ska­wa pani, za­bie­rze­my ciało do sta­rej ofi­cy­ny zakładu po­grze­bo­we­go, gdzie mistrz nie za­glą­da.

– Wy­klu­czo­ne! – fuk­nę­ła Marta, nie ści­sza­jąc głosu. – Astrid zo­sta­nie ze mną!

Ka­spar i Die­ter po­pa­trzy­li po sobie nie­pew­nie.

– Ależ… – za­czął nie­pew­nie Ka­spar. – Od razu rzuci się to w oczy…

I wtedy Marta za­czę­ła mówić mocno i sta­now­czo, jakby po raz pierw­szy mogła wylać poza sie­bie treść swo­jej duszy:

– Wi­dzi­cie, pa­no­wie, wszy­scy brali mnie za­wsze za słod­ką i głu­pią isto­tę. Szep­ta­li za­wsze za ple­ca­mi, nie do­wie­rza­li, że tkwią we mnie ja­kieś moce ducha. A ja na­uczy­łam się być cier­pli­wa, ob­ser­wo­wać i szu­kać szcze­lin, przez które mogę za­sma­ko­wać odro­bi­ny wol­no­ści.

W świe­tle lampy jej twarz, oto­czo­na cie­nia­mi kryp­ty, na­bra­ła po­nu­re­go, zło­wro­gie­go wyrazu.

– Wy­kra­dłam z se­kre­ta­rzy­ka wuja klucz do czę­ści piw­nic, które były przed resz­tą ro­dzi­ny za­wsze za­mknię­te. Mój mąż cza­sem wy­cho­dził w nocy z sy­pial­ni i pew­ne­go razu śle­dzi­łam go aż do tych wła­śnie drzwi.

Za­wie­si­ła na chwi­lę głos, po­pa­trzy­ła Ka­spa­ro­wi głę­bo­ko w oczy.

– Nie wiem, co do­kład­nie tam znaj­dzie­my, ale ufam, że bę­dzie to dla panów in­te­re­su­ją­ce.

Ka­spar i Die­ter, po­dą­ża­jąc za nią, wy­da­wa­li się spe­sze­ni i za­kło­po­ta­ni. Idąc do po­sia­dło­ści Dob­bin­ge­nów nie wy­po­wie­dzie­li ani słowa.

 

Piw­ni­ca ze­wnętrz­na zaj­mo­wa­ła miej­sce w pew­nej od­le­gło­ści od domu, we wschod­niej czę­ści ogro­du.

Pierw­sze, wą­skie po­miesz­cze­nie piw­ni­cy skry­wa­ło bu­tel­ki wina na drew­nia­nych sto­ja­kach. W po­miesz­cze­niu pa­no­wał chłód, czuć było wil­goć i za­duch.

Usa­do­wio­ne w ma­syw­nych, ka­mien­nych blo­kach me­ta­lo­we drzwi, zaj­mu­ją­ce prze­ciw­le­głą ścia­nę, wy­glą­da­ły na­zbyt mocne jak na zwy­kłą piw­ni­cę. Marta otwo­rzy­ła je po­tęż­nym, mo­sięż­nym klu­czem.

Po­miesz­cze­nie za wro­ta­mi miało kształt pół­ko­la. Pa­no­wał w nim lekki prze­ciąg, noz­drza ude­rzał jed­nak wy­czu­wal­ny za­pach roz­kła­du i gni­cia. W rów­nych od­stę­pach stały tam czte­ry ni­skie ka­ta­fal­ki z otwar­ty­mi trum­na­mi. Trzy był puste, a w czwar­tej le­ża­ło ciało, któ­re­go wzrost wska­zy­wał na do­ro­słe­go czło­wie­ka. Wy­su­szo­na skóra o brud­nozie­mi­stym ko­lo­rze, puste oczo­do­ły i otwar­te usta two­rzy­ły wra­że­nie jed­no­cze­śnie grozy, jak i głę­bo­kie­go spo­ko­ju.

Pod­pis gło­sił:

Około dwieście lat, imię nieznane, brak śladów zachowania duszy.

Gdy Ka­spar kła­dł ciało Astrid w jed­nej z pu­stych tru­mien, Die­ter sta­nął przy zmar­łym i za­czął bez skrę­po­wa­nia do­ty­kać jego za­su­szo­nej skóry.

– Sły­sza­łem nie­raz o mu­miach, trzy­ma­nych w piw­ni­cach ary­sto­kra­tycz­nych rodów… Co za nie­sa­mo­wi­ty po­ziom za­cho­wa­nia…

Marta, sto­jąc bez­czyn­nie, za­sta­na­wia­ła się, czy ktoś mógł ich wi­dzieć po dro­dze? A może ktoś ich śle­dził? Za­drża­ła na samą myśl o tym.

Wró­ci­ła do stołu i spoj­rza­ła na córkę. Nie mogła ode­gnać od sie­bie myśli, że dziec­ko tylko śpi. Twarz Astrid była blada, a szyja sina i po­kry­ta przy karku ciem­no­czer­wo­ny­mi pla­ma­mi. Brzuch wy­da­wał się nieco wzdę­ty. Po chwi­li za­wa­ha­nia Marta po­ło­ży­ła dłoń na ręce uko­cha­nej isto­ty. Wzdry­gnę­ła się, czu­jąc twar­de mię­śnie i sztyw­ną, zimną skórę.

Die­ter za­czął wcie­rać w skórę wonny ole­jek, który nada­wał skó­rze zie­mi­sty od­cie­ń.

Ka­spar zwró­cił się uprzej­mie do Marty:

– By­ło­by do­brze, gdyby ła­ska­wa pani nas na razie opu­ści­ła. Po­trze­bu­je­my kilka go­dzin… Na­stęp­nie wró­ci­my po­ju­trze, by do­ko­nać ko­lej­ne­go etapu bal­sa­mo­wa­nia.

Ko­bie­ta spoj­rza­ła za sie­bie ostat­ni raz, gdy wy­cho­dzi­ła. Ka­spar roz­po­ście­rał długi kawał bia­łe­go płót­na, na któ­rym zo­ba­czy­ła po­sta­cie ludzi z gło­wa­mi zwie­rząt.

Za­my­ka­jąc drzwi za sobą usły­sza­ła jesz­cze, jak Ka­spar in­to­nu­je pieśń w obcym ję­zy­ku.

 

Tej nocy Marcie przyśniło się ciało na katafalku. Podeszła do niego, a wtedy Astrid otworzyła usta. Matka pochyliła się nad córką, ale z otwartych ust zamiast wyczekiwanych słów wypełzły czarne robaki trumienne. Kobieta patrzyła bezsilnie, jak obłażą zwłoki Astrid. W końcu z ciała zostały strzępy skóry, ledwie wiszące na kościach.

Obu­dzi­ła się i zaczęła przechadzać się po pokoju, nie mogąc odegnać obrazów ze snu.

Gdy rano szła na śnia­da­nie, na­tknę­ła się na Ha­rol­da. Odźwier­ny miał na­pię­ty wyraz twa­rzy, gdy spo­tkał ją u góry scho­dów.

– Droga pani Marto, muszę grzecz­nie, acz sta­now­czo za­pro­te­sto­wać. Nie mogę się zgo­dzić, jako sługa wa­sze­go rodu, by w tym domu miały miej­sce ta­jem­ne schadz­ki i Bóg wie jakie spra­wy. Nawet czy­niąc wzgląd na wiel­ką tra­ge­dię pani, która, przy­po­mi­nam, jest też tra­ge­dią nas wszyst­kich, muszę przy­po­mnieć, że głową ro­dzi­ny po­zo­sta­je pan Ru­pert – i to przed nim od­po­wia­dam.

Twarz Marty na­bra­ła gniew­ne­go wy­ra­zu. Spoj­rza­ła na Ha­rol­da spode łba.

– Śle­dzisz mnie, Ha­rol­dzie? – syk­nę­ła.

Ode­szła, zo­sta­wia­jąc za sobą zszo­ko­wa­ne­go odźwier­ne­go, po­czer­wie­nia­łe­go na zwy­kle peł­nej god­no­ści twa­rzy.

Po chwi­li ża­ło­wa­ła swo­je­go za­cho­wa­nia. Co, jeśli Ha­rold prze­ka­że wujowi, jak się do niego ode­zwa­ła? Ale potem na­szła ją inna myśl, dużo bar­dziej po­nu­ra. A jeśli od dawna wuj i Ha­rold byli w zmo­wie, nawet wtedy, kiedy Astrid chorowała?

 

Nie mogąc znieść na­tar­czy­wych myśli, Marta skie­ro­wa­ła kroki do ogro­du. Bez­wied­nie po­de­szła do drzwi piw­ni­cy, po czym obe­szła ją wokół. Kor­ci­ło ją, by zo­ba­czyć córkę, ale bała się za­rów­no od­kry­cia przez do­mow­ni­ków, jak i za­kłó­ce­nia pro­ce­dur Ka­spa­ra i Die­te­ra.

Nie­da­le­ko wej­ścia do­strze­gła coś w ro­dzaju kraty w ziemi, przez którą wy­la­ty­wa­ło chłod­ne po­wie­trze. Krata była zmyśl­nie wkom­po­no­wa­na w ścia­nę i osło­nię­ta ro­ślin­no­ścią.

Gdy na­chy­li­ła się nad otwo­rem, w noz­drza ude­rzy­ły za­pa­chy kryp­ty, prze­mie­sza­ne z wonią ka­dzi­deł i olej­ków ete­rycz­nych. A więc tam, pod zie­mią, le­ża­ła jej uko­cha­na córka… 

Za­czę­ły na­cho­dzić ją wąt­pli­wo­ści. Czy pro­ce­du­ra, wy­ko­na­na przez Ka­spa­ra i Die­te­ra za­dzia­ła­ła? A co, jeśli o wszyst­kim opo­wie­dzą, ze zło­śli­wo­ści albo in­da­go­wa­ni przez żan­dar­mów? Albo zruj­nu­ją jasną niczym alabaster skórę Astrid jesz­cze bar­dziej, niż do­ko­na­ła­by tego sama przy­ro­da?

Wtedy usły­sza­ła szmer spod ziemi i od­głos po­dob­ny do szep­tu. Wstrzy­ma­ła od­dech, na­słu­chu­jąc. Prze­sły­sza­ło jej się? A może to szczur? Serce za­czę­ło jej żywo bić, nie mogła ode­gnać od sie­bie uczu­cia bez­rad­no­ści. Nie miała nawet, kogo pro­sić o pomoc…

Do­szedł ją krzyk od stro­ny po­sia­dło­ści są­sia­dów. Na dra­bi­nie przy ko­ro­nie drze­wa stał męż­czy­zna, za­pew­ne ogrod­nik von Up­pin­ge­nów, i pa­trzył za­nie­po­ko­jo­ny.

– Ła­ska­wa pani, nic pani nie jest? – krzyk­nął znowu.

– Tak, to zna­czy… Nic, wszyst­ko ze mną w po­rząd­ku – od­par­ła Marta.

Wró­ci­ła do do­mo­stwa i upew­ni­ła się, że nikt jej nie widzi. Czuła rosną iry­ta­cję. Ze­wsząd ota­cza­ły ją wścib­skie oczy.

Udała się do ja­dal­ni i usia­dła przy stole obia­do­wym. Cały czas na mnie pa­trzą, wy­rzu­ca­ła gorz­ko w my­ślach, cały czas ob­ser­wu­ją, nigdy nie od­pusz­czą, nigdy nie dadzą choć odro­bi­ny swo­bo­dy

– Pani Marto? – roz­legł się głos słu­żą­cej.

Wzdry­gnę­ła się, gdy do­szło do niej, że swoje myśli mam­ro­ta­ła pod nosem…

– Pani Marto, czy mogę pomóc? – do­py­ty­wa­ła Mo­ni­ka.

– Nic nie po­trze­bu­ję – od­par­ła sucho Marta.

 

Na­stęp­ne­go dnia, po po­da­niu śnia­da­nia, słu­żą­ca Mo­ni­ka grzecz­nie po­pro­si­ła o kilka dni wol­ne­go, po­czy­na­jąc od na­stęp­ne­go dnia, tłu­ma­cząc się spra­wa­mi ro­dzin­ny­mi. Wy­glą­da­ła na spło­szo­ną.

Gdy Marta jadła, pod­szedł do niej Ha­rold i od­chrząk­nął.

– Ła­ska­wa pani, po­zwo­lę sobie przekazać, że w mie­ście aresz­to­wa­no dwóch męż­czyzn ni­skie­go po­cho­dze­nia, z któ­rych jed­ne­go go­ści­ła pani, zdaje się, bez uprze­dze­nia. Mam na­dzie­ję, że wia­do­mość ta nie przy­no­si pani cier­pie­nia. Mogę tylko uprzej­mie pro­sić o lep­sze do­bie­ra­nie to­wa­rzy­stwa w przy­szło­ści. Bę­dzie nie­ste­ty moim obo­wiąz­kiem po­in­for­mo­wać o wszyst­kim wuja. Do­nie­sio­no mi, że mło­dzie­niec, któ­re­go pani ze­chcia­ła przy­pro­wa­dzić, znany był sza­cow­nym krę­gom jako wi­chrzy­ciel i, co gor­sza, de­mo­kra­ta…

Ostat­nie słowo zo­sta­ło wy­po­wie­dzia­ne z nutą po­gar­dy. Odźwier­ny ukło­nił się i wy­szedł. Marta po­czu­ła, jak opusz­cza­ją ją siły. Wspar­ła się o stół. Serce ło­mo­ta­ło, a od­dech stał się nie­rów­ny. Co teraz bę­dzie… Co bę­dzie z Astrid?

Czym prę­dzej udała się do bi­blio­te­ki. Prze­szu­ka­ła książ­ki bar­dzo sta­ran­nie, wy­bie­ra­jąc kilka opa­słych wo­lu­mi­nów, do­ty­czą­cych wie­rzeń i hi­sto­rii Egip­tu. Za­nio­sła je do sy­pial­ni i za­czę­ła kart­ko­wać.

Tra­fi­ła na frag­ment, który po­twier­dzał jej złe prze­czu­cia:

 

Każdy z eta­pów bal­sa­mo­wa­nia zwłok miał istot­ne zna­cze­nie. Po­cząt­ko­we bal­sa­mo­wa­nie chro­ni ciało przed roz­kła­dem, ko­lej­ne na­to­miast broni wstę­pu złym du­chom, które mo­gły­by prze­jąć wła­dzę nad cia­łem zmar­łe­go.

 

Wzię­ła głę­bo­ki od­dech, by się uspo­ko­ić, choć czuła strach, jakby te duchy były w po­ko­ju razem z nią.

Wsta­ła na chwi­lę i po­de­szła do okna. Ską­pa­ny w słoń­cu kra­jo­braz, upstrzo­ny po­lny­mi kwia­ta­mi, wy­da­wał jej się dziw­nie nie­rze­czy­wi­sty, jak po­śpiesz­nie wy­ko­na­ny obraz, przez który gdzie­nie­gdzie prze­świ­tu­je płót­no.

Wes­tchnę­ła i po­de­szła do okna na­roż­ne­go, wy­cho­dzą­ce­go na mia­stecz­ko. Wciąż nie wie­dzia­ła, co czy­nić, do kogo się zwró­cić…

Wtedy przez okno do­strze­gła dwóch żan­dar­mów w mun­du­rach, prze­cha­dza­ją­cych się wzdłuż ulicy i przy­glą­da­ją­cych się po­sia­dło­ści. Gdy ode­szli, zdała sobie spra­wę, że od­ru­cho­wo za­ci­snę­ła mocno rękę na pa­ra­pe­cie. Znów wzię­ła głę­bo­ki od­dech, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić.

Po ­po­łu­dniu zja­dła po­śpiesz­nie obiad, który ku­charz Ber­tram podał jej wy­cią­gnię­tą sztyw­no przed sie­bie ręką, jakby bał się do niej zbli­żyć. Zi­ry­to­wa­na jego za­cho­wa­niem wy­szła od razu po po­sił­ku i skie­ro­wa­ła się do ogro­du.

Gdy na dol­nym pię­trze spo­tka­ła Ha­rol­da, uni­ka­ła jego wzro­ku, czu­jąc ru­mień­ce wsty­du na po­licz­kach. Miała po­czu­cie, że po­sia­dłość stała się dla niej uciąż­li­wa, poza tym jed­nym po­ko­jem, gdzie le­ża­ła tak droga jej isto­ta.

 

W nocy Martę obu­dzi­ło szcze­ka­nie psów od stro­ny po­sia­dło­ści von Up­pin­ge­nów. Wsta­ła i uchy­li­ła okno, na­słu­chu­jąc. Uja­da­nie po chwi­li usta­ło, do­szedł ją też męski głos, wzy­wa­ją­cy psy do po­rząd­ku.

Nie mogąc znieść ciszy swo­je­go domu, ze­szła po scho­dach, sta­ra­jąc się nie ha­ła­so­wać. Po­de­szła do drzwi wej­ścio­wych i prze­klę­ła w duchu, wi­dząc kłód­kę na krót­kim łań­cu­chu, spi­na­ją­cą obie klam­ki. Czyż­by Ha­rold za­czął do­my­ślać się celu jej wyjść do ogro­du?

Wró­ci­ła do sy­pial­ni, zmę­czo­na i ze­złosz­czo­na. Wię­zi­ły ją sieci kłamstw, ota­cza­li ją dwu­li­co­wi lu­dzie, któ­rzy tylko czy­ha­li na jej po­tknię­cie…

Roz­trzę­sio­na, długo nie mogła za­snąć, roz­wa­ża­jąc po­dej­rze­nia i urazy, które ży­wi­ła do każ­dej z ota­cza­ją­cych ją osób.

To­a­le­tę po­ran­ną Marty prze­rwa­ły od­gło­sy kłót­ni z dołu. Zbie­gła po­śpiesz­nie po scho­dach i zo­ba­czy­ła Ha­rol­da i Ber­tra­ma.

– Na Boga, opa­nuj się, nie nad­wy­rę­żaj pani Marty… – pro­sił nie­mal bła­gal­nie odźwier­ny.

– Mó­wi­ła do mnie w nocy! Za­kli­nam się, to nie kłam­stwo! Mó­wi­ła do mnie! – mówił go­rącz­ko­wo Ber­tram.

– Chodź, nie opie­raj się, bła­gam, pój­dzie­my do mia­sta, do le­ka­rza – Ha­rold, choć sta­rał się utrzy­my­wać po­sta­wę pełną po­wa­gi, to wy­raź­nie tra­cił cier­pli­wość. Wziął ku­cha­rza za ramię i mimo pew­ne­go oporu wy­pro­wa­dził przez drzwi wej­ścio­we.

Marta usły­sza­ła jesz­cze zza drzwi opę­tań­czy jęk Ber­tra­ma:

– Ona łaknie… Łaknie… Mó­wi­ła do mnie spod ziemi…

Marta von Dob­bin­gen usia­dła na scho­dach, sta­ra­jąc się opa­no­wać nie­po­kój. Do­szło do niej, że zo­sta­ła sama w po­sia­dło­ści. Na­peł­nia­ło to jej serce za­rów­no stra­chem, jak i na­dzie­ją. W sekretarzyku znalazła mosiężny klucz. Po­wo­li wy­szła przez drzwi i po­de­szła do wej­ścia do piw­ni­cy.

Otwo­rzy­ła drzwi do kom­na­ty z trum­na­mi, wśli­zgnę­ła się do po­miesz­cze­nia i szyb­ko za­mknę­ła drzwi za sobą. W jej noz­drza ude­rzył za­pach ka­dzi­deł, ziemi i roz­two­rów ap­te­kar­skich.

Po­de­szła do córki, wciąż le­żą­cej w trum­nie, i po­gła­dzi­ła jej włosy, nieco już spło­wia­łe. Po­my­śla­ła, że mo­gła­by je roz­ja­śnić ru­mian­kiem…

Za­mknę­ła oczy, nie mogąc znieść uczuć, ko­tłu­ją­cych się w jej sercu. Po dłuż­szej chwi­li otwo­rzy­ła oczy i od razu zwró­ci­ła uwagę na rękę córki, która była zgię­ta w łok­ciu. Marta przy­rze­kła­by, że gdy wcho­dzi­ła, ręka Astrid była wy­pro­sto­wa­na. A może przez zmę­cze­nie przy­wi­dzia­ło jej się?

Przy­pa­try­wa­ła się dziec­ku przez dłuż­szy czas. Dla­cze­go tak pięk­na isto­ta mu­sia­ła zga­snąć, gdy po świe­cie kro­czy­ło tylu złych, za­kła­ma­nych ludzi?

Od­wró­ci­ła się i już miała wyjść, gdy usły­sza­ła szmer ze stołu. Za­mar­ła na chwi­lę i na­słu­chi­wa­ła, wpa­tru­jąc się w ciało. Po czym po­de­szła znowu, wol­nym i ostroż­nym kro­kiem.

– Moja córko – wy­szep­ta­ła – czy ty…

Przy­tu­li­ła głowę do serca córki, czu­jąc łzy ra­do­ści na­pły­wa­ją­ce do oczu. Wtedy zimna dłoń zła­pa­ła ją za głowę. Palce za­ci­snę­ły się na skó­rze głowy w bo­le­snym uści­sku. Ich skóra była w do­ty­ku zimna i chro­po­wa­ta.

– Astrid, moja ko­cha­na… Więc jed­nak… – po­wie­dzia­ła matka, łka­jąc.

I wtedy usły­sza­ła po­wol­ny szept. Z tru­dem do­sły­sza­ła słowo, do­cho­dzą­ce z gar­dła jej córki, wy­po­wie­dzia­ne gło­sem ni­czym nie przy­po­mi­na­ją­cym jej po­god­ne­go, dzie­cię­ce­go głosu:

– Mat…

Druga dłoń zła­pa­ła ją przy uchu, znowu bo­le­śnie i mocno.

– Mat…

Dziec­ko za­czę­ło po­wo­li pod­no­sić tułów, zbli­ża­jąc twarz do głowy Marty. Wtedy roz­le­gło się gło­śne i na­tar­czy­we pu­ka­nie do drzwi.

– Pani Marto! – Usły­sza­ła głos Ha­rol­da. – Je­stem zmu­szo­ny wejść, czy pani sobie tego życzy, czy nie!

Odźwier­ny uchy­lił drzwi. Na jego czole ja­śniał pot, był nie­na­tu­ral­nie jak na sie­bie pod­nie­co­ny.

– Chcą mi cie­bie za­brać… – za­łka­ła Marta. – Moja słod­ka…

Nagle dło­nie Astrid pu­ści­ły. Dziew­czyn­ka pod­nio­sła się i wsta­ła ze stołu. Wbiła wzrok w Ha­rol­da, który onie­miał na jej widok. Mężczyzna za­czął drżeć, padł na zie­mię. Astrid po­de­szła do niego po­wo­li, a jej dło­nie zła­pa­ły za gar­dło. Odźwier­ny wydał z sie­bie wrzask, który nagle się urwał. Jego twarz po­czer­wie­nia­ła gwał­tow­nie. Dziec­ko przy­tu­liło się do niego…

Marta, nie mogąc znieść tej sceny, wy­bie­gła w po­pło­chu do ogro­du, odprowadzana krzykami odźwiernego. Opar­ła się o fon­tan­nę. Dy­sza­ła cięż­ko, a jej nogi drża­ły. Spę­dzi­ła tak kilka chwil, pró­bu­jąc ze­brać siły i od­wa­gę. Czy jej ko­cha­na córka nie po­słu­cha mat­czy­ne­go głosu… W końcu wsta­ła i skie­ro­wa­ła się znowu do piw­ni­cy.

 

We­szła do środ­ka nie­pew­nym kro­kiem i zo­ba­czy­ła Ha­rol­da, opie­ra­ją­ce­go się o ścia­nę. Wy­glą­dał, jakby przy­by­ło mu dwa­dzie­ścia lat. Sła­bym, ła­mią­cym się gło­sem po­wie­dział:

– Pani Marto, Astrid… Jakby to szaleńczo nie brzmiało, przemówiła do mnie…

Mi­nę­ła go bez słowa i we­szła do po­ko­ju tru­mien­ne­go. Astrid stała mię­dzy katafalkami, od­wró­co­na do matki ple­ca­mi. Jej włosy ja­śnia­ły jak szcze­re złoto.

Marta po­ło­ży­ła dłoń na ra­mie­niu córki. Dziec­ko ob­ró­ci­ło się, przytulając się do niej. Obej­mu­ją­ce ją ra­mio­na za­ci­snę­ły się. Marta szarp­nę­ła się, bez skut­ku.

Z korytarza słychać było krzyk Harolda:

– Pani miłość, pani Marto, trzyma ją jak na uwięzi. Nie może stanąć przed sądem Ozyrysa… Święte prawo zostało naruszone.

Marta po­czu­ła się słabo, za­krę­ci­ło jej się w gło­wie. Miała wra­że­nie, że gdyby nie uścisk, pa­dła­by bez sił na po­sadz­kę. Chcia­ła krzyk­nąć, ale głos ugrzązł jej w gar­dle. Siły wi­tal­ne zda­wa­ły się z niej ula­ty­wać.

Po chwi­li Astrid pu­ści­ła ją i za­czę­ła gra­mo­lić się do trum­ny. Jakiś pod­szept z głębi umy­słu kazał Mar­cie iść jej śla­dem. Ko­bie­ta miała wra­że­nie, jakby pry­mi­tyw­ne po­kła­dy jej na­tu­ry prze­ję­ły wła­dzę nad cia­łem, po­zwa­la­jąc tym wyż­szym przy­glą­dać się bier­nie. Po­de­szła do pu­stej trum­ny po le­wi­cy córki. Jakby mi­mo­wol­nie za­czę­ła do niej wcho­dzić, opie­sza­le i nie­zdar­ni

– Maat… – usły­sza­ła Marta z ust córki.

Czyż­by Astrid wzy­wa­ła ją po raz ostat­ni? Serce Marty za­bi­ło ży­wiej…

– Maat… – po­wie­dzia­ła znowu chry­pli­wie Astrid po­wo­li z trum­ny obok.

Marta przy­po­mnia­ła sobie jak przez mgłę Pe­te­ra, mó­wią­ce­go, że Egip­cja­nie ponad wszel­kich bogów po­wa­ża­li Maat, po­rzą­dek i prawo wszech­świa­ta…

Gdy uło­ży­ła się w trum­nie, po­czu­ła nagle, jakby zdję­to z jej ra­mion ogrom­ny cię­żar. Ro­dzi­na, po­sia­dłość, stare księ­gi, czary Ka­spa­ra, to wszyst­ko wy­da­wa­ło się nagle żar­tem, bzy­cze­niem muchy, które wresz­cie usta­ło. Mi­mo­wol­nie za­śmia­ła się.

Marta zebrała resztki sił, by krzyknąć:

– Zostaw mnie tu, Haroldzie. Zamknij drzwi.

– Ależ pani Marto.. – usłyszała jego słaby głos. Po chwili ciszy powiedział tylko:

– Dobrze, pani Marto. Niech tak będzie. Tak będzie lepiej dla rodziny…

Marta zro­zu­mia­ła, że jej język zgni­je, oczy wy­pły­ną, pa­znok­cie roz­sy­pią się w pył, mózg zmar­nie­je, trze­wia scze­zną, ale uko­cha­na córka bę­dzie za­wsze przy niej.

Aż do końca czasu, gdy zło­wro­gi Apo­phis śmier­tel­nym cio­sem po­wa­li do­stoj­ne­go Re, koń­cząc dzie­je świa­ta.

Koniec

Komentarze

Niezły tekst.

W konkurs IMHO wpisuje się świetnie, bo jest i niesamowitość, i trochę grozy, i złowroga mumia, i Egipt, ale bez Egiptu… Ciekawie zahaczasz fabułę w pewnych popularnych obsesjach na temat Egiptu i procedury mumifikacji i rzekomych mistycznych znaczeń. Umiejętnie i przekonująco rysujesz portret młodej kobiety, ogarniętej żałobą i niezdolnej się z niej otrząsnąć, ale też – nigdzie nie znajdującej pomocy.

Fabularnie jest w porządku, choć bez fajerwerków – jest dość oczywiste, dokąd ta historia zmierza – ale prowadzisz ją sprawnie i starannie, pamiętając o domykaniu wątków i historii postaci drugoplanowych. Językowo pewnie by w paru miejscach warto doszlifować (nie jestem np. pewna, czy “podniecona” to jest to określenie, które mi najbardziej pasuje do stanu bohaterki), ale generalnie jest to IMHO solidny i udany tekst.

ninedin.home.blog

ninedin, serdecznie dziękuję, taka pochwała wiele dla mnie znaczy :)

 

jest dość oczywiste, dokąd ta historia zmierza

Guilty as charged! Tak, trochę prowadzę po sznurku. Konstrukcja zaskakujących fabuł jeszcze przede mną.

 

Doszlifowanie – jestem w trakcie, ale i tak jest dużo lepiej, niż przed betą. Emlisien wyliczyła 13 razy “nieco”…

 

Umiejętnie i przekonująco rysujesz portret młodej kobiety, ogarniętej żałobą i niezdolnej się z niej otrząsnąć, ale też – nigdzie nie znajdującej pomocy.

Cieszę się, bo to dla mnie było clou, sięgnąłem do pomysłu, który miałem przed konkursem – kobiety, która przez swoją obsesję traci powoli oparcie w świecie społecznym.

 

historii postaci drugoplanowych.

Czy doceniłaś, że tym razem odźwiernego (prawie) zabijają? :) (TV Tropes ma świetną historię tego trope’a).

 

A, dziki pomysł: kryminał feministyczny, w którym Butler zabija. Przepraszam.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Fakt, że fabuła jest dość przewidywalna, to jest – z mojego doświadczenia – pewien rodzaj kwadratury koła: jeżeli stylizuje się tekst na staroświecką grozę, na takie opowiadanie sprzed 80+ lat (a to jest trochę ten casus, ono jest mocno vintage), to jest piekielnie trudno połączyć to z bardzo oryginalnymi fajerwerkami fabularnymi, bo w takim tekście są pewne klimaty, motywy, typy postaci, których czytelnik oczekuje i które trochę porządkują fabułę i ją prowadzą. Wiem to zarówno z doświadczenia czytelniczego, jak i z licznych komentarzy po własnymi, idącymi w podobny vintage klimat opowiadaniami :D

 

PS. To ja dziękuję – powinnam była dodać jeszcze, że tekst się bardzo przyjemnie czyta, wydał mi się wciągający i ciekawy.

ninedin.home.blog

Tradycyjnie dziękuję za możliwość betowania :)

 

Stylizacja części obyczajowej – moim zdaniem bardzo udana, świetnie oddajesz klimat. Elementy grozy też wypadły dobrze. Chętnie przeczytałabym kontynuację, w której Astrid staje naprzeciw ciotki Rosy i wuja Ruperta ^^

 

Pozdrawiam :)

Stylizacja części obyczajowej – moim zdaniem bardzo udana, świetnie oddajesz klimat. Elementy grozy też wypadły dobrze. Chętnie przeczytałabym kontynuację, w której Astrid staje naprzeciw ciotki Rosy i wuja Ruperta ^^

Bardzo dziękuję za wsparcie i duży wkład w wyprostowanie :) Pomysł zanotowany!

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć, GreasySmooth ;)

Muszę napisać, że wyszło Ci to całkiem ładnie. Stworzyłeś interesującą opowieść, którą przeczytałem dość gładko i oczekiwałem rozwoju wypadków. Wprawdzie nietrudno było przewidzieć, że zamiar Marty nie doprowadzi do niczego dobrego, ale i tak lektura dostarcza satysfakcji.

Sama Marta, jako główna bohaterka, przedstawiona jest przekonująco. Uwięziona przez konwenanse, tradycję, pod butem dobrych obyczajów, a także tęskniąca za córką i gotowa oddać wszystko, byle tylko ją zachować – jest dużym plusem opowiadania. Nie dziwi nawet za bardzo jej szybkie zaufanie do chłopaka z apteki i pomocnika grabarza, w końcu jest zdesperowana i gotowa na wszystko. 

Podoba mi się także, że próbowałeś oddać ducha epoki. Stylizowałeś język bohaterów, dodawałeś różne smaczki, opisywałeś stroje, obyczaje… Nie jestem w tej dziedzinie ekspertem i zapewne osoby takie jak Drakaina powiedziałyby na ten temat coś więcej, ale do mojej wyobraźni przemówiło ;)

Teraz minusy.

Początkowa rozmowa między pastorem a Martą wydała mi się bardzo sztuczna, pastor zachowuje się trochę jak robot wypowiadające wyuczone formułki. Zdaję sobie sprawę, że trochę tak miało być, ale uważam, że zarówno zachowanie kapłana mogłoby wypaść nieco bardziej przekonująco, jak również mógłbyś lepiej odmalować rozpacz i nieszczęście głównej bohaterki. Gdybym był na Twoim miejscu i próbował coś jeszcze działać nad tekstem, poświęciłbym temu momentowi szczególną uwagę.

Mam również wrażenie, że sam środek opowiadania jest trochę rozciągnięty. Marta krąży tu i tam, przeżywa, że ma dookoła samych wrogów, że nikomu nie może ufać, że wszyscy traktują ją z dystansem i według mnie jest tego naprawdę dużo, powtarzasz to wielokrotnie, podczas gdy wystarczyłoby tylko raz. Sądzę, że dałoby się trochę skrócić tekst bez szkody dla całości historii, ale być może to tylko moja odosobniona opinia.

 

Kilka moich uwag technicznych, do których nie musisz przywiązywać wielkiej wagi, bo nie jestem ekspertem ;P

 

Nosiła na sobie jedwabną suknię w kolorze błękitu, wąską i ciasną przy tułowiu, z szeroką spódnicą w kształcie dzwonu u dołu

Według mnie nosiła na sobie brzmi dość niezręcznie. Może ubrała? Była ubrana?

 

Anna spoglądała na starannie rzeźbione ozdoby w kształcie bujnych liści roślin, mówiąc:

Czy to liście są bujne, czy raczej rośliny?

 

Wieczorem Marta poczekała, aż służąca po zgaszeniu świateł oddali się. Następnie zapaliła lampkę i, starając się stąpać możliwie cicho, wymknęła się do biblioteki.

Lekka siękoza. Może …oddali się. Następnie zapaliła lampkę i, usiłując stąpać możliwie cicho, pomknęła do biblioteki.

 

Peter wspominał kiedyś przy rozmowie, że przez balsamowanie zwłok Egipcjanie chcieli zachować nieśmiertelność duszy.

Może to tylko mój wymysł i głupie przyzwyczajenia, ale ktoś kiedyś wpoił mi że przez jest wtedy, gdy dzieje się coś złego, a dzięki – gdy dobrego :D W mojej opinii lepiej zabrzmiałoby dzięki balsamowaniu zwłok Egipcjanie…

 

Słowa te wracały do niej raz po raz, nie dając Marcie spokoju.

Skasowałbym Marcie. Wiadomo, komu nie dawały spokoju, zwłaszcza że wcześniej piszesz, że słowa wracały właśnie do Marty. 

 

Szczególnie skłaniam się ku rozważeniu innego odczytania pism Herodota oraz szczególnego przyjrzenia się roli natrytu…

Powtórzonko.

 

Gdy sięgała po klamkę, jej ręka zadrżała, i musiała włożyć w otwarcie drzwi pewien wysiłek woli.

Skoro drżała jej ręka, to raczej nie musiała wysilać woli, tylko raczej był to wysiłek fizyczny. Przeredagowałbym. I może “gdy sięgała do klamki”, bo “sięgała po klamkę” brzmi tak, jakby miała ją wyjąć z drzwi i gdzieś zabrać.

 

Wychodząc z apteki odruchowo spojrzała się za siebie, jakby w obawie, że ktoś z domowników mógłby ją śledzić.

A nie może być po prostu “spojrzała za siebie”? Po co ten zaimek zwrotny?

 

Następnie stanęła na rogu miejskiego rynku i chwilę stała bez ruchu, jakby nie wiedząc, co może zrobić.

Powtórzenie. Może następnie zatrzymała się…

 

Skierowała swoje kroki do domu, mijając stragan kwiaciarki, pani Zimmler.

Raczej wiadomo, że nie kierowała kroków kogoś innego :P

 

Marta stłumiła szloch, widząc, jak ciało córki jest pakowane do jutowego worka. Nie mogąc stłumić w sercu tęsknoty, rzuciła się w kierunku ciała.

Powtórzenie. Może Marta powstrzymała szloch…

 

służąca Monika grzecznie poprosiła o kilka dni urlopu, poczynając od następnego dnia, tłumacząc się sprawami rodzinnymi.

Tutaj trzeba zapytać kogoś mądrzejszego, ale nie jestem przekonany, czy słowo urlop jest najlepsze. Może “kilka dni wolnych od służby” będzie bezpieczniejsze?

 

Astrid stała między trumnami, odwrócona do plecami.

Odwrócona do kogo?

 

Postanowiłem też zglosić tekst do Biblioteki, czytało się dobrze, a historia jest interesująca.

Pozdrawiam :)

Cześć GreasySmooth.

Zdecydowanie wiem, bo czytam, że jesteś bardzo sprawnym pisarzem dawnej epoki także. Dobrze się to czyta. Jest akcja, wszystko, co trzeba, jednak – jak AmonRa zauważył, środek do sporego skrócenia.

W konwencji, którą znasz – świetnie. Choć to niezbyt często się trafia (mogę w to trochę uwierzyć), że Marta, tak, a nie inaczej wychowana oraz posiadająca w sobie niespotykane “skłonności” do głąbszych odczuwań m inn. straty dziecka – mogła postąpić, jak to opisałeś. 

‘Gdy ułożyła się w trumnie, poczuła nagle, jakby zdjęto z jej ramion ogromny ciężar. Rodzina, posiadłość, stare księgi, czary Kaspara, to wszystko wydawało się nagle żartem, bzyczeniem muchy, które wreszcie ustało’ – wyłuskując z tekstu (tak na moment) słowo trumna – świetnie oddałeś wspaniałe uspokojenie od wszelkich, życiowych tragedii. Ja sam jak to przeczytałem, podziękowałem sobie, że pod wpływem twojego tekstu – dosłownie potrafię przeżyć nastrój przez ciebie opisany. Dzięki.

Nasi współtowarzysze “doli” pisania sporo już ci ‘naopowiadali’ o błędach, więc ja tylko przypomnę o jednym. To wiemy. U góry nad naszym tekstem jest obrazek lornetki (znajdź i zamień). Wpisuję pierwszą cząstkę szerszego słowa-pojęcia, naciskam ‘wszystko’, a potem pogrub, podkreślenie i koniecznie czerwony kolor. Łapiemy w ten sposób MASĘ cholernych powtórzeń, przysłówków itp. Po kilku dniach takich mocunków z własną siłą woli – tekst jest czysty (nie napiszę oczywiście ) jak łza, napiszę – śliczny.

Pozdrawiam

LabinnaH

 

Muszę napisać, że wyszło Ci to całkiem ładnie. Stworzyłeś interesującą opowieść, którą przeczytałem dość gładko i oczekiwałem rozwoju wypadków.

Dzięki, pochwała od egipskiego boga to nie byle co! :)

 

Sama Marta, jako główna bohaterka, przedstawiona jest przekonująco. Uwięziona przez konwenanse, tradycję, pod butem dobrych obyczajów, a także tęskniąca za córką i gotowa oddać wszystko, byle tylko ją zachować – jest dużym plusem opowiadania. Nie dziwi nawet za bardzo jej szybkie zaufanie do chłopaka z apteki i pomocnika grabarza, w końcu jest zdesperowana i gotowa na wszystko. 

Cieszę się, bo na tym się sporo zasadza.

 

Podoba mi się także, że próbowałeś oddać ducha epoki. Stylizowałeś język bohaterów, dodawałeś różne smaczki, opisywałeś stroje, obyczaje… Nie jestem w tej dziedzinie ekspertem i zapewne osoby takie jak Drakaina powiedziałyby na ten temat coś więcej, ale do mojej wyobraźni przemówiło ;)

Dzięki, teraz będę w przerażeniu czekał na ruganie od drakainy…

 

 Gdybym był na Twoim miejscu i próbował coś jeszcze działać nad tekstem, poświęciłbym temu momentowi szczególną uwagę.

Meditate on this I shall.

 

Sądzę, że dałoby się trochę skrócić tekst bez szkody dla całości historii, ale być może to tylko moja odosobniona opinia.

Jw., ale mam wątpliwości, skracałbym prędzej niż coś wycinał.

 

Kilka moich uwag technicznych, do których nie musisz przywiązywać wielkiej wagi, bo nie jestem ekspertem ;P

Niebawem naniosę! Dziękuję.

 

LabinnaH:

 

Dzięki za miłe słowa!

Ja sam jak to przeczytałem, podziękowałem sobie, że pod wpływem twojego tekstu – dosłownie potrafię przeżyć nastrój przez ciebie opisany. Dzięki.

Cieszę się, bardzo mi się miło zrobiło. Chętnie wciągam moich czytelników do trumny (wyimaginowanej).

 

Dzięki też za uwagi

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej

Wszystkie opinie traktuj jak opinie laika, bo Drakaina może mieć zupełnie odmienne zdanie ;)

No klimat vintage oddany bardzo ładnie. Postacie są sztywne w dobrym tego słowa znaczeniu, zwracają uwagę przede wszystkim na reputację, ubiór i zachowania nieprzystające osobom o pewnym statusie społecznym. Językowo podobały mi się listy, natomiast często zatrzymywałem się na niepotrzebnych powtórzeniach, np.

Złapała jego spojrzenie, pełne niepokoju.

Wychodząc z apteki odruchowo spojrzała się za siebie, jakby w obawie,

Końcówka mnie nie zachwyciła, ale też nie rozczarowało. Może zabrakło mi czegoś silniejszego niż „zombie” zjadające ludzi.

Klikam i znikam.

Wszystkie opinie traktuj jak opinie laika, bo Drakaina może mieć zupełnie odmienne zdanie ;)

Zanaisie, to podkręcanie grozy mnie przytłacza :)

 

No klimat vintage oddany bardzo ładnie.

Dzięki, cieszę się, że się udało!

 

Końcówka mnie nie zachwyciła, ale też nie rozczarowało. Może zabrakło mi czegoś silniejszego niż „zombie” zjadające ludzi.

Zwracam uwagę, że jak mumia wraca do pełni sił, to postanawia przywrócić porządek Wszechświata :) Ale tak, zapewne mogłem coś ciekawszego dać. Tylko nie wymyśliłem, ale może coś mi przyjdzie do głowy.

 

Powtórzenia – dzięki, poprawię!

 

Klik od Loży cieszy potrójnie – bo klik, bo od Loży, i bo cieszy.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Zanaisie, to podkręcanie grozy mnie przytłacza :)

W tym konkursie wszystkim nam się dostanie…

Ale tak, zapewne mogłem coś ciekawszego dać. Tylko nie wymyśliłem, ale może coś mi przyjdzie do głowy.

Znam ten ból ;)

Zapomniałem napisać, że moje opowiadanie na mumie jest dość podobne i po przeczytaniu Twojego nie wiem, czy kończyć :P

 

Hej, Greasy!

 

Ładnie i wiarygodnie przedstawiłeś klimat epoki. Spodobał mi się pomysł na ten tekst, a ponieważ znajduję w nim trochę elementów wspólnych z moim, ciekawiło mnie, jak to rozegrasz. W szczególności – po intrygującym opisie z bety i początku – nie mogłam się doczekać zakończenia :-) Spodziewałam się trochę mniej Frankensteina, ale wyszło satysfakcjonująco! 

Gdybym miała się przyczepić do czegoś jeszcze poza drobnicą z bety – zabrakło mi trochę bardziej emocjonalnego nakreślenia tęsknoty za córką, niż tylko wzmianki typu: “ukochana istota”, “leży pod ziemią”, “gnije”, etc. Skupiłeś się dosyć mocno na fizyczności córki – matka przejmuje się bardzo, że skóra dziecka zgnije, zeżrą ją robale itd. Można by wpleść tu jakieś wspomnienie, sen, szczęśliwą chwilę. Jest wzmianka o grze na pianinie, ale nie mogę powiedzieć, żebym tam coś poczuła. Być może jak jest się rodzicem – czuje się to tak po prostu :-) Nie wiem. 

Anyway – fajny pomysł, wykonanie dobrze pasujące do założeń, na jakie się zdecydowałeś i klimatyczne. Poruszyłeś tu przy okazji sporo drobnych spraw dotyczących kobiet w tamtych (i nie tylko :-P) czasach – zależność, niemożność decydowania, konieczność znoszenia “dobrych rad” i wścibskich prób kontroli, ciasność gorsetu obyczajów ;-) itd. Zuch!

Cześć Greasy,

podobnie jak poprzednicy, pochwalę świetnie oddany klimat epoki oraz duszną atmosferę powieści grozy. Postać Marty, która od początku wydaje się eteryczna, jakby jedną nogą już była w zaświatach, bardzo do mnie przemawia. Zakończenie też satysfakcjonujące, spokojne i z nutą smutku, jak całe opowiadanie. Mnie nie brakowało tu krwi, trupów i pożerających mózgi zombiaków. 

 

Co mi się nie do końca spodobało:

Przede wszystkim niektóre dialogi. Na początku dosłownie każdy, kogo Marta spotyka “patrzy na nią podejrzliwie”. I za każdym razem o tym wspominasz. Co takiego niby podejrzewają?

Drugi zarzut to zastosowanie swojego rodzaju deus ex machina. Mąż Marty PRZYPADKIEM był specjalistą od starożytnego Egiptu, PRZYPADKOWY aptekarz i pomocnik grabarza PRZYPADKIEM okazują się okultystami, których PRZYPADKIEM aresztują następnego dnia, nie wiadomo za co. Służąca PRZYPADKIEM bierze wolne na kilka dni, a Harold PRZYPADKIEM wychodzi na moment i zostawia Martę samą. Trochę tego za dużo :-)

 

Ogólnie jednak czytało się świetnie, więc z chęcią zgłoszę klika :-)

krzkot, dziękować!

 

Drugi zarzut to zastosowanie swojego rodzaju deus ex machina. Mąż Marty PRZYPADKIEM był specjalistą od starożytnego Egiptu, PRZYPADKOWY aptekarz i pomocnik grabarza PRZYPADKIEM okazują się okultystami, których PRZYPADKIEM aresztują następnego dnia, nie wiadomo za co. Służąca PRZYPADKIEM bierze wolne na kilka dni, a Harold PRZYPADKIEM wychodzi na moment i zostawia Martę samą. Trochę tego za dużo :-)

Ogólnie tak, ja słbo na razie buduję fabuły, tylko jednak bronię tych dwóch ostatnich – służąca bierze wolne, bo ją stresuje zachowanie Marty, a Harold holuje kucharza, który bredzi.

 

Przede wszystkim niektóre dialogi. Na początku dosłownie każdy, kogo Marta spotyka “patrzy na nią podejrzliwie”. I za każdym razem o tym wspominasz. Co takiego niby podejrzewają?

To jest epoka i stan ścisłych konwenansów, a Marta mówi nieco dziwne rzeczy. Ale faktycznie nieco za dużo :)

 

Dumam nad skróceniem środka cały czas…. Chyba kwiacarkę można wyciąć.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej GreasySmooth !!!!!

 

Świetnie się czytało z wyjątkiem początku. Takie miałem jakieś dziwne odczucie. Ale potem to już było świetnie. Potrafisz pisać. :))

 

Miałem wielką przyjemność z czytania twojego opowiadania!!!

Pozdr.

Jestem niepełnosprawny...

Dzięki Dawidzie!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Zabibliotekowałam, bo bardzo, ale to bardzo się temu tekstowi Biblioteka należała od dawna. Wrócę z konkretniejszym komentarzem :)

http://altronapoleone.home.blog

Historia Marty, przedwcześnie owdowiałej i niepotrafiącej pogodzić się ze śmiercią córki, nieźle pokazuje jej dążenie, aby wbrew wszystkiemu i wszystkim zachować dziecko przy sobie. Znalazłam tu stosowny klimat i sytuacje mogące budzić grozę, ale finał, niestety, raczej niczym nie zaskoczył.

Byłaby to całkiem satysfakcjonująca lektura, gdyby nie wykonanie pozostawiające, delikatnie mówiąc, bardzo wiele do życzenia. Pewnie jeszcze długo będę się zastanawiać, jakim sposobem opowiadanie z taką mnogością błędów i usterek trafiło do Biblioteki…

 

– To bar­dzo cięż­ki czas dla pani… → – To bar­dzo trudny czas dla pani

Zwłaszcza że zdanie później masz ciężko wzdychająca kobietę.

 

Po czym do­da­ła, ci­chym szep­tem: → Zbędne dookreślenie – szept jest cichy z definicji.

Wystarczy: Po czym do­da­ła szep­tem:

 

wy­da­nej na zgni­cie w pod­ziem­nej kryp­cie. → Zbędne dookreślenie – krypta jest podziemna z definicji.

 

No­si­ła na sobie je­dwab­ną suk­nię w ko­lo­rze błę­ki­tu, wąską i cia­sną przy tu­ło­wiu, z sze­ro­ką spód­ni­cą w kształ­cie dzwo­nu u dołu. → Bardzo koślawe zdanie.

Proponuję: Miała na sobie błękitną je­dwab­ną suk­nię z dopasowanym stanikiem i sze­ro­ką spód­ni­cą w kształ­cie dzwo­nu.

 

Na ra­mio­na przy­wdzia­ła lekką kurt­kę w ko­lo­rze sza­rej stali. → W czasach, o których piszesz, damy nie nosiły kurtek.

Skoro rzecz dzieje się latem i jest ciepło, o czym napomykasz kilka zdań dalej, proponuję: Ra­mio­na okryła szalem w ko­lo­rze sza­rej stali. Lub: Przy­wdzia­ła też lekki żakiecik w ko­lo­rze sza­rej stali.

 

 Jej wła­sna, ża­łob­na suk­nia uszy­ta była w nie­mod­nym już kroju. → Zbędny zaimek.

Proponuję: Jej ża­łob­na suk­nia miała niemodny krój.

 

Przy­ja­ciół­ka przy­tu­li­ła Martę czule i prze­ka­za­ła wy­ra­zy współ­czu­cia. Potem Marta za­pro­wa­dzi­ła ją do po­ko­ju na pię­trze… → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: Przy­ja­ciół­ka czule przy­tu­li­ła Martę i wyraziła współczucie. Potem obie kobiety przeszły do po­ko­ju na pię­trze

 

sta­ran­nie rzeź­bio­ne ozdo­by w kształ­cie buj­nych liści ro­ślin… → Zbędne dookreślenie – czy bywają inne liście niż te, które maja rośliny?

 

Gdy Mo­ni­ka po­da­ła her­ba­tę i ba­deń­skie opłat­ki… → Obawiam się, że Monika nie podała do herbaty opłatków.

Pewnie miało być: Gdy Mo­ni­ka po­da­ła her­ba­tę i ba­deń­skie oładki

 

Wło­ży­ła kart­kę z po­wro­tem, po czym odło­ży­ła książ­ki na miej­sce… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Wsunęła kart­kę z po­wro­tem, po czym odło­ży­ła książ­ki na miej­sce

 

– Fla­ko­ny wy­my­te? – stro­fo­wał go Win­kler. → Nie wydaje mi się, aby zadanie pytania było strofowaniem. Chyba że dodasz coś, co przekona mnie, że to strofowanie.

 

– Drogi Panie Win­kler… → – Drogi panie Win­kler

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Droga Pani, nie mam na sta­nie… → Droga pani, nie mam na sta­nie

 

Gdy się­ga­ła po klam­kę, jej ręka za­drża­ła… → Gdy się­ga­ła do klamki, jej ręka za­drża­ła

 

Wy­cho­dząc z ap­te­ki od­ru­cho­wo spoj­rza­ła się za sie­bie… → Wy­cho­dząc z ap­te­ki od­ru­cho­wo spoj­rza­ła za sie­bie

 

jakby w oba­wie, że ktoś z do­mow­ni­ków mógł­by ją śle­dzić. → Marta wychodziła z apteki, która nie jest niczyim domem. O jakich domownikach jest tu mowa?

 

Na­stęp­nie sta­nę­ła na rogu miej­skie­go rynku i chwi­lę stała bez ruchu… → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Na­stęp­nie sta­nę­ła na rogu miej­skie­go rynku i chwi­lę trwała w bezruchu

 

Skie­ro­wa­ła swoje kroki do domu… → Zbędny zaimek – czy kierowałaby cudze kroki.

Proponuję zwyczajnie. Ruszyła do domu

 

i za­czę­ła dzie­lić się wy­ra­za­mi współ­czu­cia… → Można komuś współczuć, można komuś wyrazić współczucie, można komuś przekazać wyrazy współczucia, ale wyrazami współczucia nie można się z nikim dzielić.

 

I od razu roz­po­zna­łem skład­ni­ki, o któ­rych pani mówi.I od razu roz­po­zna­łem skład­ni­ki, o któ­rych pani mówiła.

 

isto­ta nie­win­na zo­sta­ła we­zwa­na do jego Bram→ …isto­ta nie­win­na zo­sta­ła we­zwa­na do Jego bram

 

Szczę­śli­wie dla trzech in­tru­zów… → Trzech intruzów to trzech mężczyzn, a w tym przypadku z dwoma mężczyznami jest kobieta, więc: Szczę­śli­wie dla trojga in­tru­zów

 

Marta za­sta­na­wia­ła się, co po­wie­dziaby­ wuj Ru­pert albo ciot­ka Rosa, gdyby zo­ba­czy­li wdowę po ich bra­cie… → Skoro Rupert i Rosa byli rodzeństwem zmarłego męża Marty, nie byli dla niej ani wujem, ani ciotką – byli szwagrem i szwagierką. Wuj i ciotka to rodzeństwo rodziców.

 

Wej­ścia do kryp­ty bro­ni­ły ma­syw­ne, ciem­ne wrota… → Zbędne dookreślenie – wrota są masywne z definicji.

 

Za krót­kim ko­ry­ta­rzem otwie­ra­ło się głów­ne po­miesz­cze­nie kryp­ty, prze­ty­ka­ne­ licz­ny­mi fi­la­ra­mi. → Czy filary na pewno przetykały pomieszczenie?

Proponuję: Za krót­kim ko­ry­ta­rzem otwie­ra­ło się głów­ne po­miesz­cze­nie kryp­ty, której strop wspierały liczne filary.

 

Marta stłu­mi­ła szloch, wi­dząc, jak ciało córki jest pa­ko­wa­ne do ju­to­we­go worka. Nie mogąc stłu­mić w sercu… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Po­moc­nik gra­ba­rza mało co nie upu­ścił ła­dun­ku na ple­cach za­sko­czo­ny za­cho­wa­niem ko­bie­ty. → Rozumiem, że można nieść ładunek na plecach, ale jak można upuścić ładunek na plecach?

A może miało być: Po­moc­nik gra­ba­rza, za­sko­czo­ny za­cho­wa­niem ko­bie­ty, mało co nie upu­ścił ła­dun­ku niesionego na ple­cach.

 

 – Wy­kra­dłam z se­kre­ta­rzy­ka wuja klucz do czę­ści piw­nic, które były przed resz­tą ro­dzi­ny za­wsze za­mknię­te. Mój mąż cza­sem wy­kra­dał się… → Powtórzenie.

 

wy­glą­da­ły na dużo za mocne jak na zwy­kłą piw­ni­cę. → …wy­glą­da­ły na zbyt mocne jak na zwy­kłą piw­ni­cę.

 

W rów­nych od­stę­pach le­ża­ły tam czte­ry ni­skie ka­ta­fal­ki… → W rów­nych od­stę­pach stały tam czte­ry ni­skie ka­ta­fal­ki…

 

Wy­su­szo­na skóra o brud­no-zie­mi­stym ko­lo­rze… → Wy­su­szo­na skóra o brud­nozie­mi­stym ko­lo­rze

 

Ka­spar kła­dł ciało Astrid w jed­nej z pu­stych tru­mien, świe­cąc lam­pą naf­to­wą… → W jaki sposób Kasparowi udało się kłaść ciało do trumny i jednocześnie trzymać lampę naftową?

 

Die­ter sta­nął przy zmar­łym i za­czął oglą­dać i bez ogró­dek do­ty­kać jego za­su­szo­nej skóry. → Można powiedzieć coś bez ogródek, ale bez ogródek nie można niczego dotknąć.

Proponuję: Die­ter sta­nął przy zmar­łym, za­czął oglą­dać i bez skrępowania do­ty­kać jego za­su­szo­nej skóry.

 

ole­jek, który nada­wał skó­rze zie­mi­ste­go od­cie­nia. → …ole­jek, który nada­wał skó­rze zie­mi­sty od­cie­ń.

 

Nie mogę się zgo­dzić, jak sługa wa­sze­go rodu… → Nie mogę się zgo­dzić, jako sługa wa­sze­go rodu

 

jest też tra­ge­dią nasz wszyst­kich… → Literówka.

 

Co, jeśli Ha­rold prze­ka­że ojcu, jak się do niego ode­zwa­ła? → Czyjemu ojcu?

 

do­strze­gła coś na ro­dzaj kraty w ziemi… → …do­strze­gła coś w rodzaju kraty w ziemi

 

w noz­drza ude­rzy­ły za­pa­chy kryp­ty, prze­mie­sza­ne z za­pa­chem ka­dzi­deł… → Powtórzenie.

Proponuję: …w noz­drza ude­rzy­ły za­pa­chy kryp­ty, prze­mie­sza­ne z wonią ka­dzi­deł

 

Udała się do sa­lo­nu i usia­dła przy stole obia­do­wym. → Śmiem przypuszczać, że w tym domu stół, na którym podawano obiad, stał w jadalni, nie w salonie.

 

słu­żą­ca Mo­ni­ka grzecz­nie po­pro­si­ła o kilka dni urlo­pu… → …słu­żą­ca Mo­ni­ka grzecz­nie po­pro­si­ła o kilka dni wolnego

 

mło­dzie­niec, któ­re­go pani skłon­na była przy­pro­wa­dzić… → Być skłonnym to być gotowym do czegoś, a Marta przyprowadziła młodzieńca do domu, więc nie można mówić o skłonności.

Proponuję: …mło­dzie­niec, któ­re­go zechciała pani przy­pro­wa­dzić

 

Pod­par­ła się o stół.Wspar­ła się o stół.

Podpieramy się nie o coś, a czymś, np. laską.

 

Choć, nie opie­raj się, bła­gam, pój­dzie­my do mia­sta, do le­ka­rza – Ha­rold, choć sta­rał się… → Chodź, nie opie­raj się, bła­gam, pój­dzie­my do mia­sta, do le­ka­rza. – Ha­rold, choć sta­rał się

Sprawdź znaczenie słów choćchodź.

 

otwo­rzy­ła oczy znowu i od zwró­ci­ła uwagę na rękę córki… → Coś się tutaj przyplątało.

 

Z tru­dem do­sły­sza­ła słowo, do­cho­dzą­ce z gar­dła jej córki… → Zbędny zaimek – wiadomo czyja to córka.

 

Wtedy roz­le­gło się się gło­śne i na­tar­czy­we pu­ka­nie do drzwi. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

– Pani Marto! – usły­sza­ła głos Ha­rol­da.– Pani Marto! – Usły­sza­ła głos Ha­rol­da.

 

Dy­sza­ła cięż­ko, a jej nogi były wiot­kie. → Gdyby nogi stały się wiotkie, Marta pewnie by się przewróciła.

Proponuję: Dy­sza­ła cięż­ko, a jej nogi drżały.

 

Astrid stała mię­dzy trum­na­mi, od­wró­co­na do ple­ca­mi. → Do czego była odwrócona plecami?

 

Zro­zu­mia­ła, że jej język zgni­je, jej oczy wy­pły­ną, jej pa­znok­cie roz­sy­pią się w pył, jej mózg zmar­nie­je, jej trze­wia scze­zną, ale jej uko­cha­na córka bę­dzie za­wsze przy niej. → Czy konieczne jest użycie wszystkich zaimków?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej regulatorzy, dziękuję serdecznie, nanoszę poprawki.

 

Mam kilka wątpliwości.

 

– To bardzo ciężki czas dla pani… → – To bardzo trudny czas dla pani…

Zwłaszcza że zdanie później masz ciężko wzdychająca kobietę.

 

Zapewne brzmi lepiej, ale PWN ustami prof. Bralczyka zdaje się sugerować, że “ciężki czas” jest przynajmniej dopuszczalny.

 

Po czym dodała, cichym szeptem: → Zbędne dookreślenie – szept jest cichy z definicji.

Wystarczy: Po czym dodała szeptem:

 

Proszę to powiedzieć Kochanowskiemu (Fraszki) :)

 

wydanej na zgnicie w podziemnej krypcie. → Zbędne dookreślenie – krypta jest podziemna z definicji.

 

Ogólnie tak, ale niemieckie “Gruft”, które tłumaczy się jako “krypta”, może też oznaczać strukturę nadziemną.

 

Gdy Monika podała herbatę i badeńskie opłatki… → Obawiam się, że Monika nie podała do herbaty opłatków.

Pewnie miało być: Gdy Monika podała herbatę i badeńskie oładki

 

Pasuje chyba “oblaty” (Baden wafers).

 

Pewnie jeszcze długo będę się zastanawiać, jakim sposobem opowiadanie z taką mnogością błędów i usterek trafiło do Biblioteki…

 

Na całe szczęście nie trafiło na główną :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Doceniam mimo, że horror. Podobało się. :) Powodzenia.

Doceniam mimo, że horror. Podobało się. :) Powodzenia.

Dzięki, Misiu!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Za­pew­ne brzmi le­piej, ale PWN usta­mi prof. Bral­czy­ka zdaje się su­ge­ro­wać, że “cięż­ki czas” jest przy­naj­mniej do­pusz­czal­ny.

Zważ, Greasy, że prof. Bralczyk pisze o „ciężkich czasach” w liczbie mnogiej, kiedy np. trwa wojna, ludzi trapią kłopoty i niedostatek, a ty piszesz o „ciężkim czasie” w liczbie pojedynczej. Marta nie żyje w niedostatku i nie doświadcz kłopotów, jej jest trudno pogodzić się ze faktem, że jedyna córka umarła. Dla niej pogodzenie się z tą świadomością jest trudne, a nawet bardzo trudne, ale nie ciężkie.

Podeprę się jeszcze wypowiedzią pani dr hab. Janiny Kłosińskiej, przewodniczącej Rady Języka Polskiego:

Przysłówek ciężko powstał (co oczywiste) od przymiotnika ciężki. Ten w jednym ze swych znaczeń – gdy wskazuje na coś przykrego, coś, co trudno znieść, co wydaje się przytłaczające dla człowieka – jest synonimem wyrazu trudny (por. ciężka sytuacja materialna = trudna sytuacja materialna, ciężkie czasy = trudne czasy, ciężki los = trudny los itp.). Podobna analogia jest między znaczeniami przysłówków trudnociężko – są synonimami, jeśli wskazują na dolegliwość, przykrość znoszenia czegoś: ciężko mu się wtedy żyło = trudno mu się wtedy żyło, ciężko o tym mówić = trudno o tym mówić – takie użycia uznamy za najbardziej standardowe. Jak wiemy, zakres stosowania przysłówka ciężko bardzo się rozszerza – obecnie jest on zamiennikiem słowa trudno nawet w tych kontekstach, w których nie jest realizowane opisane znaczenie związane z przytłoczeniem (a to właśnie wyobrażenie trudności jako przytłaczającej sprawia, że uaktywnia się metafora ciężaru i że użycie słowa ciężko ma motywację semantyczną): ciężko znaleźć coś w tym słowniku…, ciężko stwierdzić, czy on ma rację…, ciężko to ocenić itd. Takie użycia sytuują się na granicy akceptowalności, i to tylko w wypowiedziach potocznych, natomiast nie są do zaakceptowania w tekstach oficjalnych (a coraz częściej, niestety, można je znaleźć nawet w pracach magisterskich).

Katarzyna Kłosińska, Uniwersytet Warszawski

 

Pro­szę to po­wie­dzieć Ko­cha­now­skie­mu (Frasz­ki) :)

Nie zwykłam mówić do nieboszczyka. No, może gdyby był mumią… ;)

A tak bardziej serio, Greasy, nie wzorowałabym się na sformułowaniach i zwrotach poety tworzącego przed niemal pięcioma wiekami.

 

Ogól­nie tak, ale nie­miec­kie “Gruft”, które tłu­ma­czy się jako “kryp­ta”, może też ozna­czać struk­tu­rę nad­ziem­ną.

Greasy, napisałeś opowiadanie po polsku i ani razu nie użyłeś w nim słowa Gruft. Pisałeś wyłącznie o krypcie, której definicję przeczytasz w SJP PWN. 

 

Pa­su­je chyba “ob­la­ty” (Baden wa­fers).

Może i pasuje, ale wolałabym przeczytać, że Monika podała badeński wafelki albo inne ciasteczka. O istnieniu oblatów-wafelków dowiedziałam się dzisiaj dzięki Wikipedii, a do tej pory o oblatach miałam zgoła inne pojęcie. Za SJP PWN: oblat  1. «członek katolickiego zgromadzenie zakonnego założonego w 1816 r. we Francji» 2. «osoba świecka podejmująca stałą służbę przy klasztorze i uprawniona do noszenia stroju zakonnego» 3. «w średniowieczu: dziecko przeznaczone przez rodziców do stanu zakonnego»

 

Na całe szczę­ście nie tra­fi­ło na głów­ną :)

Nie wiem, czy można nazwać to szczęściem. :(

No i ze smutkiem konstatuję, że nie poprawiłeś wszystkich usterek, ale cóż… to Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jak będzie napisane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg, bardzo dziękuję, z twojej ręki nie boli, a do tego można się dużo nauczyć.

 

Mogłem coś przeoczyć, dziękuję za pomoc w szlifowaniu, na pewno ilość usterek nie przynosi chluby.

 

Jeszcze tylko manto od drakainy i wakacje :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Greasy, fajnie, że wszystko odbyło się bezboleśnie. ;)

Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem z ogromnym zainteresowaniem, mimo epatowania obrzydliwością:

Doniesiono mi, że młodzieniec, którego pani zechciała przyprowadzić, znany był szacownym kręgom jako wichrzyciel i, co gorsza, demokrata…

Fuj! ;-)

 

Proszę o wybaczenie, ale nie jestem miłośnikiem chodzących i mówiących mumii. Tzn. łączenia tradycji egipskiej (zachowanie ciała) ze słowiańską – wampir/wstaniec. Czyli masz uprzedzonego czytelnika, o czym z góry zawiadamiam.

Wątek miłości córki i matki, chęć ocalenia dziecka przed zgniciem i zepsuciem jest czytelny, ale co się tam wydarzyło?

Nie do końca wykonana mumifikacja spowodowała, że w zachowane ciało Astrid wstąpił zły duch? Brak rytuału Otwarcia Ust uniemożliwił połączenie Ba z Ka, bo nie było właściwego przedstawienia Ren i ciałem (Khat) zawładnął bezrozumny Szeut (cień)? A pozbawiony Ka był wiecznie głodny i niemożliwy do nasycenia? I co Maat? Astrid nie przeszła Usprawiedliwienia Słowem i prosi matkę o pomoc?

Patrząc na ostatnie zdanie, jakieś egipskie wyjaśnienie wydaje mi się legit, ale właśnie trochę mi go zabrakło.

Czyli czytelnik Ci się trafił nie dość, że uprzedzony, to jeszcze tępy i namolny.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Sympatyczne :)

Dziękuję! Ale jeszcze nie porwało?

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Jeszcze nie ;)

Przynoszę radość :)

Proszę o wybaczenie, ale nie jestem miłośnikiem chodzących i mówiących mumii. Tzn. łączenia tradycji egipskiej (zachowanie ciała) ze słowiańską – wampir/wstaniec. Czyli masz uprzedzonego czytelnika, o czym z góry zawiadamiam.

Bardziej amerykańską, sorki, my z najntisów wszyscy oglądaliśmy “Mumię” w autokarach w drodze na kolonie.

Wątek miłości córki i matki, chęć ocalenia dziecka przed zgniciem i zepsuciem jest czytelny, ale co się tam wydarzyło?

 

Maat przemówiło, przywracając porządek :) To jest amatorska groza, a nie egiptologia.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

To jest amatorska groza, a nie egiptologia.

Ależ jasne! Nie bierz zbyt poważnie mojej krytyki ani narzekania. Pytania dotyczyły budowy świata przedstawionego, a dokładniej Twojego pomysłu na wyjaśnienie tego, co się stało z punktu widzenia prostego czytelnika.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

OK, ładnie pokazałeś cierpienie matki, ciekawa historia.

Ale trochę mam jak Radek – po ciekawym wprowadzeniu mumia przeistoczyła się ni to w zombiaka, ni to w wampira, odjeżdżając od Egiptu…

A tak właściwie to wdowa nie zyskiwała pewnej niezależności?

Trochę marudzę, ale ogólnie opowiadanie całkiem w porządku.

Babska logika rządzi!

Niesamowita, niepokojąca historia. Nawet do nokturnów by pasowała.

Jak to u Ciebie czytelnik zapada się w epokę.

Biedna Marta.

Lożanka bezprenumeratowa

Trochę marudzę, ale ogólnie opowiadanie całkiem w porządku.

Bardzo dziękuję!

Niesamowita, niepokojąca historia. Nawet do nokturnów by pasowała.

Jak to u Ciebie czytelnik zapada się w epokę.

Biedna Marta.

Dziękować!

 

 

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć, GreSmo!

 

Największym plusem opowiadania jest postać bohaterki, która zatraca się w dążeniu do odzyskania córki. Ładnie to przedstawiłeś.

Co do klimatu epoki, to z jednej strony podoba mi się ta sztywność w relacjach, przywiązanie do etykiety itd., a jednocześnie trochę mnie ta część przynudziła. Rozmowy przy herbatce, pretensje Harolda itd., to nie moje klimaty.

Egipskie klimaty są solidną podstawą, ale też nie grają głównej roli. Nie mam problemów z wstającą z martwych Astrid (pobieżnie przeczytałem komentarze), bo przecież chodzące mumie to jeden z klasyków gatunku. A tu panna po prostu nie była jeszcze do końca zmumifikowana :)

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć!

 

Ogólnie rzecz ujmując – podobało mi się!

 

Jak już zauważyli poprzednicy, klimat epoki dobrze oddany. Do tego atmosfera dość ciężka, powiedziałabym “ciemna”. Czytając, miałam wrażenie, że cały przedstawiony świat spowija półmrok, oczywiście pomijając te miejsca, gdzie panował już pełny mrok :) Opowieść przewidywalna, ale to chyba nie problem.

 

Nie będę jakoś szczególnie zagłębiać się w styl, bo ten został już rozłożony przez innych na czynniki pierwsze. Ale zauważam dużo przypadków i myślenia życzeniowego. Przykład z początku, który naprawdę dobrze się czyta, aż do jego ostatniego akapitu:

 

Gdy żegnała się i wychodziła ze zboru, miała wrażenie, że pastor patrzy na nią odrobinę podejrzliwie.

W rozmowie nie ma nic, co powinno wzbudzić niepokój pastora. Ot, po prostu matka w żałobie, która nie może odżałować swojej córki. Moim zdaniem klimat tajemnicy jest tu budowany na siłę. Może lepiej byłoby, gdyby pastor patrzył na nią ze współczuciem? Albo z lękiem o to, czy poradzi sobie ze stratą? Życzysz sobie, aby pastor patrzył podejrzliwie, więc on to robi, tylko czy ma ku temu powód?

 

Harold – wkurzał mnie przez cały tekst :) To dobrze, bo były emocje!

 

 

Krokusie, zapomniałem podziękować, więc dziękuję!

 

PapierowyMorderca, dzięki serdeczne. W zamiarze chodziło o to, że jej fantazja, by ciało było zawsze przy niej, na stropić pastora. Ale widzę sens w Twoim zarzucie :)

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Krokusie, omieszkałem podziękować, więc dziękuję!

Greasy, za SJP PWN: słowa omieszkać używamy tylko z przeczeniem: nie omieszkam, nie omieszkają.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawione, dziękuję!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dziękuję serdecznie :)

 

Mi też opko zostało w głowie. Dokładniej głowię się nad lepszym wytłumaczeniem, czemu bohaterka jest sama w domu i skąd się wzięła w owym domu wiedza egipska. Do tego wciąż mam wrażenie, że zakończenie wymaga uszczelnienia logicznego.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Tak, tu są luki, tu jest trochę do podredagowania, niemniej jeśli dojdzie do tworzenia antologii (a mam nadzieję, że tak), bezwzględnie będę je rekomendować, a wtedy będzie okazja do poprawek. To zasadniczo dotyczy wszystkich tekstów, które mają szanse się do takiej antologii dostać :)

Niemniej coś w nastroju, w tym, jak ująłeś uczucia matki do córki, w tej przesadzie, a także w nieco chałupniczych metodach, jakimi biorą się do dzieła, mnie urzekło. Plus mam wrażenie, że to jest prawdziwe psychologicznie dla epoki. Wiedza egipska mogła się zaś wziąć po prostu stąd, że jakiś przodek się zainteresował, egiptomania w XIX wieku to zjawisko powszechne.

Przyznam skądinąd, że byłam o krok od nominacji piórkowej, niemniej właśnie pewne niedociągnięcia przeważyły na nie. Ale mam nadzieję, że będzie okazja do pracy nad tekstem i jego publikacji.

 

Gratuluję!

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka