- Opowiadanie: Zaris - Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.1

Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.1

Pierwszy rozdział historii o starciu idealistycznego totalitaryzmu z cyniczną wolnością, oraz dwójce ludzi która stara się wykonać swoją pracę w trakcie tegoż starcia. Następne są już napisane, lecz nie chcę spamować jeśli nie będzie żadnego zainteresowania ich lekturą. Jak widać po tagach nie jest to tradycyjne fantasy, jednakże liczę iż nie spotka się ze specjalnie agresywnym linczem. Napisana pierwotnie na kartach starego logu pokładowego podczas rejsu po Atlantyku, zatem chaos formy może być poniekąd wytłumaczony. 

Oceny

Nie będzie rozejmu ze śmiercią cz.1

Poranny mróz orzeźwiał niczym łyk lodowatej wody po upojnej nocy. Wokół panowała całkowita cisza i nawet najcichszy dźwięk nie zakłócał tego idealnego spokoju. Jasnobłękitne niebo, skrzące złotem na wschodzie, zdawało się być skute lodem. Smukła, blada kobieta uśmiechnęła się, wydobywając z ust kłęby pary. Jak okiem sięgnąć wokół rozciągał się dziewiczy krajobraz, a promienie porannego słońca dopiero zaczynały topić zmrożone na kamień zwłoki. 

-Co sądzisz? – spytała się, trącając lekko butem szczątki leżące najbliżej niej.

Jej towarzysz nie odpowiedział, skupiony na rysowaniu symboli na śniegu i mamrotaniu inkantacji zza grubej chusty zasłaniającej jego usta oraz nos. Poszarpane runy przywodziły na myśl kły, pazury i zęby jakiś dzikich, drapieżnych bestii. Gdy skończył je rysować, symbole rozświetliły się, a powietrze nad nimi zaczęło drgać. Zamaskowany ewidentnie liczył jednak na więcej, gdyż tylko westchnął ciężko i wstał na równe nogi. 

Znajdowali się na brzegu gigantycznego kręgu z setek zmarłych, skutych lodem i pokrytych cienką warstwą śniegu. Zwłoki nie były porozrzucane, ani poukładane w stosy, a rozłożone w równych koncentrycznych okręgach, niemal wszystkie zwrócone w stronę centrum na którym usypane było niewielkie wzniesienie, niczym podium. Nie był to zwykły obraz rzezi, a wiadomość napisana językiem śmierci.

-Ołtarz? Miejsce dla mówcy? – spytała się kobieta podążając za spojrzeniami martwych oczu.

-Prawdopodobnie. Rozsądek nakazuje jednak go przekopać i zobaczyć, czy czegoś nie skrywa. To może być kurhan – odpowiedział zamaskowany, wodząc wzrokiem po umarłych. Jego pozbawiony emocji, monotonny głos przywodził na myśl szelest przewracanych stron starożytnej, zakurzonej księgi. Mężczyzna zrzucił z ramienia skórzaną torbę i wyciągnął z niej zwój papieru oraz rysik. Podczas gdy on notował i rysował, kobieta wkroczyła między zwłoki, stąpając ostrożnie między zmarłymi tak by nie naruszyć żadnej z budzących grozę postaci. Co jakiś czas przystawała i przyglądała się niektórym szczątkom, badała lodowate pustkowie wokół, wodząc wzrokiem po zmrożonej pokrywie śniegu, śledząc wszystkie wskazówki pozostawione przy makabrycznym zbiorowisku umarłych. Gdy jej spojrzenie zatrzymało się na runach narysowanych przez swojego towarzysza prychnęła i kopniakiem zniszczyła migoczące napisy, wzbijając tumany śnieżnej mgiełki. Zamaskowany oderwał się od notatek i obrócił w jej stronę, patrząc z niemym wyrzutem w swoich przekrwionych i podkrążonych oczach, typowych u kogoś kto dawno nie zaznał dobrego snu. Nie odpowiedziała, a jedynie rozłożyła szeroko ręce w beztroskim geście, zastanawiając się czy sama także prezentuje sobą podobny obraz skrajnego wyczerpania. Jedyny odpoczynek jaki dany był im obojgu od tygodni to tylko krótkie momenty wytchnienia: ponure i beznadziejne, skazane na szybki koniec zanim nawet się zaczęły. Taki typ odpoczynku który pozostawia człowieka jeszcze bardziej zmęczonego niż był wcześniej, pozbawionego wszelkich ambicji poza dotrwaniem do końca dnia. Mimo tego mieli zadanie do wykonania i żadne z nich nie zamierzało pozwolić byle wycieńczeniu oraz deprywacji snu w jego realizacji: nie takie rzeczy przechodzili jako agenci Forskar.

-Masz raport? – spytała się, przykucając przy najbliższym trupie i spoglądając w jego martwe oczy. 

-Mhm – mruknął mężczyzna, wyciągając z torby garść papierów, poprzetykanych idealnie równymi liniami.

-Świetnie: w takim razie ja prowadzę – odparła, klaszcząc głośno i zacierając dłonie.

-Odnoszę pewne wrażenie, być może niesłusznie, jakobyś zapomniała, iż byłem pierwszy na miejscu zbrodni – oznajmił jej partner suchym tonem, nie odkładając jednak papierów, rysik wciąż trzymając w dłoni.

-Byłeś – zgodziła się, pozwalając sobie na szyderczy grymas i przejeżdżając palcami przez swoje krótkie włosy barwy lwiej sierści.– A ile sekcji w terenie przeprowadziłeś?

Nastała krótka chwila ciszy, po czym mężczyzna przemówił:

-Moje doświadczenie w tym aspekcie faktycznie może nie dorównywać komuś, kto połowę życia spędził na dzikich stepach. Wobec tego pozostaje mi złożyć podpis w rubryce asystent: Scorn II Avangr 

-Macie w Avangr więcej niż jednego Scorna? – rozbawiła się, wzrokiem wracając już do trupa przed sobą. Jej naznaczone odciskami palce błądziły po powierzchni śniegu jaki pokrywał zwłoki. Jej paznokcie były krótkie i połamane, a skóra wokół nich naznaczona krwawymi odmrożeniami.

-Teraz już nie, lecz numeracja pozostaje. Powinnaś to wiedzieć, panno dwudziesta

-Dwudziestatrzecia – poprawiła go. Dotykanie zwłok było dla niej równie znajome, co dotyk bliskiej osoby dla większości ludzi. Precyzyjne i delikatne ruchy były zapisane w jej palcach, a ręce przemieszczały się automatycznie, niczym u rzemieślnika wykonującego codzienną pracę. Chociaż nawet przed samą sobą musiała przyznać iż nazwanie jej rzemieślnikiem w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu było ujmą na jej umiejętnościach: w swej pracy była artystką, a każda sprawa stanowiła jej kolejne dzieło.

-Wracając do pracy… – wymamrotał zza chusty Scorn, notując w zastraszająco szybkim tempie. – Prowadząca: Sigrun XXIII…

-Indarsfjall – podpowiedziała blada, teraz otwierając delikatnie usta zmarłego i zaglądając do środka

-Data raportu 06 vitis 361 roku imperialnego, pierwsza godzina dzienna. Data zgonu…

-Cztery dni temu – odpowiedziała blada. – Wtedy ostatni raz padał śnieg: gdyby zginęli później nie byliby nim pokryci. Ale jeśli zginęliby wcześniej, zasypałoby ich całkowicie.

-Całkiem nieźle, agentko Indarsfjall – pochwalił ją, z cieniem uznania w głosie.

-Nieźle w rzeczy samej. Mamy szczęście: nie chciałabym oglądać takiego widoku przy wyższych temperaturach

-Czujesz byśmy mieli szczęście? – spytał, zataczając dłonią wokół i wskazując na setki zamarzniętych trupów. Oboje mieli już do czynienia ze śmiercią, lecz nawet jak na standardy imperialnych Forskar był to drastyczny widok. Milczeli przez chwilę, po czym Scorn przewrócił stronę w ich raporcie i przemówił:

-Sugeruję byśmy opis denata pozostawili pustym, z racji tego że zabrakłoby nam miejsca w notatkach i czasu przed zmrokiem by uwzględnić tu wszystkich tych nieszczęśników. 

-A gdzież nasza słynna, imperialna precyzja? – spytała ironicznie Sigrun, szczerząc się do swego partnera. – Naprawdę chcesz odpuścić tylko dlatego, że jest tu ich parę setek?

-Cztery setki – mruknął bez zastanowienia Scorn, jakby słowa wyrwały mu się mechanicznie z ust zanim zdążył się nad nimi zastanowić. Spojrzał na nią spod obszernego kaptura i dodał: -Cztery setki i jakieś trzy tuziny. Nie widzę stąd ilu jest za tym wzniesieniem w centrum, więc nie mogę być pewien. 

Sigrun zagwizdała cicho, lekko pod wrażeniem swego niepozornego towarzysza. 

-Całkiem nieźle, agencie Avangr.

Scorn uśmiechnął się spod swojej maski, choć w jego szarych oczach nie było specjalnego rozbawienia.

-Cieszy mnie niezmiernie, iż nie masz zastrzeżeń do mego kunsztu. Tak czy inaczej, następny w raporcie mamy opis obrażeń…

-Brak – ucięła krótko Sigrun. Jej głos na powrót stał się zimny, twardy i rzeczowy. -Żadne z tych tutaj nie ma żadnych obrażeń. Co ciekawe, także takich zadanych post mortem, jak obrażeń od padlinożerców. Oraz śladów przemieszczania, jak nienaturalne siniaki. Wszyscy umarli tutaj, w takich pozycjach, w takim układzie. Nikt ich nie ustawił tak po zabiciu.

-Nie wykryłem żadnych śladów manipulacji Arkanami, czy to plemiennymi sposobami, czy imperialną magią. Zatem nikt nie przyprowadził ich tutaj przemocą: fizyczną, tudzież innego rodzaju. To wskazuje na jakiś rytuał, jakiś ludowy obrządek…

-Musimy zaciągnąć chociaż parę sztuk do obozu, niech alchemicy przeprowadzą toksykologię i poszukają śladów trucizn – przerwała mu ponownie Sigrun. – To tłumaczyłoby brak wilków i valravnów oraz innych padlinożerców. Ten sam specyfik mógłby wywołać halucynacje dzięki którym ich tu zaciągnięto, jak i późniejszy zgon. Albo podano im dwie osobne substancje.

-Tutaj nie ma wilków i valravnów – poprawił ją Scorn

-Pierdolisz – burknęła krótko, a po chwili zastanowienie spytała: – To co je zwłoki po bitwach?

-Zwycięska armia – mruknął Scorn, na co Sigrun parsknęła śmiechem. Bardziej przypominało to ujadanie hieny, niż dźwięk wydawany przez ludzką istotę. Jej partner pozostał jednak niewzruszony i kontynuował: 

-Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, zapewniam cię iż nie żartuję. Honorowe palenie zmarłych z wygranej strony, oraz rytualne pożeranie zmarłych przegranej strony stanowią wiekową tradycję wszystkich plemion z jakimi zetknęli się tu nasi szpiedzy.

-Może jeszcze pieką drugich na stosie z tych pierwszych? – spytała się, wciąż rozbawiona Sigrun. – Oszczędziliby sobie czasu i wysiłku, dzikusy. A ze zwierząt co je padlinę? 

-Kruki i wrony, niczym u nas. Istnieją też przesłanki o padlinożernych humanoidach, jednakże według raportów Cieni to najprawdopodobniej okoliczni chłopi i bandyci łupiący pola bitew z co smaczniejszych kąsków. Ciężko nie zgodzić się z tą konkluzją.

-Ciekawe… w każdym razie tych zwłok nikt nie jadł, a powinny być kuszącym celem, zwłaszcza podczas tak surowej zimy. To wskazuje na truciznę. 

Wyprostowała się i gwizdnęła głośno by dać znak czekającej w oddali dziesiątce legionistów, a ci rozpoczęli powolny marsz w jej stronę. Zrywający się wicher i prędko ciemniejące na horyzoncie niebo zwiastowały nadchodzącą burzę.

-Brakuje dzieci – mruknął znad swoich notatek Scorn. Sigrun obróciła się błyskawicznie w stronę zmarłych i prześledziła wzrokiem ich makabryczne szeregi. Wyglądało na to, że jej partner miał rację: nikt z zamarzniętych trupów nie był wiele młodszy niż dwie dekady

-To nie może być przypadek – stwierdziła, nie wiadomo czy do siebie czy Scorna.

-Jest to w rzeczy samej mało prawdopodobne. Każda cywilizacja z wysoką śmiertelnością, a ta z pewnością do nich należy, składa się w połowie z dzieci: powinno ich być tu zatem mniej więcej czterysta. Nie chciałbym zaburzyć twoich obserwacji moimi przypuszczeniami, lecz wydaje mi się to parodią imperialnego podboju.

Sigrun milczała chwilę, rozważając tę teorię. Było to sprzeczne z zasadami Forskar mówiącymi by na początku każdej sprawy skupić się jedynie na obserwacjach: żadnych hipotez, żadnych wyobrażeń, żadnego zgadywania. Nie mogła jednak powiedzieć by teoria Scorna była bezpodstawna, nawet jeśli chwilowo wydawała się naciągana. Gdy Imperium podbijało nowe ziemie i przynosiło im Świt, agenci Forskar wraz z całą armią urzędników przeprowadzali szczegółowy spis ludności i decydowali o jej losach. Szlachta i kapłani byli z miejsca zabijani, jako grupy pozbawione wszelkich przydatnych umiejętności, a jednocześnie najbardziej skłonne do podburzania pozostałych przeciwko nowemu porządkowi. Rzemieślnicy, artyści, nauczyciele oraz ludzie innych cennych specjalizacji byli oceniani i przydzielani do nowych obowiązków zależnie od swoich zdolności, po wcześniejszej reedukacji. Sigrun wzdrygnęła się na wspomnienia ze swej inspekcji w panoptykonie gdzie owej reedukacji dokonywano: entuzjazm tamtejszej kadry do kar i terroru był zdecydowanie większy niż był konieczny do wpajania zasad imperialnego Ładu. Wojsko, chłopi, niewolnicy oraz wszyscy im podobni byli zakuwani w kajdany i wysyłani do kopalń, budowy dróg i mostów, niszczenia świątyń i pałacy, oraz wszelkich innych zadań mających budować nowy porządek na swych dawnych ziemiach. Jakkolwiek strasznie by to nie brzmiało, dla większości był to awans społeczny albowiem nawet niewolnicy mieli w Imperium dostęp do diety i opieki medycznej nieznanej królom poza jego granicami, a Ład wyraźnie zakazywał stosowania wobec nich tortur oraz kar cielesnych: gwarancja której niemal nikt nie posiadał w cywilizacjach przed Świtem. Dzieci i młodzież byli natomiast wdrażani do imperialnego systemu edukacji, by przyswoić wszystkie zdolności i wiedzę jakie obywatel powinien mieć, a następnie zostać przydzieleni do odpowiedniej dla siebie roli. Największe i najbardziej agresywne jednostki do armii, uzdolnieni do rzemiosła, opiekuńczy do pracy z najmłodszymi i najstarszymi… natomiast ci o wyjątkowych talentach do elitarnych, często objętych sekretem ról jak chociażby Cienie czy Forskar: śledczy, sędziowie i szpiedzy w jednym. Strażnicy Ładu będący poza hierarchią społeczną, służący wszystkim lecz jednocześnie mającym każdego pod swoją jurysdykcją. Okazjonalnie także kaci, aczkolwiek rzadko ktokolwiek był wystarczająco głupi by usiłować agresji wobec przedstawicieli Ładu. Zbyt rzadko w opinii Sigrun, gdyż nie gardziła okazją do okazania swojej wyższości w walce na pięści, noże czy wszelką inną dostępną broń, a jedynie zostanie zaatakowanym usprawiedliwiało Forskar użycie przemocy.

Po chwili refleksji wreszcie przemówiła:

-Nie trzyma się kupy. My układamy ładniejsze stosy z pokonanych.

Mężczyzna uniósł delikatnie swój obszerny kaptur, by przyjrzeć się swojej partnerce i upewnić, że ta żartuje. Sigrun parsknęła na ten widok, po czym ponownie pogrążyła w rozmyślaniach, bezwiednie wodząc palcami po jednym ze swoich bandoletów na noże do rzucania

-Zarznąć lub zniewolić każdego starszego obywatela, wyprać mózgi młodszym? – odezwała się wreszcie. -Nie da się ukryć, widzę pewne podobieństwa. Pytanie tylko kto by to zrobił. Jesteśmy setki kilometrów od Imperium, na ziemiach które nigdy nie miały z nami kontaktu. 

-Poza okazjonalnymi napadami wikingów przez ostatnie sto lat. Tych samych wikingów, którzy dysponowali całymi tygodniami na zabawę bez nadzoru zanim statki z legionistami, nami i resztą inwazji tu dotarły. Jaka jest szansa, że któryś z Władców Morza postanowił sparodiować Imperatora i jednocześnie odebrać mu potencjalnych poddanych? 

-Zależy: czy któryś z nich jest agresywnym alkoholikiem pozbawionym samokontroli? 

-Dwóch albo trzech– odparł Scorn, wstając z kolan. Zadrżał lekko gdy powiew wiatru rozwiał jego płaszcz i pokąsał mrozem. – To wszak grupa społeczna znana z poszanowania reguł i autorytetów. Z jakiegoż innego powodu Imperator trzymałby ich na morzu?

-Szczerze mówiąc, sądziłam że będziemy tutaj zaprowadzać porządek wśród dzikusów, uczyć ich respektu dla Ładu Imperium, dla nauki i cywilizacji. Tymczasem okazuje się, że będziemy robić to wobec naszych rodaków.

Scorn nie skomentował tego, lecz widziała w jego oczach brak entuzjazmu wobec tej hipotezy. 

-Nic nie jest jeszcze pewne: wybacz, że w ogóle cokolwiek powiedziałem zanim pozwoliłem ci na własne obserwacje. 

-Mhm… – mruknęła. Problem był taki, że ta teoria pasowała. „Czy to nie dziwne, gdy obserwacje tak ładnie pasują do hipotezy?” pomyślała. Ilekroć przypuszczenia były zbyt łatwo potwierdzane, okazywało się że ktoś nimi manipulował. 

-Myślę że powinniśmy powstrzymać się od ukontentowania – uznała ostatecznie.

-Czynię to nieustannie całe życie – zgodził się Scorn. Tymczasem zima, niechętna do wypuszczenia tej obcej krainy ze swych objęć, zaczęła zrzucać kolejne płatki mokrego śniegu. Spadały leniwie, sprawiając że cały krajobraz wyglądał blado i szaro. Warstwa za warstwą przykrywały makabryczny widok wokół nich, otulając grunt skażony śmiercią.

-A pomyśleć, że już czuliśmy wiosnę – skomentowała to Sigrun, podciągając swoją maskę wysoko pod oczy i zarzucając kaptur na głowę. Wyglądali teraz niemal identycznie: dwie figury w czerni bez śladu człowieczeństwa. Idealne symbole chłodnego, racjonalnego Ładu.

Dziesiątka legionistów dotarła do nich, salutując jednocześnie z szacunkiem. Wielkie gbury z zarośniętymi gębami nie wyglądały na zachwyconych współpracą z Forskar, tak daleko od frontu i walki do której szykowali się każdego dnia swego dorosłego życia, lecz żaden z nich nie ośmielił się okazać tego w zbyt oczywisty sposób. Dwójka cywilów przydzielona do każdej dziesiątki legionistów w charakterze pomocy obozowej była zdecydowanie bardziej entuzjastyczna w swych okazach szacunku i nie wydawali się rozczarowani przydziałem do eskorty strażników Ładu. Sigrun niespecjalnie to dziwiło: ta dwójka pewnie cieszy się, że nie będą musieli ryzykować życiem na froncie, zszywać „swoich” legionistów z którymi byli jak rodzina, opiekować się nimi gdy będą dogorywać od odniesionych ran, czy wręcz patrzeć jak umierają. Pomyśleć by można, że sami wojskowi także by tego nie chcieli, lecz dekady szkoleń wybiły z nich strach przed śmiercią czy bólem: dla nich wojna była realizacją celu życia, jak dla rzemieślnika tworzenie czy dla nauczyciela przekazywanie wiedzy.

-Witam panów – powitał ich Scorn, zakładając ręce za plecami i mierząc całą dziesiątkę analitycznym wzrokiem. -Doradzam wytężenie uwagi, albowiem moja partnerka zaraz oznajmi wam jakie kroki przedsięweźmiemy w związku z tym ponurym znaleziskiem, a powaga sytuacji wymaga byście owe kroki wykonali bezbłędnie i bez marnowania czasu. Setki żyć mogą zależeć od waszej sprawności w tej chwili. Zrozumiano?

Dekaani, dowódca dziesiątki, wyprężył się z głową wysoko w górze, a pozostali legioniści wzięli z niego przykład. Czekali wszyscy w ciszy i skupieniu na następne słowa.

 

***

 

Gdy Sigrun asystowała legionistom w ostrożnym pakowaniu zwłok na nosze, warcząc krótkie rozkazy w sposób jakiego nie powstydziłby się wiekowy wojskowy, Scorn obszedł powolnym krokiem cały krąg zmarłych, upewniając się co do swych kalkulacji ich ilości, oraz biegnąc myślami ku potencjalnym winowajcom. Teoria o wikingach brzmiała przekonywująco, gdyż mało który Władca Morza darzył Imperium miłością, lecz ponura elegancja sceny przed jego oczami sugerowała bardziej wyrachowaną i opanowaną wolę. Pytania mnożyły się niczym muchy nad padliną. 

-Podekscytowany? – zaśmiała się Sigrun, wyrywając go z rozmyślań. Uśmiechnął się pod swoją maską i odpowiedział:

-Kłamałbym mówiąc, że nie budzi to mojego zainteresowania. Mamy przed sobą zagadkę ze zwłok, mistycyzmu i przerażenia podbijanego ludu. Zarówno wikingowie jak i tubylcy cechują się niedostatkiem rozsądku, który tylko wzrasta w takich sytuacjach jak konflikty zbrojne. Rezultaty tej tendencji mogą być… interesujące.

Instynktownie strzelił knykciami, niczym wirtuoz przygotowujący się do zagrania arcydzieła.

-Nie pasują mi te ślady – oznajmiła Sigrun, kiwając głową w kierunku półokręgu wydeptanego przy zwłokach, szybko niknącego pod śnieżycą która zaczynała ich ogarniać. Scorn rzucił wzrokiem, aczkolwiek nie zobaczył niczego podejrzanego. Warstwa śniegu wokół kręgów była niemalże nieskalana, poza odciskami stóp i kopyt w miejscu które wskazała jego partnerka. 

-Wydają się być pozostawione przez zwiadowców, którzy odkryli wczoraj to miejsce – oznajmił tonem zapraszającym Sigrun do podważenia jego zdania i podzielenia się swoją opinią. -Niezmiernie fortunnie dla nas przestrzegali procedury i trzymali się z daleka. A przynajmniej tak to wygląda dla mnie.

-Towarzyszyłam często zwiadowcom i nie sądzę, że zrobiliby aż tyle zamieszania – skomentowała to jego partnerka, zbliżając się do śladów. – Gdy napotykają cokolwiek dziwnego natychmiast odjeżdżają na wypadek skażenia Arkanami. Ktoś jeszcze tu był po nich…

-Lecz przed nami – wciął jej się w słowo Scorn, czując jak krew bije mu szybciej, a jednocześnie całe ciało oraz umysł oblewa zimny spokój, nienaturalnie chłodny stan bez emocji, wyostrzający zmysły i wrzucający bezlitośnie racjonalny umysł na najwyższe obroty. – Kiedy dowiedziałaś się o tej sprawie? 

-Przed wieczerzą.

-Ja także, około dziesiątej godziny dziennej. Niebywale niekorzystny moment na uzyskanie takiej informacji, nie sądzisz? Na tyle przed zachodem, byśmy nie jechali na miejsce zbrodni od razu, tylko czekali do świtu, dając potencjalnym osobom trzecim hojny zapas czasu na własne obserwacje.

-Cienie musieli zainteresować się tym znaleziskiem.

-Tudzież kenraal wysłał bardziej zaufanych ludzi niż przypadkowy oddział zwiadowców, by mieć szczegółowy raport bez konieczności czekania na rezultaty naszej pracy. Tym razem powstrzymajmy się od teoretyzowania bez adekwatnej ilości obserwacji. 

Sigrun uklękła przy półokręgu i pochyliła się tak nisko jakby zamierzała wywąchać trop.

-Cholera, akurat musiało zacząć sypać – zaklęła. – Popatrz jednak na ślady naszych chłopaków pakujących zwłoki: dwanaście osób kręci się w kilka stron, lecz wciąż nie robi tyle syfu co tutaj. 

-Zatem to nie ślady pozostawione przypadkiem przy obserwacji, a zadeptywanie poszlak z premedytacją? – spytał się Scorn, przyklękując przy niej.

-Na to wygląda.

-Zatem musimy znaleźć zwiadowców którzy byli tu jako pierwsi i dowiedzieć się co dokładnie zobaczyli.

-Dobrze byłoby także przejechać się po okolicy na rekonesans – podpowiedziała Sigrun, rozglądając się po szarym polu wokół. -Znaleźć wioskę z której ich wzięto, chociażby. W takich ubraniach nie zaszliby daleko, zatem musi być gdzieś w pobliżu. Śnieg przykrył wszystkie świeże ślady, ale cztery dni to nie tak długo: możliwe, iż coś znajdę.

-Nie ma sensu – uciął jej sugestię z bezlitosną szczerością, myślami biegnąc już do następnych kroków jakie muszą podjąć. – Bez obrazy dla twych umiejętności, lecz przy tych opadach szansa na to, że cokolwiek znajdziesz jest niebywale skromna. Natomiast jeśli poszlaki były warte takiej anihilacji jakiej dokonały nasze tajemnicze osoby trzecie, to są warte odnalezienia. Powiedziałbym wręcz, iż istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że są dla tej sprawy kluczowe.

-Skąd ten pośpiech? – Sigrun nie wydawała się oburzona, będąc wciąż skupiona na zadeptanych śladach, przemierzając każdy ich centymetr z nosem przy ziemi.

-Ktoś zna nasze procedury i wykorzystuje je by działać przeciwko nam. Zwiadowcy których pragniemy przesłuchać mogli już zostać przydzieleni do terenów głęboko za liniami wroga, tudzież nawet odesłani na Archipelag. Musimy zatem przestać postępować według schematów zachowań jakich się po nas spodziewa.

Jego blada towarzyszka pokiwała zakapturzoną głową w zamyśleniu.

-Ma sens. Jakich zachowań zatem się po nas spodziewa?

-Powinniśmy przedłożyć wstępny raport z miejsca zbrodni, po czym czekać grzecznie parę tygodni na toksykologię, w międzyczasie przepytując świadków i pracując nad innymi sprawami. Dlatego podejrzewam, iż zwiadowców nie znajdziemy już w obozie. 

-Możemy ich jeszcze dopaść – odparła Sigrun, a z jej głosu biła pewność siebie doświadczonej tropicielki. W tym głosie słychać było tupot kopyt, szaleńczy rytm serca, entuzjazm pościgu i euforię towarzyszącą dopadnięciu ofiary.

-Możemy, jednakowoż wizja jazdy we dwójkę przez wrogie nam tereny niespecjalnie napawa mnie entuzjazmem. Szanse na przedwczesny i bolesny zgon ulegają drastycznej proliferacji w takich sytuacjach.

-Zatem co sugerujesz?

-Dokonam starań celem udynamicznienia procesu czekania na toksykologię, by wejść w posiadanie jej wyników jeszcze przed jutrzejszym zmrokiem. Jeśli trucizna była lokalna będziemy wiedzieć, że to nie wikingowie stoją za tą zbrodnią. W międzyczasie dowiedzmy się co Cienie wiedzą o tych terenach poza nad wyraz skromnymi skrawkami informacji jakie nam przedłożono przed zamustrowaniem na statki transportowe. Może z ich informacji wywnioskujemy kto tutaj może być przeciwko nam.

-Problem w tym, że jeśli to Cienie stoją za całą aferą to nie podzielą się z nami swoją wiedzą.

-Czyż brak odpowiedzi nie jest odpowiedzią? – spytał retorycznie, wstając z kolan i otrzepując się z białego puchu. – Odmowa współpracy będzie niemal równoznaczna z przyznaniem się do winy. Niemniej jednak warto także sprawdzić księgi przy bramach i zobaczyć kto opuszczał obóz wczoraj w nocy. 

-Mała szansa by ktoś był tak nieudolny by wpisać się do logu będąc na tajnej misji – odparła Sigrun, także wstając i krzyżując ręce na piersiach.

-Ktoś wpisujący się zgodnie z przepisami zniknie w setkach innych, natomiast ktoś powołujący się na rangę by tego nie zrobić zostanie zapamiętany przez wszystkich wartowników i potencjalnych świadków. 

-Można wyjść z obozu innymi sposobami niż brama – wypaliła momentalnie jego towarzyszka, nie dając za wygraną. W jej rozbawionym głosie dało się czuć jaką przyjemność daje jej ta wymiana zdań.

-Owszem, lecz wtedy znowu ryzykujesz zwrócenie na siebie uwagi.

-Tylko gdy jesteś nieudolny w swym fachu.

-Nikt nie jest tak udolny by było to całkowicie pozbawione ryzyka zrujnowania całej operacji: skakanie przez cztery metry muru, dwa metry fosy i wilcze doły to nie byle spacer, nieprawdaż?

-Prawdaż – zgodziła się wreszcie, drapiąc po zamaskowanym podbródku. -Spojrzę zatem do logu gdy wrócimy. Nawet fałszywe imię nam coś da, gdyż będzie kolejną poszlaką. Brak odpowiedzi to w końcu też odpowiedź, prawda?

-Niektórzy tak twierdzą. 

-Pozostaje jednak jeszcze jeden problem – dodała, a jej wzrok momentalnie powiedział mu do czego zmierzała. Westchnął ciężko i przemówił:

-Wiem jaki. By dostać się przed innych oczekujących na toksykologię złamię zasadę równości.

-Złamiesz Ład w imię jego trzymania?

-Możliwe iż uda mi się pozostać na skandalicznym nagięciu jego zasad, bez jawnego ich złamania. Gdy zakończymy już sprawę oddam się każdemu wyrokowi jaki mi wyznaczysz na podstawie swych obserwacji moich zachowań. Jeśli zaś uznasz, iż nie jesteś obiektywna w mojej kwestii to przedłożę raport do wszystkich naszych braci oraz sióstr w czerni i zobaczę co uznają za właściwe jako kolektyw.

Sigrun pokiwała głową, ewidentnie nie dostrzegając więcej naruszeń Ładu w jego planie. Legioniści skończyli w tym czasie swoje zadanie i czekali w szyku przy mułach na które zapakowali zwłoki. Kopiec śniegu w centrum zbiorowiska umarłych został gruntownie przekopany, lecz ewidentnie niczego nie skrywał.

-Jak zamierzasz to zrobić? – spytała się, dając dziesiątce sygnał do wymarszu, podczas gdy cywile prowadzili konie Forskar w ich stronę.

-Znam kogoś kto może mi w tym pomóc. Słyszałem o nim jeszcze na Archipelagu i z tego co wiem przydzielono go do inwazji. 

-Kto?

-Oficjalnie to prawnik, pracował dla sądu do którego przedkładałem niektóre swoje sprawy. Lecz jego nieoficjalne zajęcia mają z prawem mniej więcej tyle wspólnego co nóż w plecach z akupunkturą. 

-Czemu nie został reedukowany?

-Zawsze miałem pilniejsze sprawy, a on skutecznie zacierał wszelkie ślady. Poza tym nie wydawał się w tym wszystkim jawnie naruszać Ładu, a jedynie… liberalnie definiować jego granice. W innym wypadku nawet nie brałbym pod uwagę współpracy z nim, niezależnie od okoliczności.

-Idealnie. Taki typ aż podskoczy na myśl, że Forskar będzie mu dłużny przysługę – stwierdziła z satysfakcją Sigrun, przyjmując jelce od dziewczyny która przyprowadziła ich wierzchowce i zręcznie wskakując na grzbiet. Scorn w tym czasie pogłaskał zwierzę przed sobą i z przykrością zauważył jak zadrżało, nieprzyzwyczajone do delikatnego dotyku. Smutek szybko ustąpił jednak miejsce złości: złe traktowanie zwierząt było sprzeczne z Ładem i tyczyło się to nawet tych które hodowano na rzeź, a co dopiero koni, psów czy kotów. Na Archipelagu jeździł na klaczy wychowanej przez druidów, dumnej i wypielęgnowanej, zatem widok przerażonego, stłamszonego rumaka przed sobą był dla niego dodatkowo smutny. Zsunął maskę z twarzy i delikatnie dmuchnął zwierzęciu w nozdrza, by okazać swą sympatię w zrozumiały dla niego sposób. W stadach w ten sposób demonstrowały zaufanie i tworzyły więzi, zatem liczył iż uspokoi to odrobinę jego konia. Rumak zamruczał, brzmiąc całkiem przyjaźnie, zatem Scorn objął łeb zwierzęcia i przytulił czoło do jego czoła. Zawstydził się, że nie zauważył jego stanu gdy wyjeżdżał przed świtem z obozu, lecz był wtedy tak wycieńczony i zaspany, iż pewnie nie zwróciłby uwagi gdyby zamiast konia wydano mu renifera. Nabrał przemożnego pragnienia by zapewnić rumakowi lepsze życie i postanowił poprosić by przypisano mu go na stałe w razie przyszłych wypraw poza obóz: nikt nie odważy się zranić wierzchowca Forskar. Jednocześnie zapamiętał by przy pierwszej sposobności przyjrzeć się dokładnie jak traktowana jest reszta zwierząt obozowych. Zza pleców usłyszał parsknięcie.

-Kochasz wszystko, co żyje? – spytała się jego partnerka, choć w jej głosie było więcej zaciekawienia niż szyderstwa. 

-Poza ludźmi – mruknął, co zostało docenione drapieżnym śmiechem.

Koniec

Komentarze

Wokół panowała całkowita cisza i nawet najcichszy dźwięk nie zakłócał tego idealnego spokoju.

---> Dwa razy ta sama informacja, czyli masełko maślane, czyli pleonazm na poziomie zdań. “Całkowita cisza” oznacza brak jakichkolwiek dźwięków i zbędne jest dopowiadanie, że nawet najcichszy i tak dalej. Przy okazji: cisza i spokój nie są synonimami.

Smukła, blada kobieta uśmiechnęła się, wydobywając z ust kłęby pary.

→ A nie “wypuszczając z ust”? Wydobywanie czegoś skądś to czynność wymagająca użycia siły zewnętrznej względem wydobywanego, a piszesz o widocznym skutku wypuszczenia oddechu przez usta.

Jak okiem sięgnąć wokół rozciągał się dziewiczy krajobraz, a promienie porannego słońca dopiero zaczynały topić zmrożone na kamień zwłoki. 

---> Na czym polega owa dziewiczość krajobrazu? Nie psują jej, dziewiczości, kręgi ze zwłok? A co do samych zwłok – słońce nie topi ich, co najwyżej ogrzewa swymi promieniami. Topić może śnieg. leżący na tychże martwych ciałach. Co też się nie zgadza z zawartą w opisie sugestią, że ciała były widoczne, kilka zdań bowiem później czytam, że były przysypane warstwą śniegu.

---> To oczywiście nie wszystko, to ułamek niedostatków tekstu. Systematycznie powtarzającym się jest poprzedzenia kwestii dialogowej dywizem bez spacji. 

---> Jak to z fragmentami bywa, niewiele, prawie niczego nie dowiaduję się o świecie, ale zakładam, że dowiedziałbym się o nim wszystkiego z całości dzieła. Dzieła, sądząc ze wstępu, obszernego. Lecz, niestety, wymagającego uważnego przejrzenia celem wyłapania wszystkich potknięć językowych, ortograficznych i interpunkcyjnych. Życzę powodzenia w tymże przedsięwzięciu.

Dzięki! Właśnie na tego typu odpowiedzi liczyłem zamieszczając tutaj ten fragment, gdyż samemu niemal niemożliwe jest zauważenie podobnych błędów. Jeśli chciałoby Ci się napisać więcej uwag w wolnej chwili, byłbym wdzięczny. 

Słusznie zakładasz, że więcej o świecie dowiedziałbyś się w dalszych rozdziałach. Zarzucanie czytelnika informacjami na początku opowieści zawsze mnie odrzucało i było dobrym wyznacznikiem miernej książki kryjącej się za tym początkiem, zatem starałem się nie popełnić podobnego błędu, tylko odkrywać informacje na temat otoczenia w miarę jak stają się ważne dla fabuły. 

Co sądzisz? – spytała się, trącając lekko butem szczątki leżące najbliżej niej.

Spytała się? Czy kogoś? – (…) spytała, trącając lekko butem (…)

 

Poszarpane runy przywodziły na myśl kły, pazury i zęby jakiś dzikich, drapieżnych bestii.

Jakich bestii? czy Jaki bestii? – (…) pazury i zęby jakichś dzikich, drapieżnych (…)

 

-Ołtarz? Miejsce dla mówcy? – spytała się kobieta podążając za spojrzeniami martwych oczu.

Jak wyżej…

 

Taki typ odpoczynku(oczywisty przecinek) który pozostawia człowieka jeszcze bardziej zmęczonego niż był wcześniej, pozbawionego wszelkich ambicji poza dotrwaniem do końca dnia. Mimo tego mieli zadanie do wykonania i żadne z nich nie zamierzało pozwolić byle wycieńczeniu oraz deprywacji snu w jego realizacji: nie takie rzeczy przechodzili jako agenci Forskar.

Moim zdaniem jest to źle użyte, bo:

Czuł się źle. Mimo to, wyszliśmy z domu.

Mimo tego, że czuł się źle, wyszliśmy z domu.

Niech ktoś mądrzejszy ci podpowie, ale wydaje mi się, że tutaj powinno być stare, dobre “mimo to” lub przeredagować zdanie inaczej.

 

-Masz raport? – spytała się, przykucając przy najbliższym trupie i spoglądając w jego martwe oczy. 

-Świetnie: w takim razie ja prowadzę – odparła, klaszcząc głośno i zacierając dłonie.

Świetnie! W takim razie, ja prowadzę

 

-Odnoszę pewne wrażenie, być może niesłusznie, jakobyś zapomniała, iż byłem pierwszy na miejscu zbrodni

 

Pewne, czy być może niesłusznie? Albo jesteś pewny, albo nie! Co prawda tak się mówi w potocznym języku, ale może warto to pominąć? – do przemyślenia.

 

oznajmił jej partner suchym tonem, nie odkładając jednak papierów, rysik wciąż trzymając w dłoni.

Przeczytaj sobie na głos to zdanie. Nie brzmi dobrze! Trzeba przeredagować.

 

-Macie w Avangr więcej niż jednego Scorna? – rozbawiła się, wzrokiem wracając już do trupa przed sobą.

rozbawił ją = rozweselił ją

rozbawić się = bawić się i wpaść w dobry nastrój (wg PWN)

Zmieniłabym na zaśmiała się, bo oni tam się nie bawili?

 

Masz też dużo błędów interpunkcyjnych. Musisz posprawdzać, gdzie przecinek postawić, a gdzie nie… Starasz się używać języka naszpikowanego ozdobnikami, ale czasem jest tego zbyt dużo lub brzmi komicznie, np:

przejeżdżając palcami przez swoje krótkie włosy barwy lwiej sierści

Zastanów się nad (…) krótkie, brązowe włosy (…). Czasem mniej – znaczy lepiej.

 

Widać, że silisz się na niektóre porównania i ozdobniki, ale równocześnie powtarzasz oklepane:

 

Prawdopodobnie. Rozsądek nakazuje jednak go przekopać i zobaczyć, czy czegoś nie skrywa. To może być kurhan – odpowiedział zamaskowany, wodząc wzrokiem po umarłych. Jego pozbawiony emocji, monotonny głos przywodził na myśl szelest przewracanych stron starożytnej, zakurzonej księgi. Mężczyzna zrzucił z ramienia skórzaną torbę i wyciągnął z niej zwój papieru oraz rysik. Podczas gdy on notował i rysował, kobieta wkroczyła między zwłoki, stąpając ostrożnie między zmarłymi tak by nie naruszyć żadnej z budzących grozę postaci. Co jakiś czas przystawała i przyglądała się niektórym szczątkom, badała lodowate pustkowie wokół, wodząc wzrokiem po zmrożonej pokrywie śniegu

Samo słowo “wzrok” jest powtórzone w krótkim tekście 7x!

Oczywiście to są moje, subiektywne odczucia i możesz się z nimi nie zgadzać, ale jako czytelnik, który pierwszy raz zetknął się z tym tekstem czułam, że trzeba tu popracować nad uniknięciem powtórzeń i słów o podobnym brzmieniu (i często znaczeniu). Ubarwiasz tam, gdzie można prościej, a tam, gdzie aż prosi się o ozdobnik/synonim etc. czuć jego brak.

Wypisałam ci niektóre błędy, ale jest tego więcej. Dużą pomocą może się okazać czytanie na głos – usłyszysz, że coś jest nie tak (a przynajmniej warto spróbować).

Wejdź jeszcze w poradnik pisania dialogów, bo używasz złego znaku “–”. Wydaje mi się, że przez brak spacji po wciśnięciu “-“. Różnica: -bez spacji, – jest spacja.

Powodzenia!

Dzięki za tak wyczerpującą analizę! Porada z czytaniem na głos jest świetna, gdyż faktycznie pozwala spojrzeć świeżym wzrokiem na tekst, który czytałem tyle razy, że znam go niemalże na pamięć. 

Mogę tylko spytać czemu niepoprawne jest “Świetnie: w takim razie ja prowadzę”? Nie jest problemem zmienić na “Świetnie. W takim razie ja prowadzę”, lecz mam podobne wypowiedzi jeszcze wielokrotnie w następnych rozdziałach i chciałbym rozumieć zasadę.

Oczywiście, że wielokrotnie moje porównania i ozdobniki sprawiają wrażenie efektów “silenia się”, gdyż tak właśnie było; poniekąd na tym polega jednak pisanie, czyż nie? By napisać “Ruina sterczała ze wzgórza niczym wyblakłe kości dawno zabitych marzeń” zamiast “Na wzgórzu była ruina”. Naturalnie łatwo popaść tak w grafomanię, gdy nie ma się asysty w postaci talentu, lecz tylko próbami i wystawianiem się na opinie innych można poprawić swój styl, nieprawdaż? Notabene lwia sierść jest jasna, a brązowa jest ich grzywa, co ukazuje dodatkową wadę tego konkretnego ozdobnika: czytelniczka może wyobrazić sobie diametralnie inny kolor niż autor. 

Czuję, iż konieczne jest przerzucenie się na pisanie na laptopie, gdyż kombinacja notatek w telefonie z pisaniem na czymkolwiek, co wpadnie pod rękę ewidentnie stanowi zbyt dobre podłoże dla rozmaitych błędów. 

Zaris

Główną funkcją dwukropka jest wprowadzanie jakiejś wyodrębnionej partii tekstu; może to być wyliczenie, wyszczególnienie, cytat, uzasadnienie, wynik, wyjaśnienie. Dlatego też nie należy go uważać za znak oddzielający, lecz wyodrębniający jakiś fragment, który wynika z tekstu wcześniejszego. Dwukropek pełni również funkcję prozodyczną, gdyż podczas głośnej lektury w jego miejscu konieczne jest zawieszenie głosu.

PWN

 

Wykrzyknik (znak wykrzyknienia) służy do oznaczania emocjonalnego zabarwienia wypowiedzi(…)

PWN

 

Uważam, że “Świetnie” to okrzyk zadowolenia, więc bardziej pasuje wykrzyknik (nawet, gdyby miał być użyty ironicznie).

 

Wszystkie odcienie beżu

Kolor sierści lwa zależy od podgatunku i może zmieniać się od ciemnobrązowego do jasnożółtego. Zatem podgatunki afrykańskie mają jaśniejsze odcienie wełny niż ich azjatyccy krewniacy. Jednocześnie, niezależnie od koloru lwa, dolna część jego ciała ma zawsze jaśniejszy odcień. A czubek ogona, zarówno u samców, jak i samic, jest ozdobiony pędzlem z wełny o ciemniejszym kolorze.

Ten kolor jest ewolucyjną akwizycją, która pozwala zbliżyć się do ofiary tego zwierzęcia. To, czy lew ma jaśniejszy kolor, czy bielszy ciemniejszy kolor, zależy od jego siedliska. W otwartych przestrzeniach sawannowych lwów ma jasnobeżowy kolor, a na zalesionym terenie mogą sobie pozwolić na ciemniejsze odcienie.

Ale to wszystko nie ma nic wspólnego z grzywą lwa. Jaki kolor zwierzę ma grzywa zależy od zupełnie innych czynników.

https://pl.public-welfare.com/4089296-what-color-are-lions-color-and-appearance-photo

 

Nie było moją intencją obrażenie ciebie w żaden sposób. “Silisz się” oznaczało w tym przypadku dla mnie, że nie brzmi to dobrze, nie oddaje tego, co miało oddawać, a raczej stwarza zagwostkę, co autor miał na myśli. Dobre porównanie (MOIM ZDANIEM) to takie, które od razu ukazuje ci pewien obraz, oddaje istotę rzeczy, dzięki czemu nie zastanawiasz się nad znaczeniem, tylko od razu uderza w punkt.

Podkreślam, że (broń Boże) nie uważam się za wyrocznię. Każdy ma swoją opinię. Ja staram się szczerze przekazać to, czym twój tekst zaowocował w mojej głowie.

Pozostawiam ci to do przemyślenia, bo publikowanie tutaj ma ten przywilej, że odbiorca powie ci, co zrozumiał, albo jak coś zrozumiał. Przez moją wypowiedź (jedną i drugą) zobaczysz, jak JA to zrozumiałam. Poczekaj na więcej opinii, może się powieli, a może zupełnie się ze mną nie zgodzą.

Nie obraziłaś mnie w żaden sposób, zatem zrealizowałaś swe intencje doskonale; nie po to zresztą wrzuciłem tutaj ten pierwszy rozdział by spotkać się z pochwałami, a właśnie krytyką. 

To całkiem dobra rada do oceny jakości metafory: sprawdzić czy tworzy natychmiast pewien obraz i oddaje istotę rzeczy, czy raczej skłania do wizyty na Google by dojść do tego, co też artysta chciał powiedzieć. Dzięki!

Z pewnością skorzystam z Twoich oraz AdamaKB porad, by przeredagować ten rozdział, wraz z wszystkimi następnymi. Gdy skończę będę je tutaj sukcesywnie umieszczał, z nadzieją iż liczba błędów stylistycznych, ortograficznych oraz interpunkcyjnych ulegnie znacznej redukcji. 

Jeśli chciałoby Ci się napisać więcej uwag w wolnej chwili, byłbym wdzięczny. 

---> Właśnie o te wolniejsze chwile chodzi. Ani dzisiaj, ani jutro… Może w niedzielę będę miał ze dwie godziny świętego spokoju? Pożyjemy, zobaczymy.

Przykro mi, tak zwane okoliczności niezależne ode mnie, skądinąd niezbyt miłe… Tekst skopiowałem, napisałem dwa komentarze i musiałem odłożyć. 

Nie ma problemu: mało kto może pochwalić się satysfakcjonującą ilością wolnego czasu, tym bardziej taką pozwalającą na asystowanie obcym ludziom w internecie. I tak dałeś mi dużo uwag, na podstawie których mogę powoli redagować resztę historii. W tym tygodniu powinienem móc wrzucić tu Rozdział II, a jeśli jego jakość będzie już akceptowalna, to następne będą wkrótce po nim. 

Kłaniam się.

Na początek o dwóch powtarzających się błędach.

<> 

Reguły ortografii nakazują poprzedzać kwestie dialogowe (słowne wypowiedzi) postaci myślnikiem, po którym, równie obowiązkowo, wstawiamy spację. Tak samo, myślnikiem otoczonym spacjami, oddzielamy didaskalia.

– Ależ panie doktorze! – oburzyła się. – Wczoraj mówił pan co innego!

Uwaga techniczna: portalowy edytor nie wyświetla myślników, redukuje je do półpauzy, dlatego zobaczysz półpauzy zamiast poprawnych „długich kresek”.

<> 

Zaimek zwrotny „się”. Przyznaję, że to podstępna zmora, istnieje bowiem grupa czasowników, które bez tego zaimka nie funkcjonują. Zacznę od przykładów:

Dwa najprostsze:

Teofil zdenerwował się na Fabrycego. Tu musi występować ten zaimek, ponieważ zdenerwowanie dotyczy opisywanej, nazwanej osoby, podmiotu zdania.

Fabrycy zdenerwował Teofila. Bez zaimka, bo zmieniłby sens zdania, w którym nie Teofil, lecz Fabrycy jest podmiotem, a jego działalność skierowana jest na Teofila.

Cztery bardziej złożone:

Obejrzałem film dokumentalny. Tu nie ma czego wyjaśniać. Wziąłem i obejrzałem, teraz o tym powiedziałem.

Obejrzałem się w lusterku. Też prosta sprawa, w lusterku obejrzałem siebie samego, ta czynność nakierowana była na mnie, osobę relacjonującą swoją czynność, i zaimek zwrotny jest tu konieczny.

On obejrzał się w lusterku. Bez zaimka ani rusz, bo relacjonuję czynność co prawda cudzą, ale ta czynność nakierowana była wprost na osobę, o której mowa.

Ignacy obejrzał się za dziewczyną, która przed chwilą go minęła. To jest przykład takiego użycia czasownika, jakie wymaga obecności zaimka pomimo tego, że czynności obejrzenia „się” nie można przyporządkować podmiotowi. Chciał popatrzeć na dziewczynę, nie na siebie, a jednak bez „się” ani rusz…

Niemal nagminny błąd:

Spytała się konduktora, czy zdąży na przesiadkę. Popatrzył się na tłum na peronie. Daję słowo, nie wiem, dlaczego ten błąd jak się pojawił, tak potrafi mnożyć się bez opamiętania. Podmiot pierwszego przykładu spytała konduktora, a nie siebie samą. Podmiot z drugiego przykładu spojrzał na tłum, nie na swoje odbicie w lustrze czy szybie wystawy sklepowej.

<> 

Poranny mróz orzeźwiał niczym łyk lodowatej wody po upojnej nocy.

Zastąpiłbym „upojność nocy” jakimś konkretem. Libacją alkoholową, hazardową grą do świtu, orgią… Upojna noc mówi aż za wiele, nie mówiąc niczego. Łyk lodowatej wody? Zimna wystarczyłaby. Żeby dostać chrypy albo i anginy. J

Wokół panowała całkowita cisza i nawet najcichszy dźwięk nie zakłócał tego idealnego spokoju.

Nadmiar grzybków w barszczu. Całkowita cisza wyklucza obecność jakichkolwiek dźwięków. Zbędne doprecyzowanie.

Smukła, blada kobieta uśmiechnęła się, wydobywając z ust kłęby pary.

O tym już pisałem.

Jak okiem sięgnąć wokół rozciągał się dziewiczy krajobraz, a promienie porannego słońca dopiero zaczynały topić zmrożone na kamień zwłoki.

Dziewiczy krajobraz oznacza, że nie widać było żadnych śladów ludzkiej obecności i działalności. Obecność zwłok „rozdziewicza” krajobraz… A co do zwłok – kilka zdań dalej są one przysypane śniegiem. To trzeba uzgodnić, czy przysypane, czy tylko przyprószone. Przysypanie oznacza grubszą warstwę śniegu i brak bezpośredniej widoczności zwłok, poza tym poranne słońce nie tak prędko i łatwo zacznie ten śnieg topić.

-Co sądzisz? – spytała się, trącając lekko butem szczątki leżące najbliżej niej.

O tym już było.

Jej towarzysz nie odpowiedział, skupiony na rysowaniu symboli na śniegu i mamrotaniu inkantacji zza grubej chusty zasłaniającej jego usta oraz nos.

…Brakuje określenia pozycji, najprawdopodobniej kucznej. Bo dalej jest o wstaniu na równe nogi.

Zwłoki nie były porozrzucane, ani poukładane w stosy, a rozłożone w równych koncentrycznych okręgach, niemal wszystkie zwrócone w stronę centrum na którym usypane było niewielkie wzniesienie, niczym podium.

… Moim zdaniem nadopisowość. Spokojnie wystarczy, że poukładane w kręgach – to wyklucza bezładne porozrzucanie i ułożenie w stosy. Brakuje tylko doprecyzowania, czy głowami, czy nogami ku centrum. Podium tu nie pasuje. Też wystarczy, że usypano wzniesienie.

Nie był to zwykły obraz rzezi, a wiadomość napisana językiem śmierci.

… Dla odmiany bez krytyki – to zdanie podoba mi się.

-Ołtarz? Miejsce dla mówcy? – spytała się kobieta podążając za spojrzeniami martwych oczu.

Mężczyzna zrzucił z ramienia skórzaną torbę i wyciągnął z niej zwój papieru oraz rysik.

Spokojnie można wykreślić pierwsze słowo. Podmiot nie zmienił się. Już znali i stosowali papier w tamtych czasach?

Podczas gdy on notował i rysował, kobieta wkroczyła między zwłoki, stąpając ostrożnie między zmarłymi tak by nie naruszyć żadnej z budzących grozę postaci.

… Nie potrącić?

Co jakiś czas przystawała i przyglądała się niektórym szczątkom, badała lodowate pustkowie wokół, wodząc wzrokiem po zmrożonej pokrywie śniegu, śledząc wszystkie wskazówki pozostawione przy makabrycznym zbiorowisku umarłych.

Jeżeli były jakieś wskazówki, pokaż chociaż jedną. Może tylko szukała wskazówek, co to się wydarzyło?

Gdy jej spojrzenie zatrzymało się na runach narysowanych przez swojego towarzysza prychnęła i kopniakiem zniszczyła migoczące napisy, wzbijając tumany śnieżnej mgiełki.

Zrezygnowałbym z podkreślonego. Wiemy, kto nakreślił runy.

Zamaskowany oderwał się od notatek i obrócił w jej stronę, patrząc z niemym wyrzutem w swoich przekrwionych i podkrążonych oczach, typowych u kogoś kto dawno nie zaznał dobrego snu.

Typowych dla kogoś, kto od dawna nie dosypiał / kto od dawna cierpiał na brak snu. Tak proponuję.

Nie odpowiedziała, a jedynie rozłożyła szeroko ręce w beztroskim geście, zastanawiając się czy sama także prezentuje sobą podobny obraz skrajnego wyczerpania.

…Dlaczego rozłożenie rąk ma być beztroskim gestem? Dalej bardzo pretensjonalnie brzmi owo prezentowanie sobą podobnego obrazu. Zastanawiając się, czy wygląda podobnie do swego towarzysza, proponuję.

Jedyny odpoczynek jaki dany był im obojgu od tygodni to tylko krótkie momenty wytchnienia: ponure i beznadziejne, skazane na szybki koniec zanim nawet się zaczęły. Taki typ odpoczynku który pozostawia człowieka jeszcze bardziej zmęczonego niż był wcześniej, pozbawionego wszelkich ambicji poza dotrwaniem do końca dnia. Mimo tego mieli zadanie do wykonania i żadne z nich nie zamierzało pozwolić byle wycieńczeniu oraz deprywacji snu w jego realizacji: nie takie rzeczy przechodzili jako agenci Forskar.

… Powyższy fragment jest nazbyt złożony w opisach. Kończyły się, zanim zaczęły? Chyba zanim się na dobre zaczęły. Dlaczego ponure, beznadziejne? To należałoby jakoś uzasadnić, niechby tylko czytelną aluzją. Byli pozbawieni wszelkich ambicji? Naprawdę? A nie było ich ambicją wykonanie zadania? Cały ten fragment warto uporządkować, uprościć, skrócić. Dwukropek zastąpić kropką, aby nowe zdanie stanowiło samodzielne podsumowanie akapitu.

<> 

Tyle na teraz. Kontynuować?

Pozdrawiam.

Po Twym pytaniu na koniec odnoszę wrażenie, że chcesz bym zaprzeczył, lecz osobiście nie widzę powodu: to bardzo szczegółowa analiza i bardzo przydatne narzędzie do poprawy mojego stylu, zatem jak dla mnie możesz kontynuować tak długo, jak tylko Ci się chce i czas pozwala. Druga opinia jest w końcu zawsze cennym zasobem i głupio się jej pozbawiać.

Możesz także zaczekać na drugi rozdział, by zobaczyć różnicę w stylu po redakcji i poprawkach. Będziesz miał też wtedy lepszy ogląd fabuły.

Jakkolwiek wdzięczny jestem za poświęcanie czasu i wysiłku na pomaganie mi w redakcji, tym razem czuję potrzebę odpowiedzi na niektóre uwagi. Z wszystkimi pozostałymi się zgadzam i już zaimplementowałem odpowiednie zmiany w tekście, jednak akurat w tych nielicznych aspektach poniżej czuję się wystarczająco wykwalifikowany by się wypowiedzieć (co też właśnie zrobię).

 

“Zastąpiłbym „upojność nocy” jakimś konkretem. Libacją alkoholową, hazardową grą do świtu, orgią… Upojna noc mówi aż za wiele, nie mówiąc niczego.”

Jednym z najpotężniejszych narzędzi każdego pisarza (nie żebym miał się za jednego, mówię tu o zasadzie) jest sprawienie by wyobraźnia czytelnika wykonała za niego całą pracę: opis zawarty na stronach ma jedynie popchnąć tę wyobraźnię we właściwą stronę. Każdy ma inną definicję upojnej nocy, zatem każdy zobaczy coś innego czytając te słowa, a precyzowanie tylko alienowałoby część czytelników. Co jeśli napiszę “po libacji alkoholowej”, a przeczyta to abstynent? Nie będzie miał żadnego punktu odniesienia. To samo tyczy się “po orgii”, “po grze”, itp.

 

“Brakuje określenia pozycji, najprawdopodobniej kucznej. Bo dalej jest o wstaniu na równe nogi.”

Ciężko rysować na śniegu stojąc, a to czy Scorn w tym momencie klęczy, kuca, czy siedzi nie ma specjalnego znaczenia, zatem tego nie precyzuję. Ponownie to samo, co wyżej: im bardziej precyzuję takie nieważne detale, tym większa szansa na to, że stanę na drodze Twojej wyobraźni w tworzeniu obrazu, który jest najlepszy dla Ciebie. Po części dlatego też wszelkie opisy postaci są bardzo lakoniczne i uwzględniam jedynie niezbędne szczegóły. 

 

“Już znali i stosowali papier w tamtych czasach?”

Papier stosowano już w III wieku BCE, zatem nie jest niczym szokującym zobaczyć go w starożytności. Nie wspominając, iż “tamte czasy” to w tym wypadku 361 rok imperialny na fikcyjnym kontynencie, fikcyjnego świata, zatem wszelkie trzymanie się realiów wynika jedynie z mego zamiłowania do epoki, a nie konieczności: nawet prasa i druk byłyby akceptowalne, gdyż jest to uniwersum jedynie podobne do naszego, a nie dokładnie takie samo. Tym bardziej, iż cywilizacja do której należy dwójka głównych bohaterów jest bardziej zaawansowana technologicznie niż reszta świata. 

 

“Zrezygnowałbym z podkreślonego. Wiemy, kto nakreślił runy.”

Też zastanawiałem się, czy potrzebne jest to sprecyzowanie, lecz ostatecznie uważam, że lepiej je zostawić. Inaczej czytelnik mógłby uznać, iż były tam też jakieś inne runy. 

 

Jeszcze raz dziękuję za Twój czas i wysiłek, bardzo to doceniam. Liczę, iż z każdym kolejnym rozdziałem proporcje rzeczy, które Ci się podobają w stosunku do rzeczy, które Cię rażą będą ulegały poprawie. 

Zgoda, że każdy z czytelników może inną treść podkładać pod “upojność nocy”, ale to nie sprawia, że nie ma potrzeby, a nawet nie należy określać, dlaczego dana noc była taką. Przykładowo: pójdę za pierwszym wyobrażeniem, że ktoś “fest zabradziażył” jak powiedziano by na dawnych Kresach, a potem okaże się, że to za nic w świecie nie pasuje do charakteru bohatera, którego poznaję nieco później.

Tyle tylko, że obaj mamy po połowie racji (bo obie są jednako dobre), więc to Ty rozstrzygasz, zmienić czy nie.

<>

Jednak ma znaczenie, bo inaczej się wstaje z kolan, inaczej po przykucnięciu, inaczej robi to człowiek młody i silny, inaczej starszy i / lub bardzo zmęczony. A przecież potem opisujesz parę bohaterów jako zmęczonych, niewyspanych… No i to jeszcze, że pozycja może kreślenie run albo ułatwiać, albo utrudniać. Więc w konsekwencji określenie pozycji wchodzi w charakterystykę postaci, uważam.

Ale tu też racje dzielą się mniej więcej po połowie i decyzja należy do Ciebie.

<>

Dobrze, niech będzie papier, powołujesz się na wyższy poziom technologiczny i to zbija moje wątpliwości. Poza tym produkcja papieru czerpanego może przebiegać wręcz chałupniczymi metodami.

<>

Krótko: nie zakładaj, że 99% czytelników cierpi na galopującą sklerozę lub ma kłopoty ze skupieniem się na tekście. Scena kreślenia run znajduje się bardzo blisko wcześniej.

<>

:-) No to sobie pogadaliśmy na piśmie… :-)

cdn

Kłaniam się. Tak zwanej łapanki część druga.

 

-Masz raport? – spytała się, przykucając przy najbliższym trupie i spoglądając w jego martwe oczy.

<> 

-Mhm – mruknął mężczyzna, wyciągając z torby garść papierów, poprzetykanych idealnie równymi liniami.

Garść papierów to w tym kontekście potocyzm. Bardziej pasowałby plik papierów. O co chodzi z tym poprzetykaniem liniami? Jak to rozumieć, jak wizualizować?

<> 

-Świetnie: w takim razie ja prowadzę – odparła, klaszcząc głośno i zacierając dłonie.

Dwukropek nigdy nie zastępuje kropki ani średnika. Powyższa wypowiedź wyraźnie składa się z dwóch odrębnych zdań, czyli powinno być: – Świetnie. W takim razie ja prowadzę – […].

<> 

-Odnoszę pewne wrażenie, być może niesłusznie, jakobyś zapomniała, iż byłem pierwszy na miejscu zbrodni – oznajmił jej partner suchym tonem, nie odkładając jednak papierów, rysik wciąż trzymając w dłoni.

Niesłuszne, bowiem odnosi się to do wrażenia.

Poprzednio przeoczyłem „rysik”. Zapewne uległeś odruchowemu skojarzeniu brzmieniowemu – rysik to narzędzie / przedmiot służący do rysowania, więc także do pisania. Otóż nie. Narzędziem traserskim raczej trudno pisać… A skoro mają w Twoim uniwersum papier, to i ołówki mogli wynaleźć. Już starożytni Grecy i tak dalej…

<> 

Wobec tego pozostaje mi złożyć podpis w rubryce asystent: Scorn II Avangr 

…Wobec tego pozostaje mi wpisać się w odnośnej / odpowiedniej rubryce: asystent Scorn Drugi Avangr. Tak proponuję.

Dlaczego słownie? Zapis cyfrą rzymską można mylnie odczytać jako IL. Ale to jak uznasz.

<> 

-Macie w Avangr więcej niż jednego Scorna? – rozbawiła się, wzrokiem wracając już do trupa przed sobą. Jej naznaczone odciskami palce błądziły po powierzchni śniegu jaki pokrywał zwłoki. Jej paznokcie były krótkie i połamane, a skóra wokół nich naznaczona krwawymi odmrożeniami.

Już zbędne. Poznaczone odciskami, proponuję. Naznaczanie to czynność celowa, odciski powstają niejako same na skutek powtarzających się bodźców mechanicznych. Paznokcie miała krótkie i połamane, otoczone śladami po odmrożeniach. Krócej, a to samo i bez bliskich powtórzeń.

<> 

-Dwudziesta trzecia – poprawiła go. Dotykanie zwłok było dla niej równie znajome, co dotyk bliskiej osoby dla większości ludzi. Precyzyjne i delikatne ruchy były zapisane w jej palcach, a ręce przemieszczały się automatycznie, niczym u rzemieślnika wykonującego codzienną pracę. Chociaż nawet przed samą sobą musiała przyznać iż nazwanie jej rzemieślnikiem w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu było ujmą na jej umiejętnościach: w swej pracy była artystką, a każda sprawa stanowiła jej kolejne dzieło.

…Klasyczne zapytanie na lekcji języka polskiego: co autor chciał przez to powiedzieć? Nieklasyczna odpowiedź: ja wiem, ale 99% czytelników nie odgadnie bez trzykrotnego przeczytania akapitu.

Bez obrazy i urazy – to jest bałagan językowy i pojęciowy.

Dotykanie zwłok było dla niej równie znajome, co dotyk bliskiej osoby dla większości ludzi.

…Dotyk / dotykanie bliskiej osoby przeważnie wiąże się z uczuciem przyjemności. Czy agentka ma odchylenie nekrofilskie? Taka sugestia powstaje…

Precyzyjne i delikatne ruchy były zapisane w jej palcach, a ręce przemieszczały się automatycznie, niczym u rzemieślnika wykonującego codzienną pracę.

…Krótko, streszczeniowo, bez dłużyzn i zawikłań: to się nazywa rutyną zawodową, nabywaną z czasem i doświadczeniem.

Chociaż nawet przed samą sobą musiała przyznać iż nazwanie jej rzemieślnikiem w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu było ujmą na jej umiejętnościach: w swej pracy była artystką, a każda sprawa stanowiła jej kolejne dzieło.

…Ponownie za długo, za bogato i skomplikowanie. Słowo rzemieślnik ma tylko dwa znaczenia, jedno z nich nieco pejoratywne, ale główne jest neutralne. Ujmą na umiejętnościach? Przynosiło jej ujmę, byłoby dla niej / dla jej umiejętności ujmą. Ponownie dwukropek zamiast kropki.

<> 

-Wracając do pracy… – wymamrotał zza chusty Scorn, notując w zastraszająco szybkim tempie. – Prowadząca: Sigrun XXIII…

…Z czystej ciekawości: dlaczego tempo pisania ma być zastraszające? Kogo i dlaczego? Może chodzi o zdumiewająco, zaskakująco szybkie tempo?

<> 

-Indarsfjall – podpowiedziała blada, teraz otwierając delikatnie usta zmarłego i zaglądając do środka.

No nie wiem, czy usta zamarzniętego zmarłego dałyby się otworzyć delikatnie. Ostrożnie, powoli?

<> 

-Cztery dni temu – odpowiedziała blada. – Wtedy ostatni raz padał śnieg: gdyby zginęli później nie byliby nim pokryci. Ale jeśli zginęliby wcześniej, zasypałoby ich całkowicie.

Kropka po śnieg. Przecinek po później. Dlaczego nagle blada? Już znamy jej imię i profesję.

<> 

-Nieźle w rzeczy samej. Mamy szczęście: nie chciałabym oglądać takiego widoku przy wyższych temperaturach.

Jak nieźle, to szczęście niepotrzebne. Albo na odwrót. Starczy jeden grzyb w barszczu.

<> 

-Czujesz byśmy mieli szczęście? – spytał, zataczając dłonią wokół i wskazując na setki zamarzniętych trupów. Oboje mieli już do czynienia ze śmiercią, lecz nawet jak na standardy imperialnych Forskar był to drastyczny widok. Milczeli przez chwilę, po czym Scorn przewrócił stronę w ich raporcie i przemówił:

Raczej uważasz, niż czujesz. Duża różnica…

Pozdrawiam, Adam

Dzięki za uwagi i asystę w korekcie! Wybacz nieobecność, lecz byłem przez ten czas pozbawiony dostępu do internetu. Niemniej jednak telefon miałem ze sobą, zatem dokonałem w międzyczasie redakcji następnych rozdziałów. Dzisiaj powinienem wyrobić się z przerzuceniem ich do Worda i opublikowaniem tutaj Rozdziału II, zatem będziesz mógł ocenić stopień poprawy. 

Pozdrawiam i dziękuję raz jeszcze.

Hej, przeczytałam i jestem pod wrażeniem :) Wciągnęła mnie ta historia, był też humor, co osobiście bardzo sobie cenię. ;) Trochę skojarzyło mi się z Meekhańskimi pograniczami, ale na pewno nie “nachalnie”. Styl i poprawność momentami kuleją, jednak na ogół jest dobrze, pokazałeś również pokaźny zasób słownictwa. ;)

 

Nie pasowała mi za bardzo “toksykologia” – taka trochę anachroniczna tutaj – z drugiej strony, u Sapkowskiego były hormony i mikroskopy, więc czemu nie. ;)

 

Nie mam już dzisiaj sił na łapankę… Rzecz, która raziła mnie najbardziej, to “spytała się”. Na tym Forum na “się” patrzą krzywym okiem i poniekąd słusznie ;), a w tym przypadku to słówko jest absolutnie zbędne, wręcz źle brzmi.

Poza tym trochę zaszwankowała matematyka… :P Trupów jest 400 i 3 tuziny, tymczasem:

składa się w połowie z dzieci: powinno ich być tu zatem mniej więcej czterysta.

cheeky

 

Podobało mi się, i to bardzo – chętnie przeczytam drugi rozdział, widziałam, że już jest. :)

 

Pozdrawiam! :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Swoją drogą, chętnie dałabym tutaj klika do Biblioteki, ale ten tytuł… Taki baaardzo roboczy… Trochę razi. :P

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nowa Fantastyka