- Opowiadanie: Sagitt - An ostar thán

An ostar thán

Opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne na nabór do Bia­łe­go Kruka: “Kiedy umysł śpi, budzą się de­mo­ny” do­ty­czą­ce­go cho­rób psy­chicz­nych. Nie mia­łem wiel­kiej na­dziei, bo opo­wia­da­nie, po­mi­mo peł­ne­go po­my­słu, szło jakoś trud­no i rów­nie trud­no jest po­wie­dzieć dla­cze­go. Nie mniej, cie­szę się, że udało się je skoń­czyć.

Tekst w za­my­śle jest z tego sa­me­go uni­wer­sum co Aura zła a ścież­ka dobra, acz­kol­wiek nie ma po­łą­czeń fa­bu­lar­nych po­mię­dzy jed­nym a dru­gim.

Po­mysł po­wstał przez próbę od­po­wie­dzi na py­ta­nie: co po tym, jak już bo­ha­ter po­ko­nał smoka? I choć smoka w tek­ście nie ma, tak życie prze­cież toczy się dalej.

Po­dzię­ko­wa­nia dla be­tu­ją­cych – Ali­cel­la, Bar­ba­rian­Ca­ta­ph­ract, Gru­szel, kronos.maximus. :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

An ostar thán

Kazek ura­to­wał miesz­kań­ców Erpat.

Ta wieść ro­ze­szła się w świat, tak jak wszyst­ko, co pro­wa­dzi­ło do oswo­bo­dze­nia. Ry­cerz przy­je­chał z da­le­ka, z nad­mor­skie­go Kyl Muir, świa­ta ko­ko­sów i raj­skich pta­ków, a po dro­dze prze­zi­mo­wał w Ces­se­lon, na dwo­rze księ­cia Hervé. Do Erpat przy­był z gierm­kiem Ele­an­de­rem wraz z koń­cem maja i w za­mian za za­bi­cie be­stii otrzy­mał obiet­ni­cę sławy, do­mo­stwa i ręki szlach­cian­ki, córki bur­mi­strza. 

Choć nigdy wcze­śniej nie tro­pił żad­nych be­stii, tak ze swoim przy­bocz­nym pod­ję­li się po­szu­ki­wań. Dwa mie­sią­ce póź­niej po­ko­nał po­two­ra w krwa­wym boju, choć Ele­an­der zgi­nął. Po po­cho­wa­niu gierm­ka, opo­wie­dział, co za­szło i zo­stał w mie­ście przy­wi­ta­ny jako bo­ha­ter.

Gdy mi­nę­ły uczty na cześć Ka­ze­ka i tra­gicz­nie zmar­łe­go gierm­ka, a to­wa­rzy­stwo wy­trzeź­wia­ło na dobre, wy­da­wa­ło się, że złe czasy mi­nę­ły bez­pow­rot­nie. Zwol­nio­no nad­miar straż­ni­ków i wojów, a ich broń sprze­da­no. Za­czę­to wiesz­czyć w Erpat czasy do­bro­by­tu, Kazek cie­szył się młodą żoną, a lu­dzie wró­ci­li do prac i prze­spa­nych nocy.

Frag­ment listu cza­ro­dzie­ja Ma­mu­ka do Goz­de­na Me­ne­scu

 

***

 

Wa­pien­ny osta­niec przy trak­cie znali wszy­scy. Ty­sią­ce dłoni przez setki lat wy­gła­dzi­ły kra­wę­dzie skały, nie­me­go świad­ka wy­jaz­dów i po­wro­tów, ro­dzą­cej się tę­sk­no­ty i serc bi­ją­cych szyb­ciej przed od­wie­dzi­na­mi ro­dzin­nych pro­gów. Przy­pi­sy­wa­no mu moc ochro­ny po­dróż­nych, stąd znaj­do­wa­li się i tacy, któ­rzy no­si­li przy sobie jego odłam­ki.

Do Erpat po­zo­sta­wa­ło sześć mil. Jedna z mło­dych ko­biet skrzy­wi­ła się, po­ło­ży­ła torbę na ziemi i po­ma­so­wa­ła ścier­płe ramię.

– Na świę­tą Ese­lię, ile to waży!

– Nie bluź­nij, Harma. Nigdy nie wia­do­mo, co nam się z tego przy­da – od­po­wie­dzia­ła elfka.

Kątem oka zo­ba­czy­ła coś przy drze­wie w głębi lasu. Po­de­szła kilka kro­ków.

– Co wi­dzisz, Te­rien­ne?

– Chyba nic. Wy­da­wa­ło mi się, że ktoś tam był – od­rze­kła i wró­ci­ła do przy­ja­ciół­ki. – Tam dalej jest Ostań­czyk, dziw­ne miej­sce.

– Ostań­czyk? Dla­cze­go?

– Opo­wiem ci potem.

Trzy go­dzi­ny mar­szu bar­dzo się dłu­ży­ły. Elka i Ne­iva­al­ka ocie­ra­ły czoła, spie­czo­ne sierp­nio­wym słoń­cem, po­ko­nu­jąc wy­bo­istą drogę. Przed bramą mia­sta Te­rien­ne po­pra­wi­ła bluz­kę na ra­mio­nach i pod­cią­gnę­ła ją nieco. Po­pra­wi­ła też war­kocz, le­piej od­sła­nia­jąc po­dłuż­ne uszy. Harma je­dy­nie zmierz­wi­ła włosy kil­ko­ma nie­zgrab­ny­mi ru­cha­mi. Eg­zo­tycz­nie opa­lo­na skóra i bez­gra­nicz­nie czar­ne oczy wy­star­cza­ją­co przy­cią­ga­ły spoj­rze­nia i cie­ka­wość, więc es­te­ty­ka by­wa­ła dru­go­rzęd­na. Straż­ni­ków przy bra­mie wy­da­wa­ło się być mniej, niż w dniu wy­jaz­du Te­rien­ne wcze­sną wio­sną. Przy wej­ściu do mia­sta zapytano jedynie, co się dzie­je w da­le­kim świe­cie. Wszak po­dróż­nych o inne rze­czy się nie pyta.

– Nie­sie­my ra­tu­nek – od­po­wie­dzia­ła Te­rien­ne, uśmie­cha­jąc się nie­znacz­nie.

– Ra­tu­nek? – Straż­nik oparł się na trzon­ku to­po­ra. – To nie wie­cie o Ka­ze­ku?

Ko­bie­ty po­krę­ci­ły gło­wa­mi.

– Te­rien­ne, twój oj­ciec wszyst­ko wam powie. Ja zmia­nę koń­czę, do baby czas wra­cać.

 

***

 

Obie ko­bie­ty rzu­ci­ły się na skrom­nie za­sta­wio­ny stół w ro­dzin­nym domu elfki – ostat­ni, pie­szy frag­ment wy­cią­gnął z nich reszt­kę sił. Lazar wy­ko­rzy­stał ten czas na opo­wie­dze­nie, co wy­da­rzy­ło się od po­cząt­ku wio­sny.

– Czyli wszyst­ko za­ła­twio­ne? – Te­rien­ne kla­snę­ła z za­chwy­tu po hi­sto­rii ojca. – Jak cu­dow­nie to sły­szeć! Harma, bę­dzie­my mogły zająć się elik­si­ra­mi!

Ne­iva­al­ka uśmiech­nę­ła się nie­szcze­rze, bo mo­men­ta­mi mie­wa­ła wra­że­nie, że ich przy­jaźń opie­ra­ła się głów­nie na przy­słu­gach. Po­ma­ga­ła Te­rien­ne w przy­go­to­wy­wa­niu elik­si­rów do aka­de­mii, a gdy do­wie­dzia­ła się o pro­ble­mach w Erpat, wy­je­cha­ła razem z nią.

– Szko­da tylko, że nie wiemy, co to był za stwór – kon­ty­nu­owa­ła Te­rien­ne. – W aka­de­mii po­świę­ca­my takim sporo uwagi, bo rzad­kie okazy niosą szan­sę po­zna­nia cze­goś no­we­go.

– Ro­zu­miem – od­po­wie­dział Lazar i zmarsz­czył brwi. Po­gła­dził się po ły­si­nie i wes­tchnął prze­cią­gle. 

– Coś się dzie­je, tato? 

– A wiesz, nie je­stem pe­wien tego, co się wła­ści­wie wy­da­rzy­ło. 

Elfka i Ne­iva­al­ka lekko pochyliły się w jego kie­run­ku. Z ulicy do­bie­gły dziew­czę­ce piski i grom­ki śmiech mło­dzie­ży, wra­ca­ją­cej ze szkó­łek przy­świą­tyn­nych.

– Po­twór za­bi­ty, a ostat­nio za­gi­nął po­bor­ca, Kazek ponoć spraw­dzał co się dzie­je, acz­kol­wiek nic nie zna­lazł. Potem za­szył się w domu, tak jak po­przed­nio, a lu­dzie po­dej­rze­wa­ją, że po­dat­ko­wy uciekł ze swoją ko­cha­ni­cą.

– A ktoś inny wi­dział tego za­bi­te­go stwo­ra? – za­py­ta­ła Harma.

– Tak, Wa­rand ze stra­ży od­wie­dził miej­sce, gdzie Kazek go ubił w Ostań­czy­ku.

– To nie drąż­my dziu­ry w całym. – Ko­bie­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i znie­cier­pli­wio­na prze­wró­ci­ła ocza­mi. Iry­to­wa­ło ją roz­trzą­sa­nie za­mknię­tych spraw.

– Do­praw­dy? – Oczy La­za­ra bły­snę­ły gnie­wem. – Nie mówię “mam rację”. Mam wąt­pli­wo­ści, ale nikt nie słu­cha. Było spo­koj­niej, ale ponoć znowu ktoś za­gi­nął. Co gdyby po mie­sią­cach w na­pię­ciu i stra­chu, ktoś otwar­cie po­wie­dział, że ist­nie­je coś gor­sze­go? Ci lu­dzie przez rok żyli z dnia na dzień, nie wie­dząc, czy nie przyj­dzie pora na nich. Nie chcą szu­kać no­wych nie­bez­pie­czeństw, nawet jeśli mogą przyjść i zabić.

– To jak mamy mieć pew­ność co do pań­skich przy­pusz­czeń? – od­po­wie­dzia­ła cicho, przez dłuż­szą chwi­lę spo­glą­da­jąc na roz­mów­cę.

– Nie kłóć­cie się! – Te­rien­ne wsta­ła i spo­glą­da­ła, raz na przy­ja­ciół­kę, raz na ojca. – W ten spo­sób nie doj­dzie­my do po­ro­zu­mie­nia. Tato, gdzie mo­że­my się cze­goś do­wie­dzieć? Od Ka­ze­ka?

Lazar ski­nął twier­dzą­co.

 

***

 

Tu i ów­dzie roz­le­ga­ły się piski za­my­ka­nych okien­nic. Od lampy do lampy kuś­ty­kał la­tar­nik. Kiedy tylko do­strzegł ko­bie­ty, schy­lił się nisko z szel­mow­skim uśmie­chem. Te­rien­ne pa­mię­ta­ła, że la­tar­nik nie na­rze­kał na swoją pracę, po­mi­mo ko­lej­nych niedomagań. Gdzie­nie­gdzie mię­dzy ulicz­ka­mi prze­miesz­cza­ły się grup­ki pi­ja­nych męż­czyzn. Elfka po­zna­ła jed­ne­go z nich – był to Wa­rand. Gdy wstę­po­wał do stra­ży, oto­czo­no go sza­cun­kiem; mó­wio­no, że wy­do­ro­ślał, zmą­drzał i trwa­ło to do śmier­ci be­stii. Jako jeden ze świe­żych straż­ni­ków, zo­stał zwol­nio­ny w pierw­szej ko­lej­no­ści, a pod­czas bez­ro­bo­cia tra­fił w sidła za­sta­wio­ne przez ojca pi­ja­ka.

Ko­bie­ty mi­nę­ły za­ta­cza­ją­ce­go się Wa­ran­da i skrę­ci­ły w prawo. Krętą ulicz­ką wspię­ły się na wzgó­rze, skąd roz­ta­czał się widok na mia­sto, mury po­roz­cią­ga­ne po­mię­dzy basz­ta­mi i po­pę­ka­ne szczy­ty Alamn. To po­ni­żej nich znaj­do­wał się wa­pien­ny las, zwany przez miej­sco­wych Ostań­czy­kiem.

Ka­wa­łek dalej, po pra­wej stro­nie stał dom z pła­sko­rzeź­ba­mi przy drzwiach, ko­lo­ro­wy­mi mo­zai­ka­mi wokół okien i im­po­nu­ją­cą ko­łatką w kształ­cie lwie­go łba.

– Godny wy­baw­cy mia­sta – rze­kła Harma, lu­stru­jąc dom aż po sam dach.

Te­rien­ne ujęła ko­łat­kę, która przy jej drob­nej dłoni wy­glą­da­ła na bar­dzo ma­syw­ną i za­pu­ka­ła w mo­sięż­ną pasz­czę.

Zza drzwi ode­zwał się pi­skli­wy głos.

– Kto tam?

– Sroka jakaś… – skwi­to­wa­ła cicho Harma.

Teri zga­ni­ła przy­ja­ciół­kę spoj­rze­niem.

– Tutaj Te­rien­ne i Har­ma­szi­zi­jah. Szu­ka­my pana Ka­ze­ka.

Od­po­wie­dział im szczęk otwie­ra­ne­go zamka. Dziew­czy­na w ko­szu­li noc­nej skło­ni­ła się skrom­nie i wpu­ści­ła je, przed­sta­wia­jąc się jako żona ry­ce­rza.

Z ko­ry­ta­rza bez­sze­lest­nie wy­szedł męż­czy­zna, nieco zgar­bio­ny, ze wzro­kiem rów­nie nie­przy­tom­nym, co wście­kłym. Szyję miał szczel­nie ob­wią­za­ną ciem­nym sza­lem, od pod­bród­ka aż do oboj­czy­ków. 

Harma roz­po­zna­ła Ka­ze­ka z tru­dem. Wi­dzia­ła go raz, na tur­nie­ju ry­cer­skim w Ces­se­lon trzy lata wcze­śniej, lecz nie przy­po­mi­nał tam­tej osoby. Wów­czas ry­cerz giął na gło­wie mie­cze po­ko­na­nych prze­ciw­ni­ków, a gdyby chciał, to ro­bił­by to samo z pły­ta­mi pan­ce­rza. Teraz wy­da­wa­ło się, że nie po­ła­mał­by w dłoni nawet ga­łąz­ki.

– Czego? – ode­zwał się za­chryp­nię­tym gło­sem. Przy­ło­żył dłoń do ust i od­kaszl­nął.

– Dzień dobry. Pan Kazek? – po­wie­dzia­ła Te­rien­ne, przy­bli­ża­jąc się do niego o krok. Od­su­nął się.

– Co chce­cie? A ty mia­łaś ni­ko­go nie wpusz­czać. – Zmie­rzył żonę spoj­rze­niem.

– Panie Ka­ze­ku, chcia­ły­by­śmy…

– Won. Na­tych­miast.

Nie po­wie­dzia­ły nic wię­cej. Elfka wtu­li­ła głowę w ra­mio­nach i w kilku kro­kach zna­la­zła się na ulicy. Harma skrzy­wi­ła się, splu­nę­ła osten­ta­cyj­nie na próg, burk­nę­ła pod nosem i po­szła w ślady przy­ja­ciół­ki.

– Buc. Tępak.

– Może miał po pro­stu gor­szy dzień? – opo­wie­dzia­ła Te­rien­ne. – Prze­cież wiesz, że tak się zda­rza. Nie oce­niaj­my osoby po jed­nym wy­da­rze­niu.

Harma prych­nę­ła i prze­wró­ci­ła ocza­mi. 

– Jak za­wsze, po­rząd­nie i z wy­tłu­ma­cze­niem.

– Nie ro­zu­miem. – Te­rien­ne za­ło­ży­ła ręce na pier­si. – Sta­ram się być wy­ro­zu­mia­ła. Ty też mie­wasz gor­sze dni.

– I to wła­śnie mnie zło­ści. Nie po­tra­fisz na­zwać rze­czy po imie­niu, tylko wszyst­ko wy­ja­śniasz, bo w prze­ci­wień­stwie do wiel­kich, tfu, bo­ha­te­rów, ja ni­ko­go nie wy­rzu­cam z domu. Nie w ten spo­sób.

Za­mil­kły. Wie­czór otu­lał skórę przy­jem­nym, sierp­nio­wym cie­płem, a ko­ni­ki polne grały swój kla­sycz­ny re­per­tu­ar. Erpat za­sy­pia­ło po pra­co­wi­tym dniu na po­lach i w ce­chach. Sta­ran­ne za­my­ka­nie okien­nic i ry­glo­wa­nie drzwi wy­da­wa­ło się już nie­po­trzeb­nym od­ru­chem.

– Spójrz, jak tu spo­koj­nie – po­wie­dzia­ła cicho Teri. – Po­dob­nych miejsc trud­no szu­kać. 

– Fak­tycz­nie. Z chę­cią ro­zej­rza­ła­bym się po mie­ście i po oko­li­cy. W moim Ne­iva­al nie ma lasów, więc wciąż się do nich przy­zwy­cza­jam. Teri?

– Tak?

– Za­sta­na­wia mnie to, o czym mówił twój oj­ciec. Dla mnie spra­wa wy­da­wa­ła się za­ła­twio­na, choć wy­da­wał się bar­dzo nie­przekonany do praw­dy.

– Żył w stra­chu przez długi czas. Mu­sisz ro­zu­mieć…

– Prze­stań wszyst­ko uspra­wie­dli­wiać. Pytam po­waż­nie.

Te­rien­ne nie była w tym po­glą­dzie je­dy­na. Kiedy Kazek wró­cił z Ostań­czy­ka i opo­wie­dział o tym, co się wy­da­rzy­ło, Erpat ode­tchnę­ło zbyt mocno. Po ja­kimś cza­sie wy­szły na wierzch pro­ble­my kiep­skich zbio­rów czy plot­ki o no­wych za­gi­nię­ciach, ale nie­wie­lu chcia­ło słu­chać. W sto­sun­ku do do­pie­ro co za­że­gna­ne­go za­gro­że­nia ze stro­ny be­stii, inne spra­wy zda­wa­ły się pro­za­icz­ne, a kto twier­dził ina­czej, za­słu­gi­wał na wy­szy­dze­nie i gniew miesz­kań­ców.

 

***

 

Przez na­stęp­ne dni Harma od­po­czy­wa­ła po po­dró­ży, zwie­dza­jąc cia­sne za­ka­mar­ki Erpat i spa­ce­ru­jąc na ze­wnątrz murów. Wi­dy­wa­ła re­gu­lar­nie śpią­cych na war­cie straż­ni­ków, a co wię­cej, nikt nie miał do nich pre­ten­sji. W cza­sach stra­chu przed be­stią, stali się bo­ha­te­ra­mi pra­wie tak wiel­ki­mi jak Kazek, bo bez ich pracy ofiar by­ło­by wię­cej.

Te­rien­ne w tym cza­sie za­szy­ła się w swoim po­ko­ju. Rzad­ko wy­cho­dzi­ła, spo­ra­dycz­nie do­łą­cza­ła do po­sił­ków, a gdy już roz­ma­wia­ła z Harmą i La­za­rem, od­po­wia­da­ła po­wścią­gli­wie i ner­wo­wo. Na py­ta­nia o plany na dzień, od­wra­ca­ła wzrok w inną stro­nę.

– Nic ta­kie­go. Muszę po­czy­tać księ­gi i być przy tym sama. Po­trze­bu­ję sku­pie­nia – mó­wi­ła.

Pew­ne­go dnia Ne­iva­al­ka we­szła do kuch­ni. Te­rien­ne sie­dzia­ła nad miską zim­nej owsian­ki i pa­trzy­ła przed sie­bie. Harma przy­pa­try­wa­ła się jej. Elfka od­dy­cha­ła płyt­ko i rzad­ko mru­ga­ła. Po­wo­li od­chy­li­ła się na krze­śle i od­wró­ci­ła głowę.

– Te­rien­ne?

Ko­bie­ta otrzą­snę­ła się. Jej sze­ro­ko otwar­te oczy skrzy­ły, choć linia ust po­zo­sta­wa­ła nie­na­ru­szo­na. Biła od niej obo­jęt­ność.

– Hm?

– Wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Ty aku­rat nie po­win­naś mnie o to pytać. Nie po tym wszyst­kim – od­po­wie­dzia­ła chłod­no.

– Co ty bre­dzisz? Po czym?

– Zo­staw mnie w spo­ko­ju, nie rób mi krzyw­dy! – krzyk­nę­ła elfka i po­bie­gła po scho­dach na górę.

 

***

 

Harma szyb­kim ru­chem od­sunęła cięż­kie za­sło­ny. Usia­dła przed srebr­nym lu­ster­kiem, ob­ró­ci­ła je, by wi­dzieć le­piej. Z rzeź­bio­nej szka­tuł­ki wy­ję­ła wę­gie­lek fer­wij­ski, pal­cem wska­zu­ją­cym po­tar­ła go i na­ło­ży­ła na po­wie­ki.

Za­wie­si­ła wzrok, spo­glą­da­jąc sobie prze­cią­gle w oczy. Wy­nieść się? Zo­sta­wić Erpat i wró­cić do aka­de­mii? Wy­star­czy­ło­by spa­ko­wać roz­rzu­co­ne po po­ko­ju rze­czy i w pół go­dzi­ny zna­la­zła­by się poza mia­stem. Zna­jąc sie­bie, tak by zro­bi­ła – wście­kła­by się na Te­rien­ne za takie po­trak­to­wa­nie. 

Złość jest prze­cież prost­sza niż smu­tek. Tym bar­dziej po tym, jak prze­mie­rzy­ła ka­wa­łek świa­ta, aby nieść pomoc mia­stu przy­ja­ciół­ki.

Na ze­wnątrz roz­legł się tupot, lecz nie zwró­ci­ła na niego bacz­niej­szej uwagi, do­pó­ki nie usły­sza­ła otwie­ra­nych drzwi i gło­śnej, choć przy­tłu­mio­nej, roz­mo­wy na dole. Stą­pa­jąc na pal­cach, za­kra­dła się na scho­dy.

– Za­sta­na­wiam się. To samo stało się z bur­mi­strzem. Stał się obłą­ka­ny. Kazek skła­mał, mó­wiąc nam, że zabił be­stię. To nie przy­pa­dek, że do­tknę­ło to kilka osób, także Ma­mu­ka. Z kolei parę in­nych za­gi­nę­ło bez wie­ści.

– Cza­ro­dzie­ja Ma­mu­ka? Masz ci los. Ale ponoć jakiś straż­nik był w Ostań­czy­ku i wi­dział trupa – od­parł Lazar.

– Był. Wiesz kto? Ten pijak Wa­rand, a jemu bym nie wie­rzył, bo na łeb mu już padło. Nie za­wra­cam ci głowy, w razie czego za­chodź w każ­dym mo­men­cie. Po­wiedz tylko, jak twoja córka? Nie wi­du­ję jej na mie­ście.

– A wszyst­ko do­brze, dzię­ku­ję. Nie wy­cho­dzi, bo sku­pia się na czy­ta­niu.

– Za­wsze była uło­żo­na, tra­fi­ła ci się. Nic to, bywaj w zdro­wiu!

Harma cof­nę­ła się do po­ko­ju i po dłuż­szej chwi­li wy­szła na ze­wnątrz, mi­ja­jąc La­za­ra bez słowa. Ro­zej­rza­ła się. Ru­szy­ła w kie­run­ku rynku, prze­cię­ła plac na skos i we­szła w za­cie­nio­ną przez drze­wa alej­kę. Nie­da­le­ko ma­syw­nej sie­dzi­by stra­ży do­strze­gła pa­trol.

– Czy znają może pa­no­wie Wa­ran­da? Był u was kie­dyś na służ­bie.

Wą­sa­ty straż­nik zmie­rzył ją ba­daw­czym spoj­rze­niem.

– Tak, a czego po­trze­bu­jesz? Swoją drogą, wy­glą­dasz jak z Kyl Muir – po­wie­dział, po raz ko­lej­ny przy­glą­da­jąc się jej cerze i wło­som.

– Pudło. Ne­iva­al, ale nie brnij­my. Po­trze­bu­ję Wa­ran­da, gdzie go znaj­dę?

– Szu­kaj po knaj­pach, pew­nie roz­pi­ja się od po­ran­ka. To wszyst­ko, co wiemy.

Kobieta przeklęła samą siebie, że pozwoliła dopuścić myśl szybkiego znalezienia strażnika. Od­wie­dzi­ła chyba wszyst­kie piw­nicz­ne świą­ty­nie picia, miej­ski bro­war, krą­ży­ła od punk­tów stra­ży do gro­mad ludzi przy kra­mach na rynku i z po­wro­tem, lecz nikt nie po­tra­fił od­po­wie­dzieć.

Dzien­na spie­ko­ta mi­ja­ła, a wyż­sze bu­dyn­ki mia­sta za­sła­nia­ły zni­ża­ją­ce się słoń­ce. Harma wró­ci­ła do domu.

Pró­bo­wa­ła za­snąć, lecz na­tłok myśli, a przede wszyst­kim ciche głosy z po­ko­ju Te­rien­ne jej to unie­moż­li­wia­ły. Od­rzu­ci­ła koł­drę na bok. Przy­ło­ży­ła ucho do drzwi sy­pial­ni.

Sły­sza­ła nie­wy­raź­nie, jak elfka każe komuś odejść i nie robić jej krzyw­dy, by potem żalić się, że całe mia­sto mówi tylko o niej.

Czy Ma­mu­ka i inni też tak po­stra­da­li zmy­sły? – po­my­śla­ła. Wró­ci­ła do po­ko­ju, prze­su­nę­ła krze­sło i usia­dła przy oknie.

Księ­życ w ostat­niej kwa­drze po­sza­rzał i ściem­niał. Wpa­try­wa­ła się w śpią­ce mia­sto, wsłu­chi­wa­ła w głosy zmie­nia­ją­cych się wart. Nie mogąc nic wy­my­ślić, za­czę­ła dzia­łać. Tylko to po­zo­sta­ło.

Wy­mknę­ła się na ulicę, kon­ty­nu­ując od­wie­dzanie za­uł­ków mia­sta. Prze­my­ka­ła pod la­tar­nia­mi i znów za­głę­bia­ła się w cień, py­ta­jąc na­po­tka­nych o Wa­ran­da.

Przy świą­ty­ni Ese­lii to ona zo­sta­ła za­cze­pio­na.

– Wiem, gdzie jest Wa­rand. Za­pro­wa­dzę pa­nien­kę – po­wie­dział męż­czy­zna.

We­szli na po­dwó­rze nie­opo­dal. Pod dasz­kiem tliło się kilka ka­gan­ków, w wą­tłym świe­tle Harma zo­ba­czy­ła nie­przy­tom­ne­go chło­pa­ka. Wstrzy­ma­ła od­dech, po­de­szła i trą­ci­ła go w ramię. Tylko ono po­zo­sta­wa­ło wolne od wy­mio­cin.

– Wa­rand? To ty?

– Hm? Czego? – wy­beł­ko­tał.

– Czy wi­dzia­łeś za­bi­te­go stwo­ra w wa­pien­nym lesie?

– Co, co?

– Po­twór. Wa­pien­ny las – rze­kła szyb­ko.

– Coś-coś było. Wa­aali­ło tru­chłem.

Wa­rand oparł się o worki i chrap­nął prze­cią­gle. Harma ski­nie­niem głowy po­dzię­ko­wa­ła męż­czyź­nie, który ją przy­pro­wa­dził i stwier­dza­jąc, że nie dowie się nic wię­cej, od­da­li­ła się w kie­run­ku naj­wyż­sze­go wzgó­rza w mie­ście.

 

***

 

– Kazek! – Harma ude­rzy­ła w drzwi. – Otwie­raj!

Roz­legł się szczęk zamka. Drzwi uchy­li­ły się nie­znacz­nie.

– Znowu? – za­py­tał chry­pią­cym gło­sem.

Harma pchnę­ła je i we­szła do środ­ka.

– Co się wy­da­rzy­ło w czerw­cu?! Co tam wi­dzia­łeś? Mu­sisz mi od­po­wie­dzieć, bo jeśli ja ci krzyw­dy nie zro­bię, to zro­bią to wszy­scy miesz­kań­cy, któ­rzy czują się oszu­ka­ni. Może już cię szu­ka­ją i mordy nie obiją, tylko na­cią­gną na pal albo z urwi­ska zrzu­cą.

Twarz ry­ce­rza nie zmie­ni­ła się.

– Już? Skoń­czy­łaś?

– Muszę wie­dzieć!

– I co? 

Harma za­ci­snę­ła pię­ści i krzyk­nę­ła:

– Nie­moż­li­we, że jest ci to obo­jęt­ne! Bo skoro jest, to dla­cze­go przy­jeż­dża­łeś?!

– To bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne, dziew­czy­no.

– Pytam ko­lej­ny raz! Co się wy­da­rzy­ło? Nie za­bi­łeś be­stii, praw­da? Stąd te pro­ble­my?

– Za­bi­łem.

Kazek od­wró­cił się i ru­szył w kie­run­ku izby.

– Chodź, usiądź – rzekł, wska­zu­jąc na fotel wy­ło­żo­ny skó­ra­mi je­le­ni. – Praw­da jest bar­dziej skom­pli­ko­wa­na – ja cze­kam na śmierć, a ona mnie nie chce.

Chwy­cił szal i kil­ko­ma ru­cha­mi od­sło­nił szyję. Pod­niósł pod­bró­dek.

Krtań zdo­bi­ła ob­ręcz świe­żych, ciem­nych skrze­pów.

– Pró­bo­wa­łem prak­tycz­nie wszyst­kie­go i za­wsze ktoś mu­siał mi pomóc. Ostat­nio za­dyn­da­łem i wi­dzia­łem samą Ese­lię, a wtedy sznur się ze­rwał. Na tro­chę otrzeź­wia­łem, prze­stra­szy­łem się, ale długo już nie dam rady.

– Mu­sisz mi od­po­wie­dzieć, co się stało – od­po­wie­dzia­ła Harma ła­go­dząc ton.

Usta Ka­ze­ka za­drga­ły.

– W takim wy-wy­pad­ku nie ma in­nych opcji. Jest jedna, skoń­czyć ze so-so­bą, gdy jawa mie­sza się ze snem, a razem niosą strach i w-wspo­mnie­nia.

Harma otwo­rzy­ła usta, lecz nie wy­do­by­ła z sie­bie żad­ne­go słowa.

– On nisz­czy. Nie mogę o nim za­po­mnieć, na każdy po­dej­rza­ny ruch za­mie­ram lub ucie­kam. W domu nie jest le­piej, ale wśród ludzi się już nie da. Ręka mnie boli od trzy­ma­nia noża pod po­dusz­ką.

Ko­bie­ta wsta­ła, ry­cerz cof­nął się w fo­te­lu i skur­czył, gdy po­de­szła. Po­ło­ży­ła mu palce na skro­niach.

– Jest spo­sób, bym do­wie­dzia­ła się szcze­gó­ło­wo. Po­zwól mi. Na­praw­dę muszę…

– Co ci to po-po­mo­że? – jęk­nął. – Tylko szyb­ciej się stąd wy­nie­siesz.

– Muszę wie­dzieć, co tu się dzie­je.

Kazek nie od­po­wie­dział.

 

***

 

Harma otwo­rzy­ła oczy. Stała na wy­sep­ce, pła­skiej skale uno­szą­cej się w ciem­no­gra­na­to­wej ni­co­ści. Jed­nak ni­cość nie była pusta – sta­no­wi­ła coś wię­cej, po­nie­waż łą­czy­ła po­dob­ne wy­sep­ki, sca­la­ła je w jeden, nie­ogra­ni­czo­ny i nie­po­ję­ty or­ga­nizm. Nawet jeśli jakaś wyspa od­pły­wa­ła, to tylko po­zor­nie, bo za­wsze cią­gnę­ła za sobą nawet naj­de­li­kat­niej­sze po­łą­cze­nie z resz­tą. Wyspy nie ro­dzi­ły się z ni­co­ści, tylko łą­czy­ły ze sobą i dzie­li­ły, od­da­la­ły się i znów dry­fo­wa­ły bli­żej sie­bie.

Ko­bie­ta zo­ba­czy­ła rząd re­ga­łów i po­de­szła do pierw­sze­go z nich. Obok uno­si­ła się książ­ka, ka­ła­marz i pióro. Kart­ki po­kry­wa­ły się ko­lej­ny­mi za­pi­ska­mi, bo pióro co rusz za­głę­bia­ło się w gę­stym atra­men­cie i wra­ca­ło do pi­sa­nia.

We­szła do środ­ka i wykrzyczała: Co się wy­da­rzy­ło w czerw­cu!? Co tam wi­dzia­łeś?!

Pióro opi­sy­wa­ło resz­tę roz­mo­wy, aż do końca stro­ny. Książ­ka za­mknę­ła się i od­le­cia­ła w kie­run­ku ostat­nie­go re­ga­łu, a jej miej­sce za­ję­ła nie­za­pi­sa­na. Pióro na­tych­miast kon­ty­nu­owa­ło.

Harma otwo­rzy­ła pierw­szą książ­kę.

3 li­sto­pa­da 1279 roku. Pięć­dzie­siąt trzy mi­nu­ty przed ko­lej­nym dniem rodzi się Kazek Ori, syn Amdy i Su­re­go.

Odło­ży­ła ją i po­szła dalej, wzdłuż re­ga­łów, się­gnę­ła po książ­kę ze środ­ko­wej półki.

Ksią­żę na dwo­rze w Ces­se­lon po­da­je rękę i gra­tu­lu­je uda­ne­go tur­nie­ju.

– Nie tu – po­wie­dzia­ła do sie­bie.

Spoj­rza­ła na rzędy ksiąg, lecz ich ilość za­czę­ła się jej zle­wać. Wy­da­wa­ły się iden­tycz­ne, nie po­tra­fi­ła sku­pić wzro­ku na jed­nej. Mi­ja­ła regał za re­ga­łem, pod­bie­gła do ko­lej­ne­go.

W dru­gim rzę­dzie od dołu do­strze­gła książ­kę po­kry­tą ple­śnią. Przy­bli­ży­ła się i po­czu­ła du­szą­cy odór wy­peł­nia­ją­cy gar­dło. Od­su­nę­ła głowę. Wszyst­ko za­pi­sa­ne póź­niej, w mniej­szym lub więk­szym stop­niu, także było ze­psu­te. Ko­bie­ta za­sło­ni­ła nos chu­s­tą. Grzbiet kleił się do dłoni i pa­rzył.

Kazek ujął rącz­kę kor­ba­cza i lekko ugiął ko­la­na, mięk­ko stą­pa­jąc. Tuż za nim po­dą­żał gier­mek Ele­an­der. Prze­mie­rza­li Ostań­czyk już siód­mą go­dzi­nę.

Po­twór wy­biegł zza skal­ne­go ostań­ca. Wiel­ki jak wóz, z pta­sich noz­drzy wy­rzu­cał kłęby pary, pi­snął. Gier­mek zrów­nał się z Ka­ze­kiem, który nagle znie­ru­cho­miał.

Ko­bie­ta prze­wró­ci­ła zsza­rza­łą kart­kę.

Gier­mek uchy­lił się i ude­rzył be­stię po grzbie­cie. Wzdry­gnę­ła się, pi­snę­ła prze­raź­li­wie. Kazek za­mach­nął się i nie tra­fił, gier­mek ude­rzył po­wtór­nie, ra­niąc po­two­ra. Ry­cerz pod­biegł i zadał osta­tecz­ny cios.

Pal­cem po­wio­dła po dal­szych wer­sach.

– Panie, co się stało? Za­mar­łeś? My­śla­łem, że zginę!

– Ja nigdy… po­two­rów…

Wśród mgły po­ka­za­ła się zgar­bio­na po­stać. Mi­ja­ła ka­mie­nie, stą­pa­ła pew­nie po­mię­dzy cie­ka­mi, po­mi­mo, że na oczach miała za­wią­za­ną sze­ro­ką opa­skę. Pod kap­tu­rem wid­niał trupi uśmiech.

Spoj­rzał na gierm­ka, ten zła­pał się za głowę i krzyk­nął:

– To nie była moja wina!

– Ele­an­der! Co się dzie­je?!

– On wie wszyst­ko!

Gier­mek upadł na ko­la­na, w wodę. Trup zbli­żył się jesz­cze bar­dziej, sta­nął nad nim i przy­ło­żył mu palec wska­zu­ją­cy do czoła. Na­kre­ślił kre­skę, wy­schnię­te stawy zgrzyt­nę­ły.

– Prze­szko­dzi­li­ście mi. – Kazek usły­szał głos w gło­wie. – Wiesz, czło­wie­ku, że każdy, także Ele­an­der, nosi w sobie jakąś hi­sto­rię. A ja ją widzę i co wię­cej – przy­po­mnę mu.

– Nie chcia­łem… – rzekł cicho gier­mek.

Na­kre­ślił drugą kre­skę i trój­kąt.

– Każ­de­go dnia wy­po­mi­nam sobie, że to po­wie­dzia­łem…

Ele­an­der spiął mię­śnie twa­rzy i wy­rwał ko­smyk wło­sów. Rana na­szła krwią.

Na­kre­ślił okrąg.

Gier­mek ze­rwał łań­cu­szek przy pasie, mi­ze­ry­kor­dia bły­snę­ła wy­so­ko nad głową, po czym wbiła się po sam jelec, po­mię­dzy oboj­czy­ka­mi. 

Harma za­mknę­ła książ­kę. Wzię­ła na­stęp­ną, otwie­ra­jąc ją w lo­so­wym miej­scu.

Pół­to­ra mie­sią­ca póź­niej, Kazek spa­ce­ro­wał za­drze­wio­ny­mi alej­ka­mi mia­sta. Psz­czo­ły bzy­cza­ły w ko­ro­nach, a ry­cerz wziął wdech. Słod­ki za­pach lip uno­sił się i zwia­sto­wał słoje pełne miodu, które w po­łą­cze­niu z pa­ru­ją­cym na­pa­rem, miały sta­no­wić, jak co roku, małe zwy­cię­stwa nad zim­ny­mi no­ca­mi li­sto­pa­da.

Z bocz­nej ulicz­ki wy­bie­gła grup­ka dzie­ci.

– Tu bę­dzie wię­cej miej­sca!

Dziew­czyn­ka z war­ko­czy­ka­mi sta­nę­ła po­środ­ku i za­mknę­ła oczy. Inne dzie­ci za­wią­za­ły jej chust­kę na oczach. Uśmiech­nę­ła się, po­ka­zu­jąc zęby.

– Nałóż kap­tur! Ciu­ciu­bab­ka!

Kazek ze­sztyw­niał. Dziew­czyn­kę kil­ku­krot­nie ob­ró­co­no za ra­mio­na i dzie­ci roz­pierz­chły się. Ciu­ciu­bab­ka wy­cią­gnę­ła rącz­ki i za­czę­ła iść w kie­run­ku ry­ce­rza.

Męż­czy­zna po­śli­zgnął się i upadł na bruk.

– Nie!

Ze­rwał się na­tych­miast i uciekł, wśród akom­pa­nia­men­tu śmie­chów i krzy­ków.

Harma odło­ży­ła książ­kę.

 

***

 

Kazek klę­czał przed ko­bie­tą, ze wzro­kiem sku­pio­nym na czymś w prze­strze­ni.

– Wi­dzą­cy – szep­nę­ła Harma.

– Sie­dem lat temu za­bra­łem młod­sze­go brata na tur­niej ry­cer­ski w De­we­rai – za­czął z wolna. – Matka bała się, bo miał do­pie­ro szes-szes­na­ście lat, ale po dłu­gich na­mo­wach się zgo­dzi­ła, więc ją po rę­kach ca­ło­wa­łem. Na jed­nym z po­stoi nad Ta­ta­ra­ni­cą, na­pa­dli nas ma­ru­de­rzy i mój brat, Uzuk, zgi­nął. Matka od tego czasu się do mnie nie od­zy­wa. Wtedy obie­ca­łem sobie, że już nigdy wię­cej ni­ko­go nie stra­cę. 

Kazek na­brał po­wie­trza, a po po­licz­ku spły­nę­ła ko­lej­na łza.

– A on to w-wi­dział. Nie mu­siał pytać, by zo­ba­czyć, co we mnie jest, tak wy­cią­gnął ból na wie-wierzch, po­znał go i zmiaż­dżył mnie jego cię­ża­rem. Do­sko­na­le za­dzia­łał, by tra­fić naj­gor­sze i każ­dej nocy wraca obraz mar­twe­go Ele­an­de­ra.

Pod­niósł wzrok na Harmę.

– Dla­te­go tak bar­dzo chcę już końca. Bo nie mogę z tym żyć, nie daję rady.

Har­ma­szi­zi­jah nie od­po­wie­dzia­ła, tylko ze­rwa­ła się i dłoń­mi za­to­czy­ła w po­wie­trzu kilka okrę­gów.

Zet­te­re mel, hnu!

Kazek syk­nął, ze­sztyw­niał i prze­wró­cił się na bok.

– Dziew­czy­no!

Żona Ka­ze­ka stała i opie­ra­ła się drżą­ca o fra­mu­gę, ob­ser­wu­jąc roz­mo­wę.

– Zaj­mij się nim i daj mu wody. Mu­sia­łam… byś go nie stra­ci­ła.

Po­bie­gła do kuch­ni.

 

***

 

Wi­dzą­cy.

To słowo po­wta­rza­ła sobie Harma, zbie­ga­jąc ulicz­ka­mi. Omi­nę­ła wóz z wę­glem drzew­nym i ro­bot­ni­ka, umo­ru­sa­ne­go nawet na po­licz­kach.

– Skąd ten po­śpiech? Jak wio­sną… – dzi­wił się.

Wi­dzą­cy.

Nie znała ra­tun­ku, nie znała spo­so­bu, bo to Te­rien­ne dys­po­no­wa­ła prze­cież za­awan­so­wa­ny­mi za­klę­cia­mi ochro­ny. O tego typu isto­tach w aka­de­mii sły­sza­ła nie­wie­le, w za­sa­dzie nic poza tym, że roz­ry­wa­li dusze. Gdy Harma do­py­ta­ła o to jed­ne­go z pro­fe­so­rów, od­po­wie­dział jej zdaw­ko­wo:

– Prze­trans­fe­ruj sobie te po­ję­cia na duszę, ale Wi­dzą­cy dzia­ła­ją tak, jakby ktoś wy­ko­ny­wał sek­cję na żywym.

Bie­gła dalej, tra­cąc siły.

– Teri! – po­wie­dzia­ła, wchodząc. – Gdzie ona jest?!

Lazar rzu­cił obie­ra­ne wa­rzy­wa do gara i po­de­rwał się z krze­sła.

– Na górze, w po­ko­ju. Śpi. Co się stało?

– Za wszyst­ko od­po­wia­da Wi­dzą­cy.

– Wi­dzą­cy? Kto to?

Harma nie od­po­wie­dzia­ła. Trzesz­czą­ce schod­ki po­ko­ny­wa­ła po dwa, o mało nie ła­miąc po­rę­czy i wbie­gła do sy­pial­ni. Po­de­szła do łóżka i przy­klęk­nę­ła. Przy­ja­ciół­ka spoj­rza­ła na nią obo­jęt­nie.

– Teri, pa­mię­tasz za­klę­cia? Mo­gła­byś je rzu­cać? – za­py­ta­ła Harma, od­dy­cha­jąc cięż­ko.

Elfka ob­ró­ci­ła się pod koł­drą i się­gnę­ła do szu­fla­dy szaf­ki noc­nej. Wy­ję­ła z niej czy­stą, wy­szy­wa­ną w róże chust­kę i przy­ci­snę­ła kil­ku­krot­nie do po­licz­ka przy­ja­ciół­ki.

– Co ty… – jęk­nę­ła Harma.

– Krwa­wisz – od­po­wie­dzia­ła, uśmie­cha­jąc się jesz­cze sze­rzej i przy­ci­ska­jąc chust­kę po­now­nie. – Ale już do­brze, wy­tar­łam.

Ne­iva­al­ka po­de­szła gwał­tow­nie do ko­mo­dy, na któ­rej stało nie­wiel­kie lu­ster­ko. Od­gar­nę­ła włosy z czoła, ob­ró­ci­ła twarz kil­ku­krot­nie i z prze­ra­że­niem stwier­dzi­ła, że nic tam nie widzi.

– Te­rien­ne? Sły­szysz mnie?

– Chcesz mnie wplą­tać w spi­sek! – krzyk­nę­ła, gniew­nie ścią­ga­jąc brwi. 

– Spi­sek? Żad­ne­go nie ma!

– Oni wszy­scy też tak mó­wi­li!

– Jacy wszy­scy? 

Harma za­mil­kła. Roz­ło­ży­ła ręce, mi­mo­wol­nie roz­chy­li­ła usta. Lazar wszedł do po­ko­ju zde­cy­do­wa­nym kro­kiem.

– Czego od niej chcesz? Dalej takaś pewna, że nic się nie dzie­je?

– Znam źró­dło pro­ble­mów. To demon kry­ją­cy się naj­pew­niej gdzieś w Ostań­cu.

– Co to za demon? To ten Wi­dzą­cy?

– Tak – od­par­ła, ści­sza­jąc głos. – To przez niego wy­stę­pu­je zmęt­nie­nie myśli, szał i pa­ra­no­ja.

– Do­wód­ca stra­ży, miej­ski cza­row­nik, Kazek, Te­rien­ne… Tra­fia i nisz­czy naj­waż­niej­sze – skwi­to­wał Lazar jakby do sie­bie. – Ale czy można ogra­ni­czyć jego wpływ?

– W teo­rii… – Harma wes­tchnę­ła i opu­ści­ła głowę. – Spró­bu­ję.

Za­czą­ła nie­mra­wo re­cy­to­wać, przy­mknę­ła po­wie­ki, a prze­strzeń za­drga­ła.

Eche­re kadar, gho. Eche­re kadar, gho!

Po­wsta­ła ciem­na, nie­wy­raź­na kula, która z każ­dym we­zwa­niem po­więk­sza­ła się, aż roz­sze­rzy­ła się do ścian i su­fi­tu, szczel­nie do nich przy­le­ga­jąc. Ne­iva­al­ka skoń­czy­ła czar.

– Teri? – za­py­ta­ła.

– Co się ze mną stało? Sły­sza­łam wiele gło­sów, które mó­wi­ły, prze­kli­na­ły mnie, gro­zi­ły…

Ko­bie­ta po­de­szła do elfki, a ta ujęła jej dłoń, upew­nia­jąc się nie­ja­ko, że jest praw­dzi­wa.

– To spra­wa Wi­dzą­ce­go. 

– Do­strze­głam go – wy­szep­ta­ła. – Tru­pią twarz z opa­ską na oczach. Harma, mu­si­my się tym zająć. Po­sta­ram się… – za­wie­si­ła głos. – Wzmoc­nić czar na drogę do Ostań­czy­ka.

– Tylko czy to je­dy­ne wyj­ście? – wtrą­cił Lazar. – Czy dacie radę we dwie?

– Mu­si­my, tato. Pa­mię­tam, pa­mię­tam za­klę­cia.

– Ale może po­trze­ba wam kogoś do po­mo­cy! We­zwij­my in­nych cza­row­ni­ków!

– Idźmy już – po­wie­dzia­ła Te­rien­ne.

– Ale córko…

– Zaraz je­sień, trak­ty roz­mok­ną. – po­wie­dzia­ła Harma. – Ko­lej­ni za­gi­ną, a pań­ską córkę, do­wód­cę stra­ży, cza­row­ni­ka, a potem po­zo­sta­łych, czeka ten sam los. Wi­dzia­łam go we wspo­mnie­niach Ka­ze­ka. Ude­rza w, wy­da­wa­ło­by się, za­bliź­nio­ne rany, a one znów krwa­wią. Te­rien­ne jest silna, po­ra­dzi­my sobie.

Elfka wsta­ła z tru­dem, a Lazar ukrył twarz w dło­niach.

 

***

 

Bramę mia­sta prze­kro­czy­ły wcze­śnie, chwiej­nym i wol­nym kro­kiem. Do późna w otocz­ce sfery ob­my­śla­ły plan i pró­bo­wa­ły przy­po­mnieć sobie wię­cej za­klęć ochro­ny, zaś resz­ta nocy nie była snem, a płyt­kim czu­wa­niem. Ze­bra­ły się, gdy tylko po­sza­rza­ło niebo.

Ścież­ka pro­wa­dzi­ła po­mię­dzy po­la­mi, a za­pach świe­żych snop­ków po­zo­sta­wał przy nich przez długi czas. Potem droga klu­czy­ła po­mię­dzy sta­ry­mi, po­próch­nia­ły­mi brzo­za­mi, stop­nio­wo scho­dząc w płyt­ki wąwóz. We­szły do lasu, a każdy głos, za­miast two­rzyć echo, zda­wał się w nim ginąć. Nie­dłu­go póź­niej uka­za­ły się im pierw­sze wa­pien­ne ostań­ce.

– Fak­tycz­nie przy­po­mi­na­ją las – po­wie­dzia­ła cicho idąca przo­dem Ne­iva­al­ka, spo­glą­da­jąc na skal­ne ko­lum­ny i ma­czu­gi.

– Tak – od­po­wie­dzia­ła je­dy­nie Te­rien­ne.

Przy­ja­ciół­ka spoj­rza­ła na elfkę, a ta od­wra­ca­ła się w róż­nych kie­run­kach, kogoś przy tym od­ga­nia­jąc i za­ty­ka­jąc uszy.

– Nie je­stem w to za­mie­sza­na, nie prze­ko­na­cie mnie…

– Cho­le­ra.

Po­su­wa­ły się po­wo­li do przo­du. Grunt nie po­ma­gał – ni to cieki, ni bagna roz­cią­ga­ły się po­mię­dzy po­ro­śnię­ty­mi hał­da­mi ka­mie­ni. Po­wy­krę­ca­ne krze­wy i kar­ło­wa­te drze­wa ro­sną­ce na ostań­cach za­sła­nia­ły znacz­ną część nieba.

Ostań­czyk nie dawał oznak ani życia, ani śmier­ci.

„Jak to brzmia­ło?” – po­my­śla­ła Harma, pró­bu­jąc sobie przy­po­mnieć, jak od­na­leźć za­bu­rze­nia ener­gii. W aka­de­mii uczo­no je, że za­bu­rze­nia mogą wpły­wać na sa­mo­po­czu­cie wraż­li­wych na tym punk­cie magów. Ona nic nie czuła i tłu­ma­czy­ła to sobie przy­na­leż­no­ścią do aka­de­mic­kiej „go­nią­cej śred­niej” czyli półki po­wy­żej naj­gor­szych adep­tów sztu­ki, któ­rzy jesz­cze pró­bo­wa­li do­go­nić naj­lep­szych. Z róż­nym skut­kiem. 

Ni­hen­li se­fe­re.

Spró­bo­wa­ła jesz­cze raz, lecz na próż­no. Wa­pien­ny las za­czął sta­wać się la­bi­ryn­tem bez wyj­ścia, a każda skała, krzew, hałda i ka­łu­ża nie wy­róż­nia­ły się spo­śród in­nych. Ne­iva­al­ka nie po­tra­fi­ła stwier­dzić, czy idą na­przód czy od po­łu­dnia kręcą się w koło.

Ściem­ni­ło się szyb­ko. Noce tutaj na­stę­po­wa­ły nie­spo­dzie­wa­nie.

Te­rien­ne sie­dzia­ła o­par­ta o jeden z ostań­ców, lecz Harma nie wi­dzia­ła jej zbyt do­brze. Przed zmro­kiem udało się ze­brać tro­chę chru­stu, który upo­rczy­wie nie chciał się roz­pa­lić, po­mi­mo ka­skad iskier try­ska­ją­cych na pod­pał­kę. Ko­bie­ta za­ci­snę­ła zęby i klę­ła cicho, trąc krze­si­wem coraz moc­niej. Otar­ła napuchnięte od wysiłku dłonie.

Uży­ła­by mocy, jed­nak mu­sia­ła za­cho­wać siły.

Nad Ostań­czyk na­pły­nę­ła mgła. Zda­wa­ło się, że po­kry­ła świat chłod­ną i lepką war­stwą. Ne­iva­al­ka kop­nę­ła w wil­got­nie­ją­cy sto­sik ga­łę­zi.

– Te­rien­ne? – ode­zwa­ła się cicho Harma. – Teri? Powiedz coś się do mnie!

– Nawet tego nie po­tra­fisz zro­bić sama? Po­wie­dział, że na­da­jesz się je­dy­nie do wy­ra­bia­nia mik­stur i tylko tak mo­żesz mi pomóc. Taka praw­da.

Harma za­ci­snę­ła pię­ści.

– Ty…

Ode­tchnę­ła. Prze­klę­ła w my­ślach nerwy, bo prze­cież Te­rien­ne wal­czy­ła. W tym mo­men­cie elfka za­czę­ła beł­ko­tli­wie od­po­wia­dać na głosy, stąd nie można było wy­od­ręb­nić po­szcze­gól­nych słów.

Ne­iva­al­ka czu­wa­ła przez całą noc. Wy­da­wa­ło się jej, że sły­szy szme­ry i po­hu­ki­wa­nie, lecz gdy zwra­ca­ła na nie uwagę, mil­kły. Elfka w tym cza­sie spała nie­spo­koj­nie, prze­bu­dza­ła się co jakiś czas, ale nie były to chwi­le świa­do­mo­ści, lecz obłę­du – wi­dzia­ła, że gro­ma­dzi­ło się wokół coraz wię­cej osób, wy­mie­nia­ją­cych się opi­nia­mi na jej temat. Za­ni­ka­ły po cza­sie, by wró­cić w jesz­cze więk­szej liczbie.

Dzień nie­znacz­nie roz­rze­dził mgłę. Harma wsta­ła, syk­nę­ła prze­cią­gle i po­drep­ta­ła wokół ostań­ca, roz­cie­ra­jąc ze­sztyw­nia­łe mię­śnie. Zna­la­zła się znów przy elfce, przy­kuc­nę­ła i ob­ję­ła ją. Nie spała, tylko drża­ła sku­lo­na, od­po­wia­da­jąc na głosy.

 – Teri, słod­ka Teri! Ock­nij się, bła­gam! Znasz za­klę­cia!

Harmę ogar­nę­ło zwąt­pie­nie. Wy­bie­ra­jąc się do Ostań­czy­ka miała na­dzie­ję, że Te­rien­ne w ja­ki­kol­wiek spo­sób utrzy­ma świa­do­mość, aby roz­to­czyć stre­fę i razem po­ko­nać za­gro­że­nie. Po dro­dze była ma­ło­mów­na, ale wy­da­wa­ło się, że jakoś trzy­ma się przy zmy­słach.

Ne­iva­al­ce prze­szło przez myśl, że jej obec­ność przy przy­ja­ciół­ce jest bez­u­ży­tecz­na, kiedy po­zo­sta­ją pod tak sil­nym wpły­wem de­mo­na. 

Elfka krzyk­nę­ła i wierz­gnę­ła, nie­da­le­ko chlup­nę­ła woda, a Harma do­strze­gła nie­wy­raź­ny, po­dłuż­ny kształt zmie­rza­ją­cy ku nim. Jej mię­śnie mi­mo­wol­nie się spię­ły i czuła, jakby coś kłuło i roz­dzie­ra­ło wnętrz­no­ści. Jęk­nę­ła i za­ci­snę­ła zęby. Spoj­rza­ła w kie­run­ku po­sta­ci, lecz coś za­sło­ni­ło widok.

Zo­ba­czy­ła parę trzy­ma­ją­cą nie­mow­lę. Roz­ma­wia­li o czymś, po czym po­ło­ży­li dziec­ko tuż przy świń­skim ko­ry­cie, wśród gnoju i kałuż bru­nat­nej wody. Omi­ja­jąc bagno, po­de­szła do nich Te­rien­ne, ubra­na w białą, po­włó­czy­stą szatę wyż­szej adept­ki aka­de­mii.

– Do­brze zro­bi­li­ście. Mnie bę­dzie po­trzeb­na je­dy­nie do zbie­ra­nia ma­te­ria­łów w ciągu lat nauki, więc po wszyst­kim ją tu od­sta­wię.

Obok gnoju zo­ba­czy­ła stepy i dzi­kie pust­ko­wia, po­prze­ci­na­ne wy­schnię­ty­mi ja­ra­mi. To było Ne­iva­al. Dął ostry wiatr, osła­nia­ła się od pyłu wpa­da­ją­ce­go do oczu.

Stała zu­peł­nie sama.

Znów po­czu­ła ostry ból. Przy­klę­kła na jedno ko­la­no i jesz­cze moc­niej ści­snę­ła nie­przy­tom­ną przy­ja­ciół­kę. Szlam i ka­mie­nie Ostań­czy­ka po­wró­ci­ły.

Wi­dzą­cy ata­ko­wał moc­niej, przed­sta­wia­jąc ró­wie­śni­ków wy­śmie­wa­ją­cych się z niej. Gdy za­pła­ka­na wra­ca­ła do ob­ce­go, za­stęp­cze­go domu sły­sza­ła je­dy­nie o tym, że musi się nie przej­mo­wać, gdy małe serce cier­pia­ło i nie ro­zu­mia­ło, dla­cze­go ktoś ją krzyw­dzi.

W gło­wie szu­mia­ło i wi­dzia­ła wszyst­ko nie­wy­raź­nie. Wi­dzą­cy sta­nął przed nią. Unio­sła głowę.

Na otwartych dłoniach demon trzymał obsydianowy sztylet. Srebr­ny jelec po­kry­wa­ły runy, a napis gło­sił: An ostar thán – „Przede wszyst­kim śmierć”.

Harma ujęła rę­ko­jeść, a Wi­dzą­cy od­da­lił się na kilka kro­ków i po­now­nie ob­ró­cił w jej kie­run­ku.

Ko­bie­ta błą­dzi­ła wzro­kiem po wzo­rzy­stej sza­cie, po wy­schnię­tej tru­piej twa­rzy z opa­ską na oczach. Za­stygł i cze­kał – teraz ruch na­le­żał do niej.

– Nie wszyst­ko mi od­bie­rzesz, cho­ciaż mia­ła­bym tu umrzeć. Sin­te­re… sin­te­re, esfar.

Nic się jed­nak nie wy­da­rzy­ło. Harma dalej trzy­ma­ła szty­let; nawet w po­chmur­ny dzień zda­wał się po­ły­ski­wać. Te­rien­ne jęk­nę­ła cicho, po czym za­czę­ła krzy­czeć i rzu­cać się, gwał­tow­nie ob­ra­ca­jąc głowę w jedną i drugą stro­nę. Przy­ja­ciół­ka ob­ję­ła ją ostat­kiem sił i przy­trzy­ma­ła, by elfka nie ude­rzy­ła się o skały. Do­sta­ła łok­ciem, wy­plu­ła krew, która spły­nę­ła po pod­bród­ku i szyi.

Wa­pien­ne ostań­ce wy­da­wa­ły się za­ni­kać, świat od­da­lał się, męt­niał i ginął. Elfka pró­bo­wa­ła jesz­cze za­sło­nić uszy, aby nie sły­szeć gło­sów, lecz na próż­no. One były w niej, szep­ta­ły i oce­nia­ły.

– Nie wy­obra­żam sobie, jak cię ata­ku­je, lecz je­stem tu… po­nie­waż nikt nie może dźwi­gać ta­kie­go cię­ża­ru sam – wy­szep­ta­ła Harma.

I po­ca­ło­wa­ła ją w czoło, zo­sta­wia­jąc krwa­wy ślad.

 

***

 

 Cza­ro­dziej-zie­larz Ma­mu­ka wy­szedł na ulicę i spoj­rzał na po­chmur­ne niebo.

– To naj­lep­szy dzień w moim życiu – mruk­nął.

Za nim, z po­dwó­rza domu, w któ­rym miesz­kał, wy­sy­pa­ła się służ­ba i po­bie­gła do niego.

– Panie, nie mo­żesz wy­cho­dzić! Za­bierz­cie go z po­wro­tem!

– Zo­staw­cie mnie, do dia­ska! – od­parł, od­trą­ca­jąc wy­cią­gnię­te ręce. – Obłęd mnie opu­ścił. Ni­ko­go już nie sły­szę. Nic się nie dzie­je!

– Aku­rat!

Służ­ba za­mknę­ła cza­ro­dzie­ja w piw­ni­cy aż do po­po­łu­dnia, gdy szlach­cic Ber­dia za­alar­mo­wał ich wieścią o tym, co wy­da­rzy­ło się w domu bur­mi­strza.

– Jak ręką odjął, mówię wam! Prze­stał tra­cić zmy­sły. Póki co pu­ści­li­śmy go wolno, ale tak jakby ro­zu­mem wró­cił do nas!

 

***

 

– Harma! Harma!

Chlu­snę­ła woda, a Ne­iva­al­ka po­wsta­ła. Strzą­snę­ła ocie­ka­ją­ce błoto.

– Wszyst­ko do­brze? Nic ci nie jest? – za­py­ta­ła elfka, po­cie­ra­jąc zzięb­nię­te dło­nie.

– Słabo mi.

– Chodź – po­wie­dzia­ła Te­rien­ne, bio­rąc przy­ja­ciół­kę pod rękę. Za­chwia­ły się. – Może jakoś wró­ci­my.

– Po­cze­kaj, a Wi­dzą­cy?!

– Nie ma go. Nie wiem dla­cze­go – od­po­wie­dzia­ła Te­rien­ne i uśmiech­nę­ła się nie­pew­nie. – Chyba nie dał rady nas zła­mać i od­szedł. Zo­sta­wił to. – Elfka pod­nio­sła ob­sy­dia­no­wy szty­let.

– To w ogóle moż­li­we? – za­py­ta­ła Harma, przy­glą­da­jąc się ostrzu.

– Jeśli ktoś nie zo­sta­je sam, to takie de­mo­ny są bez szans.

Ko­bie­ty ru­szy­ły w drogę po­wrot­ną, przy­sta­jąc co chwi­la ze zmę­cze­nia, jed­nak szły przed sie­bie, wy­cho­dząc z Ostań­czy­ka innym wą­wo­zem. Zdo­ła­ły wdra­pać się po zbo­czu i wyjść z lasu, gdy zna­la­zły głów­ny szlak do Erpat. Z wy­cień­cze­nia padły nie­przy­tom­ne na trakt. Jeden ze wzno­wio­nych noc­nych pa­tro­li na­tknął się na nie i za­brał do mia­sta.

 

***

 

Wiatr za­ja­dle szczy­pał Harmę w nos i po­licz­ki. Drze­wa pre­zen­to­wa­ły już tylko nagie ki­ku­ty, a spa­ce­ry ob­fi­to­wa­ły w kluczenie po­mię­dzy ka­łu­ża­mi na wyszczerbionym miej­skim bruku. 

Przy­ja­ciół­ki wy­do­brza­ły. Te­rien­ne po­zo­stał od­ruch py­ta­nia, czy to, co widzi i sły­szy, jest praw­dą, lecz z każ­dym dniem czuła się coraz pew­niej. Razem z Harmą ob­cho­dzi­ły mia­stecz­ko dniem, a cza­sem i nocą. Przy­go­to­wa­ne i na­bu­zo­wa­ne mocą za­pusz­cza­ły się do Ostań­czy­ka, gu­bi­ły się we mgle i od­naj­do­wa­ły, za­głę­bia­ły w błota i prze­dzie­ra­ły przez igla­ste za­ro­śla, szu­ka­jąc choć­by śladu obec­no­ści Wi­dzą­ce­go.

Bez­sku­tecz­nie.

W dniu, gdy mróz skuł ka­łu­że i błota, Te­rien­ne zwró­ci­ła się do Harmy:

– Spra­wa Wi­dzą­ce­go nie daje lu­dziom spo­ko­ju, czują się oszu­ka­ni przez Ka­ze­ka i pro­te­stu­ją na uli­cach i przed do­ma­mi wło­da­rzy. A Kazek dalej chud­nie i ma kosz­ma­ry. Nie mo­że­my zwle­kać, kiedy żą­da­ją jego śmier­ci.

– My­śla­łam o mnisz­kach w Rijtn, one nie od­ma­wia­ją po­mo­cy. Teraz, gdy drogi po­now­nie są prze­jezd­ne, może nam się udać do­trzeć przed głęb­szym śnie­giem.

Pod osło­ną jed­ne­go z ostat­nich li­sto­pa­do­wych wie­czo­rów, ko­bie­ty za­pa­ko­wa­ły Ka­ze­ka na wóz i przy­kry­ły. Wy­ru­szy­ły przed świ­tem, nie za­zna­jąc kon­tro­li straż­ni­czej przy bra­mie. Któż prze­cież śmiał­by spraw­dzać praw­dzi­we bo­ha­ter­ki Erpat.

W dro­dze Te­rien­ne obej­rza­ła się za sie­bie. Kazek spał spo­koj­nie, z głową uło­żo­ną na łok­ciu, wtu­lo­ny po­mię­dzy ba­ga­ża­mi. Wóz trząsł się i skrzy­piał na ko­le­inach, ale naj­wy­raź­niej mu to nie prze­szka­dza­ło.

– Mam na­dzie­ję, że w Rijtn znaj­dzie spo­kój – po­wie­dzia­ła do Ne­iva­al­ki.

– Oby. Prze­cież tyle wy­trzy­mał.

Te­rien­ne zmru­ży­ła oczy. Za­wiał wiatr, a śnieg za­wi­ro­wał w po­wie­trzu. Pierw­sze płat­ki wy­lą­do­wa­ły na ziemi i na ga­łę­ziach drzew; nie­któ­re osia­dły też na dłoni Ka­ze­ka.

I nie roz­to­pi­ły się. 

Koniec

Komentarze

ze wzrokiem równie nieprzytomnym, co wściekłym

Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Wydaje mi się, że nie można mieć odbicia w oczach tych obu uczuć naraz. Skoro jesteś nieprzytomny, to nie możesz być wściekły, bo nie wiesz przecież, co się dzieje.

 

To wszystko, co wiemy.

Brakujący przecinek.

 

Kobieta przeklnęła się w myślach

Poprawnie: przeklęła. Odmiana.

 

Kobieta przeklnęła się w myślach, że pozwoliła dopuścić myśl szybkiego znalezienia strażnika.

Ogólnie mi to zdanie nie gra. W jednym zdaniu są aż dwa powtórzenia “myślach, myśl”.

Proponuję: Kobieta przeklęła samą siebie, że pozwoliła dopuścić myśl szybkiego znalezienia strażnika.

 

Kobieta zacisnęła zęby i klnęła cicho

I znów: klęła.

 

Przeklnęła w myślach nerwy

Przeklęła ;p

 

Demon na otwartych dłoniach, trzymał obsydianowy sztylet.

Zgrzyta mi tu szyk. Proponuję: Na otwartych dłoniach demon trzymał obsydianowy sztylet.

 

Za nim, z podwórza domu, w którym mieszkał, wysypała się służba

Brakujące przecinki.

 

– Nie ma go. Nie wiem dlaczego. – odpowiedziała Terienne

Jeśli wypowiedź jest zakończona kropką, opis musi rozpocząć się dużą literą.

 

zapytała Harma, przyglądając się ostrzu

Brakujący przecinek.

 

 

Bardzo przyjemnie mi się to czytało! Uwielbiam, gdy fabuła jest osadzona w ramach czasowych średniowiecza. Godne podziwu są również plastyczne i bogate, ale jednocześnie nieprzesadzone opisy.

Pod koniec opowiadania zgrzytał mi fakt, że tak łatwo bohaterki rozprawiły się z Widzącym. Jednak po ostatnim, enigmatycznym zdaniu wnioskuję, że jest możliwość, iż demon ostatecznie nie został pokonany. Nie wiem, czy dobrze myślę.

Nominuję do Biblioteki.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Sagitt!

 

Wracam po becie, cały na biało. xD

Tak, rzadko jest poruszany temat tego, co się dzieje z bohaterem już po jego bohaterskich przebojach. Tutaj poczucie winy i przytłoczenie wszystkim sprawiło, że bohater zaczął popadać w obłęd. No i nic dziwnego. To, co dla wszystkich widoczne jest jako uratowanie świata często wiąże się z poświęceniami ratującego, który pomagając innym rzuca siebie w głąb otchłani złych czynów i wyrzutów sumienia.

No i przedstawienie tego obłędu jako demona wyszło całkiem przekonująco.

Faktycznie, końcówka, gdzie bohaterki rozprawiają się z Widzącym była chyba nieco przyspieszona, straciła rytm poprzednich fragmentów opowiadania, ale to nie niszczy tak bardzo tekstu jako całości. Podobało mi się podróżowanie bohaterki po odmętach umysłu i pamięci. Obrazowe, oniryczne, takie jak lubię. ^^

A co tam, masz biblioteczkę ode mnie.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć Hollyhell91,

 

Dzięki za odwiedziny i klika. :) Nie wiem, skąd u mnie to notorycznie występujące “n”, poprawię wskazane błędy. :P

 

Ogólnie, to w mojej głowie był zamysł (ale nie jest wiążący, bo każdy może mieć swoją interpretację), że demon odpuścił, kiedy nie udało mu się złamać bohaterek, bo de facto nie zrobiły za wiele, by go pokonać. Pewnie nie był istotą, która mogła używać swoich mocy w nieskończoność.

Ostatnie zdanie – nie wiązałem tego z Widzącym, tylko z faktem, że dla pomoc dla niektórych może być niestety za późno. Przez cały tekst stan Kazeka jest trudny, a nawet pogarszający się przez PTSD w wyniku wydarzeń z fabuły i wcześniejszych.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ostatnie zdanie – nie wiązałem tego z Widzącym, tylko z faktem, że dla pomoc dla niektórych może być niestety za późno. Przez cały tekst stan Kazeka jest trudny, a nawet pogarszający się przez PTSD w wyniku wydarzeń z fabuły i wcześniejszych.

Ahaa. Bo ja to ostatnie zdanie zrozumiałam tak, że płatki śniegu nie roztopiły się wszędzie: nie tylko na dłoni Kazeka, ale też na ziemi i gałęziach. Więc skojarzyło mi się to z zapowiedzią czegoś złego.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

No cóż, nie mogę powiedzieć, że to była porywająca lektura.

Historia dwóch dziewczyn przybyłych do miasta, by zmierzyć się z demonem okazała się nieco przydługa i, jak na mój gust, średnio ciekawa. Choć cały czas niemal wszystkie sprawy kręcą się wokół demona, nie czułam specjalnie klimatu zagrożenia, a finał rozprawienia się z nim rozczarował.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Do Erpat po­zo­sta­wa­ło dzie­sięć ki­lo­me­trów. → Skąd w czasach tej opowieści wiedziano co to kilometry?

 

Po­pra­wi­ła też war­kocz, le­piej od­sła­nia­jąc swoje po­dłuż­ne uszy. → Zbędny zaimek – czy poprawiając warkocz, odsłoniłaby cudze uszy?

 

Ko­bie­ty po­krę­ci­ły prze­czą­co gło­wa­mi. → Zbędne dopowiedzenie – czy można pokręcić głową potakująco?

 

– To jak mamy mieć pew­ność do pań­skich przy­pusz­czeń? → To jak mamy mieć pew­ność co do pań­skich przy­pusz­czeń? Lub: – To jak mamy mieć pew­ność, że pańskie przypuszczenia są słuszne?

 

Te­rien­ne wsta­wa­ła i spo­glą­da­ła, raz na przy­ja­ciół­kę, raz na ojca.Te­rien­ne wsta­­ła i spo­glą­da­ła raz na przy­ja­ciół­kę, raz na ojca.

 

Czymś takim nie doj­dzie­my do po­ro­zu­mie­nia. → A może: W ten sposób nie doj­dzie­my do po­ro­zu­mie­nia.

 

wspię­ły się na wzgó­rze, skąd roz­le­gał się widok na mia­sto… → …wspię­ły się na wzgó­rze, skąd roztaczał się widok na mia­sto

Widok nie może rozlegać się.

 

dom z pła­sko­rzeź­ba­mi przy drzwiach, ko­lo­ro­wy­mi mo­zai­ka­mi wokół okien i im­po­nu­ją­cej ko­łat­ce w kształ­cie lwie­go łba. → …imponującą kołatką w kształ­cie lwie­go łba.

 

Elfka sku­li­ła głowę… → Można wtulić głowę w ramiona, ale obawiam się, głowy skulić nie można?

 

Skru­pu­lat­ne za­my­ka­nie okien­nic i ry­glo­wa­nie drzwi… → Nie wydaje mi się, aby okiennice zamykało się skrupulatnie.

Proponuję: Szczelne/ Staranne za­my­ka­nie okien­nic i ry­glo­wa­nie drzwi

 

Dla mnie spra­wa wy­da­wa­ła się za­ła­twio­na, choć wy­da­wał się bar­dzo nie­prze­jed­na­ny do praw­dy. → Nie brzmi to najlepiej. Nie wydaje mi się, aby można być  nieprzejednanym do prawdy.

Proponuję: Dla mnie spra­wa wy­da­wa­ła się za­ła­twio­na, choć mam wrażenie, że nie był za bar­dzo przekonany do praw­dy.

 

gdy już roz­ma­wia­ła z Harmą i La­za­rem, tak od­po­wia­da­ła po­wścią­gli­wie i ner­wo­wo. → …gdy już roz­ma­wia­ła z Harmą i La­za­rem, od­po­wia­da­ła po­wścią­gli­wie i ner­wo­wo.

 

Te­rien­ne sie­dzia­ła przed miską zim­nej owsian­ki i pa­trzy­ła przed sie­bie. → Powtórzenie.

Proponuję: Te­rien­ne sie­dzia­ła nad miską zim­nej owsian­ki i pa­trzy­ła przed sie­bie.

 

– Zo­staw mnie w spo­ko­ju, nie rób mi krzyw­dy! – elfka krzyk­nę­ła i po­bie­gła po scho­dach na górę.– Zo­staw mnie w spo­ko­ju, nie rób mi krzyw­dy! – krzyk­nę­ła elfka i po­bie­gła po scho­dach na górę.

 

Harma szyb­kim ru­chem od­sło­ni­ła cięż­kie za­sło­ny. → Zasłon się nie zasłania, więc nie można ich odsłonić. To zasłonami zasłania się coś, np. okno.

Proponuję: Harma szyb­kim ru­chem odsunęła cięż­kie za­sło­ny.

 

Tym bar­dziej po tym, że prze­mie­rzy­ła ka­wa­łek świa­ta→ Tym bar­dziej po tym, jak prze­mie­rzy­ła ka­wa­łek świa­ta

 

To nie przy­pa­dek, że do­tknę­ło to kilku osób… → To nie przy­pa­dek, że do­tknę­ło to kilka osób

 

Ko­bie­ta prze­klnę­ła się w my­ślach, że po­zwo­li­ła do­pu­ścić myśl… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Ko­bie­ta zaklęła cicho, że do­pu­ściła myśl

Błąd klnięcia pojawia się jeszcze w końcowej części opowiadania.

 

Wy­mknę­ła się na ulicę, kon­ty­nu­ując od­wie­dzi­ny za­uł­ków mia­sta. → Nie wydaje mi się, aby można kontynuować odwiedziny zaułków.  

Wy­mknę­ła się na ulicę, kon­ty­nu­ując odwiedzanie za­uł­ków mia­sta.

 

po­de­szła i trą­ci­ła go za ramię. → …po­de­szła i trą­ci­ła go w ramię. Lub: …po­de­szła i chwyciła go za ramię.

 

w ciem­no­gra­na­to­wej ni­co­ści. Jed­nak ni­cość nie była pusta sta­no­wi­ła coś wię­cej, po­nie­waż łą­czy­ła po­dob­ne wy­sep­ki, sca­la­ła je w jeden, nie­ogra­ni­czo­ny i nie­po­ję­ty or­ga­nizm. Nawet jeśli jakaś wyspa od­pły­wa­ła w ni­cość, to tylko po­zor­nie, bo za­wsze cią­gnę­ła za sobą nawet naj­de­li­kat­niej­sze po­łą­cze­nie z resz­tą. Wyspy nie ro­dzi­ły się z ni­co­ści… → Czy to celowe powtórzenia?

 

We­szła do środ­ka i po­wie­dzia­ła: Co się wy­da­rzy­ło w czerw­cu!? Co tam wi­dzia­łeś? –> Czemu służą wykrzykniki, skoro dziewczyna mówiła, nie krzyczała?

 

Przy­bli­ży­ła się i po­czu­łą du­szą­cy… → Literówka.

 

– Skąd ten po­śpiech? Jak wio­sną…. – dzi­wił się. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

O tego typu isto­tach w aka­de­mii sły­sza­ła nie­wie­le, w za­sa­dzie ni, poza tym, że roz­ry­wa­li dusze. → Piszesz o istotach, które są rodzaju żeńskiego, więc: …poza tym, że rozrywały dusze.

 

– Teri! – po­wie­dzia­ła na wej­ściu.– Teri! – po­wie­dzia­ła, wchodząc.

 

Wy­ję­ła z niej czy­stą, wy­szy­wa­ną ró­ża­mi chust­kę… → Wy­ję­ła z niej czy­stą, wy­szy­wa­ną w róże chust­kę

Różami niczego wyszyć nie można, do wyszywania potrzebna jest igła i nici.

 

Ne­iva­al­ka po­de­szła gwał­tow­nie do ko­mo­dy, na któ­rym stało nie­wiel­kie lu­ster­ko.Ne­iva­al­ka po­de­szła gwał­tow­nie do ko­mo­dy, na której stało nie­wiel­kie lu­ster­ko.

 

i pró­bo­wa­ły przy­po­mnieć sobie wię­cej za­klęć ochro­ny, zaś resz­ta nocy nie przy­po­mi­na­ła snu… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wąska ścież­ka pro­wa­dzi­ła po­mię­dzy po­la­mi… → Zbędne dopowiedzenie – ścieżka jest wąska z definicji.

 

– Cho­le­ra. → Skąd dziewczyna znała to przekleństwo?

 

czy idą na­przód czy od po­łu­dnia cho­dzą w koło. → …czy idą na­przód, czy od po­łu­dnia kręcą się wkoło.

 

Te­rien­ne sie­dzia­ła pod­par­ta o jeden z ostań­ców→ Te­rien­ne sie­dzia­ła o­par­ta o jeden z ostań­ców

Podpieramy się czymś, np. laską, oprzeć możemy się o coś.

 

– Te­rien­ne? – ode­zwa­ła się cicho Harma. – Teri? Ode­zwij się do mnie! → Nie brzmi to najlepiej.

 

gro­ma­dzi­ło się wokół coraz wię­cej osób, wy­mie­nia­ją­cych się opi­nia­mi na jej temat. Za­ni­ka­ły po cza­sie, by wró­cić w jesz­cze więk­szej ilo­ści. → Osoby można policzyć, więc: …by wró­cić w jesz­cze więk­szej liczbie.

 

Dzień nie­znacz­nie roz­drze­dził mgłę. → Literówka.

 

zmie­rza­ją­cy w ich kie­run­ku. Jej mię­śnie mi­mo­wol­nie się spię­ły i czuła, jakby coś kłuło i roz­dzie­ra­ło wnętrz­no­ści. Jęk­nę­ła i za­ci­snę­ła zęby. Spoj­rza­ła w kie­run­ku po­sta­ci… → Powtórzenie.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …zmie­rza­ją­cy ku nim.

 

gdy szlach­cic Ber­dia za­alar­mo­wał ich o tym… → …gdy szlach­cic Ber­dia za­alar­mo­wał ich wieścią o tym

 

a spa­ce­ry ob­fi­to­wa­ły w sla­lo­my po­mię­dzy ka­łu­ża­mi na szczer­ba­tym miej­skim bruku. → Slalom – słowo zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu. Szczerbaty jest ktoś, kto nie ma wszystkich zębów.

Proponuję: …a spa­ce­ry zmuszały do lawirowania/ kluczenia po­mię­dzy ka­łu­ża­mi na wyszczerbionym miejskim bruku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

BarbarianCataphract:

Dzięki za powtórne odwiedziny i klika. :D No i za betę oczywiście, wyniosłem z niej kawał dobrych doświadczeń dzięki Wam.

Tę stratę rytmu gdzieś czułem w kościach, bo nie miałem alternatywy na sensowne wydłużenie sceny finałowej. 

 

Hollyhell91:

Specjalnie wymieniłem elementy, by dłoń była na końcu w kontekście ostatniego zdania. I jestem dumny z tej końcówki szczerze mówiąc, bo to najbardziej subtelne przedstawienie śmierci jakie dotychczas wymyśliłem. :D

A odnośnie:

ze wzrokiem równie nieprzytomnym, co wściekłym

Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Wydaje mi się, że nie można mieć odbicia w oczach tych obu uczuć naraz. Skoro jesteś nieprzytomny, to nie możesz być wściekły, bo nie wiesz przecież, co się dzieje.

Obudź kogoś z błahego powodu to zobaczysz taki wzrok. ;)

 

Regulatorzy:

Szkoda, że nie udało się wyciągnąć z tekstu pozytywów. Doceniam łapankę, przeanalizuję i pozmieniam wskazane błędy. Może poza kilometrami, bo o ile jest to “wynalazek” z przełomu XVIII i XIX wieku, tak nie jest to zaawansowane odkrycie naukowe, które nie mogłoby istnieć w świecie fantastycznym.

A ogólnie – co można byłoby zmienić, aby odczuć większe napięcie? Lepiej przedstawić stawkę?

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Specjalnie wymieniłem elementy, by dłoń była na końcu w kontekście ostatniego zdania.

No, rozumiem.

 

I jestem dumny z tej końcówki szczerze mówiąc, bo to najbardziej subtelne przedstawienie śmierci jakie dotychczas wymyśliłem. :D

I powinieneś, jest w punkt.

 

Obudź kogoś z błahego powodu to zobaczysz taki wzrok. ;)

Haha, no w sumie dobry przykład.

 

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Może poza kilometrami, bo o ile jest to “wynalazek” z przełomu XVIII i XIX wieku, tak nie jest to zaawansowane odkrycie naukowe, które nie mogłoby istnieć w świecie fantastycznym.

Sagitcie, a po co pakować kilometry do średniowiecza, skoro w tamtych czasach była taka rozmaitość różnych miar – nic, tylko przebierać i wybierać.

http://wiki.meteoritica.pl/index.php5/Dawne_jednostki_miar_i_wag

 

A ogólnie – co można byłoby zmienić, aby odczuć większe napięcie? Lepiej przedstawić stawkę?

Wybacz, Sagitcie, ale chyba wiesz, że ja tylko czytam, a ponieważ sama nie piszę, nie podpowiem Ci, co mogłoby wpłynąć na większe napięcie. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo podobał mi się pomysł z widzącym. Niestety nie do końca rozumiem, skąd się wziął i czemu nagle zniknął. Czytając, miewałam wrażenie, że skaczesz pomiędzy scenami jak wróbel po okruszkach i że brakuje pomiędzy nimi kleju.

ośmiornico: fajnie, że wpadłaś. ;)

Niestety nie do końca rozumiem, skąd się wziął i czemu nagle zniknął.

Nie miałem potrzeby rozwijania historii o to, skąd się pojawił. Generalnie to istota w nadprzyrodzona, umarły obdarzony mocą, więc nie sądzę, by ktokolwiek znał jego plany i pochodzenie.

Czytając, miewałam wrażenie, że skaczesz pomiędzy scenami jak wróbel po okruszkach i że brakuje pomiędzy nimi kleju.

Taaak, teraz czuję, że przejścia pomiędzy scenami nie do końca zagrały. Będę musiał to poprawić w przyszłości.

 

regulatorzy:

Może faktycznie, z tymi kilometrami? W sensie, dla niektórych czytelników mogą być zbyt nowoczesne.

Wybacz, Sagitcie, ale chyba wiesz, że ja tylko czytam, a ponieważ sama nie piszę, nie podpowiem Ci, co mogłoby wpłynąć na większe napięcie. :(

Wiem, wiem, pytałem tak po prostu, czy z perspektywy doświadczonej czytelniczki coś widać. Zatem poszukam dalej. ;)

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nie miałem potrzeby rozwijania historii o to, skąd się pojawił. Generalnie to istota w nadprzyrodzona, umarły obdarzony mocą, więc nie sądzę, by ktokolwiek znał jego plany i pochodzenie.

Nie śmiałabym cię nawet do tego namawiać. Raczej chodziło mi o trochę wyraźniejsze nakreślenie zasad, jakimi taki byt się kieruje, na przykład: przybywa zawsze, kiedy przy pełni księżyca ktoś skrzywdzi niewinnego, odchodzi, kiedy przy nowiu ktoś niewinnego ochroni. To trochę jak nakreślenie systemu magicznego tak, żeby czytelnik poczuł granice, w jakich dana postać może się poruszać. Wydaje mi się, że mógłbyś je mocniej zarysować. 

Hmmm. Mam wrażenie, że za dużo zostało w Twojej głowie.

Zaczyna się od bohaterek. Na początku pojawia się Harma, Terienne, Elka (literówka ;-) ) i Neivaalka. Dość długo byłam przekonana, że ich jest cztery. Do końca nie zorientowałam się dobrze, która jest która. Potem odniosłam wrażenie, że jedna z nich jest córką burmistrza. Ale elfka czy laska z tak egzotycznego miejsca, że ktoś tam zgaduje i nie trafia?

I tak dalej – wydarzenia zdają się słabo powiązane. To znaczy, zależności przyczynowo-skutkowe są zachowane, ale jakoś się w tym wszystkim gubiłam. Nie potrafię określić precyzyjnie, co się popsuło. Może niektóre rzeczy są dla Ciebie tak oczywiste, że nie widzisz potrzeby ich wyjaśniania (liczba bohaterek na przykład ;-) ). A może pewne zjawisko wyobrażamy sobie tak różnie, że ja się gubię w Twojej wersji. Na przykład scena z odwiedzeniem Kazka – dlaczego córka burmistrza sama otwiera drzwi (i to w koszuli nocnej?!)? Nie ma służby?

Oprócz kilometrów zgrzytnęło mi jeszcze bezrobocie. Nie jestem pewna, czy w średniowieczu używano takiego słowa. Współczesny model zarządzania strażą (zwalnianie niepotrzebnych, sprzedawanie ich broni) też wydaje się dziwny, ale tu się nie będę upierać.

Na plus przesłanie, że chorobę łatwiej pokonać, jeśli ma się wsparcie.

Babska logika rządzi!

ośmiornico:

Teraz łapię, to cenna uwaga.

 

Finklo:

Dzięki za przeczytanie. Twój komentarz (i reg, pod kątem technicznym – kwestie fabularne to kwestia mocno indywidualna, a zawsze chciałem pisać historie, które trafią do głowy, a nie myśleć w kategoriach spodoba się/nie spodoba się) to trochę zimny prysznic, bo miałem poczucie/obawy i teraz te rzeczy wychodzą. Ale to dobrze. A odnosząc się do poszczególnych rzeczy:

 

Hmmm. Mam wrażenie, że za dużo zostało w Twojej głowie.

A to chyba mój częsty problem.

Zaczyna się od bohaterek. Na początku pojawia się Harma, Terienne, Elka (literówka ;-) ) i Neivaalka. Dość długo byłam przekonana, że ich jest cztery. Do końca nie zorientowałam się dobrze, która jest która. Potem odniosłam wrażenie, że jedna z nich jest córką burmistrza. 

Hm. Nie mogę podważać Twojego odbioru, a jednocześnie starałem się temu zapobiec, ponieważ w pierwszej scenie opisuję jakieś elementy charakterystyczne tylko dwóch bohaterek, a “Neivaalka” i “elfka” miały stanowić zamienniki (w tym pierwszym wypadku określenie od pochodzenia przewinęło się w jednym dialogu i podczas ataku Widzącego). Muszę pomyśleć, co tu nie zagrało.

I tak dalej – wydarzenia zdają się słabo powiązane. To znaczy, zależności przyczynowo-skutkowe są zachowane, ale jakoś się w tym wszystkim gubiłam. Nie potrafię określić precyzyjnie, co się popsuło. Może niektóre rzeczy są dla Ciebie tak oczywiste, że nie widzisz potrzeby ich wyjaśniania (liczba bohaterek na przykład ;-) ). 

Możliwe, że brakuje tu płynności pomiędzy scenami i szerszej charakterystyki bohaterek?

A może pewne zjawisko wyobrażamy sobie tak różnie, że ja się gubię w Twojej wersji. Na przykład scena z odwiedzeniem Kazka – dlaczego córka burmistrza sama otwiera drzwi (i to w koszuli nocnej?!)? Nie ma służby?

A to mi się nie kłóci jakoś. Gdyby po drugiej stronie stał facet, to może wtedy, ale usłyszała przez drzwi kobiecy głos.

Co do służby – Kazek do niedawna zarabiał na tym, że jeździł i walczył na turniejach, prowadząc objazdowe życie, nie musiał być na tyle majętny, by mieć służbę.

Oprócz kilometrów zgrzytnęło mi jeszcze bezrobocie. Nie jestem pewna, czy w średniowieczu używano takiego słowa. 

Współczesny model zarządzania strażą (zwalnianie niepotrzebnych, sprzedawanie ich broni) też wydaje się dziwny, ale tu się nie będę upierać.

Tego będę bronił. ;) Na bezrobocie nie zwróciłem uwagi, bo pada w narracji, a nie dialogu, choć samo słowo chyba warto zastąpić czymś innym.

Władze i mieszkańcy byli przekonani, że zagrożenie bezpowrotnie minęło, nie przypuszczając, że zostanie zastąpione czymś gorszym.

Dlatego ciąg logiczny: pojawia się zagrożenie i trwa przez jakiś czas -> zatrudniamy więcej strażników -> pojawia się Kazek i potwór zostaje zabity -> strażnicy kosztują a jest bezpiecznie -> zwalniamy ich, wydaje się dla mnie sensowny. Mogłoby być współcześnie, gdyby mieli trzymiesięczny okres wypowiedzenia… ;)

 

Twój komentarz jest dla mnie ważny, bo chyba muszę zrobić krok do tyłu przed kolejnymi tekstami.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Co do służby – Kazek do niedawna zarabiał na tym, że jeździł i walczył na turniejach, prowadząc objazdowe życie, nie musiał być na tyle majętny, by mieć służbę.

Nie znam się, ale wydaje mi się, że koń do walki, zbroja i reszta broni to były cholernie drogie rzeczy. O wiele droższe niż służba.

Nie mam pojęcia, jak wyglądał proces rekrutacyjny średniowiecznych strażników. Raczej nie obstawiam, że szef HR siedział i czytał ich CV… Wydaje mi się, że wynajęcie do pracy albo było bardzo krótkotrwałe (wynajmujesz kogoś na pół dnia do rozładowania statku), albo długotrwałe, często oparte na nieformalnych związkach, znajomościach itd. Wyobrażam sobie, że można było w pewnym stopniu przesuwać ludzi – wziąć trzech najsilniejszych chłopców stajennych, kazać im chodzić razem ze strażą, albo co trzecią noc pilnować murów za dodatkowe dwa grosze… Kazać cechom przysłać po kilku ludzi do pomocy? Nie wiem, czy straż miała służbową broń, a jeśli tak, to czy ją później sprzedawano. Bo może mieli tylko pałki i trudno znaleźć nabywcę na coś takiego? A jeśli to były na przykład kusze, to czy warto je sprzedać, jeśli za parę miesięcy może wybuchnąć jakiś zatarg z sąsiednim ksiąstewkiem?

Babska logika rządzi!

Rozumiem wchodzenie w szczegóły, tylko te rozważania coraz bardziej oddalają się od fabuły. Straż była elementem zupełnie pobocznym, wręcz uzupełniającym i można byłoby dawać czytelnikowi wskazówki, dlaczego jest tak a nie inaczej, ale to powoduje rozrastanie się tekstu do niebotycznych rozmiarów. Zatarg z sąsiednim księstewkiem – nie byłoby to możliwe, ponieważ Erpat jest w krainie Vasaro, które wchodzi w skład Państwa Cesarskiego. Vasaro jest oddalone od granic innych państw. Jako, że straż należała do miasta, a nie do państwa, to władze miejskie dysponowały jej majątkiem. 

Tak, to wiedza, którą mam w głowie i która nie jest w opowiadaniu, ale te wszystkie szczegóły byłyby zbędne w odniesieniu do fabuły i przede wszystkim przesłania.

Tak samo kwestia służby. Majątek, jasne, przyznaję, że powinien mieć kasę na służbę, a jednocześnie jak teraz o tym myślę, to Kazek przechodził traumę po spotkaniu z Widzącym, miał koszmary i generalnie wycofał się “z życia publicznego” (są na to wskazówki w tekście). Czy w takim wypadku byłby na tyle ufny, aby zapraszać obce osoby do pracy w jego domu? To dyskusyjne. 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

 

Pojawiam się na wezwanie do tablicy ;)

 

Początek mnie zniechęcił (Elka i Neivaalka), dość dezorientujące wymienne stosowanie nazw. Chyba byłoby logiczniej na początku stosować wymiennie pełne imiona i zdrobnienia, a Neivaalka mogłaby się pojawić, gdy tylko elfka przedstawiła przyjaciółkę rodzinie.

Strażników przy bramie wydawało się mniej, niż w dniu wyjazdu Terienne wczesną wiosną.

Raczej: Wydawało się być mniej

otrzymały jedynie dociekliwe pytanie

Niepotrzebne i zgrzytające. “Otrzymały pytanie” – też jakoś dziwnie brzmi. Może po prostu “Zapytano je”.

Elfka i Neivaalka lekko przechyliły się w jego kierunku.

Raczej “pochyliły”.

Od lampy do lampy kuśtykał latarnik, który jak tylko dostrzegł kobiety, tak schylił się nisko z szelmowskim uśmiechem.

Zdanie przekombinowane. Sugestia: Od lampy do lampy kuśtykał latrnik. Gdy dostrzegł kobiety, skłonił się z szelmowskim uśmiechem.

latarnik nie narzekał na swoją pracę, pomimo kolejnych zmarszczek

Rozumiem, że z wiekiem człowiek traci siły, w plecak strzyka, i zdrowie już nie takie. NA pewno utrudnia to wykonywanie obowiązków. Ale zmarszczki? Bardzo niefortunny skrót myślowy.

3 listopada 1279 roku

Wymyśliłeś piękne imiona i nazwy geograficzne, a pozostałeś przy banalnym listopadzie? Jestem rozczarowana. 

Otarła sobie dłonie, napuchnięte od wysiłku.

Raczej: Otarła napuchnięte od wysiłku dłonie.

Brak służby w domu Kazeka – założyłam, że straumatyzowany Kazek odesłał z domu wszystkich obcych. Izolacja społeczna itd.

Podobał mi się klimat, który stworzyłeś. Poza listopadem, jest to dobrze skonstruowany, jak na tak krótki tekst, świat.

Postać Widzącego – super, choć nie zaszkodziłoby więcej szczegółów. Może dokładniejszy i bardziej przerażający opis. Może jakieś plotki zasłyszane w Akademii. Może jakaś starożytna, zapomniana legenda.

Pomysł z pokazaniem PTSD u bohatera (bohater archetypowego, nie literackiego) – też mi się podoba. Nawet dość przekonywująco to wyszło, zwłaszcza przegonienie wścibskich przyjaciółek.

Finalna konfrontacja z Widzącym – nie spełniła moich oczekiwań. Zabrakło realnego zagrożenia i bardziej aktywnej postawy bohaterek. Samym przytulaniem go odegnały? Zastanawiałam się, co mogłoby podkręcić akcję i jedyne, co mi przyszło do głowy, to fizyczna konfrontacja między dziewczynami sprowokowana przez magię Widzącego.

Motyw pijaczka byłego wartownika – słaby. Moim zdanie za słabo umotywowałeś to, że popadł w nałóg.

Na pewno widzę w Twoim tekście pomysł, jednak całość jest nieco niemrawa.

Najlepsza scena – grzebanie we wspomnieniach Kazeka (tu mogłeś poszaleć, przypadkowe fragmenty były takie dość grzeczne, szkoda, że nie dałeś tutaj czegoś bardziej nieoczywistego).

Ostatnie zdanie – piękne :)

Pozdrawiam :)

Hej Saggicie!

 

Dłuższą opinię napisałam na becie, więc teraz będzie krótko. Z dłuższej perspektywy, musze niestety przyznać, że słabo pamiętam twój tekst. Owszem miał swoje momenty, ale ja również nieco się w nim pogubiłam.

Za to mogę pochwalić sam styl, bo choć ciągu przyczynowo skutkowego trudno mi upatrywać, tak czytało się nieźle ;) No i wiadomo, ostatnie zdania, bardzo dobre ;P

 

Dziękuję za lekturę!

 

Też miałem problem ze skojarzeniem kto jak ma na imię. Też czułem że przeskoki między wydarzeniami nie są płynne, też brakowało mi jakiejś… konkluzji? Starcia? W konfrontacji z tą fajnie opisaną, złowieszczą (świetny wygląd) postacią demona.

Mimo tego świetnie się bawiłem. Jest trochę takiej fajnej, gęstej atmosfery na granicy thrillera i horroru, bardzo lubię taki klimat a często autorzy (w tym ja sam) mają problemy z tym by w niewymuszony sposób go kreować. Opowiadanie ciekawe, interesowało mnie co wydarzy się dalej i czytało mi się bardzo gładko.

Trochę bawiło mnie imię bohatera bo robił mi się z niego w głowie “Kazik”, ciągle psując atmosferę ;p

Mega podoba mi się zdanie z końcówki z płatkami śniegu, podobnie jak jakiś przedmówca odebrałem je jednak trochę inaczej niż zakładałeś – myślałem że to trochę jak w horrorach, które niby dobrze się kończą ma zwiastować to, że jakieś złe ziarno zostało zasiane i dalej kiełkuje.

Fajnie było!

MaLeeNa

A dziękuję za powtórne odwiedziny. :D Błędy techniczne poprawię jutro.

Początek mnie zniechęcił (Elka i Neivaalka), dość dezorientujące wymienne stosowanie nazw. Chyba byłoby logiczniej na początku stosować wymiennie pełne imiona i zdrobnienia, a Neivaalka mogłaby się pojawić, gdy tylko elfka przedstawiła przyjaciółkę rodzinie.

Łapię, nie mam obiekcji.

latarnik nie narzekał na swoją pracę, pomimo kolejnych zmarszczek

Rozumiem, że z wiekiem człowiek traci siły, w plecak strzyka, i zdrowie już nie takie. NA pewno utrudnia to wykonywanie obowiązków. Ale zmarszczki? Bardzo niefortunny skrót myślowy.

Faktycznie, założenie dobre, w odbiorze będące dziwaczne. :P

3 listopada 1279 roku

Wymyśliłeś piękne imiona i nazwy geograficzne, a pozostałeś przy banalnym listopadzie? Jestem rozczarowana. 

A nie pomyślałem o miesiącach szczerze mówiąc, a mogłyby one dodać uroku. Pomyślę nad tym w przyszłości, bo będą kolejne teksty z tego świata.

Podobał mi się klimat, który stworzyłeś. Poza listopadem, jest to dobrze skonstruowany, jak na tak krótki tekst, świat.

Postać Widzącego – super, choć nie zaszkodziłoby więcej szczegółów. Może dokładniejszy i bardziej przerażający opis. Może jakieś plotki zasłyszane w Akademii. Może jakaś starożytna, zapomniana legenda.

Pierwsze i drugie bardzo mnie cieszy, natomiast co do większej liczby szczegółów – pewnie możnaby trochę dodać, ale ograniczał mnie limit znaków. Te tropy pogłębienia wątku są dobre. Choć Widzący to postać, która może kiedyś jeszcze zawita, bo w sumie przeżył i zostawił sztylet, a z tego może być furtka do czegoś dalszego.

Pomysł z pokazaniem PTSD u bohatera (bohater archetypowego, nie literackiego) – też mi się podoba. Nawet dość przekonywująco to wyszło, zwłaszcza przegonienie wścibskich przyjaciółek.

Super, więc zamysł zatrybił. 

Finalna konfrontacja z Widzącym – nie spełniła moich oczekiwań. Zabrakło realnego zagrożenia i bardziej aktywnej postawy bohaterek. Samym przytulaniem go odegnały? Zastanawiałam się, co mogłoby podkręcić akcję i jedyne, co mi przyszło do głowy, to fizyczna konfrontacja między dziewczynami sprowokowana przez magię Widzącego.

Gdy myślałem o fabule, to chciałem uniknąć kolejnej fizycznej walki z potworem. I tutaj w sumie się zgodzę, bo zamysł nie pokrył się z odbiorem – przytulanie może się wydawać ironiczne dosyć, ale coś, co myślałem, a nie przekazałem jak widać – Widzący odpuścił, bo nie miał wystarczająco mocy, aby pokonać bohaterki. Miała być taka metafora problemów psychicznych, bo jeśli jest się w czymś razem, to demony nie giną, ale potrafią odpuścić. 

Motyw pijaczka byłego wartownika – słaby. Moim zdanie za słabo umotywowałeś to, że popadł w nałóg.

Dla mnie to był motyw poboczny więc też nie poświęcałem mu tyle miejsca. Natomiast mogę tu podać przykład pokaźnej grupy ludzi z naszego podwórka – ludzie pracujący w PGRach robili tylko to, co tam potrafili, a kiedy PGRy zostały zniesione, tak wielu z nich nie potrafiło się odnaleźć i wziąć nowego fachu, tak zaczęli pić na umór. Jako że wychowałem się na popgrowskiej wsi, to przykładów miałem sporo i wydawało (wydaje) mi się to umotywowane.

Na pewno widzę w Twoim tekście pomysł, jednak całość jest nieco niemrawa.

Trudne ale prawdziwe, dzięki.

Najlepsza scena – grzebanie we wspomnieniach Kazeka (tu mogłeś poszaleć, przypadkowe fragmenty były takie dość grzeczne, szkoda, że nie dałeś tutaj czegoś bardziej nieoczywistego).

Tak jak powyżej – limit znaków. Na pewno fajnie byłoby pokrążyć po odmętach wspomnień, aby pokazać więcej.

Ostatnie zdanie – piękne :)

Bardzo dziękuję. :)

Pozdrawiam!

 

Gruszel, cześć, ponownie

Dłuższą opinię napisałam na becie, więc teraz będzie krótko. Z dłuższej perspektywy, musze niestety przyznać, że słabo pamiętam twój tekst. Owszem miał swoje momenty, ale ja również nieco się w nim pogubiłam.

Za to mogę pochwalić sam styl, bo choć ciągu przyczynowo skutkowego trudno mi upatrywać, tak czytało się nieźle ;) No i wiadomo, ostatnie zdania, bardzo dobre ;P

 

Dziękuję za lekturę!

Dziękuję Ci za powtórne odwiedziny i przede wszystkim za betę. ;)  

 

Piotr W.K.

Tobie również dzięki, że wpadłeś i zostawiłeś komentarz. ;) A szczegółowo:  

Też mia­łem pro­blem ze sko­ja­rze­niem kto jak ma na imię. Też czu­łem że prze­sko­ki mię­dzy wy­da­rze­nia­mi nie są płyn­ne, też bra­ko­wa­ło mi ja­kiejś… kon­klu­zji? Star­cia? W kon­fron­ta­cji z tą faj­nie opi­sa­ną, zło­wiesz­czą (świet­ny wy­gląd) po­sta­cią de­mo­na.

Jak rozumiem, zabrakło tego szczytu napięcia w finale? 

Czyli muszę zadbać o lepsze przedstawienie postaci w kolejnych tekstach. :P

Mimo tego świet­nie się ba­wi­łem. Jest tro­chę ta­kiej faj­nej, gę­stej at­mos­fe­ry na gra­ni­cy thril­le­ra i hor­ro­ru, bar­dzo lubię taki kli­mat a czę­sto au­to­rzy (w tym ja sam) mają pro­ble­my z tym by w nie­wy­mu­szo­ny spo­sób go kre­ować. 

Opo­wia­da­nie cie­ka­we, in­te­re­so­wa­ło mnie co wy­da­rzy się dalej i czy­ta­ło mi się bar­dzo gład­ko.

A dziękuję, cieszę się widząc pozytywy. ;) Fajnie, że zagrał dla Ciebie ten klimat, na tym też mi zależało.

Tro­chę ba­wi­ło mnie imię bo­ha­te­ra bo robił mi się z niego w gło­wie “Kazik”, cią­gle psu­jąc at­mos­fe­rę ;p

Kazik? xD Haha. Kazik jest poczciwy, a tu gość był w strasznym stanie… 

Co do imion postaci, to sprawdzałem sobie “Kazek” w google po napisaniu opowiadania i okazało się, że to nazwisko popularyzatora historii, Łukasza Kazeka (ma swoje filmy na YT, na temat II WŚ). Śmiesznie, bo oglądałem ileś jego filmów, ale nie połączyłem faktów przez czas pisania. A jak już napisałem i ogarnąłem, to byłem zbytnio przywiązany, bo go inaczej nazywać. xD

Mega po­do­ba mi się zda­nie z koń­ców­ki z płat­ka­mi śnie­gu, po­dob­nie jak jakiś przed­mów­ca ode­bra­łem je jed­nak tro­chę ina­czej niż za­kła­da­łeś – my­śla­łem że to tro­chę jak w hor­ro­rach, które niby do­brze się koń­czą ma zwia­sto­wać to, że ja­kieś złe ziar­no zo­sta­ło za­sia­ne i dalej kieł­ku­je.

Wymyśliłem to na początku pisania i tak naprawdę miało być to takie zaskoczenie, kiedy czytelnik już “ląduje”. Zostawiłem pole do interpretacji, dając wcześniej wskazówkę, że Kazek już próbował ze sobą skończyć (druga scena w jego domu, rozmowa z Harmą). No i przyznaję, że mam słabość do słodko-gorzkich zakończeń. Tutaj przyjaciółkom udało się przetrwać, lecz dla Kazeka było już za późno, aby udźwignął ciężar tego, co odczuwał.

Dzięki jeszcze raz!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Limit znaków to jest okrutna rzecz. Niedawno ciachałam swój tekst z 18tys. na 12tys. Płakałam.

Mam nadzieję, że z czasem nabiorę doświadczenia i będę umiała oszacować czy dany pomysł jest do zrealizowania w narzuconym limicie znaków. Są nawet wzory, które wiążą liczbę postaci, wątków i scen w tekście z minimalną liczbą słów, których trzeba użyć, żeby to zagrało. Nie do końca wierzę, że takie obliczanie ma sens, z drugiej strony…

 

Moim zdaniem najważniejszy jest pomysł, reszta jest do wypracowania. A pomysł miałeś bardzo dobry.

 

Pozdrawiam :)

Limit znaków to jest okrutna rzecz. Niedawno ciachałam swój tekst z 18tys. na 12tys. Płakałam.

To musiało być trudne, bo jednak człowiek nie pisze po to, by potem wycinać z tekstu pełnosprawne “tkanki”. :P

Mam nadzieję, że z czasem nabiorę doświadczenia i będę umiała oszacować czy dany pomysł jest do zrealizowania w narzuconym limicie znaków. Są nawet wzory, które wiążą liczbę postaci, wątków i scen w tekście z minimalną liczbą słów, których trzeba użyć, żeby to zagrało. Nie do końca wierzę, że takie obliczanie ma sens, z drugiej strony…

Nie wiem, czy można zrobić taki kalkulator, bo jedni piszą zbyt lekko, a niektórym trudno rozpisać tekst właściwie. 

Moim zdaniem najważniejszy jest pomysł, reszta jest do wypracowania. A pomysł miałeś bardzo dobry.

To pozytywne, bo nad warsztatem można i trzeba pracować. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Zgadzam się w większości z przedpiścami.

Tekst ma zdecydowane plusy: bohater z PTSD po bohaterskich czynach, światotwórczo nieźle, jest ciekawy pomysł na “złego”, tajemnica do rozwiązania, klimacik…

Ale minusów niestety sporo, o których już wspominali inni. Pogubiłam się kompletnie kto i jest kim, i ile ich jest :) Ośmiornica dobrze podsumowała, że “skaczesz pomiędzy scenami (…) i że brakuje pomiędzy nimi kleju.” Miałam trochę wrażenie, jakbym czytała fragment czegoś dłuższego, że brakuje mi kontekstu dla lepszego zrozumienia całości.

Z takich konkretniejszych rzeczy:

– Warand? To ty?

– Hm? Czego? – wybełkotał.

– Czy widziałeś zabitego stwora w wapiennym lesie?

– Co, co?

– Potwór. Wapienny las – rzekła szybko.

– Coś-coś było. Waaaliło truchłem.

Warand oparł się o worki i chrapnął przeciągle. Harma skinieniem głowy podziękowała mężczyźnie, który ją przyprowadził i stwierdzając, że nie dowie się nic więcej, oddaliła się w kierunku najwyższego wzgórza w mieście.

Szukała gościa tyle czasu, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, niż to co mogła usłyszeć z przekazów i plotek, w końcu go znalazła, po czym odpuściła po “Coś było. Waliło truchłem”? Nie dość, że Warand mało przytomny, więc ciężko dawać wiarę czemukolwiek, co mówi, to jeszcze w dodatku nie powiedział jej nic nowego. 

 

I jestem dumny z tej końcówki szczerze mówiąc, bo to najbardziej subtelne przedstawienie śmierci jakie dotychczas wymyśliłem. :D

I słusznie, bardzo dobre zakończenie :)

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Miś przeczytał. Na początku pogubił się w ilości wędrujących dziewczyn. Potem zdziwił się, że demon łatwo odstąpił. Koniec nijaki. Nie podeszło misiowi. Woli inne Twoje teksty.

Przychodzę i nadrabiam zaległości. 

mindenamifaj:  

Zgadzam się w większości z przedpiścami.

Tekst ma zdecydowane plusy: bohater z PTSD po bohaterskich czynach, światotwórczo nieźle, jest ciekawy pomysł na “złego”, tajemnica do rozwiązania, klimacik…

Ale minusów niestety sporo, o których już wspominali inni. Pogubiłam się kompletnie kto i jest kim, i ile ich jest :) Ośmiornica dobrze podsumowała, że “skaczesz pomiędzy scenami (…) i że brakuje pomiędzy nimi kleju.” Miałam trochę wrażenie, jakbym czytała fragment czegoś dłuższego, że brakuje mi kontekstu dla lepszego zrozumienia całości.

Ech. Czuję porażkę w związku z tym tekstem, to mój pierwszy tekst, który nie trafił do biblioteki. :P

Z drugiej strony po odbiorze widzę, że to kwestia przede wszystkim warsztatu i chaosu, nie zaś samego pomysłu, więc to mnie pociesza. 

Z takich konkretniejszych rzeczy:

– Warand? To ty?

– Hm? Czego? – wybełkotał.

– Czy widziałeś zabitego stwora w wapiennym lesie?

– Co, co?

– Potwór. Wapienny las – rzekła szybko.

– Coś-coś było. Waaaliło truchłem.

Warand oparł się o worki i chrapnął przeciągle. Harma skinieniem głowy podziękowała mężczyźnie, który ją przyprowadził i stwierdzając, że nie dowie się nic więcej, oddaliła się w kierunku najwyższego wzgórza w mieście.

Szukała gościa tyle czasu, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, niż to co mogła usłyszeć z przekazów i plotek, w końcu go znalazła, po czym odpuściła po “Coś było. Waliło truchłem”? Nie dość, że Warand mało przytomny, więc ciężko dawać wiarę czemukolwiek, co mówi, to jeszcze w dodatku nie powiedział jej nic nowego. 

Jak zauważyłaś, Warand był mało przytomny więc trudno było wyciągnąć z niego coś więcej. I to taki element fabularny prowadzący trochę do ślepego zaułku, no ale w życiu też tak czasem bywa, prawda? ;) To też pozwoliło na to, że fabuła nie poszła zbyt łatwo, po sznurku.  

Dzięki za odwiedziny!  

Koalo75:  

Miś przeczytał. Na początku pogubił się w ilości wędrujących dziewczyn. Potem zdziwił się, że demon łatwo odstąpił. Koniec nijaki. Nie podeszło misiowi. Woli inne Twoje teksty.

Trudno, ale rozumiem i mam tylko nadzieję, że miś wróci z przyszłości do kolejnych tworów. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

To w sumie jest całkiem fajny tekst, ale wkradło się do niego sporo chaosu. Na początek rozpączkowały mi się bohaterki; z dwójki przyjaciółek zrobiło się stadko młodych kobiet i trochę czasu mi zajęło zrozumienie kto jest kim. Koniecznie popraw w tym miejscu, bo to akurat miesza jeszcze bardziej:

Elka i Neivaalka ocierały czoła, spieczone sierpniowym słońcem, pokonując wyboistą drogę.

Druga sprawa: zabity potwór kojarzy mi się ze smokiem, werweną, albo innym ustrojstwem, które lubi ludzkie mięsko. Pozostawi po sobie niedojedzone szczątki, ślady pazurów i tak dalej. W każdym razie IMO dość łatwo orzec, że zniknęło. Z kolei Widzący działa bardziej na psychikę. Tego typu stworów nie sposób pomylić, dlatego trudno mi uwierzyć, że mieszkańcy zaczęli powątpiewać w sukces Kazeka.

Inna rzecz: rozumiem, że potwór był Ci potrzebny, żeby wzbudzić wyrzuty sumienia u Kazeka, ale zastanawiam się, jak ma się potwór do Widzącego. W końcu zamieszkiwali to samo miejsce i wygląda na to, że usunięcie potwora doprowadziło do wzmożonego działalności Widzącego, bo mam wrażenie, że przypadki “szaleństwa” zdażyły się właśnie po pokonaniu potwora. Nie rozumiem tylko dlaczego. Czy potwór w jakiś sposób chronił ludzi przed Widzącym?

I na koniec pokonanie Widzącego. Hmm, można odnieść wrażenie, że Harma widzi to, co budzi poczucie winy u przyjaciółki i że dzieckiem, które zabrała Terienne była właśnie Harma. To ma sens, skoro Harma została przy przyjaciółce mimo tego, czego się dowiedziała. Oznaczałoby to, że przebaczeniem można pokonać Widzącego. Tylko że to nie pasuje wiekowo, bo na początku do miasteczka zmierzają dwie młode kobiety, więc przyjaciółki są w podobnym wieku.

Na duży plus podjęcie samego tematu poczucia winy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irko!

Wybacz taką zwłokę, ale ostatnio nie bywałem zbyt często na portalu.

 

To w sumie jest całkiem fajny tekst, ale wkradło się do niego sporo chaosu. Na początek rozpączkowały mi się bohaterki; z dwójki przyjaciółek zrobiło się stadko młodych kobiet i trochę czasu mi zajęło zrozumienie kto jest kim. Koniecznie popraw w tym miejscu, bo to akurat miesza jeszcze bardziej:

Zamieszałem, bo chciałem dodać określenia-zamienniki, aby uniknąć tylu powtórzeń. Pomyślę, jak w przyszłości można by to napisać lepiej.

Druga sprawa: zabity potwór kojarzy mi się ze smokiem, werweną, albo innym ustrojstwem, które lubi ludzkie mięsko. Pozostawi po sobie niedojedzone szczątki, ślady pazurów i tak dalej. W każdym razie IMO dość łatwo orzec, że zniknęło. Z kolei Widzący działa bardziej na psychikę. Tego typu stworów nie sposób pomylić, dlatego trudno mi uwierzyć, że mieszkańcy zaczęli powątpiewać w sukces Kazeka.

Dlatego wspominałem o zaginięciach, bo równie dobrze kolejnych trupów mogli nie znaleźć (jeszcze). Gdyby za każdym razem potwór zostawiał szczątki pod miastem, to wówczas nie byłoby wątpliwości.

I na koniec pokonanie Widzącego. Hmm, można odnieść wrażenie, że Harma widzi to, co budzi poczucie winy u przyjaciółki i że dzieckiem, które zabrała Terienne była właśnie Harma. To ma sens, skoro Harma została przy przyjaciółce mimo tego, czego się dowiedziała. Oznaczałoby to, że przebaczeniem można pokonać Widzącego. Tylko że to nie pasuje wiekowo, bo na początku do miasteczka zmierzają dwie młode kobiety, więc przyjaciółki są w podobnym wieku.

Znaczy, moją myślą w tym fragmencie było to, że często przy takich psychicznych ustrojstwach wychodzą takie flashbacki, które wpływają na odbiór sytuacji w teraźniejszości. Harma miała wątpliwości i ta wizja przyjaciółki, która wykorzystuje ją jedynie do swoich celów to czarnowidztwo pod wpływem Widzącego. Wiem, że może to być zamieszane ale nie zależało mi na tłumaczeniu tego krok po kroku, a raczej postawiłem na interpretację własną czytelnika.

 

Wielkie dzięki za odwiedziny i komentarz!

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka