- Opowiadanie: Kubaniec - Zapyziołek

Zapyziołek

Opowiadanie przeznaczone dla młodszego czytelnika. W zasadzie prolog do większej całości, którą chciałbym kiedyś skończyć. Jeśli nie dla większej liczby czytelniczek i czytelników to chociaż dla swoich synów, taka motywacja musi mi wystarczyć. Z góry dziękuję za poświęcenie czasu na przeczytanie i ewentualne opinie.

Oceny

Zapyziołek

Skrybek biegł ile sił w nogach, nie zważał na wczesną porę, ciemność czy chłód który bił od pokrytej rosą ziemi. Mimo że za dnia słońce ciągle ogrzewało Stworzylas i jego mieszkańców, to noce stawały się coraz chłodniejsze i coraz dłuższe. Nie mówiąc o porankach, kiedy żółto – czerwony gazowy olbrzym jeszcze nie zaszczycił swoja obecnością nieba, jak teraz. Niechybnie lato chyliło się ku końcowi. Wszystko kiedyś musi się skończyć, przeminąć jak lato, by z nową siłą mogło zacząć się od początku. Tak samo musi być z nami, musi. Odepchnął od siebie te rozważania. Przeskoczył nad zakwitłym krzewem wrzosu, wpadł twarzą w pajęczynę którą od razu, będąc w pełnym biegu, starł z twarzy. Jego rodzinna osada, Bojkibórz, była już daleko w tyle. Drugi symptom że lato się kończy i zaraz przyjdzie jesień to kwitnienie złotnika. Minął jego żółte kwiaty kilkukrotnie, biegnąc do Topolowego Zagajnika, i od razu pomyślał o przemijaniu. Rozwiał te myśli szybko, przytulił jeszcze mocniej do piersi najcenniejsze na świecie zawiniątko i biegł dalej co sił w nogach. To zawartość tobołka wiszącego na jego piersi dawała mu nadzieję. Obiecywała wsparcie, pobudzała złudzenia, roztaczała lepsze wizje niż te, które podpowiadał mu jego racjonalny umysł. Trzecią oznaką nadejścia jesieni był brak bocianów na niebie, od kilku dni przestały się na nim pokazywać, bez wątpienia wyleciały już do cieplejszych krain. Wiewiórki także zaczęły już chomikować zapasy. My też zaraz zaczniemy to robić, pomyślał, jak się uda i uzurpator ze swoją armią sługusów nam na to pozwolą, dodał w duchu nerwowo. Znowu rozwiał te czarne myśli, nie mógł teraz myśleć o niczym innym tylko o wykonaniu zadania. Zadania które rozrywało mu serce na strzępy, ale tak było trzeba, nie znaleźli innego wyjścia w tej dramatycznej sytuacji w jakiej przez niego się znaleźli. Otarł łzę, biegł dalej.

 

Byłem chciwym poklasku durniem. Nie patrzyłem na innych tylko na swój zysk i korzyść dla siebie. O jak mi się odmienił pogląd w tej kwestii teraz. Teraz, jest już za późno. Nie, nie mogę tak myśleć, nie jest. To tylko przeszkoda, kolejna, może największa, ale dam rade, razem damy. Jak do tego doszło, dlaczego niczego nie zauważyłem wcześniej. Jak mogłem być tak naiwny. Nie, to nie była naiwność, robiłem wszystko żeby stanęło na moim, nie bacząc na zagrożenie. Nie chciałem dostrzec symptomów, znaków które mówiły żeby uważać, być ostrożnym, nie ufać, przestać. Rada miała rację, to ja się myliłem. Jaworzec mnie przestrzegał, krasnale też przecież zwracały mi uwagę, ja tylko machnąłem ręką na ich wywody. Jak mogłem być aż takim ślepcem. Łzy ciurkiem ciekły mu po policzkach, skapując na półokrągły wełniany kołnierz płaszcza. Tylko zawiniątko w białej tkaninie przepasanej na plecach, trzymane na klatce piersiowej, powstrzymywało go przed wybuchem płaczu. Był gotowy bić rękoma o ziemię, rzucać się i kopać w konwulsjach z powodu swojej głupoty. Ale nie mógł. Wstał, nawet nie otarł łez, wiedział że musi biec co sił w nogach. Może uda mu się naprawić to co zepsuł i przechylić szalę zwycięstwa, jak w szyszkonogę, ulubiony sport skrybków, w meczu o puchar Bojkiborza, w tym roku. Całkiem niedawno, a jak by w innym życiu, w innej krainie. Skulił głowę, przyspieszył. Dąb pod którym chwilę odpoczywał został już daleko w tyle. 

 

 Las otaczał go złowieszczą ciszą, słońce właśnie pojawiło się na wschodzie, ale jeszcze nie ogrzewało wystarczająco. Nogi niosły go mimo odrętwienia z zimna i zmęczenia. Wiedział że biegnie dopiero trzy klepsydry, a wydawało mu się jakby minęły całe wieki. Zaczynał bieg spod ich domu. Przytulił swoją ukochaną na odchodne, mimo że leżała na łóżku, musiał siłą się od niej uwolnić. Tak mocno była wczepiona w niego, że na ramionach i łopatkach nadal miał ślady po szponiastych dłoniach. Miłość, tęsknota, strach, strata, nieopisany ból, wszystko w jednym. Wszystko w jej oczach, na jego barkach. Nie do uniesienia. Być może. Nigdy nie zapomnę jej płaczu, dlaczego najmocniej skrzywdziłem ukochaną osobę, jedyną jaką mam u swojego boku w każdej sytuacji swojego nędznego życia. To przeze mnie, przez moje zuchwalstwo, krótkowzroczność i zaślepienie pozorną chwałą. Za bardzo użalam się nad sobą. Sam sobie, nam, zgotowałem ten los. Można to wszystko odkręcić, naprawić. Albo jestem chwatem i zachowuję się jak chwat albo…dosyć. Odgonił te myśli. Minął kolejny zagajnik, kolejny pagórek, jeszcze Biała rzeka, jeszcze łąka Skuła, jeszcze Krótki wąwóz i będzie w Topolowym zagajniku osadzie chochlików, którzy wiszą mu przysługę. Przynajmniej tak to widział i ta myśl trzymała go przy życiu i dawała nadzieję, nikły jasny promyk lepszego jutra. Bo dzisiaj, było stracone.

 

Kazali mu wdrapać się na najwyższą topolę w ich osadzie. Robić za czujkę. Obserwować łąkę Skuła. Być może stamtąd nadejdzie niezapowiedziany gość. Przepowiedziany przez Księgę. Kto tam w to wierzył ten wierzył, na pewno nie on. Przepowiednie są tak nieścisłe i niejasne że każdy by mógł jakąś sobie wymyślić, tłukło się w jego głowie. Może sobie przyjść kto tam chce, myślał, w końcu chochliki nigdy zbytnio nie kryły się z miejscem swojego miejsca lęgu. Oczywiście ludzie nie mają pojęcia gdzie chochołów szukać, gdy akurat nie tańcują w ich gospodarstwach, ale już inne stworzenia ze Stworzylasu musiały mieć i niektóre posiadały taką wiedzę. Szczególnie ci świętoszkowaci narwańcy, skrybki, jak myśleli o nich z politowaniem mieszkańcy Topolowego Zagajnika. Nowo mianowany zwiadowca zaczął bezwiednie iskać swoją szarą sierść i główkować, łącząc strzępy informacji, które posiadał, w całość. Skrybek miał się zjawić o brzasku, przepowiednia mówiła że nie będzie sam. Bano się jakiejś armii, tak słyszał, niedorzeczność, skoro Bojkibórz musiał się bronić przed uzurpatorem. Najeźdźca musiał już pukać do ich bram. Nie ma szans żeby wysłali choćby jedną kolonię do nas, a co dopiero armię. W to nie uwierzy żaden z chochlików, myślał, nie spuszczając łąki z oczu. Ale że ród chocholi od zawsze był przebiegły i na każdą ze swoich czterech łap kuty, więc rozstawili czujki na najwyższych topolach żeby obserwować w jakiej liczbie nadchodzi ów szponiasto ręki, jak złośliwie chochliki nazywały skrybków. Jak go zobaczą mają krzyczeć, jak to tylko potrafią robić chochliki. Krótko, ale doniośle, przerażająco dla każdego innego stworzenia zamieszkującego Stworzylas. Chochliki chciały wiedzieć, że nadchodzi i żeby nadchodzący wiedział że już go dostrzegły, z której strony by nie szedł.

 

Wymamrotał pod nosem modlitwę o opiekę i spokój ducha. Wyciągnął lnianą watę z kieszeni płaszcza, podzielił ją na trzy części, a zerwany wcześniej janowiec zmiął w drugiej dłoni. Tak przygotowane składniki położył na mały stosik z suchej trawy i kory brzozowej. Z kieszeni spodni wyciągnął krzemień i krzesiwo. Chwilę później stos buchnął płomieniem, ciskając dokoła iskry. Okadził się dymem, kończąc modlitwę. Zawiniątko na jego rękach poruszyło się, zajrzał do środka z czułością i przytulił je mocno do serca. Wstał z kucek i wszedł, już bez strachu, na łąkę, tego przerażająco mściwego robala, Skuły. W tym samym momencie usłyszał krótki krzyk, jakby kota obdzierano ze skóry, wzdrygnął się. Spojrzał na zawiniątko na piersi, odetchnął. Czyli już go zobaczyli, wiedzą że idzie. To dobrze, pomyślał. Spokojnie stawiał krok za krokiem, rozważnie, ale bez strachu, jak mu mówiono. Nie nadepniesz Skuły jak będziesz patrzył pod nogi. A jak nie nadepniesz to cię nie zaatakuje. Jak będziesz szedł pewnie przed siebie bez strachu nawet się tobą nie zainteresuje. Wierzył w to. Jeszcze parę kroków i przejdę. Krótki wąwóz już widać, a później topolowy zagajnik i chwila prawdy. Stanął na leśnej ściółce, oparł się o pierwsze drzewo za łąką, przeszedł. Nabrał powietrza w płuca i rzucił się dzikim pędem ku przeznaczeniu.

 

Czujkowy chochlików zeskoczył z punktu obserwacyjnego najwyższej południowej topoli, gdy skrybek kroczył już krótkim wąwozem. Szybkimi susami pochłaniał przestrzeń niczym leśny tur w boju, żeby dostarczyć opis tego co zobaczył starszyźnie. Najstarszy, jak chochliki nazywały swojego przywódcę, tylko ze zrozumieniem kiwał głową, słuchając opisu czujki, niczego nie komentując. Gdy usłyszał o zawiniątku na piersi tego szponiasto rękiego, obrócił się plecami do całej wierchuszki współplemieńców, która go otoczyła. Tonem nie znoszącym sprzeciwu, wydał dyspozycję kilku z nich, niezwłocznie wszystkim kazał opuścić gniazdo, jednocześnie surowo zabraniając im przekraczania granic zagajnika, do odwołania. Wszyscy obecni w gnieździe na spotkaniu, mieli zachować je w tajemnicy, a wiedzę o spodziewanej wizycie nietypowego gościa zachować tylko dla siebie, a najlepiej puścić w niepamięć, pod karą wyrzucenia z lęgowiska. Zwiadowca wyszedł niepocieszony, myślał że dowie się czegoś więcej na temat tajemniczego, przepowiedzianego przez Księgę, gościa. Poruszenie Najstarszego i jego świty dało mu do myślenia. Czyżby przepowiednia się spełniała na jego oczach. Jak ona dokładnie brzmi, musiał się tym tematem bardziej zainteresować. W tym momencie pozostało mu tylko obserwować, z wysokości drzewa rodzinnego, jak lider ich zagajnika samotnie opuszcza lęgowisko. Zwinnie skacząc z gałęzi na gałąź, wychodząc naprzeciw przybysza.

 

Krótki wąwóz się skończył, jeszcze tylko jedno wzniesienie, dosłownie pagórek i na rozległym wypłaszczeniu zobaczy Topolowy zagajnik. Gdy wspinał się po zboczu pagórka usłyszał przed sobą szelest. Zamarł, uniósł, okrytą luźną workowatą czapką głowę, zmrużył oczy, nastawił parę włochatych uszu, zacisnął pięści i czekał w napięciu. Z krzaków, na szczycie wzniesienia, wyłonił się nagle…

 

– Suchmielec, to ty – skrybek odetchnął głęboko mówiąc ni to z wyrzutem ni z ulgą do stojącego przed nim starego chochlika– myślałem że przywitasz mnie w swoim gnieździe najstarszego, wśród twych pobratymców, z honorami jak wita się prawdziwego przyjaciela, któremu zawdzięczacie to i owo, dzięki czemu oczy uzurpatora nie są skierowane na wasz zagajnik tylko na mój ukochany Bojkibórz i jego mieszkańców – zrobił pauzę, nie doczekując się choćby westchnienia ze strony przywódcy chochołów kontynuował – liczę na przysługę, z resztą pewnie doskonale wiesz dlaczego i po co tutaj jestem.

Przywódca chochlików rozejrzał się nerwowo jakby spodziewał się jeszcze kogoś zobaczyć. Podniósł się stając tylko na tylnych łapach, teraz był niemal wzrostu przepowiedzianego gościa. Spokojnie zmierzył domowego skrzata przenikliwym spojrzeniem swoich zwierzęcych oczu.

– Nie było by to rozsądne, witać cię oficjalnie – spokojnie odparł najstarszy – uwierz że skrytość w tej materii i zachowanie najwyższej ostrożności, wręcz tajemnicy, jest pożądana i dobra dla mnie i ciebie, a w przyszłości może, kto wie, uratować nam nasze życia – mówiąc to rzucił okiem na zawiniątko, po chwili kontynuował – o twojej pomocy nadal wiem tylko ja i niech tak zostanie.

– Myślałem że mój czyn będzie sławny w całym twoim rodzie…

– Za dużo myślisz o sobie Kszyszku – przerwał mu stary chochlik – w niczym ci to nie pomoże, wręcz przeciwnie, lepiej żeby twój czyn został zapomniany, chociaż to dzięki niemu jest szansa że moi podwładni unikną losu reszty stworzy zamieszkujących Stworzylas

– Stworzy? Brzmisz jak uzurpator i jego poplecznicy – skrybek splunął wymawiając jego imię – Stworzylas ma jednego króla i jest nim Ratever – mówiąc to ucałował biały kamyk z wyrytymi imionami prawowitego władcy z jednej i swoim z drugiej strony, który wisiał mu na szyi.

– Tak skrybku, ale to ty go zdradziłeś, dając nam klucze do kryjówki z której wykradliśmy trombitę. – Słysząc te słowa Kszyszek spuścił głowę. Resztki buńczuczności i arogancji opuściły go natychmiast, na dobre. Wiedział że Suchmielec ma rację i żadne dyskusje czy krzyki zaprzeczenia tego nie zmienią, był zdrajcą. Dopiero gdy usłyszał to słowo wypowiedziane bezpośrednio w kierunku jego osoby, uświadomił sobie jego znaczenie, i konsekwencje z nim związane, z całą mocą. Zdrajca, czy tak będzie zapamiętany po wsze czasy. Gorzko zapłakał. Najstarszy opadł na cztery łapy, co upodobniło go jeszcze bardziej do zwyczajnego kota i gdyby nie czub na szczycie jego głowy oraz brak ogona, nie jeden mógłby go ze zwykłym dachowcem pomylić. Odwrócił się od skrybka, przymknął smutno powieki, bił się z myślami. Zdrajca też stał nieruchomo z opuszczoną głową, tylko targane drgawkami płaczu ramiona zdradzały, że nie zamienił się w posąg soli.

– Wracaj do swoich, uzurpator z całą armią już pukają do bram twego domu – nie odwracając się do Kszyszka powiedział beznamiętnie chochlik.

 

– Wiesz że nie mogę, przybiegłem tu w pewnym celu, z delikatną misją, wiem że wiesz o niej doskonale. Muszę cię prosić, błagać o zrozumienie mojej sytuacji i pomoc – dukał szlochając skrybek, wyglądał jak malutka, skulona w sobie kupka nieszczęść – weź na przechowanie, tylko na czas wojny, mojego ukochanego syna.

Mówiąc to łzy same pociekły mu po policzkach, ale powstrzymał łkanie, odwiązał przepaskę i wystawił ręce z zawiniątkiem przed siebie. Suchmielec, nadal nie odwracając się w stronę skrybka, przełknął powoli ślinę. Przywódca chochlików doskonale zdawał sobie sprawę że tak właśnie się stanie, wiedział o co poprosi go Kszyszek, wobec którego miał dług. Cały ród chocholi był dłużny temu skrzatowi. Jest spora szansa że żmijownik, wdzięczny chochlikom za kradzież trombity, nigdy nie zwróci się przeciwko nim, a w najgorszym wypadku nie będzie się nimi interesował, dając im spokojnie żyć w Stworzylesie bez szykan, gróźb i wszechobecnego zastraszania, którego się spodziewano po jego złowrogiej armii, pełnej różnej maści wężowników, kauków czy dydków. Mimo wszystko słysząc słowa Kszyszka zląkł się.

– Nie – odpowiedział automatycznie – to ściągnie gniew uzurpatora i jego armii na cały mój ród.

Kszyszek nie odezwał się ani słowem, padł na kolana z opuszczoną głową i rękoma wyciągniętymi w stronę chochlika. Serce najstarszego zabiło mocniej i podniosło się w stronę przełyku. Słysząc jak skrybek pada na kolana odwrócił się w jego stronę. Zadrżał, dokładnie taką scenę przepowiadała Księga. Serce mu zmiękło, podniósł się z przednich łap, podszedł, lekko kołysząc się na boki niczym małpa, do wyciągniętych rąk skrybka. Nachylił się nad śpiącym maleństwem. Cała Chowanna, pomyślał o żonie Kszyszka, mamie maleńkiego skrybka. Oczy zaszkliły się chochlikowi za co skarcił się w duchu. Wyjął zawiniątko z dłoni Kszyszka, przepasał chustę jak to widział u klęczącego ciągle skrybka. Rozejrzał się dookoła niczym złodziej, po czym odezwał się przyciszonym głosem. 

– Zabiorę go do rodziny chochlików, która nie mieszka z nami w Topolowym Zagajniku – mówił pewnie i szybko. Szponiasto ręki, jak pogardliwie starsi mieszkańcy lasu mawiali na lud skrybków, podniósł głowę ukazując najstarszemu beznadziejne oblicze, przegranego i upodlonego stworzenia. Na jego buzi rysował się niewyobrażalny ból, stary chochlik nie mógł patrzeć na tą udręczoną twarz i zgaszone spojrzenie. Odwrócił głowę w bok i kontynuował jeszcze szybciej.

– Nikt z chochlików nie wie co niosłeś w zawiniątku, nakazałem swoim milczenie o twojej obecności tutaj. Co do zasady nawet nie odwiedziłeś naszego lęgowiska, więc nie będziemy musieli kłamać w sprawie niezapowiedzianego gościa jakim jesteś. Po zawierusze którą rozpętał uzurpator odbierzesz syna kontaktując się tylko ze mną, nikt nie może wiedzieć że ci pomogłem i tak robię to bardziej dla biednej Chowanny niż z twojego powodu. Chochlikowa babka, która się nim zajmie, ma swoje potomstwo wie jak zajmować się takimi maluszkami jak twój, nie musisz się obawiać o jej opiekuńczość jest mi winna wdzięczność po wsze czasy, za to że jej nie zgładziłem tylko wygnałem i pozwoliłem żyć obok na bagnach. Ona i jej podobni będą posłuszni każdemu mojemu słowu. Ale to nie są skrzaty domowe jak ty, nie spodziewaj się że twój syn będzie miał lekko, wracaj po niego niezwłocznie, nawet jeśli – tutaj wstrzymał słowotok, musiał użyć właściwego sformułowania żeby nie zagasić ledwo tlącej się nadziei w sercu skrybka – jeśli nie do końca uda wam się pokonać uzurpatora. Wystarczy że go przegonicie z Bojkiborza lub po prostu uciekniecie z Chowanną przed pożogą wojny.

Kszyszek wiedział że nie ucieknie, nie zostawi swoich, nie zdradzi po raz drugi, będzie się bił do końca. Już nawet zapowiedział to swojej ukochanej. Ale milczał niczym kurhan stolema, bojąc się, że jakakolwiek wtrącona przez niego myśl, spowoduje zmianę zdania Suchmielca.

– Jeszcze tylko podaj mi jego imię – wyszeptał na koniec swojego słowotoku chochlik.

– Naszemu potomstwu imię nadajemy ósmego dnia życia, w uroczystości przed całą radą, żeby łaska naszego Pana i króla…

– Dosyć! – wykrzyczał chochlik, opamiętał się jednak, rozejrzał nerwowo na boki i kontynuował już ciszej – Stworzylas właśnie został przez tego wielkiego i czcigodnego władcę zostawiony samemu sobie, jakbyś nie zauważył, głupcze. Wasze modły i zaklęcia jakoś go nie wzruszyły i nie przybył nam z pomocą na białym rumaku. Trombity też już nie macie, jak chcesz go inaczej zawezwać, skoro on ma widocznie ważniejsze sprawy albo co pewniejsze już dawno zapomniał o tej leśnej krainie

– Nie mów tak, wiesz że to nie jest prawda – odpowiedział tępo Kszyszek

– Ty wiesz. Ja straciłem już wiarę w Ratevera, może rządy tego podstępnego żmijownika nie będą lepsze, ale będzie wśród nas na co dzień, znając nasze codzienne problemy i troski, będzie im umiał lepiej zaradzić – zamilkł na chwilę.

Suchmielec sam w to wszystko nie wierzył, ale nie skończył mówić tylko dlatego. Skończył bo znowu kątem oka zobaczył tę beznadzieję w oczach skrybka, który znowu opuścił głowę, a jedna z kit jego kolorowej czapki zasłoniła mu połowę umorusanej od płaczu twarzy. Najstarszy odwrócił głowę w stronę szponiasto rękiego zdrajcy i już spokojniej zapytał -

Jak mamy się do niego zwracać, sami mamy wybrać jakieś chochlikowe imię?

Kszyszek wstał z kolan, uniósł głowę, przetarł przedramieniem zapłakaną twarz, spojrzał głęboko w oczy starego chochlika.

– Zapyziołek – powiedział uroczyście, jakby w uniesieniu, tata maleństwa, które wisiało na piersi chochlika

– Czekaj, czekaj…pamiętam…Zapyzioł…Poważnie? Nikt ze stworzy was już tak nie nazywa. Jak to zresztą brzmi śmiesznie. Rozumiem skrybek, domowy czy skrzat po prostu, ale zmiękczenie od pradawnej nazwy waszej rasy? To już Szponiasto ręki brzmi lepiej.

– Może i dobrze że nikt tak już o nas nie mówi. Skoro mój syn ma żyć, przez chwilę choćby, w ukryciu, lepiej żeby nikt tej pradawnej nazwy, danej nam przez samego króla, nie pamiętał.

– Ja pamiętałem – spokojnie odparł najstarszy

– Ty Suchmielcu jesteś tak stary że pamiętasz jeszcze czasy gdy wszyscy czytali i pisali, a nie tylko my skrybkowie, to i wiedze masz bardziej rozległą, a inne chochliki cokolwiek wiedzą? Coś czytają, piszą? Sam powiedz.

Stary chochlik tylko się uśmiechnął ni to ze zrozumieniem ni z pobłażaniem.

– Ale to nadal nie jest żadne imię – żachnął się.

Kszyszek podszedł do syna, spojrzał na jego zamknięte okrągłe oczy, piękną pyzatą twarz, włochate uszka. Ucałował go, w duchu wymawiając słowa modlitwy. Podniósł głowę, zatrzymał wzrok na przymrużonych oczach Suchmielca i odparł dumnie.

– Tak, wiem, to jest coś więcej.

Nie tłumaczył staremu chochlikowi jak ważne dla nich skrybków jest imię nadane potomstwu w imię prawowitego pana i władcy Stworzylasu, Ratevera. Co znaczy biały kamień z wyrytymi imionami na obu jego bokach. Z resztą Suchmielec musiał o tym wszystkim wiedzieć, znał ich rasę doskonale, znał słowa księgi, że nie przestrzegał jej praw i nakazów to już inna sprawa. Kszyszek jednak już o tym nie myślał. Zanim się odwrócił plecami od chochlika i swojego syna przewieszonego w chuście na nim, ukłonił się pokornie i podziękował. Chochlik bez słowa opadł na cztery łapy i dużymi susami oddalił się z zawiniątkiem, znikając w gęstwinie na szczycie wzniesienia. Skrybek nie chciał się doszczętnie rozkleić. Puścił się pędem przez las, wracając do swojej ukochanej. Był zdeterminowany by pokonać uzurpatora i szybko odzyskać swoje dziecko. Z każdym krokiem wierzył w to coraz mocniej. Gdy oddawał swojego jedynego syna w ręce staremu Suchmielcowi, jego nadzieja zgasła, teraz to wiara była drogowskazem, który rozjaśnił mu drogę. Słowa pocieszenia, które płynęły ze złudnej nadziei, zamienił na słowa płynące z wiary. Dość już sztucznego pokrzepiania się i wmawiania sobie że mój los sam się odmieni, muszę wierzyć żebym mógł walczyć. To wiara jest podstawą spełnienia się tego wszystkiego, co jest treścią nadziei, przekonaniem o prawdziwości tego, co niewidzialne. Kszyszek zamienił uczucia pragnienia i oczekiwania na coś, co miałoby się wydarzyć samo, na pełne zaufanie do tego, który jest ponad wszystkim. Nie ma co czekać aż sprawy same się poukładają. Mimo że zawiodłem, mam powód żeby walczyć. Nawet teraz, gdy nadziei nie ma już wcale. Mam coś czego żaden uzurpator nigdy mi nie zabierze, coś co pozwoli mi ciągle przeciwstawiać się przeciwnościom losu. Nie warto oddawać się złudnej nadziei jeśli można mieć wiarę! Krzyczało w jego głowie niczym wezwanie. Światło nadziei zgasło w naszym skrybku, razem z oddaniem syna na przechowanie chochlikom. Za to wiara nie potrzebowała żadnego światła. Odkrył, że mając tylko ją, potrafi poruszać się pogrążony w całkowitej ciemności swego ducha. Dopóki jest w nim wiara ma kierunek i chęć. Skrybek do tej pory pokładał nadzieję w tym, że wszystko ułoży się samo. Gdy ona zgasła, wypełnił jej miejsce czymś o wiele silniejszym i trwalszym. Kszyszek, mimo posiadania oczu i uszu, do tej pory był ślepy i głuchy. Teraz łuski opadły i zrozumiał nauki swoich pobratymców. Miał już pewność. Rozpoczął kolejną bezgłośną modlitwę. Biegł jak szalony ku przeznaczeniu, które złowrogo wisiało nad nim, niczym topór kata nad złoczyńcą. Przed samym Bojkiborzem jego wiara w pokonanie nikczemnego żmijownika, uzurpatora Zaskrońca i odzyskanie syna, była tak wielka, że rozumiał iż umrze dopiero razem z nim.

 

Koniec

Komentarze

Opowiadanie przeznaczone dla młodszego czytelnika. W zasadzie prolog do większej całości, którą chciałbym kiedyś skończyć.

Kubańcu, skoro to nie jest skończone opowiadanie, a zaledwie prolog, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kubańcu, to bardzo zdecydowanie jest fragment czegoś większego, tu nie ma zamkniętej akcji jak w opowiadaniu, bo w ogóle akcji to tu jest tyle, co kot napłakał – znacznie więcej ekspozycji i jakieś tam zawiązanie akcji. W związku z tym powinieneś oznaczyć ten tekst jako “fragment”.

 

Jeśli chodzi o sam tekst: rysujesz tu kawałek świata, pakujesz do tego wstępu sporo informacji, ocierasz się o infodump, ale całość raczej nuży, bo opowiadasz zamiast pokazywać (zasada show, don’t tell).

Na czysto technicznym poziomie nieco pomogłoby rozbicie długaśnych akapitów na kilka krótszych. Jeszcze bardziej technicznie: światło (dodatkowy enter) potrzebny jest dopiero tam, gdzie zmieniasz perspektywę narracji ze skrybka na chochlika, wcześniej to błąd typograficzny.

Niby jest okej: masz biegnącą jedną istotę (o której nic nie wiemy, włącznie z tym, czym/kim są skrybkowie!), która sobie coś tam ze swojego życia przypomina, ale jest to dość rozciągnięte i raczej spełnia rolę narrative device: autor chce nam coś opowiedzieć, więc niby przypomina to sobie postać. Zadaj sobie pytanie, czy czytelnik, zwłaszcza młodszy, który może mieć problemy ze skupieniem uwagi, na pewno potrzebuje tych wszystkich informacji już, natychmiast? Może część z nich lepiej by pasowała tam, gdzie dany wątek naprawdę się pojawi? Może nawet za kilka rozdziałów. A na początku trochę więcej akcji?

 

Styl nie najgorszy, aczkolwiek popełniasz sporo błędów składniowych (np. sporo błędnie używanych imiesłowów przysłówkowych współczesnych, tu dość radykalnie niepoprawnie: “ale będzie wśród nas na co dzień, znając nasze codzienne problemy i troski”) i interpukcyjnych.

 

Zadanie: wstaw brakujące przecinki w liczbie czterech w następującym fragmencie zdania:

Ty Suchmielcu jesteś tak stary że pamiętasz jeszcze czasy gdy wszyscy czytali i pisali,

A tu, na przykład, oba przecinki są zbędne: na łąkę, tego przerażająco mściwego robala, Skuły.

Zdarzają się też literówki i nieładne powtórzenia, np. imię nadane potomstwu w imię

 

 To tylko przykłady różnych błędów, oczywiście, jest tego znacznie więcej.

http://altronapoleone.home.blog

/formalnie wg zasady portalowej nie powinnam pisać osobnego komentarza zaraz pod własnym, ale łamię ją świadomie, ponieważ zauważyłam, że zmieniłeś oznaczenie na fragment, więc jako świeżynka możesz nie zauważyć edycji komentarza, jeśli go już przeczytałeś/

 

PS. Bardzo trudno ocenić treść, bo jest jej bardzo mało. Mamy zarys świata, kawalątek historii bohatera – z tego może się urodzić ciekawa i wciągająca opowieść, a może nie.

 

Mam taką sugestię: napisz w tym wymyślonym świecie krótką opowiastkę o zamkniętej fabule i wyrazistym bohaterze. Jakiś spinoff głównego wątku, poboczną historyjkę pomniejszej postaci, przygodę kogoś w tym świecie. Tak do 30k znaków ze spacjami ;) Na pewno zyskasz więcej czytelników i komentarzy, także szczegółowych technicznych, bo fragmenty nie cieszą się tu popularnością.

 

Masz też poradnik survivalu: Portal dla żółtodziobów

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Podoba mi się baśniowy klimat, w którym pojawia się intryga o tle quasi-religijnym. Świat przyrody jest ciekawie opisany i przemawia do wyobraźni. Także zwyczaje i hierarchia wśród baśniowych stworzeń mają potencjał do rozwinięcia.

 

Ale bardzo potrzeba redakcji, odchudzenia niektórych zdań, bardziej przejrzystej składni. Plus to, co drakaina napisała.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dziękuję za komentarze. drakaina Tobie również za podlinkowanie “niezbędnika świeżaka”. Zamierzam w to brnąć, więc znajdę chwilę żeby się wyedukować. Biorę sobie do serca pomysł z osobną zamkniętą historią w świecie Stworzylasu. Tylko dajcie mi czas, mnóstwo czasu, macie go może na zbyciu? GreasySmooth dziękuję za poświęconą chwilę i dobre słowo. Zdecydowanie redakcja i edycja leży u mnie na łopatkach. 

Pewnie, że dajemy czas :) Nigdzie się nie spieszy, ważne, żeby tekst był dopieszczony. Jakbyś miał wątpliwości, czy tekst jest już publikowalny, zawsze możesz skorzystać z bety. Mam nadz, że poczujesz się dobrze na portalu, a polska literatura młodzieżowa na tym skorzysta!

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka