Jack był pierwszą osobą, która obudziła się na Egburn Island. Jako rybak pracował od zawsze i przez wszystkie te lata nauczył się jednego – najwięcej zdobyczy czeka go z samego rana. Dlatego w każdy dzień roboczy, równo o czwartej trzydzieści, wyruszał na połów.
Szedł plażą, wzdłuż linii brzegowej. Większość mieszkańców wyspy zmierzała do portu przez przecinający piaszczyste wybrzeże trakt. Jednak dom Jacka położony był w takim miejscu, że mniej czasu zajmowało mu przejście przez plażę.
Zastanawiał się, ile godzin tym razem spędzi na łowieniu. Chciałby pobyć na morzu przez około osiem godzin, ale na dziesiątą zapowiedziano burzę. Ciemne, nieoświetlone jeszcze przez słońce niebo nie zwiastowało nadejścia sztormu, jednak Jack wolał być bezpieczny i trzymać się blisko lądu.
Rybak tak bardzo uciekł myślami w kierunku pracy, że prawie przeoczył znajdujący się przy brzegu statek. Przetarł oczy, jakby nie dowierzał, co zobaczył. Wiedział, jak wyglądają i do kogo należą wszystkie kutry oraz jachty, pamiętał, że o siódmej rano i siódmej wieczorem na Egburn Island przybywał prom, który zabierał ludzi na stały ląd. Co najważniejsze, wszystkie te okręty były na wskroś współczesne, natomiast przybity do piaszczystego lądu żaglowiec wyglądał jak eksponat z muzeum.
Długi pokład znajdował się kilka metrów nad nim. Okręt miał dwa maszty ze złożonymi kremowobiałymi żaglami i ledwo zauważalnymi czarnymi oznaczeniami. Jack nie widział ani nie słyszał niczego sugerującego, że ktoś może się tam znajdować, chociaż nie wykluczał, że potencjalni marynarze jeszcze spali.
Rybaka zastanawiało jednak, dlaczego osoba sterująca tym żaglowcem nie zostawiła go w porcie. Chociaż statek dryfował w płytkiej wodzie i (co dziwne) nigdzie nie odpływał, zostawienie go tak po prostu było niepotrzebnym ryzykiem. Łódź mogła w końcu oddalić się w najmniej spodziewanym momencie.
– Jest tam kto? – wykrzyknął rybak, jednak na jego zapytanie odpowiedziała mu jedynie cisza. – Halo? Czy ktoś mnie słyszy?
Dalej nikt nie odpowiadał.
Jack zastanowił się przez chwilę, co zrobić i postanowił, że uda się do szeryfa.
Opuścił więc plażę i powoli ruszył w kierunku komisariatu.
***
Billy, miejscowy szeryf przyszedł obejrzeć statek. Sprawa nie tyle go niepokoiła, co ciekawiła. Statek porzucony w takim miejscu? Nie wiedział co to oznacza, ale chciał się przekonać.
Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy ujrzał, jak wygląda zobaczony przez Jacka okręt. Przypominał on żaglowce z filmów o piratach.
– Halo? Jest tam kto? – zaczął Billy. – Halo?! Czy ktoś mnie słyszy?!
– Mówiłem, że nikogo tam nie ma – powiedział rybak.
– Chciałem się tylko przekonać. Muszę pójść po Marka – powiedział bardziej do siebie niż do towarzyszącego mu Jacka. – Zawsze przyda się dodatkowa pomoc…
– Będę jeszcze do czegoś potrzebny? – zapytał rybak.
– Nie, możesz już iść – odpowiedział Billy. – Dzięki za zgłoszenie. Rzadko się tutaj coś dzieje, więc tym bardziej cieszę się, że będę mógł coś wreszcie zrobić.
Jack nic na to nie odpowiedział i odszedł w kierunku kutra.
***
Mark obudził się. Usłyszał pukanie do drzwi, chociaż nie było nawet piątej trzydzieści. Przez chwilę leżał jeszcze przykryty kołdrą, ale szybko zdał sobie sprawę, że musiało się stać coś poważnego. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio ktoś niepokoił go tak wcześnie.
Policjant zwlókł się z łóżka i otworzył drzwi. Na werandzie stał Billy.
– Co się stało?
Szeryf streścił Markowi całą historię. Policjant założył mundur i poszedł obejrzeć statek.
Po dotarciu na plażę, Mark został poproszony o zostanie przy statku i dopilnowanie, aby nikt się do niego nie zbliżał. W tym czasie Billy udał się na komisariat skąd zaczął wydzwaniać do osób z innych wysp.
W odległości kilkuset kilometrów od Egburn Island znajdowało się kilka portów. Najbliższy, położony na dwa razy większej, sąsiedniej wyspie był miejscem rzadko odwiedzanym przez Billy’ego, jednak pomimo to był on przekonany, że jedynymi statkami znajdującymi się w tamtym porcie były kutry rybackie. Mimo to zadzwonił do miejscowego szeryfa i upewnił się, że nie posiadają pirackiego żaglowca.
Billy zadzwonił do kilku innych portów, łącznie z tym znajdującym się na części kontynentalnej Stanów Zjednoczonych, za każdym razem z marnym rezultatem. Kiedy po dziesiątej próbie odstawił czarną słuchawkę telefonu stacjonarnego na miejsce, zaczął zastanawiać się, co robić dalej.
Statek musi do kogoś należeć – pomyślał i chociaż było to dosyć oczywiste, zrodziło następną ideę: powinienem dać ogłoszenie o znalezionej zgubie.
Kiedy szeryf wyszedł z budynku dochodziła już siódma trzydzieści, a to oznaczało, że mieszkańcy miasteczka udawali się do pracy. Billy był więc przekonany, że większość osób z wyspy zdążyło już zapoznać się z tajemniczym statkiem, który przybył na Egburn Island tej nocy.
I nie mylił się.
***
Billy wszedł na piasek i zauważył niemały tłum, który zgromadził się przed statkiem i bezbronnym Markiem powtarzającym, aby nie zbliżać się do okrętu.
– Proszę się odsunąć i nie dotykać statku! To własność prywatna!
– Do kogo należy tak niecodzienny okręt? – zapytał Harvey, nauczyciel historii w jedynej szkole znajdującej się na Egburn Island. – Wygląda mi to na brygantynę. Takimi statkami pływali głównie piraci… Ale nie w tych czasach.
– Właśnie próbujemy ustalić, czyj jest ten statek – powiedział Mark. – Niestety nie mogę udzielać żadnych informacji i wolałbym pozostać dyskretnym w tej sprawie…
– Mark, nie przesadzaj. Mógłbym wam pomóc w odnalezieniu osoby, do której należy ta zguba. Mam paru znajomych w towarzystwach historycznych w różnych częściach Ameryki, któryś z nich mógł słyszeć o tak niesamowitym eksponacie.
– Niestety, nie mogę…
– Mark! Jesteś! – krzyknął Bill.
– Nie zamierzałem się stąd nigdzie ruszać.
Szeryf zaśmiał się, po czym powiedział:
– Niestety nikt z osób, z którymi się kontaktowałem nie wie nic o tym żaglowcu.
– Brygantynie! – poprawił go Harvey.
– Co ty tutaj robisz? – zapytał Billy.
– Próbuję pomóc. – Nauczyciel historii nie zmienił ponurego wyrazu twarzy.
– Może kiedy indziej? To naprawdę pilna sprawa, przynajmniej jak na wysepkę, na której zwykle się nic nie dzieje, ale jeśli będziemy potrzebować twojej pomocy, to cię o tym poinformujemy.
Harvey się jeszcze przez chwilę wykłócał, ale w końcu ustąpił i poszedł do szkoły.
– Obdzwoniłeś wszystkie porty w okolicy?
– Wszystkie – odparł Billy. – Co do jednego. Nikt o niczym nie wie. Ale mam pomysł, jak sobie z tym poradzić. Musimy dać jakieś ogłoszenie w internecie… Jeśli zrobi się o tym głośno, to z pewnością właściciel tego statku przypłynie po zgubę.
– Zajmę się tym – powiedział Mark. – Ale to nie wystarcza… Nie wiem jak mocno zakotwiczony jest ten statek…
– To znaczy?
– Grunt nie jest równy. Gdyby utknął na lądzie, nie stałby na piasku przez cały czas, tylko przechyliłby się w jedną lub w drugą stronę i… upadł. Wolałbym, aby jakiś przypadkowy przechodzień nie został przygnieciony przez kilka ton desek i gwoździ. Możemy spróbować go odholować do portu i tam zabezpieczyć jak resztę statków.
– Chyba żaden z naszych kutrów nie poradzi sobie z takim gigantem – powiedział Billy. – Ale postaram się coś załatwić. Obdzwonię jeszcze raz okoliczne porty. Może użyczą nam holownika?
– Myślę, że tak zrobią – powiedział Mark. – Pytaniem jest, ile będziemy na niego czekać?
***
Dan nie był zainteresowany lekcją. Kolejny rok z rzędu omawiali historię Ameryki – odkrycie kontynentu przez Kolumba, kolonizację, wojnę secesyjną. Monotonny głos Harveya, nauczyciela tak starego, że w szkolnej ławce siedział z dziadkami swoich obecnych uczniów, nie pomagał chłopcu zainteresować się tematem. Kolejne minuty upływały na coraz mniej dokładnym słuchaniu usypiającego wykładu. Znudzony całą lekcją Dan, wyjrzał przez okno i zobaczył, że na plaży znajdował się statek.
Nie był to zwykły kuter rybacki ani prom. Żaglowiec, który widział przez okno doskonale odnalazłby się w starych czasach, o których opowiadał nauczyciel.
Dan chciał wskazać, co zobaczył za oknem, jednak nie miał odwagi odezwać się, podczas lekcji prowadzonej przez Harveya. Wydawało mu się, że za każdym razem, kiedy tylko lekko spogląda na innych, nauczyciel odwraca się, aby go skarcić.
Chłopiec nie wiedział jednak, że wszyscy w klasie, poza nim, wiedzieli o statku. Plaża, na której znajdował się okręt była dobrze widoczna nie tylko z tej klasy, ale również z domów innych uczniów. Dan mieszkał jednak po drugiej stronie wyspy i w drodze do szkoły nie mijał części plaży znajdującej się przy porcie. Poza tym zaspał i spóźnił się na lekcję, przez co nie mógł usłyszeć wiadomości od żadnego z kolegów.
– Dan, o czym teraz mówię? – zapytał Harvey mierząc się wzrokiem z chłopcem. – Czy za oknem jest coś ciekawszego niż w klasie?
– Nie, w żadnym wypadku…
– Bo ja uważam, że za oknem jest coś ciekawszego – powiedział nauczyciel. – I prawdę mówiąc, miałem z wami o tym porozmawiać, ale niestety nie udzielono mi zbyt wielu informacji. Ale na tyle, na ile zdążyłem się przyjrzeć, wygląda mi to na żaglowiec, a będąc bardziej ścisłym, brygantynę. Takie statki używano głównie XVII i XVIII wieku, dlatego jego zobaczenie jest czymś niespodziewanym.
– Skąd ten statek się tutaj wziął? – zapytał kolega z ławki Dana, Thomas.
– Niestety tego nie udało mi się ustalić – powiedział Harvey. – I chyba nie tylko mnie.
Thomas podał koledze karteczkę z napisem: „Spotkajmy się u mnie o piętnastej po szkole, OK?”.
Dan skinął głową na znak, że przeczytał wiadomość, na co jego kolega zareagował zagadkowym uśmiechem.
Rozbrzmiał dzwonek oznajmiający przerwę.
– Chyba czas najwyższy się zbierać! I nie zapomnijcie o pracy domowej!
Jakiej pracy domowej? – pomyślał chłopiec, uspokajając się, że zapyta kogoś podczas przerwy, co też Harvey mówił tym razem na lekcji.
***
Po skończeniu lekcji Dan wrócił do domu, zjadł obiad i od razu udał się na spotkanie z Thomasem. Miał przyjść do jego domu, który znajdował się na drugim końcu wyspy. Chociaż brzmiało to, jakby czekał na niego do przemierzenia bardzo długi dystans, tak naprawdę zajęło mu to zaledwie dwadzieścia minut.
Kiedy dotarł na miejsce, zapukał w drzwi, a w wejściu pojawił się Thomas. Powitał kolegę, po czym zaprosił go do pokoju.
– Mam pewien pomysł – powiedział, kiedy prowadził Dana na drugie piętro po krętych schodach.
Chłopcy weszli do niewielkiego, zabałaganionego leżącymi na podłodze ubraniami i zeszytami, pokoju.
– O co chodzi? – zapytał Dan.
– Chciałbym zobaczyć ten statek – odpowiedział Thomas. – Ale nie tak z daleka. Myślałem, że możemy wejść na pokład.
– Nikt nas nie wpuści – powiedział Dan, jakby miało to ich powstrzymać.
– To oczywiste, że nikt nas nie wpuści. Ale na tym polega cała zabawa. To co, zgoda?
– Musiałbym się nad tym zastanowić… Poza tym, co tak ciekawego może się tam kryć?
– Nie wiem. Przekonamy się. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się boisz?
– W żadnym wypadku! – wykrzyknął Dan.
Thomas zaśmiał się i usiadł na krześle przy biurku. Kolega usadowił się na łóżku obok.
– Zakradniemy się tam w nocy. Z pewnością nikt nie będzie pilnował statku przez cały czas. W końcu co miałoby się stać? Przecież nikt go nie ukradnie. Wezmę drabinę taty. Złożona nie wygląda na ogromną, ale po rozłożeniu… Myślę, że bez problemu wejdziemy na pokład.
Dan się trochę uspokoił, plan sprawiał, że zadanie wydawało się prostsze.
– I co potem?
– Poszperamy chwilę. Wezmę ze sobą zegarek, aby pilnować czasu. Nie później niż o trzeciej zaczniemy się zbierać.
– Gdzie chcesz się spotkać?
– Na plaży. Może o północy? W tym czasie chyba nikt nie pracuje przy porcie. Szeryf i jego pomocnik będą raczej siedzieć na komisariacie albo smacznie spać. Nikt nas nie zauważy.
– Jesteś pewien?
– Jestem pewien. Dasz radę wyjść z domu o takiej godzinie?
– Hmm… – Dan się zastanawiał. – Powinno mi się udać. Może zamknę drzwi na klucz na wszelki wypadek. I wyjdę oknem.
– W porządku. To w takim razie do zobaczenia – powiedział Thomas, po czym wstał i odprowadził kolegę do wyjścia.
***
– Udało się! – powiedział Billy. – Holownik przypłynie dzisiaj w nocy.
– W nocy? – dopytał Mark.
– Są zajęci przez cały dzień. Będą dopiero o drugiej. Chcę, żebyś się tym zajął i wskazał im statek do odholowania. Ja byłem na nogach przez całą noc i dzień, więc wybacz, ale muszę to odespać.
Policjant dopił kawę i powiedział:
– W porządku. Możesz już iść.
– Pamiętasz wszystko? – zapytał szeryf.
– Tak, pamiętam. Druga w nocy. Pokazać im statek. Nawet pięciolatek by sobie z tym poradził.
– O ile by wytrzymał do drugiej – powiedział Billy zakładając kurtkę. – Do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
W czasie, w którym Mark żegnał Billy’ego, Dan czynił ostateczne przygotowania przed nocną eskapadą. Znalazł klucz do zamknięcia drzwi. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale był pewien, że wymyśli jakąś wymówkę, gdyby rodzice spytali go, dlaczego nie zostawił pokoju otwartego na noc.
Przebrał się w piżamę, ale pod poduszką zostawił ubranie, które zamierzał włożyć przed wyjściem. Z przepastnej szuflady pełnej porzuconych przez niego różności wyjął latarkę oraz zegarek analogowy. Telefon mógł się zamoczyć i przestać działać, do czego nie chciał dopuścić.
Był przygotowany.
Wpół do dwunastej zamknął drzwi na klucz, zmienił ubranie i wyszedł na zewnątrz przez okno, które na szczęście znajdowało się na parterze. W domu naprzeciwko paliło się światło, jednak rolety były opuszczone, więc miał pewność, że nikt go nie zauważy. Ruszył do portu.
Przepełniało go nerwowe podniecenie, coś, co poczuć można zaraz przed zjazdem kolejką górską albo skokiem na bungee. Chociaż przekonany był, że nic złego się nie stanie, a nawet może być bardzo przyjemnie, to mózg z całych sił próbował przekonać go, że jest inaczej.
Gdzieś do podświadomości wkradła mu się myśl, że plan ma duże dziury, które mogą wszystko popsuć. Czy drabina na takim gruncie będzie na tyle stabilna, aby nie upadł? Czy nikt nie będzie wracał z późnej kolacji u znajomego albo nocnej zmiany i nie zauważy jego oraz Thomasa? Czy na pewno szeryf i Mark nie patrolują statku? Przez umysł Dana przewijały się kolejne pytania, jednak adrenalina wypierała je i chłopiec kroczył dalej.
Wreszcie, jego oczom ukazał się port, plaża oraz znajdujący się obok statek. Po spotkaniu z Thomasem Dan udał się w to miejsce, aby obejrzeć okręt. Tym razem żaglowiec nie robił na nim tak ogromnego wrażenia, przede wszystkim z uwagi na otaczające go ciemności, które utrudniały docenienie kunsztu stojącego za tym statkiem.
Pięć minut później zjawił się Thomas. Taszczył ze sobą drabinę.
– To, co, wchodzimy? – zapytał Dan.
– Pewnie.
Thomas rozłożył drabinę i wszedł na górę. Dan zachęcony tym, że nic się nie stało, zrobił pierwszy krok. Przez chwilę miał wrażenie, że spada, jednak drabina dalej stała w miejscu. Resztę szczebli pokonał bez problemów.
– Mówiłem, że nic się nie stanie – powiedział Thomas, kiedy kolega znalazł się na pokładzie.
– A co jeśli drabina spadnie?
Chłopiec westchnął i powiedział:
– Na wysokości drugiego końca statku woda jest o wiele głębsza. Po prostu skoczymy i… trochę się zmoczymy.
Dan pokiwał głową i zapalił latarkę.
Ich oczom ukazały się dwa kilkumetrowe maszty zakończone bocianimi gniazdami. Zbite gwoździami deski trzeszczały pod stopami, jakby miały się za chwilę rozpaść, jednak nic takiego nie nastąpiło.
Na końcu statku znajdował się mostek z ogromnym, zdobionym sterem. Chłopcy podeszli tam i dokładnie przyjrzeli się okrągłemu przedmiotowi.
– Ciekawe, kto tego używał – mruknął Dan.
Następnie Thomas z kolegą zeszli pod pokład.
Korytarz pod powierzchnią prowadził do kajut, w których podczas długich rejsów sypiali marynarze. Drzwi do każdego z nich zdobione były innym symbolem, jakby miały wskazywać, właściciela pokoju.
Chłopcy weszli do pierwszego pomieszczenia, z drzwiami ozdobionymi mosiężną syreną z otwartymi ustami. W środku znajdowały się trzy pary dwupiętrowych łóżek i niewielka szafka. Chociaż pokój zachowany był w bardzo dobrym stanie – na szafce czy łóżku brakowało zadrapań, a wszystkie przedmioty były kompletne, to czuli w tym pomieszczeniu dziwny odór stęchlizny, który przywodził na myśl opuszczone miejsce.
– Ten statek nie może być stary – skomentował Dan. – Wszystko wygląda jak nowe.
– Jakbym posiadał taki okręt, to też bym o niego dobrze dbał – powiedział Thomas.
– No tak, ale po co komuś taki statek?
– Może to eksponat, a może po prostu hobby jakiegoś bogacza.
Dan i Thomas skierowali się do wyjścia, jednak za nim zdążyli przekroczyć próg drzwi, coś usłyszeli.
Nie był to dźwięk, który przykułby ich uwagę, gdyby było to miejsce pełne ludzi. Jednak to dziwne szuranie butami, jakby osoba poruszająca się w ten sposób nie potrafiła po prostu stawiać kroków, przeraziło ich dogłębnie.
– Słyszałeś to? – zapytał Dan.
– To na pewno przeciąg. Albo jakiś szczur – powiedział Thomas.
– Racja.
Dan nie był co do tego taki pewien, ale nie chciał okazywać strachu. Odwiedzili kilka kolejnych kajut, jednak nie usłyszeli ponownie tego przerażającego dźwięku.
Ostatnim pomieszczeniem, do którego zawitali była kuchnia. Całkiem spore pomieszczenie, jak na warunki tego statku, wypełnione było dwoma przepastnymi kotłami i zawieszonymi pod sufitem narzędziami kuchennymi – nożami, tasakami, chochlami, rondelkami i miskami. W kącie stał stół, który najpewniej służył do krojenia mięsa i siekania warzyw, a w drugim kącie znajdowały się beczki z zapasami. Chłopcy zajrzeli do ich wnętrz, jednak były one puste.
– Nie wygląda to na muzeum – powiedział Thomas. – Brakuje tabliczek. I barierek.
– Może ten statek miał się stać eksponatem dopiero za jakiś czas? – mruknął Dan, po czym spojrzał na zegarek. – Dochodzi druga. Mamy jeszcze trochę czasu, ale lepiej żebyśmy byli gotowi do wyjścia.
– Spokojnie. Na pewno zdążymy.
Thomas wyjął z plecaka prowiant – paczkę chipsów, którą kupił w drodze ze szkoły do domu. Obaj usiedli na wilgotnej podłodze i zaczęli jeść.
Rozmawiali – nie tylko o statku, ale również o tym, co czeka ich w najbliższych miesiącach w szkole. Zbliżał się w końcu październik, czyli miesiąc, w którym musieli wejść na pracę na najwyższych obrotach po miesiącach wakacyjnego odpoczynku.
Ich rozmowę przerwał krzyk dobiegający z jadali znajdującej się naprzeciwko kuchni. Tym razem żaden z nich nie potrafił wytłumaczyć tego w logiczny sposób, dlatego po chwili zaczęli się naradzać czy powinni zbadać, co się stało. W końcu Thomas poszedł do jadalni stwierdziwszy, że przecież nie może się w tym statku kryć nic niebezpiecznego, skoro jest opuszczony.
Dan ruszył za nim nie chcąc zostać sam.
Kiedy wyszedł na korytarz, drzwi do kuchni się zatrzasnęły. Chłopiec odwrócił się, jednak powrócił do spoglądania na jadalnię, kiedy usłyszał kolejny wrzask dobiegający z tego pomieszczenia. Tym razem był to krzyk Thomasa.
Światło latarki odkryło przerażoną minę chłopca, który zbierał się do ucieczki. Dan nie chciał nawet marnować czasu na pytanie kolegi, co się stało, razem z nim ruszył do wyjścia.
W pewnym momencie zobaczył coś przebiegającego tuż przed nim – jakiś niewyraźny kształt, cień. Duch – przyszło mu na myśl, jednak nie chciał tego przyjąć jako rzeczywistość. Zatoczył się, świat przed oczyma zaczął mu wirować, Thomas rozpłynął się, a on poczuł chłód i kłucie w klatce piersiowej.
Zaczął krzyczeć. Nie był pewien dlaczego, po prostu czuł, że powinien to zrobić. Nie wiedział co się dzieje, jego latarka zgasła, po tym, jak przypadkowo nacisnął wyłącznik.
– Dan! Dan! Wstawaj! Musimy uciekać! – zawołał Thomas szturchając kolegę w ramiona.
Potem statek zaczął się ruszać. Chłopcy usłyszeli dobiegający nie wiadomo skąd ryk silnika, po czym okręt odpłynął.
Dan odzyskał przytomność i powoli, z pomocą Thomasa, wstał.
– Co się dzieje? – zapytał. – Dlaczego statek się rusza?
– Nie wiem – odpowiedział Thomas, a na jego twarzy malowało się przerażenie.
Pobiegli do wyjścia.
Kiedy znaleźli się na zewnątrz zauważyli, że statek jest ciągnięty przez holownik.
– Nie mogą nas zauważyć – powiedział Thomas. – Dobrze pływasz?
Dan pokiwał głową.
Chłopcy podeszli pod skraj statku.
– Możemy skoczyć. Powinno być na tyle głęboko, żebyśmy sobie nic nie zrobili. Gotowy?
– Tak.
– W takim razie skaczemy.
Thomas wpadł do wody, zaraz po nim Dan.
Chłopcy nie przypuszczali, że będą mieli taki problem z przedarciem się przez fale. Woda zalewała ich, nie pozwalała płynąć do przodu. Co chwilę to nurkowali, to powracali na powierzchnię. Morze nie znało litości i nie odpuszczało. Kiedy Thomas wpadł pod wodę, nie mogąc się wynurzyć zalewany przez kolejne fale, myślał, że nadchodzi jego koniec.
Wytężył wszystkie mięśnie i wynurzył się. Nie czekał na złapanie oddechu, zamiast tego nie przestawał płynąć w kierunku lądu.
Dan zbliżał się do brzegu. Przez chwilę po wskoczeniu do wody nie wiedział co zrobić, jego organizm przeżywał szok po zmianie temperatury. Teraz jednak czuł się doskonale i ruszał do przodu.
Thomas spróbował płynąć pod wodą i okazało się to łatwiejszą opcją. Wzburzone fale przestały go zatapiać, udało mu się dobrnąć do lądu.
– Musimy zwiewać – powiedział. – Zgubiłem zegarek, ale jestem pewny, że niedługo będzie trzecia.
Dan łapczywie łapał powietrze.
– Nie wiem co tam się wydarzyło, ale… To było przerażające. Chyba musimy komuś o tym powiedzieć.
– Nie musimy! Udało nam się stamtąd wydostać, a to było najważniejsze. Teraz wiemy już, co nas tam czeka i dlaczego nie powinniśmy się tam wybierać ponownie.
Dan nie powiedział już nic więcej, tylko po cichu wrócił do domu, wkradł się przez otwarte na oścież okno, przebrał się w piżamę, a przemoczone ubrania schował pod łóżko. Jednak to, co spotkało go na statku sprawiło, że nie zasnął przez resztę nocy.
***
Kobieta prowadząca holownik zakotwiczyła statek w porcie i odpłynęła.
Mark ponownie spojrzał na ogromny żaglowiec i zastanowił się, czy nie mógłby tam wejść. Ciekawiło go, co kryje się w środku. Czy odnalazłby tam muzealne tabliczki przybliżające historię statku? A może jedynie szczury i nietoperze oraz duszny zapach stęchlizny?
Pokład był na wysokości mola, dlatego mógł bez problemu wejść na tajemniczą brygantynę. Zrobił niepewny krok naprzód, potem następny i już za chwilę znalazł się na statku.
Chociaż deski trzeszczały przy następnych krokach, nie przeszło mu przez myśl, że się zapadną. Mark poruszał się po okręcie powoli, jakby go podziwiał, przyglądał się każdemu elementowi. W końcu, zszedł pod pokład.
Zaledwie kilka kroków dzieliło go od tajemnicy, którą chciał poznać, nie mógł więc z tego zrezygnować.
***
Dan wstał tego dnia wyjątkowo wcześnie.
Przygotował śniadanie i rozmyślał nad tym, co spotkało go w nocy. Uczucie, które dopadło go pod pokładem statku było tak obezwładniające i przerażające, że nawet po powrocie do domu oglądał się za każdym razem, kiedy usłyszał jakiś dźwięk, mimo że zawsze pochodził on od kręcącego się po domu kota.
Niedługo później wstali rodzice Dana, jednak nie wypytywali go o nic, jedynie rzucili komentarz o wczesnej pobudce chłopca.
Dan spakował się i poszedł do szkoły. Z niewyspania zapomniał wziąć ze sobą drugie śniadanie, dlatego w połowie drogi zawrócił do domu i spakował zawiniętą w sreberko kanapkę oraz butelkę z sokiem pomarańczowym.
Przed wejściem do szkoły spotkał Thomasa. Jego oczy były podkrążone i leniwie poruszały się, kiedy patrzył się na Dana.
– Jak tam? – zapytał.
– A jak ma być?
– Chyba źle. Strasznie przemarzłem w nocy, złapałem katar. – Thomas kichnął, jakby na potwierdzenie swoich słów. – I w sumie niczego ciekawego się nie dowiedzieliśmy.
– Czego się wczoraj wystraszyłeś? Słyszałem jak krzyczałeś kiedy wszedłeś do jadalni.
Chłopiec uniósł oczy i utkwił spojrzenie w przyjacielu.
– Nie mam pojęcia. Miałem wrażenie, że jakiś słabo widoczny kształt się porusza. Jakby cień. Potem kształt stał się wyraźniejszy… Wyglądał jak mężczyzna. Upadł na ziemię kaszląc i krzycząc.
– Ja czułem się inaczej. Myślałem, że spadam…
– Bo naprawdę upadłeś.
– …z wysokiego budynku, a potem mój wzrok się rozmazał i czułem jedynie zimno i kłucie w klatce piersiowej. To było dziwne.
– Ale wydarzyło się naprawdę – powiedział Thomas spoglądając na zegarek w telefonie. – Chyba musimy już iść. Za chwilę zaczyna się lekcja.
Chłopy udali się w kierunku gmachu szkoły.
***
Billy zaszedł do portu i zauważył, że praca została wykonana należycie i statek dryfował obok innych łodzi w porcie. Nie wiedział, jednak co się stało z Markiem, nie odnalazł go na komisariacie ani obok żaglowca. Zastanawiał się czy policjant wrócił do domu, chociaż wydawało mu się to dziwne – zawsze ktoś zostawał na noc w dyżurce, aby być gotowym na niespodziewany wypadek.
Szeryf udał się w kierunku domu Marka. Jeśli tutaj go nie będzie – pomyślał – to nie mam pojęcia, gdzie może być. Po dojściu na miejsce nacisnął dzwonek, jednak nic się nie stało. Zapukał drzwi – bez rezultatu. Billy powtórzył to jeszcze kilkukrotnie, jednak nikt nie się nie zjawił.
– Mark, jesteś tam? – zapytał. – Mark!
Nikt się nie odezwał. Na kolejne zapytania Billy’ego odpowiadała jedynie głucha cisza.
Zrezygnowany wrócił do niewielkiego komisariatu i postanowił, że poczeka, aż zjawi się jego pomocnik.
***
Niecałą godzinę później drzwi komisariatu się otworzyły. Nie stał w nich jednak Mark, a Rachel, wdowa mieszkająca w niewielkim domku, z którego pracowała zdalnie dla jakiejś korporacji.
Twarz miała dziwnie wykrzywioną, jakby dopiero co zjadła coś kwaśnego, a w jej oczach widać było czysty strach.
Opadła na drewniane krzesło i przez kilka sekund próbowała coś z siebie wydusić. Przez cały ten czas Billy wpatrywał się w nią, nie okazywał jednak zaniepokojenia, siedział cicho i bez ruchu, czekając, aż kobieta zdoła coś powiedzieć.
– Zna… Zna… Zna… Znalazłam Marka – powiedziała Rachel, a z jej oka pociekła łza. – Nie żyje!
Billy starał się zachować chłodny, profesjonalny wygląd, jednak mimowolnie kąciki jego ust opadły.
– Gdzie go znalazłaś? Co się stało?
Rachel próbowała coś powiedzieć, za każdym razem się krztusząc. Billy podał jej szklankę z wodą, którą kobietą wypiła duszkiem. Cała się trzęsła. Wreszcie udało jej się powiedzieć:
– Poszłam biegać. Zaczynam pracę o dziewiątej, a około ósmej wychodzę potruchtać po okolicy. Wybrałam się do Północnego Lasu. I podczas biegu natknęłam się na ciało. To był Mark! Miał przestrzeloną głowę i całą twarz pokrytą krwią. Ale to musiał być on! – Rachel zniżyła głos do szeptu, jakby wstydziła się tego, co mówi. – Obok leżał rewolwer. Nie chcę go osądzać, ale to wyglądało to na samobójstwo.
Billy przez chwilę nic nie mówił, nalał sobie tylko wody zapełniając całą szklankę i wypił, część napoju skapnęła mu na uniform.
– Sprawdzę to – powiedział. – Już się wybieram.
***
Billy obejrzał ciało Marka, zadzwonił po lekarkę, która schowała je w kostnicy. Nie wiedział, dlaczego policjant tak postąpił. Nic w jego zachowaniu nie sugerowało, że chce umrzeć.
Szeryf wrócił na komisariat i wykonał telefon do najbliższej rodziny Marka, która mieszkała daleko od Egburn Island. Był pewien, że zapytają go o termin pogrzebu, nie miał jednak pojęcia kiedy się on odbędzie ani kto pokryje jego koszt. Najważniejsze było przekazanie tej informacji.
Wybrał numer, który znalazł w dokumentach Marka i zamknął komisariat, aby mieć pewność, że nikt nie przeszkodzi mu w tej rozmowie.
– Halo? – odezwał się męski głos w słuchawce. – Z kim rozmawiam?
Billy miał problem z wykrztuszeniem z siebie słów.
– Halo, z kim rozmawiam?
– Z Williamem Newellem, szeryfem Egburn Island. Mam do przekazania bardzo ważną informację. Czy ma pan czas na rozmowę? Czy jest pan czymś zajęty?
– Mogę rozmawiać.
– Pański syn… Nie żyje – wydusił z siebie Billy, a w słuchawce panowała cisza.
Przez kilka najbliższych sekund nikt się nie odzywał, z obu stron było słychać tylko oddechy rozmówców.
– Jezu Chryste, co się stało? – zapytał ojciec Marka.
– Mark… Bardzo przykro mi to mówić…
– Proszę mi powiedzieć, natychmiast!
Szeryfa zaskoczył nagłym wybuch złości rozmówcy, ale nie przerwał rozmowy:
– …popełnił samobójstwo.
W słuchawce ponownie rozległa się cisza, jeszcze dłuższa niż poprzednio.
– Dlaczego… Dlaczego to zrobił?
– Niestety nie wiem… Dopiero co…
– Musi pan wiedzieć! – przerwał ojciec Marka. – Pracuje pan z nim codziennie! To nie ja widuję go kiedy zaczyna i kończy pracę, tylko pan!
– Niestety nie wiem, dlaczego to zrobił. – Billy starał się mieć opanowany głos. – Będę potrzebował pana tutaj, na miejscu. Musi pan dopełnić formalności związanych z pogrzebem.
– Przyjadę… Tylko proszę dać mi czas.
– Nigdzie nam się nie spieszy – odpowiedział szeryf, po czym ojciec Marka rozłączył się.
***
Billy poszedł na spacer. Musiał przemyśleć parę spraw, a to zawsze wydawało mu się prostsze na świeżym powietrzu. Była już osiemnasta i wrześniowe niebo zaczęła zdobić czerń. Szeryf wiedział, że całkowicie ciemno będzie już za godzinę, ale w kieszeni miał schowaną latarkę.
Maszerował po miasteczku i terenach poza nim. Jedynym miejscem, którego unikał był Las Północny. Odwiedził szkołę, port, plażę i kościół.
Wreszcie zaszedł do domu Marka. Nie myślał nad tym, po prostu nogi prowadzone przez podświadomość zaniosły go prosto pod ten niewielki, biały budynek. Na werandzie stało krzesło bujane i stolik, na którym coś się znajdowało… Billy nie zauważył tego, kiedy odwiedził dom Marka wcześniej, jednak teraz zdał sobie sprawę, że na stoliku leżał notes. Okładka podpisana była słowami: „Moje wyznanie – Mark”.
Wygląda to na list pożegnalny – pomyślał Billy i trzęsącymi się dłońmi otworzył notatnik.
***
Dzisiejszej nocy odwiedziłem statek. Czy, jak to mówi nasz nauczyciel historii Harvey, brygantynę. Miałem dopilnować, aby holownik odstawił okręt do portu. Z zadania powierzonego mi przez szeryfa Billy’ego wywiązałem się znakomicie, zrobiłem nawet coś ponadto – wszedłem na pokład statku. Skuszony tym pięknym widokiem całkiem sam odwiedziłem okręt, co okazało się największym błędem jaki popełniłem w całym moim życiu.
Jeśli ktoś czyta tę notatkę, to najprawdopodobniej nie żyję. I niech będzie to dla was przestroga. Wiedza, którą posiadłem po wkroczeniu na statek, a która zdecydowanie wykracza poza mój ludzki umysł, doprowadziła mnie do zguby. Zdaję sobie sprawę z tego, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale tak właśnie jest. Wiecie, że nigdy nie zmagałem się z problemami psychicznymi. Moglibyście przejrzeć moją historię leczenia i nie ujrzelibyście tam nic wskazującego na moje szaleństwo. Jednak przerażające widoki, na które natknąłem się na brygantynie, zmieniły mój umysł nieodwracalnie.
Przestrzegam was, abyście nie dali się zwieść pięknemu galionowi i trzymali się z dala od okrętu.
Żegnajcie,
Mark.
***
Do oczu Billy’ego naciekły łzy. Nie próbował opanować smutku, a zamiast tego usiadł na bujanym fotelu i rozpłakał się na dobre.
Nie wierzył w żadne historie o duchach i innych nadprzyrodzonych wydarzeniach, ale list pozostawiony przez Marka wystawił jego wierzenia na wyzwanie. Co też mogło znajdować się tam, aby doprowadzić całkowicie zdrowego człowieka do takiego stanu?
Billy zabrał notes i udał się w kierunku przychodni licząc, że ta sama lekarka, która stwierdziła zgon Marka, pomoże mu rozstrzygnąć o czym jest list pożegnalny. Spotykał się z nią kilka razy do roku i utrzymywał dobre relacje, więc nie miał wątpliwości, że pomimo późnej godziny, wysłucha go.
Szeryf zaszedł pod dwupiętrowy budynek zbudowany z pomalowanych na biało cegieł oświetlanych przez zielony neon z napisem: „Przychodnia”. Maria skończyła już pracę, ale mieszkała w tym samym budynku, w którym przyjmowała pacjentów, dlatego spodziewał się, że będzie w środku. Nie mylił się.
– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała kobieta otworzywszy drzwi.
– Oczywiście – odpowiedział Billy, który dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dalej płacze. – Znalazłem list pożegnalny Marka.
Zmęczona ciężkim dniem Maria ledwo rozumiała znaczenie tych słów, ale połączenie „listu pożegnalnego” i „Marka” sprawiły, że jej brwi wysoko się podniosły.
– W takim razie zapraszam do środka – powiedziała i uchyliła drzwi.
Billy wszedł do holu, a następnie podążył za lekarką, do oświetlonego jarzeniówkami gabinetu. Usiadł po nie tej stronie biurka co zazwyczaj.
– Chcesz coś do picia? – zapytała Maria.
– Może być kawa.
Kobieta otworzyła inne drzwi i po chwili wróciła trzymając dwa rozgrzane napojem kubki.
– Mogę zobaczyć?
– Jasne.
Billy podał Marii notes, który zapisany miał tylko pierwszą stronę. Lekarka dokładnie przyjrzała się okładce, a następnie powoli, jakby dotykała świętą relikwię, otworzyła go. Jej zmęczone oczy przestały się zamykać, zamiast tego skakały po tekście.
Mężczyzna wypił łyk kawy i zapytał:
– Jak myślisz, co to może oznaczać?
– Nie jestem psycholożką, więc trudno mi powiedzieć – rzekła Maria nie odwracając wzroku od tekstu. – Ale ten list nie brzmi, jakby napisał go Mark.
– Myślisz, że ktoś mógłby go podrzucić, aby oddalić od siebie oskarżenia?
– Nie do końca o to mi chodzi. Ten tekst wygląda, jakby mógł napisać go Mark, który… bardzo się zmienił.
– Mógł się zmienić. Nie przypuszczałem, że popełni samobójstwo. A jednak to zrobił.
– Może był pod wpływem jakichś substancji? Alkoholu, narkotyków…
– Alkohol i narkotyki zwykle nie podsuwają ludziom takich myśli. – Billy zmrużył oczy wpatrując się w list.
– Zwykle, nie znaczy zawsze. Znam historie o osobach, które pod wpływem różnych substancji zachowywały się naprawdę dziwnie. – Maria chwyciła się za czoło i oparła łokieć na stole czytając tekst. – Ale jaki ma to związek ze statkiem? Musieliśmy coś przeoczyć…
– Musieliśmy… Powinienem zbadać ten okręt, ale na samą myśl o wejściu na pokład przechodzą mnie ciarki – powiedział szeryf. – No nic, chciałem to tylko przedyskutować.
– Mogę zrobić zdjęcie tego listu? – zapytała lekarka nie odrywając wzroku od notatnika, przygryzając przy tym wargę.
– Tak, zrób… Możemy o tym później porozmawiać. Nie mam niestety nikogo innego, kto by mi pomógł, a nie chciałbym niepokoić mojej żony czymś takim.
– Na pewno to przeanalizuję. Po takim dniu i tak bym pewnie nie zasnęła, a tak przynajmniej będę miała co robić.
– W takim razie dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedziała Maria, ale odwróciła wzrok od tekstu tylko na chwilę. Kiedy Billy mijał drzwi gabinetu, jej wzrok powrócił do zdjęcia w telefonie.
Szeryf wyszedł i powoli ruszył w kierunku domu w centrum. To tam znajdował się ratusz, a także całkiem spory park oraz kilka lokali usługowych, chociaż większość z nich miała zostać zamknięta w przeciągu dwóch godzin, oczywiście poza barem.
Billy spojrzał na telefon, który wskazywał dwudziestą pierwszą. Poza tym, miał nieodczytaną wiadomość od żony. Elen dopytywała go, gdzie się podziewa, na co szeryf odpisał jedynie, że za chwilę będzie. Chciał pobyć jeszcze przez chwilę sam.
Poszedł do parku, usiadł na ławce pod latarnią i otworzył notes. Przypatrywał się listowi pożegnalnemu, próbując dopatrzyć się w nim głębszego sensu. Jednak wszystkie wyjaśnienia, na które wpadał nie trzymały się kupy. Czym mogła być ta ogromna, wykraczają poza ludzki umysł wiedza, którą posiadł Mark i dlaczego doprowadziła go do zguby? Czy jakakolwiek informacja była na tyle przerażająca, aby doprowadzić zdrowego człowieka do szaleństwa?
Billy sięgnął do kieszeni, aby sprawdzić, która jest godzina, jednak odkrył, że telefon jest rozładowany. Wstał więc z ławki i powoli ruszył do domu.
Po drodze natrafił jeszcze na bar. Od czasu kiedy Billy dowiedział się o samobójstwie Marka, miał ochotę się czegoś napić, jednak nie chciał tego robić w godzinach pracy. Teraz miał na to szansę. Nie myśląc nad konsekwencjami, poczłapał do zawsze otwartych na oścież, jakby gotowych na przyjęcie gości drzwi baru i zszedł do znajdującej się pod ziemią sali.
***
Maria zgasiła światło w gabinecie i poszła na górę, do sypialni. Wiele czasu spędziła na studiowaniu notatki pozostawionej przez Marka, jednak mimo to, nie wydawało się jej, że jest blisko rozwiązania sprawy. Postanowiła, że jutro zadzwoni do jej znajomego, psychologa, licząc, że osoba z większym doświadczeniem w kontaktach z ludźmi będzie miała szansę na rozgryzienie zagadki.
Kobieta weszła na drugie piętro, na korytarz ozdobiony pejzażami. Obok obrazu przedstawiającego płynącą rzekę była sypialnia.
Lekarka przebrała się i padła na łóżko. Kiedy zgasiła światło, usłyszała dziwny dźwięk dobiegający z korytarza, powolne kroki kogoś kto nie tyle szedł, co człapał, ledwo radząc sobie z chodzeniem.
Kroki stawały się głośniejsze, coś zmierzającego po korytarzu zbliżało się do sypialni. Maria podniosła głowę z poduszki, jednak zanim zdążyła założyć okulary, drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Mark. Nie wyglądał tak jak zazwyczaj, jego oczy przepełnione były gniewem, a usta otwarte miał w szaleńczym uśmiechu odsłaniającym zęby. Pokryta krwią, przedziurawiona głowa dodawała mu upiorności, a po dokładnym przyjrzeniu się, w ranie odnaleźć można było tunel przewiercający się przez czaszkę i mózg.
Maria otworzyła szeroko oczy, a z jej ust dobył się krzyk. Spróbowała zasłonić się kołdrą, zanim zrozumiała, że nic to nie da.
Mark trzymał w ręce nóż kuchenny. Uniósł go, aby wziąć zamach i ugodził kobietę w brzuch. Krzyk zamienił się w pisk, Maria machała spazmatycznie nogami i rękami próbując się obronić, była jednak na to zbyt przerażona.
Kołdra i koszulka nie zatrzymały ciosu wymierzonego nożem, ostrze zanurkowało we wnętrznościach. Mężczyzna wskoczył na lekarkę i wyjął pokryte krwią narzędzie zbrodni z brzucha kobiety. Ponownie zamachnął się, na co Maria zareagowała kolejnym piskiem, jeszcze bardziej przeraźliwym niż poprzednie, jednak cios wymierzony w gardło natychmiast przerwał jej krzyk.
Kobieta jeszcze przez chwilę próbowała wykonać jakiś ruch. W końcu całe jej ciało przestało się ruszać, a Mark bez słowa upuścił nóż na łóżko, tuż obok martwego ciała.
***
– Powiedziałem mu, aby się ode mnie odwalił. To nie była jego sprawa, wiesz co mam na myśli, co Billy?
Szeryf pokiwał głową. Wypił już trzeci kieliszek wódki. Bar był prawie pusty, jednak bawił się świetnie, pijąc i dyskutując z Henrym, którego widział jedynie w sobotnie poranki, kiedy ledwo przytomny pijak nieprzytomny zataczał się do domu.
Billy rozmawiał z mężczyzną o ostatnich wydarzeniach, którego świadkiem stało się Egburn Island, ale również o baseballu, ulubionych rodzajach alkoholu i ciekawych historiach, które im się przytrafiły.
Kiedy Henry opowiadał anegdotę, co chwilę gubiąc wątek, tuż obok nich przysiadła się pewna kobieta. Ubrana była w czarną suknię, miała długie włosy przypominające Billy’emu piosenkarki popowe z lat osiemdziesiątych. Po chwili zdał sobie sprawę, że jest to dziewczyna Marka. Chciał coś jej powiedzieć, jednak nie wiedział co. Miał pojęcie, dlaczego się tu znalazła, jednak poruszanie tak drażliwego tematu jak śmierć bliskiej osoby wydawało mu się nieodpowiednie. Niemniej był to jedyny temat, o który chciał zapytać, dlatego zaczął:
– Słaby dzisiaj dzień.
– Słaby – powiedziała, jednak unikała spoglądania Billy’emu w oczy, zamiast tego wpatrywała się w kieliszek z napojem. – Wolałabym o tym nie rozmawiać.
– To zrozumiałe. Nie potrafię pani pocieszyć, mogę za to wyjaśnić trochę zachowanie Marka. Albo przynajmniej dać Markowi szansę na wyjaśnienie siebie.
– Co takiego ma pan myśli? – Kobieta spojrzała Billy’emu w oczy.
Szeryf wyciągnął notatnik z kieszeni kurtki.
– Znalazłem to na werandzie domu Marka.
Kobieta przeczytała napis z okładki, a następnie tekst zapisany na kartce, po czym się rozpłakała.
Billy nie był pewien czy postąpił właściwie pokazując kobiecie coś takiego, ale uważał, że każdy powinien znać prawdę.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedziała kobieta. – To takie smutne… Ten tekst brzmi jakby zwariował.
– Na pewno tak się nie stało – sprzeciwił się Billy. – Oboje znaliśmy go dobrze, prawda?
– W takim razie jak to inaczej wytłumaczysz?
– Nie wiem. Muszę się jeszcze nad tym zastanowić. Ale na pewno znajdę odpowiedź.
Szeryf wysłuchał do końca historię opowiadaną przez Henry’ego i poszedł do domu.
***
Rano, Billy musiał nasłuchać się od żony jak nieodpowiedzialnie postąpił wychodząc do baru w środku tygodnia, w dodatku nie mówiąc jej, że wróci później.
Szeryfa niezbyt to obchodziło. Samobójstwo Marka przyćmiło resztę jego myśli. Ubrał się i wyszedł do pracy.
Po drodze postanowił, że wstąpi do przychodni Marii. Liczył, że lekarka odnalazła sens w ostatnich słowach Marka. Podszedł do drzwi wejściowych i nacisnął dzwonek. Nie odpowiedział mu żaden głos. Pamiętając, że tak samo było z jego pomocnikiem, zaczął się niepokoić. Zaklął pod nosem, nacisnął dzwonek, zapukał w drzwi, jednak nic się nie wydarzyło. Nawoływał, z wnętrza nie doszła odpowiedź.
Billy wyjął komórkę i zadzwonił do mężczyzny zajmującego się sprzątaniem różnych budynków, w tym przychodni. Sprzątacz przybył dość szybko, mówiąc, że był w okolicy (jakby przejście z jednego końca wyspy na drugi nie zajmowało pół godziny – pomyślał szeryf) i otworzył drzwi wiedząc, że nie należy się kłócić ze stróżem prawa. Powiedział, że poczeka chwilę, aż Billy zdąży załatwić sprawę.
Szeryf wszedł do środka, jednak nie znalazł Marii w gabinecie, magazynie, sali zabiegowej ani na korytarzu. Jedynym niezbadanym miejscem pozostawała górna część budynku, ta, w której mieszkała lekarka. Billy nie chciał tam wchodzić bez zaproszenia, uważał, że takie naruszanie prywatności jest nieodpowiednie, ale bardzo potrzebował pomocy kobiety i po tym, jak żaden głos z góry nie odpowiedział na jego pytania, wszedł po krętych schodach na korytarz. Obejrzał wszystkie pokoje po kolei, jednak ani w salonie, ani w kuchni, ani w jadalni, ani w garderobie nikogo nie znalazł. Zostało tylko jedno niezbadane pomieszczenie, najpewniej sypialnia. Billy zapukał w drzwi i zapytał:
– Halo, jest tam ktoś? Mogę wejść?
Nikt nie odpowiedział na jego pytanie, dlatego nacisnął klamkę i wszedł do pokoju.
Łóżko pokryte było bordową, zaschniętą krwią. Stopy Marii znajdowały się na lewym skraju łóżka, natomiast głowa – na prawym. Większość ciała kryła się pod kołdrą, jedynie rozcięte gardło było odsłonięte. Billy cofnął się mimowolnie, zatrzasnął drzwi, aby chwilę ochłonąć. Wrócił do sypialni i ponownie spojrzał na ciało.
Zdał sobie sprawę, że wśród kilkuset mieszkańców miasteczka musi być jakiś morderca.
Nie mogło być inaczej, to nie wyglądało na samobójstwo. Ktoś podkradł się do mieszkania Marii i zamordował ją we własnym łóżku.
Tylko po co? – pomyślał Billy. Nie miało to dla niego sensu i nie mógł pomyśleć o żadnym logicznym motywie sprawcy.
– Billy, jesteś tam jeszcze? – zawołał sprzątacz. Szeryf wyszedł z sypialni i zauważył, że mężczyzna stoi na korytarzu.
– Maria nie żyje.
– Jak…?
– Nie żyje… – Billy’emu ponownie zrobiło się niedobrze i nie wiedział czy był to wynik widoku ofiary czy wczorajszego picia. – Ktoś ją zamordował.
Sprzątacz patrzył się na niego z miną mówiącą: „czy jesteś poważny?”.
– Muszę zadzwonić po lekarza spoza wyspy… Trzeba natychmiast zająć się tym ciałem! Pobiegnę do komisariatu, bo tam trzymam ważne kontakty. Proszę, popilnuj tutaj wejścia i nie wpuszczaj nikogo do środka. Dobrze?
– Jasne.
Billy udał się do komisariatu zostawiając przychodnię w tyle.
***
– Dobrze, że moi rodzice o tym nie wiedzą – powiedział Thomas. – Biorą ten list za coś poważnego, a nie majaczenia wariata.
– A może to jest prawda? – zasugerował Dan.
Jego kolega zareagowała śmiechem tak donośnym, że kilku uczniów mijających ich na korytarzu szkoły odwróciło spojrzenia.
– Gówno, a nie prawda. Byliśmy tam i nic nam się nie stało.
– Coś jednak widzieliśmy. Może coś nam się jeszcze stanie? Może…
Thomas zatrzymał się i chwycił kolegę za ramiona.
– Nie panikuj – powiedział. – To nie może być prawda. To nie jest prawda. Istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie…
– Jakie?
– Gdybym wiedział to bym teraz składał zeznania na komisariacie, a nie z tobą dyskutował… Słuchaj, po prostu nikomu nie mów. Absolutnie, nikomu, a obiecuję, że nie stanie się tobie żadna krzywda. Zgoda?
Thomas wyciągnął dłoń.
Dan skrzywił się.
– To, co zrobiliśmy wydaje mi się teraz naprawdę niebezpieczne…
Jego kolega cofnął rękę.
– …ale zgoda.
***
Billy nacisnął klamkę i zdziwił się, że drzwi nie stawiły żadnego oporu. Otworzyły się bez problemu, chociaż był pewien, że wczoraj je zamknął. No nic – pomyślał – musiałem o tym zapomnieć.
Zasiadł za biurkiem i otworzył szufladę w której trzymał teczkę z ważnymi numerami telefonów. Poza skontaktowaniem się z odpowiednim lekarzem musiał zadzwonić do rodziny Marii. Szeryfa tak bardzo pochłonęło to zajęcie, że dopiero po wyjęciu teczki zauważył, że komputer jest włączony.
Dokument tekstowy składał się z dwóch napisów. Pierwszy z nich głosił: „Widzimy się dzisiaj na statku”, a drugi: „Sprawdź konto Marka”. Billy poczuł się trochę jakby był w jakimś kryminale i morderca dawał mu małe poszlaki, doskonale się w ten sposób bawiąc. Z drżąca ręką szeryf sprawdził konto Marka i odkrył na nim post z pożegnalnym listem. Rozpoznał na fotografii rękę kobiety przytrzymującą notes oraz brązowe biurko. Ktokolwiek był mordercą, chciał mieć dostęp do zdjęcia listu. Tylko po co?
***
Mieszkańcy Egburn Island byli co najmniej zdziwieni listem opublikowanym przez Marka. Ludzie domagali się wyjaśnień od szeryfa i burmistrza, jednak obaj mężczyźni odpowiadali, że śledztwo jest w toku i nie mogą udzielać żadnych informacji.
Prawda jednak była taka, że zarówno Billy jak i rządzący miasteczkiem Howard, nie mieli pojęcia, co się wydarzyło. Odnalezione odciski palców wskazywały, że mordercą był martwy Mark, to samo sygnalizowała opróżniona kostnica, jednak nie wydawało się im to możliwe. Szeryf obstawiał, że zabójcą jest ktoś inny, jednak posłużył się ciałem martwego policjanta, aby odwrócić od siebie uwagę.
Dzień dobiegał końca, a Billy nie wszedł jeszcze na pokład statku, gdzie miał się spotkać z tajemniczą osobą, która pozostawiła mu wiadomość na komputerze. Czy mógł w ten sposób poznać tożsamość mordercy? Być może. Obawiał się, że wpadnie w pułapkę, ale wizja rozwiązania zagadki go kusiła. W obliczu braku logicznych tropów udał się na okręt uzbrojony w służbowy pistolet.
Było już ciemno. Fale cicho szumiały, jednak chmury zbierające się na niebie zapowiadały, że ta sytuacja może ulec zmianie. Billy wszedł na pokład statku.
Wreszcie mógł go obejrzeć z bliska. Okręt wyglądał wspaniale, ale w podziwianiu go przeszkadzało mu ciągłe uczucie, że ktoś go śledzi. Jednak za każdym razem, kiedy się odwracał, aby latarką zbadać pustą przestrzeń okazywała się ona faktycznie pusta.
Szeryf czekał i zaczynał się już niecierpliwić, myśląc, że padł ofiarą żartu, ale kiedy postanowił, że wychodzi ze statku, usłyszał dochodzący spod pokładu głos.
– Tutaj. – Usłyszał Billy. Był przekonany, że osoba wypowiadająca te słowa to Mark, chociaż dźwięk ten był dużo bardziej… martwy. Zamiast czystego, nie zmącanego żadnymi przeszkodami głosu, słyszał dziwne pochrapywanie, jakby głos przerywany był niczym radio w tunelu.
Szeryf wyciągnął pistolet i zszedł pod pokład. Spodziewał się, że może wpakowywać się w pułapkę, ale nie wiedział, co innego mógł uczynić. Od chwili, kiedy przeczytał list, odchodził od zmysłów, wierzył, że Mark naprawdę popełnił samobójstwo pod wpływem działania statku, chociaż jakaś jego część podpowiadała mu, że to niemożliwe.
Billy zauważył postać. Stała na samym końcu korytarza. Zbliżył się do niej, stąpał powoli, celując pistoletem i oświetlając sobie drogę latarką.
– Kim jesteś? – zapytał. Kiedy podszedł bliżej zdał sobie sprawę, że dokładnie wie, kim jest osoba, którą zobaczył.
Był nią Mark.
– Dobrze wiesz, kim jestem – powiedział mężczyzna, po czym okręt rozbujał się i… odpłynął. – Teraz lepiej. Możemy porozmawiać na osobności.
– Co… Co się stało?
– Rozpoczęliśmy rejs! Zbliża się sztorm, ale ta łajba nie będzie miała problemów z przeżyciem. Chciałem, abyśmy po prostu mogli pobyć sami.
– Jak to możliwe?
– Wolałbym o tym nie mówić. Głód, ten okropny głód, chęć, pragnienie, żądza wiedzy… Doprowadziła mnie do stanu, w którym jestem teraz. Niemniej, będę musiał wprowadzić cię w parę faktów, abyś zrozumiał jak wielką rolę w tym wszystkim odgrywasz ty.
– Ja? – zapytał Bill, mimowolnie wyrzucając to słowo z ust, nie wierząc, że Mark może coś takiego mówić… Ani w ogóle mówić.
– Tak, ty. Jesteś gotowy? To historia trochę straszna, ale jestem przekonany, że w ostatnim czasie napatrzyłeś się na wiele przerażających rzeczy i jesteś gotowy też na to. Zaczynamy?
Billy nie udzielił odpowiedzi, ale policjant zaczął już opowieść.
***
27 czerwca 1725 roku. To właśnie w ten dzień Santa Dominika została ochrzczona i wyruszyła w dziewiczy rejs. Sterowana przez karaibskich piratów, szybko stała się symbolem kłopotów, a każdy kto przez lunetę ujrzał pędzącą na złamanie karku brygantynę z galionem przedstawiającym piękną pannę będącą w połowie syreną, wiedział, że należy uciekać.
Santa Dominika siała postrach na morzach przez całe pięć lat. Niestety, podczas jednego rejsu zdarzyło się nieszczęście. Porwana kobieta, okazała się potężną czarownicą i przedstawicielką pewnego tajemniczego kultu. Jednak załoga nic nie robiła sobie z jej gróźb i przekleństw.
Nie poszli po rozum do głowy i nie wypuścili kobiety, która tuż przed śmiercią wypowiedziała straszliwe słowa. Nie będę przytaczał w obawie przed twoim zdrowiem psychicznym. Czarownica skazała ich na bolesną śmierć, która miała ich dopaść w przeciągu roku od rzucenia zaklęcia.
Słowa wypowiedziane przez kobietę wzbudziły w piratach strach. Sposób w jaki przemówiła, utkwił im w pamięci do tego stopnia, że wszyscy z nich przekonani byli, że zbliża się ich zgon i nie da się nic z tym zrobić.
Jedynym członkiem załogi, który nie chciał się poddać był Edward, który gotował na Santa Dominice. Jego celem było odnalezienie antidotum na klątwę. Za każdym razem, kiedy piraci zatrzymywali się na lądzie, nie udawał się razem z resztą załogi kupować drogą biżuterię, zamiast tego poszukiwał wiedźm, mędrców, wróżek i innych ludzi, którzy byliby w stanie mu pomóc.
Niestety, nic nie działało. Chociaż kucharz wydawał bajońskie sumy na kolejne zabiegi, nic nie przynosiło mu ulgi i bez przerwy czuł dziwne napięcie w głowie, jakby znajdowała się tam tykająca bomba.
Jednak pewnego letniego popołudnia Edwardowi udało się wreszcie natrafić na rozwiązanie. Pewien mędrzec, twierdzący, że wcześniej radził sobie z podobnymi klątwami, znał sposób na uporanie się ze śmiertelnym zaklęciem czarownicy. Nie był to sposób łatwy do wykonania i wymagał dużo poświęcenia, ale działał.
Kucharz miał za zadanie złożyć ofiarę z innych przeklętych osób. Mędrzec nie doprecyzował z ilu, ale wspomniał, że „im więcej tym lepiej”, dlatego Edward zdecydował się na zabicie wszystkich członków załogi, poza sobą samym.
Miał dostęp do garnka, z którego jedli, więc morderstwo nie stanowiło dużego kłopotu. W tym samym mieście, w którym spotkał mędrca zakupił truciznę. Z jej pomocą przygotował obiad dla członków załogi, którzy już wkrótce nie żyli.
Następnym krokiem było namalowanie poświęconą, czarną farbą odpowiedniego znaku, kółka, na głowie każdej ofiary i ułożenie ich na pokładzie statku w taki sposób, aby ich twarze zwrócone były ku słońcu.
Ku zdziwieniu kucharza, wszystkie ciała zamieniły się w proch, jakby rozkładały się nie kilkaset lat, a tylko kilka godzin.
Edward za ofiarę innych członków załogi uwolnił się od klątwy i żył jeszcze przez długie lata. Porzucił karierę na morzu i został znanym kucharzem na lądzie otwierając swoją własną restaurację.
Nie wiedział jednak, że podczas składania ofiary działały równie mroczne siły, co przy rzucaniu klątwy, a swoim zachowaniem zaburzył porządek we wszechświecie, wpłynął na coś, na co nie powinien mieć wpływu. Dusze jego byłych wspólników zostały przeklęte i nie mogły liczyć na wieczny pośmiertny odpoczynek, zamiast tego musiały cierpieć po skończonym żywocie za ocalenie zaledwie jednej osoby.
***
– Jaka jest moja rola w tym wszystkim? – zapytał Billy.
– Raz na kilkanaście lat, statek wypełniony przeklętymi piratami pojawia się, kiedy wyczuje okazję – powiedział Mark. – Kiedy wyczuje, że gdzieś na świecie jest osoba, która mogłaby ocalić jednego członka załogi.
– I tą osobą jestem ja? – zapytał szeryf wskazując na siebie palcem. – Przykro mi, ale nie mam takiego zamiaru.
– Oj, Billy… – powiedział Mark. – Ja cię nie pytam o zdanie. Nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia. Płyniemy w zaświaty.
– Co to znaczy?
– Został tylko jeszcze jeden pirat. Ostatnia nieocalona dusza. Będzie miał szansę ją uratować.
– Na nic się nie zgadzam! – wykrzyknął Billy. – Na nic!
– Dalej myślisz, że masz coś do gadania. Nie rozumiesz, że jesteś nikim wobec wszechświata, wobec wielkiego planu i istot, które mogą zmusić cię do rzeczy, których byś normalnie nie zrobił. Płyniemy właśnie przez Bramę. Niedługo przekonasz się, jak wygląda życie po śmierci.
Billy przyłożył sobie pistolet do głowy.
– A co jeśli się zabiję?
– Mnie to nic nie dało. Jak widzisz, wróciłem do żywych.
Szeryfa opanowało przerażenie, zdawał sobie sprawę, że jest w sytuacji bez wyjścia i teraz nie zostało mu nic innego, poza pogodzeniem się z losem. Czuł, że odchodzi od zmysłów, a wszystko, co widzi jest wytworem wyobraźni, marzeniem lub snem, czymś, co za chwilę przeminie zastąpione przez rzeczywistość.
Nie wyglądało, jednak na to, aby miało się tak stać.
– Wychodzę na zewnątrz i uciekam – powiedział i ruszył do wyjścia.
– Uciekaj – rzucił mu na odchodne Mark. – Tylko pamiętaj, że nie możesz zmienić nieziemskiego planu!
Billy wyszedł na pokład. Morze było wzburzone, fale waliły o statek, wywracając go na lewą i prawą stronę, bujając nim, jakby była to huśtawka.
Szeryf spojrzał do góry, jednak zdał sobie sprawę, że tutaj wcale nie ma nieba przykrytego milionem gwiazd i czarnych chmur, zamiast tego wokół niego znajdują się wysokie fale, tworzące okrągły tunel, korytarz, przez który zmierzali.
Naprawdę czeka mnie coś okropnego – pomyślał sobie, zastanawiając się, co zrobić.
Wyjrzał przez barierkę, myśląc, czy śmierć we wzburzonym morzu nie jest najlepszą opcją i czy w ogóle śmierć coś znaczyła w obliczu potężnych sił, z którymi miał do czynienia.
Woda była zbyt gęsta, aby ujrzeć, co kryje się pod falami, jednak coś podpowiadało Billy’emu, że może to być w tej chwili najlepsza opcja.
Odstąpił od barierki. Jeden krok, drugi, trzeci. Wziął rozbieg i wpadł do morza.
Poczuł ból, jakby wylądował nie w wodzie, a na betonie. Spróbował wziąć oddech, jednak ogromna fala przykryła go w całości. Zauważył, że pod wodą kryją się miliony małych, żółtych ogników przypominających świetliki. Chwycił jeden z nich i zobaczył pod świecącą powierzchnią niewielkie miasteczko zamieszkane przez Azjatów. Wydawało mu się, że jeśli ściśnie światełko, będzie mógł się tam przenieść, jednak chciał obejrzeć jeszcze inne.
Udało mu się złapać oddech i ponownie zanurkować.
Kolejne światełko przedstawiało miasto w kraju Europy Wschodniej.
Inne ukazało Billy’emu dom położony wysoko w górach.
Następny tropikalną wyspę, a jeszcze inny bazę badawczą na Antarktydzie.
Szeryf zdecydował się na światełko przedstawiające amerykańską metropolię, chyba Denver, chociaż nie był pewien. Stwierdził, że nie ma czasu na szukanie Egburn Island, a to było miejsce położone najbliżej rodzimego miasta ze wszystkich pozostałych.
Billy dotknął światełka, a ono rozbłysło jeszcze mocniej, po czym jego wizja została przykryta przez oślepiającą biel.
Kilka sekund później znalazł się w centrum Denver.
***
Billy po prostu pojawił się. Nie spadł z nieba ani nie wyrósł z ziemi. Po prostu zmaterializował się, wywołując zamieszanie wśród mijających go ludzi.
Nie zwracał jednak na nich uwagi, odszedł od grupy osób spoglądających na niego z otwartymi szeroko oczyma. Chciał skontaktować się ze swoją żoną, która pomogłaby zorganizować transport powrotny na wyspę. Dopiero piąta osoba, którą zapytał zgodziła się użyczyć mu swojej komórki. Billy wybrał numer i odbył rozmowę z żoną, która nie mogła uwierzyć, gdzie znalazł się jej mąż. Na szczęście mu ufała i wyszukała dla niego ośrodki dla bezdomnych, w których mógłby się zatrzymać. Poinformowała go, że kupi bilet i przyleci po niego.
Szeryf nie mógłby być bardziej wdzięczny, jego telefon przestał działać, portfel gdzieś zaginął, a w dodatku wylądował w obcym mieście. Podziękował mężczyźnie, który pożyczył mu komórkę i udał się do ośrodka.
Następnego dnia poleciał wraz z żoną do najbliższego lotniska i wrócił wieczornym kursem promu na wyspę. Okazało się, że sprawy, do których doszło na Egburn Island trafiły do mediów i po miasteczku kręciło się kilku dziennikarzy ze znanych stacji telewizyjnych. Mówili oni o samobójstwie Marka i morderstwie Marii, a także zaginięciu statku, który zniknął równie tajemniczo, co się pojawił. Billy nie udzielał odpowiedzi na żadne z postawionych pytań i zamiast tego zamknął się w domu.
Burmistrz sprowadził bardziej doświadczonych detektywów, którzy próbowali znaleźć w tym wszystkim logiczny sens, jednak bez skutku. Nie udało się również odnaleźć ciała Marka, które zniknęło z kostnicy.
Sprawę umorzono i ostatecznie stała się jedynie ciekawostką, o której mieszkańcy Egburn Island opowiadali sobie przy ognisku, czując ciarki na plecach.
Billy porzucił po tym wszystkim pracę szeryfa i zatrudnił się jako sprzedawca w supermarkecie. Zastanawiał się, do czego by doszło, gdyby nie uciekł z brygantyny Santa Dominika. Wydawało mu się, że będzie miał okazję się o tym przekonać, bo czuł, że powrót statku się zbliża.