Rozpoczęła się sześćdziesiąta, ostatnia, minuta finałowego meczu o mistrzostwo Ligi Narodów w Haborballu. Ferenc czuł spływające po twarzy strużki potu. Gdy pomyślał o zbliżającej się dogrywce, nogi zaciążyły mu jeszcze bardziej.
– Nie zrobić nic głupiego, może trafi się kontra, ale przede wszystkim: bez głupich błędów – krzyknął w języku magyońskim do kolegów z drużyny.
Wiedział, że jego słowa wyłapią rozstawione wokół stadionu mikrofony, sztuczna inteligencja automatycznie przetłumaczy je na wspólny, a potem trafią do głośników telewizorów na całym świecie. Finał Ligi Narodów był corocznym świętem sportu na całym globie, nawet najbardziej zatwardziali przeciwnicy tej brutalnej gry, siadali wtedy przed telewizorami i obserwowali starcie o być albo nie być na kartach historii. Z kolei bukmacherzy nie skrywali radości na widok rosnących słupków wpłat z zakładów.
Sędzia ustawił dwóch zawodników przeciwnych drużyn: Magyonii i Geralii, naprzeciwko siebie do rzutu wolnego. Podrzucił twardą, kompozytową piłkę, a dwóch rosłych zawodników skoczyło do niej, próbując trącić ją czubkami palców w stronę kolegów z drużyny. Geralczyk nieznacznie uprzedził przeciwnika i piłka trafiła w ręce kolegów z jego zespołu. Ferenc rzucił się pędem do obrony własnej bramki, ale widział, że Gerd Bergmann, zawodnik, którego krył, zostawił go za plecami. Cały mecz bez błędów, a teraz trafił mu się taki babol! Próbował zmusić nogi do szybszego biegu. Widział, jak piłka leci w kierunku wychodzącego na czystą pozycję Gerda. Rzucił się szczupakiem do przodu i próbował trącić ją czubkami palców. Nie trafił. Gerd zorientował się i sprytnie, niemal niezauważalnie zmienił kierunek biegu. Wyciągnięta ręka Magyończyka zahaczyła jego nogi i zawodnik z Geralii runął na ziemię. Ferenc zaklął w duchu siarczyście. Dźwięk gwizdka sędziego spadł na niego jak ostrze gilotyny. Karny!
Stadion oszalał. Do sędziego zbiegli się protestujący Magyończycy. Komentatorzy odchodzili od zmysłów, nie mogli uwierzyć: oto starcie dwóch legend, kluczowych zawodników swoich drużyn, miało zadecydować o mistrzostwie w ostatniej minucie!
– Frajer – powiedział we wspólnym Gerd, zasłaniając usta dłonią.
Żaden algorytm odczytywania treści z ruchu warg nie był w stanie pokonać takiej naturalnej przeszkody, a w tumulcie, jaki ogarnął stadion, nawet najlepsze mikrofony nie potrafiły wychwycić tych słów. Usłyszał je tylko Ferenc.
Karnego miał wykonać sam poszkodowany. Wszyscy oprócz niego i obu bramkarzy, zgodnie z przepisami, ustawili się na linii środkowej boiska. Stadion zastygł w oczekiwaniu.
Ciszę przeszył gwizdek sędziego. Gerd ustawiony z piłką pod własną bramką przybił piątkę ze swoim bramkarzem.
– Hanza! – krzyknął.
Był to bojowy okrzyk Geralczyków. Sprzyjająca im połowa stadionu oszalała. Druga strona zagryzała palce.
Gerd ruszył biegiem, kozłując piłkę. Dopiero gdy minie ustawionych na linii środkowej zawodników, ci będą mogli się ruszyć. Nabrał prędkość. W pełnym pędzie wbiegł na połowę przeciwnika. Pozostali gracze ruszyli za nim w pogoń. Tylko załamany Ferenc pozostał w miejscu. Tymczasem Gerd zbliżał się do bramki Magyończyków. Jeszcze trzydzieści metrów. Karne rzucało się zazwyczaj z około dziesięciu. Dwadzieścia pięć metrów, dwadzieścia. Rzut!
Magyoński bramkarz został na piętach, dał się zaskoczyć! W bezruchu obserwował, jak kompozytowa kula leci w prawy narożnik jego bramki. Stadion ucichł, aż słychać było świst powietrza wokół lecącej piłki.
Słupek!
Piłka odbiła się od słupka i poleciała wprost w bramkarza. Ten z trudem ją opanował i niewiele myśląc, rzucił przed siebie. Grzmot z trybun rozrywał bębenki w uszach. Piłka poleciała na przeciwległą stronę boiska. Jej tor lotu tuż przed bramkarzem Geralczyków przeciął Ferenc. Złapał jedną ręką, a potem technicznym rzutem w górny róg bramki zdobył gola. Pięć do czterech! Siedemnaście sekund do końca!
Ferenc utonął w objęciach kolegów, mikrofony w budkach komentatorskich szkliły się od śliny pryskającej z ust dziennikarzy. Żelbet trybun drżał w posadach, cała Magyonia wrzasnęła jak jeden mąż. W Geralii trzaskały rozbijane ekrany telewizorów.
Dopiero po chwili sędzia opanował zamieszanie na boisku.
– Siedemnaście sekund! Bez głupich błędów – krzyczał Ferenc, patrząc na zatrzymany zegar.
Sędzia wznowił grę.
Geralczycy rzucili się do ataku. Piłka powędrowała pod bramkę Magyonii, zakotłowało się. Osiem sekund. Bramkarz Geralii walczył w polu karnym przeciwników. Pięć sekund. Potężne zamieszanie. Trzy. Ferenc przechwycił podanie. Przewracając się, rzucił w kierunku pustej bramki. Niecelnie. Rozległa się końcowa syrena. Stadion eksplodował.
Drużyna Geralii stała osłupiona, Magyończycy biegali w euforii pomiędzy nimi. Ferenc podbiegł do Gerda. Teatralnie przysłonił usta i krzyknął:
– Hanza, frajerze!
Ten chwycił go za ramię, a drugą ręką ponownie przysłonił usta.
– Jeszcze cię zniszczę, gnoju – odpowiedział i zwarli się w zapaśniczym klinczu.
Szybko rozdzielili ich członkowie obu drużyn. Z pozoru błahy incydent, w kolejnych dniach nabił miliony wyświetleń na stronie właściciela praw do transmisji.
***
Dwa tygodnie wakacji, jakie przysługiwały mu po każdym sezonie, Ferenc spędził w nadmorskim apartamencie państwowego ośrodka wypoczynkowego „Złota”, wraz z żoną Bianką oraz synami Nandorem i Zoltanem. Dla przeciętnego obywatela Magyonii ośrodek ten był niedostępny, ale często korzystały z niego ważne osobistości państwowe. Po tak dramatycznym finale sam prezydent zaoferował Ferencowi ekskluzywny pobyt, zaznaczając, że zawodnik stanie się wręcz twarzą ośrodka. W istocie, na każdym kroku towarzyszył mu osobisty fotograf prezydenta, robiący zdjęcia wszystkich jego aktywności: od śniadania, przez codzienny jogging, zabawy z dziećmi, obiad, popołudniowy trening, aż po romantyczne kolacje z żoną, które marzyło się Ferencowi spędzać poza czujnym obiektywem państwowego aparatu śledczego. Uznawał to jednak za cenę swojej popularności i akceptował. Wiedział, że przeciętnego obywatela stać co najwyżej na kilka dni urlopu w zatłoczonym hotelu o niskim standardzie, bez połowy udogodnień, jakich miał okazję zaznać.
Wakacje wystarczyły, by zatęsknił za reprezentacją. Roztrenowanie, regeneracja, czas spędzony z rodziną: to wszystko było dla niego ważne, ale miało też swój czas w kalendarzu, który właśnie się kończył. Wracał czas treningów, dyskusji w szatni i ligowych meczów.
***
Już przed pierwszym treningiem padło pytanie:
– Hej, a gdzie Gyula?
Zrobiło się zamieszanie, piłkarze szukali wzrokiem kolegi i jednocześnie próbowali się policzyć nawzajem.
– Trenerze? – zagadnął Ferenc.
Gusztáv Szalai stał przed swoim zespołem ze spuszczoną głową i rękami splecionymi za plecami. Głośno westchnął, wszyscy ucichli.
– Gyula nie został powołany – odparł powoli, nie podnosząc wzroku.
Piłkarze milcząco wymienili spojrzenia. Gyula Gulácsi co prawda popełnił w finale błąd, ale przez cały sezon był mocnym punktem zespołu, nieraz ratował wynik i wszyscy w drużynie mu ufali. Ale decyzji trenera nikt nie śmiał podważyć.
Szkoleniowiec westchnął ponownie, podniósł wzrok za plecy zawodników. Ferenc obrócił się, a potem szturchnął łokciem László, który stał najbliżej; reszta zespołu również się obejrzała.
Po przeciwległej stronie boiska stał niewysoki mężczyzna z łysiejącą głową, ubrany w nieco zbyt obszerny, czarny garnitur i białą koszulę bez krawata. Przyglądał się drużynie narodowej zza wielkich okularów przeciwsłonecznych.
– Na rozgrzewkę dziesięć okrążeń, potem ćwiczenia w parach. Dzisiaj trening wprowadzający, bez piłek – powiedział sucho trener.
***
Krótką drogę z treningu do hotelu przeszli w parach.
– To gość z UOO? – zapytał Ferenca przyjaciel, z którym dzielił pokój, László Botka.
Lider Magyończyków obejrzał się za siebie.
– To musi mieć związek z Gyulą. Musimy się dowiedzieć, dlaczego wyleciał.
László kiwnął głową.
– Mają podsłuchy, ukryte kamery na boisku i w hotelu, a przysyłają jakiegoś kurdupla, żeby miał na nas oko. To jakieś metody z minionej epoki!
Ferenc wzruszył ramionami.
– To znaczy, że sprawa jest poważna. Rozmawiamy o tym tylko tutaj: od bramy stadionu, do trawnika przed hotelem. Wszędzie indziej będą mieć nas na podsłuchu. Jakby któryś z chłopaków zaczął temat, ucinaj.
– Tylko tutaj – powtórzył za przyjacielem László. – To nam zostało. Zasrane trzysta metrów wolności.
Ferenc obejrzał się jeszcze za siebie. Korowód zawodników zamykał mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych.
***
Następnego dnia, gdy wracali z wieczornego treningu, Mihály Lang zatrzymał się w połowie drogi powrotnej i każdemu, kto go mijał, szeptał te same słowa:
– Wejdź na stronę ministerstwa sportu, artykuł o meczu finałowym.
Gdy doszedł do niego jegomość w garniturze, uśmiechnął się teatralnie.
– Jestem Mihály – wyciągnął rękę w geście powitania – a pan? Może skoczymy na szybkie piwko?
Agent Urzędu Ochrony Obywateli nawet nie zwolnił. Minął zawodnika, nie podnosząc choćby brwi. Mihály zmarszczył czoło i splunął pod nogi.
***
Ferenc zaraz po powrocie do pokoju usiadł na łóżku i uruchomił tablet. Naprzeciwko László zrobił to samo. Zalogowali się na swoje profile zaufane, przez które UOO miało dostęp do całej historii przeglądania, ale były też jedynym sposobem na podłączenie się do sieci, a w zasadzie do cenzurowanej przez rząd Magyonii części globalnetu.
Skrupulatnie studiowali treść artykułu, w którym systemowy dziennikarz wychwalał sukces rodaków, jednocześnie przedstawiając przeciwników jako najgorszych wrogów wielkiej Magyonii. Ferencowi zbierało się na wymioty, gdy przedstawiano go jako zesłańca niebios, a przeciwników równano z najgorszym sortem odszczepieńców. „Zasrana propaganda” – pomyślał. Z Geralczykami zawsze mieli na pieńku, ich mecze określano mianem klasyków. Bergmanna z kolei nie lubił za butę i arogancję, ale mimo wszystko artykuł nie był obiektywny w ani jednym akapicie.
Czytał go już drugi raz, szukając jakiejkolwiek wskazówki.
– Puszka – zawołał go László przezwiskiem.
Ferenc podniósł wzrok: przyjaciel pokazywał na swoim tablecie zdjęcie z artykułu. Szybko przewinął stronę na swoim urządzeniu. Zmarszczył brwi, przypatrując się fotografii w poszukiwaniu jakiegoś istotnego szczegółu.
Nagle zaklął pod nosem. Na zdjęciu cała drużyna wznosiła puchar za zwycięstwo w Lidze Narodów. Cała, oprócz Gyuli. Ktoś wprawnie usunął sylwetkę bramkarza z kadru.
***
W drodze na poranny trening zdążyli jedynie zdawkowo wymienić uwagi. Gyula świętował razem z nimi, skakał na podium, pił szampana z pucharu – tego byli pewni. Dlaczego został usunięty ze zdjęć – tego nikt się nie domyślał.
Każdy z zawodników zacisnął usta i zmarszczył brwi, gdy wchodził na płytę boiska: trener Szalai czekał na nich w milczeniu, a tuż obok stał kurdupel w ciemnych okularach.
Stanęli w niezbyt równym szeregu, wszyscy skrzyżowali ręce na piersiach i patrzyli nieprzychylnie na gościa.
– Panowie – odchrząknął Szalai. – Pan Hadszeg Brunnszo ma kilka słów do powiedzenia.
Kurdupel skinął głową.
– Dziękuję trenerze – powiedział wolno. – Dzień dobry, panowie. Nazywam się Hadszeg Brunnszo, jestem…
– Hadszeg! – krzyknął Mihály z ironią w głosie. – Miło wreszcie poznać, wczoraj mi się nie przedstawiłeś.
Mężczyzna w ciemnych okularach nawet nie drgnął, cierpliwie poczekał, aż Lang skończy i kontynuował.
– Jestem przedstawicielem Urzędu Ochrony Obywateli. Wy zaś jesteście dumą naszego narodu. Przybyłem na zgrupowanie z prostego powodu: dopilnować, by przygotowania do sezonu przebiegły sprawnie i bez żadnych przeszkód.
– Hurra! Urząd Ochrony Obywateli chroni naród przed blamażem w lidze! – wtrącił się ponownie Mihály.
Tym razem Brunnszo zwrócił się w jego stronę.
– UOO chroni was, żebyście mogli skoncentrować się na tym, co najważniejsze: na formie sportowej.
– A jakbyś tak, Hadszeg, przestał pierdolić? – Mihály stał z uśmiechem na ustach i przechyloną na bok głową.
Łysina rządowego agenta poczerwieniała, ale ani jeden mięsień nawet nie drgnął na jego twarzy.
– Właśnie tego chcemy uniknąć: rozluźnienia. Może trzeba wprowadzić więcej dyscypliny – zwrócił się do trenera, po czym spokojnym krokiem odszedł w stronę hotelu.
– Lang, do cholery! – wysyczał Gusztáv Szalai.
Zaklął jeszcze pod nosem i zaordynował rozgrzewkę.
***
Na popołudniowym treningu Mihály Lang już się nie pojawił. Słowa były zbędne.
***
– Myślisz, że zasrańce z Geralii też mają na głowie takich cieci? – zapytał László w drodze do hotelu.
Ferenc prychnął.
– Żartujesz? Tamci pływają w forsie. Tam jest inny świat, László.
– A niby skąd wiesz?
Puszka milczał przez chwilę.
– Nikomu nie mów, dobra?
– No, dobra. – Wzruszył ramionami László.
– Na wakacjach w tym ośrodku, ostatniej nocy udało mi się podłączyć do tamtejszej sieci. Tam mają łączność bez cenzury ze światowym globalnetem, nie musiałem się nawet logować profilem zaufanym. W pierwszej kolejności wyszukałem info o nas, potem o Geralii, Gerdzie… Wiesz, co gnój opowiadał w wywiadzie? Że jesteśmy „reżimowymi marionetkami, propagandowymi narzędziami do budowania wizji idealnego państwa”. My! Ty, ja i chłopaki!
László otworzył szeroko usta i oczy. Słuchał w milczeniu.
– W tym samym wywiadzie krytykował własny rząd, miał pretensje do związku haborballa w Geralii. To wszystko, kurwa, mógł wyszukać każdy dzieciak w jego kraju, każdy jeden Geralczyk, Ravelczyk, czy Brolijczyk. Nikt tego nie cenzurował! – zamilkł na chwilę. Byli już blisko hotelu. – Nie mów tego chłopakom.
– Ale chyba powinniśmy, przecież…
– Nie mów – wysyczał. – Nie, i już!
– Puszka! – usłyszeli głos trenera zza pleców.
Odwrócili się i zobaczyli, jak Gusztáv Szalai zbliża się do nich z ogniem w oczach i bojowym nastawieniem.
– Czekaj, Puszka! – powtórzył trener.
Ferenc patrzył na niego zdziwiony.
– Słuchaj mnie teraz – Szalai chwycił zawodnika za ramiona i szarpnął. – To, że sezon jeszcze się nie rozpoczął, nie znaczy, że możesz odpuszczać. Jesteś liderem i masz trenować jak lider, zrozumiano?!
Na ułamek sekundy z twarzy szkoleniowca zniknęła wściekłość, a Ferencowi wydawało się, że ten mrugnął do niego jednym okiem. Szalai chwycił Puszkę za koszulkę i przyciągnął do siebie.
– Nie zawiedź mnie, chłopcze – wysyczał.
A następnie niemal niezauważalnym ruchem wrzucił mu coś za kołnierz i oddalił się pospiesznie.
Wszyscy, którzy byli w pobliżu, patrzyli to na trenera, to na Ferenca. Puszka wymacał poskładany kawałek papieru pod koszulką wpuszczoną w spodenki.
– Przepraszam, panowie – odezwał się. – Następnym razem dam z siebie wszystko.
***
Ferenc próbował wymyślić sposób, by obejrzeć przesyłkę od trenera. Nic nie przychodziło mu do głowy, kamery były wszędzie. Świadomość, że na kawałku papieru mogą być ważne informacje, a on nie może ich nawet przeczytać, sprawiała, że odchodził od zmysłów.
– Wszystko w porządku? – zapytał László. – Na treningu było dobrze, nie wiem za co trener…
– Jest w porządku – przerwał mu Ferenc. – Trener miał rację.
Przyjaciel przypatrywał mu się jeszcze przez chwilę, a potem wrócił do czytania na swoim tablecie.
Latarka! Kiedyś, podczas wyjazdowego meczu, na jednym ze stoisk reklamowych rozdawali niewielkie latarki z kolorowym logo tamtejszej firmy. Jakimś cudem przy przekraczaniu granicy celnicy nie skonfiskowali jej, więc wciąż powinna znajdować się w kieszeni plecaka.
Sprawdził. Jest.
Teraz wystarczyło poczekać, aż nadejdzie noc.
***
Gdy zgasili światło i położyli się w łóżkach, Ferenc czekał w ciemności, aż przyjaciel zaśnie. Pod poduszką trzymał latarkę i kartkę od trenera. Serce waliło mu jak dzwon, nie miał się co bać, że sam przymknie oczy ze zmęczenia. Po kilkunastu minutach usłyszał chrapanie z drugiego łóżka.
Nasunął powoli kołdrę na głowę, upewnił się, że ta przykrywa go szczelnie i włączył latarkę. Rozwinął zawiniątko, które okazało się pierwszą stroną jakiegoś zagranicznego magazynu. Tematem numeru było zdobycie mistrzostwa Ligi Narodów przez Magyończyków. Ferenc przyjrzał się zdjęciu, które wypełniało całą stronę: jego drużyna wznosiła puchar w geście tryumfu. Wyszukał Gyulę, przyjrzał się dokładnie. Wtedy serce zabiło mu jeszcze mocniej.
***
– Podczas fety Gyula miał na ramieniu opaskę z flagą Wolnej Magyonii, podaj dalej – powiedział Ferenc do László, gdy znów wyszli na swoje trzysta metrów wolności.
Jeden zwolnił, drugi przyspieszył, przekazywali informację kolejnym zawodnikom. Wchodząc na boisko, wiedzieli już wszyscy. Milczeli.
Wolna Magyonia była organizacją opozycyjną, tworzącą rząd na uchodźctwie. Respektowali prawo sprzed puczu, czy jak to nazywała obecna władza Magyonii: Zielonego Powstania; wojskowego przewrotu, w którym rządy siłą przejęło wojsko. Jeszcze dwadzieścia lat temu wiedział o tym każdy w kraju, ale rok po roku pamięć o tych wydarzeniach wymazywano, przestrzeń publiczna podlegała ścisłej cenzurze i nikt nie chciał o tym rozmawiać, nawet w domowym zaciszu.
Zielone Powstanie przyniosło nowy ład, prawo i flagę. Wcześniejszą, czerwono-biało-zieloną, zastąpiła zielona z czerwonym pasem u dołu i biało-czerwonym ornamentem ludowym przy drzewcu. Cenzura nie miała litości dla żadnej formy symboli starego ustroju. Naród został pozbawiony wolności i historii, a nad wszystkim czuwały wszelkiej maści systemy podsłuchów, wizji i rejestrów aktywności cyfrowej.
Przez cały trening Ferenc miał przed oczami Gyulę Gulácsiego, na którego ramieniu dumnie widniała opaska w trzy poziome pasy: czerwony, biały i zielony.
W tamtym zamieszaniu nikt nie zauważył. Nikt, oprócz czujnego oka cenzury.
***
Trzysta metrów. Tyle musiało wystarczyć podczas ostatnich dni zgrupowania, by ustalić, jak mają się zachować. Do pierwszego meczu w sezonie zostały dwa tygodnie, ale po powrocie do stolicy, gdzie stacjonowali na co dzień w trakcie sezonu, nie mieli nawet co liczyć na choćby pięć metrów, gdzie nie byłoby podsłuchów i czujnych oczu kamer.
Trzysta metrów, pokonywane w tę i we w tę, trening po treningu, było jak powiew wolności, którą państwo zabierało im w każdej sekundzie życia od chwili narodzin. Szepty, ustalenia przekazywane półgębkiem, to wszystko budowało nadzieję, że przecież gdzieś tam jest wolny świat, gdzie ludzie tacy sami jak oni mogą mówić, co chcą.
***
Rozgrzewka Magyończyków przed pierwszym meczem fazy zasadniczej wyglądała na niezwykle intensywną. Komentatorzy zgodnie oceniali, że w przedmeczowej demonstracji siły, Ravelczycy wypadli wyjątkowo słabo i nawet jeśli ktoś wcześniej twierdził, że mogą sprawić niespodziankę, teraz nie mógł mieć wątpliwości: obrońcy tytułu nie zamierzali brać jeńców.
Nikt nie zwrócił już uwagi, że Ravelczycy swój hymn odśpiewali wyjątkowo głośno, a Magyończycy solidarnie przemilczeli zielono-powstańczą pieśń, będącą oficjalnym hymnem państwowym. Bukmacherzy z całego świata chętnie przyjmowali zakłady za zwycięstwem Ravelii, bo jaka była szansa, że mistrzowie przegrają mecz? Tylko naiwni i pijani, skuszeni wysokim kursem, obstawiali zwycięstwo skazywanych na pożarcie zawodników niewielkiego państewka z zachodu.
Ferenc rozejrzał się po boisku i skinął kolegom. Sędzia sprawdził gotowość kapitanów, poczekał na sygnał ze stolika protokolanta, w końcu dostał ostateczną zgodę na rozpoczęcie od realizatora transmisji.
Ravelczycy zaczynali. Gwizdek. Ruszyli do ataku. Nagle stadion ucichł.
Żaden z Magyończyków nie ruszył się z miejsca.
– Za wolność, Gyula! – wrzasnął Ferenc.
Miał nadzieję, że cenzura nie zdąży tego wyciąć.
Każdy zawodnik mistrzów Ligi Narodów zasłonił usta dłonią, a drugą, zaciśniętą w pięść, uniósł nad głową.
W ciszy, która ogarnęła stadion, słychać było tylko krzyki ich przeciwników.
– Co jest?!
– Rzucaj!
– Nie, stój!
– Jasna cholera, o co chodzi?!
W studiu realizatorskim Państwowej Telewizji Magyonii cenzor klął siarczyście na całą ekipę. Transmisję urwano dopiero po kilku minutach, gdy dobiegł do głównego wyłącznika prądu.
***
– Nie rozumiecie swojej sytuacji, Pisztoly.
Kurdupel w ciemnych okularach zapalił kolejnego papierosa. Dym wypełniający niewielki pokój przesłuchań, drażnił Ferenca w nozdrza.
– Jesteście gwiazdą. Najlepszy strzelec, najlepszy asystent, lider zespołu, no i MVP Ligi Narodów.
Agent przyglądał się zawodnikowi, który spuścił wzrok na skute kajdankami ręce.
– Reprezentant kraju, bohater narodowy – kontynuował powoli. – Brzmi pięknie, ale to już zobowiązania. Powinniście świecić przykładem. – Zaciągnął się papierosem. – A wykazaliście się rażącą niekompetencją. To kwestia solidarności. Kwestia honoru. Waszego i narodowego. Cały kraj na was liczył, każdy obywatel miał nadzieję na kolejne zwycięstwo, a wy nas wystawiliście. Nas, tak nas. Mnie też. Do tego Federacja nałoży na nas karę za gesty polityczne, myślicie, że kto za to zapłaci? Nie wy, tylko obywatele, którzy uczciwie płacą podatki i pracują na was.
Zaciągnął się ponownie. Leniwie wypuścił obłok dymu, który wpasował się w gęstą zawiesinę w powietrzu.
– Puścimy to w niepamięć – powiedział kurdupel przyjaznym tonem, patrząc gdzieś w bok. – To tylko jeden mecz, do kolejnych podejdziecie w pełni profesjonalnie, z pełnym zaangażowaniem. – Uśmiechnął się i spojrzał na Ferenca przez ciemne okulary. – Prawda?
Chwilę siedzieli w milczeniu. Dym w pokoju gęstniał.
– Honor i ojczyzna. Kiedyś był jeszcze Bóg – zaśmiał się ze swojego żartu. – Viktor! – krzyknął po chwili.
Do pokoju wszedł klawisz. Kurdupel skinął w stronę Ferenca, a strażnik rozpiął kajdanki.
– Możecie iść.
Ferenc z trudem wstał, mięśnie zastygły od kilkugodzinnego siedzenia.
– Jeszcze jedno – dodał kurdupel, gdy Ferenc przechodził już przez drzwi. – László Botka. Rok temu się ożenił. Znacie jego żonę, prawda? Piękna kobieta. – Zaciągnął się, a Ferencowi serce podeszło do gardła. – Jesteście odpowiedzialni nie tylko za kraj, ale od teraz przede wszystkim za nią. To kwestia honoru.
Uśmiechnął się jadowicie. Ferenc zacisnął usta i pięści.
– A ten László, to honorowy jest? – ciągnął agent. – Bo widzisz, martwię się o twoją rodzinę, odkąd stał się za nią odpowiedzialny.
Strażnik wypchnął zawodnika na zewnątrz.
***
Mecz drugiej kolejki fazy zasadniczej zgromadził przed telewizorami nie mniej widzów niż poprzedni finał. Jeszcze przed sezonem Geralczycy odgrażali się w mediach rychłym rewanżem, tym bardziej że mecz miał być rozgrywany na ich terenie, ale po wydarzeniach z pierwszej kolejki nabrali wody w usta i ograniczali się do wyświechtanych formułek jak „jesteśmy odpowiednio przygotowani do meczu”, czy „wiemy co mamy robić, by pokazać swą najlepszą stronę”. Zapowiadało się, że tym razem nie będzie to mecz na ostrzu noża, ale wszystkich ciekawiło, jak zachowają się zawodnicy obu krajów.
W tunelu, przed wyjściem na boisko, obie drużyny stały ze spuszczonymi głowami. Kamera skupiła się na mających wyprowadzić swoje zespoły Ferencu i Gerdzie. Przed finałem nie szczędzili sobie prowokacji, teraz zdawali się nie dostrzegać, że stoją tuż obok siebie.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów, kibice na stadionie w Geralii nie przywitali swoich odwiecznych rywali gwizdami. Coś dziwnego wisiało w powietrzu.
Po odegraniu hymnów zawodnicy stanęli na swoich pozycjach. Zaczynali Geralczycy, piłkę w rękach obracał Gerd Bergmann. Do momentu, aż sędzia nie dał sygnału do rozpoczęcia spotkania, zespoły nie patrzyły na siebie nawzajem, jakby stała pomiędzy nimi nieprzezroczysta ściana.
Gwizdek. Gerd rzucił piłkę na skrzydło. Magyończycy rozbiegli się po boisku. Próbowali odebrać piłkę, ale ta spadła na trawę tuż przed stopami prawego pomocnika Geralii, odbiła się i wyleciała na aut. Zawodnicy z Magyonii podnieśli głowy. Stadion wybuchł entuzjastycznym krzykiem. Każdy z Geralskich zawodników stał z uniesioną pięścią, a drugą dłonią zasłaniał swoje usta. Stopniowo kibice cichli, a nad trybunami uniosły się zaciśnięte pięści.
Magyończycy stali zdezorientowani i rozglądali się dookoła. Wymieniali pytające spojrzenia.
Do Ferenca podszedł Gerd. Odsłonił usta.
– Pewnie nawet o tym nie słyszałeś, ale źle was oceniłem. Zza tej niewidzialnej kurtyny wyglądaliście inaczej. Przepraszam – powiedział do oniemiałego Puszki. – Rozmawiałem już z kapitanami innych zespołów, przed każdym meczem Ligi będziemy wznosić pięści.
– Nie musieliście – wydukał wzruszony Ferenc – to nie wasza sprawa. – Łzy ciekły mu po policzkach.
– To sprawa honoru – odpowiedział Gerd. – Możemy się nie lubić, podczas meczu możemy walczyć nawet na pięści, ale gdy to przestaje być sport, a w grę wchodzi wolność i godność człowieka, stajemy za wami murem.
– Dziękuję – powiedział drżącym głosem Ferenc.
Tym razem w budynku Państwowej Telewizji Magyonii aż dwóch cenzorów, specjalnie przygotowanych na mecz, czekało na rozwój wypadków. Sygnał do krajowych odbiorników został puszczony z opóźnieniem, by w razie niespodziewanych wypadków, żaden nieprzychylny władzy gest nie przedostał się do telewizorów obywateli. Nikt nie przygotował się tylko na zamknięcie cenzorów w sali nagrań dźwiękowych. Nie mogli przez to zatrzymać również wydania specjalnego serwisu informacyjnego. Wciąż próbowali sforsować zaryglowane drzwi, gdy prezenterka z czerwono-biało-zieloną opaską na ręce informowała o powstaniu, które wybuchło w całym kraju. Wolna Magyonia wstawała z kolan.