- Opowiadanie: Gruszel - Gdzie Diabeł mówi "Dzień dobry"

Gdzie Diabeł mówi "Dzień dobry"

Nie wie­dzia­łam co z tym tek­stem zro­bić, a bar­dzo chcia­łam się już go po­zbyć ;P Mam na­dzie­ję, że nie od­stra­szy was dłu­gość.

Ser­decz­nie dzię­ku­ję be­tu­ją­cym: mor­te­ciu­so­wi, sarze Win­ter, ośmior­ni­cy i Zi­gie­muN

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Gdzie Diabeł mówi "Dzień dobry"

Naj­trud­niej strze­lać do tych, któ­rzy nie ucie­ka­ją. Nie dla­te­go, że bła­ga­ją o li­tość, choć zda­rza­ją się i tacy. Po pro­stu w de­spe­ra­cji tracą wszel­kie ha­mul­ce.

 

 Po­tę­pie­niec le­d­wie się czoł­gał, po­zna­łem to po śla­dach krwi. Pod­nio­słem broń i po­wo­li zsze­dłem do piw­ni­cy. Nie wiem, jak tra­fi­łem ofia­rę przez brud­ne okien­ko, ale ważne, że zy­ska­łem prze­wa­gę. Od­dy­cha­łem po­wo­li, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić roz­sza­la­łe serce.

Czer­wo­ne świa­tło Oka Kamsy prze­bi­ja­ło się przez po­żół­kłe fi­ran­ki, drew­nia­na pod­ło­ga pa­skud­nie skrzy­pia­ła, smród gni­ją­ce­go ciała przy­pra­wiał o mdło­ści. To nie był naj­lep­szy dzień mo­je­go nie­ży­cia, ale po­cie­sza­łem się, że to jedna z ostat­nich akcji. Jesz­cze tro­chę i ją zo­ba­czę.

 Opa­no­wa­łem drże­nie rąk. Po­lo­wa­nie za­wsze było mie­sza­ni­ną stre­su i pod­nie­ce­nia. Są­dzi­łem, że wbrew temu, co wszy­scy sobie wma­wia­li­śmy, lu­dzie lu­bi­li za­bi­jać. Go­rzej tylko, gdy ofia­ra rów­nież w tym gu­sto­wa­ła, a ten po­tę­pie­niec ze­żarł już po­dob­no jed­ne­go Łowcę, Bena. Wi­dzia­łem szcząt­ki, nie było czego zbie­rać, a mu­sia­łem przy­znać, że skur­czy­byk był cał­kiem nie­zły, zjadł sporo Ka. 

Za­wie­szo­na pod su­fi­tem ża­rów­ka za­pa­la­ła się i gasła, jej świa­tło wy­kra­wa­ło z mroku stare, odra­pa­ne ścia­ny i smugi krwi na be­to­no­wej pod­ło­dze piw­ni­cy. W jed­nym z ciem­nych ko­ry­ta­rzy roz­le­gło się opę­tań­cze za­wo­dze­nie. 

Ści­sną­łem broń, ta moc­niej przy­war­ła do dłoni, jakby i ona czuła pod­nie­ce­nie po­lo­wa­niem; choć może wła­śnie tak było? Tutaj nigdy nic nie wia­do­mo. Wzią­łem głę­bo­ki wdech. Szczu­rzy pysk maski przy­ssa­nej do twa­rzy wy­giął się w uśmie­chu, gdy po­czu­łem me­ta­licz­ny za­pach krwi zmie­sza­nej z czymś jesz­cze; czymś brud­nym, śmier­dzą­cym cho­ro­bą i śmier­cią. Koleś chyba umarł na sepsę.

 – Bła­gam, ja nie mo­głem zo­stać! – za­skom­lał głos, zu­peł­nie bli­sko. Gdyby nie spore do­świad­cze­nie, pod­sko­czył­bym ze stra­chu. – Nie byłeś tam, nie wiesz jak nas trak­tu­ją!

Sku­ba­niec zmy­lił ślad i za­kradł się do in­ne­go po­miesz­cze­nia, ale potem nie wy­trzy­mał i za­czął się drzeć. Czemu oni za­wsze myślą, że im od­pusz­czę? Prze­cież tutaj takie rze­czy się nie zda­rza­ją, aku­rat po­tę­pień­cy po­win­ni o tym wie­dzieć naj­le­piej.

 Wy­ce­lo­wa­łem w nie­wy­raź­ną po­stać w ciem­no­ści. Dziw­ne, po prze­mia­nie za­zwy­czaj nie mówią, a jeśli ten na­praw­dę kogoś zabił, mu­siał się zmie­nić w prze­klę­te­go. Coś było nie tak. Serce za­czę­ło moc­niej pom­po­wać krew. Cho­le­ra, mia­łem wra­że­nie, że ro­ze­rwie mi żyły. Mu­sia­łem się uspo­ko­ić, już pra­wie zdo­by­łem wszyst­kie Ka, już pra­wie wy­wal­czy­łem nowe życie. Kątem oka do­strze­głem, jak długi czer­wo­ny kształt peł­znie po scho­dach i to do­da­ło mi tro­chę otu­chy. Na­chash był bli­sko.

 – Li­to­ści, bła­gam! – Głos zmie­nił ton, stał się chra­pli­wy, potem bul­go­czą­cy, jakby się dła­wił. 

 – Noż ja pier­do­lę – prze­klą­łem pod nosem, sta­ra­jąc się wy­ce­lo­wać. Aku­rat mu się za­chcia­ło prze­mia­ny, w takim mo­men­cie!

Po­tę­pie­niec za­czął się wić i ciem­na krew do­tar­ła aż pod scho­dy. Roz­legł się trzask pę­ka­ją­cych kości, zry­wa­nych żył, ła­ma­nych pa­znok­ci od­cho­dzą­cych od mięsa i jęki mojej ofia­ry.

Spią­łem mię­śnie, gotów strze­lać, gdy nagle czer­wo­na macka sko­czy­ła jak wąż i skrę­po­wa­ła ręce prze­mie­nia­ją­ce­go się po­tę­pień­ca. Wy­szcze­rzy­łem pysk; łatwa ro­bo­ta.

Strzał był celny, wie­dzia­łem to po dźwię­ku. Nic nie wy­da­je ta­kie­go pla­śnię­cia, jak roz­ry­wa­ne gar­dło po­two­ra, pę­ka­ją­ce ścię­gna i szar­pa­na krtań.

Pod­wi­ną­łem rę­ka­wy płasz­cza, by wtasz­czyć tru­chło pod scho­dy, gdzie się­ga­ło świa­tło z par­te­ru. Wsze­dłem przy tym w ka­łu­żę krwi, niech to szlag… Do­pie­ro czy­ści­łem buty.

Teraz mo­głem przyj­rzeć się po­tę­pień­co­wi – gruby męż­czy­zna, około pięć­dzie­siąt­ki. Miał prze­strze­lo­ne udo na wy­so­ko­ści tęt­ni­cy, pew­nie stąd tyle krwi. Drugi strzał tra­fił pro­sto w szyję, strzęp­ki skóry wi­sia­ły bez­wład­nie. Koń­czy­ny były sine i wy­krę­co­ne, jesz­cze chwi­la, a miał­bym do czy­nie­nia z dużym po­two­rem. Na prze­mie­nio­nych po­tę­pień­ców mówi się prze­klę­ci, pew­nie dla­te­go, że każdy Łowca prze­kli­na mo­ment, w któ­rym się z nimi spo­ty­ka. Wiel­kie by­dlę­ta, a groź­ne jak niż­sze de­mo­ny.

Czer­wo­ny język, jak wąż du­si­ciel, zsu­nął się od nad­garst­ków po­tę­pień­ca i za­wi­nął na mojej szyi. Ośli­zgły, zimny mię­sień przy­warł do skóry.

– Wiesz, że kra­wat nie pa­su­je do płasz­cza? – spy­ta­łem, wy­cią­ga­jąc nóż i roz­ci­na­jąc klat­kę po­two­ra.

– Ma­ru­dzisz. – Koń­ców­ka ję­zy­ka zło­ży­ła się w usta. – Wy­sta­wi­łem ci go, jesz­cze mało?

– Po pro­stu nie lubię, jak wła­zisz mi na szyję – po­wie­dzia­łem, wy­cią­ga­jąc z tru­piej klat­ki ma­łe­go czło­wiecz­ka, ści­ska­ją­ce­go kur­czo­wo serce. Nie wiem czemu Ka za­wsze były w tej po­zy­cji, czemu nie mózg albo je­li­ta? Ła­twiej by się je trzy­ma­ło. Ode­rwa­łem ciał­ko od mię­śnia. Lu­dzik drżał, gdy po­ło­ży­łem go na dłoni. – Dziw­ne. Zabił Bena, więc czemu nie prze­mie­nił się wcze­śniej? Mu­siał uczest­ni­czyć w walce, ktoś go tra­fił.

– A bo ja wiem? Jedz, bo osty­gnie.

– Za­baw­ne – mruk­ną­łem, przy­glą­da­jąc się lu­dzi­ko­wi. Ka było de­fi­ni­cją czło­wie­czeń­stwa, miał je każdy z ludzi, choć tutaj za­zwy­czaj gło­do­wa­ły. Nic dziw­ne­go, ponoć rosną, gdy ktoś wy­ka­zu­je dobrą wolę. Nawet nie chcia­łem my­śleć, jak wy­glą­dał mój.

Do ust na­bie­gła ślina. Nie wiem kiedy w nich za­sma­ko­wa­łem, ale w Pie­kle zu­peł­nie zmie­nia się per­spek­ty­wa. A po­ję­cie obrzy­dli­wo­ści to już zu­peł­na abs­trak­cja.

– Cze­kaj – po­wie­dział Na­chash, peł­znąc w stro­nę wyj­ścia.

– Sły­szę – szep­ną­łem, wkła­da­jąc czło­wiecz­ka do kie­sze­ni.

Ktoś – lub coś – cicho stą­pa­ło na pię­trze. Teraz zro­zu­mia­łem. Ten po­tę­pie­niec nie prze­mie­nił się, bo ni­ko­go nie zabił. Zro­bił to ten drugi.

Sko­czy­łem w bok do­kład­nie w mo­men­cie, gdy na górze scho­dów po­ja­wił się prze­klę­ty. Za­miast ludz­kich koń­czyn miał pa­ję­cze od­nó­ża, żebra wy­sta­wa­ły spod sza­rej skóry. Smród roz­kła­du wy­peł­nił całą prze­strzeń.

Prze­klę­ty rzu­cił się w moja stro­nę z szyb­ko­ścią ata­ku­ją­ce­go czar­ta. Wy­ce­lo­wa­łem pi­sto­let i strze­li­łem. Kula tra­fi­ła w jedno z od­nó­ży, ale nie za­trzy­ma­ła po­two­ra. Runął na mnie całą masą, przy­gważ­dża­jąc do pod­ło­gi. Szarp­ną­łem się, lecz bez­sku­tecz­nie. Ocie­ka­ją­cy śliną pysk kła­pał tuż przy mojej twa­rzy. Chwi­lę si­ło­wa­łem się z prze­ciw­ni­kiem, ale szyb­ko opa­da­łem z sił. Spią­łem mię­śnie, pró­bu­jąc ode­pchnąć od sie­bie po­two­ra. Gno­jek był cięż­ki. Na­pię­te ra­mio­na pa­li­ły żywym ogniem, po czole ciekł pot mie­sza­jąc się z cuch­ną­cą śliną. Nie mo­głem ode­rwać wzro­ku od prze­klę­te­go. Nad dłu­gi­mi, za­krzy­wio­ny­mi kłami do­strze­głem opę­ta­ne sza­leń­stwem, ludz­kie oczy. Gdy­bym tylko mógł wy­szarp­nąć spod niego broń…

Szyb­ko spoj­rza­łem w stro­nę Na­cha­sha, ale ten gdzieś znik­nął. Jak za­wsze, gdy był, cho­le­ra, naj­po­trzeb­niej­szy!

Nie mia­łem wy­bo­ru. Ugry­złem bok prze­klę­te­go tak mocno, jak tylko po­tra­fi­łem. Zęby prze­bi­ły się przez skórę i mię­śnie, potem za­trzy­ma­ły na ko­ściach, a usta wy­peł­nił pa­skud­ny smak. Ciało prze­klę­te­go wy­peł­nio­ne było gęstą ropą. Za­ci­sną­łem po­wie­ki, sta­ra­jąc się o tym nie my­śleć. Nie pu­ści­łem, bo to ozna­cza­ło­by śmierć. Stwór zawył z bólu i szarp­nął się. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, unio­słem rękę z bro­nią.

Przy­sta­wi­łem pi­sto­let do skro­ni po­two­ra i wy­strze­la­łem cały ma­ga­zy­nek.

Prze­klę­ty za­czął wić się w kon­wul­sjach, ale nawet wtedy nie roz­luź­ni­łem szczęk. Przed ocza­mi sta­nę­ły mi wszyst­kie roz­szar­pa­ne trupy łow­ców. Jedna z ostrych koń­czyn tra­fi­ła mnie w bok, ból rozszedł się promieniście do­cie­ra­jąc aż do ko­niusz­ków pal­ców. To się nie mogło tak skoń­czyć. Nie teraz, gdy byłem tak bli­sko celu. Chwy­ci­łem za od­nó­że i przy­trzy­ma­łem. Że aku­rat teraz tra­fi­łem na dwóch prze­ciw­ni­ków. Kurwa, taki pech! Z mo­je­go gar­dła wy­do­był się jęk, mię­śnie drża­ły. Ści­sną­łem moc­niej, ostat­kiem sił. Jesz­cze pró­bo­wał się wy­rwać. O nie, za­srań­cu, nic z tego. Do­pie­ro, gdy prze­klę­ty znie­ru­cho­miał, pu­ści­łem tru­chło i za­czą­łem wy­plu­wać ropę. 

Wstrzą­snę­ły mną drgaw­ki i zaraz potem za­rzy­ga­łem wolny skra­wek pod­ło­gi. Chwi­lę jesz­cze dy­sza­łem, sta­ra­jąc się wziąć w garść. Gorz­ka żółć wy­peł­nia­ła moje gar­dło. Było tak bli­sko… Od­ruch wy­miot­ny szar­pał całym cia­łem. Obrzy­dli­we, w ustach po­zo­stał jesz­cze ten smak, a jego wspo­mnie­nie pew­nie bę­dzie na­wie­dza­ło mnie mie­sią­ca­mi. 

Na­chash jakby zma­te­ria­li­zo­wał się obok, cwa­nia­czek. Nie py­ta­łem gdzie był, bo do­brze wie­dzia­łem. Spi­sał mnie na stra­ty i za­mie­rzał uciec. No cóż, nie mo­głem mu mieć tego za złe, tu każdy wal­czy na wła­sny ra­chu­nek. Prze­sta­nę być przy­dat­ny, to mnie po­rzu­ci albo zeżre, ale chwi­lo­wo sym­bio­za opła­ca się nam obu.

– Dwa Ka za jed­nym razem – po­wie­dzia­łem, ocie­ra­jąc pysk i wy­cią­ga­jąc po­przed­nie­go lu­dzi­ka.

Za­ha­czy­łem pa­znok­ciem o dziu­rę w skó­rze prze­klę­te­go, którą pew­nie wy­gryzł jakiś robak, by wy­żreć flaki. Za­nu­rzy­łem dło­nie w gni­ją­cym już mię­sie i wy­cią­gną­łem ko­lej­ne Ka. Tru­chło wy­peł­nia­ły czer­wie – mu­siał po­zo­stwać na wol­no­ści kilka ty­go­dni.

Na chwi­lę za­mar­łem. Już nie­dłu­go mia­łem się prze­ko­nać, czy to wszyst­ko było cze­go­kol­wiek warte. Wie­dzia­łem prze­cież, że całe Pie­kło jest zbu­do­wa­ne na kłam­stwie, dla­cze­go by więc…

Po­trzą­sną­łem głową. To je­dy­na droga, muszę ją spraw­dzić. Nie dał­bym rady tak po pro­stu od­pu­ścić, więc po co się za­sta­na­wiać?

Zła­pa­łem lu­dzi­ki za głowy i wło­ży­łem do ust. Drob­ne kości chrup­nę­ły w zę­bach, na język roz­la­ła się cie­pła, słod­ka krew.

– To już sześć­set sześć­dzie­sią­ty czwar­ty i piąty – po­wie­dział Na­chash. – Bę­dzie mi cie­bie bra­ko­wać.

 Nawet nie uda­wa­łem, że w to wie­rzę.

– Zo­staw tylko parę oczu i uszu dla Gar­re­go – mruk­ną­łem. – A mi weź zęby na na­bo­je.

Przyj­rza­łem się do­kład­niej de­mo­nie­mu ję­zy­ko­wi, ba­da­jąc na ile można mu ufać.

Kie­dyś twier­dził, że to on sku­sił Ewę w Raju, na po­le­ce­nie sa­me­go Dia­bła, ale ściem­niał jak każdy tutaj – pod­rzęd­ny demon opę­tu­ją­cy język prze­klę­te­go, któ­re­go za­bi­łem, to nie ta liga. Oczy­wi­ście, uda­wa­łem, że wie­rzę. Wcze­śniej nawet nie po­my­ślał­bym, jak za­bój­cze po­tra­fią być ję­zy­ki, zwłasz­cza tak dłu­gie. 

Po­pra­wi­łem płaszcz i wsta­łem. Na­chash na­tych­miast sko­czył na mięso, roz­darł się na dwie po­łów­ki, a z ich boków bły­snę­ły cien­kie jak szpil­ki ząbki. Pa­dli­no­żer­ca miał ucztę. A niech je, nic mi po tych tru­pach.

Za­drża­łem. Niby w Pie­kle jest go­rą­co, ale nie mnie. Od chwi­li gdy za­sną­łem w kącie dwor­ca pod­czas naj­mroź­niej­sze­go dnia roku, cią­gle było mi zimno.

 

*

 

Nie­dłu­go po śmier­ci prze­ko­na­łem się, że Bóg nie tylko ist­nie­je, ale rów­nież jest nie­złym dup­kiem. Całą tą spra­wie­dli­wo­ścią po śmier­ci, ubó­stwia­ną przez wszel­kie świą­ty­nie, można się było po­de­trzeć. Pro­ces był szyb­ki, lista grze­chów długa, miej­sce w pie­kle go­to­we pew­nie już od uro­dze­nia. 

Mały, ku­dła­ty cho­chlik mo­zol­nie od­czy­ty­wał co też w życiu na­skro­ba­łem. Kra­dzież: wpraw­dzie, by nie umrzeć z głodu, ale jed­nak. Po­bi­cie, bo ina­czej sam bym obe­rwał. Di­lo­wa­nie… ach, to aku­rat moja wina, chcia­łem wie­dzieć, jak to jest być przy kasie. No i oczy­wi­ście cała resz­ta; spo­wo­do­wa­nie śmier­ci, tego aku­rat bar­dzo ża­łu­ję, kłam­stwo, oszu­stwo, prze­kleń­stwa, cu­dzo­łó­stwo, ćpa­nie, a na do­kład­kę brak wiary, ale jak tu wie­rzyć w cuda na wy­sy­pi­sku śmie­ci? Nie­waż­ne, to już nie ich in­te­res, wiara jest kwe­stią serca. A moje naj­wy­raź­niej gniło już w brzu­chu matki.

Oczy­wi­ście mu­sie­li mi wy­tknąć każde pie­przo­ne wy­kro­cze­nie i do­kład­nie opi­sać, jak­bym za­po­mniał, co sam zro­bi­łem. Nie wiem, po jakim cza­sie prze­sta­łem słu­chać. Ro­zej­rza­łem się po ogrom­nej sali. Na jed­nej z ław sie­dzia­ły wy­mu­ska­ne che­ru­bin­ki, skrzęt­nie no­tu­ją­ce coś w fi­ku­śnych dzien­nicz­kach. Na dru­giej przy­kuc­nę­ły cho­chli­ki, naj­gor­szy – zaraz po po­tę­pień­cach – sort miesz­kań­ców Pie­kła.

Cie­ka­we, czy wszyst­ko wy­glą­da­ło wła­śnie tak, bo uro­dzi­łem się w chrze­ści­jań­skim domu? Nigdy o tym z nikim nie roz­ma­wia­łem, ale po­dej­rze­wam, że każdy wi­dział, co chciał zo­ba­czyć. Tylko czemu moja wizja była tak fi­ku­śnie idio­tycz­na?

Na ławie sę­dzie­go sie­dział sam Bóg, ale on też nie był za­in­te­re­so­wa­ny pro­ce­sem. Prze­glą­dał ja­kieś pa­pie­ry, od czasu do czasu rzu­ca­jąc mi po­gar­dli­we spoj­rze­nie, czy wzdy­cha­jąc, jakby to on był tu za karę. Po jego pra­wej za­sia­dał Dia­beł, który oka­zał się naj­dziw­niej­szym stwo­rze­niem, jakie wi­dzia­łem na oczy; coś jakby na drew­nia­ny ste­laż na­cią­gnąć cia­sną skórę i to tego przy­szyć trzy gni­ją­ce głowy, ocie­ka­ją­ce ropą i krwią, po jed­nej od kozy, czło­wie­ka i węża. Kiwał się dziw­nie na boki, od czasu do czasu skrzy­piąc jak pień drze­wa, albo ła­ma­ne, suche kości. Wtedy jesz­cze coś ta­kie­go bu­dzi­ło we mnie od­ra­zę.

– I ostat­nie, wy­jąt­ko­wo obu­rza­ją­ce – wy­mam­ro­tał cho­chlik, jakby zaraz miał tam zejść – w wieku lat dwu­na­stu, trzech mie­się­cy i ośmiu dni, oskar­żo­ny dodał wylęg ka­ra­cza­na ma­da­ga­skar­skie­go do cia­sta w szkol­nej kuch­ni i twier­dził, że to ro­dzyn­ki. Czy oskar­żo­ny ma coś na swoją obro­nę?

Che­ru­bin­ki, jak na za­wo­ła­nie, skrzy­wi­ły buźki, cho­chli­ki za­śmia­ły pod nosem.

– Ka­ra­cza­ny za­wie­ra­ją wiele pro­te­in – uśmiech­ną­łem się. Bo i co mia­łem po­wie­dzieć? Nie pierw­szy raz tłu­kłem się po są­dach, wie­dzia­łem, że wyrok już za­padł. Za­zwy­czaj za­pa­dał jesz­cze zanim zdą­ży­łem się ode­zwać, a jak to mówią, jako w nie­bie tak i na ziemi. Nie po­my­ślał­bym, że kiedy Bóg two­rzył ludzi na wła­sne po­do­bień­stwo, zro­bił to tak do­kład­nie.

– Do­dat­ko­wo, jak za­ra­por­to­wa­no – cią­gnął cho­chlik – oskar­żo­ny nie­zdol­ny jest do mi­ło­ści i po­świę­ceń. Już sam ten punkt sku­tecz­nie de­kla­sy­fi­ku­je go jako pre­ten­den­ta do bram nie­bios.

Za­ci­sną­łem pię­ści. To po co ta cała szop­ka? 

– Nie od­czu­wał żad­nych uczuć wyż­szych do ja­kiej­kol­wiek osoby.

Nie­praw­da. Go­to­wa­ło się we mnie, z tru­dem utrzy­my­wa­łem mil­cze­nie. Od­czu­wa­łem, tylko je­ste­ście ślepi i nie po­tra­fi­cie tego doj­rzeć. Prze­cież jest jesz­cze ona. Per­sia. Jak mia­łem ko­chać in­nych, któ­rzy nigdy nie ko­cha­li mnie? Jak mia­łem po­świę­cać się dla kogoś, kto nigdy pal­cem dla mnie nie kiw­nął? Tylko ona… tylko ona co­kol­wiek dla mnie zro­bi­ła, tylko ona pa­trzy­ła jak na rów­ne­go. I cały ten al­tru­izm wsadź­cie sobie w dupę! Za­sra­na mi­łość do bliź­nie­go…

– Ża­ło­sne. – Bro­da­te dzia­dzi­sko na­chy­li­ło się na­de ­mną znad fo­te­la sę­dziow­skie­go, jakby czy­ta­ło mi w my­ślach. Ogrom­na po­stu­ra przy­sło­ni­ła lampy, a trze­ba dodać, że miał z pięć me­trów wy­so­ko­ści. – Ludz­ki pę­dra­ku, po­chyl się przede mną i okaż skru­chę.

Biała broda zwi­sa­ła nie­mal w za­się­gu ręki, kro­pel­ki śliny omi­nę­ły mnie na mi­li­me­try. Ale szko­puł był w spo­so­bie, w jaki pa­trzył.

Jak na gówno na chod­ni­ku.

– Po moim tru­pie – po­wie­dzia­łem, na gra­ni­cy sły­szal­no­ści.

– Co? – Bóg na­chy­lił się bli­żej, broda pra­wie mu­snę­ła mój nos.

De­mo­ny pil­nu­ją­ce po­rząd­ku na sali już ru­szy­ły w naszą stro­nę, naj­wy­raź­niej mając wię­cej oleju w gło­wie niż ten dziad, a ja nie mo­głem po­wstrzy­mać uśmie­chu. Mia­łem w życiu jedną za­sa­dę, któ­rej chcia­łem trzy­mać się nawet po śmier­ci; nikt nie bę­dzie mną po­mia­tał, łącz­nie z Bo­giem. 

Więc zła­pa­łem dzia­dzi­sko za te pie­przo­ne kudły, spro­wa­dzi­łem do swo­je­go po­zio­mu i z całej siły strze­li­łem w pysk, aż za­dźwię­cza­ło. Oczy­wi­ście, potem bar­czy­ste ar­cha­nio­ły we­spół z de­mo­na­mi rzu­ci­ły się na mnie. Obe­rwa­łem znacz­nie moc­niej, ale prze­cież nie za­wsze cho­dzi o to, by wy­grać. Cza­sem wy­star­czy, że prze­ciw­nik też do­sta­nie.

Po­le­cia­ły kop­nia­ki, już my­śla­łem, że kipnę jesz­cze raz, kiedy salę wy­peł­nił śmiech tej dziw­nej tykwy. No, a przy­naj­mniej coś, co nie­udol­nie pró­bo­wa­ło śmiech imi­to­wać. Dia­beł wstał i po­wo­li, chwiej­ny­mi kro­ka­mi drew­nia­nych ki­ku­tów pod­szedł do mnie, przy­gwoż­dżo­ne­go aniel­skim ko­la­nem do pod­ło­gi. Długo pa­trzył, a gdy Bóg z za­krwa­wio­nym nosem pró­bo­wał pro­te­sto­wać, uci­szył go ręką.

– On jest mój – po­wie­dzia­ły głowy rów­no­cze­śnie, od­sła­nia­jąc czar­ne dzią­sła z któ­rych wy­sta­wa­ły rzędy nie­rów­nych kłów. – Wy­da­łeś wyrok, po­nie­siesz kon­se­kwen­cje.

Mi­nę­ła chwi­la, którą ar­cha­nioł wy­ko­rzy­stał na do­ci­śnię­cie mnie do pod­ło­gi.

O dziwo, dziad tylko prych­nął i wy­szedł z sali w asy­ście pięk­nych anio­łów, wy­cie­ra­ją­cych krew w je­dwab­ne chu­s­ty.

Gdy trza­snę­ły cięż­kie drzwi, za­pa­dła cisza. Czu­łem na sobie wzrok Tykwy, ale nie mia­łem sił re­ago­wać. Przez chwi­lę z mil­cze­niu ob­ser­wo­wa­łem krew ście­ka­ją­cą na po­sadz­kę.

W dłoni Dia­bła po­ja­wi­ła się broń, jakby stwo­rzo­na z czar­ne­go pyłu. Pięk­ny pi­sto­let, przy­po­mi­na­ją­cy te ozdob­ne colty, z rzeź­bio­ny­mi wzo­ra­mi. W dru­giej dłoni trzy­mał szczu­rzą maskę z wi­ją­cy­mi się, ma­ły­mi mac­ka­mi, wy­glą­da­ją­cą, jakby żyła.

– Bę­dziesz łowcą po­tę­pio­nych. Zjedz sześć­set sześć­dzie­siąt sześć Ka, a po­zwo­lę ci się od­ro­dzić i spo­tkać z tą, na któ­rej tak ci za­le­ży.

Nie za­sta­na­wia­łem się długo, chwiej­nie wsta­łem z pod­ło­gi, otar­łem usta i chwy­ci­łem dary. Nie wie­dzia­łem, na co się zga­dzam, ale jedno było pewne: każda cena za po­now­ne spo­tka­nie bę­dzie zbyt mała.

 

*

Nie wiem, co mnie pod­ku­si­ło, by wra­cać przez tak zwaną Mor­dow­nię. Cie­ka­wość? Czyż­by per­spek­ty­wa bli­skiej re­in­kar­na­cji spra­wi­ła, że chcia­łem zo­ba­czyć, jak żyją inni? Jak ja mo­głem żyć? A może coś in­ne­go, w końcu lu­dzie wy­ra­bia­ją zda­nie o sobie, po­rów­nu­jąc się do in­nych. No, tam aku­rat można nie­źle się do­war­to­ścio­wać.

Setki mi­lio­nów ludzi po­upy­cha­nych jeden przy dru­gim w cia­snych klat­kach, grzesz­ni­ków wi­szą­cych na słu­pach albo go­tu­ją­cych się w ko­tłach. Pa­trzy­li na mnie z dziką nie­na­wi­ścią. Oni zo­sta­ną tu na za­wsze, ja je­stem wolny. A prze­cież tak mało bra­ko­wa­ło… gdyby nie czy­ste szczę­ście, gdy­bym wtedy się za­wa­hał…

Sze­dłem alej­ką mokrą od krwi, ogłu­szo­ny wy­ciem ty­się­cy zdar­tych gar­deł. Czyli to jest naj­gor­sza kara. Nic wy­ra­fi­no­wa­ne­go, bar­dziej psy­cho­lo­gicz­ne­go, się­ga­ją­ce­go do głębi. A może i jest coś ta­kie­go, tylko gdzieś in­dziej?

Od­pa­li­łem pa­pie­ro­sa. Nigdy nie pa­li­łem, jed­nak tutaj coś mnie do nich cią­gnę­ło.

Oglą­da­łem wy­krę­co­ne z bólu twa­rze, wi­dzia­łem sza­leń­stwo w oczach. To kie­dyś byli lu­dzie, tacy jak resz­ta, w końcu nie tra­fi­li tu w takim sta­nie. Tym może stać się czło­wiek, w od­po­wied­nich oko­licz­no­ściach zrobi wszyst­ko. Lu­dzie są tacy… pla­stycz­ni. Tylko skoro każdy jest zdol­ny do okru­cieństw, gdzie leży wina? Wolna wola to jed­nak bujda?

Szu­ka­łem ja­kie­go­kol­wiek prze­bły­sku czło­wie­czeń­stwa, bo prze­cież je mają, sam wi­dzia­łem, trzy­ma­łem na rę­kach, po­że­ra­łem to, co zo­sta­ło, choć głę­bo­ko ukry­te, wy­chu­dzo­ne i si­nie­ją­ce. 

A może oni wszy­scy na to za­słu­ży­li? Przez pe­wien czas my­śla­łem, że tak, w końcu mało to skur­wy­sy­nów na świe­cie?

Do czasu, kiedy zo­ba­czy­łem dzie­ci.

Od nie­mow­ląt do kil­ku­lat­ków, nie­ro­zu­mie­ją­cych nawet dlaczego tu są. Spra­wie­dli­wość dzia­ła tylko wtedy, gdy do­ty­ka wszyst­kich, nawet jeśli pro­wa­dzi do ta­kich sy­tu­acji. A może to dowód, że ro­dzi­my się źli? Po­dejdź i zo­bacz, czar­no na bia­łym, mali mor­der­cy, gwał­ci­cie­le, zbrod­nia­rze wszel­kiej maści. Co z tego, że nie zdą­ży­li? Nawet le­piej, mniej osób ucier­pia­ło.

Ponoć tak musi być, tak to funk­cjo­nu­je. My tam jemy zwie­rzę­ce mięso, oni tutaj kar­mią się cier­pie­niem. Po­dob­nie jak my, więc skąd te pre­ten­sje? Tak to wy­glą­da, na­tu­ral­na kolej rze­czy, prze­cież cie­lę­ta, kur­cza­ki i resz­ta też ni­czym nie za­wi­ni­ły. To nie sa­dyzm, a ko­niecz­ność.

De­mo­nom pra­cu­ją­cym na zmia­nę w Mor­dow­ni, było w za­sa­dzie bez róż­ni­cy, mnie jed­nak nie, więc nie po­sie­dzia­łem tam długo. Cel, do któ­re­go zmie­rza­łem znaj­do­wał się kil­ka­na­ście minut mar­szu dalej. Rana na brzu­chu prze­sta­ła krwa­wić, choć pie­kła jak dia­bli. Oby tylko nie wdała się in­fek­cja.

Oko Kamsy – za­sła­nia­ją­ce pół nieba, albo tego, co za niebo miało ucho­dzić – pa­trzy­ło na mnie z nie­na­wi­ścią jesz­cze więk­szą niż dotąd. Wie­dzia­ło, że nie­dłu­go stąd wy­cho­dzę? A może na od­wrót, kryło ja­kieś se­kre­ty, które po­wi­nie­nem znać.

Bar “Anioł Stróż” był je­dy­nym, któ­re­go pra­cow­ni­cy ob­słu­gi­wa­li ludzi. Może dla­te­go, że żaden demon nie chciał­by wejść do bu­dyn­ku o tak idio­tycz­nej na­zwie, ale Garry twier­dził, że to przy­cią­ga klien­tów. Nie mnie oce­niać, wcze­śniej był CEO ja­kiejś dużej firmy. Szko­da, że nigdy nie chciał zdra­dzić ja­kiej, choć może to i le­piej. Nie mu­sia­łem mu obi­jać gęby; wciąż mia­łem na­dzie­ję, że nikt za darmo tu nie był, a na wol­no­ści to już sama skur­wy­syń­ska śmie­tan­ka. Oj tak, mnie też do świę­te­go da­le­ko.

Przed wej­ściem ścią­gną­łem maskę szczu­ra z ro­ga­mi. Jej lep­kie macki od­kle­iły się od twa­rzy, wicie wy­peł­zły spod skóry. Bar­dzo przy­dat­na rzecz, zy­sku­jesz lep­szy węch, wzrok i całą resz­tę po­trzeb­ną do po­lo­wań. Dzię­ki temu łowcy mają ja­kieś szan­se.

Pchną­łem cięż­kie drzwi i już na wstę­pie po­wi­tał mnie ostry za­pach pa­lo­ne­go mięsa. Wrza­ski w środ­ku nigdy nie ci­chły, drzwi baru za­wsze stały otwo­rem. 

Mi­ną­łem za­ta­cza­ją­ce­go się czło­wie­ka i usia­dłem przy barze. Garry od razu po­ja­wił się przy mnie. W miarę jak do­szy­wał sobie nowe czę­ści ciała, wy­glą­dał coraz dziw­niej. Skrzy­wi­łem się na widok ły­pią­ce­go na mnie, prze­krwio­ne­go oka na dłoni wła­ści­cie­la baru. Chyba te­sto­wał bar­dziej sza­lo­ny spo­sób na zdo­by­cie sta­tu­su de­mo­na.

 – Coś cie­płe­go? – spy­tał, choć znał od­po­wiedź.

Kiw­ną­łem lekko głową. Garry, dra­piąc się po mie­dzia­nej pro­te­zie nosa, się­gnął pod ladę. Od­wró­ci­łem wzrok, bar­man nie lubił, gdy ga­pio­no mu się na twarz. Ponoć umarł, za­gry­zio­ny przez psy, które ode­rwa­ły mu część po­licz­ka i nos. Miał pecha, wplą­tał się w ja­kieś ma­fij­ne po­ra­chun­ki.

W Pie­kle wy­glą­da się tak, jak chwi­lę przed śmier­cią, więc gdyby po­sta­rał się wy­zio­nąć ducha nieco wcze­śniej, może nie miał­by teraz tak pa­skud­nej fa­cja­ty. Ach, z nim i tak nie było tra­gicz­nie. Go­rzej mieli ci któ­rzy, dajmy na to, wpa­dli pod kom­bajn albo spa­dli z wy­so­ko­ści. Teraz bul­go­czą sobie, zmie­sza­ni w czer­wo­ną breję z in­ny­mi szczę­ścia­rza­mi.

– Mam nową in­for­ma­cję – po­wie­dział Garry, stawiając przede mną pa­ru­ją­cy kubek z tań­czą­cą wodą: fer­men­to­wa­ną krwi Rahu z tru­pi­mi pa­znok­cia­mi. 

Garry chrząk­nął; naj­pierw za­pła­ta.

Bez wa­ha­nia wy­cią­gną­łem zza pa­zu­chy parę gałek ocznych i uszu. Garry pod­łą­czał je do ja­kie­goś dziw­ne­go ustroj­stwa, a potem ob­ser­wo­wał coraz dal­sze dziel­ni­ce Pie­kieł. In­for­ma­cja tutaj była na wagę złota, a jemu nie dało się od­mó­wić smy­kał­ki do in­te­re­sów. Był chyba je­dy­nym czło­wie­kiem, któ­re­mu wio­dło się w Pie­kle, a to ponoć mnie na­zy­wa­ją Dia­błem.

Oczy­wi­ście, byli przed nim inni, ale tych ludź­mi już na­zwać nie mogę. Za od­po­wied­nią cenę można wy­ku­pić sobie ciało de­mo­na i prze­trans­fe­ro­wać do niego duszę. Ewen­tu­al­nie, jeśli ktoś ma tyle od­wa­gi, da się uszyć wła­sne, z koń­czyn in­nych miesz­ka­ją­cych tu istot. Pro­blem po­le­ga na tym, że trans­fe­ru duszy może do­ko­nać tylko demon, a jeśli ozna­ku­je ciało, już po wieki eg­zy­stu­je się jako bez­wol­na ku­kieł­ka.

Stąd tak nie­wie­lu Łow­ców osią­gnę­ło re­in­kar­na­cję. Prze­wa­ża­ją­cą więk­szość ze­żar­li prze­klę­ci, inni sta­wa­li się de­mo­na­mi, a jesz­cze in­nych siłą wsa­dza­no do de­mo­nie­go ciała, by po kres dni słu­ży­li jako nie­wol­ni­cy. Par­szy­wy los, jakby życie tutaj nie było wy­star­cza­ją­co pa­skud­ne. Stu­krot­nie bar­dziej wo­lał­bym umrzeć, niż zo­stać pie­przo­ną ku­kieł­ką.

– Ponoć w dziel­ni­cy Li­li­tu czuć smród roz­kła­da­ją­ce­go się ciała. – Uśmiech­nął się Garry. Wi­szą­cy ka­wa­łek po­licz­ka za­ko­ły­sał się jak kol­czyk.

– Gdzie kon­kret­nie? – do­py­ta­łem, upijając łyk. Przy­jem­ne cie­pło roz­la­ło się po wy­zię­bio­nym or­ga­ni­zmie, lekko roz­pusz­czo­ne pa­znok­cie chru­pa­ły w zę­bach.

– Wiesz, że mam już cał­kiem dużo oczu? Po­wo­li tracą na war­to­ści… A takie ciało de­mo­na…

 No tak, wie­dział, że może dyk­to­wać wa­run­ki. Cza­sa­mi za­po­mi­na­łem, jak bar­dzo de­ner­wo­wa­li mnie lu­dzie.

 – Było mówić wcze­śniej, nie mam nic przy sobie – od­par­łem.

Na kra­wę­dzi kubka usia­dła tłu­sta mucha. Za­czę­ła spi­jać z brze­gu krew.

 – Wcze­śniej było wcze­śniej, skąd mia­łem wie­dzieć, co czas przy­nie­sie? – Gary uśmiech­nął się pa­skud­nie, nawet jak na tu­tej­sze stan­dar­dy.

 Skur­wy­syn wie­dział, że bra­ko­wa­ło mi tylko jed­ne­go Ka.

 – Daj mi kilka go­dzin – po­wie­dzia­łem. 

Tutaj nie było dnia ani nocy, czer­wo­ne oko Kamsy ani na chwi­lę nie gasło.

 Roz­glą­da­łem się po barze, do­pi­ja­jąc tań­czą­cą wodę. Było to coś w stylu ziem­skiej for­ma­li­ny, że­by­śmy się wszy­scy nie roz­pa­dli. Ciała ludzi prze­by­wa­ją­cych w Pie­kle mają brzyd­ki zwy­czaj gnić, a ten napój to je­dy­ne, co trzy­ma je w ka­wał­ku.

 Muszę przy­znać, spryt­nie to sobie Dia­beł wy­my­ślił. Wszy­scy lu­dzie są tu za­leż­ni od tań­czą­cej wody, dnia bez niej nie wy­trzy­ma­my, a ci, któ­rzy ucie­kli, gniją żyw­cem. Ile razy ktoś wra­cał do Mor­dow­ni, cią­gnąc za sobą ka­wał­ki skóry? Ale są też tacy, któ­rzy to wy­trzy­mu­ją, a nawet wi­dzia­łem kilku, któ­rym udało się jakoś za­ła­twić do­sta­wy. I tu wła­śnie na scenę wkra­czam ja. To śmiesz­ne, że Dia­beł naj­bar­dziej boi się cha­osu.

Po­wą­cha­łem krew. Po­cząt­ko­wo nie mo­głem się prze­móc, żeby ją wypić, teraz nie mogę bez niej żyć. Sza­lo­ne, jak po śmier­ci zmie­nia­ją się smaki.

 Roz­ma­so­wa­łem po­licz­ki. Po­lo­wa­nie na de­mo­na to już znacz­nie więk­szy ka­li­ber, ale jakby tak do­paść cho­chli­ka…

 Mucha pró­bo­wa­ła usiąść na moich ustach, od­go­ni­łem ją. Zle­cia­ła na dłoń i bo­le­śnie ugry­zła. Zgnio­tłem ją szyb­ko, żółte trze­wia roz­la­ły się po skó­rze.

 Obok mnie usia­dła ko­bie­ta o cerze bla­dej jak pa­pier, z gru­bym sza­li­kiem na szyi. Ko­ja­rzy­łem ją; też po­lo­wa­ła na po­tę­pień­ców.

 Za­mó­wi­ła wodę tań­czą­cą, za­pła­ci­ła tru­pią dło­nią, dość do­brze za­cho­wa­ną. Przez chwi­lę jakby mnie nie za­uwa­ża­ła, ale w końcu rzu­ci­ła szyb­kie spoj­rze­nie.

 – Je­stem Ilham – za­ga­da­ła. – To cie­bie zwą Dia­błem Dave'em?

 Zmarsz­czy­łem brwi. Nie lu­bi­łem zwra­cać na sie­bie uwagi, zwłasz­cza na ostat­niej pro­stej.

– Ostat­nio coraz mniej zwie­rzy­ny. – Znów pod­ję­ła roz­mo­wę.

 – Nie na­rze­kam – od­po­wie­dzia­łem, siląc się na swo­bod­ny ton. To dziw­ne, tutaj nikt z nikim nie roz­ma­wia, jeśli to nie jest ko­niecz­ne. Tak po pro­stu było bez­piecz­niej, wia­do­mo, że ci na wol­no­ści to naj­gor­szy sort.

 – Jed­nak Garry bez­czel­nie pod­niósł cenę, a ty bez mru­gnię­cia okiem na nią przy­sta­łeś. – Uśmiech­nę­ła się, po­pi­ja­jąc napój i od­pa­la­jąc pa­pie­ro­sa.

 Spoj­rza­łem na nią spode łba. Pod­słu­chi­wa­ny też nie lu­bi­łem być.

 – Moż­li­we. A moż­li­we też, że to nie twój in­te­res.

 – Wiem gdzie jest po­tę­pie­niec – po­wie­dzia­ła, a spod szala buch­nął dym. Gęsty, czar­ny, gry­zą­cy, po­le­ciał w moją stro­nę i wy­peł­nił płuca, le­d­wie się po­wstrzy­ma­łem, by nie za­cząć się krztu­sić. Spoj­rza­łem ukrad­kiem na jej szyję i do­strze­głem ślady prze­cię­cia, praw­do­po­dob­nie od ucha do ucha. Poza tym, była cał­kiem ładna, co u tru­pów jest ra­czej rzad­ko spo­ty­ka­ne.

 – Do­brze dla cie­bie – po­wie­dzia­łem.

 – No dalej, ile jesz­cze bę­dzie­my się tak pod­cho­dzić? – Prze­cią­gnę­ła się. – Sama nie dam rady, po­tę­pie­niec scho­wał się w domu Li­li­tu. Umowa jest taka – ja biorę ciało, ty Ka.

– Dzię­ku­ję, nie sko­rzy­stam.

– De­mo­ny bar­dzo in­te­re­su­ją się tymi, któ­rzy radzą sobie w Pie­kle… Z ta­kich po­wsta­ją naj­lep­sze ku­kieł­ki. Może nawet sam Dia­beł by wy­cią­gnął rękę – mruk­nę­ła, za­cią­ga­jąc się pa­pie­ro­sem. 

Mil­cza­łem, po­pi­ja­jąc tań­czą­cą wodę. Na myśl o zo­sta­niu ku­kieł­ką ści­snę­ło mnie w żo­łąd­ku. W końcu, nikt nor­mal­ny nie chciał­by zo­stać zi­dio­cia­łym sługą de­mo­nów.

– Po­myśl, ostat­nie Ka… – kon­ty­nu­owa­ła ci­chym tonem.

Nie po­tra­fi­łem ukryć zdziwienia. Chwi­la, co pro­szę?!

– Skąd to wiesz?!

Uśmiech­nę­ła się, spo­glą­da­jąc na Gary’ego, a ten szyb­ko znik­nął za ro­giem baru. Ści­sną­łem moc­niej szklan­kę. Pie­przo­ny ka­rie­ro­wicz, matkę by sprze­dał, gdyby po­tra­fił ją zna­leźć i miała jakąś war­tość.

– To nic nie zmie­nia – od­par­łem po chwi­li. – Po­lu­ję sam i tak zo­sta­nie.

– Nie po­trze­bu­ję Ka, za to ciała Li­li­tu bar­dzo. – Ni­czym nie zra­żo­na, cią­gnę­ła dalej. 

Spoj­rza­łem wprost w jej ciem­ne oczy. Nie do­szy­wa sobie nic do ciała, nie po­że­ra Ka… ach, czyli jedna z tych am­bit­nych. Chce wy­wal­czyć miej­sce w Pie­kle, za­ro­bić na de­mo­nie ciało, pew­nie ja­kieś z gór­nej półki. Mą­drze, ha! pew­nie lep­sze to niż re­in­kar­na­cja. W końcu i tak tu wrócę, praw­do­po­dob­nie na gor­szych wa­run­kach.

– Ro­zu­miem – po­wie­dzia­łem z więk­szym prze­ko­na­niem. – Trans­fer?

– Tutaj dzia­ła prawo siły, a my je­ste­śmy na końcu łań­cu­cha po­kar­mo­we­go… Na szczę­ście, jest moż­li­wość awan­su. A taki daje ogrom­ne moż­li­wo­ści, zdzi­wił­byś się jakie.

Nie zdzi­wił­bym się. Kie­dyś sły­sza­łem nawet plot­kę, że jeśli po­ko­na się sa­me­go Dia­bła, można objąć jego sta­no­wi­sko. Cie­ka­we ilu idio­tów stra­ci­ło tak głowę, a co gor­sze, Ka?

– Marzy ci się po­sa­da Dia­bła? – za­żar­to­wa­łem. Tym razem to ona spoj­rza­ła ze zdzi­wie­niem, choć sta­ra­ła się to ukryć.

– Nie ma Dia­bła – od­par­ła w końcu, po dłu­giej chwi­li mil­cze­nia. – Są tylko lu­dzie. Tylko lu­dzie.

Spoj­rza­łem na szklan­kę tań­czą­cej wody, za którą za­pła­ci­łem czy­imś cia­łem. Tak to już wy­glą­da, słaby ginie. Nie mnie to oce­niać i nie mnie się do tego mie­szać. Nie je­stem bo­ha­te­rem, nawet do­brym czło­wie­kiem. A naj­lep­szym do­wo­dem była moja obec­ność w tym barze. Pie­kło wy­bru­ko­wa­ne jest czasz­ka­mi tych, któ­rzy chcie­li cze­goś wię­cej.

– To jak? – prze­rwa­ła ciszę. – Mamy umowę?

Po­cząt­ko­wo chcia­łem wstać i wyjść. Potem za­czą­łem kal­ku­lo­wać. De­mo­ny to zu­peł­nie inna liga niż po­tę­pień­cy, nawet te naj­słab­sze. Jesz­cze jeden Ka, a znowu ją zo­ba­czę. Ostat­nia akcja, pew­nie ła­twiej­sza niż za­bi­cie cho­chli­ka.

– Do Dia­bła z tobą, niech bę­dzie – od­par­łem. Ilham uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, bu­cha­jąc z roz­cię­tej szyi czar­nym dymem. Wy­ją­łem zza pa­zu­chy maskę i spraw­dzi­łem, ile jesz­cze zo­sta­ło mi zębów prze­klę­te­go. W końcu nie ma lep­szych na­bo­jów, niż one.

 

*

 

Górna dziel­ni­ca wy­glą­da­ła jak po­ma­lo­wa­ne na bor­do­wo, ba­ro­ko­we mia­sto od­bi­te w krzy­wym zwier­cia­dle. Nie lu­bi­łem tu cho­dzić. Po pierw­sze, bo de­mo­ny wyż­sze miały iry­tu­ją­cy zwy­czaj po­ry­wać każ­de­go, kto od­wa­żył się tu wejść, po dru­gie, bo uwiel­bia­ły de­ko­ra­cje z ludz­kich skór, kości i fla­ków, a ja wo­lał­bym swoje za­cho­wać.

Za­ło­ży­łem maskę i za­czą­łem ob­wą­chi­wać teren. Zu­peł­nie nic. Albo po­tę­pie­niec do­brze się krył, albo to pu­łap­ka.

Sta­ną­łem po­środ­ku drogi, czu­jąc na sobie spoj­rze­nia ukry­tych de­mo­nów. Wy­pie­przyć się w takim mo­men­cie, kiedy już pra­wie za­słu­ży­łem na re­in­kar­na­cję… Prze­nio­słem cię­żar ciała na drugą nogę, Na­chash ob­ró­cił się w moją stro­nę. Ilham miała do­stać się do środ­ka tyl­nym wej­ściem, ale czy na­praw­dę tam po­szła?

Ru­szy­łem przed sie­bie, mi­ną­łem wy­le­gu­ją­ce­go się na wy­cie­racz­ce skle­pu z pi­ła­mi dwu­gło­we­go ogara, po­war­ku­ją­ce­go bez prze­ko­na­nia. Prze­sze­dłem obok kramu z wszel­kiej maści zę­ba­mi, czę­sto jesz­cze wraz z za­schnię­ty­mi ka­wał­ka­mi dzią­seł. Zby­łem star­szą de­mo­ni­cę pró­bu­ją­cą sprze­dać mi dywan z ludz­kich wło­sów, i sta­ną­łem przed dużą po­sia­dło­ścią. Wokół uno­si­ła się żół­ta­wa mgieł­ka, pach­ną­ca lasem.

Prze­łkną­łem ślinę. Jeśli to nie tu, będę miał kło­po­ty. Po­czu­łem, jak Na­chash wspi­na się po moim udzie. Ostat­ni Ka i po wszyst­kim… Tak nie­wie­le, tak bli­sko. Tę­sk­no­ta ode­zwa­ła się gło­śniej niż za­zwy­czaj, szarp­nę­ła od­po­wied­nie sznur­ki. To musi być teraz, już, na­tych­miast. Nie wy­trzy­mam dłu­żej.

Ode­tchną­łem gło­śno: pora brać się do ro­bo­ty.

Prze­sko­czy­łem przez bramę i wy­ją­łem broń. Przed­nie drzwi po­sia­dło­ści wy­glą­da­ły na so­lid­ne, omi­ną­łem je więc i ru­szy­łem na taras.

Tył po­se­sji zdo­bił wiel­ki po­mnik Dia­bła. Rzeź­ba wy­cią­ga­ła tycz­ko­wa­te ręce, jakby chcia­ła mnie udu­sić. Gołe drze­wa o ostrych ga­łę­ziach po­ra­sta­ły każdy cen­ty­metr po­dwó­rza. Po­szar­pa­łem sobie płaszcz, prze­dzie­ra­jąc się przez chasz­cze. Na­chash scho­wał się pod ubra­nie. Ciar­ki prze­szły po skó­rze, gdy lepki, zimny język przy­warł do ple­ców.

Do­tar­łem na brud­ny ganek, wy­glą­da­ją­cy jakby nikt od dawna na nim nie prze­by­wał; to aku­rat było cał­kiem nor­mal­ne. Dziw­niej­sze były grzyb­ki po­ra­sta­ją­ce gni­ją­cą fra­mu­gę. 

Obok mnie prze­le­cia­ła mucha, tak samo tłu­sta jak ta w barze. Mach­ną­łem ręką i de­li­kat­nie po­cią­gną­łem klam­kę. Od razu po przej­ściu przez próg ude­rzy­ła mnie gęsta, żół­ta­wa mgła.

Całe po­miesz­cze­nie po­ra­sta­ły wszel­kie­go ro­dza­ju grzy­by. Od fan­ta­zyj­nie ko­lo­ro­wych, przez te cał­kiem zwy­czaj­ne, po ogrom­ne, wyż­sze ode mnie, z ka­pe­lu­sza­mi wiel­ki­mi jak pa­ra­so­le. Na samym środ­ku du­że­go sa­lo­nu rosła ma­lut­ka pur­chaw­ka, co chwi­la wy­da­la­ją­ca mi­lio­ny za­rod­ni­ków. Za­kry­łem nos; le­piej, żeby grzy­by nie wy­ro­sły mi w płu­cach.  

– Sku­ba­na ma kasę – po­wie­dział Na­chash, peł­znąc w stro­nę pur­chaw­ki. – To jest vakil. Gdyby ktoś przy­pad­kiem go zmiaż­dżył…

– Wiem co to vakil – prze­rwa­łem mu. – Cała po­sia­dłość, łącz­nie z nami, zmie­ni­ła­by się w grzy­bo­wą papkę.

Pod­sze­dłem do pur­chaw­ki i przyj­rza­łem się jej bli­żej. Wy­glą­da­ła, jakby mia­ro­wo wy­dy­cha­ła z sie­bie za­rod­ni­ki. Szyb­ko za­tka­łem dziu­rę fil­trem pa­pie­ro­sa; wy­star­cza­ją­co, żeby nie wy­bu­chła, ale też prze­sta­ła two­rzyć grzyb­nię na po­tę­gę. I tak za jakąś go­dzi­nę na­pęcz­nie­je. Ostroż­nie scho­wa­łem ją do kie­sze­ni.

– Po co to bie­rzesz? – spy­tał Na­chash.

– Wiesz ile jest warta? Jak nie uda nam się po­lo­wa­nie, to po pro­stu kupię Ka.

Znowu mucha. Przy­sia­dła tuż przede mną i za­czę­ła czy­ścić od­nó­ża. Po­dra­pa­łem się w ugry­zio­ne miej­sce. Iry­tu­ją­co swę­dzia­ło, pie­przo­ne mu­szy­sko mu­sia­ło usiąść na ja­kimś syfie.

– A jak wy­buch­nie? – Na­chash nie dawał za wy­gra­ną.

– Nie wy­buch­nie, jeśli bę­dzie­my ostroż­ni.

Wsta­łem i ru­szy­łem do pierw­szych, lep­szych drzwi. I tak cały dom trze­ba było prze­szu­kać. Na­chash od razu owi­nął się wokół szyi, po­zo­ru­jąc kra­wat.

Zna­la­złem się w cia­snym po­ko­ju wy­so­kim na kilka me­trów. Gło­śne bzy­cze­nie, nie­zno­śne, roz­ga­nia­ją­ce myśli, wy­peł­nia­ło całą prze­strzeń, ogłu­sza­ło, do­pro­wa­dza­ło do szału. Wszę­dzie ostat­nio pełno tych mu­szysk.

Na za­rdze­wia­łych ha­kach, wi­sia­ły tusze i to stąd brały się muchy. Ca­ły­mi chma­ra­mi ob­sia­dły mięso, jak czar­na za­ra­za grze­biąc je pod set­ka­mi owa­dzich ciał. 

Jedna z nich usia­dła na moim pysku, druga pró­bo­wa­ła wejść do ucha. Otrze­pa­łem się, za­strzy­głem usza­mi. Słod­ki, gnil­ny za­pach wal­czył o pierw­szeń­stwo z grzy­bo­wy­mi za­rod­ni­ka­mi. Spryt­nie – jeśli jest tu po­tę­pie­niec, nie wy­czu­ję go.

Usły­sza­łem do­bie­ga­ją­ce z góry skrzy­pie­nie desek. Ilham chyba do­sta­ła się na pię­tro. Do­brze, w tak dużym domu po­tę­pień­co­wi łatwo bę­dzie uciec.

Już mia­łem od­cho­dzić, kiedy moją uwagę zwró­ci­ła ko­ta­ra wi­szą­ca na końcu po­ko­ju. Coś z nią było nie tak… Wy­da­wa­ła się za czy­sta, jakby do­pie­ro ktoś ją po­wie­sił.

Skie­ro­wa­łem się w jej stro­nę, much było coraz więcej. Zmru­ży­łem oczy, gdy jedna pró­bo­wa­ła usiąść na po­wie­ce.

Szarp­ną­łem ko­ta­rę, do noz­drzy do­biegł smród roz­kła­da­ją­cych się zwłok. Wy­szcze­rzy­łem zęby w uśmie­chu i za­pa­li­łem świa­tło. Chwi­lę ­mru­ga­ło, ale w końcu uka­za­ło mały brud­ny scho­wek, w któ­re­go kącie kulił się po­tę­pie­niec. W jed­nym ka­wał­ku, nie prze­mie­nił się jesz­cze. Świet­nie, trze­ba to za­ła­twić szyb­ko.

Unio­słem broń i wtedy po­tę­pie­niec padł na ko­la­na.

– Za­cze­kaj, bła­gam, za­cze­kaj! – za­ję­czał. – Nie po­win­no mnie tu być, całe życie sta­ra­łem się ni­ko­go nie krzyw­dzić!

– Nie ob­cho­dzi mnie to – od­par­łem. 

Od czasu do czasu lu­bi­łem z nimi po­roz­ma­wiać, choć ostat­nio coraz rza­dziej. Prze­sta­li mówić cie­ka­wie, cią­gle bre­dzi­li jak to im źle nie było w Mor­dow­ni. Za­wsze to samo… Naj­wy­raź­niej Pie­kło za­miesz­ki­wa­ły tłumy do­brych ludzi.

– Wy­zna­wa­łem dźi­nizm, nie ja­dłem mięsa, po­ma­ga­łem bied­nym, kurwa, nawet pla­sti­ko­wych to­re­bek nie uży­wa­łem, bo się żół­wik udła­wi!

Och, a to no­wość, ten naj­wy­raź­niej chciał, bym go osą­dził. Usły­sza­łem kroki nade mną. Ilham mu­sia­ła usły­szeć wycie, nie mam wiele czasu. Pew­nie bę­dzie pró­bo­wa­ła zgar­nąć i Ka i ciało. Ja bym tak zro­bił.

– I wiesz, co Bóg po­wie­dział w są­dzie? – Po­tę­pie­niec wił się po pod­ło­dze jak robak, skóra od­pa­da­ła pła­ta­mi. – Prze­czy­tał krót­ką listę grze­chów, prych­nął i po­wie­dział, że gdy zwal­cza­łem cho­ro­bę, za­bi­łem mi­lio­ny bak­te­rii! Ro­zu­miesz!? Za bak­te­rie! Prze­cież nie da się żyć, nie krzyw­dząc in­nych, za­wsze ktoś obe­rwie! A to były pie­przo­ne bak­te­rie!

– Nawet cie­ka­we, ale czas ci się koń­czy – po­wie­dzia­łem. Kroki uci­chły. Czyż­by Ilham cze­ka­ła?

– Skąd pew­ność, że po zje­dze­niu Ka zmar­twych­wsta­niesz? – Po­tę­pie­niec zło­żył ręce jak do mo­dli­twy. Za­baw­ne, zwa­ża­jąc na sy­tu­ację. – Bo Bóg ci tak po­wie­dział? Na ziemi obie­cy­wał niebo, wy­zwo­le­nie, tutaj to, ale po­wiem ci coś. Nieba nie ma! Ten skur­wy­syn sie­dzi tam sobie, oglą­da jak mę­czy­my się za życia, dla ni­kłej obiet­ni­cy Raju czy mok­szy, a potem i tak wsa­dza nas do tego sa­me­go miej­sca, na równi z mor­der­ca­mi! Wszy­scy je­ste­śmy winni, już od po­cząt­ku! I tak bę­dzie z od­ro­dze­niem! To ko­lej­ne kłam­stwo!

Pod­pełzł do ko­stek, za­czy­nał iry­to­wać. I te pie­przo­ne muchy nie da­wa­ły spo­ko­ju. La­ta­ły ca­ły­mi chma­ra­mi, ich bzy­cze­nie za­kłó­ca­ło nawet sko­wyt po­tę­pień­ca. 

Spoj­rza­łem na niego z po­gar­dą.

Idio­ta, prze­cież wiem, że nie ma gwa­ran­cji na re­in­kar­na­cję, ale to moja je­dy­na na­dzie­ja. Co praw­da, ponoć nikt nie może kła­mać pod­czas Sądu Osta­tecz­ne­go, ale kto usta­lał te za­sa­dy? Bóg? Ten sam, który wi­dział we mnie je­dy­nie ro­ba­ka? Czy może Dia­beł, któ­re­mu prze­cież taka ście­ma jest na rękę, tycz­kę czy cho­le­ra wie co on tam ma?

Ale nawet jeśli jest nikła na­dzie­ja… Nawet jeśli choć cień szan­sy… Pie­przę te de­mo­nie ciała, pie­przę Niebo, jeśli ist­nie­je, wiem, że nawet po re­in­kar­na­cji tutaj wrócę.

Po­tę­pie­niec wpa­try­wał się we mnie ża­ło­śnie, łka­jąc i trzę­sąc się spa­zma­tycz­nie. Ilu ta­kich za­bi­łem dla ni­czym nie­po­kry­tej na­dziei? Ilu fak­tycz­nie na śmierć za­słu­gi­wa­ło i czy kto­kol­wiek? Bez Ka lu­dzie fak­tycz­nie umie­ra­ją, już na za­wsze. Wy­ma­zu­ję ich ist­nie­nie.

Przy­ci­sną­łem palec do spu­stu. Czemu nie mo­głem po pro­stu go za­strze­lić? 

– Wszy­scy je­ste­śmy tacy sami, nie ma Nieba ani Pie­kła! Nie warto się sta­rać bo…

Nawet wszę­do­byl­skie muchy nie iry­to­wa­ły tak bar­dzo jak jego za­smar­ka­na morda. Po chwi­li zro­zu­mia­łem – jak się go boję, a nawet nie jego, a słów, które wy­peł­za­ły z jego ust, tego co wie­dział i ro­zu­miał.

Wście­kłość wy­bu­chła we mnie bez za­po­wie­dzi jak burza w go­rą­cy letni dzień. Sa­mo­lub­ny skur­wy­syn, chce po pro­stu chro­nić wła­sną skórę, prze­cież nie mówi tego do mnie, nie mnie coś uświa­da­mia, tylko sobie.

Pró­bo­wał jesz­cze skom­leć.

– Dobra, czas ci się skoń­czył – prze­rwa­łem i wy­ce­lo­wa­łem w głowę. Ale coś mnie pod­ku­si­ło, żeby jesz­cze spy­tać. – Co z Li­li­tu, która cię tu przy­pro­wa­dzi­ła?

– Li­li­tu? – Po­tę­pie­niec nieco się od­su­nął. – Jaka Li­li­tu? Ten dom jest opusz­czo­ny, nie wi­dzisz tego?

– Albo ściem­niasz, albo…

– Ilham coś knuje – wpadł mi w słowo Na­chash. – Nie­do­brze. Ucie­ka­my?

– Cze­kaj – po­wie­dzia­łem, sam nie wie­dząc, co robię. Oczy­wi­ście, że po­win­ni­śmy się stąd zwi­jać i to jak naj­szyb­ciej. Ale oto przede mną sie­dział ostat­ni po­tę­pie­niec. Nie zmie­ni się w prze­klę­te­go, to było widać. Wy­star­czy tylko wy­szar­pać Ka…

Zro­zu­mia­łem, że Ilham czeka na strzał. Co­kol­wiek sobie za­pla­no­wa­ła, nie ruszy póki nie za­bi­ję po­tę­pień­ca. Scho­wa­łem broń.

– Nie wiem o co cho­dzi, ale po­mo­gę – po­wie­dział po­tę­pie­niec. – Jakoś damy radę…

– Milcz. – Schy­li­łem się po jeden z le­żą­cych na ziemi za­rdze­wia­łych haków. Ilham nie wie, że ją przej­rza­łem, więc jeśli tylko nie usły­szy strza­łu, bę­dzie cze­kać.

Wzią­łem głę­bo­ki wdech; to bę­dzie trud­na ro­bo­ta.

Po­tę­pie­niec chyba za­czy­nał ro­zu­mieć, bo od­czoł­gi­wał się coraz dalej. Bez sensu, z tego po­ko­ju nie było wyj­ścia poza tym, w któ­rym sta­łem.

Pod­sze­dłem i zde­cy­do­wa­nie zła­pa­łem po­tę­pień­ca za kark. Pi­snął, szar­pał się jak ryba wy­cią­gnię­ta z wody, ale zaraz wpraw­nym ru­chem za­głę­bi­łem ostrze haka w jego krta­ni. Coś w środ­ku pękło. Skrzy­wi­łem się, ale prze­cią­gną­łem hak dalej. Był tępy, bar­dziej szar­pał niż ciął. Po­tę­pie­niec pró­bo­wał krzyk­nąć, ale wydał z sie­bie tylko prze­cią­gły bul­got. Zła­pa­łem moc­niej. Chwi­lę jesz­cze się szar­pał, po czym za­marł.

– Spryt­nie – po­wie­dział Na­chash. – Ale po­cze­kał­byś jesz­cze mo­ment, byłem cie­kaw jego teo­rii. Ilham mogła po­cze­kać.

– A ja nie. – Na­chy­li­łem się nad cia­łem i z iry­ta­cją ro­ze­rwa­łem klat­kę pier­sio­wą po­tę­pień­ca. Pa­znok­cia­mi zdra­py­wa­łem ko­lej­ne war­stwy mię­śni. Były mięk­kie, nad­gni­łe. – Mam ser­decz­nie dość tego miej­sca, zaraz bę­dzie­my się że­gnać, Kra­wa­cie.

Wy­ją­łem Ka. To śmiesz­ne, bo był ma­lut­ki i nie­mal za­gło­dzo­ny na śmierć. A tak się koleś na­ga­dał. Po­dra­pa­łem ugry­zie­nie, swę­dzia­ło coraz moc­niej, pu­chło na czer­wo­no. No trud­no, to już nie moja spra­wa.

Trze­ba się po­spie­szyć, Ilham nie bę­dzie cze­kać w nie­skoń­czo­ność, w końcu zro­zu­mie, że zo­sta­ła oszu­ka­na. Nad­sta­wi­łem uszu, ale sły­sza­łem tylko brzę­cze­nie much. Po chwi­li wzru­szy­łem ra­mio­na­mi. Aż tak mnie to nie ob­cho­dzi­ło, by spraw­dzić. Zdją­łem maskę, macki opu­ści­ły moją skórę, i otwo­rzy­łem usta.

Wy­gra­łem.

Wresz­cie.

Re­in­kar­na­cję mia­łem do­słow­nie w za­się­gu ręki. Zbli­ży­łem Ka do ust.

– No dobra, chyba star­czy tych wy­głu­pów – po­wie­dział Na­chash, za­ci­ska­jąc się wokół mojej szyi i wbi­ja­jąc w nią ząbki. Za­chrzę­ści­ły na ko­ściach krę­go­słu­pa zdzie­ra­jąc z niego mię­śnie.

Pa­dłem na ko­la­na, potem na pod­ło­gę. Ten cho­ler­ny zdraj­ca… Zła­pa­łem za lepki język, sta­ra­jąc się zrzu­cić go z sie­bie. Otwie­ra­łem i za­my­ka­łem usta, pró­bu­jąc na­brać po­wie­trza. 

– Trze­ba bę­dzie ostrzec Pana, że ta druga coś pla­nu­je – mruk­nął, bar­dziej do sie­bie niż do mnie. – Nie lubię, gdy w kon­flikt mie­sza się trze­cia stro­na. Spo­koj­nie, Dave, nie szarp się, uwierz, robię to rów­nież dla cie­bie. Prze­cież w końcu i tak byś umarł po­now­nie i tu tra­fił.

Szarp­ną­łem moc­niej.

Wszyst­ko na nic. 

– W jed­nym po­tę­pie­niec miał rację, ponoć fak­tycz­nie do Nieba nikt się nie do­sta­je, ale mój Pan cię nie oszu­kał, na­praw­dę mógł­byś zdo­być dru­gie życie.

Du­si­łem się, chwy­ci­łem pi­sto­let, gotów od­strze­lić sobie ka­wa­łek szyi. Za­ci­sną­łem po­wie­ki i strze­li­łem. Język szyb­ko od­wi­nął się, spadł na pod­ło­gę i za­trząsł.

Wsta­łem, dło­nią ta­mu­jąc krwo­tok. Nie jest źle, chwi­lę jesz­cze wy­trzy­mam, byle szyb­ko, bo strzał pew­nie ścią­gnie Ilham. Nie wiem co tu się dzie­je, ale to nie moja spra­wa.

– Też mi ku­si­ciel Ewy, kurwa jego mać – mruk­ną­łem, pa­trząc, jak język wije się w kon­wul­sjach. Za­sra­niec my­ślał, że da mi radę.

Ode­tchną­łem, chwy­ta­jąc Ka. 

Pod­nio­słem się na ko­la­na, sta­ra­jąc nie prze­wró­cić, gdy ktoś mocno ude­rzył mnie w głowę.

Upa­dłem, po­ciem­nia­ło mi w oczach.

– Spóź­ni­łem się – po­wie­dział ktoś nade mną, dziw­nie ni­skim gło­sem.

Spoj­rza­łem w górę i uj­rza­łem wiel­ką muszą głowę osa­dzo­ną na ma­syw­nym ludz­kim kor­pu­sie. Zna­łem go, to Ner­gal ze świty sa­me­go Dia­bła. Z desz­czu, cho­le­ra, pod rynnę.

Jedną ręką wziął ob­szar­pa­ny język, a drugą zła­pał mnie za poły płasz­cza i wy­tasz­czył do głów­ne­go holu. Szar­pa­łem się jak mo­głem. Wszyst­ko na nic. Bra­ko­wa­ło mi sił, a skur­czy­byk miał uścisk jak ima­dło. Jed­nym ru­chem rzu­cił mnie na śro­dek po­miesz­cze­nia. Upa­dłem pro­sto pod nogi Dia­bła, tycz­ko­wa­te ręce szu­ra­ły po pod­ło­dze.

Nie pu­ści­łem Ka, de­spe­rac­kim ru­chem pró­bo­wa­łem go zjeść. Jesz­cze nie jest za późno, wciąż mogę wy­grać! Do­tkną­łem go ję­zy­kiem, po ustach roz­szedł się słod­ki smak, gdy Dia­beł pod­niósł broń i strze­lił. Za­wy­łem, zdzie­ra­jąc gar­dło. Z lewej ręki po­zo­stał kikut, ciem­na krew za­le­wa­ła po­sadz­kę. Po­ciem­nia­ło mi przed ocza­mi, prze­sta­łem wierz­gać.

– Chcę cię, Da­vi­dzie, do mojej świty – prze­mó­wił Dia­beł. – Je­steś zbyt cenny, by dać ci odejść. Zo­sta­niesz więc i bę­dziesz mi słu­żył.

Ner­gal podał mu opa­słe to­mi­sko opra­wio­ne w ciem­ną skórę. Zo­sta­wi­li mnie na środ­ku sa­lo­nu, i tak nie miał­bym siły wstać. Le­d­wie wi­docz­ny sufit wi­ro­wał w oczach, płuca okrop­nie pa­li­ły, krew ula­ty­wa­ła wraz z ży­ciem. Wal­czy­łem o każdy płyt­ki od­dech.

– To ciało jest bez­u­ży­tecz­ne. Za­miesz­kasz w nowym.

Dia­beł ge­stem kazał je przy­nieść. Le­d­wie wi­dzia­łem, jak Ner­gal wnosi wiel­ki kawał mięsa, tu i ów­dzie ocie­ka­ją­cy jesz­cze so­ka­mi. Z ogrom­ną siłą rzu­cił go obok mnie, wtedy do­strze­głem, że to po­zszy­wa­ne grubą nicią czę­ści róż­nych ciał. Le­d­wie trzy­ma­ły się kupy, nie­któ­re po­szar­pa­ne pa­zu­ra­mi, inne w lep­szym sta­nie. Tar­gnę­ło mną lo­do­wa­te ukłu­cie pa­ni­ki, gor­sze niż co­kol­wiek in­ne­go. To ciało dla ku­kieł­ki.

– P-pa… d-dr… ugg… – wy­ję­czał Na­chash, sta­ra­jąc się do­stać w po­bli­że swo­je­go Pana. Nie miał sił i nikt się nim nie in­te­re­so­wał. Wy­ko­nał ro­bo­tę, tyle wy­star­czy. Dia­beł za­czął re­cy­to­wać coś z księ­gi, słowa przy­wo­dziły na myśl ła­ma­ne pa­znok­cie i ropę wy­pły­wa­ją­cą z rany. – Zza… dzk…

Mo­no­ton­ny dźwięk na­si­lił się, wokół mnie za­ja­śniał pen­ta­gram. Nie mia­łem siły, by się pod­nieść, pa­ni­ka tar­ga­ła moim wnę­trzem. Nie będę ku­kieł­ką. Nie będę pie­przo­ną ku­kieł­ką!

– Po ry­tu­ale będziesz kimś innym, staniesz się lojalny. Wolna wola to je­dy­nie prze­szko­da, warto się jej po­zbyć – po­wie­dział nagle Ner­gal.

In­kan­ta­cja za­czy­na­ła dzia­łać. Ból roz­szedł się pro­mie­ni­ście po całym ciele. Coś wy­dzie­ra­ło ze mnie duszę. Za­ci­sną­łem moc­niej zęby, sta­ra­jąc się nie krzy­czeć. 

– Cia­łem się nie przej­muj, zro­śnie się gdy tylko ktoś w nim za­miesz­ka – mówił dalej Ner­gal, oglą­da­jąc wi­ją­ce­go się Na­cha­sha. – Po kilku ty­go­dniach bę­dziesz mógł cho­dzić.

Ni­g­dzie nie wi­dzia­łem Ilham. Po­wo­li za­czy­na­łem ro­zu­mieć.

Była jedna droga wyj­ścia.

– Po moim tru­pie. – nie­mal bez­gło­śnie wy­ce­dzi­łem przez zęby, wkła­da­jąc rękę do kie­sze­ni.

– Co ty bre­dzisz? – Ner­gal ob­ró­cił w moją stro­nę muszy łeb.

Mo­no­ton­ny dźwięk słów Dia­bła przy­bie­rał na sile. Ilham po­now­nie wyj­rza­ła zza rogu, ro­zu­mie­jąc, co za­mie­rzam zro­bić.

A więc tak to sobie wy­my­śli­ła. Spryt­nie. 

Wy­ma­ca­łem w kie­sze­ni va­khil, wy­ją­łem go z naj­wyż­szym tru­dem. Dia­beł za­uwa­żył co robię, ale nie miał czasu za­re­ago­wać. 

Uśmiech­ną­łem się lekko, a potem za­ci­sną­łem pięść i wszyst­ko wy­bu­chło.

 

*

Jed­nym okiem do­strze­głem jakąś syl­wet­kę, na dru­gim chyba wy­rósł mu­cho­mor. Ktoś się zbli­żał. Po ko­lo­rach roz­po­zna­łem bladą twarz Ilham, kuc­nę­ła obok, za­pa­li­ła pa­pie­ro­sa.

– Nie­źle obe­rwa­łeś. – po­wie­dzia­ła bez­na­mięt­nym tonem, ro­biąc oglę­dzi­ny. – To cud, że jesz­cze ży­jesz. Masz szczę­ście, grzy­by wy­ra­sta­ją­ce z ki­ku­ta za­ta­mo­wa­ły krwa­wie­nie. Ale ra­czej już wro­słeś w pod­ło­gę, więc marne po­cie­sze­nie.

Od­su­nę­ła się, jakby cze­goś szu­ka­jąc. Chcia­łem od­po­wie­dzieć, ale w gar­dle chyba też coś za­le­ga­ło, bo wy­do­stał się z niego tylko char­kot.

– Wy­bacz, je­stem ci winna cho­ciaż wy­ja­śnie­nia, zanim zej­dziesz. No więc, tutaj dzia­ła prawo siły – za­bi­jesz Dia­bła, zo­sta­niesz nowym. Wiesz, jaka to by­ła­by wła­dza? Mo­gła­bym uczy­nić życie ludzi bar­dziej zno­śnym, może nawet przy­jem­nym. Po­tę­pie­niec miał rację, nie ma Nieba, jeśli sami sobie go nie stwo­rzy­my. Ale nie mu­si­my cier­pieć, to kwe­stia wy­bo­ru. Więc prze­pra­szam, twoje życie to mała cena za nad­szarp­nię­te zdro­wie sa­me­go Dia­bła. Jest słaby, teraz mam szan­sę.

Z mo­je­go gar­dła wy­do­stał się jęk. Sam nie wiem, co chcia­łem zro­bić. Czu­łem złość? Smu­tek? A może ją po­pie­ra­łem, w końcu plan nie był aż taki głupi.

Szko­da tylko, że moim kosz­tem. Choć może to i le­piej? Sam to na sie­bie ścią­gną­łem.

Wy­da­je się, że zna­la­zła to, czego szu­ka­ła, bo pod­nio­sła coś z pod­ło­gi i za­czę­ła obie­rać z grzy­bów.

– Na sam ko­niec zro­bię coś dla cie­bie – po­wie­dzia­ła, na­chy­la­jąc się nade mną. – Ostat­ni Ka, praw­da? Pew­nie nie bę­dzie naj­smacz­niej­szy, ale swoją rolę speł­ni.

Spró­bo­wa­łem się uśmiech­nąć, choć pew­nie wy­szło ka­ry­ka­tu­ral­nie. Czyli jed­nak wy­gra­li­śmy oboje?

 

*

 

Uro­dzi­łem się pią­te­go stycz­nia dwa ty­sią­ce szó­ste­go roku, do­kład­nie w dniu śmier­ci Da­vi­da Mit­chel­la, jako Rahin Cam­bell. Ty­dzień po pią­tych uro­dzi­nach, od­zy­ska­łem wspo­mnie­nia. Długo trwało, nim przekonałem ro­dzi­ców na wy­ciecz­kę do od­le­głe­go Ju­ne­au, ale w końcu po­sta­wi­łem na swoim.

Pierw­szej nocy, gdy ro­dzi­ce za­snę­li, wy­mkną­łem się przez okno i do­tar­łem do za­uł­ka przy wię­zie­niu Co­un­ty Jail Mau­ston. Chwi­lę błą­ka­łem się, wo­dząc wzro­kiem do­oko­ła, la­wi­ru­jąc po­śród brud­nych uli­czek i ścią­ga­jąc na sie­bie spoj­rze­nia szem­ra­nych typów, gdy na końcu ulicy bły­snę­ła szara sierść. Nie mo­głem uwie­rzyć we wła­sne szczę­ście, w końcu szan­se były nie­mal ze­ro­we.

– Per­sia – wy­szep­ta­łem przez za­ci­śnię­te gar­dło i pod­bie­głem do psa. Na brud­nym fu­trze sucz­ki łatwo dało się zo­ba­czyć zarys kości. Si­wi­zna po­kry­wa­ła sporą część futra, atra­men­to­wą czerń za­stą­pi­ła sza­rość. – Już do­brze, przy­sze­dłem po cie­bie. 

Za­ci­sną­łem po­wie­ki, czu­jąc jak w oczach wzbie­ra­ją łzy. 

– Ro­bi­łem okrop­ne rze­czy, Per­sio. Jed­nak, mimo wszyst­kich prze­ciw­no­ści, je­stem tutaj, przy tobie. Na­ro­dzi­łem się tylko po to, by znów cię spo­tkać – mruk­ną­łem i wy­da­wa­ło mi się, że ro­zu­mie.

No tak, psy za­wsze wie­dzą.

Koniec

Komentarze

Początek jest świetny, pierwsze zdanie od razu kupuje. Potem napięcie trochę spada, ale ja ogólnie nie przepadam za retrospekcjami, więc to mój subiektywny odbiór. Końcówka znowu jest dobra. Wydaje mi się tylko, że chęć spotkania się z psem to trochę mało jak na motywację bohatera. Świat, który wymyśliłaś, ma ogromny potencjał. Chętnie przeczytałabym więcej historii, które się w nim dzieją.

P.S. Dobrze, że nie zdążyłam zjeść kolacji, zanim Dave wgryzł się w przeklętego :P

Hej ośmiornico!

ale ja ogólnie nie przepadam za retrospekcjami

Nie wiem, co ja mam do tych retrospekcji, ale to raczej toksyczna miłość xD

 

Świat, który wymyśliłaś, ma ogromny potencjał. Chętnie przeczytałabym więcej historii, które się w nim dzieją.

Jest na to szansa, w sumie całkiem spora ;P

 

Dziękuję za komentarz i za betę <3

 

Piękna opowieść o miłości sięgającej poza grób. Przeczytałem jednym tchem, choć bałem się (na początku), że odpadnę.

Zdumiałem się, że Ka, podobnie jak Ba czy Akh się pisze z dużej litery. Przysiągłbym, że kiedyś się pisało z małej jak dusza, cień, ręka czy noga. W końcu to nazwa pospolita. Sprawdziłem i teraz jest wszędzie z dużej.

Wykopyrtnąłem się na Oku Kamsy, bo Mahabharata podaje, że rzeczony demon ma ich 39. Albo to niefortunna nazwa dla “słońca” oświetlającego piekło, albo mam chore skojarzenia.

Cytat:

Kamsa, is go to Krishna's house along with Vasudeva, and make friends with him. 39 Kamsa's eyes turned red as he listened to Andhaka's speech.

(nie mam po polsku).

 

Zachwyciłem się, ubawiłem i niepotrzebnie marudzę, ale chciałem Ci dać przykład, na czym oko czytelnika się potrafi zaciąć.

 

Świat, który wymyśliłaś, ma ogromny potencjał. Chętnie przeczytałabym więcej historii, które się w nim dzieją.

TAAK!!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Gruszel!

 

 Stanęłam pośrodku drogi, czując na sobie spojrzenia ukrytych demonów. Wypieprzyć się w takim momencie, kiedy już prawie zasłużyłem na reinkarnację…

Stanąłem :3

 

często jeszcze wraz z zaschniętymi kawałkami dziąseł. zbyłem starszą demonicę próbującą sprzedać mi dywan z ludzkich włosów, i stanąłem przed dużą posiadłością.

Wielka litera na początku drugiego zdania.

 

Zakryłem nos; lepiej, żeby grzyby nie wyrosły mi w płucach.  – Skubana ma kasę – powiedział Nachash, pełznąc w stronę purchawki. – To jest vakil. Gdyby ktoś przypadkiem go zmiażdżył…

Akapit.

 

Ostrożnie schowałam ją do kieszeni.

Schowałem

 

Klimat fest, kupiłaś mnie Twoim przedstawieniem Piekła. Tekst skojarzył mi się z serią Komornik Michała Gołkowskiego, a końcówka – no oczywiście, że Dorohedoro. :D

W sumie to tekst ogólnie ma taki grzybowo-psychotyczny klimat jak Anime o Grzybach i Gadach.

Powiadasz, że może powstanie coś więcej w tym uniwersum? Bardzo chętnie przeczytam w takim razie.

A końcówka mnie zaskoczyła, oczywiście założyłem, że chodzi o kobietę, a tu niespodzianka. Wiadomo, niektórzy mogliby powiedzieć, że aż takie oddanie psu może być na wyrost, ale mi się to spodobało. ^^

Klimk.

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej Radku!

 

Piękna opowieść o miłości sięgającej poza grób. Przeczytałem jednym tchem, choć bałem się (na początku), że odpadnę.

Wow blush Chyba jeszcze nie dostałam tak pozytywnego komentarza. Bardzo mnie to cieszy.

 

Zdumiałem się, że Ka, podobnie jak Ba czy Akh się pisze z dużej litery. Przysiągłbym, że kiedyś się pisało z małej jak dusza, cień, ręka czy noga. W końcu to nazwa pospolita. Sprawdziłem i teraz jest wszędzie z dużej.

Wykopyrtnąłem się na Oku Kamsy, bo Mahabharata podaje, że rzeczony demon ma ich 39. Albo to niefortunna nazwa dla “słońca” oświetlającego piekło, albo mam chore skojarzenia.

Nie jestem znawczynią żadnych religii, stąd pewnie jeśli się ktoś interesuje, to może go kolić w oko. I tak, to miała być nazwa dla słońca. Zrobię research i zamienię Kamsę na coś bardziej prawidłowego. Dzięki!

Zachwyciłem się, ubawiłem i niepotrzebnie marudzę, ale chciałem Ci dać przykład, na czym oko czytelnika się potrafi zaciąć.

Och, no przestań heart

 

TAAK!!

Myślałam nad historią Ilham, Garrego albo kogoś, kto w ogóle się tutaj nie pojawił. Jeśli odzew jest pozytywny to pewnie coś stworzę.

 

Dzięki za klika i komentarz!

 

Hej Barb!

 

Stanąłem :3

Dave jest genderfluid xD

 

Klimat fest, kupiłaś mnie Twoim przedstawieniem Piekła. Tekst skojarzył mi się z serią Komornik Michała Gołkowskiego, a końcówka – no oczywiście, że Dorohedoro. :D

Komornika nie znam, ale Dorohoedoro przyznaję, odegrało tu swoją rolę ;P

 

A końcówka mnie zaskoczyła, oczywiście założyłem, że chodzi o kobietę, a tu niespodzianka. Wiadomo, niektórzy mogliby powiedzieć, że aż takie oddanie psu może być na wyrost, ale mi się to spodobało.

Ktoś kto ma świnki morskie i traktuje je jak dzieci na pewno zrozumie, hehe.

 

Cieszę się że tak się spodobało, początkowo nie wiedziałam nawet, czy w ogóle warto wstawiać ;P Błędy, oczywiście, poprawię.

 

Dzięki za komentarz i klika!

 

 

Uuu, la, mocny tekst. I bardzo dobry. Na wstępie powiem, że z wiekiem przestałem czytać o zabijaniu w tak skrajnej dystopii. Zresztą nawet za młodu niewiele tego przeczytałem. Głównie z powodu głównego bohatera, który często niby zły i bezlitosny, ostatecznie okazywał się prawy i sprawiedliwy tak bardzo, że na prawo od niego była już tylko ściana. :( Do tego często towarzyszyła mu polska martyrologia, której miałem serdecznie dosyć.

A tu czuć powiew świeżości. I choć to świat czarny w czarnym już od pierwszych zdań, to jednak zamiast go porzucić, wciągnęło mnie. Duża w tym zasługa dobrego warsztatu, od pierwszych zdań czyta się “przyjemnie”.

Wrzucasz na początku parę haseł, jak Oko Kamsy czy Łowcę, bez szczegółowych wyjaśnień (i dobrze, tak to powinno wyglądać we wstępie) i człowiek już jest ciekawy, o co chodzi. Dokładasz dobrą strukturę i hierarchię, która początkowo mogłaby wydawać się chaotyczna, ale ostatecznie trzyma się kupy. I przede wszystkim – zaskakujące zachowania. Jak na przykład danie w pysk, choć już sama postać Boga jest ciekawa, mimo że ukazujesz go jednowymiarowo. Za to główny bohater ma już pełen przekrój cech, jest niejednoznaczny, ani dobry, ani zły. Po prostu jest. Chciałoby się rzecz, że z krwi i kości, ale chyba nie do końca. ;)

Upychasz sporo info dumpu, ale po kawałku i umiejętnie wymieszanego z akcją, więc nie nuży. Rozdmuchana wizja, nie ma co, masz wyobraźnię i sporo dobrych pomysłów. Zjadanie Ka – bomba. Co tu dużo mówić, czytałem z dużą przyjemnością każdy kolejny akapit, mimo że w ogóle nie lubię takich tekstów. :)

Ale żeby nie było, finał mi się nie podobał. Zupełnie. Skojarzył mi się ze starymi babciami – kociarami, które ciągle gadają ze swoimi pupilami, jak z ludźmi.

 

I choć na ogół nie nominuję betowanych opowiadań, to widać że to wizja i tekst Autorski. Masz więc ode mnie nominację jak tylko minie te kilka wymaganych dni.

Pozdrawiam.

 

Darconie, nie trzeba już czekać i można nominować od razu. Zmiany regulaminu nastąpiły;)

Слава Україні!

Hej Darconie!

 

Uuu, la, mocny tekst. I bardzo dobry.

Ohhh blush

 

A tu czuć powiew świeżości. I choć to świat czarny w czarnym już od pierwszych zdań, to jednak zamiast go porzucić, wciągnęło mnie. Duża w tym zasługa dobrego warsztatu, od pierwszych zdań czyta się “przyjemnie”.

No cóż, takie było założenie, choć próbowałam go rozjaśnić go humorem, ale nie wyszło zbyt dobrze ;P Cieszę się, że czytało się przyjemnie, bo często mam problemy z dobrą narracją.

 

Dokładasz dobrą strukturę i hierarchię, która początkowo mogłaby wydawać się chaotyczna, ale ostatecznie trzyma się kupy.

Ach, ze strukturą też miewam problemy, jako że jestem fanką retrospekcji które spowalniają akcję ;P

 

Za to główny bohater ma już pełen przekrój cech, jest niejednoznaczny, ani dobry, ani zły. Po prostu jest.

Baardzo mi zależało, żeby Dave był poza moralnością, więc cieszę się, że tak go odebrałeś. Chciałam pokazać, że on nie chce nikogo zbawiać, nic ratować i sam nie czuje się bohaterem. Ma swój cel i reszta obchodzi go jedynie tyle, na ile musi ;P

 

Upychasz sporo info dumpu, ale po kawałku i umiejętnie wymieszanego z akcją, więc nie nuży.

Ach, świat rozrastał się z każdym zdaniem, więc ostatecznie miałam materiał na małą powieść, ale dla dobra historii musiałam wyciąć kilka ciekawszych miejsc i czy osób ;)

 

Zjadanie Ka – bomba. Co tu dużo mówić, czytałem z dużą przyjemnością każdy kolejny akapit, mimo że w ogóle nie lubię takich tekstów. :)

Aww blush

 

Ale żeby nie było, finał mi się nie podobał. Zupełnie. Skojarzył mi się ze starymi babciami – kociarami, które ciągle gadają ze swoimi pupilami, jak z ludźmi.

O finale słyszałam już różne opinie, od takich, gdzie był on jedyną dobrą, zaskakującą rzeczą, po właśnie takie jak twoja: zupełnie nietrafiony pomysł. Ja sama bardzo przywiązuję się do zwierząt i po jednym wróblu wciąż się nie otrząsłam, to chyba tego skutki ;P

 

I choć na ogół nie nominuję betowanych opowiadań, to widać że to wizja i tekst Autorski. Masz więc ode mnie nominację jak tylko minie te kilka wymaganych dni.

Nie chcę sobie robić nadziei ale… tu nie chodzi o bibliotekę, prawda?

 

Dziękuję za rozbudowaną opinię, bardzo mnie podbudowała w czasie, gdy przechodzę pewien kryzys (wątpię w jakość moich tekstów). Nie wiesz, jak bardzo jest mi miło to słyszeć :P

 

 

Oko Kamsy – zawsze możesz zrobić historię, że rzeczony demon miał 40 oczu (parzysta liczba pasuje) i ktoś mu jedno zabrał i nadmuchał, żeby się zrobiło “jak Słońce”.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Wątpliwości co do własnego pisania ma większość z nas na jakimś etapie życia. Myślę, że maleją one z wiekiem lub kolejną wydaną książką na papierze. Przeczytałem tu wiele opowiadań, jeszcze więcej na innym portalu, więc moja pozytywna opinia wynika bardziej ze statystyki, niż chwilowego zachwytu. Nie wydaje mi się też, że można napisać dobre warsztatowo opowiadanie przez przypadek, ale jeśli chcesz, to zajrzę jeszcze do jakiegoś Twojego opowiadania. Daj tylko znać, do którego komentarz przyda Ci się najbardziej.

Co do finału, to trzeba sobie zdefiniować, co jest rzeczą zaskakującą. Ja też lubię zwierzęta, ale Twój bohater nie przejawia w tekście żadnych większych uczuć do zwierząt czy psów. Nie wraca myślami do okresu dzieciństwa. Przynajmniej ja tego w tekście nie zauważyłem, choć mogłem przegapić. Więc jeśli nie ma żadnych sygnałów, to taki finał nie jest zaskoczeniem, a królikiem z kapelusza. Z zaskoczeniem mamy do czynienia wtedy, gdy final okazuje się logiczny, wynikający z kolejnych wskazówek w tekście, ale na który mimo wszystko nie wpadliśmy.

Nie, nie chodzi o bibliotekę. :) Fajnie, że portal wrócił do dawnych zwyczajów.

Pozdrawiam.

 

Wielki bydlęta, a groźne jak niższe demony.

Literówka.

Ka było wręcz definicją człowieczeństwa, miał je każdy z ludzi, choć tutaj zazwyczaj głodowały.

Wywaliłbym. Zdanie będzie miało lepszy wydźwięk.

 Przeklęty rzucił się w moja stronę, z szybkością atakującego czarta.

Wywaliłbym przecinek.

kły kłapały

Aliteracja.

Nie mogłem oderwać wzroku od przeklętego

W sumie pisałbym tego Potępionego i Przeklętego z wielkiej.

aż do końcówek palców

Koniuszków.

Te oczywiście dłubały w nosach, niekoniecznie swoim

Zdecydowałbym się do to liczby.

Te oczywiście dłubały w nosach, niekoniecznie swoim, starały się podgryźć pięty kolegi, jeśli ten akurat zajęty był słuchaniem albo próbowały trafić mnie w głowę papierowymi kulkami.

Ogólnie całe to zdanie jest takie bardzo pratchettowskie i nie pasuje do wcześniej budowanego klimatu.

Przecież jest jeszcze ona.

Z jakiegoś powodu nie nadałaś jej imienia?

Na przykład z tym łowcą, Benem, zrobiłaś odwrotnie, a chyba ona ma tu większe znaczenie.

Długo patrzył, a gdy Bóg z zakrwawionym nosem próbował protestować, uciszył go ręką.

Mało wszechmogący jak na wszechmogącego.

 

Nie zastanawiałem się długo, chwiejnie wstałem z podłogi, otarłem usta i chwyciłem rzeczy. Nie wiedziałem, na co się zgadzam, ale jedno było pewne: każda cena za ponowne spotkanie będzie zbyt mała.

Cała ta scena z bogiem, diabłem i sądem jest całkiem odklejona jeśli chodzi o klimat od poprzedniej. Rozumiem zamysł, przyjmuję, że bohater widział własną kreację Sądu Ostatecznego, jednak – mimo wszystko – takie są moje odczucia. A klimat wcześniejszej sceny był świetny, taki apokaliptyczny, brudny i w ogóle.

A przecież tak mało brakowało… gdyby nie czyste szczęście, gdybym wtedy się zawahał…

Technicznie rzecz biorąc, co by się mu stało, gdyby go potępiony zabił? W końcu jest w Piekle, raczej nie może umrzeć. Czy wtedy by po prostu zniknął?

W takim razie czemu dusze cierpiętników nie giną? Ktoś ich leczy? Czy tylko potępiony może ich zabić? W takim razie wypatrywaliby go niczym zbawienia.

W Piekle wygląda się tak, jak chwilę przed śmiercią, więc gdyby postarał się wyzionąć ducha nieco wcześniej, może nie miałby teraz tak paskudnej facjaty. Ach, z nim i tak nie było tragicznie. Gorzej mieli ci którzy, dajmy na to, wpadli pod kombajn albo spadli z wysokości. Teraz bulgoczą sobie, zmieszani w czerwoną breję z innymi szczęściarzami.

Znów mam zagwozdkę, jak oni w takim razie mogą zginąć?

a to ponoć mnie nazywają Diabłem.

A nie samego diabła? :P

Za odpowiednią cenę, można wykupić sobie ciało demona

Zbędny przecinek.

 Oczywiście, byli przed nim inni, ale tych ludźmi już nazwać nie mogę. Za odpowiednią cenę, można wykupić sobie ciało demona i przetransferować do niego duszę. Ewentualnie, jeśli ktoś ma tyle odwagi, da się uszyć własne, z kończyn innych mieszkających tu istot. Problem polega na tym, że transferu duszy może dokonać tylko demon, a jeśli oznakuje ciało, już do końca żyje się jako bezwolna kukiełka.

Rozmowa z barmanem robi się okropnie długa i to nie przez samą rozmowę, tylko przez to, że służy ci ona do oddania całej kreacji świata. Według mnie całkiem niepotrzebnie, chyba, że będą to elementy istotne dla fabuły – ale i wtedy lepiej byłoby to rozproszyć i poskracać.

No i do jakiego końca? :P

No i się żyje, czy jednak nie-żyje?

 Stąd tak niewielu Łowców osiągnęło reinkarnację. Przeważającą większość zeżarli przeklęci, inni stawali się demonami, a jeszcze innych siłą wsadzano do demoniego ciała, by po kres dni służyli jako niewolnicy. Parszywy los, jakby życie tutaj nie było wystarczająco paskudne. Powstały nawet targi, gdzie demony niższej rangi, polujące na Łowców, sprzedawały ich możniejszym, w ramach sług. Zasrańcy wyłapywali łowców jak bydło. Zresztą, czy jesteśmy kimś więcej? Polujące demony były zagrożeniem prawie tak wielkim jak potępieńcy, a dla mnie nawet większym. Stukrotnie bardziej wolałbym umrzeć, niż zostać pieprzoną kukiełką.

No i znów wall of tekst. I o ile cenię wizję, o tyle zastanawiam się, czy nie jest to też troszkę zbyt szczegółowo wyłożone? Czasem lepiej zostawić coś dla czytelnika. :)

Spojrzałem wprost w jej ciemne oczy. Nie doszywa sobie nic do ciała, nie pożera Ka… ach, czyli jedna z tych ambitnych. Chce wywalczyć miejsce w Piekle, zarobić na demonie ciało, pewnie jakieś z górnej półki. Mądrze, ha! pewnie lepsze to niż reinkarnacja. W końcu i tak tu wrócę, prawdopodobnie na gorszych warunkach.

Wcześniej to się wydawało, że Diabeł wybrał bohatera na łowcę i dał mu pewne zadanie. Teraz, te ścieżki rozwoju, wypadają tak trochę… RPGowo. :P

Dziwniejsze były grzybki, porastające gnijącą framugę. 

Niepotrzebny przecinek.

 – Wiesz ile jest warta? Jak nie uda nam się polowanie, to po prostu kupię Ka.

I nikt tego nie pilnuje?

W sumie najracjonalniej dla niego byłoby się wycofać i kupić to Ka. Po co ryzykować?

…dlatego to trochę kiepski pomysł, by Ka były do kupienia.

Ale nawet jeśli jest nikła nadzieja… Nawet jeśli choć cień szansy… Pieprzę te demonie ciała, pieprzę Niebo, jeśli istnieje, wiem, że nawet po reinkarnacji tutaj wrócę.

W sumie mógłby się upewnić, spróbować odnaleźć kogoś, kto już się raz zreinkarnował i znów umarł.

Bez Ka ludzie faktycznie umierają, już na zawsze. Wymazuję ich istnienie.

OK, czyli oni wszyscy istnieją, dopóki mają Ka – nawet ci z rozczłonkowanymi ciałami. W takim razie jak rozwalił któremuś z przeciwników głowę, to w sumie go nie zabił, tylko spowolnił/zdezorientował na tyle, by móc mu zabrać Ka. OK.

– Milcz. – Schyliłem się po jeden z leżących na ziemi zardzewiałych haków. Ilham nie wie, że ją przejrzałem, więc jeśli tylko nie usłyszy strzału, będzie czekać.

Cokolwiek planuje, chyba lepiej byłoby jej obserwować z ukrycia.

Bez sensu, z tego pokoju nie było wyjścia poza tym, które było za mną.

Powtórzenie.

Dusiłem się, chwyciłem za pistolet, gotów odstrzelić sobie kawałek szyi. Zacisnąłem powieki i strzeliłem. Język szybko odwinął się, spadł na podłogę i zatrząsł.

W sumie, skoro można tam istnieć z dowolnie zdeformowanym ciałem, to nie mógł po prostu zrobić dziury sobie w brzuchu i włożyć Ka prosto do żołądka?

– Po rytuale wszystko się zmienia, nabierzesz lojalności. Wolna wola to jedynie przeszkoda, warto się jej pozbyć – wypalił nagle Nergal.

To wypalił nagle nie pasuje mi do sytuacji. Może objaśniał?

A więc tak to sobie wymyśliła. Sprytnie. 

Wymacałem w kieszeni vakhil, wyjąłem go z najwyższym trudem. Diabeł zauważył co robię, ale nie miał czasu zareagować. 

Ilham podłożyła tam vakhil?Tak?

Bo inaczej to wyszło tak, jakby czymś pospolitym można było pokonać diabła.

– Nieźle oberwałeś. – powiedziała beznamiętnym tonem, robiąc oględziny. – To cud, że jeszcze żyjesz. Masz szczęście, grzyby wyrastające z kikuta zatamowały krwawienie. Ale raczej już wrosłeś w podłogę, więc marne pocieszenie.

Opowiadanie chyba zbliża się do końca, ale nadal jest dla mnie niejasne, jak tam działa śmierć, obrażenia i jak funkcjonują ciała. Bo, dajmy na to, ktoś umarł z powodu wybuchu i jego ciało po śmierci nie ma płuc. A więc nie oddycha. Ale żyje, bo jego Ka przetrwało.

Nawet Ilham przecież ma przeciętą szyję, ale jej to zbytnio nie przeszkadza w funkcjonowaniu.

A tu nasz bohater krwawi, dusi się i ogólnie stan jego ciała jest ściśle związany z jego życiem.

 

– Persia – wyszeptałem przez zaciśnięte gardło i podbiegłem do psa. Na brudnym futrze suczki łatwo dało się zobaczyć zarys kości. Siwizna pokrywała sporą część futra, atramentową czerń zastąpiła szarość. – Już dobrze, przyszedłem po ciebie. 

Zacisnąłem powieki, czując jak w oczach wzbierają się łzy. 

– Robiłem okropne rzeczy, Persio. Jednak, mimo wszystkich przeciwności, jestem tutaj, przy tobie. Narodziłem się tylko po to, by znów cię spotkać – mruknąłem i wydawało mi się, że rozumie.

No tak, psy zawsze wiedzą.

Super smaczek na koniec. O wiele lepszy niż jakby to była kobieta. :)

Ale spokojnie mogłaś podać wcześniej imię, nikt by się nie zorientował. :P

Moim zdaniem to nie był królik z kapelusza, bo bohater o ile nie wspomina dzieciństwa i psów, to przecież wspomina Ją. Tylko czytelnik nie wiem, kim ta Ona była.

 

Opowiadanie przeczytałem z zainteresowaniem i niemałą satysfakcją. Bardzo mi się podobał obraz piekła, który wykreowałaś, był plastyczny, z łatwością mogłem sobie je wyobrazić. I był też po prostu ciekawy. Dobrze wyszły te rozważania dotyczące boga, natury piekła i to, ze koniec końców są tam “tylko ludzie” i od nich zależy, jak piekło będzie funkcjonowało. No i to puste niebo, też dobre!

Do fabuły nie mam większych zarzutów – a te, co miałem, wylistowałem wcześniej.

W zasadzie tylko cztery elementy chciałbym jeszcze raz wytknąć, dwa to detale, ale dwa dość istotne. Zacznę od detalu czyli tej wybuchającej purchawki. Jeżeli jest taka niebezpieczna, trzeba ją zdecydowanie wprowadzić w sposób, który podkreśli jej wyjątkowość – i najlepiej mocniej połączyć z samym planem Ilham. W innym wypadku wypada trochę jak takie lazy writing, bo narzędzie ocalenia po prostu wepchnęło się w dłonie bohatera. Tym bardziej, że wcześniej nic o tym purchawkach nie wspominasz.

Drugi element, to scena z Sądem Ostatecznym. o ile doceniam zamysł i humor, o tyle jest kompletnie odklejona od reszty opowiadania. To pierwszy poważny zarzut.

Trzecia sprawa, to jak wiele razy wspominałem, nie byłem w stanie wychwycić zasad rządzących życiem i umieraniem w piekle. Nie wiem na ile to moje dyletanctwo, a na ile brak konsekwencji i przemyślenia tematu. To drugi poważny zarzut.

Ostatni, choć też bym to potraktował jako detal, to mocno infodumpowa scena w barze.

I to w zasadzie tyle, opowiadanie bardzo dobre, gratuluję!

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

To jest królik, Gekikaro. Nikt tak normalnie nie myśli ani nie rozmawia. Gdybyś opowiadał mi o swoim psie to już w pierwszym zdaniu powiedziałbyś, że chodzi o psa, żebym Cię źle nie zrozumiał. Celowe unikanie wszelkich określeń, aby “Ona” nie skojarzyła się z psem, nie jest rozwiązaniem zaskakującym.

 

To jest królik, Gekikaro. Nikt tak normalnie nie myśli ani nie rozmawia. Gdybyś opowiadał mi o swoim psie to już w pierwszym zdaniu powiedziałbyś, że chodzi o psa, żebym Cię źle nie zrozumiał. Celowe unikanie wszelkich określeń, aby “Ona” nie skojarzyła się z psem, nie jest rozwiązaniem zaskakującym.

Gdybym nie znał ludzi, którzy traktują psy jak ludzi/dzieci, to może i bym w to uwierzył. :P

Ja tu przed oczami miałem takiego bezdomnego albo lumpa, dla którego ten pies był jedynym przyjacielem – i nie odniosłem takiego wrażenia, o którym mówisz. Tym bardziej, że bohater nikomu o niej nie opowiada, mówi w myślach do siebie, a chyba siebie nie musi utwierdzać w przekonaniu, że pies jest psem.

Problemem może być rzeczywiście ta "ona" dlatego ja bym dał imię od razu. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Radku 

 

Oko Kamsy – zawsze możesz zrobić historię, że rzeczony demon miał 40 oczu (parzysta liczba pasuje) i ktoś mu jedno zabrał i nadmuchał, żeby się zrobiło “jak Słońce”.

Dobry pomysł, zanotuję. Myślałam nad krótką powieścią w tym uniwersum i tam już miałabym o wiele więcej miejsca na światotwórstwo.

 

Darconie

 

Wątpliwości co do własnego pisania ma większość z nas na jakimś etapie życia. Myślę, że maleją one z wiekiem lub kolejną wydaną książką na papierze.

Mam nadzieję że i moje zmaleją, choć i teraz całkiem zmalały ;P Początkowo bałam się w ogóle ten tekst wrzucać.

 

Przeczytałem tu wiele opowiadań, jeszcze więcej na innym portalu, więc moja pozytywna opinia wynika bardziej ze statystyki, niż chwilowego zachwytu. Nie wydaje mi się też, że można napisać dobre warsztatowo opowiadanie przez przypadek,

Odbieram to jako dużą pochwałę ;P

 

ale jeśli chcesz, to zajrzę jeszcze do jakiegoś Twojego opowiadania. Daj tylko znać, do którego komentarz przyda Ci się najbardziej.

Hmm… staram się spełniać regułę wzajemności, a ponieważ twoje teksty mam już zakolejkowane, teraz moja kolej ;P Ale dzięki za ofertę, jest bardzo kusząca. Widziałam twoje komentarze pod innymi tekstami i zawsze brzmiały, jakbyś wiedział o czym piszesz, stąd cenię sobie twoją opinię. Pewnie, jeśli kiedyś napiszę coś dobrego, poproszę o opinię. Dzięki!

 

Co do finału, to trzeba sobie zdefiniować, co jest rzeczą zaskakującą. Ja też lubię zwierzęta, ale Twój bohater nie przejawia w tekście żadnych większych uczuć do zwierząt czy psów. Nie wraca myślami do okresu dzieciństwa. Przynajmniej ja tego w tekście nie zauważyłem, choć mogłem przegapić. Więc jeśli nie ma żadnych sygnałów, to taki finał nie jest zaskoczeniem, a królikiem z kapelusza. Z zaskoczeniem mamy do czynienia wtedy, gdy final okazuje się logiczny, wynikający z kolejnych wskazówek w tekście, ale na który mimo wszystko nie wpadliśmy.

Rozumiem, mogłabym wcześniej wcisnąć chociaż zdanie o psach, wtedy pewnie byłoby lepiej. Tak, dla niektórych finał może być przeszkodą. Zabawne, bo niby wiedziałam o tym o czym piszesz, a jednak z praktyką wyszło gorzej. No, na przyszłość będę pamiętać ;P

 

Hej Geki!

 

Mało wszechmogący jak na wszechmogącego.

Wszechmoc nie zawsze musi być wykorzystywana, choć może. Świat jest całkiem skomplikowany, musiałam robić porządną selekcję o czym napisać, a co zostawić w domyśle. Czy dobrze wybrała? Pojęcia nie mam ;P

 

Cała ta scena z bogiem, diabłem i sądem jest całkiem odklejona jeśli chodzi o klimat od poprzedniej. Rozumiem zamysł, przyjmuję, że bohater widział własną kreację Sądu Ostatecznego, jednak – mimo wszystko – takie są moje odczucia. A klimat wcześniejszej sceny był świetny, taki apokaliptyczny, brudny i w ogóle.

Ach to może być błąd, pierwotnie w tekście było więcej czarnego humoru, jednak opinia bet utwierdziła mnie w przekonaniu, że to niszczy klimat. Możliwe też, że to przez to, że nie do końca kontroluję jak piszę, chwilowo robię tak jak wyjdzie ;P

 

Technicznie rzecz biorąc, co by się mu stało, gdyby go potępiony zabił? W końcu jest w Piekle, raczej nie może umrzeć. Czy wtedy by po prostu zniknął?

W takim razie czemu dusze cierpiętników nie giną? Ktoś ich leczy? Czy tylko potępiony może ich zabić? W takim razie wypatrywaliby go niczym zbawienia.

I to jest ta rzecz o której milczałam za dużo. Wszystko rozchodzi się o Ka, więc umrzeć by nie mógł, ale będąc krwawą pulpą raczej wiele by nie zdziałał ;P

 

Rozmowa z barmanem robi się okropnie długa i to nie przez samą rozmowę, tylko przez to, że służy ci ona do oddania całej kreacji świata. Według mnie całkiem niepotrzebnie, chyba, że będą to elementy istotne dla fabuły – ale i wtedy lepiej byłoby to rozproszyć i poskracać.

I to jest główna bolączka tekstu, czyli świat zbyt złożony na coś krótkiego. Wiele tematów nie poruszyłam, np. sprawę demoniej hierarchii. Element o kukiełkach akurat zostać musiał, ale może faktycznie, powinnam je lepiej porozrzucać? 

 

Wcześniej to się wydawało, że Diabeł wybrał bohatera na łowcę i dał mu pewne zadanie. Teraz, te ścieżki rozwoju, wypadają tak trochę… RPGowo. :P

Zadaniem łowców jest polowanie. Co zrobią z łupem to już ich sprawa.

 

I nikt tego nie pilnuje?

W sumie najracjonalniej dla niego byłoby się wycofać i kupić to Ka. Po co ryzykować?

…dlatego to trochę kiepski pomysł, by Ka były do kupienia.

Nie pilunuje, bo Ilham to podrzuciła, A Lilitu jest bardzo niebezpieczne, więc nawet jeśli, raczej nie bałaby się zostawiać czegoś takiego w domu. I znowuż, Ka nie tak łatwo kupić, to też wiąże się z ryzykiem i tego też nie zawarłam w tekście. Ach, kusi powieść w której mogłabym na spokojnie wszystko opisać, łącznie z demonim targiem ;P

 

W sumie mógłby się upewnić, spróbować odnaleźć kogoś, kto już się raz zreinkarnował i znów umarł.

W sumie mógłby, tylko ze ludzie z Mordowni są raczej… mało rozmowni xD

 

Cokolwiek planuje, chyba lepiej byłoby jej obserwować z ukrycia.

Wtedy już w okolicy czaił się Diabeł, więc to nie takie proste ;P

 

W sumie, skoro można tam istnieć z dowolnie zdeformowanym ciałem, to nie mógł po prostu zrobić dziury sobie w brzuchu i włożyć Ka prosto do żołądka?

W sumie teoretycznie tak, tylko czy nie zabrałoby mu to podobną ilość czasu co odstrzelenie szyi? W końcu ten żołądek trzeba znaleźć, a Ja np. nie znająca anatomii miałabym z tym problemy. Plus, to trochę boli, pewnie jest jakieś ryzyko omdlenia (?). Nie wiem, nie znam się, bredzę xD

 

Ilham podłożyła tam vakhil?Tak?

Bo inaczej to wyszło tak, jakby czymś pospolitym można było pokonać diabła.

Tak było, Ilham nie je Ka, więc kasy ma sporo ;P

 

A tu nasz bohater krwawi, dusi się i ogólnie stan jego ciała jest ściśle związany z jego życiem.

Tak, gdyż komórki nerwowe dalej działają. Po jakimś czasie do, hehe, bólu gardła da się jako tako przyzwyczaić, pewnie są i piekielne specyfiki (i znowusz trzeba by jakieś info dać, zaraz wyjdzie leksykon xD), ale reakcje ciała są takie same, czyli Dave nie lubi się dusić tak samo za życia jak i po śmierci.

 

Ale spokojnie mogłaś podać wcześniej imię, nikt by się nie zorientował. :P

Pełna zgoda.

 

Zacznę od detalu czyli tej wybuchającej purchawki. Jeżeli jest taka niebezpieczna, trzeba ją zdecydowanie wprowadzić w sposób, który podkreśli jej wyjątkowość – i najlepiej mocniej połączyć z samym planem Ilham. W innym wypadku wypada trochę jak takie lazy writing, bo narzędzie ocalenia po prostu wepchnęło się w dłonie bohatera. Tym bardziej, że wcześniej nic o tym purchawkach nie wspominasz.

To pierwszy raz kiedy staram się opisać tak skomplikowany świat, więc nie miałam pojęcia ile i jakie informacje upchnąć, stąd te problemy. To nie usprawiedliwienie, bo błąd, ale staram się jakoś odpowiedzieć dlaczego tak. Ale też po prawdzie, nie wszystko przemyślałam dokładnie, kilka rzeczy mi umknęło ;P

 

Drugi element, to scena z Sądem Ostatecznym. o ile doceniam zamysł i humor, o tyle jest kompletnie odklejona od reszty opowiadania. To pierwszy poważny zarzut.

Chyba nie mam jak się obronić ;P Winna! Lubię tę scenę i tak wycięłam jeszcze jedną, retrospekcyjną, i to już bolało xD 

 

Trzecia sprawa, to jak wiele razy wspominałem, nie byłem w stanie wychwycić zasad rządzących życiem i umieraniem w piekle. Nie wiem na ile to moje dyletanctwo, a na ile brak konsekwencji i przemyślenia tematu. To drugi poważny zarzut.

O ile mogłam, starałam się wytłumaczyć w komentarzu, ale rozumiem Cię. Raczej też się nie wybronię. Śmieszne, bo mimo infodumpów i tak napisałam za mało ;P

 

Ostatni, choć też bym to potraktował jako detal, to mocno infodumpowa scena w barze.

Też nie mam jak się obronić, jest jak piszesz ;P

 

I to w zasadzie tyle, opowiadanie bardzo dobre, gratuluję!

Cieszę się, że się tak spodobało. Doceniam potężny komentarz, mimo wielu uwag, bardzo mi on schlebia ;P

 

Dzięki za komentarz i klika!

 

Darconie & Gekikaro

 

W zasadzie, wszystko co napisał Geki zgadza się z tym, co sama bym Ci odpisała. Jestem dość mocno przywiązana do zwierząt i też raczej nie myślę o swojej psicy jako o psie, raczej jak o człownku rodziny/przyjaciółce.

 

Gruszelko, tak nie można. :( Powinnaś zaprzeczyć wszystkiemu i pokazać, dlaczego nie mam racji. xD

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Gruszka, pociśnij! xD

Interesujące opowiadanie.

Bardzo fajna kreacja świata – Twoje piekło jest bogate w szczegóły. Może nawet tętni życiem, chociaż to kwestia definicji. ;-)

Bohaterowi można kibicować, acz nie jest pozbawiony wad. Na swój sposób kojarzy mi się z Wiedźminem. Cel ma opisany głośno i wyraźne, to jest aż zabawne.

Mnie się finał podobał – akcja ładnie przyśpiesza, a ostateczny twist mile zaskoczył.

Technicznie – pozostało parę usterek, między innymi ta zmiana płci narratora.

 

Edytka: Zapomniałam wspomnieć, że obrazoburcze przedstawienie sądu też mi się podobało, a teza o nieistnieniu nieba wydaje się ciekawa.

Babska logika rządzi!

Gruszelko, tak nie można. :( Powinnaś zaprzeczyć wszystkiemu i pokazać, dlaczego nie mam racji. xD

Gruszka, pociśnij! xD

Ekhem

*Czyści gardło*

NA BOGÓW CO TY NIGDY W PIEKLE NIE BYŁEŚ ŻE SIĘ TAK PYTASZ JAK TO WYGLĄDA?! NIKT CI NOGI NIE ODERWAŁ ŻE SIĘ ZASTANAWIASZ NAD KWESTIA ŻYWOTNOŚCI?! A TAK W OGÓLE TO NIE MASZ RACJI NA ŻADEN TEMAT!

*Kłania się*

Dziękuję.

 

Hej Finklo!

 

Bardzo się cieszę, że i Tobie się podobało. Wybacz za usterki, mam gościu przez co mało czasu na ich poprawę, już się za to biorę ;P

 

Może nawet tętni życiem, chociaż to kwestia definicji. ;-)

A może tętni… nieżyciem? devil

 

Cel ma opisany głośno i wyraźne, to jest aż zabawne.

To źle?

 

Dziękuję za klika i komentarz!

 

To źle?

Ależ skąd! Humor nigdy nie jest zły. A mnie to 666 Ka rozbawiło.

Babska logika rządzi!

Ależ skąd! Humor nigdy nie jest zły. A mnie to 666 Ka rozbawiło.

Nie mogłam się powtrzymać ;P Baardzo chciałam jeszcze dodać do Piekła człowieka który wymyślił sernik rodzynkami i jego brata, który wymyślił sernik bez rodzynek, ale ponoć niszczyło klimat ;( I gdzie mu miejsce na żarty? xD

Nie mogłam się powtrzymać ;P Baardzo chciałam jeszcze dodać do Piekła człowieka który wymyślił sernik rodzynkami i jego brata, który wymyślił sernik bez rodzynek, ale ponoć niszczyło klimat ;( I gdzie mu miejsce na żarty? xD

E, to dobre jest!

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Podejrzewam, że w Twoim (a może i w każdym?) piekle jest dzielnica “Specjalne Kręgi Dla”. ;-)

Babska logika rządzi!

@Geki:

Gruszelko, tak nie można. :( Powinnaś zaprzeczyć wszystkiemu i pokazać, dlaczego nie mam racji. xD

I tu właśnie masz rację!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Gruszel, miś nie lubi horrorów, a to taki właściwie horror z humorem. Przez ten humor nie mógł się oderwać i czytał od początku do końca. Koniec zaskakujący i super.

E, to dobre jest!

Podejrzewam, że w Twoim (a może i w każdym?) piekle jest dzielnica “Specjalne Kręgi Dla”. ;-)

I jeszcze miejsce z taką dużą rurą wydechową bez tłumika dla tych, którzy myślą że gazowanie w środku miasta to dobra zabawa i pewnie wszyscy ich podziwiają -,-

 

I tu właśnie masz rację!

Już nakrzyczane B)

 

Hej misiu!

 

Przez ten humor nie mógł się oderwać i czytał od początku do końca. Koniec zaskakujący i super.

Bardzo mnie to cieszy ;P Ależ kusiło wstawić więcej humoru, jednak taki miks mógłby przynieść odwrotne efekty ;)

 

Dziękuję za komentarz!

 

Bardzo dobrze się czytało. I płynnie.

Początek – początek to niezłe ominięcie problemu z tym, jak zacząć tekst. Udanie uruchamiasz opowieść.

A i końcówka ma jakby podwójną warstwę, z jednej strony to, że każdy szuka kogoś bliskiego (i wcale nie takie rzadkie jest to, że tacy ludzie doceniają więź ze zwierzętami domowymi), nawet gdy nie rozumie ludzi, a z drugiej sugeruje gdzieś, że zwierzęta nie-ludzkie jednak mają w sobie “coś więcej”.

Powyżej Darcon zasugerował, że zakończenie nie jest zaskoczeniem, a królikiem z kapelusza. Z pierwszą częścią tezy się zgadzam – zaskoczenia w tym nie było żadnego. Ale czy jest tu królik? Ja w sumie odebrałem to jako scriptum (nawet nie epilog, a właśnie post scriptum). Takie odbicie, tło, coś, co pojawiło się w wyszarzonych barwach. Paradoks – kawałek opowieści istotny dla bohatera, ale nieistotny dla opowieści ale… ta nieistotność doskonale wpisuje się w kreowane universum. W sensie – pozornie zbędny element opowiadania, dodaje ostrości ocenie wcześniejszych fragmentów. Taka demonstracja – zakładam, że w sumie pewnie niezamierzona pisarsko, ale jednak – że co ważne dla bohatera, jest totalnie zbędne dla “kogoś obserwującego z góry”.

Czyli od strony technikaliów Darcon ma rację, od strony “wczucia się” w świat… Dyskutowałbym. Tym niemniej cieszy mnie, że przeczytałem ten komentarz, bo bez uwagi Darcona pewnie bym się nad tym nie zastanowił. To znaczy po przeczytaniu miałem podskórne wrażenie czegoś takiego, ale bez wnikania, wnikałem dopiero po rzuceniu okiem na wypowiedź Darcona. I tu się w sumie wyłania wartość dyskusji pod opowiadaniami :-)

 

"Nachash natychmiast skoczył na mięso, rozdarł się na dwie połówki"

– ależ się skojarzyło ze Spawnem!

 

"wyjęczał Nachash (…) Nie miał sił i nikt się nim nie interesował"

"mówił dalej Nergal, oglądając wijącego się Nachasha"

– czyli jednak ktoś się interesował, choć niekoniecznie tym, co próboweał powiedzieć.

 

Z drobiazgów: przed wieloma akapitami jest dodatkowe większe wcięcie w formie dodatkowej spacji.

 

"kładąc przede mną parujący kubek z tańczącą wodą: fermentowaną krwi Rahu z trupimi paznokciami"

– krwią

 

"Nam sam koniec"

-> Na sam koniec

 

PS. Ach, no i teraz już wiem, co miałaś na myśli, wspominając jakiś czas temu o stylach pisania – a czego po “Gołębiarzach” nie wychwytywałem, ale tu już owszem.

 

EDIT:

Ale tytuł jednak mogłaś dobrać mocniej ;P

 

Hej wilku!

 

Miło mi, że wpadłeś! 

 

Bardzo dobrze się czytało. I płynnie.

Wilk chwali… żegnaj, piórko, zegnaj, portalu [*]

 

A i końcówka ma jakby podwójną warstwę, z jednej strony to, że każdy szuka kogoś bliskiego (i wcale nie takie rzadkie jest to, że tacy ludzie doceniają więź ze zwierzętami domowymi), nawet gdy nie rozumie ludzi, a z drugiej sugeruje gdzieś, że zwierzęta nie-ludzkie jednak mają w sobie “coś więcej”.

Bardziej miałam na myśli drugą stronę, ale pierwsze też z tyłu głowy gdzieś się przewijała. Może to przez moje podejście do zwierząt, ale rzadko odróżniam je od ludzi (w końcu ludzie to też zwierzęta, więc to ma sens ;V). Cieszę się, że są jednak obrońcy końcówki, choć zgadzam się z Darconem, że warto byłoby rzucić jakiś haczyk wcześniej, zasugerować, nie sugerując.

 

Ale czy jest tu królik? Ja w sumie odebrałem to jako scriptum (nawet nie epilog, a właśnie post scriptum). Takie odbicie, tło, coś, co pojawiło się w wyszarzonych barwach.

Też o tym myślałam jako o epilogu (przez chwilę nawet chciałam z tego wycisnąć pełnoprawną, choć krótką powieść).

 

Taka demonstracja – zakładam, że w sumie pewnie niezamierzona pisarsko, ale jednak – że co ważne dla bohatera, jest totalnie zbędne dla “kogoś obserwującego z góry”.

Hmm… nie wiem czy dobrze rozumiem, wymyślając zakończenie chciałam zwrócić uwagę, że Dave’owi zależy na niektórych osobach (nazwijmy Persię osobą), ale to niczyja sprawa, tylko jego. Więc on nie przejmuje się innymi a oni niech odczepią się od niego ;P Stąd też nigdy nikomu o Persii nie wspomina.

 

od strony “wczucia się” w świat… Dyskutowałbym. Tym niemniej cieszy mnie, że przeczytałem ten komentarz, bo bez uwagi Darcona pewnie bym się nad tym nie zastanowił. To znaczy po przeczytaniu miałem podskórne wrażenie czegoś takiego, ale bez wnikania, wnikałem dopiero po rzuceniu okiem na wypowiedź Darcona.

Czegoś takiego, czyli czego? Wczucia się w świat? Nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem.

 

ależ się skojarzyło ze Spawnem!

Znowu ktoś z przeszłości ukradł mi pomysł? xD Googlowałam Spawna i języki ale nie ma nic takiego ;V

Z drobiazgów: przed wieloma akapitami jest dodatkowe większe wcięcie w formie dodatkowej spacji.

Och, mój odwieczny wróg, bo słabo widzialny! Przetrzepię tekst pod tym względem.

 

PS. Ach, no i teraz już wiem, co miałaś na myśli, wspominając jakiś czas temu o stylach pisania – a czego po “Gołębiarzach” nie wychwytywałem, ale tu już owszem.

Teraz ja nie wiem ;P Chodzi o reporterski styl pisania?

 

Ale tytuł jednak mogłaś dobrać mocniej ;P

To moja największa słabość ;P

 

Dziękuję za komentarz!

 

 

Wrócę z obszerniejszym komentarzem, na razie tylko: udany tekst, przede wszystkim światotwórczo. Jak mi trochę ból głowy przejdzie, napiszę więcej.

ninedin.home.blog

Hej ninedin!

 

Wrócę z obszerniejszym komentarzem,

A więc czekam ;P

 

udany tekst, przede wszystkim światotwórczo.

Przyznaję, najpierw wymyśliłam świat i Dave’a, potem fabułę ;P

 

Jak mi trochę ból głowy przejdzie, napiszę więcej.

Trzymaj się w takim razie ;P

 

Dzięki za komentarz!

Dzień dobły! :)

 

Opko bardzo mi się podobało pod względem wykreowanego świata – bardzo ciekawe opisy piekła, np. podobały mi się te drinki w barze :D PRZEświetna postać barmana i tego jego sprzętu oraz całego biznesu – super heart

Podoba mi się również wizja boga i zaświatów – osobiście jestem przekonana, że bóg, jeśli istnieje, musi albo mieć nas w dupie, albo być takim podłym chujkiem, któremu nie można ufać… Mam nadzieję, że jednak żaden taki nie istnieje i po śmierci czeka mnie pustka. xD

Jak dla mnie ten karykaturalny Sąd Ostateczny był bardzo ciekawą wizją i mnie do opowiadania pasował.

 

Zarzuty mam troszeczkę co do logiki – np. ten wybuchowy grzybek zabił diabła i wszystkich wokół, ale nie bohatera, który trzymał go w ręce… I już sam fakt, że wypatrzyli coś tak malutkiego… Wiem, że wydzielało chmurę tych swoich zarodników – ale w takim razie – co to za “pułapka”, skoro od razu ją widać? W sumie, może to bardziej “odstraszacz”…

 

Dalej – Ilham twierdzi, że mogą tam stworzyć “lepszy świat”, bo to przecież “tylko ludzie”. Otóż, moim zdaniem, nieprawda – bo przecież są tam diabły, które KARMIĄ SIĘ rozpaczą – sama napisałaś, że dla nich potępieni są jak kurczaki – a zatem potrzebują jej do istnienia. Albo ludzie musieliby całkiem przejąć piekło, albo cierpienia nie da się wyeliminować – chyba że istnieje dla diabłów coś w rodzaju “rozpaczowego wegeterianizmu” (ale chyba nie byłyby skłonne na niego przejść).

Intrygi Ilham też nie do końca rozumiem – skąd wiedziała, że diabeł na pewno się pojawi, żeby “zkukiełkować” Dave’a? To po pierwsze. Po drugie, jeżeli trzeba zabić diabła, żeby przejąć jego ciało i rolę – to chyba w tej sytuacji te “przywileje” należałyby się Dave’ovi, bo to on tego dokonał? Czy znaleźne też się liczy? xD

Motywacji “jęzora” nie rozumiem tak do końca – chciał się podlizać diabłu, o to chodzi…? W sumie jęzory w tym powinny przodować, więc… xD

 

I jeszcze nie bardzo rozumiem tych wszystkich potępieńców, którzy tak zawzięcie walczą o życie. Nie mają szans wydostać się z piekła, więc ostateczny koniec egzystencji powinien im się jawić jako wybawienie… Wiem, że wola przetrwania jest silna, ale oni już nie żyją xD, a poza tym naprawdę, ale to naprawdę nie mają szans na poprawę losu.

 

Ponadto baaaardzo długo nie mogłam się zorientować, kogo tak właściwie ściga Dave – potem wykminiłam, że chodzi o zbiegłych z Mordowni, bodajże – ale można było zaznaczyć to wcześniej. 

 

Moim zdaniem motyw z piesłem – uroczy. ^^

 

Pozdławiam :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej DHBW!

 

Miło mi, że wpadłaś.

 

Fajnie, że były fragmenty, które przypadły CI do gustu. Co do zarzutów, pobronię się, bo sądzę, że akurat tym razem jestem w stanie odeprzeć wszystkie zarzuty, czy to lepiej, czy też gorzej ;P

 

np. ten wybuchowy grzybek zabił diabła i wszystkich wokół, ale nie bohatera, który trzymał go w ręce…

Nigdzie nie pisałam, że zabił Diabła, za to pisałam, że go nie zabił, o tutaj:

Więc przepraszam, twoje życie to mała cena za nadszarpnięte zdrowie samego Diabła. Jest słaby, teraz mam szansę.

I już sam fakt, że wypatrzyli coś tak malutkiego… Wiem, że wydzielało chmurę tych swoich zarodników – ale w takim razie – co to za “pułapka”, skoro od razu ją widać? W sumie, może to bardziej “odstraszacz”…

Nie jestem pewna, o kogo Ci chodzi, ale ta “purchawka” miała właśnie rozmiary purchawki, czyli mniej więcej piłki tenisowej. Wypatrzenie jej, na środku pokoju, w dodatku wydzielającej zarodniki raczej nie mogły być trudne. I, vakhil to nie pułapka, o tym też nigdzie nie pisałam. Tak, Dave użył jej do wybuchu, ale zazwyczaj służy za wystrój wnętrz, stąd ani Dave ani Nachash nie zdziwili się, gdy zobaczyli ją w mieszkaniu Lilitu. Gdyby vakhil służył do tworzenia pułapek, Dave raczej na starcie uciekłby z domu, bo śmierdziałoby to zdradą Ilham z kilometra ;P

 

Dalej – Ilham twierdzi, że mogą tam stworzyć “lepszy świat”, bo to przecież “tylko ludzie”. Otóż, moim zdaniem, nieprawda – bo przecież są tam diabły, które KARMIĄ SIĘ rozpaczą – sama napisałaś, że dla nich potępieni są jak kurczaki – a zatem potrzebują jej do istnienia.

I chwilę wcześniej rozwodzę się nad sposobami na stanie się demonem przez ludzi, co jest najczęściej wybieraną “karierą” łowców w Piekle. Stąd można wysnuć wniosek, że spora część demonów to ludzie. Ba, jeżeli można stać się samym Diabłem, to on też prawdopodobnie kiedyś był człowiekiem. I tu powstaje pytanie, ile z tego typu rzeczy dać w domyśle? Ta wiedza nie jest niezbędna do zrozumienia fabuły, a infodumpów miałam już pełno, stąd postanowiłam ją wyciąć.

 

Intrygi Ilham też nie do końca rozumiem – skąd wiedziała, że diabeł na pewno się pojawi, żeby “zkukiełkować” Dave’a? To po pierwsze.

To też zasugerowała w rozmowie, o tutaj:

 

 – Demony bardzo interesują się tymi, którzy radzą sobie w Piekle… Z takich powstają najlepsze kukiełki – mruknęła, zaciągając się papierosem. 

A Ilham wiedziała, że Dave ma ostatnie Ka, o tym też wspominała.

 

Po drugie, jeżeli trzeba zabić diabła, żeby przejąć jego ciało i rolę – to chyba w tej sytuacji te “przywileje” należałyby się Dave’ovi, bo to on tego dokonał? Czy znaleźne też się liczy? xD

To już wyjaśniłam wcześniej, Diabeł przeżył, nie tak łatwo go ubić. Inaczej umieralność władców piekieł byłaby całkiem spora.

 

Motywacji “jęzora” nie rozumiem tak do końca – chciał się podlizać diabłu, o to chodzi…? W sumie jęzory w tym powinny przodować, więc… xD

A tutaj sugestia padła ze słów Nergala. I on i Nachash również byli kukiełkami. No i demonom raczej bardziej opłaca się współpraca z Diabłem niż z jakimś randomem.

 

a poza tym naprawdę, ale to naprawdę nie mają szans na poprawę losu.

Mają, są tacy którym udało się załatwić dostawy krwi Rahu, o tym też pisałam. 

 

Ponadto baaaardzo długo nie mogłam się zorientować, kogo tak właściwie ściga Dave – potem wykminiłam, że chodzi o zbiegłych z Mordowni, bodajże – ale można było zaznaczyć to wcześniej. 

Informacji w tekście, jak sama widzisz jest sporo, więc właściwe ich umiejscowienie było kluczowe. Nie twierdzę, że zrobiłam wszystko idealnie, po prostu ta informacja nie wydawała mi się aż tak ważna, żeby rzucać ją od razu.

 

Moim zdaniem motyw z piesłem – uroczy. ^^

Z tego co widzę, zdania są podzielone ;P

 

Pozdławiam :)

Pozdławiam łównież ;P

Dziękuję za komentarz!

 

Witaj Gruszelu,

fajnie widać postęp w Twojej pracy. Po pierwszym opowiadaniu, które czytałem (jeszcze w trakcie bety), nie spodziewałbym się takich postępów w pół roku. Jest fajnie i obrazowo, chociaż jeszcze miejscami zdarzają się nieskładności.

Na plus, jak zauważyli przedpiśćcy, należy dołożyć światotwórstwo z demonami, Ka, Diabłem, przenoszeniem duszy, marionetkami, i tak dalej… Wszystko na plus:P

Nie podoba mi się natomiast sama fabuła. To znaczy nie jest tragicznie, ale jest za to trochę uwag. Zaczynasz od długiej ekspozycji i sceny z sądem – obie są fajne, ale zajmują Ci ponad połowę tekstu i na akcję w domu, najważniejszą dla historii, zostaje Ci plus minus 20k znaków. Ja bym sugerował wciśnięcie czegoś już do tej pierwszej sceny ekspozycji/walki. Czego? No właśnie…

Drugim elementem jest, nazwijmy to, strzelby Czechowa. Chodzi mi o przenoszenie dusz do marionetek oraz kulkę z grzybami. Podkreślasz je tak wyraźnie, że jest w zasadzie pewne ich wykorzystanie i nie ma w tym żadnego zaskoczenia:P Szczególnie to drugie jest taaak oczywiste – jak David zatrzymuje się tylko tam, zabiera, omawiasz działanie – że wiem już, że na pewno to wykorzystasz. Takie rzeczy lepiej jest rozgrywać mimochodem i przy okazji czegoś innego, wtedy zaskoczenie jest więcej:P Stąd sugestia, że nawet wciśnięcie tego w ten długaśny początek mogłoby zadziałać.

No i trochę ten wątek Ilthan pozostaje taki lekko tylko poruszony i w sumie niedomknięty. Niby nie jest to sedno historii, ale brakuje mi konkluzji.

Za to piems na końcu jak najbardziej ok:)

Było dobrze, ale mogło być lepiej. Nara.

Слава Україні!

Wypatrzenie jej, na środku pokoju, w dodatku wydzielającej zarodniki raczej nie mogły być trudne.

No właśnie skoro było tam pełno grzybów, to mogło się mienić w oczach trochę… Ale oki, akceptuję. 

 

Nigdzie nie pisałam, że zabił Diabła, za to pisałam, że go nie zabił, o tutaj:

Więc przepraszam, twoje życie to mała cena za nadszarpnięte zdrowie samego Diabła. Jest słaby, teraz mam szansę.

A, rzeczywiście, czytałam to w niedzielę i chyba coś źle zapamiętałam, sorki. ^^’ W sensie, źle zrozumiałam, potem się wyjaśniło, ale zapomniałam, że się wyjaśniło. xD

W każdym razie – nadal dziwny wydaje mi się fakt, że jego mocno poraniło, a ten, kto to trzymał, przeżył.

 

Mają, są tacy którym udało się załatwić dostawy krwi Rahu,

Tak, ale to chyba tacy, którzy są łowcami? Ja to zrozumiałam tak, że ci z Mordowni nie mają już na nic szans – nie są przecież łowcami, a jak tylko wychodzą poza Mordownię, to się ich eliminuje. Więc na co mogą liczyć? Jak mogą coś załatwić?

 

Stąd można wysnuć wniosek, że spora część demonów to ludzie. Ba, jeżeli można stać się samym Diabłem, to on też prawdopodobnie kiedyś był człowiekiem.

No okej, ale skoro ludzie stają się diabłami – to czy jednocześnie nie przejmują ich fizjologii, czy też fizjologio-psychiki? Czy w momencie, gdy stajesz się diabłem, cierpienie i rozpacz nie stają się potrzebne do życia?

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nie jestem pewien, jak długi powinien być komentarz pod nominację do Piórka, ale skoro nie jest to określone w sposób jasny, prosty i przejrzysty, kiedy ta merytoryka w komentarzu jest odpowiednia i wyczerpująca, a kiedy nie jest, to chyba jest to kwestia subiektywna i uznaniowa.

Moim zdaniem końcowy twist jest fajny, bo psy są szczęściem miłością i życiem, współczuję każdemu, kto tego nie rozumie. Poza tym zdecydowanie czarny humor jest udany, prawie jak makaron udon, który jest jednym z lepszych makaronów, chociaż lubię również penne (aczkolwiek świderki już nie). Poza tym fajne grzyby, może nie srogie, ale fajne.

Słyszałem też, że Loża pragnie jak najwięcej czytać z sierpniowych opowiadań. To jest oczywiście uwaga przy okazji, nie należy jej traktować jako elementu merytorycznego.

Słyszałem też, że Loża pragnie jak najwięcej czytać z sierpniowych opowiadań. To jest oczywiście uwaga przy okazji, nie należy jej traktować jako elementu merytorycznego

To pomówienia. :P

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cześć, Gruszelko!

 

a ten potępieniec zeżarł już podobno jednego Łowcę, Bena. Widziałem szczątki

skoro widział szczątki, to “podobno” jest nie na miejscu, bo to potwierdzona informacja

ciasną skórę i to tego przyszyć trzy gnijące głowy

i do tego

A może i jest jest coś takiego,

dublet

a pozwolę ci się odrodzić i spotkać się z tą, na której tak ci zależy.

można wykreślić to “się”

Nie zastanawiałem się długo, chwiejnie wstałem z podłogi, otarłem usta i chwyciłem rzeczy.

te “rzeczy” zazgrzytały – można to ładniej ująć

Na myśl o zostaniu kukiełką ścisnęło mnie w w żołądku.

dublet

Ilu faktycznie na śmierć zasługiwało i czy ktokolwiek? Bez Ka ludzie faktycznie umierają, już na zawsze.

powtórka

Po chwili zrozumiałem – jak się go boję,

nie miało być “ja”?

 

No, Pani droga! Widzisz, ja z Bogiem mam całkiem fajne relacje (inna sprawa z kościołem), więc światopoglądowo się rozjechaliśmy. Ale czy to źle? Nie sądzę :) To co pokazałaś jest spójne i świetnie współgra z bohaterem.

A jeśli o bohaterze mówimy, to przecież mamy narrację 1-osobową, więc nie sposób o niej nie wspomnieć. A jest taka bardziej książkowa, niż opowiadaniowa. To jest świetne, że nie ma tu limitu, który kazałby Ci ciąć, ale miałaś możliwość rozwinięcia wielu pomniejszych wątków. I całość świetnie się sprawdza jako obserwacja bohatera. Uważam to za duży plus tego tekstu.

Mam zarzut, że bohater zbyt łatwo zgadza się na propozycję Ilham – nie ma przesłanek, że trudno znaleźć potępieńców, więc jeśli bohater ma działać racjonalnie, to powinien odmówić udziału w spółce na rzecz samodzielnej akcji.

Czytałem dwa razy i cieszę się, bo należycie odczytałem kilka drobiazgów, które mi za pierwszym razem umknęły. Psiaki rulezzz!

Nachash jest świetny – jest drugoplanowy, ale tchnęłaś w niego życie, a do tego sam pomysł na takiego demona bardzo mi się podoba.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej Golodhu!

 

fajnie widać postęp w Twojej pracy. Po pierwszym opowiadaniu, które czytałem (jeszcze w trakcie bety), nie spodziewałbym się takich postępów w pół roku.

To mnie cieszy bardzo ;P

 

Zaczynasz od długiej ekspozycji i sceny z sądem – obie są fajne, ale zajmują Ci ponad połowę tekstu i na akcję w domu, najważniejszą dla historii, zostaje Ci plus minus 20k znaków. Ja bym sugerował wciśnięcie czegoś już do tej pierwszej sceny ekspozycji/walki. Czego? No właśnie…

Wydaje mi się, że struktura tutaj została zachowana ale… no ekspertką nie jestem, może przyjdzie ktoś mądrzejszy. Nie rozumiem sugestii z wciśnięciem czegoś po pierwszej sceny, skoro już i tak jest za długa? Mógłbyś rozwinąć?

 

Drugim elementem jest, nazwijmy to, strzelby Czechowa. Chodzi mi o przenoszenie dusz do marionetek oraz kulkę z grzybami. Podkreślasz je tak wyraźnie, że jest w zasadzie pewne ich wykorzystanie i nie ma w tym żadnego zaskoczenia:P Szczególnie to drugie jest taaak oczywiste – jak David zatrzymuje się tylko tam, zabiera, omawiasz działanie – że wiem już, że na pewno to wykorzystasz. Takie rzeczy lepiej jest rozgrywać mimochodem i przy okazji czegoś innego, wtedy zaskoczenie jest więcej:P Stąd sugestia, że nawet wciśnięcie tego w ten długaśny początek mogłoby zadziałać.

Uuu noted. No me sens i pewnie więcej sensu niż to co zrobiłam. No cóż… szkoda xD Ale na przyszłość będę sprawdzać teksty pod tym kątem.

 

No i trochę ten wątek Ilthan pozostaje taki lekko tylko poruszony i w sumie niedomknięty. Niby nie jest to sedno historii, ale brakuje mi konkluzji.

A tu chyba się nie zgodzę choć powinnam to lepiej przemyśleć. Wiem że Ilham tak właściwie lepiej nadaje się na główną bohaterkę niż sam Dave, ale ot jego historia, więc jest jej tyle, ile trzeba by wyjaśnić jej działania.

 

Było dobrze, ale mogło być lepiej. Nara.

Dzięki za komentarz. Nara.

 

DHBW

 

W każdym razie – nadal dziwny wydaje mi się fakt, że jego mocno poraniło, a ten, kto to trzymał, przeżył.

Przeżył to raczej zbyt duże słowo, biorąc pod uwagę, że wrósł w podłogę i nie mógł chodzić. A czemu nie umarł? Bo dalej miał swoje Ka, gdzieś wcześniej wspominałam że tylko odebranie Ka może człowieka zabić. Tak samo te krwawe plamy przejechane przez walec ;P Dopóki mają Ka, będą sobie radośnie bulgotać gdzieś w mordowni xD

 

Tak, ale to chyba tacy, którzy są łowcami? Ja to zrozumiałam tak, że ci z Mordowni nie mają już na nic szans – nie są przecież łowcami, a jak tylko wychodzą poza Mordownię, to się ich eliminuje. Więc na co mogą liczyć? Jak mogą coś załatwić?

Niektórym zbiegom (o tym też gdzieś jest fragment) udało się załatwić te dostawy. Poświęciłam temu może z jeden, krótki akapit, ale to raczej nie było aż tak potrzebne fabule, a infodumpy musiałam ciąć, bo widzisz ile ich jest ;-;

 

No okej, ale skoro ludzie stają się diabłami – to czy jednocześnie nie przejmują ich fizjologii, czy też fizjologio-psychiki? Czy w momencie, gdy stajesz się diabłem, cierpienie i rozpacz nie stają się potrzebne do życia?

Dobre pytanie. Nie wiem, ale przemyślę jeśli będę świat rozbudowywać.

 

Hej Mort!

 

Moim zdaniem końcowy twist jest fajny, bo psy są szczęściem miłością i życiem, współczuję każdemu, kto tego nie rozumie.

Też, ale miłością są też koty, pająki czy ratele miodożery, choć te ostatnie to taka miłość bdsm raczej, ale wciąż miłość, nie nam oceniać, nie szufladkujmy!

 

Poza tym zdecydowanie czarny humor jest udany, prawie jak makaron udon, który jest jednym z lepszych makaronów, chociaż lubię również penne (aczkolwiek świderki już nie).

Świderki dobre, bo sos w nich tak zakręca i potem nie umie wyjść, bo mu się niedobrze robi od tych obrotów i to jest sprytna pułapka na ten sos.

 

Poza tym fajne grzyby, może nie srogie, ale fajne.

Lubię grzyby a teraz się sezon zaczyna. Tych srogich nie można zbierać, bo by srogo pokopały, tobie też odradzam, ale nie zabronię, dorosły jesteś, tylko uważaj z nimi.

 

Dzięki za komentarz i nominację.

 

Hej Krokusie!

 

Babole poprawiam jak najszybciej ;P

 

No, Pani droga! Widzisz, ja z Bogiem mam całkiem fajne relacje (inna sprawa z kościołem), więc światopoglądowo się rozjechaliśmy.

Wiem, że to rozumiesz, ale na wszelki podkreślam. Nie moim celem było obrażać jakąkolwiek religię, stąd też zrobiłam jej taki mega miks. A przeważa ustrój chrześcijański bo najlepiej go znam, oczywiście ;P 

PS. No kościołów to też nie szanuję bardzo, więc tym razem mogłabym obrażać jawnie ;P

 

A jest taka bardziej książkowa, niż opowiadaniowa.

Kusi mnie jakaś krótka powieść w tych klimatach ale stop! Ktoś tu się musi najpierw nauczyć pisać ;P

 

I całość świetnie się sprawdza jako obserwacja bohatera. Uważam to za duży plus tego tekstu.

Woohooo!

 

Mam zarzut, że bohater zbyt łatwo zgadza się na propozycję Ilham – nie ma przesłanek, że trudno znaleźć potępieńców, więc jeśli bohater ma działać racjonalnie, to powinien odmówić udziału w spółce na rzecz samodzielnej akcji.

Też z tym miałam problem, ostatecznie moim rozwiązaniem jest rozmowa w barze, gdzie Garry za informację (a warto by polować szybko, bo demony interesują się Dave’em) żąda znacznie więcej niż powinien. Stąd współpraca z Ilham, choć obarczona ryzykiem, to mniejsze zło.

 

Czytałem dwa razy i cieszę się, bo należycie odczytałem kilka drobiazgów, które mi za pierwszym razem umknęły. Psiaki rulezzz!

Woohoooo! Pjeski, kotki, myszki, gołabki!

 

Nachash jest świetny – jest drugoplanowy, ale tchnęłaś w niego życie, a do tego sam pomysł na takiego demona bardzo mi się podoba.

Ktoś w końcu docenił pomysł na krawato-język! Woohooo!

 

Dzięki za komentarz i nominację!

 

Pozdrawiam!

 

 

Przeżył to raczej zbyt duże słowo

Racja, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu nie żyje. sad xD

 

A, i ja też doceniam krawato-język! Miał swoją osobowość, fajny był. :D

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Racja, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu nie żyje. sad xD

xD

 

A, i ja też doceniam krawato-język! Miał swoją osobowość, fajny był. :D

Woohoo! Krawato-język! xD

Wydaje mi się, że struktura tutaj została zachowana ale… no ekspertką nie jestem, może przyjdzie ktoś mądrzejszy. Nie rozumiem sugestii z wciśnięciem czegoś po pierwszej sceny, skoro już i tak jest za długa? Mógłbyś rozwinąć?

Nooo, trochę o tym niżej pisałem. Z jednej strony masz zachwiane proporcje, bo zawiązanie akcji następuje w połowie tekstu – i to jest, nie mam wątpliwości, za późno. Z drugiej no to jednak jest opowiadanie, a masz trochę do opowiedzenia przed rozpoczęciem, więc rozumiem te problemy. Dlatego proponuję żeby nie robić z pierwszej sceny tylko nawalanki, ale nadać tej nawalance sens fabularny. Dlatego najprościej można zapowiedzieć rzeczy do finału, a gdybyś chciała robić większe zmiany – zrobić z polowania element głównej intrygi. Ale nie wiem jakie, to wymaga przemyślenia.

A tu chyba się nie zgodzę choć powinnam to lepiej przemyśleć. Wiem że Ilham tak właściwie lepiej nadaje się na główną bohaterkę niż sam Dave, ale ot jego historia, więc jest jej tyle, ile trzeba by wyjaśnić jej działania.

Być może, tu akurat trochę zostawiłem indywidualne wrażenia:P Po prostu coś mi tu zgrzyta, ale może chodzi o coś innego? Na przykład jej niepotrzebność (fabularną)? Kieruje Dave’a do chatki i w sumie tyle. To, że Dave przez niego zabija hakiem zamiast strzałem nie zmienia intrygi demonów. Wybuch grzybów też odbyłby się bez Ilham, bo Dave nie chce być marionetką. Ostatecznie więc daje tylko Ka, co półprzytomny Dave też mógłby sam zrobić… Ale to tylko luźne przemyślenia takie, nie przywiązuj do nich wagi:P

Слава Україні!

A więc sarkastyczny łowca w zaświatach, który chce wrócić do żywych? Ten tekst to rewia sztampy. Kompletny brak pomysłu i nijakość literacka. Napisany warsztatowo tak źle, że aż oczy bolą.

Ścisnąłem broń, ta mocniej przywarła do dłoni, jakby i ona czuła podniecenie polowaniem; choć może właśnie tak było?

Szokujące, aż się zadumałem nad głębią tego opisu. Jak to, ścisnął broń, a ona przywarła do dłoni? Niemożliwe.

Szczurzy pysk maski przyssanej do twarzy wygiął się w uśmiechu, gdy poczułem metaliczny zapach krwi zmieszanej z czymś jeszcze; czymś brudnym, śmierdzącym chorobą i śmiercią. Koleś chyba umarł na sepsę.

Określenie sepsa kompletnie tu nie pasuje ani do stylizacji, ani do tej nijakiej kreacji świata.

Skubaniec zmylił ślad i zakradł się do innego pomieszczenia, ale potem nie wytrzymał i zaczął się drzeć.

Genialny ten łowca, naprawdę, po prostu genialny. Cuchnący stwór zakradł się do pomieszczenia obok, a ta łajza dała się podejść.

Wycelowałem w niewyraźną postać w ciemności.

Litości, cóż za bezsensowny opis.

Dziwne, po przemianie zazwyczaj nie mówią, a jeśli ten naprawdę kogoś zabił, musiał się zmienić w przeklętego.

Nie ma jak wstawić dialog, podać cały akapit opisu, a potem wtrącić informację o wniosku na temat wypowiedzi potępieńca. To wskazuje na zupełny brak umiejętności logicznego konstruowania tekstu.

– Litości, błagam! – Głos zmienił ton, stał się chrapliwy, potem bulgoczący, jakby się dławił. 

Wycelował już wcześniej i to w ciemność. Teraz widzi czerwień i znowu próbuje wycelować. Jeśli łowca widzi w ciemności, to nie ma dla niego ciemności.

Rozległ się trzask pękających kości, zrywanych żył, łamanych paznokci odchodzących od mięsa i jęki mojej ofiary.

Przesada i bzdura. Jak brzmi dźwięk łamanych paznokci odchodzących od mięsa? Przecież tego się nie da czytać.

Spiąłem mięśnie, gotów strzelać, gdy nagle czerwona macka skoczyła jak wąż i skrępowała ręce przemieniającego się potępieńca.

Macka skoczyła jak wąż? Dobrze, że siedzę, bo bym się przewrócił pod wpływem tego idiotycznego porównania. 

Strzał był celny, wiedziałem to po dźwięku.

To widzi w tej ciemności czy nie, a może widzi wybiórczo? Realia sceny są opisane tragicznie.

Podwinąłem rękawy płaszcza, by wtaszczyć truchło pod schody, gdzie sięgało światło z parteru. Wszedłem przy tym w kałużę krwi, niech to szlag… Dopiero czyściłem buty.

Po co ta wzmianka o świetle? Tylko uwydatnia bzdurność opisu. Światło robi, co chce. A do tego łowca wszedł w kałużę krwi, bo podwijał rękawy. Wtręt o butach to zupełna tandeta.

Teraz mogłem przyjrzeć się potępieńcowi – gruby mężczyzna, około pięćdziesiątki.

Ponownie jestem pod wrażeniem sprawności łowcy, skoro miał problem z trafieniem z kilku kroków w grubasa.

Miał przestrzelone udo na wysokości tętnicy, pewnie stąd tyle krwi.

Na wysokości tętnicy? Tętnica biegnie wzdłuż ciała. Litości, co za bzdury.

Drugi strzał trafił prosto w szyję, strzępki skóry wisiały bezwładnie.

W tekście jest wymieniony jeden strzał. Prawdopodobnie pierwsze wycelowanie też miało być strzałem, ale kto by zwracał uwagę na to, żeby opisać czytelnikowi, co się dzieje w kluczowych momentach, lepiej pisać dużo o tym, co jest, a co nie jest oświetlone.

Na przemienionych potępieńców mówi się przeklęci, pewnie dlatego, że każdy Łowca przeklina moment, w którym się z nimi spotyka.

Potępieńcy nazywani przeklętymi? To jest po prostu wybitne, cóż za wyczucie słowa. I jeszcze ten wspaniały żart. 

Czerwony język, jak wąż dusiciel, zsunął się od nadgarstków potępieńca i zawinął na mojej szyi. Oślizgły, zimny mięsień przywarł do skóry.

Tym razem wąż dusiciel, dobrze, że nie skacze. “Zsunął się od nadgarstków”? W jakim języku to jest napisane? Skoro język jest oślizły, to porównanie do węża jest nie tylko kiepskie literacko, ale też bzdurą.

Oderwałem ciałko od mięśnia.

Bzdurny opis.

Smród rozkładu wypełnił całą przestrzeń.

A wcześniej nie śmierdziało?

Przeklęty rzucił się w moja stronę z szybkością atakującego czarta.

To jest doskonały opis, każdy wie, jak szybko atakuje czart, więc może sobie to spokojnie wyobrazić. Bzdura.

Wycelowałem pistolet i strzeliłem. Kula trafiła w jedno z odnóży, ale nie zatrzymała potwora. Runął na mnie całą masą, przygważdżając do podłogi. Szarpnąłem się, lecz bezskutecznie. Ociekający śliną pysk kłapał tuż przy mojej twarzy. Chwilę siłowałem się z przeciwnikiem, ale szybko opadałem z sił. Spiąłem mięśnie, próbując odepchnąć od siebie potwora. Gnojek był ciężki. Napięte ramiona paliły żywym ogniem, po czole ciekł pot mieszając się z cuchnącą śliną. Nie mogłem oderwać wzroku od przeklętego. Nad długimi, zakrzywionymi kłami dostrzegłem opętane szaleństwem, ludzkie oczy. Gdybym tylko mógł wyszarpnąć spod niego broń…

To najgorzej napisana scena walki, jaką widziałem w życiu. Bez napięcia, bez emocji, bez dramatyzmu, bez sensu. A to przygniecenie broni zasługuje na osobne obśmianie.

Zęby przebiły się przez skórę i mięśnie, potem zatrzymały na kościach, a usta wypełnił paskudny smak.

Cóż za zaskoczenie. To przeklęci nie smakują jak dżem truskawkowy?

Ciało przeklętego wypełnione było gęstą ropą. Zacisnąłem powieki, starając się o tym nie myśleć. Nie puściłem, bo to oznaczałoby śmierć. Stwór zawył z bólu i szarpnął się. Korzystając z okazji, uniosłem rękę z bronią.

Odstrzelenie odnóża nie zrobiło na potworze wrażenia, ale ugryzienie już tak? Wszystko w opisie tego starcia jest jedną wielką bzdurą.

 Przeklęty zaczął wić się w konwulsjach, ale nawet wtedy nie rozluźniłem szczęk.

Bezsens.

Jedna z ostrych kończyn trafiła mnie w bok, ból mnie sparaliżował, docierając aż do koniuszków palców.

Bzdura tak wielka, że aż śmieszna. Może to jest parodia fantasy?

Niedługo po śmierci przekonałem się, że Bóg nie tylko istnieje, ale również jest niezłym dupkiem. Całą tą sprawiedliwością po śmierci, ubóstwianą przez wszelkie świątynie, można się było podetrzeć. Proces był szybki, lista grzechów długa, miejsce w piekle gotowe pewnie już od urodzenia. 

Sztampa wszechczasów. I od tego momentu zaczyna się niewyobrażalna wręcz nuda.

Nie starczyłoby mi czasu, żeby wytknąć i uzasadnić każdą głupotę w tym tekście, a z każdą kolejną sceną jest gorzej. To opowiadanie nie nadaje się do czytania, to już nie jest nawet złe, to jest tragiczne. Motyw główny jest jak zlepek z kilku filmów i to kiepskich, to takie połączenie MIB, R.I.P.D. i jakichś Pogromców Duchów albo innego badziewia związanego z zaświatami. Kreacja bohatera jest taką samą kalką, do tego łowca to niezguła, który jest tylko wykorzystany przez innych.

Światotwórstwo to zlepek bredni i oderwanych od siebie elementów wpakowanych bez pomysłu do jednego worka pod tytułem zaświaty. Miesza się tu prostacki humor z nudną akcją. Fabuła jest tak licha, że trudno nie zasnąć podczas czytania. Rozwleczona na ponad 40 tys. znaków opowiastka o niczym, pomysł oklepany – reinkarnacja w trochę innej formie zakończona rzewną scenką.

Tak czułem, że nie powinienem zaglądać na “niższe poziomy portalu”, bo mogę dostać zawału po zobaczeniu tutejszej pisaniny. Serce mi się kraje, jak widzę tak kiepskie teksty, które są zbrodnią na fantastyce i czynią z niej jedynie niską, tandetną rozrywkę pozbawioną jakichkolwiek walorów literackich.

Liczba gwiazdek: -6

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Tak czułem, że nie powinienem zaglądać na niższe poziomy portalu, bo mogę dostać zawału po zobaczeniu poziomu tutejszej pisaniny. Serce mi się kraje, jak widzę tak kiepskie teksty, które są zbrodnią na fantastyce i czynią z niej jedynie niską, tandetną rozrywkę pozbawioną jakichkolwiek walorów literackich.

 

Musisz uważać, Osvaldzie, żeby nie przedawkować tekstów z naszej strony. 

Być może widziałeś film pt. “Skrzydełko czy nóżka” – pamiętasz jaki los spotkał Charlesa Duchemin po przedawkowaniu niejadalnych “specjałów” Tricatela? Stracił smak.

Moje ostrzeżenie jest poważne, sam zobacz ile literówek zrobiłeś w ostatnim wpisie – dla kogoś parającego się zawodowo pisaniem jest to chyba dość wyraźny znak, że czas zrobić sobie urlop. 

Bo jeszcze trochę z nami posiedzisz i sam zaczniesz wypisywać takie głupoty jak my, narzekając, że nie można wejść do biblioteki i że jest spisek na portalu ;D

 

A tak na poważnie – czego się spodziewałeś, Osvaldzie? To forum dla amatorów, którzy w większości mają przyszłość pisarską przed sobą (o tyle, o ile ;). Dla większości piszących przygoda z pisarstwem jest nieszkodliwym hobby, tym lepiej, że teksty oceniamy sobie nawzajem i już nie dręczymy nimi cioci/dziadka/lekko zawianego wuja itd.

Jeśli naprawdę jesteś krytykiem literackim, to czy Twoje forumowe wpisy nie przypominają czasem wielkiej akcji Johna Rambo, który wpadł do przedszkola i tak załatwił przeciwników, że im się z worków buty na zmianę wysypały? :D

silver_advent, ale opowiadania nie czytałeś? Czyżby mój komentarz był ciekawszy? Niezmiernie mi miło, że poświęcasz mojej skromnej osobie aż tyle uwagi.

Musisz uważać, Osvaldzie, żeby nie przedawkować tekstów z naszej strony. 

Być może widziałeś film pt. “Skrzydełko czy nóżka” – pamiętasz jaki los spotkał Charlesa Duchemin po przedawkowaniu niejadalnych “specjałów” Tricatela? Stracił smak.

Filmu nie pamiętam, ale to, co napisałeś jest bardzo interesującym spostrzeżeniem. Jedzenie przez dłuższy czas kiepskich potraw mogłoby doprowadzić do uznania zakalca za wykwintny deser. Nie musisz się jednak o mnie martwić, bardzo dbam o to, aby moja literacka dieta była zrównoważona.

Moje ostrzeżenie jest poważne, sam zobacz ile literówek zrobiłeś w ostatnim wpisie – dla kogoś parającego się zawodowo pisaniem jest to chyba dość wyraźny znak, że czas zrobić sobie urlop. 

Uprzejmie dziękuję za radę, ale nie skorzystam.

Bo jeszcze trochę z nami posiedzisz i sam zaczniesz wypisywać takie głupoty jak my, narzekając, że nie można wejść do biblioteki i że jest spisek na portalu ;D

Nie grozi mi to, ale dziękuję za ostrzeżenie.

A tak na poważnie – czego się spodziewałeś, Osvaldzie? To forum dla amatorów, którzy w większości mają przyszłość pisarską przed sobą (o tyle, o ile ;). Dla większości piszących przygoda z pisarstwem jest nieszkodliwym hobby, tym lepiej, że teksty oceniamy sobie nawzajem i już nie dręczymy nimi cioci/dziadka/lekko zawianego wuja itd.

Nie spodziewałem się niczego, jestem realistą, opieram się na faktach, a nie na oczekiwaniach. Nie sądzę, abyś wiedział, jakie plany mają poszczególni użytkownicy tego portalu i czy faktycznie zamierzają na zawsze pozostać amatorami. Myślę, że powinieneś wypowiadać się za siebie w takich kwestiach. To, że autor jest amatorem nie oznacza braku chęci rozwoju. Nie oznacza też konieczności chwalenia opowiadania, bo to tylko hobby. 

Jeśli naprawdę jesteś krytykiem literackim, to czy Twoje forumowe wpisy nie przypominają czasem wielkiej akcji Johna Rambo, który wpadł do przedszkola i tak załatwił przeciwników, że im się z worków buty na zmianę wysypały? :D

Myślę, że nie przypominają, ale jeśli przez moje komentarze czujesz się jak przedszkolak, to niezmiernie współczuję.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Osvaldzie, wielkiś uczynił postęp w pisaniu komentarzy. Stały się bardziej konkretne, co pozwala lepiej zrozumieć Twoje zastrzeżenia. Mały krok, a cieszy. ;-)

Gdybyś jeszcze mógł zapanować nad powtórzeniami i częściej korzystał z bazy słownikowej przymiotników, przysłówków i rzeczewników, rozluźniając okowy sztywnego i nienaturalnego języka, byłoby fajnie, super, w dechę, lepiej. 

Moją uwagę przyciągnęły liczne powtórzenia słowa „brak” i „bzdura” (wraz z odmianami odprzymiotnikowymi) oraz nadużywanie następujących (pochyl się również nad stosowaniem ich w wyrażeniach): sztampa, kompletny, nijakość, źle, szokujące, litości, bezsensowny, bzdura, idiotycznie, tragicznie, bzdurność, tandeta, kiepskie, najgorzej, bez sensu, nuda, głupota, złe, tragiczne, brednia, badziewie, tandetna).

Pozwolę sobie zamieścić link do poradnika Funthsystema, przyda się na początek wyzwalania się z kajdan:

Jak komentować drabble i szorty

 

Rano czekałam na dostawczaka z pieczywem, a razem ze mną grupa ludzi z tutejszej społeczności i przyjezdnych. Kupowaliśmy chleb, bułki i ciastka. Hitem tutaj są niejakie gniazdka. Może jutro się skuszę, dzisiaj tylko patrzyłam jak znikają w torbach. Ale, ale, dlaczego ja o tym piszę? Otóż! jedna pani miała szary, wysłużony tshirt z literami, ktore się zatarły. Stała przede mną w kolejce. W końcu napis rozszyfrowałam: „Do things with love”. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No to wypadałoby coś napisać.

 

Hej Osvaldzie!

 

Co do twojego komentarza: aha, ok. 

Zdajesz sobie sprawę, że żeby coś umieć, trzeba się nauczyć, a żeby się nauczyć trzeba próbować, niekoniecznie z samymi sukcesami już od początku?

 

Dzięki za komentarz.

 

Hej Silverze!

 

Choć niezmiernie rozumiem chęć walki i dyskusji, nie sądzę by taka miała sens. Komentarze Osvalda były śmieszne na początku, teraz jednak nieco nudzą.

 

Dzięki za komentarz.

 

Hej Asylum!

 

W sumie, Ciebie muszę prosić o to samo ;V Karmienie trolla to niezbyt dobry pomysł, ale rozumiem frustrację. Chociaż z drugiej, widać, że Osvald wyciąga wnioski, może jeszcze będzie z niego forumowicz.

 

Dzięki za komentarz.

Ja staram się czytać teksty zawsze jako "czytelnik-śmiertelnik". Nigdy jako osoba, która sama próbuje pisać, ponieważ to strasznie psuje odbiór, sprawia, że czasem doszukujemy się czegoś na siłę, bo my "zrobilibyśmy to inaczej". A czytanie fantastyki powinno być rozrywką, takie jest moje zdanie.

 

Opowiadanie czytało mi się bardzo dobrze. Napisane jest lekkim, przystępnym stylem, z wyważonym (jak dla mnie) humorem. Idealne na wieczór po zapracowanym dniu. Najważniejsze, że człowiek, mimo zmęczenia, rozumie co czyta.

 

 

 

Asy­lum

 

"Hitem tutaj są niejakie gniazdka"

 

O rety, jak ja dawno nie słyszałam/czytałam tej nazwy. Te, z którymi spotykam się na co dzień, to "wieniec" albo "krachnal" xD

Hej Toluco!

 

Miło mi, że opowiadanie Ci się podobało ;P Moim głównym celem była przyjemność z czytania, bo to raczej punkt wyjścia dla dalszych prób, cieszę się więc, że wyszło ;P

 

Dzięki za komentarz!

A tak z ciekawości: jak wyglądają te gniazdka? Bo mnie się kojarzą ze zwitkiem makaronu jak do rosołu, ale chyba nie o to chodzi.

Babska logika rządzi!

Mi się kojarzą z takim miękkim, pełnym powietrza pączkiem ;P Przynajmniej u nas tak to wyglądało.

Hej, Gruszel

Osvaldem się nie przejmuj. Najwyraźniej nie wie, na czym polega obiektywna recenzja.

Opowiadanie już zebrało nominację, gratuluję, teraz trzeba je trochę rozwałkować ;)

Dla mnie jest bardzo komiksowe, aż miałem wrażenie, że czytam plansze rysunkowe przerobione na opowiadanie. I to dla mnie podstawa, aby ocenić to opowiadanie. Jest przerysowane, czasem niespójne lub wręcz nielogiczne, ale to komiks, a komiks rządzi się własnymi prawami.

Nie przepadam za rozpoczynaniem fabuły od sceny walki. Przeważnie osłabia to zaangażowanie emocjonalne, bo nie wiem, o co toczy się walka i nie znam bohatera na tyle, aby mu kibicować/przejmować się jego losem. Sam opis walki jest zdecydowanie do szlifowania, np. dlaczego bohater ma problemy z zapachem? Rozumiem przegryzanie zgniłego mięsa i niesmak od ropy w ustach, ale człowiek, który zabił już setki podobnych istot, a na dodatek znajduje się w piekle, powinien ignorować jakikolwiek smród. Sprytnie wplotłaś w akcję kawałki światotwórstwa, co zawsze na plusie.

Podobała mi się scena sądu ostatecznego – jest bardzo plastyczna, bez dłużyzn, z charakterem. Trochę raził motyw Boga jako spersonifikowanego dającego się zaskoczyć starca, który na dodatek krwawi, ale przyjmując komiksową konwencję, wszystko do siebie pasuje, a sama scena jest i zabawna i pokazuje charakter bohatera.

Nie zrozumiałem ostatniego potępieńca.

Potępieniec wpatrywał się we mnie żałośnie, łkając i trzęsąc się spazmatycznie. Ilu takich zabiłem dla niczym niepokrytej nadziei? Ilu faktycznie na śmierć zasługiwało i czy ktokolwiek? Bez Ka ludzie faktycznie umierają, już na zawsze. Wymazuję ich istnienie.

Popraw mnie, jeśli się mylę, ale wychodzi na to, że bez Ka, potępieni znikają, umierają ostatecznie. Nie wiem, jak na to patrzysz, ale jako potępiony natychmiast dokonałbym samobójstwa, niż tkwił w piekle, gdzie cierpię lub chociaż nie protestowałbym przeciwko śmierci. Co tego potępionego trzyma przy życiu? Na jaką poprawę losu liczy?

Brakowało mi też wyjaśnienia – dlaczego miliony ludzi są w klatkach, kotłach itd. a niektórzy sobie chodzą, handlują, piją drinki w barach. Dlaczego demonica sprzedaje dywan z ludzkich włosów, skoro potępionych są miliony rozsiane po całym piekle. Na co to komu? Za co sprzedaje, skoro jedyna waluta to części ciał stworów, na które poluje bohater. Po co to jej? Może czegoś nie spostrzegłem w tekście, ale przy tworzeniu dużego świata, jest pełno dziur, które mogą powstać przy dodaniu nawet najmniejszego elementu.

O strzelbach Czechowa już ci wspomniano i, owszem, plotka o zastąpieniu diabła i purchawka wskazywały, dokąd podąży fabuła. Tak się zastanawiam, co planowała Ilham, gdyby Dave nie wziął purchawki i nie eksplodował ją przy Diable? I skąd tak cenny grzybek się tam wziął? Chcę wierzyć, że to Ilham tam go zostawiła, by został użyty przez bohatera w odpowiednim momencie. W tym wypadku jednak lepiej by mi pasowało, jakby Ilham znała Dave’a na tyle, by wiedzieć, jak zareaguje, co zrobi, czego się po nim spodziewać. A to nietrudno zmienić, w końcu człowiek, który zabił 665 potępionych, nie zrobił tego w krótkim czasie. Mógł zdobyć znajomości i przyjaciół, a w piekle, wiadomo, każdy ma własny plan.

Końcówka z psem dość zaskakująca, ale wpisująca się w komiks. Naprawdę, nie wiem, jak podejdą do tego inni Lożanie, ale dla mnie opowiadanie zyskuje, jeśli traktować je w tej konwencji.

Dłużyzn nie odczułem, choć rozumiem zarzut o przeładowanym początku w stosunku do reszty teksty. To jednak zawsze problem, bo trzeba wprowadzić w nowy świat, pokazać rządzące nim prawa (i tak miałaś łatwiej, bo piekło mniej więcej się kojarzy), przedstawić bohatera – jego moce, słabości, motywacje. Nie sądzę, że bym coś uciął. Najwyżej skrócił nieco pierwszą walkę.

Pochwalę dialogi – dla mnie brzmiały ostro, naturalnie. Dave gada jak twardy koleś, reszta postaci pobocznych równie dobrze odgrywa swoje role.

Podobało mi się. Nawet bardzo.

Pozdrawiam

Hej Zanaisie!

 

Nie powiem, obawiałam się (i dalej obawiam) komentarzy lożowskich, bo to moja pierwsza nominacja ;P

Dla mnie jest bardzo komiksowe, aż miałem wrażenie, że czytam plansze rysunkowe przerobione na opowiadanie.

Dobra, to już jest dziwne xD Nie wiem czy pisałam na SB (chyba tak) że od dawna chodzi mi po głowie komiks, ale jestem za leniwa, żeby go narysować… oto on xD Nooo, może miał być nieco dłuższy. ale w skrócie to on xD

 

Nie przepadam za rozpoczynaniem fabuły od sceny walki. Przeważnie osłabia to zaangażowanie emocjonalne, bo nie wiem, o co toczy się walka i nie znam bohatera na tyle, aby mu kibicować/przejmować się jego losem.

Ma on swoje minusy, ja po prostu bardzo chciałam napisać coś z akcją, walką wybuchami, pościgami itp xD Nic ambitnego, bardziej postawiłam na klimat i światotwórstwo ;P

 

Trochę raził motyw Boga jako spersonifikowanego dającego się zaskoczyć starca, który na dodatek krwawi, ale przyjmując komiksową konwencję, wszystko do siebie pasuje, a sama scena jest i zabawna i pokazuje charakter bohatera.

Ja za to lubię Boga, który mimo bycia wszechmogącym, a nawet całkiem dupkowatego charakteru, jakieś zasady ma i nie zamierza ich zmienić (przecież jakby chciał, to by unicestwił Dave’a tu i teraz).

 

Co tego potępionego trzyma przy życiu? Na jaką poprawę losu liczy?

Gdzieś pisałam, że są tacy, którym udało się zdobyć dostawę wody tańczącej. No i (to już między wierszami) właśnie stąd, między innymi, biorą się ludzie wolni. Dave został Łowcą, bo zaimponował Diabłu, inni dostali się na swój sposób.

 

Dlaczego demonica sprzedaje dywan z ludzkich włosów, skoro potępionych są miliony rozsiane po całym piekle. Na co to komu?

A tutaj, muszę przyznać, jak się pogubiłam. Ludzie tam są odpowiednikiem bydła, a przecież u nas dywany z baraniej sierści to nic dziwnego. Na co to komu, pytasz. W Piekle demonów jest pełno i mają swoje domy, jak było napisane, lubią też je ozdabiać różnymi ludzkimi częściami ciała.

 

Za co sprzedaje, skoro jedyna waluta to części ciał stworów, na które poluje bohater. Po co to jej?

W zamyśle, ta waluta miała być typowo ludzka, demony mają swoją i prowadzą bardziej “usystematyzowane” życie. Ale nie pokazałam tego, jak i wielu innych rzeczy a i o wielu po prostu zapomniałam czy na nie nie wpadłam. Stąd też, świat bardziej nadawałby się na coś dłuższego, bo wielu rzeczy nie miałam gdzie upchnąć (a z infodumpami tu i tak jest problem). Ale niedobranie długości tekstu to moja wina, więc nie bierz tego za usprawiedliwienie, bardziej jako tłumaczenie się ;P

 

I skąd tak cenny grzybek się tam wziął?

Tak, od Ilham. Nie jadła Ka, wiec była całkiem bogata.

 

W tym wypadku jednak lepiej by mi pasowało, jakby Ilham znała Dave’a na tyle, by wiedzieć, jak zareaguje, co zrobi, czego się po nim spodziewać.

Tak, też o tym myślałam i nie wiem czemu nie wykorzystałam ;V Bardziej by pasowało.

 

Końcówka z psem dość zaskakująca, ale wpisująca się w komiks.

Ja chyba lubię przerysowywać fabuły, więc pewnie będzie u mnie tego więcej ;P

 

Nie sądzę, że bym coś uciął. Najwyżej skrócił nieco pierwszą walkę.

Ja bym tam wepchnęła więcej informacji, może nawet pojawienie się vakhila? Może nawet coś bym jeszcze dopisała, skoro tyle kwestii pozostało niezrozumianych.

 

Podobało mi się. Nawet bardzo.

Uff… mam nadzieję, ze wystarczająco ;P

 

Dzięki za obszerny komentarz!

 

Pozdrawiam!

 

Nie powiem, obawiałam się (i dalej obawiam) komentarzy lożowskich, bo to moja pierwsza nominacja ;P

Życzę, abyś przywykła ;) A teraz koszmar numer dwa, czyli odpowiadanie na twoje tłumaczenia ;)

Ma on swoje minusy, ja po prostu bardzo chciałam napisać coś z akcją, walką wybuchami, pościgami itp xD Nic ambitnego, bardziej postawiłam na klimat i światotwórstwo ;P

Sceny walki są trudne, nie poszło źle, ale mi chodziło bardziej o samo umiejscowienie bijatyki w tekście. Walka nie jest najlepszym sposobem przedstawienia bohatera, nawet w komiksie.

Gdzieś pisałam, że są tacy, którym udało się zdobyć dostawę wody tańczącej. No i (to już między wierszami) właśnie stąd, między innymi, biorą się ludzie wolni. Dave został Łowcą, bo zaimponował Diabłu, inni dostali się na swój sposób.

Nie odbierz tego jako czepialstwo. Osoby, które cierpią ogromne katusze (a chyba cierpią, bo inaczej co to za piekło), nie myślą raczej o jakich sposobach, tylko o jak najszybszej ucieczce od bólu. Skoro wystarczy się zabić, to… ;)

W Piekle demonów jest pełno i mają swoje domy, jak było napisane, lubią też je ozdabiać różnymi ludzkimi częściami ciała.

I tu też bez czepialstwa. Może cię naprowadzi na jakąś myśl

Ok, dla demonów jesteśmy takimi baranami. I teraz wyobraź sobie, że wszędzie w naszych miastach i wsiach są barany. Miliony baranów. Setki milionów puszystych, wełnianych trawoprzeżuwaczy. Baranarium na każdym rogu.

Runo z barana byłoby bezwartościowe.

Ludzie jako waluta/ozdoba/siła robocza/mięso ma oczywiście potencjał, ale trochę za słabo go zarysowałaś.

W Warhamerze 40k jest taka rasa, Mroczni Eldarzy (grałem nią, więc się wczytywałem). Aby żyć, muszą wysysać dusze z istot rozumnych, więc urządzają bezustanne polowania na niewolników, którzy stają się walutą – środkiem płatniczym za wszystko. Jednocześnie są strzeżeni głównie z obawy nie przed ucieczką (z piekła też nie można uciec), tylko przed konkurencyjnymi klanami. Powszechność niewolników nie miałaby takiego efektu jak ich wartość. Ludzie u ciebie muszą być cenni, a wtedy można uwierzyć w ekonomię piekła, dywany z włosów i tak dalej. Może da ci to jakiś pomysł.

W tym wypadku jednak lepiej by mi pasowało, jakby Ilham znała Dave’a na tyle, by wiedzieć, jak zareaguje, co zrobi, czego się po nim spodziewać.

Tak, też o tym myślałam i nie wiem czemu nie wykorzystałam ;V Bardziej by pasowało.

Zdradzająca kochanka czy współpracowniczka to dobry motyw do takiej konwencji ;)

Nie sądzę, że bym coś uciął. Najwyżej skrócił nieco pierwszą walkę.

Ja bym tam wepchnęła więcej informacji, może nawet pojawienie się vakhila? Może nawet coś bym jeszcze dopisała, skoro tyle kwestii pozostało niezrozumianych.

Gdyby skrócić pewne rzeczy, to można rozbudować, gdzie indziej. Dopóki nie zmienisz całego opowiadania, to potem można się pobawić.

Uff… mam nadzieję, ze wystarczająco ;P

Tak, myślę, że tak.

A teraz koszmar numer dwa, czyli odpowiadanie na twoje tłumaczenia ;)

Jaki tam koszmar, przynajmniej dla mnie to miłe. Mogę coś z tego wynieść, a na nauce zależy mi jeszcze bardziej niż na piórku ;P Zawsze mogę wrócić silniejsza ;D

 

Sceny walki są trudne, nie poszło źle, ale mi chodziło bardziej o samo umiejscowienie bijatyki w tekście. Walka nie jest najlepszym sposobem przedstawienia bohatera, nawet w komiksie.

Hmm… możliwe, że masz rację, po prostu gdzieś czytałam, że lepiej pokazywać bohatera w akcji i na ekspozycję ukazać jego codzienność. A skoro poluje na potępieńców…

 

Nie odbierz tego jako czepialstwo. Osoby, które cierpią ogromne katusze (a chyba cierpią, bo inaczej co to za piekło), nie myślą raczej o jakich sposobach, tylko o jak najszybszej ucieczce od bólu. Skoro wystarczy się zabić, to… ;)

Nie odbieram tego jako czepialstwo, to już prędzej ja desperacko się tłumaczę z faktu, którego dobrze wytłumaczyć się nie da. Powinnam o tym wspomnieć, jakoś uargumntować.

 

Ok, dla demonów jesteśmy takimi baranami. I teraz wyobraź sobie, że wszędzie w naszych miastach i wsiach są barany. Miliony baranów. Setki milionów puszystych, wełnianych trawoprzeżuwaczy. Baranarium na każdym rogu.

Runo z barana byłoby bezwartościowe.

Zgodzę się, ale też nie. W krajach morskich głównymi daniach są ryby i owoce morza. Jest tego pełno, więc i jest to wszędzie. Królują wyroby z ryb, dania rybne itp. Nie są drogie, ale dywan też nie musiał.

 

W Warhamerze 40k jest taka rasa, Mroczni Eldarzy (grałem nią, więc się wczytywałem). Aby żyć, muszą wysysać dusze z istot rozumnych, więc urządzają bezustanne polowania na niewolników, którzy stają się walutą – środkiem płatniczym za wszystko. Jednocześnie są strzeżeni głównie z obawy nie przed ucieczką (z piekła też nie można uciec), tylko przed konkurencyjnymi klanami. Powszechność niewolników nie miałaby takiego efektu jak ich wartość. Ludzie u ciebie muszą być cenni, a wtedy można uwierzyć w ekonomię piekła, dywany z włosów i tak dalej. Może da ci to jakiś pomysł.

A to jest dobra myśl. Pewnie będę uniwersum rozwijać i wtedy wezmę to pod uwagę, bo koncepcja fajna. Dzięki!

 

Zdradzająca kochanka czy współpracowniczka to dobry motyw do takiej konwencji ;)

Zgodzę się. Może też nie chciałam robić z Dave’a takiego łosia, ale w końcu dał się wykiwać niemal wszystkim więc… xD No, ale na dobre mu to wyszło, osiągnął co chciał.

 

Gdyby skrócić pewne rzeczy, to można rozbudować, gdzie indziej. Dopóki nie zmienisz całego opowiadania, to potem można się pobawić.

Ależ mnie korci cała powieść, gdzie mogłabym na spokojnie zalepiać takie dziury (i tworzyć przy tym nowe xD). Możliwe, ze jeszcze coś z piekielnego uniwersum powstanie, więc wtedy twoje uwagi będą na wagę złota ;P Dzięki, tekst dużo mnie nauczył, również z komentarzy

 

Tak, myślę, że tak.

blush

 

Golodhu

 

O ja głupia, zapomniałam Ci odpisać, w wirze komentarzy!

 

Z jednej strony masz zachwiane proporcje, bo zawiązanie akcji następuje w połowie tekstu – i to jest, nie mam wątpliwości, za późno. Z drugiej no to jednak jest opowiadanie, a masz trochę do opowiedzenia przed rozpoczęciem, więc rozumiem te problemy. Dlatego proponuję żeby nie robić z pierwszej sceny tylko nawalanki, ale nadać tej nawalance sens fabularny. Dlatego najprościej można zapowiedzieć rzeczy do finału, a gdybyś chciała robić większe zmiany – zrobić z polowania element głównej intrygi. Ale nie wiem jakie, to wymaga przemyślenia.

To jest dobry plan, szkoda że dowiedziałam się o nim za późno. Ale może jeszcze kiedyś przerobię to opowiadanie i wtedy zrobię wszystko jak być powinno ;P

 

Na przykład jej niepotrzebność (fabularną)? Kieruje Dave’a do chatki i w sumie tyle. To, że Dave przez niego zabija hakiem zamiast strzałem nie zmienia intrygi demonów. Wybuch grzybów też odbyłby się bez Ilham, bo Dave nie chce być marionetką. Ostatecznie więc daje tylko Ka, co półprzytomny Dave też mógłby sam zrobić… Ale to tylko luźne przemyślenia takie, nie przywiązuj do nich wagi:P

Tak, ale wtedy pojawiłoby się pytanie: skąd wziął się grzyb w domu? To nieco za mało, by usprawiedliwić jej istnienie, ale lubię też jej podejście do Piekła i tutaj, sądzę, że zrobiła swoją robotą. Powiedziała co miała powiedzieć, przedstawiła swój pogląd i fajnie xD Ale fakt, fabuła by sobie bez niej poradziła, Dave np. mógł znaleźć grzyba już na samym starcie a finał odbyłby się zupełnie gdzie indziej.

Gruszelu,

 

O ja głupia, zapomniałam Ci odpisać, w wirze komentarzy!

Issa Bass Toad GIF – Issa Bass Toad I Am The Senate GIFs

Слава Україні!

Zdajesz sobie sprawę, że żeby coś umieć, trzeba się nauczyć, a żeby się nauczyć trzeba próbować, niekoniecznie z samymi sukcesami już od początku?

Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. A czy Ty zdajesz sobie sprawę, że aby się uczyć nigdy nie można uznać, że to, co się zrobiło jest pozbawione wad?

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Cześć!

 

Całkiem ciekawe opowiadanie, zwłaszcza baśniowa i nieco idealistyczna końcówka, która nie tylko zmienia delikatnie wydźwięk całości, ale też pokazuje inne oblicze bohatera. Nie zmienia to jednak odczucia, że pachnie nieco banałem. Tak trochę za cukierkowe, za chłopięce… le zdecydowanie z pomysłem. Zostanie w głowie, a to świadczy na korzyść tekstu.

Napisane całkiem zgrabnie, choć w kilku miejscach na czymś tam się zawiesiłem (poniżej). A jeżeli ja coś znajdę, to na pewno jest tego więcej ;-) Początkowo miałem problem z odnalezieniem się w kreacji świata, ale stopniowo udało mi się odnaleźć w tym ludzkim piekle. Rytm tekstu przyjemny, pozwala wczuć się w bohatera, jednak w końcówce staje się nieco zbyt rozwlekły (przed sceną z psem).

Bohater zbuntowany, widzimy wynik jego zaskakującej przemiany (od człowieka z marginesu do lokalnej “gwiazdy” piekła) i późniejsze perypetie, kiedy to poluje na Ka, by “zarobić” na reinkarnację. Całkiem zacny motyw, choć trochę nie do końca wykorzystany. Albo inaczej: mocno kontrastujący z nieco banalnym i bardzo ludzkim obrazem piekła. Bo to piekło to taki trochę świat, tylko że z dorzuconymi okropnościami (choć to też kwestia sporna, bo w niedoinwestowanych hospicjach czy rejonach ogarniętych wojną bywają ostrzejsze jazdy, tylko że bez udziału sił nadprzyrodzonych. Ludzkie bestie potrafią być kreatywne.) Pokazujesz też ciekawy motyw – w piekle można “ponownie” umrzeć. Szkoda imho, że nie pociągnęłaś tego bardziej.

W zachowaniu Łowcy zgrzyta mi jego postawa podczas ostatniego spotkania: najpierw przez cały czas gada i pokazuje, że jest skupiony na zadaniu, a jak przychodzi co do czego to zamiast realizować plan, rozpoczyna rozmowę. Mocno kłuci się to z jego wcześniejszą postawą, jakby celebrował chwilę, zupełnie inaczej niż podczas rozmów z Bogiem czy Diabłem, czy nawet w barze. Ta scena podchodzi momentami pod rozważania o dobrych, złych i innej moralności, ale na dłuższą metę nie łączy się z resztą tekstu, robi wrażenie nieco oderwanej (zabrakło klamry czy odniesienia do czegoś z początku lub końca drogi)

Postacie Boga i Diabła są trochę klasyczne, ale nieco niejakie. Pierwszemu brakuje majestatu czy pazura, drugi nie wzbudza grozy, żaden z nich nie zachowuje się tak, że można go “posądzać” o bycie tym, kim rzekomo jest (tak, trochę się czepiam, ale o Bogu i Diable napisano już niejedno, wiec poprzeczka stoi wysoko imho, by wyszło to przekonująco; taki trochę mój konik, nie przejmuj się).

 

Z rzeczy edycyjnych (albo takich, które szczególnie zwróciły moją uwagę):

A może i jest jest coś takiego, tylko gdzieś indziej?

Powtórzenie.

Odpaliłem papierosa. Nigdy nie paliłem, jednak tutaj coś mnie do nich ciągnęło.

Strasznie ludzkie to piekło, nawet fajki mają.

Tylko skoro każdy jest zdolny do okrucieństw, gdzie leży wina? Wolna wola to jednak bujda?

Co ma zdolność do okrucieństwa do kwestionowania wolnej woli? Raczej już brak zdolności do okrucieństwa sugerowałby brak wolnej woli. A tak, każdy ma wybór.

Ponoć tak trzeba, tak to tutaj funkcjonuje.

Aliteracja.

Znalazłem się w ciasnym pokoju, o suficie wysokim na kilka metrów.

?

– Nam sam koniec zrobię coś dla ciebie – powiedziała

Podsumowując, dobra przygodówka z niecodziennym zakończeniem i kilkoma ciekawymi motywami.

 

Pozdrawiam!

 

EDIT: I znowu skupiłem się na aspektach, które nie do końca mi podpasowały, a za mało napisałem o tych, które wyszły bardzo dobrze. Choć piekło jest nieco banalne, to jego mieszkańcy wyglądają nieźle: język oportunista, poszyty barman, potępieńcy. Choć piekło jest klasyczne, to ładnie je pokazujesz. Scena w barze to bardzo dobry przerywnik, możemy zobaczyć bohatera kiedy chwilowo z nikim nie walczy i pozwala sobie na chwile refleksji czy uporządkowania myśli.

Kolejna sprawa to sam obraz miejsca, gdzie trafiają potępieni (wszyscy?), który jest – jak rozumiem – jest nieco synkretyczny, ale bazuje na wersji chrześcijańskiej. Wplotłaś tu niejeden dodatkowy element, który sprawia, że obraz staje się pełniejszy (ale nadal brakuje mi jakiejś głębi, grozy, poczucia bezsilności wśród trafiających tam istot)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Osvaldzie

Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. A czy Ty zdajesz sobie sprawę, że aby się uczyć nigdy nie można uznać, że to, co się zrobiło jest pozbawione wad?

Ależ nigdzie nie napisałam, że kiedykolwiek tak uznałam, za to kilkukrotnie przyznałam już rację komentującym, co do mankamentów tekstu.

Ale, schodzimy z tematu jakim powinien być tekst, a tymczasem sama prosiłam o zaprzestanie dyskusji. Jeśli chcesz więc porozmawiać (zachęcam) zapraszam na priv. Pozwól też, że nie będę już Ci tutaj odpowiadać.

 

Hej krarze!

 

Nie zmienia to jednak odczucia, że pachnie nieco banałem. Tak trochę za cukierkowe, za chłopięce… le zdecydowanie z pomysłem.

Chyba sama nie wiedziałam, że kieruję się jakimś przerysowaniem, ale ja je lubię, choć rozumiem też, że mogło nie podejść. Ba, nawet wcześniej celowałam w coś bardziej humorystycznego i lekkiego. Co do chłopięcego… no, wolałabym jednak dziewczęce ;P

 

Początkowo miałem problem z odnalezieniem się w kreacji świata, ale stopniowo udało mi się odnaleźć w tym ludzkim piekle. Rytm tekstu przyjemny, pozwala wczuć się w bohatera, jednak w końcówce staje się nieco zbyt rozwlekły (przed sceną z psem).

Cóż, świat jest… nieco duży ;P Rozumiem, to moje pierwsze podejście do kreacji (i szybkiego przedstawienia) tak dużego świata, więc wiele rzeczy mogło nie zagrać.

A że końcówka zbyt rozwlekła… hmm… nie wiem, zastanowię się, dzięki.

 

Albo inaczej: mocno kontrastujący z nieco banalnym i bardzo ludzkim obrazem piekła.

A to ciekawe, myślałam że właśnie ten motyw jest oklepany a piekło jakoś sobie daje radę ;P Tak, jest ludzkie, ale przecież stworzono je w pewnym sensie dla ludzi i przez Boga, który tworzył ludzki świat. Nie wiem więc czemu piekło nie miałoby być ludzkie.

 

Pokazujesz też ciekawy motyw – w piekle można “ponownie” umrzeć. Szkoda imho, że nie pociągnęłaś tego bardziej.

Chyba tak, ale mam materiał na kolejne teksty, czyż nie? ;P

 

W zachowaniu Łowcy zgrzyta mi jego postawa podczas ostatniego spotkania: najpierw przez cały czas gada i pokazuje, że jest skupiony na zadaniu, a jak przychodzi co do czego to zamiast realizować plan, rozpoczyna rozmowę. Mocno kłuci się to z jego wcześniejszą postawą, jakby celebrował chwilę, zupełnie inaczej niż podczas rozmów z Bogiem czy Diabłem, czy nawet w barze.

No też prawda. Nie mam jak się bronić ;V

 

Postacie Boga i Diabła są trochę klasyczne, ale nieco niejakie.

Też prawda, ale czasu antenowego mieli niewiele ;P Co do zarzutów o Diable… hmm… próbowałam uzyskać to jego mową: zawsze wysławiał się w sposób rozkazujący, jakby jego słowa były pewne (zrobisz, pójdziesz itp). Na nic innego nie wpadłam.

 

I znowu skupiłem się na aspektach, które nie do końca mi podpasowały, a za mało napisałem o tych, które wyszły bardzo dobrze.

Tak, trochę zdziwiło mnie podsumowanie ;P Ale wsm, uwagi cenniejsze, więc nie przejmuj się ;P

 

ale nadal brakuje mi jakiejś głębi, grozy, poczucia bezsilności wśród trafiających tam istot

Im więcej komentarzy czytam, tym bardziej widzę ile tu brakuje, mogłam wycisnąć z pomysłu znacznie więcej.

 

Dzięki za komentarz!

 

EDIT:

 

Co ma zdolność do okrucieństwa do kwestionowania wolnej woli? Raczej już brak zdolności do okrucieństwa sugerowałby brak wolnej woli. A tak, każdy ma wybór.

Bardziej chodziło o to, że w odpowiednich warunkach każdy będzie okrutny, więc czy to nie wina warunków? I od razu mówię, że nie wiem, zdaję pytanie ;P Chyba źle wyraziłam tę myśl ;V

Podobne sa do zwitków  rosołowych. Już wiem, posmakowałem. ;-) Pączki parzone, hiszpańskie, o dziwo – austriackie, nawet ponoć włoskie – nie ręczę. 

Tak wyglądają:

 

 Ciut za słodkie przez lukier, ale smaczne. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ale masz piękny stół surprise heart xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Korzystając z tego, że uwag co do fabuły, konstrukcji świata, interpunkcji itd. padło już wiele, pozwolę sobie skorzystać z opcji luksusowej i skupię się na pozytywach.

 

Plastyczne opisy pozwoliły łatwo wyobrazić sobie świat. Bardzo dobrze wyważone humor i makabra. Ciekawa kreacja świata, mimo, że pojedyncze elementy nie są oryginalne, to w odbiorze całości nie miałam poczucia bezmyślnego recyclingu czy wtórności. Interesujący główny bohater.

 

#teamPies

 

Przeczytałam z przyjemnością.

 

Pozdrawiam :)

Ech, Gruszel, mocno mnie zmęczyło Twoje Piekło. Gęsto tu bowiem od nader osobliwych postaci, niecodziennych i często niebyt smacznych opisów wydarzeń, tudzież szczególnej, wielce zawiesistej atmosfery. Nie ukrywam, że gubiłam się w tym wszystkim, a ponieważ dodatkowo potykałam się na błędach i usterkach, lektura nie spełniła oczekiwań, jakich spodziewałam się po tekście z tak wieloma nominacjami.

Najbardziej podobał mi sąd i Twoja wizja brodatego dziadziska. ;)

Gruszel, czy rozważałaś dodanie tagu BIZARRO?

 

Jedna z ostrych koń­czyn tra­fi­ła mnie w bok, ból mnie spa­ra­li­żo­wał, do­cie­ra­jąc aż do ko­niusz­ków pal­ców. → Czy oba zaimki są konieczne?

A może: Jedna z ostrych koń­czyn tra­fi­ła mnie w bok, poczułem paraliżujący ból, do­cie­ra­jący aż do ko­niusz­ków pal­ców.

 

chwi­lo­wo sym­bio­za opła­ca się nam oboj­gu. → Piszesz i istotach rodzaju męskiego, więc: …chwi­lo­wo sym­bio­za opła­ca się nam obu.

 

Bro­da­te dzia­dzi­sko na­chy­li­ło się na­de­mną… → Bro­da­te dzia­dzi­sko na­chy­li­ło się na­de ­mną

 

dzią­sła znad któ­rych wy­sta­wa­ły rzędy nie­rów­nych kłów. → Z tego co wiem, kły i reszta zębów wyrastają z dziąseł, nie znad nich, więc: …dzią­sła, z któ­rych wy­sta­wa­ły rzędy nie­rów­nych kłów.

 

po­zwo­lę ci się od­ro­dzić i spo­tkać się z tą… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …po­zwo­lę ci się od­ro­dzić i spo­tkać z tą

 

wsta­łem z pod­ło­gi, otar­łem usta i chwy­ci­łem rze­czy. → Jakie rzeczy?

 

A może i jest jest coś ta­kie­go… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

nie­ro­zu­mie­ją­cych nawet za co tu są. → …nie­ro­zu­mie­ją­cych nawet dlaczego tu są.

 

Nie mi oce­niać→ Nie mnie oce­niać

Choć rozumiem, że Dave nie musi wyrażać się poprawnie.

Nie ukrywam jednak, że ten błąd niemal wykłuwa mi oczy.

 

Oj tak, mi też do świę­te­go da­le­ko. → Oj tak, mnie też do świę­te­go da­le­ko.

 

wicie wy­peł­zły spod skóry. → Czy miałaś na myśli wić/ wici (rzeczownik), czy wić (czasownik) wiję, wiją, a może wij -ja; -jów?

 

po­wie­dział Garry, kła­dąc przede mną pa­ru­ją­cy kubek z tań­czą­cą wodą… → …po­wie­dział Garry, stawiając przede mną pa­ru­ją­cy kubek z tań­czą­cą wodą

Gdyby Garry położył kubek, jego zawartość wylałaby się.

 

do­py­ta­łem, bio­rąc łyk. → …do­py­ta­łem, wypijając/ upijając łyk.

Łyków się nie bierze.

 

ści­snę­ło mnie w w żo­łąd­ku. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Nie po­tra­fi­łem po­wstrzy­mać zdzi­wio­ne­go spoj­rze­nia. → Nie wydaje mi się, aby spojrzenie mogło się zdziwić.

Proponuję: Nie po­tra­fi­łem ukryć zdzi­wienia.

 

– To jak? – Prze­rwa­ła ciszę. → – To jak? – prze­rwa­ła ciszę.

 

szarp­nę­ła za od­po­wied­nie sznur­ki. → …szarp­nę­ła od­po­wied­nie sznur­ki.

 

Mach­ną­łem ręką i de­li­kat­nie po­cią­gną­łem za klam­kę. → Mach­ną­łem ręką i de­li­kat­nie po­cią­gną­łem klam­kę.  

 

Zna­la­złem się w cia­snym po­ko­ju, o su­fi­cie wy­so­kim na kilka me­trów. → Wysoki mógł być pokój/ ściany pokoju, ale nie sufit.

 

kiedy moją uwagę zwró­ci­ła ko­ta­ra wi­szą­ca na końcu po­ko­ju. Coś z nią było nie tak Wy­da­wa­ła się za czy­sta, jakby do­pie­ro ktoś po­wie­sił. Skie­ro­wa­łem się w jej stro­nę, muchy ob­le­pia­ły mnie coraz gę­ściej. → Nadmiar zaimków.

 

Szarp­ną­łem ko­ta­rą→ Szarp­ną­łem ko­ta­rę

 

do moich noz­drzy do­biegł smród… → Zbędny zaimek.

 

Chwi­lę za­mru­ga­ło, ale w końcu uka­za­ło mi mały… → Chwi­lę ­mru­ga­ło, ale w końcu uka­za­ło mały…

 

a słów, które wy­peł­za­ły z jego ust… → Coś się tutaj przyplątało.

 

prze­rwa­łem i wy­ce­lo­wa­łem mu w głowę. → …prze­rwa­łem i wy­ce­lo­wa­łem w głowę.

 

chwy­ci­łem za pi­sto­let, gotów od­strze­lić… → …chwy­ci­łem pi­sto­let, gotów od­strze­lić

 

Po­ciem­nia­ło mi przed ocza­mi, prze­sta­łem się wierz­gać. → Można wierzgać, ale nie można się wierzgać.

Proponuję: …prze­sta­łem wierz­gać. Lub: …prze­sta­łem się rzucać/ szamotać/ szarpać/ miotać.

 

Dia­beł ge­stem ręki kazał je przy­nieść. → Zbędne dopowiedzenie – gesty wykonuje się rękami.

 

słowa przy­wo­dził na myśl ła­ma­ne pa­znok­cie… → Literówka.

 

wokół mnie po­ja­śniał pen­ta­gram. → Czy dobrze rozumiem, że ciemny pentagram był wcześniej i teraz pojaśniał?

A może miało być: …wokół mnie za­ja­śniał pen­ta­gram.

 

– Po ry­tu­ale wszyst­ko się zmie­nia, na­bie­rzesz lo­jal­no­ści. → Można być lojalnym lub nie, ale nie wydaje mi się, aby lojalność była czymś możliwym do nabrania?

 

– Po moim tru­pie.Nie­mal bez­gło­śnie wy­ce­dzi­łem przez zęby… → – Po moim tru­pie – nie­mal bez­gło­śnie wy­ce­dzi­łem przez zęby

 

Pew­nie nie bę­dzie naj­smacz­niej­szy, ale swoja rolę speł­ni. → Literówka.

 

Długo za­ję­ło mi prze­ko­na­nie ro­dzi­ców… → Długo trwało, nim przekonałem rodziców… Lub: Dużo czasu za­ję­ło mi prze­ko­na­nie ro­dzi­ców

 

jak w oczach wzbie­ra­ją się łzy. → …jak w oczach wzbie­ra­ją łzy. Lub: …jak w oczach zbie­ra­ją się łzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Asylum, to ja bym nazwała pączkami wiedeńskimi. Chociaż faktura nietypowa…

Babska logika rządzi!

Asylum

 

O tak, to są te fajne pączki.

 Ciut za słodkie przez lukier, ale smaczne. :-)

Toż to one zazwyczaj puste w środku xD

 

Hej MaLeeNo!

 

Korzystając z tego, że uwag co do fabuły, konstrukcji świata, interpunkcji itd. padło już wiele, pozwolę sobie skorzystać z opcji luksusowej i skupię się na pozytywach.

A proszę Cię bardzo.

 

Przeczytałam z przyjemnością.

Uff to dobrze!

 

mimo, że pojedyncze elementy nie są oryginalne

A tak z ciekawości (serio nie wiem), jakie elementy nie są oryginalne? Ja chyba za mało przeczytałam tego typu powieści, a może i bardziej mang, to tekst imo bardziej mangowy niż książkowy ;P

 

Dzięki za komentarz!

 

Hej Reg!

 

Gęsto tu bowiem od nader osobliwych postaci, niecodziennych i często niebyt smacznych opisów wydarzeń, tudzież szczególnej, wielce zawiesistej atmosfery.

Wybacz, ale… no tak właśnie miało być. Nie wiem czy dobrze rozumiem twój komentarz, ale czy postacie mało osobliwe nie byłyby nudniejsze? Niezbyt smaczne opisy (jeśli rozumiem, że chodzi o obrzydliwość) były tutaj jednym z moich głównych celów, a atmosfera… no cóż, to piekło, lekko być nie mogło ;P Rozumiem, nie twój gust, nie twoje klimaty, zdarza się i tak.

 

Gruszel, czy rozważałaś dodanie tagu BIZARRO?

Myślałam nad weirdem, ale potem powiadomiono mnie, że i na bizarro i na weird ten tekst jest zdecydowanie zbyt normalny.

 

Najbardziej podobał mi sąd i Twoja wizja brodatego dziadziska. ;)

Uff chociaż coś sie podobało ;P

 

Pozwól, że do błędów wrócę później, aktualnie dzieje się wszystko na raz o.O

 

Dzięki za komentarz!

 

Finklo

 

Asylum, to ja bym nazwała pączkami wiedeńskimi. Chociaż faktura nietypowa…

 

W moich rodzinnych progach (okolice Częstochowy) mówi się na to gniazda właśnie ;P Nie wiem jak w innych regionach.

No to tak. Czytając miałem lekkie skojarzenia z Gantzem i Elantris Sandersona. Fajne klimaty, wieczne potępienie i wizje piekieł zawsze budzą dużo emocji i macają pewne pierwotne lęki, dobry temat, bardzo ciekawie zrealizowany.

Podobał mi się opis demona “języka”, potyczki może nieco mniej, ale plus za “technologie” typu zęby-naboje.

Trochę nie wiadomo skąd i po co biorą się ci potępieńcy – to osoby, które nie piją tego płynu?

Czytało mi się świetnie, czułem rosnące napięcie związane z ciekawością co pójdzie nie tak i co wydarzy się jeśli bohaterowi uda się zjeść ostatnie Ka.

Wizja świata, w którym nikt nie trafia do raju – przerażające. Morał, że sami musimy zbudować sobie niebo – fajny.

Na długo z immersji wybił mnie ten fragment:

– I ostatnie, wyjątkowo oburzające – wymamrotał chochlik, jakby zaraz miał tam zejść – w wieku lat dwunastu, trzech miesięcy i ośmiu dni, oskarżony dodał wylęg karaczana madagaskarskiego do ciasta w szkolnej kuchni i twierdził, że to rodzynki. Czy oskarżony ma coś na swoją obronę?

Jakoś nie klei mi się to z konwencją tekstu. Pominąwszy to, bardzo fajny tekst. Bawiłem się świetnie.

My­śla­łam nad we­ir­dem, ale potem po­wia­do­mio­no mnie, że i na bi­zar­ro i na weird ten tekst jest zde­cy­do­wa­nie zbyt nor­mal­ny.

Moim zdaniem, nie. No, ale to moje zdanie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Piotrze!

 

Czytając miałem lekkie skojarzenia z Gantzem i Elantris Sandersona.

Zdecydowanie za mało czytam, albo czytam nie te książki, bo co ktoś pisze o skojarzeniach, to ich nie znam. A Sanderson już czeka na półce, jednak nie Elantris.

 

Podobał mi się opis demona “języka”, potyczki może nieco mniej, ale plus za “technologie” typu zęby-naboje.

Fajnie że Ci się podobało. Potyczki to mój największy wróg którego unikałam jak ognia i unikać powinnam ;P

 

Trochę nie wiadomo skąd i po co biorą się ci potępieńcy – to osoby, które nie piją tego płynu?

Potępieńcy to wszyscy Ci ludzie, którzy po śmierci zostali strąceni do piekła. Poza tymi kilkoma na wolności, oczywiście ;P

Czytało mi się świetnie, czułem rosnące napięcie związane z ciekawością co pójdzie nie tak i co wydarzy się jeśli bohaterowi uda się zjeść ostatnie Ka.

Bardzo miło mi to słyszeć ^^

 

Wizja świata, w którym nikt nie trafia do raju – przerażające. Morał, że sami musimy zbudować sobie niebo – fajny.

Nad morałem trochę posiedziałam, ale też mi się podoba. Taki w sam raz do tego typu opowieści ;D

 

Dzięki za komentarz!

 

Reg

 

Moim zdaniem, nie. No, ale to moje zdanie. ;)

Ja sama pojęcia nie mam o gatunkach, dlatego gdy mogę nie zaznaczać, to nie zaznaczam ;P Możliwe, że masz rację, powinnam popytać mądrzejszych, może się dowiem co to ;P

 

Nie kończysz myśli, tak było na początku opka, a ono było istotne (i tak jest do samego końca – zaczynasz i nie kończysz):

*dlaczego najtrudniej strzelać do tych, którzy nie uciekają,

*jak to – zszedł do piwnicy i trafił przez okno (?),

*uzyskanie przewagi w stosunku do osoby czołgającej się – hmm, dziwne odczucie. W te pędy uciekałabym od takiego „bohatera”.

 

Jeśli bohatera czynisz postacią polującą, czemu równocześnie ją osłabiasz! Przez dylematy, obawy. Po co ona to robi? Musi? Jeśli tak – napisz. Miałam odczucie rozdwojenia: bycia w skórze ofiary i napastnika (jednocześnie), przecież piszesz w narracji pierwszoosobowej? Polujący nie może odawać się drżeniom,  lękom, gdy  jednocześnie robi to, co robi?

Ok, moim zdaniem: językowo jest dobrze, koncepcyjnie – słabo. Opko przegadane słowami. niewiele wnoszącymi do fabuły, czy bardziej akcji, bo na tym się koncentrujesz. Jakbyś skupiła się na słowach i poprawności. Wyrazy, zbitki liter przenoszą znaczenie, lecz co, jeśli ciąg zdań nie przenosi jakiejś treści zindywidualizowanej, ogrywając odwieczną historię i nawet nie mogę towarzyszyć bohaterowi, bo niespecjalnie go lubię? Mam kłopot. Przynajmniej ja. Czego bym chciała – chyba rozwinięcia nieodpowiedzialnego, tych sugestii życiowych, metafizycznych, filozoficznych, przewijających się w tekście, a nie czarowania mnie akcją.

 

Z drobiazgów:

*pilnuj „to”,

*‚Wiedziałem to po dźwięku” – sorry, po dźwięku raczej nie wiemy.

 

Podsumowanie: oko Kamsy i zombi – mogłoby być mega ciekawe, lecz trzeba byłoby popracować nad sytuacjami.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej Asylum!

 

Czytałam twój komentarz kilka razy i muszę przyznać… nie wszystko rozumiem ;V

 

dlaczego najtrudniej strzelać do tych, którzy nie uciekają,

Zdanie potem jest wyjaśnienie:

Nie dlatego, że błagają o litość, choć zdarzają się i tacy. Po prostu w desperacji tracą wszelkie hamulce.

jak to – zszedł do piwnicy i trafił przez okno

Najpierw trafił go przez okno, potem zszedł. Skąd to wiemy? Np. stąd, że na drodze do piwnicy widać ślady krwi, więc jeśli kolejność byłaby odwrotna, to nie miałoby sensu ;V

 

*uzyskanie przewagi w stosunku do osoby czołgającej się – hmm, dziwne odczucie. W te pędy uciekałabym od takiego „bohatera”.

Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, ale on poluje bo musi, a zaraz potem zaczyna zmieniać się w potwora, znacznie groźniejszego. Najlepiej więc byłoby go zabić tym strzałem przez okno, ale to nie takie proste. Też Dave bohaterski nie jest, i raczej mało mu zależy do równych szansach. On też ich nigdy nie miał.

 

Jeśli bohatera czynisz postacią polującą, czemu równocześnie ją osłabiasz! Przez dylematy, obawy. Po co ona to robi? Musi? Jeśli tak – napisz.

I znowu, nie wiem czy dobrze zrozumiałam. Ma obawy, bo potępieńcy potrafią się odgryźć. Musi polować, bo potrzebuje Ka. Potrzebuje Ka, bo chce reinkarnację.

 

Miałam odczucie rozdwojenia: bycia w skórze ofiary i napastnika (jednocześnie), przecież piszesz w narracji pierwszoosobowej? Polujący nie może odawać się drżeniom,  lękom, gdy  jednocześnie robi to, co robi?

Nie wiem, czy się zgodzę. Kilka razy strzelałam się na ASG i najbardziej stresującym momentem był ten, kiedy miałam kogoś na muszce xD

 

Opko przegadane słowami.

Wybacz, nie łapię, chodzi o to, że piszę o niczym zamiast pchać fabułę do przodu?

 

Czego bym chciała – chyba rozwinięcia nieodpowiedzialnego, tych sugestii życiowych, metafizycznych, filozoficznych, przewijających się w tekście, a nie czarowania mnie akcją.

Hmm… starałam się coś takiego dodać, ale z założenia to miał być lekki akcyjniak, bez większych refleksji.

 

*‚Wiedziałem to po dźwięku” – sorry, po dźwięku raczej nie wiemy.

Chyba nie rozumiem dlaczego. Można po pierwszych dźwiękach piosenki widzieć jaka to, można po dźwięku łupinięcia wiedzieć, że ktoś przyrąbał w ścianę itp. Możliwe, że źle Cię zrozumiałam, a takim razie, proszę, naprostuj. Nie twierdzę, ze ten tekst błędów nie ma, ma ich pełno, co wskazali już poprzedni czytelnicy, ale jeśli dobrze zrozumiałam, nie wiem czy mogę się zgodzić z twoimi zarzutami. Możliwe, że ich nie łapię bo jest coś ze mną nie tak (często olewałam dobre porady malarskie bo ich nie rozumiałam. Musiałam sama do nich dojrzeć).

 

Dzięki za komentarz!

Wyjaśniam. Choć zachodzę w głowę, dlaczego muszę. Może gorączka mąci mi w głowie. ;-)

 

Zobacz:  

*,dlaczego najtrudniej strzelać do tych, którzy nie uciekają,

Zdanie potem jest wyjaśnienie.

,Nie dlatego, że błagają o litość, choć zdarzają się i tacy. Po prostu w desperacji tracą wszelkie hamulce.

 

Jak myślisz, co mam z tego zrozumieć, jakie hamulce tracą, żeby najtrudniej było strzelać do tych, którzy – co robią? Piszesz o uciekaniu? Rozpierzchaniu jak szczury?

 

* Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, ale on poluje bo musi, a zaraz potem zaczyna zmieniać się w potwora, znacznie groźniejszego. Najlepiej więc byłoby go zabić tym strzałem przez okno, ale to nie takie proste. Też Dave bohaterski nie jest, i raczej mało mu zależy do równych szansach. On też ich nigdy nie miał.

 

Hmm, znaczy mam Ci uwierzyć na słowo, że postać przepełniona wątpliwościami poluje, bo musi z nieznanych mi przyczyn. Strzał w okno musiałby być zewnętrzny.

 

*,I znowu, nie wiem czy dobrze zrozumiałam. Ma obawy, bo potępieńcy potrafią się odgryźć. Musi polować, bo potrzebuje Ka. Potrzebuje Ka, bo chce reinkarnację.

Nic o reinkarnacji nie ma, ani o odgryzieniu się potępieńców (a swoją drogą kim oni są?)

 

*,Nie wiem, czy się zgodzę. Kilka razy strzelałam się na ASG i najbardziej stresującym momentem był ten, kiedy miałam kogoś na muszce xD

I ja miałam, ale to inne rzeczy. Zważ do czego i z czym się mierzyłaś. ;-)

 

*,Opko przegadane słowami.

Wybacz, nie łapię, chodzi o to, że piszę o niczym zamiast pchać fabułę do przodu?

 

Tak, rozdymasz opowieść.

 

*,Hmm… starałam się coś takiego dodać, ale z założenia to miał być lekki akcyjniak, bez większych refleksji.

Jeśli akcyjniak, po co wtręty? Dodam, że lubię wszelkie wtręty, sądzę, może niesłusznie, że one budują bohatera i sytuację. Dla mnie potraktowałaś je per noga. 

 

Moja opinia może boleć, ale Gruszel, złożyłam sobie przyrzeczenie, że jeśli wejdę na forum pozostanę sobą, niezależnie od sympatii, antypatii i rezerwy.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jak myślisz, co mam z tego zrozumieć, jakie hamulce tracą, żeby najtrudniej było strzelać do tych, którzy – co robią? Piszesz o uciekaniu? Rozpierzchaniu jak szczury?

To początkowe zdanie, jedno z pierwszych. Przyznaję, świat był na tyle duży, że miałam problemy z przepychaniem informacji, ale czy muszę opowiadać już w pierwszych akapitach o wszystkim?

 

Hmm, znaczy mam Ci uwierzyć na słowo, że postać przepełniona wątpliwościami poluje, bo musi z nieznanych mi przyczyn. Strzał w okno musiałby być zewnętrzny.

Potem przyczyny wyjaśniam, pierwsza scena jest bardziej do ekspozycji postaci, ale już widać, że je Ka.

 

Nic o reinkarnacji nie ma, ani o odgryzieniu się potępieńców (a swoją drogą kim oni są?)

Aż policzyłam. Słowo “reinkarnacja” pada w tekście 7 razy. O pochodzeniu potępieńców też jest potem mowa, choć tutaj muszę przyznać, piszę o tym raz i to przy okazji.

 

I ja miałam, ale to inne rzeczy. Zważ do czego i z czym się mierzyłaś. ;-)

Z ludźmi ;V I to była zabawa, wiedziałam przecież o braku konsekwencji ewentualnego postrzału czy to mnie, czy przeciwnika. A jednak, gdy i ja i on mamy podobne szanse, odczuwam lekki stres/adrenalinę.

 

Tak, rozdymasz opowieść.

Ok, dzięki za wyjaśnienie. Hmm… może to być prawda, ale żeby się upewnić – są jakieś fragmenty które byś usunęła? Wybacz, ze tak Cię męczę, jak już zdobyłam nominację to zależy mi na feedbacku ;P

 

Jeśli akcyjniak, po co wtręty? Dodam, że lubię wszelkie wtręty, sądzę, może niesłusznie, że one budują bohatera i sytuację. Dla mnie potraktowałaś je per noga. 

Chyba z tych powodów które podałaś, plus żeby jakoś zbudować tan świat, bo to chyba najmocniejsza strona tekstu. Nie wiem, czy źle je zrobiłam, może za kilka lat jak zobaczę ten tekst to je dojrzę.

 

Moja opinia może boleć, ale Gruszel, złożyłam sobie przyrzeczenie, że jeśli wejdę na forum pozostanę sobą, niezależnie od sympatii, antypatii i rezerwy.

Wybacz Asylum, ale nawet tutaj muszę się nie zgodzić. Twoja opinia nie boli. Jest tutaj wielu użytkowników, w różnych przedziałach wiekowych i różnych upodobaniach. To trochę szalone oczekiwać, by tekst spodobał się wszystkim. Tobie się tekst nie podoba, ok, może nie twoje klimaty, albo właśnie zwróciłaś uwagę na coś, na co inni nie zwrócili? Każda opinia jest cenna, a Ty przecież nie atakujesz mnie, tylko tekst. A bo nie zawsze zgadzam się z twoimi argumentami to już zupełnie co innego. Nie zgadzam się bo albo: źle je zrozumiałam, stąd chcę naprostować, albo wg mnie jest to przedstawione w tekście. Dopytuję, bo staram się wynieść z opinii jak najwięcej, dowiedzieć się o słabych i mocnych stronach tekstu. Końcówka też nie wszystkim się podobała, ale cieszę się ze zróżnicowanych opinii, bo mogę lepiej je zrozumieć.

Dajesz mi feedback, zależy mi na tym bardziej niż na piórku, czemu miałoby to boleć?

Co tu dużo mówić… Genialne połączenie motywu piekła z refleksjami na temat ludzkiej natury.

Głównemu bohaterowi od początku się kibicuje. Całe szczęście, że na końcu nie było żadnego romantyczno-kiczowatego zakończenia… Czytałam i przez cały czas nie mogłam się doczekać końca – zastanawiałam się, jak to rozwiążesz. Myślę, że gdyby ta “ona” rzeczywiście była kobietą, to zakończenie zrobiłoby się jakieś takie rozmemłane… Twój pomysł był niezły i zabawny.

Sześć gwiazdek jak nic :D

 

Tylko jedno pytanie… Dlaczego Diabeł to jakaś szkarada? Sama zawsze wyobrażałam go sobie jako niezłego przystojniaka xD 

Hej amelciu!

 

Bardzo się cieszę, że aż tak Ci się podobało ;) Dodajesz mi pewności siebie.

 

Całe szczęście, że na końcu nie było żadnego romantyczno-kiczowatego zakończenia…

Nie cierpię takich ;P

 

Myślę, że gdyby ta “ona” rzeczywiście była kobietą, to zakończenie zrobiłoby się jakieś takie rozmemłane…

I przede wszystkim, zero zaskoczenia, a ja jednak lubię te końcowe twisty ;P

 

Tylko jedno pytanie… Dlaczego Diabeł to jakaś szkarada? Sama zawsze wyobrażałam go sobie jako niezłego przystojniaka xD 

 

A nie fajniejszy taki jakiś dziwny? xD

 

Dzięki za komentarz i gwiazdki!

Hmmm, może byłoby tego za dużo? Jeśli Diabeł byłby przystojny, to nie ma innej opcji, długi płaszcz obowiązkowy. Ale skoro główny bohater już go ma… :D

Wspaniale, że się myliłam odnośnie „zakłucia, bolenia” i mogę wyjaśnić! :-) Jestem z tych, którzy ciągle wątpią, lubię cytat Russela, nawet mam koszulkę z napisem „Dobrze jest od czasu do czasu postawić znak zapytania przy wszystkich sprawach, które przyjmujemy za pewnik”. Filozof – protoplastą celebryty?”. Wydaje mi się, że akurat on ucieszyłby się z tego, że pojawia się na gadżetach, gdyż chciał rozmawiać z całym światem, był jednym z tych praktykujących filozofów, i mylił się. Grubo odnośnie pierwszej wojnie, pacyfizmie, Leninie, choć myśląc o tamtym czasie i przerażającym wojowaniu, nie dziwię się. Potrafił dokonać korekty, co cenię.

Sama myśl zdaje się banałem, lecz i aktualną mądrością. Apelem o krytyczne myślenie, rozszyfrowywanie znaczeń przeróżnych mechanizmów, dystansu do bieżących wydarzeń w tym zalewie info. Tu przeczuwał. Sorry, za pójście w dygresję.

 

Spróbuję wyjaśnić czytelnicze odczucia w inny sposób, gdyż na razie marnie mi wyszło. ;-) Pamiętaj, Gruszel, że są jedynie odbiorem pojedynczego czytelnika.

 

W pierwszej scenie używasz mocnych słów i wartkiej akcji, lecz dla mnie jest chaotyczna. Z jednej strony przyciągają zdania o czerwonym Oku Kamsy, potępieńcu i łowcy, lecz wciąż gubię chronologię i perspektywę bohatera pomimo pierwszoosobowej narracji. Przy tzw. ekspozycji oczekuję jako czytelnik łatwego wejścia w tekst – zrozumienia co, kto, gdzie. Tymczasem trudno było mi się połapać w czyjej skórze siedzimy: potępieńcy czy łowcy. No, bo tak: schodzi do piwnicy; cofamy się – strzela przez okienko; widzi Oko Kamsy przesączajace się przez pożółkłą firankę (firanka w piwnicy? ale ok); drewniana podłoga skrzypi, a zaraz potem piszesz o smugach krwi na betonowej podłodze. Zastanawiam się, gdzie jest bohater, co słyszy, co robi?

Przyznaję, świat był na tyle duży, że miałam problemy z przepychaniem informacji, ale czy muszę opowiadać już w pierwszych akapitach o wszystkim?

Nie, w pierwszych zdaniach nie trzeba, jednak oczekiwałabym rozwiązania tej kwestii w opku, jakiegoś przybliżenia. Używasz mocnych słów o litości i o tym, że najtrudniej strzelać do tych, którzy nie uciekają? Jeśli uznajemy ich za opętanych – czemu trudniej strzelać do nich, a łatwo do tych uciekających czy błagających o litość? 

A jednak, gdy i ja, i on mamy podobne szanse, odczuwam lekki stres/adrenalinę

Lekki stres, adrenalina? Niewiarygodne, walczysz o życie, a nasz bohater o coś dla siebie najcenniejszego?

 

W kolejnych scenach akcja traci impet na rzecz na rzecz filozofowania bohatera (tu, niestety, mogę być stronnicza, lecz poruszasz ważne kwestie: woli, zabijania, litości, nawet odpomniałam sobie fragment Vonneguta) i pójścia w groteskę, śmieszkowanie. Nie wiedziałam bawić się czy współczuć i podążać.  Lekko mnie zdezorientowałaś. Bohater ma luzacki stosunek, a jednocześnie „niby” walczy o coś cholernie dla niego ważnego, o życie, a właściwie „reinkarnację” i „zakończenie” (nie chcę spojlerować). 

Fragmenty wyjaśniające świat są dla mnie niejasne i zawierają powtórzenia, pomijając, że lekko zahaczają o infodump (jego bym się nie czepiała, gdyby sprawa została wyklarowaną, co i jak w tym świecie), np.:

Za odpowiednią cenę można wykupić sobie ciało demona i przetransferować do niego duszę. Ewentualnie, jeśli ktoś ma tyle odwagi, da się uszyć własne, z kończyn innych mieszkających tu istot. Problem polega na tym, że transferu duszy może dokonać tylko demon, a jeśli oznakuje ciało, już po wieki egzystuje się jako bezwolna kukiełka.

Stąd tak niewielu Łowców osiągnęło reinkarnację. Przeważającą większość zeżarli przeklęci, inni stawali się demonami, a jeszcze innych siłą wsadzano do demoniego ciała, by po kres dni służyli jako niewolnicy. Parszywy los, jakby życie tutaj nie było wystarczająco paskudne. Stukrotnie bardziej wolałbym umrzeć, niż zostać pieprzoną kukiełką.

Nie rozumiem: kto może sobie kupić ciało demona?; uszyć z kończyn – ok, ciało; jak to transferu może dokonać demon, inny niż ten od ciała na sprzedaż i osoby, która znakuje ciało, itd. Takich zdań jest w tekście więcej. Dla takiego czytelnika jak ja koncepcja świata musi ujawnić się w tekście: kim są potępieńcy, kim demony, czemu dzieci, czym jest Oko Kamsy, na co działa i jak oraz chciałabym, abyś prowadziła mnie jako czytelnika po wycinku czasowym z życia-nieżycia bohatera.

 

Mam również kłopot z obrazowaniem, nie potrafię sobie wyobrazić świata, bohatera, pozostałych postaci. Szokujesz mocnymi słowami, granicznymi przeżyciami, lecz nagromadzenie okropności, jeszcze i jeszcze, czerwony język oplatający szyję jak krawat sprawiają, że obojętnieję. Flaki, same z siebie nie kreują dla mnie napięcia, zwłaszcza przełamywane dowcipem. Lepiej robią to opisy, odczucia bohatera, sytuacja.

 

Aż policzyłam. Słowo “reinkarnacja” pada w tekście 7 razy. O pochodzeniu potępieńców też jest potem mowa, choć tutaj muszę przyznać, piszę o tym raz i to przy okazji.

Słowo reinkarnacja pada, masz rację, ja się doliczyłem sześciu razy, lecz nie o to chodzi. ;-) Nie rozumiem użycia go w tym kontekście. Tym razem ja przesadziłam, używając za dużego skrótu. Reinkarnacja jest wcieleniem jednej istoty w drugą po śmierci tej pierwszej (w dół, lub górę hierarchii bytów), z kolei Ka – chyba – odwołuje się do mitologii staroegipskiej i jest rodzajem niematerialnego sobowtóra człowieka, również jego ducha opiekuńczego, który nie opuszcza ciała nawet po śmierci oraz żywi go i prowadzi do boga Re, a ty mieszasz jeszcze do kompletu chrześcijaństwo i zwracasz się do czytelnika: „Ułóż to sobie kochanieńki”. xd Brakuje balansu, pokaż w tekście, co z czym się łączy, zazębia. Średni, cyniczny rzezimieszek walczy o jedyną rzecz, na której mu zależy w świecie stworzonym przez Ciebie. Świecie niesprawiedliwym, złym, okrutnym. 

W podstawowej wersji, tej chrześcijańskiej, niby coś kumam, jednak w Twojej autorskiej z filozoficznymi odbiciami gubię się i nic mi się nie zgadza:

*kim jest owładnięty (łowca czy potępieniec, obaj są wystawieni na Oko Kamsy), może obaj, choć z jednego wychodzi stworek, a drugi tylko zbiera cudze Ka i ma swojego Nachasha, który jest padlinożercą, więc chyba nie jest jego Ka, a może łowca nie ma swojego Ka? Świat u Ciebie tworzą łowcy, demony, potępieńcy i reszta, a nie potrafię sobie ułożyć relacji pomiędzy nimi.

*Czy potępieniec też zbiera Ka, dlaczego zabija łowców, konkuruje o Ka?

 

Pytałaś, co wykreślić, które sceny nadmiarowe? Szkielet tekstu jest ok, lecz koncepcja relacji pomiędzy postaciami pruje się w szwach, znaczy wymagałaby dopracowania; w całości skorygować niepotrzebne słowa – też straszliwe rzeczowniki i czynności; zastanowić się, kiedy śmieszkować; zbędne filozofowanie wyciąć bądź miejscami poszerzyć; dać trochę świata (nie tylko dialogi z przerywnikami – scena sądu, w barze i Górnym mieście).

Z zakończeniem, nie wiem, ponieważ jestem psiarą, chyba zależy, na ile wiarygodny byłby bohater, jak by walczył. 

 

Drobiazgi:

Pozostało jeszcze trochę przecinków (kilka wypisałam) oraz niekiedy coś robisz z czasami wspominasz przeszłość pisząc w teraźniejszym (dwa przykłady).

,Zanurzyłem dłonie w gnijącym już mięsie i wyciągnąłem kolejne Ka. Truchło wypełniały czerwie – musiał pozostać na wolności kilka tygodni.

Pozostawać?

,chciałem wiedzieć(+,) jak to jest być przy kasie.

,A moje najwyraźniej gniło już w brzuchu matki.

Zgniło?

,jakbym zapomniał(+,) co sam zrobiłem.

,Nie wiem(+,) po jakim czasie przestałem słuchać

,Nie wiem(+,) co mnie podkusiło

 

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Amelciu 

Hmmm, może byłoby tego za dużo? Jeśli Diabeł byłby przystojny, to nie ma innej opcji, długi płaszcz obowiązkowy. Ale skoro główny bohater już go ma… :D

Tak, długi płaszcz zawsze musi być xD

 

Asylum

 

Sorry, za pójście w dygresję.

Nie ma sprawy, podzielam zdanie filozofa, ale skąd to nawiązanie tutaj do niego?

 

Spróbuję wyjaśnić czytelnicze odczucia w inny sposób, gdyż na razie marnie mi wyszło. ;-) Pamiętaj, Gruszel, że są jedynie odbiorem pojedynczego czytelnika.

Nie przejmuj się tym i dzięki że wyjaśniasz ;P

 

No, bo tak: schodzi do piwnicy; cofamy się – strzela przez okienko; widzi Oko Kamsy przesączajace się przez pożółkłą firankę (firanka w piwnicy? ale ok); drewniana podłoga skrzypi, a zaraz potem piszesz o smugach krwi na betonowej podłodze. Zastanawiam się, gdzie jest bohater, co słyszy, co robi?

Hmm to raczej było tak, że strzelił, potem wszedł do piwnicy. Czy napisałam to niewyraźnie? Pojęcia nie mam, nikt inny tego nie zgłaszał, ale to nie znaczy, że jest dobrze ;V Jak tekst odleży i będę mogła spojrzeć w miarę obiektywnie, zastanowię się nad tym, dzięki!

 

Jeśli uznajemy ich za opętanych – czemu trudniej strzelać do nich, a łatwo do tych uciekających czy błagających o litość? 

Dlatego, bo albo uciekają, albo w desperacji się rzucą. Sun Zi pisał, żeby zawsze zostawić wrogom drogę ucieczki, wtedy nie walczą tak zażarcie, bo wiedzą że jest inne wyjście ;P

 

Lekki stres, adrenalina? Niewiarygodne, walczysz o życie, a nasz bohater o coś dla siebie najcenniejszego?

Chyba się nie zrozumiałyśmy. Ja, bawiąc się, miałam lekki stres, więc co musiał czuć on, ryzykując życiem? Stąd też wszystkie te reakcje bohatera, o których pisałaś, że odczuwać nie powinien.

 

 Lekko mnie zdezorientowałaś. Bohater ma luzacki stosunek, a jednocześnie „niby” walczy o coś cholernie dla niego ważnego, o życie, a właściwie „reinkarnację” i „zakończenie” (nie chcę spojlerować). 

To już raczej osobista opinia z którą ścierać się nie mogę.

 

Mam również kłopot z obrazowaniem, nie potrafię sobie wyobrazić świata, bohatera, pozostałych postaci.

Tu też raczej nie mam czego dodać. Inni pisali że plastyczne opisy, Ty ze nie. Ani z tą opinią, ani z ich nie mogę się kłócić, bo to już bardziej osobiste odczucia.

 

Tym razem ja przesadziłam, używając za dużego skrótu. Reinkarnacja jest wcieleniem jednej istoty w drugą po śmierci tej pierwszej (w dół, lub górę hierarchii bytów), z kolei Ka – chyba – odwołuje się do mitologii staroegipskiej i jest rodzajem niematerialnego sobowtóra człowieka, również jego ducha opiekuńczego, który nie opuszcza ciała nawet po śmierci oraz żywi go i prowadzi do boga Re, a ty mieszasz jeszcze do kompletu chrześcijaństwo i zwracasz się do czytelnika: „Ułóż to sobie kochanieńki”.

Tak, stąd też bohater zabiera czyjeś Ka, żeby samemu się odrodzić, bo umierając wiele z tego stracił.

 

kim jest owładnięty (łowca czy potępieniec, obaj są wystawieni na Oko Kamsy)

Ja sama nie wiem kim jest owładnięty, bo takiego słowa nie używam w tekście. Chyba, że używasz tego słowa jako przymiotnik, ale też nie rozumiem kto by miał kogo “owładniać”. 

 

, a może łowca nie ma swojego Ka?

Ma, a tutaj cytacik z tekstu:

Ka było definicją człowieczeństwa, miał je każdy z ludzi, choć tutaj zazwyczaj głodowały. Nic dziwnego, ponoć rosną, gdy ktoś wykazuje dobrą wolę. Nawet nie chciałem myśleć, jak wyglądał mój.

Czy potępieniec też zbiera Ka, dlaczego zabija łowców, konkuruje o Ka?

Potępieniec to człowiek który uciekł z Mordowni, ale to już inni mi wypominali, więc pewnie faktycznie, zbyt uznałam to za oczywiste. Moja wina.

 

Błędy poprawię, dzięki za wskazanie.

 

 

No, kurde, Gruszelko, dobre to było :) Masz świetną, spójną wizję piekła. Może bez detali, ale sporo rzeczy da się odczytać między wierszami. Rozumiem, że potępieńcami są wszyscy znajdujący się w piekle. Tylko niektórzy z jakiś powodów zwrócili uwagę diabła i ten daje im fory. Fajny pomysł z Ka, kojarzy się z egipskimi wierzeniami, ale tutaj Ka pełni chyba rolę duszy. Samo piekło jest bardzo ludzkie, gdzieś tam w tle pobrzmiewia: ludzie ludziom zgotowali ten los. I za to chyba największy plusik. Diabeł jako cwaniaczek, który wyrwał władzę też mi się podobał. Za obojętnego, gardzącego ludźmi Boga – kolejny plusik. Do tego bohater, który jest mocno niejednoznaczny. Nie z tych dobrych, ale jednocześnie trudno mu nie kibicować.

No, i zakończenie. Nie zgodzę się z Darconem, że jest królikiem z kapelusza. Może i Bóg jest dupkiem, ale buchalterię prowadzi nad podziw dobrze. I skoro twierdził, że David nie kochał żadnej osoby, to tak musiało być. I ten żal Davida do ludzi, pozbawione złudzeń spojrzenie na człowieka. Przyznam jednak, że dałam się nabrać. Obstawiałam kobietę, w ostateczności dziecko, więc zaskoczenie było kompletne i sprawiło, że poczułam się usatysfakcjonowana lekturą.

Czytało się dobrze. Ale trzeba przyznać, że Twoje opko wymaga szczególnie uważnego czytania. Nie masz infodumpów, informacje o świecie zręcznie poukrywałaś, tak że nie walą po oczach. Ma to jednak swoją cenę: łatwo coś przeoczyć. A że świat dość skomplikowany, to przeoczywszy, łatwo się pogubić.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Irko!

 

No, kurde, Gruszelko, dobre to było :) Masz świetną, spójną wizję piekła.

Aww!!!

 

ale tutaj Ka pełni chyba rolę duszy.

Czegoś na kształt duszy/człowieczeństwa, sama nie wiem jak to określić ;P

 

Obstawiałam kobietę, w ostateczności dziecko, więc zaskoczenie było kompletne i sprawiło, że poczułam się usatysfakcjonowana lekturą.

No tak, kilka wskazówek zostawiłam, ale niewielkich ;P Baardzo się cieszę, że Ci się podobało ;)

 

Czytało się dobrze. Ale trzeba przyznać, że Twoje opko wymaga szczególnie uważnego czytania.

No tak, jest to pewien minus opka, łatwo coś może umknąć.

Mimo tego, cieszę się, że znalazłaś aż tyle pozytywów teksu ;) Co do infodumpów, trochę się nie zgodzę, bo wydaje mi się, że są, ale co się będę pogrążać xD

 

Dzięki za komentarz!

Co do infodumpów, trochę się nie zgodzę, bo wydaje mi się, że są, ale co się będę pogrążać xD

A myślałam, że mój stosunek do infodumpów jest już powszechnie znany ;) To musi być coś naprawdę walącego po oczach, żeby mnie ruszyło :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

A myślałam, że mój stosunek do infodumpów jest już powszechnie znany ;)

A jednak xD

Z jednej strony opowiadanie jest niesamowicie obrzydliwe, ale jesteś w tym konsekwentna i jest to elementem jego plastyczności. I choć momentami odrzuca daje namacalną wizję piekła. 

Bardzo podobał mi się ten cały wymyślony, skomplikowany i zamotany świat. 

Kibicowałam diabłowi i wciągnęłam się w jego przygody.

Lożanka bezprenumeratowa

Trochę mi zajęło, zanim odpowiadam. Lekko zachorzałam, Gruszel. Przez kolejne trzy tygodnie będę w rozjazdach, wpadać na minichwilę, zanim powrócę, aby być tak, jak przystało uczestniczyć – w moim wyobrażeniu roli.

 

podzielam zdanie filozofa, ale skąd to nawiązanie tutaj do niego?

Było do ostatnich słów Twojego komentarza „że nie bolało”, ponieważ nie rzadko mam pewność jak ktoś przyjmie komentarz. ;-)

Nie przejmuj się tym i dzięki że wyjaśniasz ;P

Przejmowanie się jest moim drugim imieniem, no, prawdę mówiąc  trzecim lub czwartym.;P

Listy wobec siebie i innych się rozrastają, pączkują jak grzyby. ;-)

Hmm to raczej było tak, że strzelił, potem wszedł do piwnicy. Czy napisałam to niewyraźnie?

Moim zdaniem, nie było po kolei, tylko plecionka. Jedno zdanie stąd drugie z wcześniej!

Czy się zorientowałam – domyślałam się, lecz pewności nie miałam.

Jeśli uznajemy ich za opętanych – czemu trudniej strzelać do nich, a łatwo do tych uciekających czy błagających o litość? 

‚Dlatego, bo albo uciekają, albo w desperacji się rzucą. Sun Zi pisał, żeby zawsze zostawić wrogom drogę ucieczki, wtedy nie walczą tak zażarcie, bo wiedzą że jest inne wyjście ;P’

Ok, to Sun Zi, natomiast nie ma do niego nawiązania: ani w strategii, bohater jest gierojem emocjonalnym, nie rzeźbi w rzemiośle. Sądząc po przedstawionej sytuacji i jodczuciach (myślach) bohatera działa raczej impulsywnie, bez planu.

 

Ja, bawiąc się, miałam lekki stres, więc co musiał czuć on, ryzykując życiem? Stąd też wszystkie te reakcje bohatera, o których pisałaś, że odczuwać nie powinien.

To są dwie różne kwestie – odczuwanie przez zwykłego śmiertelnika/amatora kontra zachowanie wojownika, żołnierza na polu walki. Wtedy nie ma zbyt wiele czasu na rozważanie, dylematy itd. Post factum jest inaczej. 

 

To już raczej osobista opinia z którą ścierać się nie mogę.

Pisząc o luzackim stosunku miałam na myśli sceny grozy, ktore współistnieją w opku z lżejszym kalibrem części środkowej. Nie o to chodzi, że nie mogłoby by jej być, pytanie jak to zrobić, aby fragmenty się nie „gryzły”.

 

Tak, stąd też bohater zabiera czyjeś Ka, żeby samemu się odrodzić, bo umierając wiele z tego stracił.

Wiele? Czyli nie jest pojedyncze lecz jak woda, niepoliczalne? 

 

kim jest owładnięty (łowca czy potępieniec, obaj są wystawieni na Oko Kamsy)

’Ja sama nie wiem kim jest owładnięty, bo takiego słowa nie używam w tekście. Chyba, że używasz tego słowa jako przymiotnik, ale też nie rozumiem kto by miał kogo “owładniać”.’

A to ciekawe? „Owładnięty” użyłam w przenośni, gdyż łowca widzi przez okienko pulsujące czerwone Oko Kamsy i zrobiło się straszno. Wydawało mi się, że działało w jakiś sposób na łowcę oraz potępieńca. Rozumiem, że obaj działali z własnej woli.

 

Ma, a tutaj cytacik z tekstu:

Ka było definicją człowieczeństwa, miał je każdy z ludzi, choć tutaj zazwyczaj głodowały. Nic dziwnego, ponoć rosną, gdy ktoś wykazuje dobrą wolę. Nawet nie chciałem myśleć, jak wyglądał mój.

Ok, czyli zgodził się na układ w zamian za życie po śmierci.

 

Moja wina.

I tam, żadna wina! :-) Trzeba byłoby przemyśleć mechanikę tego świata. Zwłaszcza Oka Kamsy (ono mogłoby pozostać w tekście tajemnicze) oraz istatę Ka w przypadku potępieńców i łowcy. 

Skupiłaś się na flow, akcji, odczuciach i one wyszły. Dalej trzeba byłoby na chłodno już przepatrzeć całość.

 

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej Ambush!

 

Z jednej strony opowiadanie jest niesamowicie obrzydliwe, ale jesteś w tym konsekwentna i jest to elementem jego plastyczności. I choć momentami odrzuca daje namacalną wizję piekła. 

To w sumie dobrze ;P Założenie miało być takie, żeby upchnąć jak najwięcej obrzydliwości ;P (choć zapewne dało się więcej)

 

Bardzo podobał mi się ten cały wymyślony, skomplikowany i zamotany świat. 

Wooho! Jestem więc szczęśliwa!

 

Dzięki za komentarz!

 

Asylum

 

Teraz z kolei Ja muszę przeprosić za zwłokę ;P Ostatnio u mnie sporo pracy, niestety, przy komputerze, więc spędzanie przy nim czasu wolnego to ostatni o czym myślę.

 

Było do ostatnich słów Twojego komentarza „że nie bolało”, ponieważ nie rzadko mam pewność jak ktoś przyjmie komentarz. ;-)

Ach, oke, rozumiem.

 

Przejmowanie się jest moim drugim imieniem, no, prawdę mówiąc  trzecim lub czwartym.;P

Listy wobec siebie i innych się rozrastają, pączkują jak grzyby. ;-)

Hmm rozumiem, raczej wiele na to nie mogę poradzić, wiedz jednak tylko, że ciężko mnie obrazić i “zaboleć” komentarzem xD

 

Ok, to Sun Zi, natomiast nie ma do niego nawiązania: ani w strategii, bohater jest gierojem emocjonalnym, nie rzeźbi w rzemiośle. Sądząc po przedstawionej sytuacji i jodczuciach (myślach) bohatera działa raczej impulsywnie, bez planu.

Nie zamierzałam go tak przedstawić, może źle się wyraziłam. Bardziej chodziło o jego obserwację, która pokrywa się z obserwacją Sun Zi, że wrogowie przyparci do muru to najgorszy rodzaj przeciwnika.

 

To są dwie różne kwestie – odczuwanie przez zwykłego śmiertelnika/amatora kontra zachowanie wojownika, żołnierza na polu walki. Wtedy nie ma zbyt wiele czasu na rozważanie, dylematy itd. Post factum jest inaczej. 

No tu z punktu wojownika się nie wypowiem, ale wydaje mi się, że też by się stresował. Tu raczej do porozumienia nie dojdziemy, bo to słowo przeciwko słowu.

 

Pisząc o luzackim stosunku miałam na myśli sceny grozy, ktore współistnieją w opku z lżejszym kalibrem części środkowej. Nie o to chodzi, że nie mogłoby by jej być, pytanie jak to zrobić, aby fragmenty się nie „gryzły”.

Pojęcia nie mam, to była moja próba, niektórym podeszła, innym nie. I właśnie to czy podeszła, czy nie, to raczej kwestia gustu ;V

 

A to ciekawe? „Owładnięty” użyłam w przenośni, gdyż łowca widzi przez okienko pulsujące czerwone Oko Kamsy i zrobiło się straszno. Wydawało mi się, że działało w jakiś sposób na łowcę oraz potępieńca. Rozumiem, że obaj działali z własnej woli.

Tak, z własnej.

 

Ok, czyli zgodził się na układ w zamian za życie po śmierci.

Tak właśnie.

 

I tam, żadna wina! :-) Trzeba byłoby przemyśleć mechanikę tego świata. Zwłaszcza Oka Kamsy (ono mogłoby pozostać w tekście tajemnicze) oraz istatę Ka w przypadku potępieńców i łowcy. 

Skupiłaś się na flow, akcji, odczuciach i one wyszły. Dalej trzeba byłoby na chłodno już przepatrzeć całość.

No cóż, ciężko mi było ogarnąć wszystko. Może kiedyś rozwinę to uniwersum i wtedy będę miała twoje i nie tylko, opinie na uwadze. Wydaje mi się, że świat ma potencjał, który nie mógł się w pełni rozwinąć na tylu znakach, ale to się już zobaczy w praniu ;P

 

Dzięki za odpowiedź

 

 

Pisząc o luzackim stosunku miałam na myśli sceny grozy, ktore współistnieją w opku z lżejszym kalibrem części środkowej. Nie o to chodzi, że nie mogłoby by jej być, pytanie jak to zrobić, aby fragmenty się nie „gryzły”.

Pojęcia nie mam, to była moja próba, niektórym podeszła, innym nie. I właśnie to czy podeszła, czy nie, to raczej kwestia gustu ;V

Coś jak w Evil Dead xD Mnie podeszło.

Coś jak w Evil Dead xD Mnie podeszło

Jeśli mówisz o tym z 2013, to niektóre momenty były dla mnie za mocne i wspominam z ciarkami ;P A jeśli mowa o tym starszym, to nie znaju ;V

Liczy się tylko starszy… :O

Liczy się tylko starszy… :O

Ok, rozumiem (wpisuje na swoją długą listę do objerzenia, owija kilka razy wokół pasa i wraca do nory).

Cześć!

Wracam tu z głosem piórkowym. Jak pisałem poprzednim razem, opowiadanie jest bardzo dobre i naprawę mi się podobało. Miałem jednak pewne zastrzeżenia, które przytoczę jeszcze raz:

W zasadzie tylko cztery elementy chciałbym jeszcze raz wytknąć, dwa to detale, ale dwa dość istotne. Zacznę od detalu czyli tej wybuchającej purchawki. Jeżeli jest taka niebezpieczna, trzeba ją zdecydowanie wprowadzić w sposób, który podkreśli jej wyjątkowość – i najlepiej mocniej połączyć z samym planem Ilham. W innym wypadku wypada trochę jak takie lazy writing, bo narzędzie ocalenia po prostu wepchnęło się w dłonie bohatera. Tym bardziej, że wcześniej nic o tym purchawkach nie wspominasz.

Drugi element, to scena z Sądem Ostatecznym. o ile doceniam zamysł i humor, o tyle jest kompletnie odklejona od reszty opowiadania. To pierwszy poważny zarzut.

Trzecia sprawa, to jak wiele razy wspominałem, nie byłem w stanie wychwycić zasad rządzących życiem i umieraniem w piekle. Nie wiem na ile to moje dyletanctwo, a na ile brak konsekwencji i przemyślenia tematu. To drugi poważny zarzut.

Ostatni, choć też bym to potraktował jako detal, to mocno infodumpowa scena w barze.

Dlatego też będę na NIE, choć naprawdę niewiele brakowało.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Hej ponownie Geki!

 

Dlatego też będę na NIE, choć naprawdę niewiele brakowało.

No i ch… xDD

Nie no, luz, uzasadniłeś ładnie, więc decyzję szanuję ;P Dzięki za komentarz! Łapię NIEta w zęby i spadam!

Do następnej nominacji! (oby xD)

 

Czerwone światło Oka Kamsy przebijało się przez pożółkłe firanki, drewniana podłoga paskudnie skrzypiała, smród gnijącego ciała przyprawiał o mdłości. To nie był najlepszy dzień mojego nieżycia, ale pocieszałem się, że to jedna z ostatnich akcji.

Tyle tu tych ozdobników, że nie wiem, na co patrzeć. Siłą rzeczy nic nie zwróciło mojej uwagi, bo wszystko się skrzyło. Nie wiem, który detal chciałaś podkreślić w tym fragmencie, ale wszystkich w ten sposób zdecydowanie się nie da.

 

Ścisnąłem broń, ta mocniej przywarła do dłoni,

Broń-dłoń, brzydko to wygląda.

 

Rozległ się trzask pękających kości, zrywanych żył, łamanych paznokci odchodzących od mięsa i jęki mojej ofiary. (…) Nic nie wydaje takiego plaśnięcia, jak rozrywane gardło potwora, pękające ścięgna i szarpana krtań.

Cytat z zakresu dosłownie dwóch akapitów. Za dużo tych dobroci!

 

Podwinąłem rękawy płaszcza, by wtaszczyć truchło pod schody, gdzie sięgało światło z parteru. Wszedłem przy tym w kałużę krwi, niech to szlag… Dopiero czyściłem buty.

Teraz mogłem przyjrzeć się potępieńcowi – gruby mężczyzna, około pięćdziesiątki.

Informacja o butach niesie zbędną informację. Służy jedynie zobrazowaniu nonszalanckiej postawy bohatera, co można osiągnąć na mnóstwo innych sposobów. Pierwsze zdanie z kolei jest przeładowane informacjami. IMO dużo lepiej ten fragment wyglądałby, gdyby np. wywalić informacje o świetle z parteru z pierwszego zdania i wspomnieć o tym w ostatnim, przy wyglądzie denata. Zwróć też uwagę, o czym traktują zdania: trup-buty-znowu trup. Takie skakanie między wątkami wprowadza chaos narracyjny.

 

Na przemienionych potępieńców mówi się przeklęci, pewnie dlatego, że każdy Łowca przeklina moment, w którym się z nimi spotyka.

Potępieniec, przeklęty, łowca, wcześniej też:potwór. Same pospolite rzeczowniki wykorzystujesz w kreacji świata. Pokusiłbym się o jakąkolwiek nazwę własną (i użycie wielkiej litery się niestety nie kwalifikuje), żeby zbudować jakąś odrębność od klasyki gatunku i co tu dużo mówić – sztampy. A wygląda przecież na to, że nie mowa o fenomenie, który dzieje się od wczoraj, tylko o jakiejś wieloletniej czy wielowiekowej tradycji. Nie wytworzyła żadnych neologizmów?

 

Przeklęty rzucił się w moja stronę z szybkością atakującego czarta.

Porównanie kompletnie abstrakcyjne, bo skąd mam wiedzieć, jak szybko atakuje czart?

 

ból rozszedł się promieniście docierając aż do koniuszków palców.

Promienie są proste, stąd nie wiem, jak ból miałby dotrzeć do palców, kierując się promieniście. Po prostu wywaliłbym to słowo.

 

Całą tą sprawiedliwością po śmierci, ubóstwianą przez wszelkie świątynie, można się było podetrzeć.

W tym kontekście „świątynia” to nieodpowiednie słowo, bo chodzi o np. wyznawców albo kościoły albo kapłanów, itd.

 

nikt nie będzie mną pomiatał, łącznie z Bogiem.

Więc złapałem dziadzisko za te pieprzone kudły, sprowadziłem do swojego poziomu i z całej siły strzeliłem w pysk, aż zadźwięczało.

<33333 XD

 

powiedział Garry, stawiając przede mną parujący kubek z tańczącą wodą: fermentowaną krwi Rahu z trupimi paznokciami.

 

– Wcześniej było wcześniej, skąd miałem wiedzieć, co czas przyniesie? – Gary uśmiechnął się paskudnie, nawet jak na tutejsze standardy.

Gary czy Garry?

 

Mucha próbowała usiąść na moich ustach, odgoniłem ją. Zleciała na dłoń i boleśnie ugryzła.

Czym ugryzła, skoro ma aparat gębowy liżący? :x

 

– Dobrze dla ciebie – powiedziałem.

Brzydka kalka z angielskiego, „good for you” nie tłumaczy się dosłownie.

 

– To nic nie zmienia – odparłem po chwili. – Poluję sam i tak zostanie.

Sam? A ten czerwony krawat? :c

 

Piekło wybrukowane jest czaszkami tych, którzy chcieli czegoś więcej.

O, to ładne.

 

– Skubana ma kasę – powiedział Nachash, pełznąc w stronę purchawki. – To jest vakil. Gdyby ktoś przypadkiem go zmiażdżył…

– Wiem co to vakil – przerwałem mu. – Cała posiadłość, łącznie z nami, zmieniłaby się w grzybową papkę.

Po „wiem co to vakil” wypowiedź powinna się skończyć, żeby brzmiało naturalnie. Dalsza część to bardzo toporna ekspozycja wepchnięta w usta bohatera.

 

Podszedłem do purchawki i przyjrzałem się jej bliżej. Wyglądała, jakby miarowo wydychała z siebie zarodniki. Szybko zatkałem dziurę filtrem papierosa; wystarczająco, żeby nie wybuchła, ale też przestała tworzyć grzybnię na potęgę. I tak za jakąś godzinę napęcznieje. Ostrożnie schowałem do kieszeni.

Niejasne – chodzi o purchawkę czy o grzybnię, czy może o dziurę z filtrem?

 

Wstałem i ruszyłem do pierwszych, lepszych drzwi.

A po co przecinek?

 

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i zapaliłem światło. Chwilę mrugało, ale w końcu ukazało mały brudny schowek, w którego kącie kulił się potępieniec.

Bardzo chaotyczny fragment, musiałem przeczytać trzy razy, żeby ogarnąć. Nie lepiej byłoby postawić kropkę po „uśmiechu”, a światło jako podmiot wywalić do kolejnego zdania, skoro i tak traktuje ono o tym świetle? Można by uniknąć sporo zamieszania; ponadto tym razem postawiłbym przecinek między „mały” i „brudny”, bo wymieniasz, a nie korzystasz z frazeologizmu jak wyżej.

 

Podpełzł do kostek, zaczynał irytować. I te pieprzone muchy nie dawały spokoju.

Opisujesz, zamiast to pokazać.

 

Przykro mi to pisać, ale bardzo daleko mi do satysfakcji po lekturze tego opowiadania. :c

Widziałem, że część osób zachwyciło się światotwórstwem tutaj, zatem przyjrzyjmy się mu. Bazujesz na dość intensywnym gore, które w odpowiedniej konwencji, uważam, broniłoby się. Nie byłby to wtedy, ani nie jest to obecnie tekst dla każdego, bo takie nagromadzenie ropy, juchy i uryny może zmęczyć, ale nie w tym rzecz. Mój główny zarzut, to że to całe gore próbuje przykryć tak naprawdę powierzchowność tego światotwórstwa. Jak wspomniałem wyżej: nazw własnych jest tu jak na lekarstwo. Mamy piekło, po którym pomykają demony, potępieni, łowcy, itd. Ktoś tam morduje potwory celem zmycia win. Wszystko do kupienia w dowolnym sklepie z piekielnymi rekwizytami. Gdy pojawia się jakiś interesujący, oryginalny motyw, to albo stanowi dekorację (grzyb) albo temat intencjonalnie lub nie, nie jest rozwijany (geneza i istota Ka).

Narracja mnie zmęczyła. Masz tendencję do skupiania się na absurdalnej ilości detali, przez co narrator zamiast prowadzić mnie, czytelnika, po wartych uwagi elementach i zarzucać kąski, ukrywając je nawet czasem pomiędzy scenografią, to bombarduje mnie taką ilością szczegółów (tak epitetów, patrz wyżej, jak i rozwieszanych co chwila strzelbach Czechowa, z których mało która strzela), że w pewnym momencie po prostu zaczęło mnie to nużyć.

Zupełnie nie rozumiem wyboru otwierającej sceny. Jest to scena wyrwana z gatunkowego szablonu. Ka, który tak naprawdę zaciekawia, pojawia się późno. Cała reszta to: jakiś chłop walczy z jakimś potworem, wszystko to jest obrzydliwe, bo trzymamy się gore i może na filmie coś takiego by się sprawdziło, ale w tekście pisanym po prostu opisanie chwila po chwili co się dzieje, to zdecydowanie za mało. Bo czytelnik może stwierdzić, że czytał/widział tę historię już sto razy i po co tracić czas po raz sto pierwszy. W pierwszej scenie jucha się leje, akcja też toczy się wartko, a jednak tej Hitchcookowskiej eksplozji w ogóle nie poczułem.

Kolejna scena lepsza. Nakreśla zasady rządzące tym światem, do gore dodaje sporą dozę beznadziei, tu już co kto lubi. Tylko teraz tak: pierwsze kilka akapitów to w zasadzie streszczenie założeń świata i przeszłości głównego bohatera. Nie jestem przeciwnikiem umiejętnie i w rozsądnych ilościach stosowanych infodumpów, no ale jest tego za dużo. Można by to było ładnie wkomponować w otwierającą scenę, żeby zamiast po prostu pokazywać akcję na początku, przeprowadzić tam też jakąś część ekspozycji.

Na koniec tej dość letniej lektury, dotarłem do zakończenia, które zostawiło mnie z refleksją. Początkowo odebrałem decyzję bohatera, by dać się tak upodlić i tak potwornie cierpieć, po to by wrócić na Ziemię do psa (sic!) za niedorzeczną, niemniej z drugiej strony to interesujący punkt widzenia osoby, dla której to ważne.

Przykro mi, Gruszel, że komentarz wyszedł mi tak cierpki. Uznaj, proszę, moje uwagi, za takie pokazanie palcem, co następnym razem można by podkręcić, wygładzić albo w ogóle zaszaleć i napisać w totalnie inny sposób. Widzę tutaj potencjał do tworzenia akcyjniaków, niemniej uważam, że jeszcze trzeba trochę poszlifować.

Chyba tak, ale mam materiał na kolejne teksty, czyż nie? ;P

Zdecydowanie tak ;-)

Im więcej komentarzy czytam, tym bardziej widzę ile tu brakuje, mogłam wycisnąć z pomysłu znacznie więcej.

Skąd ja to znam. Kończąc tekst, zawsze mam odczucie, że wiele więcej już tu nie wymyślę, a po tygodniu (albo po publikacji, czytając komentarze), czytam kolejny raz i sam się dziwię ile tam jeszcze można upchnąć, ile z tamtąd można wyrzucić i jak daleko ten pociąg mógłby zajechać, gdyby jeszcze w nim pogrzebać.

Bardziej chodziło o to, że w odpowiednich warunkach każdy będzie okrutny, więc czy to nie wina warunków?

Zdecydowanie tak, ale… Warunki – zazwyczaj są pochodną naszych własnych działań (zarówno jednostki, jak i zbiorowości), w jakimś stopniu przynajmniej. Zwalenie na warunki jest zawsze jakąś opcją, ale zazwyczaj – imho, bazując na chrześcijańskiej wizji świata – człowiek zawsze ma wybór (po to w sumie jest cała ta symulacja, by nas te wybory do czegoś doprowadziły, cos nam pokazały…)

Temat rzeka.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Mam strasznie mieszane uczucia względem tego opowiadania, na dodatek czytałam je kilkoma zrywami, musiałam więc wracać do początku, żeby sobie przypomnieć i tak dalej.

I w zasadzie MrB opisał również moje odczucia.

Bo po lekturze czuję się trochę zawiedziona i rozczarowana, głównie pewnym przesytem. Pomysł z Ka (brzmiącym egipsko, celowo?) jest ciekawy i najbardziej przykuwa uwagę, ale reszta to w zasadzie scenografia, momentami, jak dla mnie, przedobrzona. Zwłaszcza że tak naprawdę nie łapię do końca zwłaszcza kim są potępieńcy, skąd się biorą, i jak naprawdę funkcjonuje piekielny świat. Sporo wątków warto by rozbudować, a światotwórstwo zarysować mocniej. Bo idziesz w pozornie “mocne” klimaty, które jednakowoż mocno tracą, jak człowiek zaczyna zastanawiać się nad logiką tego świata. Osobiście chciałabym też wiedzieć choćby nieco więcej o bohaterach.

Podobnie jak ktoś z przedpiśców (komentarze tylko przejrzałam) nie uważam, żeby rozpoczęcie od sceny walki dobrze robiło temu tekstowi. Podobnie jak wspomniane też szczegóły. Mnie osobiście w pewnym momencie tekst i świat zaczął nużyć, bo jest to w moim odczuciu pomysł na opowiadanie o połowę krótsze, niepotrzebnie rozwleczony. W zasadzie jak sobie teraz, już czas jakiś po przeczytaniu, usiłuję przypomnieć akcję, to mam wrażenie, że jest jej jak na lekarstwo…

W zasadzie najfajniejszy jest motyw – twist w sumie – z psem. Duży plus za to, że Persia nie okazała się dziewczyną ;)

 

Technicznie jest nieźle, czyta się dość płynnie, choć do tego czy owego dałoby się przyczepić, ale w zbiorkomie nie robię łapanek.

 

Ilham ponownie wyjrzała zza rogu, rozumiejąc, co zamierzam zrobić.

Imiesłów “rozumiejąc” jest tu błędny, bo najpierw zrozumiała, a potem wyjrzała, a więc, jeśli już, to “zrozumiawszy”. Na dodatek powinno być coś w rodzaju “zapewne zrozumiawszy”, bo masz narrację z punktu widzenia, więc narrator jedynie interpretuje to, co widzi.

http://altronapoleone.home.blog

 Jest tu pomysł – będę bronić koncepcji światotwórstwa w tym opowiadaniu, nawet jeśli nie wszystkie jego elementy mnie przekonują, bo sama idea zaświatów, tu przedstawiona. Jest też pomysł fabularny – może nie powalająco oryginalny, ale pozwalający na stworzenie wciągającej opowieści, bo czytając ten tekst chciałam wiedzieć, co będzie dalej.

Gore to nie moja bajka, ale odfiltrowuję tę niechęć – bo to idiosynkrazja, która nie wpływa na ocenę tego tekstu jako piórkowego.

Zabrakło IMHO niewiele – o moim NIE zadecydował przede wszystkim fakt, że dość sztampowe wydały mi się postacie; sztampowe w sensie “przewidywalne”, bo w tej konwencji nie chodziło przecież koniecznie o tworzenie super-głębokich psychologicznym analiz.

Do piórka moim zdaniem brakuje niewiele. Masz fajne koncepcyjne pomysły, co w fikcji fantastycznej jest ważne, umiesz pisać w sposób wciągający i jednocześnie językowo w porządku. Myślę, że to tylko kwestia czasu.

ninedin.home.blog

Hej wszystkim!

 

Wybaczcie za późną reakcję, najpierw dopadła praca, potem covid ;V

 

MrB

 

Dzięki za uwagi, podałeś mi wiele dobrych, może fatycznie przesadzam z przymiotnikami. Następnym razem będę mieć to na uwadze (oby). 

 

Widzę tutaj potencjał do tworzenia akcyjniaków, niemniej uważam, że jeszcze trzeba trochę poszlifować.

Teraz mam chociaż podpowiedzi, jak to zrobić lepiej. Dzięki!

 

krarze

 

Skąd ja to znam.

Łączmy się w bólu ;P

 

Zdecydowanie tak, ale… Warunki – zazwyczaj są pochodną naszych własnych działań (zarówno jednostki, jak i zbiorowości), w jakimś stopniu przynajmniej.

Zgodzę się i nie. Na wczesnym etapie życia raczej nie są pochodną działań, bo ciężko np. winić dziecko alkoholika, że żyje w takiej rodzinie.

 

drakaino

 

Hmm… przedobrzona scenografia… chodzi o zbyt wiele szczegółów? No fakt, to może odciągać od głównego tematu tekstu, przyjrzę się temu. 

Dzięki za uwagi!

 

ninedin

 

Do piórka moim zdaniem brakuje niewiele. Masz fajne koncepcyjne pomysły, co w fikcji fantastycznej jest ważne, umiesz pisać w sposób wciągający i jednocześnie językowo w porządku. Myślę, że to tylko kwestia czasu.

 

Och, dziękuję <3 Chyba najmilsza odmowa jaką dostałam, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy pod jakimś tekstem z nominacją ;P

Dzięki za uwagi, będę mieć je w głowie podczas pisania ;)

 

 

Cześć, Gruszel, przybyłem i ja, aby przeczytać Twoją “zbrodnię na fantastyce” :D

W zasadzie nie mogę narzekać na wiele rzeczy, bo bardzo mi się podobało. Spójna koncepcja światotwórcza, interesująco podane Piekło, wszystko napisane w bardzo sprawny sposób. Muszę jedynie wyznać, że początkowa scena walki trochę mnie zmęczyła – chyba dlatego, że powinna być dynamiczna, a taka nie jest, głównie przez zbyt kwiecisty, jak na moje, język i zbyt złożone zdania. Później natomiast, od sceny z sądem, czytałem z narastającym zainteresowaniem i zostało tak do samego końca ;) Lekturę zaliczam do udanych i sądzę też, że zapamiętam Twój świat na dłużej.

Główny bohater może trochę sztampowy, ale prawdę powiedziawszy ani trochę mi to nie przeszkadzało, bo cała reszta naokoło okazała się bardzo ciekawa i skutecznie odwracała uwagę od powtarzalności różnych motywów. Scena z Sądem Ostatecznym to chyba jeden z lepszych fragmentów, zaś zakończenie jest piękne i ujmujące. 

Brawo, dziewczyno, kawał dobrej roboty. Czuję się zachęcony do zaglądania do Twoich kolejnych tekstów ;) 

Pozdrawiam i błogosławię, AmonRa. 

Hej Amonie!

Miło mi, że wpadłeś, jeszcze milej, że z tak pochlebnym komentarzem (w oddali słychać rosnące ego ;P). 

Muszę jedynie wyznać, że początkowa scena walki trochę mnie zmęczyła – chyba dlatego, że powinna być dynamiczna, a taka nie jest, głównie przez zbyt kwiecisty, jak na moje, język i zbyt złożone zdania.

Biję się w pierś. Nie wiem czemu postanowiłam napisać taką scenę, skoro nie przepadam za scenami walki ;P

Scena z Sądem Ostatecznym to chyba jeden z lepszych fragmentów,

Też ją bardzo lubię. Początkowo miałam wyciąć, ale nie miałam serca ;P

 

Brawo, dziewczyno, kawał dobrej roboty. Czuję się zachęcony do zaglądania do Twoich kolejnych tekstów ;) 

Wooho! Wielkie dzięki, postaram się w przyszłości również czymś Cię zachęcić ;P

 

Pozdrawiam i błogosławię, AmonRa. 

Pochylam głowę do błogosławieństwa. i również pozdrawiam.

Dzięki za komentarz!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej Anet!

Fajnie, że się podobało ;)

Dzięki za odwiedziny!

Hej, Gruszel

Ten świat jest straszny! Przerażająco żywy, jak na coś, co jest martwe. Bardzo fajna koncepcja, świetne wykonanie. Musiałem czytać na kilka razy z braku czasu, ale to jeden z niewielu tekstów, o których tak dużo myślałem: “muszę do tego jak najszybciej wrócić”.

Twój tekst bardzo dobrze działa na wyobraźnię, wszystko jest takie… mięsiste. Aż skojarzyła mi się gra Scorn :)

 

Jeden zgrzyt miałem. Jak już tak leżał sobie z muchomorem na powiece i miła pani mu tłumaczyła:

– Wybacz, jestem ci winna chociaż wyjaśnienia, zanim zejdziesz. No więc, tutaj…

To był dla mnie taki mini infodump. Miałem wrażenie, że napisany za szybko – biorąc pod uwagę, jak długi ten tekst jest.

 

Końcówka z psem – dobre rozwiązanie. Całe szczęście nie robił tego dla kobiety :)

 

Hej Ramshiri!

 

Miło, że wpadłeś!

Musiałem czytać na kilka razy z braku czasu, ale to jeden z niewielu tekstów, o których tak dużo myślałem: “muszę do tego jak najszybciej wrócić”.

Ależ słodzisz! ;)

Dzięki za komentarz, bardzo się cieszę, że tekst Ci się podobał ;P

Mam ten tekst w kolejce od wieków i w końcu udało się przeczytać. :D

Po tytule spodziewałam się humoru, ale to co dostałam było jednak znacznie bardziej mroczne – choć język demona jako krawat daje radę jako aspekt humorystyczny – i ten mrok bardzo dobrze mi grał. Budujesz fajnego, silnego bohatera, który ma motywację i jego postępowanie ma sens, a że tym sensem jest pies, to w ogóle tym lepiej. Podoba mi się też sam motyw boga jako tego złego i postać Ilham, która uwidacznia to, co z opowiadania przebija się od początku – czyli że piekło zgotowali sobie wzajemnie ludzie.

Najbardziej podczas czytania przeszkadzały mi z kolei potknięcia językowe, które choć nie duże, czasami psuły rytm w tekście. Znalazło się kilka powtórzeń, kilka miejsc, w których obok siebie stały bardzo podobne w brzmieniu słowa i tym podobne. Zgrzytnął mi też akapit, w którym większość zdań miała taką samą konstrukcję i rytm, który zaburzał płynięcie przez tekst.

Mimo tych problemów jednak, uważam że to bardzo dobry tekst, którego kreacja świata stoi na bardzo wysokim poziomie.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej Verus!

 

Miło, że wpadłaś.

Po tytule spodziewałam się humoru, ale to co dostałam było jednak znacznie bardziej mroczne – choć język demona jako krawat daje radę jako aspekt humorystyczny – i ten mrok bardzo dobrze mi grał.

Początkowo celowałam w czarny humor, potem jakoś zaczęło skręcać.

Budujesz fajnego, silnego bohatera, który ma motywację i jego postępowanie ma sens, a że tym sensem jest pies, to w ogóle tym lepiej.

Wiadomo, piesek zawsze najlepiej xD

Najbardziej podczas czytania przeszkadzały mi z kolei potknięcia językowe, które choć nie duże, czasami psuły rytm w tekście.

Pracuję nad tym, jednak jest to coś, czego nie da się przeskoczyć od razu ;P Mam nadzieję, że następne teksty wyjdą lepiej.

Mimo tych problemów jednak, uważam że to bardzo dobry tekst, którego kreacja świata stoi na bardzo wysokim poziomie.

A to miło mi, dziekuweczka heart

Dzięki za odwiedziny i komantarz ;)

 

Cześć, Gruszel! 

 

Wybacz, że piszę tu, ale gdzieś mi się zapodział Twój adres e-mail… W każdym razie daję cynk, że niniejsza miniatura została nagrodzona w urodzinowym konkursie portalu literackiego Wspólnymi Siłami. Więcej informacji znajdziesz w naszym poście urodzinowym, a właściwie linkowanym tam e-booku (str. 30; do pobrania na WS). Zachęcamy jednak do zapoznania się z całym wydarzeniem: [TUTAJ].

 

Pozdrawiam cieplutko w imieniu całej ekipy WS

Skoiastel

Hej Skoia!

 

Wow, bardzo mi miło ;) Na pewno się odezwę i skorzystam z nagrody, chyba nawet wiem, co podeślę ;)

 

Dzięki za cynk i komentarz ;)

Nowa Fantastyka