- Opowiadanie: Reinee - Koszmar dla dorosłych

Koszmar dla dorosłych

74. Syl­wia jest młodą dziew­czy­ną, która za­bie­ra młod­sze­go brata na pewny placu zabaw. Orien­tu­je się lecz, że plac zabaw jest od­wie­dza­ny rów­nież przez ko­bie­tę jesz­cze star­szą od niej.

 

Opowiadanie powstało w  bólach, a jego finalna wersja narodziła się podczas najintensywniejszej sesji szybkiego pisania, jaką pamiętam.  Życzę miłej lektury!

 

Opowiadanie zostało mocno zmienione już po zakończeniu konkursu, chciałem wycisnąć z tego pomysłu nieco więcej. 

 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

ninedin, Użytkownicy, adam_c4

Oceny

Koszmar dla dorosłych

Dzi­siaj spa­dły pierw­sze kasz­ta­ny. Za­bie­ram Kubę na spa­cer. Na osie­dlu otwo­rzy­li nowy plac zabaw, chyba wszystkie okoliczne dzieciaki wyszły z domów i współczuję sąsiadom, którzy planowali dzisiaj pospać do południa.

Gdy docieramy na miejsce Kuba próbuje wyrwać do przodu, lecz mocno trzymam go za rękę. Klękam, przypominam mu, by uważał na siebie i był grzeczny. Potakuje, zezując na zjeżdżalnię, piaskownice, huśtawki i bawiące się dzieci. Rozczochruję jego rudą czuprynę i pozwalam, by dołączył do pozostałych. Aż się za nim kurzy.

Wielu rodziców przyszło pilnować maluchów, ale jakimś cudem jedna z ławek wokół placu jest wolna. Siadam i zaczynam cieszyć się słońcem. Mamy piękną, ciepłą jesień, jest sobota, dzieci się śmieją. Cudownie.

Do­strze­gam ją, a atmosfera beztroski nagle umyka. Ko­bie­ta nieco star­sza od in­nych mam pil­nu­ją­cych swo­ich po­ciech, za to o wiele bar­dziej ele­ganc­ka. Zie­lo­na, sty­lo­wa su­kien­ka, kre­mo­wy ka­pe­lusz, de­li­kat­ny ma­ki­jaż pod­kre­śla­ją­cy bla­dość cery. Noga założona na nogę, by pokazać światu napiętą, kształtną łydkę.

Nie umiem tego wyjaśnić, ale nie­zna­jo­ma jest dziw­na, obca. Nie pa­su­je tu. Coś mi się w niej nie po­do­ba…

 

*

 

Cięż­ko mi za­snąć. Myślę o tej dziw­nej ko­bie­cie, myślałam cały dzień. Sie­dzia­ła na ławce dwie go­dzi­ny, a potem ode­szła. Sama. Ona nie pil­no­wa­ła żad­ne­go z dzie­ci. Ona tylko na nie pa­trzy­ła…

 

*

 

Mam dziw­ny sen. Leżę na łożu z wie­lo­barw­ne­go drew­na, łań­cu­chów i opon, a wokół mnie gęst­nie­je mrok. Pró­bu­ję od­dy­chać, lecz do płuc nie na­pły­wa tlen, je­dy­nie du­szą­ca ciem­ność. Rzu­cam się na boki, ra­niąc o ostre, nie­rów­ne kra­wę­dzie kon­struk­cji. Try­ska krew, a ja czuję ula­tu­ją­ce życie.

Gdy budzę się, mokra od potu, po wszyst­kim po­zo­sta­je tylko mgli­ste wspo­mnie­nie lęku.

Od­gar­niam z czoła po­skle­ja­ne włosy. Co za kosz­mar…

To przez tę ko­bie­tę. Nie stre­so­wa­ła­bym się tak przed snem, gdyby nie ona.

 

*

 

Gdy znowu je­stem z Kubą na placu, ko­bie­ta prze­cho­dzi obok mnie. Posyła mi uśmiech. Uśmiech, jasne… Kącik jej ust unosi się tylko nieznacznie. Jakby drwi­ła. Naj­gor­sze są jed­nak oczy. Wiel­kie, pod­krą­żo­ne i nieco wy­łu­pia­ste. Wi­bru­je w nich ciem­ność.

Serce podjeżdża mi do do gardła.

Od­po­wia­dam uśmie­chem, a ko­bie­ta siada kilka ławek dalej. Ob­ser­wu­je, tak, jak ostat­nio. 

 

*

 

Ko­le­żan­ki w szko­le śmie­ją się ze mnie, bo cią­gle gadam o ko­bie­cie z placu. Nie ro­zu­mie­ją, że mam co do niej bar­dzo złe prze­czu­cia. Co, jeśli jest pe­do­fi­lem? Zna­czy pe­do­fil­ką? Panią pe­do­fil…? Nie­waż­ne, prze­cież może być nawet cho­ler­ną wiedź­mą! Wy­gląd się zga­dza, te kru­cze włosy, blada skóra i strasz­ne oczy…

Wieczorem umawiam się z Jackiem, namówiłam go jakiś czas temu na wyciskacz łez. Siedzimy w kinie, trzymając się za ręce, a ja nie mam pojęcia, o czym jest film, zupełnie nie umiem się skupić. Zaciskam tylko zęby, widząc siostrę (a może kuzynkę?) głównej bohaterki, bo przypomina trochę kobietę z placu. Po seansie, w drodze do domu, opowiadam Jackowi o swoich obawach. Obejmuje mnie i zapewnia, że wszystko jest w porządku, że każdy ma prawo przyjść na plac, usiąść na ławce i złapać nieco słońca. Ja zaś jestem po prostu trochę nadopiekuńcza w stosunku do Kuby. 

Od słowa do słowa zaczynamy się kłócić. Jacek to dobry chłopak, ale jedynak i nie ma pojęcia, jak to jest mieć rodzeństwo. Jaką odpowiedzialnością trzeba się wykazać przy dzieciach. Teksty o nadopiekuńczości słyszałam wielokrotnie, zazwyczaj tylko machałam ręką. Teraz, po kilku dniach stresu i myślenia o dziwnej kobiecie, wybucham, dając upust emocjom. Wygarniamy sobie różne głupoty i okazuje się, że wcale nie jesteśmy taką idealną parą, jak się nam wydawało. Jacek odprowadza mnie pod klatkę i odchodzi naburmuszony, a ja momentalnie zaczynam żałować każdego wypowiedzianego słowa. 

Leżę na łóżku i przekładam telefon z ręki do ręki. W końcu zbieram się na odwagę i dzwonię do Jacka. Przepraszamy się, ale wieczór i tak jest zrujnowany. Klnę w myślach na kobietę z placu, mam ochotę ją udusić. Zniszczyła mi randkę, małpa jedna…

 

*

 

Próbuję opowiedzieć o kobiecie rodzicom. Słyszę, że mają mnóstwo pracy, że mam nie zawracać im głowy głupotami, że co ich obchodzi jakaś baba na ławce. I że jeśli nie chce mi się zajmować bratem, to mogą mi znaleźć inne zajęcia w domu.

Zgrzytam tylko zębami. Nie wiem, czego się spodziewałam. Może tego, że choć raz okażą mi nieco uwagi? Słowo daję, tylko ja w tym domu nadaję się na rodzica…

 

*

 

Tym razem kon­struk­cja mnie trzy­ma. Grube splo­ty łań­cu­chów opla­ta­ją bo­le­śnie ręce i nogi. Szar­pię się, ale tylko roz­ci­nam sobie plecy o ostre ka­wał­ki drew­na.

Gdy prze­chy­lam głowę, szu­ka­jąc ja­kie­goś ra­tun­ku, do­strze­gam po­stać, któ­rej nie po­chła­nia ciem­ność. Ko­bie­ta z placu stoi da­le­ko, ale to na pewno ona.

Jak upior­na, jasna gwiaz­da na noc­nym nie­bie.

Idzie po­wo­li w moim kie­run­ku…

Budzę się z krzy­kiem. Pościel jest mokra od potu, a ja dyszę ciężko. Na dworze jeszcze ciemno, ale nie umiem się zmusić, by ponownie zasnąć.

 

*

 

Robię na­le­śni­ki na śnia­da­nie. Mówię o tym Kubie i zo­sta­ję na­gro­dzo­na uści­skiem. Serce mi top­nie­je, a echa koszmaru uciekają z pamięci.

Gdy jemy, brat pyta kiedy znów pój­dzie­my na plac. Prze­ły­kam ner­wo­wo kęs, popijam kawą i za­pew­niam, że nie­dłu­go.

Ta zołza w ka­pe­lu­szu… Chcia­ła­bym jej już nigdy nie zo­ba­czyć, ale radość Kuby jest ważniejsza.

Nie dam ci wy­grać, szma­to!

 

*

 

Siedzi tam. Siedzi tam i się patrzy, gapi… Który to już raz ją widzę? Dziesiąty? Dwunasty? Z każdym kolejnym jest gorzej, irytuje mnie coraz bardziej i bardziej… Muszę coś z tym w końcu zrobić.

 

*

 

Sie­dzę w swoim po­ko­ju otu­lo­na kocem i proszę Jacka o pomoc. Tłu­ma­czę, że to po­waż­na spra­wa, że mam już dosyć tego, że nikt mi nie wie­rzy. Jacek ma zrezygnowaną minę i wiem, że traktuje wszystko, co mówię, jak bredzenie wariatki, ale obie­cu­je pójść ze mną i z Kubą na plac. W końcu bę­dzie jakiś po­ży­tek z tego mo­je­go chło­pa­ka. Ca­łu­ję go w po­li­czek i na mo­ment świat na­bie­ra ja­śniej­szych barw.

 

*

 

Kłó­ci­my się z Jac­kiem na ławce koło placu. Jacek nie do­strzegł w ko­bie­cie nic dziw­ne­go, a ja wy­gar­nę­łam mu głu­po­tę. Nasza dyskusja nabiera na sile i okazuje się, że niepotrzebnie się ostatnio przepraszaliśmy, że naprawdę jestem nadopiekuńcza, do tego straszna ze mnie nudziara, nie umiem się bawić, jestem zakompleksiona i nadaję się tylko na kurę domową, przedszkolankę w najlepszym wypadku. Od nieznajomej z placu mogłabym się za to nauczyć czegoś o takcie i kobiecości.

Chyba nie mam już chłopaka.

 

*

 

Ko­bie­ta jest coraz bli­żej. Mio­tam się, lecz więzy są mocne. Czuję łzy spły­wa­ją­ce gęsto po po­licz­kach.

Czemu na­wie­dza moje sny? Zo­staw mnie, suko, za­bra­łaś mi chło­pa­ka, czego jesz­cze chcesz?! Idź stąd!

Staje nade mną i uśmie­cha się tak samo oschle, jak ostatnio na jawie. Jej oczy to spi­ra­la pło­ną­ce­go mroku. Pod cię­ża­rem spoj­rze­nia za­pa­dam się, drew­no wcho­dzi w ciało coraz głę­biej…

To naj­gor­sza po­bud­ka w moim życiu. Go­rącz­ku­ję i… No… Tro­chę się po­si­ka­łam…

Po­sta­na­wiam jed­nak iść do szko­ły. Sie­dząc sa­mot­nie w domu my­śla­ła­bym tylko o tej szma­cie z placu…

 

*

 

Klasa plotkuje o mnie. Podobno zdziczałam i dlatego Jacek mnie zostawił. Co oni wiedzą. Na szczęście wciąż mam najbliższe przyjaciółki. Wiem jednak, że i między nami nie jest różowo, coraz częściej się irytują, gdy próbuję je prosić o pomoc albo poradę. Czy nie mogą pojąć, jakie to dla mnie ważne? 

Coraz częściej spędzam przerwy zamknięta w kabinie toalety, szkoła już mnie nie bawi. Właściwie to szczęśliwa jestem tylko, gdy zajmuję się Kubą. O ile nie chce iść na plac, oczywiście…

 

*

 

Wieść o moim roz­sta­niu z Jac­kiem roz­cho­dzi się szyb­ko. Teraz nie­ustan­nie na­ga­bu­je mnie Ma­rian, lo­kal­ny za­wa­dia­ka, syn no­wo­bo­gac­kie­go ta­tu­sia. Gdy wra­cam z wie­czor­nych za­ku­pów mijam się się z nim na chod­ni­ku. Jest wła­śnie w dro­dze z jed­nej im­pre­zy na drugą i wonie od niego piwem. Rusza za mną i twier­dzi, że muszę iść z nim. Gdy świń­skie za­lo­ty nie dzia­ła­ją, Marian po­sta­na­wia blo­ko­wać wej­ście do klat­ki scho­do­wej. Boję się, że coś mi zrobi, jed­nak w końcu od­pusz­cza i po­zwa­la przejść, ale na od­chod­ne kle­pie mnie w po­śla­dek. Gdy wbie­gam po scho­dach krzy­czy, że nie­dłu­go będę jego.

W domu rzu­cam się na łóżko. Mam ocho­tę wyć do księ­ży­ca.

 

*

Znowu tam jest. Siedzi… Patrzy… Odpina guzik bluzki, odsłania dekolt… Nie jest nawet tak gorąco! Ile ona może mieć lat, czterdzieści? Nikt nie chce na ciebie patrzeć, flądro, nie ważne, jak duże masz cycki! Tu są dzieci, rozumiesz? 

Jakbym chciała, żebyś w końcu zrobiła coś więcej… Spróbowała porozmawiać z jakąś dziewczynką, złapać jakiegoś chłopczyka za ramię… Wszyscy by zobaczyli, co ci chodzi po głowie!

Ale ona tylko siedzi. Tylko patrzy. 

 

*

 

Przyjaciółki w szko­le ob­ra­ża­ją się na mnie. Miały czel­ność po­wie­dzieć, żebym dała sobie spo­kój z ga­da­niem o ko­bie­cie z placu. Że, po­dob­no, to już ob­se­sja! Głu­pie la­fi­ryn­dy. Mam młod­sze­go brata, który nie może się bez­piecz­nie bawić, bo ta baba tam sie­dzi!

Po­wie­dzia­łam dziew­czy­nom, że są bandą głupich blondyneczek, których nie obchodzi nic, nawet rodzina. I że ja nie mogę taka być. Nie tylko dlatego, że jestem ruda.

Nie mam już koleżanek. Wszyst­ko przez tego babsztyla z placu…

 

*

 

Ro­dzi­ce twier­dzą, że wy­my­ślam opo­wie­ści o ko­bie­cie, żeby nie mu­sieć cho­dzić z Kubą na spa­ce­ry. Szlag mnie tra­fia, gdy to sły­szę. Mówię im to, co po­win­nam była po­wie­dzieć już dawno. Że wiecz­nie ich nie ma, że cią­gle tylko pra­cu­ją i że nigdy nie mieli dla nas czasu.

Wie­czo­rem szlocham przy zga­szo­nym świe­tle. Nie pła­ka­łam po Jacku, nie pła­ka­łam, gdy dawne przy­ja­ciół­ki na­ga­da­ły o mnie świń­stwa w szko­le. Teraz ryczę jak bóbr.

Strasz­nie po­kłó­ci­łam się z ro­dzi­ca­mi. Za­rzu­ci­li mi nie­wdzięcz­ność, po­wie­dzie­li, że pew­nie na­ga­bu­je Kubę prze­ciw­ko nim, bo jest dla nich ozię­bły, a mnie uwiel­bia.

Jak oni mogą!

By zdu­sić krzyk przy­gry­zam palec, aż czuję w ustach me­ta­licz­ny po­smak. Wy­obra­żam sobie, że moja po­dusz­ka to głowa ko­bie­ty z placu i biję, biję, biję z ca­łych sił, zna­cząc biel po­szew­ki plam­ka­mi kar­ma­zy­nu.

Ty kurwo! Ty krowo! Wszyst­ko to twoja wina! Twoja! Twoja!

Twoja wina!

Twoja!

 

*

 

Kasz­ta­ny spa­dły gęsto. Mimo wietrz­ne­go dnia za­bie­ram Kubę na plac. Ma­rian sie­dzi z kum­pla­mi na murku po­bli­skie­go skwe­ru, na mój widok pod­bie­ga, ale każę mu spa­dać. Chyba go za­sko­czy­łam, od­pusz­cza i trzy­ma dy­stans.

Kuba idzie się bawić, a ja na­mie­rzam ko­bie­tę. Jest. Oczy­wi­ście, że tu jest. Jak za­wsze nie­na­gan­na, wy­pro­sto­wa­na. Staję nad nią i krzy­żu­ję ręce na pier­si, by ukryć drże­nie dłoni. Boję się. Ale nie mogę już nic nie robić.

– Czemu pa­trzysz na dzie­ci? – pytam.

Ile jesz­cze nie­szczęść na mnie ześle? Muszę się w końcu po­sta­wić, muszę. Tylko co się sta­nie, jeśli nie dam rady?

Nie­zna­jo­ma unosi dłoń, ścią­ga po­wo­li ka­pe­lusz, za­kła­da ko­smyk czar­nych wło­sów za ucho i do­pie­ro wtedy pa­trzy na mnie.

Gra­wi­ta­cja zwięk­sza nagle siłę, a żo­łą­dek uzna­je, że do­brze by­ło­by wy­pom­po­wać całą za­war­tość. Nie ważne, w którą stro­nę.

Oczy, te prze­ra­ża­ją­ce, zro­dzo­ne z nocy oczy po­chła­nia­ją mnie. Są mrocz­ne, pełne wi­bru­ją­cych chmur nik­czem­nych żądz i wy­ła­do­wań be­stial­skich pra­gnień.

To nie dzieje się w mojej wyobraźni. Nie je­stem sza­lo­na. To jest tu, przede mną. Zło. Praw­dzi­we i okrut­ne. I choć chcę uciec, ni­cze­go nie pra­gnę moc­niej, tylko ja i tylko teraz mogę je po­wstrzy­mać.

Rzu­cam się na ko­bie­tę i za­czy­nam ją okła­dać pię­ścia­mi, krzy­cząc dziko. Ude­rzam za wszyst­kie krzyw­dy, za cały ból jaki mi spra­wi­ła, za każde po­ni­że­nie i każdy kosz­mar­ny sen.

Ona nie pró­bu­je się bro­nić. Za­par­ła się je­dy­nie o opar­cie ławki i po­zwa­la, by każdy cios do­cho­dził celu, coraz bar­dziej czer­wie­nił blade po­licz­ki.

Sły­szę krzy­ki dzie­ci i ro­dzi­ców. Ktoś w końcu re­agu­je, chwy­ta mnie i od­cią­ga.

To Ma­rian. Do­kład­nie czuję, że nie zła­pał mnie w przy­pad­ko­wych miej­scach. Od­py­cham go i po­licz­ku­ję. Ma­rian klnie, splu­wa, a potem unosi rękę.

Jest wiel­ki. Nie za­uwa­ży­łam dotąd nigdy, jak bar­dzo. Jego pięść też. Nie bije jed­nak. Robi krok w przód i upada, wydaje krótki krzyk zaskoczenia. Nie wiem, czy go za­mro­czy­ło, czy może po­śli­zgnął się na jed­nym z licz­nych kasz­ta­nów. Ude­rza o glebę całą masą ciała, a jego krzyk prze­cho­dzi w dziki sko­wyt. Od­ska­ku­ję w prze­ra­że­niu. Ma­rian wy­gi­na się w pałąk, wrzesz­cząc ku nie­bio­som. W oko ma wbitą sko­ru­pę kasz­ta­na, gęste struż­ki krwi bro­czą po brud­nym po­licz­ku. Nos jest roz­gnie­cio­ny na mia­zgę, po więk­szo­ści zębów zo­sta­ły tylko kar­ma­zy­no­we dzią­sła. Pierw­szy raz sły­szę, by czło­wiek wy­da­wał taki od­głos. Oca­la­łe oko pa­trzy na mnie z mie­sza­ni­ną bólu, opę­tań­cze­go gnie­wu i bła­gal­nej proś­by o pomoc, nim Ma­rian prze­wra­ca się na bok, łapie za twarz i za­czy­na rzu­cać całym cia­łem ni­czym wy­rzu­co­na na brzeg ryba.

Nad pla­cem roz­brzmie­wa upior­na opera krzy­ków i dzie­cię­ce­go pła­czu. Roz­glą­dam się pa­nicz­nie, widzę idą­cych w na­szym kie­run­ku ludzi, widzę de­li­kat­ny uśmiech ko­bie­ty z placu, cien­ką struż­kę krwi spły­wa­ją­cą z jej ust.

Widzę Kubę, który staje na szczy­cie dra­bi­nek, by zobaczyć, co się dzieje.

Widzę, jak spada.

 

*

 

Je­stem pusta. Mam mnó­stwo, całe mnó­stwo pro­ble­mów, ale nie myślę o nich. Nie myślę już o ni­czym. Jest już we mnie tylko czy­sta nie­na­wiść do ko­bie­ty z placu. Ża­łu­ję, że nie wzię­łam wtedy noża.

Tak bar­dzo ża­łu­ję…

Znów śnię swój kosz­mar. Łań­cu­chy wokół ko­stek i nad­garst­ków, ko­bie­ta z placu pochylona nade mną. Splu­wam jej w twarz. Udaje mi się i uświa­da­miam sobie, że coś jest nie tak. Coś jest ina­czej. Nie je­stem już na gro­te­sko­wym na­rzę­dziu tor­tur, rozszarpującym mi plecy przy każdym ruchu. To mięk­kie, wy­god­ne łóżko, na któ­rym roz­cią­gnię­to mnie nagą. Od­kry­wam, że mogę od­dy­chać, nie duszę się jak poprzednio. Pró­bu­ję coś po­wie­dzieć, lecz ko­bie­ta mnie ubie­ga.

– Nie spra­wia mi przy­jem­no­ści zsy­ła­nie kosz­ma­rów – mówi, ścierając ślinę z policzka. Ma przy­jem­ny, ak­sa­mit­ny głos. – Zwłasz­cza kosz­ma­rów na jawie. Przykro mi…

Chłod­nym, szczu­płym pal­cem prze­jeż­dża przez całą dłu­gość mojego ciała. Wzdry­gam się i wy­gi­nam, lecz nie mogę jej po­wstrzy­mać.

– Nie miałam in­ne­go wyj­ścia. Do­pie­ro teraz nie my­ślisz już o ni­czym, poza mną. Do­pie­ro teraz nasz mały kosz­mar jest kom­plet­ny.

Sięga za plecy, roz­pi­na su­kien­kę. Czuję, jak drę­twie­ją mi nogi, pró­bu­ję złą­czyć ze sobą uda, lecz nie mam na to szans. Za­czy­nam od­dy­chać gło­śno, głos więźnie mi w gardle i wydaję z siebie tylko ciche, żałosne jęki rozpaczy.

– Od­po­wia­da­jąc na twoje py­ta­nie, droga Syl­wio… – Nie­zna­jo­ma zrzu­ca su­kien­kę, uka­zu­jąc całą swą ko­bie­cość. – Nie pa­trzy­łam na żadną z tamtych małych istotek. Pa­trzy­łam na cie­bie, rudowłosa… Spę­dzi­ły­śmy razem na­praw­dę dużo czasu na placu zabaw dla dzie­ci. Teraz…

Wcho­dzi na łóżko i przy­kła­da swoje czoło do mo­je­go. Czuję jej mocne per­fu­my. Widzę jej złe oczy, tak czar­ne, jak nigdy dotąd. Po­win­nam ze­mdleć. Po­win­nam stra­cić zmy­sły. Lecz żaden z tych ra­tun­ków nie nad­cho­dzi. Ko­bie­ta uśmie­cha się, osła­nia­jąc per­li­ste zęby.

– Bawmy się jak do­ro­śli.

Koniec

Komentarze

Potencjał niewątpliwie jest. Twist, że chodzi o narratorkę, a nie o dzieci, jest pomysłowy i dobry, wplecenie w to pod koniec erotycznego koszmaru pomysłowe. Jakby trochę podkręcić narrację – na przykład bardziej świadomie wystylizować całość na pamiętnik nastolatki – wyszedłby naprawdę udany tekst. W tej chwili ta pierwszoosobowa narracja chwilami brzmi jak streszczenie zdarzeń, mało naturalnie – jest nad czym pracować, bo z tego może po nie aż tak dużych poprawkach wyjść naprawdę dobry tekst.

ninedin.home.blog

Nie było tu napięcia. Wszystko dzieje się szybko. Zgadzam się z tym, że nad tekstem można jeszcze popracować. Pomysł jest fajny i szczerze żałuję, że nie został dopieszczony.

Dzięki za odwiedziny i komentarze! Trochę się ostatnio bawię z horrorem, patrzę co działa, a co nie. Tutaj próbowałem budować fabułę i klimat krótkimi wstawkami, które z czasem nabierają objętości i charakteru, bohaterka relacjonuje najpierw szybko i pobieżnie, by w miarę narastającej irytacji mówić nam coraz więcej. Cieszę się, że twist się podobał, pozdrawiam!

Intrygujący pomysł na horror, jeszcze takiego nie czytałam. Nie spodziewałam się takiego zakończenia. Postać mrocznej kobiety przychodzącej na plac zabaw wskazywała, że to jakaś wiedźma robiąca krzywdę dzieciom, prawda okazała się jednak inna. Świetnie się czytało, oryginalne i nieoczywiste opowiadanie. 

Siemaneczko.

 

Co się pierwsze rzuca w oczy, to że „strzelasz” gwiazdkami, tzn. podrozdziały są bardzo króciutkie. W zasadzie trudno to uznać za błąd, ale trochę dziwnie się czyta takie „strzelające” opowiadanie…

Technicznie OK. Gdzieś tam po drodze parę razy zagrzytały mi pewne sformułowania, ale nic co definitywnie mógłbym uznać za błąd, więc się nie czepiam.

Co do fabuły… pomysł jest prosty, ale niezły: że demon-starucha dąży do tego, żeby jej ofiara nie myślała o niczym innym, i stopniowo zbliża się do niej w koszmarze sennym. Niewątpliwie niepokojący, chociaż chyba nie przerażający. Zwrot akcji na końcu (tzn. że to bohaterka od początku była celem demona-staruchy, a nie dzieci) też mi się spodobał. Ale naprawdę, nie musiałeś tak tego rozstrzeliwać, spokojnie ze trzy-cztery gwiazdki by wystarczyły :)

 

Pozdrawiam.

Precz z sygnaturkami.

Sonato, cieszę się, że tekst przypadł do gustu i zaskoczył, dzięki za odwiedziny!

 

Kosmito, chciałem tymi częstymi przeskokami spotęgować wrażenie, że historia dzieje się na przestrzeni wielu dni, wydało mi się to dobrym rozwiązaniem w tak krótkim tekście. Fajnie, że pomysł uznajesz za dobry, mimo, że prosty. Walczyłem o tę prostotę :) Chodziły mi po głowie strasznie przekombinowane historie i w ostatniej chwili wymyśliłem coś elegantszego niż zabójczy konik-bujak na sprężynie i plac zabaw z kosmosu polujący na samotne matki, choć to błyskawiczne pisanie na pewno wpłynęło na jakość tekstu. 

 

Również pozdrawiam!

Pomysł mi się podoba, ale IMO takimi krótkimi wstawkami trudno budować nastrój. Miałam wrażenie, że opko było pisane w pośpiechu (nie czytałam wcześniej wstępu) i nie dałeś sobie czasu żeby nad tym pomysłem trochę popracować. Także same wydarzenia lecą tak szybko, że czytelnik nie ma czasu współczuć bohaterce. A przy tym ta ekspresowa utrata chłopaka, koleżanek i zaufania rodziców wydaje się mało wiarygodna. Twist na zakończenie bardzo fajny.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Mam kilka uwag techniczno-pisarskich:

 

Pierwszego separatora sekcji da się prosto uniknąć, lekko zmieniając szyk. Kilku innych też, wtedy byłoby łatwiej budować narastający nastrój.

Leżę na łożu z wielobarwnego drewna, łańcuchów i opon, a wokół mnie gęstnieje mrok.

W jakim sensie drewno może być wielobarwne? Chodzi o intarsję czy o słoje?

Nie do końca rozumiem, co bohaterka śni. Drewniana żelazna dziewica w formie łoża?

 

Zakończenie jest dobrym plot-twistem, jakkolwiek biedny Marian, od razu mu kasztan w oko… (choć to tworzy fajną ramę).

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Irka, krótkie wstawki raczej nie wypaliły, może po zakończeniu konkursu pobawię się jeszcze tym tekstem i rozwinę go trochę. Zmiany w życiu bohaterki to coś, nad czym się zastanawiałem, bo z jednej strony miały być nienaturalnie nagłe, są w końcu koszmarem na jawie, najgorszym możliwym scenariuszem, ale też bałem się, czy czytelnik nie uzna ich za zbyt dziwne. Teraz myślę, że mogłem jednak pokusić się w tych miejscach o dialogi, takie, w których pada o jedno słowo za dużo.

 

Radek, los Mariana był niestety przypieczętowany, bo identyczny wypadek przydarzał mu się w każdej z poprzednich wersji tekstu, nawet, gdy opowiadanie było zupełnie o czym innym. Idea skrzywdzenia kogoś kasztanem była zbyt kusząca…

Konstrukcja we śnie miała być obca i niezrozumiała nawet dla bohaterki, która umie rozróżnić jej poszczególne elementy, ale całość określa tylko jako “łoże”, ale racja, wielobarwne drewno to już chyba zbyt niejasne sformułowanie. Dzięki za uwagi!

Pomysł jest, ale trochę brakuje czasu na pełne jego wykorzystanie. Wszystkie sceny są mocno urywane, brakuje w nich emocji i napięcia. Niemniej zwrot akcji pod koniec mi się spodobał i, ogólnie mówiąc, nie czytało się źle, ale żadnych innych specjalnych uczuć te opowiadanie u mnie nie wywołało.

All in all, it was all just bricks in the wall

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Simeone, dzięki za odwiedziny, szkoda, że nie wywołało większych emocji, ale cieszę się, że twist uznajesz za udany.

 

Anet, miło mi :)

Dzień doberek, Reinee! 

Krótkie, dynamiczne. Powiem, że ogólnie nie przepadam za takim podziałem, ale było to też dla mnie pewne urozmaicenie w konkursie. Mnie akurat w napięciu trochę trzymało. Te wszystkie dziwne wypadki na placu zabaw, sny czy utrata bliskich głównej bohaterki. A zakończenie bardzo mi przypadło do gustu, poczułem się szczerze zaskoczony.

Szkoda, że jednak krótkie. Rozwój wydarzeń jest dla mnie zbyt dynamiczny. Chętnie widziałbym ten tekst w formie nawet dwa razy dłuższy, aby trochę dodać klimatu. To jest pod pewnym względem zarzut jak i komplement ;) 

Wielki dzięki za udział w konkursie! 

Lubię ten motyw – główny bohater opowiadania czuje paniczny strach przed rzekomo nieszkodliwą osobą lub zjawiskiem i dopiero kiedy wszyscy się niego odwracają, wychodzi na to, że strach był zasadny.

Rwana forma tekstu mi nie przeszkadzała, ale ja bym się nie obraził, gdyby opowiadanie było dłuższe. Chciałbym glębiej zanurzyć się w świat Sylwii, bliżej poznać jej codzienność. No i fajnie byłoby rozbudować ten motyw pogłębiającej się, napędzanej niepokojem obsesji.

Tak czy inaczej, podobało mi się.

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Początek mnie trochę zatrzymał, bo jak dla mnie bohaterka zbyt szybko zwróciła uwagę na nieznajomą kobietę. Przez to tempo wydało mi się zbyt szybkie. Potem jednak było coraz lepiej. Narastająca obsesja bohaterki i przekonanie, że coś jest z nieznajomą nie tak budują napięcie. Scena konfrontacji wyszła interesująco, a upadek chłopca z drabinek zakończył ją dramatycznie. Konstrukcja tekstu oparta na bardzo krótkich scenach jak dla mnie bardzo tutaj pasowała. Wbrew pozorom zawierały one dużo informacji i pozwoliły na wczucie się w sytuację bohaterki. Zakończenie również przypadło mi do gustu. 

Near, pracuję właśnie nad rozbudowaniem tekstu, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Postaram się nieco poskromić tempo akcji. Może nawet uda się pomnożyć limit znaków, choć mam obawy, czy nie wyszłoby nużąco, w końcu to tylko seria niefortunnych zdarzeń i narzekań bohaterki :) Dzięki za świetny konkurs!

 

adam, dzięki za klika! Fakt, że nie rozbudowałem postaci Sylwii niemal zupełnie, przydałoby się jej więcej osobowości. Motyw lęku przed czymś niepozornym czy codziennym i budowanie wokół niego obsesji bohatera to zabieg, który też bardzo lubię. Myślę, że w przyszłości będę do niego wracał. 

 

Alicella, to faktycznie początek wypadł w tekście najsłabiej i chcę go nieco zmienić. Niepotrzebnie zacząłem od naprawdę krótkich scen, należało pozwolić sobie na spokojniejszy wstęp :)

Upadek Kuby został dodany na ostatnią chwilę, początkowo Sylwia miała mieć tylko kłopoty za rzekome popchnięcie Mariana, ale uznałem, że trzeba pójść na całość. Również wielkie dzięki za bardzo ciekawy konkurs!

 

Edytuję, bo rozbudowałem nieco tekst, biorąc sobie do serca uwagi komentujących. Fabuła nie uległa zmianie, właściwie to tylko początkowe sceny zyskały nieco objętości.

Interesujący horror, chociaż długo kazałeś czekać na fantastykę. Najpierw wszystko wskazywało na zwyczajną obsesję, bo ta kobieta nic złego nie robiła. Czterdzieści to naprawdę wyjątkowo dużo jak na plac zabaw? Tam się także trafiają babcie.

Trochę mnie dziwiło, że Sylwia nie zaprowadzi brata na jakiś inny plac. Nie miała wyboru? Albo nie na plac, tylko na jazdę rowerkiem po parku, na zbieranie kasztanów, skoro akurat trwał sezon…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka