- Opowiadanie: Vacter - Urlopowicze

Urlopowicze

Zaprezentowane tutaj opowiadanie powstało kilka lat temu metodą połączenia planowania z improwizacją. Umieściłem je kiedyś na blogu, ale po krótkim czasie cały blog został przeze mnie usunięty (nie miał służyć publikacji opowiadań, a stał się takim miejscem).

Opowiadanie dotyczy urlopów, ale rozumieć można to szerzej. Pomyślałem, że kolejny tekst, który tutaj umieszczę, będzie weselszy niż poprzedni. Poza tym sezon urlopowy się zaczął, wakacje też już wystartowały, więc moment adekwatny.

 

Pojawiają się elementy, które mogą zostać uznane za drastyczne. Sądzę, że to jednak za mało na znaczek 18+, jednocześnie za dużo, by o tym nie wspomnieć. Zapraszam do lektury!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Urlopowicze

Pochmurny dzień rozpoczął się od śpiewu kolęd. Sąsiad Antoniego ochrypłym głosem przypominał przypadkowym słuchaczom "Przybieżeli do Betlejem". Dźwięk przedostawał się z łatwością przez ścianę działową. Niecodzienny występ zmusił Antoniego do otwarcia powiek i uznania za fakt nadejście kolejnego dnia. Wczoraj była środa, a dziś czwartek. Oczywiste następstwo w żaden sposób nie tłumaczyło śpiewów sąsiada, tym bardziej że był środek wiosny, miesiąc po Wielkanocy. Stanowczo zbyt wcześnie, by wymagać od Zbawiciela ponowienia corocznych narodzin. Antoni usiadł na łóżku – chwilę dumając nad tym, czy jego imię "Antoni" jest na pewno odpowiednie dla młodego, bo mającego dwadzieścia sześć lat człowieka. Ale cóż miało znaczyć gdybanie o nazwach, kiedy tak nienazwana rzecz działa się za ścianą. Antoni wstał, włożył kapcie i ruszył w stronę szafy, żeby się ubrać. Z resztek czystych rzeczy skomponował w końcu strój. Mało świąteczny, zwyczajny i codzienny.

– Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi. – Śpiew był coraz głośniejszy, więc Antoni zdecydował się zadać sąsiadowi jakieś pytanie, odpowiednie do sytuacji. Sąsiada przecież znał. Był to pracownik fizyczny, weekendy spędzający przy piwie, tygodnie w pracy. Antoni zapukał trzykrotnie do drzwi, śpiew ucichł i za chwilę w progu stanął ubrany odświętnie sąsiad Andrzej.

– Słucham cię Antek, coś cię niepokoi?

– A skąd pan wyciąga taki wniosek, że przychodzę tu z powodu niepokoju?

– Bo widzisz Antek, śpiewałem kolędę na cały głos. To mogło być niepokojące, ale wszystko ze mną w porządku. Zobacz – Andrzej wyciągnął pudełko z kieszeni – wszystkie leki wziąłem, więc nie powiesz mi, że zwariowałem.

Pudełko rzeczywiście było puste i naprawdę zawierało wcześniej jakieś lekarstwa. Psychotropy albo inne zalegalizowane środki na głowę.

– Wierzę panu. Jako, że pan wziął leki panie Andrzeju, to chyba nie obrazi się, że wspomnę o drobnym fakcie. Niedawno się skończyła Wielkanoc, jest o wiele za wcześnie na kolację wigilijną. Poza tym jest jeszcze rano.

Andrzej spojrzał na Antoniego uważnie. Jak na głupka, bo dawno nie słyszał tak dziwacznie ułożonej wypowiedzi.

– Nie rozśmieszaj mnie dzieciaku.

– Niech pan spojrzy na kalendarz.

– Na kalendarz? Ha ha. Nikt już nie interesuje się datami.

Antoni pomyślał o wszystkich ludziach niepatrzących na dni, tygodnie oraz miesiące. Czy to jednak powodowało aż tak skrajne rozmijanie się z rzeczywistością?

– Jak nikt nie patrzy na kalendarz? Jakie to ma znaczenie w tej sytuacji?

Andrzej rzekł poważnym głosem:

– Antek, wszystko się zmieniło, wyjdź na ulicę, rozejrzyj się. To nie jest sen. Jak masz ochotę to zapraszam na kolację wigilijną.

– Miło mi panie Andrzeju, ale wolę poczekać na zimę.

Antonii mógł czekać na zimę, ale równie dobrze na wiosnę, bo warunki pogodowe nie nastrajały zbyt opymistycznie. Zrujnowane niebo, całe w chmurach czarnych i szarych. Tymczasem wyszedł z domu i dostrzegł, że na drzewach siedzą ludzie. Wszyscy porządni sąsiedzi – obywatele osiedla zamkniętego przed złem zewnętrznym – siedzieli na drzewach. Zza liści wyglądały znane twarze. Antoni, choć dziś mocno stąpający po ziemi, nie dał po sobie poznać zdziwienia. Spytał więc spokojnie:

– Zejdą państwo z drzew?

– Nie zejdziemy.

– Liczę do pięciu.

Ktoś krzyknął z małej jabłonki.

– Puknij się w łeb wariacie.

Antoni odpowiedział ze spokojem:

– Kto tu jest wariatem? Ja chodzę po ziemi, a wy na drzewach. Dorośli ludzie. Dobrze widzę. Pani Anna, ma czterdzieści pięć lat, dwójkę dzieci. Pracuje na poczcie. Spójrzcie na nią, siedzi na drzewie jak jakaś wrona. To jest dopiero wariatka.

Pani Anna rozpłakała się nagle. Ale mąż ją przytulił.

– Nie obrażaj biednej Ani. Wejdź tu na drzewo cwany człowieczku.

– Nic z tego, chodzę po ziemi jak człowiek!

Teraz się zdenerwował Antoni. Poskakał chwilę w miejscu, zrobił kilka kroków tam i z powrotem.

– Widzicie? Stąpam twardo po ziemi.

Poszedł do bramki zamkniętego osiedla, waląc obcasami w chodnik, dobijał rytm do coraz cichszej kolędy, którą wciąż śpiewał sąsiad Andrzej. Antoni spojrzał w czarne niebo. Taka pogoda mogła wywołać w ludziach jakieś złe nastroje. Sami meteopaci na zamkniętym osiedlu. Bramka była otwarta na oścież. Zadziwiająca nieodpowiedzialność, z uwagi na powszechne zło gotowe ucieleśnić się w nieznanym przechodniu.

 

Właśnie taki zły człowiek zmierzał w stronę Antoniego. Nieznany, niebezpieczny. Uśmiechnął się szeroko i poklepał Antoniego po plecach.

– Szczęściarzu, dobrze, że dzisiaj się widzimy, bo wczoraj wbiłbym ci nóż pod żebro. A dzisiaj zobacz.

Wyciągnął coś zza pazuchy płaszcza.

– Dzisiaj obrałem nim jabłko.

Antoni szybko rozumował. Musiało się coś na świecie poprzestawiać i to wcale nie tak, że się nagle piekło przemieniło w niebo. Spytał więc mordercę:

– Bardzo się chwali, że pan zamiast mordować je sobie jabłko. Podejrzewam, że zostało ono zerwane z tamtego drzewa. Ukradł je pan z naszego osiedla?

Nieznajomy tylko się roześmiał:

– A gdzie tam. Dostałem je od sąsiadów.

– Tych z drzew?

– Właśnie tych.

– I nie wydaje się panu dziwne, że oni wszyscy wleźli na te drzewa?

– Nie. To nawet naturalne. Pewnie pan sugeruje, że ludzie ci mają mało fantazji. A pan by miał? Wczoraj siedzieli w pracy, nie mieli czasu na myślenie o tym, co będą robić w razie naprawdę dużego wolnego. To czysta psychologia.

– Dziwne, że pan jako morderca tak bardzo przejmuje się psychologią. To raczej pana powinno się badać.

Nieznajomy znów zaśmiał się tylko, podgryzając raptownie jabłko.

– Sam siebie badałem. Jestem psychopatologiczny. Sam o sobie wiem i nie przeszkadza mi to w życiu. Z jednej strony myślę o sobie, a z drugiej jestem wyśmienitym obserwatorem. Jeszcze pięć dni temu podrzynałem gardło młodej dziewczynie w parku. Jednocześnie potrafiłem ocenić stan jej pulsujących wciąż żył, estetyczną wartość oraz piękno chwili z uwagi na klasyczną fazę księżyca – pełnię.

Antoni przyjął z niespotykanym spokojem zwierzenia nieznajomego. Brzmiały jak jakaś bajka, trochę koszmarna. Napotkany typ kontynuował:

– Wrócę jednak do tematu tych na drzewach. Otóż oni nie potrafili znaleźć niczego ciekawszego do roboty. Cofnęli się więc do wczesnych odruchów. Czasem powodują to trudne sytuacje w życiu, że się robi to co w dzieciństwie w reakcji na coś nietypowego. Ci biedni ludzie byli tak skonfundowani, że cofnęli się nie o kilka lat, a o całe tysiące ewolucyjnych wieków.

Antoni poczuł się mądrzejszy, choć byłych morderców zwykł trzymać w nawiasie jako zbyt ciężki materiał na informatorów czy nauczycieli. Pomijając tę niedogodność, lekką szorstkość poznawczą, skojarzył, że widocznie jego sąsiad od kolędy nie był taki głupi i potrafił coś w życiu sobie urządzić. Ale nie to było teraz najważniejsze, musiał zadać psychopatologowi ważne i zasadnicze pytanie. Co właściwie się dzieje. Ten odpowiedział podgryzając jabłko z wielką radością:

– To proste. Jest wolne. Całkowite wolne, to nie jest jakiś weekend, w który można sobie pojechać nad jezioro. Nie to, że nie można. Oczywiście, jak ktoś bardzo chce, to nikt mu nie zabroni. Chcę tylko powiedzieć, że to nie jest takie proste wolne i nie każdy jest w stanie sobie z nim poradzić.

Nieznajomy psychopatolog ugryzł jabłko, a na jego twarzy ujawnił się złowrogi uśmiech, który w pierwszej chwili wywołał w Antonim dreszcze. Ale na krótko, bo na twarzy tego człowieka znów zagościły same radosne treści.

– Jedz jabłka chłopaku, dobrze? – dodał na koniec morderca.

Psychopatolog morderca minął Antoniego i zniknął na zamkniętym, aż do dziś, osiedlu. Wiatr zawiał, huczał niosąc ze sobą dźwięki miasta. Gdzieś tam puszczali z taśmy jazz, gdzieś disco polo. Nagle Antoni wśród podmuchów usłyszał wyraźny wrzask kobiecy. To z zamkniętego osiedla. Otwarte usta sąsiadki wydały, jak się po chwili okazało, ostatni dźwięk dzisiejszego dnia. Antoni pobiegł szybko zobaczyć co się stało. Pod drzewem leżała martwa pani Ania, a nad nią spokojnie z zakrwawionym nożem stał psychopatolog morderca. Zauważył Antoniego.

– Ach, to ty. Wybacz mi moje zachowanie, ale zobaczyłem jak ta pani zaczęła schodzić z drzewa i pomyślałem, że jest to świetna okazja do wbicia jej noża w ciało. Przez rozmowę z tobą znowu zachciało mi się wrócić do starej roboty. Mówiąc kolokwialnie „nie mogłem się powstrzymać”.

Antoni miał głowę na karku, mimo wszystko rozmawiał przecież z mordercą. Ten psychopatolog mógł w każdej chwili rzucić się na niego by przeżyć obserwacje po raz kolejny. Te swoje “wbijanie noża pod klasycznym kształtem księżyca”.  Na drzewach panowała grobowa cisza, tylko wigilia wciąż wydawała się nie kończyć. Antonii spokojnie spytał człowieka stojącego z ociekającym krwią nożem, chwilowo zapominając, że „człowiek stojący z zakrwawionym nożem” jest zagrożeniem:

– A co z jabłkami? Mówił pan, że woli teraz jabłka.

Morderca zastanowił się i wyjaśnił sprawę:

– Wcale nie mówiłem tak. Zawsze lubiłem ociekające krwią kobiety w różnym wieku. Idź już sobie.

Wszystko traciło sens dla Antoniego. Jakkolwiek chciałby to sobie zracjonalizować, na razie zbyt wiele ścieżek stawało się dla niego możliwością w tej układance. Bo tak sobie to wyobraził, jako rodzaj zagadki, chwilowe podejście do życia i śmierci. Mógłby cały dzień zadawać pytania ludziom z drzew, ale oni raczej nic mądrego nie powiedzą, skoro – jak mówił morderca – jedyne co potrafili zrobić w ramach wolnego to cofnięcie się w rozwoju. Ale czy napotkany morderca mógł być uznany za godnego zaufania informatora? Antoni prawie przyłapał tego człowieka na morderstwie, rzeczy nie tylko zabronionej, ale i całkowicie wbrew wrodzonej intuicji, że lepiej jest żyć niż umrzeć. Antonii z ta myślą wyszedł z osiedla, nie oglądając się na wigilijne wariactwa ośrodka zamkniętego.

– Wymordujcie się wszyscy jak wam tak lepiej! – krzyknął, i na wszelki wypadek zaczął biec, w obawie przed ewentualną agresją kogokolwiek.

 

Dotarł na znany plac, centrum swojego małego miasteczka, gdzie ludzie codziennie chodzili w te i we w te. Teraz, jak być może niejeden się domyśla, nikt nigdzie nie chodził. Wszyscy leżeli na ziemi i nie ruszali się. Tak jakby byli członkami tej słynnej sekty, w której przez manipulacje przywódcy wszyscy dobrowolnie wypili truciznę. W tym wypadku wszyscy żyli. Antoni zauważył, że ludzie ci zamykali oraz otwierali oczy. Poruszały się ich klatki piersiowe. Leżeli tak jakby nagle zatrzymał się czas, ale zamiast zastygnąć jak zalani lawą w Pompejach, wszyscy polegli tam gdzie akurat się znajdowali, zachowując znacznie mniejsze świadectwa działalności i celowości. Jak ktoś wchodził do domu po schodach, to teraz leżał na ulicy z nogami opartymi o stopnie. Jak ktoś okradał nieuważną panią w kapelusiku, to teraz ze strąconym kapelusikiem ta pani leżała na chodniku, a w jej torebce znajdowała się jeszcze ręka złodzieja, niechętna już do ruchu w żadną ze stron. Ni to oddać portfel, ni to zabrać. A jeśli ktoś na spadochronie właśnie z nieba by leciał, to bez sterowania opadał beznamiętnie, aż uderzyłby w ziemię i dołączyłby do reszty, przykrywając część z nich płachtą. Prawdę mówiąc, nie było tego dnia nad ziemią żadnych spadochroniarzy, ani samolotów. Pogoda na to nie pozwalała, choć już się przejaśniało. Na ulicach leżeli zwykli przechodnie, którym coś przerwało pogoń za zwykłymi sprawami. Antoni szedł między nimi, jak po wojnie czy raczej pomniejszej bitwie. Brakowało jeszcze księdza, który by ręką błogosławił upadłych po raz ostatni. Ale oni żyli.

– Wstawać wszyscy natychmiast! – krzyknął, ale nikt nie odpowiedział. Tak się przynajmniej wydawało, bo jedna głowa, która utkwiła w oknie piwnicznym mamrotała coś pod nosem. Antoni podszedł żeby się przysłuchać. Przyłożył ucho do tej głowy, łapiąc ręką za łysinę, ale usłyszeć mógł tylko oddech. Zaintrygowała Antoniego para na ławce, bo niewiele ich pozycja się różniła od tej zwyczajnej. Dziewczyna leżała na chłopaku, niby w miłosnym uścisku, ale bez żadnego pożądania na twarzy. Bez niczego, choć usta jeszcze lśniły od śliny. Antoniemu zaczęły przychodzić do głowy świństwa, ale z drugiej strony też rzeczy racjonalne i słuszne. Według mordercy psychopatologa, tamci z drzew dostali jakieś wielkie wolne. Najwyraźniej tym ludziom jest jeszcze gorzej. Dostali urlop o jakim nikt nawet nie marzył. Nie byli przygotowani na to. Dostali wolne od wszystkiego. Nie wstyd im było leżeć na środku miasteczka jak jakieś dzieci na placu zabaw. Nie przejmowali się cudzymi opiniami, ani nawet własnymi celami. Chyba tylko jeszcze prawa fizyki i fizjologii ich obowiązywały. Na to drugie Antonii się skrzywił, mając nadzieję, że jednak nie dojdzie do masowego wycieku, że jednak ludzie ci jeszcze mają na tyle automatycznego rozumu, że nie wypuszczą moczu ot tak po prostu pod siebie na środku miasta. Niech mają tę resztkę wstydu chociaż. Antoni spytał na chybił trafił kogoś leżącego na ulicy o wcześniejsze wydarzenia. Był to pan w średnim wieku, który nie czuł wstydu i również chęci – jak się okazało – do odwiedzenia swojej córki. Jak powiedział Antoniemu:

– Szedłem ostrzec ją przed komornikiem, który dziś miał zabrać jej telewizor. W pewnym momencie przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Kiedy to poczułem, wszyscy dookoła padli na ziemię jak ja. Straciłem też chęć do zrobienia kroku. Przez chwilę myślałem o podejściu do ławki, ale nie chce mi się już mówić. – I po chwili patrzył martwo jak reszta.

 

Bo to było tak, że dzień nic wielkiego nikomu nie obiecywał. Taki jeden pan Robert – od niego Antonii więcej się dowiedział – szedł ulicą, ręce miał w kieszeniach i właśnie mijał ładną dziewczynę. Dziwił się sobie, że mimo swojego nieustannego pociągu do płci przeciwnej, nie poczuł nawet skrzydełka motyla w brzuchu. Miał przecież trzydzieści lat, stronił od pornografii i niezbyt lubował się w paleniu i piciu. Jakim cudem mógł nic nie poczuć na widok najpiękniejszej kobiety wśród wszystkich spotkanych od tygodnia. Ale też tą swoją obawą Robert zaraz przestał się przejmować i poczuł nadzwyczajną ulgę. Nie spowodował ten stan jednak całkowitego rozluźnienia, bo wśród błogości pojawiało się pytanie "co się dzieje?". Zastanawiając się nad tym, przypadkiem szturchnął pijaka, który przewrócił się, ale już po tym nie wstał. Robert poszedł dalej, zupełnie się nie przejmując, choć miał świadomość, że to z jego winy. Stanął w końcu w miejscu, wygoda stania stała się tak przejmująca, że czekający w domu obiad przestał być szczególnie kuszący. Wygoda stania była tu i teraz. Ta nagle zamieniła się w leżenie, Robert popadł w błogostan, który zaraz ustąpił, pozostawiając miejsce cichnącej refleksji nad tym, że właściwie nic nie jest potrzebne. I zaraz radość, i podniecenie tą myślą wygasły.

Antonii słuchał resztek słów Roberta i zaczął węszyć spisek. Nagle na plac wbiegł morderca psychopatolog. Biegał między ludźmi, kopał, przysłuchiwał się nadstawiając ucha przy ciałach. Z niezadowoleniem kiwał tylko głową i biegł badać następnych ludzi. Zauważył Antoniego i podszedł szybko.

– O witaj chłopaku. Pewnie sądzisz, że zaraz tu zacznę jakąś zabawę, rzucę się na kobiecinki, które sobie tak bezbronnie leżą na ulicach. Przyznam, że bardzo gromadnie, ale niestety nic z tego. Nie mam na to ochoty, nie znajduję w sobie chęci. Najgorsze gwałty wymyślałem na zwłokach, rozczłonkowywanie, znęcanie się na wpół żywych istotach niewieścich. Nic z tego. Wiesz dlaczego?

Antonii uznając, że już jest więźniem tego jedynego jeszcze żwawego, jakby go nie nazwać, towarzysza zapytał:

– No dlaczego?

Morderca załamał ręce i spojrzał z wyrzutem na Antoniego.

– No jak to, nie wiesz? Co mi po mordowaniu, co mi po zachwycie nad lekkim piłowaniem nici życia niewinnej kobitki, kiedy jej jest wszystko jedno! Zobacz jak leżą, niby żyją, a już martwe. Nawet nekrofilia wymaga jakiegoś odwołania do życia ofiary. A te tutaj są bardziej martwe niż trup! Wyciągnę nóż, nic, zacznę ciąć, pewnie też nic. A nawet jeśli jeszcze któreś czują tutaj ból, to już mało które. Spróbowałem na kilku, ale nie widziałem żadnej reakcji.

Antonii wzburzył się tym zeznaniem, nie bał się już mordercy kobiet, bo sam kobietą się nie czuł. Psychopatolog morderca okłamał go wcześniej. Ani nie przestał zabijać, ani nigdy by nie wbił Antoniemu noża pod żebro, bo mord na mężczyźnie go nie wzrusza. Antoni był za mało niewieści…

– Nacinasz żywe osoby nożem?

Morderca psychopatolog roześmiał się po raz enty.

– Dziwisz się temu? Ha ha, widziałeś już jak zarzynam żywą kobietę nożem, słyszałeś jej krzyk, prawda? Więc co się teraz głupio dziwisz?

– Bo to jakiś nowy wymiar obsceniczności, obrzydlistwa. Jedna kobieta jakoś przeszła, ale nacinanie ludzi nieczujących bólu ani niczego… To się wydaje bardziej okropne.

– Chyba estetycznie. Widzę, że mimo wygadania odczuwasz empatię. Więc zrozum mnie! Bez emocji tych ludzi nie mam żadnej przyjemności z życia! Bez ich strachu zaraz upadnę tak jak oni i będę leżał.

Psychopatolog przerwał na chwilę swoją udrękę i spojrzał z nadzieją na Antoniego. Ostatnia prośba wybrzmiała z zasmuconej twarzy.

– A może weźmiesz jakąś dziewczynę i podłożysz jej głos, kiedy ja się nią zajmę? Albo lepiej, idź do tamtej przy ławce i…

Antonii pchnął w tym momencie psychopatologa mordercę, a ten runął na ziemię.

– Nie, to już przesada.

Morderca cicho odpowiedział, leżąc już na ziemi.

– Teraz to już na pewno nie wstanę! Cóż, żegnaj chłopaku, jedz jabłka mały skurczybyku. Dziwi mnie, że jeszcze na nogach jesteś.

Teraz to Antonii uśmiechnął się.

– Bo dla mnie zawsze jest coś ciekawego. Choćby twoje leżenie, twoje mordowanie, twoja słabość teraz. Jak wszyscy padniecie, to nauczę się robić kosze wiklinowe!

Morderca leżał już bez ruchu jak reszta. Tymczasem Antonii wkroczył do sklepu, gdzie kasjerka pokładała się na ladzie. Bez namiętności, bez znużenia, obojętnie – miała na sobie fartuch. Antonii ukradł różne potrawy, licząc żeby na pewno było dwanaście, a nie na przykład dziesięć i wyszedł z lekkim wyrzutem sumienia. Skoro jednak wszystko było jedno sprzedawczyni to w czym szukać jego winy.

 

Na zamkniętym osiedlu wciąż leżały zwłoki kobiety, a wokół niej trochę żywi, ale jakże martwi współmieszkańcy. Kolędy nie było słychać, lecz kiedy Antonii zapukał do sąsiada, na nowo rozbrzmiało "Przybieżeli do Betlejem". Drzwi się otworzyły, a sąsiad uradowany przywitał Antoniego. Ustawili potrawy na stole, bo to były produkty gotowe do spożycia i spożywali od razu. W wielkiej radości, tym bardziej, że chciało im się jeść, chciało im się świętować i do tego zupełnie nie przejmowali się nikim.

– Antek słuchaj, trochę nam brakuje tylko publiczności jakiejś, niech popatrzą jak jemy, niech im ślinka cieknie.

Antonii przyniósł więc z dworu dwóch sąsiadów i jedną sąsiadkę. Andrzej zadowolony jadł przed ich martwymi oczami szprotki i bułki maślane. A ślina im z ust się toczyła, bo chęci nie mieli by ją powstrzymać.

– Na zdrowie, Antek.

– Na zdrowie, panie Andrzeju!

 

Koniec

Komentarze

Antonii spokojnie spytał się człowieka stojącego z ociekającym krwią nożem, chwilowo zapominając, że „człowiek stojący z zakrwawionym nożem” jest zagrożeniem. 

Okej, więc jesteś mistrzem komedii. To było naprawdę dobre, uśmiałem się. Mam nadzieję, że nie tylko ja, bo w przeciwnym wypadku powinienem się zbadać.

Coś o postaci pana Andrzeja? No to mam takie mieszane odczucia, przed kamerą udaje dobroczyńcę, ale tak naprawdę jest niewzruszony. Nikt go specjalnie nie interesuje. Teraz po przeanalizowaniu wszystkich faktów, dochodzę do wniosku, że miał on po prostu problemy psychiczne. Taki psychopata trochę. 

Lubię porąbane światy, a tu dostrzegłem nawet pewne przesłanie? Czasem się gubiłem i to tak porządnie. Przez moje otępienie myliłem na początku imiona. Może poprawić tak, by zaczynały się z innej litery? Jednak jeśli ktoś jest inteligentniejszy, to raczej się nie pogubi. 

Najciekawszą postacią był morderca. To on sprawił, że czytałem dalej bez przerw. Czy to kolejna rzecz, która potwierdza moją potrzebę zbadania umysłu? Mam nadzieje, iż niekoniecznie. 

Według mnie jest to lepsze opowiadanie od twojego poprzedniego. 

Pozdrawiam. 

PS. dopiero teraz przeczytałem wstęp i zemną jest naprawdę coś nie tak. Odebrałem ten tekst inaczej niż powinienem. Czym prędzej jadę do psychiatry, zanim kogoś zamorduje. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Dzięki za przeczytanie. Chciałbym tu dużo wyjawić co sam sądzę o tekście, ale obawiam się, że byłoby to ciekawsze od samego opowiadania. Własna interpretacja w przypadku podobnych dziełek to moim zdaniem rzecz dobra, jeśli istnieje jakiś szkielet podstawowej możliwej interpretacji. Zresztą, czy idąc ulicą widzimy zawsze to samo? Leży choinka pod śmietnikiem. Inne wrażenie będzie przy słuchaniu doom metalu w pochmurne popołudnie, a inne przy disco polo w środku słonecznego dnia. Nawet przy deszczu disco polo daje inny wymiar sytuacji, skłania ku innym myślom (jeśli człowiek odważy się wczuć).

Nie porwało mnie. Widać, że miałeś pomysł, ale zabrakło mi w tym opowiadaniu fabuły. Opisujesz kolejne wydarzenia, które nie łączą się w spójną całość. Miejscami tekst skojarzył mi się z widzeniem świata przez osobę chorą psychicznie. Szkoda, że taka stylizacja nie została konsekwentnie zastosowana w całym opowiadaniu.

 

W treści zauważyłam sporo błędów, np.:

Antoni usiadł na łóżku – chwilę dumając nad tym, czy jego imię "Antoni" jest na pewno odpowiednie dla młodego, bo posiadającego 26 lat człowieka.

Liczebniki piszemy słowami.

 

Spytał więc spokojnie[.][:]

– Zejdą państwo z drzew?

Ten błąd pojawia się też w innych miejscach.

 

Nieznajomy psychopatolog ugryzł jabłko i wyszczerzył uśmiech, który w pierwszej chwili wywołał w Antonim dreszcze.

Albo uśmiechnął się, albo wyszczerzył zęby. To jedno z wielu miejsc, gdzie pojawiają się tego typu błędy.

 

Dziwi mnie, ze że jeszcze na nogach jesteś.

A co z jabłkami[.][?]

To również częsty błąd w tym opowiadaniu – traktujesz zdania pytające jak oznajmujące. 

 

A ślina im z ust się toczyła, bo chęci nie mieli[,] by ją powstrzymać.

– Na zdrowie[,] Antek[.]

– Na zdrowie[,] panie Andrzeju!

Ten błąd też pojawia się w wielu miejscach.

Miś przeczytał.

Dzień dobry. Dzięki za przeczytanie – zarówno Misiowi (mam nadzieję, że przynajmniej nie sprawiłem cierpienia tym tekstem) jak i ANDO.

Dziękuję też za uwagi. Opowiadanie ma fabułę, natomiast nie jest to zapewne fabuła, której oczekuje się zwykle po opowiadaniu. Można powiedzieć, że jest to raczej przebieg wydarzeń, który dąży do wyczerpania tematu założonego na początku. Bohater niekoniecznie działa w konkretnym celu (nie zauważył, że zabrakło w lodówce dżemu, co skłoniło go do pełnej potyczek wyprawy w celu dokonania zakupu), bardziej łączy fakty, które zauważa. Te fakty same w sobie rozgrywają się tak jakby były już obiektem umysłowego przetworzenia. Nie chcę zanadto się rozpisywać, bo mimo upływu lat, wątpię by moja interpretacja własnego tekstu nabrała wystarczającej neutralności. Nie chciałbym z góry stawiać “Urlopowiczów” w lepszym świetle niż powinni się znaleźć.

Co do perspektywy osoby chorej, to na czym polegałaby wspomniana stylistyka? Na podciągnięciu sposobu myślenia pod stereotypowy opis? A może stereotyp mógłby zawitać również do opisu bardziej zbliżonego do rzeczywistości? Kiedy jeden chory widzi drugiego stereotypowo, sam patrząc z perspektywy zaburzonej? Próbuje udowodnić światu, że on jest zdrowy, ale jego poziom percepcji wyklucza prawidłową ocenę otoczenia. Przy tej próbie racjonalizmu gubi się, bo część rzeczy akceptuje w swoim świecie, a część nie mieści mu się w głowie (np. ktoś zaakceptuje smarowanie masłem ręki, natomiast natychmiast “znormalnieje” przy widoku kopnięcia piłki do kosza nogą). Osoba zauważa więc, że robią inni dziwne rzeczy i widzi to na swój sposób. Pytanie, czy jest w stanie ocenić, co jest dziwne a co nie. Zwróci więc uwagę na dziwny chód, nietypowy śpiew (stereotypowe objawy choroby), ale zupełnie przeoczy inne elementy.

 

Mamy rzecz jednak, o której niewiele możemy podyskutować. Są to błędy w języku czy interpunkcji. Za ich wskazanie bardzo dziękuję :).

bo posiadającego 26 lat człowieka.

Liczebniki słownie.

 

Hmm, właściwie nie wiem, co chciałeś opowiedzieć. Ludziom na urlopie odbija? Tak, ale najczęściej wtedy, gdy są daleko od domu ;) A może, że permanentny urlop byłby szkodliwy dla zdrowia psychicznego? To już bardziej pasuje i właściwie mogłoby się skończyć, jak opisujesz ;)

Interpunkcja leży i kwiczy. Wołacze oddzielamy przecinkami. Wyszukiwać nie będę, bo już wskazanych nie poprawiłeś, więc sensu wielkiego to by nie miało.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Faktycznie zapomniałem wprowadzić te poprawki, ale zamiast już, powiedziałbym “jeszcze”. Nie liczyłem, że ktoś tu wpadnie po tygodniu i nie zawsze mam okazję poprawić na bieżąco (zmienię podejście i już się poprawiam).

 

Chodzi o urlop od zwykłego braku pomysłu na siebie po urlop totalny, kiedy już nie tylko świadomość nie wie co zrobić, ale nawet reszta mechanizmów ludzkich zaczyna “dawać sobie spokój”. Moment, w którym nagle wszystkim odpuszczono i okazuje się, że to dla wielu ludzi koniec. Tylko wariaci się nie nudzą i są w stanie jakoś funkcjonować. Dlaczego wleźli na drzewa? To nie tylko cofnięcie ewolucji, ale też kilka moich obserwacji, również z udziałem dorosłych (napisałem tekst przed 2014 rokiem).

Swoim ochrypłym głosem sąsiad Antoniego intonował zza ściany "Przybieżeli do Betlejem".

Proponuję remont tego zdania: Sąsiad Antoniego ochrypłym głosem intonował “Przybieżeli do Betlejem”. I czy na pewno użyłeś dobrego czasownika? https://sjp.pwn.pl/slowniki/intonowa%C4%87.html Pomyślałbym też nad zmianą czasownika ze względu na małą aliterację.

Zaimek “swój” jest prawie zawsze zbędny, bo niby czyim głosem miał śpiewać sąsiad?

 

Dalej masz zdanie:

Dźwięk przedostawał się z łatwością przez ścianę działową.

Czyli już wiemy, że głos dobiega zza ściany i nie trzeba zbytnio komplikować poprzedniego zdania. :)

 

Ten stan wymógł na Antonim otwarcie powiek i uznanie za fakt nastanie kolejnego dnia.

Jaki stan? Dla mnie to nie do końca jasne. No i masz brzydki rym.

 

Oczywiste następstwo w żaden sposób nie tłumaczyło śpiewów sąsiada, tym bardziej,(-,) że był środek wiosny, miesiąc po Wielkanocy.

Bez przecinka. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/tym-bardziej-ze-tym-bardziej-ze;5412.html

 

Stanowczo zbyt wcześnie, by wymagać od zbawiciela ponownych narodzin.

Zbawiciela dużą literą. https://sjp.pwn.pl/slowniki/Zbawiciel.html

No i chyba wymieszałeś Boże Narodzenie z Paruzją.

…kiedy tak nienazwana rzecz się działa za ścianą.

Raczej “się” za czasownik: kiedy tak nienazwana rzecz działa się za ścianą.

 

"Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi". Szybko włożył na siebie odpowiedni strój. Wbrew śpiewom mało świąteczny, zwyczajny i codzienny. A one były coraz głośniejsze, więc Antoni zdecydował się zadać sąsiadowi jakieś pytanie, odpowiednie do sytuacji.

Napisałeś to niechlujnie. Proponuję:

Antoni wstał, włożył kapcie i ruszył w stronę szafy, żeby się ubrać. Szybko włożył na siebie odpowiedni strój. Mało świąteczny, zwyczajny i codzienny.

– Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi. – Śpiew był coraz głośniejszy, więc Antoni zdecydował się zadać sąsiadowi jakieś pytanie, odpowiednie do sytuacji.

 

Psychotropy albo inne zwariowane środki na głowę.

Czy leki mogą być zwariowane?

 

Tu mnie coś tknęło i postanowiłem sprawdzić, czy poprawiłeś błędy wskazane przez innych użytkowników. No i odkryłem coś dziwnego, co pokażę na przykładzie.

ANDO wskazała Ci różne babole, na przykład:

Spytał więc spokojnie[.][:]

– Zejdą państwo z drzew?

Co poprawiłeś.

 

Ale tego już nie poprawiłeś:

Dziwi mnie, ze że jeszcze na nogach jesteś.

A tu znalazłem coś naprawdę dziwnego.

Propozycja ANDO:

– Na zdrowie[,] Antek[.]

Twoja poprawka:

– Na zdrowie, Antek

Czyli wstawiłeś przecinek, ale nie postawiłeś na końcu zdania kropki. Więc jak to jest z tymi poprawkami, bo nie wiem, czy mam się dalej męczyć? A jak widzisz, jest co poprawiać.

Daj znać, bo nie wiem, w jakim trybie czytać Twoje opowiadanie.

Dobry wieczór Palaio. Pewnie znalazłoby się sporo argumentów, dlaczego nie ma tej kropki albo nie zostało poprawione “że”. Zostańmy jednak przy tym, który będzie najbardziej budujący. Za mało się przyłożyłem, a reszta zapewne przyszła sama.

Tym razem włożyłem więcej wysiłku w poprawki, choć nie są one na pewno pełne. Wprowadziłem zmiany według uwag.

 

Niektóre rozwinę:

 

No i chyba wymieszałeś Boże Narodzenie z Paruzją.

Kwestia ponownych narodzin Zbawiciela to ciekawy temat. Sądzę, że w jakimś felietonie do gazetki studenckiej przeszłoby, że chodzi po prostu o okresowe świętowanie narodzin. Mowa o ponownych jest tutaj lekką grą (językową?) na ten temat, nawiązując do potocznego rozumienia Bożego Narodzenia w żartach. Zapewne u osoby bardziej zorientowanej nasuną się słuszne skojarzenia wykraczające poza “szkolne jasełka”. Dla wyjaśnienia zmieniłem nieco ten fragment.

 

Czy leki mogą być zwariowane?

W znanej piosence można usłyszeć ‘Jesteś lekiem na całe zło”. Czy ktoś może być zwariowany? Myślę, że leki mogą być zwariowane na tej samej zasadzie, co istnieją zwariowane melodie czy cokolwiek innego, czego istota wynika z jakiegokolwiek ruchu fizycznego, choćby pozornego. Może to wariactwo jest widoczne dopiero w mikroskali? Na poziomie dodatkowych wymiarów? Brzmi to jak ostre naciąganie. Pisząc z pewnością miałem na myśli bardziej “zwariowane melodie” niż kwantową dyskotekę. Zmieniłem ten fragment tak czy inaczej, bo nie widzę powodu by bronić zwariowanych leków w tym tekście. Natomiast myślę, że są możliwe teksty (czy może konteksty), w których bym zwariowanych leków nie usunął.

 

Czyli wstawiłeś przecinek, ale nie postawiłeś na końcu zdania kropki. Więc jak to jest z tymi poprawkami, bo nie wiem, czy mam się dalej męczyć? A jak widzisz, jest co poprawiać.

Daj znać, bo nie wiem, w jakim trybie czytać Twoje opowiadanie.

 

Męka nie jest rzeczą, którą bym polecał komuś, komu źle nie życzę. Chyba, że byłaby to męka prowadząca do czegoś dobrego. Czy dobrze życzę ludziom, którym może się przydarzyć przeczytanie mojego tekstu? Pewnie tak, ale myśląc o ludziach, zapominałem czasem o czytelnikach. Co z poprawkami? Będą wprowadzane i spróbuję za każdym razem męczyć się przynajmniej tak, jak męczyła się osoba komentująca.

 

Natomiast myślę, że są możliwe teksty (czy może konteksty), w których bym zwariowanych leków nie usunął.

No to masz pomysł na mocno absurdalny tekst. ;)

A poważnie, to rzeczywiście potrafię sobie wyobrazić kontekst, w którym to by się obroniło. Na przykład podczas dialogu dwóch chemików/farmaceutów.

 

Męka nie jest rzeczą, którą bym polecał komuś, komu źle nie życzę.

No, może taka mała męka, nazwijmy ją wysiłkiem. Męką była kolejna próba dokończenia rozgrzebanego tekstu, a dzięki Tobie znalazłem od tej męki ucieczkę. ;)

 

Czy dobrze życzę ludziom, którym może się przydarzyć przeczytanie mojego tekstu?

Chyba Ty wiesz lepiej, czego życzysz ludziom. A gdybyś popracował nad stylem, jestem przekonany, że Twoje teksty czytałoby się lepiej.

 

Co z poprawkami?

Jutro dokończę czytać, wypiszę wyrywkowe uwagi i zostawię ogólny komentarz.

 

Będą wprowadzane i spróbuję za każdym razem męczyć się przynajmniej tak, jak męczyła się osoba komentująca.

No i git.

Po pierwsze – nie rozumiem tytułu. Czy każdy kto robi coś idiotycznego jest urlopowiczem?

Po drugie – poziom absurdu pokonał mnie, skutkiem czego opowiadanie czytałam z trudem, a skończywszy lekturę, nie odczułam żadnej satysfakcji.

Dialogom brakło didaskaliów. Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Swoim ochry­płym gło­sem są­siad An­to­nie­go in­to­no­wał… → Zbędny zaimek – czy sąsiad intonowałby kolędę cudzym głosem?

 

czy jego imię "An­to­ni" jest na pewno od­po­wied­nie dla mło­de­go, bo po­sia­da­ją­ce­go dwa­dzie­ścia sześć lat czło­wie­ka. → Wiek nie jest czymś, co można posiadać.

 

Pani Anna, ma 45 lat, dwój­kę dzie­ci.Pani Anna, ma czterdzieści pięć lat, dwój­kę dzie­ci.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

do­bi­jał rytmu do coraz cich­szej ko­lę­dy… → …do­bi­jał rytm do coraz cich­szej ko­lę­dy

 

Wy­cią­gnął coś z poły płasz­cza. → Wy­cią­gnął coś z kieszeni/ zza pazuchy płasz­cza.

Obawiam się, że z poły nie mógł nic wyciągnąć.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

 

Spy­tał więc mor­der­cy:Spy­tał więc mor­der­cę:

 

– I nie wy­da­je sie panu dziw­ne… → Literówka.

 

Nie­zna­jo­my psy­cho­pa­to­log ugryzł jabł­ko i wy­szcze­rzył uśmiech→ Nie­zna­jo­my psychopatolog ugryzł jabł­ko i wy­szcze­rzył zęby w uśmiechu

Uśmiechu nie można wyszczerzyć.

 

Gdzieś tam grał jazz, gdzieś disco polo.Gdzieś tam słychać było jazz, gdzieś disco polo.

Ktoś może grać jazz, ale jazz nie gra, disco polo też nie gra.

 

An­to­nii spo­koj­nie spy­tał się czło­wie­ka… → An­to­nii spo­koj­nie spy­tał czło­wie­ka

 

– Wy­mor­duj­cie się wszy­scy jak wam tak le­piej!

Krzyk­nął, i w razie czego za­czął biec… → Co to znaczy biec w razie czego?

– Wy­mor­duj­cie się wszy­scy, jak wam tak le­piej! – krzyk­nął i na wszelki wypadek za­czął biec

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Teraz, jak być może nie jeden się do­my­śla→ Teraz, jak być może niejeden się do­my­śla

 

Tak jakby byli człon­ka­mi tej słyn­nej sekty, gdzie przez ma­ni­pu­la­cje przy­wód­cy… → Tak jakby byli człon­ka­mi tej słyn­nej sekty, w której przez ma­ni­pu­la­cje przy­wód­cy

 

– Wsta­wać wszy­scy na­tych­miast!

Krzyk­nął, ale nikt nie od­po­wie­dział.– Wsta­wać wszy­scy na­tych­miast! – krzyk­nął, ale nikt nie od­po­wie­dział.

 

Przy­ło­żył ucho do głowy z któ­rej włos ście­kał od lat na rzecz skó­rza­ste­go plac­ka… → Co to znaczy, że włos ście­kał od lat na rzecz skó­rza­ste­go plac­ka?

 

szedł ulicą, ręce miał w kie­sze­ni… → Obie ręce w jednej kieszeni?

 

Ale też tą swoja obawą Ro­bert… → Literówka.

 

– O witaj chło­pa­ku. Pew­nie są­dzisz, że zaraz tu za­cznę jakąś za­ba­wę, rzucę się na ko­bie­cin­ki, które sobie tak bez­bron­nie leżą na uli­cach – przy­znam, że bar­dzo gro­mad­nie – ale nie­ste­ty nic z tego. → Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

bę­dziesz za nią pod­kła­dał głos, kiedy będę się… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Dziwi mnie, ze jesz­cze na no­gach je­steś. → Literówka.

 

niech po­pa­trzą jak jemy, niech im ślin­ka skap­nie. → Raczej: …niech po­pa­trzą jak jemy, niech im ślin­ka cieknie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Andrzej spojrzał się na Antoniego uważnie. Jak na głupka, bo dawno nie słyszał tak dziwacznie ułożonego pytania.

“Się” gubi sens zdania. No i nie zauważyłem, by Antoni zadał Andrzejowi jakieś pytanie.

 

– Miło mi panie (+,) Andrzeju, ale wolę poczekać na zimę.

Przyjrzyj się wołaczom, wszystkie powinny być oddzielone przecinkami bądź innym znakiem.

 

Mógł Antoni czekać na zimę, ale równie dobrze na wiosnę, bo pogoda była zrujnowana.

Szyk w tym zdaniu może i obroniłby się w klechdzie, no ale na pewno nie w tym opowiadaniu.

Antoni mógł czekać zimę, ale równie dobrze na wiosnę, bo pogoda była zrujnowana.

Poza tym, “zrujnowana pogoda”? Jesteś pewien tego określenia?

 

– Zejdą państwo z drzew?

– Nie zejdziemy.

– Liczę do pięciu.

Dlaczego Antoniemu tak zależy, żeby sąsiedzi zeszli z drzewa? Czy raczej nie powinien im się przyglądać, trochę jak małpom w ZOO. No i przede wszystkim dociec, dlaczego siedzą na tych drzewach.

 

Pani Anna, ma 45 lat, dwójkę dzieci.

Irka już zwróciła Ci uwagę, że w literaturze liczebniki zazwyczaj zapisuje się słownie.

 

Poszedł do bramki zamkniętego osiedla, waląc obcasami w chodnik, dobijał rytmu do coraz cichszej kolędy, którą wciąż śpiewał sąsiad Andrzej.

Nie rozumiem podkreślonej części zdania.

 

Zadziwiająca nieodpowiedzialność, z uwagi na wszędzie istniejące zło gotowe ucieleśnić się w nieznanym przechodniu.

To zdanie źle brzmi. Lepiej napisać “powszechne zło”, a najlepiej zbudować inne zdanie.

 

Taki też właśnie zmierzał zły w stronę Antoniego.

Musiałem chwilę pogłówkować, żeby domyślić się, o co Ci chodziło. Może lepiej:

Właśnie taki zły człowiek zmierzał w stronę Antoniego.

 

Ci biedni ludzie byli tak skonfundowani, że cofnęli się nie o kilka lat, a o całe tysiące ewolucyjnych wieków.

Tysiące ewolucyjnych wieków? To taka ekwilibrystyczna nazwa milionów lat? A jeśli tak, to czy nie powinni raczej porykiwać niż mówić?

 

– Jedz jabłka chłopaku, dobrze?

Kto wypowiada tę kwestię?

 

Swoje wbijanie noża pod „klasycznym kształtem księżyca”.

Pilnuj zaimków, jeśli zdanie jest zrozumiałe bez zaimka, to znaczy, że jest on zbędny (choć bywają wyjątki).

 

Ale czy wiarygodność tego dziwnego informatora jeszcze w ogóle istniała?

Dlaczego tak udziwniasz niektóre zdania? Czemu nie napisałeś po prostu: Ale czy ten dziwny informator był wiarygodny.

Gdyby na poważnie zastanowić się nad Twoim zdaniem, to znaczyłoby ono, że narrator wątpi, czy w momencie zadania pytanie, istniała wiarygodność owego informatora, co jest dość osobliwym rozważaniem.

 

Antoni prawie przyłapał tego człowieka na morderstwie, rzeczy nie tylko zabronionej, ale i całkowicie wbrew wrodzonej intuicji, że lepiej jest żyć niż umrzeć.

A tego to już w ogóle nie łapię. Chcesz mi powiedzieć, że mordowanie jest wbrew wrodzonej intuicji. I chyba mylisz intuicję z instynktem samozachowawczym. Zresztą sam już nie wiem, trochę się pogubiłem…

 

Przyłożył ucho do głowy z której włos ściekał od lat na rzecz skórzastego placka, ale już nic ona nie mówiła.

Nie rozumiem tego zdania, zresztą opowieści też już nie rozumiem.

 

Nie mam pojęcia, co chciałeś opowiedzieć. Przedstawiałeś ciąg wydarzeń, ale nic z nich nie wynika. Facet wstał, a tu wszyscy zwariowali – no, może oprócz mordercy kobiet (przy okazji, dlaczego wrzuciłeś do tej opowieści akurat mordercę kobiet?) – koniec. Tyle mój prymitywny umysł zrozumiał z Twojego opowiadania.

 

Pozdrawiam i mam nadzieję, że napiszesz coś bardziej zrozumiałego. Jak wrzucisz w niedzielę, to przeczytam i skomentuję.

Dziękuję za waszą pomoc. Regulatorzy, rozumiem, że nie każdemu taki rodzaj tekstu (a może też wykonanie) przypadnie do gustu. Jest to tekst pod różnymi względami kontrowersyjny i nietypowy. Dobrze, że mimo to jesteś w stanie go przejrzeć i przedstawić swoje uwagi.

 

Po pierwsze – nie rozumiem tytułu. Czy każdy kto robi coś idiotycznego jest urlopowiczem?

 

Tytuł Urlopowicze zinterpretowała wyżej Irka_Luz i uważam, że to idzie w dobrą stronę. Sam dopowiedziałem, że chodzi o taki coraz bardziej bezwzględny urlop, odpuszczenie ludziom jakiejkolwiek działalności. Oczywiście można też to zinterpretować jako wyczynianie głupot przez ludzi na Urlopach, ale wtedy mamy do czynienia z przesadnym absurdem.

 

Po drugie – poziom absurdu pokonał mnie, skutkiem czego opowiadanie czytałam z trudem, a skończywszy lekturę, nie odczułam żadnej satysfakcji.

Być może bez skupienia się na idei, która kryje się za tym tekstem, nie istnieje możliwość czerpania przyjemności z lektury. Jako, że nie mam nazwiska, które mogłoby świadczyć, ze warto ten tekst zgłębiać, nie będę nikogo przekonywał o jego wartości, jeżeli pierwsze wrażenie było negatywne. Po co ryzykować wprowadzeniem kogoś w maliny? Czytałem go po niemal 7 latach od napisania i nadal go rozumiem. Czy to o czymś świadczy? Nie wiem, może o mojej dobrej pamięci. Wiem, że mógł być napisany lepiej, nie jest stuprocentowo konsekwentny. Mamy ewidentnie zmianę zasad rozgrywki między pierwszą częścią a drugą. W drugiej jest nasilenie. W mieście nie ma drzew, więc ludzie nie zdążyli wrócić na drzewa i dopadła ich silniejsza fala urlopowania.

 

 

Dziękuję też Palaio, że zdecydowałeś się dokończyć przegląd. Poprawiłem kolejne błędy.

 

Dlaczego Antoniemu tak zależy, żeby sąsiedzi zeszli z drzewa? Czy raczej nie powinien im się przyglądać, trochę jak małpom w ZOO. No i przede wszystkim dociec, dlaczego siedzą na tych drzewach.

To z tekstu nie wynika bezpośrednio, ale zwykle jest tak, że to dorośli chcą, żeby dzieci zeszły z drzewa. Tutaj sytuacja się zmienia i Antoni trochę bawi się w dorosłego żeby im dogryźć. Bez pracy ci ludzie tak ekstremalnie nie wiedzą co zrobić, że przez jakiś szok cofnęli się do epoki, w której ludzie wchodzili na drzewa. Dla dzieci to jest zabawa, dla dorosłych niemal tragedia. Stawia ich w zabawnej sytuacji, gdzie dla dziecka jest to po prostu część zabawy. Porządny dorosły tego nie zrobi, ale fakt jest taki, ze jego przodkowie nie mieli z tym problemu. Jednak dorosły bez rozwinięcia w sobie szerszych zainteresowań, w sytuacji “braku rzeczy do roboty” wraca do banałów. A tutaj mamy “urlop ekstremalny”, więc piwko i telewizor nie rozwiążą problemów nudnego dorosłego.

 

Czy Antoni nie dziwi się tej sytuacji? Trochę się dziwi i nawet jest spory fragment, który wyjaśnia kwestię drzew:

 

“– I nie wydaje się panu dziwne, że oni wszyscy wleźli na te drzewa?

– Nie. To nawet naturalne. Pewnie pan sugeruje, że ludzie ci mają mało fantazji. A pan by miał? Wczoraj siedzieli w pracy, nie mieli czasu na myślenie o tym, co będą robić w razie naprawdę dużego wolnego. To czysta psychologia.”

“Antoni przyjął z niespotykanym spokojem zwierzenia nieznajomego. Brzmiały jak jakaś bajka, trochę koszmarna. Napotkany typ kontynuował:

– Wrócę jednak do tematu tych na drzewach. Otóż oni nie potrafili znaleźć niczego ciekawszego do roboty. Cofnęli się więc do wczesnych odruchów. Czasem powodują to trudne sytuacje w życiu, że się robi to co w dzieciństwie w reakcji na coś nietypowego. Ci biedni ludzie byli tak skonfundowani, że cofnęli się nie o kilka lat, a o całe tysiące ewolucyjnych wieków.”

 

 

A tego to już w ogóle nie łapię. Chcesz mi powiedzieć, że mordowanie jest wbrew wrodzonej intuicji. I chyba mylisz intuicję z instynktem samozachowawczym. Zresztą sam już nie wiem, trochę się pogubiłem…

 

Tekst jest pisany z perspektywy osób, które nie są do końca w normie społecznej. Ci z normy doznali nagłego urlopu. Wleźli na drzewa, niektórym funkcje życiowe zaczęły zanikać. Intuicja jest sądem podświadomym i nikt normalny nie będzie mówił, ze nie zabija innych bo automatycznie rezygnuje z tego sposobu rozwiązywania problemów (czy w ogóle funkcjonowania). Natomiast ktoś “inaczej myślący” będzie w stanie rozmyślać nad takimi kwestiami. Podobnie jak osoba mająca jakiś lęk, będzie umiała świetnie opisać zagrożenia, których nikt obok niej nie zauważa.

 

Swoje wbijanie noża pod „klasycznym kształtem księżyca”.

Pilnuj zaimków, jeśli zdanie jest zrozumiałe bez zaimka, to znaczy, że jest on zbędny (choć bywają wyjątki).

 

Poprawiłem ten fragment, żeby wyklarować sens. Tu chodzi o coś na zasadzie: Męczy mnie już to twoje “wieczorne zmywanie naczyń”. Kiedy pozornie zwykły tekst oznacza specjalną czynność, za którą kryje się więcej (np. osoba z przykładu mogła owo wieczorne zmywanie wykonywać nago przy podgłośnionej muzyce Country).

 

Przyłożył ucho do głowy z której włos ściekał od lat na rzecz skórzastego placka, ale już nic ona nie mówiła.

To wywaliłem. Podejrzewam, że chciałem się popisać dziwnym opisem.

 

 

Czy tekst jest niezrozumiały? Jeżeli uznamy, że autor kpi z czytelnika i pisze bzdury, których sam nie rozumie – to tak. Jeżeli zmienimy nazwisko autora na bardziej znane i do lektury posadzimy fanatyków filozoficzno-psychologicznych, to otrzymamy w ich wykonaniu interpretację lepszą niż sam tekst. Kto ma rację? Nie wiem. Można uznać, że prawdę znajdziemy gdzieś między tymi dwoma rodzajami odczytań.

 

Vecterze, dziękuję za wyrozumiałość i za wyjaśnienia. Jak wspomniałam, poziom absurdu zmógł mnie z kretesem, ale pozostaję z nadzieją, że Twoje przyszłe teksty przeczytam z przyjemnością. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No cóż, zobaczymy jakie te teksty będą. Postaram się, żeby czytelnik miał możliwość wejścia w nie z mniejszym bólem :)

 

Jeszcze jeden komentarz dla Palaio:

(przy okazji, dlaczego wrzuciłeś do tej opowieści akurat mordercę kobiet?)

 

To sprawa zarówno prosta jak i skomplikowana. Może przejdę do prostej motywacji. W kulturze mordercy skupiający się na jednej płci byli zwykle bardziej medialni, przypisywano im również ściśle psychologiczne motywacje, nie zwykły rozbój czy zemstę. Taki też jest człowiek z opowiadania, który w swoich działaniach interesuje się nawet zjawiskami natury, towarzyszącym okrutnym działaniom. Zresztą kto wie czy to naprawdę jest morderca zainteresowany wyłącznie kobietami? Może zwodzi po prostu Antoniego, czemu mielibyśmy mu ufać?

Przeczytałem, Vacterze, Twoje komentarze, ale – powiem szczerze – zbytnio ich nie rozumiem. Znaczy, coś tam łapię, ale w gruncie rzeczy nie wiem, co masz na myśli, przez co trudno mi się do nich odnieść.

Palaio, nie zawsze dochodzi do porozumienia. Myślę, że jeszcze się pojawi tutaj coś ode mnie, co będzie zrozumiałe dla czytelników. Niezależnie od tego, pewnie będę pisał jakieś połamańce, bo sprawia mi to przyjemność (ale bardziej dopracowane) :). Kiedyś pewnie zejdą się drogi zrozumiałości i moich koncepcji, ale to sprawa przyszłości. Teksty, które tu umieściłem, uzmysłowiły mi gdzie powinienem szukać swoich braków w pierwszej kolejności (choć raczej nie teksty, a opinie czytających dały do myślenia).

Ale cóż miało zna­czyć gdy­ba­nie o na­zwach, kiedy tak nie­na­zwa­na rzecz dzia­ła się za ścia­ną. An­to­ni wstał, wło­żył kap­cie i ru­szył w stro­nę szafy, żeby się ubrać. An­to­ni wstał, wło­żył kap­cie i ru­szył w stro­nę szafy, żeby się ubrać. Z resz­tek czy­stych rze­czy skom­po­no­wał w końcu strój. Mało świą­tecz­ny, zwy­czaj­ny i co­dzien­ny.

Dwa identyczne zdania.

An­to­ni za­pu­kał trzy­krot­nie do drzwi, śpiew ucichł i za chwi­lę w progu sta­nął ubra­ny od­święt­nie są­siad An­drzej.

– Słu­cham cię Antek, coś cię nie­po­koi?

– A skąd pan wy­cią­ga taki wnio­sek, że przy­cho­dzę tu z po­wo­du nie­po­ko­ju?

Jakieś dzień dobry? :P Sąsiad zadaje na wstępie pytanie, które jest dość nienaturalne.

– Niech pan spoj­rzy na ka­len­darz.

– Na ka­len­darz? Ha ha. Nikt już nie pa­trzy na ka­len­darz.

An­to­ni po­my­ślał o wszyst­kich lu­dziach nie­pa­trzą­cych na ka­len­darz. Czy to jed­nak po­wo­do­wa­ło aż tak skraj­ne roz­mi­ja­nie się z rze­czy­wi­sto­ścią?

– Jak nikt nie pa­trzy na ka­len­darz

Za dużo kalendarzowania jak dla mnie, przez co dialog brzmi sztywno.

An­to­ni, choć dziś mocno stą­pa­ją­cy po ziemi, nie dał po sobie po­znać zdzi­wie­nia. 

To, że był realistą sprawiało, że ukrywał swoje emocje? Jedno do drugiego ma się nijak.

An­to­ni po­czuł się mą­drzej­szy, choć by­łych mor­der­ców zwykł trzy­mać w na­wia­sie jako zbyt cięż­ki ma­te­riał na in­for­ma­to­rów czy na­uczy­cie­li. 

Były morderca? Jeśli dalej żyje, to jak można mówić o nim w czasie przeszłym?

Ale na krót­ko, bo na twa­rzy tego czło­wie­ka znów za­go­ści­ły same ra­do­sne tre­ści.

Czym jest radosna treść na twarzy?

 – Wsta­wać wszy­scy na­tych­miast! – krzyk­nął, ale nikt nie od­po­wie­dział. Tak się przy­naj­mniej wy­da­wa­ło, bo jedna głowa, która utkwi­ła przy oknie piw­nicz­nym mam­ro­ta­ła coś pod nosem.

Po pierwsze, odciąłeś głowę i stworzyłeś z niej samodzielny byt, po drugie, jak głowa może utknąć przy oknie, a nie w oknie?

 

Nie wiem, poziom absurdu w tekście mnie przerasta. Skupienie na rzeczach, które nie mają sensu lub nie popychają fabuły do przodu mnie przygniotły szczerze mówiąc – jak choćby opisywanie kolegi Antoniego, który szedł i miał ręce w kieszeniach. Interpunkcja leży, szyk zdania często jest losowy, a po przebrnięciu niestety nie mogę powiedzieć, o czym traktuje tekst. 

Odnośnie wyjaśnień z komentarzy, niby ok, ale jeśli tekst można “zrozumieć” jedynie po Twoich komentarzach, to znaczy, że nie jest on dobrze napisany. To trochę tak, jakby wydać książkę i kilkugodzinny materiał na YouTube z wyjaśnieniami autora dotyczącymi fabuły.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt: Dzięki za przeczytanie, mam nadzieję, że przeczytałeś wcześniej słowa ostrzeżenia ze wstępu. Ten tekst jest trochę “radosną twórczością”, choć nie jedną z najgorszych, które skrywa moja szuflada sprzed wielu lat.

Tak czy inaczej, usunąłem to dziwaczne powtórzenie (musiałem przy korekcie zwariować). Postarałem się też zniwelować odcinek “kalendarzowy”. Faktycznie było to bolesne, ale podejrzewam, ze przy pisaniu uznałem to za dobry i oryginalny pomysł.

 

Antoni, choć dziś mocno stąpający po ziemi, nie dał po sobie poznać zdziwienia. 

To, że był realistą sprawiało, że ukrywał swoje emocje? Jedno do drugiego ma się nijak.

Chodziło o to, że Antoni mimo chwilowej pozy zrównoważonego, pozwala sobie na niedziwienie się rzeczom, które powinny raczej szokować osobę uznającą się za “twardo stąpajacą po ziemi”. Tak to rozumiałem.

 

Antoni poczuł się mądrzejszy, choć byłych morderców zwykł trzymać w nawiasie jako zbyt ciężki materiał na informatorów czy nauczycieli. 

Były morderca? Jeśli dalej żyje, to jak można mówić o nim w czasie przeszłym?

Morderca jest określany jako były z racji swojej deklaracji, że już nikogo nie tyka. W skrzywionym spojrzeniu z opowiadania ma to sens. Nie ciąży na osobie piętno bycia mordercą, jeśli tego już nie robi. Można mówić przecież w czasie przeszłym o kategorii człowieka. Zupełnie tak jak nazwiemy kogoś “byłym sportowcem”.

 

Ale na krótko, bo na twarzy tego człowieka znów zagościły same radosne treści.

Czym jest radosna treść na twarzy?

No nie wiem. Jeśli porównasz twarz do książki, to możesz mieć uniesione brwi, uniesiony kącik ust, oko rozwarte. Cokolwiek. Mógłbym napisać po prostu: “Ale na krótko, bo po chwili człowiek znów był zadowolony”. To jest lepsza lub gorsza metafora. Moim zdaniem pasuje do tekstu, a to czy tekst jest dobry czy zły, to już inna bajka :). Podejrzewam, ze wypłaszczenie tego momentu nie zmieni całościowego odbioru.

 

Po pierwsze, odciąłeś głowę i stworzyłeś z niej samodzielny byt, po drugie, jak głowa może utknąć przy oknie, a nie w oknie?

Podobnie jak wyżej. Głowa z całego ciała była praktycznie ostatnim ruchliwym elementem, więc niejako się odcięła. Opis jest jaki jest, cały tekst nie miał być pisany zrozumiale, a zapewne został napisany zarozumiale. Poprawiłem przy na w. Faktycznie to nie miało tu sensu.

 

 

Podsumowując. Nie czuję się skory do obrony tego tekstu. Uważam, że jego problem jest inny niż złe napisanie (co nie oznacza, że złe napisanie nie jest problemem ;)). Gruntowne poprawki nie dodałyby fabuły, jasnych motywacji bohatera ani nie zwiększyłyby czytelności metafor. Mimo to warto było przeczytać uwagi, które się tu znalazły, szczególnie te dotyczące formalnej strony tekstu.

Ten tekst to po prostu spacer o nieumiejętności ludzkiej do przeżywania swojego życia, która została sprowadzona do absurdu biologicznego i trochę psychologicznego.

 

Hej, hej.

 

Mi się nawet podoba ten tekst. Przypomina mi Mrożka, albo Kawkę (mrożoną kawkę? ;)).

 

W moim odczucie czegoś tutaj jednak brakuje, jakbyś ocierał się o jakiś sens, który pozostaje jednak skryty w mroku, nie dotknięty. Masz kilka “nośnych” tematów – wigilia, święto wszystko Polaków; urlop – szał wolnego, w który wiele osób wpada; w końcu postać mordercy, który jako wyjęty ze społeczeństwa, znajduje się także poza procesami, które w nich zachodzą – jest niewrażliwy na wolne. No i jest główny bohater, Antoni, którego podejrzewam o ciągoty pisarskie, który jest obserwatorem i który dziwi się światu, a przez to nigdy nie nudzi i nie dotyka go ten marazm, karzący ludziom w pół kroku zamierać i leżeć (polegać) na chodniku. No i nie zapominajmy o szaleńcu, który również jest poza społeczeństwem. Ogromny potencjał, moim skromnym zdaniem, nie do końca wykorzystany, że się tak wyrażę :D

 

Nie mam dla Ciebie złotej rady, jak z tym pracować, żeby było lepiej. Nie wiem jak to robił Mrożek, Kawka czy Gombrowicz. Może więcej świata “realnego”? W swoim opowiadaniu “Tancerz mecenasa Kraykowskiego” historia ukazana jest oczami “szaleńca/artysty”, ale opisuje zasadniczo bardzo poważnego mecenasa i jego nie mniej poważne życie. Czy za dużo absurdu nie stanowi za dużo absurdu? No, ale nie miałem dawać złotych rad… ;)

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w pisaniu!

Che mi sento di morir

Masz rację BasementKey. Miałem kiedyś założenie, że bohater jeśli odlatuje to maksymalnie na trzydzieści centymetrów od ziemi, żeby ci na tej ziemi byli w stanie go dostrzec, jednocześnie zdając sobie sprawę z pewnego odrealnienia. Tutaj przyznam, że jest to tekst z czasów szukania spięcia się dwóch rodzajów mojego pisania, tego ułożonego i planowanego (które szło mi słabiej w dłuższych formach, lepiej w krótkich, ale nie chodzi o drabble) oraz takiego bardziej spontanicznego, które szło mi łatwiej. Akurat w tym przypadku powiedziałem sobie pewnego razu “zapominam o moich planach, napiszę tak jak mi się podoba i zawsze sobie pozwolę na chwilę takiego pisania” ;). Co nie znaczy, że nie może być lepiej, człowiek się ciągle uczy.

Vacterze, ujmę to tak:

tekst generalnie ma spory potencjał, chociaż śmiem wątpić, by odkryto go na portalu miłośników fantastyki ;) 

To nie jest ocena nacechowana emocjonalnie, po prostu wydaje mi się, że rozmijasz się ze zgeneralizowanym gustem forum NF. Zaproponowałbym jakieś fora typowo artystyczne, o ile takowe są (nie sprawdzałem). 

Jeśli chodzi o sam tekst, to ja bym dążył do tego, by go solidnie skrócić i uprościć językowo. 

Lubię absurd, ale trzeba przyznać, że bywa on ciężki w odbiorze, szczególnie w dłuższych tekstach. Tutaj porcja absurdu jest solidna, więc powyżej 10k znaków bym nie wychodził. Potencjał do przycinania jest spory, wystarczy odrobina samodyscypliny. 

Niemniej, to twój tekst więc zrobisz z nim, co uznasz za stosowne. 

Silver_advent: Zastanawiałem się, czy wrzucić tutaj ten tekst. Nie wydaje mi się on fantastyczny, z drugiej strony sprawdziłem kilka rzeczy i wyszło mi, że w porywach mogę wrzucić jako realizm magiczny (taka kategoria jest dostępna na forum Fantastyki, choć faktycznie musielibyśmy tutaj zacząć wpuszczać Schulza, Kafkę i innych, którzy raczej nie są uznawani za fantastów).

 

Koncepcje zawarte w tym tekście pewnie zweryfikuję nie raz. Na ten moment od jego powstania dzieli mnie pewnie niecała setka (a może więcej?) przeczytanych książek różnej grubości oraz przyzwoity kawał życia. Sądzę, że żadne forum nie pomoże, jeśli nie spróbuje się dotrzeć do czytelnika, a nie wydaje mi się, żeby ten od tekstu oczekiwał wyłącznie myśli, z wyrzuceniem rozrywki. Trzeba znaleźć jakieś dobre rozwiązanie, ale nie ramowe, raczej ewolucyjne.

 

A Fantastyka? Popiszemy zobaczymy. Deklaracje i zapowiedzi brzmiałyby tu dobrze, gdybym miał pewność, że te słowa stąd nie znikną, a ja osiągnąłbym to, co bym zadeklarował. Nie mam pewności, więc totka nie puszczę ;)

 

Swoją drogą, dzięki za przeczytanie. Myślałem, że tekst już całkiem osiadł na dnie.

Nowa Fantastyka