- Opowiadanie: Golodh - Dziedzictwo Dzibanu [Golodh vs Radek]

Dziedzictwo Dzibanu [Golodh vs Radek]

Uczestnicy pojedynku: Radek, Golodh

Temat: Reptilianie

Czas głosowania: 31 sierpnia

Sposób głosowania: Oceny opowiadania w skali 1-6 (nad opowiadaniem)

 

Zapraszam do czytania i głosowania, polecam również drugie opowiadanie: Zanim nadejdą zbiory

Żeby zachować anonimowość mogę na razie skrótowo odpowiadać na komentarze, ale na wszystkie odpowiem po głosowaniu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Dziedzictwo Dzibanu [Golodh vs Radek]

Przez długi czas błąkali się na orbicie, nie rejestrując żadnej aktywności elektromagnetycznej, ale odkąd badania sejsmiczne wykazały obecność rozległej sieci tuneli, w członków ekspedycji wstąpił nowy duch.

Dziesięć kilometrów. Osiem. Siedem…

Lądownik trząsł się, gdy powietrze uderzało w poszycie i wymalowane nań logo ERK*. Morska woda, zwykle mętna i żółtawa, błyszczała w świetle Dzibanu-B, jakby przemieniła się w prawdziwe złoto.

Pięć, cztery, trzy…

Ląd, cel ich podróży, dawno zniknął za horyzontem. A tam ukryte to, czego szukali tyle lat!

Dwa… Jeden…

Plum!

Kapsuła gwałtownie wyhamowała w toni oceanu.

– Jesteśmy! – wykrzyczał radośnie wszechojciec Blue. – Reptilia!

Kristof, młody wyznawca Kościoła Nieświętego Krzyża, ustawił współrzędne misji i dopiero wtedy spojrzał na radar. Drugi z lądowników znajdował się pięćset metrów na wschód – zgodnie z podanymi przez ERK-1 współrzędnymi planetarnymi.

– Tu Lydda-1. Lydda-2, potwierdźcie, że wszystko w porządku. Odbiór.

– Jest zajebiście! – rozległ się niski głos Kronina.

– Prawda? – odkrzyknął wszechojciec, wyrwawszy mikrofon podopiecznemu. – Widzimy się na brzegu, co nie?

– No kurwa! Kto ostatni, ten robi za przynętę dla praszczurów!

Kristof westchnął i uruchomił silniki. Stare, dieslowe, zawsze niezawodne.

 

* – Epic Reptilian Killers

 

***

Znalezienie miejsca na obóz nie sprawiło im większego kłopotu. Zatrzymali lądowniki dwadzieścia metrów od pozbawionego klifów brzegu i ostatni odcinek pokonali wpław. Skład wody różnił się nieco od tego z Sol-3 – przede wszystkim zawierał większe ilości soli siarkowych – ale nie był toksyczny dla ludzkiej skóry. Podobnie było z atmosferą, złożonej w trzydziestu sześciu procentach z tlenu.

– Kto by się spodziewał, że jebane praszczury żyły w takich warunkach? – rzucił Kronin, zaciągając się powietrzem Reptilii. – Nawet nie śmierdzi jak na Acefie!

Acef (a właściwie Alfa Cefei) stanowił najdalej oddaloną ludzką bazę w tej części galaktyki, a równocześnie ich ostatni przystanek w drodze do odległego układu Psi Draconis.

– I jak badania? – spytał wszechojciec Blue.

– Przygotowaliśmy mapy podziemnych tuneli – odparł Arti bez cienia emocji. Jak każdy kosmiczny nawigator z Enceladusa decyzje podejmował w oparciu o obliczenia wszczepionego w mózg komputera kwantowego. – Optymalnie będzie podzielić się na dwie grupy. Według moich obliczeń mamy ponad trzydzieści procent szans na znalezienie celu misji w ciągu pierwszej doby.

– Moglibyśmy podzielić się tak, jak w kapsułach – wtrącił Kristof. – Ja mógłbym pójść z Jego Świątobliwością, a ty z panem Kroninem.

– Po informatyku w każdej grupie? Tak będzie optymalnie!

 

***

– Zasrany szkielet, mówię ci – tłumaczył przez komunikator Kronin. – Jak nic jeden z nich, jak na obrazkach. Tylko zamiast przednich łap miał szpony!

– Bestia, którą widziałem, podobna była do człowieka. Łapy jej jakby ptaka, a paszcza jakby jaszczura – wyrecytował święte słowa wszechojciec Blue. – Wszystko się zgadza. Daj młodemu do przebadania i szukajcie dalej. Jesteśmy w kontakcie – rozkazał i rozłączył się.

Maszerowali w niemal całkowitej ciemności, wąskimi, wręcz klaustrofobicznymi korytarzami, za jedyne światło mając własne generatory. Spod metalowych ścian, starych i miejscami zniszczonych, wystawały gdzieniegdzie przewody transmisyjne. Próbując podpiąć się do jednego z nich, Kristof stracił kilka procesorów. Tutejsze systemy antywirusowe zaatakowały jego komputer, z wyprzedzeniem neutralizując potencjalne zagrożenie.

Całe te korytarze, przyznał w myślach, przypominały mu raczej bazę wojskową, niż zwykłą kolonię.

– Wasza Świętobliwość myśli, że znajdziemy tu któregoś… któregoś z nich?

– Oczywiście – odparł bez zastanowienia wszechojciec Blue. – Tak mówią stare pisma. Saurianie skolonizowali tę planetę, po pokonaniu armii Wargów i zbombardowaniu ich miast. To wszystko prawda, widziałeś odczyty promieniowania.

Szli dalej, krok za krokiem, choć metalowe pancerze, specjalnie przygotowane na wypadek kontaktu, nieco utrudniały ruch. Granaty EMP, karabiny automatyczne, pociski z antymaterii – wszystko razem ważyło jakieś kilkadziesiąt kilogramów.

 

***

W korytarzu przed nimi błysnęło czerwone światło.

– Ej, wy tam! – krzyknął wszechojciec i oddał ostrzegawczą serię z karabinu. – Wyłazić albo was wystrzelamy jak kaczki!

Odpowiedziało mu odległe pocharkiwanie i szuranie. Rytmiczne, szybkie.

– Szykuj się! – zawołał duchowny i sięgnął do pasa z granatami. – Rozwalimy ich…

Z początku ostrożnie postąpił dwa kroki naprzód. Gdy nic go nie zaatakowało, zrobił kolejny, nabierając pewności. I hop, i jeszcze jeden… Chwilę później maszerował prosto na spotkanie z… czymkolwiek by to było. Obejrzał się jeszcze na Kristofa, który został z tyłu – łajza jedna.

Światło nabierało kształtów, okazując się nie pojedynczą lampką, a całym pomieszczeniem. Dziwne odgłosy coraz bardziej przypominały turkot nieustannie pracujących maszyn. Powietrze stawało się coraz gorętsze, aż na policzkach wszechojca pojawił się pot.

Sru-tu-tu-tu.

Wypalił kolejne strzały ostrzegawcze, lecz znów – nikt nie odpowiedział. Duchowny wziął głęboki oddech i postąpił krok naprzód.

Trafił do czegoś w rodzaju starożytnej maszynowni. Pompy nieustannie tłoczyły jakieś płyny, z rur buchały kłęby pary, a w piecach wciąż płonął ogień. Wszystko pracowało w jednostajnym rytmie: pam-pam, pam-pam, pam-pam, jakby znalazł się w sercu podziemnego ośrodka. Prawdziwym sercu.

Sięgnął do komunikatora, by wysłać sygnał alarmowy. Kronin i Arti powinni przybyć w ciągu kilkudziesięciu minut. Mieli to!

– Wasza Świątobliwość – wysapał Kristof, z trudem dobiegając do przełożonego. – Już jestem… Uch… Magnificencjo, te maszyny…

– Potrafisz rozpoznać, co pompują?

Kristof skinął. Rozpiął kombinezon, aby nie ugotować się w piekielnym żarze, i wciąż zasapany rozpoczął obchód pomieszczenia.

 

***

Po niecałej godzinie Kristof wyłożył swoją teorię przełożonemu.

Podstawę produkcji stanowiła woda, pompowana zapewne z niedalekiego oceanu. Wielokrotnie odparowywana i skraplana, nasączano ją witaminami, tłuszczami i uzyskiwanymi z lokalnej roślinności solami mineralnymi. Na końcu mieszano ją z wiotką, organiczną masą, hodowaną w specjalnych terrariach. Produktem końcowym był lepki, błękitny płyn. Sztuczna krew.

– Dokąd ją pompują? – szepnął wszechojciec Blue.

– Właśnie tu. Wszystkie rury prowadzą za tą właśnie ścianę. – Kristof uderzył w nią dwukrotnie. – Na mapach nic tam nie ma. Wcześniej uznaliśmy to za kawałek twardszej skały, przez którą nie mogli przekopać się budowniczowie tunelu. Ale teraz… – Kristof przejechał ręką po gładkich krawędziach, szukając otwierającego tajne przejście guzika. – Nie wiem tylko jak dostać się na drugą stronę.

Wszechojciec Blue nie zastanawiał się długo. Wyciągnął pistolet na antymaterię i dwukrotnie wystrzelił. Tyle wystarczyło, by zrobić przejście do kolejnej komnaty, oświetlanej jedynie przez wyrwę. W środku znaleźli metalowy tron, a na nim…

Reptilianina.

Wyglądał jakby wyjęty z najstarszych rycin, wielki humanoidalny gad. Wystające zza oparcia sztuczne cewki wbijały się pomiędzy zielone łuski, pompując błękitną krew. Z odchyloną w tył głową, jaszczur donośnie pochrapywał.

– Śpi, kurwa – wyszeptał wszechojciec Blue.

Dopiero po chwili dostrzegł metalowe łuski, miejscami zastępujące te biologiczne, całkowicie mechaniczne ramię czy podłączone z boku płucoserce, turkoczące przy każdym, płytkim oddechu. Gad miał w sobie więcej z maszyny, niż dawnej istoty.

Kristof uniósł palec i wskazał na inskrypcje, wyżłobione w ścianie ponad łbem potwora. Przypominały mu święte tablice z Świątyni Lyddyjskiej.

– Język starych inskrypcji. – Kaznodzieja ostrożnie podszedł. – Spróbuję to rozczytać.

Tekst mówił o wysłannikach, którzy ruszyli w stronę gwiazd i trzech narodach, które wychowali… w imię czego?

– Wasza Świątobliwość?

– Nie, to niemożliwe! – Duchowny wytarł pot z czoła. – Księgi mówią inaczej! Przecież cała apokalipsa rozprawia o bestii, nie o zbawcach…

I wtem poczuł zimny dotyk na ramieniu, jakby smagał go kawałek metalu. Obrócił głowę i ujrzał te charakterystycznie wąskie źrenice.

– Moje dziecko – wysyczał jaszczur po altairsku. – To wy? Sss… Tyle lat czekałem.

Wszechojciec Blue cofnął się dwa kroki i upadł na ziemię. Z podłokietników tronu wystrzeliły dwie struny, oplatając dłonie Kristofa, sięgającego właśnie po karabin. Drobne igły wbiły się w jego skórę, aplikując środek usypiający. Kończyny zaczęły drętwieć, świat zawirował.

– Śpijcie, moje dziatki. Potem wszyssstko wam opowiem.

 

***

– Jestem ostatnim z mego ludu – opowiadał z poziomu tronu jaszczur. Uśmiechnięty, tak jak ojciec uśmiecha się na widok niesfornych dzieci. – Wymieraliśmy przez zbyt małą pulę genetyczną. Dlatego ssstworzyliśmy roboty na nasze podobieństwo i wysssłaliśmy w kosssmosss, by znaleźć inne rasssy, przekazać wiedzę, ssstworzyć cywilizacje dobrobytu i pokoju. Nasze dziedzictwo.

Związany u jego stóp wszechojciec Blue chrząknął nerwowo, walcząc z włożonym w usta kneblem.

– Wtedy chodziłem jeszcze o własnych sssiłach po powierzchni mojej pięknej planety – ciągnął reptilianin. – Widzicie, drogie dzieci, co zrobił ze mną czasss? Dziesięć tysięcy lat to szmat czasu, żeby się zessstarzeć. Podłączony do tej piekielnej maszyny, dzień za dniem, noc za nocą, zasssypiałem jedynie z nadzieją, że ktoś mnie odnajdzie. I jesssteście! A teraz mogę wam o wszyssstkim opowiedzieć!

Dostrzegł błysk w oczach Kristofa.

– Tak, sssynu. Zimna fuzzzja, egzotyczna materia, światy poza naszym… Przez tysiące lat wszyssstko policzyłem i nie chciałbym, aby ta wiedza umarła wraz ze mną. A komu to przekazać, jeśli nie własssnym dzie…

SRU-TU-TU-TU.

Łeb potwora eksplodował w nagłym błysku energii.

– Ha, pierdolony praszczur ma za swoje! – Stojący w wejściu Kronin odwiesił działo do pasa i ruszył rozwiązać towarzyszy. – Kurwa, mieliście rację, że ta antymateria ma kopa… Hej, co z wami? Zrobiłem coś nie tak?

Koniec

Komentarze

Cześć, Radku/Golodhu!

 

Na końcu mieszano ją z wiotką, organiczną masą, hodowaną się w specjalnych terrariach. Produktem końcowy był lepki, błękitny płyn.

końcowym

i wysssłaliśmy kosssmos

w kossssmossss ;)

 

Śmiechłem na końcu :D W tekście wg. mnie nieco kuleją proporcje, bo rozwija się i rozwija, po czym nagle się kończy, ale to w końcu szort, więc będzie jak jest :)

Trochę mi się przypomniały pierwsze odcinki Kapitana Bomby ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Zaczyna się dość standardowo. Często w sf mamy ten moment, w którym trzeba wylądować i za 1… 2… 3… to nastąpi.

 

Kapsuła gwałtownie wyhamowała w toni oceanu i powoli zaczęła

Tu część tekstu ucięta.

 

W sumie to lądują, gadają i trochę mało jest tutaj emocji, to znaczy dialogi niby są, ale nie czuję tego całego podniecenia, może niektóre opisy zbyt przytłaczają, choć za wiele nie wnoszą?

Już chyba wiem, czego mi brakuje: więcej punktu widzenia reptilian, bo to się tu trochę rozmywa, równie dobrze, jeśli zmienimy jedno słowo w pierwszym fragmencie, można uznać, że czytamy o ludziach. Dalej jest podobnie, rzucasz jedno słowo, które tak naprawdę można też przypasować do ludzi gadających o praszczurach. Swoją drogą, praszczury? A nie prajaszczury? Nie znam się, więc może tak się mówi, ale praszczury kojarzą mi się z przodkami szczurów, a nie reptilian, którzy są bardziej gadzi niż szczurowaci.

 

Opowiadanie mówi o tym, jak na Reptilii trwają poszukiwania dawnych śladów reptilian. Tylko że to trochę za mało, bo czytelnik nie wie, co ma go tutaj zainteresować. Samo to, że czegoś szukają? Może znajdą, może nie, nie nakreślasz, jakie to ma znaczenie.

Fragment z trafieniem na maszyny już lepszy, czytało się płynniej, wszechojciec nabiera wyrazu, Kristof jako ta łajza co zostaje z tyłu… Wciągnęło mnie i jestem ciekawa, o co chodzi z tymi maszynami. Pomyślałam o podziemnym laboratorium tworzącym reptilian, zobaczymy, co się okaże.

 

Czytam dalej i faktycznie, coś w ten deseń, choć to dość prosty zabieg w literaturze, gdy bohaterowie szukają swoich przodków, a okazuje się, że znajdują laboratorium.

Opowieść ostatniego z ludu – okej, wysłali roboreptilian w kosmos, więc główni bohaterowie to roboty. A skoro tak, to nie zorientowaliby się wcześniej? Naciągana teoria. Poza tym, skoro stworzyli roboty, nie mogli trochę zostawić u siebie?

I czemu „mała pula genetyczna” sprawiała, że wymierali? Tak czy siak mogli się mnożyć, chyba że nie chcieli, ale w tekście tego brakuje.

Wejście Kronina na plus. Trochę mnie rozbawiło, tak ironicznie pokazało sytuację częstą w opowiadaniach, że mamy uwięzionych bohaterów, których planuje zabić wielki zły, a tu wpada obrońca i wybawia ich z opresji. Podobało mi się zakrzywienie tego standardu. Jedynie co, to na minus, że wielki jaszczur swoich dzieci nie rozwiązał, zanim przystąpił do opowieści. Chodzi mi o fragment, gdzie mówi, że może im o wszystkim opowiedzieć, a dalej są związani. I zakneblowani. Hm. No nijak mi to nie pasuje do tego, że tak na nich czekał, na swoje dzieci. A, i skoro są robotami, to nie łatwiej było im pewną wiedzę wszczepić?

 

Komentarz porównujący oba opowiadania (uwaga, są spoilery do drugiego opowiadania), wklejony do obu tekstów:

Ciężki wybór, bo żadne opowiadanie nie zachwyciło mnie ani szczególnie nie odrzuciło. Oba napisane poprawnie, w każdym autor miał swój pomysł, a pomysły są zupełnie różne, co tym bardziej sprawia, że ciężko mi się zdecydować. W „Dziedzictwie Dzibanu” początek był słabszy, później też nie czułam klimatu, w miarę czytania historia zdążyła mnie trochę wciągnąć i końcówka na pewno do uśmiechu. W „Zanim nadejdą zbiory” początek mnie zaintrygował i od razu przyciągnął do tekstu, dając powody do rozmyślań. Ale czytając dalej, nie znalazłam nic odkrywczego poza końcówką z klonami.

Myślę, że oba teksty są na podobnym poziomie, nie będę wybierać zwycięzcy, bo jak dla mnie żaden nie jest gorszy czy lepszy.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Bardzo dziękuję za przeczytanie tekstu i uwagi. Jestem pełen podziwu dla Ananke za tak rozbudowany komentarz. To dla mnie mnóstwo materiału do analizy, do którego się odniosę szczegółowo po głosowaniu. Póki co zgodzę się, że końcówka jest szybka (w czasie pisania zorientowałem się, że wychodzi za dużo) i część rzeczy mogło być za słabo wyjaśnionych.

Слава Україні!

Póki co zgodzę się, że końcówka jest szybka (w czasie pisania zorientowałem się, że wychodzi za dużo) i część rzeczy mogło być za słabo wyjaśnionych.

Wiadomo, rozumiem presję czasu i ograniczenie znaków, bo pisanie na pojedynek to coś innego niż pisanie opowiadania po prostu. Tutaj akurat ten wstęp mógł być inaczej zbudowany, żeby bardziej przykuć uwagę. ;)

Oj ciężko mi wybrać, który tekst lepszy. Oba mają swoje mocne i słabe strony, a przy tym w bardzo odmienny sposób podchodzą do tematu.

Jeśli dobrze rozumiem ideę pojedynku to oba teksty były pisane raczej na szybko. W "Dziedzictwie Dzibanu" to widać w drobnych, ale jednak kłujących mnie w oczy usterkach, np.:

Podobnie było z atmosferą, którą w trzydziestu sześciu procentach budował tlen.

Atmosfera raczej się z czegoś składa, nie jest zbudowana.

walcząc z włożonym między usta kneblem.

W usta. Chyba że miał dwie pary ust i knebel pomiędzy nimi ;)

 

W "Zanim nadejdą zbiory" na niczym takim się nie potknęłam (punkt dla "Zanim…").

 

Od strony fabuły w "Dziedzictwie Dzibanu" zdecydowanie więcej się dzieje, trochę wolno się rozkręca, ale kończy z przytupem. Natomiast w "Zanim nadejdą zbiory" fabuły prawie nie ma, jest właściwie sama ekspozycja. Ciekawa, ale ekspozycja. (punkt dla "Dziedzictwa Dzibanu").

W obu opowiadaniach są rzeczy nie do końca spójne albo jasne, co znowu pewnie wynika z ogarniczeń czasowych i objętościowych.

 

Ostatecznie rozstrzygnę ten remis kryterium całkowicie subiektywnym pt "podobało mi się". U mnie zwycięża "Zanim nadejdą zbiory", bo klimat spisku i tajemnicy bardziej mnie zaintrygował.

 

*ten sam komentarz wrzcam pod oboma opowiadaniami

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Podoba mi się styl gawędy, który zastosowałeś. Światotwórstwo też jest bardzo ładne.

Ponieważ poziom wulgaryzmów jest adekwatny, powodując rozbawienie, a nie oburzenie mam nawet typ kim jesteś. Za to jaszczur jakoś mnie rozczarował, chociaż syczenie daję mu na plus. 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Rozumiem, że to miało być lekkie, zabawne, spuentowane w sposób, który w zasadzie lubię – spartoliłem coś, zaprzepaszczając szansę, bo nie wiedziałem o co kaman. No i spoko, ale jednak chyba trochę za lekko się momentami zrobiło, szczególnie przy sru-tu-tu-tu, które – mimo lekkości potraktowania tematu – jest wybitnie od czapy. Całośc pospieszna, ale w sumie ani historia nie jest na tyle skomplikowana, żeby ją rozwijać w coś więcej, ani też limit nie sprzyjał pisaniu rozwlekłej historii. Jest OK, ale sporo rzeczy mi tu zgrzyta.

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Miś przeczytał i ocenił.

Dziękuję wszystkim za głosy i komentarze. Uwagi poprawiłem.

 

@Ambush:

Kim?

Слава Україні!

Poziom obydwu tekstów pojedynkowych wydaje mi się bardzo wyrównany, choć poszliście całkiem innymi drogami. Jedno opowiadanie stawia na teorie spiskowe, snuje opowieść o świecie, choć nie przedstawia nam wiele fabuły. Drugie to humorystyczna przejażdżka spod znaku szalonej wyobraźni.

Każde opowiadanie ma swoje mocne strony. W Zbiorach jest to przede wszystkim świetnie opisany motyw manipulacji pamięcią od strony manipulowanego. W Dzibanie jest to końcowy twist, taki trochę czarny humor. Obydwa mają też swoje braki, ale ze względu na to, że teksty pochodzą z pojedynków, więc czasu mieliście mało, nie będę się rozwodzić na ich temat.

Koniec końców bardziej jednak podobały mi się Zbiory, więc oceniłem je punkcik wyżej.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Dość prosta historia z jasno wytyczonym celem, tyle że początek znalazłam jako nazbyt rozwleczony, natomiast finał podany nazbyt skrótowo, jakby w pośpiechu, ale zdołał wybrzmieć.

Zauważalny jest pośpiech w tworzeniu szorta.

 

Sau­ria­nie sko­lo­ni­zo­wa­li pla­ne­tę… → Sau­ria­nie sko­lo­ni­zo­wa­li pla­ne­tę

 

wszyst­ko razem wa­ży­ło około kil­ka­dzie­siąt ki­lo­gra­mów. → …wszyst­ko razem wa­ży­ło około kil­ku­dzie­sięciu ki­lo­gra­mów. Lub: …wszyst­ko razem wa­ży­ło jakieś kil­ka­dzie­siąt ki­lo­gra­mów.

 

– Dokąd ją pom­pu­ją?– szep­nął wszech­oj­ciec Blue. → Brak spacji po pytajniku.

 

Du­chow­ny wy­tarł czoło z potu. → Du­chow­ny wy­tarł pot z czoła.

 

Dla­te­go ssstwo­rzy­li­śmy ro­bo­ty na nasze po­do­bień­stwo i wy­ss­sła­li­śmy koss­smosss… → Chyba miało być: Dla­te­go ssstwo­rzy­li­śmy ro­bo­ty na nasze po­do­bień­stwo i wy­ss­sła­li­śmy w koss­smosss

 

Blue chrząk­nął ner­wo­wo, wal­cząc z wło­żo­nym mię­dzy usta kne­blem. → Ile ust miał Blue?

Pewnie miało być: Blue chrząk­nął ner­wo­wo, wal­cząc z wło­żo­nym w usta kne­blem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tu też pomysł mi się podoba, ale nie porwało.

Przynoszę radość :)

Anonimie,

pomysł ciekawy, śmiechłam na końcu :) choć wydaje mi się, że mocniejszy efekt mogłoby przynieść nieco bardziej horrorowe zakończenie (ale to może moje własne preferencje). 

Pomysł ciekawy, szkoda, że limit taki bezlitosny. W tekście można się jednak pogubić przy odniesieniach do kościoła, proroctwa – jest o nich bardzo zdawkowo i w sumie jak dla mnie nie wnoszą tyle ile by mogły. Końcówka wydaje się ucięta i jednak ciut oklepana – ot ostatni z rasy próbujący przekazać swoje dziedzictwo. Niby próbujesz z tym walczyć, ale z tą końcówką, to trochę jakbyś poszedł na łatwiznę. Można by zdecydowanie więcej z tego wycisnąć, ale ogólnie wrażenia i tak mam raczej dobre :)

Generalnie oba teksty są dość porównywalne jeśli chodzi o ocenę i mam dylemat, który powinien wygrać. Wydaje się, że “Zbiory” jednak oceniłbym ciut wyżej… Ale dosłownie o włos.

Widać, że oba teksty nie przeleżały swojego czasu w szufladzie, ostatecznie więc “wyszło jak wyszło”.

Dziś pozwolę sobie na nieco krytyki, liczę, że autorzy nie będą mieli mi tego za złe.

***

Pod względem językowym poszło Ci trochę lepiej niż przeciwnikowi. Jednak sama historia jest bardzo prosta, humor faktycznie rodem z “Kapitana Bomby”, co nie jest jakimś wielkim zarzutem, bo Bomba ma swoich wiernych fanów… Tutaj jednak było to dość przewidywalne.

Tekst ma dość podstawowe problemy z dziurami logicznymi. 

Skoro Reptilianie stworzyli Ziemian, to jakim cudem nie przekazali im tej wiedzy? Przylecieli, poprawili tu i ówdzie i polecieli? Tekst sugeruje, że to była misja na wagę życia i śmierci gatunku – dlaczego aż tak spartolili robotę? Pierwszą rzeczą powinna być legenda przekazana naszym przodkom w jakiś rozsądny sposób o pochodzeniu “bogów”. Poza tym – ani to cywilizacja dobrobytu, ani pokoju. Dziedzictwa reptilian przekazywanego z pokolenia na pokolenie – ani widu, ani słychu. Ojjjjj, słabo się starały te roboty stworzone na podobieństwo.

Kolejna sprawa – staruszek mający dziesięć tysięcy lat, który oczekuje na przybycie Ziemian, ale oczekuje tak, żeby nikt go nie mógł znaleźć? Nie wypatruje, nie nadaje sygnałów, nie ma zwiadowców, którzy by mogli donieść o przybyciu obcych, bo środków na komunikację z Ziemią jak rozumiem już nie ma. Ukrył się najgłębiej jak się dało, prawie nieznajdywalny, a mimo to w końcówce zaistniał w zasadzie tylko po to, żeby wygłosić infodumpowy monolog i skonać? No… nie, nie idźmy tą drogą. Trochę słabe.

No dobra, to po tym jak zjechałem opko (nie za ostro?) pora napisać, co było fajne:

Podobał mi się luźny język i żartobliwy klimat. Ogólnie mimo zarzutów powyżej ten tekst nie jest aż taki zły i da się to czytać bez większej przykrości, ale czuć, że zabrakło czasu na przemyślenie wszystkiego i poprawienie pewnych braków. Gdybym napisał, że tekst powstał na kolanie, to byłoby to zbyt chamskie, ale… coś w tym jest.

 

 

 

Przyłożyłeś się tu do świata i opisów, wiele się tu dzieje, a jednak napisane jest lekko. Końcówka podobała mi się najbardziej i nie dlatego, że się “w końcu” skończyło ;) Jest kilka zgrzytów, ale o tym już ktoś pisał, więc nie ma się co rozwlekać. Przechodzę do ocen, które będą się najbardziej opierać na osobistych preferencjach, co do fabuły, bo poziom podobny.

Cześć!

 

Hej, co z wami? Zrobiłem coś nie tak?

;-) Fajnie wyszło, jeżeli czegoś zabrakło to taga humor ;-)

 

O reptilianach na lekko. Z początku zamotałem się kto jest kim i po co to wszystko. Sporo bohaterów i nazw własnych, jak na tak krótki tekst. Świata przedstawionego nie ogarnąłem do końca – ale nie przeszkadzało to zbytnio, odkąd zaszli do tunel, bo nie budowałeś zbyt mocno na tej wiedzy, a odniesienia do religii nie były niezbędne, by rozumieć czynione przez bohaterów postępy.

Napisane znośnie, beta by się przydała (ale to w końcu pojedynek, więc…). Jest trochę niefortunnych aliteracji, czasem coś wybije z rytmu, jednak jakoś całkiem dobrze współgra to z “uduchowieniem” członków ekspedycji ;-)

Końcówka to bez wątpienia najsolidniejszy element całości. Jest akcja, jest zaskoczenie, a i Kro mógł sobie postrzelać ;-)

Tyle ode mnie. Aha, stawiam, że autorem jest: Golodh

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

A, no i chciałem zaznaczyć, że Krar się myli – to jest opowiadanie Radka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nieprawda, jestem Krokusem.

 

Przy okazji bardzo dziękuję wszystkim, którzy zostawili komentarze i oceny.

Слава Україні!

Hmmm. Jakoś niespecjalnie do mnie przemówiło, widać pośpiech. Tekst wydawał mi się chaotyczny, skaczesz od scenki do scenki, a potem następuje pośpieszny finał. Wydaje mi się, że wiele rzeczy można odpuścić – odliczanie przy starcie, podział na grupy…

Technicznie – niekiedy coś mi zgrzytało.

około kilkadziesiąt kilogramów.

Czyli ile? Bo nie kilkadziesiąt, ale gdzieś w pobliżu. Może dziesięć, może sto… A to duży rozrzut. A jeśli już, to chyba około kilkudziesięciu.

Babska logika rządzi!

Też miałem poczucie, że proporcje zostały zachwiane i przez większość tekstu biegłem razem z akcją. O ile na początku kosmiczny świat zaczął mnie ciekawić, tak został on porzucony na rzecz ciasnych korytarzy z dość oczywistym motywem przechowywania kogoś pod aparaturą w bazie wojskowej. Chyba chciałeś autorze przekazać dużo treści w tej ilości znaków, ale nie wypadło to wystarczająco płynnie, przynajmniej w mojej opinii.

Nie jestem przeciwnikiem wulgaryzmów w tekstach, ale na podstawie poziomu postaci, zakładam, że byli to synowie Mireczka, z pozytywnym nastawieniem, że co by nie było, tak dadzą kurna radę, co zgrzyta mi z klimatem kosmicznym. :P

Dlatego oceniam tekst na 3/6…

<buczenie na sali i gwizdy>

…i po ogólnym stylu, chociaż chyba najbardziej po tytule, strzelam, że autorem jest Radek. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

A więc Radek 2, Golodh 1, Krokus 1.

 

Dziękuję za komentarze i zapraszam również pod opowiadanie konkurenta.

Слава Україні!

Nieprawda, jestem Krokusem.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Na początek może powiem, że oba opka mi się podobają, bo poruszają temat, który jest dla mnie całkiem interesujący. No, ale trzeba wybrać lepsze, więc niech przemówią gwiazdki.

(Taki sam komentarz jest pod drugim tekstem.)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Prze­czy­ta­łam oba opka i w obu przy­pad­kach widać po­śpiech i mo­men­ta­mi szwan­ku­je lo­gi­ka. Tutaj bardziej. Właściwie wmieszanie do tego religii, tylko zaciemnia przesłanie. Nie wiem nawet, czy przypadkiem nie ma tu dwóch religii: tek, którą wyznaje wchechojciej i Kościoła nieświętego krzyża. Mam wrażenie, że reptlianie stworzyli mechaniczne odpowiedniki siebie, a nie ludzi, i wysłali je na poszukiwanie zamieszkałych planet. A bestia z cytatu to właśnie jeden z takich robotów. Nie mam jednak pojęcia, jak ludzie trafili na planetę reptilian.

Zakończenie sprawiło, że się uśmiechnęłam :) Ale wybieram konkurenta :)

To znaczy dałabym Wam punkty, ale mi nie wchodzą i za cholerę nie wiem czemu :/

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za komentarze i oceny. Widzę, że udało się dodać punkty:-)

Слава Україні!

Siema,

 

Fajny pomysł i ogólnie jak na tak krótką historię, bogate światotwórstwo.

Miejscami odniosłem wrażenie, że autor trochę wstrzymuje rękę w tych dowcipach, rozwalaniu łbów i prostych pointach. Myślę, że niesłusznie, chętnie przeczytałbym coś tak odjechanego jak jeden z odcinków Love, death, robots. Taka nieco przesadzona, wręcz może campowa historia spotkałaby się z lepszym odbiorem z mojej strony, tutaj trochę balansowałem między “na poważnie” a “rozwalmy wszystkich”. Dodatkowo pewnie do zastanowienia czy kwestie w rodzaju: “– Ha, pierdolony praszczur ma za swoje!” nie są jednak przydługie i czy faktycznie ktoś wyopwiedziałby takie zdanie po pięknym headshocie, wbrew pozorom uzywanie prostego, czy wręcz prostackiego języka jest swego rodzaju sztuką ;)

Na potrzeby pojedynku różnicuję moją oceną, ale myślę, że na biblio zasługuje :)

 

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

Zakończenie mnie rozbawiło, a i w trakcie czytania parę razy zdarzyło mi się uśmiechnąć. Odbieram ten tekst bardziej jak pastisz, więc dopuszczam brak logiki oraz zachwiane proporcje. Zaintrygował mnie ten Kościół Nieświętego Krzyża i klimaty Indiana Jonesowe. Chętnie poczytałabym coś więcej na ten temat. Myślę, że ten tekst bardziej trafia w mój gust, więc dlatego pozwoliłam sobie dać odrobinę wyższą ocenę.

Pozdrawiam :)

Dziękuję wam za oceny i komentarze, odniosę się do nich niedługo (będę mógł już w przyszłym tygodniu).

Слава Україні!

Dzień doberek, hmmmm. 

No nie ukrywam, niezbyt moje gusta jeśli chodzi o tematykę, więc pod górkę mają obydwa teksty ;) 

Tutaj strzelam, że Radek. Technicznie wszystko cacy, jednak historia niezbyt mnie porwała. Choć ten Reptilianin i jego wężowate "sss" całkiem urocze :P Końcówka jednak taka, hmmm – dostał kulę w łeb i tyle. No – tyłka nie urwało, źle nie było, ale tekst pozostaje dla mnie obojętny. 

Sru-tu-tu-tu. 

Interesujący pomysł, ale proporcje części wstępnej i właściwego rozwiązania zachwiane. Niemniej muszę przyznać, że wyszły całkiem fajne szorciaki w tym pojedynku.

http://altronapoleone.home.blog

Żadna siła na świecie nie sprawi, że w tytule zobaczę coś innego niż “Dziedzictwo Dzbanu”.

Lektura trochę nużyła. Zakończenie moim zdaniem oklepane, choć można było się uśmiechnąć. Jednak w pojedynku wolę rywala. Trzy gwiazdeczki.

deviantart.com/sil-vah

Żadna siła na świecie nie sprawi, że w tytule zobaczę coś innego niż “Dziedzictwo Dzbanu”.

Witaj w klubie XD

http://altronapoleone.home.blog

Ja też! Ja też!

Dobrze chociaż, że nie dziewictwo dzbanu…

Babska logika rządzi!

Oba wyrównane. Warsztatowo Dziban lepszy,  choć niektóre myśli u konkurencji ciekawe.

Też poszukiwałam w opku „dzbana”. 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Krokusie,

Trochę mi się przypomniały pierwsze odcinki Kapitana Bomby ;)

Nie ukrywam, trochę oglądałem Egzorcysty na przemian z pisankiem, więc pewnie trochę to wpłynęło;)

 

Ananke,

wydawało mi się przy pisaniu, że akurat początek będzie lepszy od końcówki. Bo tą końcówkę pisałem w pośpiechu i przy groźbie limitu:P Dlatego fajnie dostać taką opinię:)

Opowieść ostatniego z ludu – okej, wysłali roboreptilian w kosmos, więc główni bohaterowie to roboty. A skoro tak, to nie zorientowaliby się wcześniej? Naciągana teoria. Poza tym, skoro stworzyli roboty, nie mogli trochę zostawić u siebie?

I czemu „mała pula genetyczna” sprawiała, że wymierali? Tak czy siak mogli się mnożyć, chyba że nie chcieli, ale w tekście tego brakuje.

Nie, zamysł był taki, że Reptilianie wysłali roboty, ludzie wychowali ludzi i pełnili rolę tych reptilian, którzy pojawiają się w naszych teoriach spiskowych. Także ludzie to ludzie, ale chyba zbyt zagmatwałem i za mało wyjaśniłem. Znowu limit!

Dziękuję za komentarz, uważam takie spisywanie na bieżąco przeżyć za bardzo przydatne dla autora:)

 

Ambush, dzięki:) Cieszę się, że doceniłaś światotwórstwo i syczenie (tego się nie spodziewałem:) )

 

Reg, rzeczywiście trochę zaburzone te proporcje, teraz to widzę. Dziękuję za łapankę:)

 

silverze,

Kolejna sprawa – staruszek mający dziesięć tysięcy lat, który oczekuje na przybycie Ziemian, ale oczekuje tak, żeby nikt go nie mógł znaleźć? Nie wypatruje, nie nadaje sygnałów, nie ma zwiadowców, którzy by mogli donieść o przybyciu obcych, bo środków na komunikację z Ziemią jak rozumiem już nie ma. Ukrył się najgłębiej jak się dało, prawie nieznajdywalny

No, to rzeczywiście słabe:P

a mimo to w końcówce zaistniał w zasadzie tylko po to, żeby wygłosić infodumpowy monolog i skonać?

A w tym widziałem pewien absurdalny humor, ale rozumiem, że mogło nie porwać;)

 

I chyba przejmowałeś się, że za ostro zjechałeś, więc powiem Ci, żebyś się nie przejmował. Przynajmniej mnie nawet cieszą bardziej dojeżdżające komentarze, dopóki walisz merytorycznie i kulturalnie:)

 

Sagicie,

Nie jestem przeciwnikiem wulgaryzmów w tekstach, ale na podstawie poziomu postaci, zakładam, że byli to synowie Mireczka, z pozytywnym nastawieniem, że co by nie było, tak dadzą kurna radę, co zgrzyta mi z klimatem kosmicznym. :P

Trochę tak jest:P Znaczy to poza zgrzytaniem, bo to opinia, ale cenna:)

 

Irko,

Mam wrażenie, że reptlianie stworzyli mechaniczne odpowiedniki siebie, a nie ludzi, i wysłali je na poszukiwanie zamieszkałych planet. A bestia z cytatu to właśnie jeden z takich robotów. Nie mam jednak pojęcia, jak ludzie trafili na planetę reptilian.

Tak właśnie było:P A co do tego jak trafili – po starych księgach, manuskryptach, coś takiego. Chyba był o tym fragment, ale musiałem wyciąć przy wycinaniu:)

 

BK,

dzięki za opinię, być może rzeczywiście trzeba było trochę bardziej pójść w humor. I rzeczywiście może trochę się bałem, żeby nie zrobić z tego kapitana Bomby zupełnie. Następnym razem nie będę się hamował:P

 

Maleeno,

może kiedyś jeszcze pociągnę ten wątek:P

 

ND,

Tutaj strzelam

Srutututu.

Badum, tsss.

 

SIlvo,

Żadna siła na świecie nie sprawi, że w tytule zobaczę coś innego niż “Dziedzictwo Dzbanu”.

Mogę zmienić na “Dzbanu”:P Chociaż wersja Finkli bardziej kusi:P

 

 

mindefaj, Koalo, Geki, Anet, Shanti, Zanadro, krarze, Finklo, SNDWLKR, drakaino, asylum,

 

wybaczcie, że tak zbiorczo. Nie mam nic mądrego do dodania, ani błyskotliwej riposty/żartu, ale wszystko uważnie przeczytałem i wyciągam wnioski. Podstawowe chyba to zaburzone proporcje i źle zaplanowana logika działań prajaszczura:P

 

Dziękuję wszystkim za lekturę i pomoc w pojedynku:)))

 

Слава Україні!

Te, a mnie pominąłeś. Foch, Golodhu wstrentny :P

Known some call is air am

Przynajmniej mnie nawet cieszą bardziej dojeżdżające komentarze, dopóki walisz merytorycznie i kulturalnie:)

 

Hyh… :)

Powiem Ci, że moim zdaniem wiele zależy od tego, ile włożyłeś w daną działalność serca i energii. Ja np. rzadko przejmuję się negatywnymi komentarzami, bo mam świadomość, jak mało się angażowałem w teksty, które tutaj wylądowały… 

Raz, że ludzie spuszczający je w kiblu mają rację, a dwa, że ja się przy tym dużo uczę, obserwuję komentarze itd. Więc wilk syty i owca cała.

Z drugiej strony, gdybym siedział nad czymś przez dwa miesiące i zarywał nocki, żeby doszlifować tekst do perfekcji, a potem zobaczył kilometrową łapankę błędów technicznych od Reg i 25k znaków konstruktywnego walcowania logiki od Marasa, to chyba jednak by mnie to trochę ruszyło :]

O nie, wybacz Outta, to jakieś fatalne przeoczenie! Przeczytałem oczywiście Twój komentarz i też dziękuję za komentarz:P

W sumie myślisz, że to samo Srutututu i bez niego (ale z rozwaleniem głowy) końcówka byłaby lepsza?

Слава Україні!

Silver, po dwóch miesiącach zarywania nocek to już Reg i Maras nie powinni mieć się czego czepiać:P

I tak jak mówisz – przynajmniej z tych komentarzy się uczymy;)

Слава Україні!

Silver, po dwóch miesiącach zarywania nocek to już Reg i Maras nie powinni mieć się czego czepiać:P

 

A to dlaczego? Ile razy zdarzyło się, że na forum wjeżdżała osoba z pierwszym opowiadaniem w życiu, które miało po 30-50k znaków? Takiego tekstu nie pisze się z dnia na dzień, ktoś musiał tłuc w te klawisze z uporem maniaka. Ale to i tak dobrze, bo wielu zaczyna od pisania książki :D 

To ile czasu jesteś w stanie poświęcić na obróbkę tekstu nie zawsze przekłada się na jego jakość. Najpierw potrzeba doświadczenia i wiedzy co się robi.

Podam przykład z innej dziedziny sztuki:

Kolega pokazywał mi lata temu, jaki obraz namalowała siostra jego dziewczyny. 

Obraz przedstawiał głowę konia. Przy dużej dozie wyobraźni można było przyjąć, że przy tej głowie była również szyja i tło :D

I to nie jest tak, że dziewczyna się nie napracowała. Przeciwnie – widać było sporo godzin mitręgi i dziubania pędzelkiem. Tyle że dziubania kompletnie bezużytecznego, bo pewne rzeczy zostały totalnie zawalone już na etapie tworzenia szkicu. A potem – im dalej, tym gorzej. 

Niestety, tak to jest, że w w prawie każdej dziedzinie sztuki są kwestie podstawowe, których twórca powinien nauczyć się najpierw. Jeśli nie jest w stanie wyłapać prawidłowych proporcji, perspektywy itd. to nic mu nie pomoże mistrzowskie ukazanie bryły. A jeśli bryła i walor nie będą “siedzieć” na obrazie, to ekstrawaganckie operowanie barwą też nic nie da. Najważniejsze sprawy najpierw. 

W opowiadaniu tak samo – bez dobrze zbudowanego “szkieletu” nie będzie ważne ile dodasz smaczków i dodatków. Szczególnie, że w wydaniu nowicjusza, te smaczki i dodatki to zazwyczaj “sen wariata, śniony nieprzytomnie”…

 

Ech, strasznie mi przemądrzały post wyszedł, chyba czas na spacer :)

No dobrze, silverze, zgadzam się:P Myślałem dotąd o nas, a my mamy jednak – w przeciwieństwie do autorów pierwszego opowiadania w życiu (a przynajmniej do niektórych z nich) – osoby z doświadczeniem, które mogą pomóc nam to dobrze poprawić tak pod kątem językowym, jak i fabularnym.

Слава Україні!

No, mogę schować maczetę ;)

Known some call is air am

Przeczytałem z przyjemnością. Zauważyłem sporo konstrukcji żywcem wziętych ode mnie, co cieszy i bawi, bo rozumiem dlaczego brali nas za nas (tzn. Ciebie za mnie i mnie za Ciebie).

Dobra akcja, idę poprosić o klik biblioteczny.

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Aż tak bardzo nie starałem się kraść Twoich konstrukcji i przynajmniej część wyszło przypadkiem, ale jak wyszło, to dobrze:P

I dobrze, że przypominasz o kliku – ode mnie też się należy, tylko z jakiegoś powodu wymazałem z pamięci istnienie tego bytu, jakim jest Biblioteka:P

Слава Україні!

Z jakiegoś powodu zapomniałem skomentować, mimo że w głosowaniu brałem udział.

Podobało mi się bardziej, niż opko konkurenta, głównie przez płynniejszą akcję, podejście do tematu z humorem i finalne odstrzelenie gada (chociaż SRUTUTUTU trochę mnie zażenowało).

Już w drugim pojedynku wskazuję Cię na zwycięzcę, jakiś prywatny czempion się z Ciebie robi :)

 

Z pozdrowieniami,

fmsduval

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Dzięki fmsduvalu. Cieszę się w takim razie, że bardziej doceniasz moje teksty:P

Слава Україні!

Nowa Fantastyka