- Opowiadanie: fanthomas - Czarny motyl

Czarny motyl

Jest to kompletnie przerobiona wersja Świętego, wywaliłem 90 procent tekstu i zmieniłem fabułę.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

BasementKey, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Czarny motyl

 

Wysiadłem ze zdezelowanego autobusu, po czym odetchnąłem świeżym powietrzem. W pojeździe duszący zapach paliwa mieszał się ze smrodem przywodzącym na myśl wymiociny. Zapach krowiego łajna to przy tym ambrozja.

Nie było żadnej wiaty, ani nawet znaku. Dalej w grę wchodziła jedynie piesza wędrówka.

Kierowca również opuścił duszne wnętrze pojazdu, wyjął papierosa i zaczął go miętosić w ustach. Skoro miał wolną chwilę, zagadnąłem go o okolicę.

– Nie ma tu zbyt wielu mieszkańców – powiedział. – Takie miejsca miastowi nazywają zadupiami lub psimi zadami.  

– A tamta droga?

– Na jej końcu mieszkają tylko dziad i baba. Krążą plotki, że stary, jak to mawia teraz młodzież, mierzwił łono swojej córki, a ona nie wytrzymała i uciekła do lasu. Dawniej jeździła tym autobusem, ale potem słuch o niej zaginął. Pewnie ojczulek pozbył się jej po cichu, a potem rozpowiedział, że zaginęła. A może wilki ją pożarły. Kto to wie? Mieszka tam jeszcze ich parobek, choć nie zdziwiłbym się, gdyby okazał się synem starego zrodzonym z kazirodczego związku. Stanowcze ubytki w mózgu rekompensuje pewnie dodatkowymi palcami u nóg. Ich dom wyznacza kraniec cywilizacji, dalej są tylko lasy.

– I Wiedźmi Wzgórek – powiedziałem. – Właśnie tam zmierzam.

– Po co?

– To jedno z tych zakazanych miejsc, o których podróżnicy mówią szeptem.

– Naprawdę? Raczej nic przyjemnego dla niedzielnych turystów. Szczyt mało wybitny, a widoki żadne, wszystko zakrywają drzewa. Nie wróżę, żeby to się miało szybko zmienić. Jedynie prawdziwi dziwacy się tam wybierają. Wybacz, jeśli cię uraziłem. Powiem tylko tyle… Dotarłeś do miejsca, które bije po oczach neonowym napisem: Zawróć! Ja właśnie tak teraz uczynię.

Z oddali doleciał ryk jelenia. Kierowca schował papierosa, którego nawet nie zdążył zapalić, wsiadł do autobusu i odjechał.

 – Co za pieprzona dzicz – rzekłem do siebie, po czym wyjąłem telefon i pstryknąłem selfie. Nie było sensu dłużej zwlekać, jeśli chciałem tego samego dnia wrócić, a nie zamierzałem przecież nocować na Wiedźmim Wzgórku. Parę zdjęć na szczycie i powrót do domu.

Ruszyłem przed siebie jedyną drogą, która mi pozostała, tak zwaną wyboisto-kamienną.

Po kilkunastu minutach marszu dotarłem do domu, przy którym siedzieli dziad i baba. Sprawiali wrażenie wysuszonych na słońcu kukieł.

– Przepraszam, dojdę tędy na Wiedźmi Wzgórek? – zapytałem.

Stara poruszyła jednym okiem i warknęła:

– Po cóż tam leziesz?

– Lubię dzikie tereny oraz rzadko odwiedzane wzgórza. Odhaczam je sobie w zeszycie.

– Jasne, na pewno chce poruchać czarownice – rzekł dziad cicho. – Przychodzą stamtąd, a ja je dymam. O tak. W przód i w tył.

Stary zaczął się bujać na krześle, prawie z niego spadając.

– Milcz, pokrako! – wrzasnęła jego towarzyszka, a potem zwróciła się do mnie: – Idziesz na własną odpowiedzialność. Tam naprawdę są wiedźmy. I to takie cholernie niemiłe.

– Ja sądzę co innego – dorzucił dziad, po czym złapał się za gardło i zaczął rzęzić. Już myślałem, że stara rzuciła na niego urok, żeby wreszcie się przymknął, ale po chwili wypluł sporą grudkę flegmy. – O czym to ja…?

Dziad i baba zaczęli się przekomarzać, a ja nie miałem czasu, ani ochoty, żeby tego słuchać. Minąłem ich chatę i natknąłem się na wracającego z lasu mężczyznę. Pewnie parobek, o którym wspominał kierowca. Odruchowo zerknąłem mu na dłonie, ale oprócz tego, że były potwornie brudne, nie wyglądały na zdeformowane. Sześciu palców się nie doliczyłem.

– Stary… Daj-daj? – zapytał. Nie zrozumiałem, o co mu chodziło.

– Słucham?

– Stary… Szur-szur?

– Wybacz, ale nie mam pojęcia, co chcesz mi powiedzieć.

Przeszedłem obok niego. Nie chciałem wdawać się w zbędne gadanie. Wyglądał na wybitnie niepełnosprawnego umysłowo. Z ust ciekła mu strużka śliny. Miałem nadzieję, że nie pójdzie za mną. Wolałem przebywać w lesie samemu, niż z kimś takim.

Obliczyłem, że jeśli się nie zgubię, ani nie pożrą mnie wilki, dotrę na szczyt Wiedźmiego Wzgórka w samo południe, dzięki czemu bez problemu zdążę na autobus powrotny. O ile rozkład jazdy umieszczony w Internecie nie był zdezaktualizowany.

Niedaleko od chaty dziada i baby znajdowała się pokryta bluszczem rzeźba. Nie miałem pojęcia, kogo przedstawia. Znałem paru szalonych artystów, którzy strugali w drewnie podobne koszmarki.

– Modlimy się do niego. – Usłyszałem za sobą czyjś głos. Gdy się obejrzałem, dostrzegłem młodą dziewczynę. Nie zorientowałem się nawet, kiedy podeszła. Miała na sobie wyjątkowo brudną sukienkę.

– Czyj to wizerunek? – zapytałem.

Uśmiechnęła się.

– Nie chodziło o rzeźbę, tylko o bluszcz.

A już miałem nadzieję, że nie spotkam więcej wariatów na drodze i bezproblemowo dotrę na szczyt, gdyż w przeciwieństwie do dziada nie zależało mi na przygodach z nieznajomymi.

– Zajebista sprawa – powiedziałem z braku laku. – A ja zmierzam na Wiedźmi Wzgórek.

– Mało osób tędy przechodzi.

Zabrzmiało jakby istniała inna droga, o której nie wiedziałem, ale miałem przeczucie, żeby się nie dopytywać.

– Jesteś córką tego tam… dziada z chaty nieopodal?

– Nie, ze mnie to bardziej taka wesoła rusałka, która lubi pomagać mężczyznom w potrzebie. Pewnie minąłeś tego szurniętego parobka?

– A, czyli po to chodził do lasu.

– Często mnie odwiedza. Utula moją samotność. Czasem wpadnie też stary albo kierowca autobusu. I tak mi radośnie mija życie. W ciszy, spokoju i dobrobycie.

– Jeśli o to chodzi, nie mam kasy. Przykro mi.

Czułem jak w kieszeni portfel aż podskakuje i upomina się, że kłamię, ale jej pewnie nie obchodziły drobniaki. Z drugiej strony byle parobkiem się zadowoliła.

– Szkoda. Miło się rozmawiało, ale muszę już iść. Siostry na mnie czekają. Na koniec opowiem ci pewną anegdotkę. W dzieciństwie dręczyły mnie koszmary i lunatykowałam. Kiedyś wspięłam się na dach, zbliżyłam do krawędzi i poleciałam w dół. Długo spadałam, aż w końcu uderzyłam o ziemię. Nic mi się nie stało. Potrafisz w to uwierzyć?

– Nie wiem. Może ci się to tylko śniło.

– Czasami coś, co robimy we śnie wydaje nam się realistyczne, natomiast to, co uznajemy za sen okazuje się prawdą – rzekła cicho, niemal do siebie.

Kiwnąłem głową i kątem oka dostrzegłem, że dziewczyna ma sześć palców u rąk. A jednak wszystko zostaje w rodzinie.

– To ja sobie spokojnie pójdę na szczyt, a potem wrócę i nie będę wam przeszkadzał, okej?

– Nie sądzę, żeby Święty cię wypuścił.

– Kto taki?

– Opiekun wilków i zaświatów. Dawniej pisano do niego listy i wkładano do trumien. Ma na imię Mikołaj.

– Myślę, że jakoś to ogarnę.

– Okej! – wykrzyknęła dziewczyna, odwróciła się, po czym weszła w gąszcz i po chwili straciłem ją z oczu.

– Dziwni ludzie tu mieszkają, prawda? – zapytałem sam siebie i odpowiedziałem: – Jak cholera.

Święty Mikołaj, też coś. Pewnie kolejny psychol, który chodzi po lesie z workiem i łapie do niego zbłąkanych turystów, po czym przerabia na mielonkę.

Liczyłem, że dalej wszystko pójdzie jak po sznurku, ale się myliłem. Nieopodal rzeźby droga nagle się urywała. Zacząłem przedzierać się przez zarośla. Po kilku minutach ciężkiej przeprawy strzeliłem sobie kolejne selfie. Byłem spocony, zmęczony i czerwony na twarzy. Tak jak Kolumb, kiedy odkrywał Amerykę. Prawdziwy podróżnik nie przejmuje się niewygodami.

I wtedy mnie złapała i przewróciła na ziemię. Telefon wypadł mi z ręki i zniknął w gęstwinie. Nie miałem jednak czasu, ani sposobności, żeby go poszukać, gdyż dziewczyna przycisnęła mnie mocno do ziemi, a kolano wbiła w krocze. Sapnąłem i przygryzłem język.

– Puszczaj mnie, pieprzona dziwko! – wysyczałem.

– O nie, siostry powiedziały, że będziesz idealny.

– Do czego?

– Małe czarne motylki wirują mi w łonie, a ja lubię patrzeć jak mężczyzna płonie.

– Ja pierdolę – zdążyłem jedynie wyszeptać, gdyż inna dziewczyna podeszła z drugiej strony i przywaliła mi w głowę kamieniem, a ja z braku innych możliwości straciłem przytomność.

Kiedy się ocknąłem, odkryłem, że skrępowano mi ręce i nogi. Znajdowałem się w dziwnym ogrodzie. Rosły tam kwiaty o niebywałych kolorach i intensywnych zapachach. Poskręcane drzewa porastał bluszcz. Na środku zbudowano coś na kształt ołtarza ofiarnego. Gdybym nie zgubił telefonu i poczucia humoru pewnie pstryknąłbym fotkę.

Obok mnie leżał inny facet, pewnie też turysta albo amator seksu. W sumie gdybym nie odmówił rusałce-dupodajce, może znalazłbym się w odmiennej sytuacji. Rozmyślanie nie miało sensu, bo równie dobrze mogłem siedzieć w domu, a nie wałęsać się po odludnych terenach.

Znana mi już dziewczyna, kiedy zauważyła, że wróciłem z odmętów nieświadomości, w których wolałbym pozostać, zbliżyła się i oblizała wargi.

– Zamierzacie mnie zjeść? – zapytałem na widok jej długiego języka naprzemiennie wysuwającego się i niknącego w ustach.

– To wiedźmy! – wykrzyknął mój towarzysz niewoli. – Głoszą kazania ptakom i czczą czarne motyle. Widziałem na własne jebane oczy. A wszędzie ten bluszcz. I wilki. Musimy przebłagać Świętego, by nas wypuścił.

– Ciebie weźmiemy pierwszego – powiedziała do niego dziewczyna. – Za dużo kłapiesz mordą. Niestety nie modliłeś się wystarczająco gorliwie. Przerobimy cię na owada. Dużego, czarnego motyla.

– Nic mi nie zrobicie. Chroni mnie immunitet.

– Tutaj możesz go sobie wsadzić na przykład w dupę.

Przybiegły pomocnice dziewczyny i podźwignęły mężczyznę z ziemi. Był dość otyły, więc nie poszło im zbyt łatwo. Wrzeszczał i się wyrywał, kiedy prowadziły go w stronę ołtarza. Nie widziałem jednak, co działo się potem, gdyż zapewne odrażające widoki przesłoniła mi wariatka z długim językiem.

– A ty? – zapytała. – Co z tobą zrobić? Na to wygląda, że z tamtym kolesiem trochę nam zejdzie.

– Puścicie mnie, prawda? Nawet nie wiem, gdzie jestem. Nie trafię drugi raz w to miejsce.

– Jak już cię tu przytargałyśmy, to mamy teraz zwyczajnie uwolnić? To byłoby straszne marnotrawstwo mięsa. Kolejny zaginiony turysta, którego nigdy nie odnaleziono. Przecież nikt nie będzie szukał cię w moim brzuszku, prawda?

– Nie no… Na pewno się jakoś dogadamy. Mięso szybko się psuje, a tamten facet to tłuścioch. Starczy wam na długo.

– Może jeszcze powiesz, że w plecaku masz parę konserw, żebyśmy sobie wzięły na zapas, a ciebie puściły?

– Nie, tylko parę sucharów.

– Widzisz jaki fajny ogród? Żyjemy sobie tutaj spokojnie, on nas karmi, my składamy ofiary, a wtedy dostajemy smaczne jedzonko. I pićko. Nic nam więcej do życia nie potrzeba, prawda? No, szczypta seksu raz na jakiś czas. Wesołe z nas kurewki, nie sądzisz?

– Tak, bardzo wesołe.

– To jest właśnie ten prawdziwy Wiedźmi Wzgórek. Niekiedy ktoś tu przychodzi, ale nie widzi tego, co ty teraz. Bo po co miałby się przejmować? Jakaś krew, ołtarze, ofiary? To zbyt stresujące dla przeciętnego człowieka. Ty też pewnie wolałbyś wrócić już do domu, tak?

– Zdecydowanie.

– To nie my decydujemy. Może pomodlisz się do Świętego, a on cię wypuści? Co ty na to?

– Nie znam…

– Oj tam, jakąś modlitwę na pewno pamiętasz. No dawaj, zanim stracę cierpliwość.

– Ja… Jasne, już. Ojcze nasz…

Zapomniałem jak się nazywam, już nie mówiąc o pacierzu. Zacząłem jąkać się i dukać kolejne słowa, będące mieszanką zapewne kilku modlitw i litanii. Dziewczyna podniosła z ziemi kamień i zaczęła kołysać biodrami. W tle słyszałem wrzaski mężczyzny. Wiedźmy odciągnęły go gdzieś dalej, w gąszcz. A może im uciekł?

– Teraz śpij – powiedziała dziewczyna. – I niech ci się przyśnią czarne motylki.

Rąbnęła mnie kamieniem w okolice skroni.

Święty wysłuchał moich modlitw, gdyż ocknąłem się tuż przy jego figurze. Nie miałem już związanych rąk, ani nóg, jakby cała ta historia z porwaniem wcale się nie wydarzyła. Kręciło mi się w głowie, ale czym prędzej zacząłem schodzić ścieżką w dół. Minąłem chatę dziada i baby i ich wysuszone kukły, po czym dotarłem do miejsca, gdzie czekał na mnie kierowca autobusu. Znów miętolił w ustach papierosa, nie zamierzając go zapalić.

– Jak było? – zapytał z uśmiechem na ustach, jakby bawił go mój podły wygląd.

– Zajebiście – odparłem i wczołgałem się do wnętrza śmierdzącego autobusu. Przed oczami latały mi mroczki, choć równie dobrze mogły to być czarne motyle.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Podoba mi się niejednoznaczność opowieści i babia moc, która z niej emanuje, natomiast przeszkadzają mi obrzydlistwa i wulgaryzmy.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej fanthomas!

Stary zaczął się bujać na krześle, prawie z niego spadając. Żona podniosła z ziemi łapkę na muchy i uderzyła nią męża w twarz. Na policzku został mu fragment owadziego odwłoku, ale zapewne tego nie zauważył.

Wybuchnąłem śmiechem podczas czytania całej tej sceny z wredną babą i jurnym dziadem.

– Stary… Daj-daj? – zapytał. Nie zrozumiałem, o co mu chodziło.

– Słucham?

– Stary… Szur-szur?

Fajne.

– Małe czarne motylki wirują mi w łonie, a ja lubię patrzeć jak mężczyzna płonie.

Bardzo fajne.

 

 

Jeśli miałbym się czepić to:

W pojeździe duszący zapach paliwa mieszał się ze bliżej nieokreślonym smrodem, choć przywodzącym na myśl wymiociny.

To “choć” jakoś sztucznie brzmi, ale rozumiem, że jest wymuszone wcześniejszym sformułowaniem “bliżej nieokreślonym”. Może uprościć to zdanie?

O ile rozkład jazdy umieszczony w Internecie nie był zdezaktualizowany.

Czemu nie spytał kierowcy?

 

Ogólne wrażenia: pozytywne. Utrzymane w groteskowo-humorystycznym klimacie. Fabuła zbyt skomplikowana nie jest, spodziewałem się czegoś więcej, ale podobali mi się bohaterowie – nieco inaczej pokazani niż w przeciętnym opowiadaniu spod znaku horroru. Dobry materiał na dłuższe i bardziej złożone fabularnie opko. Klikam do biblioteki.

Hej, hej,

 

dałem kliczka, ogólnie tekst mi się podoba, przygody są zwariowane, nieprzewidywalne, czytelnik nie wie, co za chwilę się wydarzy – to było dla mnie ciekawe.

Mam trochę wrażenie, że to też taka lekka parodia Lovecrafta, a motyw Świętego Mikołaja jeszcze podbija groteskowość całej historii.

Stylistycznie i technicznie tekst jest trudny do oceny, z uwagi na oryginalną formę. Ja bym się zastanowił nad dwoma kwestiami, po pierwsze: tło historii, żeby było bardziej wyraziste. Może jakoś podbić motyw Świętego – reniferem, albo choinką. Jest jednak ryzyko przesady, więc trzeba ostrożnie. Po drugie: dialogi – IMHO, powinny być krótsze i bardziej “tak jak się mówi”; być może warto też je bardziej zróznicować pod kątem postaci, żeby inaczej mówił kierowca busa, inaczej bohater, inaczej wiedźmy.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Groteskowe, ale nie podeszło. Miś nie lubi takich.

Dzięki za komentarze. Jak kiedyś przeczytałem, że Święty Mikołaj to patron zaświatów i był łączony ze słowiańskim bóstwem Welesem, to się mocno zdziwiłem. A akurat do pierwotnej wersji historii szukałem właśnie jakiegoś strażnika zaświatów. Lovecraft? No może te odludne tereny i dziwni mieszkańcy wiosek na zadupiu, ale to tylko przypadkowo.

A jeśli chodzi o autobusy i rozkłady to sam tak często miałem, że jechałem w jakąś kompletną dzicz i okazało się, że autobus, który według rozkładu miał jechać oczywiście albo w ogóle już nie kursuje, albo o zupełnie innych godzinach.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Mam nadzieję, Fanthomasie, że ta nader osobliwa historia nie jest skutkiem własnych doświadczeń, kiedy to, jak wyznałeś w komentarzu: …jechałem w jakąś kompletną dzicz… a tylko wytworem Twojej wyobraźni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe i dobrze się czytało. Podoba mi się dystans do rzeczywistości i ironiczne podejście przekazane lekkim językiem.

 

Świetne przedstawienie dziada i baby, a Wiedźmi Wzgórek zamieszkały przez rusałki-dupodajki mnie rozwalił :)

 

 

W pewnych momentach trochę mi jednak zgrzytnęło, np.:

 

Ja właśnie tak teraz uczynię.

Czy kierowca autobusu powiedziałby “uczynię”? Ja sama chyba jeszcze nigdy tak nie powiedziałam i nie słyszałam, żeby ktokolwiek tak mówił na co dzień.

 

– Zajebista sprawa – powiedziałem z braku laku. – A ja zmierzam na Wiedźmi Wzgórek.

To “z braku laku” jakoś nie za bardzo pasuje. Wydaje mi się przekombinowane i nie za bardzo na miejscu. Użyłabym tego bardziej w takiej sytuacji: “[Jeśli nie ma nic innego] Z braku laku może być i ciepłe piwo.”

 

– Ja pierdolę – zdążyłem jedynie wyszeptać, gdyż inna dziewczyna podeszła z drugiej strony i przywaliła mi w głowę kamieniem, a ja z braku innych możliwości straciłem przytomność.

Gdyż? Może lepiej “zdążyłem jedynie wyszeptać, zanim inna dziewczyna podeszła…”

 

O ile rozkład jazdy umieszczony w Internecie nie był zdezaktualizowany.

Dlaczego “Internet” z wielkiej litery? Skoro bohater używa potocznego języka, napisałabym z małej, żeby bardziej pasowało do całości.

 

 

Ogólnie bardzo dobre wrażenia, uśmiechnęłam się kilka razy, wzbudzasz apetyt na więcej!

Różne rzeczy zdarzały mi się podczas wypraw, ale aż tak ekstremalnie nie było ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Cześć,

 

dyżurna się zgłasza :)

 

Dotarłeś do miejsca, które bije po oczach neonowym napisem

Jakoś ten neonowy napis w jego ustach brzmi zbyt nowocześnie, zwłaszcza gdy taką wypowiedź porówna się z trochę niezręcznym mierzwił łono swojej córki. 

 

Dziad i baba zaczęli się przekomarzać

Przekomarzanie to żartobliwe drażnienie się z kimś, chyba nie o to chodziło

 

Gdybym nie zgubił telefonu i poczucia humoru pewnie pstryknąłbym fotkę.

No i gdyby nie był związany

 

Mam problem z jednoznaczną oceną – nie wiem, czy to horror, czy parodia. Trochę, jak Straszny Film ^^

Ogólnie czytało się nieźle, ale rozwinięcie tekstu w dłuższą formę dobrze by mu zrobiło. Końcówka mam wrażenie, że galopująca.

 

Początek, zwłaszcza oddalony od cywilizacji dom, dziwna i kazirodcza rodzina itd., skojarzył mi się z sprawą morderstwa w Hinterkaifeck, ale to może takie zboczenie z powodu zainteresowania true crime.

 

Dość skrótowowa prosta historia. Zupełnie jakby limit naglił. W przedmowie jest o jakimś mega cięciu, nie wiem czy za dużo pod gilotynę nie poszło. Ni to mrok, trochę groteska. Dziwi mnie, że skoro nasz turysta nie był pewny, czy rozkład jazdy autobusu z Intermetu jest aktualny, to dlaczego nie zapytał kierowcy?

IMO brak głębi lub mocniejszego odjazdu w stronę ciemnawego humoru.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Fantomasie, warto dodać choć jeden tag – bez tego po wskoczeniu do biblioteki tekst nie dostanie zajawki na stronie głównej.

Cześć, 

 

dyżurny melduje się.

 

Tym razem niespecjalnie mi podeszło. Poprę OldGuard w stanowisku, że wydłużenie Twojego tekstu wyszłoby mu (najprawdopodobniej) na plus. Tutaj miałem wrażenie zbyt raptownego przechodzenia ze scenki w scenkę, między spotykaniem kolejnych postaci nie było miejsca na choćby pół oddechu. Wolałbym jednak płynąć tekstem, niż walczyć o przeżycie w jego wzburzonym nurcie.

Najjaśniej świeci zdecydowanie początek, mniej więcej do spotkania dziada i baby. Potem stopniowo podobało mi się coraz mniej, głównie przez narastające poczucie chaosu, nad którym – tak przynajmniej to odczułem – przestałeś panować.

Sama fabuła też nie do końca gdzieś prowadziła (wiem, nie musi), a wydarzenia – jak na Twoje możliwości – wydały mi się dość blade, bez pazura. Podobnie z humorem. “Chińskie ozdobne głonice” biją ten tekst na głowę pod każdym względem.

 

Z pozdrowieniami,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Klasyczny schemat – obcy wkracza na nieznany temat. Miejscowi go ostrzegają, żeby się tu nie ładował, ale on wie lepiej. I oczywiście musi się okazać, że wcale nie wiedział.

Nadajesz pewien koloryt miejscówce, to na plus.

Za to Mikołaj jest ze wszystkim związany słabo – osobiście się nie pojawia, tylko go obgadują. Kontrast między postacią z tekstu a postacią z reklam Coca-Coli jest aż zabawny. Gdybyś zmienił go na świętego Bonawenturę, utraciłbyś tylko ten kontrast, fabułą pozostałaby ta sama.

Ogólnie czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka