- Opowiadanie: pgujda - O nawróceniu Tupsarru

O nawróceniu Tupsarru

Przede wszystkim dziękuję oidrin i vargowi za betowanie tego opowiadania jakieś półtora roku temu :). Byłem na tyle zadowolony z efektów, że postanowiłem puścić je po redakcjach i sprawdzić czy da radę przejść. Niestety, nie dało. Niemniej, wciąż chciałbym dowiedzieć się jak historię odbiera czytelnik. Dlatego po tej długiej przerwie, niniejszym wrzucam je na Portal.

W skrócie: świat, w którym starożytny mezopotamski kult bogini nieba, miłości i wojny, Isztar, ewoluował w dominującą religię monoteistyczną, przy czym aspekt wojenny został zapomniany bądź wyparty. Tymczasem pewien archeolog trafia na zabytek, który o nim przypomina. Doprowadzi go to do konfliktu z kościołem, ale przede wszystkim do zmierzenia się z własnymi demonami. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Gekikara, Użytkownicy II, Użytkownicy III, Finkla

Oceny

O nawróceniu Tupsarru

Serce dudniło niczym ceremonialne bębny. Skryty wśród skał, wpatrywał się w szczelinę. Tropiąca go lwica łatwo mogła się przez nią przecisnąć. Próbował opanować oddech, żeby go nie usłyszała.

Wkrótce dojrzał jej sylwetkę. Kroczyła cicho, z gracją. Muskularne łapy z lekka muskały trawy sawanny. Pysk trzymała przy ziemi, aby lepiej wychwycić woń ofiary. Mężczyzna wiedział, że za moment go zauważy. Teraz pomysł schowania się między skałami wydał się głupi. Stąd nie ucieknę, pomyślał.

Nagle lwica podniosła głowę. Jej nos zmarszczył się, sygnalizując, że wyczuła apetyczną woń. Następnie pognała za zapachem, w kierunku przeciwnym do tego, gdzie krył się człowiek. Tupsarru wykorzystał szansę. Wyskoczył spośród skał i zaczął biec.

Raz po raz oglądał się za siebie. Spostrzegł, jak lwica dopada antylopę, która musiała paść się nieopodal.

Widział jak kły drapieżnika zatapiają się w szyi ofiary. Jak ścieka po nich krew.

To samo mogło stać się z nim. Wyobraził sobie, że to jego głowa znajduje się w objęciach tych silnych, zabójczych łap. Skórę mogły rozrywać pazury, a język łapczywie spijać posokę.

Nagle poczuł, że bestia go spostrzegła.

Uświadomił sobie, że nie ucieka, że przystanął, strwożony. Opamiętał się. Pobiegł tak szybko, jak tylko potrafił. Lwica ruszyła za nim.

Wtedy się obudził.

Zlany potem leżał w łóżku. Ochłonął odrobinę i zaczął analizować, dlaczego przyśnił mu się taki właśnie sen. Zabawne. Słyszał ostatnio o nowatorskiej teorii doktora Druga z Petersburga, który twierdził, że sny są odbiciem podświadomych lęków. Czyżby więc lękał się własnego odkrycia?

Istotnie, budziło jego niepokój. Był po wstępnej lekturze starożytnego tekstu. Zarówno treść, jak i inne poszlaki sugerowały, że pierwotnie pojmowano Boginię inaczej niż widzi się ją dzisiaj. W sposób bardziej, można powiedzieć, drapieżny. Lwica miałaby być Matką Wszechrzeczy, Królową Nieba? Wtedy ta myśl wydawała się śmieszna.

– O słodka Isztar – zaczął modlitwę. – Wiesz, że byłem ci sługą przez całe życie. Tobie ofiarowałem całą pracę. Uchroń mnie przed strachem, który trawi duszę, abym mógł z czystym umysłem oddać się studiom nad poematem ku twojej chwale, który pozwoliłaś mi odnaleźć.

Słowa te wymawiał z mniejszym żarem niż zazwyczaj, kiedy zwracał się do Bogini. Nie był pewien, dlaczego. Z jednej strony, odkrycie zdawało się spełnieniem wcześniejszych modlitw, dźwignią, która pozwoli wreszcie wprawić jego karierę w ruch, przynieść uznanie, może nawet sławę. Z drugiej, te poszlaki zupełnie podważały wszystko, w co do tej pory wierzył: że Isztar jest czuła, pełna matczynej miłości, wyrozumiała. W tekście, który odnalazł była swoim przeciwieństwem: wojownicza, kapryśna, nieubłagana. Tupsarru nie wiedział, co o tym myśleć.

Modlitwa jednak uspokoiła go nieco. Wstał, umył się i zjadł śniadanie.

Następnie udał się do biblioteki, gdzie zaczął czytać:

 

Chwała najwyższej

Dzielnej wśród bóstw

Córze Ningala

Chwała mocnej

Tak, Isztar najwyższej – chwała[1]

 

***

 

– Po nakreśleniu najnowszych odkryć w Mezopotamii nasuwa się wniosek, że musimy na nowo przyjrzeć się historii naszej religii – zakończył swą mowę Tupsarru. Zrobił dłuższą pauzę. Wahał się, czy powiedzieć to, co zamierzał. Jednak po referacie nie mógł pozostawić niedomówień. W przeciwnym razie musiałby się liczyć z jeszcze ostrzejszą krytyką. Powinien dokończyć myśl, żeby nie było miejsca na nadinterpretacje.

– Analizowany przeze mnie materiał przedstawia Boginię w innym świetle niż zwykliśmy ją opisywać – kontynuował. – Jest w nim patronką wojowników; sama odznacza się walecznością i odwagą. Interesujące, że w tekście brakuje odniesień do jej opiekuńczego, matczynego charakteru, znanego ze współczesnej teologii. Być może należy postawić hipotezę, że wcześni wyznawcy Bogini poszukiwali jej opieki zwłaszcza w boju i dlatego widzieli jako kompetentną w tej dziedzinie.

Tu zrobił pauzę. Miał nadzieję, że ostatnimi słowami dostatecznie złagodził wydźwięk swojego referatu, sugestię, że Isztar była tak naprawdę boginią wojny.

– Przedstawienie jej jako postrachu innych bogów sugeruje, że już w społeczeństwie politeistycznym była uznawana za rodzaj absolutu. W prymitywnym umyśle znalazło to wyraz w zobrazowaniu Bogini jako kapryśnej i wojowniczej. Zdaje się jednak, że wyobrażenie takie, mimo wszystko, stanowi preludium do naszej monoteistycznej wiary. Dziękuję państwu za wysłuchanie.

Zakończywszy mowę, Tupsarru powiódł powoli wzrokiem po audytorium. Starał się odczytać z twarzy uczonych i teologów, czy nie posunął się zbyt daleko w interpretacji znalezisk.

Pierwsze miejsca zajmowały wysoko postawione kapłanki. Odziane w czarne gorsety przypominające mundury, mierzyły go beznamiętnym wzrokiem. W tej chwili były jak sama Bogini: milczące, stateczne, nieodgadnione. Nie potrafił odczytać, czy obdarzą go wyrozumiałością, czy zniszczą za bluźnierstwo.

Uczeni z dalszych rzędów z trudem trzymali swe emocje na wodzy. Tupsarru widział w ich ruchach i twarzach mieszane uczucia. Pewien postawny mężczyzna, którego prelegent nie znał, nerwowo wpatrywał się w sufit, wyraźnie szukając na nim argumentów, aby podważyć przedstawione odkrycia.

Gdzie indziej, ruda studentka o zmierzwionych włosach wpatrywała się w niego szeroko rozwartymi oczyma. Znał ją: na imię miała Eliltu i była nieziemsko bystra i równie niepokorna. Wiedział, że referat jej się podobał, nie tyle ze względów merytorycznych, co z uwagi na możliwość implikacji jakie mogło za sobą pociągnąć uznanie Isztar za bóstwo wojny. Tupsarru obawiał się, że kariera naukowa dziewczyny będzie spektakularna, ale krótka, jeśli nie nauczy się, że rewolucyjne teorie nie są mile widziane.

Z drugiej strony widowni siedziała rektor Apkallatu Potocka, wpatrując się w niego smutnym spojrzeniem i marszcząc czoło. Była jego mistrzynią i opiekunką przez wiele lat. To ona nauczyła go tego, co rudowłosa studentka wciąż musiała pojąć. Ale w jej ustach nigdy nie była to kapitulacja przed obowiązującym obrazem świata. Mówiła raczej, że to uczony powinien być najżarliwszym wrogiem swej tezy, a dopiero kiedy ta nie padnie pod mieczem jego krytyki, może być przedstawiona publicznie. Tupsarru starał się spojrzeniem przesłać mentorce wiadomość, że dobrze przemyślał to, co powiedział.

Prelegent, przyjrzawszy się reakcji zebranych, podniósł ze stołka cylinder, włożył na głowę i, niby to beznamiętnym krokiem, powrócił na swoje miejsce.

Do pulpitu podeszła wiekowa kapłanka.

– Czy ktoś ma pytania do profesora Łaniewskiego?

Spośród obecnych wstał mężczyzna. Ten sam, którego Tupsarru spostrzegł wcześniej wśród widowni i który wyraźnie był niezadowolony z wniosków prelegenta. Podszedł do pulpitu i kiwnięciem głowy podziękował kapłance za oddanie głosu. Zaczął, nie przedstawiwszy się:

– Streścił nam pan jeden tekst, który portretuje Isztar w nieprzychylny sposób: jako bóstwo przemocy. Jednak, proszę mnie poprawić jeśli mi umknęło, zdaje się, że nie wspominał pan o innych poszlakach, mających potwierdzać tezę, że taka była istotnie wczesna teologia. Wydaje się, że jeśli tych śladów brak, mógł się pan natknąć jedynie na zapiski jakiejś heretyckiej, marginalnej grupki. Stąd moje pytanie: czy ma pan jeszcze jakieś dowody?

Tupsarru wstał i podszedł do pulpitu. Adwersarz zrobił mu miejsce, odsuwając się nieco, ale nie odszedł, sygnalizując gotowość do dyskusji.

– Dziękuję za to pytanie – zaczął prelegent. – Właściwie dowody pojawiają się w miarę postępu wykopalisk. Obecnie owszem, dysponujemy dosyć skąpą bazą źródłową, nasza wiedza o starożytnej Mezopotamii ledwie raczkuje. Jednakże znajdujemy liczne przedstawienia kobiety portretowanej jako wojowniczka i fragmenty innych tekstów, sugerujące, że są to przedstawienia Isztar. Zdaje się przy tym, że taki obraz Bogini wyraźnie w kulturze starożytnej dominował.

Przez salę przetoczył się szmer: ekscytacji albo oburzenia – trudno było ocenić.

– Ale skoro pan sam mówi, że badania są w powijakach, to jak można wnioskować na tej podstawie o charakterze kultu w ogóle? – oburzył się nieznajomy uczony.

Tupsarru chciał jeszcze odpowiedzieć, ale przerwała mu moderująca panel kapłanka:

– Panowie, z przykrością muszę przerwać. Nie ma czasu na debaty. Inni prelegenci czekają na swoją kolej. Z pewnością będziecie panowie mogli kontynuować w czasie przerwy.

Obaj kiwnęli głowami i wrócili na swoje miejsca.

 

Jednak w czasie przerwy Tupsarru nie szukał towarzystwa nieznajomego, który za cel postawił sobie udowodnienie, że hipoteza o militarystycznym aspekcie kultu Isztar jest błędna. Zamiast tego odnalazł wśród innych swoją mentorkę, rektor jego alma mater, Apkallatu.

– Pani profesor – zagadnął. Choć znali się już od piętnastu lat, wciąż nie wyzbył się nabożnej czci dla swojej mistrzyni. – Jak się pani podobało?

– Bardzo ciekawy referat, panie profesorze. – Ona z kolei tytuł ucznia wymawiała za każdym razem tak, jakby właśnie mu go nadawała, jakby z nich dwojga to ona miała władzę uczynić go sobie równym. Tak to przynajmniej widział Tupsarru. – Mam szczerą nadzieję, że dalsze badania przyniosą kolejne dowody. Proszę się też nie przejmować zarzutami o niedostateczną ilość danych. Na początku zawsze tak bywa z hipotezami.

Pokrzepiły go te słowa.

– A… czy wnioski nie były zbyt daleko idące?

– Och – żachnęła się rektor. – Jak pan pisał swoją pierwszą pracę to jeszcze zdarzało się, że Kościół interweniował w sprawie zbyt śmiałych uczonych, ale te czasy minęły. Nastały reformy, teologowie zgodzili się, że skoro Isztar jest Prawdą, to prawda naukowa może nas tylko do niej przywieść. Zbyt się pan zamartwia.

– Ten człowiek, który zadał pytanie, powiedział, że mój referat przedstawił Boginię w nieprzychylnym świetle.

– Ja panu mówię, że i tak zrobił pan wszystko, żeby ten wydźwięk złagodzić. Zresztą: jeśli starożytni czcili Isztar jako patronkę wojny, to co z tego? Tak trudno teologowi będzie powiedzieć, że w takim razie mieli błędne o niej pojęcie? Albo, że był to jakiś etap na drodze jej poznania?

Tupsarru nachylił się nieznacznie, aby nikt inny nie mógł go słyszeć.

– Nie mogę wiedzieć, czy nie powiedziałem zbyt wiele, bo sam się w tym gubię – szepnął. – W nocy zanim zacząłem dogłębną analizę, miałem sen, w którym polowała na mnie lwica.

– Sugeruje pan, że to sen proroczy? – Apkallatu nie kryła sceptycznego tonu. Również jednak szeptała, przez szacunek dla rozmówcy.

– Sądziłem raczej, że to jeden z tych snów, które odsłaniają podświadomość.

– Rozumiem – odparła.

Widział zatroskanie i ciekawość w jej oczach, ale wiedział też, że nie wypada jej wypytywać.

– Moje życie było trudne. Wciąż jest – powiedział. – Myślę, że w głębi duszy czuję, że Bogini wcale się mną nie opiekuje, że być może jest wobec mnie właśnie taka wojownicza.

– Och, proszę tak nie mówić – szepnęła czule. Tupsarru miał wrażenie, że gdyby nie konwenanse to ujęłaby jego schyloną głowę i przytuliła do piersi. – Bogini nas kocha. Gdyby tak nie było, po cóż miałaby nas stwarzać?

Ostatnie słowa nieco zirytowały Tupsarru. Takie moralizowanie.

– A co z wszystkimi, którzy cierpią i umierają? – odfuknął.

Wtenczas dało się z tłumu słyszeć kobiecy głos:

– Panie profesorze! Panie profesorze!

To Eliltu, studentka z seminarium Tupsarru, której referat wyraźnie się podobał. Apkallatu klepnęła go po ramieniu, uśmiechając się życzliwie i odeszła aby z kim innym zamienić słowo.

– Panie profesorze – wydyszała Eliltu, kiedy udało jej się przecisnąć do mistrza. – Naprawdę fascynujące odkrycie! Proszę sobie wyobrazić co to oznacza: Isztar jako Bogini Wojny!

Uczony podejrzewał, co zamierza powiedzieć seminarzystka i spróbował skarcić ją wzrokiem, ale nie śmiał przerwać monologu.

– Wreszcie mamy dowód, że te mdłe kapłanki nas oszukały! Religia miłości i dobroci, dobre sobie.

Tupsarru przestąpił z nogi na nogę. Rozejrzał się nerwowo. Zauważył, że kapłanki są w pobliżu. Musiały to słyszeć. Eliltu jednak nie zwracała na nie uwagi, być może dlatego, że nie chciała ich dostrzec, a może właśnie pragnęła, aby te zarzuty doszły ich uszu.

– Isztar – Matka Opiekunka. Bo każda kobieta myśli tylko o tym, żeby rodzić dzieci i zajmować się nimi przez resztę życia – szydziła, aby potem dodać z namaszczeniem: – A Isztar Wojowniczka! Z taką Boginią mogłybyśmy wszystko: świat zwojować.

Po tych słowach uczony niemal zdobył się aby skarcić entuzjazm studentki. Już przychylał się, żeby coś szepnąć, kiedy Eliltu chwyciła bezceremonialnie jego dłoń i potrząsnęła nią, mówiąc uroczyście:

– Dziękuję, panie profesorze. Dziękuję.

Po tych słowach odwróciła się i odeszła. Tupsarru widział, że zaczepiała jeszcze kolegów i koleżanki, dzieląc się z nimi swoim entuzjazmem.

Postanowił wrócić na salę. Odchodząc z miejsca, w którym stał, dostrzegł jeszcze nieprzychylne spojrzenia kapłanek.

 

***

 

Siedział ukryty wśród ciernistych krzewów. Kłuły go boleśnie, ale wiedział, że lwica nie wejdzie tam za nim. Była jednak niedaleko. Stała na skale, z której rozciągał się widok na sawannę. Nie patrzyła na Tupsarru, choć wiedział, że jest świadoma jego obecności.

Wśród traw równiny pasło się stado antylop. Zwierząt przybywało i było ich coraz więcej i więcej. Sądził, że zebrały się miliony. Miliony rosłych, rogatych, silnych zwierząt. Poczuł nadzieję: oto siła, której lwica nie podoła. Jeśli zaatakuje, antylopy odeprą ją dźgając rogami. Nawet jeśli polowanie się powiedzie, nie zniszczy stada.

Lwica jednak położyła się na skale i jęknęła przeciągle. Oto z jej łona wypełzła kolejna lwica, całkiem dojrzała, głodna i gotowa do ataku. I ona jednak położyła się i zaraz obie samice dały życie kolejnym… i kolejnym… i kolejnym.

Człowiek z przerażeniem patrzył na ten spektakl. Lwice krążyły wokół cierni, przesłaniając mu widok sawanny. Pomrukiwały złowieszczo. Wreszcie stado ruszyło w dół, w stronę antylop. Tamte rozpierzchły się, ale w końcu wszystkie, co do jednej, zostały wyłapane przez drapieżniki, rozszarpane i zjedzone.

Tylko matka stada nie polowała. Stała na skale i wpatrywała się w człowieka. Patrzyła z dumą i satysfakcją, jakby wiedziała o czym myślał i jak cieszył się wcześniej widząc potężne stado antylop.

On zaś czuł się osaczony, bez drogi ucieczki. Później, gdy się obudził powiedział sobie, że tak właśnie niekiedy przytłacza go życie: zewsząd drapieżne bestie, nie sposób im umknąć, a każdy promyk nadziei odchodzi, jakby był ledwie szyderstwem losu.

 

***

 

– Pani profesor – ukłonił się Tupsarru, wchodząc do gabinetu rektor. Apkallatu była wyraźnie w złym nastroju. – Stało się coś? – zapytał podchodząc do biurka.

– Lepiej niech pan usiądzie – odparła. Posłuchał. Wiedział, że cokolwiek za chwilę usłyszy, nie będą to dobre wieści. Nigdy nie widział swojej mistrzyni tak zasmuconej.

– Zmusili mnie, żebym anulowała finansowanie pańskich badań – powiedziała prosto z mostu.

– Jak to? – Tupsarru zdołał tylko bąknąć.

– Bardzo mi przykro – Apkallatu wyraźnie czuła potrzebę wytłumaczenia się. – Dostałam list z ministerstwa, że uniwersytet stał się wylęgarnią idei niebezpiecznych społecznie i jeśli będzie kontynuował badania w ich kierunku, to całkowicie stracimy finansowanie.

– Skąd pewność, że chodzi o moje badania? – spróbował chwycić się ostatniego promyka nadziei.

– Tu przechodzimy do drugiej złej wiadomości – odparła. – Depesza wspominała, że powinien pan udać się na dłuższy urlop naukowy.

– To znaczy?

Zawahała się.

– Napisali dosłownie, że pański umysł potrzebuje odpoczynku od akademickich rozważań i powinien pan podjąć przez jakiś czas zwykłą pracę, zanim wróci do badań – wycedziła wreszcie.

– Ale to znaczy…

– Tak, to zawoalowane żądanie zwolnienia pana.

– Zrobi to pani? – zapytał, choć znał odpowiedź.

– Albo zwolnię pana teraz – odparła spuszczając wzrok. – Albo za pół roku wszystkich. Razem z panem.

Tupsarru zaśmiał się żałośnie.

– Mogłem się tego spodziewać – prychnął. Nie patrzył na mentorkę. – A ja się łudziłem, miałem nadzieję, że wreszcie moja kariera ruszy z miejsca, że przestanę dostawać wyłącznie mało obiecujące projekty. No i proszę, szyderstwo losu: dać nadzieję, żeby wyciągnąć z niej nieszczęście.

– Nie, proszę tak nie mówić… – Apkallatu również na niego nie patrzyła. Wbijała wzrok w podłogę. Nie dokończyła.

Tupsarru wstał, fuknął aby wyrazić swoje oburzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.

 

***

 

Przez całą resztę dnia Tupsarru miał paskudny humor. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobi. Jego życie posypało się w ciągu jednej chwili: badania starożytnych cywilizacji to wszystko, na czym się znał. Lata młodości przeminęły jakiś czas temu, więc nie był to też wiek, w którym mógłby ot tak zmieniać zajęcie.

Wieczorem, szybciej niż zwykle, położył się spać. Chciał dać sobie chwilę wytchnienia, jaką przynosi sen: utracić świadomość na kilka godzin, zanurzyć się w pustce, w której wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Jednak targające nim emocje i fakt, iż wcale nie był zmęczony sprawiły, że tylko leżał w łóżku przewracając się z boku na bok i jeszcze bardziej frustrując swoim losem.

Wtedy, kiedy już na tysiąc sposobów przetrawił aktualne problemy, zaczął rozpamiętywać przeszłe. Przypomniał sobie jak jako dziecko modlił się o wyzdrowienie rodziców. Bezskutecznie: zaraza zabrała oboje, jego czyniąc sierotą i skazując na najgorsze lata życia w sierocińcu. Podobnie później: prosił Isztar o nową rodzinę, ale ta nigdy się nie znalazła. Gdy opuścił sierociniec jego życie było wegetacją, w czasie której starał się pogodzić studia z żebraniem. Często bywał głodny, czasem bezdomny.

Jego los poprawił się nieco, kiedy na uniwersytecie dostrzeżono ciężką pracę i talent, jakimi się odznaczał. Apkallatu osobiście wzięła go pod swoje skrzydła i zadbała, aby otrzymał stypendium pozwalające na podstawowe wydatki. To dzięki karierze naukowej udało mu się w ogóle wyjść na prostą.

Z czasem, na uniwersytecie przestało mu się wieść. Choć pod skrzydłami Apkallatu mógł zdobywać formalne tytuły, to odpowiedzialne funkcje i obiecujące projekty badawcze pozostawały niedostępne. Koledzy uczeni mieli do niego ambiwalentny stosunek: z jednej strony podziwiali zapał i bystrość umysłu, z drugiej gardzili pochodzeniem Tupsarru. Wielu, ze względu na połączenie w jednej osobie demona pracy z parweniuszem, szczerze go nienawidziło.

Modlił się o odmianę losu i niedawno zaczęło się wydawać, że wreszcie któraś z jego próśb zostanie wysłuchana. Wykopaliska w Mezopotamii, których kierownictwo otrzymał, miały być marginalnym projektem, ale zaczęły przynosić obiecujące wyniki. Wtedy, kiedy już wydawało się, że zacznie coś znaczyć na tym świecie, zdobędzie sławę i uznanie, stracił wszystko.

Miał wrażenie, że tak właśnie działają jego modlitwy. Widział się w pozycji dziecka proszącego o słodycz, któremu dorosły najpierw podsuwa to, o co prosi, a kiedy ono sięga, dostaje siarczysty policzek. Tak właśnie zachowywała się dotąd Bogini w stosunku do Tupsarru. Tak odpłacała się za lata wierności, za lata prób jej poznania i pokazania światu.

Leżał teraz na wznak, z zaciśniętymi oczyma, a po policzkach spływały łzy, które wycisnęło użalanie się nad własnym losem. Powoli Hypnos obejmował go ramionami.

Szedł w jej kierunku. Lwica stała spokojnie, dumnie, groźna, złowieszcza.

Upadł na kolana i zaczął czołgać się ku niej.

W objęciach trzymał zawiniątko. Zawiniątko kwiliło. Wierciło się.

Gdy był już blisko, wyciągnął je przed siebie. Wyprostował ręce. Schylił głowę, gdyż nie mógł znieść spojrzenia zwierzęcia.

Podsunął się jeszcze trochę i złożył zawiniątko tuż przed pyskiem bestii.

Rozległ się głośny płacz. Nieznacznie uniósł głowę, aby ostatni raz spojrzeć na twarz ukochanego dziecka. Szybko wbił wzrok z powrotem w ziemię, obawiając się ataku lwicy. 

Zaczął się odsuwać.

Po tym jak przeszedł parę kroków w głębokim pokłonie, wstał i ruszył jak najdalej od drapieżnika. Szedł szybkim, nerwowym krokiem. Nie śmiał się odwrócić, nie chciał widzieć sceny, która rozgrywała się za nim. Ale jednak targała nim pokusa, żeby spojrzeć. Może wcale nie stało się to, co powinno się stać. Może wcale nie wydał swego dziecka na śmierć, aby ocalić siebie.

Uległ pokusie. Obejrzał się przez ramię.

Lwica patrzyła na niego. Jej pysk był zakrwawiony. Był bardzo blisko.

Zerwał się gwałtownie, zdyszany i spocony.

Zanim uspokoił oddech, zinterpretował sobie sen. Teraz wszystko zaczęło się układać. Jego znaleziska, inne poszlaki, pochodzące z całego świata. Ludzie składali bogom ofiary, żeby zjednać sobie ich przychylność. Postrzegali bogów jako byty absolutne, personifikacje losu. Jednak los zwyczajnie był okrutny, ślepy, nie zważał na nic, nie dbał o dary, nie dawał się przekupić.

Skoro Bogini ma być kochająca, a jednocześnie zezwalać na cierpienie, czy nie jest to paradoksem? Wytłumaczenie było jedno: nie ma żadnej Bogini.  Los jest bezosobowy.

Ludzie upersonifikowali go, żeby poradzić sobie z przytłaczającym poczuciem bezsensu zdarzeń, ich okrutnej losowości. Bogowie, paradoksalnie, dawali człowiekowi poczucie kontroli nad tym, co go otacza. Z bytami osobowymi można przecież negocjować.

W duszy Tupsarru zaczęła kwitnąć hipoteza. I była to hipoteza naukowa!

Takie było źródło religii: upersonifikowanie losu. Żeby go sobie zjednać, składano ofiary. Z początku zapewne drobne. Jednak zdarzenia wciąż działy się swoim rytmem, nieprzekupne. Człowiek więc skojarzył bogów z groźnymi drapieżnikami. Dzikie bestie bowiem były najlepszym punktem odniesienia dla pierwotnego umysłu.

Zapewne spostrzeżono, że sprawdzonym sposobem na uniknięcie śmierci od kłów i pazurów było pozwolenie zwierzęciu na posilenie się czym innym. Być może myśliwi wracający z polowania napotkawszy niedźwiedzia czy tygrysa, z konieczności dzielili się upolowanymi sarnami. Bestie były pierwszymi bogami puszczy, którym trzeba było coś dać, aby zostawiły człowieka w spokoju i pozwoliły mu żyć własnym rytmem.

Następnie skojarzono bogów zamieszkujących pustkowia i leśne ostępy z tymi, których człowiek pierwotny czcił przy domowym ognisku. Przecież jedni i drudzy personifikowali losowe zdarzenia. Czy to namacalne spotkania z drapieżnikiem w czasie polowania, czy chorobę dziecka. Człowiek doszedł do wniosku, że aby oddalić zbliżające się niebezpieczeństwo musi coś poświęcić.

Stąd wzięły się ofiary. Kiedy zaś te nie działały, nikt nie rezygnował z pocieszenia jakie daje upersonifikowanie losu. Wolano eskalować jakość kęsków rzucanych bogu-bestii tak, że w sytuacjach wielkiego kryzysu pod ofiarny nóż szli także ludzie.

Uczony zerwał się z łóżka i chwycił notatnik, aby spisać swoje myśli.

Wtedy rozległo się kołatanie.

Tupsarru szybkim krokiem podszedł do drzwi i otworzył, bez sprawdzania kto to. Miał tę przypadłość, że w chwilach nieszczęścia żywił nadzieję, iż każda wiadomość i każdy gość będzie ukojeniem. Tym razem, po raz pierwszy w jego życiu, ta nadzieja się spełniła.

W drzwiach stała Eliltu. Nie pytając o zgodę, wparowała do mieszkania profesora i zaczęła mówić:

– Panie profesorze, słyszałam o tym, że pana zwolnili. Dranie. Ale ustaliłyśmy z dziewczynami, że te tępe kapłanki nie odbiorą nam Bogini Wojowniczki. Skrzyknęłyśmy się ze wszystkimi, którzy mają dość tej miałkiej religii poklepywania się po plecach.

Eliltu mówiła to, rozglądając się po mieszkaniu. Kiedy namierzyła jadalnię, bezpardonowo wtargnęła do niej i, wciąż mówiąc, nalała sobie pierwszego lepszego napoju, usiadła przy stole i pociągnęła długi łyk. Tę przerwę Tupsarru wykorzystał aby zamknąć drzwi i wejść do jadalni za studentką. Nie zdążył się jednak odezwać.

– To będzie prawdziwa rewolucja. Rewolucja, w której pan, panie profesorze, będzie potrzebny. Musi pan kontynuować badania. Namówiłam rodziców, na razie tylko na sfinansowanie podróży do Mezopotamii, ale wkrótce przekonam ich też do opłacenia robotników, żeby można było kontynuować wykopaliska. Wyruszamy za dwie godziny, więc radzę się pospieszyć.

Jaka znowu rewolucja, pomyślał Tupsarru sarkastycznie. Co go obchodzi jakaś rewolucja? On chciał tylko zyskać na tym świecie trochę znaczenia, choć odrobinę uznania dla swoich wysiłków. Możliwość kontynuowania badań zdawała się jedyną furtką do dalszej kariery, więc mimo wyraźnego szaleństwa studentki, połączenie z nią sił w tej chwili mogło być korzystne.

 

***

 

– Za dwie godziny dojeżdżamy na stację w Damaszku – poinformował konduktor i przeszedł dalej, aby zawiadomić resztę pasażerów o zbliżającym się ostatnim przystanku pociągu.

Jechali w dwuosobowym przedziale sypialnym. Ich kuszetki znajdowały się naprzeciw siebie, przedzielone wąskim przejściem.

Tupsarru spojrzał na Eliltu.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął. Sam sobie dziwił się, że jeszcze tego nie zrobił. – Ale obiecaj, że nikomu nie powiesz.

– Obiecuję – odparła krótko dziewczyna. W czasie długiej podróży prowadziła głównie monologi, ale teraz, pod koniec, zdaje się, że powiedziała już wszystko co chciała i była gotowa słuchać. Profesor nachylił się i szepnął:

– Myślę, że Isztar wcale nie ma.

– Jak to? – odrzekła zaskoczona. – A co z naszą rewolucją?

Uśmiechnął się. Miała ciekawe podejście: nie interesowała jej prawda, ale to, jak można jej użyć.

– Spójrz na to w ten sposób: wierzymy w Boginię opiekuńczą, miłościwą. Jednak świat od wieków rozrywają okrutne wojny, ludzi dziesiątkują zarazy, a skrajne ubóstwo czyni ich dolę bezsensowną. Filozofowie już dawno doszli do wniosku, że Absolut, nasza Bogini, musi być dobrotliwa, zresztą zgodnie z objawieniem. Inaczej byśmy w ogóle nie istnieli, bo jeśli pała do nas nienawiścią, dlaczego miałaby nas tworzyć? Ergo, skoro okrutna stworzycielka jest niemożliwa, a nieszczęścia istnieją, wniosek nasuwa się jeden: nie ma bogów, a światem rządzi przypadek.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Wpatrywała się przez chwilę w podłogę. Jej czoło było zmarszczone. Próbowała przetrawić słowa profesora. Tupsarru znał ten wyraz twarzy. Było to spojrzenie człowieka, który zabrnął bardzo daleko pewną ścieżką i kiedy dowiedział się, że była błędna, nie chce tego przyznać.

– Muszę do łazienki – powiedziała końcu. Podniosła się i wyszła z przedziału.

Tupsarru oparł się o poduszkę. Miał nadzieję, że nie zawiódł zbytnio dziewczyny swoimi słowami. Leżał tak przez chwilę, aż zaczął morzyć go sen.

 

Znalazł się na sawannie, na otwartym terenie. W dali, w czerwieni zachodzącego słońca, majaczył baobab. Trawy wkoło lekko szeleściły na wietrze. Odczuł niepokój w związku ze swoim położeniem. Pomyślał, że najlepiej będzie schronić się w okolicy drzewa.

Ledwie ruszył z miejsca, z trawy przed nim wyłoniła się lwica. Odwrócił się, aby pobiec w drugą stronę. Znów jednak ujrzał przed sobą lwicę. Spróbował w bok jeden i drugi, ale tam też napotkał zwierzęta. Spostrzegł wreszcie, że otoczyły go szczelnym kordonem.

Padł na kolana i wzniósł oczy ku niebu. Być może chciał się modlić.

W powietrzu jednak zobaczył krążące nad nim gryfy. Szybowały niczym sępy nad ofiarą. Usłyszał głos: „Jam wyłowiła ziemię z głębin praoceanu i zrodziłam wszystkie jej stworzenia; moje jest królestwo niebios i ziemi i morza; ja kieruję losami istot żyjących, przesuwam góry, wzbudzam huragany; zsyłam lata urodzaju i szarańczę wedle swego upodobania”.

Słysząc te słowa, człowiek zgiął kark, kierując spojrzenie ku ziemi. Widział jeszcze jak lwice i gryfy rzucają się na niego.

 

Zbudził się, dysząc ciężko. Eliltu jeszcze nie wróciła, musiał więc spać dosyć krótko. Czuł jak serce mu dudni, powietrze w przedziale zdawało się ciężkie, duszące. Potrzebował przespacerować się po pociągu. Wstał z miejsca i ruszył do drzwi.

Otworzył je i skręcił w prawo. Ledwie uszedł parę kroków korytarzem, zobaczył zwierzę wychodzące z sąsiedniego przedziału. Była to lwica.

Tupsarru zachwiał się i odwrócił gwałtownie, gotowy do ucieczki. Z drugiej strony również szła w jego kierunku lwica, taka sama jaką widział w snach. Krzyknął przeraźliwie i szarpnął klamkę do przedziału. Ani drgnęła.

Powtarzał sobie: „To tylko sen, to tylko sen”. Wreszcie wymierzył sobie siarczysty policzek. Lwice nie zniknęły. Były coraz bliżej. Wreszcie profesor jęknął:

– Dlaczego mnie prześladujesz? Co ja ci takiego zrobiłem?

– Jestem głodna – odparł zachrypły, drapieżny, głos Isztar.

Tupsarru zdobył się na ostatni akt desperacji. Przypomniał sobie sen, w którym darowuje lwicy dziecko. Ze zgrozą zmaterializowała się przed nim jego własna teoria, którą opracował dla udowodnienia, że Boginii nie istnieje. Oto miał przed sobą wcielony, drapieżny, wszechogarniający los. Wiedział, że musi poświęcić coś ważnego, aby ją zadowolić, tak jak od wieków czynili ludzie składając ofiary. Nie miał jednak nic cennego przy sobie. Musi to więc być jakaś część ciała.

Wzdrygnął się na tę myśl.

Z początku pomyślał o palcu, bez palca mógłby się obejść. Nie miał jednak przy sobie żadnego ostrego narzędzia, którym mógłby go sobie odkroić. Czego innego mógł się pozbawić w miarę szybko, zanim lwica do niego dotrze?

 Oczu.

Profesor z jękiem złamanego, doprowadzonego do ostateczności nieszczęśnika, sięgnął do gałek. Nie mógł zdobyć się na szybki ruch. Wsuwał palce powoli, niepewnie, jednocześnie łkając. Ból był ostry, piekący, długi. Wzrok ustał na długo zanim Tupsarru skończył i ostatnie połączenia oczu z resztą czaszki zostały zerwane. Galaretowate kulki rzucił na boki tam, gdzie znajdowały się lwice.

– Zostaw mnie, zostaw mnie – szeptał w rozpaczy, szarpiąc klamką przedziału.

– To nie wystarczy – usłyszał. Wtedy drzwi puściły.

Tupsarru wpadł do środka i przewróciłby się, gdyby nie trzymał mocno klamki. Jak najszybciej zamknął przedział. Wydawało mu się to logiczne, choć wiedział, że nie powstrzyma Isztar: Isztar, która była Boginią, Isztar, która była Absolutem.

Wymacał drogę do łóżka i położył się na nim, odwróciwszy do ściany. Skulił się łkając nad swoim nieszczęściem. Myślał o tym, że przynajmniej niedługo się ono zakończy. Nie mógł dać lwicy nic więcej. Za chwilę zapewne go pożre. Wtedy uświadomił sobie, że przecież nic nie gwarantuje, że Bogini nie będzie znęcać się nad nim przez całą wieczność, że nie będzie pożerać go i wypluwać stale do końca czasów i jeszcze dłużej. Wydał z siebie głuchy jęk.

Drzwi otworzyły się. „To koniec” – pomyślał. Jednak za sobą usłyszał ludzkie kroki. Później szelest pościeli. Ktoś usiadł na łóżku obok. Znowu szelest. Ktoś się położył.

– Eliltu? – zapytał siląc się na jak najzwyklejszy ton.

– Tak. To ja – odparła beznamiętnie. Czyżby o niczym nie wiedziała? Nie zauważyła śladów krwi na podłodze? Nie napotkała lwic?

Tupsarru powoli usiadł, starając się, aby jego twarz była wciąż odwrócona w stronę ściany.

Usłyszał szum odsuwanych drzwi.

– Pięć minut do Damaszku – powiedział konduktor. Uczony poczekał aż zamknie za sobą przedział i jeszcze trochę, żeby mieć pewność, że obcy odszedł.

Postawił stopę na ziemi, gotowy do gwałtownego obrotu. Wykonał manewr. Zachwiał się jednak pod koniec, odruchowo wysunął ręce przed siebie i przytrzymał o najbliższą przeszkodę. Zgodnie z planem: było to ciało Eliltu.

– O Bogini, co się panu stało! – wykrzyknęła dziewczyna głosem pełnym grozy.

Tupsarru poczuł, że studentka wstaje. Próbował ją chwycić. Czuł, że stara się odciągnąć jego ręce. Sądziła, że zrozpaczony mężczyzna szuka pomocy.

– Spokojnie, spokojnie – mówiła nieprzekonanym głosem.

W końcu wymacał szyję. Zacisnął na niej obie dłonie, wkładając w to całą siłę, na jaką się zdobył. Eliltu, kiedy tylko uświadomiła sobie co się dzieje, zaczęła walczyć. Drapała i kopała, ale jemu większej krzywdy nie mogła zrobić. Owszem, czuł jak jej paznokcie rozcinają jego ciało, jednak nowe rany bolały mniej niż te, które sam sobie zadał.

– O Isztar – modlił się, kiedy z dziewczyny wyciekało życie. – Przyjmij tę ofiarę, jaką składa ci Tupsarru. Odwróć ode mnie swoje oblicze, spójrz na tę dziewczynę. Pożryj ją zamiast mnie. Niech ona nasyci twój głód, a mnie pozwól żyć.

Wiedział, był pewien, że Bogini słyszy i że jest zadowolona.

Wreszcie Eliltu przestała wierzgać. Tupsarru puścił i pozwolił zwiotczałemu ciału osunąć się na łóżko. Odnotował, że pociąg w międzyczasie się zatrzymał.

Wiedział, że w swoim stanie nie zdoła przejść niezauważony. Wyszedł jednak z przedziału. Ruszył korytarzem, starając się wymacać drogę. Ktoś krzyknął. Potem znowu ktoś. Jakieś ręce podtrzymały go. Teraz poczuł wyraźnie, że tego potrzebował. Wyczerpanie i utrata krwi odebrały mu świadomość kiedy tylko adrenalina opadła.

 

***

 

– Chciałabym to usłyszeć od pana – powiedziała Apkallatu. – Ale zrozumiem, jeśli to zbyt bolesne wspomnienie.

– Nie. Przywykłem do opowiadania tej historii w czasie przesłuchań – wyjaśnił Tupsarru. – Kiedy straciłem pracę, Eliltu przyszła do mnie do domu i zaproponowała pieniądze na dalsze badania. Zgodziłem się. Sądziłem, że to los się do mnie uśmiechnął. Jednak kiedy jechaliśmy pociągiem, dziewczyna zaczęła opowiadać o swoich ideach i planach.

– Tych, które znalazła policja w jej dzienniku i ulotkach znajdujących się w mieszkaniu? – było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.

– Tak – potwierdził. – Ja zaś odpowiadałem na te idee swoimi argumentami. Z mojej strony te odkrycia nigdy nie stanowiły podstawy do rewolucyjnych postulatów.

– Co zresztą wyłożyłeś w książce, którą popełniłeś w areszcie – Apkallatu dawała w ten sposób znać, że żywo interesowała się sprawą ucznia.

– Na szczęście znalazła się dobra dusza, która spisywała, co dyktowałem – Tupsarru wysilił się na uśmiech.

– Więc Eilitu zaatakowała cię tylko dlatego, że się z nią nie zgadzałeś?

– Powiedziała, że pragnęła abym stał się duchowym przywódcą rewolucji, ale skoro zamierzam jej zaprzeczać, lepiej żebym był martwy, bo wtenczas będą mogli wykorzystać moje nazwisko bez ryzyka zderzenia z tym, co naprawdę uważam. Rzuciła się na mnie i wyłupiła oczy. Potem próbowała zabić, ale na szczęście, o ile można tak mówić w obliczu podobnej tragedii, zdołałem się obronić.

– Istotnie, to straszne – zgodziła się Apkallatu. – Niemniej, cała ta historia sprawiła, że Kościół wycofał swoją groźbę i pozwolił ponownie cię zatrudnić. Wiedzą, że znalezisk w dłuższej perspektywie nie zatuszują, więc potrzebują kogoś kto je właściwie zinterpretuje. Chcą, żebyś wszedł w taką rolę jakiej chciała od ciebie Eliltu, tylko że po ich stronie.

Tupsarru wyczuł w jej głosie niezadowolenie. Nie dziwiło go to. Rozumiał, że takie podejście do nauki nie jest w żadnym stopniu wolnością. Znał zasady Apkallatu i wiedział, że z własnej woli uczonego o takim nastawieniu nigdy by nie zatrudniła.

Uświadomił sobie, że jego pozycja była teraz niezwykle silna. Kapłanki chciały, aby to on właśnie sprawował pieczę nad badaniami, był ich głównym interpretatorem. Wiedziały bowiem, że przejdzie w ten sposób do historii. A czyje zdanie jest w danym temacie bardziej znaczące niż pierwszego odkrywcy?

– Z mojej strony to żadna nieuczciwość – wytłumaczył się. – Ja naprawdę mam zdanie podobne do Kościoła.

– W każdym razie, witamy z powrotem – Apkallatu chwyciła jego dłoń i potrząsnęła nią. Zdawało mu się, że w jej głosie usłyszał smutek, tak jakby przejrzała nieszczerość. Tupsarru uśmiechnął się. Szczerze. Czuł teraz pewność, jak nigdy wcześniej, że dary Bogini będą spływać obficie, jeśli tylko zapewni lwicy pokarm. Niedługo zasiądzie po drugiej stronie biurka. Oby ofiara z obecnej rektor wystarczyła.

 

***

 

[1] Są to pierwsze wersy Hymnu do Aguszai, autentycznego zabytku kultury akadyjskiej. Tutaj w tłumaczeniu własnym z języka angielskiego, który to tekst jest z kolei łatwo dostępny tutaj: https://www.angelfire.com/tx/gatestobabylon/agushayaessay.html.

Koniec

Komentarze

Bardzo mi się podobały imiona bohaterów w połączeniu z brzmiącymi znajomo nazwiskami, to jest taki mały element budowania świata, ale daje ogromnie dużo.

Młoda rewolucjonistka – irytująco bezmyślna. Z drugiej strony – gdyby nie zachwyciła się odczytem publicznie, nie zawiązałaby się akcja.

Główny bohater – najpierw wzbudził moją sympatię, balansując między prawdą naukową, a narażeniem się na zarzuty o herezje. Wykazał się wielkim talentem dyplomatycznym. Uniknął losów Giordano Bruno. A potem zirytował mnie. Naukowiec, człowiek wyważony i rozsądny, i tak po prostu podejmował decyzje w oparciu o sny?

Mam wątpliwości czy ślepiec byłby w stanie zostać seryjnym mordercą. Trochę zabrakło mi tutaj zaznaczenia upływającego czasu, w końcu profesor musiał się nauczyć funkcjonować ze swoją ślepotą.

Największe “ale” mam do ostatniej sceny, w której studenci odwiedzają ruiny szpitala. Ich dialog, bez didaskaliów, sprawia wrażenie pospiesznego, wręcz niedbałego, zakończenia historii. Tak jakby zabrakło weny, miejsca, czasu na zakończenie całej historii. A ostatni akapit bardzo rozczarowuje. Bardziej widziałabym tutaj artykuł z gazety o tragicznej śmierci studentów, którzy odwiedzili ruiny, w artykule mogłaby pojawić się wzmianka o tragicznej historii z przeszłości i ślepym profesorze.

Pomysł ciekawy.

Pozdrawiam :)

Cześć MaLeeNo, dziękuję za odwiedziny i, przede wszystkim, za komentarz.

 

Z tego co piszesz wnioskuję, że nie udało mi się dostatecznie wyraźnie przekazać niuansów, które chciałem, żeby się tam znalazły.

Mianowicie, wyobrażałem sobie świat świeżo po odwilży od wyciągania konsekwencji czy ścigania ludzi za przestępstwo myśli (co miała nam przekazać Apkallatu). Eliltu jako osoba młoda, w przeciwieństwie do Tupsarru i Apkallatu, tamtego świata nie pamięta i stąd może się wydawać lekkomyślna w swojej bezpośredniości. Inna sprawa, że jest po prostu pyskata i niektórych ta cecha może zniechęcać :).

Co do głównego bohatera, to chciałem, i zapewne nie wybrzmiało to odpowiednio jasno, żeby właśnie nie był statecznym, wyważonym i rozsądnym człowiekiem, ale ogarniętym rządzą uznania i tytułów niezrównoważonym bucem, który kryje się pod maską powyższego. Z tymi snami to miałem nadzieję, że wyjdzie mi zabieg niejednoznaczności: czy sny i wizja są realne czy to tylko dzieje się w głowie Typsarru? Niemniej, z pewnością miały w sposób symboliczny obrazować jego emocje w realnym świecie i pokazywać jak stopniowo stacza się w paranoję religijną bazującą na schemacie ofiara-nagroda.

Jeśli chodzi o powyższe, to mam tutaj pytanie do Ciebie jak i kolejnych komentujących: jak Waszym zdaniem mogłem postarać się, żeby to wszystko lepiej wybrzmiało?

Jeśli chodzi o zarzut ślepca zostającego seryjnym mordercą to tak, chyba powinienem dodać jakiś opis który pokazałby to przyzwyczajenie do niepełnosprawności i sposób mordowania.

Ostatnia scena została tak napisana, niestety, celowo. Chciałem wyjść poza konwencję, zostawić niedomówienia, nie budować świata wokół nowych bohaterów i zredukować ich tylko do kwestii, które wypowiadają. Najwyraźniej był to błąd.

Napisałeś, co chciałeś przekazać, i moim zdaniem udało Ci się. Odbiór nigdy nie będzie zgodny z wizją autora w 100%. A mój był tak na poziomie 80% ;)

chciałem, i zapewne nie wybrzmiało to odpowiednio jasno, żeby właśnie nie był statecznym, wyważonym i rozsądnym człowiekiem, ale ogarniętym rządzą uznania i tytułów niezrównoważonym bucem

Ten aspekt mi umknął, może dlatego, że profesor do momentu oślepienia był stateczny i kulturalny. A przynajmniej taką przywdział maskę. Tutaj warto zadać sobie pytanie – jak wyobrażasz sobie ewolucję swojego bohatera? Bo on przecież nie musi, wręcz nie powinien, być taki sam na początku i na końcu historii.

Co mogłeś zrobić, żeby lepiej wybrzmiało to wszystko? Myślę, że nie zaszkodziłoby mocniejsze zaakcentowanie zazdrości profesora. Np. przez paskudne myśli pod kątem innych naukowców. Wtedy lepiej byłoby widać, że to, co prezentuje światu, to tylko poza. Może warto byłoby rozważyć przeniesienie historii jego dzieciństwa wcześniej, to umotywowało by jego chęć wybicia się za wszelką cenę.

Pozdrawiam :)

Dzięki :)

Ale ty masz fajny avatar!

 

Nagle, lwica podniosła głowę. Jej nos zmarszczył się[,] sygnalizując, że wyczuła pociągający zapach. Następnie pobiegła w kierunku z którego dobiegał, a przeciwnym do kryjówki człowieka. Tupsarru wykorzystał szansę. Wysunął się spośród skał i zaczął biec.

Podkreśliłem wyczuł pociągający, bo jakoś mi nie brzmi, aczkolwiek to tylko subiektywna i zapewne jednostkowa opinia.

Za to biegania mamy sporo. W sensie: powtórzenie.

 

Widział jak kły drapieżnika zatapiają się w szyi ofiary. Jak ścieka po nich krew.

To samo mogło stać się z nim. Wyobraził sobie, że to jego głowa znajduje się w objęciach tych silnych, zabójczych łap. To jego skórę mogły rozrywać pazury, a język łapczywie spijać ściekającą krew.

Nagle lwica spojrzała na niego.

Ściekająca krew to bardzo charakterystyczne wyrażenie. Tak blisko siebie to powtórzenie.

I sporo zaimków się tu znalazło.

– Dziękuję za to pytanie – zaczął prelegent. – Właściwie dowody pojawiają się w miarę postępu wykopalisk. Obecnie owszem, dysponujemy dosyć skąpą bazą źródłową, nasza wiedza o starożytnej Mezopotamii ledwie raczkuje.

Zastanawiam się w jakim okresie – analogicznym do naszej historii – rozgrywa się to opowiadanie? Warto byłoby dodać jakieś atrybuty pomagające umiejscowić ją w czasie.

 

Ostatnie słowa nieco zirytowały Tupsarru. Takie moralizowanie.

– A co z wszystkimi, którzy cierpią i umierają? – odfuknął.

Wtenczas dało się z tłumu słyszeć kobiecy głos:

– Panie profesorze! Panie profesorze!

Ta dyskusja o kochaniu i cierpieniu taka… nieprzystająca profesorom. Wszak jeśli znają teologię, to znają też odpowiedzi na to i milion innych pytań, a także kontrargumenty do tych odpowiedzi. Ton tego dialogu jest zbyt laicki jak dla mnie.

 

– Napisali dosłownie, że pański umysł potrzebuje odpoczynku od akademickich rozważań i powinien pan podjąć przez jakiś czas zwykłą pracę, zanim wróci do badań – wycedziła wreszcie.

Właśnie dlatego ten świat mnie zastanawia. Nauka już od długiego czasu tak nie wygląda.

 

Leżał teraz na wznak, z zaciśniętymi oczyma, a po jego policzkach spływały łzy, które wycisnęło użalanie się nad własnym losem. Powoli Hypnos obejmował go ramionami.

Hmm… a po co teraz wplątywac w to bogów greckich? Rozumiem, że imie pojawia się tylko jako literackie przedstawienie snu, ale może być mylące.

 

Nieznacznie uniósł wzrok, aby ostatni raz spojrzeć na twarz ukochanego dziecka. Szybko wbił spojrzenie z powrotem w ziemię, obawiając się ataku lwicy.

Powtórzenie.

 

Skoro Bogini ma być kochająca, a jednocześnie zezwalać na cierpienie, czy nie jest to paradoksem? Wytłumaczenie było jedno: nie ma żadnej Bogini.  Los jest bezosobowy.

Ludzie upersonifikowali go, żeby poradzić sobie z przytłaczającym poczuciem bezsensu zdarzeń, ich okrutnej losowości. Bogowie, paradoksalnie, dawali człowiekowi poczucie kontroli nad tym, co go otacza. Z bytami osobowymi można przecież negocjować.

W duszy Tupsarru zaczęła kwitnąć teoria. I była to teoria naukowa!

Ateizm to bardzo stara koncepcja, rozumiem, że wcześniej na tym świecie nie wykiełkowała?

Poza tym tekst zaczyna brzmieć tutaj jako zawoalowana pogadanka na temat fałszywości religii. Za to innych elementów, jak na razie, jest niewiele.

 

Wtedy zadzwonił dzwonek.

Takie elementy budzą skojarzenie, że mamy tu opisany świat podobny do naszej współczesności. Co zatem idzie wysoce wątpliwe jest, że idea ateizmu już parę razy w historii cywilizacji się nie pojawiła i – co najwyżej – została wytępiona i ogłoszona grzechem i herezją.

Ateizm nie jest koncepcją wymagająca geniuszu, a opowiadanie próbuje nas do tego przekonać.

To będzie prawdziwa rewolucja. Rewolucja, w której pan, panie profesorze, będzie potrzebny. Musi pan kontynuować badania. Zebrałam fundusze, na razie tylko na podróż do Mezopotamii, ale wkrótce będzie na opłacenie robotników i kontynuowanie wykopalisk. Wszystko jest tajne

On w trakcie studiów cienko przędł. Skąd ona ma tyle pieniędzy?

Zastanowiłbym się nad zwrotem “wszystko jest tajne”, bo brzmi jak z filmów szpiegowskich. :P

 

Muszę ci coś powiedzieć – zaczął. Sam sobie dziwił się, że jeszcze tego nie zrobił. – Ale musisz obiecać, że nikomu nie powiesz.

Powtórzenie.

 

Z początku pomyślał o palcu, bez palca mógłby się obejść. Nie miał jednak przy sobie żadnego ostrego narzędzia, którym mógłby go sobie odkroić. Czego innego mógł się pozbawić w miarę szybko, zanim lwica do niego dotrze?

 Oczu.

Profesor z jękiem złamanego, doprowadzonego do ostateczności nieszczęśnika, sięgnął do gałek. Nie mógł zdobyć się na szybki ruch. Wsuwał palce powoli, niepewnie, jednocześnie łkając. Ból był ostry, piekący, długi. Wzrok ustał na długo zanim Tupsarru skończył i ostatnie połączenia oczu z resztą czaszki zostały zerwane. Galaretowate kulki rzucił na boki tam, gdzie znajdowały się lwice.

Nieźle musiało mu odbić, skoro wyjął własne gałki oczne i nie zemdlał z bólu.

 

Starsza nie musiała mówić nic więcej. Seria morderstw jaka wstrząsnęła miastem w ostatnich miesiącach odbiła się szerokim echem w prasie. Zaskakujące było rozwiązanie zagadki sprawcy. Okazało się bowiem, że jest nim niewidomy, stateczny profesor.

I nie pokazałeś nam? Jak niewidomy morduje? Taki interesujący kawałek a tu time skip? Buuuu!

 

– Łaniewskiego?

– Noo…

– A za co?

– Skąd ty się urwałeś? Bo był mordercą i od odkryć mu odbiło.

– Słyszeliście, że ponoć zwiał?

– Ja słyszałem, że odbiła go ta sekta, co myśleli, że to, co sobie uroił to prawda.

– W każdym razie znaleźli tej nocy dwie martwe pielęgniarki: młodą i starą. Ta młoda ponoć dopiero zaczynała.

– I co? Pewnie teraz tu straszy?

– Co to było?

– Weź nie rób z nas głupa.

– Nie, serio, coś słyszałem.

To nie błąd, ale mnie taka nagła zmiana na dialog bez didaskaliów – która nie wynika z zabawy formą, a przynajmniej ja tego nie odczułem – wygląda trochę słabo.

 

Opowiadanie mi się podobało, ale opinie co do różnych fragmentów mam mieszane.

Najpierw pierwsza część, czyli do momentu podróży do Damaszku. Według mnie nieco przegadana, przydługa, a sama natura przemyśleń dotyczących wiary dość prosta i spokojnie mogłyby zająć mniej miejsca. Za to bardzo klimatycznie i plastycznie wypadają sny o lwicy.

Część druga, kiedy następuje kulminacyjny, zasadniczy punkt opowiadania – miód. Była groza, był klimat, było świetnie wypadające przenikanie się świata urojeń/świata bogów z rzeczywistością. Naprawdę, wszystko tam wyszło bez zarzutu, łącznie z krwawym nawróceniem (bodaj najlepszy motyw z tego wszystkiego!) i ponownym zatrudnieniem.

Część trzecia, kiedy jest najpierw w szpitalu, a potem jeszcze oglądamy tych studentów idących na popijawę – moim zdaniem to jest zbędne, nie dodaje nic nowego do myśli przedstawionej w opowiadaniu, za to, moim zdaniem, zabiera trochę czasu z niedopowiedzenia, jakim tekst mógł się zakończyć. Wystarczyłoby tylko dać mocniejszą sugestię, że profesor ma zamiar znów zabić. Może jakiś fragment wizji, albo jego myśl, że zaraz ma się spotkać z tą swoją mistrzynią i już układa plan jej poświęcenia w zamian za swoją karierę? To by też ładnie zamknęło jej wątek.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Hej. Grafika jest autorstwa Sukhareva.

Dzięki za komentarz, uwagi i za łapankę. Błędy na bieżąco poprawiłem. Dzwonek zmieniłem na kołatkę. Brakujące sceny i dialog bez didaskaliów na razie pozostają bez zmian, bo to nie taki easy fix, chociaż Twoje sugestie do części trzeciej są bardzo kuszące.

 

Odpowiadając na pytanie o stan rozwoju nauki w świecie przedstawionym i analogiczny okres w naszym świecie, to wyobrażałem to sobie jako zupełne początki metody naukowej. Chciałem oddać atmosferę (zapewne zmitologizowaną) uniwersytetów XVIII i XIX wieku, kiedy naukę uprawiali dobrze sytuowani dżentelmeni (Tupsarru jest wyjątkiem, Eliltu standardem: stąd on ledwo prządł w trakcie studiów, a ona ma kupę kasy) o klasycznym wykształceniu (stąd Hypnos: miał właśnie stworzyć taki klimat, że mamy do czynienia z człowiekiem, który zachwycał się IliadąOdyseją, łamał język na łacinie i grece, a Cezara uważał za bohatera; fakt, że pewnie gdyby było takich odwołań więcej, to nie sprawiałyby wrażenia przypadkowych).

Stąd też arogancja prymitywnych ateistycznych rozważań naszego profesora, dosyć charakterystyczna dla epoki, którą starałem się imitować: religia powstała po to, aby wyjaśnić świat (E. B. Tylor), jest etapem na drodze ewolucji magia → religia → nauka (J. G. Frazer); nie wspominając już o tym jakim językiem mówił o religii Freud wplatając ją w swoje teorie. Inna sprawa, że sama teoria, którą wymyśla Tupsarru (i pomysł na opowiadanie) jest inspirowana Waltera Burkerta Stwarzaniem świętości (1996), choć dla niepoznaki trochę to wyolbrzymiłem przez zabsolutyzowanie całości z hipotezy nt. pochodzenia ofiarnictwa do hipotezy nt. pochodzenia całego zjawiska religii (skądinąd takie zabsolutyzowanie byłoby zapewne charakterystyczne dla modernizmu w antropologii).

Natomiast z tym, że skoro bohater jest profesorem to powinien być bardziej racjonalny będę dyskutował. Jego rozmowa z Apkallatu jest prywatną rozmową dwojga osób, które się zaprzyjaźniły przez lata współpracy i wykształciły relację matka-syn. Stąd właśnie Tupsarru pozwala sobie na wyrażanie emocji, również tych zaprzeczających teologii. Kiedy na uwagę o miłości Boginii odpowiada “Co z tymi, którzy cierpią…” to jest to przecież próba projekcji na społeczeństwo jego prywatnego i emocjonalnego: “Ja cierpię i nie czuję się kochany”. W ogóle wszystkie jego rozważania wychodzą z tego punktu (przynajmniej w założeniu) i właśnie o to chodzi, że mimo wiedzy i wykształcenia nie jest w stanie opanować swoich emocji. Profesorowie są jednak ludźmi, nie ultra-logicznymi robotami.

Nie przepadam za historiami traktującymi o sprawach religii i wiary, a tu cała opowieść się do tego sprowadza. Z największym trudem przyjmuję do wiadomości, że Tupsarru tak wielką wagę przywiązywał do tego, co śnił i dodam, że nie lubię opisów cudzych snów, choć muszę przyznać, że w tym przypadku przedstawiłeś sprawę całkiem nieźle. Z trudem też przychodzi mi przyjąć do wiadomości, że niewidomy został seryjnym mordercą.

Opowiadanie jest napisane całkiem porządnie, choć trafiło się kilka usterek.

 

Nagle po­czuł na spoj­rze­nie lwicy. → Chyba miało być: Nagle po­czuł na sobie spoj­rze­nie lwicy.

 

sama od­zna­cza się wa­lecz­no­ścią i od­wa­gą. → Waleczność i odwaga to synonimy – znaczą to samo.

 

Dzię­ku­ję Pań­stwu za wy­słu­cha­nie.Dzię­ku­ję pań­stwu za wy­słu­cha­nie.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

wpa­tru­jąc się w niego swym smut­nym spoj­rze­niem… → Zbędny zaimek – czy patrzyłaby cudzym wzrokiem? Spojrzeniem nie można się wpatrywać.

Proponuję: …wpa­tru­jąc się w niego smut­nym wzrokiem

 

pod­niósł ze stoł­ka swój cy­lin­der, wło­żył na głowę… → Zbędny zaimek – czy wkładałby cudzy cylinder? Zbędne dopowiedzenie – czy włożyłby cylinder na inną część ciała?

Proponuję: …pod­niósł ze stoł­ka cy­lin­der i wło­żył go…

 

– Bardzo ciekawy referat, panie profesorze – ona z kolei tytuł ucznia wymawiała za każdym razem… → – Bardzo ciekawy referat, panie profesorze.Ona z kolei tytuł ucznia wymawiała za każdym razem tak

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– W noc zanim za­czą­łem do­głęb­ną ana­li­zę mia­łem sen… → W nocy, zanim za­czą­łem do­głęb­ną ana­li­zę, mia­łem sen…

 

– Ro­zu­miem – od­par­ła. Wi­dział za­tro­ska­nie i cie­ka­wość w jej oczach, ale wie­dział też, że nie wy­pa­da jej wy­py­ty­wać. → Narracji nie zapisujemy z didaskaliami.

– Ro­zu­miem – od­par­ła.

Wi­dział za­tro­ska­nie i cie­ka­wość w jej oczach, ale wie­dział też, że nie wy­pa­da jej wy­py­ty­wać.

 

– Moje życie było cięż­kie. → – Moje życie było trudne.

 

Wbi­ja­ła wzrok w zie­mię.Wbi­ja­ła wzrok w podłogę.

 

a po jego po­licz­kach spły­wa­ły łzy… → Zbędny zaimek.

 

Padł na ko­la­na i wzniósł oczy ku górze. → Masło maślane – czy można wznieść coś ku dołowi?

Proponuję: Padł na ko­la­na i wzniósł oczy ku niebu.

 

i sza­rań­czę wedle swego upodo­ba­nia.” → …i sza­rań­czę wedle swego upodo­ba­nia”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

„To ko­niec” po­my­ślał. → „To ko­niec” – po­my­ślał.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Dal­szy sze­lest. → Czy szelest oddalał się?

A może: Znowu sze­lest.

 

–Mu­sisz być bar­dzo ostroż­na. → Brak spacji po półpauzie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej. Dzięki za przeczytanie i komentarz i dodatkowo za cierpliwość do opowiadania poza Twoim gustem. No i oczywiście za łapankę. Błędy poprawiłem na bieżąco.

Co do “zarzutów” fabularnych to tak jak wyżej: sposób mordowania powinienem przedstawić w osobnej scenie albo go gdzieś opisać. Niewykluczone, że kiedyś jeszcze przepiszę to opowiadanie z bardziej dopracowanym zakończeniem.

Przywiązywanie wagi do snów to natomiast element charakterystyki bohatera i świata przedstawionego, więc raczej skłaniałbym się do tego żeby to bardziej uwypuklić i/lub uzasadnić jako element kulturowy. W archetyp, że skoro profesor to musi być superracjonalną maszyną brnął na pewno nie będę.

Bardzo proszę, Pgujdo. Miło mi, że mogłam się przydać.

Dziękuję za wyjaśnienie, ale chyba już nie potrafię wykrzesać w sobie zainteresowania dla cudzych snów, nawet uzasadnionych elementem kulturowym.

Mam nadzieję, że lektura Twoich przyszłych opowiadań będzie bardziej satysfakcjonująca.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzień dobry, tu d-dy-dyżurny!

Skryty wśród skał, wpatrywał się w szczelinę, przez którą mogła przecisnąć się tropiąca go lwica.

Ogólnie otwarcie – miodzio, ale to zdanie mi nieco zgrzyta, może przez podmiot domyślny albo dwa przecinki w krótkim zdaniu?

 

Nagle, lwica podniosła głowę.

Ten przecinek raczej zbędny.

wyczuła pociągającą woń.

Nie jest to duży problem, ale jednak to słowo ma konotację erotyczną bardziej niż mięsożerną :)

Wysunął się spośród skał

Zastanawiam się, czy jakiś synonim by nie był lepszy.

 

Skórę mogły rozrywać pazury, a język łapczywie spijać posokę.

Z tą posoką zawsze jest problem :) Bardziej jednak chyba nasuwa skojarzenie z krwią zwierząt.

 

Nagle poczuł spojrzenie lwicy.

Dla mnie naturalne by było “na sobie”.

Uświadomił sobie, że nie ucieka, że zatrzymał się, strwożony. Spróbował to naprawić. Pobiegł tak szybko, jak tylko potrafił. Lwica ruszyła za nim.

To “naprawianie” nieco zgrzyta…

 

Ochłonął odrobinę i zaczął analizować PRZECINEK dlaczego przyśnił mu się taki właśnie sen.

Istotnie, nieco go ono zaniepokoiło.

Strona bierna i “nieco” osłabiają to zdanie.

Był po wstępnej lekturze starożytnego tekstu, a i inne poszlaki sugerowały, że pierwotnie pojmowano Boginię inaczej niż widzi się ją dzisiaj.

Te dwa zdania współrzędne nie brzmią zbyt dobrze razem…

Wtedy ta myśl wydawała się śmieszna.

W tym fragmencie mam uczucie lekkiego zamieszanie, co było przed czym, jak odkrycie ma się do snu, itp.

 

– O słodka Isztar – pomodlił się. – Wiesz, że byłem ci sługą przez całe życie.

Może – “zaczął modlitwę”?

 

Tobie poświęciłem karierę.

Nieco korporacyjne i rzeczowe, to jest trzecie zdanie inwokacji.

 

Nie był pewien PRZECINEK dlaczego.

 

Pierwsze miejsca zajmowały wysoko postawione kapłanki. Odziane w czarne gorsety przypominające mundury, mierzyły go beznamiętnym wzrokiem. W tej chwili były jak sama Bogini: milczące, stateczne, nieodgadnione. Nie potrafił odczytać, czy obdarzą go wyrozumiałością, czy zniszczą za bluźnierstwo.

Ależ to jest genialny fragment.

 

Uczeni z dalszych rzędów w mniejszym stopniu trzymali swe emocje na wodzy.

Może jakoś prościej?

Tupsarru widział mieszane uczucia.

Coś bym dodał, uczuć tak wprost się nie widzi.

 

co z uwagi na możliwość implikacji jakie mogło za sobą pociągnąć uznanie Isztar za bóstwo wojny.

Eeee…

 

Tupsarru wstał i podszedł do pulpitu.

 

Po co ta zabawa we wstawanie i siadanie, tracisz miejsce w tekście jak dla mnie…

 

– A co z wszystkimi, którzy cierpią i umierają? – odfuknął.

Hmm, rozmowa jest ciekawa, ale tutaj uderza w banalne nuty, to nie jest teologia, to lekcja religii… I czemu jej od razu odfuknął? Nie pasuje do ich zażyłości…

 

– Isztar Matka Opiekunka.

 

Coś bym dodał, myslnik, dwukropek, “jako”.

 

Po tych słowach uczony już niemal zdobył się aby skarcić entuzjazm studentki. Już przychylał się, żeby coś szepnąć, kiedy Eliltu chwyciła bezceremonialnie jego dłoń i potrząsnęła nią, mówiąc uroczyście:

 

Tupsarru wstał, fuknął aby wyrazić swoje oburzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Trochę komicznie to jednak wychodzi.

 

Jego los poprawił się nieco, kiedy na uniwersytecie dostrzeżono talent i ciężką pracę, jakimi się odznaczał.

 

Sugeruję dać talent na drugim miejscu, to będzie pasowało.

 

Na uniwersytecie w pewnym momencie przestało mu się wieść.

Sugeruję zacząć od “z czasem…”, bo to jest kontrapunkt do poprzedniego zdania.

 

Modlił się o odmianę losu i niedawno zaczęło się wydawać, że wreszcie jakaś z jego próśb zostanie wysłuchana.

Może lepiej “któraś”?

 

Skoro Bogini ma być kochająca, a jednocześnie zezwalać na cierpienie, czy nie jest to paradoksem? Wytłumaczenie było jedno: nie ma żadnej Bogini.  Los jest bezosobowy.

 

Ludzie upersonifikowali go, żeby poradzić sobie z przytłaczającym poczuciem bezsensu zdarzeń, ich okrutnej losowości. Bogowie, paradoksalnie, dawali człowiekowi poczucie kontroli nad tym, co go otacza. Z bytami osobowymi można przecież negocjować.

W duszy Tupsarru zaczęła kwitnąć teoria. I była to teoria naukowa!

Jak kwitnie, to hipoteza? :)

 

Bardzo ciekawa ta teoria.

 

Eliltu – nie masz może jej numeru telefonu? Pytam dla kolegi.

 

 

Zebrałam fundusze, na razie tylko na podróż do Mezopotamii, ale wkrótce będzie na opłacenie robotników i kontynuowanie wykopalisk. Wszystko trzymamy w tajemnicy.

No ale to jakoś warto wytłumaczyć czytelnikowi, bo nie brzmi wiarygodnie.

 

Możliwość kontynuowania badań zdawała się jedyną furtką do dalszej kariery, więc mimo wyraźnego szaleństwa studentki, połączenie z nią sił w tej chwili mogło być korzystne.

Strasznie bezosobowe to zdanie.

 

powtrzymał

Literówka

 

Mi się bardzo podobało, sny dobrze się uzupełniają z bardziej mówionymi i statycznymi fragmentami. Dyskusja teologiczna o Isztar na uniwersytecie sama w sobie ma dużo uroku.

 

Brakuje mi jakiegoś zaznaczenia, nawet jednym zdaniem, że szaleństwo zaczyna prześladować Tupsarru na jawie. Przez co wyłupienie sobie oczu jest jednak dużym skokiem. Ta scena i uduszenie Eliltu zasługuje jak dla mnie na bardziej plastyczne rozwinięcie. 

 

Ostatnie dwa akapity jednak są krótkie, a bardzo ciężkie od treści, do tego mamy tu dużo skrótów i przyśpieszenia narracji. Dialogi w nich momentami chylą się w stronę infodumpu i są przez to nienaturalne, zresztą przedmówcy słusznie wytknęli problemy na końcu.

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Zanim wgryzłem się w tekst po twojej przedmowie miałem w głowie pewną projekcję jak będzie wyglądać. Myślałem, że Tupsarru to jakieś położone na pustyni miasto, gdzie kler poluje na tropicieli dawnych tajemnic ;>

Początek podoba mi się bardzo, napisany zgrabnie, intrygująco, z lekką dozą napięcia i mistycyzmu.

Byłem ciekaw jakie elementy fantastyczne pojawią się w historii, jak kościół będzie ingerować w pracę naukowca, co przyniosą sny.

O ile fajnie budujesz napięcie i przenikanie jawy z snem, o ile scena z poświęceniem uczennicy i wcześniejsze oniryczne scenki są napisane super (zastanawiałem się, co jest prawdą, liczyłem że bohater “obudzi” się z oczami), to już w dalszej części tekstu jest gorzej bo:

– zachowanie bohatera wydaje się jednak nienaturalne – parę snów i naukowiec już wariuje? A gdzie jakieś omeny, przenikanie snu i rzeczywistości?

– z drugiej strony jest fajnie bo możemy spekulować czy jest jakiś element magiczny, czy po prostu bohaterowi odwaliło.

Jednakże potem jest niestety coraz gorzej. Czuć, że im dalej w tekst, tym więcej infodumpów a końcówka to już w ogóle wydaje się napisana na szybko. Tak jakby zabrakło ci już pary, żeby porządnie pisać coś dalej.

I jeszcze wydaje mi się, że te obrazoburcze teorie, że “boga nie ma” brzmią jak na naukowca dość mało odkrywczo, brzmi to jakbyś chciał podzielić się z nami dość oczywistymi refleksjami na temat ateizmu.

Generalnie zgadzam się z celnymi uwagami przedmówców. Brzmię chyba krytycznie, ale mimo wszystko opo mi się podobało.

PS. Jest piątek, mógłbym pić albo imprezować, a czytam twoje opowiadanie. Czyż to nie zasługuje na docenienie ;> ?

GreasySmooth, dziękuję za komentarz, kliknięcie i świetną łapankę. To, co byłem w stanie poprawić, poprawiłem.

Piotrze. W. K., i Tobie wielkie dzięki za przeczytanie w tych niesprzyjających warunkach piątkowego wieczoru i za wszelkie uwagi. Właśnie ten efekt spekulacji czy objawienie Isztar było rzeczywiste, czy było tylko halucynacją chciałem uzyskać. To chaotyczne zakończenie to próba zobrazowania jakoby Tupsarru rzeczywiście uzyskiwał (albo mu się wydawało, że uzyskuje) jakieś korzyści w zamian za krwawe ofiary. A ostatni akapit, ten wyłącznie dialogowy, miał pozostawić po sobie wrażenie, że naszemu profesorowi być może udało się uzyskać nieśmiertelność przez składanie ofiar (analogicznie do unikania zjedzenia przez lwicę poprzez podrzucanie jej innych kąsków).

 

No ale, uwagi co do końcówki są wyłącznie negatywne, więc poważyłem się na eksperyment i ją po prostu usunąłem. Zobaczymy jak zagra ucięcie akcji z otwartym zakończeniem.

Interesujące. Zarówno świat, jak i historia, chociaż moim zdaniem, byłoby super, gdyby zrobić z tego horror, bo ogarnięty parareligijną manią akademik-morderca skojarzył mi się z głównym bohaterem ,,Prosto z piekła”. Jest kilka (logicznych i nie tylko zgrzytów), pomimo których od razu pomyślałem, że wartałoby to zgłosić do Biblioteki…

… ale widzę, że coś się zmieniło. Chyba jestem pierwszym, który komentuje skróconą wersję i mogę ci powiedzieć, że teraz jest gorzej. Uciąłeś akcję w punkcie kulminacyjnym i w efekcie już nie wiadomo, o co chodzi. :(

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

SNDWLKR, dzięki za komentarz i miłe słowa! Teraz już mało kto wchodzi, więc nawet nie czekam na inne opinie. Wróciłem z pierwszym z zakończeń, dosłownie fragmencik między ostatnimi gwiazdkami. Być może teraz ma to więcej sensu. Byłbym szalenie wdzięczny gdybyś dał znać. smiley

Hej!

Z trzech wersji zakończenia, obecna, kończąca się na rozmowie z Apkallatu, wydaje mi się najlepsza. Jedynie ostatnie zdanie budzi moje wątpliwości – czy nie powinno mocniej wybrzmieć. 

 

Pozdrawiam :)

Pewnie tak, bo dopisałem je dosłownie przed chwilą, zanim dokończyłem pierwszą kawę. Zmienię je jak dopiję drugą. laugh

 

Edit:

I zmienione.

Cześć!

Tak, teraz lepiej. :)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Bardzo ciekawy świat – mitologia mezopotamska stosunkowo rzadko jest wykorzystywana w fantastyce, a tu jeszcze dajesz alternatywną historię, w której bogini ewoluowała.

Mnie się wydaje, że najrozsądniej byłoby wyjść z teorią, że oto znaleźliśmy pisma jakiejś heretyckiej sekty, która akurat w tym miejscu miała swoją bazę, jak pitagorejczycy w Krotonie. Dopiero gdyby w kilku innych miejscach znaleziono podobne rzeczy, zrobiłby się problem, ale wtedy już jest gotowy wyłom w murze.

Trochę raziły mnie swojsko brzmiące nazwy własne. Jeśli w historii zaszła tak ogromna zmiana jak wyłonienie się religii monoteistycznej w całkiem innym regionie i czasie, to pewnie nie doszłoby do założenia Damaszku ani Petersburga. Znaczy, miasta może by powstały, jeśli miejscówki były świetne, ale nazywałyby się inaczej.

Obecna wersja tekstu mi się spodobała.

uczony powinien być najżarliwszym wrogiem swej tezy, a dopiero kiedy ta nie wytrzyma miecza jego krytyki, może być przedstawiona publicznie.

A jeśli wytrzyma, to co? ;-) Zakiwałeś się w przeczeniach.

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarz i cieszę się, że kreacja świata się podobała.

Z nazwami rzeczywiście pewnie mogłem się trochę bardziej pobawić. Właśnie zajrzałem na Wikipedię i widzę, że Damaszek miał swoją akadyjską wersję: DimasqaDimašqì, Dimašqa. Z Petersburgiem to by pewnie nie wyszło tak łatwo. Niemniej, to jednak była świadoma decyzja o grze w skojarzenia z czytelnikiem (Drug z Petersburga zamiast Freu(n)da z Wiednia (tak, wiem że to nieścisłe, bo wymaga literówki, może przesadziłem), utrata wzroku w drodze do Damaszku). Czy gdybym starał się być bardziej ścisły jeśli chodzi o przebieg historii alternatywnej to te skojarzenia pozostałyby jasne?

No i dzięki za spostrzeżenie potwornego chochlika, nie wiem jakim cudem się zakamuflował!

Perfidnie przedstawiona kariera naukawca, zależność od elastyczności głoszonych przekonań. Interesująco napisane.

Dzięki Koalo :)

Nowa Fantastyka