Zaintrygowałaś mnie od samego początku. A nawet wcześniej – zanim się urodziłaś.
Chociaż… co ja plotę. Chyba myślę o siódmym października, ale przecież wcale nie wtedy przyszłaś na świat.
Ty byłaś martwa, a tamtego dnia cię wskrzesiliśmy.
*
Jeszcze w styczniu kierownik naszego zespołu, doktor Stefan Ciołkowski, zapierał się:
– Nie ma mowy. Nie będziemy przeprowadzać symulacji ludzkiego mózgu, nigdy.
Mówił jeszcze wiele rzeczy o problemach etycznych i moralności.
Ta gnida zmieniła zdanie, kiedy ministerstwo sztucznej inteligencji zaproponowało dotację w wysokości dziewięciuset milionów dolarów! Po ich ofercie twierdził już coś zupełnie innego:
– Następnym krokiem po testach na mózgach szympansa jest oczywiście mózg ludzki. To naturalny rozwój nauki. Europa nie może przecież zostawać w tyle za Chinami.
Prawdą było, że Azjaci już wtedy prowadzili szeroko zakrojone badania na polu wirtualizacji człowieka, chociaż nie wiedzieliśmy dokładnie, jak postępują ich prace.
Szybko okazało się, że tajna sekcja zespołu od dłuższego czasu wyszukiwała kandydatów do wirtualizacji, co ostatecznie pozbawiło mnie iluzji, że Ciołkowski przejmuje się jakimiś „problemami etycznymi”.
Potrzebny był, oczywiście, żywy mózg ludzki. O możliwie osłabionej aktywności, bo skaner miał ograniczoną wydajność. Mógł zapisać stany miliardów komórek, ale nie jednocześnie. Proces trwał mniej niż sekundę, a jednak w tym czasie normalny mózg ludzki zmieniał się w tak ogromnym stopniu, że stan neuronów zeskanowanych na początku nie miał już nic wspólnego z neuronami zeskanowanymi na końcu. Jeśli chcieliśmy otrzymać taką wirtualizację, która odpowiadałaby rzeczywistości w zadowalającym stopniu, należało znaleźć pacjentów w głębokiej śpiączce.
Wytypowano sześcioro takich ludzi: w każdym przypadku lekarze orzekli, że szansa na wybudzenie wynosi mniej niż jeden procent. Rodziny nie wyrażały zgody na odłączenie ich od systemu podtrzymywania życia, więc pacjenci wegetowali bez rokowań na poprawę swojego stanu.
Najwyraźniej podobne, ponure myśli pojawiły się w głowach ich krewnych, bo dopuszczono nas do „badań naukowych”. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że rodzinom nie wytłumaczono dokładnie, na czym te pieprzone badania miałyby polegać…
Przepraszam. Czasami ponoszą mnie emocje.
Do każdego kandydata wysłano kogoś, kto miał przeprowadzić dokładniejsze pomiary. Traf chciał, że zostałem wysłany właśnie do ciebie.
*
Przed wejściem na salę, na której leżałaś, przeczytałem kartę pacjenta.
Monika Comencini, lat 28, zapadła w śpiączkę w wyniku obrażeń odniesionych podczas wypadku lotniczego, czternastego grudnia 2064 roku. Farmakologiczne, elektrostymulacyjne i inne próby wybudzenia pacjentki nieskuteczne. Przed wypadkiem w pełni sprawna umysłowo.
Podałem kod uwierzytelniający, drzwi się otworzyły.
Nie zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Po czterech latach w śpiączce miałaś zdeformowane ciało, oddycharka na twojej twarzy wtłaczała powietrze do płuc, a skóra była niemalże biała jak papier. Zacząłem rozkładać elektrody pomiarowe.
A jednak coś w tej twarzy sprawiło, że zatrzymałem się na chwilę.
Tak krucha, tak wiotka…
Przyjechałem wykonać proste badania mózgu, które powinny zająć nie więcej niż pół godziny, ale ociągałem się i siedziałem na sali ponad godzinę. Dlaczego? Nie wiem. Niczego już nie wiem.
*
Okazało się, że Monika, którą kiedyś byłaś, wypadła w testach najlepiej.
W ciągu następnych miesięcy wielokrotnie skanowaliśmy „galaretkę”, jak mawia Andrew, nasz kognitywista. (Po co o tym wspominam? Straszna głupota. Przepraszam). Konstruowaliśmy model w pamięci komputera, ekstrapolując stany niektórych neuronów. Z technicznego punktu widzenia, wyzwanie nie było dużo większe niż praca nad wirtualnym szympansem, ale robota szła powoli.
Chyba wszyscy mieliśmy wątpliwości, czy to, co robimy, jest słuszne. Nie każdy naukowiec myśli wyłącznie o pieniądzach (chociaż nie ma co ukrywać, że większość zespołu błogosławiła ministra za dotację). Dyskretnie zasięgnęliśmy opinii wielu teologów, filozofów i etyków. Najczęściej były niepochlebne.
A jednak nie przerwaliśmy pracy.
W najczarniejszych momentach budziłem się w nocy i widziałem twoją bladą twarz. Podnosiłaś się z łóżka i mówiłaś „Zostawcie mnie w spokoju. To się nie skończy dobrze”. Czasem żałuję, że nie posłuchałem snów.
Szóstego października, kiedy model był już gotowy, doktor Ciołkowski polecił mi zadzwonić do twoich rodziców. Poinformowałem ich, że prawdopodobnie nie będzie potrzeba więcej skanów i badań.
– A więc… możemy już skrócić… cierpienia córki? – głos matki dziewczyny rwał się, widziałem, jak ociera łzy.
– Słucham?
– Przy… przysłużyła się nauce, tak?
– Tak, chyba można tak powiedzieć – odparłem ostrożnie.
– Dobrze. Dziękuję. Z całego serca dziękuję.
Rozłączyła się.
*
Nadszedł siódmy października. Nie próbowaliśmy uruchamiać wcześniej dużych fragmentów modelu jednocześnie. Za bardzo przerażała nas wizja ludzkiego mózgu pociętego na kawałki.
– Awatar w pełni sprawny, wizualizacja działa. Weryfikacja modelu zakończona, nie znaleziono poważnych wad neurologicznych – wyliczał komputer.
Postać leżała nieruchomo na łóżku w komputerowo wygenerowanym pokoju. Wewnętrzne części ciała stworzyliśmy na bardzo podstawowym poziomie, nie przejmowaliśmy się zanadto fizjologicznymi niuansami: bijące serce, oddychające płuca, krwiobieg, i tak dalej. Oczy i inne narządy zmysłów zostały jednak skopiowane z większą dokładnością, by zapewnić właściwą ilość sygnałów, kierowanych do mózgu, a sam mózg i reszta układu nerwowego były odwzorowane wiernie. Dokładnie skopiowaliśmy też wygląd zewnętrzny Moniki.
W pokoju umieściliśmy również prosty stolik, krzesło i wazon z kwiatami, a także kilka innych drobiazgów.
– Uruchomić model – polecił Ciołkowski. Wstrzymaliśmy oddech.
Symulacja ruszyła. Sygnały elektryczne popłynęły przez wirtualne neurony.
Pierś kobiety nie zaczęła się miarowo podnosić i opadać, była przecież pogrążona w głębokiej śpiączce. Wykres fal mózgowych wyglądał jednak bardzo podobnie do tego, który zmierzyliśmy u prawdziwej Moniki. Serce ruszyło: bardzo powoli, ale biło.
Krótkie oklaski. Wiadomo było, że prawdziwy cel dopiero przed nami.
– Teraz nadeszła chwila prawdy… Wybudzanie, faza pierwsza.
Do symulowanego krwiobiegu wpompowano stymulanty, złożone z zer i jedynek. Przez następne minuty nic się nie działo, wykres EEG nie zmieniał kształtu.
Wszelkie metody na wyciągnięcie pacjenta ze śpiączki, jakie znała medycyna lat sześćdziesiątych XXI wieku, wypróbowano na tobie już dawno temu i żadna nie przyniosła efektu. Ale my mieliśmy tę przewagę, że mogliśmy ingerować w sygnały płynące między neuronami bez pośrednictwa chemii, która była tylko ogólnym stymulatorem.
– Faza druga, tor pierwszy.
Niemal natychmiast powieki kobiety zaczęły gwałtownie mrugać, a bicie serca przyspieszyło kilkukrotnie. Wirtualne płuca zaczerpnęły powietrza – płytko, z trudem. Fale mózgowe oszalały.
– Chryste – szepnął ktoś.
– Przerwać! Faza druga, tor drugi.
Wykres uspokoił się, oddech pogłębił.
– Dobrze. Dobrze! Kate, co sądzisz?
– Zwiększać dawkę do trzykrotności przez godzinę. Albo dwie godziny – stwierdziła neurochemik, obserwując parametry.
Wiedzieliśmy, że wybudzanie potrwa, ale nikt nie zamierzał wychodzić z sali wirtualizacyjnej. Byliśmy zbyt podnieceni, żeby jeść, dlatego przyjęliśmy tylko po pastylce odżywczej i pogrążyliśmy się w dyskusji.
– Nadal tysiące rzeczy mogą pójść źle…
– Wera, przecież wiesz, że możemy uruchomić symulację od początku w każdej chwili.
To mówił Trevor, główny programista.
– Ale ja nie chcę jej przerywać.
– Kurwa, przerabialiśmy to już z milion razy. Wyłączanie symulacji nie oznacza morderstwa!
– Nie można zabić kogoś, kto w zasadzie już nie żyje – zauważyłem ponuro.
Trevor odwrócił się do mnie.
– Coś powiedział?
Zapadła cisza. Zrozumiałem, że nie jest dobrze. Zrelacjonowałem wczorajszą rozmowę z matką Moniki.
– Kurwa. Odłączą biedaczkę od aparatury – stwierdziła Weronika. – Adi… może powinniśmy ich przekonać, żeby…?
– Nie. Mają prawo decydować o losie swojego dziecka.
– Trevor ma rację – odezwał się zadumany Andrew. – To nie jest morderstwo, wręcz przeciwnie. To wskrzeszenie.
*
Twoje oczy otworzyły się po stu siedmiu minutach od początku wybudzania.
Byliśmy pochłonięci kłótnią o jakąś błahostkę, jak to mieliśmy w zwyczaju. Dopiero po chwili Andrew zerknął na monitor i zawołał:
– Ludzie! Patrzcie!
Umilkliśmy. Komputer wyświetlił obraz z symulowanego pokoju na głównym ekranie, zajmującym całą ścianę sali. Zafascynowani obserwowaliśmy, jak powoli unosisz rękę i przyglądasz się jej.
– Duch w maszynie – wymamrotała Weronika.
Nagle „duch” gwałtownie ożył. Zerwałaś się na równe nogi – co w rzeczywistym świecie nie byłoby możliwe, w modelu nie uwzględniliśmy jednak degradacji mięśni po czterech latach w śpiączce – i w panice zaczęłaś szukać drogi wyjścia.
Żadnej takiej drogi nie było, w ogóle symulacja nie obejmowała absolutnie niczego poza granicami pokoju, ale nie mogłaś o tym wiedzieć. Chociaż spodziewaliśmy się podobnej reakcji, sami o mało nie wpadliśmy w panikę, obserwując ekran.
– Zrób coś, odezwij się do niej! – kazałem Ciołkowskiemu.
Zostałem zmierzony groźnym spojrzeniem, jako że śmiałem mu wydać polecenie, ale mimo to włączył mikrofon i powiedział:
– Moniko?
Nie było żadnej reakcji. Przewróciłaś łóżko i szukałaś klapy w podłodze.
– Moniko? Słyszysz mnie? Pokażcie ośrodek słuchu – warknął.
W rogu ekranu pojawiła się mapa aktywności tego obszaru mózgu. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest zdecydowanie zbyt spokojny.
– Moniko!
Wykres nie zmienił się.
– Jest głucha! Kto sprawdzał płaty skroniowe?
– Nieważne, musimy dziewczynę jakoś uspokoić – szybko wtrącił się Trevor. O ile pamiętam, weryfikacja płatów skroniowych była właśnie jego zadaniem. – Piszmy na ścianie. Jeśli uszkodzenia są poważne, może nie będzie w stanie czytać, ale warto spróbować.
Plan został błyskawicznie zaaprobowany przez resztę zespołu. Poleciliśmy komputerowi wyświetlić prosty komunikat: „Moniko, jeśli widzisz te słowa, kiwnij głową”. Kiedy pojawił się na ścianie, przestałaś demolować pokój i rozejrzałaś się, przerażona.
A potem kiwnęłaś głową.
Wiwatowaliśmy, a tymczasem Andrew napisał drugi komunikat: „Powiedz coś!”
Zaczęłaś cofać się pod przeciwległą ścianę, gdzie leżało przewrócone krzesło i wazon. Pokręciłaś głową i uniosłaś dłonie do szyi.
Wtedy zrobiło mi się niewymownie przykro z powodu twojej bezradności.
– Jest niema i głucha… a jednak rozumie tekst pisany – mruknęła Weronika. – Mało prawdopodobne, żeby to była wada neurologiczna. Sam model musi być uszkodzony.
– Zatrzymać symulację – zarządził Ciołkowski. Zastygłaś w bezruchu.
Było tuż po północy. Tamtego dnia umarłaś jeszcze dwa razy.
*
– Niesamowite…
Nawet nie spaliśmy – plastry amfetaminowe na krótką metę niwelowały potrzebę snu. Patrzyliśmy na ostatni zapisany stan wirtualnego mózgu. Kolorowy hologram wypełniał całą salę: od zimnego błękitu w strefach nieaktywnych do gorącej czerwieni w najaktywniejszych. My wszyscy byliśmy zanurzeni w tym oceanie barw.
– Żaden z płatów skroniowych nie jest uszkodzony – mówił Trevor, robiąc zbliżenie na konkretny obszar. Czułem się trochę jak pasażer statku kosmicznego, który z nadświetlną prędkością przemierza jakąś fantastyczną mgławicę. – Ośrodek słuchu funkcjonuje prawidłowo, ale chyba nie dostaje informacji z nerwu…
– Popatrz na tę drogę, jest zupełnie martwa!
Przez kilka godzin szukaliśmy przyczyn twojej głuchoty. Kiedy z grubsza ustaliliśmy, co trzeba zmienić w modelu, zespół podzielił się na dwie grupy.
– Nie możemy pracować na aktywnym mózgu! Trzeba uruchomić symulację od zera, ale z poprawkami w odpowiednich miejscach – zapierał się Trevor.
– Ale symulacja już trwa, już żyje! Chcesz ją wyrzucić do kosza? To jest ludzka istota, do cholery! – krzyczała Weronika.
Z początku ja i Kate przychylaliśmy się do zdania Weroniki. W miarę jednak, jak dyskusja nabierała rozpędu, stopniowo oboje zrozumieliśmy, że to niebezpieczne – ingerowanie w żyjący, rozbudzony mózg mogło się skończyć tragicznie.
– Pamiętacie Benito? Chcecie powtórki z człowiekiem? – wypalił wreszcie Andrew.
Benito był szczurem, którego wirtualizowaliśmy kilka lat wcześniej. Po pierwszych testach okazało się, że cyfrowy model ma zaburzoną koordynację ruchową, i postanowiliśmy sprawdzić, czy można to zmienić w już rozpoczętej symulacji.
Model szczura „z poprawkami” po ponownym uruchomieniu siedział w bezruchu przez kilka minut, a potem rozpędził się i wyrżnął o ścianę. Zrobił tak jeszcze kilka razy, zanim nie wyłączyliśmy symulacji. Właśnie wtedy przekonaliśmy się, jak słabo rozumiemy przepływ sygnałów w szczurzym mózgu, o wiele przecież prostszym niż ludzki.
– Algorytmy rekonstrukcji ewoluowały od czasów Benito…
– Wera, wystarczy – powiedziałem łagodnie, ale stanowczo. – Ryzyko, że zrobimy z niej jeszcze większą kalekę, jest zbyt duże.
– Nie musimy wyrzucać pierwszej symulacji do kosza – dodała Kate. – Zapiszemy skan na dysku…
– Dobrze wiesz, że nigdy więcej go nie uruchomimy!
Nie mieliśmy pojęcia, co na to odpowiedzieć, więc milczeliśmy. Weronika była bliska łez. Powiodła wzrokiem po pozostałych, a kiedy zobaczyła, że nie ma już żadnych sojuszników, krzyknęła: – Dobra! Pierdolę was, m… – zawahała się, czy użyć tego słowa. – Mordercy! – wypaliła w końcu, po czym wybiegła z sali.
*
Z ciężkim sercem zabraliśmy się do wprowadzania poprawek. Dodaliśmy też klawiaturę i ekran w samym pokoju, żebyś mogła się z nami komunikować, gdyby nasze starania okazały się nieskuteczne.
Po kilkunastu godzinach wytężonej pracy model był gotowy. Uruchomiliśmy symulację od nowa i zastosowaliśmy tę samą procedurę wybudzania, co poprzednio. Kilka osób poszło się zdrzemnąć, ale nie ja.
Czekałem.
Tym razem obudziłaś się trzy minuty wcześniej. Przyjrzałaś się swoim dłoniom, potem powoli podniosłaś się z łóżka.
– Coś się zmieniło – zauważył Trevor. Zawołał cię po imieniu, ale znowu nie zareagowałaś. Gestem polecił wyświetlić wcześniej przygotowany komunikat: „Moniko, jeśli widzisz te słowa, powiedz coś!”. Spojrzałaś na ekran, zaciekawiona. Nie odezwałaś się ani słowem, podeszłaś natomiast do klawiatury i zaczęłaś pisać.
<Nie wiem, kim jesteście, ale opowiem wam o moim śnie. Byłam w podobnym pokoju do tego, tylko bez komputera. We śnie strasznie panikowałam i chyba wywróciłam wszystko do góry nogami…>
Trevor rozdziawił usta. Andrew wrócił z drzemki, zobaczył, co się dzieje, a potem pobiegł po Ciołkowskiego i Kate.
<Bo to był sen, prawda? Czy ja oszalałam? Nie ma chyba sensu pytać, gdzie jestem, skoro sami nie chcecie powiedzieć. Pamiętam, że samolot spadał, a potem byłam już tutaj.>
– Przecież… ona nie może mieć wspomnień z wczorajszej…!
<”Powiedz coś”? Próbuję, ale nie mogę. Tak jakbym chciała poruszyć palcem, którego nie ma. Miałam operację krtani? Czemu nie odpowiadacie?>
Reszta zespołu już się zjawiła, ale widziałem, że wszyscy są w zbyt wielkim szoku, żeby zareagować. Ktoś musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
– Komputer – odezwałem się i przeraził mnie ton własnego głosu: piskliwy, słaby, rachityczny. Odchrząknąłem. – Komputer, pisz: „Czy poza tym czujesz się dobrze?”
– Nie autoryzowałem… – zająknął się Ciołkowski.
<Tak, chyba tak. Nic mnie nie boli. Pamiętam, jak się nazywam. Monika Comencini, rodzice Hanna i Vieslavo. Byłam w śpiączce?>
– Jezu na kółkach – Trevor zerwał się z krzesła. – Jezu! Zatrzymajmy to, musimy się zastanowić, naradzić!
– Tak – zgodził się kierownik, dostrzegając szansę na odzyskanie jakiegokolwiek stopnia kontroli. – Zatrzymać symulację.
Znowu zamarłaś w bezruchu. Minęło kilka sekund i wszyscy zaczęli mówić jednocześnie.
– …pamięta pierwszą…
– …poprawki nic nie dały…
– …kwantowa dusza? splątanie…
– …to działa! Ludzie! Czy wy…
Ja milczałem. Patrzyłem na twoją twarz, nieruchomą jak na fotografii, i zastanawiałem się: czy naprawdę jesteś teraz nieświadoma? A może gdzieś jednak istnieje jakaś cząstka ciebie, która nadal myśli, nadal czuje? Gdyby uruchomić dwie symulacje jednocześnie, czy byłaby tam tylko jedna Monika?
Pięćset kilometrów dalej, w regionalnym hospicjum, twój ojciec właśnie odłączał zasilanie od systemu podtrzymywania życia, a łkająca matka gładziła cię po głowie. Obecni przy tym lekarze stwierdzili zgon kilka minut później.
*
Kiedy emocje opadły, sprawdziliśmy, czy ktoś nie grzebał w komputerze, wszczepiając Monice wspomnienia z pierwszej symulacji. Nikt nie powiedział tego głośno, ale podejrzewaliśmy, że Weronika mogła namieszać w modelu, żeby wzbudzić w nas wyrzuty sumienia. Okazało się, że nic takiego nie miało miejsca, i w efekcie i tak opadły nas wyrzuty sumienia, że obwinialiśmy Werę.
Uzgodniliśmy, że więcej nie będziemy ani resetować symulacji, ani grzebać w mózgu Moniki. Wszystkim potrzebny był porządny sen, dlatego wróciliśmy do domów, pozbywszy się plastrów, ale ja i tak długo nie mogłem zasnąć.
Gonitwa myśli w mojej głowie trwała przez kilka godzin. Rozmyślałem o śmiertelności, duszy, świadomości człowieka.
– Pokażmy się jej – zasugerowałem nazajutrz, kiedy rozważaliśmy, co robić dalej.
– Hm… wykonalne – ostrożnie odparł Trevor – ale dlaczego?
– Jeśli dziewczyna dowie się, że istnieje tylko w komputerze, może się całkiem załamać. Spróbujmy podtrzymać iluzję, że w tamtym świecie są inni ludzie. Jakieś animowane okno też mogłoby być niezłym pomysłem, kiedyś, w przyszłości.
Propozycja przeszła. Wgraliśmy szybko oprogramowanie do przesyłania obrazu i zainstalowaliśmy kamerę, ale Kate zauważyła:
– Niedobre miejsce. Jeśli mamy udawać pomieszczenie szpitalne, nie powinniśmy pokazywać sprzętu do wirtualizacji, to byłoby strasznie podejrzane…
Przesunęliśmy więc kamerę tak, że widać było tylko kilka monitorów, stołów i krzeseł. Potem uruchomiliśmy symulację, na razie bez włączonej transmisji obrazu. Zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, Trevor przejął inicjatywę i odpowiedział na ostatnie pytanie z wczoraj:
– Komputer, pisz: „Przez kilka tygodni”.
Zobaczyłem nieufność w twojej twarzy. Coś podejrzewałaś, prawda?
<Którego dzisiaj mamy?>
– Kurwa – zaklął kierownik. – Kiedy miała wypadek? Ktoś pamięta?
– Czternastego grudnia dwa tysiące sześćdziesiątego czwartego – odpowiedziałem trochę za szybko. Spojrzeli na mnie, ale nic nie powiedzieli.
– Komputer, pisz: „Ósmy stycznia. Nie bój się, już wszystko w porządku. Może chciałabyś nas zobaczyć, żeby przekonać się, że istniejemy naprawdę?”
<Jasne, z chęcią. Ale czemu nie przyjdziecie do pokoju? Jak długo jeszcze będę musiała tu siedzieć?>
– Transmisja obrazu – polecił Ciołkowski.
Pojawiliśmy się na twoim ekranie, a jednocześnie nasz ekran zmienił perspektywę, tak, że iluzja zwyczajnej wideorozmowy była pełna.
Ale kiedy nas ujrzałaś, od razu wiedziałem, że pomysł nie wypalił.
<Prawdę mówiąc, nie wyglądacie na lekarzy.>
Trevor milczał, zakłopotany. Nie mogliśmy teraz zatrzymać symulacji ani dyskretnie się naradzić. Spojrzałem na kierownika, a on niechętnie kiwnął głową.
– Komputer, pisz: „Jesteśmy specjalnym zespołem badawczym. Przenieśliśmy cię z poprzedniego szpitala, w którym przeszłaś operację krtani, ale przez lekkomyślność lekarzy zostałaś też zakażona groźną, antybiotykoodporną bakterią” – Przerwałem na chwilę, widząc, jak strach rozszerza twoje źrenice. W ogóle nie pomyślałem, jak zareagujesz na coś takiego.
Udowodniłem, że jestem zimnym, egoistycznym draniem. Strasznie cię przepraszam.
– „Wygląda na to, że sama nie jesteś podatna na chorobę, ale musisz przejść kwarantannę”.
<Rozumiem. Dostanę chociaż łącze internetowe? Czy mam siedzieć i patrzeć w sufit?>
– Da się zrobić? – zapytałem Trevora.
– Może…
– Komputer, pisz: „Spróbujemy to załatwić”.
<Jasne.>
Przygryzłaś wargę i odwróciłaś wzrok. Ciołkowski wkroczył do akcji.
– Komputer, pisz: „Damy ci teraz chwilę prywatności na przemyślenie wszystkiego. Za kilka minut wrócimy”. Wyłącz transmisję, zatrzymaj symulację. Dobra. Dobra… Napiszę do ministerstwa. Będą zachwyceni, kiedy zobaczą naszą podopieczną.
– Jeszcze za wcześnie na prezentacje, do cholery! I jak chcecie podpiąć tam internet? – zirytował się Trevor. – Dowolna strona powie Monice, że wcale nie była w śpiączce tygodnie, tylko lata! A jeśli zacznie kopać głębiej, może się wszystkiego domyślić! Kurwa! Adrian, co ty sobie wyobrażasz?!
– Może chociaż jakiś ograniczony dostęp? – zasugerowałem.
Znowu pochłonęła nas kłótnia. Przypatrywałaś się jej skamieniała, zawieszona między życiem a śmiercią.
*
Kiedy wróciłem do domu, postanowiłem zadzwonić do Weroniki. Odebrała, i już za to dziękowałem wszystkim bogom.
– Ona pamięta – wypaliłem od razu.
– Co?
– Monika. Druga symulacja, uruchomiona od stanu pierwotnego pamięta rzeczy, które działy się podczas pierwszej próby. Mówi, że miała sen.
Opowiedziałem pokrótce, co zaszło w ostatnich dniach.
– Chore – skonstatowała Wera. – Absolutnie popierdolone.
– Zgadzam się.
– Cała idea tego, tfu, projektu jest chora. Wyobraź sobie: budzisz się w pokoju bez drzwi, bez okien, a ostatnim, co pamiętasz, jest spadający samolot. Orientujesz się, że nic nie słyszysz i nie możesz mówić. Przecież to horror…
Wtedy poczułem, jak spadam w otchłań.
Weronika miała rację. Całkowitą. Jezu, co myśmy narobili?
*
Jeszcze tej nocy wróciłem do laboratorium.
Sam.
Nie włamałem się tam jak złodziej, moje DNA jest zapisane w systemie. Można też wejść w nocy, w minionych miesiącach nierzadko pracowaliśmy całą dobę. Bałem się trochę, czy ktoś nie wpadł na podobny pomysł, pracownia była jednak pusta.
Nie będę powtarzał naszej rozmowy. Nie chcę, żeby postronne osoby poznały jej treść.
„Dwa słowa” nie padły, ale i tak potem czułem się… nie wiem nawet, jak to opisać. Emocje kotłowały się we mnie jak w tyglu. Były tam lekkość i euforia, jakbym wracał z pięknego koncertu. Jednocześnie ogarniała mnie czarna rozpacz. Nie byłem jeszcze pewien, co czuję, ale i tak byłem skazany na porażkę. Jak można kochać kogoś, kto istnieje tylko jako zbiór bajtów?
Jeśli kryształ przetrwał transport, na pewno doskonale pamiętasz, co mówiliśmy. A jeśli jest uszkodzony, to pewnie i tak nigdy nie odsłuchasz wiadomości.
Czasami modlę się, żeby… żeby był. Bo egzystencja jako „duch w maszynie” jest straszna. Ale i tak nagrywam. Modlitwy rzadko bywają wysłuchiwane.
*
Jeden z asystentów wyłapał ciekawą plotkę: podobno Szanghaj nie tylko już dawno zwirtualizował ludzi, był nawet na etapie projektowania fizycznych awatarów, by cyfrowe kopie mogły żyć w rzeczywistym świecie.
Żywiołowo dyskutowaliśmy na ten temat, kiedy przyszedł do nas Ciołkowski. Miał nieobecne spojrzenie i poruszał się jakby w transie.
– Kierowniku? – nieśmiało odezwała się Kate. – Co się stało?
– Cofnięto dotację – wymamrotał.
A potem opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach.
– Okazuje się – wydusił wreszcie – że minister obiecał nam dziewięćset baniek, bo sam liczył na wirtualizację. Miał nowotwór trzustki. Zmarł wczoraj po południu. Wiceminister od razu stwierdził, że uważa nasz projekt za niemoralny i cofnął obietnicę. A ja… zaciągnąłem kredyt, żeby dokupić sprzęt… byłem pewien, że dotacja pokryje go z nawiązką…
– Czyli mamy przesrane – podsumował Trevor. – Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się o tym wcześniej. O jakiej sumie mowa?
– Dwadzieścia milionów – powiedział słabym głosem Ciołkowski. – Z odsetkami dwadzieścia sześć.
*
Wszyscy mówiliśmy sobie nawzajem, że to nic takiego. Pieniądze się znajdą. Jakiś bogacz, zainteresowany wizją nieśmiertelności, na pewno nas wspomoże.
Ale w głębi serca przeczuwałem, że prawda jest inna. Znalezienie sponsora w sytuacji, kiedy projekt trzeba utrzymywać w sekrecie przed opinią publiczną, było bardzo mało prawdopodobne. Byłaś skazana na odłączenie od zasilania.
Dlatego zgrałem całą symulację na kwarcowym dysku, który ukradłem, i potajemnie wyniosłem z laboratorium. Zapewne reszta zespołu szybko zorientowała się, co zrobiłem, bo nie jestem mistrzem w zacieraniu śladów.
Trudno.
Kupiłem bilet w jedną stronę na samolot do Szanghaju i nagrałem tę wiadomość podczas lotu. Lądujemy za pół godziny.
Na razie nie dopuszczam do siebie myśli, że to, co zrobiłem, to czyste szaleństwo. Nie wiem, gdzie szukać pracowni wirtualizacyjnej – nie wiem, czy ona w ogóle istnieje. Nawet jeśli istnieje, nie wiem, czy dam radę skontaktować się z ludźmi, którzy tam pracują i czy będą chcieli mnie wysłuchać.
Wiem jedno: zapiszę nagranie na krysztale. Symulacja zajęła większość miejsca, ale zostało go jeszcze trochę.
Jeśli nie dopuszczą mnie do samego laboratorium, może chociaż przyjmą kryształ, nawet ze względu na wartość naukową.
Mogę mieć tylko nadzieję, że się uda.