- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - To jest porąbane!

To jest porąbane!

Dziękuję za każdy komentarz. Miłej lektury. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

To jest porąbane!

Przez gęsty las, pogrążony w mroku nocy szła dziewczyna. Drogę oświetlał jej księżyc. Wiatr wył, łączył się z rechotem żab. Serce Elwiry biło jak oszalałe. Rozglądała się z przerażeniem. Poruszała się wzdłuż ścieżki, za wszelką nie mogła stracić jej z oczu. To była jej szansa na ratunek.

Nagle usłyszała stukot kopyt. Dziewczyna zrobiła krok w tył i ukryła się w krzakach.

Dostrzegła w blasku księżyca masywnego wierzchowca, a na nim młodego mężczyznę. Wstrzymała oddech. Musiała pozostać w bezruchu, nic nie powinno zdradzić jej pozycji.

Jeździec stanął. Widziała jak, jego oczy starają się przebić przez mrok. Zwęszył ją koń? Chyba tak. Mężczyzna zatrzymał wzrok na krzaku, za którym była ukryta. Pozostało jej już tylko jedno. Ucieczka!

Zerwała się do biegu, usłyszała za sobą głos:

– Nie uciekaj! Chcę ci pomóc.

W pędzie spojrzała za siebie, nie gonił jej. Odetchnęła z ulgą i wtedy poczuła ból. Na chwilę ją zamroczyło.

Musiała wyrżnąć głową w gałąź. Zaklęła pod nosem. Spróbowała wstać.

Bezskutecznie. Odczekała chwilę. Udało się. Była na nogach, od drogi dzieliło ją kilkadziesiąt kroków. To nie dużo, ale…

Znów ten mężczyzna. Stał i patrzył na nią. Zrobiła krok do tyłu. Zapomniała o gałęzi. Poczuła obtarcie na karku. Odskoczyła jak oparzona. Poślizgnęła się i boleśnie upadła na ziemię. Podczołgała się pod pień, chwyciła jakiś kij. Obcy zbliżał się do niej.

– Chcę ci tylko pomóc. – Głos mężczyzny brzmiał serdecznie. – Co robisz sama w lesie?

Może rzeczywiście chciał jej pomóc, co prawda znajomi mówili same złe rzeczy o tych stronach, ale przecież mogli się mylić. Co, jeśli później trafi na kogoś gorszego albo na dziką zwierzynę? Postanowiła zaryzykować.

– Szukam domu, zgubiłam się dziś rano.

Mężczyzna pokiwał głową w geście zrozumienia.

– Nazywam się Herbert i jeśli tylko pozwolisz, mogę cię zawieźć do najbliższej wioski.

Jego głos brzmiał tak łagodnie, że nie miała wątpliwości co do jego przyjaznych chęci. Odrzuciła kij i wstała.

– Czyli jedziemy? – zapytał mężczyzna.

Przytaknęła głową, taka szansa mogła się już nie powtórzyć.

 

***

 

Elwira siedziała przy długim stole i jadła placki. Właśnie się zastanawiała, dlaczego tak pochopnie uznała Herberta za porywacza, gdy usłyszała jego głos:

– Już czas! Niedługo księżyc będzie w pełni.

Dziewczyna spojrzała na niego zdezorientowana:

– To znaczy?

Nie usłyszała jednak odpowiedzi. Podszedł do niej młodzieniec, miał spuszczoną głowę, w rękach trzymał linę.

– Wystawisz ręce? – zapytał cicho.

W jego oczach dostrzegła głęboki smutek. Zrozumiała co się dzieje. Chcieli ją związać. Nie mogła na to pozwolić. Odepchnęła młodzieńca i skoczyła do drzwi. Zrozpaczona nacisnęła na klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły. Do jej uszu dobiegł wściekły głos Herberta:

– Dawaj mi tę linę nieudaczniku. Sam ją zwiążę.

Obróciła się, mężczyzna wziął linę i szedł w jej kierunku.

– Co ty robisz? – krzyknęła przeraźliwie przez łzy.

Mężczyzna nie zwrócił uwagi na jej głos ani na płacz. Podszedł do drzwi, związał ją, następnie użył klucza i wypuścił na zewnątrz.

 

***

 

Stała zdezorientowana na placu porośniętym trawą. Z okien patrzyli na nią przerażeni ludzie. Czuła, że niedługo musi wydarzyć się tu coś strasznego.

Nagle z domu, który przed chwilą opuściła, wybiegł młodzieniec. Ten sam, który próbował ją niedawno związać. W rękach trzymał łuk i kilka strzał. Herbert wyjrzał na zewnątrz i krzyczał za chłopakiem:

– Wracaj ty przeklęty robaku!

Młodzieniec nie zważał na głos mężczyzny. Dobiegł do Elwiry. Wbił groty w ziemię, uwolnił dziewczynę z krępujących więzów i zwrócił się do dziewczyny:

– Mamy jeszcze kilkanaście minut.

– Zanim co?

– Zanim on się pojawi. – Spojrzał w stronę domu. – Herbert też się go boi. Zobacz, nawet do nas nie wyjdzie. Chodź tutaj!

Elwira czuła, że próbuje dodać otuchy jej i sobie. On też się trząsł. Uspokoiła oddech i zapytała:

– Kim jest?

Młodzieniec przełknął ślinę i drżącym głosem odpowiedział:

– Ten co po nas przyjdzie? On jest, on… – nie mógł dokończyć zdania.

– Widziałeś go już kiedyś?

Przytaknął głową. Myślała, że już więcej się od niego nie dowie, ale po dłuższej chwili dodał:

– Wiele razy.

Nagle zobaczyła jak kamień przelatuję nad ich głowami. Spadł w krzaki, powodując cichy szelest. Nim zdążyła ostrzec towarzysza, ten wykonał obrót i odruchowo wypuścił cięciwę. Grot wbił się w pień drzewa.

Natychmiast z drugiej strony wyskoczyła ogromna bestia. Poruszała się jak człowiek. Całe jej cielsko było owłosione, a kły błyszczały złowrogo w świetle księżyca. Odtrąciła młodzieńca i złapała dziewczynę. Chwilę później znikła w krzakach. Elwira usłyszała jeszcze świst strzały. Wierzgała nogami, biła i gryzła, lecz to nic nie dawało. W pewnym momencie usłyszała głos:

– Czy możesz przestać?

Nie mogła w to uwierzyć, ta bestia do niej przemówiła. Na chwilę, pod wpływem szoku zaprzestała prób uwolnienia.

– Dziękuję. Te praktyki były dość irytujące. To u was taka tradycja?

Elwira tylko coś niezrozumiale wyszeptała. Stwór zatrzymał się.

– Niemożliwe, przysiągłbym, że wy ludzie potraficie mówić – zrobił chwilę przerwy, po czym kontynuował. – I co ja teraz z tobą pocznę? Nawet nie wiem, gdzie mieszkasz.

Postawił dziewczynę na ziemi. Rozłożyła ręce bezradnie, chciała uciec, ale nogi jej na to nie pozwalały.

Bestia rozejrzała się i cicho zapytała:

– Gdzie mieszkasz?

– Miasteczko nad rzeką Wijrą – zdołała wyszeptać odpowiedź.

– Nie mamy dużo czasu.

To powiedziawszy, stwór podbiegł i już miał złapać dziewczynę, gdy ktoś w niego wpadł, powalając na ziemię. Wróg wyglądał prawie tak samo, jak jej towarzysz, lecz był nieco większy. Po chwili tarzania się w trawie stanęli na tylnych nogach. Z tej pozycji zadawali ciosy znacznie celniej.

Przez chwilę obrońca Elwiry spychał wroga, ale sytuacja szybko się odwróciła. Wróg przymierzał się teraz do silnego ciosu. Zaatakował, pazury jedynie lekko otarły się o skórę obrońcy. Mniejsza bestia wykorzystała ten moment, ugryzła zębami wysuniętą łapę. Wróg zawył z bólu. Nie zdołał obronić się przed kolejnym ciosem, upadł pod drzewem, na jego krtani zacisnęła się łapa.

– Ostatnie słowa? – zapytał wygrany.

– Zginiecie obaj – wycharczał przeciwnik, czując, jak pazury przebijają się przez jego klatkę piersiową.

– Coś jeszcze?

– Tak, chcę… – nie zdążył dokończyć, osunął się bezwiednie na ziemię. Krew zaświeciła w blasku księżyca.

Dziewczyna drżała. Bestia zbliżyła się do niej i powiedziała:

– Przepraszam… Nie miałem wyjścia… To straszne… Wiem… On zabił setki ludzi.

Elwira, tylko kiwnęła głową.

– Powinienem odstawić cię do domu… Jak to było?… Tak, już pamiętam. Nad rzeką Wijrą. Czy mogę?

Przytaknęła i wtedy powietrzę przeszył świst. Bestia padła na ziemię z głową przeszytą grotem. Struga krwi spłynęła do stóp Elwiry.

– To jest porąbane! – wrzasnęła dziewczyna i zemdlała.

 

***

 

Do swojego trofeum zbliżył się mężczyzna z kuszą, gdy nagle usłyszał czyjś krzyk:

– Zostaw ją ty potworze!

Zobaczył młodzieńca z łukiem. Podniósł kuszę, przymierzył, po czym krzyknął:

– Jeśli strzelisz, to niechybnie zginiesz.

– Współpracujesz z Bestią? Co zrobiłeś z dziewczyną?

Myśliwy uśmiechnął się.

– Zabiłem bestię, a dziewczynę uratowałem.

Mężczyzna ruszył w kierunku łucznika.

– Dzięki…

Młodzieniec nie zdążył dokończyć, bełt wbił się w jego klatkę piersiową. Upadł na ziemię. Dziewczyna akurat otworzyła oczy, przed sobą zobaczyła, jak mężczyzna potknął się o korzeń i upadł, nadziewając się na pazury zdechłej bestii.

– To jest porąbane! – wrzasnęła i zemdlała.

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Krótko mówiąc – doceniam rozwiniętą wyobraźnię i próbę przedstawienia pewnej wizji, ale poza tym tekst nie zachwycił. A dlaczego? W szczegółach…

Przez gęsty las, pogrążony w mroku nocy szła dziewczyna.

“Pogrążony w mroku nocy” to niewyraźne wtrącenie, domknąć przecinkami obustronnie albo wcale.

Wiatr wył, łączył się z rechotem żab.

Łączył się? Dziwne, to raczej niespójne dźwięki.

Serce Elwiry biło jak oszalałe.

Nie bardziej naturalnie byłoby najpierw ją zdefiniować imieniem (”Elwira szła przez gęsty las…”), a potem opisywać jako dziewczynę?

Poruszała się wzdłuż ścieżki, za wszelką nie mogła stracić jej z oczu. To była jej szansa na ratunek.

Chyba miało być “za wszelką cenę”. Poza tym trudno wytłumaczalne: jeżeli przed kimś uciekasz czy się ukrywasz, a z grubsza znasz kierunek wędrówki, lepiej unikać wytyczonych ścieżek.

Nagle usłyszała stukot kopyt. Dziewczyna zrobiła krok w tył i ukryła się w krzakach.

Raczej niepotrzebne “dziewczyna”, wiadomo, że o nikim innym nie mówisz w tym miejscu.

Dostrzegła w blasku księżyca masywnego wierzchowca

Kalka z angielskiego massive (nie mówię, że mnie się nie zdarzało). Po polsku masywny to przede wszystkim “mający mocną, solidną konstrukcję, budowę”, raczej nie powinno być stosowane do organizmów, a jeżeli nawet – to baobab czy inny waleń, coś naprawdę imponującego. Wierzchowiec może być ogromny, tęgi, postawny…

nic nie powinno zdradzić jej pozycji.

Nie myśli się przy użyciu takich fraz. Nagłe wplecenie nomenklatury wojskowej odbieram jako niespójność stylistyczną.

Widziała jak, jego oczy starają się przebić przez mrok.

Zbędny przecinek, poza tym lepiej “przebić mrok”.

Zerwała się do biegu, usłyszała za sobą głos

Prosiłoby się o imiesłów: w zależności od zamierzonego przez Ciebie następstwa czasów “zrywając się” albo “zerwawszy się”.

W pędzie spojrzała za siebie, nie gonił jej. Odetchnęła z ulgą i wtedy poczuła ból. Na chwilę ją zamroczyło.

Musiała wyrżnąć głową w gałąź.

Nie wiem, czy pragniesz osiągnąć efekt komiczny, a to tak oczywiste, że niczym z dowcipu:

Stirlitz biegł po ciemku przez las, nie patrząc przed siebie. Nagle odczuł ból głowy i zamroczenie.

Gałąź, pomyślał Stirlitz.

od drogi dzieliło ją kilkadziesiąt kroków. To nie dużo, ale…

Z nielicznymi wyjątkami przecinki z “nie” piszemy łącznie, więc “niedużo”.

Znów ten mężczyzna.

Czemu “znów”? Przecież jest tu ciągłość, nie pojawił się drugi raz, tylko jest obecny przez cały czas.

Poczuła obtarcie na karku.

Lepiej “otarcie”, ale to ogółem brzmi tak, jakby zdarła sobie skórę z karku wcześniej, a teraz dopiero poczuła adekwatny do tego piekący ból. Chcesz raczej napisać, że dotyk poczuła (tej gałęzi).

Podczołgała się pod pień, chwyciła jakiś kij.

Proponuję “w stronę pnia”.

Może rzeczywiście chciał jej pomóc, co prawda znajomi mówili same złe rzeczy o tych stronach, ale przecież mogli się mylić.

Nie wystarcza jako motywacja wcześniejszego opisu zachowania bohaterki, kiedy to walczyła o “szansę na ratunek”. Tekst wydawał się wskazywać, że grozi jej rzeczywiste i określone niebezpieczeństwo, nie tylko niejasne obawy.

– Szukam domu, zgubiłam się dziś rano.

A jeżeli zgubiła się rano w pobliżu domu (co nie wystawia najlepszego świadectwa jej orientacji przestrzennej, ale niemożliwe nie jest), to nie wiadomo, o jakich “tych stronach” mówili jej znajomi. Przecież to powinny być jej (i ich) własne “strony”. Może gdyby dopiero co się przeprowadziła i słuchała opinii o swojej nowej okolicy zamieszkania, ale poza tym nic w tekście nie wskazuje na taki przebieg zdarzeń. Może tu miało być “szukam drogi do domu”?

– Nazywam się Herbert i jeśli tylko pozwolisz, mogę cię zawieźć do najbliższej wioski.

Przecinek przed “jeśli”, to znów wtrącenie.

Jego głos brzmiał tak łagodnie, że nie miała wątpliwości co do jego przyjaznych chęci.

Przyjaznych chęci tego głosu?

Przytaknęła głową

“Kiwnęła głową” albo “przytaknęła”, ale nie taka mieszanka.

Elwira siedziała przy długim stole i jadła placki.

Można by zaspokoić ciekawość gastronomiczną czytelnika i opowiedzieć coś o tych plackach – słodkie, pikantne, ziemniaczane, z omastą…? Trochę szkoda wprowadzać element scenografii, a zbyt mało o nim powiedzieć, aby się dawał wyobrazić.

Właśnie się zastanawiała, dlaczego tak pochopnie uznała Herberta za porywacza, gdy usłyszała jego głos

To zdanie wydaje się sugerować, że Herbert nie przebywa w tym samym pomieszczeniu, a to przecież nieprawda.

Podszedł do niej młodzieniec, miał spuszczoną głowę, w rękach trzymał linę.

Mimochodem wprowadzasz nową postać, aż można pomyśleć, że to kolejne określenie Herberta. Skąd tam się nagle wziął jakiś młodzieniec? Radziłbym pokazać, jak się pojawia, i scharakteryzować go choćby paroma słowami.

w rękach trzymał linę.

– Wystawisz ręce? – zapytał cicho.

W jego oczach dostrzegła głęboki smutek. Zrozumiała co się dzieje. Chcieli ją związać.

Rękach – ręce, brzmi nieporadnie. Przecinek przed “co”. I cała ta scena… Przypominam sobie, że kiedyś, wiele lat wtedy nie miałem, zostałem uznany za podwórku (słusznie zresztą) za nieumiejącego się bawić intelektualistę, bo w podobnej sytuacji nie podałem rąk. Reszta podawała, ale za drugim razem już orientowała się w sytuacji. Mieliśmy i takiego agenta, który połapał się dopiero po trzech czy czterech próbach (a może po prostu lubił być wiązany, kto go tam wie). W każdym razie już po krótkim czasie i w młodym wieku wszyscy na podwórku wiedzieli, co ma nastąpić, gdy ktoś podchodzi do ciebie z kawałkiem sznurka i każe podać ręce. Jeżeli więc jawnie pokazujesz, jak bohaterka dochodzi do tego drogą procesu myślowego, niestety sugerujesz, że ktoś tutaj jest ciężko zapóźniony w rozwoju – albo ona, albo czytelnik.

Zrozpaczona nacisnęła na klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły.

Chybione następstwo zdarzeń – zrozpaczona to mogła być dopiero wtedy, gdy się zorientowała, że drzwi nie ustępują.

– Dawaj mi tę linę nieudaczniku.

Przecinek przed wołaczem.

Podszedł do drzwi, związał ją, następnie użył klucza i wypuścił na zewnątrz.

Fatalnie sformułowane zdanie. Związał, a potem wypuścił? “Wypuścić” to jak “uwolnić” – chyba raczej należałoby powiedzieć, że ją wypchnął lub wyrzucił na zewnątrz. Opisałbym też szerzej, w jaki sposób ją związał, że mogła potem zostać wypchnięta i stać na placu, ale nie mogła się samodzielnie uwolnić. Jeżeli tak to sobie wyobrażasz, możesz po prostu napisać “związał jej ręce za plecami” (zresztą wcale nie tak łatwo zrobić to tak, aby ofiara się zaraz nie wyswobodziła), możesz też wysilić się na dowolny bardziej złożony opis. Tymczasem “użył klucza” brzmi groteskowo, moim zdaniem akt otwierania drzwi można pozostawić w domyśle.

Nagle z domu, który przed chwilą opuściła, wybiegł młodzieniec.

Sama go nie opuściła.

– Wracaj ty przeklęty robaku!

Przecinek przed “ty” (jak wyżej, grupa wołacza).

uwolnił dziewczynę z krępujących więzów

Tym razem trzeba posłużyć się dodatkowym zaimkiem: z krępujących ją więzów. Inaczej dałoby się pomyśleć, że te więzy krępują (abstrakcyjnie, psychologicznie) wszystkich obecnych. Co zresztą prawdopodobne, ale wymagałoby rozbudowy sceny.

Elwira czuła, że próbuje dodać otuchy jej i sobie.

W tej konstrukcji trochę niejasne, kto próbuje. Można by tak: wyczuła próbę dodania otuchy

Przytaknął głową.

Znów ten sam błąd.

Nagle zobaczyła jak kamień przelatuję nad ich głowami.

Przecinek przed “jak” i usunąć przypadkowe “ę”.

Spadł w krzaki, powodując cichy szelest.

Nie użyłbym tu słowa “spadł”, może raczej “wylądował w krzakach”?

Nim zdążyła ostrzec towarzysza, ten wykonał obrót i odruchowo wypuścił cięciwę.

Lepiej “obrócił się odruchowo i wypuścił cięciwę” – niemożliwe, aby obrót był celowy i przemyślany, a strzał odruchowy. Poza tym “wypuszcza” się strzałę, a cięciwę przeważnie się “puszcza” lub “spuszcza”.

Wierzgała nogami, biła i gryzła

Czym innym wierzgać nader trudno.

Na chwilę, pod wpływem szoku zaprzestała prób uwolnienia.

Przecinek po “szoku”, domknięcie wtrącenia.

– Niemożliwe, przysiągłbym, że wy ludzie potraficie mówić

“Ludzie” to także dosyć wyraźne wtrącenie, wydzieliłbym obustronnie przecinkami.

Po chwili tarzania się w trawie stanęli na tylnych nogach.

Powiadasz wcześniej, że te bestie poruszały się po ludzku, więc czemu na “tylnych” nogach?

Przez chwilę obrońca Elwiry spychał wroga, ale sytuacja szybko się odwróciła. Wróg przymierzał się teraz do silnego ciosu.

“Spychał” nie funkcjonuje jako uniwersalna metafora uzyskiwania przewagi w walce, spychać można w konkretnym kierunku. I dwa razy “wróg” w zbyt krótkim odstępie.

Mniejsza bestia wykorzystała ten moment, ugryzła zębami wysuniętą łapę.

Jak wyżej, czym innym gryźć niepodobna.

– Ostatnie słowa? – zapytał wygrany.

Lepiej “zwycięzca”.

– Tak, chcę… – nie zdążył dokończyć, osunął się bezwiednie na ziemię.

Skoro już wcześniej upadł pod drzewem, nie musiał się teraz osuwać. Prawdopodobnie też “bezwładnie”, a nie “bezwiednie”.

Elwira, tylko kiwnęła głową.

Zbędny przecinek.

Przytaknęła i wtedy powietrzę przeszył świst.

Zbędne “ę”.

Bestia padła na ziemię z głową przeszytą grotem.

Grotem czy bełtem, skoro strzał był oddany z kuszy? I tęga ta kusza musiała być, jeżeli “przeszyła” głowę bestii (którą wyobrażam sobie jako zbliżoną do niedźwiedzia), czyli przeszła na wylot, dwukrotnie przebijając czaszkę – potrzeba by chyba karabinu przeciwpancernego.

– To jest porąbane! – wrzasnęła dziewczyna i zemdlała.

Pisząc z perspektywy narratora wszechwiedzącego, że zemdlała, wykluczasz możliwość interpretacji, jakoby to wszystko było tylko jej snem – czy na pewno takie było zamierzenie?

– Zostaw ją ty potworze!

Jak poprzednio, przecinek przed “ty”.

Zobaczył młodzieńca z łukiem. Podniósł kuszę, przymierzył

Na miejscu tego z łukiem nie czekałbym, aż tamten przymierzy…

– Współpracujesz z Bestią?

Wielka litera wydaje się nieuzasadniona.

bełt wbił się w jego klatkę piersiową.

Kalka strukturalna z angielskiego. Po polsku właściwiej byłoby “bełt wbił mu się w klatkę piersiową” (albo po prostu: “między żebra”).

Upadł na ziemię. Dziewczyna akurat otworzyła oczy, przed sobą zobaczyła, jak mężczyzna potknął się o korzeń i upadł

Dwa razy “upadł” w krótkim odstępie. Możesz też określić go jako kusznika, abyśmy nie musieli się zastanawiać, który tym razem mężczyzna.

– To jest porąbane! – wrzasnęła i zemdlała.

Rozumiem, że to świadome powtórzenie. A po co na końcu kilka dodatkowych pustych linii?

 

Podsumowując – z pewnością jest tu pewien potencjał, ale potrzeba jeszcze bardzo wiele pracy. Dostrzegam zarys koncepcji, że Elwira nikomu nie ufa, choć krzywdy jej nie chcą zrobić; koncepcja ta jednak nie wybrzmiewa, kiedy wszyscy poza nią sprawnie się nawzajem wymordowują bez podania racji – chyba rzeczywiście nie należało im ufać? Oprócz tego trudno wyłowić z chaosu scen zmieniających się niczym w mrocznym kalejdoskopie jakąkolwiek logikę świata, zarazem fabuła wydaje się jednak zbyt jednolita, aby przyjąć ją za utrzymaną w duchu czystego nonsensu. Jak wspomniałem, najbardziej kuszącą interpretacją wydało mi się uznanie tego tekstu za opis literacki koszmarnego snu, możliwość tę jednak przekreślają wzmianki o omdleniu bohaterki. Nie da się ukryć, że wykazane powyżej niedociągnięcia językowe również nie pomagają w odbiorze, zatem poprawa tego stosunkowo prostego aspektu powinna przynieść wyraźną korzyść.

Pozdrawiam i życzę owocnego rozwoju literackiego!

Hej. Przeczytałem i nie zabolało mnie to. Usterek technicznych jest sporo, ale większość wskazał już mój przedmówca.

Podoba mi się początek, do momentu związania i wystawienia za drzwi jako potencjalnej ofiary. Jest tu parę luk logicznych, jak wspomniane już “szukanie domu” w obcych dla siebie stronach, ale ten fragment ma ręce i nogi. Mnie zaciekawiło co będzie dalej. Niestety potem akcja sypie się jak z opróżnianego silosu zbożowego. Ktoś rzuca kamieniem, gadająca bestia wyskakuje z krzaków, łapie dziewczynę i ucieka (w co ją łapie? pod pachę? w zęby? wiezie ją na barana?), ma niego wyskakuje inna bestia, potem kusznik, potem łucznik na kusznika, potem kusznik zabija łucznika, bo tak. To istotnie jest porąbane :-) Zbyt szybko, zbyt chaotycznie, zbyt niedopracowane, jak na mój gust. Ale jak wspomniałem, pomysł naprawdę zaciekawił. Powodzenia!

Widzę, że tekst jest opatrzony tagiem “absurd”, więc zakładam, że całośc miała byc swego rodzaju żartem i potencjał komiczny ma. Niestety mam wrażenie, że w tym szaleństwie nie ma metody, za dużo chaosu i niespójności. Chyba że takie było założenie, że czytelnik ma się od połowy tekstu czuc zagubiony :)

Hmm, też sądzę, że autor chciał osiągnąć efekt komiczny, ale mam wrażenie lekkiego przedobrzenia. Dziewczyna gubi się w lesie, ratuje ją jeden facet, który okazuje się tym złym, potem młodzieniec pomaga jej uciec, ale dziewczyna zostaje porwana przez jedną bestię, która okazuje się przyzwoita, ale pojawia się druga bestia, potem mężczyzna z początku, na koniec młodzieniec, który ginie. Gdyby to miało jeszcze jakiś logiczny ciąg, czyli od jednego złego do drugiego, albo zły na przemian z młodzieńcem, czytelnik nie gubiłby się, ja dziewczyna w lesie. Mam przy tym wrażenie niespójności narracyjnej. Zaczynasz horrorem, przechodzisz w klasyczną bajkę, by skończyć na absurdzie. Za dużo tego dobra.

To było trochę porąbane i trochę mi się podobało, ale wyczuć można tutaj niedopracowanie. Taki tekst może być perełką, ale nie może w nim być wtedy błędów i narracja musi być trochę bardziej spójna. Generalnie pomysł fajny, ale wykonanie kuleje. Nie było tragicznie, ale tekst tego typu wydaje się być bardziej wymagający. Im bardziej gmatwasz historię, tym bardziej przekaz powinien być przejrzystszy i przede wszystkim pozbawiony błędów. Następnym razem poproś o betę, ktoś przepracuje z tobą ten tekst i poprawisz swój warsztat, a wtedy taki prosty czytelnik (jak ja) będzie mógł się tylko zachwycać.  

Próbuj, pisz, poprawiaj i dawaj następne, bo potencjał jest! 

Nie będę powtarzać zarzutów przedpiśców, bo się z nimi zgadzam. Uważam też, że jest tu potencjał na zabawniejsze opowiadanko, gdybyś napisał je lepszym językiem i lepiej skonstruował ten absurdalny łańcuch wypadków, oraz kwitował każdą przygodę refrenem o porąbaniu.

Jest też trochę przegadane, mimo że bardzo krótkie. To jest de facto skecz i rozciąganie fabuły źle jej robi. Przejścia między kolejnymi “oprawcami” powinny być płynniejsze, bardziej logiczne i lepiej powiązane; najlepsze jest to z pazurami bestii.

Początek istotnie szwankuje z tym imieniem znienacka (znienacek imieniem Elwira), podobnie jak zbyt drobiazgowe opisy.

Niemniej potencjał jest.

Cóż, Anonimie, to faktycznie jest porąbane, a i wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. :(

Cześć, dzięki wszystkim za komentarze. Obciecuję, że do wszystkich porad się zastosuję. 

Nowa Fantastyka