Fantasis późno odkryła swoje powołanie.
Początkowo myślała, że pójdzie w stronę zawodu taty. W końcu dogadywali się nie najgorzej, a myśl o pracy w biznesie snów całkiem ją bawiła. Ojciec zajmował się stroną techniczną – w produkowanych w rodzinnej firmie snach był scenografem, odpowiedzialnym za tworzenie wszelkich przedmiotów nieożywionych, Mogłoby się wydawać, że w porównaniu z braćmi miał prostą pracę: w końcu nie musiał, jak szef efektów specjalnych, Fobetor, zajmować się kreowaniem wizji niezwykłych istot, które ludzie widywali we śnie, ani, jak główny aktor, Morfeusz, ciągle zmieniać postaci i tworzyć materii snów. Ale spróbujcie wyobrazić sobie sen bez tła, bez miejsc, kamieni, drzew i nieba…
Dziadek Hypnos, główny reżyser w firmie, był wielkim zwolennikiem włączenia Fantasis w rodzinne plany.
– Kolejna bogini snów w rodzinie to by była dobra wiadomość. Przydasz się, dodasz młodzieńczego ducha – powiedział, poprawiając czarne skrzydła. – No i uzupełnisz ciotkę Ojzys, bo bogini depresji niekoniecznie sprawdza się we wszystkich możliwych kobiecych rolach. Morfeuszowi z kolei one wychodzą świetnie, ale nawet on nie udźwignie wszystkich postaci we wszystkich snach.
Siedzieli razem przy stole, babcia Pasithea nalewała wszystkim makowej herbatki. Czekali jeszcze tylko na stryja Tanatosa, który obiecał zerknąć na najnowszy, nieukończony jeszcze projekt. Bracia zgodnie doszli do wniosku, że przy serii koszmarów zatytułowanej „III wojna światowa” nie obejdzie się bez konsultacji z bogiem śmierci.
– No okej, spróbuję – mruknęła Fantasis bez przekonania. Od dzieciństwa uwielbiała wyobrażać sobie, jak wygląda świat pod słońcem i marzyła o podróżach. Ojciec bywał na górze rzadko i głównie nocami. Mama, Femis, z kolei rzadko bywała w domu, bo po ślubie nie rzuciła pracy w sekretariacie własnej matki, Pejtho, Cóż, bogini namowy i przekonywania była równie rozchwytywana, jak przed wiekami. Nie mogła jednak obyć się bez pomocy, ergo Femis, specjalistka od języka i pięknego składania zdań, towarzyszyła jej niemal wszędzie. Nieraz widywała się z mężem i córką jedynie we śnie. Dobrze, że przynajmniej dziadek Hermes, ojciec matki, bywał w zaświatach regularnie i zawsze miał czas odpowiedzieć na pytania Fantasis. No, przynajmniej na ich część. Uwielbiała jego opowieści o wojnie z mechanicznymi ludźmi, o cudownych i złowieszczych klejnotach, których pożądał każdy, kto je ujrzał, o wielokształtnych pradawnych istotach śpiących na dnie mórz….
Propozycja pracy w rodzinnej firmie z jednej strony dowodziła zaufania dorosłych do jej zdolności, ale z drugiej, cóż, wiązała ją z domową tradycją i zaświatami, a szansę podróży odsuwała w daleką przyszłość. Z trzeciej strony Fantasis naprawdę chciała już znaleźć swoje miejsce, stać się w pełni boginią, rozwinąć skrzydła…
Umówiła się na pierwszy wieczór pracy. I być może wszystko poszłoby nudno, prosto i jak po sznurku, na którym Oknos pasie w zaświatach swoją oślicę, gdyby wieczór wcześniej dziewczynie nie wpadło do głowy wybrać się na spacer.
Jej najlepsza przyjaciółka Melinoe dostała szlaban i musiała cały wieczór obierać granaty i wyciskać z nich sok – założenie, że jako bogini wiosny Persefona zrozumie nagłą (a niekonsultowaną z rodzicami) potrzebę zrobienia sobie akurat zielonych włosów i nie będzie miała o to do córki pretensji, okazało się nieco, hmmm, na wyrost. Fantasis musiała więc pójść sama. Zjadła lunch na Ulicy Wiązu, budząc ze snu drzemiące pod liśćmi olbrzymiego drzewa ożywione koszmary, żeby z nimi pogadać, potem nerwowo przekradła się przez pola mięty nad brzegami rzeki Styks (podobno nawiedzał je duch byłej Hadesa, ale zasada znana wszystkim w zaświatach brzmiała „Nie mówimy o Minthe, nie, nie, nie!’) i rozłożyła się z przyborami do rysowania gdzieś na granicy Łąk Asfodelowych, w pobliżu przejścia do Elizjum.
Zabierała się właśnie za projekt drugiej strony swojego nowego komiksu „Chłopak i dziewczyna, czyli heca na dziesięć lat wojny”, kiedy usłyszała:
– Fajne? Co to? Wojna trojańska? Ale czemu Achilles ma cycki? I w ogóle, co to za obrazki?
Poniosła wzrok. Za nią stał średniego wzrostu duch, ogorzały, ciemnowłosy i najwyraźniej wybitnie bezczelny.
– Nie twoja sprawa – mruknęła. – A jak już musisz wiedzieć, komiks. Śmiertelniki nie znają. Techne to ostatnio wymyśliła po randce z Muzą historii, a Hermes mi pokazał. W ogóle to żegnam, nie muszę słuchać komentarzy jakiejś byle duszy cholera wie skąd ani jej nic tłumaczyć. I to jest Dejdameja, głupolu. Zamienili się. Ona jest na wojnie. Achilles mieszka na Skyros i jest dziewczyną. W moim komiksie, znaczy, naprawdę to jest na Leuke, a jutro będzie na zebraniu u króla.
– Nie jestem żadną byle duszą – oburzył się obcy. – Jestem sławnym podróżnikiem. Nazywam się Lukios. Odbyłem wielką wyprawę…
Dopiero teraz do Fantasis dotarło, co jest nie tak.
– Chwila, moment – przerwała. – Typie, jakim cudem ty to w ogóle pamiętasz?
Duch nieco się zmieszał.
– A, jakoś tak, przypomniałem sobie – zachichotał niepewnie. – Ale nie powiesz nikomu, nie? Tak serio, to trochę mnie zemdliło, jak piłem tę wodę z Lete, wiesz, na pokładzie u Charona, choroba morska, te sprawy… No, coś tam pamiętam, trochę lepiej niż reszta. Ty zresztą też najwyraźniej zapamiętałaś ze szkoły całkiem sporo, hmm? Achilles, Dejdameja, wojna trojańska… Biedna dziewczynko, pewnie umarłaś młodo. Umówmy się: ja nie powiem, jak ty nie powiesz. My, dusze, musimy trzymać się razem.
– Jak popłynąłeś na wyprawę, skoro masz chorobę morską? – spytała podejrzliwie Fantasis.
– Dostałem cudowne zioła od… od czarownicy – odpowiedział natychmiast, po czym dodał:
– To co, pakt? Jak zmarły ze zmarłą?
– Koleś, ale ja jestem wnuczką Hermesa, wiesz? Mój stary tu pracuje, to nie tak, że się tu błąkam jako dusza hadesowa – syknęła Fantasis.
Wyciągnęła rękę i dramatycznym gestem wskazała na nadgarstek. Nawet pod jej oliwkową skórą widać było blade światło, płynące w żyłach.
– Ichor, tak? Nie krew. Nieśmiertelna. Nie dotyczą mnie wasze zasady – dodała.
Typ najwyraźniej ochłonął z pierwszego przestrachu.
– No przecież nie polecisz z jęzorem na biedną duszę cierpiącą, o bogini! – zawołał. – Zwłaszcza taką niezwykłą, jak ja! Jestem najsłynniejszym podróżnikiem wśród ludzi i…
– Nie – przerwała mu Fantasis,
– Co nie? – duch wydawał się nieco zmieszany tą nagłą interwencją
– Nie jesteś najsłynniejszym podróżnikiem wśród ludzi – wyjaśniła Fantasis.– Bije cię na łeb choćby kuzyn Odyseusz.
– No ale…
– Nie ma „ale”. Śpiewał o tobie Homer?
– No nie, ale ja pisałem w moich dziennikach o Homerze. Dużo. To się liczy?
– Nie. Dalej nie masz startu do kuzyna Odyseusza.
– Ale…
Duch bardzo chciał ją przekonać. Nagle na jego twarz wypłynął chytry uśmieszek:
– A Odyseusz poleciał na Księżyc? – zapytał. – Bo ja tak. Opowiedzieć ci?
Fantasis poczuła dreszczyk emocji. Podróż? Na Księżyc?
– No, możesz, jak chcesz – powiedziała, udając niezainteresowaną.
Następnego dnia, pierwszego w pracy, nie mogła wypędzić z głowy opowieści Lukiosa. Spędziła z nim cały dzień. Rozsiedli się w trzcinach nad Acherontem i gadali, gadali, gadali…
– No i wiesz, mój statek porwało to tornado i pożeglowaliśmy po niebie do księżyca, a potem, wiesz, nagle lądujemy, a tu łup, strażnicy na grzbietach sępów, każdy ma trzy głowy… – opowiadał Lukios.
– Każdy strażnik? – spytała.
– Nie, no, każdy sęp. Trzy głowy, trzy dzioby, groza. No to nas biorą do króla, mówią, że to Księżyc, król Endymion nas przyjmuje, okazuje się, że idzie wojna z królestwem Słońca, no to ja mówię, że jako najwybitniejszy ziemski strateg mogę mu dać trochę rad…
Uniosła brwi, ale nie skomentowała idei o Lukiosie jako geniuszu militarnym.
– I co było dalej? – zapytała.
Teraz, słuchając pół-uchem wyjaśnień wuja Fobetora, nie mogła wypędzić z pamięci historii Lukiosa. I mniej nawet intrygowała ją część, którą opowiadał z największą swadą, ta o piratach żeglujących w łupinkach orzechów i ptakolotach ze skrzydłami z liści sałaty, o wielkiej bitwie z poddanymi Słońca. Ona najchętniej wracała do początku, do myśli o statku, żeglującym majestatycznie w kosmosie na tle gwiazd.
Zamyślona, nie zauważała upływu czasu. Z marzeń wyrwał ją dopiero okrzyk wuja:
– A co to jest, na litość Zeusa?!
Marzenie w świecie marzeń sennych to niebezpieczne zajęcie. Fantasis miała za zadanie wpasować się w sen, jeden z cyklu o trzeciej wojnie, odgrywając wzorzec kore en anija: cierpiącą młodą kobietę, która potrzebuje ratunku i której tragedia podkreśla ponurość sennej wizji. Każdy śniący wypełniłby archetyp po swojemu, zobaczył w niej tę, której w tej wizji chciał i bał się ujrzeć…
Tę postulowaną uniwersalność, jednakowoż, nieco psuł fakt, że Fantasis, grając swoją rolę, nie przestawała myśleć o opowieści Lukiosa. W efekcie jej kore en anija była, owszem, drobna i odziana w łatwą do zastąpienia czymkolwiek białą szatę, ale jakimś cudem, zamiast wpasować się w dekoracje stryja, otoczyła się własnymi: stała na pokładzie korabia żeglującego wśród gwiazd, a wokół niej dziwaczni wojownicy z opowieści podróżnika po niebie strzelali do siebie słonecznymi promieniami. Jakby nie do końca o to w oryginalnym pomyśle na ten sen chodziło. Na dodatek okazało się, że Fantasis odziedziczyła talent po stryju Morfeuszu: jak już coś umieściła we śnie, żadną miarą nie dało się tego usunąć.
Innymi słowy, klapa.
Po tym, jak zniszczyła sen przygotowywany miesiącami, ojciec i stryjowie uznali, że może lepiej byłoby, gdyby Fantasis zajęła się czymś innym.
– Może inna twórczość, tylko niekoniecznie w dziedzinie snów? Jesteś w końcu córką Femis, bogini pięknego języka i słów, może by ci spasowała rola bogini od jakiegoś kawałka poezji? – zapytała Persefona, kiedy Fantasis przyszła do pałacu na urodziny Melinoe, a ojciec uznał, że opowiedzenie gościom o katastrofalnym pierwszym dniu pracy będzie świetnym żartem. – Mogłabym cię przedstawić paru osobom. Meli nie chce wybrać się ze mną na górę…
– Ja bym nawet i poszła, gdybyś obiecała, że nie będzie tam dziadko–taty – mruknęła Melinoe pod nosem, potrząsając grzywą włosów, z powrotem czarno– białych.
– Ale może ty byś chciała? – kontynuowała władczyni zaświatów.
Oczy Fantasis zrobiły się wielkie, okrągłe i czarne jak wody Styksu o północy.
– Mogę? – zapytała, sama nie będąc pewna, do kogo mówi. Do ojca? Do babki? Do królowej?
Persefona przegarnęła jasne loki, poprawiła diadem zdobiony czarnymi różami i kwiatami granatu. Rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Fobetorowi, który już miał się odezwać, po czym odwróciła się do dziewczyny.
– Oczywiście, że możesz – powiedziała z łagodnym uśmiechem.
Fantasis nie mogła doczekać się pierwszego dnia wiosny. Spakowała się już wcześniej i odliczała noc za nocą, żeby w końcu opuścić, choć na chwilę, podziemie.
– Oczywiście, na początek coś prostego – zarządziła Persefona, kiedy szły w kierunku bramy na Tajnaronie. ‘
Oprócz Fantasis i królowej w orszaku była spora grupa nimf podziemnych wód, jeden czy drugi senny koszmar i wlokąca się za nimi, choć z całą pewnością nie zaproszona, oślica Oknosa.
– Przejdziemy się po świecie, a potem ja pojadę na Olimp, a ciebie zostawię na Anthemusie, wyspie Syren. Tam nie ma ludzi, jest spokój, samo porządne towarzystwo. Syreny to moje dawne nauczycielki, powinnyście się bez problemu dogadać, a zawsze im się przyda nowa chórzystka, choćby i na krótko. Zobaczysz, jak się z taką pracą czujesz, a jak ci się nie spodoba, to jesienią wrócisz ze mną do domu – powiedziała królowa, kiedy stały już przed bramami.
Dwoje bowiem jest wrót, którymi sny niepewne / mogą wyjść na ten świat: te z kości słoniowej, te z rogu, przypomniało się Fantasis. Wiedziała, że wyjdą bramą z rogu, tą dla snów wieszczych i postaci prawdziwych. Powinna się cieszyć, że wreszcie zobaczy świat, ale nagle ogarnęła ją gwałtowna tęsknota: wejść w bramę z kości słoniowej i wyjść nie– sobą w nie– świat, w historie zmyślone, nieprawdziwe, niepodległe żadnym zasadom oprócz tego, co ona sama będzie mogła wymyślić.
– Chodźmy – skinęła Persefona i nimfy, koszmary, oślica i Fantasis ruszyły za boginią, by wyłonić się z ciemności zaświatów w światło wiosennego dnia na peloponeskim brzegu.
Świat podsłoneczny olśnił Fantasis, ale też, czego się nie spodziewała, wzbudził w niej tęsknotę. Zakochała się w kolorach morza i w bieli skał. Podczas krótkiej podróży z Persefoną z zachwytem podglądała ludzi i ich wynalazki. Nie mogła oderwać wzroku od kolorowej maszyny, która kręciła się, unosząc ze sobą drewniane magiczne stwory i barwne koniki. Siedziały na nich dzieci śmiertelników i piszczały z radości.
– Ludzie umieją latać? – spytała boginię.
– Zaczynają – pokiwała głową Persefona. – Do Księżyca jeszcze im daleko, choć mam wrażenie, że Mojra coś wspominała, że jest szansa. Nie mam pojęcia, czemu, ale wspomniała w tym kontekście imię „Apollo”, choć, za Zeusa, co on miałby robić w ciemnej pustce poza Ziemią, nie mam pojęcia…
Kiedy przyszedł czas rozstania, Persefona osobiście odwiozła młodą boginkę na wyspę Syren i zostawiła ją tam ze swymi dawnymi nauczycielkami (i z oślicą, za którą wszyscy jakoś czuli się odpowiedzialni).
– Przeszkólcie ją, moje drogie – powiedziała na pożegnanie. – Dziewczyna potrzebuje pracy, a coś mi mówi, że u was ją znajdzie. No to pa, wpadnę jesienią, żeby się dowiedzieć, jak postępy!
Kiedy nadeszła jesień i Persefona w ostatnim dniu pobytu na ziemi zajrzała na Anthemusę, zastała Fantasis spakowaną i gotową do drogi.
– Nie chcecie jej? – spytała, kiedy wieczorem zasiadły z syrenami przy kieliszku musującego wina. Trzy mistrzynie usadowiły się leżakach a młodsze pokolenie, syreny– uczennice, rozsiadły się na kocach i stołeczkach.
Fantasis teoretycznie została posłana na pożegnalny spacer, ale nikt nie powiedział, jak daleko ma odejść. Schowana w kępie cyprysów, podsłuchiwała całą rozmowę.
– Mała ma talent – powiedziała pojednawczo Leukozja, najstarsza z syren. – W sumie… nie jesteśmy z niej niezadowolone, że tak powiem. Znakomicie szło jej uwodzenie i oczarowywanie, potrafiła wciągnąć śmiertelników w swoją pieśń tak, że zapominali o wszystkim na długie tygodnie.
– Ale? – zapytała Persefona.
– Ale jest… nierówna – westchnęła syrena i powachlowała się szerokimi ptasimi skrzydłami. – Nasza pieśń musi wyważyć wszystkie części, ma przecież obejmować całą wiedzę świata. Tymczasem nasza Fantasis…
– Naszą Fantasis interesowała tylko moja część – westchnęła najmłodsza z sióstr, Ligeja. – Przyszłość. Muszę przyznać, że tak barwnych wizji nie umiała stworzyć ani żadna z nas, ani uczennice, które brałyśmy w ciągu stuleci. Pod tym względem było wręcz bosko. Niestety, jej pieśni o przeszłości i teraźniejszości były… dziwne. I niewłaściwe.
– Jak to? – Przez ciemne gałązki Fantasis widziała, jak Persefona zmarszczyła brwi, podnosząc do ust kieliszek pełen prosecco.
– Niepodobne do prawdy – wyjaśniła trzecia z Syren, Aglaope. – Mamy przechowywać i powtarzać wiedzę o świecie, o tym, co było, jest i będzie. Śmiertelników ta wiedza przewyższa i tracą od niej rozum, wszyscy…
Urwała. Odchrząknęła.
– W każdym razie, pomijając tego konkretnego śmiertelnika, o którym tutaj nie rozmawiamy, ta pieśń zasadniczo przyprawia ich o szał tęsknoty i w sumie, jakby, no, zabija. No i dobrze, w sumie, martwi śmiertelnicy mają swoje zastosowania, a my i tak zasadniczo nie śpiewamy dla nich. Ta pieśń jest wieczna i niezmienna, choć rozbudowywana o nowe opowieści. Bóstwa wód, rzek, strumyków, górskie nimfy… Od kogo mają się uczyć, jak nie od nas? – spytała i z przejęcia uniosła się na kilka stóp w górę.
– Jasne – Persefona pokiwała głową. Znała tę argumentację z czasów własnej współpracy z Syrenami. – A Fantasis?
– A Fantasis ją zmieniała. Opowiadała własne historie, i to całkiem nieprawdopodobne, nawet nie zbliżone do tego, co się zdarzyło – wyjaśniła Leukozja. – Póki tworzyła wizje przyszłości, znakomicie. Ale to, co kreowała w przeszłości i teraźniejszości…
– Katastrofa – pokiwały głowami trzy siostry.
– I nie miała ochoty zabijać śmiertelników – dorzuciła z tyłu jedna z młodszych syren.
– Cicho, Raidne – fuknęła Aglaope.
– No, ale przecież nie miała. Chciała tylko, żeby słuchali jej pieśni, karmiła ich i poiła, byle siedzieli i wytrzymali do końca! – wykrzyknęła Raidne z oburzeniem.
– Tak było? – spytała Persefona z westchnieniem.
Syreny tylko pokiwały głowami.
Następnego dnia, kiedy schodziły do jaskini przy źródłach Acherontu, by z powrotem wkroczyć w zaświaty, bogini zapytała:
– I jak ci się podobało na Anthemusie?
– Bardzo – przyznała Fantasis nieco zbyt entuzjastycznie. – Syreny były wspaniałe. Wiele się nauczyłam. Tylko…
– Tylko to też nie jest praca dla ciebie – stwierdziła bogini.
Fantasis bez słowa potwierdziła.
Z powrotu córki w zaświaty bardzo ucieszył się Fobetor – najwyraźniej nudziło mu się w pustym domu, a towarzystwo braci i kuzynostwa nie wystarczało. Sama Fantasis też jednak, choć zachwycona światem podsłonecznym, z zadowoleniem przywitała rodzinne strony. Ciemności Hadesu były jej domem. Kochać podróże, zachwycać się dalekimi krajami, ale swojskie podziemia, dolinki pełne potworów, wycie Cerbera i śpiew nocnych skowronków wydawały się tłem, bez którego nie mogła tak naprawdę znaleźć tonu w swoich pieśniach i opowieściach, ukazać w pełni tego, co chciała przedstawić.
No i była Melinoe. Przez całą wiosnę, lato i jesień, kiedy się nie widziały, Fantasis zdążyła solidnie stęsknić się za przyjaciółką.
Spotkały się od razu pierwszego dnia po powrocie, nad brzegiem Styksu, wśród pachnących odurzająco lotosów i asfodeli.
– I jak ci minęły wakacje z moją mamuśką? – spytała Melinoe.
Siedziała nad samą wodą, owinięta w najnowszą jaskrawo pomarańczową szatę i rzucała kamyczkami w czarne fale.
– Spoko – mruknęła Fantasis, po czym dodała:
– Tylko pracę zawaliłam. A ty jak?
– Też okej – odpowiedziała Melinoe i po chwili dodała:
– Twój stary mnie przyjął do roboty. Wiesz, przy snach. Teraz jestem boginią koszmarów.
– Gratki – westchnęła Fantasis. – Na pewno idzie ci lepiej niż mnie.
Przez chwilę siedziały w milczeniu, słuchając szumu wody i zawodzenia jakiejś nimfy– płaczki nad brzegami Kokytosu.
– A nie pomogłabyś mi? – spytała Melinoe.
Fantasis spojrzała na przyjaciółkę.
– W czym? – spytała.
– No wiesz. W sprawie snów.
Melinoe przeczesała palcami czarno– białą grzywkę, bladą jak kość twarz zwróciła ku Fantasis.
– Jest tak – westchnęła. – Jestem po prostu doskonała w zamienianiu zwykłych rzeczy w przerażające. Twój ojciec mówi, że mam czysty martwy talent. Potrafię tak ukazać kawałek drewna, że śmiertelnikowi przez miesiące będzie się śniło, że wyłazi z niego mordercza lalka. Tylko… tylko czegoś mi brakuje. Po prostu biorę te przedmioty i nie wiem, w co z nimi iść. Jasne, część sobie ofiary same dopowiedzą, ale coś im muszę dać. Na razie mi parę razy wyszło, bo mi się trafili wyjątkowo podatni śmiertelnicy: ten od lalki, drugi, który wierzył w wychodzące z grobu ożywione trupy, no wiesz. A jakbyśmy tak… razem myślały nad tymi wizjami, które by się skojarzyło z przedmiotami… Ty jesteś w tym świetna.
– Serio? – spytała Fantasis. Nigdy nie sądziła, że jest w czymkolwiek świetna.
– Twoje historie i moja groza, to będzie coś zupełnie nowego! – zawołała Melinoe i z przejęcia aż podskoczyła, strącając do wody małą lawinę kamyków.
– Przestaniecie mi śmiecić w domu?! – rozległo się z głębi rzeki wołanie. – Niech no ja was dopadnę…
Dziewczyny zerwały się na równe nogi i uciekły. Awantura z boginią Styks nie była tym, na co miały jakąś szczególną ochotę.
Współpraca z Melinoe układała się bardzo dobrze (udał się nawet koszmar o oślicy, która poślubiła smoka) i Fantasis czuła, że to mogłaby być część jej powołania, ale tylko część. Miała niedosyt, a jednocześnie zastanawiała się: a może przesadza? Może po prostu powinna zostać asystentką Meli, tak jak matka była współpracownicą babki Pejtho, i przestać się zastanawiać nad tysiącem możliwych i niemożliwych opcji?
Ponieważ za nic w świecie nie mogła zdecydować, czego chce, zrobiła to, co w tej sytuacji miała zwyczaj robić od dzieciństwa: poszła do babci.
Pasithea, dawna Charyta, obecnie mieszkanka zaświatów i bogini głębokiego odpoczynku (co czyniło ją jednocześnie najwybitniejszą wśród nieśmiertelnych specjalistką od substancji psychoaktywnych) podała ulubionej wnuczce ciasteczko z marihuaną i zapytała:
– Jak ci mogę pomóc?
– Ja… ja… ja nie wiem, czego chcę! – wykrztusiła w końcu Fantasis. – Jest mi super tutaj, wśród duchów, szkieletów i koszmarów, pod skrzydłami prababki-Nocy, ale tęsknię też za zielonymi dolinami, gdzie mieszkają elfy, driady i magiczne zwierzęta! I żałuję, że ten głupi Lukios już nie żyje i siedzi tu u nas, bo chciałabym z nim polecieć na Księżyc! Chciałabym robić dla ludzi takie sny, jak ten, co go skopałam, a którym tata chciał ich straszyć, ale też bym chciała jak ty, żeby brali te moje historie i robiło im się dobrze! Albo jak wtedy, kiedy śpiewałam pieśni Syren o przyszłości i śmiertelnicy mnie słuchali, jakbym ja była Kirke, a oni towarzyszami kuzyna Ody… Ups, to chyba nie najlepsze porównanie.
Pasithea wyciągnęła smukłą dłoń i pogładziła dziewczynę po policzku.
– Wiesz co? – powiedziała. – Mam taką propozycję. Niedługo to z kolei ja wychodzę do podsłonecznego świata, na Olimp, na imprezę z siostrami i dawną szefową. Mogę cię zabrać ze sobą. Spotkasz tam swoją drugą babcię, spotkasz pewnie i mamę, ale przede wszystkim tym razem to ja cię komuś przedstawię.
Fantasis z zachwytem i przejęciem rozglądała się po łąkach Parnasu. Wczesnowiosenna zieleń mieszała się tu z żywymi barwami kwiatów, ciemnym kolorem cyprysów i różowymi chmurkami kwitnących migdałowców. Nad sielankowymi łąkami górowały poszarpane krawędzie skał. Gdzieś obok toczyło się życie śmiertelników, w miasteczku trwały jakieś wykopaliska, ktoś się kłócił, ktoś śpiewał – ale tu, na świętych zboczach góry poetów, czas się zatrzymał.
Pasithea rozejrzała się, podeszła do rozłożystego dębu i usiadła w jego cieniu.
– Zaraz przyjdą – powiedziała z uśmiechem.
Jak na zawołanie z lekkiej porannej mgły wyłoniły się dwie kobiety: obie młode, ale poważne, jedna w długich szatach, druga w eleganckim żakiecie i spódnicy.
– Dzień dobry! – zawołała pierwsza z nich do Pasithei. – Jak się miewasz, moja droga? A ta dziewczyna… to ta dziewczyna, o której mówiłaś? Z Hadesu?
– Klio, Uranio, jak miło was widzieć – Pasithea wstała i serdecznie uściskała obie nowoprzybyłe.
Fantasis stała, onieśmielona i niepewna, co w zasadzie powinna robić w towarzystwie Muzy historii i Muzy astronomii.
– Pamiętacie – spytała Pasithea – jak się skarżyłyście, że świat się zmienia, ludzie wymyślają nowe sztuki i nowe pisma, a Muz nie przybywa? No więc chyba mam dla was kandydatkę. Wydaje mi się, że w zmieniającym się świecie nasza Fantasis będzie miała komu patronować…
– Eee… cześć? – wydukała Fantasis, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Muzy uśmiechnęły się do niej.
– Chodź – skinęła głową Urania. – Opowiesz nam o tych twoich pomysłach.