Poranny mróz orzeźwiał niczym łyk lodowatej wody po upojnej nocy. Wokół panowała całkowita cisza i nawet najcichszy dźwięk nie zakłócał tego idealnego spokoju. Jasnobłękitne niebo, skrzące złotem na wschodzie, zdawało się być skute lodem. Smukła, blada kobieta uśmiechnęła się, wydobywając z ust kłęby pary. Jak okiem sięgnąć wokół rozciągał się dziewiczy krajobraz, a promienie porannego słońca dopiero zaczynały topić zmrożone na kamień zwłoki.
-Co sądzisz? – spytała się, trącając lekko butem szczątki leżące najbliżej niej.
Jej towarzysz nie odpowiedział, skupiony na rysowaniu symboli na śniegu i mamrotaniu inkantacji zza grubej chusty zasłaniającej jego usta oraz nos. Poszarpane runy przywodziły na myśl kły, pazury i zęby jakiś dzikich, drapieżnych bestii. Gdy skończył je rysować, symbole rozświetliły się, a powietrze nad nimi zaczęło drgać. Zamaskowany ewidentnie liczył jednak na więcej, gdyż tylko westchnął ciężko i wstał na równe nogi.
Znajdowali się na brzegu gigantycznego kręgu z setek zmarłych, skutych lodem i pokrytych cienką warstwą śniegu. Zwłoki nie były porozrzucane, ani poukładane w stosy, a rozłożone w równych koncentrycznych okręgach, niemal wszystkie zwrócone w stronę centrum na którym usypane było niewielkie wzniesienie, niczym podium. Nie był to zwykły obraz rzezi, a wiadomość napisana językiem śmierci.
-Ołtarz? Miejsce dla mówcy? – spytała się kobieta podążając za spojrzeniami martwych oczu.
-Prawdopodobnie. Rozsądek nakazuje jednak go przekopać i zobaczyć, czy czegoś nie skrywa. To może być kurhan – odpowiedział zamaskowany, wodząc wzrokiem po umarłych. Jego pozbawiony emocji, monotonny głos przywodził na myśl szelest przewracanych stron starożytnej, zakurzonej księgi. Mężczyzna zrzucił z ramienia skórzaną torbę i wyciągnął z niej zwój papieru oraz rysik. Podczas gdy on notował i rysował, kobieta wkroczyła między zwłoki, stąpając ostrożnie między zmarłymi tak by nie naruszyć żadnej z budzących grozę postaci. Co jakiś czas przystawała i przyglądała się niektórym szczątkom, badała lodowate pustkowie wokół, wodząc wzrokiem po zmrożonej pokrywie śniegu, śledząc wszystkie wskazówki pozostawione przy makabrycznym zbiorowisku umarłych. Gdy jej spojrzenie zatrzymało się na runach narysowanych przez swojego towarzysza prychnęła i kopniakiem zniszczyła migoczące napisy, wzbijając tumany śnieżnej mgiełki. Zamaskowany oderwał się od notatek i obrócił w jej stronę, patrząc z niemym wyrzutem w swoich przekrwionych i podkrążonych oczach, typowych u kogoś kto dawno nie zaznał dobrego snu. Nie odpowiedziała, a jedynie rozłożyła szeroko ręce w beztroskim geście, zastanawiając się czy sama także prezentuje sobą podobny obraz skrajnego wyczerpania. Jedyny odpoczynek jaki dany był im obojgu od tygodni to tylko krótkie momenty wytchnienia: ponure i beznadziejne, skazane na szybki koniec zanim nawet się zaczęły. Taki typ odpoczynku który pozostawia człowieka jeszcze bardziej zmęczonego niż był wcześniej, pozbawionego wszelkich ambicji poza dotrwaniem do końca dnia. Mimo tego mieli zadanie do wykonania i żadne z nich nie zamierzało pozwolić byle wycieńczeniu oraz deprywacji snu w jego realizacji: nie takie rzeczy przechodzili jako agenci Forskar.
-Masz raport? – spytała się, przykucając przy najbliższym trupie i spoglądając w jego martwe oczy.
-Mhm – mruknął mężczyzna, wyciągając z torby garść papierów, poprzetykanych idealnie równymi liniami.
-Świetnie: w takim razie ja prowadzę – odparła, klaszcząc głośno i zacierając dłonie.
-Odnoszę pewne wrażenie, być może niesłusznie, jakobyś zapomniała, iż byłem pierwszy na miejscu zbrodni – oznajmił jej partner suchym tonem, nie odkładając jednak papierów, rysik wciąż trzymając w dłoni.
-Byłeś – zgodziła się, pozwalając sobie na szyderczy grymas i przejeżdżając palcami przez swoje krótkie włosy barwy lwiej sierści.– A ile sekcji w terenie przeprowadziłeś?
Nastała krótka chwila ciszy, po czym mężczyzna przemówił:
-Moje doświadczenie w tym aspekcie faktycznie może nie dorównywać komuś, kto połowę życia spędził na dzikich stepach. Wobec tego pozostaje mi złożyć podpis w rubryce asystent: Scorn II Avangr
-Macie w Avangr więcej niż jednego Scorna? – rozbawiła się, wzrokiem wracając już do trupa przed sobą. Jej naznaczone odciskami palce błądziły po powierzchni śniegu jaki pokrywał zwłoki. Jej paznokcie były krótkie i połamane, a skóra wokół nich naznaczona krwawymi odmrożeniami.
-Teraz już nie, lecz numeracja pozostaje. Powinnaś to wiedzieć, panno dwudziesta
-Dwudziestatrzecia – poprawiła go. Dotykanie zwłok było dla niej równie znajome, co dotyk bliskiej osoby dla większości ludzi. Precyzyjne i delikatne ruchy były zapisane w jej palcach, a ręce przemieszczały się automatycznie, niczym u rzemieślnika wykonującego codzienną pracę. Chociaż nawet przed samą sobą musiała przyznać iż nazwanie jej rzemieślnikiem w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu było ujmą na jej umiejętnościach: w swej pracy była artystką, a każda sprawa stanowiła jej kolejne dzieło.
-Wracając do pracy… – wymamrotał zza chusty Scorn, notując w zastraszająco szybkim tempie. – Prowadząca: Sigrun XXIII…
-Indarsfjall – podpowiedziała blada, teraz otwierając delikatnie usta zmarłego i zaglądając do środka
-Data raportu 06 vitis 361 roku imperialnego, pierwsza godzina dzienna. Data zgonu…
-Cztery dni temu – odpowiedziała blada. – Wtedy ostatni raz padał śnieg: gdyby zginęli później nie byliby nim pokryci. Ale jeśli zginęliby wcześniej, zasypałoby ich całkowicie.
-Całkiem nieźle, agentko Indarsfjall – pochwalił ją, z cieniem uznania w głosie.
-Nieźle w rzeczy samej. Mamy szczęście: nie chciałabym oglądać takiego widoku przy wyższych temperaturach
-Czujesz byśmy mieli szczęście? – spytał, zataczając dłonią wokół i wskazując na setki zamarzniętych trupów. Oboje mieli już do czynienia ze śmiercią, lecz nawet jak na standardy imperialnych Forskar był to drastyczny widok. Milczeli przez chwilę, po czym Scorn przewrócił stronę w ich raporcie i przemówił:
-Sugeruję byśmy opis denata pozostawili pustym, z racji tego że zabrakłoby nam miejsca w notatkach i czasu przed zmrokiem by uwzględnić tu wszystkich tych nieszczęśników.
-A gdzież nasza słynna, imperialna precyzja? – spytała ironicznie Sigrun, szczerząc się do swego partnera. – Naprawdę chcesz odpuścić tylko dlatego, że jest tu ich parę setek?
-Cztery setki – mruknął bez zastanowienia Scorn, jakby słowa wyrwały mu się mechanicznie z ust zanim zdążył się nad nimi zastanowić. Spojrzał na nią spod obszernego kaptura i dodał: -Cztery setki i jakieś trzy tuziny. Nie widzę stąd ilu jest za tym wzniesieniem w centrum, więc nie mogę być pewien.
Sigrun zagwizdała cicho, lekko pod wrażeniem swego niepozornego towarzysza.
-Całkiem nieźle, agencie Avangr.
Scorn uśmiechnął się spod swojej maski, choć w jego szarych oczach nie było specjalnego rozbawienia.
-Cieszy mnie niezmiernie, iż nie masz zastrzeżeń do mego kunsztu. Tak czy inaczej, następny w raporcie mamy opis obrażeń…
-Brak – ucięła krótko Sigrun. Jej głos na powrót stał się zimny, twardy i rzeczowy. -Żadne z tych tutaj nie ma żadnych obrażeń. Co ciekawe, także takich zadanych post mortem, jak obrażeń od padlinożerców. Oraz śladów przemieszczania, jak nienaturalne siniaki. Wszyscy umarli tutaj, w takich pozycjach, w takim układzie. Nikt ich nie ustawił tak po zabiciu.
-Nie wykryłem żadnych śladów manipulacji Arkanami, czy to plemiennymi sposobami, czy imperialną magią. Zatem nikt nie przyprowadził ich tutaj przemocą: fizyczną, tudzież innego rodzaju. To wskazuje na jakiś rytuał, jakiś ludowy obrządek…
-Musimy zaciągnąć chociaż parę sztuk do obozu, niech alchemicy przeprowadzą toksykologię i poszukają śladów trucizn – przerwała mu ponownie Sigrun. – To tłumaczyłoby brak wilków i valravnów oraz innych padlinożerców. Ten sam specyfik mógłby wywołać halucynacje dzięki którym ich tu zaciągnięto, jak i późniejszy zgon. Albo podano im dwie osobne substancje.
-Tutaj nie ma wilków i valravnów – poprawił ją Scorn
-Pierdolisz – burknęła krótko, a po chwili zastanowienie spytała: – To co je zwłoki po bitwach?
-Zwycięska armia – mruknął Scorn, na co Sigrun parsknęła śmiechem. Bardziej przypominało to ujadanie hieny, niż dźwięk wydawany przez ludzką istotę. Jej partner pozostał jednak niewzruszony i kontynuował:
-Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, zapewniam cię iż nie żartuję. Honorowe palenie zmarłych z wygranej strony, oraz rytualne pożeranie zmarłych przegranej strony stanowią wiekową tradycję wszystkich plemion z jakimi zetknęli się tu nasi szpiedzy.
-Może jeszcze pieką drugich na stosie z tych pierwszych? – spytała się, wciąż rozbawiona Sigrun. – Oszczędziliby sobie czasu i wysiłku, dzikusy. A ze zwierząt co je padlinę?
-Kruki i wrony, niczym u nas. Istnieją też przesłanki o padlinożernych humanoidach, jednakże według raportów Cieni to najprawdopodobniej okoliczni chłopi i bandyci łupiący pola bitew z co smaczniejszych kąsków. Ciężko nie zgodzić się z tą konkluzją.
-Ciekawe… w każdym razie tych zwłok nikt nie jadł, a powinny być kuszącym celem, zwłaszcza podczas tak surowej zimy. To wskazuje na truciznę.
Wyprostowała się i gwizdnęła głośno by dać znak czekającej w oddali dziesiątce legionistów, a ci rozpoczęli powolny marsz w jej stronę. Zrywający się wicher i prędko ciemniejące na horyzoncie niebo zwiastowały nadchodzącą burzę.
-Brakuje dzieci – mruknął znad swoich notatek Scorn. Sigrun obróciła się błyskawicznie w stronę zmarłych i prześledziła wzrokiem ich makabryczne szeregi. Wyglądało na to, że jej partner miał rację: nikt z zamarzniętych trupów nie był wiele młodszy niż dwie dekady
-To nie może być przypadek – stwierdziła, nie wiadomo czy do siebie czy Scorna.
-Jest to w rzeczy samej mało prawdopodobne. Każda cywilizacja z wysoką śmiertelnością, a ta z pewnością do nich należy, składa się w połowie z dzieci: powinno ich być tu zatem mniej więcej czterysta. Nie chciałbym zaburzyć twoich obserwacji moimi przypuszczeniami, lecz wydaje mi się to parodią imperialnego podboju.
Sigrun milczała chwilę, rozważając tę teorię. Było to sprzeczne z zasadami Forskar mówiącymi by na początku każdej sprawy skupić się jedynie na obserwacjach: żadnych hipotez, żadnych wyobrażeń, żadnego zgadywania. Nie mogła jednak powiedzieć by teoria Scorna była bezpodstawna, nawet jeśli chwilowo wydawała się naciągana. Gdy Imperium podbijało nowe ziemie i przynosiło im Świt, agenci Forskar wraz z całą armią urzędników przeprowadzali szczegółowy spis ludności i decydowali o jej losach. Szlachta i kapłani byli z miejsca zabijani, jako grupy pozbawione wszelkich przydatnych umiejętności, a jednocześnie najbardziej skłonne do podburzania pozostałych przeciwko nowemu porządkowi. Rzemieślnicy, artyści, nauczyciele oraz ludzie innych cennych specjalizacji byli oceniani i przydzielani do nowych obowiązków zależnie od swoich zdolności, po wcześniejszej reedukacji. Sigrun wzdrygnęła się na wspomnienia ze swej inspekcji w panoptykonie gdzie owej reedukacji dokonywano: entuzjazm tamtejszej kadry do kar i terroru był zdecydowanie większy niż był konieczny do wpajania zasad imperialnego Ładu. Wojsko, chłopi, niewolnicy oraz wszyscy im podobni byli zakuwani w kajdany i wysyłani do kopalń, budowy dróg i mostów, niszczenia świątyń i pałacy, oraz wszelkich innych zadań mających budować nowy porządek na swych dawnych ziemiach. Jakkolwiek strasznie by to nie brzmiało, dla większości był to awans społeczny albowiem nawet niewolnicy mieli w Imperium dostęp do diety i opieki medycznej nieznanej królom poza jego granicami, a Ład wyraźnie zakazywał stosowania wobec nich tortur oraz kar cielesnych: gwarancja której niemal nikt nie posiadał w cywilizacjach przed Świtem. Dzieci i młodzież byli natomiast wdrażani do imperialnego systemu edukacji, by przyswoić wszystkie zdolności i wiedzę jakie obywatel powinien mieć, a następnie zostać przydzieleni do odpowiedniej dla siebie roli. Największe i najbardziej agresywne jednostki do armii, uzdolnieni do rzemiosła, opiekuńczy do pracy z najmłodszymi i najstarszymi… natomiast ci o wyjątkowych talentach do elitarnych, często objętych sekretem ról jak chociażby Cienie czy Forskar: śledczy, sędziowie i szpiedzy w jednym. Strażnicy Ładu będący poza hierarchią społeczną, służący wszystkim lecz jednocześnie mającym każdego pod swoją jurysdykcją. Okazjonalnie także kaci, aczkolwiek rzadko ktokolwiek był wystarczająco głupi by usiłować agresji wobec przedstawicieli Ładu. Zbyt rzadko w opinii Sigrun, gdyż nie gardziła okazją do okazania swojej wyższości w walce na pięści, noże czy wszelką inną dostępną broń, a jedynie zostanie zaatakowanym usprawiedliwiało Forskar użycie przemocy.
Po chwili refleksji wreszcie przemówiła:
-Nie trzyma się kupy. My układamy ładniejsze stosy z pokonanych.
Mężczyzna uniósł delikatnie swój obszerny kaptur, by przyjrzeć się swojej partnerce i upewnić, że ta żartuje. Sigrun parsknęła na ten widok, po czym ponownie pogrążyła w rozmyślaniach, bezwiednie wodząc palcami po jednym ze swoich bandoletów na noże do rzucania
-Zarznąć lub zniewolić każdego starszego obywatela, wyprać mózgi młodszym? – odezwała się wreszcie. -Nie da się ukryć, widzę pewne podobieństwa. Pytanie tylko kto by to zrobił. Jesteśmy setki kilometrów od Imperium, na ziemiach które nigdy nie miały z nami kontaktu.
-Poza okazjonalnymi napadami wikingów przez ostatnie sto lat. Tych samych wikingów, którzy dysponowali całymi tygodniami na zabawę bez nadzoru zanim statki z legionistami, nami i resztą inwazji tu dotarły. Jaka jest szansa, że któryś z Władców Morza postanowił sparodiować Imperatora i jednocześnie odebrać mu potencjalnych poddanych?
-Zależy: czy któryś z nich jest agresywnym alkoholikiem pozbawionym samokontroli?
-Dwóch albo trzech– odparł Scorn, wstając z kolan. Zadrżał lekko gdy powiew wiatru rozwiał jego płaszcz i pokąsał mrozem. – To wszak grupa społeczna znana z poszanowania reguł i autorytetów. Z jakiegoż innego powodu Imperator trzymałby ich na morzu?
-Szczerze mówiąc, sądziłam że będziemy tutaj zaprowadzać porządek wśród dzikusów, uczyć ich respektu dla Ładu Imperium, dla nauki i cywilizacji. Tymczasem okazuje się, że będziemy robić to wobec naszych rodaków.
Scorn nie skomentował tego, lecz widziała w jego oczach brak entuzjazmu wobec tej hipotezy.
-Nic nie jest jeszcze pewne: wybacz, że w ogóle cokolwiek powiedziałem zanim pozwoliłem ci na własne obserwacje.
-Mhm… – mruknęła. Problem był taki, że ta teoria pasowała. „Czy to nie dziwne, gdy obserwacje tak ładnie pasują do hipotezy?” pomyślała. Ilekroć przypuszczenia były zbyt łatwo potwierdzane, okazywało się że ktoś nimi manipulował.
-Myślę że powinniśmy powstrzymać się od ukontentowania – uznała ostatecznie.
-Czynię to nieustannie całe życie – zgodził się Scorn. Tymczasem zima, niechętna do wypuszczenia tej obcej krainy ze swych objęć, zaczęła zrzucać kolejne płatki mokrego śniegu. Spadały leniwie, sprawiając że cały krajobraz wyglądał blado i szaro. Warstwa za warstwą przykrywały makabryczny widok wokół nich, otulając grunt skażony śmiercią.
-A pomyśleć, że już czuliśmy wiosnę – skomentowała to Sigrun, podciągając swoją maskę wysoko pod oczy i zarzucając kaptur na głowę. Wyglądali teraz niemal identycznie: dwie figury w czerni bez śladu człowieczeństwa. Idealne symbole chłodnego, racjonalnego Ładu.
Dziesiątka legionistów dotarła do nich, salutując jednocześnie z szacunkiem. Wielkie gbury z zarośniętymi gębami nie wyglądały na zachwyconych współpracą z Forskar, tak daleko od frontu i walki do której szykowali się każdego dnia swego dorosłego życia, lecz żaden z nich nie ośmielił się okazać tego w zbyt oczywisty sposób. Dwójka cywilów przydzielona do każdej dziesiątki legionistów w charakterze pomocy obozowej była zdecydowanie bardziej entuzjastyczna w swych okazach szacunku i nie wydawali się rozczarowani przydziałem do eskorty strażników Ładu. Sigrun niespecjalnie to dziwiło: ta dwójka pewnie cieszy się, że nie będą musieli ryzykować życiem na froncie, zszywać „swoich” legionistów z którymi byli jak rodzina, opiekować się nimi gdy będą dogorywać od odniesionych ran, czy wręcz patrzeć jak umierają. Pomyśleć by można, że sami wojskowi także by tego nie chcieli, lecz dekady szkoleń wybiły z nich strach przed śmiercią czy bólem: dla nich wojna była realizacją celu życia, jak dla rzemieślnika tworzenie czy dla nauczyciela przekazywanie wiedzy.
-Witam panów – powitał ich Scorn, zakładając ręce za plecami i mierząc całą dziesiątkę analitycznym wzrokiem. -Doradzam wytężenie uwagi, albowiem moja partnerka zaraz oznajmi wam jakie kroki przedsięweźmiemy w związku z tym ponurym znaleziskiem, a powaga sytuacji wymaga byście owe kroki wykonali bezbłędnie i bez marnowania czasu. Setki żyć mogą zależeć od waszej sprawności w tej chwili. Zrozumiano?
Dekaani, dowódca dziesiątki, wyprężył się z głową wysoko w górze, a pozostali legioniści wzięli z niego przykład. Czekali wszyscy w ciszy i skupieniu na następne słowa.
***
Gdy Sigrun asystowała legionistom w ostrożnym pakowaniu zwłok na nosze, warcząc krótkie rozkazy w sposób jakiego nie powstydziłby się wiekowy wojskowy, Scorn obszedł powolnym krokiem cały krąg zmarłych, upewniając się co do swych kalkulacji ich ilości, oraz biegnąc myślami ku potencjalnym winowajcom. Teoria o wikingach brzmiała przekonywująco, gdyż mało który Władca Morza darzył Imperium miłością, lecz ponura elegancja sceny przed jego oczami sugerowała bardziej wyrachowaną i opanowaną wolę. Pytania mnożyły się niczym muchy nad padliną.
-Podekscytowany? – zaśmiała się Sigrun, wyrywając go z rozmyślań. Uśmiechnął się pod swoją maską i odpowiedział:
-Kłamałbym mówiąc, że nie budzi to mojego zainteresowania. Mamy przed sobą zagadkę ze zwłok, mistycyzmu i przerażenia podbijanego ludu. Zarówno wikingowie jak i tubylcy cechują się niedostatkiem rozsądku, który tylko wzrasta w takich sytuacjach jak konflikty zbrojne. Rezultaty tej tendencji mogą być… interesujące.
Instynktownie strzelił knykciami, niczym wirtuoz przygotowujący się do zagrania arcydzieła.
-Nie pasują mi te ślady – oznajmiła Sigrun, kiwając głową w kierunku półokręgu wydeptanego przy zwłokach, szybko niknącego pod śnieżycą która zaczynała ich ogarniać. Scorn rzucił wzrokiem, aczkolwiek nie zobaczył niczego podejrzanego. Warstwa śniegu wokół kręgów była niemalże nieskalana, poza odciskami stóp i kopyt w miejscu które wskazała jego partnerka.
-Wydają się być pozostawione przez zwiadowców, którzy odkryli wczoraj to miejsce – oznajmił tonem zapraszającym Sigrun do podważenia jego zdania i podzielenia się swoją opinią. -Niezmiernie fortunnie dla nas przestrzegali procedury i trzymali się z daleka. A przynajmniej tak to wygląda dla mnie.
-Towarzyszyłam często zwiadowcom i nie sądzę, że zrobiliby aż tyle zamieszania – skomentowała to jego partnerka, zbliżając się do śladów. – Gdy napotykają cokolwiek dziwnego natychmiast odjeżdżają na wypadek skażenia Arkanami. Ktoś jeszcze tu był po nich…
-Lecz przed nami – wciął jej się w słowo Scorn, czując jak krew bije mu szybciej, a jednocześnie całe ciało oraz umysł oblewa zimny spokój, nienaturalnie chłodny stan bez emocji, wyostrzający zmysły i wrzucający bezlitośnie racjonalny umysł na najwyższe obroty. – Kiedy dowiedziałaś się o tej sprawie?
-Przed wieczerzą.
-Ja także, około dziesiątej godziny dziennej. Niebywale niekorzystny moment na uzyskanie takiej informacji, nie sądzisz? Na tyle przed zachodem, byśmy nie jechali na miejsce zbrodni od razu, tylko czekali do świtu, dając potencjalnym osobom trzecim hojny zapas czasu na własne obserwacje.
-Cienie musieli zainteresować się tym znaleziskiem.
-Tudzież kenraal wysłał bardziej zaufanych ludzi niż przypadkowy oddział zwiadowców, by mieć szczegółowy raport bez konieczności czekania na rezultaty naszej pracy. Tym razem powstrzymajmy się od teoretyzowania bez adekwatnej ilości obserwacji.
Sigrun uklękła przy półokręgu i pochyliła się tak nisko jakby zamierzała wywąchać trop.
-Cholera, akurat musiało zacząć sypać – zaklęła. – Popatrz jednak na ślady naszych chłopaków pakujących zwłoki: dwanaście osób kręci się w kilka stron, lecz wciąż nie robi tyle syfu co tutaj.
-Zatem to nie ślady pozostawione przypadkiem przy obserwacji, a zadeptywanie poszlak z premedytacją? – spytał się Scorn, przyklękując przy niej.
-Na to wygląda.
-Zatem musimy znaleźć zwiadowców którzy byli tu jako pierwsi i dowiedzieć się co dokładnie zobaczyli.
-Dobrze byłoby także przejechać się po okolicy na rekonesans – podpowiedziała Sigrun, rozglądając się po szarym polu wokół. -Znaleźć wioskę z której ich wzięto, chociażby. W takich ubraniach nie zaszliby daleko, zatem musi być gdzieś w pobliżu. Śnieg przykrył wszystkie świeże ślady, ale cztery dni to nie tak długo: możliwe, iż coś znajdę.
-Nie ma sensu – uciął jej sugestię z bezlitosną szczerością, myślami biegnąc już do następnych kroków jakie muszą podjąć. – Bez obrazy dla twych umiejętności, lecz przy tych opadach szansa na to, że cokolwiek znajdziesz jest niebywale skromna. Natomiast jeśli poszlaki były warte takiej anihilacji jakiej dokonały nasze tajemnicze osoby trzecie, to są warte odnalezienia. Powiedziałbym wręcz, iż istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że są dla tej sprawy kluczowe.
-Skąd ten pośpiech? – Sigrun nie wydawała się oburzona, będąc wciąż skupiona na zadeptanych śladach, przemierzając każdy ich centymetr z nosem przy ziemi.
-Ktoś zna nasze procedury i wykorzystuje je by działać przeciwko nam. Zwiadowcy których pragniemy przesłuchać mogli już zostać przydzieleni do terenów głęboko za liniami wroga, tudzież nawet odesłani na Archipelag. Musimy zatem przestać postępować według schematów zachowań jakich się po nas spodziewa.
Jego blada towarzyszka pokiwała zakapturzoną głową w zamyśleniu.
-Ma sens. Jakich zachowań zatem się po nas spodziewa?
-Powinniśmy przedłożyć wstępny raport z miejsca zbrodni, po czym czekać grzecznie parę tygodni na toksykologię, w międzyczasie przepytując świadków i pracując nad innymi sprawami. Dlatego podejrzewam, iż zwiadowców nie znajdziemy już w obozie.
-Możemy ich jeszcze dopaść – odparła Sigrun, a z jej głosu biła pewność siebie doświadczonej tropicielki. W tym głosie słychać było tupot kopyt, szaleńczy rytm serca, entuzjazm pościgu i euforię towarzyszącą dopadnięciu ofiary.
-Możemy, jednakowoż wizja jazdy we dwójkę przez wrogie nam tereny niespecjalnie napawa mnie entuzjazmem. Szanse na przedwczesny i bolesny zgon ulegają drastycznej proliferacji w takich sytuacjach.
-Zatem co sugerujesz?
-Dokonam starań celem udynamicznienia procesu czekania na toksykologię, by wejść w posiadanie jej wyników jeszcze przed jutrzejszym zmrokiem. Jeśli trucizna była lokalna będziemy wiedzieć, że to nie wikingowie stoją za tą zbrodnią. W międzyczasie dowiedzmy się co Cienie wiedzą o tych terenach poza nad wyraz skromnymi skrawkami informacji jakie nam przedłożono przed zamustrowaniem na statki transportowe. Może z ich informacji wywnioskujemy kto tutaj może być przeciwko nam.
-Problem w tym, że jeśli to Cienie stoją za całą aferą to nie podzielą się z nami swoją wiedzą.
-Czyż brak odpowiedzi nie jest odpowiedzią? – spytał retorycznie, wstając z kolan i otrzepując się z białego puchu. – Odmowa współpracy będzie niemal równoznaczna z przyznaniem się do winy. Niemniej jednak warto także sprawdzić księgi przy bramach i zobaczyć kto opuszczał obóz wczoraj w nocy.
-Mała szansa by ktoś był tak nieudolny by wpisać się do logu będąc na tajnej misji – odparła Sigrun, także wstając i krzyżując ręce na piersiach.
-Ktoś wpisujący się zgodnie z przepisami zniknie w setkach innych, natomiast ktoś powołujący się na rangę by tego nie zrobić zostanie zapamiętany przez wszystkich wartowników i potencjalnych świadków.
-Można wyjść z obozu innymi sposobami niż brama – wypaliła momentalnie jego towarzyszka, nie dając za wygraną. W jej rozbawionym głosie dało się czuć jaką przyjemność daje jej ta wymiana zdań.
-Owszem, lecz wtedy znowu ryzykujesz zwrócenie na siebie uwagi.
-Tylko gdy jesteś nieudolny w swym fachu.
-Nikt nie jest tak udolny by było to całkowicie pozbawione ryzyka zrujnowania całej operacji: skakanie przez cztery metry muru, dwa metry fosy i wilcze doły to nie byle spacer, nieprawdaż?
-Prawdaż – zgodziła się wreszcie, drapiąc po zamaskowanym podbródku. -Spojrzę zatem do logu gdy wrócimy. Nawet fałszywe imię nam coś da, gdyż będzie kolejną poszlaką. Brak odpowiedzi to w końcu też odpowiedź, prawda?
-Niektórzy tak twierdzą.
-Pozostaje jednak jeszcze jeden problem – dodała, a jej wzrok momentalnie powiedział mu do czego zmierzała. Westchnął ciężko i przemówił:
-Wiem jaki. By dostać się przed innych oczekujących na toksykologię złamię zasadę równości.
-Złamiesz Ład w imię jego trzymania?
-Możliwe iż uda mi się pozostać na skandalicznym nagięciu jego zasad, bez jawnego ich złamania. Gdy zakończymy już sprawę oddam się każdemu wyrokowi jaki mi wyznaczysz na podstawie swych obserwacji moich zachowań. Jeśli zaś uznasz, iż nie jesteś obiektywna w mojej kwestii to przedłożę raport do wszystkich naszych braci oraz sióstr w czerni i zobaczę co uznają za właściwe jako kolektyw.
Sigrun pokiwała głową, ewidentnie nie dostrzegając więcej naruszeń Ładu w jego planie. Legioniści skończyli w tym czasie swoje zadanie i czekali w szyku przy mułach na które zapakowali zwłoki. Kopiec śniegu w centrum zbiorowiska umarłych został gruntownie przekopany, lecz ewidentnie niczego nie skrywał.
-Jak zamierzasz to zrobić? – spytała się, dając dziesiątce sygnał do wymarszu, podczas gdy cywile prowadzili konie Forskar w ich stronę.
-Znam kogoś kto może mi w tym pomóc. Słyszałem o nim jeszcze na Archipelagu i z tego co wiem przydzielono go do inwazji.
-Kto?
-Oficjalnie to prawnik, pracował dla sądu do którego przedkładałem niektóre swoje sprawy. Lecz jego nieoficjalne zajęcia mają z prawem mniej więcej tyle wspólnego co nóż w plecach z akupunkturą.
-Czemu nie został reedukowany?
-Zawsze miałem pilniejsze sprawy, a on skutecznie zacierał wszelkie ślady. Poza tym nie wydawał się w tym wszystkim jawnie naruszać Ładu, a jedynie… liberalnie definiować jego granice. W innym wypadku nawet nie brałbym pod uwagę współpracy z nim, niezależnie od okoliczności.
-Idealnie. Taki typ aż podskoczy na myśl, że Forskar będzie mu dłużny przysługę – stwierdziła z satysfakcją Sigrun, przyjmując jelce od dziewczyny która przyprowadziła ich wierzchowce i zręcznie wskakując na grzbiet. Scorn w tym czasie pogłaskał zwierzę przed sobą i z przykrością zauważył jak zadrżało, nieprzyzwyczajone do delikatnego dotyku. Smutek szybko ustąpił jednak miejsce złości: złe traktowanie zwierząt było sprzeczne z Ładem i tyczyło się to nawet tych które hodowano na rzeź, a co dopiero koni, psów czy kotów. Na Archipelagu jeździł na klaczy wychowanej przez druidów, dumnej i wypielęgnowanej, zatem widok przerażonego, stłamszonego rumaka przed sobą był dla niego dodatkowo smutny. Zsunął maskę z twarzy i delikatnie dmuchnął zwierzęciu w nozdrza, by okazać swą sympatię w zrozumiały dla niego sposób. W stadach w ten sposób demonstrowały zaufanie i tworzyły więzi, zatem liczył iż uspokoi to odrobinę jego konia. Rumak zamruczał, brzmiąc całkiem przyjaźnie, zatem Scorn objął łeb zwierzęcia i przytulił czoło do jego czoła. Zawstydził się, że nie zauważył jego stanu gdy wyjeżdżał przed świtem z obozu, lecz był wtedy tak wycieńczony i zaspany, iż pewnie nie zwróciłby uwagi gdyby zamiast konia wydano mu renifera. Nabrał przemożnego pragnienia by zapewnić rumakowi lepsze życie i postanowił poprosić by przypisano mu go na stałe w razie przyszłych wypraw poza obóz: nikt nie odważy się zranić wierzchowca Forskar. Jednocześnie zapamiętał by przy pierwszej sposobności przyjrzeć się dokładnie jak traktowana jest reszta zwierząt obozowych. Zza pleców usłyszał parsknięcie.
-Kochasz wszystko, co żyje? – spytała się jego partnerka, choć w jej głosie było więcej zaciekawienia niż szyderstwa.
-Poza ludźmi – mruknął, co zostało docenione drapieżnym śmiechem.