- Opowiadanie: Harley - Ostatni portret

Ostatni portret

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Krokus, Irka_Luz

Oceny

Ostatni portret

Nie wierzę, że to zrobiłam! Co za kretynka ze mnie… Co ja sobie myślałam? Że przyjdzie mi łatwo patrzeć na niego dziś, w dniu ich ślubu? Że pobiegnę do kościoła ze sztalugą pod pachą, podskakując radośnie jak mała sarenka? Kocham to co robię. W każdym innym przypadku tak właśnie by było. Ale nie dziś, dziś czuję rozrywający ból w klatce, przeszywa moje serce jak płonąca strzała i tli się żarem, co nie może zgasnąć.

Uwielbiam matkę Eryka, kiedyś myślałam, że będzie moją teściową. Mimo rozstania z jej synem nadal się przyjaźnimy. W tym właśnie tkwi problem. Od mojego rozstania z Erykiem minęło już pięć lat. Każdy zapomniał o naszej, jak to mówili, szczenięcej miłości. Każdy, tylko nie ja. I oto rany, które  leczyłam przez lata, otworzyłam na nowo przystając na prośbę Marty. Narysować ich szczęśliwe twarze przy ołtarzu to moje najtrudniejsze zlecenie.

– Sama sobie to robisz – rozbrzmiewa w mojej głowie głos Beaty, mojej psychoterapeutki. – Nie musisz być miła, gdy nie masz na to ochoty, nie musisz się poświęcać dla innych, zgadzać na wszystko, myśl o sobie. Musisz pokochać samą siebie i żyć w zgodzie z wewnętrznym ja…

Tyle, że ja nie umiem odmawiać, nawet gdy w środku się duszę. I dziś też brak mi tchu, a mimo to biorę swoje sprzęty i rozkładam w kościele, przy bocznej ławie z idealnym widokiem na dwa pięknie przystrojone krzesła małżeńskie. Nie raz już tu siedziałam, rysowałam portrety każdego nowożeńca w tej wsi. Początkowo mi za to nawet nie płacili, to był mój prezent ślubny dla znajomych, sąsiadów, kuzynek, ciotek i wujków. Gdy rozpoczęłam studia na grafice, trzeba było zacząć na nie zarabiać. Renta po mamie i pieniądze przysyłane od ojca z Niemiec starczały na skromne życie w naszym opuszczonym rodzinnym domu. Każdą dodatkową potrzebę opłacam wynagrodzeniem za zlecenia portretów. Dziś robię to za darmo, na szczęście dla mojego byłego chłopaka i jego jakże idealnej małżonki Rozalii. I dla Marty, mojej przyjaciółki, która nie ma pojęcia jak bardzo mnie to rani…

Ksiądz wita mnie i błogosławi. W myślach mówię – widziałam Cię z gosposią Matyldą ty stary zboku, jakżeś wypił za dużo i ganiał ją po polu przy plebanii. Wybucham śmiechem, ale szybko się za to karcę. Na szczęście gromadzący się goście robią hałas, który zagłusza mój dławiony rechot. Młodzi już przyjechali i zaraz tu będą. Znam ich twarze na pamięć. Tak już mam, że w zasadzie mogłoby mnie tu nie być, wystarczy że kogoś zobaczę i jeśli zechcę, mój umysł namaluje w głowie portret. Później w każdej chwili mogę go przenieść na papier. Jednak jestem tu i umieram. Obok mnie siada mężczyzna.

– Proszę Pana, ja tu będę szkicować portret młodych. Proszę się odrobinę odsunąć, dobrze? – mówię najgrzeczniej jak się da, ale mężczyzna mnie ignoruje. Pierwszy raz go widzę, jestem pewna że nie mieszka w Kamionce. Jest wysoki i szczupły, ubrany cały na czarno, bardziej jak na pogrzeb niż ślub. Na głowie ma kapelusz, który zasłania mu większość twarzy. Nie mogę więc wyczytać z niej czy mnie słyszy.

– Proszę Pana, potrzebuję miejsca! – wypowiadam słowa głośno i stanowczo. Mężczyzna odwraca się do mnie i dostrzegam jego czarne jak węgle oczy. Serce na chwilę przestaje mi bić, by po chwili zacząć walić trzy razy szybciej niż zwykle.

– Będziesz mnie potrzebować Bereniko. Beze mnie ci się nie uda. – Jego głos jest władczy, nie przyjmuje sprzeciwu a jego oczy pochłaniają moją duszę. W głowie mam milion pytań, lecz nie zdążam wypowiedzieć ani słowa, bo w kościele rozbrzmiewają już organy, Eryk zajmuje swe miejsce w oczekiwaniu na przyszłą żonę, którą ojciec prowadzi pod rękę. Wszyscy wstają i ja na moment też, choć resztę mszy już skupię się na portrecie. Czarny Pan nie wstaje, czuję że mnie obserwuje, jednak ja szukam wzroku Eryka z nadzieją, że może nasze oczy jeszcze raz się spotkają nim wszystko się odmieni. On jednak nie patrzy na mnie, jest skupiony na Rozalii, na jego twarzy maluje się zachwyt i wzruszenie. Siadam jak najdalej tylko mogę od Czarnego Pana i zaczynam szkicować. Panna młoda ma dosyć ostre rysy twarzy z wyraźnie zarysowaną linią szczęki, czerwona szminka pokrywa olbrzymie usta – chyba sztuczne, podobnie jak piersi, nienaturalnie krągłe. Co jemu się w niej spodobało? W tym ciele już niewiele pozostało prawdy. Szczupłe ramiona okrywa koronkowe bolerko, które zaraz po mszy odkryje skąpą, dopasowaną suknię z długim trenem. Kroczy do mojego ukochanego a dwie małe dziewczynki sypią przed nią róże. Płatki rozpływają się na posadzce a tren nabiera szkarłatnego ocienia. Jak to możliwe? Jej długie blond włosy upięte są w dopracowany kok w środku którego tkwi wielka biała perła. Mój ukochany wyciąga do niej dłoń a ona opuszcza ojca, sięga do włosów i wydobywa długi szpikulec. Podchodzi do Eryka i wbija mu go prosto w serce. Krew wypływa na jego białą koszulę. Ołówek wypada mi na z ręki, już mam się rzucić na ratunek ukochanemu, lecz na moim ramieniu spoczywa ciężka dłoń Czarnego Pana i nie mogę się ruszyć. Jestem sparaliżowana, nie czuję żadnych mięśni, nie mogę wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku.

– Jeszcze nie teraz, czekaj. Rysuj.

Odzyskuję siłę. Podnoszę ołówek i przenoszę na papier co widzę. Młodzi siadają na krzesłach, by po chwili wstać i znów usiąść. I tak co chwilę – msza toczy się zgodnie z planem i nikt nie przejmuje się tym że Eryk krwawi! Rysuję ich twarze, sylwetki, włosy, każdy detal zachowuję w pamięci, by później dopracować moje dzieło. Widzę jak zakładają sobie obrączki, całują się, przyjmują ciało i krew Chrystusa, opuszczają kościół w takt Mendelssohna… W kościele zostaję tylko ja i Czarny Pan.

– Nie mogłam go uratować…

– Nie dziś.

Czarny Pan podnosi z ziemi płatek róży i rozmazuje go na sercu Eryka. Mój portret jest gotowy.

 

Budzę się na ławce w parku. Powietrze jest chłodne, czuć już wieczorną wilgoć. Podnoszę się i natychmiast tego żałuję. Ból rozsadza mi głowę, dotykam skroni i czuję lepką maź. Powoli wstaję, przytrzymując się stojącej obok ławki sztalugi, świat wiruje, przed oczami mam krwawy portret Eryka i Rozalii, to ostatnie co widzę zanim stracę przytomność.

 

– Nie mam tu nikogo, mieszkam sama. Cała moja rodzina jest za granicą – odpowiadam na pytania pielęgniarki, która opatrywała mi ranę. –Nic mi nie jest. Chcę wyjść do domu.

– Obawiam się, że to niemożliwe. Musimy zatrzymać Panią do jutra na obserwacji. Rana nie jest głęboka, ale uderzenie było mocne.

Nie mam pojęcia ile czasu leżałam nieprzytomna, ani kto mnie znalazł. Wiem tylko, że mój świat wiruje i to nie z powodu uderzenia w głowę. Przypominam sobie wszystko, minuta po minucie, sekunda po sekundzie, jak w zwolnionym tempie, widzę jak szpikulec zatapia się w ciele mojego ukochanego. Wymiotuję. Obmywam twarz zimną wodą, jest lepiej. Podnoszę wzrok znad umywalki i w drzwiach łazienki widzę Czarnego Pana.

– Chodź szybko, nie ma czasu. – Znów ten sam władczy ton, znów wiem, że rozkaz ma być wykonany. Zgarniam pospiesznie najważniejsze rzeczy ze szpitalnej szafki, dostrzegam sztalugę w kącie. Ściągam pośpiesznie mój obraz, nie mam siły nieść wszystkiego, ale jego nie mogę tu zostawić. Biegniemy przez korytarz w stronę wyjścia, mijam zdziwionych pacjentów i zdaję sobie sprawę, że uciekam w szpitalnej koszuli. To nic, nie mogę tu zostać, muszę się dowiedzieć co z Erykiem.

– Nie pojedziesz na wesele. Musisz nabrać sił, inaczej go nie uratujesz. – Czarny Pan czyta mi w myślach.

– On żyje? Co się wydarzyło? Wytłumacz mi to! ­– W końcu zdobywam się na odwagę żeby zadać pytanie.

– Nie czas na tłumaczenie, czas na długi sen.

 

Budzę się we własnym łóżku. Nie wiem ile spałam, ani jak się tu znalazłam, nadal mam na sobie szpitalną koszulę, ale głowa już nie boli. Pierwszą myślą jest obraz. Szukam go wzrokiem i oto jest, wisi na ścianie w starej złotej ramie po mojej babci. Czerń, biel i szkarłatna plama na sercu. Oto kwintesencja mojej twórczości. Z otępienia wyrywa mnie dźwięk telefonu.

– Bereniko, czemu nie przyszłaś na wesele? – pyta z troską Marta.

­– Marto! Co z Erykiem? – Na chwilę zapada cisza w słuchawce a ja mam wrażenie, że trwa ona wiecznie.

– Wszystko udało się wspaniale, szkoda, że cię nie było. Eryk pytał o ciebie, co się stało? – Ulga miesza się ze złością. Jak to, kurwa, co się stało? Zabiła go! Na oczach wszystkich gości, na środku kościoła!

– Marto… Wszystko w porządku, nie czuję się zbyt dobrze… – kłamię, bo nie mam pojęcia co się stało, może uderzyłam się w głowę tak mocno, że to wszystko mi się przyśniło? Patrzę na portret, szkarłatna plama na sercu ukochanego nie pozostawia złudzeń.

– Rozumiem, może potrzebujesz czegoś? Będę w pobliżu za godzinę.

Dziękuję Marcie, by szybko uciąć rozmowę i wrócić do obrazu. Ta jednak jest uparta i po godzinie zjawia się u moich drzwi. Wchodzi do pokoju z pakunkami weselnych ciast, krokietów i piernik wie czego jeszcze.

Zatrzymuje się przed ścianą z obrazem i wydaje z siebie cichy jęk.

– Marto! ­– Nie wiem co powiedzieć więcej. Marto nie patrz!

– Bereniko, co to znaczy? Co to za makabra? – Jest wyraźnie zaniepokojona tym co widzi.

Chcę jej powiedzieć prawdę, ale przecież mi nie uwierzy. Wskazuję na opatrunek między włosami i tłumaczę, że uderzyłam się w głowę, upadłam po mszy, że nie chciałam go zniszczyć i że narysuję nowy. Udało się. Marta patrzy na mnie wzrokiem pełnym współczucia i tuli mnie do siebie. Dopiero później zacznie rozmyślać, czemu powiesiłam obraz, ale teraz kupiłam sobie trochę czasu. Teraz zadba o to, bym zjadła coś ciepłego i opowiedziała moją historyjkę raz jeszcze. Zaopiekuje się mną jak teściowa, jak mama, którą miała być.

 

Po wyjściu Marty siedzę w ciszy i staram się poskładać wszystkie elementy tej pieprzonej układanki. Nic się nie zgadza, nie wiem czy tracę zmysły. Jedyną szansą na ukojenie mojego serca jest zobaczyć Eryka całego i zdrowego.

Mijają godziny, dni, może tygodnie, a ja nadal nie mam odpowiedzi, nie mam siły wyjść z domu, stawić czoła rzeczywistości. Nie pamiętam już kiedy jadłam coś ciepłego, żyję z dnia na dzień, byle jak. I wtedy znów zjawia się on – Czarny Pan puka do moich drzwi, by oznajmić mi, że już czas. Krzyczę by się wynosił, by dał mi spokój, ale jest stanowczy jak zwykle, nie przyjmuje sprzeciwu. Rozkazuje mi słuchać, a ja słucham, bo w głębi serca wiem, że tak trzeba.

– Nadszedł czas, byś zebrała swe siły. Wiem, że szukasz wyjaśnienia, zamiast szukać celu. W dniu ślubu miałaś wizję, lecz byłaś za słaba, by działać. Widziałaś jak demon zniszczy Eryka. Zrobi to powoli, wykradając z niego życie i nikt prócz ciebie tego nie zauważy. Tylko ty wiesz czym jest Rozalia. Tylko twoja miłość może ochronić Eryka przed Drakorią, odradzającą się łowczynią dusz.

– Jak mam go ocalić, kiedy jego serce już krwawi? – pytam łykając łzy.

–­ Jesteś silniejsza niż ci się wydaje. Cios demona widziałaś tylko ty, ale masz rację, on został zadany i tylko twoja miłość może zaleczyć tę ranę. Wiedz jednak, że Drakoria coraz mocnej oplata go swoimi mackami. Musisz się spieszyć, zanim dostrzeże ciebie i twoją moc.

– Zrobię dla niego wszystko, przecież już wiesz…

 

Siedzę przy stole obok Marty, naprzeciw mnie Eryk i Rozalia. Uśmiecham się, wypełnia mnie autentyczna radość. Mam plan i jak na razie wszystko przebiega zgodnie z nim. Jemy pyszną kolację, śmiejemy się. Serce Eryka jakby trochę mniej krwawi, demon jeszcze nie zauważył, że leczę go moją miłością za każdym razem, gdy się spotykamy. Marta jest zachwycona nową wersją portretu. Chwali mnie za to, jak dobrze oddałam obraz z pamięci. Gdybyś Marto wiedziała, że moja pamięć tu nie ma nic do rzeczy, moja wyobraźnia upiększyła tę rzeź dla ciebie, dla niego, by uśpić czujność zła jakie was oplata. Na strychu, w złotej ramie, ukryłam prawdę. Myślę, że Marta też coś czuje, jako matka, która ma za zadanie chronić swoje dziecko, nieświadomie mi pomaga. Daje mi wskazówki, bez których mój plan by się nie udał. Marto, będziemy jeszcze świętować przy tym stole we trójkę, obiecuję, już wkrótce. Teraz się żegnamy, bym mogła rozpocząć moją samotną walkę.

Stoję pod wielkim dębem. Obserwuję jak Marta sprząta w jadalni. Widzę Eryka pomagającego matce zbierać naczynia. Rozalia na ganku zapina psa na smycz. Marta mówiła, że codziennie wieczorem spacerują godzinę z Rudym. Kochana psina, nadal radosny jak szczenię, które znalazłam w lesie, siedem lat temu. To kiedyś był NASZ pies. Został mi po nim tylko gwizdek, który teraz obracam w palcach. Eryk dołącza do żony. Czas na mnie, ruszam przez las w kierunku parku, gdzie Rudy przywita mnie radośnie, trochę się pewnie pogniewa jak wpakuję go do bagażnika, ale wynagrodzę mu to jeszcze. To małe porwanie sprawi, że rozdzielę Eryka z Drakorią.

Jak ja cię dobrze znam, zrobisz to co zrobiliśmy lata temu, gdy Rudy uciekł nam za zającem. Ty wiesz, że skuteczne poszukiwania wymagają rozdzielenia się. Rozalia idzie w stronę domu a ty w ten ciemny las, nieustraszony jak zwykle. Po mnie też już nic tutaj, choć słysząc twoje nawoływania i serce mi pęka, muszę biec na spotkanie z Rozalią.

Stoję na środku ścieżki, w ciemności, wyprostowana, z wysoko podniesioną głową, skupiona, moje ciało płonie, ale nie czuję choćby cienia strachu. Jestem Aniołem Sprawiedliwości. Zeszłabym do piekła, jeśli byłaby taka potrzeba. Z mroku wyłania się Rozalia, nie widzi mnie. Czarny Pan stoi tuż za mną i osłania mnie swoimi ogromnymi skrzydłami. Przenika do mojej duszy, wlewa we mnie swą siłę. Jesteśmy jednością, rozkładam ogromne skrzydła i wychodzę na spotkanie z przeznaczeniem.

Rozalia nie ma ze mną szans. Wyłaniam się z mroku bezszelestnie, widzę jej zaskoczenie, ale też strach.

– Tak, bój się Drakorio, bo nie uciekniesz. Zabrałaś mi zbyt wiele życia, bym teraz czuła choćby cień zawahania. – Jej oczy zdradzają, że nie spodziewała się dziś tu mnie spotkać.

– Nie byłaś gotowa na śmierć? A jednak umrzesz, oddasz to co zabrałaś z mojego kochanka, każdą cząstkę jego życia, którą wyssałaś przez te lata naszej rozłąki. – Moja dłoń zaciska się na rękojeści noża, ostrze przez moment odbija blask księżyca wyłaniającego się zza chmur. Drakoria dostrzega narzędzie swej zagłady i chce uciekać, ale ja jestem szybsza, jestem niepokonana, bo niosą mnie skrzydła Czarnego Pana. Jestem już przy niej, otwiera usta, by wydać krótki krzyk, lecz ostrze sprawiedliwości zatopione jest już w sercu. Krew wypływa na moje ręce, a ciało drży od zła gasnącego wraz z życiem. Giń demonie, palę cię moją miłością, duszę moim smutkiem gromadzonym przez lata, topię w morzu łez wylanych z twojego powodu.

Ciało Rozalii jest cięższe niż się spodziewałam, ale udaje mi się przeciągnąć je do pobliskiego strumienia. Niech obmyje je z grzechów jakich się dopuściło. To mój triumf, ale nie mam czasu by się nim napawać, muszę wracać do Rudego, pewnie psina umiera już ze strachu.

 

Siedzę przed lustrem, pierwszy raz wolna od smutku, bez żalu, biorę głęboki oddech, po raz pierwszy od lat czuję, że żyję. Patrzę na siebie i widzę, że otacza mnie spokój, dobro, światło. Idę je zanieść Erykowi. Jeszcze mierzy się ze spustoszeniem jakie Rozalia po sobie zostawiła. Po to jestem, by ukoić jego serce, by pomóc mu zrozumieć kim dla siebie jesteśmy, by sprowadzić go do mnie z mroku.

– To nie jest dobry moment… Musisz uszanować naszą żałobę. Nie powinnaś się tu pojawiać.

–  Marto, co ty mówisz? Muszę być przy was. – Czuję jak wzbiera we mnie złość, moja przyjaciółka nie rozumie jak ważne jest, bym była przy nich. – Nie możesz mnie teraz odepchnąć od was, ja MUSZĘ z nim być!

– Bereniko, twoje zachowanie mnie niepokoi. Odejdź, proszę. – Nie wierzę w to co słyszę. Uratowałam jej syna, a ona mnie odtrąca. Czyżby macki zła zakorzeniły się również w jej sercu? Może nie doceniłam przeciwnika? Może poszło zbyt łatwo. Zło zasiało ziarno i kiełkuje, Marta ma w oczach niepokojący błysk. Jakaś jej cząstka nadal tam jest, pomogła mi przecież z Rozalią. Jednak widzę też, że zło jest potężniejsze niż mi się wydawało. Jak mogłam nie zauważyć, że i ona zmieniła się pod wpływem Drakorii? Odsuwam się od drzwi. Posyłam Marcie znaczące spojrzenie – już wiem, że będę musiała zniszczyć tę cząstkę zła, jaka nią teraz kieruje. Odchodzę na spotkanie z Czarnym Panem.

Spotykam się z Martą po kilku tygodniach. Musiałam się dobrze przygotować. Rozalię łatwo było zabić, nie była gotowa na atak. Musiałam to zrobić, nie było już dla niej ratunku. Myślałam, że Drakoria odeszła wraz z nią, zgasła pozbawiona energii życiowej. Jednak jakaś jej cząstka wkradła się do ciała mojej przyjaciółki. Dzięki Czarnemu Panu wiem jak się jej pozbyć. Gdy zło jest słabe, można je zniszczyć przez rytuał oczyszczenia. Żywiciel musi się go wyrzec, przestać go karmić, zdusić wewnątrz siebie.

Przekonanie Marty do spotkania nie było łatwe, ale udało mi się przebić przez mur ciemności. Kiedy przekracza próg mojego domu, czuję że nie jest pełni sobą. Jest nieufna, może nawet wroga, spięta. Zło zasiało zwątpienie w jej sercu. Ale jest tutaj, taka okazja się nie powtórzy, nie mam chwili do stracenia. Nie waham się, uderzam. Może cios był trochę za mocny, bo po związaniu długo nie mogę jej docucić. W końcu się udaje. Opiera się, zaprzecza i walczy, ale jestem cierpliwa. Wiem, że w końcu znajdzie siłę, by zgładzić demoniczny zarodek. Krzyczy, płacze, prosi, znów płacze, ale ja tego nie kupuję, Znam ją, to jeszcze nie ona. W końcu uderza w najczulsze punkty, odwołując się do moich uczuć, próbuje wzbudzić wyrzuty sumienia. Gdy wspomina Eryka, w moim ciele rozpala się ogień. Czuję jak krąży w żyłach i chce znaleźć ujście. Wymierzam Marcie ognisty policzek, potem kolejny i następny. Widzę że to działa, moja niszczycielska energia przechodzi do ciała żywicielki, pali demona żywym ogniem. Ściągam więzy, już nie jest dla mnie zagrożeniem. Przyciskam dłonie do jej klatki piersiowej, ogień oplata ciało, oczyszcza je z każdej cząstki zła. Moc najczystsza, moc miłości znów zwycięża! Marta leży nieprzytomna, ta walka wiele ją kosztowała. Mnie również. Odpływam z wyczerpania, gdy nagle rozlega się hałas. Ktoś jest w moim domu. Czuje macki ciemności z każdej strony, chcą mnie  dopaść, chcą zemsty… Już wiedzą, że zabiłam jedną z nich. Próbują mnie schwytać. Czuję, że znów zaczynam płonąć. Czerwień i błękit wirują wokół mnie. Przywołuję Czarnego Pana i ostatkiem sił rozkładam skrzydła. Wzlatuję wysoko w niebo, patrzę na mój dom, opanowany przez zło. Eryk, cały i zdrowy jest przy Marcie. Uzdrowiłam ich oboje. Nic więcej się nie liczy. Demony polują na mnie, oni ich już nie obchodzą. O nie! Znaleźli mój portret, chcą zniszczyć prawdę.  Muszę uciekać, już wiem, że nigdy tu nie wrócę, że już zawsze będą mnie szukać, nie odpuszczą. Nie zobaczę już nigdy ukochanego, taką cenę zapłaciłam za jego życie.

 

– Wiedziałeś, że tak będzie?

– Tak. – Nie musiałam pytać, znałam odpowiedź.

– Czemu nic nie powiedziałeś?

– Czy to cokolwiek by zmieniło?

– Nie. – I on znał moją.

Siada na łóżku, jego czarne skrzydła oplatają moje ciało. Jestem gotowa. Całuje moje ręce. Po moich nadgarstkach spływa krew. Wznosimy się ponad moje ciało, przenikamy przez kraty w oknach i wzbijamy się wysoko ponad chmury. Moje srebrne skrzydła połyskują w blasku słońca.

Zaczynam moją wieczność.

Koniec

Komentarze

Cześć!!!

 

Przykro mi to pisać, wybacz mi… ale nic fajnego w tym opowiadaniu nie było. Według mnie katastrofa. I nie mam na myśli warsztatu bo tego ocenić nie mogę, gdyż warsztatowo sam jestem słaby (a nawet bardzo słaby).

 

Może to zbyt surowa ocena. Ciekaw jestem co napiszą inni. Trochę napchałaś tu zbyt dużo różnych pomysłów, które należało rozwinąć. Nie wiem, może jestem głupi, ale mi się nie podobało :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Tylko jeden komentarz? Trzeba to naprawić. Ale uprzedzam, że jestem czepialski.

 

Uwaga pierwsza: przyuważyłem podwójną spację

które  leczyłam

warto sprawdzić czy takowych nie ma – na sam koniec, przed wrzuceniem tekstu :)

 

Będziesz mnie potrzebować, Bereniko – przecinek przed Bereniko by się przydał. Wszystkich brakujących przecinków wypisywał nie będę, tylko te najbardziej „rażące”.

 

Nic mi nie jest. – tu chochliki zjadły spację po myślniku

 

Marto, nie patrz!

 

Po mnie też już nic tutaj, choć słysząc twoje nawoływania – zamiast słysząc powinno być słyszę

 

 osłania mnie swoimi ogromnymi skrzydłami. Przenika do mojej duszy, wlewa we mnie swą siłę. Jesteśmy jednością, rozkładam ogromne skrzydła – już wiemy, że skrzydła są ogromne, drugi raz nie musisz tego pisać :)

 

W ostatnich zdaniach pięć razy powtarza się „moje/moich”, to też można by napisać inaczej.

 

Okej. Teraz ogólne wrażenia.

Powiedzmy sobie od razu: jeśli to Twój pierwszy tekst w życiu (a widzę że w każdym razie pierwszy na portalu), to technicznie jest naprawdę dobrze. Większość „świeżynek” wali znacznie więcej błędów, a tu bardzo rażących problemów nie ma. Fabularnie: element fantastyczny niewątpliwie jest – element horroru też – bohaterka całkiem prawdopodobna psychologicznie. Opowiadanie jest niezłe… jest tylko jedno ale.

 

Od momentu, w którym Berenika zaczęła pogrążać się w szaleństwie, czekałem na moment, w którym pojawi się coś, co zburzy jej straszną wizję – że kobieta, którą wybrał jej ukochany, to demon w ludzkiej skórze (a potem że ten demon przeniósł się na matkę faceta). Nic takiego się nie stało aż do samego końca, wobec czego mam wrażenie, że sugerujesz, że to nie była tylko wizja. I to wrażenie mnie przeraża bardziej niż samo opowiadanie.

 

Mimo tego uważam, że opko jest fajne. A zapewne nie przykuło większej uwagi, bo wrzuciłaś je w ostatecznym terminie, niemal jednocześnie z kilkunastoma innymi osobami – potencjalni czytelnicy mieli szeroki wybór i nie zdecydowali się na opowiadanie nieznanego użytkownika…

 

Pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Harley zaglądnij do moich pierwszych tekstów jaki ja byłem bombrztol!!!

 

Faktycznie twój debiut jest dużo lepszy. Wydaje mi się, że wiem co czułaś po moim komentarzu. Ja przez długi czas brałem wszystko na klatę. Wiele razy wydawało mi się, że napisałem super tekst a tu dostawałem strasznie bolesnego klapsa i to z przodu. :)))

 

Do następnego razu!!! Ja zaraz oglądam “American Pie 2” na TVN. Wartościowy film.

Jestem niepełnosprawny...

Cześć, Harley!

 

–Nic mi nie jest.

brakuje spacji za półpauzą

jestem niepokonana, bo niosą mnie skrzydła Czarnego Pana

Świetny moment, nieco zepsuty rymem

– Bereniko, twoje zachowanie mnie niepokoi. Odejdź, proszę. –

To sztuczne

czuję że nie jest pełni sobą.

czuję, że nie jest w pełni sobą – zjadłaś przecinek i “w”

Przekonanie Marty do spotkania nie było łatwe

W tym miejscu zaczyna się duży akapit, który z pewnością jesteś w stanie podzielić na mniejsze i wyjdzie to z korzyścią dla tekstu.

 

Ja nie potrafię w horrory, stąd też nie brałem udziału w tym konkursie, ani też nie czytałem opek biorących w nim udział. Przywiódł mnie jednak kolega NiKo, który hmm… no powiedział mi o tym opku :)

Nie jestem przerażony tak jak on. Wszystko wg. mnie mieści się w ramach fikcji literackiej, a przerażenie Niebieskiego jest chyba największym komplementem dla tego tekstu. Bo chyba takie właśnie miały być Wcielenia.

Swoją drogą, zerkałem na wątek konkursowy i Twój temat był jednym z tych, które mi się podobały najbardziej. Tutaj dostajesz kolejnego plusa, bo Twoja koncepcja jest wg. mnie świetna i znacznie przewyższająca moją :)

No właśnie, koncepcja. Czytałem z rekomendacji, w której padł spoiler i nie odebrało mi to przyjemności z czytania, choć już od początku wiedziałem do czego tekst dąży. Z drugiej strony wprowadzasz Czarnego Pana, który sam w sobie jest też sporą wskazówką kto w tej grze jest tym złym. Mimo to, uważam, że jest tu wykonany kawał dobrej roboty pod kątem narracji. Pierwszoosobowa, która ukrywa prawdziwe motywy, albo szaleństwo bohaterki. Naprawdę dobrze sobie z tym poradziłaś.

Technicznie zdarzają Ci się potknięcia, ale to wszystko jest do wyprowadzenia.

To Twój debiut na portalu, więc ode mnie kilka wskazówek: jeśli ktoś wytyka Ci konkretne błędy – poprawiaj je. Opowiadanie można edytować klikając “Edytuj” na górze. Do tego warto odpowiadać na komentarze pod swoimi tekstami i komentować opowiadania innych. Liczę na to, że tak właśnie zrobisz :) Warto, jeśli zamierzasz na portalu zostać i trochę się z nim (nami) oswoić :)

Pozdrawiam!

 

Powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przyjemne.

 

Fabularnie jest ok, choć bez fajerwerków. Opowieść sprawnie, konsekwentnie poprowadzona, nie zaskoczyła, ale też nie potykałem się przy czytaniu. Bazujesz na znanych motywach, ale wykorzystujesz je w sposób wskazujący na ich zrozumienie, co zawsze jest na plus.

Kreacja postaci bardzo dobra. Powiedziałbym, że bohaterka osuwa się w obłęd deczko zbyt szybko, ale przy tak krótkim tekście trudno tego uniknąć. Niemniej przez cały czas rozumiem jej zachowanie i motywacje, nawet gdy jest już całkiem odklejona od rzeczywistości, co należy uznać za duży plus opowiadania.

Nieźle posługujesz się językiem. Momentami, szczególnie pod koniec, robi się trochę purpurowo, ale chyba taki był zamysł – a z pewnością pasuje to do poczucia misji u bohaterki. Opisy są jasne i plastyczne, dialogi dla odmiany nieco sztywne – ale raz, że nie ma ich wiele, a dwa, że to również mogło być celowe w przypadku bohaterki.

 

Podsumowując – porządny, poprawnie wykonany horror. Fantastyka lekko wątpliwa, ale niewykluczona. Czytałem z przyjemnością.

Wciągnęło mnie. Jeszcze do pewnego momentu zastanawiałam się czy bohaterka popada w obłęd czy też dzieje się to naprawdę, ale przy morderstwie Rozalii już wiedziałam. Mimo to opisy jej myśli są bardzo realistyczne (przynajmniej tak sobie wyobrażam tłumaczenia takiej osoby przed sobą samą). Nieźle Ci poszło smiley.

Ma ten tekst potencjał i sporo zalet – wśród nich wizerunek głównej bohaterki i to, jak sama przed sobą tłumaczy zjawiska. Może najsłabszą IMHO stroną jest postać Czarnego Pana – od imienia, które natychmiast przywodzi na myśl bardzo oczywiste skojarzenia, przez dość stereotypową charakterystykę. Ale po drobnych pokonkursowych doszlifowaniach to ma szansę być udany tekst, bo już jest naprawdę niezły.

ninedin.home.blog

Całkiem dobry tekst. Plus za kreację bohaterki i ograniczenie do minimum okropności ;) Budujesz nastrój grozy emocjami, a nie flakami. Językowo też jest dobrze. Fabularnie cudów nie ma, ale też nie próbujesz przesadnie udziwniać. Kolejny plus. To i owo przydałoby się wygładzić, na przykład podzielić długaśne akapity. Może większy nacisk położyć na samo malowanie, które w pewnym momencie po prostu znika. Ale generalnie to udany tekst.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

 Cześć!

 

Podobała mi się kreacja bohaterki. Jej odbiór rzeczywistości był tak wiarygodnie opisany, że dopiero pod koniec zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jest obłęd i ten fakt sprawił, że opowiadanie zyskało drugi wymiar, ale to jednocześnie podważa obecność fantastyki. Jednak całościowo ta koncepcja się broni. Bardzo ciekawe wykorzystanie obrazów i tego co przedstawiają. Podobały mi się też reakcje innych postaci na to szaleństwo bohaterki. Takie zderzenie jej odbioru z racjonalnością otoczenia to subtelne znaki dla czytelnia, bo bohaterka interpretuje je błędnie, ale to jeszcze bardziej podkreśla jej obłęd. Przeczytałam z zainteresowaniem.

Hmmm. A mnie było za mało fantastyki – to wszystko dałoby się wytłumaczyć chorobą psychiczną.

widziałam Cię z gosposią Matyldą ty stary zboku,

Ty, twój, pan itp. w dialogach czy myślach piszemy małą literą. W listach dużą.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka