- Opowiadanie: Vacter - Nikt mnie nie rozumie

Nikt mnie nie rozumie

Oceny

Nikt mnie nie rozumie

Wylogowałem się z portalu fantastyka.pl, po czym obudzono mnie rano z książką w ręce, leżącego na podłodze. Oblano twarz zimną wodą, żebym się przebudził. Padło pytanie:

– Cóż się stało, dlaczego tak leżysz z egzemplarzem “Cierpień Młodego Wertera” na podłodze?

Nie potrafiłem zrozumieć tego co się stało. Niewiele pamiętałem poza wylogowaniem. Nadal leżąc, odpowiedziałem tylko:

– Chyba znowu mnie nie rozumieją, nikt mnie nie rozumie!

Spojrzeli, kręcąc głowami z politowaniem:

– Następnym razem zamiast Wertera weź jakiegoś Wiedźmina.

Wyszli i zamknęli drzwi piwnicy. Dopóki nie dostanę się do Biblioteki, mam szlaban na wychodzenie i ciepłe posiłki. Może kiedyś będę im za to wdzięczny.

Koniec

Komentarze

Mamy taki sam cel :) Kiedyś, a może już niedługo uda się dostać do biblioteki,a później kolejny próg: piórko. ;P Serdecznie pozdrawiam i życzę powodzenia!

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Pewnie będziesz wdzięczny!

http://altronapoleone.home.blog

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sytuacja zaiste niewesoła. Pozostaje cieszyć się, że Twoi oprawcy mają wyjątkowo skromne oczekiwania :) Gdyby chcieli np. złotego piórka – oj, byłby klops….

Cierpienia w piwnicy, to może być przepustka do Biblioteki, ale musi to być co najmniej szort. :)

Cierpień Młodego Wertera

 

Nigdy więcej!

A ja lubię

http://altronapoleone.home.blog

Sytuacja zaiste niewesoła. Pozostaje cieszyć się, że Twoi oprawcy mają wyjątkowo skromne oczekiwania :) Gdyby chcieli np. złotego piórka – oj, byłby klops….

Posłuchaj silver_advent, nie wspominaj o tym może? :)

 

Co do Wertera, w moim liceum każdy chłopak chciał nim być (poza przypadkowymi egzemplarzami). Jeden nawet nosił jakiś dziwny element na szyi. Czytaliśmy różne książki, żeby ćwiczyć bycie niezrozumianym przez świat. Chciano zapewne wyprodukować z nas nowych wieszczów, zaaplikowano coś nieusuwalnego w umysłach.

Witaj Vacter!

 

“Cierpienia młodego Wertera” odsłuchałem niedawno w formie audiobooka. Zaskoczyło mnie jak świetna to lektura.

Dla mnie to bardziej tekst o niespełnionej miłości niż o niezrozumieniu przez świat. Ale kiedy po tylu latach ponownie zagłębiłem się w treść książki, moją uwagę zwrócił nie tyle bohater i jego miłosne perypetie, ale raczej świat widziany jego oczami. Bo Goethe świetnie pokazał świat XIX wiecznej Europejskiej arystokracji – w zasadzie beztroskiej, może nieco znudzonej, nadwrażliwej i być może, przez nadmiernie rozbudzoną, romantyczną fantazję, zbyt łatwo poddającej się porywom serca. Werter od początku wiedział, że Lotta ma narzeczonego, a jednak rzucił się w wir namiętności.

Fajny pomysł na szorta, gdzie Lotta jest spersonifikowaną biblioteką, do której wzdycha autor.

Mam zamiar przeczytać ponownie, niestety mam egzemplarz, który mimo ładnego wydania, ma pewną skazę. Na każdej stronie znajdują się na marginesie opisy zdradzające dalszy przebieg zdarzeń. Jest to uciążliwe, więc kupię coś lepszego (albo poczytam na czytniku). Niespełniona miłość musiała istnieć, tak jak sztuczne ruiny w parku. Powód do udręki. Czy jest lepszy od niespełnionej miłości? Niezależnie czy uczucie jest skierowane do osoby czy rzeczy.

 

Dodam od siebie, że warto wrócić do wszystkich książek, których odbiór zepsuła szkoła. Po latach można dopiero docenić klasykę literatury polskiej (lub zagranicznej, która była przerabiana na lekcjach), nie czując stresu przed nadchodzącą kartkówką. Okazuje się, że nie istnieje taki rodzaj literatury jak “lektura szkolna” i książki nie były pisane pod ciężarem karzącego wzroku Pani od polskiego. Szkoła ma tę zaletę, że w ogóle wskazała na istnienie pewnych dzieł, podobnie mogą pomóc studia. To pewnie wszyscy wiedzą, ale nie każdy pokonał zniechęcenie, przez które traci wiele dobrego.

Swięte słowa. Co gorsza, uczniowie zazwyczaj nie są na te lektury gotowi intelektualnie i emocjonalnie, co sprawia, że odbijają się od nich jak od ściany. No ale nie mam pomysłu jak to naprawić.

A ja lubię

Nie rozumiem Cię :)

w moim liceum każdy chłopak chciał nim być (…) Chciano zapewne wyprodukować z nas nowych wieszczów

… co to było za liceum?

Okazuje się, że nie istnieje taki rodzaj literatury jak “lektura szkolna” i książki nie były pisane pod ciężarem karzącego wzroku Pani od polskiego

Co gorsza, uczniowie zazwyczaj nie są na te lektury gotowi intelektualnie i emocjonalnie, co sprawia, że odbijają się od nich jak od ściany.

Tak, dziubdziaczkom dawajmy pupuńki do czytulkania… bo się jeszcze sfrustrulkają…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina, widziałem, że ktoś tak skomentuje temat odkrycia młodości :). Dla Ciebie to oczywiste sprawy, ale dla ludzi co porzucają książki oznaczone piętnem “lektury szkolnej” niekoniecznie. To jest wiedza podstawowa dla kogoś, kto zna się na temacie albo miał szczęście urodzić się w domu, w którym książki były szanowane. Poza tym chyba nie chcesz porównywać swojego doświadczenia, z doświadczeniem dzieciaka, który wali streszczenie dzień przed sprawdzianem (lub w autobusie przed lekcjami) jak jakąś kokainę i zalicza na 4 :). Kiedy przerabialiśmy na przykład Mistrza i Małgorzatę, poczekałem aż skończy się presja i dzięki temu miałem szansę przeczytać z przyjemnością.

 

A jakie to było liceum? Cóż, te lekcje odbywały się dawno temu, więc możliwe, że już nie produkują tam umarłych poetów. Musiałbym się dowiedzieć. Ostatni raz jak znalazłem się w okolicy szkoły, zauważyłem tylko młodzież typu nowoczesnego. W każdym razie “za moich czasów” ostro nam wtłaczano pojęcie wyższej kultury oraz nienawiść do prostych rozrywek.

Wiesz, z drugiej strony – ja nie miałam nic ciekawszego do roboty (a reszta podobno miała). I w sumie nadal nie mam, ale muszę zarabiać na życie. Ach, przyjemnie jest być dorosłym. Tyle, że nie :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

W czasach liceum (a nawet na studiach) zakup książki był dla mnie wydarzeniem na miarę wyprawy Drużyny Pierścienia (ale to temat na jakąś opowieść). Jak po zdobyciu trylogii Władcy Pierścieni (zwieńczenie szukania opinii o tłumaczeniach), przeczytałem, że warto zacząć od Hobbita, to odłożyłem zakup na bok. Następnego dnia poleciałem do biblioteki, żeby wypożyczyć. Niestety, wtedy też ostro wjechały komputery i internet, do tego multum muzyki do słuchania i chęć robienia wszystkiego. Ta ilość bodźców utrudniała skupienie. Myślę, że wielu ma problem z czytaniem, bo nie rozumie, że to skupienie przy książce jest umiejętnością, którą trzeba ćwiczyć i pielęgnować.

 

Jak dostałem do czytania niezbyt trudną książkę i zobaczyłem co jestem w stanie widzieć przy lekturze, to już starałem się do tego wracać zawsze.

A, tak, trzeba ćwiczyć. Ale gdybyś hobbistycznie grał na ukulele albo i w pingponga, to też musiałbyś ćwiczyć. :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tak, szlaban na ciepłe posiłki zazwyczaj pomaga w dostaniu się do biblioteki, tak trzymać, Vacterze!

Bardzo zacny drabble, jestem przekonana, Vacterze, że kroczysz dobrą drogą. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za opinie. Głód czasem pomaga, bo gdy człowiek jest w pełni syty, to zwykle niczego już nie chce. Może nawet mało potrzebuje.

Gram na dwóch instrumentach, ale przyznam, że traktuję je nieco… instrumentalnie. Na gitarze jestem coraz szybszy i dokładniejszy, ale nie nagrywam od dawna niczego (ciekawe, że kiedy grałem podle, z chęcią nagrywałem i zmuszałem innych do słuchania). Bardziej cieszę się z tego jak granie przekłada się na inne życiowe czynności. Polecam instrumenty każdemu, kogo muzyka w jakiś sposób pociąga. Proszę nie oglądać swoich palców czy mierzyć ich długości, bo to strata czasu :).

Instrumenty bardzo pomagają w kroczeniu po drogach. Trzeba się jednak skupić na technice, ogólnej muzykalności, a nie tylko na utworze, jakby się było pozytywką. Człowiek może być bardzo skutecznym automatem, ale powinien zawsze szukać sposobu, żeby nie stał się zbyt wcześnie “zdębiały” :). Strasznie są mądrzę, zamiast tego lepiej poczytam i skomentuję innych!

A ja mam tylko pytanie, czy ta historia wydarzyła się naprawdę? Jeśli tak, to czy potrzebujesz jakiejś pomocy? Innych książek, prowiantu? Możemy coś zorganizować. A z innych spraw… zauważyłem z niepokojem, że awatar Tarniny przedstawia młodego kapitana Picarda z włosami… gosh ;-)

awatar Tarniny przedstawia młodego kapitana Picarda z włosami

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ups… Pomyłeczka… teraz ewidentnie widzę, że to nie jest sylwetka kapitana ;)

 

XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Peter Barton, z Twoim avatarem wystarczy tylko pokierować rynkiem wydawniczym, zamiast bawić się w wypuszczanie mnie z piwnicy. Po co dobrze pisać, pobawmy się w wykreowanie odpowiednio niskich oczekiwań.

 

Temperatura na zewnątrz sprawia, że z chęcią bym poczekał w piwnicy na sukces literacki.

Ale wiesz, że drabble nie mają szans na dostanie się do biblioteki? ;-)

Powodzenia w dążeniu do celu. Czy pisarz głodny okaże się pisarzem płodnym?

“Wertera” przeczytałam z własnej nieprzymuszonej woli w liceum. Nie polubiłam gościa.

Babska logika rządzi!

Czy pisarz głodny okaże się pisarzem płodnym?

Plenus venter non studet libenter XD (uwaga lingwistyczna: “studere” często bywa tłumaczone jako “uczyć się”, ale tak naprawdę znaczy “przykładać się do pracy”).

“Wertera” przeczytałam z własnej nieprzymuszonej woli w liceum. Nie polubiłam gościa.

Może nie tryskam optymizmem, radością i różowymi jednorożcami, ale są pewne granice samowzbudnego, światu niechętnego emo, których nie przekroczę. A Werter przekroczył.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Finkla, już jestem tego świadomy. Co z tym zrobię? Być może zastosuję dietę WCMP. Więcej czytać, mniej pisać :).

Może nie tryskam optymizmem, radością i różowymi jednorożcami, ale są pewne granice samowzbudnego, światu niechętnego emo, których nie przekroczę. A Werter przekroczył.

No właśnie. Tylko ja nie potrafiłabym tego tak mądrze ująć.

Babska logika rządzi!

“Samowzbudnego”? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Całokształt. :-)

Babska logika rządzi!

Niczym Erg Samowzbudnik ;)

Muahahahahaha XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zrobiłem mały “research”. Wynika z niego, że już żaden Werter nie opuści murów szkoły poetów. Klasa kształcąca Werterów została zlikwidowana. Teraz będą kształcić wyłącznie Elonów Musków, Doktorów House’ów, Wilków z Wall Street oraz przyszłą falę emigracji. Nazwiska losowe, bez jakiegoś literackiego zawzięcia. Chodzi o fakt, że ten Pan już nad niczym nie zapłacze. Skoro produkcja towarów “werteropodobnych” została zakończona, to co z już wyprodukowanymi? Kto przyjmie reklamację?

 

Powiedzą, że skoro nadal nikt go nie rozumie, to działa jak należy i reklamacja nie zostanie uwzględniona.

Lepsi uczciwi ścisłowcy, niż nadęci humaniści. Lepsi uczciwi humaniści, niż zadufani ścisłowcy. Nikt nie jest alfą i omegą, i tak dalej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja lubię ścisłowców, o ile owa ścisłość dotyczy logicznego pojmowania, a nie ścisłości umysłu, co niestety wśród tytularnych “wąskich specjalistów” zdarza się często. Podobnie jak i u rzekomych humanistów, którym nic co ludzkie nie jest obce, poza logiką i matematyką.

Otóż właśnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cierpienia młodego Vectera? Nice one ;)

Known some call is air am

Choć geneza mojego nicku leży na dyskietce od Commodore gdzieś pod Warszawą, to niedawno zwróciłem uwagę na wątek tego cierpienia :D

No otóż to, Vacterze, poproszę drabble, w którym więcej będzie „Wiedźmina”, nawet połączonego z „Cierpieniami…” ;) Czekam, aż napiszesz drabble w klimatach fantasy, to by było ciekawe. :)

A Ty byłeś tym, co wpadł do kałuży? xd

Tak, a Ci dwaj to komentatorzy poważnej rangi.

Wojaczek nie skończył zbyt fantastycznie według filmu, chyba nie będę go naśladował ;)

Z kałuży jakoś można wyjść, tylko trochę brudnym, także nie jest źle. :D

Wojaczek jeszcze wskoczył do dołu na cmentarzu.

To już tego nie wiedziałam, ale z każdego dołu można wypełznąć w górę, choć na cmentarzu grasują ghule, więc trzeba to robić sprytnie. :)

Wystarczy złapać tablicę “uwaga: zombie!” i zrobić z niej pochylnię. Kłopot będzie, jeśli tablica za mała albo dół za głęboki…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wszystkie tablice już dawno wynieśli… Trzeba zrobić broń z tego, co pod ręką. Znicze…?

Grabie. Na Srebrzysku mają taką kratkę z grabiami do wypożyczenia.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina, Ananke. Możecie zawsze zrecenzować jego wiersze tak ostro, że chłop się już nie podniesie.

Do wierszy się nie pcham, ja jestem od prozy :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja tam Wojaczka lubię :)

Vacter, wychodź z tej piwnicy w końcu! 

Czy nikt nie rozumie, nieee. 

#PółOfftop.

Cierpienia młodego Wertera – może to niezbyt popularna opinia, ale zdecydowanie wolę tę pozycję niż Wiedźmina, którego zbiorki posiadałem, ale zawsze dawałem sobie spokój gdzieś w połowie zbioru i nudziły mnie jak cholera. Tak samo z grą – każdy zachwalał, a ja poprzestałem na 1/3, albo lepiej. 

Ja pamiętam jak w liceum moja polonistka mnie bardzo lubiła, mimo że nie byłem kujonem z pierwszej ławki i lubiłem sobie czasami powagarować, ale jako jedyny z klasy lubiłem “Lalkę”, więc miała z kim porozmawiać xD

#NiktMnieNieRozumie 

Dobra, dam piąteczkę.

(Offtop, bo emocje)

 

Near-Death, to mnie zabiłeś!

 

Jak to “Cierpienia…” zamiast “Wiedźmina”??? Nic dziwnego, że nikt nie rozumie xd. Ja nie rozumiem. Wcale. Myślę nad tym i… nie rozumiem dalej. Ale szanuję, bo każdy ma inny gust, a przyznać się to odwaga. Zwłaszcza do tej “Lalki”, mnie zmęczyła i nie doczytałam. Zresztą zrobiłam to w ramach buntu, bo przeczytałam “Potop” i dostałam z pytań jedynkę, bo pytania były o szczegóły w stylu “ile armat…” xd. I powiedziałam polonistce, że więcej nudnych dla mnie lektur nie czytam. W “Lalce” Wokulski i Łęcka mnie tak irytowali, że szybko dałam sobie spokój z lekturą, wrzuciłam streszczenie, no i jakoś dostałam piątkę. ;p Także nie traciłam później czasu na to, co mnie nie interesowało.

 

Sorry za offtop, ale mnie naszło.

 

Myślę, że Vacter wybaczy mały offtop, iż koniec końców to reklama w zakładce “ostatnio komentowane” ;)

Ale jak już mnie wywołano, to bu! Jestem.

Wiedźmin zupełnie nie trafił w me gusta, a dziwne, bo lubię mitologię Słowiańską. Bardziej jednak wydaje mi się interesująca bez udziału Pana Geralta. Szczerze mnie nudzą Wiedźmińskie opowieści. To już wywód na kilka kartek A4, ale – nie podeszło. Nie uznaję autorytetów tylko dlatego, że mają status klasyka. Tak więc Pan Sapkowski niemiałby we mnie kibica. 

 Jak widzisz, różne te gusta. Dla mnie “Lalka”, to jedna z najlepszych lektur licealnych jakie czytałem i bardzo pomogła mi w maturze czy to pisemnej czy ustnej ;) I to też już pole na szeroką debatę argumentów, co do tej lektury. Ogólnie zawsze czytałem lektury bez streszczeń. Jakoś po prostu czytałem bez przymusu. Jedne były niezłe, drugie nie. Ale – Lalka, Mistrz i Małgorzata, Sklepy Cynamonowe, a nawet Charles Dickens z kultową opowieścią wigilijną (ta pozycja akurat z gimnazjum), ale… tymi pozycjami broniłem się na ustnej i to dość skutecznie :P EDIT: No i Pan Szekspir of course.

I ten wywód pasuje do tytułu Vactera! Tylko szalone polonistki zrozumieją!

 

 

 

“Lalka” zdecydowanie dobra, i Nad Niemnem” też dobre (a nikomu się nie podoba), ale “Cierpienia” powodują tylko cierpienie. A fantastyka jest dobra, kiedy jest dobra. Przeczytałam sobie ostatnio “Północną granicę” Kresa i się rozczarowałam. Zupełnie nie w moim guście.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wiedźmin zupełnie nie trafił w me gusta, a dziwne, bo lubię mitologię Słowiańską.

 

Tam chyba nie do końca chodziło o mitologię… Była pretekstem, w opowiadaniach zwłaszcza, później za wiele jej nie mieliśmy, przynajmniej nie aż tyle. ;)

 

Bardziej jednak wydaje mi się interesująca bez udziału Pana Geralta. Szczerze mnie nudzą Wiedźmińskie opowieści.

 

Geralt akurat do moich ulubionych bohaterów nie należy, jestem fanką Regisa i uwielbiam głupkowate teksty Jaskra. I klimat oczywiście. Styl pisania mnie zaczarował. Byłam wtedy w podstawówce i totalnie mnie wciągnęło. A że później wszyscy zaczęli o tym gadać… No cóż. ;)

 

“Mistrz i Małgorzata” to moja ulubiona lektura, także z “Lalką” porównywać bym nie mogła. :) “Sklepy cynamonowe” to też perełka podobnie jak “Opowieść wigilijna”. ;) Cóż, tej “Lalki” naprawdę nie mogłam przeboleć. Może głupota bohaterów mnie odstręczyła? Albo styl? Chyba obie te rzeczy.

 

 

Near-Death: Szykuję się do wyjścia z piwnicy, ale ostrożnie. Styl w pisaniu czasem jest taki, że służy głównie przekazaniu świata oraz zdarzeń i nie ma w nim niczego nadmiernie artystycznego. Ja wolę jednak teksty, w których słowo idzie razem z fabułą i światem, a nie jest wyłącznie nośnikiem danych, niemalże zerem i jedynką alfabetu.

 

Nie muszę wspominać o autorach, bo pewnie znacie takich, którzy budowali niesamowite światy, ale ich wygląd w umyśle kreował zero-jedynkowy tekst. Jeśli ten świat jest odkrywczy, ciekawy czy wciągający, to ja mogę zera i jedynki pochłonąć. Jeśli jednak za ścianą martwego tekstu znajduje się równie martwy świat, to szkoda mi czasu ;)

 

Z tzw. lektur lubię dzieła Żeromskiego, ale te, o których wspominacie też lubię (pewnie chodzi o M&M czy Schulza :D). Lalki nigdy nie skończyłem, bo się okazało, że mam egzemplarz ze streszczeniem od drugiej połowy dzieła ;/

 

Czy wiecie, że był taki czas, że nie było streszczeń? Obecnie można taki świat wykorzystać w fantastyce, jak obcą planetę. :)

Były za to opracowania lektur, dzięki którym można było się dowiedzieć, co autor miał na myśli ;) Samo przeczytanie, to za mało…

Od dziecka słyszałem “streszczaj się”. Obecne czasy też są jakimś streszczeniem dziejów człowieka.

Ano, są.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

W każdym razie “za moich czasów” ostro nam wtłaczano pojęcie wyższej kultury oraz nienawiść do prostych rozrywek.

Mnie też wtłaczano i bardzo pomogło :-)

Nie wierzę w istnienie “wyższej kultury”, a jedynie sądzę, że to chwyt marketingowy, umożliwiający sprzedanie słabych dzieł snobom.

Podobnie w zakresie “lektur szkolnych” zakończyłem z nimi przygodę na etapie Nad Niemnem, ale tylko dlatego, że się założyłem, że przeczytam. Skończyłbym wcześniej! Mimo kawy, mocnej herbaty (tzw. czaj), wbijania pazurów w ciało i walenia się tomem encyklopedii po głowie, zasypiałem po każdych dwóch stronach. Zakład wygrałem – przeczytałem, ale zajęło mi to mniej więcej 3 miesiące. W owym czasie normalną książkę byłem w stanie przeczytać w 1 dzień. Też uważam, że “lektury szkolne” to dzieła tak słabe (z niewielkimi wyjątkami), że nikt normalny bez przymusu i przemocy by ich nie przeczytał.

Kompletnie nie rozumiem dlaczego Cierpienia Młodego Wertera przyrównywać do lektur szkolnych? Książka jest może głupia (z medycznego punktu widzenia), ale dobra tzn. da się czytać.

Dopóki nie dostanę się do Biblioteki, mam szlaban na wychodzenie i ciepłe posiłki.

Czy bohater ma quest, żeby wyjść z zamkniętej piwnicy, dostać się do biblioteki, znaleźć Wiedźmina (znaczy opowiadanie o strzydze) i wtedy dostanie ciepły posiłek?

Przebywanie w zamkniętej piwnicy wydaje mi się samo w sobie szlabanem na wychodzenie :-)

 

Może jeszcze dodam, że drabble mi się podoba :-)

 

EDIT: a może bohater ma quest dostania się do Biblioteki tego portalu? Wtedy wylogowywanie się (początek drabble) byłoby kontrproduktywne. Więc tę koncepcję interpretacyjną odrzucam.

 

@Ananke:

“Mistrz i Małgorzata” to moja ulubiona lektura

Jak byłem w szkole, to już/jeszcze nie było lekturą, więc pozwalam sobie czytać raz na kiedy :-)

Uważam, że zawiązanie akcji jest świetne, potem coraz lepiej, ale końcówka się nie złożyła.

Ogólnie – też polecam :-)

 

@Tarnina:

Nad Niemnem” też dobre

To stwierdzenie uważam za kozackie, ale mam (miałem) pomysł na poprawienie fabuły:

 

Pani Justyna Orzelska wychodzi za Teofila Różyca (narkoman!) i załatwia go “złotym strzałem” w noc poślubną. W ten sposób uzyskuje jego majątek, żeby realizować swoje pomysły “dobroczynne” i w spokoju ducha (po żałobie) wychodzi za Jana Bohatyrowicza.

Jej były uwodziciel (Zygmunt Korczyński) się domyśla i próbuje ją szantażować…

“Rośnij ruto wysoko, jak pan leży głęboko…”

W ten sposób nawet opisy przyrody byłyby uzasadnione, a i problem stosowności do lektur szkolnych – rozwiązany :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć @Radek pod drabblem niezrozumienia. Wyższa kultura jest takim sformułowaniem strasznie nadętym, ale jest w nim trochę racji. Dzieła mają różną wartość, którą można ocenić poprzez wiele filtrów (ocena przydatności społecznej, jakości rzemiosła twórców, wpływu na psychikę wobec celów osobistych i społecznych etc.) . Moim zdaniem utwór nagrany z użyciem podstawowych rytmów wgranych w syntezator, głosem niewytrenowanym (ale przystosowanym do słuchania cyfrowo) jest mniej warty w kulturze niż granie na żywo muzyki np. Chopina (choć pewnie zależy od wykonania). Uważam, ze można tę wyższość udowodnić zwykłymi danymi i jakimś rachunkiem wartości poszczególnych elementów (z uwzględnieniem progresu kultury i w odniesieniu do celów ludzkości).

Natomiast jeśli wyłączymy “wyższą kulturę” i uznamy, że wszystko co podoba się komukolwiek jest równe bądź nie do oceny, będziemy musieli się zgodzić, ze fast-food trzymający swój wygląd przez rok jest równie dobrym jedzeniem co uczciwie wyhodowane ryby (oczywiście nie te śnięte z odry :)). Dlatego, że kultura której się oddajemy (którą wchłaniamy) w postaci dzieł, buduje nas jako ludzi podobnie jak jedzenie, ale w jeszcze większym zakresie (nawet potrafi wpływać na wybór kulinariów).

Natomiast wyższa kultura, o której napisałem to pewnie była tak jak piszesz snobistyczna zamknięta brama, za którą kryło się niepewne ego nauczycielki (broniącej się przed ryzykiem wkroczenia barbarzyńskich oddziałów niespokojnych uczniów, którzy dopiero co skończyli gimnazjum).

 

Cierpienia Młodego Wertera jako lektura szkolna to raczej funkcja, w jakiej to dzieło wpadło w ręce młodych ludzi w naszej rzeczywistości uczniowskiej. Za granicą ludzie umierali z tą książką w ręce, w szkole wielu zasypiało zwyczajnie, mając ją u boku. Ja byłem jednym, z tych, którzy jej zwyczajnie nie przeczytali. Ułożyłem sobie wyobrażenie o Werterze, korzystając z opowieści czytających. Dopiero później sięgnąłem i byłem raczej zadowolony z lektury (chętnie przeczytam w oryginale kiedy już będę umiał).

 

 

Może jeszcze dodam, że drabble mi się podoba :-)

 

EDIT: a może bohater ma quest dostania się do Biblioteki tego portalu? Wtedy wylogowywanie się (początek drabble) byłoby kontrproduktywne. Więc tę koncepcję interpretacyjną odrzucam.

Dziękuję za pozytywną opinię. Wylogowanie łączy się z założeniem, że czytanie bardziej pomoże pisaniu niż usilne pisanie bez czytania. Natomiast czy czytając dzieła niefantastyczne, można pisać fantastycznie? Zamiast czerpać z takiej literatury niezrozumiałej (potocznie werterowskiej), zobacz jak zrobili innych, że płacą im z góry. Powinni napisać poradnik dla pisarzy “Jak się sprzedać i nadal być kultowym aż po grobową deskę czytelnika?”.

Niestety temat tzw. “wyższej kultury” (w odróżnieniu od dobrych/złych dzieł artystycznych) jest moim konikiem :-(

Na muzyce się nie znam, ale się wypowiem :-) choćby z tego powodu, że coś wiem o dźwięku (moje pierwsze poważniejsze pieniądze zarobiłem, konstruując urządzenia dla muzyków). Istnieje taki parametr jak złożoność. IMHO dobry utwór nie może być zbyt prosty, choć przegięcie w drugą stronę też nie pomaga. Tzw. różowy szum jest bardzo złożony, choć nie jest muzyką. Tu polecam Gry Weneckie Lutosławskiego, jako ilustrację problemu tzw. aleatoryzmu kontrolowanego, czyli losowości w odtwarzaniu utworu dla zwiększenia złożoności. O Chopinie nie napiszę, bo mnie zlinczują, ale Mozart jest bardzo OK, choć “za dużo nut”. Tę przydługą dygresję skończę wyjaśnieniem, że obecne popularne utwory mają z dekady na dekadę coraz niższą złożoność.

Oczywiście, że dzieła mają różną wartość, ale jeśli coś (książka, film, utwór muzyczny) jest odbierane entuzjastycznie (i dobrowolnie) przez ludzi różnych narodowości na przestrzeni (powiedzmy) 100 lat, to nie może być do końca złe.

Porównanie dzieł literackich (bądź muzycznych) z jedzeniem (fast-food) wydaje mi się trochę nietrafione. Nie neguję istnienia sztuki kulinarnej, ale jeśli pożywienie jest zdrowe, to jest OK i raczej będzie nam smakowało bez uzupełniającej chemii. Oczywiście da się ludzi wyuczyć, żeby brzydka sztuka im się podobała (tu właśnie widzę rolę lektur szkolnych) i żeby jedli niedobre jedzenie. Jesteśmy elastyczni.

Natomiast czy czytając dzieła niefantastyczne, można pisać fantastycznie?

Najlepsze książki XXw są fantastyczne w/g wszystkich obiektywizowanych kryteriów. Czyli teraz (a nie w latach 50-tych XXw) nie ma tego problemu.

 

Powinni napisać poradnik dla pisarzy “Jak się sprzedać i nadal być kultowym aż po grobową deskę czytelnika?”.

Napisali, niejeden, czytałem, nie pomogło :-)

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Natomiast czy czytając dzieła niefantastyczne, można pisać fantastycznie?

A dlaczego nie?

Pani Justyna Orzelska wychodzi za Teofila Różyca (narkoman!) i załatwia go “złotym strzałem” w noc poślubną.

OK… brzmi jak film z Liamem Neesonem, ale niech tam :)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Radek Porównanie do kulinariów nie wydaje mi się zupełnie pozbawione sensu. Temat jedzenia zawiera w sobie schematy występujące w pochłanianiu kultury, jak choćby “Odbieranie bodźca, jego absorbowanie przez organizm, wpływ na ten organizm”. Kulinaria podobnie jak kultura mają swoje dzieła lepsze i gorsze, ale to już przy spojrzeniu, o którym mówimy, ze istnieje kultura wyższa i niższa. Stąd fast-food kontra zdrowe jedzenie. W kulturze możemy mieć prosty utwór disco-polo, który będzie dobrze wykonany, nawet z użyciem elementów wykorzystywanych w kulturze wyższej (skala muzyczna, liczne audytorium, instrumenty muzyczne lub ich sztuczne odpowiedniki). Jednak choć zaspokoi najprostsze oczekiwania człowieka, to nie sprosta większym wymaganiom. Do tego nie ubogaci człowieka w sposób w jaki robi to lepsza kultura. W kulinariach mamy np. sól, która jest stosowana powszechnie, nawet w drogich restauracjach. Jednak w fast-food sól służy np. zraszaniu frytek, jako główny składnik (w kulturze muzycznej możemy powiedzieć o jakimś przebiegu dźwięków, który w klasycznej służy konkretnej strukturze całości utworu, a w disco-polo stanowi powtarzalny główny motyw – trochę jak sól we frytkach).

 

Nie wiem czy jasno to napisałem, bo im dłużej nad tym myślę, tym więcej szukam luk. W każdym razie przełożenia różnych rzeczy w dyskusjach mają to do siebie, że niemal nigdy nie są analogiami jeden do jednego, ponieważ przy dokładniejszym spojrzeniu okazuje się, że pozorne relacje kwalifikują się na inne poziomy rozumienia, niż te użyte.

 

Najważniejsze o co tu chodzi, to fakt, że sztuka nie musi być brzydka, a jedzenie niesmaczne, żeby były te dwie rzeczy “gorsze”. Disco-polo może się podobać, a zasolone frytki smakować. Bez rozbudzenia wrażliwości odbiorcy (smakowej czy muzycznej), nie poczujemy wstrętu.

 

Tarnina: Chętnie bym usłyszał argumenty “dlaczego nie”. Przychodzi mi kilka do głowy, które można np. zapożyczyć z muzyki albo sztuki w ogóle. Wydaje mi się, że wejdą tutaj elementy istnienia w danej kulturze (nawet wizerunkowe, teoretycznie trudno by mi było przebrać się za górala i latać po Krupówkach ze skrzypcami, bez dostania po mordzie). Jeżeli ktoś nie jawi się jako będący zaangażowany w tematykę, może budzić nieufność.

Fakt jednak jest taki, że nawet jeśli ktoś od dziecka był wychowany na konwentach (znaleźli go jako niemowlę w kartonie z książkami Lema), nosi przy sobie miecz ze Star Wars i wiedźmiński amulet na piersi… Kiedy zacznie coś tworzyć musi i tak patrzeć na to jak wielki zimny architekt (jeśli chce być dobry w fachu), a nie fan czy miłośnik. Już tutaj ściąga na chwilę maskę prawdziwego odbiorcy i zaczyna przypominać momentami literacki kalkulator.

 

O sobie mogę napisać, że wyparłem ze świadomości odbieranie dzieł fantastycznych i całkiem nieźle mi to szło. Nawet nie wiedziałem, że King to w sumie fantastyka. Dla mnie to było całkiem normalne, że ktoś pisze o podróży w przeszłość. Zorientowałem się chyba dopiero przy Dicku, że coś jest na rzeczy.

znaleźli go jako niemowlę w kartonie z książkami Lema

Rozkoszne. Materiał na tekst!

 

A dlaczego nie – bo każde dzieło literackie opisuje coś, czego nie ma? Nie widzę sensu w postawie “fantastyka to głupoty”, ale nie widzę go też w postawie “jak nie ma elfów ani gwiazdolotów, to ja nie czytam”.

 

ETA: z drugiej strony – myślałam, że to TARDIS, a to tramwaj...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina: Ludzie niekiedy podejmuję decyzję na podstawie mniemania na dany temat i z tym wiele nie zrobimy, ich strata.

 

Tarnino, gdzie jesteś? Widzę kogoś obcego wyżej! Pojawił się nagle…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja tam już wolę Obcego niż skorpiona-kijankę. Chyba.

Babska logika rządzi!

Free facehug, czuję się przejęty.

OK, cofam, co powiedziałam. Wolę Obcego z dużą głową, oczkami i małą buzią (inteligencja, empatia, wegetarianizm) albo naszego swojskiego skorpiona.

Babska logika rządzi!

Osoby spod znaku Skorpiona bardzo ostrożnie wchodzą w głębokie relacje, a zbudowanie prawdziwego zaufania zajmuje im nieco dłużej niż innym. Gdy już nawiążą taką relację z drugim człowiekiem, są wspaniałymi przyjaciółmi. Zawsze można na nich liczyć, robią wszystko, co w swojej mocy, by pomóc drugiej osobie.

 

 

ETA:

Wolę Obcego z dużą głową, oczkami i małą buzią (inteligencja, empatia, wegetarianizm)

Ci konkretni Obcy jedzą upłynnione krowy, więc…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czyli skrzyżowanie pająka z ośmiornicą? Hmmm. To zmienia postać rzeczy. Ale po co im takie wielkie głowy do łapania krów?

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet, dziękuję za miłe słowo. Czuję, że ludzie zaczynają mnie trochę rozumieć, wszyscy się zmieniamy.

Nowa Fantastyka