Trafiłem do raju. Diabelnie gorącego. Dotykałem gładkiej skóry, pieściłem szczupłe ciało Sylwii. Kiedy wyginała się w łuk, jasne włosy i twarz z małym noskiem wyglądały jeszcze piękniej.
Czułem, że dłużej nie wytrzymam. Wsunąłem się w nią powoli, patrząc na jej rozchylone usta, nabrzmiałe od pocałunków. Przycisnąłem ją umięśnioną klatą do materaca. Uwielbiałem, kiedy była cała moja i drżała z rozkoszy.
– Pawełku, kocham cię – szepnęła, głaszcząc mnie po ogolonej głowie.
Oplotła nogami moje biodra. O tak, kotku!
Nagle poczułem szarpanie za ramię. Co jest?! Dziwna siła wyrwała mnie z objęć Sylwii, powlokła w nieznane.
###
– Baczność! Do raportu!
– Młodszy aspirant Kowal melduje się – odparłem na wpół przytomny.
Otworzyłem oczy. Byłem ubrany w granatowy mundur i policyjną kurtkę, siedziałem za kierownicą radiowozu zaparkowanego przy sklepie. Deszcz bębnił o karoserię.
Zobaczyłem twarz o pożółkłej cerze. Stasiek śmierdział tytoniem, jakby wypalił cały wagon fajek.
– Ja pierdolę, zasnąłeś na patrolu! – zawołał. – Co ty robiłeś w domu?! Gorąca żonka?
Zacisnąłem zęby. Agata spała w pokoju chłopców od siedmiu lat, odkąd się urodzili, ale nie zamierzałem tego ujawniać.
– Biorę nadgodziny – odparłem, zakrywając rękawem wybrzuszenie w spodniach. Szkoda, że randka z Sylwią okazała się tylko snem.
Stasiek nic nie zauważył, zaczął wsuwać kanapkę.
– No wiem, chłopie, jest ciężko – stwierdził, mlaskając. – Szczególnie jak masz rodzinkę. Wszędzie tylko kasa i kasa. Pojebany ten świat.
Dlaczego znów wcisnęli mi tego dziada na patrol? Ale fakt, przy Agacie ostatnio czułem się jak bankomat. Uważała, że tylko mąż powinien zarabiać.
– Ciągle dostajesz pochwały za wzorową służbę, na chuj ci to? Mało łba ostatnio nie straciłeś – powiedział Stasiek.
– Uratowałem troje ludzi. Przejedziemy się – mruknąłem, ucinając dyskusję.
Włączyłem wycieraczki, odgarnąłem nimi pożółkłe liście z szyby.
###
Prowadziłem auto pustymi ulicami zapyziałego miasta. Po bokach dziurawej jezdni płynęły potoki wody, a krzywe chodniki zamieniły się w kałuże. Wiatr rozwłóczył papiery i reklamówki.
Skręciłem w drogę prowadzącą przez osiedle, na którym mieszkała Sylwia. Lubiłem jeździć tędy po zmroku. Ściany bloków, z rzędami zapalonych świateł, kojarzyły mi się ze statkami kosmicznymi.
Szukałem jednego światełka, najważniejszego, w kawalerce Sylwii. Wiedziałem, że ona czeka, odlicza godziny do końca mojej służby. Ja też myślałem o niej. Wydawała się idealna: ciepła, dobra, delikatna. Mój anioł. Całe serce wkładała w pracę z niepełnosprawnymi dziećmi. Uwielbiałem słuchać, kiedy z uśmiechem opowiadała o sukcesach podopiecznych.
Gdybym poznał ją wcześniej, zanim zaliczyłem wpadkę z Agatą i urodzili się chłopcy… Teraz mogłem dać Sylwii tylko spotkania w tajemnicy.
Wiedziałem, że rano znów przyjdę do niej, ona rzuci mi się na szyję. Gorące powitanie skończy się w pościeli. Później będziemy leżeli objęci i marzyli o niemożliwym.
Tego wieczoru ulice osiedla całkiem opustoszały, nie szwendał się żaden żul, ani właściciel ciągnący psa na smyczy. Deszcz przestał padać. Zrobiło się dziwnie cicho, nawet wiatr ustał.
Większość okien w blokowisku wyglądała jak oczodoły trupiej czaszki, w mieszkaniu Sylwii też było ciemno. Nigdy nie kładła się spać tak wcześnie. Miałem złe przeczucia.
Zabrzęczała moja komóra. Dzwonek Sylwii, “Niepokonani” Perfectu, sama mi ustawiła. Odetchnąłem, nic jej się nie stało. Nie chciałem rozmawiać przy Staśku, zatrzymałem auto na poboczu.
– Zaraz wracam – mruknąłem.
Wysiadłem z radiowozu i odszedłem na bok zanim odebrałem.
– Tak, kociaku?
– Mieliśmy w pracy awaryjną sytuację, dopiero wróciłam. Przy klatce zaczepił mnie facet w czarnym płaszczu – mówiła drżącym głosem.
– Zrobił ci coś? – dopytywałem.
– Tylko rozmawiał, strasznie dziwnie. Powiedział, że nazywa się Czapa i że na osiedlu zrobiło się niebezpiecznie. I jeszcze… Mówił, że jestem lekkomyślna, bo źle wybrałam. Boję się. On na pewno stoi pod blokiem. Poszukasz go?
Jasne, sprawdzę drania. Czapa? Gdzieś już o nim słyszałem.
– Znajdę go, możesz spokojnie iść spać. Obronię cię – odparłem.
– Jesteś wyjątkowy, wiesz? Do zobaczenia.
###
Nie zauważyłem nikogo podejrzanego w pobliżu. Postanowiłem zrobić kilka rundek autem wokół bloku Sylwii. Wróciłem do radiowozu, ale Staśka już gdzieś poniosło. Nagle usłyszałem zza rogu jego głos:
– O, kurwa, co za kutas to zrobił?! I to lisem!
Znalazłem go, stał z petem w zębach, wpatrzony w ścianę bloku. W świetle latarni doskonale widziałem napis: "jebać psy", nasmarowany olbrzymimi czerwonymi kulfonami. Ślady przypominały krew.
Stasiek dotknął butem truchła lisa leżącego na trawniku. Usłyszałem nową wiązankę przekleństw.
Podszedłem bliżej ściany, dopiero teraz zauważyłem podpis.
– FFF Czapa – przeczytałem.
Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Ten sam facet, z którym rozmawiała Sylwia?
– Musiałeś o nim słyszeć. Zostawiał taką wizytówkę przy zwłokach. Czapa, Sebastian Paczawski, gwałciciel i seryjny morderca kobiet. Ostatni stracony przed zniesieniem kary śmierci – wyrecytował Stasiek, ani razu nie przeklinając.
Prawda, mówili o tym zboku na szkoleniu. Trzy litery “F” jak trzy diabelskie szóstki.
– Nie ułaskawili go? – upewniałem się.
Stasiek wyszczerzył zęby:
– Czapa dostał czapę. Jeszcze za starej władzy. Nogi mu tak śmiesznie drgały jak zadyndał na stryczku i w gacie narobił. Nie pytaj, skąd wiem.
Nie zamierzałem. Znów rozdzwonił się telefon, piosenka Perfektu zabrzmiała groźnie. Odebrałem.
– Paweł, on tu chodzi! Ten facet, który mnie zaczepiał. Jest na korytarzu! – pisnęła Sylwia.
– Już idę. Nie otwieraj nikomu! – zawołałem.
Coś przerwało rozmowę.
– Ogarnij tego lisa, zaraz wracam! – krzyknąłem do Staśka.
Nie słuchałem jego wywodów okraszonych bluzgami, nie miałem czasu na tłumaczenie. Pobiegłem w stronę bloku Sylwii. Musiałem zdążyć przed tym draniem. Serce waliło mi w piersi, zbyt wiele razy widziałem otwieranie zamków w kilka sekund.
###
Zadzwoniłem domofonem do Sylwii. Nic. Niedobrze. Jeszcze raz. Znów cisza. Cholernie źle. Wybrałem inny numer. Zero odzewu. Dopiero po kilku próbach ktoś odebrał.
– Policja! Proszę otworzyć!
Wreszcie upragniony brzęczyk. Wbiegłem do korytarza, winda oczywiście nie działała. Przeskakiwałem po dwa stopnie schodów. Byle szybciej. Na piąte piętro dotarłem już z wyciągniętą bronią. W korytarzu nikogo nie zauważyłem. Podszedłem do drzwi mieszkania Sylwii. Kiedy nacisnąłem klamkę, otworzyły się, ukazując ciemne, ciche wnętrze.
Zdążył przede mną?! Rozerwę gnidę na strzępy!
Zapaliłem światło w przedpokoju, wstrzymując oddech.
Lampa oświetliła pustą podłogę. Szukałem dalej. Pokój. Kuchnia. Łazienka. To samo. Wewnątrz nie znalazłem nikogo. Został tylko czarny ślad wielkiej dłoni na ścianie.
Kurwa! Mój kociak dostał się w łapy jakiegoś zboka, kto wie, co taki wymyśli. W czasie służby widziałem ich fantazje. Wciągnął ją do któregoś mieszkania? Przecież nie wychodził z klatki.
Odezwała się moja komóra, dzwonek Sylwii.
– Paweł, to on – jęknęła.
– Witaj, rycerzu. Mam twoją księżniczkę. – W telefonie odezwał się chrapliwy, męski głos.
– Dogadamy się. Powiedz, czego chcesz? – Starałem się zachować spokój, chociaż wszystko się we mnie gotowało.
– Przyjdź po nią, masz być sam. Czekam w piwnicy.
Komóra padła, mimo że ładowałem baterię przed służbą. Sięgnąłem po krótkofalówkę. Nie działała.
Pognałem na dół, o dziwo, odgłos moich kroków nikogo nie wywabił na korytarz. Szybka analiza sytuacji. Trzeba zawsze chodzić we dwóch na interwencję. Ale ten bandzior zobaczy, że wróciłem po Staśka. Poza tym nie było czasu.
Zbiegłem wprost do piwnicy. Kiedy zapaliłem światło przy wejściu, dostrzegłem krople krwi na podłodze.
Już nie żyjesz, bydlaku!
Pchnąłem drzwi. Zamknięte. Wyważyłem je kopniakiem.
Z bronią w ręku wbiegłem do korytarza. Zatrzymałem się, kompletnie zaskoczony.
###
Wewnątrz nie zobaczyłem żadnych komórek piwnicznych, tylko długi, szeroki korytarz oświetlony pochodniami. Gdzie Sylwia i ten zwyrol?! Rozglądałem się, gotowy do strzału.
– Pękasz, rycerzu? – rozległ się chrapliwy głos porywacza. – Uznajemy, że spisałeś na straty swoją panią? Ma taką piękną skórę… Na pewno da się ją zaimpregnować…
Dziwne, w piwnicy nikogo nie było, słyszałem tylko ten głos, dochodzący jakby ze ścian.
– Poczekaj, idę! – zawołałem. – Potrzebujesz kasy? Auta? Mów!
– Chcę zawrzeć z tobą układ – odparł. – Słyszałeś, co mówił ten drugi pies. Czapa to ja. Wróciłem i zamieszkałem w nowym ciele. Niestety, jest za stare, poza tym okropnie cuchnie. Wolałbym być młodszy, przystojniejszy, napakowany. Twoje ciało byłoby idealne.
Wrócił po śmierci? Raczej pożyczył znaną ksywkę. Nie rozumiałem go, ale pamiętałem z firmy, jakie akcje potrafią odwalać psychopaci. Lepiej udawać, że mu wierzę.
– Co proponujesz? – zapytałem.
– Prosty układ. Wykonasz zadania w trzech salach. W czwartej czekam z dziewczyną. Jeśli tam dotrzesz, oddam ci ją. Jeżeli nie dasz rady, wezmę twoje ciało i duszę. I twoją niunię na deser – zachrypiał, wyraźnie zadowolony z siebie.
– Dobra – mruknąłem, pamiętając, że szaleńców nie można drażnić.
– Idź przed siebie. Spluwę schowaj, tu nic nią nie zdziałasz. Powiedz mi, Pawełku, czego się boisz?
– Niczego – warknąłem.
– Zaraz się przekonamy – zarechotał, po czym umilkł.
Ruszyłem korytarzem, pełen najgorszych przeczuć. Padalec wymyślił chorą zabawę.
Dotarłem do drewnianych drzwi. Ktoś przybił do nich gwoździem papierowy samolot. Pchnąłem je, otworzyły się z głośnym skrzypieniem.
1.
– Pospiesz się, gnoju. – Na dźwięk tego głosu nogi się pode mną ugięły.
Z ciemności wyszedł on. Rozpoznałem krzaczaste, wiecznie ściągnięte brwi, wściekłe stalowe oczy, zwalistą sylwetkę.
– Co ty sobie wyobrażasz?! – zawołał, wyciągając zza pleców sznur od żelazka.
Patrzyłem na niego i nie mogłem wydusić słowa. Kolana mi drżały, serce podchodziło do gardła. To było niemożliwe, a jednak się działo. Jakim cudem nagle zniknęła moja broń?! Gdzie się podział niebieski mundur, gdzie moje wielkie bary?! Znalazłem się w piekle…
Znów byłem chudym kilkulatkiem, a naprzeciwko stał potwór.
Mój ojciec. Świdrował mnie wzrokiem.
– Przyniosłeś tróję! Znowu! Ty debilu! Tłumoku, będziesz nikim! – darł się tuż przy moim uchu.
Dygotałem na całym ciele. Czułem się jak królik złapany w sidła. Pamiętałem, do czego ojciec był zdolny. Rany z przeszłości wciąż bolały. Mój koszmar wrócił, znów byłem bezbronnym dzieciakiem. Jak ten Czapa to zrobił?!
Miałem ochotę uciec. Nie, nie mogłem. Musiałem uratować Sylwię, podjąć chorą grę tego popaprańca. Na pewno rozpylił coś w korytarzu, stąd te zwidy.
Przecież ojciec umarł, jego prochy leżały w urnie, na cmentarzu. Niemożliwe, żeby dyszał nade mną. A jednak był obok, cholernie realny i groźny, jak za najgorszych czasów.
– Boisz się, żebym nie został policjantem jak ty? – zapytałem, starając się wytrzymać jego wściekłe spojrzenie.
– Takiej łamagi nigdy nie przyjmą. Nie pyskuj!
Jeszcze bardziej zmarszczył brwi, zaatakował z furią. Tłukł mnie sznurem, nie patrząc, gdzie bije. Korpus, ręce, głowa, tyłek. Miejsca po uderzeniach paliły ogniem. Policzek pulsował. Dotknąłem skóry. Zobaczyłem krew na ręce.
– Ty gówniarzu, już ja cię nauczę! – warczał ojciec w amoku.
Świst sznura. Razy przecinające skórę. Piekący ból.
– Musisz przejść do następnych drzwi, jeśli chcesz grać dalej. Pojawią się, kiedy go pokonasz. – Usłyszałem głos Czapy. – Jeżeli zginiesz, przegrałeś.
W ciele małego chłopca wyglądałem przy ojcu jak wróbel stojący naprzeciw jastrzębia.
Zasłoniłem się taboretem przed kolejnym ciosem, potem dałem nura pod stół.
– Wiesz, co on robił w czasie tak zwanych delegacji? – odezwał się Czapa. – Obsługiwał egzekucje skazańców. Moją też. On chce cię zabić. Odebrać komuś życie znaczy dla niego tyle, co zjeść kanapkę. On pozbywa się śmieci. Ciebie też sprzątnie, jesteś jego wielką porażką. Wycofujesz się?
– Nie!
Ojciec przesunął stół, znów znalazłem się w zasięgu łap tego potwora. Uciekałem, klucząc między meblami, a on gonił mnie po piwnicy, która nabierała kształtów naszego dawnego mieszkania. Nigdzie nie dostrzegłem drzwi. Wiedziałem: w końcu osłabnę, wtedy monstrum mnie dopadnie.
– Matka uciekła, ale ty nie dasz rady – warknął ojciec, łapiąc moją rękę. – Zatłukę cię za głupotę.
Odwróciłem się. Spojrzałem w zimne oczy. Paraliżował mnie strach, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać. Zupełnie jak wtedy, gdy namierzyliśmy metę gangu narkotykowego pełną białego proszku. Zbiry postanowiły się zemścić. Do tej pory miałem w nocy jeden koszmar: odgłos wiertarki, która zbliża się do mojej głowy. Nie prosiłem bandziorów o litość, tylko szkoda mi było synów, że będą dorastali bez ojca.
Wtedy odbili mnie kumple z oddziału specjalnego. Teraz byłem sam, jak w dzieciństwie.
– Nie będę uciekał, bo ciebie już nie ma – powiedziałem stanowczo. – Jesteś tylko wspomnieniem, niczym więcej.
Twarz ojca wykrzywił grymas gniewu. Oczy płonęły wściekłością. Czekałem, aż na moją głowę spadną kolejne razy.
Zamierzył się dłonią uzbrojoną w sznur, po czym jego postać zaczęła blednąć, aż zupełnie zniknęła.
A ja stałem w piwnicy, znów byłem dorosłym facetem w policyjnym mundurze. Odetchnąłem.
W ścianie pojawiły się drzwi. Wyszedłem na korytarz.
– Gratuluję! – Usłyszałem chrapliwy głos Czapy. – Zapraszam do kolejnego wyzwania. Przekonałeś się, że wiele potrafię.
– Dosyć mam tej dziwacznej gry!
– Wolisz, żebym zajął się dziewczyną? Wniknąłem w ciało bezdomnego, który jej pilnuje. Wiesz, co on z nią zrobi, zanim ją zabije? Nie chcesz wiedzieć. Będzie wyła głośniej niż na spotkaniach z tobą.
Miałem ochotę skoczyć mu do gardła. Rozszarpać skurwiela gołymi rękami. Pojawiła się przerażająca myśl: prawdziwy Czapa jakimś cudem wrócił z zaświatów.
– Potrzebujesz tylko mnie. Przyjdę, wypuść ją – warknąłem.
– Jednak ci na niej zależy. Czyli jest kimś więcej niż tylko dupą do posuwania – zarechotał. – A wiesz, to dziwne, Pawełku. Biorąc pod uwagę, co masz na sumieniu.
– Chodzi ci o moją żonę?
– Pudło. Nieważne, wyzwanie czeka.
2.
Kolejne drzwi śmierdziały olejną farbą. Na haku wisiała granatowa furażerka. Czy to znaczy… Oby nie.
Wstrzymałem oddech i otworzyłem. Moje najgorsze przeczucia się potwierdziły. Stałem w holu szkoły policyjnej. Z każdym krokiem przekonywałem się, że idę w kierunku najgorszego koszmaru z tamtych czasów.
Mundur zniknął, zastąpił go dres, przecież zajęcia już się skończyły. Większość ludzi pojechała na przepustkę, świętować majówkę. Nagrzane powietrze wpadało przez otwarte okno. Zatrułem się wtedy paskudnie, teraz też czułem, jak ból skręca trzewia. Za żadne skarby nie chciałem przeżywać tego popołudnia kolejny raz.
Gdyby nie Sylwia, zawróciłbym od razu.
Zobaczyłem wykładowcę, wielkiego wąsatego typa. Po scenie z ojcem rozumiałem, o co chodzi w tej grze. Miałem z nim walczyć.
Stanąłem na jego drodze.
– Nie pójdziesz tam – powiedziałem.
Przeszedł przeze mnie jak przez mgłę. Nie słyszał nic, ani nie widział. Spróbowałem jeszcze raz go zatrzymać. Bez skutku.
– Co to za nowa zabawa, Czapa? – krzyknąłem. Odpowiedziała mi cisza.
Wyprzedziłem wykładowcę, pierwszy wbiegłem do łazienki. Wewnątrz zobaczyłem ciemnowłosą dziewczynę z naszej kompanii. Wszystkim się podobała, miała południowy typ urody.
– Uciekaj, Monika! – zawołałem, ale nie słyszała. – W nogi! Prędko!
Odgłos ciężkich kroków. Już za późno.
Wykładowca wszedł do środka. Dziewczyna miała przestraszoną minę, musiała wyczuć niebezpieczeństwo.
– Tamtego dnia chowałeś się jak tchórz. Dzisiaj dostaniesz miejsce w pierwszym rzędzie – odezwał się nagle Czapa.
Mdliło mnie okropnie. Nie chciałem nic widzieć, zacisnąłem powieki.
– Otwórz oczy – warknął chrapliwy głos. – Wtedy tylko słyszałeś wszystko z korytarza, teraz zobaczysz przedstawienie na własne oczy.
Myślałem, że po spotkaniu z ojcem nic gorszego mnie nie spotka. A jednak.
– Możesz się wycofać – stwierdził Czapa.
– Nigdy.
Zacisnąłem zęby. Widziałem, jak wykładowca zbliżył się do dziewczyny. Chciała uciec, płakała, prosiła, ale on przyparł ją do szafki. Rozpiął spodnie.
Rzuciłem się na niego, próbowałem go odciągnąć. Na próżno. Byłem duchem, nie mogłem nawet go dotknąć.
Gwałcił dziewczynę tuż obok. Jakby była gumową lalką, w którą się wcisnął. Błagała, żeby przestał, a on śmiał się i napierał na nią swoim cielskiem, rozpychając nabrzmiałym członkiem od tyłu.
Patrzyłem na jego czerwoną z wysiłku twarz. Nie mogłem tego znieść. Odliczałem sekundy, kiedy to piekło wreszcie się skończy. Bezsilność mnie dobijała.
– Po co mi to pokazujesz?! – krzyknąłem.
– Wtedy mogłeś coś zrobić, ale stałeś jak duch – odparł Czapa.
– Chcę to naprawić!
– Za późno, musisz z tym żyć. Patrz – wycedził.
– Nie mogę!
– To wyjdź, ale złamiesz umowę.
Każde sapnięcie wąsatego typa i płacz Moniki słyszałem tak, jakby ktoś wbijał mi gwoździe w czaszkę.
Wreszcie drań skończył, doszedł na plecy dziewczyny, po czym warknął do niej:
– Umyj się i siedź cicho, bo pożałujesz.
Poczekał, aż pod prysznicem spłukała z siebie dowody, potem wyszedł. Słyszałem, jak Monika cicho płacze.
– Idź na korytarz, znajdź miejsce, gdzie wtedy stałeś – rozkazał chrapliwy głos.
Spełniłem żądanie. Kąt za szafą wyglądał dokładnie tak samo, jak wtedy.
– Bałeś się, że wykładowca cię zauważy?
– Wyrzuciłby mnie z wilczym biletem. Miał znajomości – odparłem.
– O co naprawdę chodziło? – drążył Czapa.
Zacisnąłem zęby. Po co ta menda wywleka stare brudy?
– Musiałem zaliczyć szkolenie. Udowodnić ojcu, że nadaję się do policji. I że nie stanę się taki, jak on – powiedziałem powoli.
Cisza świdrująca uszy. Jakby Czapa zastanawiał się, gdzie uderzyć. Potem znów usłyszałem jego chrapliwy głos:
– Wtedy mogłeś powstrzymać wykładowcę. Wystarczyło tam wejść. Albo później to zgłosić. Dostałby karę, a tak… Wierz mi, kto raz tego posmakuje, już się nie powstrzyma. Dopiero kilka lat później zginął w wypadku, miał sporo czasu…
– Znalazł się święty! – Nie wytrzymałem.
Zarechotał, po czym wycedził:
– Podobno to ty jesteś ten dobry. Poświęciłeś Monikę dla własnej wygody.
– Byłem młody, głupi. Gdyby ten facet chciał zabić, zrobiłbym coś, na pewno. Tysiące razy słyszałem o gwałtach, nawet w rodzinach – odparłem, zmęczony tą rozmową.
– Twoja Sylwia wytatuowała sobie kolibra na łopatce. Ładny. A nisko na brzuchu z prawej strony ma bliznę po wyciętym wyrostku. Mówisz, że gwałty często się zdarzają?
– Ty skurwysynu! Zostaw ją!
Rąbnąłem pięścią w szafę. Ręka nawet nie dotknęła mebla, przeszła na wylot.
– Jeszcze nie koniec tej przygody. Zobacz, co się stało rok później.
– Monika wcześniej odeszła ze szkoły – odparłem. – Pewnie znalazła inną pracę, kogoś poznała.
– Jesteś pewien? Sprawdź. A może wolisz się poddać?
– Zapomnij.
Nie rozumiałem, jakim cudem Czapa prowadzi swoją grę, ale nie miałem wyboru, dopóki więził Sylwię. Wróciłem do łazienki, która zmieniła się w klitkę, prysznic zajmował pół pomieszczenia.
Woda już przestała lecieć. W środku było cicho. Za cicho.
Powoli odsunąłem drzwi kabiny. Najpierw zobaczyłem krew, cały brodzik wyglądał tak, jakby ktoś pochlastał w nim wieprza. Rzeka czerwieni. Monika leżała w rogu z podciętymi żyłami.
Wmurowało mnie w podłogę. Przecież to niemożliwe, żeby przez tamto…
– Nie zdążyli jej wtedy uratować – powiedział Czapa. – Wiesz, dlaczego to zrobiła? Domyśl się.
Jeśli chciał, żebym poczuł się jak ostatni złamas, właśnie to osiągnął. Najgorsze, że już nic nie mogłem zrobić.
– Ciekawe, czy twoja słodziutka Sylwia będzie miała więcej szczęścia od tej dziewczyny? – Czapa dobijał mnie kolejnymi słowami. – Facet, u którego się zatrzymałem, bywa mało delikatny.
Paskudny rechot rozsadzał czaszkę. Los Sylwii zależał od tego monstrum. Bałem się, jak jeszcze nigdy w życiu. Byle szybciej ją odnaleźć! Rzuciłem się przed siebie.
– Masz rację, Pawełku, biegnij. Zostało ci coraz mniej czasu. – Ścigał mnie chrapliwy głos.
3.
Dopadłem drzwi obitych czerwonym materiałem. Były zamknięte, zamiast klamki miały dwie obręcze z kolczastego drutu. Wyważyłem przeszkodę barkiem.
Zobaczyłem duży pokój w moim mieszkaniu. Ta sama meblościanka, telewizor, stół. Siedziała przy nim Agata, moja żona. Czytała książkę. Jak zwykle. Stanąłem obok niej, zastanawiając się, co mam zrobić tym razem.
– Nie przeszkadzaj – warknęła. – Tylko nie włączaj znów tego głupiego telewizora.
Władcza i zimna. Jak zawsze. Po co Czapa mnie tu ściągnął? Tak, żona nie dawała mi od lat i czasem zatruwała życie, ale poza tym jakoś to trwało. Musiało, przecież byli chłopcy. Widziałem dużo gorsze rodziny.
– Pogadaj z nią, wtedy zobaczysz drzwi – mruknął Czapa.
Dotknąłem stołu, poczułem drewno pod palcami. Pomacałem się po ręce, po klacie. Tym razem nie byłem duchem.
– Gdzie chłopcy? – zapytałem żonę, siadając na krześle.
– Odwiozłam ich do mamy. Muszę się przygotować do zajęć.
Zapadła niezręczna cisza. Agata wciąż była ładna, ale z każdym dniem coraz bardziej odległa. Myślałem o Sylwii. Co ten popapraniec z nią robi?! Ręce same zacisnęły się w pięści.
– Zapytaj żonę, dlaczego cię olewała – zażądał Czapa. – Inaczej nie zobaczysz swojej księżniczki.
Tysiąc razy próbowałem się dowiedzieć i nic. Traciłem czas. Kiedy to się wreszcie skończy?! Nigdy nie pękłem, teraz też dam radę, ale ta dziwna sytuacja cholernie dręczyła.
– Dlaczego uciekasz ode mnie? – zacząłem. Byłem pewien, że żona znów się wykręci.
Zamknęła książkę. Popatrzyła z takim chłodem i pogardą, jak jeszcze nigdy wcześniej.
– Nudzisz mnie. Wyszłam za barana bez szkoły, zupełnie bez sensu. Miałam wyższe aspiracje.
Jej słowa łupnęły mnie niczym prawy sierpowy. Do ślubu wydawała się zadowolona.
– Nigdy nie mówiłaś.
– Cóż, rodzice nalegali, wszystkie koleżanki znalazły mężów. Przełknęłam, że jesteś głąbem. Marzyłam o dzieciach. Od początku miałeś ogromny defekt, żadnych manier, normalnych zainteresowań. Udawanie bohatera z pistolecikiem jest żałosne.
Spojrzała na mnie z wyższością. Kolejny raz poczułem, że bardzo chcę ją zostawić, przestać patrzeć na te zaciśnięte usta. Dość słuchania jak podnieca się własną mądrością.
– Gdybyś chociaż awansował, byłby mniejszy dysonans. Ja, już niemal z tytułem doktora, i ty, zwykły krawężnik. Ile wstydu się najadłam przez ciebie na uczelni! Każdego rażą twoje błędy językowe i prostackie zachowanie.
Nie dowierzałem, że to wszystko powiedziała. Mierzyłem ją wściekłym wzrokiem.
– Zimna suka ci się trafiła – drażnił Czapa. – Zapytaj, dlaczego uciekła z waszego łóżka.
– Mam to w dupie – warknąłem.
Nie podejrzewałem, że Agata okaże się taka wredna, chociaż wcześniej też nie było kolorowo. Dziwnie się zaczęło to wyzwanie.
– Dlaczego ze mną nie śpisz? – zapytałem.
– Nie widzę sensu – odparła. – Dzieci już mamy. Nie potrzebuję tego. Cóż, ludzie mają wyższe aspiracje. Nie to co ty, zboczeńcu.
Uśmiechnąłem się kpiąco. Pamiętałem, jak przed ślubem sama namawiała na łóżko i powtarzała, jaki jestem wspaniały. Wkurzała mnie coraz bardziej, ale myślałem o Sylwii, tylko ona się liczyła.
Zapadło milczenie. Dawno wyczerpaliśmy wszystkie tematy z Agatą.
– Zapytaj ją, czy to faktycznie była wpadka – zażądał Czapa. – Albo nie, nie warto, przecież obaj już wiemy, że z premedytacją cię w to wkopała.
Moje mięśnie napinały się, jakbym chciał zaatakować.
– Wiem, że masz dziwkę. – Agata przerwała ciszę.
– Zamknij się! Nie mów tak o niej! – Uderzyłem pięścią w stół aż zadudniło.
Żona popatrzyła na mnie zdziwiona. Dotąd zawsze jej ustępowałem, nie chciałem, żeby chłopcy słuchali awantur.
Mówiła dalej z ironiczną miną:
– Kimże jest ta twoja przyjaciółka? Panią lekkich obyczajów, dla której szczyt życiowych osiągnięć to praca w przytułku przy upośledzonych dzieciakach.
– Stul pysk! – Zerwałem się z krzesła, upadło z hukiem na podłogę. Miałem ochotę udusić Agatę.
– Rozwiodę się z tobą – odparła. – Dostanę wysokie alimenty, a synów już nie zobaczysz. Nie będą oglądali ojca dziwkarza i jego panienek.
Zaciskałem pięści. Dyszałem ciężko. Agata zamilkła, ale nadal uśmiechała się wrednie.
– No, dalej! – zachęcał Czapa. – Masz okazję się zemścić, odpłacić jej za wszystko. Zniszczyła ci życie, potraktowała jak śmiecia. Przeleć ją, potem zabij. Albo odwrotnie. Należy się, suce!
Wściekłość kipiała, szukając ujścia. Agata poniżyła mnie, wyśmiała, wdeptała w ziemię. Obraziła Sylwię. Potrzebowałem czegoś, co uciszy moją furię.
Wyobraźnia podpowiadała mi, że wystarczy zacisnąć palce na szyi żony.
– Nikt się nie dowie, pomogę ci schować ciało – kusił Czapa. – Będziesz wolny, wreszcie! Raz już stałeś jak łamaga i nic nie zrobiłeś. Pokaż, że masz jaja!
Złość buzowała we mnie, zmieniała się w furię, okrutną, bezlitosną siłę. Jakbym stawał się w dzikim zwierzęciem, które myśli tylko o tym, żeby zatopić kły w ciele ofiary.
Agata wykorzystała mnie, poniżyła. W myślach już ją dopadłem. Ten jej kpiący uśmiech i spojrzenie pełne wyższości! To samo od siedmiu lat. A ja, głupi, najpierw wmawiałem sobie, że mi się wydaje. Potem tylko spotkania z Sylwią pomagały mi to przetrwać.
Sylwia… I chłopcy, nie mogę ich stracić. Muszę zabić Agatę, żeby zakończyć grę? Coś mi tu śmierdzi. Poza tym nie mógłbym, mimo wszystko. Nie będę takim ścierwem, jak mój ojciec.
Kątem oka zobaczyłem drzwi. Zerwałem się od stołu, błyskawicznie pokonałem dystans do wyjścia. Chwyciłem klamkę, wybiegłem z pomieszczenia i ruszyłem skrzypiącymi schodami na górę. Wyciągnąłem broń. Czwarta sala stała przede mną otworem.
4.
Wszedłem do nieczynnego sklepu. Pierwsze promienie słońca wciskały się do zagraconego wnętrza. Mimo policyjnej kurtki czułem przejmujący chłód.
Był tam. Zarośnięty, cuchnący menel dotykał brudnymi łapami moją Sylwię. Leżała zakneblowana i związana na materacu, w zakrwawionym ubraniu. Odsłonił jej brzuch, przejechał długim paznokciem po skórze. Dziewczyna szarpała się, cicho jęcząc. Obok, na stole, dostrzegłem rzeźnicki nóż.
Dość tego! Zaraz wpakuję w skurwiela cały magazynek.
– Mówiłem, schowaj spluwę. – Menel odezwał się głosem Czapy. W tej samej chwili broń zniknęła.
Kolejna brudna sztuczka. Wściekłość wciąż buzowała we mnie, sięgnąłem po pałkę. Zatłukę skurwysyna! Ruszyłem na niego.
– Stój, porozmawiamy. – Podniósł rękę.
Grzmotnąłem z całej siły w niewidzialną ścianę.
– Przeszedłem wszystkie sale. Była umowa! – zawołałem.
– Dotrzymam jej. Oddam ci dziewczynę lub jej zwłoki. Wypuszczę ją żywą, jeśli spełnisz mój ostatni warunek. – Czapa wziął do ręki nóż, przyłożył do brzucha Sylwii.
– Czego chcesz?! – Obijałem się o niewidzialną ścianę, próbując ją sforsować.
Uśmiechnął się wrednie, po czym zachrypiał:
– Pozwól mi zamieszkać w twoim ciele, albo wypruję flaki słodkiej niuni.
Utkwił we mnie wzrok.
– Razem poznamy mnóstwo kobiet, dogłębnie – zarechotał. – Policjantowi każda zaufa. Wiem, wiem, przysięgałeś stać na straży porządku i bezpieczeństwa. Serio, wierzysz w to? Jeśli nawet… Przecież chodzi o nią.
Zrozumiałem, co się stanie, gdy dobijemy targu. Chyba że… Cholernie trudne. Nie miałem wyboru.
Czapa przejechał lekko nożem po brzuchu Sylwii, ślad wypełnił się kropelkami krwi. Dziewczyna miała niesamowicie przerażone oczy.
Wiedziałem, że on nie żartuje.
– Poczekaj! – zawołałem. – Uwolnij ją, wtedy się zgodzę.
– To rozumiem. – Wyszczerzył zęby. – Musisz powiedzieć wyraźnie.
– Pozwalam ci zamieszkać w moim ciele, kiedy wypuścisz stąd Sylwię – odparłem powoli.
– Umowa stoi!
Zadowolony jakby wygrał w totka, rozciął więzy dziewczyny. Wyciągnął knebel z jej ust. Wstała i patrzyła na Czapę przerażonym wzrokiem.
– Chcę się z nią pożegnać – powiedziałem.
– Proszę bardzo, umowa i tak już obowiązuje.
Niewidzialna ściana zniknęła, podszedłem do Sylwii. Drżała na całym ciele. Zdjąłem kurtkę i pomogłem jej założyć.
– Paweł, wyjdźmy razem. – Chciała się przytulić, ale nie pozwoliłem.
– Posłuchaj. Nigdy więcej mi nie otwieraj, zapomnij o mnie. Byłaś tylko zabawką do łóżka. Kocham żonę. A teraz spadaj.
Spojrzała na mnie zbolałym wzrokiem. Zaczęła płakać.
– Idź już. Wynocha! – zawołałem.
Pokręciła głową, potem pobiegła w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz.
Musiałem, kociaku.
Kiedy wyszła, usłyszałem świst. Kulisty obłok wystrzelił z piersi menela, a jego zwłoki upadły na podłogę. Mglisty pocisk uderzył we mnie z impetem, wniknął do środka. Zobaczyłem myśli Czapy, pełne krwi i szaleństwa. Jednak wciąż żyłem, to ja kierowałem swoim ciałem, on tylko w nim tkwił niczym nieproszony gość. Dobrze, zaczynajmy.
– Pieprzony idealista! – warknął Czapa w mojej głowie. – Znajdę sposób, niedługo to ja będę panem!
Milczałem. Sznur od zasłony wydawał się wystarczająco mocny. Odciąłem niepotrzebną część rzeźnickim nożem. Spojrzałem na sufit. Belka nade mną wyglądała na solidną.
– Co kombinujesz?! – zawołał Czapa.
– To, co należy – odparłem, zawiązując pętlę. Mój ojciec nie zrobiłby tego lepiej.
Sprawdziłem, sznur dobrze trzymał się belki. Stanąłem na stołku.
– Oszalałeś?! Chcesz zmarnować nasze możliwości?
Wiedziałem, że muszę znaleźć siłę, żeby włożyć głowę w pętlę, a potem przewrócić taboret. Wziąłem sznur w ręce.
Podobno przed śmiercią całe życie przelatuje przed oczami. Widziałem tylko jeden obraz: siedzę z Sylwią w naszym wspólnym mieszkaniu, obok bawią się moje bliźniaki. Żal rozrywał mi pierś, że to marzenie nigdy się nie spełni. Ale nie stanę się potworem.
– Przestań, dosyć, strasznie piecze! Dusi! – zawył Czapa.
Czułem jak się miota i walczy, targając szaleńczo moim ciałem.
Puściłem sznur, spadłem ze stołka i uderzyłem o podłogę. W tym samym momencie kulisty obłok wyskoczył ze mnie, jakby coś go wypchnęło. Mgła utworzyła ludzką sylwetkę.
– Jeszcze tu wrócę! W końcu coś spieprzysz, złamiesz się, a wtedy będziesz mój! – zawołał Czapa, po czym rozpłynął się w powietrzu.
Wstałem z podłogi. Ciągle żyłem. Usłyszałem brzęk tłuczonej szyby.
– No, znalazłem cię wreszcie! – Stasiek wyszczerzył zęby. – Dobrze, że twoja laska mi powiedziała.
Do środka wbiegła Sylwia, mocno przytuliła się do mnie.
– Tak się bałam, że on cię zabije – szepnęła.
Nadszedł czas na zmiany. Nigdy więcej chowania głowy w piasek.