- Opowiadanie: Zaris - Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.2

Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.2

Drugi rozdział historii o starciu idealistycznego totalitaryzmu z cyniczną wolnością, oraz dwójce ludzi która stara się wykonać swoją pracę w trakcie tegoż starcia. Poddany intensywnej redakcji przy wykorzystaniu niezmiernie przydatnych porad od AdamaKB oraz M.G.Zanadry, za które bardzo dziękuję. Następne jedenaście rozdziałów jest poprawione i zakończone, lecz wrzucać je będę stopniowo, by nie zaśmiecać forum, jeśli nie będzie zainteresowania lekturą. 

Oceny

Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.2

Poranny mróz przeszywał ciało niczym tysiące ostrych noży. Wszędzie wokół panowała grobowa cisza, której nie zakłócał nawet najmniejszy dźwięk, niemal przyprawiając o szaleństwo. Niebo bez ani jednej chmurki przypominało otchłań oceanu: głęboką i niezbadaną, pełną horrorów tylko czekających na okazję, aby wypełznąć na ląd. Młody chłopak otulił się szczelnie kolejną warstwą płaszcza i zaczął nucić pod nosem, żeby jakoś przerwać tę straszliwą ciszę. Jak okiem sięgnąć, świat był martwy i pokryty grubą warstwą śniegu niczym ponurym całunem. Upragnione słońce dopiero co leniwie podnosiło się znad horyzontu, zbyt słabe, by uratować ich od najsroższej zimy historii.

Jego myśli bezwiednie potoczyły się w stronę koszmaru, jaki ogarnął całe ich królestwo. Zaczęło się niepozornie, kompletnie nie tak, jak powinno. Parę dzieci zniknęło z jednej z pomniejszych wiosek gdzieś w odległych zakątkach kontynentu, którymi nikt się nie przejmował. Było to tak nieznaczące, że ojciec i jego dwór dowiedzieli się o tym dopiero patrząc wstecz, szukając początków kryzysu i rozsyłając posłańców we wszystkie zakamarki swoich ziem. Następne przypadki były już bardziej dramatyczne: cale miasteczka odcięły się od świata, jakby przepadły w nicość. Nie było to nic dziwnego w zimie, ale tym razem znikali także wszyscy kupcy ruszający w tamte strony. Do dziś nie było wiadomo, co działo się w tej części królestwa: wielkim, żyznym i gęsto zaludnionym obszarze, który nagle zmienił się w strefę duchów. Pod ostrym naciskiem kupców i oligarchów ojciec wysłał w tamte rejony swoich najlepszych ludzi, choć plotki o horrorach, jakie ich tam czekały, sprawiły, że każdy z nich zażądał trzykrotnej pensji: majątek dla skarbca pod koniec długiej zimy, lecz ojciec nie miał wyjścia – musiał zagryźć zęby i zapłacić. Musiał mieć tam zaufanych żołnierzy ze swej gwardii, by na własne oczy przekonali się o sytuacji.

Ludzie zaczęli plotkować, następnie panikować, by ostatecznie zacząć szukać winnych. Rozpoczęły się prześladowania i pogromy obcokrajowców oraz wszystkich z nimi spokrewnionych, z największym zapałem mordując Ludzi Morza, których rodaków zza oceanu posądzano o całą sytuację. Wielkoludy zaiste odpowiadały za setki krwawych napaści na przestrzeni lat, lecz wielu z nich zamiast rozbojem zajmowało się handlem, a niemała część osiadła na stałe w królestwie, zakładając rodziny i asymilując się z tutejszymi plemionami. Zabijanie takich osób za zbrodnie ich dzikich rodaków wydawało się chłopakowi nie tylko okrutne, co także pozbawione specjalnego sensu. Najbogatsi spośród obcokrajowców zdołali się uchronić od pogromów, skryci za murem najemników godnych królewskiego pałacu, lecz mniej fortunni skończyli na stosach. Chłopak żałował, że nie mógł niczego zrobić, by ich uratować, ale wkroczenie królewskimi oddziałami między wściekły tłum byłoby zapamiętane przez dekady jako skandaliczne naruszenie wolności i dowód dyktatorskich zapędów panującej dynastii. Cała ich kultura opierała się na fakcie, że udało im się zjednoczyć dziesiątki plemion w jedną nację bez narzucania sobie kajdan tyranicznej monarchii, a wszystkie klany nienawidziły idei rządów absolutnych. Jedyna władza, jaką szanowano płynęła z bogactwa, nie siły militarnej. Ojciec był królem, ale tylko tak długo, jak długo popierały go najbogatsze klany, a jego rozkazy były przestrzegane na tyle, na ile plemiona uznały za stosowne. Nikt jednak nie podważał jego zdania zbyt otwarcie, by on nie musiał zbyt otwarcie okazywać siły i dominacji. Wszystko to opierało się na delikatnej równowadze, a użycie personalnej gwardii księcia do ochrony obcokrajowców z pewnością by ją zaburzyło. Wobec tego od tygodni słuchał, jak za oknami pałacu wściekłe tłumy zarzynają każdego, kogo uznają za winnego, a mówcy bogów nawołują do walki z niewiernymi.

– To niemalże jak czas końca – odezwał się, spoglądając na ojca.

Król stał obok: niewzruszony mrozem, w napierśniku z brązu i wielkim futrze niedźwiedzia zarzuconym na szerokie barki, z gęstymi włosami spiętymi wspaniałą koroną skrzącą się złotem w promieniach porannego słońca. Nawet posągi Przodków rzadko prezentowały się tak dumnie jak jego ojciec w tej chwili.

– Trwamy od trzech tysięcy lat, chłopcze – odparł głosem głębokim jak przetaczający się grom. – Wątpienie w to, że będziemy trwać drugie tyle, to obraza bogów i Przodków.

– Wybacz, ojcze – przeprosił, chyląc pokornie głowę. Gdy król chwycił go za brodę i delikatnie ją uniósł, zrozumiał, że może mówić dalej. Zawahał się chwilę, zastanawiając nad doborem słów, które oddałyby lęk wijący się w jego trzewiach.

– Czyż nie należy uznać, że to dzicy rodacy Ludzi Morza stoją za zaginięciami, i poważnie podejść do tego zagrożenia? – przemówił wreszcie. – Kierunek, z którego zaczęli znikać nasi poddani, wskazuje na napady piratów zza oceanu. Są niebezpieczni nawet w małych grupach, a co dopiero, gdy zbiorą się w armię.

– Dziecko także jest niebezpieczne, gdy złapie za nóż. Nie oznacza to jednak, że należy traktować je poważnie i z szacunkiem

– Młody książę nie jest w wielkim błędzie, mój panie – rozległ się czysty, aksamitny i topliwy głos, nie pozwalając chłopakowi na odpowiedź. Oboje obrócili się, by zobaczyć mężczyznę, przez którego musieli udać się poza mury rodowej siedziby i na zasypane śniegiem wzgórza, które ich otaczały. Złota maska kryła połowę jego twarzy, a drogie futro spływało po barkach, nadając całej jego postaci aurę powagi i szlachetności. – Jakkolwiek dziecko z nożem nie zasługuje na szacunek, wypada, aby ktoś tenże nóż mu odebrał, a następnie wymierzył zasłużoną karę. Jak zawsze będzie dla mnie zaszczytem móc wykonać ten obowiązek.

Książę zgrzytnął zębami, jak miał w zwyczaju, ilekroć widział mężczyznę w masce. Chciwość i arogancja były nieodłącznymi cechami większości członków dworu jego ojca, lecz Zartar zawsze wydawał się chcieć udowodnić, iż nie ma sobie równych w żadnej z tych dwóch przywar. Najlepszym tego przykładem była maska, jaką nosił: zdobiona skomplikowanymi wzorami i drogimi kamieniami musiała kilkukrotnie przekraczać wartość korony ojca, wraz z królewskim pancerzem i prawdopodobnie połową gwardii. Oficjalnie nie była jednak koroną czy nawet nakryciem głowy, zatem w teorii nie obrażał króla noszeniem jej.

– Witaj, Zartar – powitał go ojciec, obejmując mężczyznę swoimi muskularnymi ramionami, wyglądając niemal, jakby chciał go zmiażdżyć. – Czemu nas tu zaciągnąłeś, zamiast rozmawiać przy ciepłym ogniu, dobrym piwie i młodych służkach?

– Albowiem służki na dworze są łase na pieniądze, a lojalność jest im równie obca co kurwom na ulicy, zatem spotykanie się tu jest jedynym gwarantem zachowania moich słów w naszym gronie.

– Chyba kazałem ci się pozbyć wszystkich szpiegów – prychnął król, a w jego tubalnym głosie pojawił się gniew godny mściwego bóstwa.

Chłopak się nie odezwał, nie gdy ojciec był w takim stanie, a już na pewno nie w obronie Zartara, lecz kusiło go zasugerowanie, jak karkołomnym wyzwaniem byłoby pozbycie się wszystkich szpiegów z miasta, które liczyło niemal sto tysięcy osób, w tym setki wpływowych i potężnych kupców, oligarchów oraz mówców bogów.

– Och, wierz mi, panie, iż uczyniłem w tej sprawie ogromne postępy – Zartar nie wydawał się ani odrobinę przestraszony gniewem króla – jednakże wiele osób pragnie uzyskać informacje o działaniach dworu i skutecznie utrudnia wyłapanie szpiegów o bardziej złowrogich zamiarach. Pogromy z pewnością pomogły pozbyć nam się pewnej liczby tych drugich, lecz nie mogę być pewien, czy udało nam się ich zlikwidować całkowicie. Mogę wręcz zagwarantować, że tak nie jest. Z tego, co wyznali mi pojmani szpiedzy wroga, za oceanem doskonalą sztukę infiltracji i inwigilacji już od wieków.

Ojciec machnął masywną łapą ze zniecierpliwieniem.

– Kolejne ziarenka piasku w klepsydrze naszej cywilizacji. Dzikie bestie bawiące się swoimi tanimi koronami na prastarych ruinach pozostawionych przez nieskończenie lepszych od nich! Mówisz, że doskonalą się od wieków? Ha! My trwamy nieprzerwanie od trzech tysięcy lat i będziemy trwać drugie tyle.

– Masz absolutną rację, mój panie. Chciałem jedynie zwrócić uwagę na fakt, iż połączenie ich ekspertyzy i fanatyzmu z podatnością na przekupstwo wśród naszych poddanych tworzy niezmiernie niekorzystne warunki dla naszej higieny informacji. Zatem moje następne słowa powinny zostać wypowiedziane jedynie przed wami, by móc zagwarantować, iż nie dotrą do uszu wroga.

– Mów zatem, zanim stracę cierpliwość.

– Ludzie Morza są jedynie preludium naszego problemu. Awangardą naszego zniszczenia, wężami, które mają za zadanie nas pokąsać i osłabić, oraz sępami, które ucztować będą na naszych zwłokach. Prawdziwe zagrożenie kroczy za nimi i jest niezmiernie większe niż chaotyczni piraci. To armia, która ma za zadanie nas podbić i zniszczyć.

– Niejedna już próbowała – prychnął król, nawet nie patrząc na Zartara, a spoglądając z utęsknieniem na potężne mury wznoszące się nieopodal i królewski pałac za nimi. Z jego miny książę wnioskował, iż już zastanawiał się, które konkubiny umilą mu popołudnie.

– Masz absolutną rację, panie. Pamiętam doskonale, jak razem te próby niweczyliśmy. Jednak tym razem wyzwanie jest zaprawdę niemałe, nawet dla takich weteranów jak my. Z informacji, jakie otrzymałem przed chwilą, wynika, że statki wroga już teraz obsadziły wszystkie brzegi i wpłynęły we wszystkie rzeki, w tym te zbyt płytkie dla naszych barek. Ich wojska zajęły pierwsze osady, wycięły w pień wszystkich naszych poddanych, na jakich się natknęli, oblegli wszystkie twierdze. Z tego, co wiemy, cała flota została zniszczona, więc nie mamy jak odciąć sił wroga od dostaw ani posiłków. Strumień zapasów, żołnierzy i osadników popłynie tutaj prosto zza oceanu nieprzerwaną rzeką.

– Co?! – ryknął król, który pochmurniał i nabierał coraz głębszego odcienia czerwieni na twarzy z każdym słowem Zartara, by wreszcie nie wytrzymać. – Dopiero teraz mi o tym mówisz?!

– Spokojnie, panie – syknął mężczyzna, zagradzając drogę ojcu, który ruszył w stronę bram miasta. – Do kogo wszak należą ziemie nad morzem, jak nie do tych krnąbrnych dzikusów z Khilkalaki wiecznie podburzających wiarę w twe rządy, wiecznie podkopujących autorytet? Tak dumni byli ze swej floty, tak silna była ich armia. Gardzili naszym brązem, gardzili naszymi rządami, niech zatem teraz zobaczą, jak bardzo byłyby im potrzebne. Pozwólmy dwóm wrogom bić się między sobą i marnować czas, podczas gdy my przygotujemy się na prawdziwe zagrożenie.

– Jakie znowu prawdziwe zagrożenie? Wróg jest u bram, głupcze!

– Wróg już dawno te bramy przekroczył! – wypalił Zartar. – Ten wróg nie uderzy bowiem tylko na uczciwym polu bitwy, jak mężczyźni, lecz także na polu ideologii. Sącząc swój jad do naszych poddanych i osłabiając nas od wewnątrz.

– Jad? O czym mówisz?

– Zbieranie informacji to jedynie połowa misji szpiegów, jakich wysłano na nasze ziemie. Drugą połowę stanowi wmawianie naszym poddanym ich ideologii, która jest tak heretycka, że mdli na samą myśl o świecie, który żyłby według jej zasad. Nie będę kalał waszych uszu wszystkimi tymi bzdurami, lecz twierdzi ona chociażby, że wszyscy są równi niezależnie od urodzenia czy wykonywanej pracy, pieniądze to jedynie narzędzie kontroli nad masami, kolektyw jest silniejszy niż jednostka, a bogowie nie istnieją.

Furia powoli znikała z twarzy ojca, by w końcu ustąpić miejsca rozbawieniu. Zaśmiał się gromko, a jego rechot poniósł się echem przez wzgórza.

– Kto uwierzy w te bzdury? – spytał, gdy już zapanował nad śmiechem. – Może chorzy na głowę, lecz to żadne zagrożenie.

– Obawiam się, iż ludzi, których uznałbyś za chorych na głowę, jest więcej, niż podejrzewasz, mój panie. Pozwólcie, że wam coś pokażę.

– Nie pozwolę – huknął ojciec, odpychając Zartara ze swej drogi i maszerując w stronę miasta. – Mam wici do rozesłania, armię do zwołania i kampanię do przygotowania. Nie mam czasu na twoje intrygi: za to ci płacę, byś rozwiązywał takie problemy bez zawracania mi głowy.

– Ojcze… – zaczął cicho chłopak, chyląc głowę. Gdy król zatrzymał się i zniecierpliwiony kiwnął palcem w jego stronę kontynuował:

– Za twoim pozwoleniem, udam się z Zartarem i wysłucham jego pomysłu w twoim imieniu.

– Eh… – Król pokręcił głową z rezygnacją. – Nauczyłbyś się o rządzeniu dużo więcej, towarzysząc mi teraz, ale niech ci będzie. Przypilnuj tego chytrego lisa, by nie zrobił czegoś, na co bym się nie zgodził.

– Tak, ojcze – potwierdził z ulgą książę, podczas gdy król już się odwrócił i odszedł.

Patrzyli chwilę w milczeniu, obserwując, jak masywna postać oddala się przez zaspy.

– Wykazałeś się zaskakującą mądrością, Emasduhi – odezwał się wreszcie Zartar bez cienia szacunku, jaki bił jeszcze przed chwilą z jego głosu. Odwrócił się w stronę chłopaka i obdarzył go delikatnym uśmiechem, a książę poczuł, jak dreszcz przebiega mu po plecach. Oczy Zartara były szlachetne i serdeczne, lecz zawsze czaiło się w nich coś zimnego i strasznego, co nadawało jego przystojnej twarzy upiorny wyraz. Sprawiał wrażenie złowrogiej bestii wiecznie spragnionej krwi i gotowej do ataku w każdej chwili. – Tak trzymaj, a istnieje szansa, iż nie podzielisz losu swych braci.

Emasduhi skrzywił się na tę wzmiankę. Wszyscy jego bracia polegli w starciach między klanami, gdy on był jeszcze dzieckiem. Były to te same wojny, w których Zartar, wtedy zaledwie nastolatek, wykazał się sprytem i bezwzględnością, które szybko zapewniły mu pozycję u boku ojca. Od tamtej pory pozostał jego cieniem, zajmując się zadaniami poniżej honoru króla. Tudzież takimi, które ojca zwyczajnie nie interesowały. Wielokrotnie kpił, mówiąc, iż jest synem, jakiego władca nigdy nie miał. Emasduhi chętnie kazałby go za to ściąć, lecz niestety Zartar zaprawdę nie miał sobie równych w kwestii rozwiązywania problemów królestwa. Wyłapywał buntowników i rebeliantów, zanim ich ruchy przerodziły się w prawdziwe zagrożenia, przekupywał oligarchów szukających bardziej spolegliwego władcy na miejsce ojca, a gdy wszystkie inne metody zawodziły, pozbywał się problemów w bardziej krwawy sposób. Jednego dnia król dowiadywał się o spisku kupców chcących zmonopolizować handel przyprawami, by następnego otrzymać informację o zakończeniu owego spisku wraz z zawiadomieniem o uszczupleniu skarbca na kwotę równą wynagrodzeniu kilku skrytobójców. Jakby tego było mało, Zartar w każdej wolnej chwili pomnażał królewski kapitał, co było nieopisaną pomocą przy rozrzutności ojca oraz wobec znaczenia, jakie klany przypisywały bogactwu. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobił po dostaniu się na dwór, było powołanie grupy odpowiadającej za gaszenie pożarów w mieście. Gdy tylko willa jakiegoś oligarchy stanęła w płomieniach, Zartar i jego ludzie natychmiast zjawiali się na miejscu… by negocjować cenę, jaką przyjdzie zapłacić za ich usługi. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że z każdą chwilą targowania ogień się rozprzestrzenia i pożera coraz więcej dóbr, zatem rzadko ktokolwiek marnował czas na potyczki słowne, tylko zgadzał się na każdą cenę. Zartar zaś wiedział doskonale, ile od kogo zażądać. Jego operacja była takim sukcesem, iż wkrótce miał podobne oddziały w każdym mieście królestwa, dowodzone przez osobiście dobranych ludzi, którzy cechowali się identycznym zmysłem do biznesu i bezwzględnością co mężczyzna w złotej masce. Nie osiadał jednak na laurach ani nie pozwalał pieniądzom siedzieć w skarbcu, tylko inwestował, skupując tawerny, domy uciech, wozy, statki, gorzelnie i sklepy: źródła dochodu oraz informacji jednocześnie. Długi spłacał w obietnicach zamiast złocie i bezustannie pomnażał kapitał królestwa, który stał się kompletnie fikcyjną kwotą, oderwaną od wielości monet leżących w skarbcu. Kupował dobra na masową skalę, przechowywał je, przewoził, sprzedawał. Pieniądze rozmnażały się, a Zartar natychmiast je pożyczał i zarabiał jeszcze więcej. W teorii nie miał niczego, lecz książę podejrzewał, że mężczyzna w złotej masce nie był wiele biedniejszy od najstarszych i najbogatszych klanów królestwa.

– Nie waż się wspominać moich braci – rozkazał Emasduhi, choć jego wysoki głos daleki był od złowrogiego grzmienia króla.

– Oddawanie czci zmarłym nie uchroni cię przed podzieleniem ich losu: zrobi to jedynie uczciwe spojrzenie na ich błędy. Wierz mi, że ci idioci błędów popełnili wiele, lecz największym z nich było ignorowanie moich rad.

Chłopak chciał zdzielić Zartara po twarzy za te słowa, lecz nie wiedział, czy zdołałby być tak szybki. Tylko raz widział, jak mężczyzna w złotej masce z kimś walczy, lecz szybkość, z jaką wtedy poderżnął gardło niedoszłego zamachowcy, była zadziwiająca. Poza tym mimo wściekłości płynącej ogniem w jego żyłach nie mógł odmówić pewnej mądrości słowom Zartara.

– Ruszajmy, mam ci wiele do pokazania – rozkazał krótko mężczyzna, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę miasta. Zamiast jednak kierować się do głównej bramy i alei prowadzącej do pałacu, ruszył w stronę, której Emasduhi nie znał.

– Chwilkę… – zaczął książę, lecz Zartar nie zatrzymał swego raźnego kroku.

Chłopak zaklął i pobiegł za nim, brnąc przez śnieg wkradający się do butów i liżący mrozem po stopach.

– Te zniknięcia… dzieci, a potem wioski i kupcy… – sapał książę, z trudem dotrzymując kroku. – To także była ta armia wroga? Byli tu już od tak dawna?

Zartar milczał chwilę, a chłopak nie był w stanie zgadnąć, o czym myśli, gdyż obrócony był do niego swą nieprzeniknioną maską. Chociaż druga połowa twarzy mężczyzny nie była nigdy łatwiejsza do odczytania.

– Na to wygląda, tak. To sprawka piratów, których Ludzie Morza wysłali tu przed główną inwazją.

– Ale przecież… na bogów, zwolnijże trochę. Ale przecież do tej pory Ludzie Morza plądrowali jedynie świątynie i twierdze. I zawsze puszczali w świat okaleczonych świadków, którzy mieli rozpowiadać o ich sile, czynach, imionach.

Zartar wzruszył ramionami.

– Widać wreszcie nauczyli się subtelności. Tudzież tamtejsi władcy założyli ich szaleństwu kaganiec dyscypliny. To w końcu nie wyprawa piracka jak do tej pory, a awangarda inwazji. Teraz zamknij się i przyspiesz kroku. Mamy przed sobą dużo pracy.

Koniec

Komentarze

Hej, przeczytałam część 2. Podobala mi się również, choć językowo wypadła nieco gorzej. Niezłe dialogi. Małą łapankę przeprowadzę później.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Mam rozumieć, że to druga strona konfliktu i antagoniści bohaterów pierwszego rozdziału? Może jakoś to zaznacz, bo nie jest oczywiste. Poza tym, to dobre i oryginalne, fajny setting. Stylu nie mogę ocenić, ale jest na tyle znośny, by nie odwracać uwagi od fabuły swoją miernością, czyli good enough.

DHBW, cieszę się, że oba rozdziały Ci się podobały. Możliwe, iż za gorszym językiem stoi nadmiernie intensywna redakcja, której ofiarą padły co barwniejsze zdania. Czekam z niecierpliwością na przyszłą łapankę.

Victoria92, tak. To jest druga strona konfliktu, aczkolwiek nie wiem jak ukazać to w bardziej oczywisty sposób, bez bicia czytelnika po głowie. Liczę, że w miarę czytania będzie to widać lepiej. 

No to łapanka :D

 

Wszędzie wokół panowała grobowa cisza, której nie zakłócał nawet najmniejszy dźwięk, niemal przyprawiając o szaleństwo.

Imo to nie powinno tak być, bo jeszcze nie wiemy, kogo/co przyprawia o szaleństwo i to szaleństwo jest takie… zawieszone w próżni.

 

głęboką i niezbadaną, pełną horrorów tylko czekających na okazję, aby wypełznąć na ląd

  1. Średnio mi się podoba to z wypełzaniem na ląd. B. Horrory to raczej nowoczesne słowo, anglicyzm w dodatku. Dalej też masz to słowo. → Potworności?

musiał zagryźć zęby i zapłacić. Musiał

Powtórzenie.

 

skryci za murem najemników godnych królewskiego pałacu,

Eee… to znaczy byli tak cenni jak królewscy pałac? ^^’ Czy każdy z osobna zasługiwał na królewski pałac? ^^’

 

Jedyna władza, jaką szanowano płynęła

Brakuje przecinka po “szanowano”.

 

Gdy król chwycił go za brodę i delikatnie ją uniósł, zrozumiał, że może mówić dalej.

Nie podoba mi się ten gest, zbyt skomplikowany jak na sytuację. Dałabym, że skinął głową czy coś takiego.

 

i z szacunkiem

Brakująca kropka.

 

topliwy głos

JAKI? o.O Pierwsze słyszę.

 

futro spływało po barkach

Nie podoba mi się to. Po grzbiecie?

 

zatem w teorii nie obrażał króla noszeniem jej.

→ nie stanowiła obrazy dla króla.

 

prychnął król, a w jego tubalnym głosie pojawił się gniew godny mściwego bóstwa.

“Prychnięcie” nie pasuje mi do “gniewu”, natomiast gniew “godny mściwego bóstwa” nie pasuje mi do sytuacji. To w końcu ironia czy złość?

 

obejmując mężczyznę swoimi muskularnymi ramionami, wyglądając niemal,

Te dwa imiesłowy nie wyglądają obok siebie dobrze. “Swoimi” jest zbędne.

 

Chłopak się nie odezwał, nie gdy ojciec był w takim stanie, a już na pewno nie w obronie Zartara,

Jeżeli chcesz to napisać w taki sposób, to musi być: “Chłopak nie zamierzał się odzywać”, a nie tak jak jest teraz.

 

“Higiena” – znów zbyt nowocześnie.

 

preludium naszego problemu

Jakoś nie pasuje mi “preludium” do problemu, ale może to indywidualne odczucie.

 

, jak mężczyźni,

–> Jak na mężczyzn przystało?

 

Sącząc swój jad do naszych poddanych

→ w serca/umysły naszych poddanych? ^^’

 

pieniądze to jedynie narzędzie kontroli nad masami, kolektyw jest silniejszy niż jednostka,

Brzmi… eee… bardzo lewicowo. Jesteś pewien, że chcesz to osadzić w starożytności? :P

 

 liżący mrozem po stopach.

Nie podoba mi się to.

 

Podoba mi się za to postać Zartara, choć ponownie, nie jestem pewna, czy jego sposób zarządzania finansami nie jest zbyt nowoczesny. ^^ Po drugie, taka “firma” zajmująca się gaszeniem pożarów z pewnością budziłaby podejrzenia (”a nuż sami te pożary wywołują?”), a więc również oburzenie – skoro tej władzy zależy na opinii oligarchów i bogaczy, to nie wiem, czy coś takiego miałoby rację bytu (przynajmniej w dłuższej perpektywie).

 

Podobało mi się, zwłaszcza dialogi, podobnie jak w pierwszej części. W pierwszej części było czasem za dużo “humoru na siłę”, ale bez tragedii. ;)

 

Ach, i powiązanie pomiędzy częścią I a II mnie niestety uciekło ^^’ Dodałam je sobie po komentarzu Victorii. Czyli wypadałoby to trochę mocniej zaznaczyć.

 

Pozdrawiam i czekam na trzecią część :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Dzięki za łapankę! Generalnie ze wszystkim masz rację, co postaram się uwzględnić w następnych poprawkach, jednak do kilku punktów czuję potrzebę się odnieść. 

 

„Horror” może i jest nowoczesnym słowem, lecz jest ono bardzo sugestywne, momentalnie wywołując odpowiednie uczucia. Podobnie jak „terror”. „Potworności” są dobrą alternatywą, jednak moim zdaniem brakuje im tej mocy. Notabene „Szaleństwo zawieszone w próżni” brzmi jak tytuł Lovecrafta, nieźle Ci wyszło : D

 

Gdy król chwycił go za brodę i delikatnie ją uniósł, zrozumiał, że może mówić dalej.

Nie podoba mi się ten gest, zbyt skomplikowany jak na sytuację. Dałabym, że skinął głową czy coś takiego.”

Skomplikowany gest podkreślający służalczy stosunek względem autorytetów to coś, w co celowałem, więc raczej go zostawię.

 

topliwy głos

JAKI? o.O Pierwsze słyszę.”

Wiem, że pierwsze słyszysz, gdyż nie jest to określenie powszechnie używane, a mój wymysł. Nie jestem do niego całkowicie przekonany, jednak wydaje mi się, że oddaje pewną oślizgłość, bez tak negatywnych konotacji jakie ma to słowo. 

 

pieniądze to jedynie narzędzie kontroli nad masami, kolektyw jest silniejszy niż jednostka,

Brzmi… eee… bardzo lewicowo. Jesteś pewien, że chcesz to osadzić w starożytności? :P”

Może brzmi to lewicowo z naszego punktu widzenia, lecz to jedynie współczesna łatka dla bardzo starych idei. Inkowie chociażby nigdy nie wdrożyli czegokolwiek, co mogłoby służyć za walutę, otrzymując bez niej wszystko, czego mogli potrzebować od państwa. Gdy Rzym był jeszcze wioską bez wielkiego znaczenia, w Chinach już istniały wysoce wyspecjalizowane struktury społeczne, gdzie umiejętności liczyły się bardziej niż urodzenie czy znajomości, o niesamowicie rozwiniętej biurokracji, która wywołałaby panikę u dzisiejszych wolnorynkowców. Gdzie każdy widział siebie jedynie jako część potężnej maszyny, jaką jest kraj, a nie indywidualną jednostkę. Podobnie rzecz się miała w Egipcie, gdzie już od czasów Starego Państwa widziano ludzkość jako podlegających Ma’at, czyli ładowi nadającemu każdemu rolę w życiu, którą należy wypełnić najlepiej jak się potrafi, niezależnie jaka nie byłaby to rola. Faraon urodzi się wyżej w hierarchii niż chłop, lecz oznacza to jedynie, że ma więcej obowiązków wobec Ma’at i trudniej mu zrealizować swoją powinność wobec niej. Ponad to w społeczeństwie, które wyrosło z ekstremalnie nieprzyjaznych warunków atmosferycznych, takie podejście do życia było po prostu konieczne; nazwałbym to utylitaryzmem, nie lewicowością, jeśli już. Nie bez powodu Skandynawia jest ojczyzną socjaldemokracji, gdyż od tysięcy lat wiedzieli tam, że każde lato to tylko okazja do przygotowania się na zimę, a obowiązkiem silnych jest ochrona słabych, bo inaczej całe plemię umrze. Imperium w moim opowiadaniu wyrosło na tym samym fundamencie, tylko pociągniętym do ekstremum. 

 

Cieszę się, że Zartar Ci się podoba jako postać, gdyż z taką intencją go pisałem. Będzie go jeszcze sporo w przyszłych rozdziałach. Jego sposób prowadzenia biznesu jest nowoczesny, lecz nie przesadnie; starłem się, by wszystko co robi to były jednak stosunkowo prostolinijne intrygi, które wywołałyby politowanie u pierwszego lepszego ekonomisty dzisiaj, czy nawet u pierwszych biznesmenów z początków kapitalizmu. Jego prywatna straż pożarna jest zaś wzorowana na straży pożarnej Crassusa, który był jednym z najbogatszych ludzi w historii, po części dzięki takiemu biznesowi, zatem ewidentnie jest to funkcjonalny model.

 

Trzeci rozdział wrzucę jutro i tam powiązania całej historii powinny być już oczywiste, gdyż wrócimy do dwójki bohaterów z pierwszego rozdziału. Pozdrawiam : )

straży pożarnej Crassusa

Tak właśnie myślałam, bo akurat o tym udało mi się gdzieś kiedyś przeczytać. ;)

 

Może brzmi to lewicowo z naszego punktu widzenia, lecz to jedynie współczesna łatka dla bardzo starych idei.

Tyle to ja rozumiem, bardziej chodzi mi o słownictwo – masy, kolektyw, jednostka – to wszystko pojawiło się znaaaacznie później. Ubrałabym to po prostu w inne piórka.

 

Topliwy głos – osobiście jestem zdecydowanie na nie. :P Może “przymilny”? To ma w sobie coś negatywnego, ale bez przesady.

 

Nom, to chętnie przeczytam część 3. ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Wybacz zatem, że zacząłem się wymądrzać, zakładając niesłusznie, że chodziło Ci o same idee, a nie określenia, jakich użyłem wobec nich. W takim wypadku faktycznie masz rację i będę musiał poszukać czegoś bardziej adekwatnego. 

Rozdział 3 już wrzucony. Jak zawsze byłoby mi bardzo miło usłyszeć Twoją opinię, aczkolwiek jest dość długi, zatem zrozumiem brak czasu ku temu. Pozdrawiam!

Jasne, przeczytam, ale nie dzisiaj, raczej w dzień powszedni. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nowa Fantastyka